Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
NO PIĘKNIE. Działo się mnóstwo rzeczy i o ile obrońca Hogwartu wydawał się być niepokonany, to ich wcale taki nie był. Tedowi wcale nie podobała się ta sytuacja. Wszyscy obrywali tłuczkami, ich drużynie szło z minuty na minutę coraz gorzej. Serio tylko pałkarze co nieco robili. Jack latał bez sensu po boisku tracąc piłkę (no cóż, był tylko rezerwowym w sumie, czego tu od niego wymagać), a River tak się zagapił na swoją pałkę, że zapomniał pomagać Cameronowi w bronieniu. Zirytowna Manseley zabrała kafla po straceniu gola, rzucając w kierunku ich bramkarza przyjacielską obelgę. A ponieważ najwyraźniej sama musi tutaj szaleć na boisku, to ponownie olała resztę drużyny, by spróbować strzelić bramkę.
Widząc gol przeciwnej drużyn Quayle głośno przeklął, wymachując do tego tłuczkową pałką, a i omal nie uderzając przy tym jakiegoś niewinnego gracza. Pomarudził, posmęcił, kiedy przerwał te dramowanie widząc Teda przy piłce. Odłożyć wiec musiał na bok ich obecne konflikty i niczym w dawnych czasach ochraniać ją, gdy próbuje strzelić gola. Pędem się puścił między gąszczem graczy, jednak Anglicy na tyle go zablokowali, że nie był w stanie uderzyć z tej odległości obrończynię przeciwnych bramek. To też wzrokiem odszukał Sun i zgrabnie przerzucił do niej tłuczek, mając nadzieję, że jej znacznie lepiej uda się dotrzeć do blondynki stojącej na bramce. Musieli jakoś dogonić punktami Hog!
Tyle się działo na tym boisku, że już nie ogarniała. Nawet nie wiedziała, kto wygrywał. Właściwie nie obchodziło jej to, bo nie było szans, by nabić tyle punktów, aby złapanie znicza zupełnie nic nie dało. Może jednak granie w finale to nie był najgorszy pomysł? Miała problemy z koncentracją, choć starała się jak mogła. Mimo wszystko, kiedy River odbił tłuczka w jej kierunku, ona wycelowała go prosto w obrońcę Hogwartu. No tak, Julia... Nie dało się przecież inaczej, bo drużyna by ją zabiła. Zresztą dużo już rozmyślały na temat rozgrywek i musiały po prostu grać, nie zważając na przeciwne drużyny, ot co. Ale trafienie nic nie wskórało, bo Jul i tak obroniła.
Cóż póki co szło im całkiem nieźle, przeciwnikowi nie udało się obronić, bardzo dobrze przynajmniej nie ona pierwsza sfailowała. Jul była coraz bardziej pewna swoich umiejętności ach ta zajebistość. Chociaż w sumie nie powinna z tym przesadzać, bo jeszcze poczuje się zbyt pewnie i sama popełni błąd. W pewnym momencie zauważyła Sunny, która odbiła tłuczek w jej kierunku, srsly? Faajnie. Oberwała nim jednak nic poważnego jej się nie stało. Kilka sekund później nadleciał do niej kafel i również tym razem obroniła bramkę i podała go do Caspra.
Mecz stawał się bardzo zacięty, zawodnicy byli bezwzględni, każdy chciał wygrać ten mecz. Tanner czuł presję, jednak na jego szczęście nie paraliżowała go ona, a dodawała mu siły. Mimo wszystko coś było z nim nie tak. Cały czas myślał o tym, że musi wykonać jeszcze jedno zadanie.. jednak teraz, na chwilę, gdy po raz kolejny zobaczył znicza i ruszył za nim w szaleńczy pościg, zapomniał o tym, jaką ma misję do wykonania. Niestety, znicz wymknął mu się spod kontroli i uciekł gdzieś, po raz kolejny. Pocieszał się tym, że szukającej przeciwnej drużyny także nie idzie zbyt dobrze. Tak jak i on, za każdym razem gdy podlatuje do znicza ten ucieka, nie wiedząc gdzie i kiedy. Może to jakieś przeznaczenie i tym razem mecz będzie trwał przez kilka dni? Nigdy nic nie wiadomo, moi kochani!
Casper sobie latał to tu, to tam. I fajnie było, bo przypominał sobie stare dobre czasy, ale dawno już nie brał udziału w czynnej grze zespołowej, a indywidualne treningi sprawiły mniej więcej tyle, że rzeczywiście nie umiał już grać tak jak kiedyś. Choć bardzo się starał. Zatem kolejna obrona, kolejne podanie do niego, kolejna strata kafla. Bo przecież jakiś Kanadyjczyk wybiegł jak szalony zza rogu, bo fajnie tak jest, więc luz. No luz racja. Cieszmy się, tylko że Casper teraz miał ochotę zmieść z powierzchni tą kanadyjską ciotę i najlepiej to od razu użyć "avady", bowiem nienawidził półśrodków. Mógł wypatroszyć swoje ofiary i bajlango... Ale nie. AZKABAN. Głupi mecz. Głupie stypendium, trzeba było wypić eliksir wielosokowy, skoro nie umie dziś pokazać na co go stać.
Percy był dzisiaj w dobrej formie, prawdę mówiąc nie przypuszczał, że będzie w stanie się skoncentrować, ale jak widać nie było tak źle! Za to jego przeciwnicy, co więcej - gospodarze tego meczu i tych mistrzostw, wydawali się dziwnie rozproszeni i zaskakująco często pozwalali sobie wyrwać piłkę. Tym razem było podobnie, Percival podleciał do jakiegoś Anglika i bezpardonowo odebrał mu piłkę, korzystając z chwili nieuwagi tamtego. Niesiony euforią poszybował w kierunku pętli Znikaczy, wymijając zręcznie kolejnych zawodników, prując do przodu i zwalniając dopiero przed swoim celem. Przygryzł dolną wargę i wykonał zwód, starając się przerzucił kafla przez jedną z pętli. Na ile był to skuteczny manewr? Kto wie? Zawodniczka grająca na pozycji obrońcy już kilka razy zniweczyła plany Reemów, wykazując się prawdziwym talentem, Percy musiał przyznać, że jest pełen uznania, choć z pewnością wolałby, żeby nie była taka dobra...
Tyle się tutaj działo, że w ogóle nie ogarniał. Nie wiedział nawet jaki jest wynik, ale przecież to nie ważne, co nie? Miał tylko jedno zadanie odbić tłuczka, broniąc przy tym zawodnika ze swojej drużyny. Jak dobrze, że stroje były różne to przynajmniej mógł rozróżnić w kogo ma celować. Jak się okazało było to zupełnie niepotrzebne, bo nawet nie wcelował w tłuczka. Zapatrzył się na kogoś pewnie i za późno się zorientował, że musi wziąć zamach pałką. Wkurwiające to było, bo wszystkim tak dobrze szło, ale nie jemu. Oby miał jeszcze się okazję zrehabilitować albo niech Znikacze złapią znicza to wtedy jego marny popis pójdzie w niepamięć. Oby.
Zaczęło się robić nerwowo, w sumie nie przejmowała się tym, że dziewczyna celowała w nią, gra to gra, chodziło o tą całą atmosferę. Przed chwilą kolejny raz obroniła, a teraz znów piłka leciała w jej stronę. Niestety tym razem zdekoncentrowała się nieco i niestety nie udało jej się obronić. No cóż mistrzem nie była, właściwie był to jej pierwszy mecz więc... Mogło być gorzej. Najważniejsze było to żeby się nie zdenerwować, co u Julii następowało dość szybko. Nyh.
I w końcu! Przełamanie. Pierwszy gol, dla drużyny zwycięzców. No dobra, może jeszcze nie. Żeby nie zapeszyć, ale przynajmniej wyszli na prowadzenie. Nie mogli się powstydzić swojej gry. Szło im lepiej czy gorzej, ale przynajmniej udało im się przechylić szalę szczęścia na swoją stronę. Szalę, która w sumie zaczynała i kończyła się na Haikkonen, Tylko czasem bujała się między nią, a Casperkiem. Chociaż jemu może troszeczkę mniej los sprzyjał. Musiał mieć coś na sumieniu. Potem gra toczyła się szybko, kafel znów u Kanadoli, Mad chybił. Co począć. Polegać znów tylko na Julce? Swoje się nabroniła. Nic dziwnego, że teraz jej się nie udało. Narzucili na nią słabą presję, a w dodatku po wznowieniu akcji od razu stracili piłkę. What the hell?! REYES! To fruwające skurwysyństwo jest nawet gorsze od piekła.
W pewnym momencie stracił już rachubę. Zawiedzony tym, co się z nim działo, powoli tracił nadzieję na to, iż się czymś przysłuży tej drużynie. Latał już w sumie bez większego celu, główne obserwując zmagania innych. Zabolało, kiedy Znikacze zdobyli punkty, próbował więc działać na nowo. Kiedy zaś to Riverside odzyskało animusz i wzięło się do roboty. Więc i on chciał tego dokonać. Spiął się ponownie, lawirując ponownie między zawodnikami, a kiedy Shenae (byli sobie przeznaczeni!) złapała kafla, podleciał do niej i jej go odebrał. Pędząc do pętli jednakże uznał, że znów nie da rady, więc podał do super Tedsa.
Całe szczęście ich kapitan okazał się być niezawodny. Co prawda kiedy ona próbowała strzelić aż dwóch pałkarzy próbowało jej pomóc i nie wyszło, okazało się, że Percy uregulował wynik za nią. Całe szczęście, bo Ted już chciała zabijać wszystkich na tym boisku. Swoją drogą już myślała, że obrończyni Znikaczy nigdy nie straci piłki. Wydawała się być odporna na pociski od Reemow, nawet kiedy dostała tłuczkiem i tak udawało jej się złapać. Nieszczęśliwa passa została przełamana. Więc Teddra złapała szybko piłkę od Jacka, który jakimś cudem jej w końcu nie stracił. Za to tym razem ona wypuściła go z rąk po zderzeniu z jakimś agresywny przeciwnikiem, którego zamierzała już zabić po meczu. Ale wkrótce okazało się, że to już nieważne. Nic nie było ważne, bo Estelle złapała znicza. Teddra wyrzuciła ręce w górę, krzycząc z radości. Pierwszą osobą był Jack w kierunku którego rzuciła się przytulać, bo był najbliżej po tym jak podał jej piłkę! Wycałowała go bardzo szczęśliwa, a potem ruszyli się cieszyć, czy tam nie wiem co. Po paru jakiś honorowych rundkach ona i Cameron rzucili się w kierunku Estelle, by nieść ich zwyciężczynie.
Wiedziała, że im dłużej zwleka tym daje szanse przeciwnej drużynie. Obie drużyny pokazywały swoje mocne i słabe strony, ale wszystko było jeszcze przed nimi. Kiedy ostatnim razem uciekł jej znicz. Przysięgła sobie, że go dopadnie, złapię i zrobi wszystko, aby swój cel osiągnąć. Musiała tylko zwrócić całą swoją uwagę, tylko na nim. Kiedy Percy strzelił gola, w jej sercu pojawiła się nadzieja, że ich zła passa minęła i teraz wszystko zależy od niej samej. To była walka. Już miała się poddać i nie szukać dalej, lecz gdy podleciała bliżej trybun, coś mignęło jej naglę koło ucha, coś co przypominało złoty błysk. Gdy go usłyszała, nie mogła sobie pozwolić, aby straci go ponownie. Teraz to była osobista gonitwa jej życia. Leciała za złotą piłeczką w góre i w dół, nie dając jej wytchnienia, tam gdzie ona skręciła, tam i ona za nią.. Czuła na sobie mściwy wzrok swojego przeciwnika, który pojawił się znikąd chcąc ją powstrzymać, ale nie mój drogi nie tym razem. Nic nie było tak ważnego. Czuła dudnienie serca i przyśpieszone krążenie, oraz wszystkie jej zmysły wyostrzyły się. Skupiając się całą sobą, by móc oderwać ręce od miotły i pochylić się do przodu jednocześnie nie tracąc równowagi, próbowała chwycić te ruchliwą małą bestyjkę. Znowu leciała prawię na barierki, ale tym razem, nie da się, złapię go, choćby miała w nie uderzyć. I niemal czuła jak przez mgłę jak chwyta ją w swoje dłonie. Jeszcze tylko troszkę, jeszcze chwilkę.... Tak więc jedyne co mogła zrobić, to odrobinę więcej przyśpieszyć, trwało to może sekundy, gdy nagle zawisła nad ziemią, poszybowała gwałtownie w dół i niemal tuż nad ziemią, złapała ją. Tak,,,,,, złapała ją, złapała. !!!! A to oznacza, że Wygrali. Nie mogła w to uwierzyć. Z szerokim uśmiechem na ustach wylądowała na ziemi i uniosła do górę rękę. Śmiejąc się i niedowierzając.
To było coś cudownego. Pomijając ból poobijanych przez tłuczki Kanadyjczyków i wstyd za stracone punkty... było warto! Z dumą patrzył na swoich ziomków z drużyny. Aktualnie pałał do nich okropnie pozytywnymi uczuciami. Nawet jeśli z którymś pokłócił, to teraz nie miało to większego znaczenia. Może jak emocje opadną i szczęście z wygranej... znów będą drzeć ze sobą koty. Zajmijmy się jednak sytuacją na boisku. Pierwszym co zrobił było uściskanie (MĘSKIE) swojego kapitana. Znajdował się najbliżej, a poza tym strzelił taki piękny gol tym Znikaczom. Powoli dopiero dochodziło do niego, że wygrali. Wygrali te całe mistrzostwa. Klękajcie narody, Kanada mistrzami juniorów! Machając niczym królowa angielska do widzów, latał razem z innymi. Dopiero widząc jak Teddra rusza ku ich szukającej, poszedł w jej ślady. Tak, zamierzał razem z Tedem nosić Estelle, która cudownie złapała znicza, tym samym niszcząc marzenia Anglików. Przy okazji też ją uściskał, gratulując w Cameronowy sposób. Powinni wszyscy pójść potem świętować, bo mieli w końcu co!
I nastąpiło nieoczekiwane. Kanada złapała znicz. D’Angelo przeklęła niemalże w tym samym momencie, w którym to się stało. Tak przegrać… nie udało im się przeprowadzić nawet więcej akcji, a kafel właśnie przejęła drużyna Znikaczy. Mogli się odbić, a teraz… już tylko patrzeć na radosne miny rywali. Skrzywiła się, czekając na jakiś znak od sędziego. Może jakieś podziękowanie graczy za wspólną grę. Coś… cokolwiek. Nic? Ci Kanadole byli zdecydowanie niewychowani. Nie to, żeby się przejęła faktem, że zamiast zachować się po honorowemu, skakali do siebie wyżej, niż dupa fizycznie powinna na to pozwolić. Przewróciła oczami, bo wyraźnie ją to obeszło. Po prostu założyła, że coś takiego powinno nastąpić po meczu. Ale skoro nie, prychnęła i ruszyła do szatni. Przechodząc obok Julki, należało się jednak rzucić jej pochwałę: — Znakomita obrona, Haikkonen. Daj znać, jeśli byś się chciała kiedyś po towarzysku wybrać na trening. I opuściła boisko, kierując się daleko od zwycięskiej drużyny. Stanęła jeszcze tylko na brzegu boiska, posyłając wrogie spojrzenie Reyesowi. Oboje spieprzyli dziś sobie wiele akcji. Niestety…
Znów rzucił na siebie zaklęcie Sonorus, by ogłosić wszystkim wokół coś, co zdołali zauważyć już chwilę temu. - PANIE I PANOWIE, ZWYCIĘZCY PUCHARU JUNIORÓW W QUIDDITCHU, REEMY Z RIVERSIDE! Rozległy się wiwaty, kibice krzyczeli, zaczęli schodzić z trybun, by pogratulować zawodnikom na murawie, a kanadyjska drużyna niosła swoją szukającą, która najbardziej przyczyniła się do ich wygranej. - NIE ZAPOMINAJMY RÓWNIEŻ O ZNIKACZACH, KTÓRZY WYKAZALI SIĘ OGROMNYM TALENTEM, ZDOBYWAJĄC PUNKTY – dodał, bo w obecnym harmidrze wszyscy najwidoczniej nie zwracali uwagi na hogwarcką drużynę, która jakby nie było zajęła przecież drugie miejsce. Po chwili organizatorzy wnieśli puchar, który zdecydowanie należał się drużynie z Kanady. Tak wiele działo się wokół, a tłum tylko utrudniał jakiekolwiek poruszanie się. - ZA CHWILĘ NASTĄPI WRĘCZENIE PUCHARU – dodał, bo nie wszyscy zauważyli wniesienie trofeum. Mimo że było ogromne i rzucało się w oczy. Po prostu większość ludzi rzuciła się, aby pogratulować zwycięzcom. W końcu zrezygnował z prowadzenia dalszej przemowy, oddając to zadanie organizatorom i wyciszył swój głos do normalnego brzmienia, po czym dołączył do ogólnego świętowania.
Percival przez długą chwilę w ogóle nie rozumiał, co się dzieje. Dziewczyna nie zdołała obronić bramki, trafił, Merlinie, trafił, zdobył punkt, gola! Zanim się otrząsnął ze zdumienia, lecąc automatycznie w stronę własnego obrońcy, wiedząc, że piłka należy teraz do Znikaczy, Stella złapała znicza. ZŁAPAŁA ZNICZA! Padli sobie z Cameronem w ramiona, drąc się jak nienormalni, nie mogąc uwierzyć, że są zwycięstwami, wygrali, wygrali, wygrali mistrzostwa juniorów! Merlinie, teraz świat stał przed nimi otworem, mogli robić kariery jako zawodowi gracze, dali popalić tym cholernym Anglikom! Był szczęśliwy, tak szczęśliwy, jak jeszcze nigdy, zwłaszcza że udowodnił, że nie na darmo jest kapitanem drużyny Reemów! Zoe najwyraźniej spędziła ten mecz na ławce rezerwowych, a może znów uciekła? Razem z Tedem i Cameronem wyściskał swoją przyjaciółkę, która została bohaterką dnia. Odbywając rundę honorową, czuł się jak król życia. Kochał swoją drużynę, uwielbiał ich z całego serca, bo pokazali klasę. Bo byli najlepsi.
Quidditch. Mecz. Trening. Miotła. Latanie. Z takim właśnie celem obudziła się dzisiaj Farai w swoim dormitorium. Delikatne promienie słoneczne przedostające się przez szybę wieży gryfonów pozytywnie nastawiły ją do tego pomysłu, który zrodził się w niej podczas dobrze przespanej nocy. Jednej z niewielu, bowiem często nawiedzały ją koszmary związane z jaguarami i rozszarpywanymi przezeń ofiarami. Ogółem nic fajnego! Dziś było jednak inaczej. Przyjemniej. Aż miło było wstać z łóżka wczesnym rankiem i przyszykować się do zejścia na śniadanie. Gdy żołądek był przyjemnie zapełniony, przebrała się jeszcze w odpowiedni, wygodny do latania strój i zabrała ze schowka używaną miotłę, bowiem na swoją własną nie było ją póki co stać. Ale dzielnie odkładała pieniądze od rodziców, więc może niebawem sobie na nią pozwoli! Tymczasem zaś... musiała korzystać z dóbr szkoły. Zadowolona z siebie, w spiętych włosach, szła właśnie na błonia, wprost na boisko quidditcha. Chciała potrenować trochę sama, aby nie musieć wyglądać idiotycznie na treningu dla gryfonów. W tym celu przytarabaniła tu także pewną drewnianą skrzyneczkę zapożyczoną od Limiere'a, którą postawiła na samym środku murawy. Następnie różdżką popukała w jej wieko, czym otworzyła tajemnicze pudełko. I zaraz z niego wyleciało kilka złotych zniczy, które rozpierzchnęły się po terenie boiska. Wtedy Osei szybko wsiadła na miotłę i poderwała się w górę, próbując złapać choć jednego. Czy jej się to uda? O tym w następnym odcinku!
Po tym, jak dostał pouczający list od ich kapitana drużyny, a zarazem jego kumpla Villiersa, postanowił trochę potrenować. Uwielbiał chodzić na treningi sam, gdy nikt nie zawracał mu głowy ani nie zwracał uwagi co robi źle, a co dobrze. Uwielbiał latać na miotle w samotności i doskonalić swoje własne techniki, a nie uczyć się cudzych. Może przez to czasami nie potrafił wygrać meczu dla swojej drużyny? Ponieważ za bardzo chciał być oryginalny, nie chciał wykorzystywać żadnego cudzego pomysłu? Nie jest to teraz istotne. Myśląc tak i idąc wolno w stronę boiska, zobaczył, ze ktoś już śmiga na miotle. Kto śmiał w ogóle zająć jego miejsce treningu? Jak się okazało po tym, jak zbliżył się do boiska, była to jakaś czarnoskóra dziewczyna, z falą długich, czarnych loków na głowie. I najwyraźniej także grała na pozycji szukającego w jakiejś drużynie. W drużynach domów w Hogwarcie była tak wielka rotacja, że Chapman kompletnie nie orientował się, z jakiej drużyny mogła ona być. Wskoczył na miotłę i ruszył za nią, uśmiechając się lekko pod nosem. Dziewczyna z pewnością nie będzie zadowolona, że ktoś śmie jej przeszkadzać w treningu. - Halo, panienko! - krzyknął, gdy znalazł się tuż obok niej. On przecież zarezerwował sobie boisko na dziś. Oczywiście, nikomu o tym nie powiedział, zrobił to tylko w swojej głowie. Wypadało jednak spróbować tej sztuczki, która działa na większość biednych, przestraszonych zawodników. - Dziś moja kolej treningu, nieładnie się tak wpraszać! - musiał mówić dość głośno, lecąc kilka metrów od niej, coby usłyszała, o co mu konkretnie chodzi. Wydawało mu się, że podleciał do niej w momencie, gdy ta wypatrzyła znicza, więc pewnie udało mu się ją rozproszyć. Takie życie!
Farai była skoncentrowana na swoim zadaniu, które nie obejmowało niańczenie jakichś kolesi wpraszających się na trening i udawających panów świata. Po prostu robiła co mogła, aby poprawić swoją formę. Znicze latały po całym boisku, a ona wychodziła z siebie, aby je złapać. Zawsze, gdy brakowało jej raptem paru milimetrów do tego, aby chwycić za te złote, latające mendy, to one w ostatniej chwili wyślizgiwały się i zmieniały zupełnie kierunek lotu. Więc ona wtedy zawracała, znów próbując dogonić coś tak niebywale szybkiego i zwinnego. Miała już czasem wrażenie, że dostanie kręćka, albo jakichś nudności, bo ciągle pędziła to w jedną, to w drugą stronę. Była zbyt zawzięta na to, aby się poddać, choćby nawet za pięćdziesiątym razem. Miała w sobie ośli upór i niezwykłą wolę walki, co sumarycznie spowodowało niezorientowaniem się w sytuacji, kiedy ktoś przychodzi na boisko i roszczy sobie prawa do wspólnego mienia szkoły. Kiedy zobaczyła jegomościa kątem oka, zahamowała w powietrzu gwałtownie, zatrzymując się nieopodal chłopaka, który ją zaskoczył. Samym faktem, iż domagał się jej uwagi podczas gdy ona próbowała złapać znicza. Sądziła, że zawodnicy quidditcha są jednak bardziej ogarnięci i honorowi, ale jak widać pomyliła się. Patrzyła na osobnika przed nią zarówno ze zdziwieniem, jak i złością oraz niedowierzaniem. Panienko? Serio? Wpatrywała się w niego przez chwilę, odczekując stosowny moment, w którym ten koleś przyznaje się do tego, że tak naprawdę żartował. Oparła dłoń na biodrze, chwilowo nie myśląc o niczym. Sekundy jednak mijały nieubłaganie, a żadne przyznanie się do winy czy dowcipu nie następowało. W końcu wywróciła oczami, by na koniec wyśmiać ów człowieka zakłócającego jej spokój. - Kolego mój złoty, jakoś na tablicy prefektów nigdzie nie widniała żadna rzekoma rezerwacja boiska - rzuciła wciąż rozbawiona i zirytowana jednocześnie. - A skoro jesteśmy już przy tym temacie, to poinformuję cię przejmie o tym, iż są pewne zapiski odnośnie tego, o czym jest ta dyskusja. Mianowicie punkt drugi i ósmy kodeksu ucznia, a także regulamin szkoły, który ci gorąco polecam, które stanowią o równych prawach każdego ucznia czy studenta do korzystania z dóbr tejże placówki, która nie zezwala na jakieś dziwne rezerwacje, chociażby z tego względu, że Hogwart musiałby pobierać za to opłaty, a tymczasem nie może wzbogacać się na swych podopiecznych, także przykro mi, ale musisz wymyślić lepszą gadkę - zakończyła swój wywód. - W każdym razie, jako w teorii wzór do naśladowania, będę też tak uprzejma, aby pozwolić ci na wspólne użytkowanie boiska bez mojej ingerencji. Choć może być trudno, bo jak zapewne zauważyłeś, te znicze są wszędzie i raczej nie wybiorą małego skrawka murawy czy powietrza do latania. Zatem możesz albo do mnie dołączyć, albo zająć się sam sobą modląc się, iż na ciebie nie wpadnę - dodała, patrząc wyczekująco na intruza.
Przyznać się, że to był żart? Nie ma mowy. Jeśli ktoś nie rozumie jego żartów, to Tanner niestety nic na to nie może poradzić. Nie będzie każdemu tłumaczył, że mówi to w sposób żartobliwy. Zaśmiał się pod nosem, widząc minę dziewczyny, która przedstawiała tyle uczuć jednocześnie, że ledwo powstrzymał się od parsknięcia szczerym, długim i głośnym śmiechem. Cichy chichot jednak wymknął się z jego ust, nie mógł na to nic poradzić. Dziewczyna wyglądała zabawnie. Niestety, najwidoczniej nie była taka głupiutka, za jaką uznał ją na początku Chapman i nie dała się nabrać na jego sztuczki. Co gorsza, okazała się prefektem jakiegoś domu. Sęk w tym, że Tanner nie miał pojęcia jakiego. Po tym w jaki sposób się do niego zwracała stawiał na Gryffindor, jednak nie dałby sobie ręki uciąć z tego powodu. - Spokojnie, spokojnie. Zagięłaś mnie, chciałem Cię po prostu stąd pogonić, żeby sobie samemu potrenować. Jak widzę, chyba tak szybko mi się to nie uda - westchnął ciężko, uśmiechając się szeroko do dziewczyny i podlatując jeszcze bliżej niej. Wysłuchał jej propozycji ze stoickim spokojem, jednak on miał o wiele lepszy pomysł. Musiał potrenować na serio, wziąć się za siebie i stać się najlepszym szukającym, jakiego może mieć Slytherin. Jakiego może mieć ktokolwiek. Co pomaga w treningu bardziej niż odrobina rywalizacji? Jego zdaniem nic. - Może urządzimy sobie mały turniej? Mamy, powiedzmy, trzy znicze. To, które złapie ich więcej, zabiera drugie na jakąś dobrą kolację. Co Ty na to? - mrugnął do niej słodko, przekrzywiając głowę. Miał nadzieję, że uda mu się namówić dziewczynę na takie małe zawody. Poza tym - jedzenie za darmo? Czy nie o tym właśnie marzy każdy facet? Nie wiedział dlaczego tak łatwo poddał się propozycji dziewczyny. Może po prostu chciał spędzić czas w miłym towarzystwie, a jej twarz, mimo wyrazu niezadowolenia malującego się na niej, mówiła: ze mną będziesz się dobrze bawił? Przynajmniej tak postrzegał tą małą, zwinną istotę Tanner. Z reguły nie mylił się w ocenie ludzi i tych, których zaklasyfikował po pierwszym spotkaniu jako nieciekawych nigdy więcej nie spotykał. Ona jednak wpadła do szufladki: rzadko spotykana zagadka. Niestety, u Tanner'a oznacza to tylko tyle, że nie przestanie wkurzać jej tak długo, aż nie pozna tajemnicy, którą skrywa. Jeżeli podczas tego "odkrywania" pojawi się między nimi jakaś pozytywna relacja - chłopak jest jak najbardziej za. Jeśli jednak okaże się kolejną dziewczyną, która po odkryciu tajemnicy staje się dla niego nikim - Chapman nie będzie rozpaczał.
Farai jak się rozpędziła, obojętnie, czy w czynach, w czy słowach, to ciężko ją było zatrzymać. Nie była osobą, która daje sobie w kaszę dmuchać. Trudno ją było przegadać, zbajerować czy nabrać. Może to wynikało z tego, iż sama tak często robiła i dlatego była nieufna w stosunku do innych. Szczególnie nieznajomych. Szczególnie tych, którzy chcieli jej coś wcisnąć. Choć była przekonana, iż osobnik przed nią będzie brnąć dalej w tę bajeczkę, ale albo mu się odechciało, albo go czymś zagięła. Uniosła brwi w lekkim zdziwieniu i dezaprobacie, ale cóż. Ona zawsze grała do końca, nie lubiła, jak ktoś się zbyt szybko poddawał. Nie mniej nie zamierzała teraz urządzać tutaj sądu i kogokolwiek skazywać, więc ostatecznie machnęła ręką, od niechcenia kiwając głową. Tak, tak, gadaj zdrów, jak to się mówi! - Przykro mi, ale dopiero niedawno zaczęłam, więc musisz się wysilić, aby mnie stąd pogonić - uznała szybko, trochę się wiercąc na miotle. Nawet chwili nie potrafiła usiedzieć spokojnie! Znicze sobie latały, a oni tu gadu gadu. Nawet jeden przeciął powietrze pomiędzy nimi z prędkością bardzo dużą. Nawet nie zdążyła trochę powodzić za nim wzrokiem, dlatego odgięła na chwilę głowę do tyłu, lecz tamten zniknął już z jej pola widzenia. Przeklęła po cichu w języki afrikaans, po czym wbiła zdeterminowany wzrok ciemnych tęczówek w chłopaka, który zaproponował mały turniej. Doskonale wiedział, jak ją podejść. Wyzwania, ryzyko - to jest to, co lubiła najbardziej. Zatem uśmiechnęła się teraz już całkiem sympatycznie, analizując jego słowa i sposób, w jaki to miałoby wyglądać. - Dobra. Ale łapiemy do trzech zniczy. Startujemy na "start" - rzuciła zatem, by potem zrównać się z Tannerem na miotle. Żeby potem, gdy przegra, nie oskarżał jej o to, że ona miała bliżej do zniczy, hoho! No dobra, wcale nie była pewna, czy z nim wygra, bo nie znała jego umiejętności, nie mniej uważała, że jeżeli odpowiednio się nastawi, to ma całkiem duże szanse! - Gotowi, do lotu, start! - powiedziała w końcu, a wtedy każde z nich ruszyło z kopyta z jednym celem - złapanie trzech zniczy!
Ostatnimi czasy ślizgoński temperament Tanner'a troszeczkę się stępił. Sam chłopak nie był w stanie powiedzieć dlaczego. Nie był już wredny dla każdej nowo spotkanej osoby, nie pytał się każdego jak bardzo czysta jest jego krew, oznajmiając, że ze szlamami nie ma zamiaru rozmawiać. Uspokoił się, wyciszył, może nawet za bardzo. Teraz swoim charakterem przypominał bardziej spokojnego Krukona niż walecznego, wiecznie naburmuszonego i zdenerwowanego Ślizgona. Zmiana jednak z pewnością nie będzie zbyt trwała, taka postawa niedługo znudzi się panu Chapman'owi i na nowo stanie się zgorzkniały i złośliwy. Należy więc korzystać, póki ma się okazję poznać chłopaka z tej "lepszej" strony. W innych okolicznościach znajomość z nim może potoczyć się zupełnie inaczej. - W porządku. Niech wygra najlepszy - uśmiechnął się lekko, gdy dziewczyna zrównała się z nim na miotle. Oczywiście jego szczęście dzisiejszego dnia było znikome, pierwszy znicz przeleciał gdzieś obok niego. Tanner nie był zbyt szybki, żeby go złapać więc.. po prostu go zignorował i popędził za kolejnym, jedynym swoją drogą, którego udało mu się złapać popisowo lewą ręką, właściwie odrobinę przez przypadek. W rezultacie, Chapman wyszedł z tego całego pojedynku z jednym złapanym zniczem. Niestety, tak to już bywa, gdy chce się rywalizować z innymi. Nie rozglądał się za bardzo za tym, co robi jego koleżanka, więc nie wiedział jaki jest jej wynik. Nastawił się już jednak psychicznie na przegraną i na to, że będzie musiał zapłacić za obiad tej oto, dość ładnej jakby nie patrzeć, dziewczyny. Pieniądze nie stanowiły problemu. Chłopakowi nie podobało się to, że przegrał. Któż lubi przegrywać? Z pewnością nikt normalny. W naturze ludzkiej bycie najlepszym jest zakodowane jako cel, który trzeba zrealizować, inaczej życie traci sens. Pocieszał się jednak myślą, że nie przegrał z byle kim. Umiejętności dziewczyny były mu nieznane, ale pewnie nie jest taka najgorsza, skoro została wybrana do drużyny. Z tego co się orientował, w każdej drużynie była olbrzymia selekcja, wygrywał, jak to się mówi, najlepszy.
Cóż, dobrze zatem, iż Farai go nie znała! Nie musiała więc być uprzedzona do niego na samym początku. No, dobrze, trochę się zbiesiła słysząc jego poprzednie słowa, ale propozycja rywalizacji szybko ją ugłaskała. Dlatego pełna determinacji uśmiechała się do ŚLIZGONA, o czym nie miała pojęcia. Ogółem uczniowie z tego domu jej nie mierzili, o ile nie byli poważną przeszkodą, bądź nie pozwalali sobie na za dużo. Ciężko było dogodzić takiej wymagającej osobie jak Osei, bez względu na to, z jakiego domu się jest. Generalnie starała się nie szufladkować ludzi, bo oni to robili z nią nader często. Szczególnie, że jednak się dosyć wyróżniała i ciężko to było każdemu zaakceptować. W końcu ludzie głównie stronią od inności, woląc bezpieczną przystań i to, do czego są przyzwyczajeni. Ona tego nie rozumiała, uważała to za nikomu niepotrzebne ograniczenia. Nie mniej, skoro taka ich wola, to krzyż na drogę i do widzenia. Nie potrzebowała ludzi, którzy cokolwiek udają. Paradoksalnie sama wszystko udawała! Teraz jednak była skupiona na wyścigu, więc kiedy powiedziała "start", ruszyła czym prędzej za zniczami. Jej sukces chyba polegał na tym, że już wcześniej się trochę rozgrzała, a Tanner doskoczył tak w zasadzie znikąd. Nie mniej trochę się namęczyła, aby zgarnąć wszystkie trzy znicze. Parę razy musiała awaryjnie hamować, albo omijać brzeg obręczy w ostatniej chwili, skręcając gwałtownie. Szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie musiała złapać tylu tych fruwających złotek co teraz, więc kiedy wreszcie stanęła gdzieś nieopodal chłopaka, była totalnie zmęczona. Ale jednocześnie dumna z siebie. Uśmiechnęła się do Chapmana, wyjmując te cholerstwa z kieszeni i wręczając mu je. - To gdzie mnie zabierasz? - spytała, oddychając dosyć ciężko. Nie mniej chyba warto było. A przynajmniej tak jej się w tym momencie wydawało, bo tak de facto nie znała go. Może spędzenie z nim więcej czasu będzie jakimś okropnym koszmarem? Cóż, okaże się, o ile nie blefował. I nie powie jej teraz, że tak w zasadzie to... żartował. Albo coś. - Chociaż nie wiem jak się nazywasz, a podobno to strach wychodzić gdzieś z nieznajomymi. Farai - dorzuciła, wyciągając ku niemu rękę. Wciąż wisieli w powietrzu, ale to nic. Grunt to dobra koordynacja ruchowa! Potem jednak Tanner ją gdzieś zabrał, więc poszli.
Wyszła na boisko ubrana w sportowy strój. Miotłę oparła obok siebie, wspierając nogę na ławce. Rozciągała się po kolei. Kolana, kostki, ręce, zajmując czas, w którym Julia i Sharker nie znajdowali się jeszcze na boisku. W końcu i to jej się znudziło. Wyprostowała się ściągając łopatki razem, a zaraz potem oparła się na miotle, wpatrując się w kierunku szatni, z których prawdopodobnie powinni wyjść Julia i Sharker. Liczyła po prostu na wolne rzuty i obronę Julki, ale skoro miał być i pałkarz… obmyślała, co z nim począć. Nie przygotowała nawet tłuczka, przynosząc ze sobą tylko kafla. Mogła tylko liczyć na to, że Sharker sam o tym pomyślał. Widząc ich na skraju boiska zamachała im ręką, niezbyt entuzjastycznie z uwagi na fakt, że ostatnio miała złe doświadczenia związane ze śligonami i, o dziwo, puchonami. —Hej — rzuciła krótko, kiedy znaleźli się w promieniu kilku metrów od niej. — To co, zaczynamy? — rzuciła Julii kafel, zerkając krótko na Sharkera, czy niósł ze sobą jakiś sprzęt. Chwilę potem prostym zaklęciem nakreśliła tabelę w powietrzu z ich trzema nazwiskami, którą mogliby w trakcie gry uzupełniać u punkty. — Każdy zajmuje swoje pozycje, nie?
KOSTKI
Zaczyna Ścigająca, jeśli wylosowała:
parzyste – następuje potencjalny gol i Obrońca może się podejmować obrony. Jeśli obronił – Pałkarz rzuca kostkami na uniemożliwienie obrony. Jeśli Obrońca nie obronił – Pałkarz rzuca na uniemożliwienie gola.
nieparzyste – następuje rzut niecelny i Pałkarz rzuca kostką, Jeśli wylosował parzyste kostki, jeśli: 2 - uniemożliwia obronę Julii, 4 - uniemożliwia She rzut kaflem, 6 - może wybrać sobie ofiarę. Jeśli miał kostki nieparzyste, Ścigająca po prostu spudłowała.
Obrona:
parzyste – sukces (obrona)
nieparzyste – porażka (brak obrony)
Pałkarz:
parzyste – sukces, celny strzał tłuczkiem
nieprzyste – porażka, niecelny strzał tłuczkiem
Jeślli Pałkarzowi się powiodło, Obrońca/Ścigająca może zareagować, rzuca kostką na powodzenie akcji, jeśli:
parzyste – następuje obrona/gol i uniknięcie tłuczka
nieparzyste – obrywa tłuczkiem, jeśli: 1 - w ramię, 3 - w piszczel, 5 - w brzuch
Po każdej obronie/niecelnym rzucie, kafel wraca do Ścigającej
PUNKTACJA:
Jeśli Ścigająca po prostu chybia, nikt nie zyskuje punktu.
Pałkarz zyskuje punkt za każdy celny atak uniemozliwiający obronę/gol.
Zabierali się do tego treningu od dłuższego czasu i w końcu nadeszła pora aby ten się odbył. Co prawda ostatnimi czasy było dość sporo okazji do trenowania, jednak dla Jul treningu nigdy nie było dość. W końcu tym razem miała grać jako obrońca, a nie trenować ogólne umiejętności. Jako, że jej nowa miotła sprawdziła się ostatnim razem postanowiła ją wziąć i dziś. Po otrzymaniu listu od razu wybrała się na boisko, po drodze dołączył do niej Sharker, więc razem derpili na spotkanie z Shenae. Kiedy to już dotarli na miejsce podeszła do koleżanki i rzuciła krótkie -Cześć - po czym spojrzała na Rekina i dodała - Nie wiem jak Rasheed, ale ja już mogę zaczynać. Po chwili wzbiła się w powietrze zajmując swoje miejsce przy bramkach. Czekając na resztę uświadomiła sobie, że opcja pogrania w quidditcha poprawia jej humor niezależnie od tego w jakim to była stanie, pomyśleć że kiedy to uczyła się w Stavefjord w ogóle nie interesowała się tym sportem. No, ale w sumie wtedy miała trochę inne zajęcia...