Ta komnata jest najbardziej słonecznym miejscem w zamku - bardziej niż klasa transmutacji. Okna są bardzo szerokie i wbudowane jeden obok drugiego na całej długości bocznej ściany. Dodatkowo kolory ścian i podłogi zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Bez względu na pogodę w tym pomieszczeniu jest przyjemnie i utrzymuje się stała temperatura dziewiętnastu stopni Clesjusza.
Namida przeciągnął się, jednocześnie całym ciałem ocierając się o Simona. Czuł się tak przyjemnie rozluźniony... - Która może być godzina...? - spytał cicho - Czas z Tobą płynie tak szybko... - dodał, rozmarzonym głosem. - Mógłbym tak sobie z Tobą leżeć caaaaały dzień. Cóż, jako, że z zasady, Namida lubił prowokować, podsunął się jeszcze rac nieco w górę, wiercąc się niemożliwie na Simonie, wtulając się w jego ciepłe ciało.
-Poczekaj sprawdzę-wyciągnął ręce przed siebie,na jedna patrzył rękę udając że ma tam zegarek,a palec wskazujący drugiej przyłożył na środek "zegarka"-Wię cna moim słonecznym....-i wybuchnął gromkim śmiechem. Uwielbiał tak robić, w jakiś sposób rozbawiać ludzi swoimi czasem nie mądrymi pomysłami. -No czuje się w centrum uwagi...-uśmiechnął się szeroko,i pod wpływem impulsu zaczął łaskotać Namidę w duchu modląc się by ten miał łaskotki.
Namida zaśmiał się cicho, widząc to. - Głuuuuptas! - cmoknął go w usta, jednak zaraz został zaatakowany! Pisnął, stanooowczo nie męsko, próbując się odsunąć, jednak zaplątał się w nogi Simona. Więc w końcu wyszło tak, że Namida chcąc sie ratować wylądował na podłodze, oczywiście ciągnąc krukona za sobą. - Nieee, proszę! - śmiał się głośno, czując w oczach zbierające się łzy. Nie mógł uwierzyć, że Simon robi mu coś takiego, ale z drugiej strony nie umiał sie na niego złościć.
Simon mimo woli też zaczął się głośno śmiać. Gdy upadli na podłogę zadbał o to żeby na pewno Namidy nie zgnieść ani nic z tych rzeczy,ale tez żeby nie pozwolić mu uciec. Teraz siedział na ślizgonie okrakiem,łaskocząc go śmiejąc się przy tym jak wariat. Usłyszał chwile potem błagalne Nieee, proszę! i przestał oddychając głęboko,patrząc w oczy Namidy. On płakał?! O nie!!! A jeżeli mu coś zrobił?! Pochylił się nad chłopakiem i delikatnie wytarł łzy z jego twarzy szepcząc skruszony: -Przepraszam...-najchętniej by wstał i walnął głową w ścianę. "Najpierw pomyśl,potem zrób"łajał się w myślach.
- Nie, nie, nie przejmuj się. - Namida nadal cicho chichotał, uspokajając się. - To ze śmiechu. - powiedział uspokajająco, unosząc się nieco i opierając z tyłu na wyprostowanych rękach. - Mam strasznie łaskotki... To była jednak caaałkiem przyjemna tortura. - śmiał się znowu, szczęśliwy. W odwecie jednak dźgnął lekko palcem Simona w brzuch pod żebrami. Tak w ramach zemsty. Nic jednak złośliwie, wręcz przeciwnie. - Wiesz co? - zaczął, zniżając się nieco i tym razem podpierając się z tyłu tylko na łokciach - Rozważam zrobienie sobie tatuażu... - dodał, jednocześnie zerkając na ramie Simona, gdzie była jego płomienna gitara...
Gdyby wszyscy mieli odpowiednio zainstalowane aparaty słuchowe,usłyszeli by jak z serca krukona spada głaz wagi i wielkości słonia. Bał się że był niedelikatny,nietaktowny i tego typu bzdety,ale nie Namidzie się nawet podobało. Zaśmiał się cicho gdy ten dźgnął go pod żebrami. -Ona miał być na plecach,ale tatuażysta się nie zgodził. A ty gdzie,i co byś chciał?-zapytał szczerze ciekaw. Jego tatuaż był całkowicie nie przemyślany,spontaniczny. Miał gorszy dzień teleportował się do Londynu,wlazł do studia upatrzył sobie tatuaż i bach! Ozdoba na całe życie. -Jak będziesz jechał to powiedz. Jestem peny ze typek mnie pamięta i może wynegocjuje jakaś zniżkę-uśmiechnął się szeroko. Tak na prawdę,chciał być przy Namidzie,jak będzie robił tatuaż...Ale przecież się do tego nie przyzna ot tak!
- Nie wiem jeszcze... coś na pewno związanego z muzyką, i z moim ojczystym krajem i... eh, musiałoby mi coś wpaść w oko, żebym się zdecydował... Zresztą, cena jest nie ważna. - zaśmiał się cicho na ten mało skromny komentarz - Mam dostęp do rodzinnej skrytki w banku, więc pieniądze nie grają roli. Zamyślił się na krótki moment... Tatuaż... Cóż, to coś, co naprawdę będzie już z nim na całe życie... To musiałoby być coś naprawdę wyjątkowego... - Może jeszcze zanim się zdecyduje, to po prostu strzele sobie kolejnego kolczyka. - stwierdził po chwili. - Kusi mnie na kolczyk w wardze... Straaasznie mi się podobają...
Zaśmiał się.On miał własna skrytkę od nikogo niezależną. Ojciec nie pozwoliłby swojemu muzykalnemu synowi za bardzo w niej grzebać,jak to bankowiec. -Myślę ze to było by ciekawe doświadczenie dla nas obu-pokazał szereg swoich białych ząbków. Kolczyk na języku ślizgona sprawiał mu ogromna frajdę i przyjemność,a co dopiero taki w wardze... -Ja nigdy nie myślałem o kolczykach. Raczej nie wyobrażam sobie siebie zakolczykowanego,ale na innych mi się podobają.-uśmiechnął się.
- I wiesz, w ogóle myślę, żeby zmienić image... Na taki bardziej... No bardziej! - zaśmiał się, nie mogąc się wysłowić. Wiedział, co ma na myśli, jednak nie umiał tego oddać w słowach. - Kolczyk to jedno... ale chciałbym kompletnie zmienić styl. Zmienić fryz, tak całkowicie. Chciałbym wyglądać jak mój idol... - zamyślił się, w myślach przywołując obraz ulubionego wokalisty, Miyaviego... Chciał być taki, jak on, ociekać zajebistością i być niesamowicie sławnym. - Chcę, żeby ludzi o mnie mówili, patrzyli na mnie, podziwiali. To zajebiste uczucie... - powiedział, spoglądając na Simona, całkiem poważnie. Namida nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie będzie sławny.
Simon zszedł z Namidy kładąc się obok na boku podpierając głowę na dłoni. Simon tez się zamyślił. W głosie chłopaka słychać było...ogromne pragnienie,marzenie. Krukon nigdy nie mógł zrozumieć ludzi którzy byli sławni. Podziwiał ich za wytrzymałość psychiczną. On sam oszalałby gdyby połowa świat wiedział co najbardziej lubi jeść na śniadanie,prasa insynuował o nowych romansach w jego życiu. Czy woli kawę czy herbatę. Nie potrafiłby się tym ogarnąć. Ale jak widać dla niektórych to szczyt marzeń,cel życiowy... : -To musi być wspaniałe uczucie. I podziwiam Cię. Ja bałbym się wejść w świat ludzi sławnych. Pewnie po jakimś czasie bym przywykł... Niestety to co najbardziej lubię robić,co nadaje sens mojemu życiu wymaga odemnie jeżeli chce gdzieś zajść,gdzieś wysoko,wymaga odemnie sławy. A może życie ludzi sławnych jest czymś wspaniałym a ja nie potrafię tego dostrzec i boje się wejść w ten wir...-westchnął przeciągle. Na tym polegał jego życiowy dylemat. Chciał się dzielić z ludźmi muzyką,lecz bał się sławy,pieniędzy...
- Cóż... to zrozumiałe... Ja też się nieco tego obawiam, tego świata gwaru i blichtru... Że, no wiesz, nie będę miał w ogóle prywatności, że moje życie nie będzie już tak do końca moje... - westchnął cicho. Fakt, to mogło być trudne dla osoby słabej psychicznie, a Namida ewidentnie taki był... Nie umiał radzić sobie ze stresem ani z trudnymi sytuacjami. - Ale ojciec zawsze powtarzał mi, że taka już jest cena sławy. Że "nie ważne jak mówią, a ważne, żeby mówili" ... Cóż, wiem, że to nie będzie łatwe... Ale póki będę miał przy sobie najbliższych mi ludzi, to wierze, że mi się uda. - powiedział całkiem poważnie, chociaż na jego twarzy widniał wesoły i szczery uśmiech. Naprawdę cieszył się, ze nie jest już sam. Że nie musi mierzyć się ze wszystkim sam.
Nie można powiedzieć że Simon był słaby psychicznie,wręcz przeciwnie. Życie z starszymi siostrami,sport,muzyka ukształtowały go na całkiem mocnego pod tym względem. Ale słyszał o wielu artystach,którzy dali się porwać w wir okrutnej sławy i skończyli marnie. On tego nie chciał,chciał żyć długo i może szczęśliwie,a jeżeli sława miał kosztować życie wolał z niej zrezygnować. -Na pewno Ci się uda. Z taki talentem masz 99.9% pewności. Chyba nigdy nie widziałem nikogo równie uzdolnionego-uśmiechnął się szczerze.
- Dzięki... Te słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą. - powiedział, całkiem rozczulony. Właściwie jeszcze nikt mu nigdy tak nie powiedział... Ojciec zawsze tylko poganiał, że musi być najlepszy, mama niby dopingowała i szczerze w niego wierzyła, ale to też nie było to. Słowa Simona naprawdę podniosły go na duchu tak, że wyparł się wszystkich wątpliwości. Trochę nieświadomie chyba nawet, zaczął bawić się pierścieniem, który miał na palcu. Pierścień rodu Blacklightów, którego on nigdy nie będzie częścią... Chociaż cały czas przekonywał się, że nie obchodzi go to, bo nie czuje się członkiem tej rodziny, to jednak... trochę było mu przykro. - Chciałbyś poznać moich rodziców? - spytał zupełnie nagle.
-Ja po prostu wiem z jesteś najlepszy-chłopak badał swoimi szarymi oczami, twarz ślizgona. Zauważył pierścień na jego palcu, przy pierwszym spotkaniu. Parę razy miał o niego zapytać, tak jak o wiele innych rzeczy…ale zawsze znalazło się coś ważniejszego, mniej błahego. Wpatrywał się w Namidę jak w obraz mistrza, podziwiając każdy detal, każdy szczegół. Z tego zamyślenia wyrwało go pytanie które zawisło na chwile w powietrzu: - Chciałbyś poznać moich rodziców?… Słowa te huczały w głowie Simona. Czy chciał ich poznać…Tak właściwie bez większego zastanowienia powiedział naprawdę pewnie: -Strasznie…-uśmiechnął się szczerze. Chciał ich poznać. Chciał poznać wszystko co tylko mogło go przybliżyć do Namidy.
Namida dopiero po chwili właściwie zorientował się, jak pokierowała się rozmowa... On naprawdę o to spytał? Oj, najwyraźniej tak, ale Simon się, o dziwo, zgodził! - Przepraszam, że tak nagle. - powiedział szybko - Tak jakoś wpadła mi myśl do głowy i zanim ją przemyślałem, to palnąłem... Do tego długi czas ale... jak przyjdą wakacje, to bardzo chętnie je spędzę z Tobą. - uśmiechnął się. Naprawdę tego chciał, bo nie był pewny, czy wytrzymałby dwu miesięczną rozłąkę z ukochanym. - Na pewno Cię polubią. - powiedział jeszcze - Jestem tego pewny. A mój ojciec z pewnością będzie chciał Cię wysłuchać jak grasz.
Simon przysunoł się do Namidy kładąc głowę na jego piersi a rękę przerzucając przez jego brzuch: -Nie masz za co przepraszać,a to twoje gadanie bez przemyślenie mi imponuje. przynajmniej wiem ze mówisz mi to co myślisz-przytulił się mocniej do niego przymykając oczy: -Ja sobie na chwile obecną nie wyobrażam wakacji inaczej niż z Tobą-uśmiechnął się i dał ponieść wyobraźni. Widział jak ściska pewna dłoń ojca Namidy,przestawiając się potem wita jego matkę...Nie da się ukryć że trochę obawiał się tego spotkania,ale zaraz po tych obawach pojawiła się pewność ze na pewno będzie z nim Nami, a znim był 100 razy pewniejszy.
Takie mówienie dokładnie tego, co się myśli, mogło mu przysporzyć kłopotów, był tego świadomy... Czasami paplał kompletnie bez sensu i ludzie mogli go źle zrozumieć, lub co gorsza, powie coś naprawdę z sensem, jednak nic miłego... - Aaaaw, słodko. - Namida cmoknął Simona delikatnie w czubek nosa. Nie mógł już się doczekać wakacji. - Pojedziemy do moich dziadków, do Japonii... Albo, może będzie tak jak w zeszłym roku, kiedy uczniowie jechali na Malediwy i w ogóle... Podobno było fajnie, nie wiem, bo poprzednie wakacje spędzałem w domu... Ale na jakąś tropikalną wyspę z Tobą chętnie bym pojechał... Najlepiej bezludną. - dodał, uśmiechając się szczerze.
-Z Tobą kochany mogę spędzić wakacje nawet na Syberii-popatrzył z czułością na chłopaka.-Choć wolałbym w jakieś ciepłe miejsce-uśmiechnął się szeroko. do głowy wpadł mu pewien pomysł który wiązał się z opuszczeniem na chwile ślizgona ale skutki mogły być spektakularne.: -Nami-Simon odwrócił się na brzuch-idź do swojego dormitorium,ubierz się troszkę cieplej...I spotkajmy się pod wielkim dębem za jakąś godzinę. Tam czekać będzie niespodzianka-spojrzał w oczy ślizgona. Jego własne były przepełnione tajemniczością...Miał nadzieje że plan wypali
//napisz pod wielkim dębem jak odp tu.Chyba ze ja tam nie napisze //
Namida nie ukrywał zdziwienia ale także... zainteresowania. Na pierwszym miejscu od razu chciał wyciągnąć od Simona informacje na temat tego, co zaplanował, ale się powstrzymał. Uwielbiał niespodzianki, mimo iż jego wrodzona niecierpliwość nie dawała mu spokoju, postanowił zaczekać. Godzina? Trochę mało czasu ale... Namida miał już i tak zrobić to dawno, więc wszystko było naszykowane na jego zmianę imidżu ... Więc czemu by nie teraz? - Dobrze. Postaram się nie spóźnić. - zapewnił, chociaż sam nie był co do tego tak w stu procentach pewny. Ostatni raz pocałował Simona, po czym raz dwa odnalazł koszulkę i kurtkę, ubrał się i wyszedł z Tęczowego Pokoju, na odchodnym machając jeszcze chłopakowi.
Nev, ach ta Nev. Cały dzień przesiedziała na jednym z okien zastanawiając się, czy jak skoczy, to czy wiele się zmieni. Durne? Ależ oczywiście, że tak! O to w tym wszystkim chodziło. O wszechogarniający ją bezsens, który ostatnio kurczowo się jej trzymał. Dlaczego? To jest dobre pytanie. Na które sama nie potrafiła odpowiedzieć. To było coś... dziwnego. Nagły przypływ depresyjnych uczuć. Ostatnio dużo myślała. Nad wszystkim. Głównie nad sobą. Przecierała gorzkie szlaki umysłu i wspomnień, analizowała je dokładnie, by w końcu poddać się uczuciu bezradności. Bo to wszystko nie tak, nie tak miało być! Miało być lepiej, łatwiej, przyjemniej. A teraz czuła ogarniającą ją pustkę. Jaki był z tego wniosek? Nie myśl. Myślenie zabija resztki optymizmu. Wiem co mówię. Więc szła tutaj z plecakiem, w związanych o dziwo włosach. Przestała już z nimi walczyć, nie było sensu. Materiał ubrań lekko podrygiwał wraz z nią. W końcu dotarła do pomieszczenia. Ależ było ono optymistyczne! Szkoda, że teraz nie potrafiła tego docenić. Szkoda, że to wywoływało u niej frustracje. Ale przemierzając wszelakie klasy, w każdej ktoś siedział. Taki wielki, wspaniały Hogwart, a kiedy ktoś chce się schować, uciec od ludzi, to nie ma gdzie! Ach, no i kwestia, by nikt tu nie dotarł. Bo zamierzała się upić i już. I wolałaby uniknąć konsekwencji tego czynu. Wolałaby to odbębnić, ale z należytą ku temu pieczołowitością. Też tego nie rozumiecie? Więc weszła i rozejrzała się. Zrzuciła plecak na stolik i wyciągnęła pierwszą butelkę z torby. Było ich tam całkiem sporo, jakby szykowała się grubsza impreza. Hm, no cóż. Wszystko było też szczelnie owinięte w szmatki, by podczas drogi butelki o siebie nie stukały, wydając charakterystyczny dźwięk. O nie, to miała być jej cisza i jej sprawa. Podeszła do gramofonu, zarzucając jakimś winylem z w miarę żywą muzyką. Ale puściła ją cicho, co by nie zwoływać tutaj nikogo. A potem zasiadła w jednym z futrzanych foteli, otwierając alkohol. Przechyliła butelkę i ostry płyn rozlał się po jej wnętrznościach. Tak, tego teraz potrzebowała.
No ja zupełnego pojęcia nie mam, co ją podkusiło, by wchodzić aż tak wysoko. Ona rzadko bywała na siódmym piętrze, jednak częściej bywała na tych niższych, jak przystało na prawdziwą Ślizgonkę, mieszkankę lochów. Jednak ostatnio się Cirilla nasza obżerała słodyczami, więc w obawie o to, by nie przytyć (wszak trzeba trzymać figurę!), postanowiła przejść się po tych milionach schodów, coby spalić trochę kalorii. Wszak cóż lepszego można było zrobić, przynajmniej gdzieś szła, a nie pociła się, tak, jak ci, co biegali, ćwiczyli i takie tam. Bardziej jej się to opłacało. Nie miała jakiegoś sprecyzowanego celu, po prostu zdawała się na swą niezawodną intuicję. Tak oto weszła w końcu i podeszła do drzwi od tęczowego pokoju, które to zaraz otworzyła i przekroczyła próg pomieszczenia. Jej oczom ukazał się nader ciekawy obraz - mianowicie chlejącą Nev. Jak to, bez niej? Sama? No to nie mogło tak dalej być! - Nev, nie bądź wiśnią, nie pij sama, tylko się podziel - zarzuciła tym pro elo tekstem, gdy już podeszła do dziewczyny. No co, nie ma to jak bezpośredniość, ha!
Nev ciągle szlajała się gdzieś na wyżynach. Nie wiem, czy miało to związek z jej dormitorium, ale chyba nie. Zawsze jakoś bliżej jest do nieba, kiedy przebywa się na górze, co nie? Zresztą, może się nad tym nie zastanawiajmy, bo jeszcze dojdziemy do wniosku, iż Nev ma po prostu zbyt wysokie mniemanie o sobie i co wtedy? Nie no, jakoś specjalnie niskie też nie było, ale mniejsza o to. To zbyt nudny temat do dywagacji! Więc blondynka siedziała sobie w puchatym fotelu, pełna beznadziei i ogólnego melancholijnego strucia, co było do niej straszliwie i okrutnie niepodobne, chlejąc sobie porzeczkowy rum, bo to akurat miała pod ręką. Spojrzała nieprzytomnie na Cir. Ona tutaj? Hoho, istny armagedon! Uniosła zatem lekko jedną brew w geście niedowierzania, po czym uśmiechnęła się lekko. - Tylko nie wiśnia - powiedziała nieco chrapliwie, bo dawno nie używała strun głosowych, więc tylko chrząknęła. - Siadaj i częstuj się - skinęła głową na plecak pełen rumu i whiskey. Do wyboru do koloru, można by rzec! Nie no, aż tak dużo tego nie było, ale w sam raz by sobie wybrać i upić się w trzy, a w tym przypadku w dwie dupy. I mimo, iż miała plan posiedzieć w samotności, to jednak lepiej chleje się zbiorowo, więc poniekąd się ucieszyła z tej wizyty, ot co.
Nawet jeśli Nev miała wysokie mniemanie o sobie, to to nie szkodzi, bo Cir jeszcze wyższe o sobie miała, także jej to by w ogóle nie ruszyło. W ogóle. Powiedziałaby co najwyżej zacne "SMARUJ DŻEMOREM" i tyle by z tego wyszło. - Co tak tu siedzisz sama i zamulasz, hę? - zapytała, martwiąc się trochę o Nev, bo przecież taka sytuacja nie była dla niej normalna. Cir usiadła na drugim fotelu, biorąc przedtem butelkę, a potem otworzyła ją i wypiła z niej łyka. A co dwie głowy, to nie jedna, o!
Ach, cóż za zacne hasełko! Może by ją trochę nawet podniosło na duchu, ale i tak śmiem w to wątpić. Tak jakoś, sama nie wiem czemu w zasadzie. Ale to nic złego mieć wysokie mniemanie o sobie! Zresztą Cir się należało, jakby nie patrzeć, hehe. Nev na jej tekst machnęła jedynie ręką. Czy to było coś, o czym należało teraz smęcić? - Ech, to zbyt nudne by o tym opowiadać - odparła z lekkim uśmiechem, po czym ponownie upiła kilka łyków rumu. Ależ to parzy w przełyk! Ale dobra, o to przecież chodzi, więc nie marudź, Nev. - Lepiej opowiedz co u ciebie - dodała po chwili, patrząc na nią niejako... szatańsko! Bo pewne plotki posiadała i trzeba było to tylko porównać, yeah.
No pewnie, że jej się należało, w końcu była tak, wiecie, hot, słit i w ogóle, ale Nev wiele do niej nie brakowało, he he, to tak mówię, żeby się nie poczuła urażona, o! - Dobra, dobra, nie wymiguj się - rzuciła szybko, upijając potem następne kilka łyków z butelki (tempo picia to ona miała, ha, ma się tę wprawę). - No, no, no, no, no, widzę, że panna Nevaeh czytała naszą szkolną gazetkę! Powiedz mi, co cię tak tam nurtuje - odparła, zaśmiewając się z własnego pomysłu, bo przecież wiedziała doskonale, co tam było, bo czytała ją i jakoś nie zdziwiła się, gdy zobaczyła tam wzmiankę o sobie. Mogła się wszak tego spodziewać!
Ano była, nie da się zaprzeczyć! No i wiem, wiem, że to tylko takie czcze gadanie. Ale Nev nie czyta w myślach, więc nie jest ani zachwycona ani zdruzgotana, co za ulga, nie? Lepiej żyć w błogiej nieświadomości. A przynajmniej ona wyznaje taką zasadę. Pewka, obydwie mają wprawę, bo obydwie lubiły pić, ot co. A przynajmniej panienka Campbell od tego nie stroniła, zdecydowanie. Zresztą, liczy się dobra zabawa! Chociaż trzeba też przyznać, że upijanie się ma dwojaki wymiar. Obecny był niestety niefajny. - Wiesz, takie dywagacje nadąsanej nastolatki, nic ciekawego - powiedziała trochę więcej, chociaż i tak była niechętna, mimo wszystko. Nie lubiła się zwierzać, chociaż jak jeszcze trochę wypije, to pewnie jej to nie ominie. Dlatego przyspieszyła ze swoim rumem, zdecydowanie. Uśmiechnęła się lekko, patrząc z zadowoleniem na swoją butelkę. - No chętnie dowiedziałabym się, jak to między wami jest, bo Julek coś ostatnio się do mnie nie odzywa. Chociaż i tak pewnie wydębię od niego informacje, no ale skoro już tutaj tak siedzimy i rozmawiamy... - powiedziała luzacko. Oj, jak ona lubi wiedzieć wszystko o wszystkich! I tak nie miała zamiaru robić cokolwiek z tą informacją, chociaż zapewne jej nie uzyska, ale mniejsza o to. Na chwilę obecną chciała po prostu zająć myśli czymś innym niż depresyjne dywagacje z samą sobą.