Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Dziewczyna spacerowała po korytarzach Hogwartu. Dlaczego nie było jej tam gdzie wszyscy byli? Może dlatego, że niezależnie od tego czy byłaby tam, czy jednak nie i tak nie zostałaby zauważona, więc co za różnica? Dziewczyna powinna się opamiętać i w końcu zrobić to co sobie obiecała. Obudzić się i zacząć żyć normalnie. Ale… ludzie ją przerażali, wszystko co było dookoła niej przerażało ją, a ona była sama w tym przerażającym świecie. W pewnym momencie Rachel usłyszała melodię. Piękną melodię, która utknęła w jej głowie i tworzyła swój własny świat, który zachwycił Krukonkę. To było dziwne, ponieważ przyciągało ją to do siebie tak bardzo, że chyba pierwszy raz w życiu nie mogła się oprzeć pokusie, oprzeć tej ciekawości i podążyła za dźwiękiem. Weszła do pokoju muzycznego na piątym piętrze. Uchyliła jak najciszej mogła drzwi i weszła niedostrzegalnie do pomieszczenia. Nie bała się, że chłopak ją przyłapie. Był zbyt zafascynowany melodią, którą grał, a dodatkowo ona sama była ledwo dostrzegalna. Szczerze mówiąc, raz jej ojciec myślał, że dziewczyna jest martwa, ponieważ wcale nie wyczuwał bicia serca, które jednak biło. Jednak tak spokojnie i tak delikatnie, że z wielką trudnością można to wyczuć. Panna Phantomhive w końcu dotarła do jednego z czterech kątów, który znajdował się za plecami chłopaka. Wpatrywała się w niego z wielką uwagą, chociaż… raczej resztką uwagi, bo pozostała jej część poświęcona była muzyce, która unosiła się w pokoju.
Dominic grał na fortepianie zatopiony we własnych myślach. W wspomnieniach tamtego dnia. Pamiętał każdy moment, każdą sekundę, każde słowo. Pamiętał jak sprzeczali się o to, kto stworzył tą melodię. A teraz jej nie było… Gdzie była? Co robiła? Jak się miała? Sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo mu brakuje tej małej wkurzającej istoty. Sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo chciał wiedzieć, co u niej. A jego nie wiedza była jak strzała z kuszy w jego sercu... Ostatnie nuty wypełniły pokój a palce Dominica zawisły w powietrzu zaś sam chłopak rozkoszował się ostatnimi, delikatnymi dźwiękami, które opadały jak ostatnie płatki śniegu na kamienną posadzkę. Chłopak nie wiedzieć, czemu spojrzał się na drzwi. Był pewny, że pozostawił je zamknięte, lecz wyraźnie widział, że są one przymknięte. Przez chwilę zastanawiał się czy przypadkiem kogoś tutaj nie było, lecz uznał to za mało ważne. W końcu najważniejsze było, że miał święty spokój a przecież tylko to go interesowało. Krukon przejechał bezwładnie palcami po klawiszach zastanawiając się, czemu tak nagle samotność i to, w jaki sposób prowadzi swe krótkie życie stało się nagle takie uciążliwe. Czemu nagle zapragnął innego życia. Takiego, w którym nie będzie sam i nie będzie nie szczęśliwym. A przede wszystkim takiego, w którym będzie zdrowy. A jednak nie pragnął zmian, a może najzwyczajniej w świecie się ich bał? Chłopak pozwolił, by jego palce opadły na klawisze i same kierowały się swoim mniemaniem. By to uczucia, które w, nim siedzą przejęły kontrolę a z fortepiany wyszła melodiazupełnie przez niego niekontrolowana.
No cóż kiedy chłopak zaczął się rozglądać dziewczyna wstrzymała oddech. Nie wiedziała czemu ale zaczęła się go obawiać. Wpatrywała się w niego ze swojego kąta czując strach. Kiedy chłopak powrócił do fortepianu wypuściła powietrze czując nieziemską ulgę. Zamknęła oczy chcąc się uspokoić. Wmawiała sobie, że wszystko jest w najlepszym porządku. A po chwili zaczęła się zastanawiać czego tak się obawia. Spojrzała na plecy chłopaka i westchnęła. Obiecała sobie, że w końcu otworzy się na świat, a mimo wszystko nadal ukrywa się w cieniu. No cóż. Raz dwa i trzy. Rachel zrobiła krok do przodu i wsłuchując się w melodię podeszła niepewnie do chłopaka. - Ano – wydukała niepewnie spoglądając na chłopaka. Wiedziała, że się wścieknie ale musiała chociaż spróbować, nieprawdaż?
Dominic grał na fortepianie nie wiedząc nawet, co gra. Może gdzieś kiedyś usłyszał tą melodię? Może sam ją skomponował? Kto wie.. Tak czy inaczej, było fajnie, było miło, ale się skończyło. Bo właśnie w tym momencie jego intymna samotność doznała szoku na widok innej nieproszonej istoty. Dominic spojrzał się na dziewczynę bez słowa. Obserwował ją spokojnym wzrokiem. I chcąc nie chcąc był pod wrażeniem jej urody, a to samo w sobie było pewnym sukcesem. Nie to , że jest pod wrażeniem czyjegoś piękna, lecz to , że przez to piękno chce z owo osobą porozmawiać. Zapoznać ją. Ocenić jej wartość.. - Kolejna słodka idiotka, której nie nauczono, by mnie omijać szerokim łukiem.. – Stwierdził, kiedy się już napatrzył. Miły początek rozmowy nie ma, co.. Dominic sięgnął po ognistą i zaczerpnął z niej dużego łyka. Nie zaproponował alkoholu dziewczynie, bo nigdy tego nie czynił i nie zamierzał zmieniać swych nawyków. Dzięki temu zawsze, więcej pozostawało dla niego. -, Co skłoniło cię do wyjścia z ukrycia? – Zapytał po chwili milczenia, które dla innych mogłoby się zdawać krępujące. Dla niego cisza było błogosławieństwem. Darem, którym w tym zamku bardzo rzadko można było zostać obdarowanym. Kiedy patrzył na dziewczyna odnosił wrażenie ze skądś ją pamiętał. Może gdzieś ją mijał lub kiedyś imprezował? Sam dokładnie nie wiedział, ale sam fakt, że ktoś wrył się w jego pamięć był zaskakujący. - A najciekawsze pytanie brzmi, dlaczego jesteś tutaj, a nie tam, gdzie wszyscy? Dlaczego nie upijasz się razem z innymi uczniami i w stanie kompletnego upojenia nie odprawiasz dzikich, nagich tańców po środku stało w otoczeniu napalonych męskich uczniów? – Powiedział z nieskrywaną ciekawością. Dlaczego on omijał tłumy i bezsensowne imprezy wiedział doskonale. Ale dlaczego robi to ktoś inny jest sprawą ciekawą i godną, by poświęcić jej chwilę uwagi. Może nawet dłuższą chwilę? To już zależy od odpowiedzi dziewczyny.
Dziewczyna wpatrywała się w niego niepewnie. Jego pierwsze słowa sprawiły, że poczuła się bardzo urażona. Naburmuszyła się spoglądając na niego spod byka i nic nie powiedziała. Wielki książę myśli, że wszyscy będą mu ulegli i grzeczni? No chyba nie. Może myśleć o niej co chce, naprawdę, nie przeszkadzałoby jej to, ale dopiero kiedy by ją poznał. A on spoglądając na nią od razu nazwał ją idiotką. Rachel spoglądała jak chłopak napił się ognistej. Sama by nigdy nie wzięła od niego alkoholu nawet jeżeli, by zaproponował. Kiedy w końcu napił się ponownie zaszczycił ją swoją uwagą i zadał kolejne pytanie. - Niegrzecznie jest wpatrywać się w kogoś tak o… - wydukała, a raczej wyszeptała pod nosem. Nie miała donośnego głosu. Zawsze mówiła szeptem, cicho, szybko, bez żadnych szmerów i z idealną dykcją. Kolejne pytanie chłopak skierował w jej stronę. Może nie rozmawiała za często z ludźmi, ale wydawało jej się, że podstawowe pytania jak się kogoś spotyka, to jak masz na imię, ile masz lat i tak dalej. - Jestem tutaj tylko dlatego, że nie lubię być tam gdzie są wszyscy. Zresztą tak jak ty, ci ‘wszyscy’ mnie nie dostrzegają, więc nie ma różnicy w tym gdzie jestem, bo w każdej sytuacji mnie nie będzie. Zresztą ja nie przepadam za takimi imprezami. Nie lubię takich zabaw, dodatkowo nie pije alkoholu – wydukała mierząc wzrokiem chłopaka, który trzymał w ręku ognistą. - A ty? – spytała niepewnie chcąc kontynuować rozmowę. Szczerze mówiąc, to ona dawno tak dużo nie mówiła… bardzo dawno.
Dominic siedział przed fortepianem obserwując i słuchając dziewczyny. Chociaż jego twarz pozostawała nadal kamienna, niewzruszona to jednak w duszy się śmiał, a raczej cieszył. Ta rozmowa go zaciekawiła, zaintrygowała i dawała lepsza perspektywę na dalszy dzień a przynajmniej daną godzinę. Jednak nie zachwalajmy dnia przed zachodem słońca. I cóż poradzić?! Nie jego wina, że każdego obarcza mianem idioty przynajmniej kilka razy dziennie. No może prócz jednego Krukona, który zasłużył sobie na szacunek Dominica, ale to inna historia. - Och… I zechciała pouczać mnie osoba, która w skrycie mnie obserwowała? – Stwierdził obojętnym tonem. – A teraz miewasz pretensje i żal do innych przez to , że cię nie zauważają. Ale, to jest twoja wina nie innych. Skoro boisz się innych ludzi i świata to nie miej do innych pretensji, że cię mają głęboko w… - Zdania nie dokończył, ale chyba wszyscy wiemy, co miał na myśli. Chcąc czy nie Dominic miał racje, bo w końcu tak samo jest z, nim. Sprawił i sprawia, że nikt go nie lubi a wszystkich dookoła odpycha a kocha, gdy ktoś o, nim mówi „Wredny sukinsyn” I właśnie dla tego nie ma pretensji do innych, że jest nie lubiany. Co najwyżej do swojej choroby, czy też wszach świata, że pokazuje mu środkowy palec zmieniając jego charakter na gorszy. Ale łatwiej jest zrzucać na kogoś lub na coś winę niż podjąć próbę zmiany. - Nie pijesz alkoholu? To nie wiesz, co dobre! – Stwierdził krutko wyraźnie się z niej śmiejąc. Nie chodzi tutaj o kpina, a raczej próbę zmiany szarej myszki w czarnego kocura z ostrymi pazurkami. - Ja? Ja nie lubię towarzystwa idiotów. Wole towarzystwo inteligentnych osób i właśnie dla tego spędzam czas samotnie. – Stwierdził biorąc kolejny a tym samym ostatni łyk ognistej i chowając butelkę do kieszeni. Poczuł jak alkohol powoli szumi mu w głowie, co jednak jeszcze nie przeszkadza mu w swobodnej pod swoje dyktando rozmowie.
Rachel spoglądała na chłopaka i przegryzła wargę. Nie zrobiła tego ze zdenerwowania, ale dlatego, że chciała powstrzymać usta, które wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Och jakże było dla niej przyjemnością udowadniać temu chłopaczkowi, że nie ma racji. - Nie obserwowałam Cię skrycie – odpowiedziała natychmiast. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie niepewnie obserwując co się dzieje na zewnątrz. Bynajmniej tak mogło się wydawać. Co jakiś czas spoglądała na odbicie w szybie, w którym obserwowała Krukona – to nie moja wina, że nie dostrzegłeś jak wchodzę – powiedziała z cichym rozbawieniem – a co do ludzi i moich pretensji nie powinieneś się tym interesować. To moje życie, które prowadzę na swój własny sposób. Moje znikanie to moje życie, o którym obca osoba nie powinna wiedzieć – wyszeptała kładąc rękę na szybie. Teraz jej wzrok spojrzał w dal, wpatrując się w niebo. - Masz rację, nie wiem co dobre, alkohol to nic więcej jak toksyczny napój, który daje chwilowe zadowolenie, omamia, robi idiotów z ludzi dodatkowo szkodzi oraz uzależnia. Oj jaka ja biedna, że nie piję tego świństwa – powiedziała troszkę głośniej niż zwykle. No cóż, na kolejne jego słowa chciała znowu odszczeknąć się, no ale zagryzła wargę powstrzymując się. Nie jest taka wredna jak chłopak, więc nie powie tego co jej do głowy przyszło. Po prostu odwróciła się w jego stronę i zamiast spojrzeć na niego intensywnie wpatrywała się w otoczenie zwinnie omijając jego spojrzenie.
Dominic wysłuchał jej w ciszy i spokoju a całą jej wypowiedź skwitował teatralnym westchnieniem oznaczającym nudę. - Jak można, inaczej nazwać fakt, że weszłaś tutaj i ukryłaś się za plecami w najciemniejszym z kątów? Rozumiem, że nie chciałaś mi przeszkadzać, gdy grałem pierwsza z melodii, ale mogłaś podejść, nim zacząłem grać drugą. – Stwierdził wciąż obserwując dziewczynę. Było w niej coś , co poprawiało mu nastrój i przyciągało. Coś, co go intrygowało. Lecz co dokładnie tego jeszcze nie wiedział. - Fakt patrząc pod ten punkt widzenia alkohol faktycznie nie wydaje się niczym dobrym. Ale.. – Tutaj Dominic pozwolił sobie na teatralną ciszę i przeniesienie wzroku na butelkę. – Alkohol jest najczęstszą przyczyną niezapomnianych chwil. Powoduje tyle samo złego, co dobrego. Często łączy ludzi a czasami na stałe. Jest przyczyną wielu przyjaźni, czy też romansów. To dzięki niemu powstają niezapomniane wspomnienia, których ludzie nie chcą oddać za nic na świecie. – Powiedział sięgając po swe pigułki i chowając je do kieszeni. Czyżby to był już koniec? - Uzależnienie od czegokolwiek jest bardzo złe. – Powiedział wstając. Sięgnął po swą laskę i pokuśtykał do dziewczyny. Stanął tuż przed nią tak, że nie mogła go omijać wzrokiem, chyba , że spuści wzrok i zacznie obserwować podłogę. – Zwłaszcza od ludzi. To nie uzależnienie sprawia, że jesteśmy idiotami. Uzależnienie sprawia, że jesteśmy żałośni zaś to z kolei sprawia, że jesteśmy interesujący. – Powiedział świdrując spojrzeniem dziewczynę. Cały czas mówił spokojnie i czekał na jakąkolwiek reakcje dziewczyny. - Idiotami stajemy się w, tedy, kiedy uciekamy od problemu. Kiedy ukrywamy swe talenty i dajemy sobie wmówić, że jesteśmy mniej warci od drugiego człowieka. A przede wszystkim idiotami jesteśmy w, tedy, kiedy żyjemy w sposób dla siebie nie wygodny. – Dokończył już ciszej i odszedł na kilka kroków, by spojrzeć w uchylone drzwi. - To, w jaki sposób żyjemy jest w większej mierze skutki tego, w jakim otoczeniu żyjemy lub żyliśmy. Nasze otoczenie w jakiś sposób kształtuje nasz charakter, ale najważniejsze jest to, by żyć w taki sposób, by nie pragnąć zmian. By patrzeć w przeszłość i nie pragnąć jej zmieniać. Idiotami są ci, którzy potrafią się użalać nad sobą zamiast próbować zmian. Nie ważne, jakie będą skutki naszych zmagań ważne, by podjąć samą próbę zmiany. To nie zmiana, lecz podjęcie próby i ryzyka jest ważna. – Dokończył swój monolog przez chwilę zastanawiając się, po co w ogóle to mówi a przede wszystkim czy sam w to wieży. Patrząc na jego dotychczasowe życie chyba nie, lecz on sam miał nikłe szansy na zmiany, a raczej na podjęcie próby zmian.
O nie… Wszystko tylko nie to. Błagała los, żeby ten chłopak do niej nie podchodził jednak on zrobił to. Automatycznie dziewczyna spuściła głowę i podziwiała jego buciki. Widocznie były dla niej wiele ciekawsze niż jego twarz. Dziewczyna prychnęła pod nosem i zaczęła mówić. - Chyba zapomnianych chwil – wydukała niezadowolona i odwróciła się do chłopaka tyłem spoglądając na jego odbicie w lustrze. Jak już wspominałam Rachel nie lubiła ludzi. Dodatkowo w momencie kiedy z nim rozmawiała, wyobrażała sobie, że on nie istnieje, że jest wytworem jej wyobraźni, z którym tak po prostu rozmawia. Robiła z siebie wariatkę, ale cóż, taka już była. Kiedy chłopak skończył swoją wypowiedź dziewczyna ponownie spuściła wzrok, żeby nie obserwować jego odbicia. - Tylko komu starasz się to udowodnić? Na pewno nie mnie… bo ja to wszystko wiem. Wiem również, że dla ciebie to też jest bardzo dobrze znane. Jesteś Kurkonem prawda? – spytała niepewnie. Zamknęła oczy i zaczęła ‘kartkować’ w swojej pamięci poszukując wspomnień, przydatnych informacji. Po chwili uchyliła powieki i spojrzała na odbicie chłopaka i niepewnie odwróciła się w jego stronę – Dominic? – powiedziała niepewnie po raz pierwszy spoglądając mu głęboko w oczy.
Dominic stał w miejscu przez chwilę niezdecydowany. Tak właściwie nie wiedział czy jest dalszy sens zostawania tutaj. Wszystko, co miało zostać powiedziane już zostało. Żadnych niedomówieni. Żadnych gier słownych i sprzeczek. Byle, o co, byle, by jakaś była. Kontekst alkoholowy także został wyjaśniony zresztą dalszy spór w tym temacie nie miał sensu. A co do alkoholu.. Dominic czuł jak wzrasta jego ssanie. Najchętniej wypiłby jeszcze z butelkę albo dwie. Może zawinąć się na jakąś imprezę? Nie.. Imprezy są zdecydowanie nie dla niego, lecz, z drugiej strony impreza oznaczała darmowy alkohol… Dominic stał tak podrzucając swoją laską raz za razem. To za chwile wyjmował swoje kapsułki szczęścia i ponownie je chował, by za zacząć się bawić laską. Trwało to dobre kilka minut. Wciąż nie mógł zdecydować, co miał zrobić. Pójść i zostawić sprawę taką, jaką jest czy zostać i.. I właściwie, co? Dziewczyna przyznała mu rację a jak wspomniałem wcześniej wszystko zostało powiedziane. Mimo wszystko jednak w jego duszy coś się cały czas buntowało. Czuł, że wciąż nie postawił na swoim. Że dziewczyna wciąż jest ciekawa i, dopóki takową jest można jej poświęcić czas. Co w niej takiego ciekawego? Cała jej ciekawość opierała się na jej Aspołeczności. Na jej strachu przed ludźmi. Nie tyle na tym, że jest szarą myszką, co na tym, że nie umie lub nie chce wykłócić się o swoje. Na tym, że sprawia wrażenie, że, gdyby nawet jej życie lub życie kogoś bliskiego na tym, by polegało to i tak, by nie zarzecza się z kimś kłócić lub dać komuś po twarzy. A Dominic przecież nie cierpi takowych osób czyż nie? On uwielbia ujawniać u ludzi to , co w nich najlepsze. Niektórzy uważają, że próbuje ich zmienić w siebie, ale to nie prawda. On po prostu stara się ujawniać w nich odwagę i zdolność podejmowania ryzyka. Odkrywać to , co nieodkryte. Zwłaszcza u ludzi, którzy są mu bliscy lub jak się okazuje są ciekawi. Przynajmniej przez chwilę, ale potem znów znajdzie się ktoś ciekawy i tak bez końca. Dominic głośno po raz ostatni opuścił laskę robiąc przy tym nieco hałasu. - Nie! – Powiedział stanowczo, po czym odwrócił się do dziewczyny i podszedł do niej. – Dlaczego się z zemną zgadzasz? Bo uważasz, że mam rację? Bo boisz się zaprzeczyć? Bo nie chcesz z zemną rozmawiać, ale dobrze cię wychowano i nie chcesz wyjść pierwsza, bo zostanie to uznane za brak kultury czy czegoś tam? Dlaczego się z zemną zgadzasz?. – Dominic mówił stanowczo próbując wywołać w dziewczynie jakiekolwiek uczucie prócz strachu i popłochu. By spojrzała mu w oczy i, choć raz powiedziała stanowczo to , co chce, a nie to , co powinna.
Czas. Czas mijał nieubłaganie, sekunda po sekundzie. A jeszcze niedawno uważał się za ucznia Hogwartu. Chodził tymi samymi korytarzami, siedział w tych samych salach co inni. Był. Egzystował, bo zdawało mu się, że ma dla kogo. Że jego poszukiwania kogoś bliskiego w końcu się udadzą. Nic bardziej mylnego. Znowu się przejechał, zaufał niewłaściwej osobie. Która wybrała jego przyjaciela, która poprosiła go, by wyjechał. Wyjechał więc, zostawiając za sobą zgliszcza. Setki pourywanych wspomnień, nikłe przekonanie, że ktoś taki jak Broskev chyba rzeczywiście uczęszczał do tej szkoły. Dla nikogo jednak nie był na tyle ważny, aby naprawdę ktokolwiek zaprzątał sobie tym głowę. Wszystko zacierał czas. Czas, który mijał nieubłaganie. Sekunda po sekundzie. Wiele się działo przez ten czas. Wiele głów rozpierdolił w złości na siebie samego, na cały świat. Wiele dni spędził na sukcesywnej autodestrukcji, nie słuchając namów Zuzanki, aby się opamiętał, bo już przesadza. Nic nie było ważne. Trzeba było rzucić się w wir życia, próbować zapomnieć. Zaprzyjaźnić się z czasem, który podobno leczył rany. Jiri wielokrotnie korzystał z jego usług. To on pomagał mu się dźwignąć, sprawiając, że minione problemy stawały się jedynie kropką widzianą gdzieś na horyzoncie w oddali. A potem wystarczyło się już nigdy nie obracać za siebie. Iść twardo przez życie, nie uginając się pod jego barykadami. Brnąć do przodu zaciekle, nie zważając na przeszkody do przeskoczenia po drodze. To było takie dziwne. Chciał żyć, a jednocześnie robił wszystko, aby umrzeć. Wyniszczał się fizycznie, sądząc, że używki go zbawią. Ukoją rany, utulą w bólu. A dobra zabawa będzie najlepszym kompanem na troski. Kompanem, który pokaże mu, jak się korzysta ze swojego jestestwa. To wszystko dziwnie składało się na jakąś popapraną całość, której okiem cyklonu był właśnie Czech. Czasem się już w tym wszystkim gubił. Tonął w swoich przekonaniach, w świecie, który był przecież tak popierdolony i tak złożony, że nie da rady nic z tego sensownego ułożyć. Dlatego wybierał mniejsze zło - przystanie na jego warunki. Warunki względnie stabilnego życia psychicznego. I destrukcji fizycznego jego aspektu. Wrócił, bo... sam nie wiedział czemu. Liczył na to, że dziewczyna się opamięta? Że może się stęskniła? Nie. Coraz bardziej się na to wszystko uodparniał. Zaufał dwa razy. O dwa za dużo. Nigdy więcej. Cóż, będzie to o tyle łatwiejsze, iż po sercu została raptem pusta dziura. Sam nie wiedział jak i dlaczego się tutaj znalazł. Tutaj, w pokoju muzycznym. Nigdy nie był specjalnie utalentowany. Ale lubił muzykę. Nie kształcił się jednak w tym kierunku. Wredna ciotka skąpiła na lekcje. Chciała go sama czegoś nauczyć. A Jiri się buntował. Buntował się, bo tak naprawdę tęsknił za rodzicami. I normalnością. Przekroczył próg i rozejrzał się dookoła. Nigdy tu jeszcze nie zawitał. Przetarł dłonią wierzch krótko ostrzyżonej głowy i przerzucił rozgoryczony wzrok na fortepian. Podszedł do niego ociężałym krokiem, spowalnianym jeszcze przez ciężkie glany. Przysiadł na stołku i otworzył wieczko. Butem nacisnął na jeden z pedałów na dole, po czym palcem u ręki wcisnął każdy klawisz po kolei. Przypominał sobie każdy dźwięk, jaki kiedykolwiek usłyszał. Próbował różnych kombinacji. Obraz dźwiękowy zacierał się. Wspomnienia również. W końcu kulawo zagrał coś, co pokazywała mu niegdyś ciotka. Błękitne tęczówki nieco ożyły, patrząc na czarno-białe klawisze instrumentu. Podobało mu się to coraz bardziej. Czas. A czas mijał nieubłaganie. Sekunda po sekundzie.
Od wypadku rodziców Rosie minęły już ponad cztery miesiące. Wydawać by się mogło, że z dnia na dzień będzie tylko lepiej. Było jednak inaczej - dziewczyna zamykała się coraz bardziej w sobie, odsuwała od przyjaciół, coraz częściej wybierała samotność niż kilka chwil spędzonych najbliższymi przed kominkiem, na spacerze czy w kuchni. Myślała. Wspominała przeszłość, która dotyczyła jej rodziców tylko w maleńkim stopniu. Głównie jedne z wakacji, kiedy poznała Broskeva. Nie przypuszczała, że tak dobrze będą się dogadywać, że przez niemal dwa miesiące będą nierozłączni na każdej imprezie, pijąc i paląc, bawiąc się, jakby miało nie być już następnego dnia. To było dobre. Mimo cienia rzucanego przez uzależnienie od narkotyków. Następne obrazy dotyczyły Freddie'go. Chłopaka, który zawsze przy niej był, wspierał, pocieszał. W chwilach radości i chwilach smutku. Wydawać by się mogło, że każdy może pozazdrościć jej takiego przyjaciela. Dlaczego więc, do cholery, się od niego odsuwała? Wiedziała, dlaczego. Targała nią niepewność. Bała się, że swoją miłością zepsuje całą ich zażyłość. I był jeszcze Jiri. Jiri, w który zauroczyła się tamtego lata i teraz to idiotyczne uczucie powróciło, jakby na złość, dzieląc jej serce na dwoje, wywołując jeszcze większe rozbicie. Nienawidziła tego uczucia. Szukała Czecha. Musieli porozmawiać. Wyjaśnić wszystko. Posklejać jej serducho w całość, zdecydować, co zrobić z tym wszystkim. Nie wiedziała, gdzie go szukać. Do pokoju muzycznego zajrzała tylko dlatego, ze usłyszała dźwięki wydobywające się z fortepianu. Zatrzymała się w progu, zaskoczona widokiem chłopaka przed instrumentem, jego długich palców delikatnie naciskających klawisze. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Nie chciała mu przerywać. Nie chciała też stawać tak szybko przed tym, co miało nastąpić. Czymkolwiek by to nie było.
A on grał. To znaczy, próbował. Wystukiwał coś, co miało być pięknym tworem sztuki. A było jedynie namiastką prawdziwego ciągu dźwięków. Jednak jemu to nie przeszkadzało. Powracał myślami do minionych wspomnień. Do domu. Kiedy Dobromil i Milada jeszcze żyli. Przypominał sobie ojca siedzącego w fotelu i palącego drewnianą fajkę. Matkę, która upiekła najlepszy placek czekoladowy jaki kiedykolwiek jadł. I w końcu siostrę, która wróciła do domu cała w błocie, bo bawiła się po deszczu z koleżankami na podwórku. A wtedy akurat świeciło słońce. Było ciepło i pogodnie. Dopiero potem nadciągnęły ciemne, ciężkie chmury i zasłoniły mu cały świat. Dopiero potem coś wybuchło i nagle zrobiło się chujowo. A potem już dzień w dzień budził się, nie pamiętając dnia poprzedniego. Miał dziurę zamiast mózgu, miał dziurę zamiast serca. Czy tak było lepiej? Czasem zdawało mu się, że ma najłatwiej ze wszystkich ludzi na świecie. A czasem myślał, że dłużej już tego wszystkiego nie udźwignie. Jednak brał się w garść. W końcu był kurwa Broskevem, on miałby nie dać rady? To jak nie on to kto? Te wszystkie cieniasy dookoła miałyby coś wskórać? Och, niedoczekanie. Melodia grała w miarę ciągle, jednak w pewnym momencie nastąpił duży, niewybaczalny zgrzyt. Zatrzymał nerwowo palce nad klawiszami, sztywniejąc w bezruchu. Ktoś wszedł. Siedział tak chwilę, jednak żadne ze słów nie wydobywało się z osoby, która miała czelność wtargnąć do pokoju, gdzie był Jiri i nie opuścić go natychmiast. Szczególnie, iż nikt nigdy nie widział go grającego na żadnym instrumencie i zdecydowanie nie chciałby, aby ktokolwiek go przy tym oglądał. Położył rękę na swojej nodze, a tą zdjął z pedału fortepianu. Odwrócił się gwałtownie na stołku, przodem do winowajcy. Rosie, jak się okazało, po krótkim zlustrowaniu niebieskimi tęczówkami. Na jego wychudzonej, zmęczonej twarzy nie jawiło się nic. Żadnych emocji. Patrzył na nią zwyczajnie, jak można patrzeć się na ścianę naprzeciwko. O dziwo nawet serce mu nie drgnęło. Bo oczywiście miał je, jednak tylko w aspekcie fizycznym. Mentalnym już niestety nie. - Jesteś dobrym detektywem - zachrypiał głębokim głosem, po czym ponownie obrócił się w kierunku instrumentu. Ponownie zaczął przypominać sobie wszystkie dźwięki, niepomny tego, iż krukonka stała w pokoju i zapewne oczekiwała na rozmowę. Jednak życie pozbawiło go uczuć, współczucia i wyrozumiałości. Nawet dla niej. To dziwne. Ale chyba potrzeba czegoś więcej, by wskrzesić to wszystko na nowo, niż sama obecność i parę listów.
Ogarnęła się dość szybko, bo tylko przeczesała palcami włosy i zapakowała torbę. Stroju nawet nie zmieniła, bo nie było sensu się stroić. Skoro to ma być czysto spotkanie by pogadać to czy stanie się coś jak będzie wyglądać tak jak teraz? A ubraną miałą czarną bokserkę i dżinsy. Na nogach na standardzie szpilki do tego stroju. Żadnej biżuterii nie ubrała nic nic takiego. Makijaż w odcieniu zieleni i czerni podkreślał jej oczka. Czy coś więcej trzeba dodać? A i owszem! Skróciła włosy. Tylko czy ktoś to zauważy? Szczerze to nawet jej to nie obchodziło. Opuściła dormitorium i ruszyła nie za szybkim krokiem w kierunku Pokoju Muzycznego. Skoro ma się spóźnić to nie musi się spieszyć. Szła tam zadziwiająco długo, bo normalnie w 5 minut by się tam znalazła, ale teraz ponad 10 jej to zajęło. Weszła do środka pomieszczenia i od razu skierowała swoje kroki do fortepianu. Zrzuciła odok niego torbę z ramienia i usiadła. Przejechała palcami po klawiszach i dopiero po chwili zaczęła grać jedną ze swych ulubionych melodii, a było to oczywiście Dla Elizy.
Prawdę mówiąc, to Sebastian potrzebował więcej czasu na ogarnięcie się niż z początku przypuszczał. Musiał jakoś wyglądać po ludzku, skoro miał się z nią spotkać, a nie jak stary pijak. A w ostatnim czasie właśnie tak wyglądał. No może nie dokładnie tak, ale było widać jego zmęczoną i zapijaczoną twarz. No nic nie ważne.. W końcu jednak doprowadził się do porządku i ubrał w porządne ciuchy. Czyli standardowo czarne spodnie i koszula. Przeczesał włosy i wyruszył do miejsca przeznaczenia. Po drodze wciąż się zastanawiał nad tym spotkaniem. Wątpił, by to spotkanie mogło przebiegać spokojnie i całkowicie kontrolowane. W końcu zawsze, gdy się spotykali coś musiało pójść nie tak i wszystko wymykało się spod kontroli a i tym razem zapewne tak będzie. Sebastian czuł się trochę przytłoczony i zapędzony do kąta, gdzie nie może ani9 uciec ani zostać. Nie wiedział co robić, ale na chwilę obecną już się pogodził z tym, że stracił kontrolę and swoim życiem. Jeszcze ma czas, by dojść do wniosku, że trzeba ponownie poukładać wszystkie aspekty swojego życia, ale, póki co korzystał, ile się dało i zatracał się w kolejnych łykach alkoholu. No, ale teraz trzeba było myśleć w miarę trzeźwo, więc do dzieła! Kiedy wszedł do pokoju zastał ja grającą na fortepianie. Na jego usta wpełzł leniwie uśmiech i podszedł bez słowa siadając obok niej i jedną rękę kładąc na klawiszach pomiędzy jej dłońmi i płynnie dołączając się do melodii. W końcu grać na fortepianie to potrafił i ktoś, kto go raz zobaczył grającego stawał się już narkomanem uzależnionym od jego gry. Kiedy skończyli grać przez chwilę Sebastian milczał wsłuchując się w ostatnie nuty melodii, które cichły z podmuchem jego wydechy. W końcu spojrzał na Sydney i uśmiechnął się delikatnie. - Skróciłaś włosy. – Stwierdził delikatnie. Tak to bardzo miłe przywitanie nie uważacie?
Nie wiedziała nawet kiedy się pojawił. Tak była zajęta graniem, że dopiero jak usłyszała dodatkowe nuty zerknęła na niego z lekkim uśmiechem. Nie przerwała gry, póki nie zabrzmiały ostatnie tony. Nie cofnęła jednak dłoni z klawiszy. Nie wiedziała też co ma mu powiedzieć. Jednak pisanie listów okazało się dla niej łatwiejszym sposobem. Nie spodziewała się, że tak zareaguje na jego widok i bardzo dobrze udało jej się to ukryć. Odetchnęła głęboko i odchrząknęła. - Nie spieszyłeś się - powiedziała przejeżdżając lekko palcami po wybranych klawiszach. - A i owszem. Obcięłam włosy. Za bardzo zniszczone były już. Drugą dłonią założyła kilka kosmyków za lewe ucho i dopiero spojrzała na Sebastiana.
Skomplikowany mechanizm ponownie się włączył i w ciele Sebastiana zapanowała dziwna burza uczuć i sprzecznych ze sobą nastrojów. Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek nie może tyle czuć w jednej chwili, bo, by wybuchnął. Lecz, czy to prawda? Sebastian czuł swoiste przywiązanie z krukonką. Czuł wobec niej oddanie i dług, którego nie w sposób spłacić. Chciał ją móc obejmować codziennie i się nią opiekować, a nawet przyrządzać śniadania, chociaż kucharzem najlepszym to on nie jest. Chciał być osobą stworzoną dla niej i oddychać tym samym powietrzem co ona. By ich serca biło tym samym rytmem i, by zawsze już świeciło, im słońce a jednak wiedział kim, a raczej czym jest. Wiedział do czego jest zdolny, gdy nie panuję nad swym ciałem i umysłem. Nie chciał sprawiać jej już więcej bólu i cierpienia, by musiała spoglądać w dal na to, co było a przez niego już nie wróci. Po prostu chciał, by była szczęśliwa, ale jak zawsze, gdy tego pragnął dla kogoś odzywał się ten cichy wkurzający głosik, że to jest możliwe, lecz nie z, nim i nie przy, nim. Zawsze tak było a on zawsze posłusznie ustępował sile wyższej. Spojrzał się na Sydney i uśmiechnął się do niej czy tego chciał czy nie to i tak nic nie mógł poradzić na to, że była dużym puzzlem w układance nadchodzącej burzowej chmury pełnych czarnych wron. - Owszem, śpieszyłem się, ale doprowadzenie się do ładu zajęło więcej czasu niż myślałem. – Powiedział spokojnie dopiero uświadamiając sobie, że to co grali teraz było nutą którą on jej pierwszy raz zagrał. Niegdyś jego ulubiona nuta dzisiaj obojętna jak wczorajszy sen. Owszem, rozmowa w cztery oczy była trudniejsza także i dla niego, lecz, im obojgu potrzebna. Tylko od czego tu zacząć, jeśli każde słowo może okazać się tym nieodpowiednim? - Przepraszam za wszystkie smutne chwile, które ci przyrządziłem. Nie jestem ideałem i nie próbuję, nim być, lecz naprawdę czasami żałuję, że do tego wszystkiego musiało dojść. – Powiedział przyciszonym tonem głosu kierując spojrzenie gdzieś przed siebie. Lepiej było już mieć to wszystko za sobą niż przed sobą.
Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Poprawiła więc kolejny niesforny kosmyk włosów. Usiadła okrakiem na ławce, na której siedzieli tak by móc na niego patrzeć cały czas. Parę razy otworzyła usta by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła. - Słuchaj... - powiedziała w końcu i uniosła swą dłoń. Chwyciła go delikatnie za podbródek i obróciła jego głowę w swoją stronę. - Nikt nie jest ideałem i nie wymagam tego nawet od Ciebie - powiedziała kładąc obie dłonie na jego policzkach. Co nią kierowało? Któż to wie. Może po prostu chciała by patrzył jej prosto w oczy przy rozmowie? Sprawy między nimi się komplikowały. Nawet on miała różne dziwne myśli na temat tego co mogłoby być. Jednak wiedziała, że nigdy tak nie będzie. - całkiem przystonie wyglądasz - powiedziała wciąż siedząc w tej samej pozycji z tym, że jedną ręką przejechała po jego włosach. Po chwili jednak cofnęła obie dłonie jakby się poparzyła. - Wybacz. Nie powinnam była - powiedziała lekko zawstydzona zaczynając grać jakąś wolniejszą melodię.
Sebastian.. Powiedz, gdzie byłeś, gdy ona tak czekała? Powiedz co robiłeś, gdy do lustra płakała? Poniosło cię czujesz się, jak zdrajca i wiesz co? Taka jest prawda.. A przecież ten jeden dzień rozpoczął się, jak idealny sen. On wszedł do Pokoju muzycznego widząc piękną kobietę grającą na fortepianie zakochany z miejsca jej ruchami i gestykulacją jej ciała. Zatopiony w jej spojrzeniu jak, gdyby ujrzał potomkini willi. Od słowa do słowa, czułe gesty i namiętne pocałunki, wspólne wieczory i spijanie szampana z jednej butelki. Chwile ulotne, które w jego pamięci pozostały wieczne i nieśmiertelne. Zatracał się z każdą chwilą coraz bardziej nie chcąc niczego więcej niż dotyku jej spojrzenia. Przeszywającego wzroku, który przebijał się poprzez każdą zaporę jego obronnego muru i wkradała się do jego świata burząc wszystko, co tam zbudował i tworząc na nowo to, co zechciała. Tak jak, by została stworzona właśnie dla niego jego własna muza, jego własna porcja kokainy. Chciał się śmiać ze szczęścia, lecz to ono zaśmiało się z niego. Potem już nie było nic więcej oprócz łez wylanych przy butelce Ognistej. Który raz stał tam poszukując wspomnień i obserwując tamtych dni gasnący płomień. Nie ma już i nie będzie tego więcej jak rozmawiać z zachodzącym dźwiękiem. Kto zrozumie go, kto poczuję tylko to, co on czuję? Gdzie ma szukać, jeśli niebo nie pomaga? Wszystko inne tylko on taki sam.. Mieli siłę, by być naprawdę wolni. Zakochani, zaufani nie ostrożni. Zegar nie dał, im wskazówek, ale liczył czas. Gdy jest ciemno, chłodny wiatr on wraca tam. Widzi siebie widzi ją jak tamtego dnia, przypomina sobie gwiazdy co spadają one chyba jednak życzeń nie spełniają. Chodź powiedz mi jak bardzo tęsknisz jak zniszczony jest twój pamiętnik. Uwierz w to, że nikt tak nie znika on wziął parę dni wolnych od życia.. Gdy poczuł jej rozpalony dotyk na swej skórze poczuł jak jego umarłe serce powraca do życia, by po chwili umrzeć, gdy jej dotyk zniknął z jego twarzy. Szara rzeczywistość powracała do jego rozmarzonego spojrzenia. Czemu tak się czuł? Czemu czuł się tak dziwnie, niewytłumaczalnie, kiedy wszystko staje się nie istotne a jedyne co się liczyło to jej bliskość. Jej ciepło, jej zapach. Czekał na jakiś gest jakiś znak. Ale wszystko, co chciał było niedostępne w tym świecie. To tylko mogło mieć miejsce z zagubionym mieście, gdy zamknie oczy ponownie ujrzy ją i uwierzy, że jest tu razem z, nim, lecz, gdy je otworzy znowu zniknie i wcale jej nie będzie. Sebastian spojrzał się na klawisze i nie wiedząc co, nim kierowało zaczął grać piękną melodię, by po chwili zacząć śpiewać piosenkę którą kiedyś, gdzieś usłyszał.
Pokaż mi Twoje sny, za, którymi tęsknisz tak Nie zdradzę tych miejsc, do których uciekasz Gdy północ znajdzie nas Tajemniczy świat w, nim tysiąc jasnych gwiazd, które tulą nas Gdy pora spać ..
Pokaż mi Twoje sny, w których szukasz mnie Podaj mi dłoń, przez całą tą noc będę blisko Ciebie Księżyc kołysankę zaczął już, śpij spokojnie, oczy zmruż Na dobranoc kilka słów, gdy obudzisz się będę tu..
3..2..1..
Czas na sen Zamknę oczy i już nie ma mnie Wokół tez wszyscy śpią, serce cichnie, powieki cięższe są..
Myślę o tym co minęło, czego nie ma i dlaczego sen tak często się nie spełnia Tyle razy próbujemy go zatrzymać, ale on zwyczajnie się rozpływa
Wiesz? Może to jakieś rozwiązanie, które Bóg ma nam do przekazania A może wczoraj walczy z jutrem, by uchronić nas od przemijania
Tyle razy nie pamiętam zakończenia, może lepiej, żeby jednak się nie spełniał
Ja przytulę się do Ciebie ..
3..2..1..
Jeszcze po zakończeniu grał przez chwilę kompletnie zatracony w innym świecie. W świecie, gdzie wszystko było prostsze, łatwiejsze a ich sny się realizowały, gdzie nie byli osobno, lecz na razem i już nigdy nie musieli się rozstawać. Gdzie między kroplami deszczu nie było łez, które kazały, im się rozstać. Kiedy wydobył ostatnie nuty powoli wkraczał do rzeczywistości wciąż wpatrzony w głuchą przestrzeń jak, gdyby chciał ujrzeć wrota do innego świata. Po chwili spojrzał na Sydney i uśmiechnął się. - Żaden z zemnie śpiewak. – Mruknął przepraszającym tonem, że musiała tego słuchać, ale naprawdę nie wiedział co, nim kierowało. Po prostu to było silniejsze od niego i już. Wy tak nie macie czasem?
Zatkało ją. Serio! Wsłuchała się w muzykę, która zaczęła do Niej docierać, a po chwili usłyszała także śpiewane przez niego słowa. Już całkiem nie wiedziała co o nich myśleć. Czy były prawdziwe i skierowane do Niej? Czy tylko zaśpiewał je od tak sobie? Kompletnie zdezorientowana była, ale każde ze słów zaśpiewanych przez Niego zapamiętała. Ten dzień też na długo zostanie w jej pamięci. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Jeszcze nigdy nikt nie sprawił, że nie wiedziała co ma powiedzieć. Melodia sprawiła, że zaczęła przypominać sobie te wszystkie chwile spędzone z nim. Każdy dzień, każdą minutę, każde miejsce, każde słowo i gest. Wszystko widziała tak wyraźnie jakby to wciąż trwało i nigdy nie miało się skończyć. Rzeczywistość jednak była inna i lubiła płatać figle. Przymknęła na chwilę oczy by odgonić od siebie wspomnienia i po chwili spojrzała swymi zielonymi tęczówkami na Sebastiana. - To było piękne - wyrwało jej się nim zdążyła pomyśleć nad inną odpowiedzią. Nic więcej nie przyszło jej do głowy. Ta sytuacja ją zmieszała. Zresztą jak zawsze. To on dopiero sprawił, ze czuła się swobodniej przy facetach. Że była prawdziwą sobą i nie musiałą udawać. Potem wszystko runęło, a teraz znów czuje się dziwnie. Inaczej. Lepiej, a z drugiej strony niepewnie, bo nie wie co się jutro wydarzy, co stanie się za pięć minut czy chociaż za godzinę. Nie mogła przewidzieć niczego. Kiedyś było tak samo jak się tylko pojawił w jej życiu. Miał to być zwykły flirt, romans, a zaczęła czuć coś więcej do tego Ślizgona. Zawrócił jej w głowie. Powiedziała mu o tym, a potem zniknął. Ot tak jakbyś pstryknął palcami. Rozpłynął się jak lód w upalny dzień. Przepłakała tyle nocy, a potem stwierdziła, że to nie ma sensu. Zaczęła pracować do upadłego. Dniami i nocami coś robiłą. W dzień nauka, w nocy projekty. Mało sypiała, a tu nagłe widzi go na korytarzu. Nie wie co ze sobą zrobić i ucieka. Stchórzyła. Napisała do Niego i tak o to teraz siedzi obok niego i słucha tego co gra i śpiewa. Wyrwała się z rozmyślań i zerknęła na Sebastiana.
Sebastian spoglądał na klawisze. Widać było zmianę, która naglę w, nim nastąpiła. Widać było to także na twarzy, która stała się sztywniała a z oczu leciały iskry bólu i zmęczenia. Przejechał bezwiednie ręką po klawiszach wciąż nie odrywając od nich wzroku. - Pamiętasz jak się poznaliśmy? – Zapytał po chwili całkowicie odmiennym głosem. Głosem zmęczonym pełnym bólu i cierpienia. Nie , nie robił z siebie ofiary losu, bo nigdy tak nie czynił, ale, jeśli nie otworzy się na najbliższą osobę to, jak może mówić, że mu na niej zależy? Jeżeli nie obdarzy ją, chociaż po części zaufaniem i nie pokaże większego kawałka samego siebie to nie było szansy na odbudowę czegokolwiek z tego spalonego mostu. - Siedziałaś tutaj i grałaś „Dla Elizy” a ja ci zagrałem „Nie wiele ci mogę dać” – Mówił szeptem, chociaż na pozór spokojnym to jednak dziwnym zupełnie nietypowym dla niego. Po chwili milczenia rozpoczął początkowe nuty wcześniej wspomnianej melodii, ale po chwili zaprzestał a z jego ust wydobył się cichy szept. - Wszystko tak bardzo się pokomplikowało, że zaczynam wątpić, iż to wszystko dzieje się naprawdę. – Powiedział ni z stąd ni zowąd. Przez to jedno zdanie chciał wyrazić wszystko. Swoja przeszłość i teraźniejszość. Wszystko to czego się dopuścił w swej niepohamowanej żądzy nad którą nie panował i w jednej chwili stawał się zupełnie odmiennym człowiekiem. Człowiekiem? Co ja bredzę! Nawet najzacieklejsza bestia odczuwa, chociaż cień litości on w swym stanie nie znał, więc bestią nie był.. A, więc kim w, tedy był? Demonem? Być może. - Wiele w życiu przegrałem i wielu rzeczy i osób już nie odzyskam. Staram się być innym lepszym człowiekiem dla osób, dla których warto, ale, gdy jestem sam wszystko zaczyna się od początku. – Sebastian przerwał, by zaczerpnąć powietrze. Mówienie przychodziło mu z trudem, ale chciał skończyć przynajmniej to jedno ostatnie zdanie. – Czasami po prostu nie chcę po raz kolejny się podnosić. Maże o tym, by zamknąć powieki i ich już nie otworzyć. W takich chwilach czuje, że przegrałem walkę i już nie ma sensu dalej walczyć. Chce zgasnąć w biały dzień na własne życzenie. Czuje się słaby, zniszczony od środka. Bo zrobiłem coś czego nie powinienem… Bo pokochałem… - W końcu urwał wyczerpany z sił nie tych fizycznych, ale tych psychicznych. Przez chwilę zastygł w miejscu i odwrócił się, by spojrzeć na Sydney. Spotkał jej spojrzenie i delikatnie jak, gdyby nigdy tego nie robił uśmiechnął się. - Nie chce cię ponownie tracić, ale boje się, że, jeżeli zostanę przy tobie to cię zranię bólem nieuleczalnym. Jesteś wspaniała.. Nazbyt wspaniała dla kogoś takiego jak ja. – Powiedział szeptem, który zaczynał przypominać jego normalny ton głosu.
Wczorajszy dzień był pełny miłości, więc dzisiaj zaczniemy od smutków <3
Pokiwała głową na znak, ze pamięta jak się poznali. Jak mogłaby zapomnieć taki dzień gdzie wszystko zaczęlo się zmieniać? Słuchała go, nie przerywała. Chciała by powiedział wszystko co mu tylko ślina na język przyniesie. Niech się wygada. Ona słuchaczem jest dobrym. Nawet bardzo dobrym. - Niestety to wszystko dzieje się na prawdę i także uważam, ze to wszystko jest skomplikowane. Nie wiedziałam nawet, że tak się da - powiedziała gdy tylko skończył mówić. Obróciła się znów w jego stronę, tak jak siedziała chwilkę wsześniej siedząc okrakiem na ławce. - Skoro są osoby, dla których warto żyć, to nie mów tak. Musisz się podnieść za każdym razem chyba, że nie będzie już dla kogo. ALe teraz masz. Złapała go za rękę. Tak odruchowo jakoś. - Czemu uważasz, że miłość to coś złego? No chyba, że jest nieodwzajemniona to może strasznie zniszczyć człowieka - powiedziała. Gładziła delikatnie kciukiem jego dłoń. To miało być swego rodzaju pocieszenie. Jakoś nigdy nie potrafiła pocieszać, ani nie lubiła gdy ktoś pocieszał ją. - Nie zranisz mnie. Widzisz, ze tym razem sobie poradziłam. Następnym też dam radę. Mam po co żyć, a nie jestem zdolna do tego by się zabić. Nie potrafię sobie nawet sama krzywdy na ciele zrobić.
Sebastian patrzył się na krukonkę zatopiony w jej spojrzeniu i głosie. Po części miała rację, lecz niestety tylko po części. Ma się podnosić dla innych jednak on z natury myślał wyłącznie o sobie teraz, kiedy w jego życiu zaszło tyle zmian nie wiedział co ze sobą począć. Do jego duszy jak i serca wkradło się tyle osób, iż sam nie wiedział, czy to jawa czy sen, podnoszące się tętno.. Najgorsze w tym wszystkim była ta obsesyjna, ślepa, wierna miłość którą obdarzył tą jedną dziewczynę. Miłość, która go pogrąża w chaosie i niszczy od wewnątrz. Miłość z, która w żaden sposób nie wygrać ani jej nie ugasić. To dla tego właśnie powoli stawał się zupełną ruiną tego kim był, lecz nie zamierzał się poddawać. Wiedział, że w końcu zdobędzie w sobie tą siłę, by się podnieść i nie pozwoli sobie na kolejny upadek. Teraz było mu łatwiej niż kiedykolwiek i, gdy już będzie po wszystkim ponownie będzie nowym człowiekiem. Silniejszym i wzbogaconym przez kolejne życiowe doświadczenie a jednak może nie będzie gorszy niż jest może stanie się nawet lepszy. Bo teraz nie był sam, bo był wspierany przez niewidoczne osoby i niewypowiedziane słowa. Bo, chociaż tego nie mówiły i rzadko, kiedy pokazywali to jego serce wiedziało ze, im na, nim zależy i to dodawało mu sił. To pozwalało przetrwać kolejną z burz, a gdy będzie po wszystkim na pewno się oddźwięczy. Bo ludzie, którzy podczas nie jednej burzy podadzą pomocną dłoń, a nie celują w skroń są warci więcej niż galeony a ich uczucia cenniejsze od złota. Mimo to bardzo ciężko dla takiego kogoś jak on było myślenie w taki sposób. Zawsze myślał o sobie nie o innych i nigdy nie stawiał kogoś na pierwszym planie. Zawsze robił to, co chciał dla siebie, a nie to, co musiał wobec innych. A jednak wciąż żył, wciąż walczył, więc jakaś pozytywna zmiana w, nim następowała prawda? Jeśli wciąż nie poddał się do końca to wciąż istnieje ta iskra nadziei, że wszystko się jeszcze ułoży. Że ze wszystkich scenariuszy, które przygotował los na ten moment życie wybierze ten jeden z szczęśliwym zakończeniem. Chłopak splótł z nią palce i spojrzał już oprzytomniałym wzrokiem. - Dziękuję. – Wyszeptał urywając w ten sposób zaczęty wątek. Nie chciał rozmawiać o sobie chciał jedynie pokazać, że jej ufa boi nigdy przecież tego nie okazywał, lecz użalać się nad sobą i swoim życiem nie zamierzał. Teraz jest źle, ale albo będzie gorzej albo lepiej. Wygrywasz lub przegrywasz trzeciego wyjścia nie ma. Rzeczywistość to suka widzimy się o świcie..
- Nie ma sprawy - odparła uśmiechając się lekko. Czy będzie jakaś poprawa w tym Ślizgonie? Miała taką nadzieję i sama będzie próbowała mu pomóc się podnieść. Nie wiedziała jeszcze w jaki sposób to zrobi, ale będzie się starała. Jeśli będzie chciał tego on sam. Nie miała zamiaru się narzucać. To nie było w jej stylu. Chociaż może w tej sytuacji narzucała by się. Czemu zapytacie? Bo w jakiś tam sposób zależało jej na Sebastianie. W jaki? Tego to jeszcze nie odkryła. Uśmiechnęła się bardzo lekko, gdy chłopak splótł swoje palce z jej. Podniosła wzrok na Niego i przekrzywiła lekko głowę. - No to co teraz robimy? - zapytała z nadzieją na to, ze on ma jakąś propozycję.
Tego co się stanie z Sebastianem nie wie nikt. Jest to osoba, w której od początku do końca życie piszę na bieżąco nowe losy i przygody a dalsza część rozpoczynającej się minuty pozostaję wielką nieświadomą. Jedyne co było pewne to fakt, iż po wszystkim na pewno się zmieni. Bo któż, by się nie zmienił? Któż pozostał, by taki sam, gdyby znalazł się na jego miejscu? Dusza rozdarta na strzępy, serce pokrojone tępym, plastikowym nożem a osoba którą pokochał za pewne teraz była z innym. Z kim? Trudno nadążyć. Niestety, Sebastian z tego wszystkiego trzeba było siłą wyciągnąć, bo on sam nie wie czy chce ratunku. Jest nie zdecydowany, bezsilny wobec narastającego w, nim uczucia. Z jednej strony chciałby zapomnieć i zacząć wszytko do nowa. Zostawić przy sobie tych kilka osób i uśmiechać się dla nich, pokazywać, że jest już z, nim dobrze i, że teraz jego kolej na podanie pomocnej dłoni. Z drugiej strony nie chciał niczego zapominać, nie chciał, by ktokolwiek przy, nim był a chciał, by wszyscy go opuścili i pozwolili na utonięcie w odmętach smutku. Dla tego właśnie potrzebował te osoby, które nie będą zważać na jego zdanie i pomimo protestów przetną jego błędne koło i pomogą mu się podnieść z kolan. Te kilka osób, które ponownie ubiorą go w uczucia i odpalą dla niego słońca, bo on zgubił drogę w cieniu. Sebastian podniósł ich splecione dłonie na wysokość spojrzenia i przekręcił lekko głowę uśmiechając się przy tym. - teraz? – Powtórzył pytanie jak, gdyby dla pewności. – Teraz się upijemy i będziemy uprawiać dziki seks w kabinie łazienkowej. – Powiedział z uśmiechem. Tak , tak jak za starych dobrych czasów!
Z jednej strony dobrze, ze już mają to wszystko wyjaśnione. Z drugiej teraz będzie musiała się bardzo starać by mu pomóc. Jednak nie podda się, o nie. Za nic w świecie nie zrezygnuje z pomocy dla Niego. Tak postanowiła i tak będzie. Ona tak łatwo zdania nie zmienia. Zaśmiała się słysząc jego odpowiedź na swoje pytanie. Pokręciła głową jakby z niedowierzaniem, ale wciąż się uśmiechała. - Że niby co będziemy robić? - zapytała na chwilkę powstrzymując śmiech. Jednak nie na długo, bo za chwilę znów się zaśmiała przypominając sobie wszystkie chwile spędzone z nim. Bardzo ciekawe chwile. Za bardzo się rozmarzyła, ale po chwilce się opanowała i już się nie śmiała. - Sądzisz, że uda Ci się mnie do tego namówić? - uniosła lekko jedną z brwi do góry. - Aż tak chyba źle Ci nie jest? Przysunęła się bliżej niego. - Nie dam się skusić tak łatwo - szepnęła mu do ucha i odsunęła się.