Niewielki domek z zaledwie jednym pomieszczeniem. Przy jednej ze ścian znajduje się kominek, oraz niewielkie okno w widokiem na podwórko. W rogu stoi łóżko, a na środku drewniany stół z kilkoma krzesłami do kompletu. Przy chatce jest średniej wielkości ogródek z różnymi rodzajami roślin, przeznaczonymi głównie do karmienia magicznych stworzeń zamieszkujących zakazany las i jego okolice.
Autor
Wiadomość
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement siedział akurat przy kominku, popijając herbatę i głaszcząc w zamyśleniu ciężki łeb Rob Roya. W Zakazanym Lesie panował spokój, przedwczoraj urodził się mały jednorożec, którego nawet udało się Clementowi zobaczyć, więc był w stosunkowo niezłym humorze. Jak na niego, rzecz jasna. Słysząc pukanie do drzwi uniósł lekko brwi, czyżby to była Kim? Być może miała do niego jakąś sprawę, bo tak naprawdę nie spodziewał się nikogo innego. Nie był specjalnie towarzyski. Podszedł do drzwi i uchylił je niechętnie. Nie kojarzył tej dziewczyny, prawdopodobnie nie widział jej nigdy na oczy, ale co w tym dziwnego, jeśli pracował w Hogwarcie od pół roku. - Hm? W czym mogę pomóc?- spytał, otwierając drzwi szerzej i obrzucając dziewczynę bacznym spojrzeniem.
Aqua nie czekała długo aż drzwi się otworzą. W głębi duszy dziękowała, że zastałą gajowego w końcu to musi być zajęty człowiek. Uśmiechnęła się w jego kierunku delikatnie i od razu przeszła do rzeczy. - Razem z tatą doszliśmy do wniosku, że czas abym się usamodzielniła i zamieszkała sama. No i wymarzyłam sobie ładny drewniany domek. Jest on całkiem spory...- Urwała na chwilę rozumiejąc, że znowu się rozdrabnia nad szczegółami. - Ale wracając do tematu. Potrzebuję trochę drewna. A ja nie dała bym rady tyle narąbać. Chciała bym Pana poprosić o to...oczywiście o ile to nie będzie kłopotem. - Oczywiście grzeczność to podstawa tak więc ta w miarę pewna siebie, i chwilami arogancka gryfonka schowała się a na jej miejsce weszła grzeczna i ułożona dziewczynka. - Mam plany przy sobie, jak Pan chce mogę pokazać - Powiedziała i położyła rękę na swojej torbie.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Drewno? Drewno na dom?- Clement spojrzał na nią jak na obłąkaną. Czy tej smarkuli się wydaje, że on będzie rąbał cały dzień drewno, żeby ona mogła się usamodzielnić i zbudować sobie domek? To jakaś paranoja, przecież Hogwart był wystarczająco duży, a jeśli nie, to droga wolna- mieszkanie w Hogsmeade albo Londynie.- Trochę? Jak to sobie wyobrażasz? Mogę ci dać drewno, ale co do ilości...- zmarszczył groźnie brwi.- A różdżka ci nie pomoże w rąbaniu?- spytał. Może trochę obcesowo, ale co do cholery, czy on wygląda na skrzata domowego, zwłaszcza przy swoich dwóch metrach wzrostu? Ma rąbać drewno na domek na drzewie dla jakiejś dziewczyny, którą widział pierwszy raz w życiu? Bez przesady!
- Nie znam takiego zaklęcia - Mruknęła cicho. No tak teraz żałowała, że ominęła ją ta lekcja. Tak to był poważny błąd w jej edukacji. Wzięła głęboki wdech i zaczęła nad czymś się zastanawiać. - A może coś w drodze wymiany. Ja pomogę w czymś Panu a w ramach rekompensaty Pan pomoże mi - Cóż wydawało się jej to być całkiem rozsądne rozwiązanie. W tych czasach nie ma nic za darmo i Aqua nie raz już się przekonała o tym. Tak więc była gotowa zrobić coś w drodze wymiany. Bardzo jej na tym zależało, a jak wiele osób wie Aqua dąży do swojego celu za wszelką cenę.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement odetchnął głęboko. Widocznie źle go zrozumiała. - Pytanie brzmi, ile Ci potrzeba. Nie musisz nic robić w zamian, zresztą to drewno nie należy do mnie, ale do Hogwartu. A z drugiej strony- nagle zmienił zdanie i machnął ręką. W porządku, da jej to cholerne drewno, byleby się odczepiła. Clement cenił sobie święty spokój, a co komu po tym całym drewnie? Niech dziewczyna buduje sobie domek, jeśli ma ochotę. Nie do końca rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi, cała historia wydawała się grubymi nićmi szyta, ale niech tam.- Dobrze, dostaniesz drewno. Ale sama je sobie zabierzesz- zastrzegł szybko. Jeszcze tego brakowało! Ruszył za dom, gdzie leżały równo porąbane szczapy drewna. Na domek raczej by nie starczyło, więc Wellington mruknął jakieś zaklęcie i machnął od niechcenia różdżką. W jednej chwili pieńki rozpadły się na mniejsze części. - Tyle starczy?- spojrzał na Aquę z wyraźnym znużeniem. Lepiej, żeby nic więcej od niego nie chciała, bo zaczynał tracić cierpliwość.- Możesz sobie wziąć to wszystko- wzruszył ramionami.
- Tak tyle wystarczy - Powiedziała i uśmiechnęła się lekko. Co jak co, ale gajowy nie do końca jej przypadł do gustu, ale cóż w końcu nie można lubić wszystkich prawda?. No i fajnie ma już drewno, tylko pytanie jak ma je u licha ze sobą zabrać to jest bardzo dobre pytanie. Mimowolnie wyciągnęła swoją różdżkę i mierzyła bez celu w kupę drewna. Jednak przez długi czas z jej ust nie wydostało się żadne zaklęcie. - Emmm...zna Pan jakieś zaklęcie które pomogło by mi przenieść to wszystko ? - Zadała niepewnie pytanie. Tak jej wiedza magiczna była dość uboga.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement tylko westchnął po czym mruknął Incarcerous . Zaklęcie związało wszystkie szczapy drewna w sensowną całość. Spojrzał na dziewczynę kątem oka i niedbałym gestem wskazał stos drewna. - Teraz sugeruję zastosowanie zaklęcia Locomotor. Pozwoli ci przenieść to wszystko w wybrane miejsce. Powodzenia- miał szczerą ochotę skomentować jej nikłą wiedzę magiczną, ale właściwie po co. Grunt żeby sobie poszła i nie zawracała mu głowy. Wellington był samotnikiem. Ostatnio próbował z tym skończyć, ale na takie rzeczy potrzeba czasu. Zdecydowanie.
No tak Locomotor to takie oczywiste. Aqua wzięła głęboki wdech i ponownie wycelowała swoją różdżką w drewka i powiedziała głośno. - Locomotor drewno - A drewka uniosły się w powietrze. Gryfonka uśmiechnęła się delikatnie i skinęła w kierunku gajowego. - Dziękuję za pomoc - Powiedziała i zaczęła iść w tylko sobie znanym kierunku. No i udało się jej zdobyć to drewienko. Doskonale wiedziała gdzie chciała je umieścić tak więc po chwili już jej nie było z/t
Hoho, nasz pan gajowy miał ostatnio pełne ręce roboty! I przede wszystkim uczennice za nim szaleją, no kto by się spodziewał... a tak serio to los zrzucił mu na głowę jeszcze niejaką Kimberly, nie wiem, czy kojarzy taką kolesiówę w ogóle, no, ale ona go tak! Co więcej, postanowiła, że TO BĘDZIE TEN DZIEŃ, kiedy znów go odwiedzi i wypyta jak tam jego motywacja, metamorfoza i mobilizacja, czyli 3M. Ogółem nie ukrywała się ze swoim coraz widoczniejszym brzuchem, bo i tak cała szkoła JAK ZWYKLE plotkuje ile wlezie. Nie zdziwiłaby się, gdyby ona ostatnia dowiedziała się o swojej ciąży, ech. Pomimo, iż za wszelką cenę starała się zachować dobry humor, to wciąż dręczyły ją wyrzuty sumienia, że okłamała Debrau. Może nie, że konkretnie jego okłamała, ale że w ogóle posunęła się do czegoś takiego... nie robiła tego nigdy, nie lubiła i w ogóle unikała takich sytuacji jak ognia. I to, że to miało być dla dobra jej dziecka wcale nie było jakoś szczególnie pokrzepiające... do tego jeszcze to jego "WYJEŻDŻAM"... brr! Cały czas to wszystko się gdzieś odbijało na jej psychice, ale starała się żyć normalnie. Gawędziła sobie z Gają, obżerała się, wykonywała papierkową robotę... no dobra, NUDZIŁA SIĘ OKROPNIE i to wszystko wina Clementa, niech się poczuwa i też ma wyrzuty sumienia, a co! W każdym razie powolnym spacerkiem wędrowała sobie przez błonia, aż w końcu nogi poniosły ją do chatki swojego przyjaciela, do której to zresztą zapukała. Kultura przede wszystkim, oczywiście. Niestety jednak nie przyniosła ze sobą niczego prócz uśmiechu! No i takiego tam dziecka, hehe.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement nie mógł się na niczym skupić. Trochę czytał, trochę łaził po lesie, ale wyjście ze stanu permanentnej depresji było znacznie trudniejsze niż początkowo przypuszczał. Uświadomił sobie, że zmarnował ostatnie dwa lata, dosłownie przepuścił między palcami i teraz, kiedy się ocknął z tego odrętwienia, nie miał zupełnie nic, nic, czym mógłby zająć myśli. Więc koncentrowały się głównie na Kimberly i jej dziecku, którymi postanowił się zająć. Nie chciał się jej narzucać, dlatego ograniczył się do jednej sowy na tydzień i po prostu czekał. Czekał, aż Kim sama przyjdzie i najwyraźniej wreszcie nadeszła ta chwila! Ostatnio ciągle o niej myślał... i sam nie wiedział, czy dlatego, że jest jego najlepszą przyjaciółką, czy dlatego, że zaszła w nieplanowaną ciążę z jakimś nieodpowiedzialnym debilem, czy dlatego... dlatego że stara miłość nie rdzewieje i w Clemencie na powrót drgnęło serce. Miał nadzieję, że jednak to nie to ostatnie, bo nie był gotowy na coś takiego. On dopiero powoli wracał do świata żywych, zaczynał rozmawiać z ludźmi, zaprzyjaźnił się z Nikolą, ale z całą pewnością było za wcześnie, by się zakochać! A już na pewno nie w Kim, nie przyjaciółce, nie, nie, nie! To było absolutnie bezsensowne! Nie, stary, to po prostu poczucie odpowiedzialności. Martwisz się o nią i o to małe, bo mimo wszystko jesteś przyzwoitym facetem. Ty byś nigdy jej tak nie urządził. Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia. Drgnął i z niechęcią dźwignął się z wysiedzianego fotela. Jeśli to znowu jakaś nieznośna uczennica, która nie zna najprostszych zaklęć, to chyba wyjdzie z siebie i stanie obok. Otworzył drzwi z mocno nieprzyjaznym wyrazem twarzy, jednak widząc Kim momentalnie się rozpogodził. Zaokrągliła się już dosyć wyraźnie, zwłaszcza że zazwyczaj miała doskonałą figurę. Wyglądała dobrze, chociaż chyba coś ją gryzło. - Kim! Jak dobrze cię widzieć! Chodź, zapraszam- uśmiechnął się, taksując ją spojrzeniem i przepuszczając w drzwiach.- Czekałem na ciebie- dodał z ledwie wyczuwalnym wyrzutem.
Jedna sowa na tydzień to zdecydowanie za mało! Ale o dziwo i Kimberly nie chciała się narzucać, dlatego także wysyłała mu tylko jeden, choć zawsze obszerny list, na ten wyznaczony okres czasu. Ale mimo, iż ją ciągnęło, aby sprawdzić to tam się dzieje u Clementa, to jakoś tak zawsze to w sobie hamowała, nie wiedzieć czemu. Wcześniej jakoś nie miała oporów, bo się martwiła, myślała, że jej odwiedziny mu w czymkolwiek pomogą... ale teraz, kiedy dowiedziała się, że pan gajowy wraca powoli do normalnego życia, to... to jakoś tak jej się zdawało, że nie jest mu w tym wcale potrzebna, tak jak naprawdę nie była potrzebna wcześniej, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziała. Teraz i tak czuła się bardzo dziwnie przychodząc bez zapowiedzi. Mimo wszystko wciąż drzemała w niej natura dużego dziecka, dlatego po prostu zadziałała spontanicznie i instynktownie. Najwyżej powie jej, że nie ma czasu, umówią się na inny termin, ona pospaceruje trochę po błoniach, a potem pójdzie do mieszkania i nikt nie będzie robił z tego problemów, zgadza się? Gorzej, że naprawdę jej się nudziło i nie miała pojęcia, co ze sobą zrobi, kiedy jednak Wellington okaże się zbyt zajętym człowiekiem! Może to lepiej by było, aby nie ziścił się ostatni powód jego częstych myśli o Kim? Ona teraz nie była gotowa na kolejne niespodzianki, jej życie wyglądało niczym jeden, wielki bałagan i choć teraz zdawało się, że powoli to wszystko układało, to wciąż nie chciała, aby w jakikolwiek sposób ktoś to burzył. Na przykład gdyby pojawił się przed nią taki Debrau, oznajmiając jej, że jednak nie wyjechał i zajmie się nawet nieswoim dzieckiem to... chyba by się załamała. Nie szukała teraz ani miłości, ani szaleństwa, ani zmian. Było dobrze właśnie teraz, już bez zbędnych zawirowań. Jednak kto wie, co przyjdzie później? Oczekiwała na jakąś reakcję po drugiej stronie drzwi i się nie przeliczyła! Początkowa, nieprzyjazna mina mężczyzny była nieco odpychająca, ale nasza dzielna Wright uśmiechnęła się wesolutko, a kiedy i Clement to zrobił, to w ogóle było cudownie, słodko i och, ach! Pomimo tego jego taksowania wzrokiem. Hej, może tyła, bo w końcu rozwijało się w niej dziecko, halo, trochę empatii? A poza tym i tak wyglądała promiennie, wszyscy powinni paść z wrażenia, a nie tak jej zmiany w figurze wytykać, OT CO! - Wiem, że zamieniam się w trzydrzwiową szafę, ale nie musisz tak na mnie patrzeć! - zwróciła mu uwagę, kiedy wchodziła już do pomieszczenia, a potem się zaśmiała. Taki tam, żarcik hormonalny. - Na mnie? A to byliśmy umówieni? - wyszczerzyła się do niego, stając tuż przed nim. Doprawdy, wyglądała rozkosznie heheh. On nie może być zły, no nie może, NO NIE DA SIĘ.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Nie ma nic gorszego niż dwoje ludzi, którzy boją się narzucać i dlatego rozmijają z własnymi pragnieniami. No cóż, nic straconego, w końcu Kim stała wreszcie na jego progu i wyglądała równie czarująco jak zwykle. Co z tego że przybrała ciut na wadze? No dobrze, nie ciut, ale miała do tego pełne prawo! W końcu było ich teraz dwoje. Och, gdyby wiedziała, jak cholernie jej potrzebował, właśnie teraz! Właśnie teraz, kiedy znalazł się w pustce i nie wiedział, co robić. Clement nigdy w życiu nie odesłałby jej z kwitkiem, choćby właśnie miał uczestniczyć w narodzinach małego jednorożca czy wykluciu smoka! Hej, w końcu to była Kimmie, prawda? Jego przyjaciółka, jego ciężarna przyjaciółka, którą miał się opiekować! A że jej nie nachodził codziennie... jakoś się krępował. Sam nie cierpiał, kiedy ktoś wtrącał się w jego życie, a doświadczał tego bez przerwy ze strony matki i Elen, które były pełne najlepszych chęci i tylko dla tego starały się dyrygować jego życiem. Koszmar. Niezaprzeczalnie byłoby lepiej, gdyby to była tylko szczera troska i przyjaźń, i poczucie obowiązku i te wszystkie szlachetne uczucia, wyłączając z nich... miłość. Pewnie to nie to, ale człowiek, który nagle zaczyna odczuwać cokolwiek oprócz złości i głębokiej rozpaczy ma pewne problemy z połapaniem się, co właściwie mu w duszy gra. To nie był czas na gwałtowne zmiany i tak ciąża Kim była dość istotną zmianą. Słysząc słowa Wright speszył się wyraźnie i potarł dłonią swój zarośnięty policzek. Wcale nie myślał o niej jako o trzydrzwiowej szafie, miała pełne prawo do zaokrągleń i naprawdę było jej z nimi do twarzy. Tak naprawdę bardziej przykuwała wzrok jej twarz- naprawdę wyglądała promiennie, co zawsze zastanawiało Clementa. Co czuje kobieta w ciąży, skoro większość nich, nawet w dość trudnej sytuacji życiowej, nabiera blasku i takiego dziwnego... spokoju, mimo burz hormonów i lęku przed macierzyństwem? Ciekawe zagadnienie... - Wyglądasz ślicznie. Jak zawsze- o na Merlina! Komplement z ust Clementa! Co prawda banalny, ale robimy postępy. Odchrząknął.- Niedobra dziewucho, myślałam, że całkiem o mnie zapomniałaś- zmarszczył brwi i spojrzał na nią z udawaną srogością. W czym jak w czym, ale w tym miał wielką wprawę. Po chwili uśmiechnął się ciepło i wskazał jej wygodny, choć wysiedziany fotel. Rob Roy podbiegł do Kim, wymachując radośnie ogonem i liżąc jej dłonie.- Siadaj. Na co masz ochotę? Nie mam pojęcia, co piją i jedzą kobiety w twoim stanie, więc ułatw mi zadanie.
Niewątpliwie, w końcu nastał ten moment, kiedy się wreszcie spotkali! I jasne, nachodzenie drugiej osoby wcale nie było wdzięcznym i przyjemnym zadaniem, ale hej, ona niedawno mu coś takiego robiła! Mógł się teraz na niej bezkarnie zemścić czy coś takiego, hehehs. Albo ona po prostu uznała, że Clement potrafi się wygrzebać z każdego bagna, bez niej. Skoro jej wizyty nic nie dawały, czemu miałoby się to nagle zmienić? I właśnie na tym polegał problem - zamiast ze sobą szczerze pogadać o swoich pragnieniach, oczekiwaniach i wątpliwościach, to ci się czaili, nie chcąc napastować drugiego, choć teoretycznie się potrzebowali i tak dalej. Ech, co za ludzie. Muszą się wreszcie naprostować, bo nie wróżę im żadnej świetlanej przyszłości z takim podejściem! Oczywiście mam na myśli przyjaźń. Bo nie ulega wątpliwościom, iż miłości między nimi nie było - Wellington dopiero zaczął oswajać się ze swoimi nowymi uczuciami, a Kimberly nie chciała dokładać sobie żadnych nowych, bo i bez nich wiodła skomplikowane życie. Nie potrzebne jej jest teraz kolejne szaleństwo, doprawdy. To jest chyba tajemnica natury, bo zazwyczaj w drugim trymestrze, w którym była teraz Wright, kobieta czuje się zdecydowanie lepiej, hormony działały na korzyść jeżeli chodzi o jej wygląd. Charakter niekoniecznie, bo wciąż miała wahania nastrojów i inne takie niespodzianeczki, nie mniej jednak nadszedł bardziej spokojny czas jej ciąży, nie da się ukryć. I bardziej tłusty, ECH. No nic, pomimo marudzenia, to ogółem pogodziła się z tym, że jej figura teraz będzie pozostawać wiele do życzenia. Nie mniej jednak uśmiechnęła się na widok jego zakłopotania, bo hej, to tylko żarty! Nie będzie teraz na niego krzyczeć czy robić mu pretensji, bez przesady. - A dziękuję - odparła spokojnie na komplement, choć oczywiście zastanowił ją chwilę. Ale to był chyba po prostu znak, że z panem gajowym już lepiej... albo tak chciała sądzić! - O tobie?! Nigdy w życiu! - zawołała z przejęciem, a potem okręciła się wokół własnej osi, by ostatecznie nieco się skrzywić. No tak, już zaczyna się traktowanie jak obłożnie chorą - usiądź, USIĄDŹ I TYJ, ech, co za ludzie. No ale posłusznie klapnęła sobie na fotel, a potem zaczęła głaskać psiaka, mówiąc do niego jakieś słodkie rzeczy równie słodkim tonem. O Godryku, dziecko będzie miało z nią przechlapane! - Hm... zamawiam więc lody czekoladowe ze śledziem - rzuciła poważnym tonem, wbijając wzrok w swego przyjaciela. No dobra, kąciki jej ust drżały, zwiastując, że zaraz wybuchnie śmiechem.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
No właśnie. O wiele łatwiej jest wyartykułować pewne myśli, powiedzieć "potrzebuję cię, bądź, przyjdź, pomóż", zamiast liczyć, że ktoś inny telepatycznie wyłapie nasze intencje. Widocznie Clement i Kim jeszcze tego nie odkryli, bo oboje czekali nie wiadomo na co, zamiast pojawić się ot tak, po przyjacielsku, zastać drugą osobę bez makijażu (znaczy Clement Kim) albo w samych majtkach (powiedzmy, że Kim Clementa). Nareszcie Wright okazała się tą rozsądniejszą i zrobiła pierwszy krok. Ale czy musiało to tyle trwać? Niby dorośli, a jednak jak dzieci. Fakt, podczas jego najgorszych dni Kim robiła niespodziewane naloty i starała się wyrwać Clementa z bagna, w które zapadał się coraz bardziej. To że jej się nie udało, nie znaczy, że Wellington jej nie potrzebował! Potrzebował, bardziej niż oboje przypuszczali, była jego punktem zaczepienia, życzliwą duszą, której mógł zaufać, która znała jego wszystkie twarze od tylu lat! Było w tym coś kojącego. Nie musiał się silić na nic, tłumaczyć, rozdrapywać. Mógł po prostu być. Poza tym jej pogodna paplanina poprawiała mu nastrój. Może wcześniej tego nie okazywał, zresztą Clement w ogóle nieczęsto okazywał cokolwiek, zwłaszcza w tamtym czasie, ale przy Kim czuł się odrobinę lepiej. Nie dlatego, że zwracał uwagę na jej słowa, ale na ton i sam fakt jej obecności i zaangażowania w jego sprawy. Być może wyszedł na niewdzięcznika, ale zdaje się, że Kim nie miała mu tego za złe. Dla Clementa Wright zawsze wyglądała ślicznie. I wcale nie chodziło o to, że kiedyś mu się podobała, w końcu przez dłuższy czas była dla niego tylko i wyłącznie dobrą koleżanką! Po prostu rzadko widywał dziewczyny o tak oryginalnej urodzie, połączonej z uroczym charakterem. Była miła, lubiła to co on, gadała dużo, ale miało to tyle wdzięku, że nie męczyło nawet Wellingtona. A teraz, mimo widocznego zaokrąglenia, wyglądała jednocześnie spokojnie i bardzo energicznie, chociaż nie potrafił powiedzieć, z czego to wynikało. - No ja mam nadzieję. Zresztą, takich... facjat się nie zapomina- mruknął Clement z krzywym uśmiechem, którym starał się pokryć pewne zakłopotanie. Wytrąciła go z równowagi tym porównaniem do szafy, nie ma co! A fakt, że dał się zbić z pantałyku, speszył go jeszcze bardziej, po prostu błędne koło! Ale czemu się dziwić, nasz gajowy trochę zdziczał. Miejmy nadzieję, że jeszcze coś z niego będzie! Wcale nie traktował jej jak obłożnie chorą. Po prostu się martwił, poza tym co to za pomysł, żeby przyjść w odwiedziny i stać. Też coś, niedorzeczność! Słysząc jej zamówienie uśmiechnął się lekko. Przypadki chodzą po ludziach. A Clement kochał ryby. - Śledź w korzennej zalewie może być? Z lodami trochę trudniej... Po chwili oparł się biodrem o blat stołu i spojrzał na nią uważnie. - A teraz proszę o sprawozdanie. Chodzisz regularnie na kontrole? Co mówił uzdrowiciel? Dobrze się czujesz? Nie potrzeba ci czegoś? Jesteś grzeczna i się nie przemęczasz?- Clement nigdy nie sądził, że może wyrzucić z siebie tyle pytań za jednym razem, więc zamilkł i przygryzł lekko dolną wargę, czekając na odpowiedź Kim.
No cóż, może po tym spotkaniu nauczą się, że nie można tak olewać przyjaciół! Albo i się nie nauczą, ciężko stwierdzić. Nie mniej jednak trzeba im chyba sprawić jakąś nauczkę, bo w końcu kumplowali się, a zachowywali się jak jacyś nastolatkowie czający się na pierwszą randkę ze sobą, no litości. Być może dałoby się to uznać za urocze bądź coś w ten deseń, ale... byli dorośli, no na Merlina! Musimy ich koniecznie jakoś poskładać do kupy. Że odwiedzanie siebie będzie najnormalniejszą sprawą we wszechświecie. I wcale nie mam na myśli odwiedzania raz na ruski rok, nie, nie! Skoro obydwoje siebie potrzebują to powinni działać w tym kierunku. Kim już się zdecydowała na odwiedziny Clementa, teraz jego kolej HEHE. Taki tam handel wymienny i te sprawy. Sprawiedliwość musi być! Nie, ona nie miała mu niczego za złe, nie mogłaby! Była zbyt empatyczna i uczuciowa, by nie rozumieć, z czym się borykał, albo żeby mu robić wyrzuty o coś takiego. W dodatku znała go nie od dziś i doskonale wiedziała, że to ten typ człowieka, który dusi w sobie swoje emocje. Ona też tak robi w stosunku do nieznajomych, dopiero potem otwiera się na innych, a wtedy to nic nie potrafi przerwać lawiny jej uczuć, które się wylewają na wszystko i wszystkich wokół. No ogółem kobieta-tornado, zostawia po sobie jedynie zgliszcze, eehehs. Zaśmiała się na ten tekst o facjacie. No nie da się ukryć, że nasz pan gajowy był charakterystycznym człowiekiem. Ale to wcale nie był powód do zawodu, wręcz przeciwnie! Ją też ludzie pamiętali właśnie ze względu na nieco nietypowy typ urody, ale nigdy z tego powodu nie narzekała, bo nie ma po co. - Szczególnie, kiedy pod nimi kryje się dobry człowiek - powiedziała, szczerząc zęby w uśmiechu. No co, to była akurat prawda! Poza tym, skoro już się wymieniają komplementami... to co jej szkodzi? Ona tam chętnie by postała, bo ostatnio nic tylko siedzi/leży i się leni... ech, ciężkie życie ciężarnej! W każdym razie w końcu nie wytrzymała i się zaśmiała. - Nie, dziękuję, nie chcę nic jeść ani pić - odparła ostatecznie, kończąc już głaskanie i mizianie psa. Zamiast tego skupił wzrok na Clemencie i na jego stertę pytań wywróciła oczami. No już bez przesady! - Chodzę, jestem najgrzeczniejsza, czuję się świetnie, POTRZEBUJĘ TROCHĘ CIEKAWYCH WYDARZEŃ i generalnie uzdrowiciel jest zachwycony przebiegiem ciąży! - zreferowała mu, próbując nie być niemiłą, a jednak wesoło sobie paplać. - No, ale dajmy już spokój temu. Co u ciebie? - zagadała, ale ogólnie to chyba daremnie, bo nagle poczuła... oooo! Zerwała się na równe nogi i podeszła do Wellingtona. Nie patrząc na nic chwyciła jego rękę i przyłożyła do swojego brzucha. - Jej, rusza się! Czujesz coś? - spytała podekscytowana, spoglądając w górę na mężczyznę. Cóż, nie wzięła poprawki na to, że mogłaby go wprowadzić w zażenowanie albo coś. I że mógł równie dobrze nic nie poczuć. Co innego, gdyby kopało, ale takie ruchy mogą być nieodczuwalne dla innych ludzi... no nic, w każdym razie była ciekawa!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Ech, dorośli ludzie, a tacy niepozbierani. To już najwyższy czas! Clement może mieć pewne opory, jeśli chodzi o niezapowiedziane odwiedziny, bo wiadomo- dom twierdzą i tak dalej, ale popracujemy i nad tym! Clement się nie otwierał. To znaczy zazwyczaj. Zwykle zasklepiał się w swojej skorupie i wychodził do lasu. To była jego metoda na wszystko, może niezbyt skuteczna, ale jedyna jaką uznawał. Dawniej zdarzało mu się jeszcze dać komuś w zęby, oczywiście jeśli zawinił, ale jakoś z tego wyrósł, przez co musiał każdy problem pięć razy przetrawić, a jeśli nie mógł- cóż, męczył się z tym dłużej. Stawał się jeszcze bardziej mrukliwy, jeszcze bardziej niechętny w stosunku do świata, w ogóle uosabiał wszystkie wady, które przypisuje się Szkotom. No może oprócz skąpstwa, bo Clement nie był skąpy- dla siebie nic nie potrzebował, pieniądze nie miały dla niego znaczenia, ale lubił dawać. Rzadko miał okazję, ale jeśli już się na to decydował, to czuł się prawie szczęśliwy, widząc radość obdarowanego. Słysząc słowa Kim, speszył się trochę i potarł nerwowym ruchem zarośnięty policzek. Znowu! Robił to zdecydowanie zbyt często. - E tam, dobry... po prostu mniej zły niż inni- wymamrotał, nie patrząc na Kimberly. Zupełnie nie potrafił przyjmować komplementów, które bardziej go onieśmielały niż podbudowywały. Nie miał o sobie zbyt wysokiego mniemania, zresztą nie zastanawiał się nad tym. Był jaki był, starał się postępować zgodnie ze swoim sumieniem i tyle. Czy to wystarczy, by być dobrym? Oto jest pytanie. - Bardzo mnie to cieszy. Wiesz, Kimmie, w średniowieczu, jeśli królowa zostawała wdową, a była, hm, w ciąży, to jakiś dworzanin zostawał jej "opiekunem łona", no bo mogła przecież urodzić małego króla. Dbał o jej bezpieczeństwo, wygody, samopoczucie... No nieważne. Tak czy inaczej, jestem samozwańczym opiekunem i mam zamiar o ciebie się troszczyć- oświadczył stanowczo, patrząc na Kim z wyraźną ulgą.- A ciekawe wydarzenie to będziesz miała przy porodzie- mruknął, po czym się zreflektował.- Ja wiem, ale co ty byś chciała? Mam stanąć na rękach czy zatańczyć polkę-galopkę, co?- westchnął, starając się ukryć rozbawienie. Wiedział, że marudzi, ale naprawdę się martwił! Gdy przycisnęła jego dłoń do swojego brzucha, Clement zamarł w bezruchu. To była dziwna sytuacja, kłopotliwa i tak dalej, ale po chwili zupełnie o tym zapomniał, bo rzeczywiście...! Poczuł nieznaczny ruch. Może tylko mu się wydawało, może to wpływ sugestii Kim, ale nie! Rzeczywiście maluch wyraźnie się poruszył. Wellington przymknął oczy, chcąc się maksymalnie skupić na zmyśle dotyku. To była magiczna chwila, aboslutnie magiczna. Wielki, mrukliwy Szkot poczuł, że serce w nim topnieje. Tam w głębi brzucha Kimberly rozwijało się nowe życie, równie prawdziwe jak on, równie ruchliwe jak jego matka... Clement nagle nabrał pewności, że niezależnie od wszystkiego będzie tego malca bardzo kochał. Nieważne, że to nie jego dziecko, nieważne, że Kim nie jest jego kobietą. To wszystko nie miało absolutnie żadnego znaczenia. - Czuję- wydusił z siebie, otwierając oczy i patrząc na Kim z takim zdumieniem, jakby zupełnie się jej tu nie spodziewał. Dziwne uczucie. Cholernie, cholernie dziwne. I miłe. Niewątpliwie miłe.
Och, podejrzewam, że to właśnie dlatego się przyjaźnili. Bo byli zupełnie inni, a mieli podobne poglądy i przekonania. Taki układ jest w sumie chyba najlepszy... mogą się wzajemnie dopełniać i uczyć siebie nawzajem, co z kolei prowadzi do tego, że nie mogli się ze sobą nudzić! Bycie w jakiejś relacji z kimś identycznym mogło w sumie prowadzić do jakiejś nudy... bo chyba właśnie to, czym się różnimy jest w nas takie ciekawe! Dobrze też, że Kimberly była osobą, która się nie przejmuje tym, czy drugi człowiek też gada tyle co ona, albo nawet czy jej słucha. Ona tam sobie paplała, bo miała taką potrzebę i jakoś to lepiej wyglądało, jak w pobliżu ktoś był i choćby udawał zainteresowanie, albo i nawet nie. Pewnie nie zauważyłaby, gdyby jej rozmówca się nagle wyłączył. Ach, ten nasz wspaniały szaleniec i roztrzepaniec. Ojej, rzeczywiście coś bardzo nieśmiały był ten nasz pan gajowy. W sumie ona się tam nigdy nie zastanawiała nad tym, czy palnęła coś niestosownego, żenującego czy onieśmielającego. I nie rozumiała tego braku umiejętności przyjmowania komplementów. To normalne, że wyrażamy o czymś bądź o kimś pochlebne zdanie. Całe życie jest pełne złych słów. Najlepiej przełamać je tym dobrym, coraz rzadziej wypowiadanym w dzisiejszych czasach. - I jaki skromniutki - odparła, uśmiechając się lekko i patrząc na Clementa z małym rozbawieniem. Taka już była, co zrobić! Oczywiście nikt by się tego po niej nie spodziewał, znając ją tylko przelotnie czy z widzenia, ale to tym lepiej. Ma przewagę! Potem zaś podparła głowę na łokciu i słuchała go uważnie, co jakiś czas kiwając łepetynką w zrozumieniu. Och, to ciekawe, nawet o tym nie wiedziała. Chociaż sama nazwa "opiekun łona" wydała jej się tragikomiczna, dlatego musiała się powstrzymać, aby nie prychnąć śmiechem, a zamiast tego znów na jej twarzyczce pojawił się uśmieszek, ukazujący dołeczki w policzkach. Miała cholernie dziwny typ urody, ale jakoś nigdy nie narzekała. Jak już było wspominane - dobrze jest się czymś wyróżniać! Najlepiej czymś pozytywnym, ale jak się nie ma, co się lubi... - Na pewno nie potrzeba do tego mojej aprobaty? - spytała, co by się upewnić i najwyżej rzucić jakimś liberum veto, choć to nie ta epoka, ale to nieistotne. Wiadomo, ona zrobi wszystko, aby stanęło na jej! - No z pewnością - mruknęła cicho, przestając się wgapiać w Wellingtona niczym w najciekawszy obiekt muzealny, a rozglądając się po pomieszczeniu. Nie potrwało to jednak długo, bo potem mężczyzna znów powiedział coś, co ją rozbawiło. - Wiesz, to nie jest taki głupi pomysł... - stwierdziła, mrużąc oczy, aby wyglądać nieco poważniej. Biedny, biedny Szkot, doprawdy! Nie wytrzymała jednak zbyt długo w tej pozie i znów się zaśmiała. By potem ostatecznie dać się macać przyjacielowi po brzuchu, eheheh JAKKOLWIEK TO BRZMI. W każdym razie była bardzo podekscytowana i nie zwracała uwagi na to, jakie spustoszenie sieje w pewności Clementa. Chyba się polubią z dzieckiem!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement spojrzał na nią z mieszaniną rozbawienia i zakłopotania, ale już nic nie powiedział. Nieznośna, kochana gaduła! To prawda, doskonale się dopełniali pod każdym względem. Przy Kimberly Clement nie musiał specjalnie dużo mówić, nie musiał się męczyć z wymyślaniem tematów konwersacji, w czym był naprawdę kiepski. Kim mówiła za ich dwoje, była pogodna za ich dwoje i ogólnie wyrabiała całą normę pewnych cech, których natura poskąpiła panu Wellingtonowi. Nigdy nie był przekonany, czy naprawdę zasługuje na uznanie. Był wobec siebie wymagający. Poza tym, był człowiekiem czynu, a nie słowa, co bardzo utrudniało mu życie. Oczywiście, mówienie sobie miłych rzeczy jest jak najbardziej na miejscu i Clement też tak uważał, ale ilekroć ktoś go chwalił, nie wiedział, gdzie podziać oczy. Głupie to trochę, ale co poradzić- tak już miał! Zakłopotanie pokrywał zazwyczaj jakimś pomrukiem albo bardzo poważną miną groźnego pana gajowego. Taki już niestety był! Dobrze że Kim akceptowała też to jego dziwactwo. Jego też bawiła ta nazwa, ale takie były fakty! Słuchała go uważnie, co dodało Clementowi animuszu, bo chociaż nie mówił dużo, lubił gdy mu nie przerywano i przywiązywano wagę do jego wypowiedzi. Przy Kim jakoś rozwiązywał się mu język, chociaż i tak mówił naprawdę niewiele. Denerwowało go, zwłaszcza u facetów, bezsensowne mielenie jęzorem, składanie obietnic, z których nic nie wynikało i ogólnie zachowywanie się jak baba. W ogóle nie lubił zniewieściałych mężczyzn- strojnisiów, histeryków i zgrywusów. Facet musiał być facetem, a nie czymś pomiędzy! Może był konserwatywny, ale taki jego urok! Nie żeby komukolwiek zaglądał do łóżka- guzik go to obchodziło, plotki miał w najgłębszym poważaniu, ale zachowania niemęskie budziły w nim natychmiastowy sprzeciw. Fe. Jakie ona miała śliczne dołeczki...! Clement przypomniał sobie, że to właśnie w nich się kiedyś zakochał, zwłaszcza że Kim dużo się śmiała i miał szczęście często widzieć jej uśmiech. On zwykle ograniczał się do lekkiego uniesienia kącików ust i zmrużenia oczu. To nie dużo, ale przez trzy lata nie miał zbyt wielu okazji, by się uśmiechać. Słysząc jej pytanie, zrobił poważną minę i pokręcił głową. - Nie. O tym decydowała rada królewska. Królowa nie miała nic do powiedzenia. Najchętniej przydzielano na opiekuna najsilniejszego i najbardziej odpowiedzialnego rycerza. Więc chyba się nadaję- dodał po chwili namysłu, a jego usta rozciągnęły się w nieznacznym uśmiechu. Co do tego ostatniego... trochę naciągnął fakty, nie miał pojęcia, czym się kierowano przy wyborze "opiekuna łona" królowej, oprócz oczywiście lojalności, ale nie mógł się powstrzymać! - Nie chciałabyś tego zobaczyć- stwierdził Wellington, a w jego oczach zamigotały iskierki rozbawienia.- Znasz moje "zdolności" taneczne. Przypominam... niedźwiedzia na łańcuchu, wiesz, takiego z kółkiem w nosie- stwierdził żartobliwie, robiąc aluzję do swojej zwierzęcej postaci. Kim wiedziała, że jest animagiem. Nie chwalił się tym specjalnie, ale dla Wright robił wyjątek. Dla niej w ogóle robił dużo wyjątków. Nie miał siły oderwać się od tego cudu natury, ukrytego w jej brzuchu. Trwał w bezruchu, aż dziecko ułożyło się wygodnie i najprawdopodobniej zasnęło. Uniósł wzrok na rozpromienioną twarz przyjaciółki. Wyglądał inaczej. Jakby coś w nim pękło. - Kim...- zaczął powoli, zacinając się i próbując znaleźć odpowiednie słowa.- Czy... hm. Czy pozwolisz, żebym był jego albo jej... ojcem chrzestnym? Oczywiście, jeśli masz kogoś innego... ale... tak. Zresztą, nieważne- wycofał się szybko, marszcząc brwi i zabierając dłoń z jej brzucha. Wellington! Ty ośle! Co się z tobą dzieje?
Ach, zgadza się, cała ona! Chociaż nie da się ukryć, że dziś zamienili się rolami i to Clement całkiem dużo gada, w przeciwieństwie do niej. Cóż, może chciała sobie odpocząć, więc odpowiedzialność za rozmowę zrzuciła na niego właśnie? Hehe, ale z niej cwaniara. Normalnie powinna była ukończyć Slytherin, mówię wam. Zresztą, czego on się spodziewał? Skoro chciał wrócić do normalności, to musiał trochę podziałać, w tym przypadku pokłapać trochę buziuchną, a co! W życiu nie ma nic za darmo, nie może ciągle liczyć na swoją przyjaciółkę, no bez przesady! Och, niedobrze, po prostu niedobrze. Widocznie Kim musi mu co chwilę prawić jakiś komplement, aby się wreszcie do nich przyzwyczaił i obył się w ich towarzystwie, że się tak wyrażę. Jasne, to dobrze, że był człowiekiem czynu, ale takie rzeczy również powinny być u niego na porządku dziennym, nie można ograniczać się raptem do jednej dziedziny życia. Tak przynajmniej twierdziła ona sama i chyba chciała wprowadzić ten cudaczny plan w życie naszego gajowego. Hm, good luck! Ona też nie lubiła, kiedy jej się przerywało, więc taką samą zasadę stosowała względem innych. Poza tym mówił bardzo ciekawe rzeczy, więc chciała go słuchać! Pomimo tej fatalnej nazwy, która ją trochę wybiła z rytmu. Ale to nic. Co się zaś tyczy mężczyzn - nie interesowała się, czy ktoś bucha testosteronem czy niekoniecznie, bo ją to nie obchodziło. Była czasem aż przesadnie tolerancyjna. I gdyby się jej spytać jaki typ faceta pociąga ją najbardziej, nie byłaby w stanie odpowiedzieć na to pytanie. W zasadzie Xavier był jej jedynym związkiem i miłością w życiu. Jeżeli z kimś flirtowała, bo z nim nie była, to patrzyła jedynie na wygląd, bo hm, na to się zwraca najpierw uwagę. I dalej poza te ramy to nigdy się nie rozwijało, więc ciężko stwierdzić, czy jakieś zachowania podobały jej się bardziej a inne mniej, skoro nikogo tak w zasadzie w większym stopniu nie poznała. Clement? Tak, bardzo go lubiła, uważała za świetnego faceta, ale chyba nigdy się nawet nie zastanawiała nad nim w roli JEJ faceta. Po prostu zawsze był jej przyjacielem i nie myślała o nim w innych kategoriach. Może gdyby zaczęła się nad tym zastanawiać doszłaby do jakichś konkretnych wniosków, ale póki co nic na to nie wskazywało. Westchnęła więc na to, że rada królewska zadecydowała i ona nie ma prawa głosu. Zrobiła iście cierpiętniczą minę, która powinna rozkruszyć każde, nawet najbardziej skamieniałe serduszko! A przynajmniej takie było założenie. Jednakże dla upewnienia się, aby efekt był zadowalający, dodała do tego jeszcze smutne oczęta. Dobra, nie potrafiła tak długo, więc zaraz znów parsknęła śmiechem i tak się skończyły jej próby emancypacji. Ech, co za życie. W każdym razie nie wiedziała o tym wszystkim, więc nie mogła się zorientować, że Wellington trochę podkoloryzował ostatnie fakty, ale to nic. - Nadajesz się, nadajesz, ale za to chyba mogę dać ci wolne? Powiedzmy, że na... na zawsze! - dodała entuzjastycznie, zadowolona ze swych jakże sprytnych taktyk, mhm. Niech żyje jeszcze parę sekund w błogiej nieświadomości. - Bo odwaliłeś już kawał dobrej roboty, więc należą ci się teraz wakacje, abyś nie mówił potem, że pracodawczyni to taka wredna, bezlitosna zołza - kontynuowała temat pół żartem - pół serio, znów wracając do trybu wesołego paplania. - ŚWIETNIE, wciąż chcę to zobaczyć! - nie dawała za wygraną, śmiejąc się cicho po drodze. Jednak nie potrwało to długo, bo widząc minę Clementa to tak trochę jakby zamarła w bezruchu, oczekując tego, co ma jej do powiedzenia. No i trochę się przeraziło, bo brzmiał bardzo poważnie! Ale wysłuchała go do końca i poczuła, jak wielki kamień ześlizguje się z jej serca, dając uczucie ulgi. Nawet się uśmiechnęła promiennie! - Pewnie! Będę zaszczycona - rzuciła więc wesoło. - Bo w sumie nie mam nikogo, w sensie chrzestną bym jeszcze znalazła, ale ojca nie bardzo... - mruknęła, przypominając sobie, że bycie samotną matką sucks. - Więc czuj się zaproszony - krzyknęła jednakże już po chwili entuzjastycznie. Ta to ma zmienne humorki ehehs.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Faktycznie, tym razem Clement był zaskakująco rozmowny i właściwie nie wiedział, skąd się to brało. Jasne, czuł się w towarzystwie Kim swobodnie, ale miał też wrażenie, że coś w nim topnieje, jakaś lodowa warstwa, która do tej pory więziła w nim radość ze zwyczajnych rzeczy, takich jak rozmowa z przyjaciółką. Chyba Wellington zaczynał wracać do świata żywych, a fakt, że ktoś go potrzebuje niewątpliwie mu w tym pomagał! Och, Clement miał zaskakująco dużą wiedzę na każdy temat. Kiedy nie zadręczał się wspominaniem Todda, nie włóczył się po lesie ani nie próbował zginąć od pazurów sfinksa albo chimery, zazwyczaj czytał. Czytanie było dobrym sposobem na oderwanie się od rzeczywistości, która, mówiąc wprost, była gówniana i nie niosła, w mniemaniu Clementa, absolutnie żadnej nadziei na lepsze jutro. Bo jutro Todd nie ożyje, prawda? Ani jutro, ani pojutrze, ani za rok, za pół wieku. Nigdy. Gdyby był bardziej towarzyskim typem, z pewnością sypałby anegdotami jak z rękawa. Czytał właściwie wszystko, co wpadło mu w ręce, nie kierując się żadnym kryterium doboru lektur. Mugolskie powieści obyczajowe, rozprawy historyczne, biografie sławnych zawodników Quidditcha, poradniki dla ogrodników-amatorów. Wszystko. A te historyczne szczególnie go ciekawiły, chociaż sam nie wiedział dlaczego. W czasach szkolnych szczerze nienawidził Historii Magii, ale to pewnie zasługa nauczyciela, który wydawał się być znudzony sam sobą. Xaviera szczerze nie lubił. Od zawsze i bez konkretnej przyczyny. Nie miał pojęcia, że on i Kim kiedykolwiek byli razem- w Hogwarcie pracował niewiele ponad pół roku, a takie plotki nigdy go nie interesowały. Zresztą nie bardzo miał z kim plotkować, ale to inna para kaloszy. Gdyby się dowiedział, że to właśnie Debrau tak urządził Kim, z Francuza zostałaby mokra i mało gustowna plama. Szkoda, że nigdy nie spojrzała na Clementa jako na faceta. Clement był fajny i taki dobry! Można było na nim polegać, nie to co na tym całym Xavierze. Co z tego że się oświadczy w przyszłości, bo nasz wątek toczy się w innym czasie? W ogóle mogłaby z nich być ładna para, a tak to kicha i smutek, bo ten głupi Francuz omotał Kim. Co z tego że ją kocha i że zrobił jej dziecko! Manipulant jeden. Nie możesz mi dać wolnego, ot tak- stwierdził poważnym tonem, splatając ramiona na piersi.- Na to stanowisko powołała mnie rada królewska i tylko ona może mnie odwołać. Dla dobra państwa- dodał, kiwając przy tym głową, jakby na potwierdzenie swoich słów.- Pilnowanie jednej ciężarnej kobiety jest lżejszą pracą niż mocowanie się z rannym hipogryfem, zapewniam cię, a wczoraj właśnie to robiłem- uśmiechnął się lekko, odgarniając z czoła niesforny kosmyk włosów. Jej odpowiedź była dla niego prawdziwą ulgą. Szczerze mówiąc, poczuł się głupio, prosząc o taki przywilej, ale w ten sposób miał wrażenie, że niezależnie od wszystkiego będzie miał jakieś prawa do tej małej istotki rozwijającej się w brzuchu Kim. Taki był przebiegły! No po prostu dwoje Ślizgonów, którzy tylko przez przypadek trafili do Gryffindoru! Entuzjazm Kim odrobinę złagodził jego zakłopotanie. Clement uśmiechnął się szeroko i nieśmiało dotknął brzucha Wright jeszcze jeden raz. Um, zdaje się, że pan Wellington dojrzał do bycia ojcem, tyle że do tanga trzeba dwojga, a on póki co tańczy solo. I nieporadnie. Jak ten niedźwiedź na łańcuchu.
Och, gdyby Kimberly wiedziała, że chodzi tylko o to, aby Clement czuł się komuś potrzebny, to już dawno dałaby mu ku temu powód, zapewne o wiele mniej drastyczny... no ale widocznie ten pomysł nie wpadł jej po prostu do głowy, a szkoda! Może uniknęliby wielu rzeczy... ale ogółem to nie ma co gdybać, bo czasu się nie cofnie przecież. Ona raczej czytała to, co mogłoby się jej przydać, bo zazwyczaj była zbyt żywiołowa i żądna przygód, aby siedzieć w jednym miejscu z książką. Choć oczywiście była także ambitna, więc jak postanowiła sobie za cel zdobyć edukację z jakiejś konkretnej dziedziny, to siadała i ryła tak długo, jak mogła. Ale i tak nie miała zbyt rozległej wiedzy, niestety. A już na pewno nie interesowała ją historia. To znaczy, ta taka z pozoru zwykła, bo magii i czarów zdecydowanie tak! Teraz dosyć dużo czytała, bo przez ciążę przecież nie mogła się nigdzie ruszać, nadwyrężać i w ogóle... dno i wodorosty. Umrze im z nudów! Nie da się ukryć, że Wellington to super chłop! I też żałuję, że na niego tak nigdy nie patrzyła. Ona nie wiem czy odczuwa w tym względzie jakiś smutek... bo cóż, nigdy nie odczuła, aby mężczyzna się nią interesował w inny sposób niż jak przyjaciółką. Może, gdyby wiedziała, że coś do niej czuje... może to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Może teraz byliby szczęśliwą rodzinką. A może i nie... można gdybać, ale chyba nie warto, szczególnie, że Kim mogłaby zacząć bardzo żałować! - Pff - prychnęła niezadowolona, niczym skarcone dziecko i zrobiła bardzo smutną minkę. Zaraz się potem rozchmurzyła, szczególnie na wieść, że załatwiła sobie ojca chrzestnego! Jeszcze matkę i gotowe... większość. Potem sobie trochę pogawędzili, pośmiali się i rozstali w dobrych humorach!
z/t
sorka, że taki dupny, ale muszę kończyć moje wątki, a nie mam weny < /3 może uda nam się kiedyś poprowadzić jakiś lepszy wąteczek, przepraszam!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Może nie chodziło TYLKO o to, ale w dużej mierze... tak. Był tak zżyty z Toddem, że gdy jego zabrakło, poczuł rozpaczliwą pustkę, której nie potrafił sobie wypełnić. A teraz Kim i to maleństwo go potrzebowały! To obudziło jego poczucie odpowiedzialności i troskę o przyjaciółkę i w ogóle coś w nim drgnęło. Grunt, że teraz zaczynał normalnie funkcjonować- zabrało to trochę czasu, ale najważniejsze, że w końcu zaczął się otrząsać! Gdyby Clement wtedy się odważył dać jej jakiś sygnał, to... no właśnie. Kto wie, co by się stało? Może byliby razem do tej pory, może Clement by nie ruszył z bratem na te poszukiwania smoków, może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej i Todd by nie zginął? Ech, rzeczywiście gdybanie nic tu nie da, ale naprawdę szkoda, bo tych dwoje naprawdę tworzyło zgrany duet! To co teraz czuł do Kim nie było może miłością w pełnym tego słowa znaczeniu, ale niewątpliwą czułością i troską, które sprawiały, że oddałby wszystko, by ona i dziecko byli szczęśliwi. Nie chcąc nic w zamian, bo chociaż stara miłość nie rdzewieje, to może czasem zwietrzeć i pozostawić po sobie przyjaźń i sentyment. Swoją drogą, nie mogę się nadziwić, że mój człowiek czynu nic nie zrobił ze swoim dawnym uczuciem do Kim. Że nie próbował w jakiś sposób zmienić ich relacji, ale być może właśnie tak reagował na kogoś, na kim za bardzo mu zależało. A teraz patrzyła na nią ze spokojnym, ciepłym uśmiechem, wiedząc, że wszystko się ułoży. Lepiej, gorzej, ale jednak. I będzie dobrze. On, nieuleczalny pesymista, był o tym przekonany i miał nadzieję, że i Wright nabierze tej pewności. Kiedy wyszła z jego chatki, roześmiana i rozświergotana jak kanarek, poczuł spływający na niego spokój. Patrzył za nią przez chwilę, stojąc w drzwiach i gładząc łeb Rob Roya, po czym ruszył na obchód Zakazanego Lasu.
z/t
Nie, spoko, rozumiem. Mój nieszczególny, ale Twój wcale nie dupny, nie przesadzaj! Mam nadzieję, że jeszcze nieraz będziemy miały okazję pociągnąć wątki z Clemkiem i Kim, bo wyjątkowo je lubię. <3 Trzymaj się!
Część uczniów przypadło poszukiwanie składników do eliksiru w starej chatce gajowego. Niestety jest ona bardzo mała, więc w panującym ścisku i bałaganie ciężko cokolwiek znaleźć.
Rzucamy dwoma kośćmi, by za sprawą pierwszej określić, który składnik odnajduje nasza postać, a drugą, by ocenić co jej towarzyszyło przy jego zabieraniu. W zależności od tego co wylosujesz, możesz wtedy gratis dostać jeszcze jedną rzecz.
1 – W pomieszczeniu jest bardzo ciasno, próbując sięgnąć po swój składnik rozbijasz słoik z pazurami Gryfa zanurzonymi w dziwnym, śmierdzącym kleju, który wylewa się wprost na twoje nogi. Lepiej go szybko usuń, jeśli nie chcesz tu spędzić przyklejony, całego dnia! (Możesz także zabrać pazury gryfa jako dodatkowy składnik) 2 – Wypatrzyłeś idealny składnik na stoliku zaraz obok drzwi. Prosto po niego sięgasz i od razu możesz wynieść się z tego zatłoczonego pokoju bez żadnych komplikacji. 3 – Bardzo długo szukałeś składnika, jednak nigdzie nic nie mogłeś przydatnego dostrzec. Nagle na stole zobaczyłeś, coś co mogłoby się idealnie nadać. Szybko rzucasz się po składnik, kiedy nagle to samo robi inny uczeń. Przez chwilę się szamoczecie, aż w końcu twój składnik upada i zupełnie się rozsypuje. Teraz musisz od nowa szukać kolejnego. (Rzucasz od nowa obiema kośćmi!) 4 – Zauważyłeś, że twój składnik jest w garnku umieszczonym nad kominkowym palnikiem. Właśnie chciałeś po niego sięgnąć, gdy nagle z popiołów wyleciały na ciebie małe czarne stworzenia, mocno gryząc. Szybko zabieraj składnik i jak najszybciej się wynoś z tego miejsca! 5 – Twój składnik umieszczony jest za jedną z szafek. Próbujesz ją sam przesunąć, jednak w pojedynkę na pewno nie dasz rady. Musisz poprosić osobę obok Ciebie, aby pomogła Ci w tym zadaniu (najlepiej po prostu osobę, która napisała post przed tobą). 6 – Właśnie znalazłeś idealny składnik do eliksiru, kiedy niespodziewanie ktoś rzuca na ciebie oszałamiające zaklęcie i Ci go zabiera. Sprawność odzyskujesz dopiero po paru minutach, czyli niestety musisz od nowa szukać składniku. (Rzucamy jeszcze raz obiema kośćmi).
Deven dotarł do chatki gajowego bez większych kłopotów- prawdę mówiąc błonia i okolice Zakazanego Lasu zdążył poznać całkiem nieźle, bo każdą wolną chwilę starał się spędzić poza murami zamku. Nienawidził zamkniętych pomieszczeń, dusił się w nich i każdą przerwę między zajęciami spędzał na świeżym powietrzu, włócząc się po terenach wokół zamku i poznając każdy ich zakamarek. Mieli dwie godziny. Czy to dużo, czy mało? Deven nie był przekonany, dlatego miał zamiar uwinąć się ze swoją częścią zadania maksymalnie szybko. Drzwi były otwarte, więc wszedł do środka i rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu. Nie bardzo wiedział, czego ma szukać i gdzie może być to ukryte. Jednak nie na darmo był bystrym Indianinem, więc po chwili zauważył w półmroku pęczek włosów centaura. Wolał się nie zastanawiać, jak zostały zdobyte. Leżały pod wazonem na parapecie, przy którym stał nieduży, ale dość szeroki stół, zastawiony wszelkiego rodzaju słojami i innymi szpargałami. Już, już prawie miał w garści potrzebne składniki, ale jeden nieuważny ruch i Deven strącił łokciem jeden ze słoików, który rozbił się o podłogę. Skrzywił się z obrzydzeniem- w środku były pazury gryfa, zanurzone w jakiejś wyjątkowo lepiej i cuchnącej mazi, która zalała mu buty. Szybko wyciągnął z kieszeni różdżkę i mruknął chłoszczyść. Paskudztwo zniknęło, a na podłodze zostały szpony gryfa, które Quayle wcisnął do kieszeni razem z włosami centaura. Nigdy nie wiadomo, a nuż się przydadzą!
Praca w grupach, dobre i to. Ciekawa alternatywa nie powiem. Szkoda tylko, że z tym Kanadyjczykiem. Znaczy nie znam go czy coś, ale no Kanada mówi sama za siebie. Chociaż, mogło być gorzej. Wydelegowali mnie do tej upiornej chatki gajowego po jakieś składniki. Kolejna część eliksirów której nie lubiłem. Coraz częściej wychodził że mnie ogromny pesymista. Początkowo szlem sobie powoli jednak , przy samej chatce postanowiłem przyspieszyć. Jeszcze byłbym ostatni, a moja grupa pewnie pięknie by mnie za ro nagrodziła. Poza ty im szybciej się z tym zabiorę szybciej wrócę do ciepłego miłego Hogwartu. Nieco pewniej niż do sali władowałem się z impetem do chatki. Kurcze jak tam ciaso. Za nic nie mogłem sobie wyobrazić tu kogokolwiek. Nie była za przestronna, delikatnie mówiąc. Nieudolnie machałem rękoma w celu wymagania tego nieszczęsnego składnika gdy nagle poczułem coś lepkiego. Cholera. Po chwili poczułem jak jakaś lepka wydzielina kapie mi na spodnie i buty. Co do... Świetnie , jak pech to pech. Jak przystało na czarodzieja zamiast miliarda pomysłów na czarodziejskie usunięcie tego dziadostwa postanowiłem ściągnąć z siebie to co trzymało mnie jeszcze w chatce. Oryginalnie i bardzo czarodziejsko, no nie? Niechętnie zrzuciłem buty i spodnie ukazując swoje piękne bokserki w znicze. Mamusia byłaby dumna. Wziąłem swój składnik przy okazji wydobywając z mazi pazur gryfa. Od przybytku głowa nie boli.
Ostatnio zmieniony przez Benjamin Fluvius dnia Nie Wrz 22 2013, 19:15, w całości zmieniany 1 raz
Tego typu egzaminów się nie spodziewała! Żeby latać po terenie zamku w poszukiwaniu składników w grupach, które między sobą przy okazji rywalizują? Damn! Toż to niesamowite, niecodzienne i szalenie pomysłowe. Winterbottom wychodząc z klasy już czuła, że to może być całkiem niezły fun. I czemu było się spinać i panikować? Ustaliwszy uprzednio z Liudvika Stankevičiūtė i Mini Villiers która w jaką część zamku się uda na poszukiwania, po kilku minutach rozmowy ruszyła w kierunku wyjścia głównego z zamku i dalej przez krużganki, a następnie w dół na błonia w stronę chatki gajowego. Ktoś tam jej towarzyszył, ale niespecjalnie zwracała uwagę na to, kto ruszył wraz z nią a kto z klasy poszedł w innych kierunkach. Nie pozostawało nic innego jak przeskoczyć dwa schodki i pchnąć masywne drzwi, żeby już po chwili buszować w najlepsze wewnątrz domku. Swoją drogą, gajowy nie miał nic przeciwko żeby tak mu przewracać jego rupiecie? Nie znalazła nic szalenie interesującego, raptem kilka kosmyków z ogona testrala - swoją drogą jak ona je zauważyła, skoro te pseudo konie są niewidzialne dla ludzi, którzy nie byli świadkami czyjejś śmierci, to nie mam pojęcia. Już sięgała po umieszczone w kociołku włosy, kiedy nagle z dzikim piskiem COŚ się na nią rzuciło. Zaskoczona Skaj pisnęła, machinalnie cofając rękę przed czarnymi stworkami. Na szczęście zdążyła złapać kilka włosów, toteż strzepując wgryzającego się w rękaw jej szaty stworka, czym prędzej dała nogę z chatki, po drodze ostrzegając przed atakującymi paskudztwami zbliżające się osoby.
Kosteczky 2 i 4 zt
Ostatnio zmieniony przez Sky Winterbottom dnia Nie Wrz 22 2013, 19:36, w całości zmieniany 1 raz