Pomieszczenie jest dosyć duże, ale oprócz biurka nie znajdują się w nim żadne meble. Czujesz tremę? Drżą ci kolana? Nie przejmuj się, tu zupełnie normalne, zapytaj swoich rodziców czy starszych kolegów! Każdy się denerwuje przed swoim pierwszym egzaminem z teleportacji. Miejmy nadzieję, że ten będzie dla ciebie zarówno pierwszy, jak i ostatni!
UWAGA: w tym departamencie można zdać egzamin z teleportacji indywidualnej, teleportacji łącznej oraz wytwarzania świstoklików międzynarodowych!
kurs - teleportacja indywidualna
Egzaminator uśmiecha się przyjaźnie, choć wydaje się nieco znudzony kolejnym egzaminem. Okazujesz potwierdzenie odbycia kursu, egzaminator kiwa głową i życzy ci powodzenia, dodając, żebyś pamiętał o zasadzie ce- wu – en.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • pierwsza podejście do kursu - darmowe • każda poprawa: 10 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
Rzucasz trzema kostkami. Pierwsza kostka odpowiada za CEL. Druga kostka odpowiada za WOLĘ. Trzecia kostka odpowiada za NAMYSŁ.
Aby dowiedzieć się, jak Ci poszło, zsumuj oczka z trzech kostek:
18–14 – zdałeś w pięknym stylu, egzaminator pogratulował ci serdecznie, a ty nie wiedziałeś, jak mu dziękować. Nieprzytomny z radości wybiegłeś z sali, ściskając w dłoni papier, uprawniający cię do teleportowania się, gratulacje! Po dyplom zgłoś się tutaj.
13–10 – no cóż, może nie było idealnie, ale na tyle dobrze, że egzaminator machnął ręką i uznał, że coś z ciebie będzie. Może nawet nie rozszczepisz się gdzieś po drodze. Grunt, że się udało i zdałeś, jednak być może warto potrenować przed egzaminem z teleportacji łącznej. Otrzymujesz karę -2 punktów do swojego wyniku kostek podczas zdawania testu na licencję teleportacji łącznej, chyba że pomiędzy podejściami minie co najmniej pół roku.
9–3 – och, chyba nie poszło ci najlepiej... może za mało ćwiczyłeś, a może za bardzo się denerwowałeś, w każdym razie egzaminator potrząsnął ponuro głową i odprawił cię z kwitkiem, mówiąc, że miałeś dużo szczęścia, że się nie rozszczepiłeś.
Kurs - teleportacja łączna
Egzamin z teleportacji łącznej jest znacznie trudniejszy. Do sali weszła przelękniona urzędniczka z włosami zebranymi w chaotyczny kok. Właściwie trudno się dziwić jej zszarganym nerwom. W końcu każdego dnia ryzykuje rozszczepieniem teleportując się razem z niedoświadczonymi czarodziejami.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • ukończony kurs na teleportację indywidualną z wynikiem minimum 10-18pkt • pierwsze podejście: darmowe • każda poprawa: 10g (zapłać) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
DODATKOWE:
• jeśli w poprzedniej części uzyskałeś wynik 13-10, twój wynik kostek jest niższy o 2, chyba że pomiędzy podejściami do egzaminów minie co najmniej pół roku (fabularnie, tj. przy robieniu teleportacji w retrospekcji, również wystarczy podać półroczny odstęp) • za każde fabularne trzy miesiące użytkowania teleportacji indywidualnej przed podejściem do testu z łącznej możesz zwiększyć swój wynik kostek o 1 - ten bonus maksymalnie może wynieść 3 punkty
Znów rzucasz trzema kostkami i sumujesz liczbę oczek:
18–12 – zdałeś. Niebywałe, ale naprawdę ci się udało! Egzaminator kręci głową z niedowierzaniem. Dawno nie widział nikogo tak zdolnego, możesz czuć się wyróżniony! Po dyplom zgłoś się tutaj.
11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa!
Kurs na międzynarodowe podróże świstoklikiem
Z powodu pewnych dyplomatycznych, międzynarodowych incydentów, Ministerstwo Magii zdecydowało się stworzyć specjalny kurs dla osób chcących zgodnie z prawem podróżować za pomocą świstoklika za granice Wielkiej Brytanii. Przeważa w nim część teoretyczna - zaznajomienie z prawem brytyjskim oraz międzynarodowym - gdyż podstawowym wymaganiem przystąpienia do treningu jest umiejętność zaklęcia przedmiotu w świstoklik. Kurs jest płatny - kosztuje on 100 galeonów. Opłatę możesz uiścić w tym temacie.
UWAGA - kara za tworzenie i korzystanie ze świstoklików międzynarodowych bez odpowiednich uprawnień wynosi 400 galeonów!
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • znajomość zaklęcia portus lub min. 31 pkt z transmutacji w kuferku • pierwsza podejście do kursu - 100 galeonów • każda poprawa: 20 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście (muszą odbywać się one po 01.09.2021) • egzamin odbywa się w Londynie i tylko w Londynie
kurs - część przygotowawcza
Seria wykładów poświęconych tematom prawnym, bezpieczeństwa związanym z podróżami za pomocą świstoklików i źródłami, z których można zaczerpnąć wiedzę na temat bezpiecznych miejsc do pojawienia się za granicami Wielkiej Brytanii.
Wykłady Rzucasz dwiema kostkami k6.
obie parzyste – najwyraźniej postanowiłeś przyłożyć się do słuchania, udało ci się zrobić nawet nieco notatek. Dodatkowo aktywność popłaca - przy podejściu do egzaminu możesz, jak się okazało, zatrzymać wypisane własnoręcznie notatki, dzięki czemu otrzymujesz +2 do rzutu kolejnymi kośćmi.
parzysta i nieparzysta – słuchasz, czasem pobujasz w obłokach lub twoją uwagę zwróci mucha leniwie maszerująca po białej ścianie, a innym razem zaczniesz myśleć nad tym, skąd czarownica w drugim rzędzie wytrzasnęła te ekstra kolczyki... tak czy siak, do egzaminu przystępujesz przygotowany całkiem przyzwoicie.
obie nieparzyste – cóż, może nawet w szkole spokojne wysłuchiwanie nudnych wykładów nie było twoją najmocniejszą stroną. Po wyjściu z audytorium nie pamiętasz prawie nic - otrzymujesz karę -3 punktów do rzutu kolejnymi kośćmi.
Kurs - egzamin
Po wykładowej serii od razu przyszedł czas na egzamin. Z wiedzą świeżo kołatającą się w umyśle siadasz przed zwojem pergaminu z wypisanymi na nim pytaniami, kałamarzem oraz piórem antyściąganiowym - nawet najmniejsza próba oszustwa skończy się nie tylko unieważnieniem kursu, ale niemożnością podejścia do niego ponownie.
Znów rzucasz dwiema kostkami - tu sumujesz liczbę oczek:
12–9 – Świetny wynik! Sprawdzający nie mogą się do niczego przyczepić - są pod wrażeniem dokładnych odpowiedzi i zapamiętanych na pierwszy rzut oka dość niezbyt ważnych szczegółów. Po dyplom zgłoś się tutaj.
8–6 – nie poszło ci aż tak źle, ale zabrakło dosłownie punktu lub dwóch do przekroczenia wymaganego progu. Komisja zgadza się na natychmiastową poprawę, dając ci czas na przejrzenie notatek (oraz na własną przerwę obiadową). Ostatecznie zdajesz - twój post musi mieć jednak przez dłuższy czas pobytu w Ministerstwie co najmniej 2500 znaków. Po dyplom zgłoś się tutaj.
5-2 - znajdujesz swoje imię i nazwisko na samym dole listy osób przystępujących do egzaminu. Cóż, miejmy nadzieję że następnym razem pójdzie ci lepiej - pamiętaj, że w przypadku chęci poprawy testu pisemnego musisz ponownie przemęczyć się przez wykłady. Powodzenia!
Teleportować każdy szanujący się czarodziej powinien potrafić to robić. Diana pod tym względem nie odbiegała za bardzo od normy. Chciała się nauczyć teleportacji już dawno, ale dopiero teraz, po ukończeniu siedemnastego roku życia, było to możliwe. Wiedziała, że posiadanie tej nowej zdolności, znacznie ułatwi jej życie codzienne. Koniec z wszywaniem błędnego rycerza! Jeśli tylko będzie miała ochotę, aby gdzieś się dostać, wystarczy obrócić się wokół własnej osi, pomyśleć o celu podróży i mocno się na nim skupić. W teorii... W praktyce, przy pierwszym podejściu Diana przekonała się, że to wcale nie jest takie proste. Pomimo tego, że ćwiczyła długi czas, pomimo tego, że powinna to być tylko formalność, stres zrobił swoje. Nie pomogły porady Ivy, a może wręcz ją zupełnie rozproszyły. Pierwszego egzaminu nie zdała. Nie martw się, następnym razem pójdzie Ci znacznie lepiej! próbowała pocieszyć ją Iva z pokrzepiającym uśmiechem na ustach. Wiem, że tak będzie, ale mimo tego, powinnam już teraz to zdać. W odpowiedzi Iva uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Następnym razem ja Ci pomogę! i z tą obietnicą w sercu i w głowie, Hazel kolejnego dnia udała się ponownie na egzamin. Tym razem wszystko poszło jak z płatka. Nie miała żadnych problemów, aby teleportować się w wyznaczone przez egzaminatora miejsce! Jakby pod wpływem tych pozytywnych emocji, Diana zdecydowała się od razu podjąć egzaminu na teleportację łączną. Mało przekonujący egzaminator podszedł do niej, chwycił mocno pod ramię i wyznaczył cel. Udało się! Wszystko poszło idealnie! Co prawda D wyczuła, że jedna z jej brwi stała się trochę mniejsza przez ten egzamin, ale hej! Kto by się tym przejmował, skoro nawet egzaminator puścił to mimo uszu?
Słodka Morgano, jaki to był wstyd. Mefistofeles nie potrafił już zliczyć, który to raz pojawia się w Departamencie Transportu Magicznego, wydając całą fortunę na poprawy kursu teleportacji łącznej. Było to o tyle frustrujące, że zwyczajnie nienawidził Ministerstwa Magii - przychodzenie i kajanie się przed urzędnikami nie leżało w zakresie jego ulubionych czynności. Uparł się, niestety. Teleportacja łączna wydawała mu się niemal przydatniejsza od indywidualnej, bo przecież o ile sam z siebie mógł ruszyć gdzieś z buta, tak nie mógł do tego nakłaniać ludzi. Chciał umieć, chciał opanować tę sztukę do perfekcji. Chciał skakać pomiędzy różnymi przestrzeniami w środku nocy, o świcie, pod koniec męczącego dnia, a także w trakcie nudnej - lub wybitnie fascynującej - rozmowy. Porażek odniósł tyle, że nie potrafił nawet określić znajomym, jak bardzo mało nadziei miał na zdanie akurat teraz. Motywację miał, jak zawsze. Durny upór, a przy okazji chęć nauczenia się czegoś przydatnego, zaraz po powrocie z trudnych warunków egipskiej pustyni. Nie dał się krzywym spojrzeniom egzaminatora, a za to zebrał się w pełni w sobie i zwyczajnie pokazał, na co go stać. Wykonał teleportację łączną bezbłędnie, zatem nikomu nie udało się znaleźć żadnego drobiazgu na doczepkę; Ślizgon w drogę powrotną do Hogsmeade udał się już z certyfikatem odnośnie zaliczenia egzaminu. Coś szczęście się go uczepiło...
Wiek dwudziestu dwóch lat to idealna pora by nadrabiać zaległości. Wiadomo magia szwankuje, trzeba więc jakoś sobie radzić. Normalnie machnąłby pewnie ręką i korzystał z sieci fiuu, ale coś mu śmierdziała ta cała akcja. Wiecie dlaczego akurat oni? Byłby w stanach, wszystko byłoby ok. Nie to by kogoś konkretnego o to podejrzewał. "Ej ty łysy, to ty kombinowałeś przy tym pokrętełku od magi, przyznaj się!" - Co to, to nie. Jednak wolał byś przygotowany na konieczność teleportowania się, gdyby jednak ten łysy się znalazł. Nigdy nic nie wiadomo, a on chciał móc ochronić swoje alkohole przed złem! Także przystąpił do kursu, który wchodził mu jak flaki z olejem. Całkowicie zapomniał jak się uczyć, ile można zapamiętać, za to przypomniał doskonale jak bardzo nie lubi tego robić. Nic więc dziwnego, że egzamin wyglądał jakby już na wstępie rozszczepił mózg na miliard części. Trwał od dłużej niż zakładał, ale wychodząc mógł odetchnąć pełną piersią. Zdał! Nie ważne, że na nic więcej się nie nadaje, najważniejsze, że to już za nim.
Jak na Londyńskie standardy, było zimno, jak na Rosyjskie Standardy, było normalnie. Mimo tego Kirył nie żałował, że droga z jego mieszkanka na Pokątnej, do ministerstwa Magii nie była zbyt długa. Kiedy znalazł się już na miejscu, zasiadł w korytarzu przed salą egzaminacyjną i z tomikiem poezji w dłoni, zasiadł w oczekiwaniu na swoją kolej. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, a to, że poza nim na korytarzu siedziały tylko dwie osoby, wyglądające na co najmniej, o ile nie bardziej znudzone od niego, co nie pozwalało mu obserwować ich emocji, bo jedynym co gościło na ich twarzach, było owo właśnie znudzenie. Jedynym co mu pozostało, było zatopienie się w słowie pisanym i w pełni oddać się jego treści. Stary wysłużony tomik poezji Puszkina mignął w jego dłoni. Minęło kilkanaście minut, a drzwi sali egzaminacyjnej otworzyły się, a z jej wnętrza wydobył się znudzony głos, anonsujący, że czas na jego egzamin. Czy Kirył się stresował? Nie, przecież dobrze przygotował się do tego testu, poza tym los był już przesądzony i jeżeli test ma się udać, to się uda. Egzaminatora przywitał szerokim uśmiechem, a ten odwdzięczył mu się tym samym. Po krótkiej wymianie uprzejmości i formalności, Kirył mógł przejść do części praktycznej testu. Przymknął oczy, a w głowie wybrzmiały mu trzy słowa... Cel.... Wola.... Umysł.... Kiedy znowu podniósł powieki, by zmierzyć wzrokiem sale, był już w innym miejscu, co prawda na granicy wyznaczonego pola, ale zaliczył! Udało się za pierwszym razem. Podszedł do egzaminatora i z jeszcze szerszym uśmiechem niż wcześniej, uścisnął mu dłoń i podziękował za to, że nadzorował jego test, przy okazji zapamiętując szczere zdziwienie, ale i radość z tego, że kogoś cieszy jego praca. Dobrze wiedział, że takie drobne rzeczy, ludzie cenili najbardziej, a jego cieszyło to, że mógł, chociaż trochę poprawić humor znudzonego pracownika. Opuścił sale i niezwłocznie skierował się do swojej ulubionej kawiarni, by trochę popisać i nagrodzić się za udany test. Kostki 3 5 2
Tuż po siedemnastych urodzinami zdecydowałem się zdać egzamin na teleportacje, która wydawała mi się umięjętnością konieczną do funkcjonowania. Egzamin na teleportację indywidualną poszedł mi fenomenalnie - nie miałem z nim żadnego problemu, ale mimo to obawiałem się teleportacji łącznej, która była zdecydowanie trudniejsza: w tamtych czasach nie byłem jeszcze aż tak przyzwyczajony do egzaminów. Na egzaminie z teleportacji łącznej stresowałem się jeszcze bardziej niż przed. Do szczególnej pasji doprowadzała mnie mina urzędniczki, z którą miałem sięteleportować. Wyglądała ponuro i nerwowo, tak jakby była ofiarą wielokrotnego rozszczepienia za sprawą durnych studentów. Nerwy wzrosły jeszcze bardziej, gdy okazało się, że ponownie zdaje z tym samym egzaminatorem, który widząc już moje popisy miał zapewne wyższe wymagania. Podjąłem próbę niepewnie, ale ku mojemu własnemu zdziwieniu udało się! Egzaminator wychwalał mnie przez ponad kwadrans, twierdząc, że dawno nie spotkał kogoś tak zdolnego.
Przyszedł do budynku ministerstwa w złym nastroju. W międzyczasie rozpadał się deszcz, prawie potrącił go trolejbus, a w fabule najnowszych Avengersów nic nie potoczyło się odpowiednio. Był jednak zmotywowany, żeby zdać ten cholerny egzamin, bo w przypadku porażki musiałby wszędzie chodzić piechotą, a nienawidził chodzić piechotą w deszczu, metro było zbyt zatłoczone, a na autobusy szkoda nerwów. Ach, a przecież taka teleportacja byłaby też jedyną możliwością do odwiedzin tatusia! To znaczy - gdyby nie siedział w Azkabanie za kilka avada-kedavr i Wisznu jeden wie, co jeszcze nawyprawiał. Gdy Behemot napotkał egzaminatora, nie musiał nawet sięgać do swojej legilimencji, żeby wyczytać, jak bardzo tamtemu nie chciało się go egzaminować. Miał dosłownie na końcu języka - może się jakoś dogadamy? - byle tylko nie musieć zdawać tego dzisiaj. Co za beznadziejny dzień! Czuł przecież, jak przemokła mu koszula, a i te buty nie były w najlepszej kondycji. Skinął mężczyźnie marsowo głową. Może jednak jakoś zaliczy? Psim swędem, bo psim swędem, ważne, by papierki się zgadzały. Cel! Wola! Namysł! Nie wahał się przed unicestwieniem samego siebie. Behemotowi udało się wylądować kilka metrów obok swojego poprzedniego miejsca z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy, który jednak zacisnął się w skwaszoną krechę, gdy egzaminator pokręcił głową. Nie będzie mógł zdawać łącznej? Nie, żeby było mu to bardzo nie na rękę, w końcu zazwyczaj chodził samotnie własnymi ścieżkami jak kot, ale perspektywa zawalonych możliwości gryzła jego ambicję. Rozzłoszczony tylko bardziej niedocenieniem swoich kiełkujących umiejętności, opuścił salę, jeszcze przed przekroczeniem progu wodząc niespokojnymi palcami po kieszeniach marynarki w poszukiwaniu papierosa.
Ukończenie Ilvermorny i zostawienie za sobą durnej amerykańskiej rodzinki smakowalo mu lepiej niż brandy z miodem pitnym; był jednym z tych, co mieszać się nie boją. Młody, pełen wigoru, ekscentryczny i rześki, przekroczył bramy Ministerstwa, rozglądając się na wszystkie strony i pogwizdując głośno, by napawać się echem odbijającym się od ścian.
- Tu będę pracował, ziomy - oznajmił, przywitawszy się z jakimś urzędnikiem i puściwszy oko do urzędniczki. - Przyzwyczajajcie się! Pracownik ministerstwa uśmiechnął się blado, bardzo pragnąc usiec jego entuzjazm - a był to entuzjazm nadmuchany, na pokaz, byle by wykreować wrażenie, że Warren nic a nic się nie stresuje. To jak przed egzaminem na mugolskie prawo jazdy! Nawiasem mówiąc, dlaczego Anglicy wciąż trzymają się tej niepotrzebnej upierdliwości, jaką jest ruch lewostronny? Przez to normalni ludzie muszą uczyć się wszystkiego jeszcze raz, ciągle gubiąc na światłach i przeżywając niesamowity stres parkowania równoległego.
Obiektywnie ocenił, że zdał raczej gorzej niż lepiej, grunt jednak, że z d a ł - uśmiechnął się rozbrajająco do swojego mentora i objął go, by wyrazić swoją wdzięczność za wszystkie jego krzyki i obelgi, które padły podczas tego jakże fantastycznego kursu. Wyszedł z uśmiechem na wargach.
Claude stwierdził, że przyszedł odpowiedni czas w jego życiu, by postarać się o certyfikat umożliwiający teleportację łączną, o którym bardzo długo myślał, lecz do którego nie mógł się zabrać. Gdy podszedł któregoś dnia do Departamentu transportu magicznego, by dopytać się o możliwość zdawania owego kursu, dowiedział się, iż najpierw będzie musiał poprawić swoje wyniki w teleportacji indywidualnej, co wydało mu się na początku nieco śmieszne. Wszak zrobił ten kurs wieki temu i od tamtej pory wielokrotnie używał teleportacji, dlaczego miałby im po raz kolejny udowadniać, że ją potrafi? Cóż, prawdopodobnie dlatego, że wcale takim orłem w teleportacji nie był. Aż wstyd wspominać, ile raz musiał do tego egzaminu podchodzić ponownie, ile razy spotkał się z karcącym lub zażenowanym spojrzeniem egzaminatorów w komisji oraz ile galeonów zostawił w kasie (ta ostatnia strata bolała go chyba najbardziej w tamtej chwili). Nie poddawał się jednak, Faulkner należał do tego typu ludzi, którzy byli uparci i mimo wszystko brnęli przed siebie. On też zamierzał brnąć w to dalej, bo skoro powiedział sobie A, chciał powiedzieć i B, a to oznaczało, że nie spocznie, póki nie zaliczy teleportacji łącznej! Ostatecznie poprawił wynik z tej indywidualnej, z czego był bardzo dumny i jeszcze tego samego dnia przystąpił do zdawania pierwszego podejścia teleportacji łącznej. Dobrze, że nie skończyło się ono niczym poważnym, bowiem nie należało do najlepszych... Okej, było tragiczne. Na szczęście na tej części kursu musiał się pojawić jeszcze tylko dwa raz, raz oblewając, a za drugim razem śpiewająco zdając! Wystraszona pani, z którą musiał się teleportować, pochwaliła go i nawet powiedziała, że jego podejście było tak gładkie, iż nawet nie zdążyła odczuć negatywnych konsekwencji teleportacji, a już stała na nogach w drugim miejscu. Z nowym certyfikatem Claude był znacznie bardziej szczęśliwy. Dopiął swego! /zt
Rodzice gderali mu już od dawna o tym, żeby poszedł zdać kurs na teleportację. Z jednej strony sam chciał, ambicje na swój sposób nie zezwalały mu odwlekać tego w nieskończoność, ale wraz z dniem uzyskania pełnoletności, zupełnie opadł z sił. Czuł, że jeśli pójdzie tam teraz i podejmie próbę to spieprzy, a nie chciał wydawać pieniędzy w błoto. Siłę do działania poczuł dopiero w październiku. Przez cały wrzesień nasłuchał się od uczniów mających siedemnaste urodziny w lecie, jak to łatwo i sprawnie poszły im egzaminy na teleportację. Nie mógł już tego znieść, nerwy mu puszczały jak o tym słyszał. Toteż, któregoś dnia, zupełnie od czapy, zdecydował się zawitać do ministerstwa i wreszcie mieć to z głowy. Cel. Wola. Namysł. Pieprzony Ce-Wu-En. Dlaczego się stresował? Przecież nigdy się nie stresował. Może to przez to, że każda poprawka kosztowała pięć galeonów? Wszedł do sali. Rozejrzał się wokoło po przestronnej sali, zobaczył szeroko uśmiechniętego egzaminatora, więc również odwzajemnił uśmiech. Skupił się, pamiętając o powtarzanej przez każdego zasadzie. I w zasadzie, chyba właśnie ten spokój ducha, który mu towarzyszył zaważył o wyniku jego teleportacji. O bardzo dobrym zresztą wyniku, dzięki któremu zdał, bez żadnych zastrzeżeń egzaminatora i mógł przystąpić do teleportacji łącznej. Do sali weszła nieco przestraszona urzędniczka. Tyler domyślił się, że to ona ma posłużyć za jego partnerkę przy teleportacji. Naprawdę nie chciał jej zrobić żadnej krzywdy, więc modlił się, żeby drugi egzamin zdać równie dobrze, co poprzedni. Pomyślał jeszcze przez chwilę o tej biednej pani, narażonej pewnie na ciągłe rozszczepienia ze strony kursantów. Przestał się już dłużej zadręczać, skupił równie mocno, co poprzednio błagając, by nie zrobić krzywdzie tej niczemu winnej kobiecie. Uwierzył, że mu się uda i proszę, zdał, równie świetnie co poprzednio. Widać było, że zarówno egzaminator, jak i starsza pani odetchnęli z ulgą. I choć Tyler wydawał się być spokojny, to on również odetchnął z ulgą. Miał już to za sobą, na dodatek bez poprawek! indywidualna: 5 + 5 + 4= 14 łączna: 6 + 6 + 4= 16
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Retrospekcja (rok 2000) Podejście pierwsze Kostki - 1, 5, 2 Teleportacja. Czymże ona może być? Większość mówi, iż jest to sztuka na tyle trudna do opanowania, że lepiej nie warto się jej podejmować. Inni zaś - wręcz przeciwnie, przyszło im to z niebywałą łatwością, jak gdyby fakt, że są czarodziejami, wystarczał do nauki tej umiejętności. Czas jednak nie pozwalał na to, żeby i on stał bezradnie w miejscu, przyglądając się bez większego powodu na stawiających kroki do przodu ludzi. Tym bardziej, że jego ambicje z każdym rokiem stawały się o wiele większe, przez co coraz trudniej było mu usiedzieć w jednym punkcie życia. Nie chciał, by ojciec nie był z niego dumny, aczkolwiek w tych czasach już bardziej kierował się tym, że te wszystkie rzeczy robi dla siebie, a głównie dla własnej przyszłości. Przyszłości, którą nakierowuje za pomocą powolnego przesuwania palców po suchej skórze ciała. Nie przejmował się tym zatem, aczkolwiek fakt, że zostanie wystawiony na próbę, wystarczająco działał na niego niekorzystnie. Nie lubił się chwalić, nie lubił aż nadto wychodzić do ludzi, jednak starał się myśleć pozytywnie. Jak to chyba każdy, kto podjął się tego wyzwania. Wszedł zatem do budynku, rzucając trochę zagubionym spojrzeniem zza okularów. Nie zawsze je nosił, aczkolwiek wolał nie pogłębiać wady wzroku, która, nswet jeżeli w chwili obecnej była bardzo niewielka, w przyszłości mogłaby stać się trochę poważniejszym problemem. Ubranie niegodne londyńczyka od razu zostało zauważone przez personel, jednak nie dbał o to zbytnio, chcąc jedynie wejść, zdać oraz mieć to z głowy. Matthew z pewną dozą nieśmiałości przyjął uśmiech egzaminatora, który najwyraźniej był już trochę znudzony faktem, iż ktoś kolejny postanowił podejść do kursu. Cel, wola, namysł. Trzy rzeczy, o których opowiadał mu kiedyś ojciec. Kiedyś, bo teraz ich kontakt znacznie się pogorszył. Czyżby to przez fakt, iż zwyczajnie różnica odległości powodowała, że więź osłabła, a wysyłanie prostych, nieskomplikowanych pod względem pisemnym listów, stało się monotonne? Sam nie wiedział. Uśmiechnął się trochę słabo, poprawiając ubranie, jakie na siebie włożył, by następnie skupić się na rzeczach ważniejszych od faktu, iż wreszcie zajmuje się sam sobą. Już wierzył, że coś z tego wyjdzie, jednak niestety zawiódł się - egzaminator jedynie spojrzał na niego ponuro, gdy, jak się okazało, mężczyzna nie mógł zwyczajnie użyć tej umiejętności i uzyskać dyplomu. Stał w miejscu jeszcze bardziej zagubiony, nie wiedząc, dlaczego miał tym razem takiego pecha, a po chwili, gdy ogarnął, co się tak naprawdę stało, pokłonił się delikatnie, westchnął cicho oraz wyszedł.
Podejście drugie: Kostki - 3, 3, 4 Trenował i trenował, nie chcąc tak łatwo zrezygnować - mówi się trudno i idzie się dalej. Po jakimś czasie jednak przyszedł jeszcze raz do Departamentu Transportu Magicznego, może nie modląc się, ale pokładając nadzieję w to, że tym razem uda mu się zdać. Tego dnia postanowił jednak za dużo nie myśleć o przytłaczających go sprawach, które, jak się okazało, mogły w jakiś sposób wpłynąć na ostateczny wynik teleportacji. Stanął, przymknął oczy, skupił się bardziej, wziął głębszy wdech, wypuścił go, rozluźnił ramiona, podniósł delikatnie podbródek oraz pomyślał o zasadzie ce-wu-en. Poprawka - starał się, by nic mu w tym nie przeszkodziło. Nim się jednak obejrzał, zdążył odebrać odpowiedni papierek, ciesząc delikatnie mordę z tego, że wreszcie mu się udało - za drugim podejściem.
Teleportacja... Coś, czego powinni zabronić mu się uczyć, żeby przypadkiem nie wpadł we własne sidła i po prostu się nie zabił. A może nie powinien tak negatywnie myśleć? Poprawka: on tak nie myślał. Wiecznie pozytywna dusza Charliego zwyczajnie podeszła do tego testu normalnie, niemniej jednak na początku starał się zapamiętać o zasadzie ce wu en... Ce wu en... Może się uda? Cel, wola, namysł, nie może być AŻ tak źle, czyż nie? Uśmiechnął się pod nosem, dodając otuchy samemu sobie, by następnie wejść do nieznanego wówczas budynku (poprawka: nie pamiętał nazwy, zaś do czego służył, był wspaniale świadom). Oczywiście chłopak dbał o swoją nienaganną prezentację, dlatego tym razem ubrał się elegancko, zakładając marynarkę - jedyne, co go zdradzało, to tak naprawdę wzrost - śmiesznie niski chłopaczyna wszedł zatem do miejsca, gdzie miał zdawać egzamin, zadowolony, że nie zapomniał, gdzie ono dokładnie leży. Wykonawszy kolejne kroki, już po chwili pojawił się przed obliczem najwidoczniej znudzonego egzaminatora - cóż się dziwić, skoro pewnie tyle samo osób przedziera się przez ten test, a on tylko patrzy i ocenia, czy osoba zdała poprawnie. No cóż. Przyszła kolej na niego. Uśmiechnął się pogodnie oraz rozpoczął odpowiednie myślenie - dobra, jakoś o zasadzie ce-wu-en nie zapomniał, a przede wszystkim nie pozwolił, by utknęła ona gdzieś w głowie, niemożliwa do wyciągnięcia. Może egzaminator musiał czekać trochę dłużej niż w przypadku innych, lecz udało się - może nie zdał śpiewająco, ale ewidentnie udało mu się. Kolejne próby co prawda były coraz lepsze, jednak nie na tyle, by pan dopuścił go to teleportacji łącznej - no cóż, zdarza się!
Wiedziałem, że jestem zbyt ciapkowaty, żeby móc cokolwiek zdawać, jednak osobiście uznałem, że dobrze będzie zdać jeszcze raz teleportację indywidualną, by móc następnie przejść do teleportacji łącznej. Miałem dziwne przeczucie, że to rzeczywiście mi się przyda, jeżeli postanowię podjąć się jakiejkolwiek akcji, gdy atmosfera będzie gęstnieć (swoją drogą, bardzo by się to w sumie niedawno przydało, co nie?), dlatego jeszcze raz pojawiłem się przed budynkiem Departamentu Transportu Magicznego, licząc na to, że mi się uda tym razem zdać wszystko w epickim stylu. No dobra, nie miałem jakichkolwiek nadziei na fajerwerki i wybuchy, których już nie chciałem słyszeć i widzieć, dlatego postanowiłem postawić wszystkie pieniądze na jedną kartę. Mimo, że moja sytuacja była dość dramatyczna, nie miałem jakoś oporów przed wydaniem większej ilości oszczędności na własne zdolności, własne kursy, własną edukację. Czułem się już o wiele lepiej, kiedy powróciliśmy wszyscy razem do Wielkiej Brytanii, chociaż jednocześnie byłem świadom istniejącego na moim ramieniu oddechu rodziców, którzy starają się jak zwykle zrównać mnie z gruntem. Może powinienem zwyczajnie uciąć to, co sprawia ból? Nie wiedziałem. Może nie cierpiałem aż nadto, jednak mimo wszystko trochę to sprawiało przykrość, że własna rodzina nie chce Cię znać, bo jesteś inny, odmienny. Czy byłbym w stanie porzucić swoje przeznaczenie czarodzieja? Raczej nie, nawet jeżeli byłem zbyt niezdarny w tych strefach, ledwo co utrzymywałem balans podczas wody uderzającej o kostki z niezmierną dla mnie siłą. Zostałem wywołany - uznałem, jeszcze raz. I jeszcze raz. Nie miałem zamiaru się poddawać, nie po to rok po tym postanowiłem przyjść i podjąć się próby raz jeszcze. Wiedziałem, że pracownik może być znudzony, jednak tym razem nie decydowałem się odejść z pustymi rękoma - postanowiłem zdać w dobrym stylu, postanowiłem podjąć się nauki czegoś trudniejszego. Myślenie o zasadzie ce wu en wydawało się być czynnością prostą, co nie zmienia faktu, że prawda była naprawdę inna. Długo to nie trwało, gdy wreszcie udało mi się opanować tę sztukę, a egzaminator najwidoczniej był zadowolony ze starań, bo wreszcie mógł mnie dopuścić do kolejnego etapu. Może nie będzie aż tak źle? No, ale ryzykowałem tym razem życiem potencjalnej, niewinnej osoby - okej, skup się Charlie, skup! Pierwsza próba - nic. Kompletne zero, zasada nie zadziałała, jakoś nie zmieniło się nasze położenie. Rzuciłem wstydliwym uśmiechem w jej stronę, mając nadzieję na to, iż ta nie była zła za mój brak kompetencji. Okej, postanowiłem podjąć się raz jeszcze - ponownie nic. Co do cholery? Zastanawiałem się szybko, jednak postanowiłem zaryzykować raz jeszcze, uparty niczym osioł, waleczny jak lwica broniąca pokarmu dla młodych. Zamiast zabrać ze sobą miłą panią, aczkolwiek zlęknioną, zdołałem teleportować się samodzielnie - po prostu super. I jeszcze raz to samo, aż wreszcie zabrałem ją ze sobą, udało mi się zdać egzamin. Nie mogłem uwierzyć, że aż jeszcze raz dokonałem tej czynności podświadomie, biorąc ze sobą biedną osobę na krótką wycieczkę... Niemniej jednak, zdałem! Zadowolony wyszedłem, bogatszy o jeden papierek, który mnie kosztował znacznie więcej. No cóż, zdarza się.
Wszystkie próby minus jedna, która się zapodziała - tutaj
#7- nie udała się, znajduje się gdzieś daleko, a chcę być uczciwy #8 - 2, 1, 2 #9 - 6, 1, 6 #10 - 5, 6, 4
Wakacje powoli miały się już ku końcowi i choć obóz w Meksyku trwał jeszcze tydzień, to panience Lumière nie dane było spędzić ostatnich wolnych od szkoły dni na błogim relaksie pośród spalonych południowym słońcem plaż. Dziewczyna wróciła do domu kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, bowiem ostatniego dnia sierpnia czekał ją egzamin z teleportacji, na który zapisała się jeszcze przed opuszczeniem Anglii. W czerwcu, kiedy już egzaminy miała za sobą, Puchonka uczęszczała na przyśpieszony kurs, jednak z powodu wyjazdu, czy też przez własne zapominalstwo zmuszona była przesunąć egzamin o dwa miesiące. Stojąc teraz w wąskim korytarzu w Ministerstwie Magii, Agnes próbowała przypomnieć sobie wszystko, czego nauczyła się podczas tamtych zajęć, jednocześnie starając się nie gnieść z poddenerwowania rąbka spódnicy, co wychodziło jej dość słabo, bowiem już po kilku minutach na dolnej części jej dzisiejszego ubioru widniały nieestetyczne pręgi. Szatynka próbowała chyba wszystkiego - odliczania od zera do stu i z powrotem, głębokich wdechów, czy rozchodzenia stresu, jednak nic nie pomagało. Co pewien czas jej spojrzenie wędrowało ku ciężkim drzwiom, za którymi kilkanaście minut temu zniknęła inna dziewczyna, równie zdenerwowana jak ona. "Dlaczego to trwa tak długo, przecież powinna tylko wejść, teleportować się i wyjść. Może coś jej się stało? Merde, mam nadzieję, że się nie rozszczepiła." Takie myśli tylko potęgowały stres, który objawiał się u Puchonki narastającym bólem brzucha, który w pewnym momencie stał się nie do wytrzymania, przez co dziewiętnastolatka zrezygnowała z przechadzki po korytarzu i opadła na zimną ścianę naprzeciw wejścia do sali egzaminacyjnej. Jednak gdy tylko jej plecy osłonięte cienką, błękitna koszulą dotknęły tynku, drzwi otworzyły się bezgłośnie, a stojący za nimi mężczyzna w garniturze zaprosił ją do środka. Przełykając głośno ślinę ruszyła przed siebie, zatrzymując się dopiero na samym środku przestronnego pomieszczenia, tuż przed drewnianym biurkiem, za którym zajął miejsce urzędnik, który wcześniej otworzył jej drzwi. Oprócz ich dwójki w sali znajdowała się jeszcze jakaś kobieta, siedząca na krześle w rogu pokoju - magomedyk, w razie, gdyby coś poszło nie tak. "Zaczynajmy" usłyszała odrobinę znudzony głos, biorąc więc ostatni głęboki wdech, Agnes przystąpiła do egzaminu. Sama nie wiedziała, jak to się stało, ale mniej więcej dwadzieścia minut później ściskała w ręku kwitek informujący o tym, że uzyskała wynik pozytywny. Co prawda nie poszło jej wspaniale, o czym urzędnik nie omieszkał jej poinformować tym swoim znudzonym tonem, ale najważniejsze, że zdała. Z każdym krokiem, który oddalał Puchonkę od sali egzaminacyjnej, na jej twarz wracały kolory, a na ustach pojawiał się coraz szerszy uśmiech, tak więc gdy wreszcie opuszczała budynek Ministerstwa Magii, dziewczę niemal skakało z radości. Teraz pozostała tylko jedna kwestia...jak bardzo przestraszy mamę, kiedy aportuję się na sam środek kuchni?
Na początku lipca: Nadszedł bardzo ważny dzień w życiu Carson - ten, w którym postanowiła w końcu zapisać się na egzamin z teleportacji. Dziewczyna w maju obchodziła już swoje osiemnaste urodziny - natomiast nie posiadła jeszcze papierka uprawniającego ją do korzystania z umiejętności teleportacji! Jak to się stało? Otóż odłożyła to na później, by nie rozpraszać się pobocznymi sprawami i skupić się na zaliczeniach i egzaminach. Zresztą i tak dopiero po tych wakacjach będzie mogła faktycznie się teleportować gdziekolwiek, jako że do tej pory nie miała pozwolenia na opuszczanie murów Hogwartu poza okazjonalnymi wycieczkami do Hogsmeade. Od września miała jednak zacząć prowadzić studenckie życie, a to oznaczało możliwość przeżycia większej ilości przygód. Nie było lepszego czasu, niż teraz! Stawiła się w Ministerstwie Magii niemalże od razu po rozpoczęciu wakacji. Dosłownie następnego dnia po powrocie do rodzinnego domu wybrała się do gmachu Ministerstwa na swój egzamin. Znalazła odpowiedni Departament, odczekała chwilę, po czym została wpuszczona do sali egzaminacyjnej. Komisja wytłumaczyła jej dokładnie to, co miała zrobić. Kiwnęła głową, po czym zajęła pozycję w odpowiednim miejscu. Zamknęła oczy, by polepszyć swoje skupienie. Jej cel był jasny i konkretny - czerwona obręcz nieopodal. Wzięła oddech, po czym obróciła się na pięcie, intensywnie koncentrując się na okręgu. Poczuła to dziwne uczucie zasysania, po czym teleportowała się z trzaskiem dokładnie tam, gdzie chciała. Otrzymała zaliczenie i wyszła z Ministerstwa niezwykle szczęśliwa tym, co dziś osiągnęła. Zdała teleportację za pierwszym razem! /zt
Zakazy ojca. Czym one dla niej były? Otóż praktycznie niczym - kiedyś rzeczywiście słuchała się go i była w stanie wyrecytować zasady panujące w tym cholernym domu niczym pacierz, co nie zmienia faktu, iż już dawno zaczęła dostrzegać fakt bycia prawdziwym skurwysynem - nienawidziła go oraz jedyne, czego pragnęła, to może nie jego śmierć, co po prostu wyparowanie, zniknięcie, bycie świadomym tego, iż więcej się nie pojawi i nie zepsuje wszystkim innym humoru. Zabierał wszystko, starał się przekonać siostrę na własną stronę, a syna już pociągnął do czarnej magii, którą bez wahania zaczął się paprać. Blizna na brzuchu stała się nieodłącznym elementem jej wyglądu, przez który jeszcze bardziej miała ochotę wymiotować, a sam fakt tego, iż Deimos użył wobec niej teleportacji, by ją wynieść na pastwę losu, uznawała za tak chore, iż nie mogła w żaden sposób pojąć sposobu działania jego mózgu. Starała się oczywiście dowiedzieć, z jakiej racji to ona zdobywa największe bęcki, z jakiej racji to ona musi cierpieć, każdego wieczora zastanawiać się, dlaczego została tak upokorzona - i zdawała sobie sprawę z tego, że jest po prostu niechciana. Nielubiana. Niekochana. Babcia jeszcze oferowała jej wsparcie, mimo magiczności swojej córki oraz wnuczki nie wycofywała się ze stanowiska, potrafiła naprawdę wspomóc dobrym słowem, no ba, starała się nawet odebrać prawa do wychowywania Rieux, na co jednak Ministerstwo Magii nie było zbyt przychylne. Przybyła po treningu całkowicie odświeżona oraz czysta do Departamentu Transportu Magicznego, gdzie miała zamiar zdawać różne teleportacje - indywidualną oraz łączoną. Wiedziała, że to może się jej niezwykle przydać, oczywiście jeżeli informacja ta nie dotrze do tego alkoholika, który śmie się nazywać głową rodziny. Zasada ce-wu-en zdawała się być w pewnym stopniu trudną sztuką do opanowania, ale nie dla niej. Bez namysłu podeszła do egzaminu, obserwując ruchy egzaminatora, najwidoczniej znudzonego kolejnym kandydatem. Pierwsza próba - no cóż, wyszła jej w miarę dobrze, co nie zmienia faktu, iż podczas osuwania się w inną część pokoju zwyczajnie pozostawiła ze sobą torbę. Zdziwiło ją to, aczkolwiek osoba siedząca za biurkiem postanowiła uznać to za małe nieporozumienie i wyznaczyć jej to, że po prostu zdała. Oj nie, nie zamierzała aż tak się poddawać. Jeszcze raz - poszło znacznie gorzej. Kolejna próba - ciut lepiej. Następna - ciut gorzej. Skoncentruj się, Winter Rieux, jeżeli chcesz zdać. Pomyśl nad miejscem, w które chcesz się udać - pomieszczenie to samo, aczkolwiek w innej lokalizacji, tuż nieopodal dekoracji budującej fundamenty ściany pokoju zdawkowego. Skup się na tym miejscu - postaraj wyobrazić przestrzeń wokół siebie, weź głęboki wdech, poczuj inny zapach. Opadnij w nicość, pozwól, by reszta została wykonana za Ciebie, obróć się, niech Ci się uda. W mgnieniu oka, po charakterystycznym kliku, udało jej się osiągnąć sukces, na co egzaminator pogratulował jej serdecznie i wręczył tym razem dyplom bez większego skrępowania tym, że zaistnieje ryzyko rozszczepienia po drodze. To jednak nie był koniec - to był klucz do kolejnych bram broniących tym razem o wiele trudniejszą technikę. Czy się jej uda? Nie wiedziała. Słyszała tylko, że możliwość opanowania wynika głównie z doświadczenia, skupienia, siły woli, a nie szczęścia, które być może wcześniej ją opanowało. Pokój był niezwykle podobny w swej prostocie, tym razem jednak musiała to zrobić z biedną panią, która ryzykowała swoim życiem w celu nauczania młodych osób tejże sztuki. Chwyt za dłoń, niezbyt tolerowany przez samą Rieux, aczkolwiek konieczny, jeżeli chciałaby uchronić siostrę przed niebezpieczeństwem związanym z pijanym ojcem. Skupiła się, aczkolwiek na nic zdały się wówczas jej próby, zamiast tego stały w miejscu bez jakiegokolwiek celu, czekając na to, aż magia zacznie działać. Może to była wina niefortunnych zakłóceń? Najprawdopodobniej, bo podjęcie się jeszcze raz teleportacji łącznej wyszło pozytywnie, przez co Winter mogła odebrać dwa dyplomy.
| zt
TELEPORTACJA INDYWIDUALNA I próba (darmowa):10 II próba:7 III próba:13 IV próba:11 V próba:8 VI próba:16
TELEPORTACJA ŁĄCZNA I próba (darmowa):9 II próba:13
Nie podlegało zwątpieniu - musiałam się tutaj znaleźć. Zjawienie się, podejście - odpowiednie do kursu, było dla mnie jedynie kwestią mijającego czasu. Zazdrościłam teleportacji tak samo, jak zazdrościłam uprzednio rozpoczynania nauki, jak zazdrościłam pierwszej, nabytej różdżki - która stawała się przeznaczona. Dotychczas mogłam wyłącznie wykorzystywać prawdziwie marną namiastkę - podróżowania z pomocą sieci Fiuu połączonych kominków. Umiejętność - przemieszczania się z miejsca na miejsce, zgodnie z kaprysem woli - wydawała się dla mnie niezbędna. Dlatego przyszłam, dlatego staję obecnie przed odpowiednią komisją. Cel. Wola. Namysł. Skupiam się - oczywiście pragnę, w chwili obecnej wypaść możliwie najlepiej - niestety, nie wszystko idzie po mojej myśli. Koniec końców, egzaminator przymyka oko na moje błędy - których jestem, oczywiście świadoma. Nie będę w stanie przystąpić do egzaminu z teleportacji łącznej - chociaż obecnie zdałam. Cóż. Kiedyś poprawię; z pewnością.
Przyszedł, po tylu latach, ponownie do miejsca, gdzie po osiągnięciu siedemnastego roku życia zdawał egzamin na teleportację indywidualną. Był doskonale świadom tego, że widok tak starego dziada sięgającego prawie czterdziestki może być czymś absurdalnym, zahaczającym o granice normalności, co nie zmienia faktu, że czuł taką konieczność; nie chciał jednocześnie pozostawać w tyle. Musiał coś potrafić, musiał jednak przed festynem powtórzyć notatki, poćwiczyć teleportację, gdyby stało się coś podobnego lub o wiele gorszego niż rok temu. Nie bez powodu został przydzielony do częściowego dbania o tłumy, zatem nie mógł sobie pozwolić na brak jakiegokolwiek profesjonalizmu ze swojej strony; zadbany, czysty (jak zwykle), ubrany w miarę stosownie do podejścia do egzaminu, zawitał w czterech ścianach budynku, by następnie podjąć się próby poprawy teleportacji indywidualnej. Wiedział, że nie był z niej najlepszy, co nie zmienia faktu, że chciał się poprawić, chciał ponownie podejść, przestudiować notatki, stać się bardziej doświadczonym. Niemniej jednak, początkowe próby w ogóle się nie udawały. Za jednym razem się nieprawidłowo teleportował, za innym podejście do egzaminu było tylko i wyłącznie stratą czasu oraz galeonów. Niemniej jednak, nieustanna rutyna uderzająca w powtarzanie czynności dała o sobie znać; zdając ostatecznie kurs na samotne podróżowanie poprzez możliwość wykorzystania zasady c-w-n. Potem pozostało podejście do teleportacji łącznej, w której to poszło mu o wiele lepiej i za czwartym razem, nie doprowadzając do rozszczepienia biednej pani, która to ryzykowała swoje życie możliwością zgonu na miejscu przez nieumiejętne stosowanie tejże umiejętności. Niemniej jednak - udało się.
Wiedziałem, że pełnoletność oferuje wiele możliwości, ale nie spodziewałem się, że będzie ich aż tak wiele. Najpierw pojawiła się możliwość zdawania prawa jazdy. Teraz czekał mnie egzamin na teleportację, do którego uczono nas przez dobrych kilka miesięcy. Podszedłem do niego na ogromnym luzie. Nie wiem, chyba nie zależało mi na nim zbyt mocno. Nie zdam, to trudno. Nie planowałem płakać z tego powodu. W najgorszym wypadku po prostu go powtórzę. Do sali wszedłem jako jeden z pierwszych z długiej kolejki przed drzwiami. Był to lekki uśmiech od losu w moim kierunku. Gdybym miał dłużej stać z tymi wszystkimi panikującymi siedemnastolatkami, skończyłbym z równie miękkimi kolanami co oni. W środku było bardzo ponuro. Spodziewałem się czegoś więcej, niż tylko jednego biurka i mężczyzny siedzącego za nim. Czarodziej leniwie wstał i wskazał mi na linię zza której miałem się teleportować oraz mój cel kilka metrów dalej. Jego wyraz twarzy był jasny.W każdym momencie mogłem zaczynać. Cel był bardzo prosty. Namalowany na podłodze okrąg kilka metrów dalej. Jego wizja była tak jasna i klarowna, że nie mogłem tego zepsuć. Cały czas go widziałem. W pewnym momencie byłem na tyle skupiony, że wszystko inne zniknęło. Zrobiłem to wręcz idealnie. Moja wola, nie była najlepsza. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Myśl o tym, żeby szybko odwalić egzamin, nie była najlepsza tuż przed teleportacją. Chciałem to wszystko zrobić szybko i nie skupiałem się zbyt mocno nad dokładnością. Wiem, że z takim nastawieniem nieco zjebałem. Później przyszedł obrót i cały świat koszmarnie zawirował. Nienawidzę tego uczucia, kiedy w jednej chwili można przemierzać kilometry. Wystarczyło kilka metrów, bym miał dosyć teleportacji na najbliższy tydzień. Zamknąłem mocno oczy i wziąłem głęboki oddech. Z początku nie zdałem sobie sprawy, że w ciągu tej jednej sekundy było już po wszystkim. Odwróciłem się leniwie na pięcie i zerknąłem na egzaminatora. W głowie mi się lekko kręciło, ale doskonale widziałem, jak czarodziej machnął ręką i mruknął, że zdałem. Raczej nie był zbyt zadowolony, ale nie zamierzałem drążyć tematu. Po prostu wzruszyłem ramionami i wyszedłem.
Franklin z tej całej teleportacji wybitny nie był, ale na szczęście szło mu jakoś. Innymi słowy - albo się teleportował, albo się nie teleportował, unikając przy tym uszczerbków zdrowotnych w postaci rozszczepień i innych nieprzyjemności, na jakie można się podczas tego procesu natknąć. Trochę mu się kręciło w głowie i zazwyczaj wypadał z kółka, w którym miał się znaleźć, lecz nigdy nie zwrócił śniadania ze względu na to dziwne uczucie, jakby ktoś go przeciągał przez dziurkę od klucza. Po skończeniu 17 lat, jeszcze podczas trwania szóstej klasy, zorganizowano im wyjazd do Ministerstwa w celu zaliczenia tejże umiejętności - i o dziwo udało mu się już za pierwszym razem! Chwiejnie zmaterializował się w wyznaczonym przez komisję miejscu, machając obiema rękami, lecz utrzymał się w pionie, no i przede wszystkim nie zostawił na poprzednim miejscu żadnego skrawka swojego ciała. Uznano, że jeszcze coś z niego będzie i nie kazano mu przychodzić ponownie, w związku z czym otrzymał upragniony certyfikat.
Nie uważała aby teleportacja była jej do czegokolwiek potrzebna. Przecież było coś takiego jak miotła, latające samochody, sieć fiuu czy motory. Po co niby uczyć się czegoś tak zbędnego. Mimo to była tutaj, w ministerstwie magii. Czy ojciec myślał, że na pstryknięcie jego palców pojawi się w domu? Jeśli tak to bardzo się mylił. Zrobi ten kurs ale nie pojawi się w domu. Niech zapomni o tym. Eli pewnie też dostała wytyczne co do zrobienia kursu. Ciekawe jak na to zareagowała ona. Tak dawno się nie widziały. Jak tylko wróci do posiadłości Alka natychmiast do niej pójdzie. O ile była w domu. Ostatnio ciężko było ją zastać gdziekolwiek. Weszła do sali egzaminacyjnej chcąc mieć to jak najszybciej z głowy. Co prawda z poczatku jej nie szło i musiała się nieźle natrudzic aby zaliczyć wszystko tak jak mówił egzaminator ale udało się. Niby marudził na koniec, że nie może podejść do teleportacji łącznej ale ją to mało obchodziło. Nie potrzebowała tego. Jeszcze tylko dyplom ukończenia i ojciec może być z siebie dumny. Po raz kolejny wykonała bez sprzeciwu jego polecenie.
Teleportacja. Czym ona była? No cóż, dość drogim przykładem używania magii w celu deportacji człowieka w całkowicie inne miejsce. Młody wówczas Aaron starał się świadomie przestudiować podręczniki dotyczące tej dość specyficznej umiejętności, by następnie przystąpić do odpowiadającego egzaminu, niemniej jednak po dostaniu się na studia za każdym razem kończył z oślinionym podręcznikiem, który to wymagał zastosowania różnorakich zaklęć w celu jego naprawy. No cóż, jakoś nie nadawał się do zbyt długiego wysiłku intelektualnego, co nie zmienia faktu, że specjalnie się odstawił w celu zrobienia jak najlepszego wrażenia na egzaminatorach - ciche wciągnięcie powietrza, dostanie się do Departamentu Transportu Magicznego i przekroczenie progu drzwi, które pod wpływem nacisku na klamkę się otworzyły; przystąpił do działania. O dziwo poszło mu wyjątkowo dobrze za pierwszym razem; być może przez trening? Nie wiedział, choć osoba sprawdzająca jego możliwości skutecznie wręczyła mu bez żadnych sprzeciwów odpowiedni papierek, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. Obydwoje byli w szoku, albowiem O'Connor nie spodziewał się w żaden sposób zdania tego za pierwszym razem, tym samym przystępując do kolejnej części, skoro najwidoczniej nie było niczego, co znajdowałoby się na drodze do zdobycia kolejnej umiejętności. Stojąca na środku pani najwidoczniej stresowała się kolejnym studentem, który postanowił posiąść dość popularną umiejętność znalezienia się w danym miejscu pod wpływem zasady c-w-n. O dziwo chłopak, złapawszy dłoń kobiety, zdołał bez problemów również przejść przez ten kurs, zdając go niemalże perfekcyjnie. Czyżby cud? A może szczęście? Nie był w stanie stwierdzić, kiedy odbierał odpowiednie dokumenty.
Nastał w końcu ten dzień, kiedy miałam staż. Oczywiście, były obawy, że coś pójdzie nie tak, że gdzieś sobie nie poradzę, zawiodę, jednak starałam się być dobrej myśli. W końcu dotarłam, spotkać się z szefem nie było mi nawet dane, co mnie trochę zawiodło. Jednak jego zastępca powiedział mi co mam robić, gdzie, wyjaśnił mi obowiązki, jakie miałam na swoich barkach. I nie zwlekałam. To tam kawa, to tu papiery i musiałam przyznać, że szło mi całkiem nieźle, a i nawet zgarnęłam pochwały. Doceniona już na starcie? Byłam naprawdę z siebie zadowolona. A jeszcze tylko nabrać wprawy i będzie idealnie. Jednak szefa nadal nie spotkałam, mimo że na to liczyłam. I miałam nadzieję, że z tego powodu nie będzie komplikacji.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Teleportacja indywidualna: Darmowa - 9 1 poprawka - 9 II poprawka - 10 III poprawka - 17 Teleportacja łączona: Darmowa - 13 Wszystkie rzuty są tutaj
Teleportacja indywidualna.
Jego obowiązkiem było zdać teleportację indywidualną na poziomie zaawansowanym. Tego oczekiwali od niego rodzice, gdy to z nimi ostatnio rozmawiał. Finn dużo czytał o tej umiejętności lecz mimo posiadanej wiedzy nie czuł się zbyt pewien. Nawet dla niego, chłopaka wychowanego wśród wszędobylskiej magii, zdolność deportowania się brzmiała groźnie. Znudzony urzędnik nie dodawał otuchy, szczególnie z tą swoją miną jakby przespał całe życie i mimo tego był wciąż zmęczony. Stanął w wyznaczonym miejscu. Koncentrował się na celu. To było proste, potrafił skupić swoją uwagę na długi czas, ćwiczył to w życiu codziennym. Wola. Zmarszczył brwi, zacisnął usta i wpatrywał się uważnie w okrąg. Nie obawiał się rozszczepienia. Był zdeterminowany. Namysł. Tutaj miał problem, jego myśli rozproszyły się dosłownie w ostatniej sekundzie, gdy nagle nim wstrząsnęło, zawirowało i przeniosło blisko narysowanego okręgu. Zrobiło mu się niedobrze, objął swój tułów i jęknął przeciągle. Zamrugał, rozejrzał się po sali i zauważył, że udało mu się przemieścić. Sądząc jednak po poszarzałej i zirytowanej minie urzędnika nie poszło mu zbyt dobrze. To nie pozwoliło mu ucieszyć się z otrzymanego dyplomu. Rodzice żądali od niego większej wprawy, większego zaangażowania. Sam sobie chciał udowodnić, że potrafi się przyłożyć do nauki. Podziękował kulturalnie patyczkowatemu mężczyźnie i wybiegł z sali nie po to, by się pochwalić, a po to by się doedukować.
Kolejne podejście odbyło się miesiąc później. Urzędnik był zaskoczony jego obecnością lecz na tyle powściągnął język iż nie skomentował tego w żaden sposób. Tym razem Finn poświęcił znacznie więcej czasu na namysł, co niestety odbiło się na Celu. Półtorej godziny stał w wyznaczonym miejscu i próbował odpowiednio się skoncentrować. Potrafił się przenieść, umiał przecież lecz nie podejmował się zadania dopóki nie uznał, że jest wystarczająco namyślony. Znowu pojawił się wstrząs, żołądek fiknął i związał się w supeł, a Finn wylądował twardo w środku okręgu. Popatrzył na urzędnika, ten uderzył otwartą dłonią w czoło i rzekł na wpół martwym głosem, by chłopak lepiej zajął się czymś pożyteczniejszym niż zajmowaniem mu czasu. To oznaczało brak postępu, znów mu się coś nie udało. Nie dostał kwalifikacji do egzaminu na teleportację łączoną. Uparł się. Zapłacił od razu, chciał podjąć się zadania po raz kolejny. Nie było sensu, aby wracał do szkoły, skoro może tu i teraz kontynuować naukę. Z wielkim politowaniem uzyskał zgodę. Z półuśmiechem na ustach stanął na swoim miejscu i ponowił cały rytuał. Skończył się identycznie jak oba poprzednie. Poczuł kroplę potu spływającą po skroni. Urzędnik kazał mu wyjść i uczyć się dalej, jeśli marzy mu się przystąpienie do drugiego egzaminu, bowiem na tym poziomie nie miał na to szans. Wjeżdżał mu na ambicję i wywoływał upór.
Kolejny miesiąc ćwiczeń, choć tym razem dał z siebie naprawdę wszystko. Zarywał noce, aby doczytać więcej, pracował w pocie czoła, by móc się jednocześnie namyślić, skoncentrować i uprzeć, co nie było zbyt proste, kiedy jest się w szkole. Brak możliwości fizycznych ćwiczeń mocno mu doskwierał, a więc opierał się na samej teorii. Tym razem urzędnik na jego widok jęknął. Nie musiał się przedstawiać, został zapamiętany. Gard zignorował jego cierpiętniczą minę, stanął pewny siebie przy linii i podjął się próby. Nie podda się dopóki nie dostanie papierku umożliwiającego przystąpienie do egzaminu teleportacji łączonej. Koniec i kropka. To było dlań istotne, a więc nie zamierzał rezygnować. Tym razem przeszedł sam siebie. Potrzebował pięciu minut, by wejść w odpowiedni stan - Ce-wu-en. Wstrząs nie był dokuczliwy, żołądek nie zatańczył cha-chy, a jedynie zadrżał od gwałtownej fali teleportowania się. Finn wylądował w samym środku okręgu czym ewidentnie zaskoczył ospałego znudzonego człowieczka. Niechętnie dawał mu odpowiedni papier, ale musiał, bowiem obaj wiedzieli, że ostatnie podejście było niemalże wzorowe. Finn był z siebie dumny. Nie mrugnął nawet okiem, podziękował kulturalnie za cierpliwość i obiecał, że jeszcze się spotkają.
Teleportacja łączona.
Tym razem podszedł do egzaminu ze śmiertelną powagą. Przygotował się z teorii, a nawet zadbał o wyspanie się w przeddzień przyjścia tutaj. To dodało mu wigoru i energii, a i również niedawno wypita kawa pomogła mu się odpowiednio ożywić. Szedł pewnym siebie krokiem przed siebie, otworzył drzwi i powitał tego samego urzędnika, z którym miał przyjemność widzieć się czterokrotnie. Tym razem mężczyzna był ciut podejrzliwy, obawiał się, że znów będzie go widywać raz po raz na poprawkach. Uścisnął mu dłoń, zaś chuderlawej kobiecinie złożył pocałunek na wierzchu dłoni. To nie pomogło jej uspokoić, chyba musiała nasłuchać się od swego współpracownika co nieco na temat zdolności Finana Garda, a już nie wspominając o licznych poprawkach na jakie zapisywał się pomimo otrzymania dyplomu. Wysłuchał instrukcji, porad, pokiwał głową i stanął w wyznaczonym miejscu. Dłonie skrzyżował za plecami, przymknął powieki i postarał się o perfekcyjne skupienie. Słyszał szum własnej krwi, spokojne bicie swego serca, skrzypienie okiennicy i szelest ich ubrań targanych wiatrem. Nic nie mogło go wybić z tego stanu, był pewny swego. Uchylił powieki, wbił błękitne oczy w okrąg, do którego docelowo miał się teleportować. Położył bladą dłoń na ramieniu kobieciny, która mimo trzęsących się barków zachowywała jako tako spokój. Nie patrzył na nią, aby nie wytrącić siebie z koncentracji. Rozległ się trzask, oboje zniknęli z podłogi i po upływie sekundy wylądowali bezpiecznie w okręgu. Cali, zdrowi, nierozszczepieni. Urzędniczka potrzebowała kilku minut na złapanie oddechu i otrząśnięcie się z szoku, czemu też się jej nie dziwił - sam był zaskoczony, bowiem właśnie dopiął swego! Oboje mu pogratulowali, choć lica mieli blade, a oczy rozszerzone. Wręczono mu dyplom, poklepano po ramieniu i odprowadzono za drzwi nie szczędząc pochwalnych słów, za którymi wyczuwał prośbę, aby sobie łaskawie stąd poszedł. Tym razem machnął ręką, liczył się efekt a nie to, co sobie o nim pomyśleli. Dumny jak paw, z uśmiechem na ustach udał się do dormitorium. Musi napisać rodzicom o swoim osiągnięciu, pochwalić się przyjaciołom, a co najważniejsze - uczcić wzorowo zdany egzamin!
[zt]
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Do egzaminu z teleportacji podchodził bardzo poważnie. Jak na chłopaka wychowanego w mugolskiej rodzinie przystało, ta umiejętność wiele dla niego znaczyła, stanowiła bowiem coś na kształt istoty magii, niespełnionych marzeń każdej osoby pozbawionej tej mocy. Ponadto była sztuką trudną i niebezpieczną, wiążącą się z ryzykiem, na które narażał nie tylko siebie, ale i – jeśli brać pod uwagę teleportację łączną – innych. Był dobrze przygotowany, teorię miał w małym paluszku, a dotychczasowe treningi wypadały raczej zadowalająco, a mimo to... bał się. Od samego rana czuł napięcie wypełniające mięśnie, a śniadanie ani myślało przejść przez jego gardło. Ręce pociły mu się nieprzyjemnie i, co gorsza, od czasu do czasu drżały, zdradzając całemu światu jak bardzo jest zdenerwowany. Jedna jego część przepełniona była stresem, druga natomiast – ekscytacją. Na egzamin przyszedł wyglądając wyjątkowo, jak na niego, schludnie – zadbał o to, by jego ubranie nie było skalane nawet jednym zagnieceniem, a niesforne kosmyki starannie zebrał i uwięził w ciasnym koczku. Zatrzymał się przed drzwiami, wytarł spocone dłonie w materiał spodni i w końcu przekroczył próg, witając się trochę drżąco, choć głośno. Powiódł spojrzeniem po pomieszczeniu i ostatecznie zatrzymał go na egzaminatorze, który, chwała Merlinowi, wyglądał na sympatycznego. Odwzajemnił jego uśmiech, okazał mu świstek pergaminu świadczący o odbyciu kursu i zatrzymał się za linią, zza której miał się teleportować. Skoro mógł zacząć w każdym momencie, nie było sensu by dalej zwlekać. Wziął głęboki, uspokajający wdech i przymrużył powieki, obserwując miejsce, w które miał się przenieść. Jego cel. Był jasny, nieskomplikowany, miał go przed oczyma, a mimo to była to ta część teleportacji, która w tym momencie szła mu najgorzej. Właściwie.. chyba nawet znał powód. Teleportacja zapewniała niesamowitą wolność i nieograniczone możliwości, chciałoby się więc przenieść w wybrane przez siebie miejsce, zgoła piękniejsze aniżeli ponure ściany Ministerstwa Magii. Wytężył wolę, całym sobą zapragnął znaleźć się w wyznaczonym miejscu, wszak powodzenie oznaczało zdany egzamin. Przymknął powieki, zacisnął palce na różdżce i obrócił się w miejscu, używając namysłu by osunąć się w nieprzyjemną, nieprzebraną ciemność. Kiedy otworzył oczy, znajdował się w drugim końcu pomieszczenia, dokładnie tam, gdzie sobie tego życzył. Uśmiechnął się z satysfakcją, poruszył spiętymi ramionami, czując, że powoli się rozluźnia. Podszedł do egzaminatora, który pełny urokliwych zawijasów podpisem przyozdobił dokument upoważniający go do używania teleportacji. Uścisnęli sobie dłonie; potem sympatyczny pan opuścił pomieszczenie, a na jego miejsce przyszła urzędniczka.
Zlękniony wyraz jej twarzy chwytał za serce. Była młoda i całkiem urocza, na jej twarzy powinien widnieć uśmiech, nie grymas niepewności. Zrobiło mu się jej szkoda, choć szybko pomyślał sobie, że przecież nic jej przy nim nie grozi – miała do czynienia z czarodziejem, który właśnie bezbłędnie zdał egzamin i to za pierwszym podejściem! Wnikliwe umiejętności obserwatorskie nie były potrzebne aby dostrzec wypełniające go dumę i pewność siebie. Posłał dziewczynie szeroki, pokrzepiający uśmiech i ponownie ustawił się za linią, czekając aż do niego dołączy. No to co? Rach, ciach i już! Za kilka sekund będzie miał licencję, wystarczy powtórzyć to co zrobił przed chwilą. Odgarnął za ucho krótki loczek, który wyślizgnął się z upięcia i chwycił za chłodną dłoń kobiety. To co? Cel, wola, namysł i już nas tu nie ma tak? Osunął się w ciemność, a kiedy otworzył oczy, ze zdziwieniem zauważył, że wylądowali kilka metrów od zamierzonego celu. Zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc co się właśnie stało, ale dał znać urzędniczce, że zamierza próbować aż do skutku. Podejście numer dewa – cel był bardzo jasny, skupił się na nim w pełni, ale wola... och, z całą pewnością chciał się tam przenieść, ale coś go rozpraszało. Może to obecność nieznajomej kobiety? Może zapach jej perfum, który delikatnie drażnił nos? A może kolejny loczek, który połaskotał go w ucho? Przenieśli się w dokładnie to samo miejsce co przed chwilą, będące wciąż tym niewłaściwym. Zmarszczka między brwiami nieznacznie się pogłębiła, a stres, który czuł przed samym egzaminem powrócił, na nowo spinając mięśnie Viníego. Spróbuje zatem trzeci raz, jest przecież cholernie uparty i nigdy nie odpuszcza tak łatwo. Zacisnął powieki, skupiając się na celu, na woli, osunął się w ciemność i... przeniósł ich dokładnie dwa kroki w bok. Zmełł w ustach przekleństwo. Jak to możliwe, że zwykła teleportacja poszła mu tak łatwo, a łączna sprawiała mu taki problem? Czy to przez drobną sylwetkę było mu trudno udźwignąć drugą osobę? Westchnął, poprawił chwyt różdżki. Próba numer cztery okazała się najgorsza ze wszystkich dotychczasowych, przeniósł ich dwa kroki dalej, a na dodatek zostawił za sobą kawałek szaty, którą miała na sobie urzędniczka – mały skrawek, który do tej pory przykrywał blade ramię. Popatrzył na nią z przerażeniem, zapytał czy wszystko jest w porządku i odetchnął z ulgą gdy okazało się, że ucierpiało jedynie ubranie, skóra pozostała zaś cała. Przeprosił ją gorliwie i obiecał – tak sobie, jak i jej – że ta próba będzie już ostatnią. Ewidentnie szło mu coraz gorzej, jeśli więc teraz nie uda mu się tego zrobić, będzie musiał zrezygnować. Ustawił się na miejscu, wziął głęboki wdech i przez kilkanaście sekund po prostu stał bezczynnie, próbując się wyciszyć. Cel, wola, namysł. Cel, wola, namysł. Dalej. Zacisnął powieki, a kiedy otworzył je znów... znajdował się w odpowiednim miejscu! Zdał! Uśmiechnął się szeroko, a urzędniczka odetchnęła z ulgą. Podpisała licencję, a zadowolony Vinícius opuścił salę energicznym krokiem, chcąc jak najszybciej wysłać sowę do rodziców, by w liście pochwalić się swoim osiągnięciem.
Teleportacja indywidualna: 3, 6, 6 Teleportacja łączna: 1, 4, 5 4, 1, 5 3, 2, 4 3, 3, 2 6, 4, 5 Dowód:wszystko jest na tej stronie Już zapłacone
Nigdy nie był pozytywnie nastawiony do teleportacji, uznał jednak, że bardzo mu się to przyda w przyszłości. Szczególnie, że wpadł niedawno na bardzo szalony pomysł, którego nie mógł od tak sobie odpuścić. Udał się więc na egzamin, a uśmiechy egzaminatora wcale mu nie pomagały. Był bardziej podejrzany, niżeli mogło się na pierwszy rzut wydawać. Kiedy przystąpił go egzaminu, cóż, zwyczajnie nie zdał i podobno dobrze, że nie rozszczepił się na te kilka części. Bardzo cenił swoje ciało, dlatego również i jego ucieszyła ta wiadomość. Ile razy Thomen próbował zanim zdał egzamin na wystarczającą ilość punktów aby podejść do teleportacji łącznej? Osiem kurna razy! W sumie to dziewięć, nie licząc tego pierwszego darmowego. A więc 40 galeonów poszło na niezłą zabawę, a on w końcu(!!) zdał ten przeklęty egzamin. Naprawdę ubzdurał sobie w głowie, że będzie mu to potrzebne i jak uparty osioł musiał zdobyć to, czego chciał. Najwidoczniej w początkowej fazie swoich porażek cel i wola nie szły mu najlepiej. Może naprawdę robił to ze złych pobudek? Nieważne. Najważniejsze, że zdał... Za drzwiami pokazał bardzo niecenzuralny gest, co raczej było skierowane do samego siebie niżeli do egzaminatora. Niestety, będzie musiał go spotkać ponownie.
Rzekłby, że przyszedł i się przyłożył. Jednak prawda była zgoła inna. Był zestresowany. I zdziwiony na widok kobiety, a nie faceta. Myślał, że i tym razem ten mężczyzna będzie miał niezły ubaw widząc starania chłopaka. Teleportacja łączna, dlaczego? Cóż, naprawdę nie zrezygnował ze swojego cudownego planu świątecznego, a właśnie do tego jej potrzebował. Nie chciał, aby cokolwiek poszło nie tak. I jak to mugole mówią, do trzech razy sztuka. Na samym początku myślał, że go nie dopuszczą, jednak najwidoczniej wystarczyło mieć te 5 galeonów przy sobie. Był z siebie niebywale dumny, jak i potwornie zmęczony, gdyż teleportacja naprawdę zabrała mu sporo siły. Zobaczyć można było uśmiech na obliczu chłopaka, gdyż z zadowoleniem wyszedł z sali egzaminacyjnej. Cóż, tym razem obyło się bez kompromitacji. I mógł wcielić swój niecny plan w życie.