W Hogwarckich lochach chłodne, kamienne ściany nie są niczym dziwnym. Ale czy to możliwe aby były aż tak lodowate? Błądząc dłonią po ścianie da się natrafić na miejsce bardziej zimne niż reszta. Znajduje się ono na wysokości klamki, która rzeczywiście tam jest. Ujawnia się natychmiast po stuknięciu różdżką w chłodny punkt. Zaraz po dotknięciu klamki ma się wrażenie okropnego zimna, które powoli obejmuje całe ciało. Przechodząc przez próg wchodzi się do Lodowej Komnaty. Jak sama nazwa wskazuje - wszystko tam jest oblodzone. Najbardziej charakterystycznym elementem są rzeźby. Lew, kruk, wąż i borsuk, symbolizujące cztery domy Hogwartu. Wielkością można porównać je do niedźwiedzi. Śliska posadzka jest idealnym lodowiskiem, co ciągnie za sobą upadki odwiedzających to miejsce. Niewielu jednak wie o istnieniu komnaty, tłumów nigdy tam nie ma. Śmiało można przynieść łyżwy, posadzka jest idealna do jazdy. Pomieszczenie rozświetlają świece o niebieskim płomieniu, osadzone w ozdobnych, choć starych, żyrandolach. Błękitne światło odbija się od lodu i stwarza miłą atmosferę, mimo chłodu panującego w komnacie. Po męczącej rozrywce na ślizgawce można odpocząć pod ścianą, gdzie są nieduże, twarde siedzenia.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Kubek gorącej czekolady w ręku, pod pachą najnowsze wydanie gazetki szkolnej, na głowie zawinięty ręcznik, piżamka z Kłapouchym z uroczym napisem "I need a hug" i papcie tygryski. Tak oto prezentowała się tego wieczora nasza Kortni. Cóż... jakimś trafem przegapiła wzmiankę o imprezie dla Grzegorza i najnormalniej w świecie planowała wieczór z czekoladą w roli głównej. Idąc korytarzem łączącym kuchnię ze schodami, usłyszała jakieś ożywione głosy, delikatną muzyczkę, jakieś śmiechy, nawoływania, czyli ogółem zabawowe klimaty. Zatrzymała się gwałtownie, wylewając trochę słodkiego napoju na podłogę. - Nooo nieeee - jęknęła, patrząc przerażona na jej nektar życia. I jak ona teraz przeżyje? Te karę kropel przedłużało jej szczęście o cenne minuty. A teraz co? Będzie się o dziesięć minut krócej szczerzyła do samej siebie. Z czystej jednak ciekawości zajrzała do pomieszczenia, o mało nie zderzając się z Grzesiem i Eufemią. Powiedziała szybkie "Wszystkiego naj jeszcze raz, Grzegorzu", zasłaniając kubek ręką. Jeszcze komuś przyjdzie na myśl, żeby jej go odebrać i co wtedy? Hmm... skoro weszła, to głupio wyjść... z drugiej strony... była w piżamie... trudna decyzja. Ciekawość i opór pchały ją jednak wgłąb pomieszczenia. Uważnym okiem rozejrzała się dookoła, czy aby nikt nie czai się na jej czekoladę, po czym postawiła ją na sekundkę na stoliku, po czym zdjęła ręcznik z głowy i osuszyła włosy. Kubek w dłoń i maszerujemy dalej! Skoro Grześ, to gdzieś musi być też Tygrys... tylko gdzie! Czyżby... czyżby go widziała tam w rogu na puffach? YEAH! Znalazła gagatka. Tak się ucieszyła, że aż wylała kolejną porcję czekolady. Na ten fakt, usta wygięły jej się w podkówkę. Nie miała nawet siły się skrzyczeć za to roztrzepanie. - Witaj naczelny tygrysie Borisie. - Pocałowała go w policzek, siadając obok. - Yy... siema. Ostatnie słowa były skierowane do dwóch osobników, którzy to siedzieli koło panicza Lavrova. Spojrzała maślanymi oczyma na jedynie połowę początkowej zawartości kubka i wzruszywszy ramionami z bezsilności, upiła trochę zbawiennego napoju. - Chcesz trochę? To czekolada. Może i niezbyt pasuje do wódki, ale dobra czekolada nie jest zła. - Uśmiechnęła się do niego. - Jak tam twój gatunek? Nadal z nim nie za dobrze? A tak w ogóle to... jak się bawisz? Nie chciałbyś iść może w jakieś cieplejsze miejsce? Ostatnie pytanie było przesycone nadzieją, gdyż było jej strasznie zimno. Cóż się jednak dziwić, w końcu przyszła tu w PIŻAMIE.
Boris ich słuchał, a jednak nie słuchał, ogólnie robił się coraz weselszy i ogólnie nieogarniający. Wszystko było piękne. Takie zimne. Lodowe. Czekoladowe. A nie, nie było. To Courtney z czekoladą. Spoko. A, nie, zaraz, przed chwilą jej tu nie było! Oderwał więc wzrok od Aleksa i Eleny, by spojrzeć na rudzielca. Awwww, jak rozkosznie wyglądała! Aż by się wzruszył, ale nie robił tego, więc tylko serduszko mu zmiękło. - Widzisz, planowaliśmy wybuchy z Aleksem i Eleną. Mają ciekawe pomysły - odezwał się w końcu, szczerząc jak głupi do sera. Cóż, obalił na czysto dwie butelki ruskiej wódki! To jednak go trochę zamroczyło. - Jednak... muszę towariszcze odmaszerować, albowiem Królowej jest zimno - dodał po chwili z rozbawieniem, cmokając Courtney ochoczo w policzek. Tak, tak, trzeba ją ogrzać! Usiadł więc zatem wygodniej, próbując założyć buty na nogi, ale nie było to sprawą prostą! Kilka minut się z tym mocował, ale uff, misja wykonana, generale! Wstał zatem, nieco chwiejnie, aż musiał się nieco panną Anderson podeprzeć. - Miło się gawędziło... rozróbę możemy zrobić później... na balu na przykład! - zakrzyknął entuzjastycznie ze swojego pomysłu, po czym zachichotał cicho, czekając aż jego ukochana również wstanie. - Siemacie! - zakrzyknął na koniec, by objąć Courtney w talii i iść z nią przez całą Komnatę nieco zygzakowato i w wyśmienitym humorze. Zignorował jej czekoladę zupełnie, niech pije dziewczyna na zdrowie! On tymczasem opowiadał jej o jakichś statkach kosmicznych i o tym, że chyba UFO podjada mu chałwę. Nieważne. W każdym razie wyszli z tego miejsca, by zaczepić się gdzieś, gdzie było ciepło!
Danielle weszła, zdziwiona, że tak piękne miejsce w ogóle istnieje. Od razu poczuła uderzenie przerażającego zimna, aż upadła. Ona była bardziej wrażliwa. Już tak miała. Szczęście, ze nosiła przy sobie kurtkę- była przecież zima. Początek roku szkolnego. Założyła ją. "Od razu cieplej!" pomyślała. Zaczęła oglądać rzeźby, Było tutaj tak pięknie... Najbardziej interesował ją lew- znak Gryffindoru. Przejechała po grzywie. To nic, że nie miała rękawiczek... Dotknięcie tak pięknej rzeźby było tego po prostu warte. Dokładnie go przejrzała... Danielle nigdy by sobie sprawy nie zdała nawet, że ktoś umie tak pięknie rzeźbić, nawet magią. zauważyła, że wiele osób wyryło swoje imiona w małym koncie. Podeszła. Nie zamierzała się podpisywać. Chciała tylko pooglądać, co takiego pisali... "AA+BN=Love4Ever" Nie znała tych inicjałów, ale pomyślała, ze to urocze, wypisywać wyrazy miłości gdziekolwiek... Podeszła do ściany, i usiadła na krześle. Twarde, ale chciała nabrać więcej siły na oglądanie komnaty. Na chwilę przysnęła...
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Gdzie podziała się zimna osoba, szukając odpowiedniej dla siebie temperatury? Wyrażając w stopniach Celsjusza, bardzo nisko. Nie oddaliła się zbytnio od pokoju wspólnego, do którego udało jej się wrócić, dzięki zmianom, które ostatnio ustanowił Hampson. Uwielbiała swój dom. Tak samo, jak Lodową Komnatę, w której właśnie się znalazła, bywała tu dosyć często od początku roku szkolnego. Zgrabnie przesunęła dłonią po kamiennej ścianie, szukając chłodniejszego miejsca, które za chwilę uderzyła leciutko różdżką, aby ukazało jej się wejście. Tak jak przewidywała, komnata była pusta. Pozwoliła sobie na lekki, nieco rozczulony uśmieszek i chuchnęła, aby zobaczyć parę, wzbijającą się obok jej ust. Zima. Królowa Lodu. Lorelei Lacey Elise przesunęła zgrabnie stopę do przodu, poddając się śliskiemu lodowi, prowadzącemu ją na przeciwległą stronę. Wirowała wolno i zgrabnie między lodowymi figurami, łypiącymi na nią niezbyt przyjemnie. Najchętniej rozwaliłaby denerwującego, puchońskiego borsuka, ale wiedziała, że to nie wyjdzie. Miejsce było chronione czarami. Była zadowolona, że jest tu miejsce, w którym czuje się tak dobrze, bo z ludźmi nie miała ostatnio większego kontaktu. Często tu bywała, aby ćwiczyć. Jej nową pasją stawała się powoli jazda figurowa, choć nie miała łyżew. Zrobiła sobie własne, prowizoryczne butki, dzięki którym nie odmarzały jej stopy. Zgodnie z planem miała ćwiczyć nieco ponad godzinę, lub wyjść, jeśli ktoś zajrzy do środka, a następnie udać się na kolację, jednak czasami zdarza się, że plan zostaje zaburzony. Podczas piruetu, który dopiero zaczynała ćwiczyć, nie zdołała utrzymać równowagi i opadła bezwładnie na lód, prosto na łokieć. Jakby tego było mało, kostka zupełnie odmówiła posłuszeństwa, czego skutkiem był cichy syk studentki i siarczyste przekleństwo, posłane w lodową przestrzeń.
Krukonów z dormitorium Samael nie potrafil już niczym zadziwić. Przyzwyczaili się do jego wielodniowych depresji objawiających się nieustannym siedzeniem w miejscu i czytaniem książek pisanych Braillem; do krótkich okresów względnie przyjacielskiej natury oschłego ślepca, a ostatnio do jego wielogodzinnych wypraw po zamku, ze szczytu krukońskiej wieży aż do lochów. Cholerne rozlokowanie pokojów wspólnych. Sam nie chciał przyznać przed sobą dlaczego tak często pojawia się w lochach. Rozmywające się czernią, wizualne jeszcze wspomnienia z jego częstych niegdyś spotkań z Elise w lochach były być może katalizatorem jego wędrówek. Ale być może. W gruncie rzeczy na pewno nie. Na pewno ciągnęło go tam tylko dlatego, że było chłodno i pusto i cicho. Bo ze szczelin ścian krukońskiej wieży wcale nie wydobywały się lodowate, przeszywające podmuchy. Nieważne. W każdym razie kręcił się po tych lochach jak ostatni idiota, idąc na oślep (hehe), właściwie nie łudząc się, że napotka kogokolwiek, nie wspominając o kimś. Ale jakimś cudem wpadł na jakiegoś drugorocznego. Sprytny, zagliźdźiały Ślizgon chciał mu natychmiast czmychnąć, ale Samael zamachnął się lekko laską w okolicach piszczeli dzieciaka i zwalił go z nóg. - TAK MI PRZYKRO - rzekł beznamiętnie. - Czy widziałeś tu gdzieś może dziewczynę? Ciemne włosy, z tego co pamiętam. Ogólnie wygląda na najzimniejszą sukę ze wszystkich suk, kojarzysz? Najwyraźniej kojarzył, bo warknięciem odparł, że widział jak ktoś wchodził do lodowej komnaty. "Ta od smoków, jeżeli jej szukasz." Idealnie. Chociaż trochę nie. Wcale jej nie szukał. Dlaczego o nią zapytał. Dlaczego na ustach pojawiał się cień ledwo dostrzegalnego uśmiechu, gdy o niej mówił, nawet używając sformułowania "zimna suka". Dlaczego zatrzęsła mu się ręka, gdy dotknął powierzchni drzwi lodowej komnaty, tchnącej zimnem znacznie bardziej niż cała reszta lochów. Dlaczego szalik znów nie wystarczał, a Samael zamarzał w środku do cna. - Nie katuj się tak, słońce, nie nazywaj się tak brzydko. Wszedł do pomieszczenia akurat w momencie jej siarczystego przekleństwa. Nie mógłby przecież rozpocząć rozmowy inaczej niż docinkiem. - Twoje stęki słychać na całej szerokości korytarza. Wiesz. Najwyraźniej nie jesteś w tym najlepsza. Najwyraźniej on dziś nie był najlepszy w obrażaniu jej. Jego rachityczna sylwetka zachwiała się lekko na lodzie, ale utrzymał równowagę dzięki mocnemu zaparciu się laską o powierzchnię lodu. Wszedł w głąb sali. Jakoś tak bez udziału wolnej woli. - Elise - wyrwało mu się nagle. Głos zabrzmiał poważnie, ale zawahał się w trakcie. Zacisnął pięści i przygryzł na chwilę usta. Chyba oszalał. Zwariował. - Mówiłaś, że mogę zobaczyć.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Samael Yehl. Jeżeli w tym pomieszczeniu istniało coś, co było bardziej lodowate niż Lorelei i sama komnata, był to właśnie owy osobnik. Elise zamknęła oczy, jakby modląc się o cierpliwość i ciskając w niego obelgi. W myślach, nie zamierzała dawać mu okazji do kolejnych wyzwisk, gdyż wystarczająco nie podobał jej się fakt, iż znalazła się w nieciekawym położeniu, a do tego był tu on. Słyszała coś, że ostatnio włóczył się w lochach, ale do głowy by jej nie przyszło, że przyjdzie do lodowej komnaty. Tu było ślisko. Dlatego ona tu była. Dlatego nie powinno go tu być. - Dziękuję, że mnie o tym informujesz – warknęła, podnosząc się i opierając na kolanach. Dodałaby coś jeszcze, ale cięte riposty jak zwykle zawiodły, a nie chciała bardziej się pogrążać. Chwyciła swoją różdżkę i niewerbalnie użyła episkey, aby Yehl nie wpadł na jakże cudowny pomysł ośmieszenia jej z powodu drobnych uszkodzeń ciała. Usłyszała ciche chrupnięcie, więc uznała, ze z kostką wszystko w porządku i podniosła się. Otrzepując kolana miała zamiar zapytać czego tu szuka, ale ledwo zdążyła nabrać powietrza, a usłyszała swoje imię, wypowiadane poważnym tonem. I to wahanie. Znała to, było zdecydowanie lepsze, niż typowe dogryzanie. I zdarzało się rzadko. Widziała jego wątpliwości w zaciśniętych pięściach i przygryzionej wardze. A myśl, że pamięta jeszcze kolor jego oczu wcale jej nie pokrzepiła. Mogła w jednej chwili zepsuć całą chwilę, wyrzucając z siebie kąśliwą uwagę, ale skoro już zdecydował się i zaczął… Podjechała do niego w międzyczasie, zapewne wcale mu nie pomagając, ale wreszcie to z siebie wykrztusił. - Mówiłam – potwierdziła, nie mogąc powstrzymać naturalnego dla niej, wyniosłego akcentu.
Brązowowłosa dziewczyna szła przed siebie korytarzami szkoły magii i czarodziejstwa, Hogwarcie. Nie zwracała na przechodzących obok niej uczniów, zresztą, na nią również nikt nie zwracał najmniejszej uwagi. Nie miała zamiaru, nie teraz. Nie czuła się za dobrze. Była coraz bardziej wyniszczona psychicznie, przez to wszystko co się działo ostatnimi czasy. Dziewczyna trzymała blisko siebie zeszyt oprawiony w czarną okładkę, na której widniał biały znak jej ulubionego anime. Tak.. pochodziła z Japonii, więc oglądała te, jak to ludzie nazywają ‘chińskie bajki’, ale to nie czas na to by o tym opowiadać. Bynajmniej nie czas dla niej. Jej krok po jakimś czasie zaczął obijać się echem po korytarzu, na którym zrobiło się pusto. Jej oczy skierowały się na ścianę, która przykuła całą jej uwagę. Położyła dłoń na lodowatym punkcie i już po chwili pojawiła się klamka. Nie wahała się, a raczej z wielką chęcią nacisnęła ją wchodząc do środka. W pierwszych chwili stała oszołomiona wpatrując się w lodowe otoczenie. Zamknęła za sobą drzwi i wolnym krokiem podeszła do rzeźby lwa. Wpatrywała się w niego oczarowana, jednakże nie długo. Zamknęła oczy i usiadła pod rzeźbą lwa tępo wpatrując się w pozostałe trzy. Trzęsła się, była przerażona. Właśnie teraz większość jej wspomnień wróciło, więc nie miała szansy już się cofnąć. Ponownie wraca jej stare życie, którego tak nie chciała, które męczyło ją. Jej nowe, teraźniejsze życie, właśnie się skończyło i chyba nie miało zamiaru się odnowić. Była rozstrzępiona emocjonalnie. Te wszystkie maski, które przywdziewała do danej sytuacji wykończyły ją tak bardzo, że nie potrafiła sobie poradzić z własnym życiem… z własnymi problemami… nie potrafiła spoglądać w lustro widząc swoją twarz… Może właśnie dlatego wtulała w swoje ciała obandażowaną dłoń, która powoli zaczęła przeciekać krwią. Kiedy się uspokoiła otworzyła zeszyt, lecz nie wyciągnęła długopisu, swoją krwią, która pojawiła się napisała jedną literę, literę która wyryła się w jej sercu dosyć niedawno. A ona dopiero teraz zauważyła to uczucia, a go już nie ma… naprawdę musi tracić wszystko co pokocha? Musi tracić wszystko do czego się przyzwyczai? To nie jest sprawiedliwe. Westchnęła i poprawiła sobie opatrunek, obróciła kartkę i wyciągając długopis zaczęła pisać… co? To już jej sekret.
Cornelia spacerowała po korytarzu... Nie! Ona wręcz biegła! Pędziła tak, jakby rozgrywał się właśnie maraton jej życia, a jakiś seksowny, męski tyłek był nagrodą. Chyba nigdy się tak nie śpieszyła! No dobra, zdarzało się. Ale teraz o dziwo nawet nie była zadyszana!... A nie... Była. Więc co jest wyjątkowego w tym jej sprincie tego pięknego dnia kiedy śnieg prószy za oknami sprawiając, że jedyne o czym myśli się to albo o ogrzaniu się w kominku, albo czy czasem jak się umrze, to i tak nie będzie się miało wyższej temperatury niż to tam puchate na dworze co tak irytuje nieskończenie czystą bielą lub czasami żółcią. Mianowicie nasza kochana Gryffonka chciała się jak najszybciej spotkać z przyjaciółką. Pędząc korytarzem wypytywała dokładnie każdego o Japonkę bardzo podobną do klapków, które tak lubiła nosić... Nie no, aż taka wredna nie była. Podawała jej rysopis i wszyscy jednoznacznie ją prowadzili do wszystkich miejsc w zamku. Czy ludzie już naprawdę nie zwracają uwagi na nic poza czubkiem własnego nosa i przestali rozróżniać prawą i lewą? Dobrze, że chociaż wiedzą gdzie tył, a gdzie przód, bo inaczej seks by był kłopotliwy, a przecież to jeden z sensów życia tej prześlicznej dziewczyny ze znamieniem. Kiedy w końcu jakaś poczciwa osoba powiedziała, że tym samym korytarzem co ona teraz szła z zeszytem z anime, czy czymś co ona tam trzymała to było już dla Corka jednoznaczne. Poleciała tam, gdzie zostało jej wskazane. Do Lodowej Komnaty. Przed wejściem stanęła i wyprostowała białą, męską koszulę, która niezwykle idealnie kontrastowała z ciemnozielonymi, niezbyt szerokimi rybaczkami. Włosy miała spięte w wysoką kitkę, żeby jeszcze przez jakiś czas zamaskować, że ma je krótsze niż powinna. Przynajmniej dopóki jakieś eliksiry, na które jednak się zdecydowała nie przestaną działać. Bo przecież wraz z brakiem długiej fryzurki czuła się tak, jakby się cofała do Beauxbatons, gdzie przeciwnie wszystkim stereotypom była Francuzką, która ma większe jaja niż trzy czwarte facetów na świecie. I nie, wcale nie biegała po całym Hogwarcie w białych... No teraz to już właściwie od spodu czarnych skarpetkach. Tak było wygodniej, chociaż zimniej, a plotki, że nie stać ją na buty wreszcie będą miały jakąś podstawę. Chociaż coś w tym było. Jej i bratu, Jonatanowi, nie było lekko. W końcu pracował na jeden niezbyt poważny etat, a miał do utrzymania siebie i siostrę, która wiecznie robiła mu problemy, jak ostatnio przez tą wizję mordu na Elenie. Ale to już zamierzchłe czasy prawda? Więc wróćmy do chwili obecnej. Otworzyła drzwi do pomieszczenia, którego szczerze nienawidziła. Głosy odbijały się od ścian echem, jeśli mówiło się tak głośno jak ona, przez co czuła się otoczona i nie była wstanie skupić na niczym innym myśli. Po prostu nie lubiła być osaczona z każdej strony, wolała górować nad ludźmi na pewniejszym gruncie. No i na dodatek cholerne zaklęcia po prostu nie chciały tutaj zadziałać by rozpuścić chociaż trochę lodu, jaku soę tam znajdował i nigdy się nie dowiedziała dlaczego. Zresztą, nie dostała jeszcze z powrotem różdżki. I przede wszystkim ZIMNO! Zimno zimno zimno! Jak już ktoś kurde blaszka się nudzi i chce się w śniegu potarzać, to won na ulicę, a nie sobie zrobili komnatę czy coś i dzieci mają zaciesz! A ona i jej skarpetki niech będą siedziały w ciepełku... Dlatego też dla nikogo innego by tu nie przyszła, ale Lillyanne to co innego. Rozejrzała się po wnętrzu z wyraźnym niezadowoleniem, którego po prostu nie była w stanie ukryć. Zrobiła krok do pokoju i co nie dziwne od razu wylądowała boleśnie na tyłku. Zacisnęła pięści i zęby na wardze ledwo się trzymając, żeby z jej ust nie wyrwała się wiązanka przekleństw, która już w pełni zniszczyłaby pogodny nastrój jej i wszystkim w otoczeniu. Ale chwilka, jakie otoczenie. Przecież była tu sama nie licząc jednej drobnej osóbki. - Nigdy więc... LILLY! - Przerwała swoje warknięcie sama do siebie właśnie w momencie, kiedy dotarło do niej, że dobrze trafiła i naprawdę opłaca się męczyć w tym momencie. Zresztą i tak ją zaraz stąd wyciągnie. Wstała z posadzki co nie było dobrym pomysłem, bo ponownie wylądowała na zimnym podłożu, ale tym razem na kolanach. Po krótkim „Ja pieprze złoo!” podczołgała się do przyjaciółki, złapała ją za ramię prowadzące do zdrowej ręki. Całe szczęście, bo nie miała pojęcia, że przyjaciółce coś jest, a nie chciała jej sprawiać bólu większego niż ten, który miała właśnie zamiar spowodować. - Ty potworny potworze gorszy niż wilkołak, który rozkochuje w sobie dziewczynę, potem jej ucieka, potem ta go ledwo co odzyskuje, potem całuje jej najlepszą przyjaciółkę w policzek, potem się z nią spotyka w pokoju i... i... i ją zostawia wyparowując w powietrze bez słowa jakby kurde była nieważna i nic nigdy nie znaaaaaczzyyyyyyłaaaaaa – Przez całe to jakże długie i prawie nielogiczne zdanie ciągnęła przyjaciółkę w te i z powrotem i tak w kółko trzęsąc nią i mając taki ton, jakby się chciała w tym momencie popłakać, a najbardziej przy ostatnim wyrazie. Oczywiście nie myślała w tym momencie o Ramiro. Mówiła to, co jej przynosiła ślina na język. A ta zawsze przypływała wraz z uczuciami, które najbardziej wyróżniały się w jej głowie oraz, które bardzo często najbardziej ją bolały. Więc jeśli nawet Lillyanne cierpiała z powodu geniusza z Ravenclawu, to jak ona musi się czuć, skoro była jego dziewczyną przez tak długi czas... E no dobra, nie długi. Ale jednak była jego dziewczyną i tyle razy powiedział jej, że ją kocha. I Corin odrzucała każdego kochanka po kolei mówić mu, że nie chce... Że jest szczęśliwa z krukonem, któremu naprawdę na niej zależy i to właśnie z nim chce spędzić resztę życia, albo przynajmniej resztę miesiąca. A ten jej takie świństwo. Mniejsza. Przecież nie można się zabić z tego powodu... Nawet jeśli stale ma się taką ochotę, kiedy tylko przychodzi na myśl to jedno proste słowo... Albo lepiej trzy: „Ramiro, gdzie jesteś?” Potem puściła ją, założyła ręce pod piersiami i nadęła policzki, które z powodu zimna w chwili obecnej przypominały dojrzałe malinki. Do tego wręcz słyszała jak jej włosy się powoli zaczynają kręcić od wilgoci w pomieszczeniu. Prawie tak, jakby na jej głowie tworzył się właśnie popcorn i nie wiadomo, czy czasem torebki nie rozsadzi! Westchnęła jakby nagle uspokoiła jakże „ogromną” agresję spowodowaną karygodnym zachowaniem przyjaciółki. A o co chodziło? - Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć co? To ja się kurde pieprze muszę dowiadywać przypadkiem takich rzeczy? Zawsze będzie tak, że tak ważne wiadomości usłyszę, kiedy krukonka z czwartej klasy mówiła krukonce z klasy szóstej, że ich koleżanka ślizgonka widziała ostatnio taką puchonkę, którą gnębi, ale właściwie się w niej kocha, bo jest bardzo ładna... Na randce z moim byłym chłopakiem, który ma najbardziej seksowny tyłek na świecie, który widział cie w kawiarni z jakimś chłopakiem na spotkaniu i podobno się migdaliliście jak dwa migdałki w gardle! - To zdanie miało jeszcze mniej sensu i wręcz nie było możliwości, żeby się w nim odnaleźć, jeśli się albo nie było Cornelią, albo nie przebyło takiej drogi jak ona po plotki. Właściwie, to nienawidziła ploteczek. Zbyt wiele krążyła po Hogwarcie na temat jej i Eleny lub Finna. I większość była wielce mylna. Ale jeśli taka wiadomość i to na dodatek o jej ulubionej Gryffonce, której nie ma ochoty zabić, była przekazana jej przez chłopaka ze Slyrherinu, którego bardzo lubiła... To chyba to musi być prawda, ne? Więc co teraz? Oczekujmy na wyjaśnienia! - Jaka ty jesteś niewdzięczna! To ja tutaj biegnę przez korytarze i zabijam dla ciebie złe Eleny z nożami, a ty mi nawet teraz milczysz i takich rzeczy nie mówisz? - Niee... Wcale Cornelia nie mówiła tak szybko, jak karabin maszynowy i tak ciągle, że nie dało się jej przeszkodzić i wejść w słowo. Ale kto powiedział, że Lilly nie może zarobić ochrzanu za to, że brązowowłosa zdecydowanie za dużo gada i czasem ma tak ogromne odchyły... O właśnie takie jak teraz. Nieopisane i nieprzyrównywane do niczego. Nawet Szekspir, który w mugolskich książkach tą całą Julię przyrównuje do dnia letniego w tym momencie by zawiódł nawet, jeśli miał by użyć potocznych angielskich słów. - No Lillllyyyyyy – I tutaj w końcu przerwała gapiąc się na nią tymi swoimi irytującymi, błękitnymi jak ten cały lód w około oczami... To był fakt. One się wręcz zlewały z otoczeniem. Jakby była metamorfomagiem albo jaszczurką... Jak jej tam? A! Kameleonem, to by teraz tak stała i byłoby jej widać tylko czarne, powiększone źrenice. Dwa guziczki na ścianie. I by się tutaj chowała przed całym światem... A nie. Byle nie tutaj bo... ZIMNO!
Szczerze mówiąc, to kto zwracałby większą uwagę na małą dziewczynę, która idzie przez korytarz tak, jakby była duchem, bądź zaraz miałaby się nim stać? Nikt, to oczywiste, jeszcze ten okropny humor, który zabijał ją od środka, o czym chyba już wspomniałam. Ta sala, do której trafiła, mogłaby jej pozwolić odpocząć i pomyśleć w spokoju. Zamknęła oczy chcąc pomyśleć lecz w mgnieniu oka te myśli zostały rozkruszone w pył przez brązowowłosą dziewczynę, która wparowała do pokoju lądując plackiem na ziemi. Szczerze mówiąc Lillyanne powinna dawno wybuchnąć śmiechem i pomóc przyjaciółce wstać, ale tak nie było. Siedziała spokojnie się wpatrując jak Corin męczy się i próbuje się do niej doczołgać. A ona? Siedziała niczym lodowa figura, wtapiając się w tłum. Jednakże nie długo tak siedziała. Po chwili została uniesiona do góry, zeszyt wypadł jej z rąk i upadł na lód roznosząc echem dziwny dźwięk, no i po tym rozpoczął się monolog Cornelii, który za dużo jej nie mówił. Chociaż nie… Mówił jej za wiele, ale starała się an niego nie reagować, bynajmniej na razie. Wsłuchiwała się w słowa, które wystrzeliwała w jej stronę niebieskooka. Kiedy tylko ją puściła upadła na ziemie wpatrując się w tafle lodu. Nie mogła ustać na nogach. Dlaczego? Była wycieńczona, nie spała od kilku dni, ciągle miewała koszmary, cały czas dręczyły ją poczucia winy, które zamknęła w sobie i jeszcze te wspomnienia, które zaczęły mieszać się z fikcją i sama naprawdę nie wiedziała co tak naprawdę jest jej przeszłością, a co zostało zniszczone przez fantazje. Kiedy skończyła gadać i czekała na jej część podniosła zeszyt i przytuliła go do siebie nie podnosząc wzroku. - Więc jestem gorsza od wilkołaka… - wydukała przytulając zeszyt do siebie. To był cios prosto w serce, zwłaszcza, po ty co ostatnio widziała. Skuliła się trzęsąc delikatnie. Nie przybrała maski tak jak zawsze to robiła. Jej twarz była blada, a pod oczami można było dostrzec sińce, które ukazywały te wszystkie nieprzespane noce. Oraz te puste, pozbawione blasku oczy, nie były już tak piękne jak szmaragdy… Chociaż tego nie mogła dostrzec dziewczyna stojąc nad nią. Brązowe loki opadły jej na twarz, bardziej ukrywając przed światem, przed dziewczyną stojącą przed nią. - Dlaczego się wściekasz o pocałunek w policzek? Był mi wdzięczny – wydukała spokojnie nadal nie unosząc spojrzenia. – Przecież uratowałam jego ręce… opatrzyłam je… zrobiłam to czego ty nie umiałaś… - Cornalia mogła to zauważyć, również jej głos, był nienaturalnie słaby i bez jakiekolwiek barwy, ani wesoły, ani smutny, ani zły, był nijaki. Nie spojrzała na nią z wzrokiem mordu, nie ruszała się wcale, tylko mówiła, jakby była nagrana na magnetofonie i odtwarzała to, co nagrała ze stoickim spokojem. Tak bardzo chciała ujrzeć Ramiro, wiedziała, że jej nie pomoże, ale miała nadzieje, że pocieszy ją i nie uzna za potwora, za którego się teraz już miała. Naprawdę była taka okrutna i bez serca? Naprawdę zniszczyła jej życie tym, że mu pomogła? Czy naprawdę komuś przeszkadza to, że ona kogoś chociaż raz, tak bardzo pokochała? Szczerze mówiąc to jej blada twarz nie przybierała koloru pod wpływem zimna, chociaż to chyba nie był dobry znak. - Wiesz plotki nie są zazwyczaj prawdziwe… - wyszeptała wstając z wielkim trudem i odwracając się do niej tyłem. Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę rzeźby lwa, pod którą ponownie usiadła. Przyciągnęła nogi do klatki piersiowej i przytuliła je do siebie, chowając zeszyt pomiędzy nimi. Nie uniosła głowy. Nie mówiła głośno. – Spotkałam go przypadkiem i żałuję tego spotkania… Chociaż, nie powinnaś mieć do mnie pretensji – powiedziała nadal spokojnie. – sama mi nie powiedziałaś o związku z Ramiro… A ja w przeciwieństwie do ciebie nie muszę być nikomu wierna… To twój były chłopak, nie mam z nim nic wspólnego… A z Davidem tym bardziej – dodała wymieniając imię sprawcy spotkania w kawiarni. – Nie masz się czego czepiać – powtórzyła nadal się nie denerwując. – nie mogę chodzić na randki? – spytała. Jej głos wreszcie przybrał jakąś barwę, jednak nie za dobrą, bo w tym zimnym pokoju, jej chłodny ton ochładzał jeszcze bardziej powietrze. - Może w ogóle przestanę poznawać ludzi, żebyś nie czuła się urażona? Nie muszę być wierna Ramiro… - Musiało być coś nie tak, bo teraz bardziej upewniała w tym wszystkim siebie, niż ją. – Nie znam go nawet… mogę mieć kogoś innego… Nie masz prawa się na mnie złościć…
Cornelia była nie lada zaskoczona, kiedy to jej upadek – a nawet dwa, nie wywołały w Lillyanne żadnego szczególnego przejęcia. Zazwyczaj właśnie śmiałaby się z niej, a ona kłóciłaby się niezwykle zirytowana tym, że ta śmie kpić z wspaniałej Cor łyżwiarki, która traci swoje zdolności, kiedy to ma na sobie te biedne czarno-białe skarpetki. Jednakże na całe szczęście nim dziewczyna się zdenerwowała udało jej się dostać do Lilly czołgając się po ziemi, jakby była zawodowym żołnierzem i właśnie miała ćwiczenia. To już był moment, kiedy zauważyła, że jest coś nie tak. Ale zbagatelizowała to jeszcze. I pewnie przez to jej nieskontrolowane słowa sprawiły przyjaciółce ból, chociaż Corin nie wiedziała jak duży. Obserwowała najlepszą przyjaciółkę z zaciekawieniem, kiedy już oczywiście skończyła gadać i ledwo się trzymała, żeby nie zacząć się wypytywać o tę randkę. Kakoi! Tak bardzo się cieszyła, że Lilly w końcu się z kimś umówiła i chciała wiedzieć o tym chłopaku wszystko, a żeby jej go sprawdzić. Ubierze ubrania moro – O! W nich się jeszcze lepiej będzie czołgać! A następnie namaluje sobie czarne kreski na policzkach, kredką do oczu, i będzie się kamuflować z otocze... Chwila. Mamy małe niedopatrzenie. Mury Hogwartu to nie trawa. Coś się wymyśli! - Um... Nani? - Spytała spoglądając na przyjaciółkę, kiedy ta poczęła mówić o tym, że jest gorsza od wilkołaka. Tak drodzy państwo, Cornelia naprawdę nie ma pojęcia co przed chwilą powiedziała. Ot jej urok. Nawet, gdyby wygłosiła monolog, który zapisany mógłby stanowić najpiękniejsze dzieło literackie, to i tak by go pewnie zapomniała dosłownie po sekundzie. Wiedziała jedno, musiało ją na pewno natchnąć na jakiś długi epitet. Zamknęła więc oczy chcąc poukładać sobie w pamięci wszystko, co przed chwilą powiedziała. Kolejne zdanie przyjaciółki sprawiło, że nagle cała świadomość się rozjaśniła. No tak, wspomniała o Ramiro. Westchnęła i założyła kosmyk za ucho. Chciała już coś powiedzieć... Ale nie spodziewała się takiego naskoku na jej zgrabną osobę. Faktycznie, Lilly wyglądała na chorą. Pewnie znów się przeziębiła. Do tego nie powinna siedzieć w takim miejscu. Corin kucnęła przed nią chcąc obejrzeć jej twarz dokładniej. Nawet jeśli jej przyjaciółka tego nie chciała, to i tak Corek poczuła się osaczona... I chociaż udało się chociaż odrobinę zapomnieć i w całości opanować gniew, to ten znów zapukał do jego serca i o jej nastroju decydował tylko jeden szczegół, czy ona otworzy. - Nee–chan... Ja nie mam do ciebie pretensji. Ja się tylko strasznie cieszyłam z tego powodu i byłam zła, że mi jeszcze nie zdałaś relacji z tego, czy ci się ten chłopak spodobał czy coś – Powiedziała cicho naprawdę czując się urażona pretensjami w stosunku do jej osoby. Ale wolała nie wspominać o tym. Lil jest osłabiona i musi być szybko zaprowadzona do skrzydła szpitalnego. Szczególnie, że Corin zauważyła, że jej ręka nie jest w najlepszym stanie. Ale że bała się krwi to nie mogła jej opatrzyć skaleczenia. Zemdlałaby, albo wybiegła by zwymiotować do pierwszego lepszego pojemnika po drodze. Dlatego odwracała uparcie wzrok od przyjaciółki. - Wiem, ale ja ci nigdy nie mówię o związkach Lilly, bo ich jest po prostu za dużo... Wiesz dobrze, że jak to ludzie mówią jestem puszczalską dziwką – Rzuciła cicho uśmiechając się jednak tak, jakby naprawdę ją ta opinia nie wiele obchodziła, a co lepsze, jakby wręcz była zadowolona z takiego przekonania wobec jej osoby. Bo dobrze wiedziała, że potrafi mieć kilku chłopaków naraz. Ale to głównie przez to, że jeśli ma chcice i nie ma jednego, to trzeba drugiego zaciągnąć do łóżka. Może działa trochę jak takie zwierzę, które nie potrafi panować nad instynktem, ale kto miał ją niby nauczyć ograniczeń, skoro ona żyje wyłącznie z bratem, który nigdy nie widział w tym nic złego, a i tylko jej gumki na święta przysyła? - Nie złoszczę się na ciebie. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i już raz popełniłam ten błąd, żeby przez chłopaka stworzyć między nami nieprzekraczalną granicę. Ramiro to owszem, mój chłopak... Ale skoro odszedł, to wszystko staje się łatwiejsze. Wiem, że zauroczyłaś się w nim i w pełni cię rozumiem, bo ja też. Ale to tylko kolejny dupek w oceanie świń, których spotkamy. W końcu się znajdzie dwóch porządnych i nie będziemy musiały o nich walczyć. A teraz... Obiecaj mi jedno. Nawet, jeśli ten cały pan „życie mnie nie kocha to idę walić pięściami w drzewo” wróci, to ani ty, ani ja się za niego nie zabierzemy. Byli przyjaciółek są tabu... - Jak trudna jest dla Corin ta decyzja? Cholernie trudna! W końcu Lilly nie mogła się postawić na tym samym miejscu, co ona. Gryffonka nie usłyszała tego, co nasza dziewczyna czasem zwana bogiem. Tylko w jej stronę zostały pokierowane jakże długie, romantyczne zdania wyrażające to, jak chłopak bardzo ją kocha. Więc dlaczego Ramiro odszedł? - Zresztą, to moja wina, że go nie ma. Po prostu powinnyśmy obie odpuścić – Pstryknęła przyjaciółkę zaczepnie w czoło. Spojrzała w stronę drzwi komnaty. Muszą jak najszybciej stąd wyjść. Lil jak zwykle jest nieodpowiedzialna i myśli tylko o tym na co ma ochotę, a nie o tym, że będzie chora. A Cor już przystępowała z nogi na nogę, jakby to miało jej pomóc w ogrzaniu się. Niestety, tylko się niepotrzebnie męczyła. Ale coś robić trzeba, jeśli się nie chce myśleć. - Mówiłaś, że jak się ten twój fagas nazywa? I jak się spotkaliście? - Powiedziała chuchając ręce i zmieniając niezręczny temat, wobec którego zapadła decyzja i miała nadzieję, że przyjaciółka zrozumie, że Corin jest w dużo gorszej sytuacji i że jej propozycja to i tak w pewnym sensie przełom, cud, że w ogóle o tym pomyślała. Chciała jak najlepiej dla przyjaciółki. Bo zauroczenie może wcale nie przerodzić się w miłość. A przyjacielskość już dawno zmieniła się w rodzinną więź, która nie ma prawa być zerwana.\ Czy Corek czekałaby na niego? Jeśli chodzi o to, że nie byłaby z kimś innym to nie. Nie dałaby rady nie mieć przy sobie kogoś, kto dawałby jej czułość i ciepło. Ale była pewna jednego. Do końca życia będzie z niecierpliwością wyglądała za sową, która jest jej nieznana, a niesie wiadomość podpisaną skrótem R.I.P....
Na nieszczęście Cornelii, w Lilly uderzyła ta złość przyjaciółki i tylko to utkwiło w jej świadomości. Kiedy ta nawet nie była świadoma tego co powiedziała zdenerwowała się. Zacisnęła pięści powodując większe krwawienie z dłoni, prychnęła pod nosem odwracając wzrok, z punktu na ziemi przed sobą, na punkt na ziemi obok siebie. - Jesteś beznadziejna… Najpierw mnie zbluzgałaś… - może nie były to aż takie straszne słowa, ale dla niej, zwłaszcza w tej chwili były okropne i uderzyły prosto w serce. Kiedy ta zaczęła się tłumaczyć rzuciła jej tylko przelotne spojrzenie nie ukazując swojej twarzy. - Dlaczego miałabym zdawać Ci relacje? – wydukała widocznie zdziwiona. – Z czegoś co mnie męczy od kat się zdarzyło? – spytała. Słysząc o ilości jej związków przegryzła wargę coraz bardziej zirytowana. - Przepraszam, że to mówię, ale…. Nie nadawałaś się dla Ramiro… i nie mówię tego dla tego, że on mi się również podoba… Ten chłopak, jest delikatny i wierny swojej partnerce, a i tak już jest pokrzywdzony przez życie… - zatrzymała się by zastanowić nad swoimi słowami. – a ty jeszcze niszczysz mu życie zdradzając go, bo … bo masz chcicę. Oj nie było za dobrze. Nie zareagowała na to jak się nazwała, a mianowicie dziwką. Kiedyś to by Lilly na nią krzyczała, a nawet uderzyła w policzek, za to, że siebie obraża…. Czyżby i ona tak myślała? Oczywiście, że nie! Nie słyszała wszystkich słów, które wypowiadała dziewczyna, większość z nich odbijały się echem i wracały do jej uszu. Słyszała podwójnie, a niektóre słowa, zagłuszały kolejne. Tak już było w tej komnacie, pięknej komnacie. Do głowy dziewczyny przyszła nie za… przyjemna myśl. - Jak bym miała umierać, to chciałabym umrzeć w tej komnacie… - wyszeptała i podniosła głowę. Ukazała swoją zmęczoną i bardzo przerażoną twarzyczkę. Teraz dopiero chyba pierwszy raz spojrzała jej głęboko w oczy tym pustym spojrzeniem, które dodatkowo ochładzało jej ciało, oczywiście w wyobraźni. - Nie zależy Ci na nim? Przecież Ci go odstąpiłam… Mimo że czuję poczucie winy, że spotkałam się z kimś innym…. Chociaż Nie powinnam mieć poczucia winy – wydukała tłumacząc się. – tak po prostu go olewasz? Jakby nie był wcale ważny? – spytała lekko zirytowana, ale to uczucie przeszło i znowu wróciła pusta lalka Lillyanne. Ona również z chęcią zmieniła temat. - David… - wydukała. – Spotkaliśmy się, kiedy chciałam nauczyć się jeździć na lodowisku, a on mnie zaczepił… - zamyśliła się. Dlaczego tak naprawdę nic nie mówiła dziewczynie o tym spotkaniu? A tak właśnie… - Nie mówiłam Ci o tym, bo miałam złe przeczucia… - wyszeptała wstając chwiejnym krokiem. – powiem Ci jedynie, że to było pierwsze i ostatnie spotkanie…. Bo ktoś inny nie daje mi spokoju… David… może go znasz… Jest woźnym w Hogwarcie… - dodała i odwróciła się do lodowej rzeźby. Położyła dłoń na dostojnym pysku lwa i uśmiechnęła się delikatnie, a w jej oczach były łzy.
Nie spodziewała się, że tym razem Lilly jej nie zrozumie mimo iż wszyscy dobrze wiedząc, jaka jest. Zdarzało się, że się kłóciły. Ale to musiał być naprawdę bardzo ważny powód. W innym wypadki była to chwilowa wymiana zdań, a potem łzawe przepraszam i nigdy więcej nie zrobię tego i tamtego, a jak zrobię to mnie zamorduj. Dlatego teraz Cornelia poczuła się wręcz wdeptana w ziemię. Szczególnie w momencie, kiedy usłyszała od najlepszej przyjaciółki, że jest beznadziejna. W końcu ona po prostu żartowała. Miała specyficzne poczucie humoru, które faktycznie doprowadzało do tego, że wiele osób się od niej oddalało, bo trafiała w czole punkty. Ale inny... Powinni się już do tego przyzwyczaić, no nie? I nie brać sobie na poważnie niektórych jej wyskoków. Albo po prostu je ignorować, jakby nigdy w życiu nic takiego nie wyszło z jej ust. - Bo mówisz mi wszystko zawsze? - Bardziej spytała niż oznajmiła jakby w tym momencie nie była pewna tego, czy czasem ukochana dziewczyna nie ma przed nią jakiś większych tajemnic. Nawet naszła ją myśl, czy aby Lilly tak naprawdę nie ukrywa przed nią prawdy o tym, co działo się w jej przeszłości udając, że nie pamięta. Ale owych wątpliwości nie wypowiedziała na głos. Wiedziała, że to już całkiem dobije Lilllyanne. - Nigdy nie zdradziłam Ramiro... Nie miałam okazji bo mnie zostawił. Ja nawet nie wiem czy my kiedykolwiek chociaż przez chwilę byliśmy parą, więc akurat teraz mam pełne prawo, żeby dawać z siebie użytek komu tylko chce – Odpowiedziała Lil już faktycznie coraz bardziej nabuzowana. Faktem było, że ona mówiła to właśnie dlatego, że czuje miętę do krukona. Inaczej nigdy w życiu by nie przejęła się tym, że Cornelia może zranić jakiegoś chłopaka. Zresztą to, że jest wilkołakiem zdaniem Corin nigdy nie odróżniało go zbyt bardzo od innych ludzi. Musi brać eliksiry tak, jak niektórzy leki. Zabija kiedy traci nad sobą panowanie, ale ludzie! To nie jest nic szczególnego. Bo czy Corek nie wyskoczyła na Elenę, kiedy to była tak wściekła, że zadziałała instynktownie jak zraniony wilk, a nawet jeszcze gorzej? Nie był szczególnie pokrzywdzony przez los. Był zwykłym chłopakiem. Zwykłym skurwysynem znikającym tak po prostu... Nawet nie pisząc żadnego listu pożegnalnego. - Nie olałam go. To on mnie olał. Zrozum to wreszcie i przestań go bronić, bo to ja jestem twoją przyjaciółką. I owszem, zależy mi... Ale przestaje. Bo nienawidzę patrzeć jak ludzie mnie zostawiają mimo iż utwierdzili mnie w przekonaniu, że jestem ważna... Wierz mi ale... Już drugi raz przeżyłam coś takiego i to jeszcze bardziej boli niż wcześniej – Chociaż właściwie teraz było inaczej. Wcześniej została pozostawiona również bez słowa. Tylko, że ona tego chłopaka widuje na korytarzach Hogwartu. Widzi, jak zaleca się do innych dziewczyn. Jak uderza nimi o ścianę podczas gdy kiedyś robił to tylko i wyłącznie jej. Chodziła w długich rękawach i chowała siniaki na plecach. Ale cóż poradzić? Życie toczy się dalej. Nie ważne, czy z Ramim czy bez. No właśnie... - Życie toczy się dalej nawet jak wszystko się wali. Więc chodź stąd po prostu, bo nikt mi nie będzie tutaj umierał sam. Więc albo idziemy na wielką miskę ostrego spaghetti, albo siadam z tobą i zostaniemy reliktami z przeszłości, które ktoś kiedyś znajdzie zamarznięte, stopi i powie, że jesteśmy takie śliczne jak na trzecie tysiąclecie – Postanowiła i wystawiła dłoń do Lil. Owszem, była trochę zła. Ale Corek się gniewa sekundę, przechodzi jej i przeprasza. Nawet jeśli nie widzi swojej winy. Bo nie chce się kłócić, chociaż o swoje zdanie lubi walczyć jak lwica. Ale to nie moment. - Boże, ten David? Kiedy się z nim widziałaś? Co robiliście? - Odsunęła rękę od Gryffonki. Potem kucnęła przy niej i złapała ją za ramiona. Dostrzegła to, że tej chce się płakać. Dotknęła jej dłoni. Była okropnie zimna. Westchnęła więc ciężko i przytuliła do siebie tą że kobietkę. - Wariatka... I zaś cię będę musiała kurować. Załatwię ci najobrzydliwsze leki, żebyś następnym razem lepiej myślała o swoim zdrowiu – Skarciła ją poważnym tonem. Jeszce specjalnie do tych leków doda jakiś aromat mugolski, po którym aż się będzie chciało wymiotować! W końcu mała musi zacząć kontaktować z otoczeniem i przestać myśleć o sobie tak egoistycznie. W końcu ona się bawi, a inni się cholernie martwią. A tak być nie może.
Corin… Ja się od ciebie zaczęła oddalać? Nie zauważyłaś tego? Nawet teraz nie widzisz mojego rozpaczliwego krzyku, który błaga, byś wyciągnęła mnie z ciemności, która owinęła się wokół mnie i wije się jak wąż, który nie ma zamiaru mnie puścić… Która zabiera mi głos, który rozpaczliwie próbuje wydobyć jakikolwiek dźwięk z krtani, który ułoży się w słowa, a raczej jedno słowo: Pomocy… Dziewczyna zaczęła się trząść. Milczała, nie chciała nic mówić, bo wiedziała, że kolejne słowa zniszczą jej opanowanie, które udało się stworzyć. Cornelia miała rację, we wszystkim. Chłopak był okrutny i nie powinna o nim myśleć. Tak po prostu potrafiła nie zwracać uwagi na przyjaźń, a zwracać uwagę na chłopaka, który nawet nie zwracał na nią uwagę. Zacisnęła pięści nie mogąc w to uwierzyć, że tak po prostu jej przyjaciółka stała się dla niej mało ważną osobą. Chciała ją przeprosić, tak bardzo chciała coś powiedzieć, jednak tak jak w jej umyśle, tak i na jawie nie potrafiła wydusić żadnego słowa. W jej krtani pojawiła się wielka, gula, która nie pozwalała wyrzuć z siebie żadnej sylaby, ani litery. No tak, nawet w nią zwątpiła… Ona była mu wierna, a on ją zostawił, tak po prostu, mężczyźni to świnie, mężczyźni to potwory. Jej tęczówki diametralnie się zmniejszyły, a przed oczami stanął obraz, obraz z przeszłości, przez, który chciała krzyczeć, jednakże nie mogła. Jej ciało coraz bardziej się trzęsło, ale nie z zimna, a ze strachu i stresu.
Brązowowłosa dziewczynka w wieku około sześciu lat siedziała na huśtawce. Była cała posiniaczona, w jej oczach kłębiły się potoki łez, które nie wypływała, gdyż nie chciała im na to pozwolić. Pociągnęła nosem zaciskając piąstki na zardzewiałym metalu utrzymującym ją na małym drewienku w powietrzu. Właśnie przed chwilą miało to miejsce. Wpatrywała się w zwłoki martwych ptaków, nie mogła nic zrobić, chociaż uratowała większość tych pięknych śnieżnobiałych gołębi. Chłopcy starsi od niej, mieli chyba z dziesięć lat, strzelali z kuszy do tych biednych zwierząt. Była małą dziewczynką o wielkim sercu, więc od razu zareagowała, mimo iż byli starsi i było ich więcej zwróciła im uwagę, ale już po chwili, kiedy tylko udało się jej spłoszyć ptaki, rzucili się na nią i pobili. Nie żałowała, nie miała czego, cieszyła się, że mogła je uratować mimo raz które widniały na jej ciele. Wreszcie nie wytrzymała, a po policzkach spłynęły jej łzy, wymieszały się z krwią, która wylatywały z rany na jej twarzyczce. Zaczęła płakać, jednak nikt nie przyszedł jej na ratunek.
To był dla niej nie mały szok, kolejne wspomnienie uderzyło w nią z takim impetem, że w oczach ponownie zebrały się łzy, wpatrywała się zszokowana w ziemię. Nie słyszała prawie nic z tego co powiedziała jej przyjaciółka. Jak mogła słyszeć, gdy nagle straciła świadomość i odpłynęła wraz z tym wspomnieniem. Ostatnio spotyka ją to coraz częściej. Coraz częściej wyniszcza ją to psychicznie i nawiedza w środku nocy nie dając spać. Męczy. Jakby jakieś demony widniały nad nią i chciały ją zniszczyć za wszelką cenę. Gdy wróciła do rzeczywistości usłyszała, że jej przyjaciółka jeszcze nie skończyła monologu. Na jej czole pojawił się pot, który ukazywał jak bardzo męczy się z czymś, ale z czym? Nawet jej słowa nie dały jej spokoju. To było kolejne uderzenie. „Życie toczy się dalej nawet jak wszystko się wali” – tylko to obijało się echem w jej głowie, więc nie słyszała dalszej części, a raczej nie słuchała, nie umiała już wytrzymać. Jej nerwy puściły, kiedy przyjaciółka ją przytuliła, po jej policzkach spłynęły łzy, a ona nie odpowiedziała na żadne z pytań, które dziewczyna do niej skierowała, udało się jej wydusić tylko słowa, które całkowicie odbiegały od wszystkich tematów. - Corin… Kowai… - zaczęła w ojczystym języku, ponieważ to szybciej przechodziło jej przez gardło niż angielskie słowa. – Onegai… Daskete… Watashi… - dziewczyna wtuliła się w gryfonkę przerażona i zestresowana. - Onegai… Daskete… Kowai… Kowai… - powtórzyła słowa, które mimo iż wypowiedziane prawie szeptem opiły się o ściany lodowej komnaty pozostawiając po sobie długi, słyszalny ślad.
Cornelia również zbyt bardzo się zatraciła w dążeniu do bliskości z Ramiro. To ona przede wszystkim wywołała wielką krzywdę, która spotkała Lillyanne. Bo przecież... Czyż Lil nie poznała go przez to, że uciekł widząc ją z innym? Czyż to nie ona poprosiła ją o pomoc w opatrzeniu go? Czyż nie nakrzyczała na nią w trakcie wybuchu swojej ogromnej i nieopanowanej zazdrości? Dlatego nie chciała, żeby przyjaciółka musiała wciąż cierpieć i cierpieć. Ale cóż poradzić? Myśli wracają, ból ponownie ugodzi w serce niczym specjalnie zdobiony sztylet z rękojeścią wysadzaną drogimi klejnotami. I tak ciągle i ciągle będzie to wszystko sprawiało im obu ból i doprowadzało do rozpaczy aż może w końcu skończy się to niemiło. Nie, Corin nie miała zamiaru się przejmować aż tak tym wszystkim. Nie potrzebowała rad, nie potrzebowała pomocy, nie potrzebowała pocieszenia i nie zależało jej na litości z niczyjej strony. Ona jest silna, a to, że ktoś nie umiał docenić istoty jej osoby, to już nie jej problem. Bo przecież w końcu znajdzie się ktoś idealny, kto spragniony jej ciepła uderzy w ścianę dziewczyną i wpije jej się brutalnie w wargi pokazując, że jest tylko i wyłącznie jego i nikt inny nie ma prawa jej dotykać.
Między nami nic nie było, Parę nocy, trochę wina To za mało by Cię mieć. Może tylko się łudziłam. Może lekko pogubiłam...
Mocno przytulała trzęsącą się przyjaciółkę. Miała ochotę zacząć płakać w jej włosy. Ale ona nie puszczała kropelek po policzkach, a od czasu kiedy zrobiła to ostatnio z powodu Ramiego nie miała najmniejszego zamiaru ponownie pokazać, że coś może ją ruszyć. Corek kiedy trzeba, jest skałą. Dużą, ciężką. Wzruszenie naprawdę byłoby nie na miejscu, nierealne. Wtuliła tylko policzek w jej ciało. Nie wiedziała, że przyjaciółce właśnie wracają wspomnienia dotyczące przeszłości. Nie miały jeszcze okazji porozmawiać ze sobą szczerze od ostatnich nieszczęśliwych wydarzeń z Eleną. Zero prywatności, zero jeden na jeden.
Dziewczyna zadrżała. Co tak właściwie działo się z jej najlepszą przyjaciółką? Przed czym ona ma ją aż tak ratować. Czego się panicznie boi, od czego stara się uciec. Corek nie miała naprawdę o niczym pojęcia i to ją przerażało. A, że w stosunku do Lilly kierowała się często empatią to i sama czuła się okropnie. Przełknęła ślinę i powoli poczęła się podnosić robiąc to i z przyjaciółką i wytrzymując na szczęście jej niewielki ciężar. - Lilly musisz mi powiedzieć co się dzieje, ale nie tutaj – Wyszeptała jej do ucha obejmując ją i mocno trzymając za ramiona, żeby nie upadła. Spoglądała raz na jakiś czas na jej zeszyt. Wiedziała, że z niego może dowiedzieć się wiele. Przeczyta go za parę chwil. Jednak najpierw musi dojść z dziewczyną do Skrzydła Szpitalnego zanim ta zemdleje. CHOLERA! Dlaczego akurat w takich chwilach nie ma przy sobie różdżki?
(Tak wiem MEGA krótkie! Ale weny nie miałam noo ) To oczywiste, że obie powinny z niego zrezygnować. Brązowowłosa zamknęła oczy nie mogąc opanować tych wszystkich uczuć, które tak nagle napłynęły do jej serca. Miała ochotę stanąć na własnych nogach, zacisnąć pięści i zacząć krzyczeć jak najgłośniej potrafi. Później wygiąć się w tył tworząc łuk i opaść na ziemię zmęczona, ale szczęśliwa, ponieważ mogła pozbyć się wszystkich smutków i odetchnąć w spokoju. Ale nie mogła. Była nieźle wycieńczona, chyba tylko to dawało dziewczyną tą luźną atmosferę, która pozwalała im nie przejść do trybu poważnej kłótni. Lillyanne uśmiechnęła się delikatnie pozwalając łzą spływać po policzkach. - Dziękuje… - wydukała wtulając się w przyjaciółkę. – Przepraszam. – to była jej odpowiedź na wszystko, na wszystkie cierpienia, kłótnie. Potrzebowała jej teraz bardzo, że odosobnienie nie wchodziło w grę. To wszystko przerastało wszelkie jej siły. Wiedziała, że nie wytrzyma tak długo sama i musi się wygadać jej, ale teraz musiała odpocząć, wykurować się i wytłumaczyć wszystko przyjaciółce. Kiedy usłyszała słowa przyjaciółki pokiwała głową i ruszyła w stronę wyjścia razem z nią, bo sama, po raz kolejny by wylądowała na ziemi. Trzymała zeszyt przy sobie nie pozwalając nikomu do niego dotrzeć.
Kłótnie z Lillyanne to nigdy nie były dla Corneli jakimś dużym przeżyciem, jeśli nie były ważne. Po prostu ignorowała jej zdanie, starała się jak najszybciej doprowadzić do tego, żeby przyjaciółka zrozumiała, że jest w błędzie – Bo Cor ma zawsze racje, a jeśli nie to patrz wcześniej. Jeśli nie udawało się, to po prostu ją przepraszała nie chcąc, żeby między nimi coś się zepsuło. Teraz jednak, gdyby Lilly wyrzuciła w jej kierunku inne wiadomości niż te, które Corin by chciała usłyszeć to zdecydowanie skończyłoby się to katastrofą. Kto wie, czy w swoim egoizmie i spontaniczności brązowowłosa nie zostawiłaby tutaj rannej dziewczyny. W końcu błękitnooka jest dość... Specyficznym egzemplarzem, który w ogóle nie wiadomo, co robi w Gryffie przejmującym się losem ludzi. Już jej nie odpowiedziała. Wiedziała, że Lil bardzo rzadko ją przeprasza, jeśli w tym praktycznie nie ma jej winy. Wina leżała po trzech stronach, a może i rozciągała się jeszcze dalej. Jednak czy teraz jest czas by o tym myśleć? Przecież obie są zmarznięte – Aaaaa skarpetki! Właściwie Corek już nie czuła palców. Ale co tam! Przyjdzie do pokoju i naleje do miski cieplutkiej wody. Wsadzi nóżki i dostanie orgazmu z powodu ciepła. No dobra, bez przesady. No, ale teraz rejs do Skrzydła Szpitalnego. Prosimy wsiadać. Ciągnęła więc przyjaciółkę po posadzce przeklinając w myślach to, że mimo iż ta ma niedowagę, to i tak jest za ciężka i od następnego tygodnia ją będzie odchudzać na właśnie takie akcje. No, bo przecież ona silniejsza? Gdzie tam! Nie chce jej się! zt
Daniel podszedł do ściany za którą znajdowała się Komnata. Wyciągnął wolną ręką różdżkę i dotknął końcówką prawidłowego miejsca. Komnata się otworzyła, a do nich dotarł chłód. Miło... Daniel się nawet ucieszył. Wszedł do środka z dziewczyną uważając, żeby nie poślizgnąć się. Puścił Corin i wrócił do drzwi, by je zamknąć. Podszedł do miejsca, gdzie były skóry, które można było położyć na lodowych fotelach. Wziął dwie sztuki i położył na jednym z foteli. Proszę bardzo! Czysto! Dupy sobie nie odmrozi, bo ma futro na fotelu. Spróbuje się sprzeciwić, a sprawi, że będzie musiała usiąść na lodzie, a nie na futrze. -A teraz zdejmuj dół i oprzyj się łokciami o fotel tyłem do mnie. Rozkazał Corn. Miło, że światła były lekko przygaszone. Półmrok był idealny. Jaki romantyczny...
W jakiś nieznaczny sposób ucieszyła się, że jednak zabiera ją z tego korytarza. Żywiła niewielką nadzieję na Pokój Życzeń – Tam zawsze mogło być przyjemnie. Łóżko, satynowa pościel i świeczki, kiedy się tylko ma na to ochotę. Wystarczyło pomyśleć. Jednak szybko zauważyła, że wcale nie wychodzą z Lochów. Potem otwarcie lodowej komnaty – była tam raz z Lillyanne, kiedy ta miała ogromne problemy ze sobą. Źle jej się kojarzyło to miejsce, a teraz... Będzie jeszcze gorzej. Jejku, jakież ogromne poświęcenie względem niej. Powinna go całować po stopach, że zaprowadził ją do jeszcze zimniejszego pomieszczenia. Ale na czystość i odosobnienie od ludzi narzekać nie mogła. Westchnęła i odwróciła się tyłem do niego, by dość szybko wykonać polecenie i starać się nie być przy tym ani trochę pociągająca. Zero poruszania biodrami, czy innych seksownych gestów. W końcu będąc wyłącznie w górnych partiach odzieży oparła się jak należało. Romantyczny? Nie dobijaj mnie, bo naprawdę jaja urwę w końcu!
Ależ mu się podobało to władanie jej osóbką. Podszedł do niej i kucnął. +18 Przystawił twarz do jej muszelki i zaczął ją lizać. Kręcił językiem na wszystkie strony. Palcami rozszerzał jej wnętrze, by mieć większe pole manewru. Co jakiś czas ssał łechtaczkę. W końcu musi być mokra jeśli nie chce czuć bólu. Bynajmniej dzisiaj analnego nie będzie. Była grzeczna, więc w nagrodę tylko szersza dziurka będzie obrabiana przez Daniela. Włożył jeden palec i zaczął poruszać nim do przodu i do tyłu. Po chwili włożył drugi i posuwał ją palcami rytmicznie. W tym samym czasie manewrował językiem ile wlezie. Jego męskość zaczynała pęcznieć. Tak... Widok własnej suki robiącej co tylko chce już napalał, a co dopiero seks oralny.
+18 Corin zdecydowanie się nie podobało, ale tego chyba nie muszę mówić. Na pierwszy rzut oka widać, że sytuacja ta nie jest wcale nie dla niej taka wesoła, jakby się mogło zdawać. Wiemy, jak ma bujne przygody seksualne. Ale gdyby ktoś tu wszedł i tylko spojrzał, po jej minie mógłby od razu wywnioskować, że najchętniej to by stąd uciekła. Nie do końca rozumiała dlaczego aż taką ogromną przyjemność czerpie z zajmowania się nią. W końcu sama ani dzisiaj, ani wtedy kompletnie nic nie robiła, a on mimo to zdawał się być ogromnie podniecony. Oczywiście jej to było na rękę, bo sama nie chciała nawet palcem go dotknąć, ale tak czy siak była tym lekko zaskoczona. Nie jest przyzwyczajona... Właściwie w ogóle w gruncie rzeczy nie jest przyzwyczajona do tego wszystkiego nie ważne jakie zabawy się stosowało. Nie trudno było sprawić, by jej wrażliwe miejsce pokryła się mokrą cieczą, a ona sama oparła czoło o fotel i powstrzymywała się z całych sił od jakichkolwiek oznak przyjemności. Nie da mu tej satysfakcji, nie tym razem. Nawet, jeśli jest zdecydowanie lepiej niż ostatnio, to za żadne skarby nie pokaże, że mimo wszystko pieszczoty jej się podobają.
+18 Właśnie! Propo nic nie robienia. Daniel przerwał swoją zabawę i wyciągnął palce z jej gniazdka. Rozpiął rozporek i wyciągnął swojego Pytona. Potarł trochę o muszelkę Corn, by rozsmarować śluz. Pchnął mocno i głęboko, by po chwili wyjąć i podejść do twarzy Corn. -Ssij i nawet nie próbuj ugryźć, bo źle się dla ciebie skończy. Mruknął do niej i przystawił swoje przyrodzenie do jej ust. Położył dłoń na jej głowie i chwycił lekko za włosy. Naprowadził jej twarz do jego członka i zaczął pchać do jej ust.
+18 O boże, chyba mogłam nic nie mówić. Po co autorki słuchasz? W każdym razie dziewczyna jak zwykle w pierwszy momencie mocno się wygięła czując to pierwsze, zazwyczaj nieprzyjemne dla niej pchnięcie. Spoglądała przed siebie zdziwiona tym, że nagle to ustało. Zmienił zdanie? Nie, koniec z głupią, złudną nadzieją. Wcześniej w ogóle jej nie pomogła. Ostatnio też nie przyglądała się jego przyrodzeniu, bo w ogóle nie miała okazji. Zazwyczaj oczywiście zwracała na to uwagę, jak na byłą dziwkę przystało. Teraz nie było jej ani do uśmiechu, ani do radości z tego, że Pyton jest potężny. Momentalnie zrozumiała czym to się skończy. Przez chwilę patrzała jeszcze błagającym wzrokiem, ale kiedy złapał ją za włosy wiedziała, że to nic nie da. Chcąc nie chcąc uchyliła usta i przyjęła go między ciepłe wargi. Em, nie chwaląc się trochę się na tym znała, także bez najmniejszego problemu kolokwialnie mówiąc obrabiała mu laskę.
+18 Daniel westchnął przeciągle, gdy zaczęła obrabiać jego przyrodzenie. Nie wytrzymał i zaczął poruszać biodrami cały czas trzymając ją za włosy. Czuł się wspaniale. Dawno nie czuł się tak jak teraz. Ostatnim razem kiedy mu jakaś dziewczyna robiła laskę to był na wakacjach w Holandii, a konkretnie w stolicy na ulubionej przez klientów ulicy pełnej czerwonych wystaw. Wracając jednak do sytuacji. Daniel w sumie gwałcił jej usta w tej chwili i było mu dobrze. Wręcz zaczął już szczytować, a przecież jeszcze ma w planach zanurzyć się w ciepłej norce Corn. Chociaż... Potrafił mu stanąć drugi raz, więc może i dzisiaj się uda. Tak... Bez ryzyka nie ma zabawy. Poruszał biodrami coraz szybciej i szybciej. W końcu ogarnął go dreszcz rozkoszy i zatrzymał się. Z jego przyrodzenia wystrzeliła potężna dawka spermy wprost do gardła Corn. Położył drugą rękę na jej głowie i przytrzymał głowę Corn, by musiała połknąć spermę. Tak... Właśnie tego oczekiwał. Autorka natomiast dziwi się, że ma wenę i taką wyobraźnię.
+18 Boję się autorki Danielka, ale tą uwagę pozostawię w nierozwiniętej formie, bo zaś coś wykrakam ten biedulce. Chcąc czy nie chcąc zadowalała go liżąc jego intymną część ciała. Praca jako prostytutka przez dwa miesiące, z powodu ogromnych kłopotów biznesowych brata sporo ją nauczyła. Okropne jest to, że musiała to wykorzystywać właśnie teraz, w taki sposób. Naprawdę robiło jej się nie dobrze na myśl, co tak właściwie trzyma w ustach. I miała ochotą go ugryźć, zrobić mu tą największą krzywdę. Ale strach przed konsekwencjami był zbyt duży. Kiedy zaczęła czuć jego dreszcze miała zamiar natychmiast się odsunąć. Dlaczego i to znów nie mogło jej się udać? Sperma chłopaka pociekła jej kącikiem ust, a ona starała się za wszelką cenę odsunąć od niego. Sporą ilość musiała połknąć, żeby się nie udławić. Potem w końcu się oderwała. Zaczęła kaszleć, aż w końcu wypluła na ziemię odrobinę białego płynu. - Fuj... - Mruknęła pod nosem ocierając usta wierzchem dłoni. Aż jej się niedobrze od tego wszystkiego zrobiło. Zakaszlała jeszcze ze dwa razy, by unieść twarz i przesunąć się po podłodze, by chwilowo znaleźć się jak najdalej od niego.
+18 Pyton opadł z powodu tych wrażeń, ale Daniel wcale nie chciał na tym poprzestać. Wziął go do ręki i zaczął się onanizować, by znowu stał się sztywny. Z satysfakcją obserwował co robi Corn. Po pewnym czasie jego twardziel znowu był gotowy do akcji. Chwycił za ramię dziewczynę. Jeszcze mu przymarznie do podłoża i będzie problem. Usiadł na futrze na kanapie. Pochylił Corn do przodu, by móc ucelować w jej wnętrze. Chwycił jedną ręką przyrodzenie, a drugą położył na jej biodrze i powoli w nią wchodził. -A teraz ujeżdżaj Położył obie ręce na jej biodrach i zmusił ją do podskakiwania i ujeżdżania jego przyrodzenia. Już wcześniej dyszał, a teraz nawet nie omieszkał co jakiś czas jęczeć w niskiej intonacji. Miał dość niski głos co było seksowne według autorki.
+18 Kocham niskie głosy. Corin też uwielbia. Mogłaby się momentalnie zakochać w chłopaku, którego w życiu nie widziała na oczy jeśli tylko miał odpowiedni głos. To pociągało chyba każdą kobietę. Miły szept do ucha i momentalnie ulegała, roztapiała się jak masełko na cieplutkiej grzance. W tym momencie nie ma to jednak nic do rzeczy, wierz mi. Kiedy posadził ją na sobie momentalnie mocno się wyprostowała wydając z siebie głośny, nieopanowany jęk. Polecenie, to polecenie. Nie miała najmniejszego prawa się z tym kłócić. Przynajmniej nie, dopóki jej grunt jest aż tak niepewny. Unosiła się opadała na przemian. Pozwalała, by wchodził w nią w całości, a w takich momentach ruszała biodrami do przodu i do tyłu ocierając się o niego, by ponownie się podnieść. Obie dłonie miała ułożone na jego ramionach. Jedną przypadkiem przesunęła na szyję, by przy jednym z głębszych wejść boleśnie wbić mu pazurki. Oj mam nadzieję, że pozostanie mu długo ślad zważając na to, że „nieświadomie”, gdy już zauważyła wbicie paznokci, przejechała dłonią w dół by zrobić mu jak najbardziej czerwony ślad.