Ta komnata jest najbardziej słonecznym miejscem w zamku - bardziej niż klasa transmutacji. Okna są bardzo szerokie i wbudowane jeden obok drugiego na całej długości bocznej ściany. Dodatkowo kolory ścian i podłogi zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Bez względu na pogodę w tym pomieszczeniu jest przyjemnie i utrzymuje się stała temperatura dziewiętnastu stopni Clesjusza.
Ok. Podliczmy co się dzisiaj stało takiego ciekawego. Corin weszła tutaj na imprezę. Zobaczyła Lilly i skoczyła na nią jak to miała w zwyczaju. Potem się okazało, że Gryffonka ma faceta. Cornelia starała się być dla niego miła, ale jej to nie wyszło za żadne skarby. Potem podszedł do niej chłopak, który gasił kurtką szatańską pożogę. Zaczął ją całować po szyi. Potem Lil się na nią obraziła i poszła sobie gdzieś z tym swoim puchonem. Zniknęli w tajemniczych okolicznościach jeden po drugim, więc poszli się pewnie gździć do łazienek. Ej! Ona też chceeeee! Ale nie koniecznie z ciotą z pucholandii. No dobrze, co tam było dalej? Zaczęła ją podrywać lesbijka Ruf. Mało brakowało, żeby pocałowała naszą wstawiona Corin, która nie miała pojęcia jak reagować w takiej sytuacji. Obok niej przeszedł tak przystojny chłopak, że nie mogła od niego oderwać wzroku. Wybrał się do Abi i zaczął ją obściskiwać. Rufa znowu się do niej zalecała. Znowu przyszedł bezimienny ślizgon i próbował ją uratować. Rzucił się na nią krukon z pocałunkami. A dosłownie chwilę później naskoczyła na nią pijana jak nie mam pojęcia co Angie! Przepraszam bardzo, czy aby na pewno dzisiaj wszystko jest w porządku? Zły układ gwiazd, na sto procent. Cornelia upadła na ziemię wraz ze ślizgonką nie kontaktując jeszcze wystarczająco. Poczuła pieczenie na szyi od szram, jakie zostały zrobione przez paznokcie koleżanki. Myślała raczej, że ów ślizgonka jest do niej przychylnie nastawiona. W końcu bardzo się lubiły przed wyprawą do Zakazanego Lasu i na ów wyprawie pomagały sobie. A tu nagle dziewczyna rzuca się na nią i próbuje jej wydrapać chyba każdą część ciała. Niewiele myśląc nasza kochana Cornelia... Tak. Ona jej nie zaczęła atakować pazurkami jak mraaauuu kocica. Ona złapała ją stanowczo za włosy i pociągnęła konfrontując jej głowę z ziemią, chociaż nie wiedziała jak mocno to zrobiła. I kiedy miała zamiar wstać i wykręcić jej rękę, czy coś w tym rodzaju, nagle poczuła, że ktoś z niej zdejmuje... Byłą koleżankę niestety. Może jest pijana i niczego nie będzie pamiętać. Miała taką nadzieję bo... Eh, raz Corin nic nie zrobiła. A potem i tak wychodzi na to, że ktoś jej nie lubi. - Um... E tak. W porządku – Odpowiedziała cicho spoglądając na niego troszkę zaskoczona taką hmm... Czy to jest troskliwość u ślizgona wobec Gryffonki? Ludziska, ten też jest pewnie pijany. Czy wam już dzisiaj kompletnie odwaliło?! Wstała jednak razem z nim. Miała wrażenie, że jak tak dalej pójdzie to lepiej, żeby zachowała chociaż pozory trzeźwości. Potem to się może źle skończyć dla niej i dla całego otoczenia, jeśli i ona zacznie się bić, całować i pewnie nawet kogoś zgwałci na środku sali. - Ej, dlaczego właściwie go uderzyłeś? - Spytała cicho kiedy zaczął ją ciągnąc w objęciach... Jaki cieplutki Waaaaaaaaaaaaaa.... W objęciach w stronę baru. Widziała, że Skecz leży na ziemi. W takim wypadku musiał oberwać. A on sobie chyba nie zasłużył, no nie? W końcu to, że przystawia się do Corneli to już raczej tylko i wyłącznie jej sprawa. Speszyła się odrobinkę, kiedy dotknął jej kosmyka. Ciężko jej było zrozumieć postępowanie ów chłopaka ze Slytherinu jakkolwiek ma na imię. Właśnie! - Wiesz, ja nawet nie.... Uważaj! – Przerwała nagle prośbę o przedstawienie się, kiedy zobaczyła biegnącego na Jareda Sketcha. Niestety za późno ostrzegła jeden chłopak zaatakował drugiego. Odskoczyła jak oparzona w tył spoglądając na nich zszokowana. Nie wiedziała, gdzie ma w danym momencie patrzeć. Pan kurteczka, pan boski tyłek, pan kurteczka, pan boski tyłek, pan kurteczka jest z krwi, pan boski tyłek leży na ziemi, krew... Krew... Krew... Momentalnie zrobiła się blada jak ściana w Skrzydle Szpitalnym i cofnęła się delikatnie opierając o bar. Ciężko jej było skontaktować, o co oni się właściwie biją. Ale skoro to już doprowadziło do rozlewu krwi, to musi być poważne. Eh. Ostatnio stała się jeszcze wrażliwsza na tą ciecz. Od wyprawy do Zakazanego Lasu po nocach śniły jej się ciała, krwawe napisy, duch dziewczynki. Budziła się z krzykiem i nie rozumiała tego, dlaczego każdy, kto jest jej bliski musi doświadczać krzywdy, bo Gabe swego czasu złapał z nią bardzo pozytywny kontakt. A potem go ktoś zabił. Dobrze widziała, jak jego ciało wisi zmasakrowane nad kałużą zgęstniałej, bordowej w ciemnościach cieczy. Teraz, no cóż poradzić, nawet odrobinka sprawiała, że robiło jej się słabo i niedobrze. Więc łatwo się domyślić jak się w tym momencie czuła. Jednakże widząc, że to, co właśnie się rozgrywa może się lada chwila jeszcze gorzej skończyć odsunęła się od baru i zrobiła ze dwa kroki stając między chłopakami. - Przestańcie! Nie mam pojęcia, co wam odwala. Nie wiem, może mam cieczkę, może się założyliście, może po prostu się nie lubicie, albo jest moda na wojny przy dziewczynie ze znamieniem na pół twarzy. Nie obchodzi mnie, o co wam konkretnie chodzi, ale macie w taj chwili skończyć i rozejść mi się – Powiedziała nie patrząc na nich, miała opuszczoną twarz pozwalając, by cały jej obszar widzenia zasłoniły długie włosy. No cóż. Jeden krwawi, drugi ma na twarzy odrobinę krwi. Wykończycie biedaczkę. Rozglądała się z nadzieją jakiejś pomocy. Lilly poszła. Abigail chyba jest zajęta. Dracon, to samo. Ade wyszła. Ludzie, czy jest tutaj ktoś jeszcze? Ratunku... Dostrzegła jeden punkt nadziei. Punkt ucieczki, który może jej nie lubi, ale na pewno ją wspomoże nawet, jeśli nie będzie chciał. W końcu niegdyś były w podobnej sytuacji i rozumiały się, chociaż miały inne postrzeganie. - A teraz przepraszam, ale źle się czuje – Wydukała cichym, przerywanym szeptem pod nosem, prawie niedosłyszalnie i ruszyła w miarę stanowczym krokiem w stronę Desiree. Nagle jakoś tak dziwnie wytrzeźwiała, co jej się rzadko zdarza. Szklanka czystej – powinna kółeczka zataczać, a tu proszę. Idzie prosto nie licząc tego, że ma wrażenie, że lada chwila upadnie. Doszła do ów ślizgonki i lekko złapała ręką za jej ramię. Uśmiechnęła się bardzo nikle nim usiadła pupcią na podłokietnik jednego z foteli obok. - Błagam cię, powiedz, że chociaż ty nie będziesz mnie dzisiaj podrywać, ani się bić, a po prostu pomożesz mi wypić tyle ile się tylko da aż mi się film urwie... - Powiedziała do niej sięgając o butelkę whisky. Szczerze mówiąc interesował ją ciąg wydarzeń między tamtą dwójką. Czy któryś będzie próbował po raz kolejny do nie podejść? Czy teraz będą się na całego lać? Czy po prostu oboje wyjdą z sali? Zerkała kątem oka mając nadzieję, że tego nie widać. Jednocześnie przyłożyła do ust butelkę zaczętej przez kogoś ognistej i naraz wypiła chyba połowę tego, co w niej było a więc całkiem sporo. Jak się bawić, to się bawić. Mdleć, rzygać jak kot i niech ją jutro głowa boli ot co! Zdrowie Lilly, która gdzieś siedzi ze swoim chłopakiem i ją całkiem dzisiaj olała. Zdrowie...
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Somerhalder dnia Pon Mar 19 2012, 06:19, w całości zmieniany 1 raz
I po co ta zazdrość i chęć mordu? On miał Cornelię, ona Jareda! Poza tym, przecież miał na nią nie patrzeć. Miał swoją Des, w której towarzystwie tak świetnie się czuł, więc skąd to nagłe zainteresowanie Abigail po tym jak totalnie ją olał i poszedł pić do kąta? Zazdrości kochana, co Ty robisz z ludźmi. Czy to nie teraz powinien podejść i przystrzelić Jaredowi? W końcu, bądź co bądź, obmacywał jego dziewczynę. Nigdy nie rozumiała tego śmiesznego, typowo ludzkiego uczucia. Takie ono było niepraktyczne, a tak potrafiło ogłupić ludzi. Sama się czasem jemu poddawała, jak wtedy na lekcji, kiedy robiła z siebie idiotkę, czy teraz, kiedy pędziła przez sale w stronę Dracona i Des, żeby powiedzieć Ślizgonce kilka słów, co o niej myśli. Podczas tej drogi, kiedy mało się nie zabiła na cholernie wysokich szpilkach, złość jej nieco minęła. A przynajmniej złość na Desiree. Bo z Draconem powinna poważnie porozmawiać. Nie odezwał się do niej od czasu wyprawy do Zakazanego Lasu. Zaraz po tym, jak odprowadził ją pod pokój wspólny puchonów, musnął ustami jej czoło i odszedł do lochów, by potem nie pojawić się chociażby w zasięgu jej wzroku przez kilka dni. Jared zainteresował się Corin, bo ona mu uciekła! Skąd te durne myśli Draco w Twojej głowie? No co? Co niby robiła? Przepraszam bardzo, ale to nie Abigail nie zauważała swojego chłopaka. Wręcz jestem w szoku, że to nie Draco, błędny rycerz Gryfonki nie ruszył jej na ratunek. Żeby ją związać to chyba najpierw powinien zacząć ją zauważać. Bo co to miało być dzisiejszego wieczora? Może jednak dopuszczę Abigail do głosu. -Sam powinieneś wiedzieć co. Wchodzisz jak gdyby nigdy nic. Patrzysz się na mnie, a potem zwyczajnie sobie idziesz! Możesz mi wytłumaczyć o co Ci chodzi z tym całym ignorowaniem mnie? Zrobiłam coś nie tak? Chodzi Ci o to, co powiedziałam Ci na… wycieczce do Zakazanego Lasu? Co to w ogóle miało znaczyć. Siedzę sama, a Ty w najlepsze bawisz się z Desiree. Tak dobrze się z nią czujesz to może ją poproś o chodzenie. W końcu to dziewczyna z Twojego szlachetnego domu. Bo kto widział, żeby Ślizgon zadawał się z Puchonką. O to chodzi? Zacząłeś się wstydzić, czy co? Bo Cię kompletnie teraz nie rozumiem. Tak! Pewnie masz rację, jestem pijana, bo zamiast bawić się ze swoim chłopakiem spędzam ten wieczór sama, jak wszystkie poprzednie. I pewnie myślisz, że jestem typową puchonką, ale wyobraź sobie, że się mylisz! I wkurzasz mnie Draco! Masz problem, to mi przyjdź i o tym powiedz, a nie unikasz mnie i chowasz się po kątach! I Ty masz dwadzieścia siedem lat? Zachowujesz się jak dzieciak niekiedy! Powiedz mi, teraz, o co Ci chodzi? Jesteś zazdrosny o Jareda? O to chodzi? Boże Draco! Miej ten swój zły dzień, każdy takie ma, ale na robienie wyrzutów, że jestem pijana jest chyba trochę za późno!-Zaczęła po cichu. Jednak z każdym kolejnym słowem mówiła coraz głośniej. Zamiast opadać, wściekłość wzrastała. Z każdą chwilą coraz bardziej i bardziej. Jeszcze nie osiągnęła apogeum, ale była blisko. Dawno nie widziałam Abigail takiej wściekłej. Z kurczowo zaciśniętymi dłońmi, zbielałymi kostkami i oczyma rzucającymi wściekłe błyski. Zależało jej na Draconie, zależało jak cholera, ale nie była w stanie trwać w tym związku, jeśli on ją odtrącał, bo takie właśnie miała wrażenie. Że od powrotu jej unika i za wszelką cenę stara się oddalić moment ich spotkania.
Oczywiście, że miał zamiar podejść za dosłownie chwilę i zrobić mu krzywdę. Wyobrażał sobie jeszcze gorsze wizje niż te, które wypowiedział na głos. Ale naprawdę wolałabym ich nie opisywać, bo jestem pewna, że nie jedno dzieciątko poniżej 16 lat to czyta i potem jeszcze nie będą mogły spać po nocach gdyż albowiem Dracon jest przerażający, kiedy tylko ktoś wyceluje mu pod sercem ciosem w taki bolesny i nieprzewidywalny sposób. Faktycznie bardzo łatwo było spostrzec to, że Dracon jej unikał. Kiedy tylko widział ją na korytarzu momentalnie odchodził w bok chowając się w pustych salach, pokoju życzeń. Czuł się z tym jak jakiś mięczak. Jak taki głowonóg, który ma w układzie nerwowym obrączkę okołogardzielową i... STOP! Wychodzimy ze świadomości autorki i wracamy do czystego, niczym nie skażonego Dracona. Uskakiwanie w bok to zdecydowanie nie był dobry wybór. Zrozumiał to już jakiś czas temu, właściwie to dopiero parę minut, ale mimo wszystko lepiej było późno niż wcale. Jednakże raczej nie dało się już ominąć zwady między nimi. Dobrze o tym wiedział. Dlatego czekał po prostu na cios, krzyki płacz. Dlaczego ma wrażenie, że lada chwila dostanie bardzo mocnego plaskacza w policzek, jakby dziewczyna marzyła, żeby jego głowa obróciła się trzy razy wokół własnej osi? Skąd on ma wiedzieć z jakiego powodu Jared kim się interesuje? Chodzą do jednego domu, są oboje na studiach, ale nie muszą od razu być najlepszymi przyjaciółmi, no nie? Zresztą dobrze wszyscy wiedzą, że Draco nie ma w sobie nawet krzty empatii, czy zrozumienia dla innych ludzi, które to mógłby teraz wykorzystać. Dlatego też uważał, że jego zdanie i jego złość jest uzasadniona, a jej nie do końca. I jestem pewna, że lada chwila przez to wyniknie między nimi wojna. Kto wie ile za sobą szkód poniesie? Mam jednak nadzieję, że nie stanie się nic złego. Że nie będzie to wszystko przyczyną rozstania. Przecież są bardzo hmm, interesującą parą. Niespotykaną przede wszystkim. - Dramatyzujesz. Nie mam zamiaru być z Desiree – Chociaż kiedyś to było możliwe, pomyślał, ale tego już nie dodał. Wiedział, że to by było głupie i strasznie ryzykowne. Bardziej, niż sporty ekstremalne. Dlatego nadal cicho po prostu komentował jej słowa – Nie wstydzę się, ma w dupie ludzi. Nie jestem zazdrosny... - Szczerze? Cholernie go zabolało to, że nazwała go dzieckiem. Trafiła. Głęboko, mocno, ostrą strzałą. To było chyba najgorsze, co można mu było powiedzieć, nie licząc obrażenia jego blizny. W tym momencie... Jego mina się zmieniła. Nic kompletnie nie powiedział już. Przynajmniej do czasu aż skończyła swoją tyradę. Nagle złapał dziewczynę za podbródek, pociągnął ją ku sobie. Wpił się w jej usta mocno, uciszająco na kilka sekund. - Cicho – Mruknął odwracając wzrok w bok. Kurcze. Chyba faktycznie przegiął. Ale ona... No cóż. W jakiejś części jego ciała znajdował się obecnie jakiś rodzaj negatywnych emocji, które mocno go kuły. Ale mimo to przytulił ją do swojego torsu i nie puści jej nawet, jeśli zacznie się szarpać.
Ostatnio zmieniony przez Dracon Nicholas Uchiha dnia Pon Mar 19 2012, 17:02, w całości zmieniany 1 raz
Sketchy chciał posłuchać Corneli, lecz jego gniew był coraz większy. " Sketch, Sketch ! " Chłopak zaczął już słyszeć głos ojca. Jego oczy, były coraz bardziej czarniejsze, a on sam się wyprostował. Zerknął Jaredowi w oczy. Nie znał go,ale czuł do niego okropna nienawiść. Nie powinien, bo obaj są pijani, wiec czemu to uderzenie tak na niego zadziałało ? Przypomniałem sobie o tym mocnych uderzeniu w twarz, co rozwaliło mu wargę, to i przypomniał sobie o swojej starej szkole Durmstrangu. Dużego powiązania w tym momencie to nie miało, ale myśli Sketcha są nieprzewidywalne. Wyjął szybkim ruchem różdżkę, przystawił ja do serca chłopakowi Corin i ... - Avada Ke - czuł niezmierna chęć zamordowania Ślizgona. Już prawie wypowiedział formułę zaklęcia. Gdy nagle przerwał. Schował różdżkę, ponownie popatrzył się na Jareda. Wybuchnął śmiechem, jak człowiek psychiczny, który ma poważne problemy z głowa. Sketchy rozglądnął się wokół siebie, zauważył butelkę stojąca na stoliku. Wziął ja energicznym ruchem, uderzył ogromna siła w głowę Ślizgona. Uderzenie było wyjątkowo mocne bo szklanka butelka, aż pękła. Rozwalona butelkę rzucił pod nogi Jareda, odwrócił się do niego plecami i zmierzał w stronę Angie. Szedł nadal się uśmiechając. Wyciągnął szluga i zapałkami próbował odpalić papierosa. W końcu się udało. Był już prawie przy Davis. Musiał się jej zapytać, gdzie tu jest łazienka, bo jego potrzeby wzywają. Zanim zaczął rozmowę z Angie, odwrócił się jeszcze raz do Jareda i Corneli. Gdy ich tak razem zobaczył, to Sketchy się zastanawiał, po co kontynuował tą walkę. Nie prowadzi ona tylko do czegoś złego?. Nie! NIe! NIe! i Sketch się nie zastanawiał po co się bije,tylko myśli jaki będzie następny ruch Jareda. Z chęcią jeszcze by wymienił z nim parę ciosów. Parę ciosów, bądź..Sherwing mógł by także z nim poprowadzić rozmowę, ale widać ze Ślizgon to jakiś .... No myśli Krukona nie są aż tak wulgarne,żeby nazwać Ślizgona. Ponownie się odwrócił w ich stronę, przetarł wargę z której jeszcze trochu ciekła krew, a gdy znów patrzył sie na Angie, pościł jej oczko.
Gdy Jared odsunął ją od Corneli, skinęła głową na to, że zrozumiała swój błąd. Rzuciła się na nią bo co? Bo sobie uświadomiła, że Sketch się jej podoba? No cóż, to przecież nie wina Corni, że on na nią leci. Jego też nie, każdy ma swoje ideały, czy coś w tym stylu. Ale dojebałam. Ledwo stała na nogach, nie była pewna czy z powodu dużego dawkowania alkoholu, czy po prostu przez zmęczenie i zakręcenie, które panowało w jej głowie. Jakaś siła sprawiła, że jeszcze raz popatrzyła na Shewringa. Jego wzrok w tym czasie skupiał się na Somerhalder i Jaredzie. Gdy się odwrócił, puścił jej oczko. A może się jej to wydawało? Tak czy inaczej stwierdziła, że to pierdoli. Nie będzie mu niczego psuć. Schyliła się i zdjęła z nóg zółte szpilki, zostając w rajstopach w paski, i ruszyła ku drzwiom. - Sorry. - Rzuciła w stronę Gryfonki, na którą się rzuciła. Było ciężko jej się zdobyć na chociaż takie "przeprosiny", więc rzuciła to trochę szybko i ulotniła się z pokoju. Była to typowo wina Davis, inaczej by się nie zmusiła na takie słowo. Niech wszyscy robią co chcą, byleby ją zostawili. Takie myśli krążyły jej po głowie w tej chwili. Zamknęła cicho drzwi, tym razem drepcząc bez żadnej flaszeczki przy boku. Zamiast do lochów udała się na szczyt wieży astronomicznej. Niebo podobno potrafiło ukoić.
Desiree siedziała kilka foteli dalej niż przed chwilą i piła alkohol. Którąś już butelkę z kolei. I patrzyła na Abigail i Draco. Ach, jak ona uwielbiała jak ktoś się kłócił. Kochała tego słuchać. A ta scena zazdrości była wprost nieziemska. Ślizgonka prawie powstrzymywała śmiech. Szczególnie jak usłyszała swoje imię podczas krzyku Puchonki. Draco z nią....hahahahahahaha. Nie serio, dobre. Czy Ślizgon nie mówił jej, że są tylko kumplami? A to, że podszedł do Des nie do niej...no cóż. Ma się ten urok, nie? Przypatrywała się temu z niemałym rozbawieniem gdy ktoś do niej podszedł. Zerknęła kątem oka obojętnie. Ach, tak. Corin. - Spoko. Podrywać cię nie mam zamiaru, bić też nie. Pij ile wlezie. Ale nie mam zamiaru się tobą potem opiekować! - zastrzegła sobie i upiła łyk swojej Ognistej.
Impreza chyba zaczęła wymykać się spod kontroli. Ona sama stała daleko od centrum głównych wydarzeń, patrząc na wszystkich z ogromnym politowaniem w oczach. Jeżeli tacy ludzie chodzą po tym świecie, to jego przyszłość stała pod wielkim znakiem zapytania. Jak można być tak cholernie głupim, pijanym, narwanym, napalonym, żeby robić takie rzeczy? Chyba przydałoby się przysłać tu kogoś z zakładu psychiatrycznego, żeby ich stąd zabrano. Przy oknie było przyjemnie. Otworzyła je i zapaliła wcześniej wyciągniętego z kieszeni papierosa, nie odwracając wzroku od dziwnie dzisiaj zachowującego się Jareda, który nieźle oberwał. Mogłaby się tam wkręcić i jakoś mu pomóc, ale właśnie stanęła twarzą w twarz z kimś innym. Marione. Co on tu robił? Był ostatnią osobą, którą spodziewałaby się tu ujrzeć. Jednym ruchem zgasiła pozostałość po papierosie o parapet i wyrzuciła ją za okno, uśmiechając się przy tym asymetrycznie do chłopaka. - Cześć, słoneczko. – Pochyliła się w jego kierunku, dając mu buziaka w policzek. Tak grzecznie. Żeby się nie speszył, biedaczek. - Co tu robisz? To nie miejsce dla takich grzecznych chłopców jak ty.
Nie był pijany. Wypił jedynie resztkę wódki, którą Corin miała w swojej szklance. To, że był miły do Ślizgonki zaraz znaczyło, że był pijany. Jared był całkowicie świadomy swoich czynów. Wiedział, że w tym momencie nie zachowuje się jak prawdziwy ślizgon, którym był przecież w stu procentach, ale jakoś nie mógł się powstrzymać, żeby nie być miłym dla tej uroczej dziewczyny. Jeśli tak bardzo jej to przeszkadzało, to chwila moment i Jared zrobi się bardziej Jaredowy i niezbyt fajny. Twój wybór Corin. Wracając do tematu. Miał dobry dzień, właściwie to humor poprawiła mu pijana Abigail. Potem będzie się przez tydzień co najmniej z niej nabijał, jaka to była pijana i… i doda coś jeszcze pikantnego od siebie. Abigail miała bowiem to do siebie, że nawet jeśli mało wypiła, to następnego dnia nie pamiętała, może nie większości, ale przynajmniej części wieczoru. -To dobrze.-Wysnął jej szklankę z wódką w dłonie. Starałam się być oryginalna i nie napisać, że Jared po prostu miał ochotę się upić, tańczyć na stole jak podczas ostatniej imprezy, a potem obudzić się w jakimś totalnie opuszczonym korytarzu, w nieswojej koszulce i jednym bucie. Jared będzie na mnie teraz zły, że o tym opowiedziałam, ale co on mi może zrobić? Nie odbiegajmy jednak od tematu. Jaki Jared był wściekły w tym momencie! Zacisnął dłoń na szklance szkockiej resztkami siły woli powstrzymując się od wypicia jej duszkiem. -Zawsze żyłem w przekonaniu, że do kobiety powinno odnosić się z szacunkiem. To co ten skur… to coś sobą reprezentuje nie zawiera ani krzty szacunku. Chyba, że lubisz być tak traktowana, to się więcej nie wtrącam.-Nie wytrzymał i wypił wszystko na raz. Dobra, był ślizgonem. Przeraźliwie wrednym i z reguły naprawdę trudnym w stosunkach. Jakichkolwiek. Jego rodzina była krótko mówiąc pojebana. Każdy tam żył dla siebie i nikt się nikim nie przejmował. Może prócz Laury, która jako jedyna dbała o swojego nieco hmm… nieporadnego brata. Mówię o tych wszystkich bójkach i ogólnie problemach, jakie stwarzał. Został jednak nauczony, że kobiety nie traktuje się jak śmiecia, nie popycha na ławkę i nie zaczyna całować, bo to jest niegrzeczne. Może był pod tym względem przestarzały, może nawet jego zachowanie było przesadne. Niekiedy jednak nie mógł się powstrzymać, tak jak dzisiaj, i nie przypierdolić takiemu osobnikowi w mordę. Poza tym, przerwał mu w połowie zdania. Miał zaboleć! Jared uważał, że i tak uderzył za słabo, ale nie chciał tego śmiecia zabić. Tak, był śmieciem w jego oczach. Pomiędzy stanowczym, a chamem jest spora różnica. A jego zachowania inaczej jak chamskim nazwać nie można! Już prawie miał odejść, kiedy chłopaszek się na niego rzucił. Merlinie, dokąd ten świat zmierza? On naprawdę myślał, że coś mu zrobi tym słabiutkim uderzeniem? Spojrzał na niego z furią malującą się w oczach i z kamiennym wyrazem twarzy starł nieczystą krew tego idioty. Postanowił go jednak zignorować. Wizja spędzenia z Corin wieczoru była lepsza, niż bicie się z jakimś brudasem. Cela chłopak miał naprawdę kiepskiego, zamiast trafić w głowę, butelka rozbiła się na jego ramieniu. Chyba rozciął mu skórę, ale to akurat nie miało znaczenia. No i tyle zostało z miłego wieczoru. Przez chwilę zastanawiał się, czy mu oddać, czy dać sobie spokój z idiotą, jednak nie byłby sobą, gdyby nie poszedł się bić. Wyrwał mu różdżkę z dłoni i wyrzucił gdzieś za siebie, niech szuka, jak jest taki mądry. Avadą go będzie straszył dzieciak pieprzony, która to jest w ogóle klasa? Pierwsza? Nie rozumiem w ogóle dlaczego walczą jak mugole, wyciągnął różdżkę zza paska i wycelował w plecy odchodzącego chłopaka. -Lapifors.-Cicho, bardzo cicho. Prawie niedosłyszalnie, ale za to z jakim super efektem. Właściwie, szczerze muszę przyznać, że jako królik był ładniejszy. Niewiele, ale zawsze. Potem uleczył swoje ramię i zaczął kombinować w jaki sposób przeprosić Corin. A może lepiej wcale do niej nie podchodzić? Siedziała z Des, więc nie jest tak źle. Des go nie zabije, może troszkę pomoże, bo wiadomo jak z przeprosinami u van der Neera. Raz się żyje. Podniósł swój szanowny i seksowny tyłek z ziemi, doprowadził się do względnego porządku, przelotnie zerkając na Abigail krzyczącą na Dracona i poszedł w stronę Gryfonki. -Yyy… przepraszam Corin, za… moje zachowanie. To było głupie i strasznie dziecinne. I rozumiem, że teraz pewnie nie masz ochoty ze mną gadać, czy cokolwiek, bo w sumie niepotrzebnie się biłem z tym debilem. Powiedziałem Ci jednak dlaczego, więc miłego wieczoru.-Na odchodnym puścił oczko do Des. W końcu to była jedna z jego najlepszych przyjaciółek. I odszedł w stronę jakiegoś w miarę wolnego stolika, koniecznie z zapasem whisky, niekoniecznie ze szklanką.
Mógł posłuchać Corin. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby ją posłuchał. Wtedy nie byłoby walki na butelki, na Avady. Nikt by nikogo nie zamienił w królika czy inne futrzane zwierzątko. Ten wieczór naprawdę nie tak miał się skończyć. Nie no. Naprawdę koniec z imprezami, koniec z facetami. Pocałujcie ją wszyscy w dupę. Corin od dzisiaj będzie spotykać się na randkach tylko z wódką ognistej. Może czasem zrobią trójkącik z jakimś ananasem w czekoladzie? Bo jak na razie nie zapowiadało się na to, żeby coś się miało zmienić. Ona nigdy nie użala się nad sobą? Kurde raz może tak?! Każdy ma zły dzień i niech tylko ktoś próbuje powiedzieć coś nie właściwego na temat jej myśli pod tytułem „Świat uwziął się na mnie” czy „Wszystko jest do dupy” to przysięgam, że własnoręcznie ją zresetuje i włączę Corin morderce. I koniec kropka z masłem. Dajcie jej wszyscy święty spokój. Tak tak, wiem, że jej myśli już się powtarzają. Ale co innego ma robić, kiedy ledwo odwróciła swoje piękne oczęta w stronę mężczyzn i już widzi, że jeden śmieje się psychopatyczne, łapie za różdżkę. Potem za butelkę, która rozbija się na ramieniu ślizgona, który mu przywalił, bo przybił Corin do stołu. Nie należało mu się, chociaż faktycznie następnym razem jak już będzie nią o coś uderzał, to wybieram ścianę i... Ok! Starczy! A postanowienie kobieto? Trzymaj się, trzymaj! Nimfomanie się leczy tak, jak uzależnienie od bliskości z mężczyznami i myśleniem o nich! Powinniśmy ją zaprowadzić do św. Munga na terapię. Chociaż i tak uciekłaby od razu na drugi dzień. I cio ja mam z nią pisać? Tępo patrzała się na całą tą scenę. Nie raz nie dwa miała ochotę krzyknąć – Przestańcie, Dość, Skecz zostaw, bezimienny czy ty też jesteś głuchy! Ale nic nie wydawało się z jej ust. Stała sobie tak obok Aileen i nie odrywając spojrzenia od zamieszania. Ciekawe, kiedy wreszcie wpadnie tu jakiś nauczyciel. Angie ją przeprosiła. Puściła jej niezwykle sztuczny uśmiech i kiwnęła głową na znak, że jest w porządku. Oczywiście, że policzy się z nią potem. W końcu nikt nie ma prawa znieważyć ów dziewczyny przy ludziach. Jeszcze przy panu seksowny tyłek, który okazał się niestety tylko kolejnym bałwanem. I co poradzić na niesprawiedliwość wszechświata. Albo... Może jednak odpuści. Angie, jak Angie. Zawsze dwa domy walczą ze sobą i nie może być inaczej. Musiała wyniknąć sytuacja, w której w końcu jedna z nich zrobi drugiej krzywdę. I wynikła. Corin dotknęła delikatnie szyi nadal czując na niej lekkie pieczenie. Nie fajnie moi drodzy, nie fajnie. Nagle wszystko się skończyło. Siedział sobie na ziemi mały, puchaty Pan Kurteczka bez Kurteczki, a ślizgon ruszył do niej. Przeprosiny? A jakżeby inaczej? Przewróciła oczami nim jeszcze doszedł. Bawiła się wbijając paznokcie w skórę i zostawiając na niej ślady. Powód, to ma raczej marny. Nic mu nie odpowiedziała. Po prostu kiedy ten puścił oczko do Des... No chyba się jeszcze bardziej biedaczka zeźliła. Czyżby myślała, że ów perski gest jest zarezerwowany tylko dla niej? Może podświadomie. Bo nie miała najmniejszego prawa tak myśleć i... Phi! Ona go nie lubi i tyle. Głupol. Ślizgon phi! Jak to już kiedyś stwierdziła, żaby, ale nie takie słodkie o imieniu klementynka tylko wielkie, zgniłe ropuchy. Waaaa! Zamknijmy ich gdzieś wszystkich i spalmy! Zagazujmy!... Zawiało Hitlerem? Może troszkę. W każdym razie Corin kiwnęła głową do jedynej osóbki, która nie wywołała w niej dzisiaj odruchy wymiotnego, a mianowicie Ail, po czym prawie biegiem ruszyła w stronę wyjścia o mało nie konfrontując się z drzwiami. Po drodze zahaczyła jeszcze dwie butelki ognistej...
Cóż, chętnie by popatrzyła jak jej ukochany biję się z jej… z Jaredem. Nie zrobiła tego, by wzbudzić jego zazdrość. Właściwie, to wcale nie miała ochoty iść gdzieś z Jaredem. Zawsze się z niej śmiał po takim czymś, a to było strasznie wkurzające, bo Abigail połowy z tych rzeczy, które podobno robiła, jakoś sobie nie przypominała. Druga połowa to już swoją drogą, nie mówmy o tym. Nie chciałabym tego widzieć. Lubię Jareda, nawet bardzo, w końcu to moje trzecie „ja”. Abigail też go lubi, nawet bardzo, nie wiem dlaczego, bo przecież strasznie potrafi ją wkurzyć, ale go lubi. I ani ja, ani ona nie chciałybyśmy czytać, co zły, ale najukochańszy Draco zrobiłby z naszym Jaredem. Wyraźnie widziała, jak ją unika. Jak cofa się do klasy, kiedy widzi, że idzie korytarzem, czy nagle zawraca na schodach. I najgorszy z tego wszystkiego nie był sam fakt, że ją unika, ale nieznany powód, który nim kierował. Na to było trochę za późno. Abigail była bardzo wyrozumiałą osobą, niekiedy aż do przesady, ale to, co robił Dracon było przesadą w drugą stronę. Nie dziw się więc jej, że jest taka wściekła. Nie będzie już płakać. Robiła to w Zakazanym Lesie, a nie była osobą, która się przesadnie wzrusza. No i nie będzie go bić przecież. Chociaż miała ochotę, ale to raczej przez alkohol niż z samej siebie. Musiała się wykrzyczeć, emocje zbierane od kilku dni zbyt mocno w niej buzowały, by przeszły całkowicie bez echa, nawet jeśli na początku planowałaby spokojną rozmowę. Mam nadzieję, że nie powie jednego słowa za dużo i ten związek nie skończy się tak szybko, jak się zaczął. Abigail miała zupełnie inne wrażenie. To on stanowczo przesadzał, zaczynając od tego, jak cudownie zachowywał się podczas ich wyprawy, po kamienny mur, który postawił między nimi po ich powrocie, a nawet już w trakcie powrotu stamtąd. I może się mocno o to pokłócą i będą mieli kolejne ciche dni, ale przynajmniej Abigail będzie znała powód takiego stanu rzeczy, a nie codziennie zastanawiała się o co Draconowi chodzi. -Nie dramatyzuję. Mówię Ci co myślę, bo po raz pierwszy od tygodnia przede mną nie uciekasz. No co Ty nie powiesz? Ale fajnie się razem bawicie dzisiaj! Zobacz, dla Ciebie totalnie się wydurniła. Jakie to było śmieszne. Nie jesteś zazdrosny? Na pewno. To skąd ten wyraz twarzy, jakbyś chciał kogoś zamordować. Ale skąd ja to mogę wiedzieć, przecież robisz wszystko, żeby się ze mną nie spotkać.-Już przestała krzyczeć. Każde słowo wymawiała bardzo cicho i z wyraźną wściekłością w głosie. Możliwe, że go zraniła. Nie specjalnie przecież, nie chciała, żeby Draco w jakiś sposób poczuł się gorzej, czy cokolwiek. Mówiła to, co myślała. Miała to do siebie i w głębi duszy liczyła, że Draco też zacznie krzyczeć, że być może wydusi z siebie przy okazji o co mu chodzi. Prawie się przewróciła, kiedy ją do siebie przyciągnął. Można powiedzieć, że wręcz wpadła w jego ramiona. I było jej tak dobrze, jak już dawno nie było. Bo kiedy ostatni raz miała okazję się do niego przytulić. Nie przerwała pocałunku, nie tak zaraz. Dopiero po chwili łagodnie oderwała usta.-I po tym wszystkim tak po prostu mnie całujesz?
Haha. Chyba raczej powinna pomyśleć, że chętnie by popatrzyła jak jej ukochany zabija Jareda. To by się bardzo źle skończyło, wierz mi. Dracon potrafi wpaść w taką furię, że pewnie ani wilkołak ani wampir nie dał by rady go pokonać. A to tylko, jeśli stałaby się krzywda komuś, kogo bardzo, ale to bardzo... Kocha? On się nie przyznaje do uczuć. Nie przyznaje się do miłości, nie wypowiada ów słowa, jeśli nie jest tego pewny na sto procent. W stosunku do Abigail jak na razie też jeszcze nic takiego nie zaprezentował. Żadnych głębszych wyznań od serca. Ale... Na pewno uda mu się kiedyś przełamać. O ile ta wstęga, która wiąże ich ze sobą obecnie na cienką kokardkę jeszcze przetrwa i zamieni się w mocny, nierozrywalny węzeł. Ale to już wszystko zależy od nich oraz od odrobinki szczęścia i ślepego losu. Chyba wolałby, żeby w tym momencie jego policzek był mocno czerwony niż słyszeć ów poemat z jej ust, którego dziewczyna pewnie i tak nie będzie pamiętać, skoro jest okropnie pijana i on to widział doskonale. Mógłby się więc w ogóle nią w tym momencie nie przejmować, jednakże... Jakoś po prostu nie umiał sprawić, żeby w tym momencie to, co budował teraz legło w gruzach, chociaż możliwe, że łatwiej byłoby zacząć wszystko od początku niż łączyć rozsypane elementy tworzące trudne puzzle, do których nigdy nie miał siły i cierpliwości. Ale to nie jest jakaś głupia gra bez celu. To przecież Abisia. Jego Abiś, której nie może tak łatwo puścić nawet, jeśli miał ku temu poważny powód. - Wiem. Przyjaźnimy się to czasem możemy się po wydurniać nie uważasz? Ty z tym twoim Jaredem też i ja jakoś NIE JESTEM ZAZDROSNY. Ale Jak zobaczę po raz kolejny, że on cię obmacuje to mogę ZACZĄĆ i zrobię m krzywdę... - Mówił cicho i spokojnie nie licząc dwóch akcentów, mocnych i stanowczych nacisków, które położył na pewne części w ów zdaniu. Nie chciał się tłumaczyć z ucieczek, więc tą kwestię pominął, chociaż był pewien, że jest to błędem. Bo w końcu nie można ignorować przyczyny zajmując się konsekwencjami. Zawsze trzeba zerknąć na źródło, którego unikał. Unikał jej, teraz unikał unikania. Gdzie tutaj logika? Ha. Podobno tam, gdzie kończy się logika zaczyna się miłość i kobieta. Może coś w tych słowach jest? On nie krzyczy. No dobrze, krzyczy bardzo często. Wybucha gniewem popełniając najgorsze błędy. Gdyby zaczął się na nią wydzierać możliwe, że straciłby panowanie nad sobą i ją uderzył lub powiedziałby tyle słów, które teraz nie chodzą po jego świadomości, a mogłyby się pojawić dosłownie na chwilkę i zostać bezmyślnie wypowiedziane raniąc. W końcu już trochę o niej wiedział i mniej więcej pojmował ją. Wiedział, gdzie powinien trafić, jeśli chce by bardzo bolało. - Tak – Rzucił krótko i ponownie zgarnął jej twarzyczkę ku swojej nie przejmując się tym, czy właściwie jej się to podoba, czy nie. No, podoba się na pewno. Chociaż może nie powinien w ten sposób zakańczać kłótni. Naparł na jej wargi swoimi po raz drugi i... Czy on się rozgląda za Jaredem, żeby gnój zobaczył, że nie ma co startować do jego dziewczyny?
No raczej niechętnie. Nie widziała jeszcze nigdy wkurzonego, więc skąd mogła wiedzieć, że cóż, z Jaredem byłoby kiepsko? Poza tym, chyba zaczynam gubić się w tym wszystkim. Dlaczego on chciał zabijać Jareda, skoro ona Desiree nie miała zamiaru? A przecież też miała powód do zazdrości. Równie głupi, jak ten, który miał Draco. W głębi duszy liczyła, że odpowie jej tym samym. Wtedy. Czym jednak było to głupie marzenie. Tak jakby nie znała Dracona. Teoretycznie nie znała, ale nie powinna się spodziewać czegoś takiego po nim. Po chłopaku o którym słyszała tyle rzeczy. Dobrych, niedobrych, wszystkie równie fascynujące. A im więcej się dowiadywała, tym więcej ciekawości w niej budził. Pewnej długiej, bezsennej nocy, kiedy jak zwykle przewracała się z boku na bok, doszła do wniosku, że jest w związku z całkiem nieznaną osobą. I nawet jeśli więzy ich łączące nadal mogły się w każdej chwili zerwać, to była pewna swojego uczucia. Cały czas. Nie uderzyłaby go z tak błahego powodu. Czym jest nieodzywanie się do niej przez tydzień? Wcale nie była okropnie pijana. Nie była nawet trochę pijana, a przynajmniej nie na tyle, żeby nie pamiętać tej dosyć głośnej rozmowy. Pewnie musiała słyszeć ich cała sala. Była wystarczająco pijana, żeby się teraz tym nie przejmować. Zależało jej na Draconie. Cholernie bardzo. Wiedziała, że będzie ciężko. Tego typu związki nigdy nie są łatwe, kiedy jedno ma problem z wyrażaniem uczuć, a drugie pragnie tego całym sercem. Może przesadzała. Może powinna poczekać aż alkohol który wypiła wyparuje, a dopiero później zaczynać rozmowę z Draconem. Może powinna pozwolić, by Jared wyprowadził ją z pokoju i odstawił pod pokój wspólny Hufflepuffu, gdzie albo by dokończyła dawno temu napoczętą butelkę ginu albo od razu rzuciłaby się na łóżko i przeleżała calutką noc, by jutro przysypiać na zajęciach. -Proszę Cię Draco! Jareda znam od zawszę i wcale mnie nie… obmacywał, jak to nazwałeś, ale próbował wyprowadzić stąd, zanim… zanim zacznę tę rozmowę. Zresztą, nie chcesz to nie mów. Po co mi wiedzieć, dlaczego mnie unikasz.-Wzruszyła ramionami z pozornie obojętnym wyrazem twarzy. Męczyło ją to. Strasznie ją to męczyło. Z drugiej jednak strony nie chciała dalej drążyć tematu. Czy ciekawość nie będzie zbyt wielka? Ile mogę pisać, że nie rozumiała jego zachowania? Była pewna, że też zacznie na nią krzyczeć. Że wyjdzie stąd wściekły, bardziej wściekły niż był zaraz po przyjściu. Nie chciał, to nie musiał. I tak już większej przykrości nie mógł jej sprawić. Tak jak nigdy nie paliła, tylko miętoliła paczkę papierosów, tak teraz chyba nie potrafiłaby powstrzymać odruchu sięgnięcia po papierosa. Prawdopodobnie wtedy ona pierwsza by odeszła. Bez słowa, z zaciśniętymi ze złości ustami i niemym wyrzutem w oczach pomieszanych ze wściekłością. I pewnie cierpiałaby strasznie, ale niektórych słów się nie wybacza. Z drugiej jednak strony odpowiedziałaby coś podobnego. Coś co mogłoby go zranić, sprawić, że poczułby się dokładnie tak jak Abigail teraz. Jak Abigail wcześniej, kiedy na widok Cornelii zupełnie o niej zapomniał. A potem i tak by odeszła, bolejąc nad rozsypanymi puzzlami, które wzajemnie zniszczyli. -Draco…-Jęknęła cicho, kiedy znów zaczął ją całować. Wyraźnie starał się, żeby przestała truć mu dupę swoją gadką, którą pewnie i tak ma głęboko gdzieś. Bo kto by się przejmował słowami nieco pijanej dziewczyny? Zacisnęła dłonie na jego ramionach, próbując go od siebie odsunąć, jednak chłopak trzymał ją za mocno, a ona nie wkładała w to zbyt dużego wysiłku.
Dracon jest po prostu inny. I kiedy ona nie ma prawa do większych wybuchów zazdrości, to on chciał pokazywać całemu światu jaki jest wściekły i niezadowolony z ich stosunków. Może najbardziej go kuło to, że zdawało się, że jest jedynym ślizgonem, z którym ją może połączyć coś więcej. Że ludzie będą plotkować skrycie na temat tego, że taka miłość jest niemożliwa. A tymczasem okazuje się, że inny uczeń Salazara również ma z nią dobre kontakty. Może nawet lepsze niż on? Thi. Skoro możliwa jest bliskość między puchonami i ślizgonami, to co w nich takiego nadzwyczajnego? Co ich tak ciasno ze sobą trzymało, jeśli nie to, że są naprawdę wyjątkową parą? Bo innym się nie udało, na przykład Desiree z Tristianem, a on i Abigail mieli ogromne szanse? Owszem, uczucia. Uczucia przede wszystkim. Ale występowało też jakieś spoidło. Lepiszcze nie pozwalające mu na bycie wobec niej tak naturalnym, że mógłby jej wyrządzić krzywdę. Może to właśnie była ta odmienność. On również był pewny, że to co czuje do Abigail to nie jest przesada. Nie ujął tego w słowa wtedy, tym bardziej nie potrafił tego ująć teraz. Utrudniało mu to dosłownie wszystko. Ludzie, jego charakter, to, że mógłby jej zrobić głupie nadzieje, a przecież jeszcze parę minut temu myślał o tym, że powinni się rozstać. Było tyle powodów przeciw krótkiemu „Kocham”. Jakieś pozytywy? Owszem. Ale skoro minusów więcej to wybór jest oczywisty. Mam nadzieję i on też taką ma, że „wcale nie pijana Abigail” jednak zapomni tę rozmowę. A jeśli nie, to i kiedy wytrzeźwieje i rano będzie spędzać nad toaletą, to nie będzie na niego już tak wściekła, jak przed chwilą. Że zignoruje jego głupie wahania nastroju jak kobieta z okresem. Może jeszcze zaraz będzie miał ochotę na ogórka z tortem? A nie. Przepraszam. To ciąża. Jego nie obowiązuje. W końcu to Abigail mu kiedyś urodzi trójkę dzieci, a on tylko będzie na nie pracował fizycznie przez jedną noc. Gdyby Jared ją wyprowadził on by go zamordował, nie pobiłby się z jakimś krukonem o bóg wie co i nie wyjaśniliby sobie nic i... Właściwie to i tak sobie nic nie wyjaśnili, prawda? On tylko starał się przerwać wojnę zanim się rozwinie, a on przegra pierwszą, drugą i czwartą bitwę. - Nie ważne. Nie jestem zazdrosny – A ten się nadal ubiera kretyn jeden – Powód jest naprawdę nie ważny dobrze? Nie będę już, to powinno ci wystarczyć – Naprawdę chciał już zakończyć ten głupi temat. Wiedział, że ona nie jest na powód obojętna i raczej nie będzie. Ale był tak głupi... A po drugie nie chciał zbędnych pytań na temat jego przeszłości. Po prostu tym razem... Będzie o nią bardziej dbał. I najwyżej nie przedstawi jej rodzinie. Mniejsza. To nie ważne. Cały świat przestaje być ważny, kiedy tylko może dotknąć jej skóry i powiedzieć jej, jak bardzo pragnie ją pocałować znowu i znowu i zaś. Ranił ją. Możliwe. On zawsze rani. Co ja na to poradzę? Na pewno w najbliższym czasie to sobie wyjaśnią. Ale nie teraz. Nie w tej chwili. Nie w tym momencie. Nie w tym dniu. Nie, kiedy ona lada chwila pewnie zacznie się słaniać na nogach z powodu nadmiaru alkoholu we krwi. Czuł ów alkohol przy całowaniu jej. Dlatego jakiś czas później odsunął się trochę zdziwiony tym, że starała się go odepchnąć mimo iż nie robiła tego skutecznie. Naprawdę musi być strasznie wściekła. Wściekła niż podejrzewał. - Chodźmy stąd. Musisz się przespać – Powiedział po czym pogłaskał ją czule po policzku. Zbliżył się jeszcze raz, ale tym razem nie pocałował jej mocno a po prostu musnął wargami jej czółko. Jak inaczej ma ci pokazać, że martwi się o ciebie i mu zależy? Rozmawia z tobą o czymś, co normalnie by uznał za głupotę i by każdą inną już dawno olał. Przytula cie, całuje by tylko skończyć kłótnie. On inaczej nie potrafi. Musisz go nauczyć Abigail.
Niech nie myśli, że Abigail zawsze będzie taka uległa. Chce być zazdrosny, niech będzie, ale niech nie mówi, że tylko on ma do tego prawo. Owszem, to mężczyźni mają większą potrzebę zaznaczania i pilnowania swojego terytorium. Bo był jedynym Ślizgonem, z którym połączyło ją coś więcej. Jared to Jared i zawsze będzie tylko Jaredem. Nigdy kimś więcej, choćby nie wiem, jak się starał. Bo oni nigdy nie mieli szans na wspólną przyszłość. Próbowali, kiedyś, cztery lata temu i wszystko się wypaliło zanim jeszcze zaczęło rozpalić się na dobre. Jak zapałka, która sekundę po zapaleniu gaśnie. Już o nich plotkują. Nie słyszysz tych szeptów drogi Draco. Zaledwie dwa miejsca za Tobą dwie krukonki robią wszystko, żeby usłyszeć o czym rozmawiacie. Czy ja dobrze widzę, kawałek dalej kolejna grupka ludzi nie spuszcza z nich oka. Byli ewenementem. Słodka Puchonka i zły Ślizgon, to nie miało szans na przetrwanie, a jednak wątły płomień nadal się tlił. Zapałka płonęła nieprzerwanie, a płomyczek, chociaż targany porywami wiatru ich kłótni nie gasł. To nie zdarza się w realnym świecie. Nie wśród Ślizgonów, których Ci drudzy się bali, i Puchonów, którymi zawsze Ci pierwsi gardzili. Niech tego nie mówi. Jeśli te dwa słowa, trzy sylaby i dziewięć liter mają jej dać złudną nadzieję, która pryśnie niczym bańka mydlana. Nie widziała poza nim świata, był jej światem. Tak bliski, a niekiedy koszmarnie odległy. Jakby jej Ziemia, jej świat leżał w innej galaktyce, mroźnej i niedostępnej. A jednak trwali przy sobie. Jak ziemia i księżyc, połączeni magnetyczną więzią. Niech tego nie mówi, jeśli nie jest pewien, że to uczucie trwać będzie jeszcze długie, długie lata, bo na takim uczuciu zależało Abigail. Nie na krótkim romansie pełnym gorących słów i krótkim okresie trwania. Nie miała mu tego za złe. Każdy ma czasem gorsze dni, chwile słabości. Niech nie chce, żeby zapominała tę rozmowę, chyba, że ma ochotę na powtórkę, z lepszymi argumentami i całkiem na trzeźwo. A wtedy nie zamknie jej ust cudownym pocałunkiem. Tak naprawdę bardzo za nim tęskniła, nie tylko za słodkimi chwilami, ale również za momentami, w których był zgryźliwy, czy nieco ironiczny. Tęskniła za każdą chwilą spędzoną razem. Nawet tymi w Zakazanym Lesie, kiedy mieli wrażenie, że to są ich ostatnie chwile razem. -Wystarczy mi. Nie rób tylko tak więcej. I nie rozmawiajmy więcej o Jaredzie. Nie ma sensu.-Westchnęła, całkowicie się poddając. Poczuła się taka senna, tak bardzo chciała znaleźć się teraz w łóżku, wśród chłodnej pościeli. Nie drążyła tematu. Żeby wzniecić kolejną kłótnię? Maja czas. Kiedyś, kiedyś jej powie, jaki był powód. A ona będzie czekać. Kolejna rzecz do listy. Być może nigdy nie pozna jego rodziców, nawet jeśli bardzo by chciała. Czy to jest ważne? To z nim chciała związać swoje życie. Nie z jego ojcem i matką. To naprawdę nie było potrzebne do szczęścia. Wszystko inne przy nim traciło znaczenie, bo czy było na świecie coś ważniejszego od niego? Od mężczyzny, którego kilka dni temu postawiła na pierwszym miejscu w swoim życiu? Ranił ją. Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. A Abigail będzie udawać, że wszystko jest w porządku, nawet jeśli serce pękałoby jej z bólu to i tak nic nie powie. Wypłacze się Cornelii na ramieniu. Opróżnią butelkę czerwonego wina i wszystko będzie dobrze. Nie należała do osób, które lubią się żalić. Wręcz ukrywała swoje prawdziwe uczucia niekiedy. Budowała twardy mur, nie dopuszczając nikogo do siebie. Pokazywała tylko te emocje, które chciała. I było to bardzo złe. Kiedyś, kiedy będą trzeźwi. Kiedy będą pewni tego, że to jest to. Kiedy będą pewni, że chcą dzielić ze sobą całe życie, łącznie z problemami i troskami. Nawet jeśli Abigail już teraz nie miała co do tego wątpliwości. Wpadła w nałóg. Jej amfetaminą był Draco. A od narkotyków nigdy się nie uwolnisz. Czy tego chcesz, czy nie chcesz. Ona nie chce. Nawet jeśli będzie cierpieć. -Masz rację. Niech ten dzień się już skończy.-Wtuliła głowę w jego pierś, w krótkim, ale mocnym uścisku. Zrozumiała to. Tak drobny gest, a tak wiele uczuć wrażał. I nie potrzeba było żadnych słów. Wystarczył jeden pocałunek w czoło, tak czuły i pełen jakiegoś głębszego uczucia, troski. Nie wiedziała, że tak bardzo się przy niej zmienia. Że takie drobne gesty były dla niego czymś obcym. Że nie odszedł, kiedy zaczęła robić mu awanturę, a zamknął jej usta zwykłym pocałunkiem. Abigail wszystkiego go nauczy. Taka już jest miłość.
Jak to kiedyś powiedział bardzo miły puchon, którego Dracon i tak nie lubił, Abigail mogłaby się w tym momencie czuć jak hydrant, którego pieski starają się zaznaczyć, żeby żaden inny nie dotykał. A akurat ów blondynowi byłoby bardzo ładnie w psich uszkach, szczególnie czarnych. Już sobie wyobrażam jaki by był urokliwy. Wtedy nie tyle co byłby przystojny, a niesamowicie słodki. Kto by nie chciał takiego szczeniaczka w domu? Szczeniak 192 cm, umięśniona budowa ciała, mroczny, zimno traktujący otoczenie. Marzenie! Każda zapałka kiedyś się wypali. Nie ważne jak będzie długa. Każdej świeczce może kiedyś zabraknąć tlenu i może zgasnąć nie dochodząc jeszcze do końca. Huragan może sprawić, że płomień zniknie i już nigdy więcej się nie pojawi, bo rozsypie wątłe drewienko na drobny maczek i rozwieje po świecie. W Ślizgonie w końcu musi obudzić się natura, która sprawi, że będzie się głupio czuł, gdy po raz kolejny wszyscy na około będą mu dogadywali, a i jego przyjaciele zaczynają się śmiać i obgadywać go za plecami. Tylko jedna osoba jak na razie wspierała go w tym wszystkim. O dziwo, była to Cornelia Somerhalder, z którą z momentem, kiedy zaczął chodzić a Abi zbliżył się. Jednak nie tak, jakby odżyły w nich dawne uczucia. To była czysta przyjaźń. Ona wierzyła, że z puchonką mu będzie lepiej, a on... Odganiał od niej każdą osobę, której nie lubił. Hm. Jareda też od niej odgoni phi! I nie da mu palcem tknąć jego Grymaszącej panny! Grr... Nie! Nie jest zazdrosny i przestańcie mu to wiecznie powtarzać. Po prostu jest zły i ma nieciekawy dzień. To nie ma nic wspólnego z jego nieopanowaną potrzebą zabicia każdego, kto mógłby poderwać mu dziewczynę. Dlaczego mam wrażenie, że kobieta jest bardzo dobra, a może wręcz wybitna z astronomii? Przeżył już w swoim 27 letnim życiu tyle krótkich romansów, czasem jedno nocnych, że sam już dawno zauważył, że to przesada. Ostatnim czasem zakupił dom w pobliżu mugolskich wsi. Czasem znikał ze szkoły by wybrać się tam, zająć się remontem. Zdawało się, że w najbliższym czasie planuje przenieść się tam wraz ze wszystkimi swoimi rzeczami i tylko raz na jakiś czas doskakiwać do szkoły. Widziałby się wtedy rzadziej z Abigail, ale powinien się już powoli usamodzielnić. A skoro zajmuje się domem, to chyba oznacza, że w zniecierpliwieniu czeka na kogoś, kto zajmie pokój obok, albo co lepsze będzie mieszkał w tych sam. Czeka aż przychodząc głodny i zmęczony zobaczy na stoliku obiad, a wchodząc do salonu, gdzie będzie stało mnóstwo czaszek, zobaczy siedzącą w białym fartuszku dziewczynę trzymającą na kolanach małą córeczkę, która będzie się bawić lalkami. Takie proste, ale jakże odległe marzenie, prawda? Powinno się zdarzyć każdemu. Choć on z dnia na dzień w to wątpił do puki nie spotkał Abigail. Ale to jeszcze zbyt dalekosiężne plany. Więc nic nie mówi i nie ma zamiaru powiedzieć w najbliższym czasie. - Jak nie będzie cię obmacywał, to nie będziemy musieli o nim rozmawiać. Zresztą, ja o nim nie mówię, tylko ty cały czas kontynuujesz temat. A w ogóle on nie jest taki fajny... - A ten dalej swoje. Ja, na twoim miejscu, to bym mu już chyba dawno łeb ukręciła. Zasrany pesymista, który po prostu uwielbia marudzić i robić z siebie ofiarę losu, jeśli tylko ma do tego okazję. Nie chciał kłótni, a jednocześnie sam ją kontynuował. Znów brak logicznego działania. Trudno wytrzymać z kimś takim, ale chyba Abigail była w stanie, skoro chciała z nim spędzać czas i nie lubiła być unikana. Powinien się cieszyć z tego powodu. I się cieszy. Bardzo. Ale jest zbyt dumny żeby to przyznać. W każdym innym wypadku mogłaby się wypłakać na jego ramieniu. Nie zawsze musi używać do tego Corin. On również potrafi wysłuchać, chociaż nie zawsze jest w stanie zrozumieć. Ale bez komentarza przytuli, uciszy i będzie przez całą noc pilnował, by nie płakała więcej, by uśmiechała się chociażby dlatego, że będzie robił z siebie idiotę. Jeśli raz się zostanie narkomanem, to będzie nim do końca życia. Abigail... Kim była dla niego Abi? To pytanie zawisło w powietrzu niczym chmura burzowa. Zdawało się, że w jego głowie miotają się pioruny. To tak, jakby ktoś zjadł z nieba księżyc i pozostawił tylko okruszki. Myślał, myślał. I co do niego doszło? Że Abi również byłą dla niego słodkim nałogiem. I to właśnie swój słodki nałóg całował w usta z taką namiętnością i rozkoszą dla niej i dla siebie. - Bardzo cię lubię... - Wyszeptał tylko tyle, kiedy przytulała się do jego torsu. W jego ustach to naprawdę bardzo znaczące. Bardzo poważne. Może nawet bardziej nasycone miłością i uczuciami niż kocham cię w jakimkolwiek języku. Mimo iż powiedziane tonem dziwnie niespokojnym, zimnym, to jednak nie pozbawionym uczuć, co było dla niego ogromną rzadkością, co pewnie już dostrzegła nie raz.
Było jej tak dobrze. Mimo wszystko było jej dobrze. I chociaż niekiedy traciła nadzieję na to, że to co ich łączy ma jakikolwiek sens, to powoli przestawała wyobrażać sobie życie bez Dracona. Szybko się uzależniała. Kiepska byłaby z niej narkomanka, ponieważ nie potrafiła długo wytrzymać bez swojego narkotyku. Dla niego stawała się całkiem inną osobą, jak narkoman na głodzie gotowy zabijać za jedną działkę towaru. Gotowy na wszystko, by otrzymać to, czego tak boleśnie domaga się organizm. Nie było to dla niej dobre. Niekiedy całkiem zgubne, kiedy jak prawdziwy narkoman na odwyku siedziała w kącie pokoju, skulona, z wielkimi sińcami pod oczyma, drżąc z zimna i płaczu. Nie potrafiła inaczej. Była klasycznym przykładem uke potrzebującej do istnienia mężczyzny, który będzie nad nią dominował, który cały jej świat będzie ograniczał do jednej postaci. Zapałki mają to do siebie, że gasną. Jednak troskliwie osłaniane dłonią mogą płonąć jeszcze przez jakiś czas. Kto powiedział, że ich świeczka musi szybko zgasnąć? Staram się na wszelki sposób zaprzeczyć tej myśli, odgonić ją i nie przyjmować do wiadomości, że wszystko się przecież kiedyś kończy. Ludzie przychodzą i odchodzą. Jednego dnia wydają się tacy bliscy, by następnego dnia stać z rękoma przyciśniętymi do szyby pociągu odjeżdżającego setki kilometrów stąd. Próbowałam przemówić Abigail do rozumu, bo chociaż uwielbiam Draco prawie równie mocno jak ona, to jednak boję się, że chłopak kiedyś zbyt mocno weźmie do siebie docinki kolegów, szepty obgadujących ich ludzi na stałe wryją się w jego umysł i zdmuchnie płomień. Albo Abigail, ten sam powód, plus przyjaciółki, które już teraz za wszelką cenę chciały zmusić ją do rozstania się z Draconem. Czy uda im się być razem na przekór wszystkim? Czy to jest na tyle głębokie uczucie, by mogli żyć mając tylko siebie, bez względu na to, co sądzą bądź mówią o nich inni? Postanowiła nie przejmować się Jaredem. Taka taktyka była chyba najłatwiejsza do przeprowadzenia. Będzie ciężko, wiem o tym doskonale, jednak mimo wszystkich swoich wad, a było ich nieskończenie wiele, lubiła go w jakiś taki dziwny, nie do końca normalny sposób. Bo nie słyszeliście tego, jak się kłócą, jakimi epitetami potrafią się obrzucać i jak bardzo niekiedy się nienawidzą. Dobrze, więc nie jest zazdrosny. Po prostu ma gorszy dzień i ochotę na zabicie każdego, kto chociażby ją dotknie. Abigail i przelotne romanse – to w ogóle do siebie nie pasuje. Nie potrafiła tak po prostu iść z kimś do łóżka by następnego dnia nie pamiętać imienia swojego chwilowego kochanka. Na palcach jednej ręki mogłaby policzyć mężczyzn, z którymi spała i jeszcze zostałyby jej wolne miejsca. Nie pociągały jej ani troszkę. To właściwie było z lekka obrzydliwe. Nie, powtarzam, że nie była romantyczką. Nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, ani w zbiegi okoliczności. Ale jednak czekała na tego jedynego, nie przebierając w przypadkowych mężczyznach tylko po to, by zaspokoić swoje pragnienie i następnego dnia zapomnieć. To całkiem nie w jej stylu. Własny dom. Merlinie! Jak ona o tym marzyła. O ślicznym dworku gdzieś na przedmieściach albo na wsi z ogromnym ogrodem pełnym kwiatów, drzew i trawy. I wiklinowymi meblami ogrodowymi skrytymi pod zielonym baldachimem jabłoni, skąd będzie patrzeć, jak jej małe szkraby wesoło się bawią. Wyobrażała sobie dom z dużymi oknami i jasnymi meblami w sypialni. Łącznie z pięknie rzeźbioną toaletką i wyjściem na balkon, z którego będzie rozpościerał się niesamowity widok być może na staw, po którym pływać będą dzikie kaczki. Na razie były to tylko marzenia, które kształtowały się w jej głowie od kiedy była małą dziewczynką. Udoskonalane każdego roku, ostatnimi czasy pojawiające się w jej myślach coraz częściej i częściej, będące jednocześnie tak bardzo odległe. -Nie będzie tego robił. Temat skończony. I to nie ja kontynuuję temat, tylko Ty. Znów zacząłeś. –Zauważyłam. Nie myślałam jednak, że aż tyle cierpliwości będzie jej potrzebne. Nie chciała ukręcać mu głowy, jaki pożytek z tego? Lepszy Draco w całości niż w kawałkach! Wzruszyła na końcu ramionami i spojrzała znacząco na niego. Mieli zakończyć tę kłótnię, a on znów zaczynał. Troszkę alkoholu, dużo tęsknoty i Abigail jest gotowa ścierpieć wszystko dla kilku chwil z ukochanym. Zawalmy winę na gorszy dzień. To jeszcze wytrzyma, ale niech jeszcze raz spróbuje napomknąć o Jaredzie to chyba autentycznie zrobi tak, jak jej radziłaś wcześniej i zaznaczy, że będzie obrywał za każdym razem, jak będzie zaczynał kłótnię, którą już powinni skończyć. Albo wyciągnie różdżkę, a wtedy to się na sto procent źle skończy. Mogła, gdyby jej nie ignorował, to na pewno już by to zrobiła. Ciężko jej było po powrocie z wycieczki do Zakazanego Lasu. Kiedy nie rozumiała niczego, co się tam zdarzyło, ani dlaczego zostali w to wplątani. Od tamtego czasu codziennie budziła się przerażona, mając przed oczyma wizję małej dziewczynki wkładającej palec Gryfonki sobie w czoło, widok Dracona z mściwą satysfakcją zadającego jej ból, zamieniającego się w tamto dziecko, pająki, morze pająków i ból po ugryzieniu będącym tak naprawdę niczym w porównaniu z bólem, po którym został jej tylko osobliwy tatuaż. Nie odpowiedziała nic na to. Tak naprawdę była w wielkim szoku, bowiem nie słyszała jeszcze, żeby Draco wprost wyjawiał swoje uczucia. To były najpiękniejsze słowa, jakie od niego usłyszała. No i potrafiła się tylko jeszcze mocniej do niego przytulić, obdarzyć kolejnym, krótkim ale czułym pocałunkiem. Gesty niekiedy znaczą więcej niż słowa, ale brzmienia tych trzech wyrazów nie da się zawrzeć w żadnym, nawet najczulszym geście. Nie odpowiedziała mu, bo nie była w stanie. Cichy szept brzmiał jej w uszach i zrozumiała, że nie myliła się w postanowieniu trwania w tym związku. Będzie ciężko, ale czy czasami nie warto się poświęcić?
//nie krzycz Corin. nie mogłam spać i tak wyszło :C
Draco byłby dosłownie gotowy na to, by za nią zabić. Gdyby kiedykolwiek usłyszał, że ktokolwiek chciałby chociażby zadrapać jej śliczne ciało, albo próbowałby sprawić, by była smutna znalazłby go i bez najmniejszego procentu opanowania ukręciłby mu kark. Albo powyrywałby paznokcie i posypałby solą, żeby jak najbardziej piekło, bolało. Żeby sprawić jak najwięcej tortur. Tak sobie jednak myślę. Od jednej, niewielkiej zapałki można odpalić kolejną i kolejną i kolejną. Może to tworzyć nieprzerwany ciąg, który sprawi, że ten sam ogień będzie prezentował się przed ludźmi, lecz w innej, czasem bardziej dojrzałej postaci. Czasem taka jedna zapałka, może rozpalić ogromne ognisko, spowodować pożar w lesie, którego nikt nie jest w stanie okiełznać. Zazwyczaj, jeśli wszyscy są przeciwni to związek się rozpada. Ale można też powiedzieć, że dwie naprawdę uparte osoby będą w stanie go utrzymać chociażby na przekór wszystkiemu. Nawet, jeśli kiedyś zrozumiałyby, że to nie był dobry powód to trwania w związku, to jednak z czasem można się pokochać będąc złączeni pasją do denerwowania ogółu. Oczywiście w tym przypadku tak nie było. Dracon nie żył z nią tylko dlatego, by zrobić na złość Corin, temu debilowi Jaredowi czy komukolwiek innemu. To jego zdaniem było głębokie uczucie. Jak depresja czy ocean. Czasem mógł wręcz stwierdzić, że było nieskończenie głębokie. Głupim było takie zmienianie dziewczyn jak rękawiczki. Raniło to zarówno ów panny, jak i jego duszę. Zarysowało na niej trwałe ślady, których może nigdy się nie pozbędzie. Jednakże luźne są zboczenia na świecie i nawet, jeśli zdarzało mu się być wielo frontowym i posiadał zdecydowanie ogrom wad, to jednak nie był wcale najgorszy. Bo jeśli byłby taki, to chyba nie zwróciło by na niego uwagi wcielone dobro, jakim w jego oczach była dziewczyna, którą tak mocno do siebie przytulał i której był fanatykiem i darzył bezwzględną chęcią posiadania. I koniecznie altanka. Biała, drewniana altanka porośnięta czerwonymi i białymi różami, a wśród nich ta jedna wyjątkowa, o płatkach w obydwóch kolorach. Najbardziej rozkwitła. Najbardziej rwie się do słońca. Jej delikatne części można zniknąć jednym niewłaściwym ruchem. Płatki pobłyskują w słońcu zauroczając każdego, kto choć na chwilę zwróci uwagę na jej piękno. Chciał coś powiedzieć jeszcze, ale zauważył, że to nie ma najmniejszego sensu. Tak, najlepiej będzie jak po prostu zwalimy wszystko na dobry dzień i zmusimy ów dwa gołąbeczki, by przestały ciągnąć ów tematy. Niech wreszcie wyjdą i pójdą razem korytarzem ukazując wszystkim, że między nimi nic się nie zmieniło i kolejka adoratorów chętnych na jego puchonkę może ponownie zostać rozpędzona, bo nie mają najmniejszych szans. A jeśli będą próbowali, to gwarantuję, że ślizgon dobrze wie, jak posługiwać się różdżka i pięściami w razie potrzeby. Ja również jestem w ogromnym szoku. Chyba nigdy nie widziałam, żeby zachował się wobec dziewczyny, z którą nie zna się od dawna w taki właśnie sposób. Nie wierzę w to, że polubił kogoś mimo iż nie znał go doskonale, często nie wiedział czego się spodziewać po niej... Jak dla mnie, to to jest podła intryga. Zawsze, jeśli wypowiada takie rzeczy, to knuje coś okropnego. Ja bym się bała na twoim miejscu Abi. Chyba... Chyba, że się zakochał. Ale czy to jest możliwe? Nie wiem. Nawet ja nie jestem w stanie powiedzieć takich rzeczy. To już siedzi tylko i wyłącznie w nim i to głęboko. Odsunął się lekko od dziewczyny. Rozejrzał się po rozpitej sali. Przypomniał sobie, ze i Abi pewnie nadal czuje się potwornie, skoro jej stan wcześniej nie wskazywał na trzeźwy. Nie pytając jej o zdanie począł ją prowadzić w stronę wyjścia. Szedł z nią prosto do jej pokoju. I chociaż dzisiaj też pożegna się przed wejściem do pokoju wspólnegpo Hufflepuffu, to jednak nie będzie to ostatnie pożegnanie. I przysięgam, że lada dzień złapie Abi w swoje ramiona i nie będzie jej już nigdy, nigdy puszczał. Chyba, że do toalety...
Myśli zawsze gdzieś zaprowadzą człowieka. Szczególnie, kiedy myśli się o czymś, o kimś lub gdzie by się chciało spędzić ten czas. Florka od bodajże piątej nad ranem otworzyła swe ślepia i znów musiała patrzeć na ten przygnębiający obraz rzeczywistości. Zachmurzone niebo zza, którego próbowały się wydostać promienie słońca, wiatr poruszał delikatnie liście bijącej wierzby zaś nowy dzień nabierał kolejnych barw. Czemu spać nie mogła? Z natury mogłaby leżeć w łóżku do drugiej w południe, ale dziś? Złe samopoczucie, okres, przygnębienie, strach, poczucie winy? Nie wiadomo co dziś wstąpi w Florkę, lecz wiadomo, że nie będzie w nastroju do śmiechu. Leżała tak w łóżku z otwartymi oczyma do godziny ósmej. O tejże właśnie godzinie wstała, łóżko pozostawiła w artystycznym nieładzie, włożyła na siebie pierwszy lepszy rozciągnięty sweter (pewnie zielony) i wyszła z dormitorium. Szlajała się po hogwarckich korytarzach przy czym czekała na zbawienie. Nikt do niej nie pisał, z siostrami urwał się kontakt, Gween zaprzestała pisać, co się dzieje? Czyżby cały śiwat odwrócił się od biednej Florence? A ojciec? Chuj wie gdzie on teraz jest. Dziewczyna czuła się osamotniona, porzucona, nikt jej nie lubi, foch na cały świat! Bo po co marnować czas przy tak nudnej osobie jak panienka Nebojsa. Owszem, niech mają ją w dupie. Sama da sobie radę. Przecież nie tylko ona sama jest osamotniona. Inni ludzie mają nawet jeszcze gorzej. Rodzina im mogła umrzeć lub bógwieco! Florka aż tak źle nie ma. Zagadać do kogoś umie, lecz nie dziś je teraz. Dziś najlepiej oskarżyć cały świat za to, że puchonka ma dziś humorki jasne! Nie wiedziała gdzie się podziać, a nie będzie przecież cały dzień chodzić po zakurzonych korytarzach hogwartu. No właśnie! Już zapadł wieczór. Jak ten czas szybko leci. Nie miała ochoty wracać do dormitorium. Najlepiej gdzieś pójść i odciąć się od tego jakże ,,złowieszczego i jakże okropnego świata". I w taki oto sposób znalazła się w tęczowym pokoju. Właściwie czemu akurat ten pokój? Nie lepsze byłyby lochy bądź dach? Cóż trafiła tu przypadkiem, a wracać jej się nie chce toteż została tutaj. Zdjęła swe buty, po czym weszła w głąb pokoju. Rozsiadła się na pierwszej lepszej kanapie przy czym znów zaczęła podziwiać sufit. Tym razem tęczowy.
Świat sypał się jak domek z kart. Wszystko niby znów zaczęło się układać, karty zaczęły ponownie słuchać dłoni swojego boga. Ale była to bardzo niepewna konstrukcja. Jeden nierozważny ruch i szczęścia trzeba było budować od początku. Chłopak odkąd dowiedział się że został zdradzony, tu w Hogwarcie, czuł jakby jego domek znów się rozwalił. Mimo że Namida mu przysiągł, on nie potrafił znów w stu procentach zaufać. Mimo że bardzo chciał. Bardzo go kochał, jak nikogo później i nikogo wcześniej. Ale jak każdy nie lubił być raniony, a szczególnie w tak perfidny sposób. A dziś szczególnie nia miał dobrego humoru. Był to tak zwany "Zimny dzień". Nic Lewisowi nie wychodziło, wszystko co wziął do ręki się rozsypywało. A na dodatek ten kolczyk. Musiał go wyjąć bo nie chciał się goić i po dziurce nie było już śladu. Powoli wracał do starego Simona. Błękitne soczewki zmienił na przezroczyste. Włosy szybkim zaklęciem przywrócił do naturalnego koloru, i zostawił je w artystycznym nieładzie, tak jak kiedyś. Dobrze mu było jak był starym sobą. wiązało się z tym bardzo dużo dobrych wspomnień. Jak już wspomniałam Simon miał dziś "Zimy dzień". Potrzebował więc ciepłych wspomnień, które jak słońce rozświetliły by ciemne niebo jego myśli. Dlatego udał się do tęczowego pokoju. Ubrany w ciemną bluze z dużym kapturem i i czarne spodnie. No i obowiązkowo błękitne trampki. Nie potrafił się odzwyczaić od błękitu. Siódme piętro. Tęczowy Pokój. Aż chciało się żyć. Chłopak bez wahania otworzył drzwi i wszedł do środka. To było magiczne miejsce. Uwielbiał je. I tym razem sprawiło że na jego ustach wykwitł uśmiech. Nagle zauważył dobrze znaną mu postać. Florence. Bardzo podobało mu się jej imię. Podszedł do kanapy i uśmiechnął się: -Cześć Florence- usiadł sobie obok dziewczyny. Naprawdę miała cudowne imię...
Ile to Florka miała tak zwanych ,,Zimnych dni". Rzadko kiedy na jej mordzie można było zauważyć chociaż lekki uśmieszek w stronę chociażby podłogi. W takich dniach najlepiej zaszyć się w jakimś miejscu, gdzie nikt Cię nie znajdzie, będziesz odłączony od świata, będziesz zdany na własne towarzystwo w postaci kilku ciastek oraz szklanki mleka. W przypadku Florki takie samotne spędzenie czasu jak najbardziej jej pasuje. Miała nawet przy sobie gdzieś paczkę jej ulubionych ciastek, które przysłała jej kochana siostrzyczka Henriette. Prosto z Niemiec, gdyż siostra wyjechała do swojej dalekiej rodziny od strony nieżyjącej jej matki. Właśnie a propos matek - czemu Gween przestała pisać? Czyżby obraziła się na Florence i resztę jej rodzinki? Czy może ojciec znów zaczął ją zdradzać z kolejną młodocianą? Od ojca już niczego nie oczekiwała, bo wie, że nie może mieć u niego żadnego oparcia, pomocy, wyżalenia się z problemów. Na takie sprawy najlepszym lekarstwem była jej kochana Gween. Ach no i jeszcze jej Freja została, która także wyjechała z matką na wycieczkę po Mediolanie. Ta to ma szczęście - ma bogatą matkę, która jest znaną modelką, darmowe wejścia na pokazy mody, dzikie after party i wiele wiele innych wspaniałych rzeczy. Dla Florence i Henriette pozostała tylko ich macocha - Gween. Nie miały one bowiem matek. Obydwie zmarły i osierociły dziewczyny. Lecz takie jest życie i nie możesz się dalej poddać chyba, że masz naprawdę dość. Z każdą nadchodzącą minutą dziewczyna zaprzyjaźniała się z owym pomieszczeniem. Przytulne, kolorowe (chociaż dziewczyna nie przepada za tęczą, no ale) oraz pełne magii pomieszczenie podobało się puchonce. Może zacznie częściej tu przebywać? Najlepiej by było gdyby tu była jej kochana siostrzyczka Henriette. Mogłyby tu razem spędzić ten jakże nudno zapowiadający się wieczór. Pograłyby w szachy czarodziejów, nażarłyby się ciastkami, urządziłyby bitwę na poduszki i wiele wiele ciekawych rzeczy. Jednakże jej nie ma i musi sama spędzić ten wieczór. Może nic jej się nie stanie? Bo przecież nikt tu nie przyjedzie. Poco, przecież połowa Hogwartu takich miejsc unika tak więc nie ma się czym przejmować. Dziewczyna zamknęła oczy i miała już przejść w stan spoczynku, gdzie mogłaby udać się w ciekawą podróż po jej snach, lecz los zesłał jej towarzysza do spędzenia tej końcówki dnia. Lekko podniosła głowę, aby sprawdzić kto ma zamiar jej towarzyszyć. Na twarzy Florecne od razy zagościł niezapowiedziany uśmiech. -O Simon! - rzekła,a raczej przywitała krukona tym samym odsunęła swe nogi i przyjęła pozycję siedzącą. -Ty tutaj? A gdzie twój Namida? - zapytała przy czym zaczęła ,,zabijać" swym zniewalającym wzrokiem (Pozdrawiamy użytkownika Fabiano Martello!)
To smutne ale Simon nie miał już tak właściwie rodziny. Ojciec umarł, a reszta to była tylko kwestia czasu. Zanim się obejrzał został sierotą. Oczywiście miał jeszcze siostry, ale one zerwały z nim kontakty. Głównie przez to że miał chłopaka, a nie dziewczynę, tak jak wszyscy tego chcieli. Nawet Natalie, której ufał najbardziej na świecie go zostawiła. Ale był gotów zapłacić taką cenę, dla Namidy. Chociaż po ostatnich wydarzeniach, nabrał wątpliwości czy na pewno dobrze postępuje. Czy koniecznie musi stawiać wszystko na jedną kartę? A co jeśli im nie wyjdzie a Namida go zostawi? Przecież będzie musiał sobie jakoś radzić. Nie może przesiedzieć całego życia płacząc za kimś z kim mu nie wyszło. Może i dlatego coś przywiodło go do Tęczowego Pokoju. Żeby mógł coś zmienić. Cieszył się że Florence w tak optymistyczny go przywitała. I że się uśmiechnęła. Czasem zachowywał się w stosunku do niej w naprawdę skandaliczny sposób. Ale na swój sposób bardzo ją lubił. Usiadł obok na kanapie, i miał o coś zapytać, gdy z ładnych ust dziewczyny padło pytanie: -Wiesz Florence... Mam teraz trudny okres. I dowiedziałem się o czymś, co nie powinno mieć miejsca. I w tym momencie mam ochotę rozerwać Namidę na strzępy... Pewnie czytałaś tą cholerną gazetkę i wszystko wiesz. A Tęczowy Pokój zawsze działa na mnie w pozytywny sposób...- popatrzył na nią nieco ciekaw reakcji...
Tak to już jest w żuciu. Inni Ci umierają, zaś drudzy odwracają się i mają w głębokim poważaniu Ciebie i twoje problemy. To smutne, że rodzice Simona tak szybko zeszli na ten drugi świat. Może lepszy? Nikt nie wie jak może być po śmierci. Każdy ma swoją inną teorię. Reinkarnacja, służba u diabła, bądź zbawienie od Boga. Lecz teoria życia pośmiertnego jest tylko jedna, której nikt nie zna. Nawet taka Florence, która uważa się za najmądrzejszą na świecie. Tak czy owak gdyby wiedziała o śmierci rodziców Simona na pewno by mu współczuła. Ba! Spać po nocach by nie mogła, bo przecież ona czuje coś do krukona to powinna się o Niego martwić. Czemu życie musi by takie na nie inne? Dlaczego Ziemia nie jest podzielona na dwie części? Pierwsza - radosna, wesoła bez żadnych problemów. Wszyscy są piękni, wszyscy się lubią, kochają, śmieją. Druga - szara rzeczywistość. Szarzy ludzie, zwierzęta, domy, wszystko na co spojrzysz jest tego przygnębiającego koloru. Nikt nie odwzajemnia żadnych uczuć, wszyscy płaczą, szlochają, brak nadziei na lepsze życie. I którą wolelibyśmy połowę? Pewnie tą pierwszą, różową i jakże wesołą. Aczkolwiek nie zdajemy sobie sprawy jak by było w tym lepszym życiu. Może nawet i gorzej niż w tej okropnej rzeczywistości? Niestety trzeba te oba światy wypośrodkować. Nie może przecież być cały czas kolorowo. Fakt, jeżeli rodzina od Ciebie się odwróci to nie powód, że trzeba wpaść w otchłań rozpaczy. W przypadku Florence otchłań rozpaczy nie groziła jej. Wręcz przeciwinie. Pogodziła się z tym, że własna rodzina nie ma dla niej czasu. Żeby chociaż wysłać cholerny list, pogodziła się z tym. Lecz marudzić nie powinna, bo przecież Lewis był w gorszej sytuacji niż puchonka. Zmarli mu najbliższe jemu sercu osoby, rodzeństwo ma go gdzieś, Namida go zdradził, zaś on sam pozostał ze swoimi problemami. Lecz id czego jest Florence? No może pocieszać to ona nie umie, ale podtrzymać na duchu chłopaka może jej się uda. Nic nie wiedziała o gazetce. Z resztą w ogóle jej nie czyta, bo poco? Same plociuchy i już. Dziewczyna nieco zbliżyła się do krukona tym samym wpatrując się w jego oczy. O zdradzie Namidy wiedziała, przecież wszyscy w szkole o tym tera mówią. Trochę jej żal się zrobiło Simona, choć z drugiej strony to idealny moment na to, żeby nico zbliżyć się do niego. Nim zaczęła zdanie głośno westchnęła. -Nie dziwię Ci się, że chcesz Namidę rozszarpać. Ja na twoim miejscu zrzuciłabym go z mostu, bądź podpaliła jego zacne włoski. Jak chcesz mogę Ci pomóc. - rzekła do niego dość wesołym tonem po czym poprawiła swoje włosy - Ale tak serio, to przykro mi, że Namida tak Cię potraktował. Może tego nie chciał zrobić? Wież mi, tak czy owak w cudowny sposób pogodzicie się i znów będzie gościła miłość w twym serduszku do Namidy. - mówiła szczerze? Po części tak. Żal jej się Simonka zrobiło, aczkolwiek to dobry sposób na rozbicie tego związku. Wiem wiem Florka to przebiegłe zwierzę, ale jakie szczere. Cóż taka miłość. Inni się kochają, inni zdradzają, mijają się nie wiedząc co do siebie czują, kryją uczucia i inne bzdety. Miłość jest naprawdę trudna. Łatwo ją wymówić, lecz w praktyce nieco trudniej to wychodzi. Cóż, takie życie. Bolesne i prawdziwe.
Simon już dawno zdążył się pogodzić z tym że w życiu nie wszystko jest takie piękne, jak to opisują w książkach, które z resztą tak namiętnie czytał. Na własnej skórze doświadczył że życie potrafi ostro dać po dupie. Tak że zostaje szrama. Ale musiał się przyzwyczaić. Za każdym razem, gdy miał ochotę się wycofać, poddać, zawsze myślał o ludziach na których mu zależy. Pomagało, dawało mu niezliczone pokłady siły. Ale ostatnio mógł ją czerpać od coraz to mniejszej ilości osób. Przyjaciele, okazali się bardzo dwulicowi, bardzo fałszywi. I gdy Lewis dotykał prawie dna, odwrócili się od niego. Poznikali, rozpłynęli się jak mgła. On myślał że Namida jest tego wszystkiego warty. Bo przecież mógł mieć normalną dziewczynę. Wtedy siostry, zapraszałyby go do siebie na święta, na wakacje razem z panią X. A tak tłumaczyły się nawet w najgłupszy sposób byle tylko nie spotkać się z biseksualnym bratem, który zakochał się w chłopaku. Pewnie dlatego zdrada Namidy tak bardzo go bolała. Przecież poświęcił dla niego wszystko. Siebie, rodzinę, przyjaciół. Chciał żeby byli szczęśliwi, usunął wszystkie przeszkody z drogi do szczęścia. A on? On wykopał dołek, a potem Krukona tam wepchnął. I mimo że Simon bardzo go kochał, nie potrafił mu tego od tak po prostu wybaczyć. Mimo że zapewniał go że mu wybacza. Kochał go przecież, a jeżeli kogoś kochasz, to mu wybaczasz…. Ale nie chciał też wyjść na totalną ciotę, której można przyprawiać rogi gdy tylko się odwróci. A niestety tak się czuł, wybaczając. Gdyby nie te zdrady w Japonii, to by zrozumiał, bez mrugnięcia okiem. Przecież wyglądał jak trup, był nie do życia. Pewnie sam siebie też by zdradził… Ale gdy wrócił, i byli razem, na nowo? Nie potrafił tego pojąć. Słysząc propozycje Florence uśmiechnął się wesoło. Musiał odreagować, bo przecież chyab faktem oczywistym jest to że nigdy nie skrzywdziłby Namidy. Ani nie pozwolił go skrzywdzić.: - Teraz włosy mu odrosły, więc było by co spalić… Tylko wiesz, Florence, z tym jest tak że czuję się jak jakaś totalna ciota. Że sam daje przyzwolenie na to żeby mnie zdradził, wybaczając mu, puszczając płazem. Czuję się taki strasznie zagmatwany…- spojrzał jej w oczy, które były bardzo blisko, tak na marginesie. Za blisko jak na przyjaciół. Ale Simon miał to w nosie. Jakoś tak bezwiednie wyszło że położył swoją dłoń na jej dłoni. Nikt nie mówił że życie będzie proste i kolorowe. Nikt nam nie obiecał że będziemy podejmować łatwe decyzję. Ale co poradzisz…
Ile byśmy dały, żeby miłość w książkach przedostała się do świata rzeczywistego. W szczególności autorka tego posta. Każdy wieży w miłość, jednakże nikt nie chce tego okazać. Nawet głupim pocałunkiem w policzek. W dzisiejszych czasach każdy boi się miłości. Czemu? Można spojrzeć na takie zwykłe małżeństwo. Nie kochają się jak było z kilka lat temu. Ich miłość opiera się na podaniu żarcia do stołu, gotowania, sprzątania i innych bzdetów. Zwykłe obowiązki w większości wykonywane przez kobiety. Dla płci męskiej to wystarczająca miłość, aczkolwiek dla kobiety nie. Bo cóż ona może powiedzieć? Nic. Kryje, tłumi w sobie te uczucia. Może i nawet nie kocha swego męża i ma ochotę zrobić naprawdę coś odważnego na przykład znaleźć kochanka? Ryzykowne, lecz prawdziwie. Wiadomo, każdy może wytykać jakieś wady co do posiadania kochanka, ale wkracza się w ten magiczny świat, gdzie on Cię kocha, dba. Taka zakazana miłość. Jednakże życie zawsze da w kość i mogłoby to wszystko wyjść na jaw. Wtedy miłość pęka niczym bańka mydlana. Wszystko się rozpada. Tracisz najbliższe Ci osoby. Zostajesz sama ze swoimi problemami. Miłość traci swój sens. Florence to dobry lek na złamane serce, serio. Powinna pomagać osobom, które w pewien sposób zostały zranione, oszukane, przygnębione. W szczególności powinna powinna pomóc Simonowi. Biedak załamał się i nie wie co zrobić. Żeby tylko przez Namidę nie zrobił sobie czegoś. Nie pozwoliłaby , żeby chłopak tak skończył. Musi coś zrobić. Nie może go w taki stanie go zostawić. Zranione serce to rzeczywiście poważny problem. Rany bardzo wolno się goją. Może nawet i całą wieczność. Ktoś do Ciebie podejdzie i powie, że Cię nie kocha. Wtedy serce łamie się na kilkaset kawałeczków, które trzeba na nowo układać. To tak jak puzzle. Rozsypią się, a potem trzeba je na nowo ułożyć, aby powstała całość. Dziewczyna cały czas wpatrywała się w jego przepiękne oczy. Nie dziwota, że Namida poleciał na bruneta. Gdyby Florka była szybka pewnie dzisiaj byliby parą. No, ale nie są więc nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. -Ej nie mów tak. Zdradził Cię. Nie możesz mieć przez to wyrzutów sumienia. To on powinien. Och gdyby tu teraz był... - nie dokończyła, bo poco? Przecież wiadomo co by Florence zrobiła Japończykowi. Dziewczyna ponownie zaczęła poprawiać swoje włosy do czasu, kiedy Simon położył swoją rękę na nią. Aż gorąco jej się zrobiło. Popatrzyła znów na niego po czym serdecznie go przytuliła. -Nie martw się. - tylko to rzekła cały czas wtulając się w krukona.
„Jest wiele historii o miłość. Tej szczęśliwej i tej nieszczęśliwej. Jak na mój gust, zdecydowanie za dużo. W każdej opowieści to dziwne uczucie przeplata się zgrabnie wśród wydarzeń. Nawet, jeżeli jest to historia o złym człowieku, to ten zły człowiek ma kogoś, kogo kocha, lub kogoś, kto kocha jego. Mimo że nie zasługuje na to żeby być kochanym. A miłość wcale nie jest dobrym uczuciem. Jest bardziej niż niebezpieczna. Jest jak ogień, wywołuje panikę, szybko się rozprzestrzenia, a na końcu zostawia tylko popiół i zgliszcza. Odbiera ludziom trzeźwość myślenia, zamyka oczy i uszy. Przez miłość ucieka czas, zdrowie, przyjaźń. A najczęściej kończy się nieprzespanymi nocami pełnymi nieuzasadnionych łez. Nie ma bezbolesnej miłości. Zawsze któraś z stron jest pokrzywdzona. Tworzy iluzję szczęścia, które właściwie nie istnieje. Nie ma też bezinteresownej miłości. Dajesz coś nawet z podświadomą nadzieją, że coś dostaniesz. Gdyby ludzie się nie kochali, dużo mniej by cierpieli…” te mądre słowa, kiedyś wysłała Simonowi jego ekscentryczna przyjaciółka. I mimo że chłopak kochał całym sobą, musiał się z nią zgodzić. Ktoś w tym dziwacznym uczuciu, którego nikt nie potrafił w logiczny sposób wyjaśnić, zawsze cierpiał. I nawet jak na początku było zajebiście to za chwile wszystko się rozsypywało. A z sercem nie było tak łatwo jak z puzzlami. Kawałki serca bardzo łatwo się gubiły. I bardzo trudno byłoby doprowadzić je do stanu sprzed zranienia. Cieszył się że ma Florence. Nawet jeżeli nie mógł dać jej nic w zamian, cieszył się że jest. Była takim małym słoneczkiem, które oświetlało te potworne czeluście w których krukon się znalazł. Nie chciałby jej stracić, mimo że nie mógł nic dać od siebie. Tak, to jest bardzo egoistyczne. Ale potrzebował jej. Potrzebował żeby go posklejała. To był najlepszy moment żeby udzielić mu pomocy. Ostatni gwizdek. Bo znając jego zapędy, rzuciłby się z mostu, przy najbliższej okazji.: -Dzięki Florence. Nie wiem czy ci to mówiłem ale bardzo podoba mi się twoje imię...- powiedział nieco się rumieniąc. Lubił ją. Gdy nagle go przytuliła, poczuł, jak żołądek dziwnie mu się wywraca. Motylki. Mimowolnie pocałował ją w czubek głowy, zahaczając pełnymi ustami o czoło.: -Cieszę się że jesteś wiesz...- powiedział cicho...
To śmieszne, bo nawet w zamku już zaczynało być jak na zewnątrz. Dziewczyny biegnąć po schodach, które wiodły na siódme piętro, mijały niewielkie kałuże, które na nich były. Psia kość, co się u licha działo? To jakiś koniec świata, czy jak? Żeby w takim miejscu przemakał dach? Idiotyzm. No nic, mimo narzekać trzeba było jakoś sobie radzić. Dziewczyny nie narzekały. Camille była w swoich mosiężnych glanach, Aria w nieco lżejszych martensach, także niestraszne im były takie kałuże. Poza tym i tak już były całe przemoczone. - Mill, gdzie Ty mnie wleczesz? - wykrztusiła w końcu z siebie Ariena. Koleżanka często wpadała na jakieś chore pomysły i nic nie mówiąc, po prostu je realizowała. Jednak teraz mogłaby powiedzieć co nieco. Aria miała tylko nadzieję, że nie idą na dach. Stamtąd zmiotłoby je z prędkością światła. W końcu lało jak z cebra. Hammettówna nic nie odpowiedziała na pytanie Puchonki, tylko ciągnęła ją dalej. Schodek po schodku, aż znalazły się na siódmym piętrze, gdzie stanęły przez drzwiami Pokoju Tęczowego. - I po co tu przyszłyśmy? Za pięknie to tu nie jest, zewsząd kapie woda. W końcu to ostatnie piętro, a nad głowami mamy nieszczelny dach.. - warknęła Ariena, ale po chwili zaraz się roześmiała. No bo jak tu się nie śmiać? Chociaż ja bym się chyba tam popłakała, ale też ze śmiechu. W końcu to wszystko to jedna wielka parodia.