Ten ogród nie jest wielkich rozmiarów, ale za to mieści się w nim wiele rodzajów róż. Miejsce idealne dla romantycznych dusz i zakochanych par. Nikt nie wie kto się opiekuje tym miejscem jednak jest pewne, że robi to po mistrzowsku.
Dziewczyna nie chciała od niego uciec. Od momentu spotkania pana Matsumoto czuła się źle, ponieważ zostawiła go w takiej sytuacji. Szukała go, pytała, ale nic, żadnych informacji na temat tego tajemniczego chłopaka. Nie wiedziała co ma zrobić, nie wiedziała co począć. Może był na nią zły? Może zaczął nią gardzić? Albo co najgorsze po prostu zrobił sobie z niej jaja i odszedł. Była zbyt naiwna. W przeciwieństwie do chłopaka, ona już była w tym pięknym ogrodzie. Nie zauważyła go, ponieważ stała ukryta za różnymi rodzajami drzew i krzewów. Była niezauważalna, niewidoczna. Najpierw ruszyła na dach, jednakże tam już ktoś przebywał, więc musiała znaleźć inne miejsce, na którym będzie mogła poćwiczyć. Lillyanne ubrana była w śliczną białą sukienkę, na sobie miała również biały sweterek, który dawał słabe, ale jednak jakieś ciepło. Wyciągnęła swój instrument i przyłożyła do ust. Chłopiec marzył o niej od ostatniego spotkania? Chłopiec wspominał piękną melodię, którą ona mu zagrała? Wspominał ten piękny i niepowtarzalny dźwięk, który wydobywał się z jej instrumentu? Nagle mógł go usłyszeć. Zaczęła grać melodię. (Zawsze zaczynam tym, że druga osoba dochodzi, to tym razem mała zmiana. Ona już tam była xD i się troszkę minęli.)
Kaoru także o nią pytał. Wielu Gryfonów, Puchonów, ba, był tak zdesperowany, że zagadał nawet do jakiegoś Ślizgona, który oczywiście na niego prychnął i poszedł dalej nic nie mówiąc. Tak więc niczego się nie dowiedział. KOmpletnie niczego. A najczęstszą odpowiedzią innych było: "Jaka Lillyanne?", jakby nikt taki nie istniał. Nie istniał? Jak ktoś dla kogo i dzięki, któremu on żyje mógłby nie istnieć? Śmieszne. Wsparł twarz na ramieniu i spojrzał przed siebie na bluszcz obrastający mury Hogwartu. To duża szkoła, niełatwo się w niej odnaleźć...Ciekawe kiedy Kaoru znowu spotka swoją ukochaną ( kurczę, nie wiem czemu ale lubię używać tego słowa xD). Oby niedługo, bo teraz, gdy wiedział, że ona tu jest, gdy ją spotkał, nie wytrzyma długo nie widząc jej. Najgorsze, że nie dowiedział się tak właściwie niczego na temat gdzie mógłby ją znaleźć. Ich spotkanie właściwie nie trwalo zbyt długo, jak wrócił do dormitorium było jeszcze widno. Nie miał pojęcia gdzie mógłby ją znaleźć a tak bardzo chciał ją znowu zobaczyć, upewnić się, że nie jest na niego zła, że wszystko jest w porządku, że swoją głupotą niczego nie spieprzył...No i...tęsknił po prostu. Za zapachem arbuza na jej włosach, za tymi szmaragdowymi tęczówkami, za słodkim uśmiechem, w który mógłby się wpatrywać w nieskończoność. Za całokształtem po prostu. Był tak zamyślony, iż wcale się nie rozglądał wokoło więc jej nie zauważył. Dopiero gdy usłyszał grę...Flet. Brzmiało dość znajomo, choć nie było to melodią, która cały czas siedziała mu w głowie, stała się niejako symbolem jego ulubionej Japonki. Wiedziony instynktem i dziwnym przeczuciem wstał rozglądając się po calutkim ogrodzie. BYŁA TAM. Merlinie, ona tam stała sobie za drzewem i najspokojniej w świecie grała na flecie! (ach, jakie śliczne rymy^^) Kolejna cudowna melodia, kolejny utwór trafiający do serc i kojący zmysły...szybkim krokiem ruszył w jej stronę z oczywiście nieodłącznym w takim wypadku szybszym biciem serca. Gdy już dotarł do niej przetasował ją przelotnym spojrzeniem ( na razie przelotnym ;p ). Ta biel...cudownie pasowała do tych cudownych, miękkich loków i karnacji dziewczyny. Chłopak aż westchnął z podziwu, ale tego nie skomentował, Lilly zapewne tylko by się zarumieniła, albo nie uwierzyła mu, jak zwykle gdy wskazywał jej jej wdzięki. Stanął przy niej (a właściwie...po co ona stoi jak tyle ławek dookoła? xD) i się uśmiechnął gdy napotkał jej cudowne zielone tęczówki. - Hej Lills. Aleś się ukryła, nie zauważyłem cię. Co słychać? Dawno się nie widzieliśmy, szukałem cię. - A co tam, trzeba mówić szczerze, a nie owijać w bawełnę. Chwycił ją za rękę i zaprowadził ją w stronę najbliższej ławki po czym oboje na niej usiedli coby się dłuższym staniem nie zmęczyć. Ach, jakże serce Kaoru radowało się, że wreszcie mógł ją ujrzeć!
Lilly-chan grała melodię, przed nią stał rozstawiony pulpit, a na nim nuty melodii, którą grała. Na czarnym pulpicie leżał ołówek, którym na nutkach zaznaczała co musi zrobić w danym miejscu, jak to zagrać, w pewnym sensie jak zareagować. Gdy skończyła dobrała się do ołówka i dopisała coś w kilku miejscach usłyszała czyjś głos, odwróciła się jak oparzona i w momencie na jej twarzy zakwitł szeroki uśmiech. Zanim zdążyła coś powiedzieć, chłopak zaatakował ją milionem pytań. Wystartował z tym jakby z karabinu strzelał. Wpatrywała się w niego zszokowana, jak ją ciągnie. Wyrwała rękę, co mogło być na początku złym znakiem, ale zaśmiała się. - Spokojnie, muszę to wszystko pozbierać, zanim gdzieś pójdziemy. Nie mogę tego tak po prostu zostawić. – wydukała śmiejąc się pod nosem (Nie usiadła, ponieważ gra się zazwyczaj na stojąco :D). Podeszła do futerału i najpierw schowała flet, później wzięła się za resztę rzeczy. Pulpit, nuty do teczki. Była obładowana rzeczami, no ale cóż. Dopiero gdy była gotowa podeszła do niego i usiadła na pierwszej lepszej ławce kładąc rzeczy i klepiąc obok siebie miejsce by usiadł i mogli spokojnie porozmawiać. - A więc tak. Nie ukrywałam się, wszystko u mnie porządku, ty też mnie szukałeś? Aż dziwne, że się nie spotkaliśmy. – odpowiedziała powoli, po kolei na wszystkie pytania jakie jej zadał. Uśmiechała się delikatnie wpatrując się w niego. - Nie spodziewałam się, że spotkał Cię w takim miejscu, zwłaszcza, że akurat teraz zaprzestałam poszukiwań i chciałam trochę poćwiczyć. To prawda, że jeżeli czegoś bardzo szukasz nie potrafisz tego znaleźć, ale w momencie kiedy zaprzestaniesz poszukiwań, od razu to znajdujesz.
Spojrzał na nią gdy się tak uśmiechała. Ach....normalnie rozpłynąć się można...Odzwajemnił ten uśmiech oczywiście, jakżeby inaczej. Był tak podekscytowany tym spotkaniem, że nawet nie zauważył, że ma przy sobie rózne przedmioty, pulpit, nuty, ołówek. No nie zauważył po prostu. (racja, faktycznie gra się na stojąco, zapomniałam xD) Od razu zaskoczył ją milionem pytań, tak był ciekawy co u niej słychać i gdzie tak zniknęła. Może i było to dla niej zaskoczeniem, ale gdy się denerwował, albo był podekscytowany zawsze dużo gadał. I najczęściej głupoty tak jak to pokazał jej w czytelni na końcu spotkania. Gdy wyrwała rękę najpierw spojrzał na nią zdziwiony by potem zauważyć przyrządy i klepnął się w czoło śmiejąc się wesoło (coś mnie na rymy wzięło xd). -Ach, no tak. Ale jestem głupi. Przypatrywał się gdy tak się pakowała i w jego wyobraźni pojawił się ciekawy obrazek (ostrzegam, dziwny pomysł mi wpadł do głowy ;d ). Oni, dorośli siedzący w kuchni. Kaoru popijający oczywiście kakao. patrzył na swoją piękną ŻONĘ, krzątającą się po kuchni i zbierającą naczynia i wkładającą je do zmywarki w podobnym stylu jak teraz zbierała swoje szpargały. Oczywiście w jego wizji wyglądała tak samo uroczo i młodo jak teraz. Ten obrazek był tak uroczy, że chłopak zamyślił się trochę z błogim wyrazem twarzy. Nie zauważył, że dziewczyna poszla już usiąść. Otrząsnął się ze swojego pięknego wyobrażenia i zachęcony przez Lilly usiadł obok niej z szerokim uśmiechem. Z ulgą przyjął to, że się przed nim nie ukrywała i że wszystko w porządku. Ty też mnie szukałeś? Ooooo, a więc szukała go. Na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. - Szukałem cię! I to jak. Dzień i noc można powiedzieć. Martwiłem się, że wiesz...wtedy tak szybko uciekłaś. Że się zdenerowowalaś, że masz mnie za idiotę i może nie chcesz się już widywać czy coś. Zachowalem się jak debil, wybacz. Zawsze tak mam przy pieknych dziewczynach. -mrugnął do niej wesoło. - A spotkać mnie w takim miejscu jest bardzo łatwo, uwielbiam siedzieć i gapić się na roślinki. Wiesz...chyba coś w tym jest, ja także zrobiłem sobie małą przerwę w poszukiwaniach a tu proszę! Jesteś. Ale dobrze, że cię w końcu złapałem. Miło cię widzieć. - rzucił jej przyjazne spojrzenie jednak po chwili przyjrzał jej się uważniej. W białej sukieneczce wyglądala co prawda cudownie, ale czy nie jest jej zimno? W końcu nadal mamy zimę, a Kaoru był ubrany o wiele cieplej od niej. Na koszulce miał jeszcze jedną grubą warstwę. - słuchaj, Lilly.... Nie jest ci zimno? Jeśli byś chciała mogę ci dać mój sweter...-... albo przytulić. ( ja tam bym się nie pytała tylko od razu to zrobiła, no ale cóż xD). Troszczył się o nią jak to tylko on potrafił.
Śnieg, biały puch, który ogarnia różne kraje. Zima, to jej ulubiona pora roku i mimo iż jest mroźna, to kocha ją bardzo. Brązowowłosa posłała delikatny uśmiech Japończykowi i zaśmiała się pod nosem ( tak na marginesie, to fajnie Ci się rymuje :3). - Nie przesadzaj już. Mogłeś nie zauważyć! Przecież ze mnie taka wielka i gruba baba, że zasłoniłam to wszystko swoim ciałem. – po tych słowach wyszczerzyła się i zaśmiała ze swojego porównania, drobna dziewczynka z niedowagą, oczywiście, to jak się określiła było słuszne :3. Spakowała swoje rzeczy i usiadła na ławce. Spojrzała na niego zamyślonego i zanim jeszcze odpowiedziała na jego pytania powiedziała. - Coś się tak zamyślił… O czym myślałeś? – spytała zainteresowana. Ciekawe jakby zareagowała jakby czytała w myślach. Sama jestem tego ciekawa, jaka byłaby reakcja Lillyanne Sangrienta. Później dopiero odpowiedziała na jego pytanie nie przestając się uśmiechać. Zadrżała, nie sądziła, że będzie tak zimno, dlatego ubrała się cienko. Starała się nie okazywać, jak bardzo marznie. Ale wróć, czemu akurat w kuchni?! Nawet z nią nie jest i już ją do kuchni wywala kretyn! Przepraszam, za przezywanie no ale to prawda! Od razu babe do kuchni posłać, no kurcze, co za facet! - Wiesz jesteś idiotą – powiedziała prosto z mostu, ale po chwili pstryknęła mu w czołu i skończyła zdanie z uśmiechem na ustach. – dzięki temu jesteś taki uroczy. – Posłała mu ten piękny magiczny uśmiech i zarumieniła się, gdy powiedział, że jest piękna oraz pierwszy raz nie zaprzeczyła z jego komplementem. Czyżby wreszcie przyjęła to do wiadomości? Chyba tak. Gdy spytał czy nie jest jej zimno obejrzała siebie, a później spojrzała na niego. - Nie przejmuj się, nawet jeśli, to nie chce, żebyś przez moje niedbalstwo cierpiał i się pochorował. Nie przejmuj się, naprawdę. – starała się go odciągnąć od tego pomysłu. – Zresztą, wcale nie jest tak zimno. – powiedziała dziewczyna, która trzęsie się jak galaretka.
Zima...Kaoru też ją lubił. Uważał ją za magiczną porę roku. "Nagle, pewnego dnia, zmieniło się wszystko. Zeschnięte trawy i zioła zrobiły się zupełnie białe. Każda baldaszkowa roślina była tak piękna, że spojrzenia od niej nie można było oderwać, z samych gwiazd złożona. Na polnych źródełkach, cieniutkim lodem przykrytych, leżały kocie łapki. Z brzóz zwisały leciusieńkie długie girlandy, a wierzby stanęły w szronie jak olbrzymie kryształowe bukiety. Łodygi róż okryły się niezliczonymi jakby szklanymi kolcami. Zdawało się, że wszystkie drzewa i trawy zakwitły najczystszym białym kwieciem, osypanym brylantami." Uwielbiał zimowy krajobraz i właśnie tą porę roku poświęcał na dłuuugie spacery. Słysząc jej komentarz głośno się roześmiał, aż mu łzy z oczu poszły. -Ach, no tak, faktycznie. Przejrzałaś mnie, właśnie to było powodem nieuwagi moja Ty słonico. - powiedział wciąż rozbawiony i zwichrzył jej przyjaźnie włosy. Po kilku sekundach namysłu poprawił je i uznając, że teraz jest o wiele lepiej ruszył na ławkę. Wtedy właśnie naszła go ta wizja. Nie mam pojęcia dlaczego w kuchni, aż sama się zdenerwowałam, że coś tak idiotycznego przyszło mi do głowy. Najwyraźniej nie znam swojej postaci. Kakao nigdy nie pozwoliłby wybrance swojego serca sterczeć w kuchni gdy sam siedział i nic nie robił, NIGDY. Wolałby sam się męczyć, a żeby ona odpoczywała. Zabrakło mi porównań, pewnie dlatego. Tak więc niech Lilly mu wybaczy, gdyż to wina jakże głupiej narratorki. Rozbudził się z zamyślenia dopiero gdy usłyszał jej pytanie. Spojrzał na nią lekko zakłopotany przegryzając wargę. No przecież jej prawdy nie powie, a kłamać też nie może...O. -Hmmm....naszła mnie miła wizja. -uśmiechnął się delikatnie obrzucając ją przyjaznym spojrzeniem. Tak, zauważył, że zadrżała i nieźle się zmartwił. Nie chciał by się rozchorowała. (Swoją drogą, zastanawiam się kto normalny zimą ubiera sukienkę i cienki sweter xD) Słysząc jej słowa uśmiechnął się rozradowany, a serduszko aż mu mocniej zabiło. -Naprawdę uważasz, że jestem uroczy? Kurczę, dziękuję. - po czym zrobiło mu się cieplej na duszy widząc jej cudowny uśmiech. Ach, mógłby na niego patrzeć przez wieki, tak mu się on podobał i chciał, żeby uśmiechała się jak najczęściej, do niego oczywiście, a co. Nie wiedział co w jej uśmiechu jest takiego, że był taki uroczy i wcale się nad tym nie zastanawiał, po prostu taki był, a on z ochotą na niego patrzył i odwzajemniał. Z ulgą przyjął fakt, że nie zaprotestowała gdy uznał ją za piękną. Była taka i nie można się z tym kłócić. Wiedział, że jest jej zimno dlatego spytał. Nie chciał by się zaziębiła, nie wybaczyłby sobie gdyby tak się stalo, a on temu nie zapobiegł. Dlatego słysząc, że ma się nie przejmować nią tylko westchnął ze zrezygnowaniem i zdjął swoją ciepłą, miękką bluzę. Pomógł jej ją założyć i dopiero się odezwał. -Nie przesadzaj imoto-chan. Widzę, że ci zimno i nie pozwolę ci się przeziębić. A o mnie się nie martw. Twoje dobro jest dla mnie ważniejsze niż moje. - stwierdził po prostu. Tak było przecież, po co to ukrywać? Już i tak jest chorowita, po co ma dodatkowo chorować, skoro może przyjąć jego ubranie. Poza tym...gdy już odzyska bluzę z powrotem będzie ona pachniała NIĄ. PO tym chyba nigdy jej nie wypierze, by już na zawsze odzienie to nosiło na sobie jej ślad. -Teraz cieplej, prawda? -uśmiechnął się do niej delikatnie.
/ nie ma to jak post wnoszący wiele w akcję ale wolałam nic nowego nie pisać, żeby znowu go nie ośmieszyć w jej oczach, bo jak zwykle nie mam pomysłu xd
Zima jest to piękna pora roku, podczas niej cały świat się zmienia. Jest niepowtarzalna i niezastąpiona. Zresztą nie tylko ona. Wiosna, budzi do życia wszystkie istoty. Lato pozwala się odprężyć w ciepłych promieniach słońca, wszystko rozkwita i okazuje swoje piękno. Jesień, melancholijna i dostojna. Pokazuje, że nawet to co w pewnym sensie gnije i się kończy może być piękne, przywoływać wspomnienia. No i nareszcie zima. To właśnie ona przysypuje wspomnienia i przygotowuje ziemię na przyjście nowej pory roku. Pomaga się uspokoić po melancholijnych wspomnieniach, które utkwiły w nas, oczyszcza umysł (jaki śliczny opis! Zakochałam się!). Spojrzała na niego niezadowolona, kiedy chłopak rozmierzwił jej włosy. Po chwili ułożył je powrotem, a ona zmierzyła go wzrokiem mówiącym: „Nie rusz, bo ukatrupię!”. Dobrze, dlatego, że to wyjaśniłaś wybaczę ci! Jestem łaskawa i miłościwa. Nie powiem nic Lilly, nie dowie się o twoim porównaniu :3. - Wizja mówisz? – powiedziała zaciekawiona. – A jaka wizja? – spytała przybliżając się do niego. Musiała wiedzieć, gdyż ciekawość by ją pożarła (Pytasz kto normalny? No ja oczywiście!!). Ona spojrzała na niego zdziwiona i uśmiechnęła się delikatnie. - Za prawdę się nie dziękuje, naprawdę się nie złości, prawdę się przyjmuję, z prawdy trzeba być dumnym i prawdą trzeba się szczycić. – wydukała swoją złotą myśl, którą często powtarzała ludziom. Kiedy chłopak zdjął swoją bluzę oglądała dokładnie jego ruchy, pozwoliła założyć na siebie jego bluzę i uśmiechnęła się delikatnie. Otuliła się nią mocno i przyłożyła skrycie kawałek materiału do nosa, chcąc poczuć zapach, który został naniesiony na chłopaka. Uśmiechnęła się delikatnie do niego. - Dziękuje, jesteś taki troskliwy. Kurde… Znając życie pewnie jesteś oblegany przez kobiety! – powiedziała pewna swojej wypowiedzi. – Wiesz, czuję się trochę zazdrosna.
Wszystkie pory roku mają coś w sobie. Zima...jest magiczna. Ten biały puch, święta, zabawy w śniegu. Wiosna- wszystko budzi się do życia po długim śnie. Pojawiają się kwiatki, zwierzęta wychodzą ze swych nor, robi się cieplej. Aż chce się żyć! Lato...Tak...upały, wakacje, dobra zabawa, świat staje się piękny i kolorowy...I jesień. Czas melancholii i zadumy, jakże potrzebnej w naszym zabieganym świecie. Pozwala na powrót wspomnień, pokazanie nam tego co jest naprawdę ważne. (No ba, bo mój xD Nie no, serio Wikicytaty często się przydają do postów :3 ) Widząc jej spojrzenie uszka mu trochę oklapły i się zdziwił chłopak. Noooo...nie wiedział o tym, że Lilly nie lubi jak się rusza jej włosy. Po chwili uśmiechnął się przepraszająco. Och, dziękuję ci kochana, jakaś ty łaskawa, doprawdy <3 Widząc, że jest zaciekawiona jeszcze bardziej mentalnie uderzył się mocno w głowę. Przecież od zawsze wiadomo, że kobiety to bardzo ciekawskie stworzenia i jeśli się je czymś zainteresuje to się nie odczepią, aż się nie dowiedzą. Pokręcił więc głową z szelmowskim uśmiechem. Nie zamierzał jej oczywiście na razie powiedzieć ( i nie w tej formie, muszę wymyśleć coś innego xD), wystraszy ją jeszcze i co? A nie chciałby tego rzecz jasna. Zastanowił się więc chwilę i...-Na razie ci nie powiem. Ale to zrobię, obiecuję. - przyłożył sobie rękę do serca aby wzmocnić wagę obietnicy, choć oczywiście uważał to za niekonieczne, ale tak żeby mu bardziej uwierzyła. Odwzajemnił uśmiech zadowolony, że się przysunęła. Teraz nawet po zdjęciu bluzy nie będzie mu zimno, o. (No wiem, że ty ale to i tak dziwne xD) Słysząc jej złotą myśl uśmiechnął się jeszcze szerzej. Ach, ona jest taka mądra i w ogóle! (coś mi się wydaje, że to ona będzie tą inteligentną w tym związku xD) Ideał, można powiedzieć. -Ojej, jaka śliczna maksyma. Naprawdę. - pochwalił ją przyjaźnie. Wtedy to począł zdejmować z siebie swoją bluzę. A trzeba tu dodać iż Kaoru używa wody kolońskiej o fascynującym wręcz zapachu...y...czegoś, co pachnie wprost nieziemsko, o. Takie, hm...mugolskie Old Spice, o! Wiem, powiem mu żeby wziął udział w tej reklamie w zamian za tego murzyna, który nie wygląda jak dla mnie zbyt pociągająco. A Puchon jak najbardziej. No więc oddał jej swoją zabójczo pachnącą odzież i aż się zdziwił, że dziewczyna od razu nie zemdlała z zachwytu. (tak, mam głupawkę i piszę głupoty^^ Tak naprawdę to wcale się nie zdziwił, bo jak wiadomo jest nieśmiały i nawet by nie spodziewał się iż jakaś dziewczyna może paść z zachwytu nad jego zapachem) Nie zauważył faktu iż zaczęła niuchać jego odzież gdyż Lilly zrobiła to niezwykle szybko i niezauważalnie niczym żółw ninja. Ale gdyby to przyuważył to na pewno spuchłby z radości, tyle mogę wam zdradzić. Słysząc jej kolejne słowa zachichotał. - Nie ma za co, Lills. Dla ciebie wszystko. - uśmiechnął się uroczo do dziewczyny. Dalsza część zdania go niezwykle rozbawiła. - Tak naprawdę to...nie. Wiesz, w dzisiejszych czasach takich dżentelmenów jak ja jest coraz mniej i są coraz mniej cenieni w społeczeństwie. - zwiesił głowę niby to smutny. A tak naprawdę...nawet jakbym był to i tak nie liczy się dla mnie nikt oprócz ciebie, Lilly.... Na ostatnią wypowiedź aż...hm, no prawie zawału dostał z podekscytowania. Ona jest o niego zazdrosna, słuchajcie! To znaczy, że go kocha! Tak, rozgryzłam ją! Ach, jakąż ja jestem genialną wszystkowiedzącą narratorką, doprawdy. Aż się chłopcu cieplej na serduszku zrobiło jak to usłyszał. Nie musisz Lills...dla mnie zawsze będziesz się liczyć tylko ty... Zaśmiał się z rozbawieniem chociaż ledwo powstrzymywał wybuch wszechogarniającej go radości i miłości do tej Gryfonki. -Och, nie mów takich rzeczy, bo mi ego zanadto rozbuchasz, i co wtedy? - wytknął jej język. Jeśli zdążyła go dobrze poznać zauważyłaby śmieszność jego wypowiedzi. Byl zbyt nieśmiały aby mogło się stać coś takiego. -A zazdrosna nie musisz być. I tak kocham tylko ciebie! - wykrzyknął żartobliwie puszczając do niej oko. Lilly- chan nie musi przecież wiedzieć, że taki jest stan faktyczny, ne?
Och nie! Jest źle! Dziewczyna spojrzała na niego niezadowolona, fuknęła pod nosem i wydukała. - Jak możesz mi nie powiedzieć, ale to twoje prywatne sprawy, nie powinnam się wtrącać, Ne? – spytała. Widać było, że zainteresowanie nie spadło, no ale wiedziała, że nie może go zmuszać. Wyszła by na podłą wiedźmę, taką jak…. Hmmmm, o wiem! Taką jak Cornelia Somerhalder! A ona nie może być wiedźmą, skoro jest jego księżniczką. Nagle w jej oczach stanęły łzy, dziewczyna skuliła się delikatnie starając się schować twarz w ramionach. Włosy również opadły bezwładnie na twarz, a policzki zaróżowiały od emocji, które nagle ją ogarnęły. Ręce, które opierały się o jej kolana zacisnęły się w pięści i na jedną z dłoni spadła jedna z kropel. - Ka….. Ka…..- jej głos się trząsł, tak samo jak ciało, przez łzy. – Ka….Kaoru… - udało się jej wyszeptać jego imię. Po chwili uniosła twarz, a jej wyraz się zmienił, na wesoły. – Dałeś się nabrać? – spytała zadowolona ze swojego występu. Miała nadzieję, że zrozpaczona Lilly zaczęła jej coraz lepiej wychodzić. Zaśmiała się pod nosem i rozpoczęła się ich rozmowa. Wtedy na jej ramionach wylądowała jego bluza, a ona mogła się napawać jego zapachem. Zamknęła oczy chcąc wczuć się w ten zapach, który czuła teraz tak wyraźnie. To przyjemne uczucie, które ogarniało ją gdy tylko poczuła tą woń i mogła odlecieć. Później poleciały kolejne pytania. - Rozumiem, chociaż dziewczyny, które olały by takiego faceta musiałyby być jakieś walnięte! – powiedziała pewna swoich słów. Gdy Kaoru wspomniał o rozbuchaniu dziewczyna zamyśliła się i spojrzała na niego. - Rozbucham Cię do maksimum i BUM! Będę oglądać fajerwerki! – zaśmiała się pod nosem. Teraz chłopak powiedział słowa, które wyleciały z jego ust żartem, jednak na jej policzkach pojawiły się rumieńce, odwróciła wzrok i uchyliła usta chcąc coś powiedzieć, aż tu nagle, poczuła jak zjechała z ławki i wylądowała w kupie śniegu obok. Leżała na plecach nie wiedząc co się dokładnie stało. - Ej no! – krzyknęła niezadowolona do siebie. – Czemu jestem tak niezdarna, że nawet nie zorientowałam się, że się wywracam! – wyraziła pretensje do samej siebie spoglądając na chłopaka. Nie wiadomo czy mógł ją złapać, bo nawet ja, wszechmocna i wszechwiedząca narratorka, która mogłaby zrobić z tą dziewczyną wszystko, nie mam zielonego pojęcia jak ona to zrobiła. Nieważne, jakbym się starała Lillyanne Sangrienta na zawsze pozostanie niezdarą. Po chwili wstała i wróciła na ławkę patrząc na chłopaka zbitym wzrokiem. Chyba teraz ona zaczęła się zachowywać dosyć dziwnie. Czuła się zażenowana, że tak się wygłupiła.
Gdy zobaczył jej owo zabójcze, jak dla niego spojrzenie, zwiesił wzrok i smutny pokręcił głową. Widać było, że jest niezadowolona. -Noo...przepraszam no!...Nie chodzi o to że się nie powinnaś wtrącać, przecież jesteśmy przyjaciółmi! Ale..powiem ci, przysięgam serio, ale nie złość się błagam! -wydukał zażenowany. No nie mogła się na niego gniewać, biedny chłopak jeszcze pójdzie się pociąć trawą jeśli dziewczyna się obrazi. Ależ on wcale nie uważałby ją za wiedźmę, w życiu! Przecież, jak to już zostało powiedziane, jest jego księżniczką, jego Lilly, jego siostrzyczką, nie mogłby czegoś takiego o niej powiedzieć. Ona była taka słodka, taka kochana, gdzie tam jej do wiedźmy. Nawet jakby go zmuszała nie pomyślałby o niej choć jednego złego słowa. Już prędzej by jej wyznał swoje najszczersze tajemnice i uczucia. No, ale skoro postanowiła go nie zmuszać to na razie robić tego nie musi. A wręcz nie powinien (do czasu oczywiście! xD) skoro chce na nowo odbudować ich przyjaźń. Ale nagle...Gryfonka się skuliła, w jej oczach stanęły łezki i zaczeła płakać oraz trząść się. Spojrzał na dziewczynę oniemiały. -L...Lilly? Co się stało? Czy..kurcze, to moja wina. Przepraszam! Nie płacz proszę, naprawdę, tak mi przykro, błagam, nie płacz! -rzucił się by ją pocieszyć jednocześnie planując myśli samobojcze, że doprowadził ją do płaczu. No...bylo mu tak przykro, tak głupio. I był taki zmartwiony, nie chciał by płakała. Aż sam prawie zaczął płakać. Był na siebie zdenerwowany, że ta wizja do niego przyszła, że nie mógł jej powiedzieć, że...no nie wiem, różne głupoty przychodziły mu do głowy, nie chciał by przez niego czuła się smutna czy obrażona. -Nie gniewaj się na mnie, zrobię wszystko by...-by co? Nie wiem, nie dowiemy się, gdyż właśnie zaczęła wymawiać jego imię. Aż dech zamarł mu w piersi, może myślał że dziewczyna powie mu teraz, że jest śmiertelnie na niego obrażona, że sobie poszedł? No, nie mam pojęcia. Był tak zrozpaczony, że zranił swoją kochaną imoto, że nie wiedział już co ma o tym wszystkim mysleć. Aż tu nagle dziewczyna uniosła głowę a na jej usta wpłynąl uśmiech. Kaoru spojrzał na nią zdziwiony. A to podła! Zniszczyła go kolejny raz, już chyba trzeci, więc mogę napisać, że dostał zawału. No, było blisko. Aż się zapowietrzył i lekko zirytował. On tu się tak martwił, a ona udaje! Nie do pomyślenia po prostu. Więc, gdy spytała czy dał się nabrać spojrzał na nią lekko zbolałym i zdenerwowanym wzrokiem. -Lilly, nie zartuj sobie tak ze mnie! Wiesz jak się martwiłem? Naprawdę myślałem, że cię zraniłem, obraziłem czy coś. No kurczę...przykro mi się zrobiło i aż się denerwowałem na siebie. I martwiłem o ciebie jednocześnie. - prychnął leciutko i postanowił, że się fochnie. Wytrzymał AŻ pół sekundy, co było zadziwiające, że aż tak długo. A dlaczego wytrzymał tyle? Bo oto się do niego uśmiechnęła i zadrżała, więc wspaniałomyślnie jej wybaczył i dał swoją bluzę aby się nie przeziębiła. Po chwili nawet już o całym zdarzeniu nie pamiętał, bo spojrzał w jej oczy. A dla tych szmaragdów jak wiadomo mógłby zrobić wszystko i zapomnieć o bożym świecie. Ach, żałuję tylko iż nie zdał sobie sprawy jaką przyjemność sprawił jej dając jej tą (pachnącą) bluzę! Słysząc jej słowa aż się zarumienił, gdyż chyba musiałby być niezwykle głupi nie usłyszawszy w jej słowach komplementu dla siebie. Potem zachichotał. -Wiesz, ja też się nad tym zastanawiałem. Ale dalem sobie z tym spokój. Jak na razie żadna dziewczyna nie była dla mnie aż tak ważna - czyli nie tak jak ty- bym się nią i jej reakcją w jakikolwiek sposób przejął. -wyjaśnił i wzruszył ramionami. Widząc jej zamysloną minę uroczo uniósł brew i czekał na wyjasnienie owej miny. Gdy już ją usłyszał zaśmiał się pod nosem. - No wiesz...nie musisz mnie rozbuchiwać w ten sposób, żeby zobaczyć fajerwerki. Zawsze możesz mnie poprosić abym je dla ciebie wyczarował co z ochotą uczynię. - powiedział usłużnie wyszczerzywszy się do dziewczyny. Widząc jej rumieniec i odwrócenie wzroku dopiero zauważył co powiedział i również się zarumienił i zakłopotał. Bał się aby Lilly nie pomyślała sobie, nie daj Boże, czegoś absolutnie właściwego, ale jednak czego nie powinna na razie wiedzieć, bo mogłaby się spłoszyć. Ale nie zdążył tego w jakikolwiek sposób skomentować gdyż nagle zarejestrował upadek dziewczyny na śnieg. Leżąc tak wyglądała dość zabawnie więc chłopak się uśmiechnął ale już po chwili się opanował i pomógł jej wstać. Nie chciał by się przeziębiła na śniegu. Co prawda mogli by poleżeć sobie i porobić aniołki, a wtedy on mógłby powiedzieć, iż uważa, że ona jest najpiękniejszym aniołem jakiego widział i jakiego już w swoim życiu nie zobaczy i byłoby to taaaaaaakie słodkie i romantyczne, ale lepiej nie zagłębiajmy się dłużej w ten temat. A więc podał jej rękę i pomógł się podnieść. Widząc jej zażenowanie i złość na samą siebie tylko się do niej uśmiechnął, rozbawiła go tym spojrzeniem niesamowicie. - Lills, Lills, Lills...nie złość się na siebie. I już tym bardziej, nie kłopocz się, że się wygłupiłaś przede mną czy coś. Znam cię od siedemnastu lat, wiem jaka jesteś i nie takie rzeczy widziałem. Jesteśmy przyjaciółmi, więc nie bój się, że uznam cię za jakąś niegodną zainteresowania niezdarę, czy coś. Nie masz czym się przejmować. To, że jesteś taka, a nie inna, wlaśnie to jest w tobie takie urocze. - uśmiechnął się do niej przyjaźnie. -A, i dzięki temu mogę się przed tobą wykazać i być niczym twój rycerz w lśniącej zbroi! - dał jej lekkiego, przyjaznego kuksańca śmiejąc się. Przyjrzał się jej bliżej. O nieeeee... - Kurczę, i teraz chyba moja bluza przemokła przez ten śnieg. Ech, co ja z tobą mam...- wytknął jej język i wyszczerzył się aby pokazać, że nie mówi serio i absolutnie nie ma jej tego za złe. - Teraz pewnie znowu jest ci zimno, a nie mam już nic więcej żeby ci dać. Więc chyba będę musiał cię przytulić. -westchnął teatralnie niby to zrezygnowany. Jednak, jak możemy się domyślić, był tą wizją niezwykle zainteresowany, więc tylko spojrzał na nią z lekkim uśmiechem i uniósł obie brwi czekając na jej decyzję co do tego jak by tu ją ogrzać, no bo nie mogł pozwolić by siedziała w przemoczonej bluzie, ne?
Ło matko boska przenajświętsza! Ja tu myślałam,że nie uda mi się nic napisać bo jestem zbyt zdenerwowana a tu co? Dość długi post. Czasem zadziwiam samą siebie, serio.
Taak, może i spojrzała na niego zabójczym spojrzeniem, ale nie miała mu nic za złe. Jej zdaniem, byłoby nienormalne obrażanie się o taką nic nie znaczącą błahostkę. On nie musiał jej nic mówić, a jednak zabolało go to, że ona tak zareagowała. Spoglądała na niego zdziwiona, on naprawdę traktował ją jak bardzo ważną osobę, jako jedyny. Momentalnie, na jej policzkach pojawiły się rumieńce, które równie dobrze mogły oznaczać, że jej drobna twarzyczka zaczęła marznąć. - Kaoru – wydukała spoglądając na niego poważnie. – nie przejmuj się, nie jestem przecież potworem, by wyciągać to z ciebie na siłę, jeżeli będziesz chciał mi powiedzieć, to w końcu to zrobisz. Więc proszę Cię, nie przesadzaj, bo ja sobie często żartuje. – powiedziała śmiejąc się pod nosem. Jak dla niej ta jego teraźniejsza reakcja była przesadzona, ale nie powie mu tego w twarz, bo ona stara się być miła dla wszystkich, dlaczego? Właściwie nie wiedziała czemu. Dziewczyna zaczęła odgrywać scenkę, ale gdy usłyszała jego reakcję drgnęła, musiała skończyć, skoro zaczęła, ale zabolało ją to.
L...Lilly? Co się stało? Czy..kurcze, to moja wina. Przepraszam! Nie płacz proszę, naprawdę, tak mi przykro, błagam, nie płacz! Nie gniewaj się na mnie, zrobię wszystko by...
Te słowy uderzyły w nią natychmiast, dlatego szybko skończyła się wygłupiać. Powiedziała jego imię i skończyła tak jak chciała. Hmmm tak naprawdę, to chciała jakoś złagodzić tą sytuację. Głupio się jej zrobiło. Skuliła się delikatnie i wysłuchiwała jego pretensji w stosunku do niej. Posmutniała i spuściła wzrok, znając życie Kaoru znowu zacznie się o nią martwić czy coś, albo będzie na siebie zły, że ją zasmucił, ale no cóż, ona z tego wcale nie korzysta, taka już jest. - Ja… przepraszam… - wydukała i kątem oka spojrzała na wyraz jego twarzy. Wyglądała jak małe dziecko, które chce sprawdzić, czy ktoś się na nią już nie gniewa i pozwoli się dalej bawić. Widząc jego łagodny wyraz twarzy uśmiechnęła się i wpatrywała się w niego z tym uśmiechem, wyszczerzając bialutkie ząbki. Przytuliła do siebie bluzę, gdy ta wylądowała na jej ramionach, ten zapach bardzo się jej podobał, był taki… hmmm oryginalny? Może to odpowiednie słowo, chociaż, nie potrafiła tego poprawnie ująć w słowa. Później padły jej słowa i jego odpowiedź, słuchała każdej sylaby, jaka wypadła z jego ust w wielkim skupieniu. Więc nie ma nikogo takiego, w jej głowie pojawiło się tysiąc myśli. Uniosła nogi opierając je o ławkę i przytulając do klatki piersiowej. Rozmyślała. To co powiedział dało jej tyle pytań, na które sama sobie musiała odpowiedzieć, bo przecież nie będzie go pytać! Nie ma mowy! Przez to niesamowite zamyślenie szmaragdowo oka wylądowała na śniegu. Jej reakcję już wszyscy znamy. Wstała i usiadła obok chłopaka zażenowana i zdenerwowana na siebie. Gdy chłopak wytłumaczył jej, że nie powinna się martwić swoim kalectwem, bo to jest mega słodkie (Wiem, że mega sobie dodałam, ale coo tam :3). Zachichotała pod nosem i spoglądała na niego z szerokim uśmiechem. Niestety ta miła atmosfera nie pozwoliła się jej ogrzać, więc drżała z zimna, a on to zauważył. Słuchała jak to rozważał co to on ma z nią zrobić. Gdyby mogła to nadęłaby w słodki sposób policzki i spoglądała na niego niezadowolona, ale wolała się od tego powstrzymać. Zanim chłopak skończył mówić ona przewróciła oczami i przybliżyła się do niego opierając głową o jego ramię, ponownie podniosłą nogi i przytuliła je do siebie. Wpatrywała się w krajobraz, który przed nią tak dumnie się prezentował, czekała, aż chłopak przytuli ją i da to przyjemne ciepło, którego potrzebuje. Kątem oka spojrzała na niego i wyszeptała. - Jeszcze raz przepraszam… nie będę już tak robić… - wróciła do sytuacji, która miała przed chwilą miejsce i doprowadziła go wreszcie do zawału. Zwróciła twarz w jego stronę i zanim zdążył zareagować, czy cokolwiek powiedzieć do końca, wpiła się w jego usta na dosłownie chwile i odsunęła się. Na jej policzkach zakwitły delikatne rumieńce, które były bardzo wyraźne wraz ze zmarzniętymi policzkami, które przybrały również ten kolor. – To rekompensata, za to, że musiałeś się tak o mnie martwić. – powiedziała i po chwili wstała. Po tym co zrobiła, nie potrafiłaby usiedzieć w jednym miejscu. Ruszyła przed siebie, ale nie odeszła, nie zostawiła go samego. Uklękła przy kupce śniegu i zaczęła się nim bawić lepiąc serduszko, tak naprawdę, tylko to nie rozpadało się w jej dłoniach.
Kaoru jest dziwny. Serio. Martwi się o byle co i przejmuje nieproporcjonalnie do sytuacji. No ale to nie jego wina. Tak bardzo kocha tę swoją Lilly, że za nic nie chce jej urazić. A zareagował tak...no bo się martwił no. Traktował ją jak bardzo ważną osobę. Bo dla niego była ważna. Najważniejsza na świecie. Nikt i nic nie było ważniejsze od Gryfonki. Właśnie dlatego bał się, że zrobi coś nie tak, że czymś ją zrani czy zdenerwuje. Wysłuchał jej uważnie gdy wyjaśniała mu, że nie jest na niego zła co przyjął z ulgą natychmiast się uśmiechajac. - Przepraszam, często przejmuję się bez powodu. - wyjaśnił. Oczywiście, że jego reakcja była przesadzona, on także o tym wiedział. No ale, mózg jedno, a serce drugie. Choćby chciał nie mógłby zachowywać się inaczej. Po prostu...był niepewny. Niepewny tego co ma mówić, czego nie ma mówić, co ma robić a czego nie. Zależało mu na niej na tyle, żeby nie chcieć się zbłaźnić czy ją zranić. Czując do niej to co czuje nie mógł zachowywać się do końca swobodnie, bo jakby stracił nad sobą kontrolę to palnąłby coś w stylu "Kocham cię." na co Gryfonka zareagować mogła różnie. I potem ta scenka...najpierw rzeczywiście wstrząsnęła ona Kaoru, nie wiedział co się dzieje i o co chodzi. Myślał, że jak zwykle coś głupiego zrobił i o. Naprawdę nie chciał by dziewczyna płakała. Dlatego też gdy okazało się, że to tylko żart leciutko się zdenerwował, gdyż autentycznie się martwił. Widząc, że posmutniała i spuściła wzrok jeszcze bardziej się na siebie zdenerwował. Kaoru, ty idioto, nie zachowuj się jak debil, przecież ona tylko żartowała. Co z tego, że się martwiłeś? Teraz ją zasmuciłeś. Westchnął lekko. -Lilly...nie smuć się. Nic się nie stało, naprawdę. Jesteś bardzo dobrą aktorką. -uśmiechnął się delikatnie chcąc załagodzić sytuację. -Tylko ja znowu oczywiście przesadzam. Ech, chyba muszę coś z tym zrobić bo jak będę się tak wiecznie przejmować byle czym to zmarszczki mi szybciej wyskoczą i już nie będę tak uroczy. -westchnął teatralnie śmiejąc się pod nosem. - Naprawdę, nie martw się. - dodał jeszcze pocieszająco widząc jej spojrzenie, gdy tak zerknęła kątem oka. Nie chciał żeby pomyślała, że się na nią gniewa. Śmiem zaryzykować stwierdzenie iż nie mógłby się nigdy na nią pogniewać, nawet jakby zrobiła coś zupełnie nagannego. O kurczę, tak go poraziła tymi swoimi bialymi ząbkami iż prawie oślepł. Nie no, dobra, nie oślepł ale standardowo zaczął się na nią bezczelnie gapić i się do niej szczerzyć. Nie mógł się powstrzymać po prostu! A miała takie słodziutkie, małe ząbki. Niezmiernie się rozczulił na ten widok. Automatycznie przypomniał mu się dzień, w którym małej Lilly wypadł pierwszy ząb mleczny. Wyglądała niezwykle zabawnie i uroczo z tą niewielką szczerbą. Gdy już wszystko było w porządku i normalnie rozmawiali dał jej swoją bluzę ciesząc się, że może się czymś dla dziewczyny posłużyć. Musiał przyznać, że wyglądała niezwykle w jego odzieży na sobie. Gdzieś wyczytałam, że osoba, którą kochasz najpiękniej wygląda w twojej bluzie, czy jakoś tak. I Kaoru mógłby to potwierdzić, bo właśnie tak sobie pomyślał widząc Lilly w tym stroju. Sam został zaledwie w podkoszulku, ale nie było to ważne, jeśli jej będzie ciepło, to będzie tak i jemu. Widząc z jakim spokojem i uwagą słucha jego słów niezmiernie miło mu się zrobiło, nikt nigdy go nie słuchał go w takim skupieniu. ( Swoją drogą, zaintrygowałaś mnie tymi ukrytymi myślami i pytaniami Lilly, do któych by się nie przyznała, gdy Kakao powiedział, że nie ma nikogo ;p) Ale zauważył, że w pewnym momencie się zamyśliła. Już miał ją pytać o czym myśli, mając nadzieję, ze mu powie gdy to wykopyrtnęła z ławki na ziemię. Jego reakcję także znamy i to, że ją podniósł. Gdy tak denerwowała się na siebie, chłopak uznał, że absolutnie niepotrzebnie o czym od razu ją poinformował. (dobrze, że dodałaś bo panu Kakao właśnie o te "mega" chodziło :3) Odwzajemnił szeroki uśmiech ciesząc się w duchu, że już w miarę potrafi kontrolować swoje serce, ciało i umysł w jej towarzystwie. Ale oczywiście wszystko to legło w gruzach, gdy zaczął się zastanawiać co teraz, bo dziewczyna marznie. Wtedy to walnął, że mógłby ją przytulić. Pragnął tego jak nie wiem. Wyobraźmy sobie więc jego radość, gdy to Gryfonka przybliżyła się do niego i wsparła głową na ramieniu chłopaka. Zadrżał lekko czując przemiły dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa i objął ją mocno ramieniem. Nie będę opisywała co czuł w tamtej chwili bo po pierwsze tego się nie da opisać, a po drugie nie znam się na tym więc pewnie wyszłoby kiepsko. Mogę powiedzieć jedynie, źe przez moment poczuł się jak w raju. Przytulał ją tak przez parę minut siedząc w ciszy i rozkoszując się chwilą, którą przerwała Japonka spoglądając na niego i jeszcze raz przepraszając. - Nie ma....- chciał dodać "sprawy", ale coś mu nie pozwoliło. Zanim ogarnął co się właściwie dzieje już czuł jej usta na swoich. Nie da się ukryć, że PRAWIE (ha, nie da się wykończyć go tak szybko, ot co, Lilly będzie się musiała z nim trochę pomęczyć zanim rzeczywiście to się stanie xD) dostał zawału. A jego uczucia...ich również nie da się opisać. Przymknął oczy z rozkoszy i oddał pocałunek, którym nie zdążył się niestety nacieszyć, bo oto się oderwała. Widząc jej lekki rumieniec uśmiechnął się czule. Gdy usłyszał jej słowa rozpromienił się jeszcze bardziej. -Skoro taka jest forma rekompensaty, to będę się ciągle o ciebie martwił...-powiedział nieprzytomnie wciąż rozpamiętując smak ust dziewczyny. EJ. WRÓĆ! On powiedział to na głos?! O kurczę, co on taki śmiały się nagle zrobił? Oczywiście, powiedział zanim pomyślał i dopiero teraz dotarło do niego, że wyjawił swoją myśl. Od razu się zarumienił, ale żeby nie zwrócić na to wszystko zbytniej uwagi Lillyanne po prostu się zaśmiał cicho. Wiecie, taki niby żart przyjaciela do przyjaciółki. Już miał się odezwać tym razem wcześniej ustalając co ma powiedzieć, gdy dziewczyna po prostu wstała i gdzieś poszła. A nie. Uklęknęła na śniegu. No co ona robi, przeziębi się przecież! Ruszył za nią i kucnął obok przez chwilę obserwując jej zabawy z białym puchem. Lepiła serduszko. Kakao chwycił trochę w dłonie i uformował to samo co ona. Potem zauważył nieopodal jakiś patyk i sięgnął po niego by na ulepionym sercu napisać lekko swoje imię, tak by nie zniszczyć konstrukcji. Chwycił swoje dzieło w obie dłonie i wyciągnął ku Lilly. -Proszę. Oddaję ci swoje serce. Zrób z nim co zechcesz. - Tak Kaoru. To absolutnie nie świadczy o tym co do niej czujesz. I, tak. To jak najbardziej pokazuje to jak bardzo potrafisz kontrolować co mówisz, robisz i czujesz w jej towarzystwie. Zarejestrowawszy z lekkim opóźnieniem, że znowu palnął coś bez wcześniejszego ugryzienia się w język uśmiechnął się do dziewczyny zawadiacko na nią spoglądając.
Och! Miłość, to niezwykłe uczucie. Nikt, a nikt go nie rozumie i każdy pojmuje inaczej. Ona nie rozumiała tego uczucia wcale. Dla niej miłość, była to reakcja chemiczna zachodząca w mózgu, dająca złudne uczucie szczęścia. Nie pomyślałaby, że taka ‘prawdziwa’ miłość istnieje, że może na tym świecie egzystować tak silne uczucie, które połączy dwa serca i pozwoli im żyć razem w zgodzie, bez żadnych zakłóceń. To było dla niej chore! Wybacz mi proszę, ale ten post nie będzie za długi, ponieważ zakańczam starą sytuację, postaram się rozwinąć, a nie stoimy w miejscu przez pięć postów. Nie będę opowiadać, jakie pytania, bo byś doznała szoku, a ona nie wiedziałaby dlaczego tak myśli i też by doznała szoku no i wszyscy się szokowali i może by pomdlali, a Kaoru byłby zdezorientowany, dlaczego jego im oto-chan mdleje i też by zemdlał z nerwów. Taka reakcja łańcuchowa. A więc zacznę może od pocałunku. Ten pocałunek był zwykły, tym razem było to dla niej zwykłe połączenie ust i ucieczka, przed dalszym kontynuowaniem pieszczoty. Po akcji w bibliotece, obawiała się tego uczucia, które ją ogarnęło, tego uczucia pożądania i niezmiernej przyjemności. Nie chciała uciekać, bo nie mogła. Bawiła się białym puchem, który topniał na jej drobnych rączkach. Z wielkim zaangażowaniem starała się wykonać serce, niestety nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Co jakiś czas ułamywał się kawałek niszcząc całą konstrukcje. Mimo, że była delikatna, to ono zawsze się rozwalało, jakby zła przepowiednia. Po tym kiedy już zła zaczęła robić serce, on do niej dołączył i zrobił to czego ona nie potrafiła, nad czym się męczyła. Spojrzała na niego niepewnie i wzięła do rąk serduszko. Znając ją to by wzięła i je zgniotła niezadowolona, że ktoś może je zrobić, a ona nie. Ale to co powiedział zatrzymało ją przed tym. Jakby ktoś złapał jej serce i rozerwał na strzępy cierpiałaby bardzo, nawet jeżeli niebyły to ktoś ważny. - Nie boisz się? – spytała niepewnie wpatrując się w śnieg, który leżał na jej dłoniach. Powoli przestawała czuć ręce, zaczęły marznąć. – Widziałeś jak kończą moje wytwory, nie boisz się, że twoje serce, które mi podarowałeś, też tak skończy? W kawałkach? – widocznie nie podobała się jej ta wizja. – Nie chciałabym, żebyś musiał cierpieć… - wydukała spoglądając na niego niepewnie. –… zapewne również nie dajesz mi je bezinteresownie… a nawet jeśli to ja bezinteresownie je nie przyjmę. – powiedziała poważnie. Widocznie byłą to dla niej ważna sprawa. – Istnieje zasada równej wymiany, więc i ja muszę coś ci dać w zamian za twoje serce… co chcesz? – spytała patrząc mu prosto w oczy, trzymała serduszko w obu dłoniach nie chcąc jego uszkodzić.
Zapewne mój post też będzie krótki gdyż kompletnie nie wiem co mam pisać, a jak już mówiłaś, trzeba ruszyć dalej, a nie pisać o tym samym. Kaoru...nie rozumiał miłości. Nie wiedział co to tak naprawdę jest, jak ją zdefiniować...Ale w nią wierzył. Wierzył w prawdziwe uczucie mogące złączyć dwa serca ze sobą na wieki by mogły egzystować razem. I pragnął czegoś takiego. Z jego strony...czuł to. Wiedział. Był pewien. Tego, ze Lilly to ta jedyna, że to ją tak naprawdę kocha i w ogóle. Nie miał co do tego wątpliwości. Tyle lat na nią czekał i tyle lat ją kochał, że to musi być prawdziwa miłość. Nie mógłby myśleć inaczej. No cóż, skoro wszyscy by pomdleli to może lepiej faktycznie nic nie mów, a ja pozostanę w tej dręczącej mnie ciekawości, ale przeżyję jakoś, no trudno. Nie chcę rozpętać fali szoku i omdleń, bo to się definitywnie skończy zawałem, a obiecałam sobie i panu K, że będziemy twardzi i się nie damy do niego doprowadzić. Skłamałabym mówiąc, że dla Kaoru to było coś zwykłego i nieznaczącego. Dla chłopaka sama obecność dziewczyna byla niezwykła i magiczna, a co dopiero jej dotyk. Skłamałabym także mówiąc iż Puchon nie chciał kontynuacji tego co się właśnie zdarzyło (zboczeniec jeden! xD) I...pożadanie i uczucie przyjemności zagościło także i w jego sercu i duszy. Ale nie bał się tego, nie obawiał tego uczucia. Ono za długo tkwiło w nim niezaspokajane i porzucone by teraz miał się go wyrzec. Nie miał pojęcia o odczuciach dziewczyny, za każdym razem wydawało mu się, że...no nie wiedział dokładnie, że to wszystko to kłamstwo, że Lilly tak naprawdę tego nie chce, że to jakiś impuls. Nie powiem, było mu wtedy przyjemnie, ale i bolało go, że za każdym razem tak szybko się odsuwała i peszyła. Ale wiedział, że nie może nic z tym zrobić, do niczego jej zmuszać. Już prędzej by się zabił niż tak postąpił. Dlatego nie powiedział nic gdy się odsunęła i odeszła, tylko ruszył za nią. Jak opiłek żelaza za magnezem. Obserwował jej poczynania z uśmiechem na twarzy. Nie wychodziło jej to serce za dobrze. Ciągle się łamało. Wtedy Kaoru spróbował zrobić to samo. Męczył się kilka minut, także się łamało co jakiś czas, ale w końcu wyszło. Więc jej podarował, sam nie wiedząc co czyni. Nie miał pojęcia, że wywoła to w niej takie emocje. Słuchał jej słów z uwagą, jakby chcąc odkryć w nich drugie dno. Pytała czy się nie boi. Lilly, moje serce należy do ciebie już od siedmiu lat. Od długich siedmiu lat. I tylko dlatego jeszcze bije, tylko dlatego istnieję...Bo moje serce należy do ciebie. A ja zawsze wierzyłem, że jeszcze kiedyś się odnajdziesz, że...wierzyłem, że moje serce nie bije na marne, że ma dla kogo bić. Ty byłaś, jesteś i będziesz moim sercem Lilly. Nieważne co zrobisz i jak się zachowasz. Nie zniszczysz go, bo wtedy zniszczyłabyś mnie...i siebie. Wiem, że tego nie wiesz. Nie mam pojęcia czy kiedykolwiek się dowiesz...nic nie wiem. Ale wiem jedno. Chcę byś je zachowała, bo tylko ty jesteś tego godna. -Nie Lilly. Nie boję się. Ufam ci. - spojrzał w jej zielone tęczówki za które byłby gotów zginąć. -Nie skończy tak...Ja to wiem. Wiem też, że nie będę cierpieć...Na pewno nie przez to, że je masz...- spojrzał na nią równie niepewnie co ona na niego. Zdziwiła go powagą swojej wypowiedzi i tym, że wzięła jego słowa na tak bardzo poważnie. Pytała czy daje jej je bezinteresownie i czego chce. Otóż...nie wiedział. Dał Japonce swoje serce nie myśląc czy chce czegoś w zamian...To znaczy...chciał, ale...nie mógł, nie wiedział, nie był pewien...ach, ta niepewność, wątpliwości...-Nie wiem Lilly...dałem ci je bezinteresownie...ale skoro mówisz, że to nie wchodzi w grę...nie wiem, nie wiem czego chcę i czego mogę od ciebie chcieć, żądać...-wyszeptał nieśmiało urzeczony jej spojrzeniem by po chwili odwrócić wzrok i wbić go w "swoje" serce.
A jednak napisałam dłuższego niż ty o.O i tak same głupoty. A, i masa powtórzeń
Szczerze mówiąc, to nawet Lillyanne nie byłaby pewna czy to ten jedyny, gdyby czuła się jak Kaoru, a jednak on był o tym święcie przekonany, kochał ją całym sercem i mógł się dla niej poświęcić. Czy i ona by to potrafiła? Chyba tak, gdyż zawsze się poświęcała. No cóż, może delikatnie przesadziłam z tym mdleniem, ale po prostu chciałam wybronić się z faktu, że w takich ciężkich chwilach, dziewczyna zamyka swój umysł, zamyka go przed wszystkimi, tak dobrze, że nawet ja, wszechmogąca autorka, nie mogę się do niej dostać. Dlatego więc wiem jedynie, że te Myśli były pytaniami, nic więcej. Pocałunek był piękną rzeczą, gdyż okazywał uczucie, które wiąże dwójkę ludzi, jest to prawdziwe, bądź zakłamane uczucie. Jakie u nich było? Jak na razie nie wiem. A odsunęła się nie dlatego, że się speszyła, a może jednak. Nie wiedziała co ma zrobić, była zdezorientowała, dlatego postanowiła uciec, ale nie całkowicie, chciała schować zamieszanie, które błądziło na jej twarzy. Uklękła na śniegu. Tak czy siak była cała zmarznięta i mokra w niektórych miejscach, przez wcześniejszą wywrotkę, dlatego się nie przejmowała niczym. Wiedziała, że będzie chora, to było nieuniknione. Kątem oka ujrzała jak on za nią idzie, jakby nie mógł bez niej wytrzymać dnia i zaczęli tworzyć serduszka. Widząc, że mu też nie wychodzi starała się bardziej, bo chciała by jej pierwszej wyszło. Dłonie miała lodowate(zachowajmy jakieś realia) no bo cóż, spędzić tyle czasu na mrozie tak cienko ubranym jeszcze mokrym i dodatkowo bawiąc się śniegiem. Nagle chłopakowi wyszło serduszko, które jej podarował. Było to dla niej szokiem, troszkę, można by powiedzieć, romantyczne, dlatego tak się przestraszyła, czy go nie urazi, jak je zniszczy. - Ufasz… - powtórzyła za nim to jedno słowo, które rozbrzmiewało w jej głowie wyraźnie. Wysłuchała go do końca, dopiero później powiedziała. – Nie daje się nic bezinteresownie, skoro mi je dałeś, to oczekujesz czegoś. Możesz oczekiwać dla przykładu, żebym się nim zaopiekowała, albo żebym dała ci moje serce w zamian. – wyszeptała ostatnie słowa. Spojrzała na niego zarumieniona, jej oczy się świeciły, taki zwykły, niekontrolowany przez niego gest, był dla niej magiczny i pięny.
Kaoru...nie był do końca pewien tak naprawdę niczego oprócz tego jak bardzo ją kocha. Kochał ją całym sercem, całą duszą i całym swoim umysłem. Każda komórka jego ciała chciała krzyczeć z miłości, a on byłby skłonny dla niej i za nią umrzeć, serio. Nie wiedział jak to się stało, że pomimo tego, że tyle czasu jej nie widział, że nie wiedział czy kiedykolwiek ją spotka...tak bardzo pokochał. Z upływem lat uczucie nie malało a przybierało na sile. I może przesadą było stwierdzenie, że to ta jedyna, że chce z nią spędzić życie i tak dalej, nie wiem. Ale wiedział, że nie przeżyje bez niej. Czy to jako przyjaciółki czy jako kogoś więcej. Ach, no cóż, szkoda. Bo już myślałam, ze się dowiem o czym myslała. Ale jakoś przetrwam i bez tego, albo jako genialna i niezwykle inteligentna osoba sama się domyślę, o. Oczywiście, że u nich było tak samo. Ich pocałunki, któe Kaoru wciąż rozpamiętywał i których marzył, również ukazywało łączące ich uczucie i w ogóle. Z jego strony była to miłość. Tak głęboka i silna, iż mógł przenosić góry, a co było z jej strony? Chłopak nie wiedział, a ja mogę jedynie stwierdzić, że to samo co z jego strony, ale jeszcze o tym nie wiedziała i nie było to zbyt silne, ha. Wiem, że sobie i jemu schlebiam, ale co będę się czaić jak jakiś czajnik. Zdezorientowanie i zmieszanie...tak...w nim też te uczucia błądziły, był zmieszany tym, że niezbyt kontroluje to co mówi i co czuje, i zdezorientowany tym, że ona reaguje tak a nie inaczej. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Dlatego to, że uciekła było dość dobrym posunięciem pozwalającym na ochłonięcie. Chłopak też wiedział, że dziewczyna się rozchoruje, był tego pewien i martwił się o Lilly. Ale niech ona się nie boi, on się nią w chorobie zaopiekuje tak jak najlepiej potrafi, niczym lekarz da jej jakieś zioła czy coś...W końcu się na nich znał, trzeba to w przydatnym celu wykorzystać. Ale nie mógł długo wytrzymać nie będąc blisko niej więc ruszył za Gryfonką. I dobrze myślała, nie przeżyłby dnia bez niej, nie teraz gdy na nowo ją odzyskał. Lepienie serduszek było dość mozolną czynnością, dlatego był jakże dumny z siebie, że mu się udało. Prawie nie czuł dłoni, które stały się czerwone i bolały z zimna. Całe ręce ogólnie, w końcu był w podkoszulku, no ale nie narzekał. Podał jej swoje serce i zaczęła się ich rozmowa, musiał przyznać, dość poważna i odczuwał w niej jakieś drugie dno. Stał się dość zmieszany i niepewny. Oczywiście, że było to romantyczne, taki był mój cel, muahahaha. A Kaoru niczego się nie bał, nie martwił się czy dziewczyna zniszczy jego serce. Wierzył jej, i miał pewność, że tego nie zrobi. Ufasz... Powiedziała to jakby się zdziwiła, a przynajmniej tak odebrał to Kaoru. Więc spojrzał zaskoczony? Czyżby nie wierzyła? Był jej najlepszym przyjacielem, jej bratem, kochał ją. Jak mógłby jej nie ufać. Powierzyłby jej całe swoje życie, wszystko co posiada. albo żebym dała ci moje serce w zamian. te słowa wstrząsnęły nim i spowodowały na pewien czas bezdech. Czy...czy mówiła poważnie? Spojrzał na nią poważnie próbując kontrolować emocje. - A zrobiłabyś to? Dałabyś mi swoje serce w zamian? -spytał ją poważnie, ale i nieśmiało. Nie wiedział jak zinterpretować jej słowa, ta rozmowa go nie tyle przerażała co...zadziwiała, posiadała drugie dno, drugie znaczenie. Chciał je poznać, dlatego uważnie wpatrywał się w jej błyszczące tęczówki, chcąc odkryć to co się w nich kryje.
Brązowowłosa dopiero po jakimś czasie spostrzegła, jak chłopak jest ubrany. Zadrżała i spojrzała na niego zdziwiona, przecież to nie mogło być tak, ż eon dał jej swoją bluzę, a sam marznął, nie mogła tego przeboleć, było to dla niej nielogiczne i nienormalne. Wpatrywała się w niego z dołu zakłopotana. Można by powiedzieć, że zna go zaledwie od wczoraj. No bo to drugi dzień jej znajomości z nim. Nie brała pod uwagę wcześniejszego życia. Ono dla niej już nie istniało, to już nie było jej życie, ale wszystkie uczucia, które czuła kiedyś nie zmieniły się. Skąd to wie? Ponieważ to uczucie, które ją wypełniało, nie mogło być spowodowane tym, że no nie wiem! Na pewno nie czułaby się tak, w stosunku do obcej jej osoby. Wpatrywała się w niego i słuchała co mówił o sercu. Teraz i ona chciała coś powiedzieć, lecz zanim to zrobiła poczuła w skroni silny ból. Nie ujrzała niczego, ale coś kazało jej powiedzieć słowa, tym poważnym tonem. Więc to zrobiła. Wzięła to na poważnie, ból nie znikał, a ona starała się go za wszelką cenę zatuszować. Nie chciała by zauważył jak pęka jej głowa, jak ból zmusza ją do tego by zachowała się tak, a nie inaczej. Czy dałaby mu swoje serce? Zamknęła oczy próbując się opanować. Uchyliła swoje malinowe usta i spojrzała na niego swoimi błyszczącymi szmaragdowymi tęczówkami. - Tak… - wyszeptała nieśmiało potwierdzając swoją prośbę. Skoro on był w stanie dać jej swoje serce to i ona może mu zaufać i podarować swoje. - Kaoru, marzniesz… może powinniśmy iść gdzie indziej… Nie chce byś był przeze mnie chory… Wystarczy, że już raz przeze mnie miałeś dużo ran… Zawsze mi pomagałeś i podążałeś za mną więc… - wydukała. Dopiero po chwili do jej głowy dotarły słowa, które powiedziała. Ból zniknął, a ona spojrzała na niego zdziwiona. No tak, kiedyś zawsze chodził chłopak poobijany, bo żeby łapać małą Lilly, która skacze z drzewa na niego, to nie mały wyczyn. Albo przedzieranie się za małą Lilly, przez krzaki róży. Zawsze ona chodziła poobijana, ale wraz z nią, jak jej wierny cień, był on, który pilnował by jej nic się nie stało. To były czasy… Czasy, których ona nie powinna pamiętać i nie pamiętała, więc dlaczego to powiedziała? Sama nie wiedziała dlaczego. Słowa pchały się jej do głowy i same wyszły. – Ja… nie wiem czemu to powiedziałam…. Przepraszam… - wydukała zakłopotana. Na rękach trzymała nadal serce, którego nie chciała puścić mimo iż jej dłonie zaczęły robić się już sine.
Kaoru na pewno nie mialby nic przeciwko temu, by jeszcze tu siedzieć. Wcale mu aż tak bardzo zimno nie było, ważne było, żeby jej było ciepło. W sumie teraz i ona była zmarznięta, więc mógłby sobie faktycznie odpuścić. Faktem jednak było to, że w towarzystwie Lilly nie myślał o czymś takim jak temperatura. Dał jej swoją bluzę, gdyż był dżentelmenem i nie chciał aby dama jego serca (jupi, Kakao jest średniowiecznym rycerzem!) się przeziębiła. Co i tak pewnie się stanie, ale mniejsza. Jak dla mnie to absolutnie nie jest nienormalne. Może trochę głupie i masochistyczne, fakt, ale z drugiej strony słodkie i urocze. Faceci zazwyczaj są egoistami, więc jakby taki nie martwiąc się o siebie dał mi bluzę to bym się w nim z miejsca zakochała i wiedziałabym, że i on mnie kocha. Zauważył zakłopotanie na twarzy Lilly. Uniósl lekko brwi ze zdziwienia, ale o nic nie pytał. Faktycznie, znała go zaledwie od wczoraj tak naprawdę. Nie pamiętała nic z poprzedniego życia. Ale on pamiętał. Pamiętał każdą sekundę, minutę, godzinę, dzień, tydzień, miesiąc, pół roku, rok...każdą chwilę spędzoną z Lillyanne Sangrienta i zapewne nigdy nie zapomni o tym co wtedy się działo, co mówili, co robili. Wiedział, że ta więź ich łącząca nie znikła. Był niemal pewien iż dziewczyna też tak uważa. Zachowywała się przy nim za swobodnie, nawet nie jak przy nowo poznanym koledze, ale kogoś kogo zna się całe życie. Kaoru był niezmiernie szczęśliwy z tego powodu. Właśnie na tym mu tak bardzo zależało, na tym żeby było jak dawniej. Żeby był dla niej tak samo ważny jak wtedy, kilka i kilkanaście lat temu. Jego uczucia i odczucia względem Gryfonki już znamy, ominę więc tą część. W tej chwili właśnie się o nią martwił. Powinien o siebie a troszczył się o nią. Widział, że jej też jest zimno. Klął na siebie w myśli, że nie powstrzymał jej przed upadkiem. Gdyby nie to to nie byłoby żadnego problemu. Niestety nie zauważył, że Lilly zaczęło coś boleć, akurat był przejęty całą sprawą z sercem. Zapewne zacząłby się dopytywać i martwić. Na dodatek zasmuciłby się odrobinę, wiedząc, że to co mówiła było wpływem bólu w skroni a nie tego co sama myślala. A przynajmniej tak by to odebrał. Był tak nieśmiały i niepewny, że dość często brał wypowiedzi innych ludzi do siebie i się przejmował. Usłyszał jedno słowo: "Tak..." Wypowiedziane cichym szeptem, jakby nieśmiałym...a jednak sprawiło ono, że Kaoru momentalnie wytrzeszczył na nią lekko oczy. Czy ona właśnie...Nie, to niemożliwe....A może jednak...Spowodowała, że miał mętlik w głowie. I jeszcze te jej zabójcze, cudowne szmaragdowe tęczówki i kształtne malownicze usta uwydatnione jeszcze bardziej gdy mówiła. Speszony, zaskoczony i zdumiony wpatrywał się w nią przez chwilę nie słuchając tak naprawdę co mówiła dalej. W jego głowie wciąż pałętało się to słowo Tak...- Więc tego właśnie chcę, Lilly-chan...- wyszeptał cicho. Zdawał sobie sprawę z tego co mówił, a o dziwo wyszło to z jego ust. Nie speszył się tym, ani nic. Powiedział po prostu prawdę, odważył się. A jak ona na to zareaguje? Czy odkryje drugie dno jego wypowiedzi? Czy zgodzi się na to z całym dobrodziejstwem inwentarza? Dopiero potem zrozumiał, że powiedziała do niego coś więcej. Mówiła o tym, że miał przez nią rany...Może i tak było. Wiecznie chodził za nią po krzakach, drzewach i innych rzeczach. Jak cień, jak jej wierny rycerz, chcący w każdej sytuacji ją obronić...I prawie zawsze mu się to udawało. Prawie...oprócz tamtego dnia, który pamiętała i ona, kiedy to czytał sobie jakąś głupią książkę, zamiast być przy niej i obronić ją przed razami. Do tej pory nie mógł sobie tego wybaczyć, pozwolił żeby jego Lilly cierpiała...Ale zdziwiło go to, że o tym wspomniała. Przecież tego nie pamiętała i wątpliwe, żeby zdołała sobie przypomnieć. Pewnie po prostu podpowiedziała jej to intuicja czy tam podświadomość. Dlatego gdy zaczeła go za to przepraszać uśmiechnął się uspokajająco. - Lill, Lill, Lill...czemu przepraszasz? Przecież dobrze mówisz, tak właśnie było. Ale i ja byłem od tego by cię chronić i ci pomagać. A sprawiało mi to wielką radość szczerze mówiąc. Że mogłem to dla ciebie robić. Więc sie nie martw o mnie. Ja dam sobie radę. Ale faktycznie, może pójdźmy gdzieś. Przecież się zaziębisz na śmierć. I jeszcze ta moja mokra bluza na tobie. Chodź, idziemy. -uśmiechnął się i wstał. Spojrzawszy na nią zauważył, że wciąż trzyma jego serce i wyszczerzył się do niej. -Zostaw je tutaj. To tylko śnieg, którego jest pod dostatkiem, więc mogę ci takie robić codziennie. Chodź. - wyciągnął rękę, a gdy już zrobiła coś z ową formą z białego puchu ruszyli w kierunku zamku a Puchon zastanawiał się dokąd mógłby ją wziąć. Cały czas trzymał jej dłoń, lekko ją pocierając palcami by ją ogrzać, całkiem zsiniała.
Cornelia dzisiejszego dnia po raz kolejny wpakowała się w kłopoty. Wyobraźcie sobie, że po ostatnim wyskoku nadal nie odzyskała różdżki. Dlatego też powinna bardzo na siebie uważać. Każde niewłaściwie działanie może sprawić, że ktoś zrobi jej krzywdę, a ona nawet nie będzie w stanie się obronić. Jest mądrą dziewczyną, naprawdę bardzo dobrze to wiedziała. Ale jest jeden problem. Corin nie ma instynktu samozachowawczego. Nigdy nie działa tak, jak byłoby właściwie, jak powinno się inteligentnie działać. Dlatego zwyzywała dzisiaj jednego ze ślizgonów. A on... Razem z trzeba kolegami, poczuł się najwyraźniej urażony, bo wykierował w stronę Corneli magiczny artefakt. Po krótki „Ojć” dziewczyna kopnęła go w zgięcie kolana z całej siły... Miała nadzieję, że nie zrobiła mu sporej krzywdy. Ale na chwilę upadł i miała okazję zwiać na tyle szybko, żeby dostać jedynie „Aquamenti” w plecy. Dobiegła do kwiecistego ogrodu tak zmęczona, że wydawało jej się, że lada chwila płuca wyjdą jej przez gardło i będą wesoło sobie przed nią leżały i uśmiechały się mrugając słodko oczkami. Miała nadzieję, że ich zgubiła. Niestety. Dosłownie chwilę później usłyszała „Tam jest ta ...” - Trzeba ocenzurować brzydkie słowa. Jacy niemili. A ona tylko powiedziała, że jeden z nich ma twarz jak ropucha, która się zadławiła muchą i zastanawiała się, czy czasem większość ślizgonów nie jest właśnie podobnie jak te stworzenia obślizgła. Jak można się wkurzyć o takie luźne komentarze?! Phi. I jeszcze gonią biedną, małą dziewczynkę. Jak można chcieć zabić nastolatkę? Niewiele myśląc geniusz imieniem Corin schował się pod ławkę będąc zasłoniętą kilkoma magicznie wywołanymi kwiatami. Jeden żółty tulipan, takie jakie się daje chorej babci, łaskotał ją w nos. Ale pilnowała się, żeby nie kichnąć. Skoro i tak była pewna, że lada chwila ktoś ją dorwie. Umrze! Umrze! Umrze będąc ubrana tylko i wyłącznie w zielone trampki, leginsy, krótkie dżinsowe spodenki oraz szerszą, męską bluzę w kolorze ciemnego fioletu. Osz kurde. Jej włosy są tak długie, proste, rozpuszczone. Sięgają do pasa, więc pewnie widać futro między kwiatkami. Cóż poradzić. Umrze! Aaaaaaa!
Tymczasem Lavrenty robił... nic. W robieniu nic był mistrzem już od dziecka, to trzeba mu przyznać. Doprawdy dzisiejsze lenistwo Miedwiediewa najwidoczniej nie znało granic, wszak nawet nie chciało mu się podnosić nóg, więc powłóczył nimi wędrując od jednej ławki do drugiej. Co rusz wzdychał ciężko i swym charakterystycznym ruchem odgarniał z twarzy włosy. Przy okazji wodził wzrokiem dookoła w poszukiwaniu kogokolwiek z kim mógłby zamienić chociaż słówko, chociaż głupie "cześć, jak się masz?", "cześć, dobrze, no to cześć". Nie lubił samotności, był duszą towarzystwa, hałas, rozgardiasz i śmiechy były jego chlebem powszednim. Tedy do jego uszu dotarły jakieś krzyki, bardzo wulgarne krzyki trza przyznać, skrzywił się, po czym przyspieszył kroku. Ławka, dzięki wszystkim w niebiosom, jednak... tak, był pewny, że dostrzegł tam coś, co powinno znajdować się na głowie jednej z dziewcząt, a nie na ziemi, i, o zgrozo, rozpoznał w tym kudły Corin. Wywrócił oczami. Czym prędzej zdjął swoją tęczową marynarkę i zarzucił ją na siedzenie, sam usadził na nim zad wyciągając przed siebie nogi i krzyżując je na wysokości kostek. Począł beztrosko gwizdać rozglądając się przy tym dookoła. Czekał na przybycie najgorszego.
Podobno głupi mają zawsze szczęście. Więc ona musi być naprawdę ogromną idiotką. Leżała sobie taka biedna, skulona lekko. W pewnym momencie zobaczyła jakiś materiał. Potem nogi. Ładne nogi tak à propos... Boże. Jest w takiej sytuacji, a ona jak zwykle ma aż tak strasznie niewłaściwie myśli, że szkoda gadać. Słyszała zbliżające się głosy. Dwóch chłopaków żywo ze sobą dyskutowało. Nie słyszała tego trzeciego. Ha! Czyli jednak mu zrobiła w nogę krzywdę. Wcześniej by ją to dobiło. Słysząc wobec niej obraźliwe słowa momentalnie zmieniła zdanie i teraz była zachwycona swoją celnością kopnięć. Opłacało się tyle czasu grać w piłkę nożną! Ha! Ha! Osz kurde oni tu chyba idą. Ale ktoś ją zasłania. Możliwe, że nawet dobrze o tym wie. Dwóch ślizgonów obejrzało ogród. Nie mieli najwyraźniej zamiaru podejść. Rozejrzeli się tylko za Cornelia i ruszyli bliżej jeziora. Hm. Paradoksalnie w pierwszej chwili właśnie gdzieś w wodzie miała się schować. Dobrze, że tego nie wybrała. Chociaż nie byłoby różnicy. I tak już jest mokra. Kiedy w końcu przestała słyszeć dźwięki i pozostał jedynie ślad gwizdania kogoś, kto nad nią siedzi powoli wyczołgała się spod ławki. Od razu obejrzała się na chłopaka. Nie wiem dlaczego, ale miała ochotę powiedzieć „Wesoły kostek, można?”. Zamiast tego jednak zaśmiała się zakłopotana siedząc sobie na ziemi. Przyciągnęła do siebie jedną nogę i przytuliła się od niej. - Który raz uratowałeś mi życie? - Spytała wiedząc, że są to niezliczone sytuacje. Ona zawsze musi się w coś wpakować. Ale... Czy to nie jest słodkie, że trzeba nad nią czuwać 24/7?
Co prawda melodyjka, którą gwizdał nie była zbyt optymistyczna, zważając na to, iż właśnie chował pod ławką osobę, która zapewne zasłużyła na srogiego kuksańca, ale najwyraźniej Ślizgoni nie mieli ochoty go zaczepiać. Powodził za nimi spojrzeniem, kiedy odchodzili i odetchnął z ulgą wywracając przy tym oczami. Przesunął nieco nogi, coby łatwiej było jej wyjść spod ławki, po czym wyciągnął sobie spod tyłka ubranie. Otrzepał je zarzucając na ramiona. W końcu wbił w dziewczynę spojrzenie. Przekrzywił głowę na bok. - Przestałem liczyć przy czwartym razie, na początku pierwszej klasy. - kiwnął z powagą głową. Doprawdy mina, którą przybrał zupełnie do niego nie pasowała. Sprawiała, że wyglądał na jeszcze bardziej chorego. Pociągnął nosem wciskając dłonie do kieszeni. - Czym tym razem zawiniłaś? I nie mów, że to nie twoja wina! - zmarszczył brwi grożąc jej palcem. Bywała bardziej infantylna niż on... to znaczy, przynajmniej w mniemaniu Lavrentego, bo przecież jedynie dziećmi trzeba się wiecznie opiekować... o dziwo wcale mu to nie przeszkadzało, ba, wręcz przeciwnie, czuł się przy niej taki rozsądny i męski i... i w ogóle...!
- Hm... Ale czwarty raz był chyba w ciągu pierwszych... Dwóch dni prawda? - Spytała spoglądając na niego z zabójczym uśmiechem. Zawsze sprawiała mu straszne kłopoty. Ale szczerze mówiąc czasem niektóre niewielkie grzeszki popełniała nawet specjalnie. Dlaczego? Ponieważ już po kilku dniach poczuła, że Lav tak naprawdę mógłby być nawet kimś więcej niż superbohaterem! Mógłby być dla niej jak taki starszy, zawsze chory braciszek. Chociaż nie, tego by nie chciała. Chyba wolałaby móc wyjść do ludzi z nim i móc dumnie przytulić się do niego pokazując wszystkim jego adoratorką, a w jej mniemaniu było ich od groma, że Lavrenty jest jej i powinny trzymać swoje brzydkie łapki z daleka od niego. Waa! Aż się rozmarzyła! - To nie moja win... No ej! - Krzyknęła będąc wielce niezadowolona z tego, że on już bardzo dobrze wie, co powie. Wydukała coś pod nosem puszczając nogę i uderzając plecami o ziemię. Phi. W duchu buntu i niezadowolenia będzie leżeć, a co! To na pewno dużo da...! No!... No!...Em. No tak. Trzeba było być albo nią, albo geniuszem. Dobrze, że jej myśli nigdy nie wychodzą na wierzch, kiedy są w takiej formie. - Ja mu tylko powiedziałam, że wygląda jak ropucha. Nie wiem o co mu chodzi. Żabcie są takie słodkieeee – Skomentowała myśląc o tym, że chciałaby mieć taką zieloną żabuśkę jak w bajkach i nazwać ją albo Motylek albo Klementynka! Yay! Skakałaby za nią i nigdy by jej nie gryzła nie tak jak jej wredny szczur Dracon.
Pokiwał głową w odpowiedzi na jej pytanie. - Co też mnie podkusiło, żeby zacząć się kręcić koło ciebie? - westchnął z bardzo słabo udawanym zwątpieniem. Nigdy nie był dobry w grze aktorskiej, zawsze, ale to zawsze było widać kiedy kłamie, czy się stresuje. Drgały mu wtedy ręce, dolna warga albo powieka. W zależności od sytuacji. Podrapał się po łepetynie nie spuszczając wzroku z dziewczyny, a kiedy położyła się na trawie zrzucił z ramion swą marynarkę powoli wstając. Co prawda starał się być cicho, ale wszystkie jego badziewne korale zabrzęczały gdy tylko odrobinę się poruszył. Tak czy siak już za chwilę stał nad nią, a później, bez słowa, tak po prostu, usadził na niej dupsko siadając okrakiem. Wsparł jeden łokieć na swoim kolanie i ułożył policzek na dłoni. - Może Ślizgoni boją się żab? - przekrzywił czerep na bok zerkając w niebo. Najwidoczniej zastanawiał się nad tym tylko moment, iż zaraz znowu wbił ślepia w Gryfonkę. - Rzeczywiście przypominał ropuchę, jak mógł się o to wkurzać, przecież to prawda! - drugą dłonią uderzył o swą drugą nogę.
- Wydaje mi się, że to była po prostu miłość od pierwszego wejrzenia. A z tym nie wolno walczyć, bo inaczej byłbyś nieszczęśliwy do końca życia – Nawet tam, gdzie nie potrzeba było odpowiedzi ona i tak ją zawsze miała. Dlatego bardzo wiele osób irytowała. Często nie rozumiała pojęcia „pytanie retoryczne” i do tego jeszcze zawzięcie się kłóciła, kiedy ktoś śmiał się z nią nie zgodzić, kiedy miała absolutną pewność swojego zdania. Najgorzej jej było zbliżyć się do kogoś, z kim dzieliła dom. Może dlatego, że większość osób było na nią wściekłych z tego powodu, iż Gryffindor prawie nie ma punktów z powodu jej wybryków o ile już nie stracił wszystkich. I puchar przemknął koło nosa... Ale to nie jej wina! Trzeba było jej pilnować! Wywód jej poplątanych myśli został nagle przerwany, kiedy spojrzała na Lavrentego brzęczącego swoimi drobiazgami. Zamrugała zdziwiona widząc, jak nad nią staje, a potem nagle klap. Uśmiechnęła się delikatnie. Zrobiła przez chwilę niezadowoloną minę, a potem taką, jakby się właśnie bardzo intensywnie zastanawiała nad czymś. Może myśli, czy go zrzucić, czy nie? - Wiesz co? Chyba wolę robić za łóżko niż za krzesło – Powiedziała urywają źdźbło trawy i unosząc rękę, by połaskotać go nim po nosie – Myślisz? To może powinniśmy zebrać kilka i im powrzucać do plecaków? Szczególnie tym debilom – Zaproponowała swój kolejny, misterny plan, który na sto procent znowu przyprawi nie tylko jej kłopotów. Mam wrażenie, że Cornelia ma ADHD. Nigdy nie potrafi usiedzieć w miejscu i do tego jeszcze musi wszystkim dokuczać. Gdzie w niej Gryffonka? Nie mam pojęcia. - Właśnie! To był dla niego wręcz komplement! - Skomentowała po chwili cicho się śmiejąc. Naprawdę uwielbiała tego chłopaka. Kochała z nim spędzać czas i kto wiem, może i jego skromną osóbkę darzyła poważnym uczuciem? To już wie tylko ona. I na pewno nie powie ani mi, ani tym bardziej jemu.
Waaa czas na lekcje! Tak i oczywiście nasz grzeczny Sebastian, zakłada szatę szkolną, tornister i drepcze na lekcje prawda? Tak więc Sebastian ubrany w czarne spodnie wykonane z sztruksu, i niebieską koszulę zapiętą aż na czterech guzikach. Wybrał się poza zamek. No błagam, przecież nie będzie siedzieć na lekcjach! Jeszcze by tego tylko brakowało. Jednakże nauczyciele coś się ostatnio zrobili uczuleni na jego nieobecność, aż dziw że go kojarzą z twarzy! A więc trzeba było się wybrać tam gdzie nauczycieli z reguły, o tej porze nie powinno być. I w ten oto wspaniały sposób Sebastian znalazł się w kwiecistym ogrodzie. Kiedy uderzył go zapach tych wszystkich kwiatów, kichnął. Zrobił nieciekawą minę i usiadł na jednej z ławek. Przynajmniej było tutaj spokojnie i cicho. Za coś takiego, ten okropny zapach był małą ceną. Chłopak lubił zapach kwiatów, ale co za dużo to nie zdrowo! Chcąc się poczuć lepiej Sebastian zapalił sobie papierosa. Zapach palonej nikotyny uderzył go w nozdrza. Uśmiechnął się sam do siebie, i usiadł na ławce., chowając się między kwiatami. Miał teraz czas by wszystko przemyśleć. Były dwie istotne sprawy które należało w końcu rozwiązać. Po pierwsze Chiara. Po drugie Kath. I co wybrać najpierw? Z dala usłyszał szelest, instynktownie odwrócił się w tamtym kierunku. Lecz okazało się ze to jedynie jego wierny wąż, który wokół tych kwiatów wyglądał dosyć zabawnie. Położył on swój łeb na kolanach chłopka, i w bił w niego swoje spojrzenie. Sebastian nic do niego nie powiedział, miał niesamowity mętlik w głowię z powodu tych dwóch dziewczyn. Przede wszystkim przez Chiare, ale pokrewieństwo z Kath tez w pewien sposób skomplikowało mu życie. Przede wszystkim jedno wymagało natychmiastowego wyjaśnienia. Kto jest ich ojcem? Igor? To jedyne logiczne wyjaśnienie a mimo wszystko takie nie prawdopodobne. A Chiara? Co zrobić? Kontynuować ich dziką znajomość, czy w końcu dać się ponieść emocją? Czy w milczeniu haniebnych flag, zejść z barykady? Czy podobnym być do skały, posypując solą ból... Tyle pytań, żadnej odpowiedzi. A w głowie chłopaka myśli o dziewczynach przeskakiwały na przemian, nie dając mu chwili by uchwycić jakąś logiczną myśl. Uczepić się jej, jak koła ratunkowego i znaleźć w końcu rozwiązanie z tych kłopotów. Chyba trzeba będzie zagrać w otwarte karty. Po raz pierwszy w życiu, trzeba będzie się odsłonić bardziej niż kiedykolwiek i zobaczyć jakie karty mają inne osoby.