Departament w Ministerstwie zajmujący się wszystkimi rodzajami magicznych gier, czyli spisywaniem zasad do nich oraz aktualizowaniem ich. Pracownicy tego departamentu muszą się zmierzyć z czynną organizacją i reklamą magicznych sportów oraz wielkich wydarzeń sportowych, jak mistrzostw świata. Wśród pracowników można znaleźć wiele emerytowanych gwiazd sportu, które po zakończeniu kariery zdecydowały się wspomagać Departament swoim praktycznym doświadczeniem. Znajdowała się tu również siedziba główna Brytyjskiej i Irlandzkiej Ligi Quidditcha.
Chociaż czas nie był dla niej łaskawy, to trzeba przyznać, że swoje piętno pozostawił wyłącznie na jej smagniętej wiatrem i słońcem twarzy, nie zaś na wyjątkowym charakterze. Audrey McClusky nie należała do osób, które wstydziły się siebie, swoich czynów czy swojej pracy. Była aż nadto pewna siebie - prawdopodobnie zostało jej to z czasów, kiedy na pozycji pałkarki zdobywała kolejne nokauty dla Harpii z Hollyhead. Ostrego i błyskotliwego języka nauczyła się wiele lat później, prowadząc rubryki sportowe w Proroku Codziennym i pełniąc funkcję rzecznika Szefa Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Kiedy kilka lat później stary wyga ustąpił ze stanowiska, nikt nawet nie udawał, że istnieje dla niego jakaś inna alternatywa. Minister z miejsca zaproponował jej funkcję, którą dzierży od przeszło dwudziestu lat.
Na prośbę o spotkanie z Szefem Biura Bezpieczeństwa i Dezinformacji zareagowała nerwowością, ale nie taką, która rodzi się, kiedy chcemy coś ukryć, a raczej typowemu, nieznośnemu uczuciu towarzyszącemu wchodzeniu w nieznane. Stroniła od polityki jak tylko mogła, a Biuro panoszyło się po Ministerstwie nieustannie, od śmierci Ministra, aż po dziś dzień. W jej departamencie przepytano każdego już co najmniej kilkukrotnie, z nią samą włącznie, więc po co Zagumov fatygował się do niej ponownie?
Miała nadzieję, że nie chodzi o sprawy partyjne, bo nie miała pojęcia, po czyjej stronie stanął, lub zamiera stanąć, Rosjanin. Nie myślała jeszcze o tym, kogo poprze, ale coraz więcej ludzi pytało się jej o radę czy nawet bezpośrednio apelowało do niej o jawne poparcie jednego z pretendentów.
Wyjątkowo wcześnie odesłała wszystkich pracowników do domu i po lunchu wróciła do pustego już biura. Usiadła za biurkiem i zaczęła bezwiednie przeglądać najnowsze tabele, przedstawiające wyniki kontroli nowych Nimbusów. Nie mogła jednak skupić się na liczbach i poświęcała pergaminowi tym mniej uwagi, im bliżej było do czternastej, o której na miejscu miał się zjawić gość. Pociągnęła nosem i odruchowo poprawiła długie włosy.
Nie chciała przyjść do polityki, ta więc postanowiła pofatygować się do niej.
research:
Nie mogłeś przyjść do niej z pustymi rękami, więc poprzedni dzień spędziłeś na przerzucaniu papierów i sprawdzaniu starych spraw. Wolałeś nie powierzać tej sprawy archiwiście - zasada ograniczonego zaufania nie była ci wszak obca - ale w trakcie poszukiwań zacząłeś tego żałować, bo teczki wydawały się wręcz świadomie stawiać ci opór i zawierać nic nieznaczące raporty i akta. W końcu, kiedy zegar wybijał godzinę do północy, a ty obiecałeś sobie, że po kolejnym skoroszycie udasz się do domu, wpadła ci w oko teczka oznaczona zieloną wstążeczką - a więc sprawa niezakończona.
Zielonych wstążeczek było w aktach naprawdę niewiele, zwłaszcza w sprawdzanym przez ciebie przedziale, tj. w 1999 roku. Po Drugiej Wojnie Czarodziejów Ministerstwo pracowało na najwyższych obrotach i miało w zwyczaju wyjaśnianie wszelkich niejasności. Czego więc nie udało się rozwiązać ponad dwadzieścia lat temu?
Sprawa dotyczyła trzech zgonów testerów mioteł Nimbusa. Uniosłeś zaskoczony brwi. Nigdy o tym nie słyszałeś, mało tego, byłeś przekonany, że Nimbus szczyci się bezwypadkowością swoich mioteł i wysoką etyką pracy w swoich zakładach. Faktycznie, papiery oznaczone były pieczęcią "utajniono", z dopiskiem "po konsultacji z firmą". Opinia publiczna była więc po dziś dzień niepoinformowana o burzliwych początkach nowego pokolenia Nimbusów.
Poderwałeś głowę, spojrzałeś na zegarek i zrugałeś się w myślach. Wciągnąłeś się w sprawę mioteł, ale nie zastanowiłeś się nad tym, czy ta w jakikolwiek sposób może ci się do czegoś przydać. Co robiła McClusky w 1999? Czy pracowała już w Ministerstwie? Nie wiedziałeś, jak i gdzie dokładnie możesz to sprawdzić. Poza tym, zawsze możesz ją o to zapytać, prawda? Może pomyśleć, że właśnie o tę sprawę ci chodzi.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Jakiś czas po znalezieniu akt nierozwiązanej sprawy związanej z incydentem w firmie produkującej miotły, Rosjanin postanowił udać się w końcu do biura szefowej Departamentu Magicznych Gier i Sportów, by rozwiać wszelkie wątpliwości związane z tą sytuacją oraz przy okazji postarać się o zyskanie jej poparcie podczas nadchodzących wyborów na przewodniczącego Porozumienia, co tak naprawdę było jego głównym celem każdej ważniejszej rozmowy, czy działania w ostatnim czasie. Zbliżając się do gabinetu McClusky, poprawił teczkę trzymaną pod pachą tak, by nic z niej nie wypadło przez przypadek, po czym po wcześniejszym zapukaniu, pozwolił sobie wejść do środka pomieszczenia. -Dzień dobry Pani McClusky- zaczął spokojnie, zamykając za sobą drzwi. Następnie postanowił podejść do biurka, za którym siedziała starsza, elegancka kobieta, przekładając przy tym akta do ręki. Teraz, trzymając je przy piersi pozwalał przyjrzeć się Audrey ,obiektowi, z którym przyszedł.
Drgnęła lekko, tak, jak to robią starsze osoby, kiedy ktoś nagle zakłóci ich spokój. Przyjrzałeś się gabinetowi McClusky, przytulnemu i pstrokatemu, zdobnemu w proporczyki i plakaty licznych drużyn quidditchowych, spośród których najwyraźniej przebijały się zielone barwy Harpii. Kobieta tymczasem uniosła wzrok i uśmiechnęła się uprzejmie kiedy napotkała na twój, a kiedy stanąłeś przed jej biurkiem podniosła się, uścisnęła ci rękę i wskazała obszerne krzesło, przywodzące na myśl siedzisko z loży honorowej na Stadionie Narodowym. Po chwili zastanowienia stwierdziłeś, że to zdecydowanie było siedzisko z loży honorowej. - Panie Zagumov. - Zaczęła, niczym nadgorliwa zawodniczka wyrywająca się do ataku jeszcze przed gwizdkiem sędziego. - Niech mi pan na początku pozwoli wyrazić, jak bardzo się cieszę, że w końcu spotykam pana osobiście. Domyślam się jednak, że pana prośba o spotkanie ma charakter służbowy, nie towarzyszki, więc zapytam po prostu: z czym pan do mnie przychodzi? - Pochyliła się do przodu i oparła łokcie na biurku, składając palce w znak rombu. Teraz przywodziła ci na myśl nauczycielkę, która zadała uczniowi podchwytliwe pytanie i oczekuje błyskotliwej odpowiedzi. Jej wzrok jednak był ciepły, nie widziałeś w nim strachu czy złości, a co najważniejsze, nie dostrzegłeś żadnej reakcji na widok teczki, którą miałeś przy sobie. Być może McClusky nie była zaznajomiona z wyglądem archiwaliów, lub też po prostu nie uznała obiektu za warty uwagi. Kiedy odpowiadałeś, przed tobą i kobietą wylądowały dwa solidne, ceramiczne kubki-pamiątki z logiem Mistrzostw Świata z 1994 roku, do których unoszący się leniwie imbryk nalał parującej, zielonej herbaty.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Mężczyzna niespiesznie usiadł na wyznaczonym mu przez kobietę miejsce, które zdecydowanie nie należało do standardowego asortymentu biur w Ministerstwie. Najwyraźniej ludzie na starość mają różne dziwactwa, a w tym przypadku było nim kolekcjonowanie nietypowych pamiątek w miejscu pracy. Pozostawało mu wierzyć w to, że gdy on sam osiągnie pewien wiek, nie stanie się taką osobą. -Dziękuję- powiedział bardziej z przyzwyczajenia, niż szczerej wdzięczności za możliwość spoczęcia na tym fotelu, chociaż musiał przyznać, że był zdecydowanie bardziej wygodny i komfortowy, niż by się mogło wydawać. Nie miał jednak za dużo czasu, by zastanawiać się nad meblem, ponieważ przyszło mu teraz wysłuchiwać z ust McClusky grzecznościowej formułki. -Liczyłem, że będzie Pani na tyle miła i powie mi coś nowego na temat incydentu, który miał miejsce w '99. Zginęło wtedy trzech testerów Nimbusa, jednak sprawę zamieciono pod dywan, oczywiście po konsultacjach z producentem mioteł. Postanowiłem jednak odkopać tę sprawę, w końcu jest jedną z nierozwiązanych, a na moje i zapewne Pani szczęście, mam więcej czasu ostatnio na takie rzeczy.- wziął głębszy oddech, po czym sięgnął po notatnik i pióro samopiszące, trzymane przez niego w wewnętrznej kieszeni marynarki. Zamierzał wyglądać jak najbardziej profesjonalnie i przekonująco. Jeżeli ta kobieta miała z tym coś wspólnego, to od teraz miał z górki- Pozwoli Pani, że będę zapisywał naszą rozmowę, w końcu nie chcemy, by umknął nam żaden ważny szczegół, nie prawda?- odchrząknął, jednocześnie wsłuchując się w delikatny szmer wydawany przez pióro, po czym zaczął- Czy w 1999 roku pracowała już Pani w ministerstwie?- było to najłatwiejsze, ale też niezbędne pytanie, którego nie mógł się pozbyć z protokołu. Z czasem lista będzie się powiększać i powiększać, liczył, że uda mu się nie wykorzystać wszystkich kartek w notesie. @Arleigh Armstrong
Brwi kobiety powędrowały w górę, kiedy Zagumov zaczął bez żadnego wstępu wypytywać ją o coś, co wydarzyło się dwadzieścia dwa lata temu. Jakby nie było, sama go do tego zachęciła, ale teraz poczuła się nieco zbita z pantałyku. Zacisnęła wargi i utkwiła wzrok w mężczyźnie, kiedy ten przedstawiał jej temat sprawy, którą przyniósł w teczce, na którą zwróciła w końcu uwagę. Na Merlina, brzmi jak typowy służbista, przemknęło jej jeszcze przez myśl, kiedy samonotujące pióro zawisło nad pergaminem. Pytania też tak zadaje. Urzędnicy... - Przerwę panu już tutaj. - Powiedziała i podniosła do ust kubek z zieloną herbatą. Wypiła płytki łyk, odstawiła go delikatnie na stół i sięgnęła po różdżkę. Wycelowała ją w sufit, mruknęła Muffliato i widocznie odprężyła się. Oparła się głębiej w fotelu i założyła ręce na piersiach. - Jak pan wie, nasze Ministerstwo ma na swoich czystych kartach walki o stabilność i bezpieczeństwo brytyjskiego społeczeństwa pewne... Ciemne kleksy. - Przyłapała się na tym, że wpatruje się w samonotujące pióro, do którego nie miała za grosz zaufania. - Niektóre z tych kleksów są znacznej wielkości i wagi. Inne są błahe. Sprawa, z którą pan do mnie przychodzi, wydawała się z początku błaha, z czasem zaś okazała się największym kleksem, z jakim musiałam się zmierzyć w początkach mojej kariery. - Jeszcze jedno westchnięcie naznaczyło pauzę w jej wypowiedzi. Na jej twarzy rysowały się emocje z pogranicza zażenowania, zmęczenia i irytacji. To, co mówiła, nie przychodziło jej może z trudem, ale znać było, że gdyby mogła, nie opowiadałaby o tym w ogóle. - Czy może mi pan w ogóle powiedzieć, co pan ma w tej teczce? Będzie mi łatwiej, jeżeli będę już wiedziała, co pan wie. Żeby się nie powtarzać, no i oczywiście żeby poinformować pana o tym, co zostało z tej teczki wyjęte wiele lat temu. Nie mogłeś nie zauważyć, że nie odpowiedziała na twoje pytanie, ale zdawało ci się, że nie zamierza niczego ukrywać i sprzeda ci opowieść w dobrym, gawędziarskim stylu. A może będzie w tej opowieści trochę jej winy? Wiedziałeś jednak, że musisz się zastanowić. Czy osobę taką jak McClusky możesz przekonać do siebie groźbą? A może to obietnica zaopiekowania się kłopotliwymi aktami i zapewnienia jej świętego spokoju okaże się skuteczniejsza w negocjacjach?
co wiesz?:
W teczce znajduje się kilka kartek. Pierwsza to standardowa tabelka z datą zgłoszenia, otwarcia i zamknięcia sprawy - kolejno 2 lutego, 4 lutego i 27 lutego. Następnie każdemu martwemu pracownikowi poświęcona jest jedna płachta pergaminu. Zauważasz, że chociaż nazwiska, imiona i wizerunki denatów zostały utajone, to możesz odczytać ich miejsca urodzenia - kolejno Enniscrone, Amlwch i Lagavulin. Daty zgonu również pokrywały się, tzn. wszystkie trzy zostały odnotowane właśnie drugiego lutego. Usunięto jednak notatki dotyczące miejsca i okoliczności odnalezienia zwłok. Ostatni zwitek pergaminu był niewielki i nakreślony odręcznie: "Spółka zmieni przepisy wewnętrzne dot. pozyskiwania. Nadzór ministerialny przez dziesięć lat. Do utajenia!".
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Pozwolił sobie nie przeszkadzać kobiecie, która postanowiła powiedzieć więcej niż sam oczekiwał, przynajmniej na początku. Chociaż większość z tego, co usłyszał, to rzeczy, o których miał świadomość, o tyle nie uszło, mu uwadze, że pracownica Ministerstwa w podeszłym wieku miała już wcześniej kontakt z tą sprawą, co więcej, była szansa, że przyczyniła się do jej zatajenia, co przy wyjściu na światło dzienne, mogłoby źle się odbić na jej reputacji i karierze. -Nic co mogłoby pomóc mi rozwiązać sprawę samodzielnie, szczątkowe informacje ofiarach i odręczna notka o nadzorze Ministerstwa, i utajnieniu całej sprawy- nie zamierzał bawić się z rozmówczynią w podchody, dlatego też powiedział otwarcie o tym, co zawierały przyniesione przez niego materiały związane z wypadkiem. Liczył, że dzięki swojej otwartości uda mu się wyciągnąć kolejne informacje od kobiety. -Czy miała pani udział w nadzorowaniu lub utajnianiu całego zajścia?- musiał zadać kolejne pytanie, by zaprezentowane przez niego sprawozdania na temat postępowania zawierały nieco więcej atramentu niż ponownie zostaną zamknięte w szufladzie, gdzie nikt nie będzie ich nikt już przeglądał.
Cała ta rozmowa zaczynała ją lekko niecierpliwić, ale starała się, jak mogła, żeby nie było tego po niej widać. Nie była pewna, o co w ogóle chodzi, po pierwsze dlatego, że sprawa wydarzyła się przeszło dwadzieścia lat temu, po drugie zaś dlatego, że była absolutnie niezwiązana z czymkolwiek, co działo się w Ministerstwie obecnie. Tymczasem miała na biurku siedemdziesiąt cztery teczki z raportami na temat twardości tłuczków, przez które musiała jeszcze przebrnąć i kretyński wybryk producentów mioteł sprzed dwóch dekad był wyjątkowo nisko na jej liście priorytetów. - Widział pan, kiedy ich zabito? I w jakich miejscach się rodzili? - Uśmiechnęła się półgębkiem i znowu sięgnęła po pamiątkowy kubek z herbatą. - Ci debile z Nimbusa nie mogli tego zrozumieć przez jakiś tydzień, zanim im nie wytłumaczyliśmy. - Zmieniła nieco ton i teraz mogłeś zauważyć, że kobieta balansuje na krawędzi irytacji i rozbawienia. Uniosła wysoko brwi, kiedy zapytałeś o jej udział w sprawie. - Udział? Oh, ten dekiel Mormont nie chciał się przy tym babrać i zlecił mi śledztwo w tej sprawie, więc tak, można powiedzieć, że brałam udział w tej rudej chucpie. - Żachnęła się i wyprostowała się sztywniej w krześle. - Ci trzej, to byli oczywiście celtowie, rozumie pan? - Widać było, że w jej głowie wszystkie węzły są już rozplątane, a wskazówki i tropy uporządkowane, ale czy ty wiedziałeś już, co wydarzyło się nieostrożnym miotlarzom?
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Przeczuwał, że, na swoje nieszczęście, jego opieszałość w zapoznawaniu się z wyspiarskimi obyczajami, prędzej czy później doprowadzi do takiej sytuacji, jak ta chociażby, kiedy to brak wiedzy mógł sprawić, że i na niego starsza kobieta spojrzy w ten sposób, w jaki dwadzieścia lat temu patrzyła na ludzi od Nimbusa. -Obawiam się, że też nie widzę powiązania. W Rosji w ten dzień celebrowało się dawniej zmianę pór roku, więc stawiam, że i u was coś podobnego miało miejsce- podejrzewał, że i w tutejszej kulturze występował jakiś obrządek związany z tym dniem, możliwe, że chodziło o przeprowadzenie szabatu. -Staram się...- lekko niepokoiła go wizja lektury ze strony swojej rozmówczyni. Chciał stworzyć zaledwie pozory, a zapowiadało się na to, że będzie musiał dokończyć całą tę sprawę, a przynajmniej poświęci samej rozmowie więcej czasu niż zakładał.
Stara Audrey zmierzyła cię wzrokiem spodziewając się chyba innej odpowiedzi, ale kiedy wspomniałeś o rosyjskim święcie złagodniała, kiedy tylko zrozumiała, że coś, co dla niej jest oczywiste wcale nie musi być takie dla ciebie. Szybko postanowiła uzupełnić twoje braki. - Panie Zagumov, na wyspach brytyjskich, zwłaszcza wśród celtów, którymi to wszyscy denaci byli... - Postukała w listę nazwisk położoną na stole. - ...obchodzi się Imbolc, święto ognia i nadejścia wiosny. Co za tym idzie, w magicznych gajach przeprowadza się różnego typu rytuały, także związane ze świętymi drzewami. No i te gamonie postanowiły w tym czasie pozyskać z tych drzew wyjątkowej jakości i właściwości materiały na miotły. - Rozłożyła ręce szeroko, w geście oczywistej oczywistości i uśmiechnęła się lekko. - Może pan się domyślać, jak bardzo wkurwiło to leprikony. Nie było czego zbierać. - Odchyliła się głębiej w fotelu i dopiła swój kubek herbaty. - Chyba pan rozumie, że zależy nam na tym żeby ta sprawa pozostała utajona, prawda? Wiele osób byłoby z tego faktu niezmiernie zadowolonych. - Skrzyżowała ręce na piersi i utkwiła w tobie wzrok. - To byłby nie tylko skandal sportowy, ale także dyplomatyczny, bo leprikony są pod ochroną rządu Irlandii. A obecna minister, jakkolwiek pożałowania godna, sprzyja Irlandczykom. - Wywróciła oczami, dając do zrozumienia że ona wcale nie sprzyjałaby Irlandczykom, gdyby to od niej zależało.
______________________
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Był wdzięczny kobiecie, że postanowiła wyjaśnić mu bez zbędnych uwag co i dlaczego dokładnie stało się młodym testerom mioteł pod koniec ubiegłego stulecia. Nie było tutaj żadnego drugiego dna ani większej tajemnicy stojącej za zgonami pracowników Nimbusa. -Domyślam się- odpowiedział z pełną powagą wymalowaną na twarzy. Rozum podpowiadał mu, że irytowanie magicznych stworzeń nie należało do najmądrzejszych rzeczy, jednak ich reakcja też nie należała do tych, które mógł zaakceptować pracownik Ministerstwa. -Niestety ale mam obowiązek ujawnić tę sprawę opinii publicznej, jako prowadzący tę sprawę oraz jako szef Biura Bezpieczeństwa. Współpracownicy i bliscy mają prawo wiedzieć co się stało tamtego dnia. - dał sobie chwilę, by złapać oddech, zanim wznowił swój monolog, który był tylko blefem pozwalającym mu uzyskać to po co tutaj przyszedł- Widzi Pani...- pochylił się lekko, układając palce dłoni w piramidkę, starając się przy tym mówić trochę ciszej niż chwilę wcześniej- Ewentualny skandal nie będzie uderzał ani we mnie, ani w moje biuro, jeżeli wie Pani co mam na myśli. Znam jednak sposób, z którego może Pani skorzystać, na wyjście z tego impasu.- powrócił do swojej poprzedniej pozycji, rozsiadając się wygodnie na fotelu, opierając się na ręce, którą opierał na ramieniu z loży honorowej. Wystarczyło teraz czekać na reakcję starszej kobiety i odpowiednio to rozegrać.
Zeph wiedział, że czeka go znacznie trudniejszy epizod w życiu... To znaczy po tych wszystkich przemianach. Psychiatra z Munga zapewniał go, że zmiana środowiska będzie dla niego lepsza. Postanowił mu zaufać, chociaż było to bardzo trudne z początku, zwłaszcza po pierwszej porażce i tym, że musiał pójść na dodatkowe kursy. Ale z drugiej strony... Kto mógłby sądzić, że udałoby mu się dostać tak łatwo, zwłaszcza, że do kursu szykował się... nie tak długo... I w niezbyt wielkim skupieniu. Jednak staż w departamencie Magicznych Gier i Sportu sprawiał, że mógł pozostać w tym w czym był dobry, a w drugiej kolejności także i przejść do bardziej spokojniejszego trybu życia. Ktoś jednak musiał zauważyć, że szło mu znacznie lepiej niż każdy przypuszczał po egzaminach. Najlepszy z obecnych stażystów? Oh, brzmiało to naprawdę ciekawie, ale sam nie wiedział czy to jeszcze był ten moment. Może po prostu miał dzisiaj szczęście... Chyba. Chciał to już skończyć, naprawdę.
Wychodziło na to, że nawet w takich miejscach znajdywali się ludzie wredni i nieprzyjemni. Ci sami, którzy wcześniej chwalili go jak prawdziwego, ambitnego pracownika, teraz zachowywali się zgoła inaczej. Pierdolnięci, ale tego już nie powiedział. Jedyne co udało mu się usłyszeć za plecami to to, że powiedzieli szefowi, że się obijał. A tak nie było, tylko... musiał odpocząć trochę więcej - nadal się męczył, eliksir tojadowy też powoli się już ważył dla niego w szkole. A on? Musiał to wszystko przeżywać na nowo. Nawet nie mógł normalnie zasnąć, a w dormitorium czuł się bardzo niespokojnie. Jego ciało było nawet takie... cherlawe. Zamiast kanapek z warzywami wolał zjeść samego kotleta... I to gołą ręką. Czasami nawet zdarzało mu się skubać niezrobione mięso. Robił to i tak przypadkiem, nie wiedział nawet jak. To było dziwaczne, naprawdę. A wszystko to z powodu tego jednego dnia. Nie wiedział nawet kiedy szef postanowił go w końcu "złapać na gorącym uczynku" i zarządzić dodatkowe, ponadwymiarowe godziny. Ale jemu to było obojętne, nawet nie odpyskował. Po prostu robił swoje. Tak jak mu kazano. A on.. nie wychylał się. Przecież nie był górą, tak?
Powrót do Anglii po wakacjach to nie tylko tak właściwie powrót z “urlopu” pracowniczego. Jeśli nie mógł skupić się na sobie i swoim zdrowiu psychicznym, a nawet od niego uciec choćby na moment, Zeph po prostu perfekcyjnie udawał, że był normalny. A raczej normalnie się zachowywał. Temu, aby podbudować ten wizerunek, że wszystko jest z nim “dobrze” - musiał zajmować się czym innym. Nowa kariera, zdobywanie nowego otoczenia i zgłaszanie się raz w miesiącu po jego leki na “nieprzyjemne dolegliwości”, sprawiły, że ten faktycznie jakoś sobie z tym radził. A raczej wydawało mu się. Gdy jednak skupiasz się za mocno nad pracą to… Wracając we wrześniu sam zauważysz, że twój efekt może przynieść dobry skutek dla twojej kariery, ale nie do końca dla twojego życia. Gdzieś trzeba odjąć, a gdzieś dodać. Trudno osiągnąć balans, gdy życie przewraca się o sto osiemdziesiąt stopni, a dodatkowo kopie cię jeszcze na leżąco. I te jesienne atmosfery. Nie był jesieniarą, więc nawet nie przepadał za tą porą roku. O czym nigdy nie mówił. Ale… W końcu sięgnął po swoje kilkadziesiąt kartek z zapiskami stworzonymi podczas dwumiesięcznej wizyty w Arabii i… rzucił je na swoje biurko, zaczynając wertować wszystkie według daty. Jednak zanim przeszedł do faktycznego sprawdzania, a najsampierw uszeregowania tego wszystkiego w stopniu ważności i innych dupereli, van Wieren postanowił zaparzyć sobie dzbanek gorącej herbaty pu-erh, która faktycznie miała mu pomóc nie tylko lepiej zasnąć pod koniec samego dnia, ale też uprzyjemnić swoim ciepłem pobyt w swoim boksie, gdzie zajmował się całym tym tałatajstwem. Jeszcze trochę, zaraz usłyszał gwizdek… I dzbanek gotowy, można było przysiąść. Dobra, najstarsze zapiski mówiły o tym, że widział jak czarodzieje z Arabii lubili pościgać się na swoich czarodziejskich dywanach tak samo jak angielscy na swoich miotłach. Wszystko byłoby w porządku, gdyby wiedział o tym, że proceder ulepszania swoich dywanów przed wyścigami było karane na podstawie jakiejś reguły prawniczej arabskiego ministerstwa o modyfikacjach za pomocą zaklęć. Jakakolwiek karalność? Mała, ale mogła się rozwinąć. Zeph rozwinął jednak swoją fascynację, bo wychodziło na to, że nawet turyści bardzo lubili się czasem pościgać, a trasy były dość skomplikowane. Temu często w tych wyścigach posiadano pomocnika, który pomagał nawigować swojego kierowcę dywanu. Doprawdy, nigdy by nie pomyślał, że tak to potrafiło funkcjonować. Zaraz wykreślił jednak swoje personalne opinie na ten temat i widać było, że musiał wyrzucić kilka zdań lub nawet wykreślić połowę wypowiedzi na innych kartkach. Do tego potrzebował kolejnego kubka z herbatą, zaczynając myśleć nad kolejnymi zapiskami. Wtedy przerwano mu oczywiście jego pracę, bo nadal był według żargonu jego oddziału “podlotkiem” i musiał się jeszcze trochę wykazać. Wstając z krzesła skierował się w kierunku swojego przełożonego, który był zastępcą szefa wydziału. Najłatwiej było dowiadywać się o wszystkim u źródła. Hmm, jakieś papiery do departamentu współpracy międzynarodowej. Ale raczej nie Arabia, a jakiś inny kraj. Sporty? Miejsce kolejnych mistrzostw świata w Quidditchu? Możliwe. Wszystko było jednak zaklejone dość starannie w dużej kopercie, którą miał dostarczyć do jednej z sekretarek. Ministerstwo jednak działało prężnie, a codziennie na korytarzach przy wejściu przewinęło się wielu pracowników. Dodatkowe sekretarki, zwłaszcza w obliczu najbliższych wyborów i tego kto je wygra, były “must have” i to w trybie “now”. W pełni zrozumiałe. A dodatkowo po przebytym dystansie spotkał po drodze jeszcze jednego pracownika, który wspomniał o tym, że obecnie sekretarki mają przerwę. No, to sobie poczeka, choleryk jeden. Ostatnio bardzo często drażniło go, że musiał na wszystko czekać, ale nie na tyle, że miałby te emocje pokazywać. Wiedział… że podstawa to kontrola. Dla własnego dobra. Poczekał jeszcze trochę i był gotowy do oddania papierów. Wracając do swojego biurka, van Wieren ponownie przelatywał wzrokiem po papierach. Wiedział, że nie nadrobi wszystkich papierów na już, gdyż tego było zwyczajnie za dużo. Dlatego będzie to raczej coś o dłuższej analizie. Dwa miesiące w jeden dzień? Komu by się to udało… Bo raczej nie jemu, który jeszcze musiał iść spać, zjeść coś, iść na zajęcia w ciągu miesiąca. No, dużo tego było, każdy to przyzna, kto by zerknął na jego blat. Ale przynajmniej jakąś… no na pewno nie jedną ósmą zrobił. Dodatkowo tamto zlecenie sprawiało, że trochę brakowało mu czasu dokończyć więcej… Ale jednak zrobił tyle ile mógł. Resztę schował do szuflady. Kurtyna na ten moment.
Pracowanie w Departamencie było całkiem przyjemną fuchą, gdy mogłeś uzyskać własna kawę, przyglądając się notatkom, które zostały Ci przedstawione. Tym razem zajmowałeś się nowinkami z zakresu mioteł, które wchodziły poniekąd w obroty. Może nie było to coś jakoś specyficznego, aczkolwiek wiedziałeś doskonale, że każda zmodyfikowana miotła wymagała wcześniejszego sprawdzenia, czy w ogóle nie łamie zasad magicznych gier. Znajdowałeś naprawdę wiele ciekawych schematów, które mógłbyś wykorzystać, gdybyś postanowił zająć się tworzeniem takich pięknych cudów - choć wiadomo, było to obecnie znacząco utrudnione. Na obecny moment doskonale wiedziałeś, że powoli zaczynają się wszystkie ligi - nawet nie powoli, a prędko, natychmiastowo, już, teraz. Departament Czarodziejskich Gier i Sportów to nie tylko konieczność zorganizowania całkiem niezłej reklamy, ale także możliwość wydobycia z siebie znacznie większego talentu. Liczne broszury, ulotki - musiałeś wymyślić coś na zbliżające się wolnymi krokami rywalizacje, w związku z czym wiązało się to także z koniecznością spisania odpowiednich schematów działania, czynnego relacjonowania - przecież wszyscy z brytyjskiej społeczności ciekawi są poczynań! A przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? I tym się zajmowałeś - powoli, skrupulatnie, drążąc sobie drogę do celu. Kolejny łyk kawy, by pobudzić własne, szare komórki. Jeżeli problemy zaczynają Cię pochłaniać - daj pochłonąć się pracy. Niech ona pierwsza wykona ten widoczny krok, byś mógł zapomnieć o tym, co miało miejsce. Ale czy łatwo jest porzucić wspomnienia, skoro przecież Twoja dłoń nadal była jedynie... sztucznym tworem? Spoglądałeś uważnie, pióro skrobało kolejne literki, pomysły starały się wypełnić Twój umysł, pozwalając na chwilowe wytchnienie - ale czy aby na pewno?
Rzuć kostką k100:
Wynik ten jest tylko i wyłącznie dla Mistrza Gry prowadzącego wątek i pozwala na ustalenie dalszego przebiegu zdarzeń.
Kikut opakowany w protezę to nie była idealna myśl, kiedy trzeba było zająć się pracą. Najlepszym rozwiązaniem też nie, kiedy wakacyjna przerwa w lidze Quidditcha właśnie się zaczynała, a powoli niektórzy chcieli wypromować się ze swoimi miotłami w nowy nadchodzący rok. Kolejni natomiast myśleli, że w jakiś sposób wypromują się dzięki temu wszystkiemu i będą mogli wziąć z tego jakikolwiek kwit. No chyba raczej nie, bo właśnie wychodziło na to, że jedne z pierwszych przedstawionych projektów było... no po ludzku słabe. I z wiedzy, którą już zdobył to na przykład - jeden nie nadawał się w ogóle do obecnych standardów ligowych, a jeszcze inny ot choćby stawał się nawet zbyt silny i kontuzjogenny, co powodowało, że prędzej wykluczyłby trzy czwarte zawodników ligowych, a dodatkowo dawałby słaby pijar zarówno drużynom, innym konstruktorom i, przede wszystkim, departamentowi. Na wszelki wypadek jeszcze wysłał do Urzędu Patentowego te plany, aby sprawdziły czy w ogóle niektóre z tych rzeczy nie są chronione jakimiś licencjami, gdyż zdawało mu się, że tak było. Kolejnym krokiem było to wszystko związane z organizacją wszystkich meczów i tego, aby posiadało to ręce i nogi. I tak się złożyło, że kiedy ktoś przedstawił mu obecny terminarz rozgrywek, stanu zdrowia zawodników i tego jakie osiągi w ostatnich meczach zdobywali zawodnicy Quidditcha, Zeph musiał złapać się mentalnie za głowę, żeby zauważyć jak jeden z Tajfunów zrobił zbyt dużo kontuzji innym. I jak on miał go forsować jakoś lepiej w kampaniach reklamowych czy dawać szczegóły do Proroka? No nie da rady. Zobaczył tez jakieś nowe świeżynki sprowadzane z Kanady czy innych europejskich krajów. Nawet ktoś z Polski czy Czech. No nic... Trzeba będzie poforsować nowe nabytki, dać prorokowi ciekawe i poprawne wytyczne i... Zobaczyć do dalej.
Sprawdzałeś te projekty, potem okazywało się, iż nawet słusznie - skoro rozgrywki miały być sprawiedliwe, to i sprzęt powinien być równie odpowiedni, bez rozwiązań, które naruszałyby zasady. Nie bez powodu wymaga się, by pewne rzeczy były bardzo do siebie podobne - w niektórych momentach minimalne lepsze, ale nadal. Nie czyniło to ze szukającego lepszego szukającego, a z pałkarza, który całą siłę powinien przekierować poprzez pałkę, lepszego pałkarza. Twoje oczy bacznie obserwowały te wszystkie plany, projekty i ciągle w nich coś nie pasowało - choć wiadomo, nie byłeś kimś, kto ostatecznie o tym decydował. Mimo to mogłeś wyłapać znacznie więcej szczegółów. Rotacje między drużynami są dość naturalne, jeżeli chodzi o konkretne drużyny Quidditcha. Przecież w tym już nie zaczyna się liczyć pasja, a przekuwanie jej w czysty zarobek oraz możliwość kasowania wielu osób za wejściówki, co oczywiście dawało swój wkład w pieniądze, którymi następnie operowano znacznie wyżej, znacznie dalej. Piłeś swoją kawę nieustannie, być może nawet stawałeś się powoli w tym wprawiony - koniec końców przecież, kiedy pracowałeś w biurze, nie musiałeś się jakoś zastanawiać nad tym, czy ten boski napój się skończy. Zawsze mogłeś go dorobić sobie więcej. Twoją uwagę przykuli przede wszystkim nowi zawodnicy z Kanady, którzy byli młodzi ciałem i duchem, wysportowani, a przede wszystkim poniekąd zahartowani na znaczące mrozy. Spisywałeś odpowiednie informacje, by móc następnie przekazać je prorokowi; koniec końców newsy ze świata sportu to jest Wasza liga. Wasze informacje i to, co obecnie posiadacie na stanie. Nie szło Ci to jednak jakoś specjalnie dobrze, a wena twórcza próbowała zrobić sobie fikołka przez okno; co postanawiasz poczynić dalej? Krótka przerwa, próba wczytania się w inne, leżące nieopodal artykuły, a może coś innego? Może dalej w to wszystko brnąłeś?
Cóż, ważne było to, że nie będzie już musiał się przejmować projektami tych mioteł, gdyż większość niezatwierdzonych projektów przez niego i tak jeszcze musiał dokładnie przejrzeć Urząd, a on? On póki wolał skupić się na bardziej ważniejszych aspektach ligowych. Czyli tym czym żyją wszyscy kibice tego cudownego sportu, którego on.. o dziwo nie mógł już praktykować. O czym przypominała też jego proteza. Cóż, zamyślił się na dłuższy moment nad nią, dopóty nie spostrzegł, że robił to za długo. Ech, to co tu teraz mamy. Czas skupić się na jakichś bardziej poważnych zawodnikach i ich osiągnięciach. Więc przeglądał się kartom, potem dodatkowo ich wykresach określonych znaczeniami numerologicznymi i innymi liczbami. Hmmm... No trochę, trochę tego będzie musiał przycisnąc, bo wena jak zostało wcześniej wspomniane - zrobiła efektowne salto za okno, lądując w bajorku niemocy. Potrzeba było więc może... Skupić się na meczach. Rozejrzeć się czy może legalni bukmacherzy quidditcha zapowiadali jakieś ciekawe typy. Typu - kto lepiej zabłyśnie w tym sezonie, kto okaże się największą porażką czy kto złapie najszybciej złotego znicza. Od tego wszystkiego można było dostać kręćka, dlatego Zephaniah znowu to odłożyć na bok i... to może ciekawe artykuły od kolegów z boku? Zobaczenie czy ktoś nie zajmuje się czymś bardziej interesującym jak na przykład... Co tu tu... O, "Wpływ drewna na zdolności lotu miotły i jego trwałość" czy "zabójcze wypadki w meczach quidditcha i czemu trzeba zmienić konstrukcję tłuczka", wyglądało to na bardziej interesujące. Po dłuższej chwili myślał, że chyba trafiło się mu jakieś magiczne objawienie i spróbował wrócić do tych kanadyjskich zawodników, sięgając ponownie po ich karty. Może faktycznie napisze coś ciekawego i interesującego.
Praca na tym stanowisku znacząco różniła się od tych w innych urzędach. Kiedy większość musiała trzymać się sztywnego harmonogramu, Departament Czarodziejskich Gier i Sportów brnął w najlepsze z luźnym podejściem i ogólnie mniej surowym wystrojem. To przecież tutaj na korytarzach znajdują się najróżniejsze plakaty, a większość pracowników to byli zawodnicy lub wytrwali przy nich kibice; stukałeś zatem końcówką pióra o pergamin, spisując odpowiednie rzeczy, z których prorok byłby co najmniej zadowolony. Co prawda początkowo miałeś jakieś wewnętrzne problemy, wszak nawet kawa nie pomagała, aczkolwiek po czasie udało Ci się bez problemu przejść gładko od kanadyjskich zawodników aż po... - Zeph! - odezwał się jeden ze współpracowników; co prawda to był urząd, ale luźniejszy, mniej schludny, oblepiony najróżniejszymi plakatami. To tutaj zostały wpisane w siedemnastym wieku zasady obowiązujące w Quidditchu, ale i nie tylko. Nie tymi rzeczami się zajmowaliście jedynie, choć stanowiły one główny prym. Na stoliku pojawiły się zapiski; mężczyzna co prawda był starszy, aczkolwiek uznał, iż zadanie będzie w sam raz dla Ciebie. - Nie ma możliwości, byś nie słyszał. Na terenie Hogwartu, a raczej ich boiska, odbędzie się mecz między szkołą a ligą Quidditcha. Może byś przygotował małe co nieco - zawodnicy, studenci i uczniowie, co wezmą prawdopodobnie udział? - zaproponował, odsuwając się od stolika. - I sprawdził, czy wszystko będzie w porządku? Prorok zapewne będzie się domagał jakiegoś sprawozdania, a szkoda by było, gdyby coś postanowiło... nie zadziałać prawidłowo. - mruknąwszy, po krótszej chwili ewentualnych wyjaśnień zniknął za jedną ze ścian, gdy przeszedł do następnego korytarza. Kto by nie słyszał o nadchodzącym meczu między ligą a Hogwartem, czyż nie? Różniący się doświadczeniem, z widocznymi latami do przodu lub do tyłu, stanowiły niemałą zagadkę. Bo jak tutaj sprawiedliwie ocenić szansę na wygraną? Tego nie wiedziałeś, ale Twoim zadaniem było przygotowanie prostego researchu, który był ułatwiony przede wszystkim dlatego, bo chodziłeś na studia i znałeś poniekąd tych ludzi.
Oj tak, tak. Nastrój departamentu Gier i Sportów można było powiedzieć był lepszy niż w reszcie innych. Wyobraźcie sobie, że macie tutaj pełny rozkład różnych osobistości. Dawnych sławnych graczy, zawodowych komentatorów, którzy równocześnie pracują dla ministerstwa; bukmacherów czy znawców nowinek technologicznych z zakresu sportu. Tak, tak. To wszystko było jednym, wielkim kociołkiem emocji sportowych... których van Wieren nie podzielał tak super jak reszta tutaj pracujących. Był dość sztywny, niecodzienny i można było powiedzieć, że jeszcze trochę minie zanim złapie całą tę atmosferę departamentową. Nawet jeśli wydawało się, że tak nie będzie. Wszystko obecnie przychodziło mu powoli. Oprócz pracy. Ta mu szła za to zbyt dobrze. – Eeee... Jeśli da radę... To spoko. Chociaż raczej sądzę, że po wakacjach to raczej ludzie tam skupiają się na tym co nowego w Hogwarcie, a nie co dalej się będzie działo. No wiesz, nowa dyrektorka... Wszystko inne. Nie wiadomo nawet czy na pewno się ten mecz towarzyski odbędzie. Ale jeśli trzeba to zrobię prostą analizę do kącika sportowego w Proroku. Jestem twoim gościem od tego, Phil. Zajmij się teraz resztą tego co tam masz u siebie... proszę... – Dodał, jakby zdając sobie sprawę, że nie zabrzmiał zbyt przyjemnie. Te proste "proszę", miało być dosłownie szczenięcym zawołaniem "nie mam do ciebie złej krwi", tylko po prostu potrzebował... wolnej przestrzeni od innych i tylko skupić się na tym co miał. Zapisywał zatem wszelkie dane jakie tylko miał z hogwarckich myśli, dopisywał kolejne słowa na boku o tym kto może tam lśnić najbardziej. Choćby nauczycielka miotlarstwa, która sama była zawodową zawodniczką dalej. Potem może Fitzgerald i Brooks. Ich wszystkich też wziął pod uwagę. Nie wiedział też kto po jakiej stronie stanie, ale myślał, że dla wyrównania szans cała "kadra szkolna" będzie starała się trzymać uczniów i studentów, nawet tych zawodowych, blisko siebie. Chodzi przecież o wyrównanie, prawda. I robił dalej paręnaście bzdetów, które brzmiały mądrze na papierze, aby wysłać je ostatecznie do Proroka.
Dokładnie. Ciężko tutaj o jakiekolwiek nieprzyjemne nastroje, skoro pracowały tutaj osoby powiązane z tą działalnością. Co prawda Departament Czarodziejskich Gier i Sportów znajdował się w Ministerstwie Magii, ale nie oznaczało to, że pozostawał on w stu procentach zależny. Ciężko tutaj o osobistości chodzące w garniturach, by następnie wprowadzić biurokrację godną najwyższych szczebli kariery ogółem w tym miejscu. Zamiast tego - proste, przyjemne zasady i warunki, jakich to wiele osób mogłoby pozazdrościć. Mecz możliwie skupiał wokół siebie osoby, które były mniej lub bardziej znane w czarodziejskim świecie. Owszem, dzieciaki może nie posiadały tej samej krzty, co sławni gracze Quidditcha, ale jednego nie można było im odmówić - tego, że był poniekąd nowymi gwiazdami. Kwestia tego, czy postanowią się w tym rozwinąć, czy jednak porzucą te idealistyczne marzenia, by zająć się czymś kompletnie innym. - Słyszałem, różne plotki o niej chodzą. - odpowiedział bezproblemowo, przechodząc i robiąc kolejne kroki, gdy stukot podeszwy docierał do Twoich uszu w zaskakującym tempie. - Na razie nie ma żadnych przeciwwskazań. Na razie. - prychnął lekko, zastanawiając się, skąd ta sceptyczność w stosunku do mającego odbyć się za niedługo meczu. - Jasne, nie ma problemu, stary. Byleby to ogarnąć dość sprawnie i będzie gitara. - rzucił jeszcze, gdy wychodził z pomieszczenia, pozostawiając Ciebie samego z tym wszystkim. Trudno było nie zauważyć, że wyjątkowo sporo osób z Hogwartu zajmowało się zawodowo tym sportem. Jak chociażby profesor Brandon, która pozostawała nadal trener miotlarstwa dla wielu znanych drużyn bądź co bądź, studenci, którzy o dziwo znajdowali na to wszystko czas. Pogodzenie konieczności ćwiczeń wraz z harmonogramem zajęć mogło być ciężkie, ale wcale nie takie niemożliwe. Pisałeś zatem to, co było konieczne, by przedstawić wiele możliwości w tym przypadku, ażeby reszta wydziału była zadowolona - koniec końców od tego zależało to, w jaki sposób wszystko się potoczy. A raczej większość - wiele osób interesuje się raportami i spekulacjami dotyczących aktualnych meczów. Pisałeś zatem, zauważając parę wschodzących perełek, którym to talentu nie mogłeś odmówić. Przecież jeszcze w spektrum tego wszystkiego znajdują się inne osoby, jak chociażby Strauss, która zawodowo lata na miotle, jak i Thaddeus, obrońca w narodowej drużynie Quidditcha. Koniec końców przygotowane materiały musiały przejść jeszcze przez jedne ręce, zanim zostaną ostatecznie nadesłane. W tym celu do twojego stanowiska ponownie podbił Phil, spoglądając na to, co udało ci się napisać. - No... i to ja rozumiem, jest w porządku... - mruknął, przeglądając kolejne karty. - Choć Prorok momentami wszystko przełknie, więc i tak, nawet jakbyś napisał to byle jak, i tak by było odpowiednio. - prychnąwszy, kontynuował. - To co, jakie plany po robocie, Zeph? - zapytawszy się, dosiadł wygodnie, za pomocą różdżki przywołując krzesło.
Jedna gwiazda zawsze mogła pozostać na niebie, żeby wszystkie inne mogły upaść. Nawet te widoczne na niebie nie są nigdy nowe. Tak mówiono na lekcjach astronomii. W to zatem wierzył van Wieren. I takie same określenie dałby obecnym gwiazdom - szybko przeminą. Albo zapiszą się na kartach historii czarodziejskiego sportu na punkcie którego szaleje każdy jedenastolatek po uprzednim dostaniu w dzieciństwie dziecięcej miotełki. Powoduje to wszystko, że albo ma się talent albo wyjątkowe samozaparcie. Van Wieren raczej miał to drugie kiedy jeszcze grał. Teraz nie miał nic. Co najwyżej stracił. I wolał nie mówić o tym swojemu przełożonemu co stracił. – Plotki? Że ma dwie i tysiąc par oczu, gdziekolwiek spojrzy to już wie co dana osoba narobiła dzisiaj rano, pijąc jeszcze kawę? Cóż, Phil. To raczej nie jest nasza sprawa, aby wiedzieć więcej o niej niż byli przełożeni, którzy mieli przyjemność z nią pracować. My jesteśmy od tego, aby zapewnić sprawiedliwą rozrywkę i przyjemność oglądania; drużyny i bukmacherzy mieli zarobić. Naturalna kolej rzeczy w tym biznesie. – Powiedział. Nie komentował już niczego o meczu. Był po prostu sceptyczny czy nowa dyrektorka chciała się bawić w coś takiego. Kwestia po prostu... Wyboru jak ktoś chciał postrzegać sytuację związaną z towarzyskimi meczami w Hogwarcie. Gdzie równie dobrze mogła stać się tragedia, bo o dziwo zawsze działo się tam coś, co powinno już dawno zamknąć tę szkołę, ale dziwnym trafem przechodziło i puff... Wszystko wracało do względnej normalności, gdzie ministerstwo nie miało się gdzie przyczepić. Nazywał to po prostu życiem. W końcu skończył. Nie spodziewał się, że Phil także tak szybko przybędzie. W końcu to on był jego obecnym kierownikiem, który wdrażał go dalej w życie tego departamentu. Zephaniah przetarł swoje zmęczone od pisania oczy palcami, aby zaraz spojrzeć na niego z pytającym spojrzeniem jak ocenia całą pracę. – Nie chciałem tego robić po łebkach. Jeśli moje nazwisko pojawi się w proroku to przynajmniej wiedzą, że mogą na mnie liczyć. A wtedy przynajmniej zaoszczędzę innym problemu. Lubię to. Patrzenie na znaczenia numerologiczne przy prognozie, czy to, że czasem ktoś wierzy w fakt, że dany znak zodiaku zawodnika przyniesie mu fortunę, jeśli sprzyja z obecnym ułożeniem... księżyca. Wiesz, takie brednie dla mas, co by wszyscy złapali się na zysk. – Wytłumaczył się z tego wszystkiego dłuższą wypowiedzią. Phil powinien znać jego mindset, wtedy przynajmniej znowu da mu coś przydatnego, gdzie będzie mógł polać trochę wody, a trochę dać rzetelnych informacji. Obie grupy są wtedy ukontentowane, a on zarabia dodatkowe pieniążki. Wtedy wpadło zapytanie o to co zamierza zrobić w wolnym czasie... Hmmm... nie pomyślał. – Wiesz jak są takie mugolskie miejsca, gdzie są projektory i można z ich pomocą obejrzeć jakiś film? To chyba sądzę, że wybiorę się tam niedługo i może obejrzę coś ciekawego. Wiesz... Nowa perspektywa na ten świat czy coś. Wiesz, że też mają swój obraz magów. Na przykład wierzą, że umiemy zmieniać rzeczywistość. No... chyba, że masz lepszy pomysł. – Zaprzyjaźnienie się z kierownictwem dla lepszych ofert później? Możliwe.
Koniec końców Quidditch jest dynamiczną grą. Jeden, bardziej skomplikowany uraz wyklucza zawodnika z grania w dalszych meczach na dobre, co oznaczało zwieńczenie kariery, którą to chciał zrobić. Niestety, życie nie zawsze jest kolorowe. Z czasem człowiek staje się bardziej podatny fizycznie na wszystko. Nie jest tak sprawny, jak kiedyś, by móc bez problemów wykonywać najróżniejsze aktywności; spojrzenie na sprawę pozwalało tym samym uznać ten sport za wysoce niestabilny pod tym względem. Łatwo o urazy, łatwo o coś bardziej skomplikowanego, a magiczna medycyna nie mogła wszystkich problemów rozwiązać od razu i na miejscu. Ile to się słyszy o przypadkach kagonotrii, która pochłania życia młodych oczu, a znalezienie na nią skutecznego lekarstwa jest nie tylko drogie, ale i prawie niemożliwe? - Spokojnie, Zeph, po prostu jestem ciekaw. Ostatnia rotacja dyrektorami miała miejsce wiele lat temu, czyż nie? - gdy usiadł wygodnie, trudno było o coś innego. Sam zaczął co nieco notować, bo zazwyczaj mało która z kobiet zostawała najprawdziwszą dyrektor, a na kartach historii zapisywali się w tym zakresie głównie mężczyźni. - Życie nie opiera się tylko i wyłącznie na pracy. Trzeba patrzeć szerzej, a skoro ma oczy dookoła głowy, to raczej nic jej nie umknie w zakresie organizacji tego meczu. - machnął piórem, choć nie poplamił nikogo atramentem przy okazji, gdy notował kolejne, przydatne rzeczy. Spojrzenie śmignęło na krótki moment w kierunku tutejszych pergaminów, chcąc z nich wygrzebać coś więcej. Ale, jeżeli Hogwart znajdował się pod opieką kogoś wykwalifikowanego, nic dziwnego, że Phil wierzył, iż nie wydarzy się raczej nic złego. Podczas kadencji poprzedniego dyrektora kolejne tragedie miały co chwilę miejsce, więc w sumie wszyscy liczyli na poprawę sytuacji w teoretycznie najbezpieczniejszej szkole na ziemi. Była to gówno prawda, a każdy, kto uczęszczał do tej placówki, był świadom historii, jak również tego, co się znajdowało w jej murach. Przechowywanie Bazyliszka w pogromie wielu uczniów? Bardzo znakomity pomysł. - Kto w dzisiejszych czasach jeszcze się tym interesuje? - skrzywił się lekko, bo horoskop nie był dla niego. Koniec końców przecież to od człowieka zależy, jak się potoczy los, a nie od kart o tak uniwersalnym znaczeniu, że można je wepchnąć dosłownie wszędzie. Numerologia też nie była specjalnie lubianym przedmiotem, o czym doskonale wiedział. Wiele się nie zmieniało pod tym względem na przestrzeni kolejnych lat. Brednie dla mas nadal istniały i nic nie wskazywało na to, że staną się mniej widoczne dla innych. Nadal znajdowały się w gazetach, które były nagminnie kupowane. Wolny czas był tym, który van Wieren mógł poświęcić na odpoczynek od ciągłego zerkania w papiery. Umysł potrafi być tak cholernie zdradliwy, o czym doskonale wiedział, gdy sprawdzał własną dokumentację, nie chcąc przepuścić ewentualnego błędu. - Czekaj, jak się one nazywały... kina? - zamyśliwszy się na krótki moment, potrzebował aż sięgnąć do własnych notatek, gdzie miał co nieco na tematy najróżniejsze. Mimo to po krótkich oględzinach tego nie znalazł, w związku z czym odłożył notatnik do własnej torby. - Nigdy nie byłem w kinie, ale to brzmi jak niezły pomysł, choć będę musiał załatwić ciuchy typowo niemagiczne na tę okazję. Masz przy gotówkę mugoli? - zaczął pakować własne rzeczy, kiedy powoli zbliżała się odpowiednia godzina. Raporty odbębnione, więc mogli w sumie tylko czekać na kolejne minuty, które były decydujące, a po tym - wyjść z biura, pozostawiając drugą zmianę.
Czym była kagonotria? Mówiąc szczerze, van Wieren nie pamiętał już tak dobrze chorób atakujących czarodziejskie organizmy, a kariery w Quidditchu raczej nie przewidywał, aby miała miejsce ponownie w jego życiu. Dlatego nie przejmował się już raczej tym co zamierzałoby się stać z nim, skoro największą "chorobę" już przeżywał co miesiąc. I nikt na nią konsekwentnego lekarstwa nie znał. No, może jedno celne zaklęcie uśmiercająca. Wtedy problem z magicznym obrastaniem futrem finalnie kończył się, kiedy nie było już w kogo się przemienić. Cóż, bardzo "pozytywna" wizja przeszła przez głowę Gryfona, który zamierzał przejść już dalej do pracy, kiedy pogawędka z Philem miała się przedłużyć. – W sumie tak... Masz rację. Zarówno co do dyrektorki i do horoskopów. Wszystko teraz należy do niej. Ja jedynie mogę sporządzić oczekiwania, nadzorować i ewentualnie zrobić potem raport ze spotkania meczowego. Czyli muszę ciągle obserwować... Czyli... właśnie póki co nie muszę się za bardzo tym przejmować. A to znaczy... Że tak, Phil... Dzisiaj mam czas na kino i chętnie zasponsoruję Ci ciuchy na te jedno wyjście. Ba, nawet zasponsoruję Ci bilet na uroczy film o pogromcy wampirów. Może być ciekawie. Tylko, serio... Weź popatrz na wizzbooku czy gdzieś jak się noszą mugolscy czarodzieje. Bo nie chcę mi sie wchodzić w kolejne dyskusje z niektórymi na temat przywrócenia Komitetu Antyspodniowego. – Dodał na sam koniec, zaczynając się tak samo jak Phil - pakować. W końcu skończyli na dzisiaj swoją robotę. "A po robocie chodziliśmy do kina".