Ten ogród nie jest wielkich rozmiarów, ale za to mieści się w nim wiele rodzajów róż. Miejsce idealne dla romantycznych dusz i zakochanych par. Nikt nie wie kto się opiekuje tym miejscem jednak jest pewne, że robi to po mistrzowsku.
Autor
Wiadomość
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie chciał, a może nawet nie mógł mówić mu, że jeśli tylko ma jakiś problem, to może do niego przyjść. To mimo wszystko wydawało mu się nieco dziwne, a może niestosowne, może nie chciał brzmieć natarczywie, trudno powiedzieć. Starał się jednak przekazać chłopakowi, że gdyby tylko potrzebował pomocy, to może się do niego o nią zwrócić, a on go wysłucha. W tym akurat Christopher był naprawdę dobry, zawsze świetnie sobie radził ze słuchaniem o kłopotach swoich przyjaciół, o ich wątpliwościach, czy trudnościach, na jakie napotykali w życiu. Nie miało znaczenia, czego one dotyczą, ani czy przypadkiem nie dotykają jego samego i w przekorny sposób nie ranią, docierając dokładnie w miejsca, które pieką. Zatem, jeśli tylko Bruno naprawdę miał taką chęć, to w każdej chwili mógł do niego przyjść, zwrócić się o pomoc, a on po prostu postara się zrobić wszystko, co może, by jakoś go wesprzeć. - Wiesz, gdzie mnie znaleźć - powiedział zatem jedynie, ciepło i dość miękko, a później skupił się już na tej niezbyt mądrej, ale i niezbyt ambitnej bitwie morskiej, jaką właśnie toczyli. Tarly nie musiał się martwić, bo gajowy doskonale znał tradycje mugolskie, wiedział również, co poszczególne z nich oznaczają, więc zdawał sobie w pełni sprawę z tego, co właściwie obecnie świętują i nie miał co do tego żadnych przeciwwskazań. Mogli się w ten sposób bawić, co właściwie nieco urozmaicało ten dzień, monotonną pracę i wszystko to, co działo się dookoła nich, zaś Christopher nie miał powodów do narzekania. Nie bał się wody, nie widział w niej nic strasznego, więc po prostu korzystał w pełni z możliwości tej niemądrej zabawy, nie przejmując się ani trochę mokrymi ubraniami. Słońce grzało dość mocno, więc zapewne wkrótce będą wysuszeni. - Może po prostu nam zazdroszczą? - powiedział, kiedy już Bruno rzucił zaklęcie, nie do końca celne, a później uśmiechnął się do niego lekko, na tę uwagę, zastanawiając się, czy chłopak faktycznie dobrze się teraz bawi, czy może próbuje robić dobrą minę do złej gry. Postanowił spróbować ochlapać go nieco bardziej i tym razem wymierzył różdżkę w okolicę jego lewego barku, po czym rzucił: - Aquamenti! Miał nadzieję, że Bruno nie obrazi się za ten prysznic, jaki zamierzał mu teraz zafundować, ale skoro był już ten Lany Poniedziałek, to faktycznie powinni być mokrzy, a nie pochlapani jak jakieś nadobne panny. W końcu to miała być zabawa, a teraz zdecydowanie nie robili sobie krzywdy, prawda?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Choć nigdy otwarcie nie powiedzieli sobie, że jeden może liczyć na drugiego, to Bruno czuł, że przed Chrisem może się otworzyć i jeśli przyjdzie taki czas, zajdzie taka potrzeba, to gajowy go nie odrzuci. A tym krótkim, na pozór zwyczajnym zdaniem tylko go w tym utwierdził. I Gryfonowi zrobiło się jakoś tak... lżej. Musiał przyznać sam przed sobą, że podobała mu się ta zabawa. Świąteczna aura nadal go trzymała, mimo wyjątkowości tegorocznej Wielkiej Nocy. Ptaszki świergotały, przelatując nad ich głowami, róże pięły się po grządkach niemalże na ich oczach, pogoda była zaskakująco przyjazna, no czegóż chcieć więcej? Odrobina swawoli i wygłupów przydaje się każdemu. Gdyby Bruno nie skorzystał z takiej sposobności, musiałby udać się do Skrzydła Szpitalnego i zmierzyć sobie temperaturę. I choć przez te wszystkie lata zmienił się nieco, to jego luźne podejście do pewnych sfer życia pozostawało takie samo. Fakt, że nie korzystali z zaklęć suszących, dawał się we znaki. A przynajmniej ze strony chłopaka... Czuł, że w butach nazbierała mu się już zacna ilość wody, której skarpetki nie chciały już chłonąć. Czuł też zimne plamy na swoich spodniach, które z kolei przyklejały się do łydek. Ale czy przeszkadzało mu to wybitnie? Skądże! - Takie ładne kwiatki i zazdroszczą? - parsknął, w głowie nadając różom kolejne ludzkie cechy, przez co wyobraził je sobie jako eleganckie, zadufane w sobie młode dziewczęta, które widzą tylko czubek własnego nosa. Totalnie, schizofrenia. Stracił też czujność, co poskutkowało tym, że nie uskoczył, gdy strumień wody mknął w kierunku jego klatki piersiowej. Zaklęcie rozbiło się o jego ramię, ochlapując go sowicie. Dostało się jego włosom, wodę miał w uchu i skapywała mu z podbródka. Pokręcił żywo głową, otrząsając się z kropel i z zimna. Otarł brodę niedbale wierzchem dłoni i zachichotał. - Nieźle, ale dałem Ci fory! - żachnął się z udawanym oburzeniem, a zaraz potem wyciągnął przed siebie rękę z różdżką i zamachnął się energicznie - Aquamenti! - celował... ponad głowę mężczyzny. Czy Christopher uniknął zimnego prysznica niczym z konewki?
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris nie miał nic przeciwko zwyczajnej rozmowie, nie było sensu tego ukrywać, a poza tym, mimo wszystko, lubił i starał się pomagać, jeśli tylko miał taką możliwość. Zakładał zresztą, że jeśli coś faktycznie gnębi Bruno, to chłopak prędzej czy później postanowi o tym z kimś pogadać, chociaż nie był pewien, czy był aby na pewno właściwą osobą w tej układance. Nie zamierzał go jednak odtrącać, znał zresztą problemy ludzi w jego wieku, w końcu jego siostra miała dopiero dziewiętnaście lat i uparcie szukała własnego miejsca w świecie, co na nowo pokazywało mu, jakie problemy można mieć w tym wieku. Nie, żeby od razu był zbyt stary, żeby naprawdę je rozumieć, czy pamiętać, ale jednak inaczej patrzyło się na to wszystko przez pryzmat lat trzydziestu na karku. Na razie jednak nie zamierzał się tym przejmować, myśleć zbyt dużo, czy w jakikolwiek inny sposób się na tym skupiać, w końcu mieli się dzisiaj po prostu śmiać i dobrze bawić, a mężczyzna chciał to wykorzystać. W końcu nie każdy dzień był Lanym Poniedziałkiem, a jeśli przy tej okazji był w stanie polepszyć komuś nastrój, to czemu miałby nie próbować? Zerknął jeszcze na róże i skinął nieznacznie głową, nie zwracając uwagi na to, że naprawdę jest już nieco przemoczony, bo słońce wkrótce na pewno zrobi swoje, a trochę chłodu mu nie zaszkodzi, po czym odsunął okulary na czoło, bo i tak zaczynały już nieznacznie parować. - Róże są bardzo kapryśne, więc kto wie, co sobie teraz myślą? Może tak naprawdę śmieją się z nas mało uprzejmie - zauważył jeszcze i właściwie w pełni zgodziłby się z tym wyobrażeniem, jakie miał obecnie Bruno, bo coś w tym było. Sam, gdyby mógł, to przyrównałby właśnie te kwiaty do mocno rozkapryszonych młodych osób, które uważają, że są najpiękniejsze i nie ma sensu nawet z tym dyskutować. Uśmiechnął się zaraz pod nosem, kiedy zaklęcie trafiło w Bruna, a potem zaśmiał się na jego komentarz i zmarszczył lekko brwi, gdy zaklęcie zostało wymierzone gdzieś ponad jego głowę. Tego na pewno się nie spodziewał! Nie uskoczył więc przed prysznicem, jaki został mu zafundowany. - Aquamenti! - rzucił zaraz. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, więc Tarly został uraczony równie interesującym prysznicem, chociaż pewnie wyszedł na tym lepiej, bo Christopher nie mierzył idealnie, a skoro zdjął również okulary, to zdecydowanie gorzej widział. Jednak najpewniej, nie obyło się bez kąpieli, chyba że Bruno postanowił jednak salwować się ucieczką.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Christopher miał w sobie coś, co sprawiało, że nie dało się go nie lubić. Coś, co pozwalało zapomnieć o różnicy wieku, o różnicy w sprawowanych funkcjach w Hogwarcie. Jakiś magiczny faktor delikatności, ciepła i zrozumienia. Tak... W ostatnim czasie Bruno zdecydowanie za rzadko odwiedzał gajowego w jego chatce. Powinien to nadrobić, powinien znów wziąć w ryzy swój wolny czas i wygospodarować w nim kilka godzin na herbatkę i... rozmowy. Bo to one były kluczowe. Problemy, jakie dotykały chłopaka były różnorakie, mniejsze i większe. Postępował tak, jak zawsze, czyli... usiłował sobie z nimi poradzić sam. Nie zawsze jednak wychodziło. Gdyby odgadł myśli Chrisa, na pewno zrobiłoby mu się lżej i cieplej w okolicach serca. Choć teraz też, bez tych nadprzyrodzonych zdolności czytania w umyśle, jakoś łatwiej mu się uśmiechało. Potrzebował tej wody na swojej twarzy, potrzebował nieśmiałych promyków słońca i chłodnych podmuchów wiosennego wiatru. Potrzebował czyjejś obecności. Tylko tyle. - Wiesz co? Niech sobie myślą, co chcą. My wiemy swoje. - w jego głosie można było wyczuć pewną dozę determinacji, swoistej siły. Róże stały się metaforą. A z niego, wraz z wodą, spłynęło trochę stresu i negatywnych emocji. Oczyszczał się, luzował... I cieszył chwilą. Było pięknie! Kiedy rzucał kolejne Aquamenti w stronę mężczyzny, to nie spodziewał się swojego sukcesu w tym starciu. Był jednak bardzo ciekawy tego, czy jeśli pokusi się o ten odważny ruch i wyceluje ponad głowę swojego przeciwnika, to trafi. I... trafił! Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu. Zamarł na chwilę, patrząc jak woda zatrzymuje się nad włosami Chrisa, by potem opaść kaskadą na jego głowę i ramiona. Triumfalny uśmieszek wpełzł na twarz Gryfona, choć czuł już w kościach, że powinien szykować się na mokry rewanż. Rzadko miał okazję brać udział w prawdziwych pojedynkach na zaklęcia, więc taka świąteczna zabawa była tego namiastką. Endorfiny robiły swoje, namnażając się w organizmie, a świat wydawał się jakiś taki... prostszy. Kolejna magiczna fala pomknęła w kierunku Tarly'ego, a on od razu zerwał się do ucieczki. W planach miał dosadny sus, godny wielkanocnego zająca, ale... to był tylko plan. Uskakując - źle wymierzył odległości, co zaowocowało zahaczeniem o duży różany krzew. Obtarł całą prawą rękę, a krwiożerce kolce zmusiły go do powrotu na swoje miejsce, przez co spotkał się z falą w czołowym zderzeniu. Zaczął krztusić się wodą, która dostała się do jego nosa i już-już spływała do gardła. Nic wielkiego jednak się nie stało, a gdy Gryfon uporał się z dodatkowymi płynami w swoim przełyku, to wybuchnął śmiechem. I śmiał się dobre kilka minut. Z siebie, ze swojego gapiostwa. - Ok, wygrałeś. - wysapał - Chyba już mi wystarczy. - skierował różdżkę na swoje włosy i rzucił zaklęcie suszące. Potem zerknął na kwiatki, które go zaatakowały i posłał im gniewne spojrzenie. - Dobrze się bawiłem. Dzięki. - powiedział, uśmiechając się lekko. A potem, w bezwarunkowym odruchu, wsadził ręce do kieszeni i postąpił kilka kroków w kierunku wyjścia z różanej alejki. - Wpadnę na herbatę jakoś niedługo. Żebyś mógł się trochę powkurzać, że ktoś przeszkadza Ci w pracy. W tym jestem całkiem dobry. - lekki uśmiech zmienił się ten szelmowski, łobuzerski. Z ociąganiem przeszedł kolejne parę metrów. Coś jednak wpadło mu do głowy. Niecny plan. Z pewnością podszeptywany przez jakieś niewidzialne, złośliwe chochliki. Odwrócił się raz jeszcze w stronę gajowego i wyciągnął w jego kierunku rękę uzbrojoną w różdżkę. - Aquamenti! - ostatni, niewielki strumień wody rozbił się o ramię mężczyzny. A Bruno z chichotem godnym dwunastolatka uciekł z miejsca zbrodni. Czasami był jak wieczne dziecko. No, może nie tylko czasami.
[zt x2]
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Od Celtyckiej Nocy minęło kilka dni. Alise wciąż czuła się odrobinę zagubiona, odrobinę nieswojo — zwłaszcza po sytuacji z Desmondem oraz z Lucasem, które teoretycznie były efektem magii, a w praktyce namieszały jej w głowie. Westchnęła cicho, leniwie przechadzając się ogrodową alejką i obserwując porastające kolumny bluszcze, pnące się ku górze róże w drewnianych kwietnikach, zachęcające wszystkimi kolorami. Ich zapach roznosił się w powietrzu, nadając temu miejscu wyjątkowej aury. Uśmiechnęła się pod nosem, nachylając się nad jedną z roślin, która wkradła się na ceglaną konstrukcję, przymykając oczy i zaciągając się różanym aromatem. Trafiła tu przypadkiem, szukając nowego miejsca, bo jej ulubione drzewo na błoniach było zajęte. Westchnęła ciężko, prostując się i przeciągając z cichym mruknięciem. Ruszyła dalej przed siebie, przesuwając dłonią po złotych pasmach włosów, zgarniając je do tyłu — początkowo chciała rysować, jednak teraz odwidziało się jej po sięganie do plecaka, gdzie tkwił szkicownik oraz ołówki. Zerknęła na niebo — błękitne, bezkresna. Słońce leniwie przebijało się przez białe obłoki, rzucając promienie wprost na tajemniczy ogród. Stanęła nagle, słysząc kroki i instynktownie schowała się za kolumnę, wyglądając ukradkiem, aby przekonać się, czy to aby nie Elijah lub inny człowiek, z którym nie miała ochoty rozmawiać. To było głupie, jednak i tym razem zadziałał instynkt, kierując mimowolnie jej ciałem. Przymknęła oczy, powstrzymując roześmianie się na własną niedorzeczność, gdy błękitne tęczówki wreszcie dostrzegły męską sylwetkę. Znajomą, taką, która ostatnimi czasy dość często pojawiała się w jej głowie, naruszając jej przestrzeń osobistą pod wpływem zaczarowanego mleka. Przed oczyma zatańczyły jej wydarzenia ich poprzedniego spotkania, uniosła dłoń i palcem przesunęła po swoich ustach, zastanawiając się, co powinna zrobić. Niby unikanie innych nie wpasowywało się w jej charakter, a jednak ostatnio coraz częściej do tego sięgała. Nie chciała jednak tracić z nim kontaktu przez głupich druidów, nie czuła też wyrzutów sumienia, nie żałowała. Skąd więc wahanie? Cóż, ślizgon był popularny, a ona nie chciała sprawiać mu kłopotów, niszczyć relacji czy wywoływać kłótni. Niemniej jednak, zerkając jeszcze raz w jego kierunku, poprawiła szelki od plecaka na ramionach i bezgłośnie ruszyła do przodu, przemykając po trawie i kryjąc się za kolumnami, unikając tym samym kamiennej ścieżki. Byle uniknąć dźwięków. Znalazła się za nim, stając na palcach i zasłaniając mu oczy rękoma, nie odzywając się jednak — bo nie chciała ułatwić mu zadania. Wbiła spojrzenie w jego kark, przesuwając nim też po szerokich ramionach i dobrze zbudowanych plecach. Uśmiechnęła się pod nosem, bo nawet jeśli na kogoś czekał i miała mu przeszkadzać, mogła po prostu się przywitać, aby zabić jakąkolwiek niezręczność, jeśli takowa między nimi by powstała. Nie lubiła niedokończonych spraw, męczyły ją niewypowiedziane słowa. Zawsze lepiej było żałować, że coś się zrobiło lub powiedziało, niż że stało się z założonymi rękoma i nie zrobiło niczego. Nie zamierzała wypytywać o księżniczkowatą brunetkę, nie zamierzała robić mu wyrzutów czy żadnych pretensji, zwyczajnie, chciała się upewnić, że wszystko było w porządku. Chciała się wciąż z nim dobrze bawić. Wolała sama o to zadbać, niż czekać na jego ruch lub zrządzanie losu, bo przecież przekonali się, jak kapryśny bywał.
Drzwi dormitorium, zatrzasnęły się za nim z hukiem. Przerzucił przez ramię jedynie beżowy ręcznik i ruszył schodami, wdrapując się na parter aby pare minut później wyjść główną bramą z zamku. Planował pobiegać. Ten rodzaj wysiłku fizycznego zawsze mu pomagał zarówno w utrzymaniu kondycji, jak i w pozbieraniu myśli. A miał o czym myśleć. Obchody celtyckiej nocy, które miały miejsce kilka dobrych dni temu zrobiły trochę zamieszania, poprzez magię mleka, które wypił. Zresztą razem z Alise. Pamiętał jakby przez mgłę, że to on pierwszy ją pocałował a Krukonka nie została wcale mu dłużna. Jeśli nim władała magia druidów, to z jej strony też pewnie był to tylko imprezowy wybryk i nic nie znaczył... Cholera, wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby nie te niedomówienia. Dodatkowo, głowę zaprzątała mu także była dziewczyna, z którą najpierw zatrzasnął się w spiżarni a potem wylądował z nią na szlabanie. A tak było dobrze, jak po prostu nie rozmawiali i unikali siebie nawzajem. Nie było tematu. A teraz nagle miał taki natłok myśli, że nie wiedział co ma z sobą zrobić. Na dodatek, miał zacząć truchtać już na błoniach, kierując się w stronę drogi do Hogsmeade, ale tak się zamyślił, że nogi poniosły go w kierunku łąki nieopodal błoni. Już miał zawracać i zmieniać trasę, kiedy z daleka zobaczył znajomą jasnowłosą postać. Albo miał omamy, albo przywołał ją myślami. Zanim doszedł do kamiennej ścieżki ogródka, Krukonka, którą wydawało mu się, że widział, zniknęła mu z oczu. Przystanął i rozglądnął się, w poszukiwaniu Alise. No nic, może mu się tylko przywidziało. Już miał odwracać się na pięcie, kiedy nagle przed oczyma zapanowała mu ciemność. Poczuł przyjemne ciepło dłoni na swoich policzkach i uśmiechnął się, czego dziewczyna nie mogła zobaczyć, ale za to mogła wyczuć ruch mięśni jego twarzy. Odwrócił się gwałtownie i oplatając dziewczynę ramionami w talii. Ręcznik, który miał przerzucony przez ramię opadł bezwładnie na kostkę, a chłopak przywitał blondynkę szerokim uśmiechem. - Młoda damo, nie powinnaś tak spacerować sama. To niebezpieczne. - rzucił, przechylając nieco głowę i wpatrując się w jej kryształowe tęczówki. Nie minęła sekunda, a jego wzrok automatycznie wręcz ześlizgnął się na usta dziewczyny, a głowę Lucasa zaatakowały przyjemne wspomnienia dotyku jej aksamitnych warg z tamtego wieczora. Miał taką ochotę znowu ich posmakować, chociaż nie był już pod wpływem magicznego mleka. Zbliżył nieco głowę w jej kierunku, jakby chciał spełnić swoje zamiary, jednak ostatecznie dotknął tylko zaczepnie czubka jej nosa swoim i posłał jej przeciągłe spojrzenie oraz szczery śmiech.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nie widziała uśmiechu, chociaż wyczuła drżenie mięśni na twarzy ślizgona i przez to nie mogła powstrzymać własnego, czując wewnątrz jakąś ulgę. Zupełnie, jakby ktoś zdjął z jej ramion jakiś ciężar. Przygryzła wargę, aby powstrzymać wymalowaną na buzi radość i ukryć te nieszczęsne dołeczki, chociaż była przekonana, że i tak zauważy. Nie umiała kłamać, dopóki nie było to w szczytnym celu, jednak nawet wtedy prawdę jedynie odrobinę przeinaczała lub przedstawiała w sposób, który drugiego człowieka by nie zranił. Drgnęła na jego ruch, czując dłonie oplatające jej talie, zmniejszające dystans pomiędzy nimi. Pomimo delikatnego rumieńca, odchyliła głowę do tyłu i spojrzała mu w oczy, przesuwając dłonie w dół i przez jego ramiona, układając je na torsie – nawet nie próbowała złapać spadającego ręcznika. Wzruszyła ramionami niewinnie. - Wydaje mi się, że to Ty byłeś właśnie moją ofiarą, a nie ja Twoją, Sinclair. Więc kto z nas jest tu w niebezpieczeństwie, hmm? - zauważyła zaczepnie, podkreślając znaczenie swojego bezczelnego ataku na jego osobę i przestrzeń osobistą. Widocznie myśleli podobnie, bo przed jasnymi oczyma dziewczyny również zatańczyły obrazy minionego wieczora, a spojrzenie kierowało się w stronę miękkich ust, których truskawkowy smak doskonale pamiętała. Mleko sprawiło, że stały się wspomnieniem, które zostanie z nią na zawsze – a może to nie była tylko kwestia starożytnej magii, otaczającej ich tamtego wieczora? Nie wiedziała. Ruchem głowy zgarnęła włosy do tyłu, chcąc coś powiedzieć, ale jedynie zmrużyła oczy na krótki gest i pieszczotę, którą ją obdarzył. Jak ktoś z domu Salazara mógł być tak uroczym chłopakiem? Wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia, unosząc wcześniej przymknięte powieki, aby znów napotkać niebieskie, odrobinę ciemniejsze od jej własnych tęczówki. Woda była przerażająca i niebezpieczna, tak łatwo można było w granatowych odmętach bezkresnego oceanu zatonąć, stracić grunt pod nogami. Z nim było podobnie. Poczuła, jak jej palce zaciskają się na materiale odzienia delikatnie, jakby próbowała wyrwać się z zamyślenia, w które ją wpędził. Na chwilę, chociaż odłożyć posmak truskawek, pozbyć się aromatu róż mieszanego z jego perfumami i zapachem skóry, skupić się na czymś innym, niż ucisk w talii. A jednak nie odsunęła się, zamiast tego, starając się uśmiechnąć jak najbardziej naturalnie, musiała wiedzieć. - A więc między nami w porządku...? Tamtej wieczór.. Mam nadzieję, że nie sprawiłam Ci kłopotu i Twoja koleżanka nie była zła za tego buziaka? Chociaż kłamałabym, gdybym powiedziała, że mi się nie podobał. Zapytała cicho, mając wrażenie, że wszystkie te kolorowe róże ich podsłuchując, sprawiając, że musiała nadać temu sekretnego tonu. Patrzyła mu jeszcze chwilę w oczy, szukając jakieś wskazówki. Nie potrafiłaby poradzić sobie z wyrzutami sumienia, gdyby coś mu zepsuła, uniemożliwiła dobrą zabawę czy uraziła swoją bezpośredniością. Opuściła nieco głowę, patrząc na jego tors, na swoje palce tak kurczowo zaciśnięte, na co zareagowała natychmiast, zostawiając w spokoju wymiętolony gestem materiał, wygładzając go ruchem dłoni. W przeciwieństwie do niego nie miała aż takiego doświadczenia z chłopakami, nie potrafiła zawsze dostrzec ich zamiaru, które tak często zdradzały cele. Nie myślała tymi kategoriami. Elijah był przeszłością, była dzieciakiem i wracanie do tamtych dni pozbawione było sensu, bo teraz była całkiem innym człowiekiem. Z Boydem wyszło, jak wyszło – nie miała mu za złe, że jej unikał, bo jednocześnie czuła do siebie żal i wiedziała, że nie mogłaby go okłamywać, że wszystko jest w porządku. Zaśmiała się pod nosem, przymykając oczy i kręcąc głową z rozbawieniem. Uniosła dłoń, mierzwiąc mu włosy i robiąc pół kroku w tył, uciekła z jego objęć, chowając za sobą ręce, splątując za sobą palce. O czym w ogóle ona myślała? Jej spojrzenie przesunęło po sylwetce Lucasa, zatrzymując się na jego twarzy. - Uciekłeś do ogrodu przed stadem swoich wielbicielek? - zapytała zadziornie, przypominając sobie ich konwersację o jego popularności o tym, że często kobiety na niego „leciały” - w dosłownym tego słowa znaczeniu. - Mogę Ci się pomóc ukryć za opłatą, oczywiście. Puściła mu oczko, rzucając niewinną propozycję, mając na myśli eklerki, naukę lub być może po prostu wspólne spędzenie czasu, huśtawkę. Starała się cieszyć chwilą, a nie myśleć, bo i po co? Zapytałaby o księżniczkowatą ślicznotkę, jednak nie była tego typu dziewczyną i twarz brunetki puściła już w niepamięć, chociaż ton jej głosu czasem wracał do jej głowy. Bo co by się wydarzyło, gdyby nie przyszła? Co by się wydarzyło pomiędzy nimi, gdyby im nie przeszkodziła? Zżerała ją ciekawość i chociaż raz jeszcze spojrzała na jego usta, rozchylając swoje w zamyśleniu, żadne słowo nie uciekło spomiędzy jej warg.
Uśmiechnął się szerzej, w odpowiedzi na słowa blondynki, które ewidentnie miały być kontynuacją jego droczenia się z dziewczyną, przed momentem rozpoczętego. Tak bardzo mu tego brakowało przez ostatnie kilka dni. I także strasznie bolał go fakt, że tego dnia w Dolinie Godryka tak go zostawiła, uciekając do koleżanek. To, że Kath na niego wpadła, nie oznaczało, że Alina musiała ich opuścić. Chociaż wolał, kiedy wcześniej byli z Krukonką sami. - Sugerujesz, że teraz powinien się Ciebie obawiać? A co takiego złego, kotku możesz mi zrobić? - szepnął, zbliżając swoją twarz jeszcze o kilka centymetrów bliżej, sprawiając, że praktycznie stykali się nosami. Jej usta wydawały się wtedy tak dostępne, że wystarczyło aby pochylił się jeszcze tylko trochę a mógłby znowu... -Sinclair, dość! - pomyślał, przywołując siebie do porządku. -To była Alina, nie jedna z Twoich niewiele znaczących przygód. - była na tyle niewinna i dobra, że nie chciał i nie potrafił zrobić jej tego co do tej pory przydarzało się dziewczynom, z którymi się umawiał. Gdyby zaczął z nią flirtować i umawiać się, dając wyraźne znaki, że mu się podoba, to po pewnym czasie musiałby skończyć tę znajomość. Wszystkie tak się kończyły. Musnął koniuszkiem nosa jej nos, aby w jakiś sposób powstrzymać swoje zapędy i jednocześnie rozładować atmosferę, a żarty zawsze ratowały sytuację. Ich ciągły kontakt wzrokowy, tak intensywny i tak elektryzujący sprawiał, że miał ochotę przywalić teraz temu, który siedział w jego głowie i krzyczał na niego, kiedy tylko pomyślał o pocałowaniu Aliny. Tak słodko wtuliła się w niego, kiedy przyciągnął ją do siebie, praktycznie wczepiając się w jego klatkę piersiową dłońmi. Miał wrażenie, że mógłby tak stać i cały dzień, a nawet takie zwykłe stanie przytulonym do niej, sprawiało mu ogromną przyjemność. - Jasne, że w porządku. W najlepszym. - odparł na jej słowa, przyglądając się jej rozpromienionej buzi - Kath? Dlaczego miałaby być zła? To raczej ja powinienem, bo mnie zostawiłaś. - w jednej chwili zmienił wyraz twarzy na minę zbitego szczeniaka. - Mnie bardziej się podobał. - rzucił w końcu, mając na myśli tego całusa, za którego rzekomo Kath miałaby się gniewać na Krukonkę. Zmrużył nieco oczy i posłał jej łobuzerski uśmiech, czekając na jej odpowiedź. Ah, czyli jednak jej też się podobało. Poczuł się, jakby wygrał turniej szachowy w międzynarodowych rozgrywkach. Nie miała mu za złe, że zaatakował jej usta pierwszy, nawet jeśli była to magia mleka, a nawet więcej! Ona też obdarzyła go pocałunkiem, który jej się podobał. Jego wewnętrznemu koledze, który tak bardzo go karcił tego dnia za nierozważne posunięcia, ręce opadły z bezsilności. Nieśmiały i cichy ton głosu Alise sprawiał, że jeszcze bardziej pragnął schować się z nią gdzieś w gąszcz tych wszystkich krzewów i zatopić się w jej ustach. Merlinie, naprawdę?! Czy to mleko ma okres przydatności magii do działania jakiś tydzień? Wydawało mu się, że odkąd tylko stanął twarzą w twarz z blondynką, o niczym innym nie myślał tylko o jej bladoróżowych wargach. W czym niby ta dziewczyna miałaby mu przeszkadzać tamtego wieczora? Dlaczego miałaby go ograniczać? Przecież czuł się w jej towarzystwie wyśmienicie i naprawdę nie zamieniłby go na towarzystwo nikogo innego w tamtym momencie. A to, że o Sinclairze krążyły plotki, co do tego jakim jest kobieciarzem, nie oznaczało, że za każdym rogiem czaiła się jakaś panienka, która miałaby wydrapać Alince oczy, przy następnej okazji. Miał kilka dziewczyn, którym się naraził, jednak był to zupełnie inny temat. W przypadku znajomości z Argent było inaczej. A przynajmniej chciał, żeby w przyszłości nie było tak jak z tamtymi... W pewnym momencie Krukonka jakby ocknęła się z własnych myśli i śmiejąc się, poczochrała mu włosy i odsunęła się kawałek od niego. Przyjął to z lekkim niezadowoleniem w duchu, jednak jego uwagę później przejęły następne słowa dziewczyny. Zaśmiał się kolejny raz i z rozbawieniem obejrzał się kilka razy wokoło. - A myślisz, że gdzieś tutaj są? - zapytał, udając przejętego. - Tak serio, wyszedłem pobiegać. Te dresy nie są zbyt wyjściowe, więc lepiej patrz na mnie od pasa w górę - zażartował odwodząc w pewnym momencie ręce od ciała tak, aby tylko na moment zwrócić uwagę dziewczyny na jego ubiór. Uniósł nieco brwi, słysząc jej kolejne słowa. - Tak? Hmm, to w takim razie proszę o ratunek. Ukryj mnie. - niemal zażądał, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Był ciekawy jaką kryjówkę by mu znalazła, ale także co by za to chciała.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Miała wrażenie, że znali się już naprawdę długo, chociaż pomijając krótkie konwersacje pomiędzy lekcjami czy właśnie dzielenie ławki podczas zajęć, było to ich trzecie lub czwarte, dłuższe spotkanie. A jednak zawsze towarzyszył temu uśmiech, dobra zabawa. Sama wracała do niego myślami i zastanawiała się, jak właściwie upewnić się, że wszystko było dobrze, jak rozwikłać konflikt, o którym nie miała pojęcia, czy istnieje? Nie podejrzewała go o to, że był zły na jej zostawienie go ze ślizgonką, która jawnie była nim zainteresowana i Ali zwyczajnie nie chciała przeszkadzać, nie wiedząc, czy był nią zainteresowany. Zawsze stawiała innych nad siebie, więc niechętnie, ale odpuściła. Na jego pytanie wzruszyła delikatnie ramionami, przesuwając dłońmi po jego torsie, posyłając mu pociągłe spojrzenie spod wachlarza czarnych rzęs. Niby przypadkiem musnęła opuszkami palców skórę przy szyi. - No przecież nie mogę Ci powiedzieć, bo nie będzie ani zagrożenia, ani niespodzianki. Co to za zabawa, gdy wszystko dostajesz, jak na tacy, Panie Kocie? - szepnęła niemalże w jego usta, nie ruszając się z miejsca, gdy zmniejszył dzielącą ich odległość. I naprawdę starała się skupić na wszystkim innym, tylko niemieszającym się zapachu Sinclaira z różami dookoła. Chociaż nie wyglądała na zawstydzoną, niewielki rumieniec pojawił się na jej policzkach, skuszony bijącym od niego ciepłem i tymi błyszczącymi oczyma, które z takim wyczekiwaniem w nią wlepiał. Czasem miała wrażenie, że zwyczajnie ją prowokował, a czasem, że wszystkie ich gesty wychodziły tak naturalnie, że nie była w stanie w żaden sposób ich usprawiedliwiać. Nie robili jednak nic złego, nie musiała mieć wyrzutów sumienia. Zmrużyła oczy, gdy musnął jej nos. - Głupek. Skwitowała jedynie z teatralnym westchnięciem, nie mogąc oderwać od niego oczu. Kochała ludzi, a ślizgon był intrygujący i na swój sposób wyjątkowy, pachnący watą cukrową oraz karmelem. Wiedziała, że ukrywał w sobie znacznie więcej, niż jej pokazywał. Dlatego musiała zapytać, bo właściwie to był główny cel tego zaczepienia, które przerodziło się w szczery i ciasny uścisk, splątujący ze sobą nie tylko spojrzenia, ale i oddechy. Była pewna, że te maleńkie iskierki dookoła nie były wytworem, tylko jej wyobraźni, że też je widział, chociaż nie zamierzała z tym nic robić. Zacisnęła usta, czując wyrzuty sumienia. Posłała mu przepraszające spojrzenie, a uśmiech nieco zbladł. - Mhmm... No bo wyglądała, jakbym stała jej na drodze, a wiesz, nie chciałam psuć Ci planów towarzyskich. - wytłumaczyła ze spokojem, chcąc przedstawić mu swój punkt widzenia, byle się na nią nie złościł. Przecież mu nie powie, że brunetka wpatrywała się w niego niemalże z miłością i oddaniem największej fanki, bo pewnie sama nie była lepsza – zwłaszcza mając we krwi truskawkowe mleko. Przygryzła na chwilę dolną wargę. Wiedział przecież, że chciała z nim spędzić wieczór, bo sama o to pytała, gdy tylko zgubiła koleżanki. Z drugiej jednak strony ta cała sytuacja ze wstążką i Desmondem, która odrobinę truła ją od środka, wypełniała obawą o wywalenie ze studiów. Modliła się, aby kadra nie zwróciła na to uwagi i wszystko zrzuciła na starożytną magię. Spuściła wzrok, starając się nie dać negatywnym myślom, bo i po co? Nie mogła już nic z tym zrobić. - Obiecuję, że Ci to wynagrodzę, okey? Nie rób takiej miny. Nie zostałeś sam przecież.. Oh, no Sinclair! Wcale nie, wcale nie bardziej. Na jego łobuzerski uśmiech, wywróciła teatralnie oczyma. Skąd niby wiedział, któremu z nich się bardziej podobało? Nie siedział w jej głowie. A była przekonana, że truskawkowy napój wszystko barwił na różowo. Przyglądała mu się badawczo, gdy przez twarz mężczyzny przebiegł grymas konsternacji, chociaż ślepia wciąż błyszczały w charakterystyczny dla niego, pełen humoru oraz nonszalancji sposób. Pasowało mu to. Owszem, słyszała jakieś plotki na jego temat, jednak puszczała je mimo uszu i wcale jej nie obchodziły. Nie była dziewczyną, która ocenia na takiej podstawie, tylko głupio odważną gęsią, która, dopóki sama się nie przekonała, nie wierzyła w bajki opowiadane przez innych. Poza tym i wtedy zwykle znajdowała wytłumaczenie, usprawiedliwienie działań drugiego człowieka. Łatwo wybaczała, była naiwna, zbyt empatyczna – ta cała paleta wad sprawiała, że wcale nie miała w życiu lekko, chociaż do noży wbijanych w plecy była przyzwyczajona. Jej historia z chłopcami była raczej krótka, zwięzła i podzielona na rozdziały, które zwykle starała się zamykać. Przeszłość powinna nią pozostać, nie wpływać na teraźniejszość, która przecież kształtowała przyszłość. Przymknęła oczy, mierzwiąc mu włosy i odsuwając się nieco, rzucając mu luźną propozycją, nad którą właściwie nie pomyślała. Idąc jego śladem, rozejrzała się dookoła, przyglądając się dłużej oplatającym kolumny różom. - Jestem przekonana. - odparła cicho, wchodząc w tryb konspiracji i tajemnic, a gdy tylko splotła za sobą dłonie w uścisku, wbiła delikatnie paznokcie w skórę. Nie powinna się wtrącać i tak mówić, ale zawsze, gdy dało się dostrzec dobrą zabawę, szła w tamtym kierunku. Zwłaszcza że stał przed nią Lucas, a nie ktoś inny. Jego uśmiech, śmiech, prowokujące spojrzenie – wszystko to zachęcało do głupot, zapomnienia, że poza tym ogrodem i głupimi pomysłami w jej głowie, istniał jeszcze świat. Prychnęła rozbawiona na komentarz o dresach, wywracając oczyma, nie zdążyła jednak skomentować, bo wyraził chęć, prośbę o pomoc. Oczy jej zalśniły, a niebezpieczny uśmiech zatańczył na jej ustach. Przygryzła wargę, słysząc kroki gdzieś za plecami, odgłos trzewików uderzających o bruk. Jak mogła go tak zostawić, skoro chciał ucieczki? - Ufasz mi? - zapytała tylko, wyciągając w jego stronę dłoń z niewinną miną, na jaką było ją stać i gdy ich uszu dobiegły głosy jakichś uczniów, złapał go za rękę bez czekania na odpowiedź, jakby wiedziała, że będzie twierdząca. Za kolumną zboczyli ze ścieżki, mknąc w głąb różanego ogrodu, przemykając pomiędzy rosnącymi tu drzewami i krzewami o kwieciu w odcieniach czerwieni, bieli, różu czy żółci. Do aromatu róż doszedł jeszcze ten charakterystyczny dla świeżej trawy pokrytej ranną rosą, pokrytych zielonymi liśćmi drzew. Nie do końca wiedziała, gdzie zaprowadzą ich jej nogi, jednak nie miało to znaczenia. Dostrzegając mur wystający ponad roślinność, uśmiechnęła się pod nosem, ręką odgarniając kolczaste krzewy i wciągając go za sobą do niewielkiego, zapomnianego zagajnika z kawałkiem polany, przylegającego bezpośrednio do zamczyska. Obróciła się tak, że przez pociągnięcie dłoni, chłopak znalazł się plecami oparty o mur, a ona stała przed nim z wypiekami na twarzy, rozkołysanymi kosmykami włosów i rozbrajającym uśmiechem. - Nie powinieneś! A co gdyby to była pułapka? Gdybym chciała wciągnąć Cię w szaleństwo, z którego nie uciekniesz? Zapytała cicho, unosząc brew – chcąc zabrzmieć i wyglądać groźnie. Zsunęła plecak z ramion, zrzucając go na ziemie. Wsunęła dłonie w kieszenie czarnych jeansów z wyższym stanem, które na sobie miała i tym samym puściła jego dłoń, robiąc jednak kilka kroków ku brunetowi, zmniejszając dzielącą ich odległość. Czy przez chwilę pomyśli, że była groźna? Krukonka zwilżyła usta, przyglądając się jego twarzy, zupełnie, jakby udawała tego nieszczęsnego kota, który chciał upolować jakąś mysz. I wtedy właśnie ją olśniło. A co, jeśli to było rozwiązanie? Ta myśl w jej głowie, nieśmiało szepcząca do ucha, próbująca przekonać ją do wypowiedzenia na głos swojego niedorzecznego pomysłu. Wysunęła jedną dłoń do góry, przeczesując palcami włosy od góry i odrzucając je na plecy. Biała bluzka była nieco luźniejsza i krótsza, momentami odsłaniając płaski brzuch – bluzę schowaną miała w plecaku. Stanęła przed nim, opierając dłoń o chłodne cegły po jego prawej stronie, zawieszając spojrzenie na swojej dłoni, tocząc wewnętrzny konflikt i przez chwilkę tylko nie patrząc mu w oczy.
To naprawdę robiło się niebezpieczne dla Lu, że zachowywał się w ten sposób przy Krukonce. Lubił spędzać czas z ludźmi i poprawianie im humoru czy żartowanie naprawdę sprawiało mu ogromną przyjemność. Tak samo w przypadku chwil spędzonych z Aliną, jednak nie mógł dojść do tego czy do tej pory widok dziewczyny cieszył go tak samo jak widok każdego innego znajomego czy może bardziej. Wiedział jedynie, że uśmiech sam pchał mu się na ryjek, kiedy dziewczyna choćby na niego spojrzała. Tak było podczas celtyckiej nocy, podczas wypadu na eklerki i nawet w bibliotece, kiedy próbował nie zejść na zawał, kiedy pierwszy raz dostrzegł jej dołeczki. To powinno być karalne! Kiedyś zgłosi to do Wizengamotu... Niby taki drobny gest, a chłopaka aż przeszedł delikatny dreszcz po plecach, kiedy Alise niby mimochodem przejechała opuszkami palców gdzieś w okolicy jego szyi. Już gdzieś tam zaczynały się rejony, gdzie miał wrażliwą skórę, dlatego zareagował jeszcze szerszym uśmiechem, maskującym ciarki, które przeszły mu wzdłuż kręgosłupa. Uwielbiał droczyć się z blondynką, dlatego tak ją podpuszczał i nazywał dzieciną czy kotem. Aż przypomniał sobie jej reakcję, kiedy w Dolinie Godryka pogłaskał ją po głowie, a ta wypaliła z pretensją, że nie jest tym domowym zwierzęciem do głaskania. Na samą myśl o tym, uśmiech pchał się na jego usta. - To ja byłem osobą, która dostała tego całusa od Ciebie, więc wnoszę, że to MI bardziej się podobał. - oznajmił na jej słowa, stanowczym tonem, próbując przekonać ją do swojej racji. Oczywiście, na jego twarzy nadal widniał cień rozbawienia, więc wiadomo było jak podchodził do tematu. W końcu chyba obydwoje mieli z tyłu głowy to, że była to magia mleka. Kiedy dostrzegł nowy, nieznany mu wyraz twarzy dziewczyny, który pojawił się w ułamku sekundy, uniósł brew do góry i już miał otwierać usta, aby odpowiedzieć jej, że w takim razie jest do jej dyspozycji, kiedy usłyszał w oddali jakieś głosy. Uśmiechnął się kącikiem ust, podejrzewając, że Argent już obmyśla plan jak go tu wepchnąć w krzaki i uciec, tak żeby nie znalazła go żadna z jego psychofanek. Doprawdy, urocze, że ktoś uważa, że takowe posiada. Chwilę później wszystko zadziało się jakby w przyspieszonym tempie, a może jemu tylko tak się wydawało, dlatego, że całkiem nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Mając na myśli "pomoc w ukryciu się" myślał, że Alina wepchnie go po prostu gdzieś między krzewy, jednak ta postanowiła, wiodąc go za rękę zaprowadzić gdzieś wgłąb ogrodu. Jakby dokładnie wiedziała gdzie chce iść i gdzie znajduje się miejsce, które ją interesuje. Zatrzymali się w małym zagajniku, blisko zamku, bo wyraźnie poczuł na plecach zimny mur, kiedy Alise pociągnęła go i dosłownie odstawiła pod ścianę. Podobała mu się ta dominacja u dziewczyny, dlatego, jak tylko stanęli twarzą w twarz, obdarzył ją tajemniczym uśmiechem. - Z chęcią mogę udawać Twoją ofiarę, wpadającą w pułapkę. - oznajmił cicho, obserwując rozmarzonym wzrokiem jak zbliża się do niego odrobinę. Naprawdę, kiedy próbowała udawać groźną wydawała mu się jeszcze bardziej nie do oparcia się. Zawsze była urocza i przepiękna, ale w tej chwili, kiedy próbowała pokazać charakterek, zdawała się jeszcze bardziej pociągająca. Przenosząc spojrzenie z jej błękitnych tęczówek na usta, które postanowiła w tym momencie subtelnie oblizać, miał wrażenie, że ewidentnie go kokietuje. Jakby potrzebowała tych wszystkich babskich sztuczek... Sama z siebie była wystarczająco "do schrupania", jakby to określili z Maxem albo Phillem. Oj, i to dosłownie. Milczał, kiedy poprawiała włosy, a przy tym jej bluzka podjechała nieco do góry, odsłaniając kawałek nagiego ciała. Czy dziś był jakiś dzień sprawdzianu jego cierpliwości? Czy ona testowała go czy jest w stanie nie rzucić się na nią w przeciągu pół godziny, od czasu kiedy się przywitali? Merlinie, jak ci kolesie dają rade wytrzymać w celibacie, kiedy po globie chodzą tak nieziemskie istoty jak ona? Przez moment całkowicie pogrążona we własnych myślach Krukonka, stała z odwróconym od niego spojrzeniem i najwyraźniej nad czymś intensywnie myślała. Podążając wzrokiem, za jej ręką opadającą po jego prawej stronie, uznał, że musi przerwać jej konsternację. Uniósł swoją dłoń ku twarzy dziewczyny i położył ją na jej policzku, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. - O czym tak zawzięcie myślisz, Argent? - szepnął, nie spuszczając z niej oczu. Naprawdę nie wiedział co ona z nim robiła, ale robiła to doskonale. Nie pamiętał kiedy ostatnio tak bardzo musiał panować nad swoją siłą woli i tak bardzo opierać się kobiecemu urokowi. Ktoś mógłby pomyśleć, że Lucek dorasta do poważnych zachowań...
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
- To Ty pocałowałeś mnie pierwszy. - odpowiedziała, nie dając mu wcale za wygraną i jeszcze bezczelnie puszczając mu oczko na znak, że mu tym razem nie ulegnie. Magia mleka z pewnością miała w tym swój udział, ale miała wrażenie, że te iskry w powietrzu pojawiły się już wcześniej, nabierając na intensywności i znajdując upust w tym krótkim pocałunku, który pchnięta starożytną magią mu podarowała. Chciała coś jeszcze dodać, jednak głowa odwróciła się przez ramię do tyłu, a ona uniosła brwi, nieco zdziwiona tym, jak los i wszechświat sprawia, że jej szalona myśl, niewielki pąk w głowie rozkwitał, zmuszając ciało do działania. Bez myślenia, impulsywne, szczere. Nie potrafiła się oprzeć, jeśli czegoś chciała, a syndrom małego bohatera skutecznie sprawiał, że musiała go uratować, nawet jeśli była to tylko gra przedstawiania światu. Cały on. Zachęcał, prowokował, intrygował. Złapała go pewnie, splątując ze sobą ich palce. Bez ostrzeżenia ruszyła do przodu, łapiąc za kolumną i obracając ich tak, że wbiegli na trawę i już prosto przed siebie, do wymyślonego miejsca, które mogło równie dobrze nie istnieć. Była tu kiedyś, wiele lat temu – nim jeszcze wyjechała do Meksyku. Ogród być może niewiele się zmienił, jednak zamglone wspomnienia sprawiały, że nie potrafiła przywołać obrazów i ścieżek, których wtedy używała, zwłaszcza że miała tragiczną orientację w terenie. Potrafiła zgubić się absolutnie wszędzie, a do tego nie umiała pływać i panicznie bała się burzy, czy można być większą ofiarą i mieć więcej wad? W całej fasadzie odwagi, którą dookoła siebie tworzyła, kryło się naprawdę wiele tchórzostwa. Nigdy jednak nie przejawiała go względem ludzi, woląc żałować dokonanego czynu niż rezygnacji bez chociaż jednej próby, kończącej się zwykle gdybaniem i tworzeniem w głowie scenariuszy, które nigdy nie miały nadejść. Nie chciała, aby był takim scenariuszem przez Celtycką Noc i jej magię, ale nie spodziewała się, że niewinna próba upewnienia się, że ich relacja jest bezpieczna, potoczy się tą drogą, że zdecyduje się ułożyć dłonie na jej talii z tym swoim łobuzerskim uśmiechem, że zaryzykuje kontynuację tego droczenia się, mającego przecież magiczne podstawy. A może rzucił jej wyzwanie jeszcze na eklerkach, gdy z zaskoczeniem na twarzy ujął jej dłoń? Nie wiedziała. Przymknęła na chwilę oczy, łapiąc głębszy wdech, pozwalając, aby różany aromat wdarł się do nozdrzy i przywrócił ją do chwili obecnej. Obróciła głowę przez ramię raz jeszcze, tym razem patrząc, czy za nią nadążał, ignorując wpadające na twarze jasne kosmyki włosów. Nie planowała przyparcia go do muru, chociaż wcale jej to nie przeszkadzało. Złapała oddech, podnosząc na niego błyszczące ślepia. Zaśmiała się cicho na jego słowa, kręcąc głową z niedowierzaniem, mając ochotę znów zmierzwić brązowe kosmyki włosów, pogrążone w chaotycznym nieładzie. Zmniejszyła więc dzielącą ich odległość, pozbywając się ciążącego jej plecaka – nosiła tam wiele rzeczy, zwłaszcza że był to przedmiot powiększony zaklęciem i niezwykle pojemny. - Udawać? A co, jeśli już nią jesteś i po prostu o tym nie wiesz? - odparła w ten sam sposób, nie chcąc pozwolić, aby wiatr porwał wypowiadane słowa. Lepiej, aby zostały w zagajniku. Odcięcie od reszty ogrodu przez drzewa, których korony porastały zielone liście oraz przez pełne róż krzewy sprawiały, że zagajnik sprawiał wrażenie jakiegoś bezpiecznego fortu, który zapewniał prywatność. Jedynie kwiaty mogły podsłuchać, bo nie wierzyła, że komukolwiek chciałoby się zapędzać aż tak daleko. Przeczesała włosy dłonią, zgarniając je na plecy. Widziała, w jaki sposób na nią patrzył, ale nie potrafiła jednoznacznie określić znaczenia tego wzroku. Była przecież zwykła, miał mnóstwo lepszych i ładniejszych dziewczyn dookoła. A jednak dał się porwać, ciągle ją sprawdzał. Gdyby nie lubił prowadzonej przez nich gry, nie tkwiłby grzecznie przyparty do muru, pozwalając jej na to, aby robiła to, na co miała ochotę. Prychnęła do swoich myśli, nie mogąc pozbyć się rozbawienia wynikającego z niedorzeczności własnych myśli. To, co on, postrzegał jako czarowanie i kokieterie, ona robiła całkiem naturalnie, kompletnie się nie starając – nie licząc momentów, gdzie puszczała mu oczko lub zaciskała palce na materiale jego dresu, zaczepiała palcami o rozgrzaną skórę przy szyi, czując pod palcami obojczyk. Zignorowała uniesiony do góry materiał. Ubrana była prosto, zwyczajnie. Białe adidasy pasowały do równie białej, gładkiej bluzki i wszystko to kontrastowała z ciemnym materiałem spodni. Nic więcej. Odpłynęła myślami, opierając dłoń o mur i czując jego przenikliwy chłód, który wywołał dreszcz na jej skórze, zostawił gęsią skórkę. Poza różami znów czuła perfumy Sinclaira i ten karmel. Zapytać? Zaryzykować? Czy to nie doda kolejnej iskry, do ich gry i czy jednocześnie nie będzie ratunkiem, o który prosił? Zacisnęła usta, a kolejna fala ciepła, dreszczy, przemknęła po jej ciele od góry do dołu, gdy przyłożył dłoń do jej policzka. Przesunęła spojrzenie na niego, odszukując dwóch błękitnych punktów na twarzy, chwile jeszcze milcząc i patrząc w nie głęboko, jakby chciała dostać wskazówkę, małą podpowiedź. Co miała robić? Zrobiła krok w jego stronę, przykładając policzek do jego dłoni i na chwilę przymykając oczy, wydała z siebie ciche mruknięcie zastanowienia, chcąc jeszcze chwilę potrzymać go w niepewności. Bo mogła. Bo lubiła ten wyraz twarzy, który wtedy miał. - Myślę o... - przerwała na chwilę, pozwalając sobie unieść dłoń i oprzeć ją o jego tors wypowiedź — O Tobie i rozwiązaniu Twojego problemu. Sinclair, mam dla Ciebie propozycję. Oznajmiła niewinnie, wzruszając ramionami, nie bardzo wiedząc, jak przekazać swój prosty i niezwykle genialny w swoim mniemaniu pomysł tak, aby zrozumiał jego doskonałość. Rozwiązywał problemy fanek, a i jej zapewniłby spokój, może odwrócił myśli od rzeczy, które tak nachalnie się tam pojawiały, zabierając radość z dnia codziennego. Stanęła na palcach, przesuwając nosem o jego nos tak, jak on zrobił wcześniej. - Myślę, że.. - zaczęła kolejny raz, szeptem, prosto w jego usta, aby zaraz przesunąć głowę w prawo i dotrzeć do jego ucha, jakby zdradzała mu największy sekret na świecie. Bijące od niego ciepło, przyjemny zapach – nieco rozpraszały, ale przymknęła oczy, koncertując się na wypowiedzi, na chwilę ignorując bodźce zewnętrzne. - Że powinieneś być moim facetem Lucas. Zamilkła, opadając na pełne stopy, aby cofnąć się pół kroku i odchylić głowę, posłać mu zaciekawione i długie spojrzenie. Uśmiechnęła się pod nosem, przekręcając głowę nieco w bok, ignorując opadające do przodu, jasne pasma. - Takim udawanym. Ty będziesz miał spokój od dziewczyn, ja będę miała spokój. Tylko bez daty ważności – dopóki nie spotkasz takiej, co Ci zawróci w głowie lub ja nie spotkam swojego księcia. Możemy ustalić dogodne warunki. Brzmię jak wariatka, prawda? Zapytała z rozbawionym westchnięciem, śmiejąc się chwilę. Stanęła jednak obok niego, przywierając plecami do muru, podobnie jak. Zimno skutecznie przedarło się przez ubranie, zostawiając to nieprzyjemne uczucie, które jednak pobudziło równie mocno, co niepewność i ciekawość na odpowiedź z jego strony. Uniosła dłoń, przykładając ją do piersi. Dlaczego tak mocno waliło jej serce, skoro to był jej pomysł?
Kiedy tylko znaleźli się w różanym zagajniku, poczuł magię tego miejsca. Nigdy nie był w tym ogrodzie, bo nawet nie zapuszczał się w takie miejsca, kiedy wychodził z zamku pobiegać, jednak miało ono swój urok. Zwłaszcza, jeśli był tak razem z Aliną. - Oj, mieć takiego oprawcę to sama przyjemność - mruknął z nieznikającym uśmiechem na ustach. Mógł mieć przed sobą setki dziewczyn, a i tak w tej chwili wybrałby spędzenie tego popołudnia w ogródku z Alise. Przemawiało za tym to, że dał się jej porwać i szedł posłusznie tam gdzie go prowadziła. Może i nie była świadoma swojego gestowego flirtu, jednak on jako facet odbierał to podwójnie intensywnie. Jak mógłby pozostać temu obojętny? Był pewny, że nie stroiła się godzinami przed lustrem, ale i tak wyglądała zawsze olśniewająco. Jak to mówią, ładnemu we wszystkim ładnie. Zgadzał się w stu procentach z tymi słowami. Kiedy pogrążona we własnych myślach biła się z nimi, był pewny, że to co ją trapi na pewno nie było godne takiego zamartwiania. Dlatego właśnie przerwał jej konsternację, dotykając jej policzka i przywracając ją z powrotem na Ziemię, zapytał o czym tak myśli. Nie od razu odpowiedziała. Potrzebowała chwili, w której Lu nie mogąc powstrzymać odruchu i pogładził jej skórę wewnętrzną stroną kciuka, próbując ją dodać jej otuchy. W czymkolwiek tkwił jej problem w tej chwili, był pewien, że da sobie z nim radę i na pewno podejmie właściwą decyzję. Poczuł jak napiera delikatnie policzkiem na jego dłoń, zamykając oczy, a chłopak miał coraz gorsze myśli co do jej rozterek. Wreszcie odezwała się, a jej słowa sprawiły, że jego złe przeczucia zniknęły a na kącik jego ust uniósł się nieznacznie do góry, po usłyszeniu słowa "propozycja". Krukonka miała dla niego jakąś ofertę. Był niezmiernie ciekawy czego miałaby ona dotyczyć i na czym miałaby polegać, wiec jak tylko musnęła jego nos czubkiem swojego, dokładnie tak jak na powitanie z dziewczyną, błysnął zębami w szerokim uśmiechu i nie przerywał jej. Kolejna sekunda i kolejne słowa oraz kolejny gest, który wbił go niemal plecami w ścianę, o którą był oparty. Milimetry od jego ust, po to aby chwilę później ciepły oddech dziewczyny Lu mógł poczuć na wrażliwej i cienkiej skórze okolicy ucha. Przymknął powieki oddychając płytko i krótko, kolejny raz czując ten dreszcz podekscytowania, który powędrował wzdłuż kręgosłupa Ślizgona. Dopiero po chwili, z kilkusekundowym późnieniem dotarły do niego słowa Aliny. Otworzył powoli oczy i zdał sobie sprawę z ich znaczenia. Dziewczyna ruszyła niemal natychmiast z wyjaśnieniem konkretów i sprostowaniem. "...powinieneś być moim facetem Lucas. Takim udawanym." - czy to, że chce aby został jej fakowym chłopakiem powinien uznać za komplement czy za obelgę? Mogło to oznaczać, że jest niewystarczająco dobry, aby mógł być dla niej prawdziwym facetem, jednak z drugiej strony... zaproponowała to szczerze, twierdząc, że ona chce mieć także przerwę od związków. Czyli jednak może i nie był dla kimś, kto mógłby być jej chłopakiem. W pierwszym momencie nie wiedział co myśleć o jej propozycji. Za bardzo była rzekomo skierowana na niego, aby "chronić go przed wielbicielkami"... Nie potrzebował przecież takiej ochrony. Jednak widząc jej uśmiechniętą twarz, wiedział, że jest zadowolona ze swojego pomysłu. Niezależnie od tego jak bardzo ten pomysł był pokręcony, w gruncie rzeczy jemu też się podobał. W końcu w jakiś sposób będzie ją miał. Podobała mu się zdecydowanie ta perspektywa. Nadal milczał, nawet kiedy zapytała czy brzmi jak obłąkana i opadła plecami o ścianę, tuż obok chłopaka. A on nie wykazywał niemal żadnych oznak jakiejkolwiek reakcji. Też trzymała go w niepewności, przedłużając ten moment, kiedy wreszcie wyznała mu o co jej chodzi. Patrząc przez chwilę przed siebie, wreszcie wydał z siebie dźwięk. Zaśmiał się przyjaźnie, przenosząc spojrzenie na blondynkę. - Zgadzam się. - odpowiedział krótko, wodząc wzrokiem po jej profilu. – Mam tylko jedno "ale" - dodał, po chwili, z błyskiem w oku, prostując się i stając wprost przed nią. – Mogę całować Cię nawet bez świadków - zarządził, wytrzymując jej błękitne spojrzenie, kiedy z zaciekawieniem nasłuchiwała jego warunku. Wyciągnął ręce przed siebie, na wysokości jej bioder i kładąc dłonie na nich, jednym ruchem przyciągnął dziewczynę do siebie. Nie czekając już ani chwili dłużej, wpił się w jej usta, wreszcie dając upust pragnieniu, które chciało przejąć nad nim kontrolę do tej pory. Ten buziak w Dolinie Godryka zdecydowanie nie zaspokajał tego pragnienia. Tym razem niemalże od razu jego język wtargnął między jej wargi i poznawał ich kształt, smak i miękkość od nowa. Ah, ile można było czekać na ten moment i jak smakował, kiedy wreszcie opadły jego więzy wstrzemięźliwości i mógł zatracić się w tym pocałunku, nie musząc myśleć o jakichkolwiek konsekwencjach. Przeniósłszy jedną rękę z jej talii, uniósł ją ponownie do jej policzka, aby chwilę później wpleść palce w jej włosy, nieznacznie przygarniając jej głowę do siebie.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Wiedziała, że słowo „propozycja” go zaintryguje. Nie znali się długo, ale zdążyła już troszkę poznać cechy dominujące w jego charakterze i z pewnością był mężczyzną, który lubił ryzykować. Miała wręcz wrażenie, że ciągłe rzucanie mu rękawicy – czy to słownej, czy fizycznej, było tym, co prowadziło do rozwoju najsilniejszych u niego relacji. Przez to, że Alise lubiła słuchać innych i była dobra w obserwacji, szybko dostrzegała prawdziwy kolor drzemiący w ludzkim sercu. Oczywiście mogła skupiać się na tych najsilniejszych zaletach, jednak ona preferowała odnajdywanie tych malutkich klejnotów, które ludzie zwykle chcieli ukrywać. Zarówno Lucas, jak i krukonka takowe mieli. Błękitne ślepia zalśniły z jakąś łobuzerską, szaloną odrobinę iskrą. Argent należała do dziewcząt śmiałych, jednak nie rzuciłaby tej krzątającej się w chaosie jej myśli propozycji byle komu. Musiała istnieć jakaś więź, porozumienie. Ta cząstka, która sprawiała, że blondynka miała to nieodparte wrażenie, że znali się od wielu lat. Nigdy wcześniej nie postępowała w ten sposób – romantyczne uniesienia nie były tym, czego szukała. Nie chodziło o to, czy był dla niej dobry, czy nie dobry, czy go chciała lub nie chciała tak na poważnie – wbrew temu, co pokazywała, nie miała doświadczenia i odwagi narzucania się komuś na płaszczyźnie wymagającej zaangażowania emocjonalnego. Denerwował ją jednak fakt, że nigdy nie była dość dobra. Ani z Elijah, ani z Boydem. I to nie tak, że chciała Lucasa wykorzystać, bo gdyby nie te fanki, które weszły jej do głowy, nigdy by nie zapytała. To miała być obustronna korzyść. W tej chwili wydawało się jej to najlepszym pomysłem, lekarstwem, na gorycz rozczarowania i jakiegoś dziwnego, nieprzyjemnego ukłucia gdzieś wewnętrz. Przymknęła oczy, napierając policzkiem na jego dłoń, odnajdując w tym prostym geście jakieś zapewnienie, odwagę. Z pewnością działała impulsywnie, pod wpływem chwili, ale może też i chęci dobrej zabawy, która ze ślizgonem była gwarantowana. Kwestią czasu było, jak wątłe ramiona obciążą wyrzuty sumienia, bo z pewnością była to druga najbardziej egoistyczna rzecz, jaką zrobiła w życiu, o jaką poprosiła. Nie wiedziała, dlaczego zagrywała tak paskudnie. Wiedziona jego ciepłem i zapachem, zaczepnie rozgrzewała skórę na twarzy chłopaka uciekającym spomiędzy ust powietrzem, aby po złożeniu tej niepoprawnej propozycji, na której brzmienie przeszedł dreszcz ją samą, zdać sobie sprawę, co takiego powiedziała. Dużo mniej wariacko brzmiało to w jej głowie. Dmuchnęła jeszcze w płatek jego ucha, dłonią przesuwając po torsie, zaciskając pomiędzy palcami suwak od bluzy, a potem dała mu odetchnąć, czując napływające zakłopotanie. Poprawiła dłonią włosy, mając wrażenie, że z tej swojej głupoty, zaraz dostanie zawału. A on milczał jak zaklęty, czym wcale jej życia nie ułatwiał. Nie miała pojęcia, jak to wszystko postrzegał, a jednak fala obaw napłynęła na nią niczym zimny prysznic: a co, jeśli go uraziła, a tamta brunetka była jego dziewczyną? Zamrugała kilkakrotnie, przywierając plecami do muru. Był zimny, orzeźwiający, może nawet przywracający ją na ziemie, bo zdawać się mogło, że gdzieś odpłynęła. Zaśmiała się cicho, kładąc dłoń na twarzy i przecierając palcami przymknięte powieki, pokręciła na samą siebie z niedowierzaniem. Jak zwykle, biła rekordy bycia przysłowiową blondynką. Chrząknęła, otwierając usta, chcąc go przeprosić – gdy nagle jaśnie ślizgon się odezwał, sprawiając, że odwróciła głowę w jego stronę i wbiła w niego zszokowane ślepia, bo nie spodziewała się, że to zrobi. Jak to? Zapytała z gotowym scenariuszem odmowy w głowie. Milczała, wędrując za nim spojrzeniem, aż stanął przed nią i patrzył z góry, wcale się przy tym nie wywyższając. Jakby instynktownie przycisnęła plecy do ściany, przekręcając głowę w bok i posyłając mu pytające spojrzenie, bo jaki mógł mieć ten jeden warunek, jedno, ale? Miliony opcji zaczęło pojawiać się w jej głowie, obrazy przelatywały jej przed oczyma, rozproszone widokiem niebieskich oczu bruneta. - Huh? - wyrwało się jej tylko, zanim pewnym ruchem przyciągnął ją do siebie, dłonie kładąc na jej biodrach. Uległa zaskoczona, czując, jak jasne policzki oblewają się szkarłatnym rumieńcem, a jasne pasma włosów spływają do przodu, wprawione w kołysanie gwałtownym ruchem. Oparła dłonie o jego tors, tak znajomy i tak obcy. Wytrzeszczyła oczy, gdy ją pocałował w sposób całkiem inny niż podczas Celtyckiej Nocy. Bardziej śmiały, pewny siebie i pasujący do tego, co sobą reprezentował. Przymknęła powieki, jedną dłoń przesuwając wyżej, kładąc na jego plecach i palcami zaczepiając odkrytą skórę karku. Starała się za nim nadążyć, odwzajemniać coraz to intensywniejsze pocałunki, przez które przyśpieszał jej oddech, co rusz plączący się z jego własnym. Miał tak samo ciepłe i miękkie usta, jak wcześniej, chociaż nie smakowały już truskawkami w tak wyrazisty sposób. Gdy wplótł jej dłoń we włosy, nie pozwalając jej uciec, instynktownie drgnęła i cofnęła się pół kroku, znów przylegając plecami do muru, jednocześnie odsuwając się na kilka milimetrów od jego ust. Zaczepnie, chociaż wciąż delikatnie zahaczyła zębami o jego dolną wargę, uśmiechając się pod nosem i wzruszając ramionami. - Będę musiała sobie jakoś poradzić z tym Twoim warunkiem. Jakiś jeszcze? Zaskakujesz mnie, Sinclair. - zapytała cicho, jakby bojąc się mówić wyraźniej czy głośniej. Jakby ktoś miał odkryć to kłamstwo. Spojrzała mu w oczy spod wachlarza kruczoczarnych rzęs, przesuwając palcami po skórze na jego szyi. Dała mu krótkiego całusa, a potem drugiego, drocząc się zwyczajnie z rozbawieniem. Widziała po jego oczach, że tym razem, może mu braknąć cierpliwości. Trzymana wcześniej na torsie dłoń zsunęła się nieco, obejmując go w talii. Chociaż kolor policzków mógł wskazywać na onieśmielenie, jasne tęczówki wskazywały na całkiem odmienne emocje, które targały nią od środka. Tak, jakby sama nie dawała wiary temu, co właśnie się działo. Zastygła w bezruchu, milimetry od jego warg, tym razem bez rozbawienia.- Jak bardzo to głupie i niedorzeczne? Wybacz, może nie powinnam była..
Jak mógłby pozostać obojętny na jej słowa, kiedy dotyczyły one jakby nie patrzeć bardzo kuszącej oferty i dodatkowo zaproponowanej przez jego ulubioną Krukonkę. Rzeczywiście, można było nawet mieć wrażenie, że byli dobrymi przyjaciółmi już jakiś okres czasu, bo dogadywali się niezwykle dobrze. Pewny, że propozycja dziewczyny była wypowiedziana na poważnie, nie był w stanie z początku skupić się na samym przekazie. Zupełnie tak, jakby to co zaoferowała Alina miało mieć jakieś drugie dno i negatywny wydźwięk. Dopiero po kilku chwilach pojął, że jeśli ona tego chce i będzie miała także korzyści z tego układu to dlaczego by nie spróbować. W końcu ustalił już w swojej głowie, że dla niego także będzie to idealne, bo choć w dość pokręcony sposób, dziewczyna będzie jego. Ale dlaczego nie miałby trochę poznęcać się nad blondynką, trzymając ją przez chwilę w niepewności? W końcu był paskundym Ślizgonem. Tak jak myślał, było warto. Widząc jej zdziwiony wyraz twarzy, uśmiechnął się szerzej, podchodząc do niej i stając na wprost. Widział także tę iskierkę ciekawości w jej oczach, kiedy oznajmił, że ma swoje „ale” dotyczące jej propozycji. Miał to być niezobowiązujący pocałunek, który miał tylko zachęcić ją do kolejnych, dając jakby zapowiedź, aby zgodziła się z jego niewinnym warunkiem. Tak było w momencie, kiedy zrobił krok w jej kierunku i położył dłonie na jej biodrach. Ta myśl przemknęła mu nawet w tym ułamku sekundy, pochylając się nad dziewczyną, jednak kiedy jego wargi dotknęły jej ciepłych ust, przekonał się jak bardzo jego zamierzenia nie pokrywają się z rzeczywistością. Zamiast udowodnić Krukonce, że warto przystać na jego zastrzeżenie, spowodował, że sam był jeszcze bardziej nią zaintrygowany. Czując jej chłodne palce na swoim karku, uśmiechnął się do jej ust, na chwilę odsuwając się od niej o centymetr, po to aby w następnej chwili kontynuować to co ewidentnie obojgu się podobało. To prawda, może mogła poczuć, że zbyt agresywnie podszedł do tego pocałunku, jednak nie spodziewał się, że ta dziewczyna tak na niego zadziała. Zwykle starał się panować nad sobą, bo wiedział, że to zazwyczaj on zawraca kobietom w głowa, ale tym razem role się odwróciły. Jeszcze nie zdawał sobie sprawy, na co sobie właśnie pozwolił… Kiedy dotknęła plecami ściany, chwyciła za bluzę chłopaka a ten uświadomił sobie w ułamku sekundy, że materiał na jego plecach naciąga się. Uśmiechnął się do niej zawadiacko, a w następnej chwili poczuł jej zęby na swoich ustach. Co prawda tylko dotknęła nimi jego wargi, ale to rzeczywiście zadziałało na niego jako subtelna prowokacja. Jego palce odrobinę ciaśniej zacisnęły się na jej jasnych kosmykach, tuż przy nasadzie. Słysząc jej słowa, posłał jej tajemniczy uśmiech, po czym udał przez chwilę, że się zastanawia nad kolejnym warunkiem. - Tak. Jeśli już mamy być tą „udawaną parą” – bawmy się tym – odparł cicho, zupełnie w swoim stylu. To nie tak, że Sinclair żył, Sinclair się bawił. Każda praktycznie minuta jego życia to była zabawa, bo jak inaczej nazwać egzystencję beztrosko stąpającego po ziemi chłopca, któremu na widok ciastek czy czekolady świeciły się oczy? Przeszedł go kolejny przyjemny dreszcz, kiedy palce dziewczyny powędrowały szlakiem od jego potylicy w stronę mostka, aby potem potem już bardzo konkretnie prowokować go poprzez krótkie pocałunki. Chciał poczekać i zobaczyć ile jej zabawa będzie jeszcze trwać, dopóki nie zatrzymała się z ustami tuż przy jego wargach, jakby wyczekując. Tak, czekała aż on się wykończy, stojąc i obserwując jej poczynania, bez jakiejkolwiek reakcji. Ale po kilku sekundach, kiedy oboje zastygli tak w bezruchu, przeniósł obie dłonie, chwytając jej twarz delikatnie pod linią żuchwy i znów połączył ich usta. Można było czekać na kolejny wybuch nachalnej namiętności z jego strony, ale tym razem starał się wolno delektować tą chwilą, leniwie, jakby od niechcenia muskając jej wargi raz po raz. Odsunął się od niej na moment, patrząc na dziewczynę nieco nieprzytomnie. - Będziesz teraz na każdym kroku mnie tak zaskakiwać? – rzucił niemal szeptem, jakby jej tajemniczość także udzieliła się jemu. Uśmiechnął się do niej kącikiem ust, słysząc jej kolejne słowa - Głupie tylko dlatego, że dobrowolnie zgodziłaś się pokazywać ze mną w towarzystwie. A ostrzegam, że czasami można się za mnie wstydu najeść. Ale teraz już się nie wycofasz. Nie ma odwrotu. - zażartował. - Jak zgodziłaś się na moje „ale”, to ciekawe kto nas teraz od siebie odklei – mruknął, nadal rozbawiony, przypominając sobie o ich wzajemnej bliskości, sunąc dłonią po jej szyi w dół, zahaczając o kołnierz bluzki i zatrzymując się gdzieś w okolicy obojczyka, gdzie zaczął rysować małe kółeczka kciukiem na odsłoniętym skrawku skóry.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy tylko się obudził, miał przeczucie, że ten dzień będzie ciekawy. Od Celtyckiej Nocy minęło już kilka dni i Ma praktycznie zapomniał o magii, która go tam dopadła. Miał jeszcze parę siniaków, których nabawił się upadając przy skokach przez ognisko, ale nie było to nic nowego dla Solberga. Planował spędzić dzień na poprawianiu swoich zdolności w dziedzinie transmutacji, ale zauważył, że jego miniaturowy smok, Andrzej jest jakiś niewyraźny. Solberg wziął więc go i poszedł do profesora Swanna, by zapytać, co może być przyczyną. Ajax uspokoił ślizgona, mówiąc, że to jedynie chwilowe pogorszenie nastroju. Max podziękował więc nauczycielowi za konsultacje i postanowił spędzić dzień tylko ze swoim skrzydlatym kumplem. Sam dziwił się, jak bardzo przywiązał się do miniaturowego zwierzaka. Raczej nigdy nie ciągnęło go do smoków, ale ten maluch skradł jego zielone serduszko. Dlatego też z różdżką w kieszeni i smoczkiem na ramieniu udał się do ogródka. Wybrał to miejsce ze względu na fakt, że raczej nie kręciło się tu wiele osób, a właśnie teraz tego potrzebował. Trochę samotności i oddechu. Gdy znalazł się w ogródku okazało się jednak, że jest tam kilka osób, dlatego też skierował swoje kroki do ukrytego zagajnika. Szczycił się tym, że było to jedno z jego sekretnych miejsc, gdzie zawsze mógł się schować, gdy potrzebował. Raczej nikt nie zapuszczał się tak daleko, a nawet gdyby, to wejście do zagajnika było naprawdę mało widoczne. Usiadł za jednym z większych krzaków opierając się o mur. Andrzej zeskoczył z jego ramienia i stanął na trawie przed ślizgonem. Max pogłaskał go po łebku i zaczął zachęcać go do zabawy, ale zwierzak jakoś nadal nie był w nastroju. Max wyjął z kieszeni swojej skórzanej kurtki paczkę papierosów i wsadził sobie jednego do ust, odpalając go końcem różdżki. Ten patent, którego nauczyła go Maxime był niesamowicie wygodny i ślizgon nie musiał martwić się o brak zapalniczki. Zaciągnął się kilka razy i wpadł na pewien pomysł. Z najbliższego krzaka zerwał różę i oskubał ją z liści i płatków, które rozrzucił na trawie przed sobą. Następnie wyjął różdżkę i wypowiedział Chorus Omnia. Nie spodziewał się, że to zaklęcie będzie tak często przez niego używane. Płatki wraz z liśćmi od razu zaczęły delikatnie wirować w powietrzu, nieco ponad głową Andrzeja, który wyraźnie się nimi zainteresował. Początkowo zwierzak nie był skłonny do zabawy, ale w końcu nie mógł już oprzeć się pokusie i zaczął gonić szczątki roślin, które tańczyły przed nim w powietrzu, a każdy płatek, który udało mu się złapać składał Maxowi na kolanach. Solberg zaczął słyszeć jakieś głosy. Widocznie nie był jedynym, który odkrył to urokliwe miejsce. Głos z całą pewnością należał do dziewczyny. Nie rozpoznawał go, ale treść jej wypowiedzi lekko zaciekawiła Solberga. Mówiła coś o udawaniu związku i jakiś fankach. Nie było wątpliwości, że towarzyszył jej jakiś chłopak, jednak mówił on zbyt cicho, by Max mógł rozpoznać barwę głos swojego kumpla. Poczuł, jak łebek Andrzeja szturcha go w ramię i zorientował się, że zaklęcie przestało działać. Ponownie wprawił więc płatki w ruch. Smoczek widocznie był już w lepszym humorze. Max miał wrażenie, że widział łobuzerski błysk w oku zwierzaka i nie mógł się aż tak mylić, bo gdy tylko Andrzej złapał w pyszczek kolejny płatek róży, obrócił głowę, spojrzał na ślizgona i zaczął uciekać. Był to jasny znak, że Solberg ma go gonić. Andrzej uwielbiał zmuszać Maxa do wysiłku, dlatego też chcąc nie chcąc, chłopak zgasił peta i rzucił się za młodym w pościg. Ze względu na posiadanie skrzydeł, smoczek miał oczywistą przewagę i Solberg miał problemy, żeby go dorwać. Biegał za zwierzakiem i gdy tylko się do niego zbliżał, Andrzej zakręcał lub wzlatywał poza zasięg długich rąk Solberga. W końcu, stworzonko wleciało pomiędzy krzaki róży i zniknęło Maxowi z pola widzenia. Wiele nie myśląc, Solberg wpakował się w gąszcz. -Chodź tu Ty mendo! - Zawołał żartobliwie będąc przekonanym, że ma już smoczka w garści. Zamiast tego wypadł z drugiej strony krzaków i nie zauważając korzenia pod stopami, runął jak długi na ziemię o centymetr unikając spotkania swojej twarzy z czyimś butem. -Nosz kurwa... - Zaklął podnosząc się z ziemi i wyciągając z dłoni kolec, który wbił się, gdy przełaził przez krzaki. Dopiero, gdy pozbył się ciernia, zauważył, że but, którego o mało co nie pocałował, należał do Lucasa. -O siema stary. - Poklepał go po ramieniu z szerokim uśmiechem. Jego mózg nie zarejestrował jeszcze obecności przypartej do muru Alise, bo wciąż błądził wypatrując Andrzeja. Obszedł kumpla dookoła i zauważył to, czego szukał. Wbił wzrok w mur ponad blond głową krukonki. Podniósł pięść do ust, zastanawiając się, jak stworzyć zdanie, by nie zabrzmiało zbyt dziwnie. Uznał jednak, że jest to niemożliwe, więc po prostu wywalił z siebie pierwsze, co mu przyszło do głowy. -Nie chciałbym przeszkadzać, naprawdę, ale mój smok siedzi Ci na głowie. - Andrzej z łobuzerskim uśmiechem patrzył na swojego właściciela, jakby czuł się teraz nietykalny, a płatek róży, który dotąd spoczywał w jego pyszczku, opadł Alise na ramię.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Teraz, kiedy tak wiele rzeczy w jej życiu się zmieniało, jeszcze więcej miała do nadrobienia. Egzaminy zbliżały się wielkimi krokami i tylko chyba ten fakt utrzymywał ja przy zdrowych zmysłach, choć sama Lara nie była pewna, na jak długi okres czasu. Skupiała się na tym, aby jak najlepiej sobie z nimi poradzić. Nie mogła pozwolić sobie na zawalenie któregokolwiek z przedmiotów, a jakaś dziwna myśl podkusiła ją do tego, aby w ostatniej chwili zgłosić się jako chętna do zdawania egzaminu z opieki nad magicznymi stworzeniami. Wiedziała, że są to raczej płonne nadzieje niż realistyczny cel, ale chciała go zdać, z dobrym wynikiem. Ostatnimi czasy poczuła, że coś ciągnie ją w tym kierunku. Może to przez posiadanie Layli. Zakup nieśmiałka okazał być się bardzo ciekawym doświadczeniem, którego wcześniej w ogóle nie brała pod uwagę. Ale ta mała istotka w jakiś sposób rozruszała jej obojętne na magiczne stworzenia serce. Kto wie, może nie tylko nieśmiałki miały wzbudzić jej zainteresowanie w najbliższym czasie… Pewne było jedno: przez to wszystko, Lara właśnie siedziała z podręcznikiem do zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami i bardzo mocno zapoznawała się z jego treścią. Rozsiadła się pod jednym z drzew na błoniach, gdzie jak wiedziała, nikt nie powinien jej przeszkadzać. Dziś głównym tematem jej samodzielnej nauki było dowiedzenie się jak najwięcej odnośnie tego, w jaki sposób w ogóle nieśmiałki funkcjonują. Zanim przygarnęła Laylę, miała dosyć oględną wiedzę odnośnie tego, co robić, aby nie zrobić jej krzywdy, ale wiedziała, że to zdecydowanie zbyt mało. Musiała przyznać, że informacje, jakie mogła znaleźć w aktualnie czytanej księdze, były naprawdę wyczerpujące. Wcześniej kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nieśmiałki są strażnikami drzew, z których najlepiej można stworzyć różdżki. Informacja ta sprawiła, że odruchowo spojrzała na Laylę, zastanawiając się, czy dobrze robi, posiadając ją. Wielokrotnie chciała ją wypuścić, ale stworzonko wolało spać w jej kieszeni. Czytając dalej dowiadywała się, że najczęściej można spotkać nieśmiałki w zachodniej Anglii, południowych Niemczech oraz w niektórych lasach Skandynawii. Dopiero jedna z ostatnich przyswojonych informacji wywołała jej duże zainteresowanie. Wcześniej nie miała zielonego pojęcia odnośnie tego, że jednym z głównych przysmaków nieśmiałków są korniki oraz jajeczka elfów. Kupując Laylę otrzymała informację, że najodpowiedniej będzie karmić ją specjalistyczną karmą, która kosztowała horrendalną ilość galeonów! Jej zaintrygowanie tematem wzrosło. Odłożyła książkę na bok i spróbowała najprostszej metody, która przyszła jej od razu do głowy. Wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w podniszczony pień, który dotąd służył jej plecom za oparcie. Wykorzystała zaklęcie Accio, aby przywołać kilka korników, które po chwili posłusznie przyfrunęły do niej. Uśmiechnęła się i szturchnęła palcem drzemiącą w jej kieszeni koszuli Laylę. Nieśmiałek niechętnie uniósł głowę, ale kiedy Lara podstawiła jej pod nos jednego z przywołanych korników, ta zapiszczała i chwyciła go w swoje długie palce, by po chwili zacząć go konsumować. Czyli jednak wiedza nie szła na marne. Lara uśmiechnęła się sama do siebie, zadowolona z rezultatów, które osiągnęła. Wiedziała, że musi się jeszcze wiele nauczyć, ale przynajmniej coraz lepiej radziła sobie z opieką nad jej małą podopieczną.
/Zt.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nie spodziewałaby się, że ktokolwiek zgodzi się na takie rozwiązanie. Bo co Alise tak naprawdę wiedziała o życiu towarzyskim oraz prywatnym Lucasa? Znali się jakiś czas, dobrze razem bawili i nadawali na podobnych falach, każda ich dyskusja była swoistym wyzwaniem. Tylko udawanie związku.. Sama nie wierzyła, że te słowa opuściły jej usta. Ignorowała zarumienione policzki. Jego twarz wiele jej nie zdradziła w pierwszym momencie, chociaż w oczach zalśniła mu dziwna iskierka. Nie podejrzewała go o chęć tego, aby była „jego” - w jakimkolwiek sensie, bo we własnych oczach była raczej mało wartościowa i nie zajmowała wysokiego miejsca w rankingach popularności. Nigdy nie była przecież dość dobra, zawsze czegoś brakowało. Może dlatego, że była nudnawa? Machinalnie zgarnęła jasny kosmyk włosów za ucho, odganiając te myśli z głowy. Przynajmniej teraz. Znalazł się blisko, w zasięgu jej wzroku, czuła bijące ciepło i widziała ten figlarny uśmiech przy tym, że miał swoje „ale”, w czym naturalnie nie było nic złego. Ciepłe i miękkie usta szybko znalazły się na jej własnych, wzbudzając na ciele przyjemny dreszcz, chociaż takiego obrotu spraw dziewczyna się wcale nie spodziewała. Zachłanność, która w pewien sposób od niego biła była czymś nowym. Stroną, od której Alise jeszcze go nie znała. Instynktownie objęła go, przesunęła palcami po karku i na uśmiech skierowany tylko do niej, poczuła mrowienie w ciele. Dlaczego? Nie miała czasu jednak gdybać, bo zaraz kontynuował, mocniej zamykając ją w ramionach, przypominając, dlaczego tak lubiła bliskość drugiej osoby. Była uzależnia od sprawiania innym radości, a oczy ślizgona błyszczały naprawdę intensywnie, gdy chwilę wcześniej obdarował ją spojrzeniem. Od kiedy była tak gwałtowna i wymowna? Zupełnie, jakby jej palce zacisnęły się na bluzie dobrowolnie, podobnie jak zęby na dolnej wardze, a do tego ten kokieteryjny uśmiech. Nawet nie zauważyła rumieńca, który pojawił się na jej twarzy. - Brzmi uczciwie. - kiwnęła delikatnie głową po chwilowym namyśle na warunek, który dodał. Pasowało to do niego, zarówno nawiązanie do zabawy, jak i sposób wypowiedzi. W jakiś sposób kojarzył się z dziewczynami, piwem i imprezami w tłumie, chociaż gdy spędzali czas we dwoje, miał całkiem inne oblicze. Jego miłość do słodyczy dawała mu niewinności, swoboda w rozmowie i zaczepność – nutę wyzwania. Tworzył spójną całość z mieszanki wielu ciekawych, często wykluczających się cech. Naprawdę go polubiła. Jego i jego towarzystwo, chociaż nigdy nie sądziła, że poza korepetycjami z eliksirów, jeszcze się spotkają. Z zamyślenia wyrwał ja dotyk na policzkach, gorący oddech wkradający się leniwie pomiędzy jej wargi, splątujący się z jej własnym. Nie było to ten sam typ pocałunku, jaki dzielili wcześniej. Wolniejszy, chociaż dużo bardziej intensywny i poniekąd czuły, jakby odbywał się na innej płaszczyźnie zaangażowania. Onieśmielający w sposób typowo romantyczny, a nie barwiący policzki brakiem oddechu. Zacisnęła usta, zwilżając je uprzednio, gdy wypadła przez nie fala ciepłego powietrza, gdy na kilka centymetrów się odsunął, skłaniając ją, do uniesienia zamkniętych wcześniej powiek. Wzruszyła ramionami na jego pytanie, przesuwając dłonie na jego szyję i oplątując ją mocniej, przytuliła go, uciekając nieco od ust, aby odpowiedzieć po tej chwili milczenia. - Tak? Nie wiem, czy sobie poradzę z tym wstydem, najwyżej mi wynagrodzisz. Znajdziemy sposób. Dlaczego miałabym, skoro sama to wymyśliłam? - zapytała cicho, nieco zaskoczona, pozwalając sobie obrócić głowę na bok, aby przesunąć błyszczącymi oczyma po jego twarzy. Miał delikatny rumieniec, chociaż nie wyglądał na zawstydzonego. Patrzył na nią w tak miły, ciepły sposób, że nie zareagowała, nawet gdy dłoń zsunęła się nieco niżej, hacząc o materiał. Dopiero koła rysowane kciukiem sprawiły, że po ciele przebiegł jej dreszcz. Szyję i okolice obojczyka miała wrażliwe. Znów wzruszyła ramionami, zupełnie nie przejmując się takimi głupotami. Kto miałby ich tu spotkać? - Sami będziemy musieli być odpowiedzialni i dorośli, czy coś.. Nie minęła chwila, a uszu dobiegł szelest. Blondynka rozejrzała się zaskoczona tym, że kogokolwiek tu przywiało, szukając źródła hałasu. Ni stąd, ni zowąd, niczym królik z dziury, z różanego krzaku wypadł chłopak, lecąc na ziemie i o mało nie zderzając się z Lucasowym butem. Chyba nawet podskoczyła nieco w akcie jakiegoś szoku, zsuwając dłonie na tors ślizgona. Potem wstał, przywitał się z nim – bo chyba się znali i zaczął dziwnie krążyć, sprawiając, że błękitne ślepia lśniły zaintrygowane, podążały lojalnie za nim – nawet gdy gryzł pięść z niewiadomego powodu. - Huh...? - zamrugała tylko, gdy ich spojrzenia się spotkały i odchyliła delikatnie głową, zaczarowana słowem „smok”, które było jej ulubionym. Uniosła dłonie, zapraszając Andrzeja na ręce, czując jakąś ekscytację. Ali miała talent do zwierząt, lubiły ją bardziej, niż ludzie. Potrafiła oswoić i opanować wszystko, co do tej pory spotkała na drodze no i sama miała lodową figurkę. Więc gdy ten znalazł się łaskawie na jej ręku, opuściła go niżej, przyglądając mu się z uśmiechem. - No proszę, ale z Ciebie mały przystojniak. Słodki. Twój różany chłopiec się o Ciebie martwi. Oczywiście mówiła do modelu smoka, który łypał na nią ślepiami, całkiem zapominając o obecności Solberga i Lucasa, opierając się wygodniej o mur, zgarniając jasne pukle na bok. Miziała go palcem chwilę w milczeniu, analizując jego stan i próbując z płcią, po czym wbiła spojrzenie w Sinclaira. - Nie wspominałeś, że Twoi znajomi wypadają z ogrodowych krzaków, niczym zaczarowane króliki. A tak właściwie.. - odsunęła się, posyłając Ślizgonowi jeszcze pociągłe spojrzenie i stanęła przed Maxem, wciąż trzymając jego zabawkę przy sobie. - Nic Ci się nie stało? Mocno uderzyłeś. Zapytała z troską w głosie, mierząc go spojrzeniem błękitnych oczu.
Z pewnością pomysł udawanego związku był szalony, ale to nie oznaczało, że nie był dobry. Rzeczywiście, znali się krótko i wiedzieli o sobie niewiele, ale to chyba działało na ich korzyść, bo gdyby Alise zaproponowała to, gdyby byli już dobrymi przyjaciółmi, mogłoby to być trochę ryzykowne. Ryzykowne dla Sinclaira, który przyjaciół traktował trochę inaczej i to bliskie grono znajomych miało u niego spore przywileje. Ale teraz, kiedy byli z Krukonką na etapie koleżeńskiej znajomości, ten układ mógł wypalić, bo wiedzieli na czym stoją, i że to wszystko to tylko zabawa. Pocałunek, który zaprzątał mu głowę już od pierwszej chwili ich spotkania, tego popołudnia był o wiele lepszy niż mógł sobie go wyobrazić w swojej głowie, za każdym razem kiedy jego wzrok błądził gdzieś na usta blondynki. I chociaż żadne z nich nie stwierdziło tego głośno, był on jakby zapieczętowaniem ich umowy, a dla Sinclaira dodatkowo stał się czymś co pozwoliło mu zaspokoić ciekawość na temat dziewczyny. Jednak nie była to chęć poznania jej charakteru, którego zarys już posiadał i który mu się niezmiernie podobał, ale chodziło tutaj o tę bliskość, której od zawsze mu brakowało, a której szukał w każdej dziewczynie, zapełniając niejako pustkę po okrutnej matce. Do tej pory ta bliskość fizyczna skutecznie (ale też pozornie) zastępowała mu emocje, które gdzieś tam w środku były docelowe, a których nie dopuszczał do siebie. Tak, był skomplikowany, jeśli chodziło o uczucia. I własnie dlatego propozycję Aliny potraktował najpierw jak wyzwanie, szybko podejmując decyzję aby je podjąć a później wyraźnie zakomunikował dziewczynie, że będzie to zabawa i podał warunki. Nawet jeśli nie był poważnym człowiekiem, któremu można było zaufać, to zawsze starał się dotrzymywać słowa i postanowił, że i tak będzie w tym przypadku, choć wydawało się, że podchodził na luzie do tego układu. Widział w nim same plusy, począwszy od dobrej zabawy, miłym towarzystwie Krukonki, którą tak bardzo lubił, gorących pocałunkach, które niezmiernie mu się podobały, aż po zwyczajne przełamanie codziennej rutyny, i ciekawe doświadczenie. Poza tym, coś ciągnęło go do Argent. Zauważył to już podczas tych pamiętnych korepetycji, ale wtedy wydawało mu się to normalne - piękna dziewczyna, z cudownymi dołeczkami, na dodatek inteligentna i zabawna. Jego reakcja była do przewidzenia. Jednak teraz, z każdym kolejnym spotkaniem miał wrażenie, że nie ciągle mu mało jej osoby, dlatego wykorzystywał każdą okazję, do tego, aby ją lepiej poznać. Uśmiechnął się szeroko, słysząc jej zapewnienie, że nie zamierza się wycofać ze swoich wcześniejszych słów, skoro sama z nimi wyszła. Wydawało mu się, że zawsze czuli się swobodnie w swoim towarzystwie, jednak teraz chyba można było bardziej wyczuć to w ich zachowaniu. Może to przez te niewielkie gesty, na które sobie pozwalali, względem siebie, aby niejako przyzwyczaić się do bycia fejkowego związku. - Hmm, chyba już samo udawanie pary nie brzmi zbyt odpowiedzialnie i dorosło - odparł rozbawiony, zanim do jego uszu dotarł szelest liści i nim się obejrzał, "coś" wyskoczyło z różanych krzewów, lądując w jego stopach. Dopiero wtedy, zaaferowany jakimś ruchem pod sobą, zauważył kumpla, który już otrzepywał się, żeby wstać i poklepać go po ramieniu. Lu zmarszczył brwi i zamrugał kilka razy, w pierwszym momencie zupełnie zszokowany tak nagłym pojawieniem się Solberga w zagajniku, gdzie jeszcze przed chwilą byli zupełnie sami z Aliną. - Max? Co Ty tu robisz? - zwrócił się do niego, niewiele myśląc, kiedy ten rozglądał się wokoło, wyraźnie czegoś szukając, a po chwili znalazł swoją zgubę, nie gdzie indziej jak na włosach Alise. Dziewczyna za to szybko zareagowała, słysząc o miniaturce smoka, który czaił się gdzieś na jej głowie, ściągając go za chwilę niżej, w zasięgu swojego wzroku. Lucas nadal stał na tyle blisko niej, że mógł zauważyć, jak w jednej sekundzie oczy zaczęły jej błyszczeć, kiedy zobaczyła stworzenie. Rozciągnął usta w uśmiechu, obserwując z jaką czułością zajmuje się Andrzejem. - Emm, właśnie, poznajcie się: to jest Max Felix, Max to Alise. - postanowił załatwić to krótko, chcąc uniknąć tłumaczenia dotyczącego talentu Solberga do wpadania w kłopoty i niecodzienne sytuacji. Tym bardziej, ze młodszy Ślizgon sam nie potrafił tego wyjaśnić. To przypadkowe spotkanie, które przerodziło się w dosyć istotną rozmowę na temat umowy zawartej między Sinclairem a Argent, musiało zakończyć się specyficznie, bo przecież niezwykle się również zaczęło. W dodatku towarzystwo Maxa do czegoś zobowiązywało, chociaż na szczęście tym razem nikomu nic się nie stało (if you know what i mean). Po kilku minutach rozmowy, wszyscy zgodnie stwierdzili, że najwyższy czas wracać do zamku, dlatego razem udali się w stronę błoni, pogrążeni w ożywionej rozmowie, przeplatanej specyficznymi dowcipami w wykonaniu Lucasa.
Tak się złożyło, że po dzisiejszym ONMS jako ostatni opuszczaliście zagrodę lekcyjną. Zanim jednak udaliście się w swoją stronę zawołał Was profesor Ajax Swann. Wysoki albinos o surowym wyrazie twarzy popatrzył na Was i zarzucił przez ramię worek z pokarmem dla tebo. - Mam dla was bojowe zadanie. - oznajmił swoim silnym barytonem. Najwyraźniej to czysty przypadek, że padło na Was. - W ogródku na łące po wschodniej stronie błoni wylazły gnomy. Jak mniemam, zajmiecie się tym? - popatrzył na Was z powagą. Każde potencjalne usprawiedliwienie związane z brakiem możliwości udzielenia pomocy po prostu zbywał. Uniósł wymownie brwi co było nieodzownym znakiem, iż odmowy nie bierze pod uwagę. Jak zdołaliście poznać profesora to jeśli naprawdę dobrze Wam pójdzie to kto wie, może nagrodzi Was punktami dla domu?
Ogródek. Faktycznie znaleźliście tu kopce ziemi ułożone niemal jeden na drugim. Siąpił deszcz, na trawie robiło się błoto, a raz na jakiś czas z kopca wystawała łysa brzydka głowa gnoma. Nie miały zbyt mądrego wyrazu twarzy. Rzućcie po 1k6 i zsumujcie wyniki. Jeśli wynik będzie równy bądź przekroczy 8 (liczba przepędzonych gnomów) to Ajax Swann nagrodzi Was punktami dla domu - aż 10!.
Wyniki:
2-4 gnomy - niby takie głupie gnomy, ale złapanie ich sprawiało trochę problemów. Trafił się jeden wyjątkowo narwany. Dorzućcie kość (każdy osobno). Parzysta - zostaliście przez gnoma ugryzieni w dowolnym miejscu. Przyda się zaklęcie lecznicze, eliksir bądź okład z wywaru ze szczuroszczeta. Nieparzysta - nie z Wami takie numery! Gnom został wyrzucony tak daleko, że przechodzące nieopodal pierwszaki biły Wam brawa.
5-7 gnomów - gnomy poleciały hen daleko i gdy zajęliście się łapaniem innych to te pierwsze postanowiły powrócić. Kilka z nich stworzyło kopce przy płotku i go trochę wyrwały z ziemi. Będzie sporo sprzątania. Dorzućcie kość (każdy osobno): Parzysta - gnom przyczepił się do Twojej nogi/ręki i nie dał się rzucić w siną dal. Potrzeba pomocy, aby go oderwać. Cuchnie jakby wytarzał się w hipogryfim łajnie. Nieparzysta - choć gnomy wyrywały się to udało się je wyrzucić naprawdę daleko. Co prawda jest to bardzo męczące ale poszło Ci naprawdę nieźle. Brawo.
8 i 12 - może i są głupie ale nie chciały wyjrzeć z kopca. Musieliście zastosować podstęp - wymyślcie jaki inaczej nie chciały się pokazać. Kiedy udało się je już wywabić to popadły w popłoch. Daliście radę je wyłapać, ale…! Dorzućcie kość (każdy osobno): Parzysta - w trakcie wyrzucania jednego gnoma inny zrobił podkop przy Twoich nogach. Przewróciłaś/eś się na plecy prosto w błoto, a gnom wpadł na Ciebie i niechcący ugryzł Cię w dowolne miejsce na ciele. Auć, przydałby się okład ze szczuroszczeta albo zaklęcie lecznicze. Ubranie jest wybrudzone i mokre. Nieparzysta - nie było źle, udało się zapanować nad sytuacją. Jedyną szkodą to był epicki bałagan w ogródku (dużo kopców), przemoczenie od deszczu i błota oraz podarte w jednym miejscu ubranie. Uff, udało się. Ogródek został oczyszczony.
______________________
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Targana wątpliwościami, wciąż nie zdecydowała się na rozmowę z Maxem, którą odwlekała w czasie tak długo, jak było to możliwe. Na szczęście ten również nie szukał z nią kontaktu i nawet jeśli mijali się gdzieś na szkolnym korytarzu, uciekała przed jego spojrzeniem wzrokiem, przyspieszając kroku. Wiedziała, że taki stan rzeczy nie może trwać zbyt długo, nie należała do osób, które uciekały - tak przynajmniej było kiedyś. Teraz mając okazję zaszyła się w Dublinie, chcąc wymknąć się trudom nowej rzeczywistości, która poniekąd ponownie dopadła ją zaraz po powrocie. Zamierzała odczekać jeszcze trochę i odezwać się do Solberga, ale jeszcze nie dziś, nie jutro, nie w tym tygodniu, może nawet nie w tym miesiącu. Udział w lekcjach miał na Olivię zbawienny wpływ, zawsze była towarzyska, wśród innych ludzi czuła się najlepiej, a ich obecność wprawiała ją w nieco lepszy nastrój - przede wszystkim nie pozwalając by umysł zalały czarne myśli. Właśnie zebrała ostatnią kartkę pergaminu wciskając ją do torby i ruszyła do wyjścia z zagrody, kiedy zatrzymał ją Ajax, ją oraz Russella. Dziewczynie nie umknął fakt, że po przerwie świątecznej Gryfon wrócił do szkoły, jednak wydarzenia które miały między nimi miejsce zanim ją opuścił skutecznie utrudniały Olivii nawiązanie z nim kontaktu. Wciąż była na niego zła, a przede wszystkim miała żal za to w jaki sposób ją potraktował ubliżając jej. Nie była też pewna czy czuje się na siłach, by odbyć z nim rozmowę, która ewidentnie była im potrzebna. Chciała zrozumieć dlaczego wówczas zachował się w taki a nie inny sposób, kiedy ona nie była niczemu winna; na tamten moment naprawdę nic poza przyjaźnią nie łączyło ją z Maxem. - Dobra, zróbmy to szybko, po prostu - oznajmiał, odrzucając torbę w kąt, podwinęła rękawy szaty wzrokiem szukając kopców, będących dziełem gnomów. Odnajdując jeden z nich, przyczaiła się czekając aż ten postanowi wyjść - No dawaj, gnomku pokaż się - zawołała słodkim głosem, lecz nic się nie wydarzyło. Spojrzała na Russa, bo może on radził sobie lepiej - niestety nie. - Dlaczego się tak zachowałeś w stosunku do mnie? - wypaliła nagle, nie umiejąc się powstrzymać. Chciała wiedzieć co skłoniło Russell do tego, by potraktować ją w taki sposób, zwłaszcza że nic mu tak naprawdę nie zrobiła. Wpatrywała się pytająco w bruneta, nie umiejąc ukryć żalu malującego się w niebieskich tęczówkach.
Powrót do Hogwartu był dla niego niezmiernie trudny. Nie dlatego że rozdrapywał stare rany na nowo (chociaż nie da się ukryć, że to również), ale dlatego, że po prostu nie nadążał z materiałem. Był sporo do tyłu, ale cieszył się, że mógł tutaj wrócić w połowie semestru. Nie wszędzie miał taką szansę. Naprawdę był wdzięczny dyrektorowi. Wyrozumiały był z niego facet. Jeszcze chwila i pewnie nie wytrzymałby z ojcem. Nie radził sobie z edukacją do tego stopnia, że łaził z sali do sali otępiały, nie do końca wiedząc, co właściwie wokół niego się dzieje. Przyłapał się nawet na tym, że nie wiedział jakie zajęcia teraz się odbywają. Zdawał sobie sprawę dopiero kiedy zwrócił uwagę na danego profesora czy salę. Otaczała go monotonność. ONMS to był jeden z tych przedmiotów, na których zwyczajnie się wyłączał. Błądził myślami po innych sektorach. Rozmyślał o drużynie, do której wrócił. Może nie na pozycję ścigającego, ale jednak wrócił. O ironio! Czy on właśnie zajął miejsce brata Oli, dziewczyny, z którą miał tak skomplikowane relacje? Nie wiedział, dlaczego tamten opuścił drużynę, ale nie czuł się wcale winny. Widocznie miał jakieś swoje powody. Kiedy zaczepił go profesor, aż stanął w osłupieniu. Chciał się jakoś wymigać. Zwłaszcza że powierzył mu zadanie z NIĄ, ale nic z tego. Wiedział, że jego próby idą na próżno. Musiał się w końcu zmierzyć z nią. Czy zrobił coś złego? Nie zaatakował jej, nie pobił, nawet nie przespał. Zrobił to kto inny. Ze swoim starym przyjacielem również dawno rozmawiał. - Tak, zróbmy to najszybciej jak się da i wróćmy do swoich spraw- mruknął pod nosem, choć tak naprawdę nie chciał się z nią tak szybko żegnać. Chciał mieć spotkanie za sobą, ale jednocześnie chciałby chwila trwała. Dziwne uczucie. - Jednak musisz wiedzieć jedno- na Gnomach to ja się nie znam- prychnął i zaczął naśladować dziewczynę. A na czym to on w ogóle się znał?! Kiedy usłyszał pytanie dziewczyny, zamarł. - Nie wiem, o czym mówisz- skłamał. Doskonale wiedział, o czym mówiła. Ona, jego były najlepszy przyjaciel- Max i on- piąte koło u wozu. To nie mogło się dobrze skończyć. Pamiętał, jak ogarnęła go wściekłość, pamiętał tamte złowrogie chmury i... zazdrość. Mimo że minęło już tyle czasu, nie mógł się wyleczyć z niej, tej dziwnej zazdrości. Po tamtym zdarzeniu sypiał z tyloma kobietami, które nie miały dla niego żadnego znaczenia, ale cały czas wracał wspomnieniami do Oli. Kruchej odważnej dziewczyny. Docierało do niego, że ta nigdy nic do niego nie poczuje ani nie czuła.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Russell był jedną z nielicznych osób, a może nawet jedyną, która nie słyszała o wypadku Boyda, było to zaskakujące, gdyż huczała o tym cała szkoła, a jednocześnie przynosiło dziewczynie swego rodzaju ulgę, bo w końcu znalazła się osoba, która nie patrzyła na nią ze współczuciem. Była to bardzo miła odmiana, zwłaszcza, że część problemów udało jej się przerobić i pogodzić się z obecną sytuacją. Mimo tego między nimi wciąż były trochę niewyjaśnionych spraw, które nie pozwalały w jakiś sposób cieszyć się towarzystwem tej drugiej osoby. Młoda Callahan wciąż nie umiała zrozumieć dlaczego Russ zaczął zachowywać się jak kompletny dupek; nie uważała go za taką osobę, w jej oczach był uroczym chłopakiem z którym miło spędzało się czas. Tak przynajmniej było do czasu, bo teraz nie wiedziała co o nim myśleć. Nie przypuszczała, że chłopak mógł być o nią zazdrosny. Ba! Była prawie pewna, że w nikim nie wywołuje tego typu uczuć. Słysząc odpowiedź bruneta uśmiechnęła się blado, ona podobnie jak on chciała stąd jak najszybciej uciec, jednocześnie zatrzymać tą chwilę, bo mogła być jedną możliwość na szczerą rozmowę. - Ja za bardzo też nie, więc zupełnie nie rozumiem dlaczego to nas wyznaczył nauczyciel - powiedziała, wzruszając przy tym ramionami. Wybór Ajaxa wydawał się wręcz irracjonalny. - Ale wiem,że lubią warzywa, może tak uda nam się je wybawić - zaproponowała, dostrzegając nieopodal skrzynkę pełną zdrowych przysmaków, którymi szanujący się gnom na pewno nie pogardzi. Wstała z ziemi, po czym podchodząc do drewnianej konstrukcji wyjęła kilka marchewek, biorąc je również dla Gryfona. W momencie kiedy do niego podeszła, nie umiała powstrzymać pytania, które chciała mu zadać już bardzo dawno temu. Zrobiła wielkie oczy, patrząc na niego zaskoczona, kiedy udał, że nie ma pojęcia o czym mówią. Po chwili wzrok dziewczyny stał się nieco surowszy, zacisnęła mocniej usta które stworzyły cienką linię, była zła. - Dlaczego byłeś dla mnie taki okrutny, wyzywała mnie od najgorszych Russ,chociaż nic ci nie zrobiłam. Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. Mam Ci pokazać naszą ostatnią rozmowę na wizbooku? - zapytała, czując jak zapomniane emocje ożywają w niej na nowo. Wcisnęła w dłonie bruneta kilka marchewek, zabierając swoje, które rozłożyła nieopodal kopców. - Nie rozumiem dlaczego postanowiłeś tak mnie potraktować, zrobiłam Ci coś? - kolejne pytanie padło spomiędzy ust Gryfonki, choć ton jej głosu wydawał się spokojniejszy. Prawda była taka, że Olivia wciąż czuła się zagubiona pośród własnych uczuć, był taki moment, że nawet przyznała rację temu wszystkiemu o czym pisał Avlarez, jednak teraz wiedziała, że tylko częściowo jego słowa, a raczej ukryta w nich przestroga była prawdą. Max nie był odpowiednim materiałem na ulokowanie swoich uczuć, co brunetka zrozumiała dopiero niedawno, jednocześnie nawet nie chodziło o to, sądziła, że ma w nim przyjaciela na którego niezależnie od sytuacji może liczyć - myliła się. Jeśli zaś chodziło o samego Russella, dziewczynie ciężko było stwierdzić jakie emocje tworzyszyszą jej, gdy są razem lub kiedy o nim myśli. Nie była osobą, która zakochiwała się szybko, według niej by narodziło się tak silne uczucie potrzebny był czas, którego oni nie mieli; najpierw nieudana randka, później sprawy prywatne i nieprzyjemna rozmowa, która niejako zakończyła ich znajomość, ale czy na pewno?
Jeśli zaś chodziło o brata dziewczyny, to nie miał o niczym zielonego pojęcia. Sporo go nie było w Hogwartcie i nie zdążył się zapoznać ze wszystkimi plotkami. O takich rzeczach na pewno nie mówi się na wstępie, ale, tak czy inaczej, chłopak w końcu o wszystkim się dowie i będzie mu naprawdę wstyd. Szczerze mówiąc, to Russell nie bywał zazdrosny. Zawsze był sobą. Klaunem, którym rozśmieszał inne osoby, podrywaczem. Sypiał z dziewczynami bez żadnych zobowiązań. Tak było łatwiej. Nie angażował się w żadne uczucia, nic nie musiał takiej obiecywać ani przysięgać. Nie musiał z taką chodzić za rękę, dawać prezentów, zapraszać do domu. Przyznajcie mi, że to było bardzo wygodne, ale miłość czasami dopada znienacka, tak? Tak też było z jego rodzicami. Może jego matka nie była czarodziejką, ale oczarowała jego ojca. Marzyłby i tak było również z nim, ale odpychał od siebie te uczucia. Wyglądało na to, że odpychał od siebie nawet Oli. - Może po prostu miał taki kaprys? Nie szukajmy dziury w całym- wzruszył ramionami. Nie we wszystkim, co ich spotykało, był jakiś sens. Pewne rzeczy działy się ot tak po prostu. A może po prostu nauczyciel zauważył, że coś między nimi jest nie tak? Kto to wie. Marchewki? Kto by pomyślał? Mimowolnie uśmiechnął się do dziewczyny, przyjmując od niej warzywko. Nie dość, że była piękna to jeszcze mądra. Ah tak, powinien przestać o niej myśleć w takich kategoriach. Szybko mina mu zbledła kiedy usłyszał kolejne pytanie. Czy ona choć przez chwilę nie mogła przestać myśleć o tym co było? - Oh Oli. Jesteś taka słodka i nie wiem, czy naprawdę udajesz, że nie rozumiesz czy naprawdę tak jest. Poznałem cię właściwie na feriach. Gra w durnia? To miała być moja nagroda za wygraną. A ty zaprosiłaś mojego najlepszego kumpla i zaczęliście się kleić do siebie. Chciałem cię gdzieś zabrać, ale dałaś mi do zrozumienia, jakim wielkim zerem jestem. Czułem… zazdrość. Chciałem cię bronić własnym ciałem przed tym erotomanem- prychnął nawet nie patrząc na nią - do czasu kiedy nie zdałem sobie sprawy, że tobie to naprawdę się podoba.- dokończył. Czy tak trudno było zrozumień to wszystko? Teraz kiedy go nienawidziła i kompletnie nic między nimi nie było, nie czuł oporów, by to wszystko wyrzucić z siebie. Ulga? Nie, nie pojawiła się żadna ulga, tylko skrępowanie. Było teraz co najmniej dziwnie. Teraz tym bardziej chciał stąd zwiać, ale nie mógł jej zostawić samej z tym syfem i marchewkami. Może nie powinien jej mówić o tym wszystkim? Może jednak wkrótce ułoży sobie szczęśliwe życie z Maxem? Na pewno nie chciał stać na przeszkodzie. Nie chciał niczego komplikować. Powinien już dawno sobie odpuścić, ale było coś, co go przyciągało. Może to po prostu były kłopoty?
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia nie miała w swoim życiu podobnego wzorca, jak Gryfon, jej rodzice co prawda byli wciąż razem, jednak tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia i dlatego, że byli do siebie podobni - nikt inny nie byłby w stanie z którymś z nich wytrzymać. Nie wiedziała czym tak naprawdę jest prawdziwa miłość, jakie są jej symptomy, nie miała nawet pojęcia jak odróżnić prawdziwe uczucia od zwykłej reakcji organizmu, która często mylona była właśnie z tym uczuciem. Była pod tym względem nieco ułomna, dlatego też nie od razu zauważyła, że Russell jest o nią zazdrosny. Należała do osób, którym trzeba było mówić wprost o tym, co się czuje, bo subtelne symptomy jej po prostu umykały. Odpowiedź chłopaka skomentowała jedynie wzruszeniem ramion. Rzeczywiście nie było sensu zastanawiać się nad tym, co kierowała nauczycielem, kiedy dokonywał swojego wyboru, co nie oznaczało że przez brak wiedzy czy doświadczenia Oli nie podejmie się wyzwania. Zaczęła od najprostszego sposoby, by zwabić gnomy, teraz nie była pewna w której książce o nim przeczytała, a może podobna treść zapisana była w jakimś poradniku ogrodnika? Nie ważne. Rozrzuciła pomarańczowe warzywo dając stworzeniom czas, aby wyczuły ich zapach. Oczywiście nie mogła bez wyjaśnienia zostawić tego, co wydarzyło się między nimi przed tym, jak Russ opuścił mury szkoły. Nie tylko dlatego, że nie dawało jej to spokoju, ale przede wszystkim chciała to z nim po prostu wyjaśnić, zrozumieć. Słysząc słowa opuszczające jego usta robiła coraz większe oczy, zaskoczenie malujące się na twarzy Gryfonki było jak najbardziej autentyczne. Nie miała pojęcia, że za tym wszystkim kryła się po prostu zazdrość o jej relacje z Maxem, która na dzień dzisiejszy zwyczajnie nie istniała. Alvarez nie miał pojęcia, jak wiele zmieniło się podczas jego nieobecności i póki, co Oli nie zamierzała go w tym uświadamiać. - Przecież to wcale nie było tak! - odpowiedziała, zdając sobie sprawę, że być może w pamięci chłopaka istnieje zakrzywiony obraz rzeczywistości na który największy wpływ miała zazdrość, mająca często destrukcyjną siłę. - Po pierwsze nagrodą w Durnia była randka, która okazała się kompletną klapą, po drugie rzeczywiście ta kolejna gra okazała się fiaskiem, ale był to zwykły zbieg okoliczności, po trzecie czy ja dokonałam jakiegoś wyboru? Nikt mnie przed takowym nie postawił, Max jest, to znaczy był moim przyjacielem nikim więcej - powiedziała, broniąc się przed oskarżeniami Russella, których nie umiała zrozumieć. - Nie wiedziałam, że jesteś o mnie zazdrosny, bo o kogo miałbyś być? Nie jestem wyjątkowa, nie mam za wiele do zaoferowania, po prostu jestem zwyczajna - przyznała, hamując się by nie dodać kilka mniej chlubnych epitetów, które przychodziły jej na myśl, tylko dlatego, że nagle odwrócili się od niej ludzie na których jej zależało - czy to nie było jednoznaczne z tym, że jest złym człowiekiem? Stanowi dla innych problem, którego w końcu można było się pozbyć. Odwróciła wzrok, czując jak w oczach wzbierają jej zły, kiedy dostrzegła ruch. Spojrzała szybko na chłopaka, przykładając palec wskazujący do ust, by ten był teraz cicho. Skradając się podeszła do gnoma, który postanowił skusić się na smakołyk. W jednej chwili Olivia rzuciła się na jego, lecz stwór w ostatnim momencie czmychnął a ona wylądowała twarzą w niewielkiej kałuży. - Cholera - jęknęła, ocierając dłońmi błoto z twarzy, którego resztki zostały na policzkach, nosie oraz linii włosów tuż nad czołem.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ledwie weszli na teren tego zadaszonego ogródka, a Bazyl wyrwał mu się w kierunku roślinności. Kicał w taki zabawny sposób, zwłaszcza, że wtedy ogon mu drgał jak rażony zaklęciem. Nie chciał tylko spacerować z jackalope, a więc postanowił zrobić z tego miejsca lokalizację do trenowania. Za dwa dni rozpocznie się wyścig wielkanocny, trzeba działać! - Ej, Bazyl, zobacz co mam! - może nie było to miłe, ale przynajmniej skuteczne. Przykucnął i pomachał świeżutką, smaczną kalarepką, którą to jackalope lubił - przynajmniej ten obecny tutaj egzemplarz, a zdążył to zauważyć podczas kilkudniowej opieki nad nim. - No dawaj, jak mnie dogonisz to dostaniesz całą... a jeśli mnie wyprzedzisz, to dostaniesz dwie! - wyciągnął drugą, pomachał nią w powietrzu i schował z powrotem do kieszeni. Musiał wyglądać komicznie kiedy gadał do kicającego rogatego jackalope, ale cóż, czego nie robi się z chęci wygranej! Wyprzedził stworzenie i zaczął iść tyłem, podrzucając w rękach raz po raz kalarepę. - No dalej, tutaj jestem... ale dobra, mniam. Naprzód, naprzód! - zachęcał, a jackalope poruszył tym swoim małym nosem, dokicał kilka metrów w kierunku Eskila i się zatrzymał, jakby niedowierzał, że jedzenie się oddala. - Na Merlina, jak będziesz tak robić w trakcie wyścigu to mamy przerąbane. Ja mówiłem serio, że jak zajmiesz miejsca na podium to będziesz mógł zeżreć tyle kalarepy ile zmieścisz w swoim brzuchu. No więc chooooodź... szybciej! - ale jak tu przekonać opornego jak tebo jackalope do posłuszeństwa? Przez bite dwadzieścia minut musiał ponawiać zagrzewanie stworzenia do biegu. Niestety uległ i aby przekonać go do kontynuacji tego "treningu" to musiał odkroić kawałek tej kalarepy i położyć kilka metrów przed nosem zwierzaka. Dzięki temu odkrył częściową motywację do biegu. Zahaczył kawałek kalarepy za pomocą zaklęcia "wingardium leviosa" i najbezczelniej machał nią niedaleko nosa jackalope. Dzięki temu mógł zmotywować go do szybszego pokonywania odcinka choć jeśli tak dalej pójdzie to nie miał pojęcia czy Bazyl nie postanowi iść spać na samym środku trasy wyścigowej. Wydawało mu się, że to Biszkopt jest pulchnym leniem, a tu jednak Bazyl chyba chciał go w tym prześcignąć. Pokonanie całej długości ogródka zajęło im pół godziny i to nieistotne, że ogródek był spory. Zeszło im za długo! Pod koniec Eskil już sam był zmęczony, a wcale nie biegał. Przy mecie - krańcu ogródka, pozwolił Bazylowi robić, co zechce. Chciałby w tym czasie się zdrzemnąć, ale obawiał się, że go zgubi jak kiedyś Pokrakę. Usiadł więc sobie na trawie, wywalił nogi przed siebie i gapił się na jackalope objadającego się obiecanymi kalarepami. Może za bardzo mu pobłaża? Kto wie czy uda im się wygrać. Starał się jak mógł z tym zwierzakiem, ale trafił na dosyć oporny egzemplarz. Ciekaw był czy inni też mają problemy ze swoimi jackalope.
| zt
Tuilelaith Brennan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : wysoki wzrost, lekko wystające przednie zęby, zamiłowanie do błyskotek, zapach kwiatowych perfum, głęboka blizna na łydce po wycięciu obscero
Nazywanie jednym ze swoich ulubionych przedmiotu, w którym uczeń radzi sobie - mówiąc delikatnie - przeciętnie, mogło się wydawać dość odważnym posunięciem. Jednak w przypadku Brennan miało to nawet pewne podstawy. Na zajęciach zielarstwa starała się, jak mogła, darząc szacunkiem oraz podziwem obfite zasoby cieplarni, lecz niestety nie posiadła tego szczególnego daru, który pozwoliłby jej na zapewnienie im prawidłowej opieki. Tym razem Tuilelaith podjęła próbę podszkolenia się w zakresie botaniki magicznej w nadziei, że uda jej się zdobyć składniki do eliksirów. Ostatnie kilka wieczorów spędziła na wertowaniu ksiąg z przepisami, które mogłaby wykorzystać na własny użytek. W oko wpadła jej dość prosta receptura na eliksir pieprzowy, a jak wiadomo, ze zdrowiem nigdy nie ma żartów, więc nikomu nie zaszkodzi zabezpieczyć się przed jakimś złośliwym przeziębieniem. Wywar wymagał zdobycia chociażby liści mięty pieprzowej czy pokrzywy lekarskiej. Według magicznego zielnika obecna pora roku sprzyjała najbardziej zbiorom tej drugiej rośliny; miętę poradzono zrywać gdzieś w połowie czerwca. Postanawiając w takim razie, że resztę składników dokupi za pośrednictwem sowy w którymś sklepie z eliksirami, Ślizgonka wybrała się na przechadzkę po okolicach Hogwartu w poszukiwaniu pokrzywy. Wędrując ścieżkami innymi niż zwykle, dziewczyna znalazła się na terenie wcześniej nieznanego jej ogrodu. Unosząc nieco brwi w geście zaskoczenia, poczęła lawirować między rosnącymi tutaj krzakami róż. Jej wprawne oko oprócz pięknych, zadbanych krzewów dostrzegło też kryjące się między gałązkami gnomy, na których widok nie mogła powstrzymać się od pobłażliwego uśmiechu, lecz i deptane przez nie łodyżki mniejszych kwiatów i ziół, zapewne nie aż tak absorbujących dla opiekuna ogrodu, jak wyniosłe róże. Westchnęła lekko i pochyliła się nad roślinkami, wywabiając przy tym kilka nierozgarniętych szkodników, chcących się jej przypatrzeć. Wsród niepozornych pędów kwitły mniszek lekarski oraz mięta, które po dłużsżej obserwacji okazały się być rozproszone po całym terenie. Ślizgonka wiedziała, że pokrzywa należała do ziół lubujących się w podobnych podbojach, dlatego wyprostowała się i ponowiła wędrówkę wedle zataczającej krąg kamiennej ścieżki. Czasem z niej zbaczała, by rozgarnąć krzewy i przyjrzeć się chwastom rosnącym przy ich korzeniach, czym raz po raz przyprawiała o zdezorientowanie chowające się tam gnomy. Gdyby nie była tak skupiona na wyznaczonym przez siebie zadaniu, zapewne wybuchnęłaby śmiechem, widząc, jak co rusz wychodzą jej na powitanie. Po kilku minutach, gdzieś na uboczu, w gęstej kępce trawy doszukała się dorodnych łodyg pokrzywy. Zgrabnie rzucone Acuero pozwoliło jej na odcięcie paru pokaźnych liści bez konieczności okaleczania sobie palców. Stwierdzając, iż taka ilość z pewnością starczy jej na porządną dawkę eliksiru, zagarnęła je uważnie do przyniesionej z sobą torby za pomocą zaklęcia Chłoszczyść. Zadowolona z dzisiejszego sukcesu - a jako osobisty sukces liczyła nie tylko zdobycie składnika, lecz również porządne zastosowanie podstawowych zaklęć, nieważne, jak śmiesznie mogło to brzmieć dla innych - dość raźnym krokiem opuściła ogród, przysięgając sobie, iż musi zapamiętać prowadzącą doń drogę.