W Hogwarckich lochach chłodne, kamienne ściany nie są niczym dziwnym. Ale czy to możliwe aby były aż tak lodowate? Błądząc dłonią po ścianie da się natrafić na miejsce bardziej zimne niż reszta. Znajduje się ono na wysokości klamki, która rzeczywiście tam jest. Ujawnia się natychmiast po stuknięciu różdżką w chłodny punkt. Zaraz po dotknięciu klamki ma się wrażenie okropnego zimna, które powoli obejmuje całe ciało. Przechodząc przez próg wchodzi się do Lodowej Komnaty. Jak sama nazwa wskazuje - wszystko tam jest oblodzone. Najbardziej charakterystycznym elementem są rzeźby. Lew, kruk, wąż i borsuk, symbolizujące cztery domy Hogwartu. Wielkością można porównać je do niedźwiedzi. Śliska posadzka jest idealnym lodowiskiem, co ciągnie za sobą upadki odwiedzających to miejsce. Niewielu jednak wie o istnieniu komnaty, tłumów nigdy tam nie ma. Śmiało można przynieść łyżwy, posadzka jest idealna do jazdy. Pomieszczenie rozświetlają świece o niebieskim płomieniu, osadzone w ozdobnych, choć starych, żyrandolach. Błękitne światło odbija się od lodu i stwarza miłą atmosferę, mimo chłodu panującego w komnacie. Po męczącej rozrywce na ślizgawce można odpocząć pod ścianą, gdzie są nieduże, twarde siedzenia.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
+18 Daniel czuł rozkosz dopóki nie poczuł lekkiego bólu na szyi. Z impetem podniósł ją i obrócił, by miała twarz skierowaną w jego stronę. Uderzył ją otwartą dłonią w twarz. -Co to miało być? Chcesz, bym wszedł w twoją drugą dziurkę? Warknął niezadowolony. Podniósł się i położył niezbyt delikatnie Corn na fotelu. Zadarł jej nogi i położył na ramionach. Zaczął ją posuwać szybko i głęboko. Niech czuje go całego. Miejsce udrapnięcia piekło, ale w sumie spotęgowało jego przyjemność.
+18 To nie był dobry pomysł, bardzo szybko to zauważyła. Ale cóż poradzić, zadziałała instynktownie. Zresztą, ostatnio robiła to z Jaredem i on akurat nie miał nic przeciwko drapaniu i... Boże, jak ona w ogóle śmie ich porównywać! Tamten ślizgon był wobec niej czuły, delikatny. Dobry, miły. Troszczył się i przytulał ją z uczuciem a ten? Niezliczoną ilość wad mogę wymieniać do końca świata i jeszcze wszystkich nie powiem. - Ite – Wypowiedziała cicho, kiedy to szarpnął ją, a potem strzelił jej w twarz. Jęknęła cicho czując ból i pieczenie na policzku. Zabolało, to musiała przyznać. Miała nadzieję, że nie zostanie jej ślad, bo inaczej bez pudry czy fluidu się nie obejdzie. W końcu nie chcemy niewygodnych pytań. - Cóż. Myślałam, że brutale lubią brutalność – Szepnęła cicho. Albo dominował w niej strach, albo złość. Tak czy siak negatywne uczucia. Ah, i kolejny raz wchodził w nią z tą samą agresją. Ciekawe, czy można się do tego przyzwyczaić? Miała nadzieję, że tak. I ze będzie wstanie odbierać to tak bezmiętnie, jak on.
+18 Daniel zignorował jej słowa. Dopóki on nie pozwoli ona nie ma prawa go drapać. Tak przynajmniej sądził osobnik posiadający pytona we wnętrzu Corin. W końcu po kilku głębszych ruchach zrobił dokładnie taką samą minę jak w podpisie i jęknął. Kolejna dawka spermy wystrzeliła z jego przyrodzenia. Tym razem mniejsza i tym razem do wnętrza Corin. Po kilku minutach leżenia w bezruchu wstał z fotela zmuszając dziewczynę do zejścia z niego. Schował przyrodzenie do spodni i zapiął rozporek. Tym razem nie miał zamiaru czekać, aż wyjdzie. Podszedł do drzwi. Odwrócił się i spojrzał na dziewczynę. -Za tydzień tutaj i pamiętaj co mogę tobie zrobić jak nie będziesz posłuszna. Rzucił na odchodne i wyszedł z Komnaty. [zt]
+18 Obserwowała go przez chwilę z dołu. W momencie, kiedy on szczytował ona dziwnie uspokoiła się i powoli przestawała odczuwać jakąkolwiek przyjemność. Dobrze, że była w ciąży z Finnem, bo gdyby nie to, to jestem pewna, że Daniel za dwa tygodnie dowiedziałby się, że jest ojcem. Zeszła z niego z wielką ochotą. Ubrała na siebie dolne partie odzieży nawet nie patrząc, czy już wyszedł, czy jeszcze nie. Zadygotała tylko przy jego słowach. Usiadła przy zimnej ścianie wtulając się w swoje nogi. Powinna komuś powiedzieć. Ledwo ta cała sprawa się zaczęła, a już miała wrażenie, że nie wytrzyma. Położyła dłoń na obolałym policzku po czym podniosła się i również wyszł
Latif nie mógł się nigdy nadziwić, jaki ten Hogwart jest ciekawy. To zdecydowanie nie były jego strony, ale to już do niego dotarło. Przestał się tym oficjalnie przejmować. Przyszła wiosna, zrobiło się ciepło, mógł poczuć domową atmosferę. Brakowało mu tylko jego ukochanej miotły i jakiegoś treningu z kolegami. Jednak nie na to pora. Sezon tuż tuż, tym mógł się pocieszyć. A teraz? Ostatnie chwile w zamku. Już prawie koniec roku szkolnego, wkrótce trzeba będzie opuścić te mury na zawsze. Czy aby na pewno na zawsze? Cóż, to najbardziej prawdopodobne. Miał przecież tyle innych rzeczy na głowie. Mimo, że wiedział, żę studia by mu na dobre wyszły, nie mógł sobie pozwolić na takie odchyły od normy. Przecież był super kul graczem, a nie byle jakim studentem. A zresztą, nie będzie się teraz nad tym zastanawiał i smucił. Postanowił sobie, że odkryje coś fascynującego w zamku zanim będą wakacje. Właśnie dlatego szlajał się od chwili po lochach zaglądając wszędzie gdzie nie powinien i macając wszystko co popadnie. Na następnym piętrze zmieni strategie, to pewne. Widok dwóch krukonów zabawiających sie ze sobą w okolicy nie obrzydził go, co chyba jasne. Wręcz przeciwnie, zbytnio go to zafascynowało. Trzeba było uciekać i już. Teraz już odetchnął, chłód mu otrzeźwił umysł. Chwilka, chłód? Lochy to lochy, ale jednak mamy wiosnę. Coś mu tu nie pasowało. Musiał zatrzymać się przy ścianie i wybadać o co chodzi. Ah, jakaż była jego radość kiedy w końcu dostał się do pomieszczenia, a jego oczom ukazało się morze lodu. Ściany lodu. Nieważne. Tak, to zdecydowanie nie jego strony. Ale on nic do zimy nie miał. Spojrzał na swoje nogi aż żałując, że jest w zwykłych (cytrynowych, he he) trampkach, ale co z tego? To mu nie przeszkadzało brani rozbiegów i ślizganiu sie po podłodze śmiejąc się głośno. No, póki się jeszcze nie wywalił, było dobrze. A zdarzyło się już kilka chwil niepewności i zachwiań. Jakby przysolił w jedną ze ścian na pewno nie byłoby mu aż tak do śmiechu. Jednak postanowił całkowicie odstawić pesymistyczne myślenie. Ani nie zastanawiać się nad tamtymi chłopcami zazdroszcząc im swobody, ani nie wzdychać do Dextera, ani nie okazywać radości, że dawno nie widział Deviki i Ervina, że nie wspomnę o obliczaniu prawdopodobieństwa skręcenia sobie kostki. W tej chwili był dzieckiem, a jakie normalne dziecko zastanawia się nad skutkami własnych czynów albo zabiera się za fapowanie na środku lodowiska, bo jego mysli zaczęły schodzić na złe tory, no proszę was. Latif Pan!
Nieznośnym było to, że akurat o tej porze roku Mia miała ochotę całe dnie przesiadywać w dormitorium, przesypiać, przegapiać. Wolała, żeby czas dla niej nie płynął. A kiedy nawet jasne promienie słońca muskały zachęcająco jej skronie, przeciskając się przez szyby okien, chcąc wywabić ją na zewnątrz, zakazywała sobie tego, chociaż tkwienie w zamku przygnębiało ją jeszcze bardziej i miała najzwyczajniej w świecie dość widoku kamiennych ścian. Marzyła już o wakacjach, o powrocie do ciepłego, rodzinnego Oia, do hotelu dziadków. Chciała usiąść na dachu przyklejonego do klifu, białego budynku i przyglądać się zachodzącemu słońcu i przybierającym dzięki niemu barwę ochry plażom. W Oia było pięknie. I nie było znajomych z Hogwartu. Ale tkwiła tam, nie miała wyboru. Zostało już niewiele czasu do wakacji i Mia odliczała dni, ale jeszcze trochę musiała wycierpieć, przesiedzieć w łóżku, zaciągnąwszy kotary. Ale tego dnia akurat nie mogła wytrzymać w rozgrzanym pomieszczeniu. Było nieznośnie ciepło i Mia potrzebowała ochłody; na myśl przyszła jej od razu lodowa komnata w lochach. Niedługo się zastanawiając, ruszyła w tamtą stronę, przemierzając ostrożnie cały zamek, uważnie przyglądając się każdemu korytarzowi, zanim postanowiła nim przejść, używając też prawie wszystkich znanych jej skrótów i tajemnych przejść. Chłód, wreszcie. Zamknęła za sobą drzwi komnaty, zaczerpując w płuca rozkosznie kłujące powietrze. Ach, chłód. I samotność. Nie, chwila, nie samotność. Już zaraz usłyszała śmiech, znajomy zresztą i niekoniecznie niepożądany. Nie, ten śmiech był akceptowalny. W sumie może nawet na dobre jej wyjdzie chwila lub dwie w towarzystwie Latifa, który jeszcze jej chyba nie zauważył, bo ślizgał się akurat plecami do niej na lodzie pokrywjącym podłogę. A Mia z lekkim uśmiechem przyglądała się jego zabawie, nawet się nie odzywając lub w żaden sposób nie dając znać o swojej obecności.
Kto by pomyślał, że człowieka tak bardzo może zafascynować i zając taka zabawa. Hulał sobie wesoło potrzebując coraz to więcej zabawy, nie czuł się ani trochę zniechęcony czy znudzony tym wszystkim. I te kochane wspomnienia z dzieciństwa. No dobrze, może nie jazdy na łyżwach, ale beztroskiego dzieciństwa. Zabaw z tamtego okresu i sposobu myślenia z dawnych lat. Ah, jaka szkoda, że człowiek dorasta i mu to wszystko przechodzi. Teraz się przejmuje byle czym i podchodzi do ludzi całkowicie inaczej. I po co? Nie mógłby zostać dokładnie taki jaki jest? Na pewno byłoby zabawniej. Nie byłoby na świecie wojen i w ogóle. Inteligencja i beztroska na pewno stworzyłyby utopie. Niestety, on też dorastał. Eh, życie jest smutne, powieśmy sie. Nieważne. Nieszybko zdał sobie sprawę, że ktoś mu zaczął towarzyszyć. Przyzwyczaił się do własnych kroków i śmiechu. Nic dziwnego, że kiedy zauważył krukonke o mało się nie wywrócił z wrażenia. Ale cicho, ustał na nogach jakimś cudem i uniknął szpagatu. Stanął dumny z siebie uśmiechając się do niej - Siemaneczko - Przywitał się zanim jeszcze do niej podszedł. No tak, to Mia. Nic dziwnego, że nie rozgadała się jak tylko weszła do pomieszczenia. Nie była najbardziej rozmowną osobą na świecie, ale on i tak ją lubił. Dobre dziecko. - Zdecydowałaś się jednak ze mną bawić i hałasować? - Ruchem ręki zaprezentował jej całą komnatę (jakby jej jeszcze nie zauważyła) sugerując przy tym ile ich czeka niesamowitych opcji w środku i co są w stanie zrobić szalonego. Począwszy od dalszego ślizgania się przez dziki seks jak ci powyżej kończąc na lizaniu ścian i przyklejaniu się do niej językiem. A potem akcja ratunkowa wzajemnego odklejania się! To bardzo zacieśnia więzy międzyludzkie. Bliskość fizyczna i psychiczna, te sprawy. Łączymy się w bulu i nadzieji, jak to napisał nasz ukochany prezydent, Komoro. Pozdrawiamy serdecznie.
Tamara zatęskniła za chłodem rodzinnego kraju, tak jakoś. Zresztą myślała, że może chłód ukoi jej bolącą od kilku dni głowę, zmniejszy te zawroty głowy... Coś ją chyba brało, jakaś grypa żołądkowa, bo miała też nudności, kilka razy wymiotowała. Przynajmniej ona tak myślała, że to grypa żołądkowa, nie była jeszcze w skrzydle szpitalnym, więc nie wiedziała, co jej było. Ale postanowiła, że jeśli to będzie dłużej trwało, to pójdzie do skrzydła. Dziwne też, że było jej gorąco. Dlatego ta komnata. Znalazła kiedyś te pomieszczenie, ale i tak było trudno jej je znaleźć. W końcu jednak się udało i weszła do pomieszczenia. Ale posuwała się powoli, bo posadzka była bardzo śliska. A i niezbyt dobrze się czuła, chyba powinna była zostać jednak w łóżku. Doczłapała się wręcz do ławeczki na końcu sali i usiadła na niej, odchylając głowę i opierając się o ścianę. Czuła się coraz gorzej.
Nie pytajcie, jakim cudem Ioanni się tutaj znalazł. Wszak on jest ciepłolubny, niczym rodowity Grek, a zimna nienawidzi z całego swego lodowatego serduszka. I niepomny na uwarunkowania kulturowe, społeczne i w ogóle jakiekolwiek, uważa wszystkich mieszkających w zimnych krajach za idiotów niemożliwych do wyleczenia. Milusi, nie? Załóżmy, że go najzwyczajniej w świecie popierdoliło. I tak oto zawitał do lodowej komnaty w milionach warstw - wyglądał jak uroczy, pulchny bałwanek, tylko że w kolorze czarnym. W zasadzie niewiele go było widać pod tymi ubraniami i czapkami. Tak, założył nawet kilka czapek. Może po prostu chciał się przyzwyczaić do zimy, która niechybnie nastąpi już niedługo? Nieważne. I wcale się nie ślizgał, nienawidził się ślizgać. Jak dobrze, że rodzice kupili mu antypoślizgowe buty. Fakje. Gdzieś tam w oddali dostrzegł Tamarę. Zmarszczył brwi i próbował się do niej doturlać, ale trochę to trwało, w końcu te ciuchy ograniczały mu ruchy i to całkiem sporo. - Powaliło cię? Nie masz gdzie siedzieć? - zaczął z grubej rury. On w sumie nie lepszy. Po ciul tu przychodził w ogóle? Prychnął z pogardą na tę dwójkę. Ech.
Jej samopoczucie poprawiło się odrobinę po tym, jak już siedziała oparta głową o ścianę, trochę ją mniej bolała głowa, a i mdłości jakby zdawały się trochę zmniejszyć, ale nadal było jej gorąco, pomimo tego, że przecież w pomieszczeniu było tak lodowato. Tamara wiedziała, że zbyt długo nie mogła przebywać w komnacie, bo mogła nawet zamarznąć, a z drugiej strony jednak w tej chwili nie mogła się ruszyć. Zresztą, znowu miała iść, znowu miała mieć zawroty głowy, znowu miało być jej niemiłosiernie gorąco? Teraz czuła się lepiej... jeszcze trochę, powtarzała sobie, jeszcze trochę i wróci do dormitorium, jeszcze trochę, musi odpocząć. Ale usłyszała głos, którego by się nie spodziewała, nie w tym pomieszczeniu. Ale cóż, pewnie on nie pójdzie sobie tak szybko, jak by tego chciała. - Ciebie też powaliło - odparła prosto, wykorzystując jego słowa. - Tu jest chłodno - dodała, a potem przełknęła ślinę - chłodno, wszędzie indziej jest gorąco, za bardzo.
Stał tak przed nią, przewiercając ją wzrokiem. W końcu uniósł jedną brew z dezaprobatą, a ręce skrzyżował na piersi. Coś podobnego? - Tu? Chłodno? No niemożliwe - odparł ironicznie na jej słowa. A potem przez chwilę milczał, analizując mimikę, pozycję i w ogóle całokształt zachowania Tamary. - Co ci jest? - spytał więc, bez ogródek, a potem klapnął gdzieś nieopodal. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Kurwesko chłodno. Widział przed sobą parę, jaką wydobywał z ust i nozdrzy. Specjalnie chuchnął intensywniej, aby narobić większej mgiełki. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Spodobała mu się nowa zabawa! Ale w końcu oprzytomniał i skręcił głowę w kierunku Markowej. Nienawidził czekania na odpowiedź. I nienawidził uczucia, kiedy był naburdany do granic możliwości, a mimo to tyłek przyklejał mu się do lodu. Zaklął pod nosem po grecku, uniósł na chwilę swoje zgrabne, kościste poślady i usiadł znowu. Skulił się w sobie, prześlizgując się brązowymi tęczówkami po ścianach, suficie i "dekoracjach" komnaty. Wyglądała ładnie, ale co z tego, kiedy tu było tak zimno? Miał ochotę wyczarować jakiś ogień.
Obecność Greka na pewno nie poprawiała jej samopoczucia. Krępowało ją, że akurat on musiał widzieć ją w takim stanie. Ale też nie miała siły, nadal nie miała siły, żeby stamtąd się ruszyć, w swoją stronę. Mówiła sobie, że jeszcze chwila, jeszcze minuta... ale czas mijał, a jej się nie polepszało ani trochę. Jak nie podejmie jakichś kroków w szybkim tempie, to nie wiem, co się może stać. Ale do niej to chyba nie docierało do końca. Mówić, Ioannisowi, co jej było, czy nie mówić? - Chwilowo czuję się trochę gorzej - odparła, a potem przełknęła z trudnością ślinę - ale zaraz mi przejdzie. Wciąż się tak łudziła, ale rzeczywistość była inna. Nie miała jednak odwagi, by prosić o pomoc. Jej duma też na o nie pozwalała. Obserwując chłopaka, zastanawiała się, co on tu jeszcze robił. A ona?
A on? Siedział sobie, mając gdzieś, że Markowa najprawdopodobniej życzyła sobie, aby Gavrilidis oddalił się stąd jak najszybciej. Przeczesał ręką włosy i przestał oglądać komnatę, bo ta już mu się znudziła. Wpatrywał się bezwiednie w śliską podłogę, opierając głowę na łokciu. W zasadzie słowa puchonki do niego docierały, ale nie rozumiał ich słów. Wpadł w dziwne zamyślenie się nad... niczym, w zasadzie. Czuł się dzisiaj jakiś pusty w środku. Dopiero więc po dłuższej chwili milczenia skierował głowę w kierunku Tamary. Jego wyraz twarzy wciąż pozostawał ten sam - wkurzony. - A co to znaczy? Będę musiał cię reanimować? Nieść do skrzydła szpitalnego? Cucić, jak zemdlejesz? Czy masz niestrawność i będziesz bekać? Bo nie rozumiem - zadał jej masę pytań, w lekko niemiłym tonie. Bo teraz mówiąc mu, że się źle czuje, nie pozostawiła mu innego wyjścia - musi zostać. Co prawda mógłby być chujem i najzwyczajniej w świecie uznać, że to nie jego problem. Zostawić ją tu samą. Ale resztki przyzwoitości nakazały mu zatroszczyć się o koleżankę. A że był niemiły? Cóż, nic nadzwyczajnego. Wpatrywał się w dziewczynę, oczekując klarowniejszej odpowiedzi.
Tyle niewygodnych pytań. A ona nie wiedziała, jak ma odpowiedzieć. Co ma odpowiedzieć, nie znała odpowiedzi na jego pytania, bo sama nie wiedziała, co jej było. Teraz wiedziała już, że błędem było przychodzenie tu, że powinna była od razu iść do Skrzydła Szpitalnego, daliby jej jakiś eliksir, najwyżej poleżałaby dzień czy dwa w łóżku i by stanęła na nogi, mogłaby wrócić do swych zajęć. Nie domyślała się, że to, co ją dręczyło, miało zostać na czas dłuższy niż na kilka dni. Ale pewnie się dziewczyna kiedyś o tym dowie... a co wtedy zrobi, niech to na razie zostanie tajemnicą. - Nic nie znaczy - mruknęła. A potem postanowiła, że nie ma tu już czego szukać i musi stąd iść. Więc wstała z ławki, z wysiłkiem i zaczęła iść do drzwi. Szła powoli, a w głowie jej się znowu kręciło i znowu miała wymioty. Ale da radę, da radę, musiała, nie będzie go prosić o pomoc.
W całym Hogwarcie jest bezgranicznie, beznadziejnie zimno. Wszyscy uczniowie tego miejsca ubierają się zdecydowanie cieplej, niż zazwyczaj, a po lekcjach od razu idą do cieplutkich łóżek w swoich dormitoriach. Nic dziwnego, w końcu na zewnątrz jest jedynie jeden stopień Celcjusza na plusie, opady śniegu dodatkowo optycznie obniżają temperaturę. A kamienne ściany nie grzeją zbytnio. Ale przecież co to, chodzenie do Lodowej Komnaty w taki mróz, dla cieplutko ubranej, nieco dla innych mrocznej, Kataryny? Ma na sobie ten sam, brązowy prochowiec sięgający do kolan, ciepłe buty na grubych podeszwach i nawet białą czapkę. Szalika zapomniała ze swojej szafy, chociaż nie mam bladego pojęcia po co było jej tak spieszno. Niewiele osób wie o tym miejscu, prawda? Ale Sukhorukov jest jedną z tych, którzy zdają sobie sprawę, co kryje się za zimnymi drzwiami. A przychodzi tutaj po co? A żeby sobie w zimnie pospacerować, może czasami wywrócić się. Taka tam, Królowa Śniegu. Stuknęła różdżką w klamkę, następnie pchając prawą ręką wrota. Postawiła jasnobrązowe, ciepłe buty na lodowatej posadzce komnaty i przeszła kilka kroków w przód. Drzwi zamknęła za sobą, tak, żeby nikt tego nie usłyszał. Z początku przytrzymywała gołą dłonią pozbawioną rękawiczek, ściany, aby nie wywinąć na zimnie orła. Zaczęła czekać, aż jej ciało ogarnie chłód, prawie tak mroźny, jak jej lodowate serce.
No tak.... Ash znów ją męczył.. Zdenerwowana Ann uderzyła go mocno w policzek i uciekła. Ash ją gonił. Porwała jakiś patyk czy coś i rzuciła mu pod nogi. Upadł. Zdenerwowana Dziewczyna wpadła w pierwsze lepsze pomieszczenie. Z jej ręki pociekła krew. Ann przeklęła pod nosem. Kiedy ujrzała jakąś dziewczynę to tak się przeraziła, że prawie w nią rzuciła pogrzebaczem. -yyy.. Przepraszam wystraszyłam się ciebie. My się chyba nie znamy.- Powiedziała gdy zobaczyła śliczną dziewczynę. -Ann jestem.
Rudowłosa dziewczyna przemierzała właśnie kolejne metry lodowatej komnaty, nadal macając zimnymi już, trochę zmarzniętymi palcami bardzo chłodne ściany. Miała zamiar puścić się lodu, żeby poślizgać się jak zawsze na tafli podłogi. Odepchnęła się rękami, a jej grube podeszwy butów zaświszczały i znalazły się kilka kroków od śliskich, lodowych murów. Katarina zaczęła szurać trzewikami po posadzce, chociaż nie brzmiało to tak jak na innych powierzchniach. Przesunęła się kolejne kilka metrów w przód, tracąc równowagę i rozjeżdżając się nogami. Po chwili jednak podtrzymała ręką kolano i wylądowała w tej samej pozycji. Wtem drzwi się otworzyły, a z prędkością nieco mniejszą niż ta światła, wpadło jakieś szczenię. Kataryna dobrze ją znała, w końcu ona zna tutaj każdego, nawet jeśli tamten nie zna jej. A to źle, że jej nie zna, bo powinien. Większość kojarzyła to oślizgłe i trudne do wymówienia nazwisko, choćby dlatego, że przez nie miało problemy, czy coś w tym stylu. Więc jakim cudem ta oto studentka oznajmia jej, że się nie znają? Zaraz po tym, jak wbiega do cichego zakątka Sukhorukov? W ogóle się dziwię, że jeszcze żyje, ale to już inna kwestia. - Nie znasz mnie? Trudno, ja niestety ciebie tak - odparła bez jakiegokolwiek przejęcia. E tam, jakaś smarkata osiemnastolatka przedstawia się jej? Niestety to Ślizgonka, to znaczy, że niszczy reputację Domu Węża, a to źle. Ręce zaczęły marznąć jej coraz bardziej, dlatego jednym ruchem wetknęła je do cieplutkich kieszeni, które w środku miały miłą w dotyku bawełnę. Przebyła jeszcze kilka kroków, aż zorientowała się, że w pobliżu jej poprzedniego miejsca stania leży jakiś przedmiot. Skąd on się tu wziął? Tak, słyszała, że ruda ma coś z głową.
-Masz jakiś problem?!-Powiedziała dość głośno Ann.. -Dobrze starałam się być miła! Lubisz węże?! - w tym momencie jej [Ann] oczy się zwężyły tak, że wyglądały jak u węża. W tym momencie ze wszystkich stron wypęzły węże. -Moje kochane domowe zwierzątka..- I właśnie wtedy wyrzuciła z kieszeni szczura tak, by przeleciał dziewczynie obok nosa. jeden z wężów skoczył a Ann schwyciła go, odcięła mu łeb i po prostu zjadła. Chwilę potem leżała na podłodze i bawiła ze zwierzątkami.
Ostatnio zmieniony przez Annie Everdeen dnia Wto 18 Gru 2012 - 15:17, w całości zmieniany 1 raz
Problem to mało powiedziane. W końcu kto normalny rzuca w innych nożami, czy próbuje podpalić niewinne niczemu osoby? Skoro jest coś takiego jak magia? Prawda, normalny, a Everdeen z pewnością nie była taką osobą. Od pory gdy tutaj weszła wydawała się być jakąś niewinną, małą i głupiutką Ślizgoneczką, która po prostu zgubiła drogę. Ale nikt nie nabierze Sukhorukov. Nie dzisiaj, nie teraz, nigdy. Po prostu, takie są zasady tego świata. No, prawie zawsze. - Dobrze się czujesz? - wybełkotała trochę zdziwiona na widok dziwnie wyglądających źrenic studentki. Naprawdę zaczęła się trochę niepokoić. A nie, to tylko burczenie w brzuchu. W końcu ona się nie martwi o nikogo, jest bezwzględna i niczego się nie boi. Zwłaszcza węży, są takie twarde i w ogóle. Możnaby powiedzieć, że "słodkie". W każdym razie czerwonowłosa nie bała się tych zwierząt. Chociaż przyznam szczerze mówiąc, że gdybym była tam ja, umarłabym z przerażenia. Oj, biedna Katarinka, z kim ty tutaj przebywasz... Kiedy ta cała szopka z jedzeniem głowy węża się skończyła, panna Bułgarka skierowała swoje ślizgi jak najdalej tej nawiedzonej dziewuchy. Mało brakowało, a dostałaby w twarz zdechłym, śmierdzącym szczurem. Ciekawie, nie powiem. - Smacznego? - odparła pytająco, stukając się w czoło. Była trochę oddalona od drzwi, dlatego nie mogła tak po prostu opuścić tego miejsca, a szkoda. Komnata z lodu nie była pomieszczeniem małym, dlatego też Katarina miała możliwość jeżdżenia jak na łyżwach po reszcie pomieszczenia, która akurat nie była zajęta przez węże i tą całą Everdeen. A jednak jej uprzedzenia się potwierdziły, gorzej, tamta dziewczyna powinna była zostać zamkniętą w szpitalu świętego Munga i nigdy nie wyjść! Ale przecież to nie my o tym decydujemy, prawda? Skąd ona się urwała, jeść wężowe głowy, rzucać szczurami? Biedny jej rodzice.
Elizabeth uznała że lodowa komnata będzie najlepszym miejscem na dokonanie jej bombowego eksperymentu. Zaczęła od przygotowania „skarbów” za magiczną ścianą, a tymi wspaniałymi skarbami były magicznie wyczarowane meble, po czym je poustawiała a jak uznała że tyle rzeczy wystarczy zaczęła mozolną prace tworzenia magicznej ściany, nie sądziła jednak że tak szybko jej to minie bo skończyła zaledwie w 58 minut. Nareszcie skończyłam pomyślała Eli i powoli skierowała się do swojej torby bo składniki do eksperymentu które dostała od gajowego. Wyjęła , powiększyła i ustawiła przy ścianie, następnie powiększyła zapłon dynamitu i wyszła z nim z lodowej komnaty. Zrobiła kilka skłonów i wzięła kilka głębokich oddechów na rozluźnienie po czym magicznie podpaliła ląd, odsunęła się od drzwi, zatkała uszy i zamknęła oczy. 3..2..1.. pomyślała KAABOOM Hukło niemiłosiernie aż kusz z sufitu się posypał jakby miał się zawalić, ale na szczęście sufit wyglądał na stabilny weszła do komnaty i pomyślała -Kurcze chyba przesadziłam z dynamitem i rogami Buchorożców Klasa wyglądała jak pobojowisko na II wojnie światowej w miejscu ściany zachowało się kilka odłamków kamienia z którego została stworzona meble w strzępach ale jakimś cudem ściany klasy to wytrzymały, wygląda na to że całą moc wybuchu pochłonęła magiczna ściana i meble i całe szczęście pomyślała Elizabeth, po czym kilkoma machnięciami różczki posprzątała cały ten syf i czym prędzej wyszła z lodowej komnaty nie chcąc by ktoś powiązał ją z wybuchem który zapewne niektórzy usłyszeli. Kiedy szła pośpiesznym krokiem do dormitorium by wziąć odświeżającą kąpiel była szczęśliwa że jej eksperyment się powiódł i udowodniła iż można zniszczyć magiczną ścianę. Cieszyła się tym bardziej że ostatnie eksperymenty jej nie wychodziły -Tak to z pewnością będzie udany dzień powiedziała z uśmiechem Elizabeth zt
Lodowa komnata... Zimno. Brrrr.... Ale Elenie to nie przeszkadzało. Weszła do sali ubrana w baaardo krótką sukienkę i oczywiście szpilni. W sali nie było nikogo... Podeszła do niewielkiego gramofonu stojącego pod ścianą i puściła pierwszą lepszą płytę. Z tuby popłynęły dźwieki dobrego rocka. Rozejrzała się. troche się tutaj pozmienialo odkąd była tu ostani raz... w rogu stał tajemniczy kosz... podeszła i otworzyła go. W środku było pełno butelek... Chyba nikt się nie obrazi, jeśli skorzysta z tych zapasow... Wziela jakaś kolorową butelkę i usidła na jednym z siedzisk, opierajac się o zimną ścianę.
Sebastian ukradkiem wymknął się z Dormitorium. Czemu to ukradkiem? Ano, miał taki swój niecny plan! Nie , nie zamierzał się upijać ani niczego ćpać. Zamierzał.. Jeździć na łyżwach! Może najlepszy w te klocki nie był, lecz jako, tako sobie radził. A, więc wziął łyżwy i do dzieła! Kiedy doszedł do punktu przeznaczenia dziwił się, kiedy zastał tam już siedzącą postać. Mimo wszystko nie zrażony założył łyżwy i wskoczył na lodowisko! Kiedy dostrzegł ze to Elenka – Gryffonka, której Magic połamał kilka kości – Podjechał bliżej ze swym uroczym uśmiechem. - Królowa lodu na swym tronie? – Zapytał obracając się na łyżwach, by wyhamować. Właściwie to on został nazwany „Królem” Przez Chiarę w ostatnim czasie, ale nie zamierzał nikomu odbierać tego szlacheckiego tytułu! Co innego jak, by go nazwano księciem lub czymś podobnym. Byle nie księżniczką! No dobra był błaznem fortuny, lecz dzisiaj miał lepszy nastrój niż dotychczas i nie psujmy go mu! Chociaż spotkanie Elenki nigdy nie jest zapowiedzią czegoś dobrego! Los naprawdę z niego kpi! - Jak tam mój mały diament się dzisiaj ma? – Zapytał patrząc na Elenkę. To prawda, do tej pory uważał Gryffonkę za nie oszlifowany diament i nie widział powodu, by miał przestać ją tak nazywać. Chyba, że sama dziewczyna mu go dostarczy i pokaże, że się myli co do niej. - Picie w samotności jest oznaką braku towarzyszy lub ich zainteresowania. W najgorszym wypadku to ty nie chcesz ich widzieć. Czyżby coś królową gnębiło? – Zapytał wciąż jeżdżąc na łyżwach to tu , to tam i nie spuszczając wzroku z Elenki. Jeżeli zaraz nie zacznie miotać w niego zaklęciami to możemy uznać za dobry początek ich rozmowy! O, ile nie wpadnie tu zaraz zazdrosny morderca owiec, ale to inna historia, o której opowiem przy niedzielnej kolacji!
Siedziaąl sobie spokojnie w samotności, z ścianą lodu za plecami... I nagle ktoś wszedł. Po chwili rozpoznała Sebastiana, wlaściciela węża który ostatnio trochę ja poobijał. Potem przez cały tydzień musiała chodzić owinięta bandażami na klatce piersiowej i rękach. Teraz miała tylko kilka bandaży pod gosetem na brzuchu... kręgosłup jeszcze nie do końca się zrósł. -Hmm... No wiesz... Jakoś nikt dzisiaj nie chciał mi dotrzymac towarzystwa...- odpowiedziała wkatrując się w butelkę.- Moze ty chcesz się ze mna napić?- spytała wstając. Zrobila kilka krokow po lodowej posadzce, ale poślizgnęła się i mało nie upadła. Ściągnęła szpilki i dalej szła boso. doszła do kosza i wyciągnęła kolejną butelkę z kolorowym plynem. -Chcesz?- spytała z kuszącym uśmiechem.
Och, no tak ten nieszczęsny wypadek! No, ale, po co zaczynała z Cass? No dobra, to Cassandra pierwsza zaczęła czego nie powinna robić, lecz to już jest taka ludzka natura, że robimy rzeczy, których nie powinniśmy. A, że Sebastian jest osobą, która zawsze stanie w obronie tych kilku osób, które są dla niego ważne.. Jasne, jeśli zaczną mu przeszkadzać lub w pozbyciu się ich zobaczy coś, co może przynieś większe korzyści to nie zawaha się tego zrobić i wcale tutaj nie musiał tego udowadniać. W końcu jednemu swemu przyjacielowi już kark skręcił czyż nie? Po pierwsze zaczynał mu przeszkadzać zaś po drugie nie mógł sobie pozwolić, by mu zawadzał w jego planach. Lecz tutaj w Hogwarcie nikt mu jeszcze nie zaczynał zawadzać się mógł pokazywać się z innej strony co prawda ze strony, gdzie nic w jego zachowaniu nie jest prawdziwe, lecz nikt o tym nie wie i niechaj tak właśnie pozostanie! Sebastian spojrzał się na podejrzany trunek z mieszanymi uczuciami. Proponowanie mu alkoholu było strzałem w dziesiątkę jednak wolał wiedzieć co piję! Mimo wszystko wziął butelkę i zaczerpnął z niej łyka. Smak był jakiś taki nijaki, ale może działanie miało lepsze? - Zastanawiałaś się może dlaczego? – Zapytał ponownie kręcąc się na łyżwach. – Ludzie mają w naturze unikanie tego co niebezpieczne i szalone. – Powiedział z uśmiechem zatrzymując się na chwilę, by przyjrzeć się Elence. Jeszcze nie rzucała w niego zaklęciami, a więc mają za sobą dobry początek! Zresztą właściwie to nie on ją zaatakował tylko jego wąż, więc teoretycznie nie może brać za niego odpowiedzialności prawda?
Fakt, to jego wąż zaatakował Elenke, ale na jego rozkaz. Uśmiechneła się delikatnie słysząc jego słowa. -Wiesz, mi to jakoś nie przeszkadza. Wole, zeby się mnie bali, niż zeby wchodzili mi na głowę.- odpowiedziała siadając spowrotem na swoim miejscu. W tym momencie płyta sie zacięla. Z cieżkim westchnieniem znów wstał i podezła do gramofonu. Podniosła igłę i ściagnęła winyliwą płytę. Przejrzała inne krążki w stojaki obok i wzięla coś spokojniejszego. Włączyła i z tuby popłynęła delikatna, ale jakby trochę złowieszcza muzyka. Taka, jaką Elena lubiła najbardziej. -A gdzie się podział twoj uroczy wąż? zawsze kręcił sie obok ciebie, a teraz go nie widzę...- spytała jakby z troską. W końcu węże to jej ulubione zwierzęta... jeszcze pamietała swojego boa, Mrkusa... jakiż on był kochany! Ale ktoś go otruł, a rodzice powiedzieli, ze nie kupią jej nowego... teraz sama oszczędza.
Sebastian zatrzymał się gdzieś pośrodku lodowej komnaty i spojrzał się na Elenkę z udawanym dziwieniem. - Wydaje mi się, że źle to postrzegasz. Strach to udawany szacunek i, chociaż ludzie powinni się bać to nie będą tego robić, jeśli już wiedzą, na co cię stać. – Powiedział spokojnie a wręcz pouczająco. No cóż może coś z jego nadchodzącej przemowy dotrze do Elenki i zmieni nieco swoje zachowanie? Raczej wątpliwe, ale przecież wszystko się może zdarzyć! – Kiedy ludzie wiedzą czego się spodziewać są na to gotowi. Nie zaskoczysz ich niczym nowym, nie wzbudzisz podziwu a przede wszystkim startujesz z przegranej pozycji. Największe szanse na zwycięstwo mają ludzie po, których się nie spodziewasz do czego mogą być zdolni. Pomyśl tylko o samym Lordzie zła! – Tak miał na myśli tutaj Czarnego Pana. Sebastian podjechał do Elenki, by kontynuować. - Nim stał się Czarnym Panem i grozą w sercach innych był najlepszym uczniem tutaj w Hogwarcie. Nie biegał jak szalony i nie miotał zaklęciami na lewo i prawo a sprawiał wrażenie miłego i inteligentnego chłopaka o świetlanej przyszłości. Nikt nawet nie przypuszczał, że Tom Ridle i Lord Voldemort to jedna i ta sama osoba a dzięki temu miał zwiększoną szanse na zrealizowanie swoich planów. Niestety, po tobie już chyba wszyscy spodziewają się tego co najgorsze i dla tego nigdy niczego nie osiągniesz bezkarnie. Zawsze, gdy coś w tej szkolę stanie się złego będziesz podejrzaną numer jeden a prawdziwy sprawca może okazać się miłym i niewinnym Puchonem, którego nikt, by nie podejrzewał o rzucenie niewybaczalnego zaklęcia. – Stwierdził ponownie odjeżdżając na bezpieczną odległość. - Magic? Pewnie poluje na następną ofiarę. – Stwierdził lekko jak, gdyby nigdy nic. Nie to, co zrobił Sebastian nie było rozkazem! Gdyby to był rozkaz to już Elenka byłaby trawiona w jego wnętrznościach on po prostu i łaskawie dał mu wolną rękę, a to zupełnie co innego! Bynajmniej teoretycznie..