Ten ogród nie jest wielkich rozmiarów, ale za to mieści się w nim wiele rodzajów róż. Miejsce idealne dla romantycznych dusz i zakochanych par. Nikt nie wie kto się opiekuje tym miejscem jednak jest pewne, że robi to po mistrzowsku.
Raymond szybko przybiegł na zajęcia. Pięknie. Spóźniony. No ale cóż, mówi się trudno. Wygrzebał szybko jakieś rękawice z worka dla nauczycieli, ponieważ nie zdążył kupić swoich. Rozejrzał się. Rzut gnomem! Ray nigdy nie był dobry w rzucaniu na odległość, ale skoro zdecydował się przyjść na zajęcia, musiał wykonać polecenia. Szybko złapał gnoma i cisnął nim jak najdalej potrafił. Podążał wzrokiem za lecącym gnomem. Ale z niego szczęściarz. Młoda wierzba bijąca odbiła jego gnoma, który teraz poszybował jeszcze dalej.
Uczen: Raymond O'Neill Dom: Ravenclaw Wyrzucone oczka: 6+4 Zakupione rekawice: nie Suma: 10
Raymond dołączył do uczniów, którzy teraz zajmowali się wozakami. Podszedł do klatki, w duchu poprosił, aby stworzonko nie sprawiło mu żadnych kłopotów. No, ale jakby to wyglądało, gdyby przy wozakach poszło mu tak dobrze jak przy gnomach? Chłopak wypuścił stworzenie, które od razu obrzuciło go przekleństwami. Był tak zaskoczony tym, ile ten mały potwór znał wyzwisk, że nawet nie zauważył, iż ten kieruje swoje zęby w stronę jego nogi. Pięknie. Był już drugą osobą, którą te wredne stworzenia pokąsały tego dnia. Nauczycielka odesłała go do skrzydła szpitalnego. Ehh,może te zajęcia to był jednak błąd?
Wyrzucone oczka: 1
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wywrócił oczyma, walcząc o cierpliwość do MAŁEJ. Aż prosiła się o to, aby roztrzepać jej te ładnie ułożone włoski w stóg siana. Ręka mu zadrżała, ale mimo wszystko powstrzymał się, posyłając jej karcące spojrzenie. - Jak zwykle, Kolosova. - powiedział, specjalnie akcentując jej nazwisko w najbardziej przerysowany, angolski sposób na jaki umiał zdobyć się Szwed. - Właściwie to kiepsko. Zdecydowanie lepiej jest móc nie przejmować się tym burdelem. Oczywiście miał na myśli Hogwart i obowiązki prefekta. Mimo, że minę do tej pory miał kwaśną, nagle uśmiechnął się nieznacznie, przebiegając palcami po ramieniu dziewczyny. - Ale słyszałem, że nie tylko ja mam teraz ten problem. - nawiązał do ostatniej wymiany w kadrze prefektów, a potem już jej nie męczył, dając w spokoju wyrzucić gnoma w powietrze. Okazało się, że Katyi poszło całkiem nieźle, chociaż jej reakcja niemożliwie go rozbawiła. - Nic mu nie będzie. - szepnął do niej, gryząc się w język, żeby tylko nie zachichotać, po czym sam postanowił rzucić swoim stworzonkiem. Nie trzeba chyba opisywać jakoś specjalnie kwieciście bluźnierstwa, jakie burknął pod nosem, kiedy słońce oślepiło go w tak niespodziewanym momencie jak ten. Wyrzucił gnoma, ale niespecjalnie orientował się w którym kierunku, nawet nie widząc jak krzywy był jego lot, ale zdaje się, że to żadna strata, skoro i tak wylądował stosunkowo daleko. Lekcja postępowała, a wraz z nią na arenę wkroczyły wozaki - najwulgarniejsze fretki świata. Sharker nie miał zielonego pojęcia jak się z nimi obchodzić, więc cicho jęknął, kiedy okazało się, że mają zmusić je do współpracy. - Och, świetnie. - skwitował, już wiedząc, że to będzie ciężka przeprawa. Nie mylił się. Fretka, którą próbował zagonić do kopca, za żadne skarby nie chciała się posłuchać ani prośby ani groźby. Miała go w głębokim poważaniu, czego zresztą nie postanowiła zachować dla siebie. W obliczu wyzwania i w akcie desperacji, chłopak rzucił się na nią, chcąc schwytać stworzenie. Nie trzeba chyba mówić, że oczywiście mu uciekło, a on sam wytarzał się po ziemi zupełnie bez sensu. Dziesięć galeonów, jakie znalazł wcale nie poprawiło mu humoru.
Uczen: Rasheed Sharker Dom: Slytherin Wyrzucone oczka: 1 i 5, na wozaka 2 Zakupione rekawice: teraz nie, ale swego czasu Julka kupowała mi na zielarstwo Suma:8
Sam nie wiedział dlaczego w jego głowie w ogóle pojawiła się takie coś jak zamiar pójścia na lekcję ONMS. Przecież już jakiś czas temu odpowiedział na wyzwanie brata i pojawił się na tych właśnie zajęciach. Jak na złość nie mógł się wykazać na astronomii, bo zwyczajnie te lekcje były raczej bardzo... rzadkie. Nie wiadomo co popchnęło go w stronę kwiecistego ogrodu, na pewno nie chęć przebywania ze zwierzętami, które niekoniecznie byłyby przyjazne. Nie żeby się ich bał czy coś, po prostu nie miał ochoty się z nimi użerać. Był takim człowiekiem, który wolał raczej ograniczać nieprzyjemne doświadczenia z okazji, że już wcześniej pakował się w takie wystarczająco dużo razy. Lecz mimo takich doświadczeń w tak młodym wieku nie mógł się jeszcze do końca powstrzymać od pakowania się w kłopoty, tak ONMS zdecydowanie nim był. Przybył do ogrodu akurat w momencie kiedy Cordelia miotała gnomem o płot, czyżby zajęcia okazały się dobrą okazją do wyładowania agresji? - Dobry rzut - krzyknął do niej po czym zauważył także brata w kierunku którego kiwnął głową w ramach przywitania. Niestety nie było czasu na rozmowy ponieważ szybko musiał nadrobić rzucanie itd. Tak więc wybrał swojego gnoma i już chciał go chwycić i miotnąć jak najdalej, ale ten jakoś... lubił zwiewać. Chyba nie trzeba mówić co było później, pościgi w stylu Benny'ego Hilla, tak tu możesz wstawić sobie tą znaną muzyczkę. Na szczęście powstrzymał się od rzucania przekleństwami i uknuł genialny plan - zasadzkę. Tak się złożyło, że zaczaił się akurat przy sadzawce, a kiedy tylko zauważył tego przeklętego gnoma spróbował capnąć go ręką, co raczej się nie udało i tak nastąpił pogoni ciąg dalszy. Oczywiście, że usłyszał nauczycielkę, która próbowała ogarnąć jego dzikie ganianie po śliskiej powierzchni, jednak on myślał, że przecież sobie z tym poradzi. Cóż, radzenie sobie skończyło się na wpadnięciu do wody. Po chwili się z niej wynurzył, mimo tego, że lubił pływać jesień nie była dobrym czasem na tego typu odjeby tak więc jak najszybciej z niej wyszedł. Ależ spoko, że właśnie zrobił z siebie (znów) pajaca i widziała to Delia plus Enzo... Nie zamierzał się z tego powodu chować czy pędzić w stronę gabinetu pielęgniarki, jeśli będzie chory to trudno. Wysuszył się zaklęciem i bez słowa zabrał się do następnej części lekcji. Na szczęście z tym już nie miał problemów, zgarnął swojego wozaka, który zdecydowanie lubił przeklinać i wymieniając z nim te zacne słowa zaprowadził go do kopca. Nie był to zwyczajny kopiec, no trochę szkoda, że nie było tam szkodników za to znalazł w nim, co uznał za co najmniej dziwne lewitujący kapelutek. Jasne, że sobie go przygarnął, mógł prawda? Przynajmniej następnym razem ominie go ślizganie się, bo będzie mógł lewitować i zajebiście.
Etap 1 Uczen: Ettore Halvorsen Dom: Gryffindor Wyrzucone oczka: 1 i 1 Zakupione rekawice: nie Suma: 2
Woziaki, nie lubiła tych zwierząt. Były takie nie okrzesany, ale przynajmniej przydawały się w ogrodzie. Zakasała rękawy i podeszła do jednej z klatek. Padała kolej i na nią aby zagonić fretkę do kreciego kopca. Ale oczywiście z jej szczęściem nie mogło pójść to dobrze. Gruby woziak zablokowała się a nauczycielka kazała jej go jak najszybciej wyciągnąć. Jak mus to mus, nawet zrobiło siei go szkoda. Dopóki nie zaczął jej obrażać. Schyliła się i zaczęła go delikatnie wyszarpywać z klatki, tak aby nie zrobić krzywdy jemu i oczywiście sobie. Po jakieś chwili udało się. Woziak był wolny. Okazało się, że to nie przez jego tuszę się zaklinował, ale przez świetlik!! Wiecie jak trudno jest zdobyć owy przedmiot ?! A jej się to udało przez ratowanie woziaka, którego zagoniła potem do kopca kreta. Właśnie schowała zdobyty przedmiot do swoje kieszeni a po chwili poczuła jak ktoś na nią wpada. Zachwiała się, ale utrzymała równowagę.-Nie nic się nie stało- Posłała jej delikatny uśmiech. -Ale widzę że tobie jednak coś się stało... Może Ci jakoś pomóc ?- Jak zawsze pomocna Eliz.
Wciąż wyglądała niewyraźnie po wykonaniu swojego rzutu. Cordelii zwyczajnie było przykro, że jej gnom skończył w taki sposób, zamiast bezproblemowo przelecieć do innego ogrodu, w którym wciąż mógłby sobie hasać i walczyła uparcie nie tylko z wyrzutami sumienia, ale także ze ściskiem w dołku, oznaczającym ni mniej ni więcej to, że do jej oczu zaczęły napływać łzy. Akurat w tym momencie musiał pojawić się Ettore. Dziewczyna zamiast mu cokolwiek odpowiedzieć, pociągnęła nosem i zaczerwieniła się, zawstydzona tym co właśnie zrobiła. Zdaje się, że w tym momencie bardzo chciała nie potrafić chwytać gnomów lub chociażby bardzo pragnęła umieć rzucać prosto. Niestety nie można mieć wszystkiego i trzeba było chwili, aby mogła odłożyć emocję na bok na tyle, aby kontynuować zmagania z lekcją opieki. Nie widziała wspaniałej pogoni Ettore za gnomem i to chyba dobrze. Nie była w tym momencie nawet w nastroju, aby mogło ją to bawić. Odwróciła się akurat w chwili, w której chłopak lądował w wodzie. Przełknęła ślinę, ale była chyba zbyt niezdecydowana czy ma do niego podejść i mu pomóc czy w ten sposób w jakiś sposób go zawstydzi, bo nawet nie ruszyła się z miejsca, a po prostu odwróciła wzrok, wsłuchując się w instrukcję profesor Pober dotyczące wozaków. Zaprowadzenie go do kopców nie sprawiło jej większych trudności, mimo, że głos wciąż lekko jej drżał, kiedy wypowiadała polecenia. Poczuła się odrobinę lepiej dopiero wtedy, kiedy pani profesor zaproponowała jej przygarnięcie małej, bluźniącej fretki. Zawsze chciała mieć jakieś magiczne stworzenie, a mimo, że wciąż gdzieś w okolicy pałętał się jej cętkowany kuguchar, już od dawna nie miała nad nim kontroli, także nie była pewna czy się liczy jako posiadane stworzonko. Tak czy owak, wyraziła chęć zaopiekowania się nad nim i dopiero wtedy pomachała krótko do Ettore, widząc, że teraz radzi sobie trochę lepiej.
Enzo nie zwracał zupełnie uwagi na to co dzieje się z resztą uczniów. Jego uwagę przykuł tylko Ettore, ale zdecydowanie na zbyt krótką chwilę, aby mógł przywitać się z nim inaczej niż krótkim odmachnięciem. Nie patrzył jak pięknie łapał przeziębienie, bardziej zainteresowany bolącą stopą, uparcie dokuczającą mu odkąd tylko pokręcił się w okolicy łuku trytońskiego. Dobrze, że nie musiał uganiać się za wozakiem, bo byłoby to zdecydowanie nieprzyjemne przeżycie. Stworzenie dało się zaprowadzić do kopca, a chociaż nie oszczędziło mu przekleństw, to wszystko poszło względnie prosto. Miło. Humor odrobinę mu się poprawił, kiedy okazało się, że wielki kopiec zawierał w sobie lewitujący kapelusz, a nie setki szkodników. Wozak może nie był tym specjalnie ucieszony, ale Halvorsen jak najbardziej. Będzie mógł przetestować to znalezisko z D’Angelo… o ile kiedyś dojdą wreszcie do porozumienia.
Ostatnio rzadko kiedy chodził na zajęcia z Opieki nad magicznymi stworzeniami. Dzisiaj jednak nie miał nic innego do roboty więc postanowił, że zaszczyci swoją obecnością Kwiecisty ogród, gdzie odbywały się zajęcia. Przyszedł niemalże ostatni. Zauważył, że inni rzucają gnomami. Przynajmniej poznęcają się nad kimś. Zadowolony z tematu lekcji czekał na swoją kolej, a kiedy nadeszła wziął pierwszego lepszego gnoma i... No właśnie. Rzucił zbyt szybko, bez większego namysłu. Stworzonko leciało nie za szybko, nie za wysoko i przede wszystkim dystans nie wydawał się jakoś zadowalający. Dopiero kiedy Scipio rozpoznał drzewo, w którego stronę cisnął gnomem uśmiech powrócił. Była to bijąca wierzba, a ona potraktowała biednego grubasa swoimi gałęziami i sprawiła, że pokonał jeszcze kilkadziesiąt stóp. Teraz przyszła kolej na wozaki. Mieli dosyć proste zadanie, zagonić zwierzątka do krecich kopców. Patrząc na niektórych bał się, że i jemu się nie uda ta sztuka. Wziął jednego i zaczął bez wdawania się w dyskusję zaczął go zaganiać. O dziwo szło mu na prawdę dobrze. Zadowolony z siebie kontynuował zaganianie, klnąc pod nosem w odpowiedzi stworzonku. Czerpał satysfakcję z tego, że wozak mu odpowiadał. Było to tak zabawne stworzonko, że nawet nie zauważył wielkości kopca, w którego stronę kierował się stwór. Kiedy jednak odkopał ziemię Scipio rozszerzył oczy. Znalazł Lewitujący Kapelusz! Wziął swoją zdobycz jednak nie chwalił się tym zbytnio. Czekał na kolejny etap.
Rzucanie gnomami? Jakby nie można było tego załatwić prostym zaklęciem... A tak, jeśli je wyrzucą, całe odgnomianie pójdzie na marne, bo przecież i tak w końcu tu wrócą. No bez sensu. Początkowo miała zamiar wycelować różdżką w jednego z nich bo nikt by nie płakał po jednym zabitym gnomie, ale było za dużo ludzi, którzy grzecznie brali gnomy za nogi, kręcili nimi i rzucali. Idiotyczne. Wyjście z zajęć było zbyt chamskie nawet jak na Scar, poza tym nauczyciele Opieki nad Magicznymi Stworzeniami byli jedynymi osobami w tej szkole które w jakiś sposób szanowała. Dziewczyna upatrzyła sobie grubego gnoma poruszającego się znacznie wolniej niż pozostałe. Po co będę się męczyć?, pomyślała chwytając stworzenie za nogi. Był ciężki, cholernie ciężki, pewnie zeżarł sporo roślin. Ale czy to problem Scar? Raczej nie. Złapała go tylko po to, żeby odbębnić. Ale jak widać, opłaciło się, bo przyglądający się poczynaniom uczniów gajowy postanowił podarować Czerwonej torebkę waniliowo-czekoladowych karaluchów. No, przynajmniej ma z tego jakieś korzyści. Mocno trzymając gnoma obróciła się kilka razy i używając wszystkich sił rzuciła gnoma. To, że daleko nie poleciał w ogóle jej nie zdziwiło, w końcu był tłusty i cholernie ciężki. Wylądował na płocie, którego na szczęście się złapał i uciekł na drugą stronę. Chyba dobrze, nie? Zaraz po tym jak rzuciła gnomem usłyszała jak nauczycielka mówi o wozakach. Odwróciła się w jej stronę przypatrując się zwierzętom. Wyglądały jak przerośnięte fretki i ciągle obrażały zgromadzonych w Kwiecistym Ogrodzie ludzi i siebie nawzajem. Zgodnie z poleceniem zaczęła zaganiać jednego grubego wozaka w stronę kopca, a ten najzwyczajniej w świecie w nim utknął. W sumie... Można było się tego spodziewać, z taką tuszą... Nauczycielka poleciła Czerwonej wyciągnąć zwierzę z kopca, więc dziewczyna zaczęła ostrożnie go odgrzebywać, nie chciała zostać przez niego ugryziona. Nie zważała na jego obraźliwe krzyki. I wtedy przez twardy materiał rękawic poczuła pod palcami jakiś przedmiot. Zajrzała do kopca i wyciągnęła niewielką latareczkę. Wozak od razu zniknął pod ziemią, a Scar zajęła się oczyszczaniem z ziemi przedmiotu, który okazał się być magicznym świetlikiem.
She miała dzisiaj naprawdę dużego pecha. Przyszła spóźniona na zajęcia, wiec nie bardzo chcąc się rzucać w oczy, stanęła na uboczu. Gdzieś tam mignęła jej postać Enzo, ale ich relacje ostatnio tak się komplikowały, że nie chciała ich bardziej gmatwać, szczególnie na zajęciach, na które nie przyszła na czas, dlatego stała z tyłu grupy licząc na to, zę profesor Pober jej nie zauważy. Wzrokiem wynalazła Katyę, ale stała przy Rekinie. To nie było dobre połączenie. Miała ją dopytać, jakie też dziwne szemrane interesy mogą ją wiązać ze ślizgonem, ale jako, ze ostatnio się na niego gniewała, że dla niego Heikkonen ją olewała, mimo, że przecież dzieliły ze sobą wspólne mieszkanie, postanowiła właśnie dlatego do nich nie podchodzić. Najpewniej napisze do Kolosovy oficjalny list w tej sprawie. Tymczasem już w naprawdę podłym nastroju stanęła całkiem na uboczu. Nic więc dziwnego, że znalazła jakiegoś uchowanego, grubego gnoma, którym dorzuciła ledwie do płotu, w nagrodę dostając jakieś cukierki. Myślała, że jej zła passa na tym powinna się skończyć. Jak się okazało, wcale. Fatum grubasów ją ścigało. I jak nie był to gruby gnom, tak okazały się to inne grube zwierzątka, które mieli zapędzić do kopców, a które wyraźnie nie chciały. Nie zapamiętała nawet jak to stworzenie się nazywało. Oprócz tego, ze miało gruby tyłek i klęło jak szalone, nic o nim nie wiedziała więcej. Może jednak trzeba było podejść do Enzo? Siadła niezadowolona na kamieniu, szczerze, po prostu naprawdę przygnębiona, czekając na kolejną falę nieszczęść. Podsumujmy coś. Chłopak, na którego zmarnowała cały zeszły semestr i wakacje, wyjeżdża sobie na miesiąc na początku szkoły, wraca i ona nie wie co o tym myśleć, oprócz tego, ze nie powinna myśleć w ogóle, bo przecież miała na głowie jeszcze owutemy. Dziewczyna, z którą w końcu udało jej się zakumulować w wakacje, po wakacjach nawet jej nie poznaje, Rience się gdzieś gubi, Nate się na nią o coś wścieka, a jak się do niej odzywa to tylko warczy, jakieś paskudne zwierzaki na nią wyklinają, jej kuzynka kręci z wrogiem, a ona siedzi sama na zajęciach i pluje sobie w brodę co to w ogóle za zrąbany dzień i jak do tego doszło. Mogło być gorzej?
- Dla mnie to wcale nie problem - odparła na podprogową uwagę o jej nowej plakietce, którą teraz z dumą nosiła na mundurku, ubieranym teraz o wiele częściej i z o wiele większą skrupulatnością. Ów temat starała się postawić wyżej niż wzajemne obrzucanie się niewłaściwymi wymowami, dlatego poświęciła mu całą swą uwagę i z radością przyjęła do wiadomości fakt, iż do samego rzutu gnomem nie mówili o czym innym. Spojrzała na Sharkera niezadowolonymi oczyma na dźwięk jego zapewnień, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że jest o włos od wybuchnięcia śmiechem, a nie od podzielenia jej uczuć związanych z torturami na gnomach. Potem dosyć prędko wzięła się do ogarniania wozaków, przez parę sekund mając nieodparte uczucie, że słyszała gdzieś wyjątkowo elokwentną wiązankę przekleństw, ale nie były one wypowiadane przez Rasheeda. Brzmiące jak rosyjskie słowa dobiegały od Ślizgonki nieopodal - można już mieć pewność, że Katya mocno się nią zainteresuje. Na razie jednak skupienie szatynki pozostawało przy niebywale otyłym wozaku, którego jedynym atutem było stosunkowo łatwe zagonienie się do kopca, gdzie - rzecz jasna - utknął. Wedle porad Pober, Kolosova wyjęła go stamtąd czym prędzej, równie szybko orientując się, iż to nie tusza stworzonka zablokowała mu przejście, a obecność świetlika tam wciśniętego. Nie czekając długo, dziewczyna oczyściła przedmiot z ziemi i schowała go do kieszonki mundurka, bo przecież znalezione, nie kradzione. Mist tak czy inaczej nie miałaby dla niego lepszego zastosowania, niż Kasia. - Coś ci nie idzie, Rekin? - zagaiła swojego prawie-brata, obserwując komiczne przygody z ziemią, jakie Sharker właśnie odbywał.
Gdy tylko usłyszał słowa Sashy że zaraz wróci, podążył za dziewczyną wzrokiem i zauważył klatki. Klatki z wozakami. Podszedł bliżej uważnie przysłuchując się słowom nauczycielki. Fretkopodobne stworzenia wydawały się być sympatyczne i początkowo Krukon uznał że pomimo tego iż wozaki mówią raczej nieskładnie i może być trudno się z nimi porozumieć, nie będzie miał większego problemu z zagonieniem takiego do kopca. Gdy Profesor Pober otworzyła klatki zobaczył, jak jeden z wozaków bezczelnie wbija zęby w nogę Sashy i aż się wzdrygnął. Jak to możliwe, że tak słodko wyglądające maleństwa mogą być takie wredne, tym bardziej dla osoby, która jak zauważył kocha zwierzęta. Zanim zdążył zapytać czy wszystko dobrze, dziewczyna udała się do skrzydła szpitalnego, gdzie poleciła jej iść nauczycielka. Seth postanowił później ją odwiedzić a teraz, podobnie jak reszta uczniów wziął się za wozaki. Trafił mu się dosyć gruby zwierzak, trochę nieporadny przez co utknął w kopcu. Początkowo Krukon nie miał pojęcia co z tym fantem zrobić, dopiero nauczycielka poleciła mu wyciągnąć to biedne stworzenie z kopca. Gdy tylko zaczął ostrożnie odgarniać ziemię wokół szamoczącego się wozaka usłyszał, jak zwierzak zaczyna go wyzywać. Zmarszczył brwi i już miał ochotę lekko klepnąć tyłek tego grubasa, ale wtedy zauważył że zwierzak nie utknął w kopcu przez to, że lubi sobie zjeść, tylko przez magiczny świetlik. Kiedy tylko go zabrał wozak bez problemu zniknął pod ziemią. Seth dokładnie oczyścił z ziemi zdobyty przedmiot i schował do kieszeni.
Spóźniła się na lekcje, ale w jej przypadku było to normalne. Magiczne zwierzęta - nie pałała jakąś fascynacją do tego przedmiotu, jednakże nienawiścią też nie. Poprawiła czapkę z daszkiem, którą nosiła nawet w zimę. Niektórzy mogliby pomyśleć, że kąpie się też w niej. Nie, nie kąpała się. Rozejrzała się i nie zwracając zbytniej uwagi na uczniów i nauczycielkę, zabrała się za robotę. Rzucanie gnomami? Ech... Jak mówią, jakie podejście taki rezultat. Wyszło fatalnie. Caroline zgubiła gnoma. Chociaż mnie nie ugryzł. Westchnęła i schowała ręce w kieszenie swych dresowych spodni. Czekała w ciszy na kolejne polecenia pani Pober. Miała nadzieje, że tym razem pójdzie jej lepiej. Kiedy spojrzała na stworzenia, które znajdowały się w klatkach - skrzywiła się. Już miała w głowie czarny scenariusz wydarzeń, z wozakami związany, ale na szczęście wszystko się jej udało. Doprowadziła przeklinające stworzenie do kopca i znalazła zdobycz... - Mam lewitujący kapelusz!- krzyknęła podekscytowana, głośniej niż zamierzała zwracając uwagę niektórych uczniów. Zdecydowanie poprawił się jej nastrój.
Uczen: Caroline Morgan Dom: Gryffindor Wyrzucone oczka: 3 i 1 Zakupione rekawice: nie Suma: 4
Wyrzucone oczka: 6
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Wziął klatkę Puchon grzecznie wypuścił zwierzątko , które cos tam mówiło przekleństwami. No, przy gnomach wychodziło Huanowi a czy tak dobrze przy gnomach? Tak te zwierzątka są idealnie do wyczyszczenia ogrodów z różnych szkodników, No już wypościł go aby przeczesywać teren pod ziemią o nawet zadbają o to, by nie wróciły na ten teren.Puchon próbował je zagonić w stronę tych krecich kopców! No tak jak na złość stworzenie od razu wybiegło z klatki a chłopak został gdzieś daleko w tyle. Skoro tylko usłyszał od nauczycielki co ma robić zaraz pobiegł za zwierzątkiem i sprawdzić jak sobie radzi z dorwaniem gnoma czy innego zwierza. No pięknie w dodatku Huan się nabiegał, a stworzenie znikło gdzieś w zaroślach. Czy chłopak ze złości kopnął w kamień? A jednak nie zupełnie przypadkiem się o niego potknął? Tak czy siak, Puchon poruszał zwierzątkiem i zauważył go w końcu , że tuż za nim kryło się opakowanie czarodziejskich kredek.
Dzisiejszy dzień nie należał do najlepszych, a ciągłe pasmo niepowodzeń, nie przespana noc i głód dokuczliwie dawały o sobie znać Panience Lane. Zazwyczaj nie miała problemu z tym, aby punktualnie dotrzeć na zajęcia i z reguły bardzo ceniła sobie te cechę charakteru, ale tym razem, nie udało jej się popisać i musiał być ten pierwszy raz kiedy i ona się spóźniła. Tak więc Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami, która zaczęła się dobre kilkanaście minut temu zakłóciło wejście, a właściwie, wbiegnięcie pewnej strasznie zdyszanej i czerwonej na buzi Puchonki. Wyjątkowy brak kondycji, stres i zły nastrój spowodowały, że istotka tak wbiegając prawie nie wywaliła się na jakiś kamieniu, który przypadkowo napotkała na swojej drodze. Ale w miarę szybko uratowała swój tyłek i starając się pozbierać, przywitała się grzecznie z nauczycielką, którą jakimś cudem odnalazła w tłumie uczniów i skinęła jej głową. - Przepraszam za spóźnienie Pani Profesor, to się więcej nie powtórzy - Gdy tylko dziewczyna zdołała cokolwiek z siebie wydusić poszła szybko schować się w jakiejś zagonki kwiatów, próbując znaleźć swojego gnoma. Oczywiście to, że się spóźniła miało też bardziej poważniejsze konsekwencje niż srogie spojrzenie nauczycielki. A mianowicie to, że nie wiedziała jak dokładnie trzeba patrzeć i uważać na to co się z nimi robi. W końcu życie Panienki Lane było by zbyt nudne, gdyby znowu coś się jej nie przydarzyło. Chcąc więć mieć pierwsze zadanie jak najszybciej za sobą, wyciągając na siłę gnoma z pod krzaka podobnego do mugolskiej hortensji - straciła czujność, a jak wiemy te urocze stworzenia uwielbiają gryźć, gdy tylko mają na to okazje, a taka nieostrożna, śpiesząca się, bez rękawiczek ze smoczej skóry Puchonka jest idealnym kąskiem. Więc finał tej historii był taki, że gnom ugryzł ją w palec, a palec z ciągu dosłownie paru sekund siniał i zaczął puchnąć. Sam winowajca od razu czmychnął chowając się w miejsce gdzie go nikt nie znowu złapie.
Uczen: Jessica A. Lane Dom: Hufflepuff Wyrzucone oczka: 3 Zakupione rekawice: nie Suma: 3
Kosmicznie. W mojej Afryce to się czyści smokom łuski, a tutaj jakieś przerzucanie gnomami. Ja tam lubię adrenalinę w życiu, więc trochę kręciłem nosem, a później mogłem nawet pokręcić bekę, bo złapałem jakiegoś dorodnego grubasa. Co prawda okazał się cięższy, niż mi się wydawało, to z rzucaniem nie było najlepiej (swoją drogą... dlaczego nie można było ich przerzucać przy użyciu magii?), ale przynajmniej dostałem jakieś w pytę cuksy od gajowego. Spoko ziomeczek. W moim życiu natomiast jedno było pewne - nawet, jeśli zafunduję sobie wypas hacjendę z ogrodem, a tak pewnie będzie, bo trzeba było pokazać wszystkim bling bling, to będę miał od takiej roboty odpowiednich ludzi. Dlatego na wszelki wypadek przyglądałem się, komu szło najlepiej, co by już mieć na przyszłość wszystko cacy i wiedzieć, po kogo posyłać. Taka na przykład @Sasha Lahiri zdecydowanie miała do tego wrodzony talent i jak tak trzepnęła tym gnomem, pełen podziwu krzyknąłem z drugiego końca ogrodu w jej stronę: - Siedemnaście na dziesięć, zatrudniam cię! Później przyszła pora na odkurzanie, no tutaj również nie wykazałem się jakimś super talentem, bo znowu dostałem grubasa. Poważnie? Najpierw inwazja amerykańców, a teraz same spasione zwierzęta. Czy serio tylko ja widzę podejrzany zbieg okoliczności?! Jak się już tak biedak zakopał no to nie miałem serca pozwolić mu tak zostać. W teorii nie posiadałem tego organu, bo przecież takim bad boyom jak mi nie wypadało, ale jednak Tiara wrzuciła mnie do Gryffindoru najwyraźniej nie tylko dlatego, że czerwony lepiej pasował mi do twarzy tudzież był bardziej królewski od zieleni. Ale o tym na całe szczęście wiedzieli nieliczni. Wozak coś mamrotał z niezadowolenia, ale nie mogłem go zrozumieć, bo ryjek utknął mu pod ziemią. Kopiąc, przez chwilę poczułem się jakbym miał znowu z pięć lat, i nawet znalazłem zagubiony skarb, więc humor mi się trochę poprawił. Nie do końca wiedziałem, do czego służył świetlik, ale na wszelki wypadek schowałem go do torby.
gnom Uczen: Elliott Van der Vyver Dom: Gryffindor Wyrzucone oczka: 5 Zakupione rekawice: tak, no serio Suma: 7
To nie był Cocci dzień. Wpierw to rzucanie gnomami, które za grosz gracji w sobie nie miało, a teraz wypuszczanie z klatek jakiś paskudztw. W dodatku niekulturalnych, bo krukonce nie umknęły uwadze osoby pogryzione przez zwierzęta. Wiadomo trzeba być uważnym. Dziewczyna już w głowie widziała jak Berys każe jej znaleźć w jednej z półek maść o nazwie dłuższej niż trzynastozgłoskowiec, ale oczywiście nie podzieliła się z nikim tymi przemyśleniami. Po prostu jak każdy wzięła klatkę, by wypuścić zwierzę. O dziwo nawet jej nie ugryzło. W zamian za to postanowiło uciekać gdzie pieprz rośnie, a nauczycielka jakby skandując zwierzakowi kazała Cinny za nim gonić. I gdzie tutaj ten spisek ze spasionymi zwierzętami Elliott! Oczywiście nieprzejęta przedmiotem już do reszty dziewczyna postanowiła pójść zwyczajnie szybszym krokiem za zwierzęciem. Niefart jednak chciał, że wodząc za nim wzrokiem całkowicie nie zauważyła kamienia leżącego na jej drodze. Potknęła się o niego, ale zamiast wpaść w złość z zaciekawieniem spojrzała na przedmiot leżący niby pod nim, niby za nim. - Serio? - Stwierdziła z dezaprobatą. Zaczarowane kredki? Miała parę opakowań w dzieciństwie. Te jednak były połamane i całkowicie nie nadawały się już do użytku. Nie było jej szkoda. Pewnie dlatego tutaj leżały.
Nauczycielka spokojnie obserwowała jak uczniom wychodzi praca z wozakami. Nie było wiele przypadków pogryzień, uznała więc, iż studenci Hogwartu najwyraźniej niegdyś musieli już zostać dobrze zaznajomieni z ogrodowymi szkodnikami. Założyła, że przy kolejnych zajęciach śmiało będzie mogła przejść do nieco bardziej skomplikowanych stworzeń. Ogród wyglądał na dobrze przygotowany pod zimowe rośliny, o czym zaraz po zajęciach zamierzała powiadomić nauczycielkę zielarstwa. Mist dopisała w swym notatniku ostatnie nazwiska uczniów, a przy nich oceny, po czym podeszła do podopiecznych, by przedstawić im punktację. - Dziękuję bardzo za współpracę. Myślę, że to dobre rozpoczęcie roku szkolnego. Na następnych zajęciach zajmiemy się nieco poważniejszymi stworzeniami. Tymczasem przeczytam wam wasze dzisiejsze stopnie - w tej chwili Mist zaczęła czytać listę ocen. Kiedy skończyła, wraz z uczniami ruszyła w kierunku ciepłej szkoły. To było dobre rozpoczęcie nowego sezonu.
OCENY: (Zależne od sumy oczek w pierwszym (rzucanie gnomów) zadaniu. Punkt w nawiasie oznaczają ile pkt do kuferków dostaniecie po zajęciach (wpisujecie dopiero gdy wam je przydzielę!))
Dziena, że wpadliście! Przy kolejnym wolnym weekendzie postaram się przeprowadzić znów jakieś zajęcia. Punkty rozdam do kuferków niebawem w wolnej chwili.
Zoe przechadzałą się po ogrodzie. Od jakiegoś czasu brakowało jej świeżego powietrze. Ciągle były jakieś lekcje. Dawno nie chodziła tak bez celu po dworze. Brakowało jej tego. Bardzo lubiła spędzać czas na świeżym powietrzu i siedzieć na ławce przysłuchując się śpiewom ptakom. Tak też zrobiła i teraz. Uwielbiała przychodzić do ogrodu. Zawsze przychodziła tu by się odprężyć lub zapomnieć o problemach i zmartwieniach. Śpiew ptaków odprężał Zoe. Dziewczyna przyglądała się kwiatom. Wiosną wyglądały tak pięknie.
Jeżeli komuś zależało bardzo na spotkaniu małej Lilith, to mógł jej szukać w trzech, ewentualnie czterech miejscach: oranżeria, cieplarnia, biblioteka i kwiecisty ogród. W każdym z tych miejsc mogła studiować życie roślin i dowiadywać się o nich więcej. A przede wszystkim nie czuła nacisku ze strony ludzi. Była bardzo otwartą osobą, która z wielką łatwością dogadywała się z drugim człowiekiem. Co najważniejsze trudno było jej nie lubić! Tryskająca energią dziewczyna, która wiecznie się uśmiecha i pomaga innym w każdym możliwym problemie. Czasami zastanawiam się, czy to nie jest przesadą u niej, ale jak na razie nikt nie narzekał. Wręcz przeciwnie. Ludzie przyzwyczaili się do takiej Lilith i kiedy z jej twarzy na kilka sekund schodził ten uśmiech słyszała od każdego to samo zdanie: „To ni jesteś ty”. Nie chciała ich zawieść więc się uśmiechała, bez względu na to jak trudno i źle miała w życiu uśmiechała się i dzieliła się swoją radością z innymi. Z roślinami było inaczej. One nie potrzebowały tego fałszywego uśmiechu do funkcjonowania. Z nimi mogła być szczera i mimo iż w tym miejscu, przy pąkach rozkwitających kwiatów nie musiała udawać, to wciąż się uśmiechała. Jednak inaczej, szczerzej, ale i smutniej. Rany na jej twarzy już zniknęły na stałe. Pozostałe również zagoiły się, z wyjątkiem blizny od ataku wilkołaka. Z tą blizną będzie musiała jeszcze wytrzymać pół roku, jednakże nie przejmowała się tym za bardzo. Każda z nich ma jakąś historię i dała jej jakieś wspomnienie. Nie można tak po prostu zapomnieć o przeszłości. To właśnie z niej wytworzyła się teraźniejszość i dzięki niej jest właśnie taka. Lilka tak siedziała na ziemi wpatrując się nieprzytomnie w zieleń kwiatów, które jeszcze ukrywały się przed całym światem. Włosy miała spięte w dwa niskie kucyki, a na sobie miała szatę. Nie miała siły się przebierać po zajęciach, zresztą, jest na terenie szkoły to może chodzić w szacie, nikt jej nie zabroni. Rozmyślała. Właśnie teraz kiedy była naprawdę szczęśliwa, wszystko powoli zaczęło się walić. Samotność była do kitu, a ona spędziła w niej sporo czasu. Prawie cały ostatni miesiąc spędziła w Mungu lecząc swoją… przypadłość. Lekarze uznali, że jest z nią wszystko w porządku, a ona miała utrzymywać kontakt z profesor Blanc, w razie problemów zgłosić się do niej. Szczęśliwa, że kolejny problem został rozwiązany, a ona może po prostu wrócić, dowiedziała się czegoś nieprzyjemnego. Jak zwykle. Człowiek nie może być zbyt szczęśliwy, bo zapomni o rzeczywistości. Właśnie dlatego dzieją się złe rzeczy, a raczej ona w to wierzyła. List, który dostała od Jessiego był strasznie bolesny. Mimo iż nie było w nim żadnych złych słów, to jednak odczuła, że jej serce łamie się na kilka kawałków. Samotność jest do kitu. Przekonała się o tym nie raz, a teraz kiedy znowu myślała, że wszystko się ułożyło… znów została sama. Gryffonka niespodziewanie uniosła dłonie i uderzyła się w policzki. - Ajć… – wyrzuciła z siebie czując jak do oczu napływają jej łzy z bólu. Trochę przesadziła z tą siła. Powtórzyła ten ruch jeszcze dwa razy, tylko lżej i odetchnęła głęboko. Jak na jej życzenie, z twarzy zniknął smutek i zamyślenie, a ona cała rozpromieniła się posyłając nicości ten specyficzny dla siebie uśmiech.
Petter spacerując po kwiecistym ogrodzie myślał o swoich rodzicach którzy zginęli w tak tragicznym wypadku,był to dla niego straszy cios z którego strasznie trudno było mu się podnieść.Spacery zawsze dawały mu siłę i wiarę w lepsze jutro.Oraz wracały mu energię którą aż kipi,niektórzy uważają wręcz że chłopak ma ADHD i powinien to leczyć.Co ja tutaj właściwie robię. Zaczął zastanawiać się chłopak,przecież Petter ma uczulenie na wszystkiego rodzaju pyłki.
Spacerując zaczął szukać jakiejś ławki,naglę zobaczył z daleka młodszą dziewczynę która siedzi na ławce i się uśmiecha. Zauważył również że ma czerwone policzki i strasznie zaciekawiony tym faktem podszedł do dziewczyny.
Spojrzał na nią swoim zabawnym wzrokiem i uśmiechając się przywitał się. Cześć Petter jestem,stało ci się coś w Twarz? Mogę ci jakoś pomóc?. Po czym przysiadł się do dziewczyny drapiąc się po głowię czym rozczochrał sobie włosy i wyglądał jak totalny wariat.
Dobra muszę przyznać, że to było niespodziewane. Kiedy dziewczyna wróciła z krainy czarów i zaczęła w jakikolwiek sposób odbierać rzeczywistość przed jej oczami pojawił się chłopak, a ona zamrugała zdezorientowana kilka razy. To był opóźniony odruch. Uśmiechała się, otworzyła oczy, wlepiła swoje szare oczka w chłopaka, zamrugała kilka razy i wpatrywała się w niego w ciszy, po czym podskoczyła i wstała z miejsca wystawiając w jego stronę dłonie ustawiając się jakby w samoobronie w jakąś pozycję z karate i pisnęła w jego stronę. - Na Merlina teleportował mi się przed twarzą normalnie! – tak, ona wcale nie zauważyła, że chłopak sobie przyszedł grzecznie i usiadł obok niej. Przestraszyła się tego ‘nagłego’ pojawienia się gryffona i właśnie dlatego taka, a nie inna reakcja. Trochę minęło zanim zaczęła trybić jak normalny człowiek. No co?! Nie była głupia, ale zamyślona i wróciła właśnie z krainy marzeń, to logiczne, że nie do końca wie co się wokół niej dzieje! Dajcie jej chwilkę, to wróci do normalnego myślenia. Lilith po dłuższej chwili zrozumiała co się właściwie stało i zarumieniła się zakłopotana. - Przepraszam – zaśmiała się pod nosem drapiąc się w tył głowy. Nie zwróciła uwagi na to, że chłopak wyglądał jak wariat. ONA DOGADYWAŁA SIĘ ZE SCHIZOFRENICZKĄ! Więc wariat nie robił jej większej różnicy – pomóc? – zaczęła intensywnie myśleć co tak dokładnie chłopak jej powiedział. Kiedy w końcu ogarnęła, położyła dłonie na policzki i zaśmiała się ponowie – to nic takiego, po prostu się uderzyłam w policzki! – no i się zaczęło. Lilith wyszczerzyła się do chłopaka pokazując swoją dziecięcą i dosyć słodką mimikę twarzy. Ten entuzjazm, ta radość w wypowiadaniu zwykłych słów była NIENORMALNA. Nie licząc tego, że powiedziała tak sobie, że się uderzyła w twarz… jeszcze się z tego cieszyła. - Ach no racja! – wystrzeliła niespodziewania i złapała w dłonie szatę, po czym uniosła ją delikatnie i dygnęła przed chłopakiem. - Zwą mnie Lilith, Lilith Nox – zaśmiała się z tej jakże książęcej postawy, po czym już mniej jak księżniczka, a bardziej jak chłopka padła na ławkę i wyszczerzyła się głupkowato – jak chcesz mi pomóc, to możesz zrobić dla mnie jedną rzecz! – wystrzeliła nagle bez ostrzeżenia.
Ostatnio zmieniony przez Lilith Nox dnia Sro Maj 18 2016, 22:41, w całości zmieniany 2 razy
Petter był strasznie zakłopotany zachowaniem dziewczyny bo nawet on pozytywny wariat nie dorównałby Lilith.
Uderzyłaś się!? Powiedział zdziwiony chłopak nie wiedząc kompletnie jak na to zareagować,nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś takim żeby ktoś sam się bił i się jeszcze z tego cieszył. Sytuacja dosyć dziwna i nie zrozumiała nawet dla takiego wariata jak Petter.
Zdziwiony a zarazem zaciekawiony tym co odparła dziewczyna bez wachania od razu powiedział.Zamieniam się w słuch,zawsze służę pomocą.Uśmiechając się w stronę dziewczyny. Był strasznie Ciekawy tego co dziewczyna mu odpowie i co dla niej trzeba zrobić. Patrząc na jej zachowanie domyślał się że będzie to coś bardzo zwariowanego,zupełnie mu to nie przeszkadzało bo to w końcu jest jego żywioł.
Rozmawiało dwóch wariatów… Tak te słowa są bardzo odpowiednie do tej sytuacji. Dla Piotrusia musiało to być bardzo zaskakujące spotkać kogoś kto… no cóż również wychodzi poza ramy normalności i przede wszystkim w ogóle się tym nie przejmuje, wręcz przeciwnie, z tego powodu tryska dumą! Oddając się w ręce dziewczyny mógł popełnić jeden z większych błędów w swoim życiu. Kiedy zgodził się na jej warunki, jej tęczówki zalśniły, a na drobnej twarzyczce pojawił się tajemniczy uśmiech, którego nie dało się odgadnąć. Jak tak teraz się zastanowię, to różnica pomiędzy nimi była spora. Ona była mała, chudą, drobną gryffonką, a on przeciwnie, wysportowany i wysoki. Mogła przy nim wyglądać jak lalka, porcelanowa lalka, którą ktoś zostawił w kwiecistym ogrodzie. Ale wracając do głównego wątku. Kiedy jej oczka zalśniły, a ząbki się ujawniły, chłopak mógł się tylko obawiać. To dzikie spojrzenie, które zwiastowało największe niebezpieczeństwo było dosyć dziwne przy jej wyglądzie, ale nie będę się kłócić. Skoro tak to wyglądało, to co ja poradzę? - Chciałabym… – zaczęła dosyć niepewnie, ale po jednym głębokim oddechu dodała sobie pewności i odwagi – żebyś spędził ze mną jeden dzień! – wyćwierkoliła radośnie i wstała z miejsca łapiąc chłopaka za rękę i nie czekając na jego odpowiedź. Czuła się samotna i spędzenie z kimś dnia było dla niej czymś, czego potrzebowała najbardziej w tej chwili. On nie musi znać powodu jej prośby, może ją po prostu spełnić. Tak ciągnąc go przed siebie przypomniała sobie, że chyba jednak powinna zapytać go o zdanie, więc zatrzymała się i odwróciła się w jego stronę spoglądając na niego tymi kocimi, smutnymi, dużymi oczkami, a jej minka mówiła jedno: „Prooooooooooszę!”.
Dziewczyny zachowanie odbiegało tak bardzo od normy jak zachowanie Pettera więc po chwili chłopak zaczął czuć się jak ryba w wodzie. Wiedział że dziewczyna ma do niego prośbę,gdy na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech chłopak zastanawiał się czy szybko nie wycofać się z tego co powiedział. Nie zdążył tego zrobić bo dziewczyna szybko powiedziała ze chcę spędzić z nim jeden dzień i złapała go za rękę wyrywając z ławki i ciągnąc go do przodu. Wyglądało to komicznie,ona taka mała a Petter taki duży.
Chłopak zaczął się zastanawiać dlaczego chcę spędzić z nim jeden dzień,było to totalne wariactwo co jak najbardziej podobało się chłopakowi. Gdy dziewczyna stanęła i poprosiła go robiąc duże oczy chłopak nie zastanawiając się odparł. Pewnie co będziemy robić?. W tym momencie już wszystko było mu obojętne był gotowy na wszystko nawet na największe głupoty.
Wymruknął z Siebie.Jesteś taka słodka. Spoglądając na dziewczynę i ten jej niewinny uśmiech oraz ciągle czerwone policzki.
Tylko jeden dzień nic więcej! Nie chcę nikogo,jest mi dobrze tak jak teraz.-Pomyślał chłopak w swoich myślach.
Jego zgoda tylko podbudowała ją do działania. Puściła go robiąc kilka kroków w tył i przy okazji piruet. Nie ma to jak całą sobą okazywać szczęście. - Nie mam pojęcia! – tak, chciała po prostu być przy kimś, nie koniecznie wiedziała co mogą robić w tym czasie. Z Jessiem mogła po prostu siedzieć, a tutaj… musiała się zmobilizować! Chłopak w końcu wróci, prawda? Prawda?! Posyłając gryffonowi szeroki uśmiech ruszyła przed siebie. Zrobią kurs po całym Hogsmeade i zobaczymy gdzie wylądują! Z tego całego stanu wybił ją głos chłopaka. Zatrzymała się i odwróciła lekko zarumieniona i… naburmuszona! Chciała zaprzeczyć, że nie jest słodka, ale dobrze wiedziała jak wygląda w tym momencie. Czerwone policzki i ta naburmuszona, dziecięca minka – tak to wygląda jak kobieta nie zmienia swojego wyglądu. Założę się za 1000 galeonów (których jeszcze nie mam, ale będę mieć!), że w wieku 21 lat wciąż będzie wyglądać jak 15-latka. Jestem o tym szczerze przekonana. Lilith westchnęła pod nosem i zamyśliła się chwilkę. - Dziękuję – wydukała zakłopotana. Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale to nie było takie łatwe… ALE! Nie może być tak spokojnie jak jesteśmy z panną Nox! Dziewczyna znowu zaatakowała chłopaka tą energią i tym wielkim, radosnym uśmiechem, złapała go za dłonie i pociągnęła w nieznaną sobie kierunku. - Ku przygodzie! – krzyknęła w przestrzeń wyciągając rękę w stronę nieba, jakby miała właśnie odlecieć. No i tak opuścili kwiecisty ogród, gdzie kwiaty niewzruszone całą tą sytuacją, kołysały się na wietrze.
z\x2 – zacznij gdzieś w Hogsmeade :3 Albo gdzie tam uważasz!
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Wszyscy wiedzieli, że nie jestem szczególnie zainteresowana zielarstwem - to dość eufemistyczne określenie, bo tak naprawdę to zielarstwo darzyłam szczerą nienawiścią, a roślinki przyprawiały mnie o mdłości. Zawsze były według mnie nieporównywalnie nudne w stosunku do zwierząt, które tak bardzo mnie fascynowały, dlatego unikałam kontaktu z nimi jak tylko mogłam. Mimo to całkiem lubiłam kwiaty - nie mówię, że darzyłam je jakąś szczególną miłością - zwyczajnie uważałam je za ładny element krajobrazu, dlatego ze względu na sprzyjające warunki atmosferyczne (było ponad piętnaście stopni i świeciło słońce) zamiast uczyć się w pokoju wspólnym wybrałam się do kwiecistego ogrodu, niedaleko cieplarni. W mojej nieśmiertelnej torbie jak zwykle znajdowała się masa niepotrzebnych przedmiotów np. nauszniki, zimne ognie czy mała buteleczka ognistej whisky dlatego z trudem wpakowałam tak wielki wolumin dotyczący życia jednorożców. Torba strasznie mi ciążyła dlatego zamiast znaleźć ławkę zupełnie odciętą od ludzi, gdzieś w głębi ogrodu, rzuciłam ją na pierwszą lepszą licząc, że nie zwali mi się zaraz na głowę zgraja wrednych pierwszaków, po czym zagłębiłam się w lekturze.