Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Z Pokoju Muzycznego nie było słychać niczego innego tylko śmiechy dwóch osób. Może dlatego był on omijany szerokim łukiem przez pozostałych uczniów. To dobrze, bynajmniej mogli pobyć sami, bez stresu powygłupiać się i pośmiać. To było dobre – Lilly tego potrzebowała. Krukon się zmienił był całkowicie inny. Chociaż zaczynał troszkę przesadzać. Zaczynała się bać, czy Jasmine naprawdę nie zrobiła mu krzywdy fizycznej. Zaśmiała się pod nosem zamykając oczy. Przed jej oczami pojawił się Ramiro, stary wilczek, który użalał się nad sobą. Ramiro, którego życie męczyło, który był wycieńczony. Wielokrotnie chciało się jej przy nim płakać, wielokrotnie czuła ten smutek co on. Ale teraz…
Cornelio… ja nie wierzę… że potrafiłaś go tak zniszczyć… szczery, dobry Ramiro z uśmiechem na twarzy, a przez ciebie tak bardzo cierpiał. A może to nie ty byłaś winna, może ktoś sprawił, że taki się stał, a ty dolałaś benzyny do ognia… Nie mam pojęcia jak było, ale… jestem szczęśliwa, że to wszystko się już skończyło!
Kiedy zadano jej pytanie uchyliła powieki. Spojrzała na twarz Krukona. Siedział, jej się nie chciało wstawać, ta podłoga była taaaka wygodna! Musiała się zastanowić, jak mu odpowiedzieć. Gdy już ułożyła sobie w głowie co chciała mu przedstawić usiadła. Wyjrzała przez okno przyglądając się zakochanej parze. - Wiesz, ona… zraniła już wielu mężczyzn, ona… nigdy nie była z nikim na stałe, teraz tak po prostu musi dokonać wyboru, którego z trzech… nie… z dwóch chłopaków wybrać. Bardzo chcę, żeby ten Puchon okazał się być jej jedynym, bo jest niesamowity… jednak boję się, że jak pojawi się ktoś nowy… ona go zostawi i zniszczy mu serce – jej wzrok skierował się powrotem na wilczka. Uśmiechnęła się szeroko uśmiechnięte. Posłuchała go do końca. Spojrzała jak zaczął kłócić się ze swoim kochankiem i zaśmiała się. Później było coraz gorzej… ONI ZACZĘLI SIĘ KŁÓCIĆ! Wstała nerwowo spoglądając na tą pasjonującą walkę. - Ramiro! Uważaj na siebie! – krzyknęła niby to zmartwiona. Kiedy uderzył się podeszła do niego i uklękła. Spojrzała na niego z góry niepewnie – W porządku? – zaśmiała słysząc jak to go ‘kostka’ boli. Kolejne jego słowa zmartwiły ją, ale postanowiła coś zrobić. Zwisła nad nim i ucałowała go w nosek z szerokim uśmiechem. - Obiecaj mi, że nie zakochasz się w tamtej dziewczynie! – krzyknęła wręcz niezadowolona takim faktem. Może i pamięć zniknęła, ale uczucie mogło wciąż trwać, mogło mu czegoś brakować, brakować takiej Corin – na pewno znajdziesz kogoś… kto pokocha Cię… bo to niemożliwe, żeby ktoś taki jak ty był sam – powiedziała pewnym głosem – ja zrozumiałam, więc osoba, która Cię kocha jak ja, a może i bardziej również zrozumie – wydukała niepewnie. Oby jej źle nie zrozumiał. Bo kochała go jak najlepszego przyjaciela, z którym może się tak wygłupiać, bawić się jak dziecko i nie wynikną z tego żadne konsekwencje. Na jego ostatnie słowa naburmuszyła się. Wydęła policzki jak niezadowolone dziecko – uwierz mi Ramiro! – powiedziała wręcz pewnie – Przeżyłbyś! Ty jesteś zbyt silny żeby poddać się tak łatwo. Tak Lilly była dziewczyną, która stale potrzebuje pomocy, która pakuje się w kłopoty zawsze i wszędzie. Potrzebuje opieki, która pozwoli jej wyjść z tarapatów lub wszelkich problemów. Zamknęła oczy i położyła się obok Krukona. Brązowowłosa zaczynała już przysypiać, aż tu nagle usłyszała słowa chłopaka, które wybiły ją z tego spokoju. Zaśmiała się pod nosem.
Śmierć, chyba sobie ze mnie żartujesz… zanim wyląduje w trumnie wygram z nią wyścig jeszcze milion razy. A kiedy mnie dorwie powiem jej prosto w twarz, że mimo wszystko to ja jestem zwycięzcą, który triumfalnie pogrąża ją na dnie… Musiałabyś mnie zakopać żywcem, żebym umarła…
Te myśli sprawiły, że na jej ustach pojawił się uśmiech, westchnęła u usiadła. - Mam nadzieję, że dotrzymasz swojego słowa. Będę czekać na moje spaghetti! – powiedziała wymagającym głosem. Słuchała go i słuchała, wolała mu nie przerywać. – Jej? – widocznie nie za bardzo wiedziała o co mu chodzi. Jednak nie dopytywała się, jak będzie chciał to jej powie. - Nic ciekawego tylko mam problem… z chłopakami, to muszę sama rozwiązać. Trochę wspomnień z przeszłości mi wróciło – wydukała niepewnie. Zaśmiała się jego kolejną gadką. Podeszła do niego i otwartą dłonią przyłożyła mu w czoło. - Ramiro haaaloo jesteś tam!? Chyba jeszcze Ci aż tak nie odbiło!! – krzyczała z uśmiechem do jego… czoła – wróć do mnie bo ja nie chce, żadnego przerażającego balu! – ona nigdy nie lubiła imprez, a zdarzeniu w krypcie postanowiła za bardzo nie chodzić na takie rzeczy. Po prostu się bała. Usiadła z powrotem na ziemi i położyła dłonie na policzki. Jak sobie tylko przypomni jak na nich wypisane były dwa krwawe imiona: Ikuto, Kaoru. Na szczęście rany już zniknęły, a ona miała spokój. - Właśnie my tu gadu gadu, a ja przyszłam poćwiczyć – wstała mówiąc to i podchodząc do fletu – muszę chociaż raz zagrać, chcesz posłuchać? – spytała niepewnie przykładając flet do ust. To była smutna melodia, jednak zawierała wszystkie jej uczucia. Posiadała sens, który znali tylko nieliczni. Była dla niej ważna. Musiała ją grać, co jakiś czas, by nie zgubić tego sensu. Kiedy skończyła uśmiechnęła się czule do instrumentu. Jakby był dla niej najważniejszą na całym świecie rzeczą, najcenniejszą. Chwile trwała w tej ciszy przyglądając się mu, później odwróciła wzrok odkładając na fortepian. - Powinniśmy zjeść, bo to niegrzeczne marnować jedzenie! – powiedziała dumnie siadając do ‘stołu’. Czekała an chłopaka, by mogli zacząć jeść. Kiedy już zaczęli, twarz dziewczyny wyglądała śmiesznie, bo co jakiś czas na jej twarzy (na różnych częściach) pojawiał się sos.
Ramiro… Odpłynął O! To chyba najlepsze określenie. Przesłuchał jej całą melodię. Była… Smutna. Wprawiła go w dziwny nastrój. Nie smutny, ale taki bardziej poważny. - Nie rozumiem jak można tak żyć. Od jednego do drugiego a potem do następnego. – Powiedział przyglądając się Lilli. Takie osoby jak one spotykasz albo w raju albo w snach. Gdyby ją stracił… To tak samo jak gdyby utracił samego siebie. Jak gdyby ktoś zabrał mu powietrze. Ona była częścią jego świata. Nie rozerwalnym łańcuchem. To taka więź krwi, której nie rozwali żaden wytrych. A Ramiro? Można powiedzieć, że był dla niej jak wierny pies. Stu procentowe oddanie. Gdyby coś jej się działo bez zastanowienie podejmuje działanie. A gdyby była smutna to oddałby wszystkie swoje szczęśliwe chwili byle by jej tylko pomóc. Bo kto mu pozostał na tym świecie? Lilli, Evka, Desiree. Tylko one. Jego trzy malutkie siostrzyczki. Gdyby utracił, którą kol wiek to tak samo jak by ktoś odciął mu kończynę lub zabrał tlen. Były jego bezpieczną przystanią. Taką oazą spokoju. - się, Czemu miałbym w kimś takim się zakochać? Wiem, że serce nie sługa, ale… Nigdy ci o tym nie mówiłem… - Zaczął powoli siadając do fortepianu i nabierając trochę makaronu z serem. - Kiedyś zanim jeszcze byłem wilkołakiem była pewna dziewczyna. Byliśmy nie rozłączni przez całe długie lata. Dzień w dzień spędzaliśmy czas tylko ze sobą i nigdy nie nudziliśmy się w swoim towarzystwie. Ja opiekowałem się nią jak mogłem a nawet odrabiałem lekcje. Ona pilnowała mnie z moimi wygłupami i pomagała zapomnieć o zmorach z przeszłości. Wiesz moje dzieciństwo i te sprawy. – Powiedział i odłożył widelec tracąc apetyt. W sumie nie wiem, co się stało. Nie był smutny czy rozżalony. Po prostu doszła do niego ta niepewność. Taka zmora z przeszłości. Gryzło go sumienie za to, co zrobił. - Tak czy owak, kiedy stałem się już wilkołakiem. Bałem się jej o tym powiedzieć. Zacząłem ją unikać lub spławiać. Do tej pory pamiętam jak krzyczała za mną na korytarzach. Jak na podłogę spływają krople łzy. Ale tak bardzo się bałem… A teraz tak bardzo tego żałuję. Zachowałem się jak drań i wiem o tym doskonale. Tak samo wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia. Właśnie dla tego nigdy nie miałem odwagi jej przeprosić. Bo nie mam nic na swą obronę. Gdybym mógł przynajmniej jedną rzecz zmienić w swej przeszłości…. – Westchnął ciężko i uśmiechnął się. Był to uśmiech dobry i serdeczny, ale zbyt słaby. Zważywszy na to, jaki był wcześniej. Ale czy tak właśnie nie jest? Nie macie tak, że najpierw macie bardzo dobry humor aż tu nagle łapią was gorzkie żale? Ramiro tak czasem miał. Ale prawda jest też taka, że lubił sobie wypominać swoje własne błędy. Może właśnie dla tego nie potrafi być do końca szczęśliwy. Bo nie umie sobie wybaczyć strach błędów. Ramiro był, jaki był. To znaczy wcześniej. Raz wesoły raz poważny. Dokładnie taki jak teraz. Ale zawsze miał ten blask w oczach. Ten ciepły uśmiech. Nie chce oskarżać Corneli o to ze to ona go zniszczyła, bo sam nie wiem. Może tak było a może nie. Jednak na pewno się do tego w jakimś stopniu przyczyniła. Cóż. Było minęło i nie ma, co do tego wracać. Ramiro spojrzał na Lilli i uśmiechnął się serdecznie. Wyczarował jedwabną chustę i wytarł twarz dziewczyny. - Niezdara. – Powiedział żartobliwie. I sam zaczął się zabierać za swoje jedzenie. Głodny wilkołak to zły wilkołak! A w jego przypadku to raczej poważny wilkołak. A przecież nie można być poważnym! To takie nudne i oklepane, że waaaaaa… - No z chłopakami to ja ci nie pomogę. Wiesz… Nie mam zbyt dobrego gusty. – Powiedział kończąc jedzenie. - Szkoda. Bo chciałem swoje urodziny wyprawić. – Powiedział wzruszając ramionami jak gdyby nigdy nic. Skoro Lilli miałoby nie być na owych urodzinach to, po co je wyprawiać? Nigdy ich nie wyprawiał, więc i teraz przeżyję. Zresztą, kto niby by przyszedł? Tylko ona i jego malutka siostrzyczka nikt więcej. Więc równie dobrze mogli gdzieś w trójkę zrobić sobie libacje prawie alkoholową i zapalić prawie zioło i będzie dobrze. Mając na myśli prawię mówię tu o wodzie i trawie. Oj tam…! Ramiro spojrzał się na dziewczynę z miną zbitego psa. - Ugibugi…? – Zapytał. Nie wiem, o co mu chodziło, więc nie do mnie z tym. Może chciał ją jakoś rozśmieszyć skoro wcześniej trochę popsuł atmosferę. A może to był jakiś nowy język wilczków? Nie wiem nie znam się ja tu tylko… yyy… Bo naśle na was prawiczka i wam się odechce się czepiać no!
Ta melodia była dla niej czymś niesamowitym czymś co wprawiało w zachwyt jej serce i sprawiało, że odczuwała przyjemność z gry. Zwykła melodia, która budziła w niej jej prawdziwą ‘ja’, tą którą zatraciła. - Ona po prostu szuka… szuka tego jedynego, tego z którym będzie pewna, że będą mogli być razem, że jej nie zostawi. W pewnym sensie rozumiem jej uczucia, ale… ale przez to poszukiwania nie potrafi zrozumieć, że rani wszystkich dookoła – nie miała na myśli tylko chłopaków. Bo i ona wielokrotnie była raniona przez tą dziewczynę. Jednak to jej przyjaciółka, najważniejsza osoba w jej życiu, jak mogłaby być na nią zła o coś tak błahego? Podejrzewała, że i ona wybaczyłaby jej mały błąd, przecież potrafiła się poświęcić dla niej, pokazała, że jej na niej zależy. Pokazała, że jest bardzo ważna i niezastąpiona. Przyjaciele są stworzeni po to, by wspierać się w trudnych chwilach, by trwać razem z tą nierozerwalną więzią. Ale powiedz mi jakie problemy musi mieć osoba, która ma więcej niż jednego przyjaciela i musi zawsze stawać po stronie każdego z nich zaprzeczając sobie. To tak jakby znajdował się w otchłani rozpaczy, z niej wołał o pomoc. Wyciągnięto w jego stronę tysiące rąk, ale żadne nie była wystarczająco głęboka, byś mógł ją złapać. To jest nawet gorsze niż świadomość, że nie posiadasz nikogo, kto mógłby Ci pomóc. Wtedy sam będziesz starał się wyjść, w końcu pogodzisz się z faktem, że jesteś sam. Ale kiedy tysiące rąk wyciągnięte jest w twoją stronę, nie wiesz, którą z nich masz złapać, kiedy wybierzesz, nie jest ona dostatecznie głęboko i w nieskończoność czekasz, aż ktoś wystarczająco pochyli się w twoją stronę. Samotność czasami jest lepszym wyjściem – ale jest również ucieczką, od której nie ma odwrotu. Dziewczyna słuchała go uważnie. Współczuła mu. Dlaczego musiał mieć taką przeszłość? Przecież zasługiwał na kogoś równie niesamowitego! Ale mimo wszystko cały świat zburzył się kiedy został wilkołakiem. Ona… bała się ich nadal. Za każdym razem kiedy go widziała podskakiwała jej adrenalina, nie wiedziała, że może się do końca rozluźnić. A później karciła siebie za takie zachowanie. Przecież Ramiro był jej przyjacielem, któremu powinna ufać. Mogłaby mu oddać swoje życie, chociaż wiedziała, że strach nigdy nie zniknie… chyba, że przypomni sobie, co takiego sprawiło, że boi ich się tak bardzo. - Kretyn – skomentowała całą jego gadaninę. Spojrzała na niego niezadowolona – wiesz co powinieneś teraz zrobić? – spytała odwracając się do niego – za wszelką cenę odnaleźć ją. Chociaż miałaby Ci bluzgać prosto w twarz przeprosić… chociażby Ci nie wybaczyła… musisz to zrobić. Kiedyś… kiedyś może już być za późno i będziesz żałował, będziesz wypominał sobie to do końca życia, a tak… uwolnisz się od tego bólu, który tobą zawładnął – wyszeptała poważnie. Tą powagę zniszczył zapewnie sos na jej czole. Nie wiadomo jak się tak pojawił, ale jakoś musiał przetrwać. Kiedy chłopak wytarł jej twarz spojrzała na niego niezadowolona i zawstydzona. Wiedziała, że jej z chłopakami nie pomoże. To nie była prosta sprawa, zwłaszcza, że nie wiedziała co to znaczy miłość. Lillyanne przegryzła wargę i odwróciła się w jego stronę chcąc coś najwyraźniej powiedzieć. Jednak nie zdążyła, bo chłopak wspomniał o jego urodzinach. Jak mogła zapomnieć?! - Jeżeli to twoje urodziny, to z wielką chęcią pojawię się na nich – powiedziała z delikatnym uśmiechem. Kolejna impreza… ech… ale czego się nie robi dla przyjaciół? Kolejna rzecz, którą chłopak zrobił wybiła ją z równowagi. Była wściekła? Nie, była zaskoczona? Nie, była zniesmaczona? Nie! Ona spojrzała na chłopaka ze świeczkami w oczach. - Nya! – wykrzyczała rzucając się na niego zachwycona. Przewróciła go siadając mu na torsie i jak kotek ciesząc się ze zdobyczy, którą upolowała. Wpatrując się w niego oczekiwała, kolejnego eee… tego czegoś co ją zachwyciło. Ale muszę przyznać, upadek musiał go boleć. Zwłaszcza, że takie czterdzieści kilo, rzuciło się na słabiutkiego wilkołaczka.
Bo miłość to bzdura istnieje w filmach lub w tanich lekturach. Miłość to jedynie złudzeniu. Przyśpieszone bicie serce, które zaprowadza umysł na drogę samozniszczenia. Każdy, kto uważa inaczej jest idiotą. Zresztą wszyscy i tak jesteście idiotami, którzy za wszelką cenę starają się być szczęśliwymi lub uszczęśliwiać innych. A szczęście to jedynie skurcz serca i nagły impuls, który dociera do waszych idiotycznych mózgów, który sprawia, iż widzicie świat takim, jakim jest a nie takim, jakim chcecie go widzieć. A może na odwrót? Ramiro nie jest ani zdołowany ani szczęśliwy. Tak naprawę mu to wszystko zwisa. Nie wieży w miłość, bo jak wspominałem to bzdura. Zaufanie, przyjaźń i takie tam. To też bzdura. Ludzie są egoistami z tym, że większość urodziła się z sumieniem. Sumienie to jak kamień w bucie a Ramiro owy kamień wyrzucił. Stał się nie tyle, co zbędny, co po prostu wkurzający. Wilczek dostrzegł jeszcze jedno. Wszyscy kłamią. Nie ma nikogo na świecie, kto by nie kłamał a każdy, kto uważa inaczej jest po prostu hipokrytą. Tak w chłopaku zaszły nieoczekiwane zmiany. Czym spowodowane? Może śmiercią wuja odejściem Corneli z jego życia. A może tymi zabójstwami, jakich się dopuścił? Ja obstawiam na wszystko. Chociaż przyznam się, że zabójstwo Daniela było naprawdę ciekawe. Szkoda, że bydlak zechciał tak szybko zdechnąć. Prawdę mówiąc miałem nadzieje na większą zabawę, ale chyba nie można mieć wszystkiego na raz? Jest jednak coś, co zmieniło się na lepsze. Po raz pierwszy Ramiro zaakceptował siebie. Po raz pierwszy cieszy się z tego, kim jest. Ma przewagę nad innymi. I zamierza ją wykorzystać na wszelkie możliwe i znane mu sposoby. Jest gotowy pójść do piekła i zamrozić je. Wejść do nieba i spalić je w fundamentach. Wkroczyć na ziemi i sprawić by po wszystkim nie pozostał kamień na kamieniu. Od tak dla zabawy… Chłopak ubrany w czarne spodnie dresowe i białą podkoszulkę wszedł do pokoju muzycznego. Nie był pewny czy może opuszczać dormitorium, ale miał to gdzieś. Najwyżej przedłużą mu szlaban. Gdyby się dowiedzieli o tym, że całe pięć dni nie było go na terenie szkoły to by dopiero była afera! „ Muzyka jest największa magią” Lub coś w tym stylu. Fajna sentencja, chociaż czy poprawna? Właściwie zależy jak na to spojrzeć. W muzyce jest coś niezwykłego. Nie można tego określić to po prostu trzeba poczuć. Więc może muzyka to magia. Może nie ma wielkie siły a właściwie wcale jej nie ma. Ale za to ma w sobie coś pięknego. Niezwykłą moc do poruszania i wyrażania swoich uczuć. Tak, więc chłopak wszedł i przysiadł przy fortepianie. Bo to jego ukochany instrument jak by ktoś jeszcze tego nie wiedział. Postawił na nim szkocką razem ze szklanką do połowy opróżnioną z dwiema kostkami lodu. Módlmy się by zaraz nie wparował tutaj jakiś nauczyciel. Dobra i tak mu to wisi… Wziął łyk szkockiej i zamknął oczy. Po chwili muzyka rozpłynęła się po pokoju oraz korytarzu. Tego jednego nigdy nie zmieni w sobie. Ba! Nigdy by nawet nie chciał. Kochał grać na fortepianie. Kiedy skończył ostatnie nuty jeszcze przez chwilę odbijały się od ścian. Lecz na jego twarzy nie było chociażby cienia uśmiechu. Prawe mówiąc wyglądał tak jak by nigdy się nie śmiał. A pomyśleć, że jeszcze dwa tygodnie temu szalał tutaj z Lilli jak małe dziecko. Lilli… Mała bezbronna Lilli…
Dziewczyna miała naprawdę dobry dzień. Wstała – o dziwo jak dla niej – wcześnie rano, by móc zjeść śniadanko i cały dzień spędzić poza Howartem. Ku niezadowoleniu skrzatów zrobiła sobie jajecznicę do pudełeczka, spakowała ją do torby z trupią ręką i mogła przenieść się do Hogsmeade. Opisywanie dokładnie co tam robiła tyle czasu jest zbędne. Ale mogę powiedzieć, że spacerowała, rozglądała się z zachwytem po wiosce, do której od początku roku rzadko zaglądała – po prostu nie było kiedy. Musiała bowiem nauczyć się nie dość, że języka angielskiego w takim stopniu, by rozumieć podręczniki, to jeszcze zwykłe zajęcia sprawiały jej kłopot ponieważ w Japońskiej szkole kierowano się innym programem. To sprawiło, że była troszkę na uboczu i rzadko rzucała się w oczy, rzadko miała na cokolwiek czas. Jednak z czasem wszystko się zmieniło dzięki poznaniu wieli osób. Teraz jest inna, przeciwna do świeżej An. I taka jest zdecydowanie lepsza. W każdym razie przecież nie można cały dzień snuć się bez sensu i uciekać od murów Hogwartu i kolejnej partii książek czekającej na nią przed egzaminami końcoworocznymi. Założyła się, że będzie miała lepsze oceny niż pewien denerwujący puchon, który nie potrafi znaleźć sobie odpowiedniego miejsca, więc łazi i ją denerwuje. I miała zamiar wygrać tą potyczkę. Dobrze, że chociaż udało jej się perfekcyjnie opanować runy i eliksiry. No i oczywiście ONMS nie była dla niej problemem. Mniejsza o to. Kiedy przechadzała się między zaspanymi już uczniami miała na sobie czerwoną sukienkę nie odznaczającą się niczym szczególnym. Jej stopy zdobiły zaledwie czarne skarpetki, natomiast po powrocie zaginione buciki schowała do torby, więc nie trzeba tym razem rozwiązywać zagadki „gdzie An zgubiła trampki?”. Zmierzała prosto do dormitorium ignorując wszystko i wszystkich... Jednakże... Był jeden dźwięk, którego nie umiała zbagatelizować. Fortepian... Jakże piękna melodia grana na jej ulubionym instrumencie. Nigdy nie nauczyła się grać na nim, ponieważ sama angażowała się bardziej w śpiewanie. Ale i tak uwielbiała brzmienie, będące jak poezja, kiedy to palce kogoś z gracją uderzały o klawisze. Musiała wiedzieć kto to jest. Kto tworzy taką harmonię dźwięków, która mile podrażnia jej uszy? Oczywistym było, że od razu ruszyła do Pokoju Muzycznego – bo niby gdzie indziej można znaleźć tak dobrze nastrojony instrument? Stanęła w drzwiach obserwując z zainteresowaniem nieznanego sobie chłopaka. A raczej jego palce zgrabnie śmigające na przemian po bieli i czerni klawiszy. Kiedy chłopak skończył uniosła dłonie i... Zaklaskała kilka razy. Stała tak oparta ramieniem o futrynę i uśmiechała się stosując tą swoją niewinną mimikę twarzy, która prawie nigdy nie pasowała do jej obecnych zamiarów. Jakie były plany w tej chwili? Poznać imię ów utalentowanego artysty. Jedną z dłoni zaczęła bawić się kosmykiem rozpuszczonych włosów. I co teraz? Nie śmiała się odezwać. Bo jaki byłby sens jeszcze większemu przeszkadzaniu mu w... Pewnie rozmyślaniu. W końcu muzyka pozwala wejść do najgłębszych zakamarków swojej duszy. A Van idealnie to robiła w momencie, kiedy pisała tekst piosenki. O dziwo potrafiła też zaglądać w dusze innych, ale to już całkiem inna sprawa, choć zagadkowa - bo to przecież mało możliwe, by dobrze znała się na otoczeniu będąc wychowana niemal jak Roszpunka. W każdym razie nadal nie odrywała wzroku od krukona. Czekała na nawet najmniejszą reakcję.
W pokoju muzycznym stał się ostatnio stałym gościem. Musiał się zrelaksować, uspokoić zszargane nerwy. Bo denerwował się kilka dni bez przerwy i tylko tu potrafił choć na chwilę się wyłączyć. Tu był spokojny, cichy i opanowany. Było mu po prostu dobrze i odpływał myślami do innego, lepszego świata, zapominał o całym tym bałaganie, który go otaczał. A cóż takiego się ostatnio stało? Nic wielkiego. Szedł spokojnie korytarzem i chłopak, którego w ogóle nie znał go zaczepił. No dobrze, ale potem go też pocałował. Zupełnie niespodziewanie i Jiro nie miał nawet jak się obronić. Nie mógł go odepchnąć, bo choć próbował to tamten był silniejszy. A może to Jiro za mało się starał? Co gorsza- przyłapał się na tym, że mimowolnie ten pocałunek oddaje... Wtedy też tamten Ślizgon się od niego odsunął i jakby nigdy nic odszedł, zostawiając skołowanego studenta na środku korytarza. Widziała to połowa szkoły i do dziś jest wytykany palcami na szkolnych korytarzach. On, zagorzały heteryk, zawsze tak o sobie myślał. Nie interesowali go mężczyźni, pod żadnym względem. Ale kobiety też mało go interesowały, tak w sumie. Ale to z nimi sypiał, z nimi flirtował i je wykorzystywał. A tutaj... proszę państwa, Jiro nie był w stanie zareagować na to jakoś sensownie. Nie wyzwał tego chłopaka, wręcz przeciwnie- gdy tylko wydało mu się, że widzi w tłumie jego twarz- uciekał na drugi koniec korytarza albo zamykał się w dormitorium. Pewnie musiało to wyglądać zabawnie; w jednej chwili stracił pewność siebie i zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest homoseksualistą. A to było by- przynajmniej dla niego- po prostu straszne. Marzył o rodzinie, o żonie i dzieciach. Przecież miał ich tyle w swoim życiu! W jego ramionach zasypiały tuziny dziewczyn, ale były to tylko przygody na jedną noc. Courtney, Ariel... to było co innego, ale i tak- ze strachu- się z nimi rozstał. Tak samo Gianna- nauczycielka, z która wdał się w romans. Przecież kobiety go pociągały! A ten mężczyzna... nie, to nawet nie był mężczyzna. To był chłopak, dzieciak jakiś. Z chęcią więc zrobił sobie małą przerwę w nauce i udał się w stronę pokoju muzycznego. Pchnął drzwi i instynktownie już machnął różdżką, sprawiając tym samym, że fortepian zaczął grac. Była to cicha, spokojna, słodka melodia, która przywodziła na myśl pierwsze dni jesieni. Sam zaś zasiadł w fotelu i podwinął rękawy flanelowej koszuli w kratę, nogi wykładając na mały stoliczek przed sobą. Rozpiął kilka guzików i zaczesał włosy do tyłu, przymykając oczy. Tak mógł spędzić tutaj cały dzień.
No tak o ile przedstawiona sytuacja była czymś zupełnie nowym w życiu Jiro, o tyle w egzystencji Jaszczura... nie bardzo. Była wręcz normalnością i wszyscy na tyle się do tego przyzwyczaili, że to Koreańczyka wskazywali palcami a nie jego - cudownie. W każdym razie było to na tyle normalne, ze nawet zbytnio się tym nie przejął - ot kolejne z głupich, pomniejszych zakładów z resztą jego chorych znajomych. W każdym razie podczas, gdy student tak to przeżywał uczniak dalej bawił się na całego... a teraz? Teraz dał się wciągnąć na jakiś sztywniacki bal na jaki wdał się w losowanie partnerki - bo jak szaleć to na całego - i musi się gnieść w graniaku. Nawet jeśli wyglądał całkiem niezgorzej. W każdym razie musiał się trochę wyluzować, to był zestaw jednych z nielicznych rzeczy, jakie udało się odratować na pierwszy ogień po niespodziewanej powodzi jaka zalała całe dormitorium Ślizgonów aż po sufit. Chyba... Obawiał się tam zaglądać. A za odprężenie wziął sobie samotny spacerek po wyższych piętrach coby nie umoczyć butów i spodni. Już był duszą na tej libacji, jaką urządzi sobie po balu, miało być tak niesamowicie, niczym powrót do własnej normalności po szkolnej 'fecie'. Przystanął słysząc cichą muzykę dochodzącą z pokoju muzycznego i bez głębszego zastanowienia ruszył w te stronę. Szczerze mówiąc scena byłą jak z jakiejś komedii romantycznej i spodziewał się, że zastanie tam drobniutką, nieśmiałą dziewczynę z talentem do gry na instrumentach jaka nie ma partnera do tańca na balu. Dlatego dużo zdziwienia wywołało w nim, jak zza lekko uchylonych drzwi zobaczył tego śmiesznego Koreańczyka, jakiego zaczepił kilka dni temu. Dziwne, wcześniej nawet mijał go na korytarzach bez refleksji ,a potem wpadł jak kamień w wodę. Zresztą, nadal pamiętał jak głupią miał minę, kiedy niespodziewanie urwał pocałunek, kiedy wyczuł jakiekolwiek działania z jego strony. Otworzył powoli i cicho drzwi i wszedł do środka opierając się o framugę plecami i poprawiając spinki w mankietach białej koszuli. Czekał aż skończy, niegrzecznym było przerywać, a poza tym pomimo uwielbienia do muzyki cięższej i tej bardziej klubowej - podatniejszej do tańczenia, lubił od czasu, do czasu posłuchać coś klasycznego. Dziwny plan zaczął zaradzać się w jego głowie. Wykorzystując nadal grająca muzykę podszedł powolnym krokiem do fotela i od przodu oparł ręce na jego poręczach odcinając chłopakowi jakąś ewentualną drogę ucieczki i pochylił się przez to, mimo to zachował stosowny odstęp pomiędzy swoją i jego twarzą. - Nie śpij, bo cie okradną.
Ach... Bal. Jiro też się na niego wybierał i chyba by się pochlastał, gdyby jako partnera wybrali mu Lizarda. Każdy inny, byleby nie on. Mógł nawet pójść z Ikuto- byłoby zabawnie! O kurcze, ci dwaj razem to mieszanka wybuchowa. Lubił spędzać czas z tym Krukonem i był to jedyny jego przyjaciel. Mógł mu się wyżalić, pomarudzić i zalać się w trupa. Ale tym razem nie poszedł do Ikuto, by mu się wyspowiadać. Bał się reakcji przyjaciela, choć właściwie nie miał czego. Krukon by go nie wyśmiał, sam był biseksualny, ale... To wciąż nie docierało do naszego studenta! On- stuprocentowy mężczyzna z innym... chłopakiem? Przecież to dziecko jeszcze! Tak mu się przynajmniej wydawało. Nawet go wcześnie nie zauważał, a teraz nie było dnia, by o nim nie myślał. Głównie wyzywał i siebie i jego; siebie karcił za takie zachowanie, a Lizarda... za to co z nim zrobił! Nawet nie drgnął, gdy drzwi się otworzyły, bo po prostu tego nie usłyszał. Dalej leżał spokojnie, będąc już na granicy snu. Naprawdę niewiele brakowało, a usnąłby chłopak. Dopiero usłyszawszy czyjeś kroki spojrzał w tamtą stronę i momentalnie zamarł. Wszystko wróciło na nowo. Jak na ironię przypomniał sobie smak jego ust, ich miękkość i wszystko, co wiązało się z tym pocałunkiem, choć tak bardzo chciał o nim zapomnieć. Co to ma być? Drży na jego widok! Nie! Na dźwięk jego głosu? Nigdy w życiu, jeszcze czego. On go w ogóle nie kręci. Po prostu namieszał w jego życiu i troszkę zajmie mu dojście do siebie, ale uda mu się. Wystarczy, że prześpi się z jakąś panną, że jakaś go pocałuje... -Mhm...- mruknął, jakże elokwentnie. No to się popisał, nie ma co! Zmierzył go spojrzeniem po czym chwycił za ramie i zdjął je z oparcia fotela, głową wskazując na kanapę. Tam niech siada. Byleby jak najdalej od Jiro. -Co ty tu robisz?- spytał, znowu popisując się swoją błyskotliwością. Ale... na Boga, o czym on miał z nim rozmawiać? A może nie mieli rozmawiać? Może lepiej byłoby się pocałować- jak przy pierwszym spotkaniu. Był w tym niezły... O nie, skończ z takimi myślami! Przecież to facet, be i w ogóle. Do tego okropny w całowaniu, pewnie jakaś głupia ciotka, która się w nim zakochała. Och, cóż poradzić, gdy ma się ten urok osobisty, który przyciąga wszystkich jak magnes? Biedny... Tak sobie przynajmniej Jiro wmawiał, próbując przestać o nim myśleć.
Dzieciak? Ah no tak... miał ubytek w postaci 2 lat nauki przez... nieprzewidziane okoliczności i zamiast iść dalej musiał powtarzać wszystko, ale w żaden sposób mu to nie przeszkadzało, lubił szkolne klimaty. Ale wracając: byli w równym wieku, gdyby nie koleje losu Jaszczur trafiłby do jego klasy, wiec lepiej niech naiwniaczek dziękuje za to losowi, bo dopiero wtedy zaczęłyby się dla niego tortury Choć kto wie, może zaczęły się teraz. Był niższy od niego, słabszy fizycznie i... jeśli miał być szczery wyglądał na ciotkę bardziej od niego, ale nadal widział jakąś dziwną walkę w jego oczach. Odsuwanie od siebie jakiegoś dziwnego faktu. Aż sam zmrużył z ciekawości bezdennie czarne paczadła. - Mhm. - powtórzył za nim z tonem, jakby przyznawał mu racje, jednak w jego wykonaniu wyszło to o wiele lepiej. - Zapomniałeś języka w gębie? Wcześniej go miałeś. - odparł kontynuując swoje niewinne tortury i oblizał kącik ust jakby chcąc mu przypomnieć, że dobitnie sprawdził asortyment wnętrza jego ust odsuwając się polubownie i odpiął do końca marynarkę, po czym klapnął swobodnie na sofie rozkładając się na niej, by było mu najwygodniej. - Luzuje się przed balem, a co przeszkadzam ci w czymś? Bawiło go nawet jego zachowanie, jakby momentalnie każdy mięsień spiął się przy jego obecności a przecież nic takiego nie robił. Przyjrzał się znów chłopakowi tym razem z pewnej odległości i z większym zainteresowaniem, wcześniej jakoś nie miał do tego głowy, a teraz okazuje się, ze przypadkiem podłapał sobie całkiem fajną zabawkę. Miał w sobie coś co mogłoby doprowadzić do zauroczenia się w nim choć w tej chwili dobitnie tego nie wykorzystywał, ale on nawet tego nie oczekiwał. Fakt, faktem nie ograniczał się tylko do kobiet i lubił raz na jakiś czas obrócić w łóżku jakiegoś chłopca, ale w tej chwili bawiły go jedynie pochody do tego zagorzałego, heteroseksualnego, bardzo męskiego Studenta. Jaki teraz bynajmniej takiego nie przypominał, ale zapowiadało się dobrze, jakby zbierał się w sobie, może skończy się jakoś ciekawiej. - Boisz się mnie? - śmieszne, bo postarał się by akurat w tej chwili jego bezczelny wzrok już nie tylko go rozbierał co, zaglądał prosto w myśli i teraz następowało decydujące pytanie: Potrafił w nich czytać, czy nie?
Może nie był jakoś specjalnie wysoki, ani umięśniony, ale emanowała od niego jakaś taka... pewność siebie. On sam czuł się panem tego świata i ludzi traktował jak pionki, z kilkoma wyjątkami. To on nimi sterował, ale to one go broniły- jak na ironię. Przypominało mu to rozgrywkę szachów, które tak uwielbiał. A był w nich naprawdę dobry, bo w przeciwieństwie do niektórych- lubił używać mózgu. Teraz jednak tą pewnością siebie nie mógł się pochwalić, co go niezmiernie irytowało. On? Ładną zabawką? Jeszcze czego. Nikt nie będzie się nim bawił, a już na pewno nie ten chłopak. Zacisnął usta w wąską linijkę i zaczął wybijać palcami sobie tylko znaną melodię na podłokietniku. Nie, nie był zestresowany, choć tak to mogło wyglądać. Nie pozwoli sobie na coś takiego. Nie przez jeden głupi pocałunek. -Przeszkadza mi to, że luzujesz się akurat tutaj- prychnął i przyłożył dłoń do czoła, pochylając głowę w dół. Ten chłopak niesamowicie go irytował, nawet teraz, gdy nic nie robił. Westchnął i przeczesał włosy palcami, odchylając głowę w tył i wbijając spojrzenie ciemnych oczu w sufit. -Ciebie?- spytał, nie odrywając wzroku od sufitu. Na jego usta wypłynął delikatny, subtelny uśmiech, którym już niejednego nabrał. Za tym uśmiechem krył się bowiem szyderczy grymas. Zazwyczaj uśmiech ten oznaczał pogardę i tym razem było tak samo. Czy ten chłopak naprawdę myślał, że Jiro się go boi? On co mógł mu zrobić? Jiro bał się co najwyżej własnych myśli i swojej wyobraźni, która podsuwała mu coraz to nowe obrazy i głupie wizje. -Nie boję się nikogo, poza sobą samym- rzucił cicho, nadal na niego nie spoglądając. Czy tym samym nie zaprzeczał samemu sobie? Autorka wie, że taka możliwość istnieje, ale Jiro wolał o tym nie myśleć. Dopiero teraz na niego spojrzał. I musiał przyznać, że to co zobaczył spodobało mu się. Lizard, jak na faceta, wyglądał całkiem nieźle. Ale, przecież, Jiro to w ogóle nie obchodziło. Zawiesił jednak na nim wzrok na dłuższą chwilę i obrócił go zbyt gwałtownie, co mogło wyglądać dość podejrzanie.
W sumie... chyba dzięki tej pewności siebie teraz w ogóle na niego spojrzał. Chłopak byłby parszywie nudny, gdyby był jak jeden z tych uroczych, niewinnych ciotek jakie chciałyby, a boją się... Miał swoje zacięcie i to go czyniło dużo ciekawszym. Przynajmniej w odczuciu samego Jaszczura. Ale ironią tej sytuacji było to, że Jiro chciał pewnie takim zachowaniem zniechęcić Ślizgona i na dobre go od siebie odsunąć nieświadomy tego, że dzieje się wręcz na odwrót. Uczniak przekrzywił nieco głowę, choć reszty pozycji nie zmienił. - Szkoła to miejsce publiczne, trzeba było zamknąć się w kiblu. - odparł spokojnie i odgarnął białawe włosy z oczu. - Zawsze jesteś taki miły i towarzyski? Nie dziwie się, że wolisz siedzieć sam. Zastanowił się chwile nad całym tym zachowaniem i zaśmiał się pod nosem z wyraźną pobłażliwością. - Oh, proszę, chyba nie obraziłeś się na mnie za ten całusek, co? - odgarnął i przechylił się na bok opierając łokieć o poręcz sofy i lokując policzek na pięści. Co dziwne, zdawał się w ogóle nie mrugać. - Czy może wstydzisz się prosić o więcej? - nie, tym razem naprawdę zabrzmiało to jak wyjątkowo swobodny żart i zakrył nieco dłońmi usta, by nie było zza nich widać do końca promienniejszego uśmiechu. - Doprawdy? Więc co w tej chwili przeraża Cie w tobie najbardziej? Wyluzuj się, przecież Cie nie zjem. - krawat nieco go podduszał, ale darował sobie wyswobadzanie się z niego i kilku guzików koszuli tuż pod szyją, striptease'u za darmo mu robić przecież nie będzie. Wszystko ma swoją cenę. Znów zaśmiał się kiedy natknął się wrzeszczcie na jego wzrok i chłopak tuż po tym zaraz uciekł nim gdzieś na resztę instrumentów, czy tez ścianę. - Podoba Ci się to, co widzisz?
Tak, chciał go do siebie zniechęcić, to prawda. Ale w końcu Lizard nie był dziewczyną. Gdyby nią był, ta pogarda w jego głosie i ironiczny uśmieszek wystarczyłyby by Ślizgon dał mu spokój. Dziewczyny zazwyczaj się go bały, co było mu na rękę. Ale kiedy chciał przywdziewał maskę słodkiego, miłego chłopca, by zaciągnąć je do siebie. Tyle zazwyczaj wystarczało i nie musiał się zbytnio wysilać. A przy tym chłopaku... szlag, będzie musiał! -Jestem bezwstydny- uśmiechnął się łobuzersko, unosząc do góry jedną brew. Sam także oparł łokieć na oparciu fotela i zakrył usta dłonią. Oczy jednak zdawał się błyszczeć niebezpiecznie, co dodawało mu pewnej drapieżności. Ale mniejsza z tym. Przecież go nie uwodził! Bynajmniej nie świadomie. Czy miała to być jakaś sugestia? Powiedział to od tak, nawet nie zastanawiając się nad sensem swoich słów. One dla niego nic nie znaczyły, bo był pewny, że nigdy więcej nie pocałuje tego chłopaka. Ani na trzeźwo, ani po pijaku. Nie ma mowy. Tylko dlaczego tak bardzo bał się na niego spojrzeć? Dlaczego, mimo wszystko, powiedział to co powiedział? Jakby naprawdę prosił o więcej? I dlaczego jego usta drżały delikatnie, a dłonie nerwowo zaciskały się na materiale ciemnych spodni? -A co jeśli powiem, że tak? Nawet bardzo?- spytał cicho, niemalże szepcząc. Miał nadzieję, że chłopak go nie dosłyszy, ale właśnie w tym też momencie muzyka urwała się, zbyt nagle i gwałtownie, jak dla Jiro.
Nie bał się ani chłopaka, ani jego ukrytej drapieżności, w końcu ta z kolei w jakiś sposób nawet go podniecała. Nie zależne, czy wyzierała z mężczyzny, czy z kobiety. Nawet teraz ubarwiała ona nieco postać chłopaka. - O serio? Jak bardzo? - uśmiechnął się szerzej ukazując rząd białych zębów. Czuł się prawie jak dzielny górnik, jaki pomimo minimalnych przeciwności dalej nieubłaganie drąży swój dół tematyczny. A właśnie, te przeciwności były aż nazbyt minimalne, niemal korciło go, by zaprzestać gierek i przejść do rzeczy, ale wiedział dobrze, że to uczyni nagrodę dużo mniej słodszą. Koniec, końców najmocniej kocha się właśnie swoją żądzę a nie to, czego się pożąda. No dobrze, dajmy, że jednak dał mu chwilę odpocząć od swojego wzroku, ale tylko po to, by wyciągnąć z kieszeni marynarki paczkę fajek. Wsunął jednego do ust i odpalił nieśpiesznie, po czym zaciągnął się nim z lubością po chwili zadzierając głowę wyżej i puszczając pod sufit wielki okrąg z szarawego dymu. Usłyszał. Ale z odpowiedzią też się zanadto nie pospieszył. - To by oznaczało, że jesteś gejem. I nie musisz zasłaniać ust, nie pochlebiaj sobie zanadto. - przez jego twarz przeszedł cień wyjątkowo wrednego uśmiechu. I specjalnie zatrzymał wzrok na smukłych palcach, jakie zakrywały wargi bruneta. - A właśnie, gdzie moje wychowanie. - zreflektował się i z ociąganiem podniósł z sofy zatrzymując się znów przed fotelem swojej ofiary. Ale wystawił w jego stronę tylko swoją prawą dłoń. - Lizard. - przedstawił się. - Choć dużo bardziej wolę 'Jaszczur'.
Gdy czuł żądzę chciał jak ją jak najszybciej zaspokoić, w wiadomy sposób. To jednak bardzo rzadko mu się zdarzało, a seks był jedynie czymś mało wartościowym, czymś pozbawionym miłości i jakiś głębszych uczuć. Dziewczyny traktował jak zabawkę, na której może się wyżyć i tyle. Mało która potrafiła utrzymać go przy sobie na dłużej, a jeśli już jej się to udawało to uciekał, jak tchórz w obawie, że ją pokocha. Miłość to ból. Może być słodko i kolorowo, dwie strony mogą być nawet ze sobą szczęśliwe, ale w końcu i tak zostaje nam tylko ból i blizny na sercu. Wolał więc jej unikać. Odsłonił usta, ukazując pełen ironii uśmieszek. Sam chciał, proszę bardzo. A Jiro było z nim nawet do twarzy. -Nie pochlebiaj sobie?- spytał, znów unosząc do góry brew, wyraźnie zaskoczony jego słowami. Zignorował pierwszą część zdania. On gejem? Wolne żarty. Nawet nie dopuszczał do siebie takiej myśli, ale gdy Ślizgon podniósł się z fotela jego mięśnie spięły się gwałtownie, jakby gotowe do skoku, do ucieczki. -Miło mi cię poznać, Jaszczurze- skinął lekko głową i jakby nigdy nic uścisnął jego dłoń. -Ja jednak jestem niewychowany- dodał, wciąż trzymając jego dłoń. Nie miał manier, a przynajmniej skrzętnie je ukrywał. Nie miał też zamiaru się mu przedstawić, gdyż uważał to za zbyteczne. Poza tym... czy to nie dodawało tej sytuacji nutki tajemniczości?
Czuł żądze i od razu ją zaspokajał? A wiec jego życie musiało być bardzo mało interesujące - z takiego założenia mógłby wychodzić wredny Jaszczur. Choć o dziwo do sprawy seksu mieli bardzo podobne podejście, obydwoje nie mieszali zwykłych przygód z głębszym uczuciem a spokojnie i zdroworozsądkowo mogli potraktować to jako ulżenie sobie... no i może jakiś rodzaj sportu? W każdym razie sam Lizard może i był bezczelny i mało wrażliwy na uczucia innych ale nie była ni bydlakiem, ani zwyrodnialcem. Absolutnie nie tykał dziewic ani osób jakie zupełnie nie chciały. W końcu miałby siebie za ścierwo jakby kogokolwiek do tego zmuszał. Co jednak nie zmieniało faktu, że lubił robić niewinne podchody, jak np na obecnym tu rówieśniku. - Fakt, jesteś. - potwierdził bez zażenowania i potrząsnął ze zdecydowaniem jego dłonią, ale zamiast ją puścić, jednym szarpnięciem postawił go do pionu ewentualnie łapiąc drugą dłoni za jego ramie, jakby tamten nieco się przy tym zachwiał. - Ale pobiorę sobie opłatę za ten brak taktu. - wydukał dalej przygryzając papierosa w kąciku ust i zaciągnął się nim nieznacznie wydmuchując nieznaczną ilość dymu prosto w twarz Studenta zmuszając go tym do zamknięcia oczu i wyciągając fajkę przesunął językiem po jego dolnej wardze i pchnął z powrotem na fotel. Obszedł go i oparł się spokojnie o jego najwyższą część zastanawiając się nad czymś. - Lubisz imprezować? - matko jedyna... zupełnie się nie przejął, a traktował go jak bezwolną pacynkę. Oczywiście jego ton teraz mimo iż znośny - nie przyjmował odmowy.
Z imprezy na imprezę, z jednego łóżka do drugiego- jego życie przypominało jedną wielką imprezę, a mu wcale to nie przeszkadzało. Nie miał też wrażenia, że jego życie jest nudne. Jest jakie jest, dla niego to było na porządku dziennym. Wprawdzie nie uważał też tego za jakąś ekstremalną jazdę bez trzymanki, ale bez przesady- od razu nudne. Nie, nie nudne. Zwyczajne. Byli więc do siebie podobni... O Boże, jak to brzmi! Oni- podobni! Trzymajcie mnie, bo padnę ze śmiechu. Gdyby Jiro był w stanie odczytać myśli Jaszczura to zapewne sam ze śmiechu by padł albo przynajmniej prychnął cicho. Czemu? Uważał się za model kompletnie wyjątkowy, unikalny. Nie było drugiej takiej osoby jak on. Tak, był próżny i co z tego? Mało go to obchodziło, tak samo jak zdanie innych ludzi. Znał swoją wartość i tylko troszkę się przeceniał. Autorka wie jednak, że Jiro nie jest taki do szpiku kości zły. Po prostu; bogaty dzieciak, który myśli, że pieniądze wszystko załatwią. Rodzice go rozpieścili i wychowali w przeświadczeniu, że jest najlepszy, najładniejszy, najmądrzejszy i najzabawniejszy na tej planecie. Spróbował jakoś wyrwać mu się, ale na nic się to nie zdało, bo zachwiał się niebezpiecznie. Chyba pierwszy raz był mu wdzięczny, bo ten uchronił go przed upadkiem, co wyglądałoby mało efektownie. Zamknął oczy, czując na twarzy dym papierosowy i choć Ślizgon zapewne myślał, że się go brzydzi to był zupełnie na odwrót- Jiro w pewien dziwny, chory sposób to kręciło. Lubił ten zapach, niemalże tak samo jak porzeczki, które działały na niego niczym najcenniejszy afrodyzjak. Gdy jednak poczuł jego język na swojej wardze, instynktownie zacisnął usta w linijkę. Miał ochotę ugryźć go w niego i uderzyć, ale... nie zrobił tego. -Co ty odpierdalasz?- mruknął, pozwalając pchnąć się na fotel. Podniósł na niego spojrzenie ciemnych oczu i zmarszczył brwi, mając nadzieję, że wygląda choć trochę groźnie. Nie lubił być na dole, nieważne w jakiej sytuacji. Miał wtedy wrażenie, że jest osaczony. -Tak. Czemu pytasz?- spytał, znów wyciągając nogi przed siebie i kładąc je na stolik obok. Spuścił wzrok i przymknął oczy. Był na siebie cholernie zły, jak mało kiedy. Pozwolił temu chłopakowi na zbyt wiele.
A jednak trochę siebie przypominali, choć w odróżnieniu Lizard nie ograniczał swoich zapędów tylko do kobiet, a wręcz można przyznać, że dominowanie nad innymi przedstawicielami swojej płci dawało jakąś chorą satysfakcje, stawiało jego EGO na jeszcze wyższym piedestale. (Jakby nie wystarczyło, że ma własny pałac i ogrodnika.) I nie mógł się powstrzymać, by nie posprawdzać nieco chłopaka. Po krótkiej akcji oparł łokcie o oparcie sporego fotela i przymknął oczy. - Bawię się. Jakby Ci się nie podobało odepchnąłbyś mnie. - skomentował i znów zaciągnął się mocniej przytrzymując dm dłużej i powoli wypuszczał go z ust jakby nieco gęstszego niż normalnie. Nie ściągał z niego wzroku znad sporego oparcia i poszurał nieco czubkiem buta po podłodze. - Powiedzmy, że 'szkolne, imprezowe podziemie' organizuje Afterparty po balu. Coś z dużo większą ilością łatwej zabawy, alkoholu i kobiet. Bez konieczności odtańczenia walca. Możesz zabrać się z nami. - cóż zamiast z nami, mógł powiedzieć 'ze mną', ale wtedy pewnie by go przepłoszył, a miał zamiar zrobić mu tam tak gejowatą renomę jakiej jeszcze nigdy nie miał. - No... chyba, że się cykasz? - teraz na pewno mu nie odmówi, to był prosty chwyt, ale skuteczny jak diabli, łapać faceta za jego męską dumę. Przyjdzie... na pewno i pokaże jak dobrze się bawi i jaki jest męski i odważny. A potem jakoś się potoczy.
-Jakiś ty łaskawy- prychnął, krzyżując ramiona na piersi i uśmiechnął się nieco wrednie. Nie lubił szkolnych imprez, ale na bal na zakończenie roku wypadałoby pójść. No i Desiree wręcz go do tego zmusiła, bo z własnej woli by się tam nigdy nie wybrał. Tylko myśl, że i ona pewnie tak będzie jakoś go pocieszała, bo dawno się nie widzieli. -Nie cierpię bali- powiedział nagle, nie bardzo wiedząc nawet dlaczego to zrobił. Żeby podtrzymać rozmowę? Od kiedy mu na tym zależało? Zabawne. Ale mówił prawdę. Nie lubił bali i unikał ich, jak mógł. Tam obowiązywały pewne przepisy, normy, które trzeba było zachować i etykieta. Nie znosił też tego, że wszyscy byli tam dla siebie tak mili- fałszywie sympatyczni. On był miły tylko, gdy czegoś chciał. Niewiele osób wytrzymywało z nim na co dzień, ale jeśli już pozwalał się komuś do siebie zbliżyć to było naprawdę niezwykłe wydarzenie. -Tak właściwie... co to miało być, to na korytarzu?- wypalił, dalej jednak będąc zupełnie spokojnym. Choć ciekawość zżerała go od środka i czuł, że jeśli chłopak nie udzieli mu odpowiedzi to umrze przez nią. A tego przecież byśmy nie chcieli, prawda?
- Nie inaczej. - odparł na temat swojej łaskawości i zapatrzył się w pozłacaną harfę naprzeciwko, stojącą dumnie tuż za sofą, wydawało mu się jakby figura kobiety, w jaką ukształtowano jedną z części instrumentu jakby się poruszyła. Cóż w świecie magii to w sumie nawet nic dziwnego. Mim oto potrząsną głową i wrócił myślami do rozmówcy. Nie do końca go rozumiał, z jednej strony nie odpychał go, a z drugiej zachowywał jakby był nieziemsko urażony i grał spokojnego i obojętnego. Fala sprzecznych sygnałów. - Nikt ich nie lubi, ale bal będzie jedynie uwerturą, może uda mi się wnieść do niego coś cięższego i możemy zrobić sobie przedsmak tuż przed właściwa Imprezką. - oj matko on już po prostu tym żył i jeszcze przyjdzie Igor, to może będzie okazja do sprania się po pyskach. Wybornie. Zgasił papierosa na podeszwie i uśmiechnął się pod nosem. - Too... moja słodka tajemnica, może kiedyś się dowiesz. - nie ma tak łatwo. Zresztą tuż po tym, jakby z pobłażaniem dla jego zachowania poczochrał kruczoczarne włosy. W końcu ciekawe jakby się poczuł, jakby cała jego rozterka była spowodowana zwykłym, marnym zakładem, a jego 'oprawca' nie wyniósł zeń żadnych refleksji. No może poza tym, że podłapał sobie kolejną ofiarę. - A co? Spodobało ci się? - oblizał niego wargę nadal czując na niej smak dymu papierosowego. - Na korytarzu potulnie pieszczotę niemal oddawałeś.
On zawsze wysyłał masę sprzecznych sygnałów! Czasami robił to celowo, ale czasami też ich nie kontrolował, tak jak teraz. Bo, faktycznie, Lizard z jednej strony go pociągał, z drugiej zaś czuł się przez niego brudny i w pewien sposób osaczony. Wolał nie słuchać tego cichego głosiku, który mówił mu, że może by tak spróbować, że to byłoby fajne, nowe doświadczenie. Ignorował go i górę nad emocjami brał rozum, który zaś podpowiadał, że to nienormalne. By facet czuł pociąg do drugiego faceta. Przecież z tego dzieci nie będzie. No, chyba, że nie uważał na lekcjach w podstawówce. Skrzywił się lekko, czując dotyk jego dłoni na swojej głowie. Nie lubił być w ten sposób dotykany. Czuł się wtedy jak dzieciak, którym już dawno przestał być. Nie lubił też, gdy ktoś traktował go z góry. Bo przecież to on był lepszy. Zawsze tak było... -Nie pieprz głupot- warknął, wyraźnie zły. Nie podobało mu się to, oj, bardzo mu się to nie podobało. Ale nie podobało mu się coś jeszcze; to, że Lizard zauważył to, że Jiro nie do końca był bierny, wtedy, na korytarzu. Że oddał pocałunek... -Nic nie zrobiłem- dodał, wciąż zły i otworzył oczy, rzucając mu mało przyjazne spojrzenie. Przygryzł delikatnie wargi, siadając na fotelu bokiem, tak by móc spojrzeć na niego z innej, lepszej perspektywy. Zapewne gdyby wzrok mógł zabić, Lizard dawno leżałby martwy albo chociażby nieprzytomny. Ale, niestety, Jiro nie miał takich zdolności, czego w tej chwili bardzo żałował.
Nic zupełnie mu się nie podobało, a jednak pozwalał Jaszczurowi na o to wszystko grożąc tylko wzrokiem, który na dobrą sprawę nijak nie mógł mu fizycznie zagrozić i Ślizgom w odpowiedzi jedynie puścił mu niewinne 'oczko'. - Nie pieprze. Jeszcze. - zabrał dłoń zanim mu jej nie odgryzł i pozostawił jego ciemne włosy w nieładzie. - A mogłeś zrobić cokolwiek. Nawet sprzedać mi liścia albo kopniaka. I co? Jestem cały. Słabo się bronisz hetercu. - podrapał się po policzku i pochylił nieznacznie pozwalając, by białawe,dziko ścięte włosy spłynęły z ramion i miejscami ułożyły się na oparciu siedziska. - Traktujesz mnie tak jakbym zgwałcił twoje usta. Zabrałem ci pierwszy pocałunek? O ja niedobry. - wygiął matowe usta w podkówkę. - I pewnie chcesz się na mnie jakoś odegrać. Bo nie wieże, że będziesz przez całe życie chować się przede mną w Gabinecie Muzycznym.
-Irytujący jesteś- powiedział, przewieszając nogi przez oparcie fotela i wyłożył się wygodniej. Po co on w ogóle z nim rozmawia? No właśnie. Nawet ja nie jestem w stanie tego pojąć, ale czasami- dla własnego dobra- lepiej nie wgłębiać się w logikę młodego Koreańczyka, bo może się to źle skończyć. Był jaki był, nikt nic na to nie poradzi. Jednak na wzmiankę o pierwszym pocałunku, który rzekomo mu skradł nie zdenerwował się. Nie uważał, że musi mu w jakiś sposób zaprzeczyć, pokazać, jaki to on nie jest męski i ilu lasek nie przeleciał, brzydko mówiąc. Zapewne robiąc to osiągnąłby przeciwny do zamierzonego skutek. -Trafiłeś w sedno- uśmiechnął się łobuzersko i wyciągnął szyję w jego stronę, prostując się nieco na fotelu. Jedną dłonią chwycił jego podbródek, a drugą oparł na miękkim siedzeniu fotela. Przyciągnął go mało delikatnie w swoją stronę, cały czas z tym wrednym uśmieszkiem na ustach i dziwnym błyskiem w oku. -I teraz żądam drugiego- powiedział, mając nadzieję, że tym razem uda mu się zniechęcić do siebie chłopaka. Miał nadzieję, że w ten sposób- zachęcając go- zdezorientuje go i Ślizgon da mu spokój, uważając za zbyt łatwy cel. Może wcale nie musiał go od siebie odpychać i zniechęcać do swojej osoby, by spać spokojnie? Może trzeba było działać na odwrót? To się dopiero okaże...
- Staram się jak mogę. - dziwne, niemal słychać w tym było dumę, jaką czerpał ze swojego irytującego zachowania - i słusznie, lepiej być trollem, niż ztrollowanym. A co do dalszych decyzji Jiro... cóż zamysł jak najbardziej dobry, Jaszczura zniechęcało liche zadanie i łatwa zwierzyna, niemniej tym razem technika podejścia do sprawy jakby nieco zawiodła. A może to Liz był na głodzie...? W sumie to kwestia sporna, ale o dziwo to urocze żądanie nie podziałało odpychająco, co za tym idzie można by pomyśleć, że student jest już od dawna na straconej pozycji jeśli chodzi o chęć zniechęcenia do siebie Ślizgona. Przez to pociągniecie musiał pochylić się mocniej i szczyt oparcia nieprzyjemnie wbijał mu się w brzuch więc przesunął się nieco i stanął jakby bardziej booku nada wyglądając połowicznie zza oparcia przy okazji automatycznie obejmując ramiona bruneta by mocniej go przysunąć. - Wedle życzenia. - pokonał ostatnie milimetry i po raz kolejny go 'zbezcześcił' wtapiając swoje wargi w jego i od razu niemal torując sobie językiem drogę do wnętrza us, by dać mu się nieco z sobą pobawić. Tym razem pocałunek miał w sobie jakby więcej pasji, niż zwykła miniaturowa pieszczota na korytarzu. Przymknął oczy chcąc samym ciałem rejestrować reakcje, jakie zafunduje mu Jiro.
Nie spodziewał się tego. Lizard po raz kolejny go zaskoczył. Zupełnie, jak wtedy na korytarzu. Mimo, że sprowokował go to wciąż miał nadzieję, że ta "ciotka" się wystraszy i odsunie. Każdy potrafi być mocny w gębie, a gdy przychodzi co do czego tchórzy. Tego samego spodziewał się po Ślizgonie, ale jak widać nie docenił swego przeciwnika. Mimo wszystko... znów oddał pocałunek, tocząc zawziętą walkę o dominację z językiem drugiego chłopaka. Podobał mu się mocny uścisk na ramionach i sam przesunął rękę na jego ramie, wbijając w delikatną skórę paznokcie. Na tą krótką chwilę się zapomniał, do głowy uderzyło mu niesamowite gorąco, które zaczęło przemieszczać się także w inne partie ciało. W dole czuł dziwne mrowienia i gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, odsunął się od chłopaka powoli. Nie chciał wyglądać na wystraszonego. -Kiepski jesteś- powiedział, śmiejąc się sztucznie, co- niestety- było po nim widać. Był dobrym aktorem, ale nawet on nie potrafił tak dobrze ukrywać emocji. Wciąż czuł dziwne pulsowanie w dole brzucha i to mrowienie, które nie dawało mu spokoju. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje z nadmiaru tych emocji. Jakaś cząstka jego pragnęła znów zasmakować tych ust, ale rozsądek kazał natychmiast się stąd wynosić. Zignorował oba głosiki i siedział tylko tak w fotelu, wpatrując się w chłopaka nad sobą.
Cóż jakby nie patrzeć stricte zamysł Studenta był dobry, ale taktyka jakby... trochę kulała. Albo o może Jaszczur był na głodzie? W końcu to hedonista jak mógł nie wykorzystać okazji? Dla tych swoich zapędów chyba nie rozumiał zupełnie ludzi, jacy w drodze do czystej przyjemności sami tworzyli sobie bariery z tego 'co ludzie powiedzą?', swojego sumienia albo jakiejś nieprzemożnej chęci dostosowania się do norm, jakie wymagano, by wbić się w ramę 'normalnego życia'. Fuj. Wracajac jednak do tego, co się działo; cóż pocałunek nie był bynajmniej żadnym wyznaniem miłości, choć jak na zwykłą pieszczotę Liz wkładał w niego sporo starań - jak zawsze zresztą, więc nie a co go jakoś ostentacyjnie wyróżniać. Choć mimo wszystko chciał go trochę sprawdzić i podobała mu się walka o przejecie pocałunku, w końcu to zawsze zabawniejsze niż odebranie pałeczki już na początku zwłaszcza jak przy tym poczuł przyjemną namiastkę bólu na ramieniu. No tak, masochistą trochę też był. Nie mniej przeciągał to najdłużej jak się dało czując jak najpierw obejmowane ciało jakby trochę mięknie i rozluźnia się a później z powrotem na pina i w końcu odsuwa od niego. Ale nawet po tym na jego wargach jeszcze przez chwilę pozostałą cienka warstewka wilgoci od skraplającego się gorącego oddechu. W końcu nawet am pocałunek przynosił przyjemność, a Jaszczur górą lodową nie był i też to znacząco odczuwał. Tak... chyba jednak był na głodzie. Szkoda, że niedługo bal, bo pewnie zacząłby się mocniej do niego dobierać i wykorzystał do tego nawet fotel, a tak... no nic, będzie miał jeszcze multum okazji. Uśmiechnął się nonszalancko. - Więc następnym razem powiesz mi, co mam w technice poprawić. - ah czyli miał być następny raz. Puścił go w końcu choć w pierwszej chwili jeszcze się nie wyprostował chłonąc wzrokiem jego niewyraźną minę. - Więc widzimy się o 1:00 na Dziedzińcu, tylko się nie spóźnij nie będziemy na nikogo czekać. Jego buty szurnęły na kamiennej podłodze i już był w drodze do wyjścia. Żegnanie się nie miało sensu, w końcu pewnie i tak nawet na balu jeszcze nie raz go zobaczy.
Dominic przystanął przed wejściem do wielkiej Sali. Rozejrzał się dookoła, a kiedy w zasięgu jego wzroku nie znalazł się żaden z nauczycieli szybkim krokiem udał się po schodach na piąte piętro. Oczywiście podróż, która zajęłaby komuś kilka szybkich susów po kilka schodków na raz jemu zajęła z dobrą godzinę i nie wyobrażalną męczarnię, ale warto było! Dlaczego? Na samom myśl o słuchaniu beznadziejnej i dla Dominica bez wartościowej mowy Dyrektora szkoły, siedzeniu z innymi uczniami i słuchania ekscytującej rozmowy na temat wakacji, szkolnych romansów i innych podobnych takich… Już na samom myśl Dominicowi wzbierało się na wymioty. Więc jak to miał zwyczaju zamiast siedzieć z innymi w wielkiej Sali nasz znienawidzony Krukon uciekł sobie, by posiedzieć w ciszy i samotności. Kiedy już doszedł na piąte piętro a dokładnie do pokoju muzycznego pierwszym, co zrobił było rozejrzenie się po pokoju w poszukiwaniu najważniejszego, a mianowicie fortepianie. Dominic, chociaż to może zdawać się dziwne uśmiechnął się i podszedł do niego. Przez chwilę gładził klawisze palcami jednak nie naciskając ich. Na fortepianie postawił butelkę ognistej tuż obok szklanki. Z drugiej kieszeni wyjął mały flakonik z ciemno niebieskim, gęstym płynem. Zważył go w dłoni zastanawiając się czy jest sens picia go. Nie był to, jak, by się mogło zdawać narkotyk. Był to lek, który miał za zadanie opóźniać objawy jego pląsawicy. Wpatrzony tak w butelkę zastanawiał się nad sensem opóźniania własnej śmierci. Po dłuższej chwili jednak zdecydował się go wypić, co też uczynił. Jego twarz wykrzywił grymas niesmaku, bo w końcu był to lek, a co za tym idzie w smaku dobry to on nie był. Z kieszeni spodni Dominic wyciągnął flakonik swojego ukochanego leku. Leku, od, którego był strasznie uzależniony no, ale przecież noga go bolała! Otworzył flakonik i bez wąchania połknął dwie kapsułki vicodinu, które popił ognistą. Takie chwile jak ta zdawały mu się być naprawdę piękne. W swoim świecie, którego nikt nie zakłóca. A bynajmniej jeszcze nie… Chłopak w końcu usiadł przy fortepianie i zaczął grać swą ukochaną melodię. Czemu właśnie tą? Odpowiedź była jasna. Ta melodia była napisana dla niej. Dla dziewczyny, która była o krok od wtargnięcia do świata Dominica. Do zmiany jego dotychczasowego życia na lepsze. Była dziewczyną, za którą Dominic szczerze tęsknił a jednocześnie nie chciał jej widzieć. Bał się, że nie będzie w stanie od niej uciec. Że będzie jej potrzebować … A może już potrzebował tylko nie do końca zdawał sobą, ile z tego sprawę?