Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Gdy przestał ją całować także się uśmiechnęła. Nie protestowała gdy jego ręka powędrowała pod jej spódnicę. Dlaczego? Może dlatego, że za bardzo jej zależało? A może dlatego, że po prostu chciała się zabawić? Zaszaleć, a potem znów zniknąć? Nie to raczej do niej nie podobne. Chociaż? Tyle wątpliwości miała co się stanie, jak to będzie, jak to z nimi jest. Czy to zwykły romans? Przygoda czy może coś więcej? Sama nie umiała na to odpowiedzieć, gdyż nie wiedziała co siedzi w głowie Sebastiana. Znała go już... No od kiedy on jest w Hogwarcie a nie potrafiła stwierdzić co on o tym wszystkim myśli. Widziała jak on reaguje na nią i wiedziała co zrobić by oszalał, ale co poza tym? Mogłaby zapytać, ale czy by jej powiedział? Sama już nie pamiętała jak to było jak się poznali, a pamięć miała dobrą to akurat to ciężko jej było sobie przypomnieć. Jej dłonie z szyi powędrowały na jego tors, a gdy usłyszała by nie znikać musiała się zapytać o coś. Najpierw jednak odwzajemniła pocałunek. Czuła jak on reaguje na jej dotyk, ona zresztą tak samo reagowała na jego. Przez jej ciało przechodził miły dreszcz, którego jakiś czas nie doświadczyła przez swoje unikanie. Przerwała pocałunek i odsunęła się lekko. Patrząc mu w oczy oparła się swoim czołem o jego. - Jak to z nami jest? - zapytała cicho. Chciała poznać jego zdanie o tym wszystkim, ale czy on jej odpowie?
„Jak to z nami jest?” Kiedy zawdzięczał jej głos, z początku nic nie pojmował. Dopiero po chwili, zrozumiał o co pyta dziewczyna. Zrezygnowany, westchnął i oparł czoło, o jej czoło. Co miał powiedzieć? Że nic? Tak uważał, ale tylko wtedy, kiedy jej przy nim nie było. Z drugiej strony, zamorduje jak ktoś się do niej zbliży. Ale wiązać się? Przyznać że mu zależy? To niedorzeczne! Odchylił się trochę, i spojrzał jej w oczy. Jego uśmiech zniknął, z jego ust. - A jak sądzisz? Myślimy o sobie tylko kiedy przy sobie jesteśmy. Nie czujemy niczego, prócz adrenaliny i zadowolenia, jakie niesie za sobą, nasze spotkania. Tobie nie zależy na mnie. Mi na tobie. Po co to pytanie? - Mówił wolno, ważąc każde słowo. Jednak czy tak uważał? Gdzieś tam w głębi jego duszy, poczuł nieprzyjemne ukłucie żalu i bezradności. Dlaczego? Dziewczyna była kimś więcej, niż osobą do romansu. Kimś znacznie bardziej znaczącym. Sam Sebastian, nie może wiecznie temu zaprzeczać, i udawać że jest inaczej. Lecz nie mógł także, palnąć coś idiotycznego, związać się z drugą osobą. To niedorzeczne! Nie potrzebne mu więzi z drugą osobą, które ograniczają i zabraniają robić to, co Sebastian kocha najbardziej. Chce zniszczyć swój kraj, zniszczyć ludziom życie, którzy staną mu na drodze. I wiedział że dziewczynie to się nie spodoba. Że może chcieć, zmienić jego tok myślenia. Nie mógł sobie na to pozwolić! Dręczyć, znęcać się, torturować. Sprawiać ludziom ból, i doprowadzając do powolnej i bolesnej śmierci. To jest jego powołanie, i koniec.! Sebastian, ponownie pocałował dziewczynę, nie myślał że zasługuje na kogoś lepszego, chociaż tak w istocie jest. Wiedział że jeśli zobaczy ją w towarzystwie innego faceta, może wpaść w szał, a ten ktoś może stracić nie tylko rozum. Sebastian jest szaleńczym dupkiem, który nie chce się przyznać do uczuć wyższych, ale nie chce też pozwolić mieć jej kogoś innego niż on. Naprawdę los był mściwy, w momencie kiedy postawił go, na jej drodze.
Wstała przerywając tym samym pocałunek. Poszła w kierunku fortepianu. Pogubiła się już w tym wszystkim. Zastanawiała się nad słowami chłopaka. Czy aby na pewno ona tak myśli? Sama już nie wiedziała. Trochę długo już to między nimi trwa by mogła powiedzieć, że nic jej to nie obchodzi i zależy jej tylko na krótkich chwilach razem. Czyżby zaczęło jej zależeć? Oparła się obie dłońmi o fortepian i spojrzała na sufit wzdychając. - Skąd to pytanie? Ot tak z czystej ciekawości, po prostu - wzruszyła ramionami stojąc tyłem do chłopaka. Nie przyzna się przecież, że nie jest jej obojętny jak na początku tej ich znajomości i romansu. Czy boi się jego reakcji? No pewnie! Może nie chcieć już jej więcej spotykać, dotykać, być obok gdy tego potrzebuje. Trochę ją zabolało gdy odpowiedział jej, a może trochę zasmuciło? Kto to wie co siedzi w głowie Krukonki. Będąc jeszcze małą dziewczynką zamknęła się w sobie i zaczęła być złośliwa nie chcąc ujawniać swoich uczuć i myśli, bo po co ma komuś głowę zawracać, jak to twierdziła. Wciąż stała tyłem do Sebastiana, pewnie zmieszanego tym, a może i nie. Kto to wie jak on zareagował na zachowanie Sydney.
Sebastian w milczeniu obserwował, zachowanie dziewczyny. Dobrze znał to zachowanie. Więc dlaczego, nie czuje tej ogarniającej i podniecającej radości? Dlaczego komórki w jego ciele aż drżą z ochoty dobicie? Nie. Zamiast tego, sam poczuł się parszywie. Jedyne czego nie znosił to smutku i łez najbliższych mu osób. Ale dlaczego przejął się zachowaniem dziewczyny? Czy stała się ona tak bardzo mu bliska, i ważna? Przekroczył granicę, a gdy zdał sobie sprawę z błędu okazało się za późno. Za wcześnie na rozstanie, za późno na miłość. Chociaż nie do końca tak. On nie chciał rozstania, z drugiej strony, nie chciał też się wiązać. Co mu więc pozostało? Sebastian powolnym krokiem, zbliżył się do dziewczyny, obejmując ją w tali i całując w szyje. Przez chwilę pozostał tak wtulony, wąchając zapach jej włosów. Sebastian nie nadawał się, na faceta. Bał się związku, i wyższych uczuć z których kpi. Bał się przemiany, jakiej może dostąpić u boku takiej osoby jak ona. Z drugiej strony, bał się ją stracić. Nie chciał by sobie poszła. Nie wiedział już nic, prócz tego że nastrój mu się stanowczo pogorszył. Co miał jej powiedzieć? To co czuję? Pokazać że mu zależy, lecz boi się zaangażować? Być szczerym wobec drugiej osoby? Po raz pierwszy, być dla kogoś miłym i szczerym? Chciałby, naprawdę. Lecz nie potrafił. Żadne słowo które chciał wypowiedzieć, nie przeszło mu przez gardło. Zostało zduszone gdzieś w głęboko w nim. Nie umiał okazywać pozytywnych uczuć, i pokazywać że nie jest takim draniem, za jakiego uchodzi. Może nawet chciałby dla niej się zmienić. Lecz dla niego za późno, na jakikolwiek przemianę. Stojąc tak, wtulony w dziewczynę. Toczył ze sobą walkę. Jedna strona chciała ją odrzucić, tak jak każdą inną, druga chciała by ona już zawsze była przy nim. Ślizgon rozdarty, pomiędzy stronami swojego własne ja. - Nie powinniśmy, się już więcej widywać. - Szepnął jej do ucha. Czy usłyszała ile bólu skrywał? Ile go to kosztuje? Jak sam się brzydzi, za te słowa. A mimo tego powiedział to. Dlaczego? Z tych samych powodów co zawsze. Nie chciał mieć uciążliwych więzi z nikim, ponadto bał się. Że może skrzywdzić dziewczynę, która ślepo będzie przy nim trwać. On jest na skazany na samotność, i zadawanie innym bólu. Nigdy mu to nie przeszkadzało, i nie powinien sobie pozwolić, by przez dziewczynę. Zaczęło mu to przeszkadzać. Jest jaki jest, i nawet gdyby chciał, to nie umie się zmienić. Już za późno na jakiekolwiek zmiany. Lepiej by się teraz rozstali, nim naprawdę Sebastian zagubi się naprawdę w uczucie, do dziewczyny. Wtedy może być niebezpiecznie, nie tylko dla niego. Lecz także dla niej.
Zamknęła oczy gdy się do niej przytulił. Nie chciała by ją puścił, nie chciała by poszedł sobie. Po co ja zaczynałam ten temat? karciła siebie w myślach. Żałowała. Było jej dobrze, ale to spieprzyła i na co? Teraz straci wszystko, jego i w ogóle. Uh, ta jej dociekliwość ją zgubi normalnie. Musi się chyba opanować i ugryźć w język następnym razem. Ale czy będzie następny raz? Podskoczyła słysząc to co powiedział. Chciała krzyknąć nie, ale czy to by poskutkowało? Obróciła się w jego stronę i spojrzała w jego oczy. - Chcesz tego? Naprawdę? - zapytała. - Odpowiedz mi. Tylko szczerze - westchnęła. - Sebastian jeśli powiesz, że chcesz byśmy się już nie spotykali, to zniknę. Na zawsze. Szantaż? Tak mogło to zabrzmieć, ale nie chciała go szantażować. Nie powiedziała już nic więcej, patrzyła tylko na niego. Jeśli zdecyduje, że nie chce jej widzieć to zniknie. Nikt jej nie znajdzie. Chyba, że zostanie i zrobi mu na złość układając sobie życie. Okaże się wszystko. Sydney jest dziwna.
Sebastiana patrzył jej głęboko w oczy. Czy chciał, żeby zniknęła? Tak i nie. Chciał, i nie chciał. Nie wiedział co ma robić. Uczucie bezsilności, zaczynało w nim zwyciężać. Co miał zrobić? Pozwolić jej odejść, i zabijać każdego, kto chociaż spróbuje się do niej zbliżyć? A może zostać z nią, i obawiać się przyszłości? Chłopak na chwilę zamknął oczy. Zagubił się w własnych uczuciach, w żądzach i pragnieniach. Dopóki oboje udawali że to tylko romans, utrzymywali się na cienkiej linie, przed upadkiem w niepewność. Teraz było za późno, spadli z tej liny, prosto w przepaść, i pytanie brzmiało, co miał zrobić? Nie potrafił chłodno ocenić sytuacji. Zwyciężyła żądza. Żądza bycia z nią. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, nad tym co robi, pocałował ją długo i namiętnie. Posadził ją na fortepianie, strącając przy tym szklankę z jego ukochanym trunkiem. Echo rozbitego szkła, potoczyło się po pomieszczenie. Lecz tego Sebastian nawet nie usłyszał. W głowie mu pulsowało, w ciele zapłonął ogień pożądania. Jeżeli kiedykolwiek Sebastian stracił panowanie nad sytuacja, to chyba właśnie w tej chwili. Później będzie się zastanawiać, co dalej. Teraz jej pragnął. Jej oddechu, jej bliskość, dotyku jej ciała, ciepła jej ciała. Pragnął ją tak bardzo że dostawał szału, od bliskości jej ciała. Lecz nie pragnął się z nią tylko przespać, ten etap mają już za sobą. Sydney stała się kimś ważnym. Nie wiem jak ważnym, i nie wiem dokąd ich to zaprowadzi. Wiem jedynie, że gra którą toczy jest niebezpieczna, dla obojga. Sebastian spojrzał jej głęboko w oczy. - Nie chcę byś odchodziła... - Powiedział patrząc w jej oczy. „I nie chce byś została” Pomyślał. Sam nie wiedział czego chciał. Chciał by została przy nim, teraz i na zawsze, a z drugiej strony nie chciał tego. Kolejna osoba, którą będzie musiał skrzywdzić lub unikać, by nie związać się z nią. By nie okazało się, że jest zdolny do kochania. A mimo wszystko, nie potrafi tego zrobić, nie potrafi pozwolić jej odejść, ani sam odejść. To cholernie beznadziejne... Sebastian, ponownie ją pocałował, tak namiętnie i czule jak tylko potrafił. To zabawne, że kiedy dziewczyna weszła Sebastian akurat grał „Nie wiele ci mogę dać” - A ty? Chcesz odejść? - Zapytał, obracając kota ogonem. Oj tam. Patrzył się teraz w jej oczy, w oczy w których mógł utonąć i zapomnieć o bożym świecie.
Nie myśląc zbytnio o tym co robi i zapominając na chwilę o tym wszystkim odwzajemniła pocałunek tak, jakby miał być ostatni. Jakby wiedziała co się stanie, ale czy tak było naprawdę? Nie zauważyła nawet kiedy znalazła się na fortepianie. Była zbyt pogrążona tym co się dzieje. Napawała się tą chwilą, bliskością chłopaka wiedząc, że praktycznie wszystko zależy od niego. Jedno słowo i stanie się jak będzie chciał. Posłucha go jeśli nie będzie chciał się z nią widywać, nie będzie wtedy zabiegać o spotkania, o nie aż tak się wtedy nie zniży. Jeśli jednak będzie chciał się z nią spotykać to będzie się cieszyć. Tylko jak długo? - Nie chcesz, czy tylko tak mówisz? - zapytała patrząc mu w oczy. Zagubił się. Wiedziała to, ale skoro już zaczęli ten temat to trzeba go skończyć. Musi wiedzieć by wiedziała co ma zrobić ze sobą. - Nie chce odchodzić, ale odejdę jeśli trzeba będzie. To wszystko zależy od Ciebie - bo to prawda oczywiście.
Sebastian patrzył jej w oczy. Jednocześnie mówił prawdę i kłamał. Jednocześnie chciał i nie chciał by została. Sam nie wiedział, a ta sytuacja lekko go przerosła. Jednak mimo wszystko jest tylko facetem. Do tego seksoholikiem. Jest tylko ślizgonem. Jak długo miał się opierać? Jak długo udawać że dziewczyna nic dla niego nie znaczy? Nie chciał i już nie mógł. Lecz nie chciał sobie zadawać najważniejszego pytania. Ile dla niego znaczy? No to pytanie przyjdzie odpowiedź, lecz nie teraz, nie w tej chwili. Kiedy przyjdzie czas, odpowie na wszystko. Przede wszystkim odpowie sobie, będzie musiał bardzo głęboko się nad tym zastanowić, wiedział o tym. Lecz jak miał myśleć jasno, kiedy ona jest tak cholernie blisko? To było niemożliwe! - Nie chcę. Chce byś tu teraz została przy mnie. Nie pytaj mnie dlaczego. Sam nie wiem, znasz mnie. Nie jest to dla mnie proste. Jednak samo to.... - Urwał nie dokańczając zdania. Gdzieś słowa się zagubiły, gdy usta kierowane własnym, widzi misi. Wkleiły się w jej usta. Zagubiły się pytanie i odpowiedzi. Rozum gdzieś utonął, zaprzestał swej pracy. Teraz pozostał jedynie instynkt. Sebastian całował ją, jej szyje i ramiona. Napawał się każdą częścią jej ciała. Chciał by ta chwile trwało wiecznie. By mogli tak trwać, w tej ekstazie i adrenalinie. Ukryć ją przed światem, i spalić cały świat w fundamentach, by nikt nie mógł mu jej zabrać. Może i to chorobliwe, wręcz nienormalne. Lecz cóż poradzić, że właśnie takie emocje nim targają? Chłopak nie potrafi się zaangażować, nie chce tego. Lecz kiedy już to zrobi, bo jeśli ktoś trafi do jego serca... Lecz uważaj, bo jeśli on się sparzy, bo jeśli ty to spieprzysz. Pokaże ci czym jest piekło... Sebastian objął ją w tali, i spojrzał jej głęboko w oczy. Nie potrafił ładnie mówić, jeśli naprawdę mu zależało. Umiał kłamać, lecz mówienie prawdy, to było dla niego wyzwanie, którego teraz nie umiał się podjąć. Jednym spojrzeniem, jednym pocałunkiem chciał by zrozumiała. By zrozumiała to, czego sam jeszcze nie do końca zrozumiał. By zajrzała mu głęboko w dusze, właśnie tam gdzie ukrywa wszelkie „wyższe” uczucia. Ponowny pocałunek. Chłopak nie umiał się powstrzymać. Pragnął jej dotyku, jej pocałunku. Pragnął jej bliskości. Bo wtedy było inaczej niż zwykle. Czuł w sobie coś takiego, coś tak wspaniałego. Czuł się nie tyle co lepszy, co wyższy. Jak by przestawał być człowiekiem, a stawał się istotą wyższą. Którą nie można ogarnąć umysłem, której nikt nie nazwał. Bo wszyscy ci którzy właśnie tak się poczuli, zostawili to dla siebie w tajemnicy.
Pewnego zwyczajnego dnia młoda Angelina postanowiła się udać do Pokoju Muzycznego. Szybkim krokiem wybiegła z dormitorium w stronę schodów. Gdy bezpiecznie dotarła na piąte piętro i przeszła przez korytarz, dojrzała drzwi z tabliczką. Wzięła głęboki oddech i weszła do sali. Było tam pełno instrumentów. Angelina szybko dojrzała skrzypce za które chwyciła. Umiała się nimi obsługiwać, ponieważ już się uczyła grać na tym instrumencie. I Angelina zaczęła coś tam grać. Całkiem sprawnie jej to wychodziło. Skrzypce były oparte o prawe ramię, a dziewczyna stała tyłem do drzwi.
Francuzka wcale nie zwyczajnego dnia przemierzała korytarze w poszukiwaniu jakiejś rozrywki. Zamkowa, nudna atmosfera zdecydowanie źle i demoralizująco na nią działała, bowiem najczęściej wtedy miała myśli psychopatyczne, które zwykła realizować. Znużenie zawsze tępiła mało konwencjonalnymi sposobami tym bardziej, że w jej grafiku nie zbliżała się żadna impreza. Musiała szukać innego źródła wypełniania wolnego czasu, którym dysponowała aż nadto. Na lekcje grzecznie chodziła, jak na wychowaną arystokratkę przystało, prace domowe zleciła już kilku pachołkom, a przynajmniej te, których w ogóle nie chciało jej się robić. Jest tyle ciekawszych zajęć, niż ślęczenie nad książkami, niczym Krukoni. A ona z Krukonami nic wspólnego mieć nie chciała! A przynajmniej teoretycznie były ciekawsze zajęcia. Jakoś wszystkie jej plany legły jak domek z kart, gdy ich składniki znikąd poznikały. Torturowanie Puchoniątek w pustej klasie? Wszyscy uciekli i schowali się w mysich dziurach. Zrzucania Gryfonów z wieży astronomicznej? Kuszące, ale dlaczego ilekroć próbowała znaleźć jakiś idealny, gryfoński pomiot, to akurat nie mogła go wypatrzeć spośród grona uczniaków? Teraz taka Somerhalder byłaby jak znalazł! Lub przystojny Ślizgon, bo zaledwie chwilę wcześniej jej miłosny podbój został przerwany przez jakąś naćpaną Gryfoneczkę, która myślała, ze jest nie wiadomo kim. Praktycznie wszystkich ćpunów traktowała na równi z łachmaniarzami i złodziejami, a ten przypadek te określenia były zbyt małe. Brzydziła się oddychać tym samym powietrzem co ona w obawie, że je zatruje narkotykowym oddechem. Niedobrze na samą myśl. Nadzwyczajnie w świecie zirytowana pół wila pchnęła przypadkowe drzwi, nie patrząc nawet na lśniącą, złotą tabliczkę i jej błękitnym oczętom ukazała się sala muzyczna. Przez padające promienie słoneczne porozkładane na całej powierzchni instrumenty lśniły, migocząc. Zmrużyła oczy i przekroczyła próg, donośnie zaznaczając swoja obecność. Stukot szpilki odbił się echem od ścian, wdrażając nowy dźwięk w melancholijną muzykę skrzypiec, która się rozlegała. Brutalnie wdarła się w grę Puchoneczki, którą nie sposób było nie zauważyć, gdy stała nieopodal tyłem do drzwi, które z hukiem zatrzasnęła. Jak ma robić spektakularne wyjście, to już naprawdę spektakularne. Z teatralną obojętnością wyminęła ją i rozejrzała się po wszystkich muzycznych obiektach. Skrzypce, które dzierżyła Angelina, flet, pianino, trąbka, kontrabas, jakaś gitara...i fortepian. Od dziecka wpajano jej umiejętność gry, ponieważ wymagała tego etykieta. Przejechała delikatnie palcem po klawiszach i dmuchnęła na ich powierzchnię wzbijając w górę obłoczek kurzu. Zmarszczyła nosek, nienawidziła brudu. Zasiała mimo to na stołku przeżywając pewne deja vu. Mała dziewczynka w niewygodnej sukni z duszącym gorsetem i nieco krępy nauczyciel z wąsikiem, który ją instruował. Zaczęła grać znaną sobie melodię. Smutne dźwięki komponowały się ze skrzypcami, tworząc nowy utwór, swoistą improwizację.
Gdy Angelina grała na skrzypcach, nagle do pomieszczenia weszła Fleur. Dziewczyna na samym początku nie wiedziała kto przyszedł, ale zaczęła się bać. Zamknęła oczy i nie przerywała gry na instrumencie. Gdy usłyszała dźwięk fortepianu na jej twarzy pojawił się uśmieszek. Razem zrobiły całkiem dobry utwór. Gdy już skończyły grać, Angelina otworzyła oczy i ujrzała Fleur. Zaczęła się troszeczkę trząść, oczywiście to przez ten lęk do ludzi. Po chwili zamknęła oczy i zaczęła wyobrażać że jest tu sama. Lęk ustał a ona postanowiła po cichutku coś powiedzieć. -Czy możesz sobie pójść?- Gdy już to wydukała, czekała na reakcje dopiero co przybyłej Fleur.
Dziwna sprawa, ale im dłużej ona grała, tym bardziej Francuzka się wyciszała. Muzyka niekiedy kojąco na nią działała, ta instrumentalna. Jednocześnie czuła dziwną błogość i lekkość, gdy sama miała okazję grać na od dawnym znanym fortepianie. Wymagała wtedy od siebie całkowitego skupienia i nikt nie miał prawa jej przerywać. Biada temu, kto to uczyni! Skończywszy grać bawiła się jeszcze kilkoma klawiszami, grając jakieś krótkie melodyjki jedną ręką, a tymczasem patrzyła się gdzieś wgłąb pomieszczenia. Nie spostrzegła nawet, że również ucichła Puchonka, którą nie raczyła sobie głowy zawracać. Przynajmniej do czasu, gdy raczona panna z domu borsuka nie zaczęła się nienaturalnie trząść. Był to na tyle osobliwy widok, że pół wila zwróciła swoje oczęta na jej postać z niekrytym znudzeniem i pogardą. Uniosła brwi w zdziwieniu, gdy niekontrolowane drgawki wstrząsały jej ciałem. Naprawdę, dlaczego wszystkie Puchoniątka muszą się tak bać na jej widok? Głupie Puchoniątka, naiwne Puchoniątka, strachliwe Puchoniątka, które u normalnych ludzi wzbudziłyby wielką litość. Przecie to takie zagubione stworzonka, które trafiają na nieodpowiednich ludzi. Na przykład na taką Fleur, która uwielbiała małe borsuczki. Takie naiwne i bezmózgie, że łatwo możne je nastraszyć/zmanipulować/wykorzystać (niepotrzebne skreślić). Nie miała pojęcia, że Angelina dostaje dziwnych tików nerwowych ilekroć w pobliżu pojawi się jakikolwiek człowiek, ale to nieistotny szczegół. Już miała ochotę wygłosić kwiecisty monolog na temat dziwnych odruchów dziewczyny, gdy ta niespodziewanie się odezwała. To ona mówi? - Nie wydaje mi się, by jedna mała Puchoneczka miała prawo mi mówić, co mam robić. - odrzekła zimno, podchodząc do niej bliżej i mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. Atmosfera w pomieszczeniu zdawała się zagęszczać, a temperatura jakby spadać gwałtownie w dół. Jej dotąd dumne i chłodne niczym wody oceanu tęczówki zamieniły się w dwa lodowce. Możliwe, że gdyby się im przyjrzeć pod lupą, to zobaczyć by można wcielenie samego diabła. Ale czy ktokolwiek przeżyłby taką traumę - nie wiadomo. Nienawidziła, gdy próbował jej rozkazywać ktoś spoza kręgu rodzinnego. Chociaż wypowiedź Puchonki była bardziej prośbą, to i tak pół wila interpretowała to na swój sposób. Każda okazja jest dobra, by podręczyć biedne, niczego nie spodziewające się uczniaki.
Jerome spacerował od tak po zamku, mijał uczniów, którzy siedzieli na korytarzach pogrążeni w rozmowie. Dziwiły go te dzieciaczki, tak siedziały i beztrosko rozmawiały ze sobą. Felix nie miał w zwyczaju rozmawiać z wieloma ludźmi tak na poważnie, a oni? Co ciekawego się dowiedział? idąc usłyszał (Nie żeby specjalnie podsłuchiwał, oj nie.) że podobno Cornelia Somerhalder ma dwóch facetów, a w dodatku z jednym dziecko! oł, proszę spojrzeć jak nisko upadła. Nie, nie cieszył się jej "nieszczęściem?" Pytanie czy ona widziała w tym coś złego? no chyba nie! Znał ją, ale chyba bardziej z tej złej strony niż dobrej. Jednak mogę wam poświadczyć, że Cornelia nie jest taka zła, jak Krukon sądzi. Usłyszał jeszcze, że jakiś Thomas Watkins miał cztery dziewczyny w tym samym czasie. No i w dodatku każda z innego domu! oczywiście o sobie nie wiedziały! "Jak można być takim nieodpowiedzialnym ignorantem? Oj uważaj, uważaj Thomasie. Jak się dowiedzą... no wolałbym nie wiedzieć co się z tobą stanie." skwitował w myślach. Zupełnie przypadkiem przechodząc obok pokoju muzycznego, usłyszał akompaniament hmm... skrzypiec i fortepianu? uchylił lekko drzwi i zobaczył TĄ ŚLIZGONKĘ, tą która go pociągała, sprawiała, że ukradkiem na nią zerkał! Na szczęście nie wiedziała o jego zboczeniu, uff. W pokoju dostrzegł też uczennice z domu borsuka, o tak. Oczywiście wiedział co się stanie po jej pytaniu, które po prostu dowiodło jej "Głupotę, lekkomyślność?" na pewno tak. Fleur nie odstawała od reguły jeśli chodziło o damskie charaktery domu Slytherina. Była tak samo władcza, próbowała rządzić, patrzyła na wszystkich z góry, próbowała zdobywać wszystko co chce drugim słodziutkim obliczem, a jak jej się nie udawało zastraszała. Lecz, czyż w tej dziewczynie nie kryło się jakieś dobro? czyż nie miała ona sumienia? Felix nie wiedział, była dla niego bardzo trudną zagadką, którą postanowił rozszyfrować. Oparł się o framugę, i zaczął przyglądać z zaciekawieniem zaistniałej sytuacji.
Puchoniątka najpierw mówią, potem myślą. Taka sama cecha jak przedstawicieli domu Godryka, którzy paplają bez sensu, by potem żałować, gdy dostaną klątwą w łeb, bo "przypadkiem jej się wymsknęła formułka." Désolé, wcale nie chciała tego uczynić, a tak przynajmniej mówiła jej pełna fałszywej skruchy mina. Mogła tak uczynić w tej chwili, ale nie warto marnować czasu na nic nie warte dziewczę, które do pięt jej nie dorastało. Można pomyśleć, że jej było żal krzywdzić dziewczynę, która wyglądała jak jedno wielkie nieszczęście. A raczej jak oferma życiowa. Większej pomyłki chyba nie ma. Ona i miłosierdzie? Nie ten adres moi mili? Żadna Matka Teresa z niej. W Boga nie wierzy jak ci przebrzydli mugole, więc obca jej miłość do bliźniego. Chyba, że samą siebie nazwać można bliźnim. Nie, żadne rozdwojenie jaźni! Podczas, gdy kpiąco się wpatrywała w Puchonkę, ta słowa wydusić chyba nie mogła, bo milczała jak zaklęta, nie próbując nawet podejmować wyzwania na spojrzenia, nie patrząc jej prosto w oczy. Pół wila stwierdziła, że bez problemu wygrała tą walkę, jeśli walką można to było nazwać. Hufflepuff to taki żałosny dom! Odwróciła się na pięcie (a raczej na szpilce) i przy wejściu niemal wpadła na jakiegoś chłopaka, którego mogła widzieć tylko z widzenia. Odskoczyła w ostatnim momencie, mierząc go wciąż pogardliwym wzrokiem, w którym czaił się chłód i zło. Zło, zło, czyste zło, hahaha! - Przyszedłeś popatrzeć na żywy okaz puchońskiego, głupiutkiego palanta czy zabłądziłeś? - prychnęła i odrzuciła na plecy jasną, lwią grzywę, w której zamigotało słońce. Skrzyżowała ręce pod biustem i dumnie wpatrywała się w Krukona, który wyglądał co najmniej tak, jakby ta "słowna potyczka" go interesowała. Ba - podobała mu się! Cóż, jeśli lubi, jak dziewczę maltretuje uczniaków, to dziwny krukoński okaz. Prędzej by się spodziewała, że stanie po stronie Angeliny. Między domowa solidarność przeciw Slytherinowi wciąż istniała.
Jego oczekiwania prysły jak bańka mydlana. Miał nadzieję, że dziewczynka z Pucholandu chociaż trochę by się przeciwstawiła Fleur, no, ale cóż poradzić. Ha! większość tego puchatego domu uciech bało się panny Delacour, a niektórzy niefortunnie podkochiwali się w "Pani Zła." za jaką siebie miała. Jednak nigdy uczucie nie było odwzajemniane, niektórzy brutalnie odrzucani, wykorzystywani, a reszta po prostu rzucana w kąt. Tak, tak! taka psychika Slytherinu. Pobawić się i zostawić. Może i mógłby pomóc Puchonce, no, ale nie zasłużyła. Gdyby choć trochę próbowała się bronić i nie ukazywała swojej słabości to by to docenił. Co to miało być? te drgawki. Takie odruchy wystarczą tylko by pokazać jakim jest się słabeuszem. Jego bardzo ciemne oczy zmierzyły Ślizgonkę, i pożarły ją jak czarna dziura wszystko co znajduje się w jej pobliżu. Na jego ustach pojawił się ironiczny uśmiech, który nie wróżył nic dobrego. Rozluźnił ręce i przesunął się w bok. W iście dworskim stylu skłonił się lekko i ręką wskazał jej wyjście. -Bardzo Proszę, Wasza Wysokość! Niech Panna idzie. Specjalnie zaakcentował wszystkie słowa, a potem jego wyraz twarzy nie przypominał zupełnie niczego, był taki zwykły, ani to radosny, ani to smutny. Następnie skierował się w głąb sali, obdarzając puchonkę spojrzeniem ciemno-granatowych oczu. W końcu przestał się interesować Puchońską dziewczynką. Przekręcił głowę w bok, i kątem oka ujrzał stojącą Fleur. -Pani jeszcze tutaj? Znów te ironiczne wyszczerzenie ząbków, i dziwny błysk w oku. Odwrócił się jednak i ujął gitarę w ręce, zaczynając sobie pobrzdąkiwać. Nie potrafił grać, ale czasem relaksowało go po prostu naciąganie strun, które wydawały te osobliwe dźwięki wprawione w drganie.
Z tym trudno się nie zgodzić. Była postrachem praktycznie całego Pucholandu, w którym znajdowała istną kopalnię ofiar i pachołków na posyłki. Niektórzy byli na tyle głupi, by się jej słuchać, a niektórzy zastraszeni. A nuż jej coś odbije i któregoś walnie kijem baseballowym lub wyśle na tydzień do skrzydła? Lub utopie w jeziorze? Dziewczę miało niezliczoną ilość pomysłów na minutę jeśli chodzi o sposoby torturowania biednych, żółciutkich przyjaciół. Co do rozkochiwania - nie, wśród przedstawicieli Hufflepuffu nie znajdywała żadnych romansów, oj nie. Chyba, że chodzi o dawanie nadziei, zwodzenie adoratorów, to i owszem. Rozkochać i porzucić. Jedyne wyobrażenie "miłości" panny Blanchetiére. A Krukoni...Krukoni byli mniej strachliwi. Zazwyczaj działali pokojowo lub niczym jak Gryfoni próbowali się jej przeciwstawić, co najczęściej kończyło się małą wojną. Oni nie byli tacy strachliwi, więc teoretycznie więcej zabawy. Jednak nie spodziewała się spotkać krukońskiego odmieńca ze złośliwością godną przedstawiciela Slytherinu. To ją dość zaintrygowało. Zniosła ze stoickim spokojem jego spojrzenie, które na miejscu wchłonęłoby Puchonkę i całe otoczenie, ale nie ją. Twardo stąpała po ziemi i raczej ciężko było ją z niej ściągnąć. - Nie mam zamiaru wychodzić nieznany Krukonku. - mruknęła zjadliwie i machnęła różdżką, by drzwi same się zatrzasnęły z hukiem, zupełnie jak kilkanaście minut temu, gdy tu przybyła. Nie zaszczyciła spojrzeniem jego improwizacji na gitarze, na której wyraźnie nic konkretnego nie umiał zagrać. Jeszcze zepsuje ten delikatny instrument swoim brzdąkaniem, rozstroi lub coś. Zamiast tego podeszła do Puchonki, która najprawdopodobniej wpadła w jakiś letarg i dźgnęła ją brutalnie różdżką w plecy. Zero reakcji? Zamarła, zamarzła w bryłę lodu pod wpływem jej zimnego spojrzenia? Lub jest może spetryfikowana? Aha, zawsze wiedziała, że cudowny szatan jej zesłał dar Bazyliszka, haha! Czarne msze się opłaciły! - Martwa, zastygła Puchoneczka. Może ją wywalę prze okno? - mruknęła ni to do siebie, ni to do kogoś innego, a jej oczy powędrowały do uchylonego, wielkiego okna po drugiej stronie pomieszczenia. Nie, o jednego świadka za dużo. Nawet jeśli Krukon był wyjątkiem spośród wszystkich niebieskich uczniaków, to i tak wolała tego nie robić. Z drugiej strony jeśli jakimś cudem naszłaby ją ochota zrealizować swój plan, to pokaźny arsenał gróźb miała w zanadrzu. Usadowiła się wygodnie na beżowej kanapie i kątem oka obserwowała poczynania chłopaka. Nie przejmowała się, ze rysuje ślad na nieskazitelnej skórze, żłobiąc małe rozcięcie ostrym obcasem. Wszystko przecież można naprawić prostym zaklęciem, a ona raczej nie przejmowałaby się taką błahostką jak uważanie na stan mebla. Po jakimś czasie wyszła.
Nie ma Corneli. Nie ma ich. Nie ma jego. Cóż za życie mu pozostało bez jego jedynej miłości? Żadne. Oto właśnie odpowiednia odpowiedź. Tylko się pochlastać powiesić i skończyć ze swym marnym żywotem. Chociaż miał dużo lepszy pomysł. Potrzebował tylko jednej osoby dość dobrze znającej się na zaklęciach. To wszystko. Nie mógł ze sobą skończyć lub tak po prostu odejść. Chociaż mógł, lecz nie chciał. Znalazł inne rozwiązanie. Potrzebował tylko kogoś do pomocy to wszystko. Jednak zanim to zrobi chciał jeszcze raz zagrać na fortepianie. Ten jeden jedyny raz… Dla tego właśnie udał się do Pokoju muzycznego. Jak zwykle pusta i jak zwykle zapomniana. Podszedł wolnym krokiem do okna i co ujrzał? Tak właśnie ją w objęciach Finna! Patrzył na nich. Na ich szczęście. Nie potrafił się teraz cieszyć z jej szczęście. Pustka, jaka w nim szalała była po prostu zbyt ogromna. Odszedł od okna i usiał przy fortepianie. To właśnie tutaj spotkał ją po raz pierwszy. Uczył ją grać. Powoli po jego twarzy spłynęła łza. Dlaczego musiał ją kochać?! Dlaczego! Przejechał palcem po klawiszach a z jego płuc wydobyła się smutna piosenka. Komponując się z grą. Po jego policzkach spływały nowe łzy. Miłość, która miała go uskrzydlić podcięła mu skrzydła. Wszystko stało się w jednej chwili fatalne i kiepskie. Czy chociaż przez chwilę zastanowiłaś się jak on bardzo cię kocha? Jak bardzo go ranisz? Czy chociaż przez chwilę przyszło ci do głowy, że on ma też LUDZKIE serce? Że myśli i czuję jak człowiek…. Wiesz dobrze, że Ramiro odsunął od siebie wszystkich bliskich. Bo jeszcze znalazłaby się osoba równie szalona, która zrobiłaby z tobą to, co on z Danielem. Możesz mu dziękować za wszystko. Za to, że nie ma nikogo. Że pozbył się Daniela. I za to, że tak bardzo cię pokochał. Tak bardzo, że sprawiało mu to fizyczny i psychiczny ból.
Jasmine szwędała się po zamczysku nie mając nic ciekawszego do roboty. Jej narzeczony – Aleksander – nie miał aktualnie za dużo czasu, dlatego ona musiała się nudzić. Tak szczerze, to ledwo po przyjeździe do tej szkoły zajęła się nikim innym tylko Aleksem, a zwiedzanie szkoły pozostawiła sobie na koniec. No i właśnie teraz szła przed siebie nie zwracając uwagi na uczniów. Chociaż szczerze mówiąc w głowie komentowała każdego przechodnia: „Cienias, kujon, miernota, ech… nudziarz, jest w tej szkole ktokolwiek, kto mógłby mi zając chociaż chwilę? Nudzę się!”. Nie przystało takiej damie narzekać, ale nic innego jej nie pozostało. W końcu zatrzymała się wpatrując się w niedomknięte drzwi prowadzące do jakiejś sali. Ciekawe, pewnie kolejna parka gruchocząca sobie pod nosem i całująca się. Mają nadzieję, że nikt ich nie znajdzie i będą mogli się ze sobą zabawiać – obrzydliwe. Jak ludzie mogli być tacy głupi. Ruszyła przed siebie nie zwracając uwagi na pokój. Ups! Zapomniałam wspomnieć, jak tak cały czas szła obracała pomiędzy palcami swoją różdżką. Chociaż to zapełniało jaką nudę. Nagle zza otwartych drzwi usłyszała melodię, była przepełniona smutkiem. Westchnęła i ciekawość wygrała tą bitwę. Odwróciła się na pięcie i wróciła do uchylonych drzwi. Weszła do środka zamykając za sobą wrota. W końcu ktoś ciekawy. Oblizała się, a na jej twarzyczce pojawił się chytry uśmieszek. Królowa przybyła, teraz mogę spełnić jedno twe życzenie nieszczęśniku. No cóż, czasami ta kobieta była bez serca. Zrobiła kilka kroków w przód i oparła się o fortepian. - Hey – wydukała nie odwracając spojrzenia od płaczącego mężczyzny. Jeżeli mężczyzna płacze, to znaczy, że został dotkliwie zraniony przez kobietę… albo kroi cebule… może powinnam być łagodniejsza. – pomyślała i przegryzła wargę. - Wszystko w porządku? – spytała wreszcie.
Jedno życzenie? Więcej mu do szczęścia nie trzeba. Z nieba mu spadłaś! I teraz naprawdę jesteś dla niego niczym królowa. Chociaż może nie tak, jak co poniektórzy mogą sobie pomyśleć. Ale skoro królowa śniegów przychodzi do zwykłego śmiertelnika by spełnić jego jedno, jedyne życzenie…, Chociaż zwykły on nie był. Był wilkołakiem. I chyba najbardziej ulubionym uczniem Aleksa. Chociaż w sumie nie raz musiał go ratować. Ludzie nabierali podejrzeń a on zawsze stawał w jego obronie. Na lekcjach zdarzało im się rozmawiać po Hiszpańsku, co kompletnie zbijało z tropu innych uczniów. Cóż nie ważne. Spojrzał się na ów studentkę. Nawet nie usłyszał, kiedy weszła. Musiało być naprawdę z nim źle skoro jego ponad naturalne zmysły zaczynają mu szwankować. Ale cóż zrobi ć. Taka jest właśnie cenne miłości. Otarł nie śpiesznie łzy. Jedni mówią, że to hańba płakać. On tego tak nie widział. Hańbą jest udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy świat się zawala. - Spadłaś mi z nieba. – Powiedział patrząc się na nią. Decyzja już była podjęta. Czy dobra czy zła. Różne są na ten temat zdania, ale każdy pewnie postąpiłby tak samo jak on. O ile mieli by dość oleju w głowię się by wpaść na coś tak…. Niespotykanego O! Ramiro wstał bez wąchania i delikatnie aczkolwiek skutecznie złapał nieznajomą za przedramię i zaprowadził do okna. Było to zachowanie nie grzeczne i całkowicie nie w jego stylu, ale… Musiał tak postąpić. Musiał się jej pozbyć. Raz na zawsze. Na wieki wieków amen. Chciał przestać kochać. Chciał przestać ją znać. Przestać cierpieć. Nie cofnie się w czasie i nie napisze nowego początku. Ale sprawi, że właśnie dzisiaj nastąpi nowy początek. Złamie przeznaczenie. Zakpi sobie z losu. Kopnie w tyłek waszego boga. Tak! Ramiro podjął decyzję. I nie zrobił tego pochopnie, chociaż z całą pewnością pomógł mu w tym ból, jaki odczuwał. Wskazał palcem na Cornelie i Finna. - Błagam cię. Spraw bym o niej zapomniał. Nie chce pamiętać żadnej rzeczy, jaka jest z nią związana. – Powiedział zdecydowania i twardo patrzył się na studentkę. Królowo oto twój wasal prosi byś spełniła jego jedyne życzenie a będzie twym sługą po wsze czasy….
O tak! Wreszcie trafiło się coś ciekawego w tej szkole! Nie ma to jak nieszczęśliwa miłość, która zabija jednego z mężczyzn. Poczuła się dumna z tego, że może pomóc komukolwiek. Spadła z nieba? Anioł z niej nieziemski cudowny i w ogóle. Była zadowolona, że weszła do tej Sali i mogła spotkać tego chłopaka. Kiedy złapał ją za ramię spojrzała na niego zdziwiona. A ten co? Co ma zamiar zrobić, w każdym razie, różdżkę ma w dłoni więc może się obronić! Nie jest łatwa, zresztą jakby jej skarb by się dowiedział, że coś się jej stało, to chłopak umarłby na miejscu. Na szczęście nie chodziło mu o nic niepożądanego przez dziewczynę. Spojrzała przez okno i ujrzała ‘pupila’ Aleksandra. Och to ta sławna Cornelia, o której nasłuchała się niewiadomo ile. Zraniła kolejną osobę, ale to nie było dla niej zdziwienie. Kobiety tego typu nigdy nie będą zasługiwać na szczęście (przepraszam! Wczuwam się w Jasmine!). Takie kobiety, nie są nic warte. Westchnęła pod nosem i spojrzała na niego z chytrym uśmiechem. - Masz szczęście, że spotkałeś mnie… spełnię twoje życzenie – powiedziała rozbawiona tą sytuacją. Szczerze mówiąc w innych warunkach chciałaby coś otrzymać za taką pomoc, ale widok zapłakanego mężczyzny z powodu takiej (gomen!) zdziry to był beznadziejny widok. Pomoże mu i nie pozwoli mu cierpieć przez kogoś takiego. - Dobrze więc… jesteś gotowy kotku? – spytała nie przestając się uśmiechać. Czas na zabawę, która szybko się skończy. Może kiedy jeszcze raz się spotkają będzie mogła się bardziej pobawić, ale dzisiaj nie ma ochoty na nic więcej. Uniosła różdżkę i skierowała ją w stronę mężczyzny szeptają. - Obliviate – nie czekała dłużej zostawi go samego, zanim zostanie zasypana jakimiś pytaniami. Nie chce na razie się wtrącać. Po wykonaniu zaklęcia pośpiesznie wyszła z pokoju muzycznego.
Lillyanne szła przez korytarze Hogwartu. Czuła się coraz lepiej, jej oko zaczynało się coraz lepiej goić. Nadal nosiła opaskę, w kształcie róży, która osłoniła ranę. Postanowiła nie leczyć jej za pomocą magii. Dlaczego? Po prostu ta blizna przypominała jej o tym, jak odważnie postąpiła. Może była głupia zostawiając ją, ale miała do niej sentyment. Zresztą nie przeszkadza jej fakt, że ma tylko jedno sprawne oko. Wielokrotnie w nocy kiedy spała miała sen, że musiała żyć z taką blizną. Może dlatego, że sen powtarzał się i powtarzał kupiła sobie tą opaskę i nosiła ze sobą wszędzie. Wreszcie się przydała. Teraz panna Sangrienta kierowała się w stronę pokoju muzycznego. W ręku ściskała futerał, w którym ukrywał się flet poprzeczny, dodatkowo w ręku trzymała teczkę, która skrywała przeróżne utwory, których uczyła się w wolnym czasie. W końcu doszła na miejsce. Podeszła do drzwi, które nagle się otworzyły. Obok niej przeszła Jasmine, która zadowolona wyszła bawiąc się swoją różdżką. Powitała się z nią odprowadzając ją wzrokiem. Ona znała ten wyraz twarzy. Nie wiedziała skąd go znała, ale znała! Ona zrobiła coś ciekawego. Niepewnie zerknęła do pokoju muzycznego. Ujrzała Ramiro, więc to z nim ‘zabawiała’ się Gryffonka. No cóż, może powie jej co ona chciała od Krukona. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Z delikatnym uśmiechem podeszła do wilczka i pochyliła się przed nim by spojrzeć na jego twarz. - Cześć Ramiś! – powiedziała jak zwykle pełna życia i przepełniona szczęściem. Swój instrument i nuty położyła na fortepianie i nie przestając się uśmiechać mówiła dalej – Co tam u ciebie?! Nie wiedziałam, że grasz na fortepianie, bo grasz, ne? – spytała chcąc się upewnić i śmiejąc się pod nosem – Zagrasz mi coś? –kontynuowała swój monolog. Nie dopuściła go do słowa.
Tam gdzie się zaczęło się jego miłość do Corneli. Tam też właśnie się skończyła… Zaklęcie się udało… Aż nazbyt dobrze. Uzyskał to, czego pragnął. Był wolny! Ale zaklęcie usunęło mu więcej rzeczy niż powinno. Nawet nie pamiętał dzisiejszego dnia. Nie pamiętał jak się znalazł w tej Sali i dlaczego ma mokrą od łez twarz. Spojrzał się przez okno. Jakaś zakochana para właśnie się całowała. Niektórzy to mają dobrze. Odnajdą szczęście w swym życiu… Pomińmy, że patrzył na Cornelie… Przeciągnął się i uśmiechnął zadowolony. Był w wyśmienitym humorze. Już po pełni, której zresztą także nie pamiętał. Czy on ostatni chodził pijany czy co? Trochę go piekła głowa. Jak by oberwał jakimś solidnym zaklęciem. Może się o coś uderzył? No nic nie ważne. Właśnie miał podejść do swego ukochanego fortepianu, ale w tedy został zaatakowany przez swą przyjaciółkę. Co dziwne… Pamiętał ją tyle o ile. Wiedział, że jest mu bliska, ale wszystkie ich spotkania pamiętał jak przez mgłę albo wcale. Dziwne… Cóż dzisiaj to go nie interesowało. Coś mu mówiło, że lepiej nie dociekać, dlaczego. Jakiś instynkt podpowiadał mu, że musi zostać tak jak jest, bo tak jest dobrze. Uśmiechnął się promienie. W końcu złapał ją w objęcia podniósł do góry i zakręcił się dookoła. Śmiejąc się wesoło. - Czekaj, czekaj powoli. – Powiedział śmiejąc się. On się śmieje? Ludzie! Ludzie! Cud się dzieje!! Macie pojęcie, kiedy on ostatni raz się tak śmiał? Z cztery może trzy lata temu. Co prawda tylko i wyłącznie dzięki Abi tak się śmiał, ale co tam! - Jasne! Jak chcesz to cię nawet nauczę. – Powiedział wesoło i zaprowadził ją do fortepianu sadzając obok siebie. Wiecie, że podobnie było z Cornelią? Tylko w tedy Ramiro był ledwo sił, bo był przed pełnią i Cornelia raczej nie chciała się uczyć ów gry. Teraz Rami zdawał się być uosobieniem ludzkiego szczęścia i pozytywności. Aż przy nim druga osoba stawała się bardziej szczęśliwa. Tylko pytanie brzmiało, co jej zagrać? Wiem! Ramiro wziął jedną jej dłoń w rękę a drugą sam naciskał w klawisze. - Co ci się stało w oko? – Zapytał z przejęciem. Owszem nie pamiętał tego, co zrobił Danielowi. Jak już wspominałem zaklęcie podziałało bardziej niż powinno? Naprawdę ktoś taki jak Lilli mogła być w niezłym szoku przemianą chłopaka. Nie raz go widziała i zawsze zdawał się być na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego. A teraz? Był dokładnie taki jak kiedyś! Przed przemianą. Wesoły, pomocny, kochający. Mający takie coś, że każdy przy nim czuje się lepiej. Jak by ktoś na ich serce wylał puszkę szczęścia. Podjął słuszną decyzję. W końcu był normalny na tyle na ile mógł. W końcu przestał użalać się nad sobą i płakać po kątach. W końcu mógł żyć życiem dla siebie i dla innych. Ale nie bez mentalnego więzienia. Bo miłość nie ma więzić. Ma sprawiać, że unosisz się do góry, że czujesz się wspaniale. A to, co czuł do Corneli popychało go w dół. Może nawet w końcu doszłoby do jakieś tragicznej śmierci. Ramiro… Jestem z ciebie dumny! Ale nie zapominaj, że to zasługa pewnej śnieżnej królowej…
Dziewczyna krótko mówiąc była zaskoczona. Pozytywnie! Kiedy zrobiła coś na wzór piruetu zaśmiała się wypowiadając swoje ukochane słówko. - Nyuu – była nieziemsko zdziwiona. Ona… nie widziała go od tej strony! Był taki szczęśliwy. Pamięta dokładnie jak kilka dni temu na skraju zakazanego lasu był na skraju wyczerpania. Tak jakby stracił życie, a dzisiaj jakby odraził się! Dziewczyna śmiała się razem z nim widocznie zaskoczona tą nagłą zmianą. Sama nie śmiała się tak już od dawna. Ale fajny był ten piruet – tak dopowiem jako autorka. Kiedy zaproponował jej grę spojrzała na niego zakłopotana. - Aa nie, czekaj, ja… nie! – jednak jej protesty nic nie dały. Siedziała już przed instrumentem. Zaśmiała się pod nosem. Musiało stać się coś niezwykłego, że tak po prostu promienieje szczęściem. Jakby to nie był on tylko jego zaginiony brat bliźniak! No naprawdę. Kiedy zaczął grać wraz z nią wpatrywała się w klawisze przez dłuższą chwilę, później zamknęła oczy i wsłuchiwała się w melodię, którą tworzyli. Było cudownie… do czasu. Jej palce zesztywniały, a ona spojrzała na wilczka wręcz zszokowana. Jak mógł nie wiedzieć? Przecież to stało się kilka dni temu. Jasmine… nagle wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Posmutniała. Więc, aż tak bardzo cierpiał z tego powodu. Jasmine nie byłaby taka zadowolona, chyba, że mogłaby się popisać jakimiś zaklęciami. A wyczyszczenie pamięci jest ciekawym doświadczeniem. Siedziała przygnębiona wpatrując się w klawisze. Jak ona nie mogła zauważyć, że aż tak bardzo to go bolało. Przegryzła wargę nie mogąc uwierzyć, że była taka głupia. Musiała się uspokoić. Skąd może wiedzieć jak długo potrwa ta jego radość. Odwróciła się do niego z szerokim teatralnym uśmiechem. - Ktoś… po prostu uderzył mnie i – więcej nie powiedziała. Po prostu ściągnęła opaskę pokazując mu szramę. Kiedy mężczyzna już się napatrzał ubrała opaskę powrotem. Zaśmiała się pod nosem. - Jak to leciało? – spytała kładąc dłonie na instrumencie i próbując powtórzyć dźwięki – Uuuu! – kolejny dźwięk wydobył się z jej ust. Był to dźwięk niezadowolenia, ponieważ nie zapamiętała zbyt dużo. Spojrzała na Ramiego z szerokim uśmiechem. Szczerze mówiąc, to chciała go oglądać takiego codziennie.
Było cudownie! On się śmiał ona także. Po prostu cudownie się czuli w swoim towarzystwie. A jednak… Ramiro spojrzał się na nią i przyjrzał się bliźnie. Zrobił niezadowoloną minę. - Dobra mina do złej gry, co? – Powiedział patrząc jej się w oczy. Nie był zły. Nadal był wesoły i dobry. Nadal promieniowało od niego szczęście i życzliwość. Gdyby Lilli wiedziała, czemu podjął taką decyzję. Czy potępiłaby go? A może zrozumiała by jego ból i cierpienie? To była Lilli. Ta Lilli, która zawsze się o niego troszczyła. Więc chyba jego szczęście to także jej czy tak? A może już się domyśliła? - Wiesz… Nie lubię być oszukiwany przez bliskie mi osoby. A przecież jesteś mi bardzo bliska. Widziałem jak posmutniałaś i przepraszam, jeśli to z mojego powodu. Nie powinienem był pytać, ale wiesz, co… No, no? No wiesz? – Zaczął się z nią drażnić i wytknął język. Podszedł do okna tak by nie zauważył jak sięga po różdżkę - Ta para. Oni musze być strasznie zakochani i szczęśliwi nie sądzisz? – Zapytał dla odwrócenia uwagi. Nie zdając sobie nadal sprawy ze mówi o Corneli i o Finnie. Najpewniej nigdy sobie nie zda z tego sprawy. I to dobrze. Kiedy dziewczyna nie patrzyła na niego. Ten błyskawicznie zrobił jeden magiczny ruch różdżką i natychmiast ją schował. - A teraz…. Fanfary proszę. – Powiedział wyciągając już normalnie różdżkę i machnął zaklęciem na granie instrumentów. - Na czym to ja… A! Ta DAM, DAM ta! – Krzyczał i tańczył jakiś szalony taniec. Czy Jasmina przypadkiem nie uszkodziła mu mózgu? Nie! On właśnie kiedyś taki był. Odpowiedzialny do granic wytrzymałości, ale na swój sposób szalony potrafiący rozbawić niemalże każdą osobą. Zarazić pozytywnym nastrojem. To właśnie przy nim inni zapominali o swych problemach. I pomyśleć, że tak wiele później przeszedł. Ale! Było i minęło! Najważniejsze, że teraz tańczył jakiś szalony taniec aż tu nagle niż gruchy i ni z Pietruchy wpadły dwa ogromnie duże talerze Spaghetti! Oczywiście sztuce musiały być. Wylądowały na fortepianie. - Mi to wygląda na świętego Mikołaja w przebraniu… Lepiej bądź ostrożna… - Powiedział bardzo poważnym głosem. Jednak nie na długo. Po chwili znów wybuchnął wesołym, spontanicznym i niekontrolowanym śmiechem. - Panie fortepianie to jest Lilli. Lilli poznaj pana fortepiana. – Przestawił ich uroczyście. - A teraz Maestro muzyka! Maestro… Eeee skurczybyku wracaj tu. – Ramiro rzucił się na wyimaginowanego maestra. - Ej no! Maestro! Kufa nawiał… - Pokręcił głową nie zadowolony. Wstał ciężko. No nic! Muzyka będzie! Sam dopadł się do skrzypiec a co! Usiadł sobie na parapecie i przymykając oczy zaczął grać na owym instrumencje. Miał nadzieje, że chociaż jedna czwarta jego wygłupów poprawi, choć troszeczkę jej nastrój. Bo jak nie to… Użyje broni ostatecznej. Stanie na środku i będzie się bić z powietrzem! Chociaż nie to głupie, bo jak by tak powietrze wygrało? Ktoś, kto go nie zna pomyślał by, że jest on strasznym idiotą. A przecież tak nie było! Ale, po co być wiecznie poważnym i prowadzić wiecznie poważne rozmowy? Trzeba się bawić a na smutki przyjdzie jeszcze pora! Problem jest taki, że znacznie mniej mamy czasu by się śmiać a za dużo by płakać. - E fortepian! Gdzie jej zaglądasz do talerza, co?! Bo pójdę po kierownika i ci ząbki powybija. Co ze masz ich dużo? Czekaj skurczybyku, bo jak ci zaraz strunę naciągnę. Co że co? Ty mnie straszysz?! – Niby to zdenerwowany Ramiro szedł oburzony do fortepiana aż tu się potknął o własne nogi. Oczywiście, że specjalnie, ale… - Fortepian podłożyłeś mi nogę! Bo jak zaraz wstanę do ciebie…. Nie! Tylko nie guziczki tylko nielukrowane guziczki! – Błagał niby to przerażony.
Lilka nie spodziewała się, że Ramiro zauważy jej maskę. Przegryzła wargę niepewnie. Ona żyła z maskami, dlatego nie dałaby rady nie ubierać ich kiedy zajdzie taka potrzeba. Ona po prostu taka była. Starała się dopasować do danej sytuacji, wtedy wiedziała, że wygra, że może być sobą. Gdyby Lilly się nie zorientowała co tutaj zaszło, a raczej nie podejrzewała, to uznałaby go za kompletnego wariata, albo pomyślała by, że uderzył się w głowę i coś mu odbiło. W razie czego zawsze może przejść się do Jasmine i spytać jej co mu zrobiła… AAA A ja zrobiła mu pranie mózgu! Będzie miał kuku na Muniu do końca życia! Nieee! Jak mogłaś tak zrobić złowieszcza Jasmine! Widząc, że teraz jest szczęśliwy cieszyła się, że podjął taką decyzję. W innym wypadku uznałaby go za tchórza, który ucieka, ale ona znała Corin, a ona raniła prawie wszystkich. Nawet ją raniła, nie była często świadoma jak bardzo bolą ją jej słowa, jak bardzo chce się rozpłakać krzyknąć, by przestała, jednak kryjąc się pod maską śmiechu udaje, że wszystko jest w porządku. Cornelia… ona na pewno będzie cierpieć, ale sama doprowadziła do takiego obrotu sytuacji. On już nie wytrzymał, a teraz… jest kochany! - Idiota! – powiedziała niby to obrażona. Podeszła do niego i stojąc przed nim stanęła na palcach. Pstryknęła go w czoło uśmiechając się szeroko. W ten sposób chciała upewnić go, że to nie była jego wina. Żeby nie przejmował się takimi sprawami. Wybacz Ramiro, ale nie umiem inaczej żyć. Nie przetrwam bez moich masek. Nagle Krukon zaczął mówić całkowicie bez sensu. Zaśmiała się pod nosem i poważnym tonem powiedziała. - Tak! Wiem, wiem! Wiem, że ty wiesz, że nie wiem o tym, że ty nie wiesz, o tym, że ja wiem, że wiemy oboje o tym że wiemy, że nie wiemy tego co wiemy – po tych słowach wybuchła śmiechem. Sama się nie zrozumiała, a co dopiero Krukon! Kiedy wspomniał o owej parze podeszła do okna i uśmiechnęła się smutno. - Wiesz, współczuję temu chłopakowi, boję się, że ona… ona będzie w stanie go tak po prostu zostawić i zranić. To jest… Cornelia… moja – zaśmiała się pod nosem – moja przyjaciółka. Nie podoba mi się to jak traktuje mężczyzn, ale ja nie mam na to żadnego wpływu, niestety – wyszeptała. Kolejna rzeczy, która ją przygnębiła, a może raczej sprawiła, że się zamyśliła. Ona nie miała teraz takiego dobrego życia jak Ramiro, bez problemów, one nadal istniały. Westchnęła i spojrzała na Ramiro, który zaczyna wariować. Myślała, że umrze. Jak zaczęła się śmiać, to już wytrzymać nie mogła, naprawdę, myślała, że to jej koniec i umrze ze śmiechu. Czy jeszcze kiedyś zagra na flecie?! O nie moja Lilka zaraz umrze ratujcie ją! Wołajcie czarnowłosego księcia, żeby zrobił jej usta usta! Aaa! Wzięła głęboki oddech, w oczach pojawiły się łezki, których nie umiała opanować. Spojrzała na niego kątem oka i ponownie wybuchła śmiechem. Nawet nie miała siły rzucić się na jej ulubione danie – Spaghetti. Oparła się plecami o ścianę i zjechała po niej. Miała akurat zamknięte oczy, łzy spłynęły jej po policzkach, a ona śmiała się w niebogłosy. Ona naprawdę mi się zaraz udusi! Zakaszlała czując, że krztusi się tym śmiechem. Spojrzała na Ramiro, który bierze skrzypce. Chwila spokoju. Mogła uciszyć myśli. Wstała i usiadła przy fortepianie wpatrując się w wilczka. Nie przestawała się uśmiechać. O dziwo to był szczery uśmiech, który pojawiał się na jej twarzy bardzo rzadko, nawet ja jako autorka uśmiecham się widząc te wygłupy tego wariata. Kolejne słowa zabiły ją. Szkoda, że nie napisała testamentu. Spadła z krzesła śmiejąc się. - Żegnaj okrutny świecie! Zapamiętaj mnie z uśmiechem, bo umieram! – leżała plackiem na ziemi wpatrując się w sufit – Umieram, umieram! Czemu nie pozwolono mi zostać na tym świecie jeszcze trochę bym mogła skończyć swoje ostatnie spaghetti! – krzyknęła wyciągając rękę w stronę sufitu.
I w ten oto prawie magiczny sposób obaj leżeli na podłodze. Yeach! Prawda, że Krukon jest rozbrajający? No cóż. Gdyby nie był to bym dalej pisał o anoreksji chochlików! Przez chwilę Ramiro zastanawiał się nad jej słowami. Nie nad tymi, że wie, bo ona wie, że……. Jezu. Dobrze, że mam nie mam, czym myśleć, bo inaczej doszłoby do wybuchu jądra orzeszkowego! Zastanawiał się nad tym drugim stwierdzeniem. - Skrzywdzi go? Ale dlaczego? – Zapytał tak jak by poważnie siadając. Oparł jedną dłoń o zgięte kolano. - Czasami zdarzało mi się rozmawiać z takimi osobami. Porzuconymi. Wiesz… To naprawę straszne, jakie oni mieli myśli. Jak bardzo kochali aż tu nagle Puff! I koniec. Ja chyba bym czegoś takiego nie przeżył. Dla tego oświadczyłem się fortepianowi. Ale ten skurczybyk mnie z gitarą zdradza. Co? No, co? No to chodź, bo jak ja ci przy fasole! Eeee, co tylu na jednego? Dobra to ja też biorę kumpli. – Wstał zdenerwowany i gniewnie patrzył się na sprzęt grający. - TELETUBIS DO POKOEBLA!!!! – Wrzasnął na całe gardło. Mam nadzieje, że nikogo nie ma w pobliżu. - Haha! A teraz wywalę się na plecy i będę udawać żółwia! – Jak powiedział tak zrobił. Z tym, że… No trochę za mocno lądował. No cóż zdarza się. Przecież to tylko plecy! - Auu, Auu. Moja kostka. – Powiedział chwytając się za głowę. Przez chwilę tak leżał z błogim uśmiechem. Lubił takie beztroskie chwile, kiedy może się powygłupiać i o nic się nie martwić. To nie jest tak, że wszystkie jego problemy zniknęło. Z dwóch największych zniknął tylko jeden a z resztą nauczył się żyć. Zresztą do wilkołactwa też przywykł. - Z drugiej jednak strony chciałbym się zakochać… To znaczy może inaczej. Chciałbym przeżyć to wszystko. Wiesz. Powiedzieć otwarcie to, kim jestem i mieć pewność, że ta druga osoba zrozumie. Że będzie jej zależało i że będzie dla mnie łańcuchem, który nie pozwoli ani odejść ani skoczyć w przepaść. Wiesz, co mam na myśli? A jednak boję się miłości… Naprawdę nie przeżyłbym gdybym się zakochał a ten ktoś podeptałby moje uczucia. To by było zbyt okrutne. – Powiedział przyglądając się sufitowi. Złożył ręce jak do trumny i skrzyżował nogi. Chwilowo wyczerpały mu się wszelkie chorobliwe pomysły. Co do Lilli… Każdy ma jakieś problemy. Ważne by znaleźć kogoś, kto jej pomoże a przecież Ramiro na pewno jej pomoże! W końcu byli przyjaciółmi! Albo przynajmniej kimś podobnym. Bynajmniej ona dla niego była bardzo ważna. Jak przyjaciółka albo taka mniejsza siostrzyczka, która stale potrzebuje pomocy. - Hej! Nie martw się! Jak już będziesz w trumnie to napcham ci usta twoim daniem! O! Albo włożę ci do trumny to jak będziesz miała ochotę to się tam wskrzesisz zjeść i pójdziesz dalej umierać… A ja ci będę spaghetti przynosił, co jakiś czas. – Powiedział śmiejąc się. Zamknął oczy i westchnął głęboko. Naprawdę było fajnie i miło. Zwykła beztroska chwila. Taka pełna relaksu i spokoju. Czyż dla takich chwil nie jest warto podnieść się z łóżka? - Ale mnie głowa boli! Jak bym dostał jakimś solidnym zaklęciem…. Ostatnie, co pamiętam to, to jak się biłem z kartonem o to, kto jest panem tej kafelkowej cegły. Chyba za mocno mi przysunął. Mówię ci uważaj na te kartony, bo jak ci z pół obrotu przy fasolą to aż widzisz niebo do góry nogami! – Powiedział z zamkniętymi oczami. Chyba tylko początek jego zdania miał jakiś sens. No i był zgodny z prawdą, bo ta głowa naprawdę go piekła. Ale to i tak była mała cena za to, co odzyskał. A odzyskał bardzo wiele. Można powiedzieć, że samego siebie. Puff! Nagle sobie coś nasz geniusz przypomniał. Spojrzał za okno na niebo. - Dawno jej nie widziałem… - Wyszeptał tak cicho, że nie wiadomo czy Lilli to usłyszy. Teraz, kiedy przestał się wygłupiać uświadomił sobie, że przecież miał szansę na prawdziwą miłość. Gdyby nie odszedł…. Ile to już lat minęło? Cztery może trzy. Zaczął ją unikać. Spławiać. A teraz, kiedy przyszło mu zrozumieć to, co zrobił było za późno. Dobra nie ma, co się użalać! - Lilli, co tak właściwie u ciebie? Dawno cię nie widziałem a ostatni okres pamiętam dosyć słabo. Musiał nieźle dawać w czajnik. Powiem ci, że czajnik ma mocniejszą głowę niż ja! Ale w sumie nic dziwnego. Ty widziałaś ile on może w siebie wlać?! – Powiedział pełen fascynacji. Gdzieś tam w głowię się kołatała mu myśl o dziewczynie z sprzed lat. Ale nie chciał o niej rozpamiętywać. Chciał ją po prostu zobaczyć. Może wyśle do niej sowę? Tak zrobi tak. Tylko poleży sobie jeszcze trochę na tej chmurce. O aniołek i drugi i trzeci… I…. Co jest po trzeci? Ach no tak!... Więc jeszcze raz… I drugi i trzeci i siódmy i piąty… - Ej mam pomysł! Chodź urządzimy bal przebierańców! Przebierzemy się za teletubisie i nikt nas nie pozna! Albo zrobimy jakąś zwykłą imprezę i zmienimy swój wygląd na nauczycieli O! Uwarzymy eliksir wielosokowy i wpadniemy w sam środek imprezy! Przestraszymy ich wszystkich… - Ramiro zaczął się wesoło śmiać. Tak ten drugi pomysł mu stanowczo się spodobał.