W tej niezwykłej lodziarni możesz dostać lody o wielu smakach, zarówno tych tradycyjnych, jak i nietypowych. Po udanych zakupach na ulicy Pokątnej wiele osób przychodzi tu, aby spędzić nieco czasu w ogródku pod kolorowymi parasolkami, zajadając się pysznymi deserami.
Porcja dowolnego ciasta Ciastka do kawy Porcja lodów Gofr bez dodatków Bita śmietana, polewa, posypka, owoce do lodów/gofrów/ciasta
Sok dyniowy Lemoniada Mrożona herbata Woda goździkowa Świeżo wyciskane soki owocowe Koktajle na bazie mleka lub jogurtu Imbirowa mątwa Malinowy Chruśniak Wiśniowy Gryf Chochlikowe cappuccino Syrenie Latte
Autor
Wiadomość
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Potomkinie wil chyba już tak miały - zawsze noszące się prosto i dumnie, a przynajmniej sprawiające takie wrażenie. Obojętnie, czy były półkrwi, czy mniejszej domieszki, zawsze łączył je jakiś wspólny pierwiastek. Wyjątkowym paradoksem w wypadku Panny Zakrzewski i Whitehorn było to - że obie walczyły z wiecznie poplamionymi dłońmi. Młodsza kobieta toczyła nierówną walkę z farbami, Perpetua natomiast z tuszem, który niemal wiecznie urzędował na jej prawie śnieżnobiałych, drobnych dłoniach. Często i gęsto radziła sobie z tym, zakrywając dłonie zdobnymi rękawiczkami - choć i one nie zawsze zdawały swój egzamin. Sama złotowłosa ostatnio też o nich zwyczajnie zapominała - czego wynikiem były dłonie-dalmatyńczyki. Jako, że ostatnio korzystała głównie z czarnego atramentu, pracując nad swoim dziennikiem, ale także i nowymi zaklęciami, które rodziły się w jej głowie. Prócz poplamionych dłoni - obie widocznie dzieliły zainteresowanie obserwowaniem otaczającego ich świata. Młoda dziewczyna, zupełnie jak Perpetua przed chwilą, także zapatrzyła się na życie toczące się na Pokątnej. Ta ulica nie dość, że była magiczna, to śmiało można by porównać ją do ula lub mrowiska. Słysząc słowa swej nowej towarzyszki, wyraźnie się ożywiła - aż poprawiając się na krześle i delikatnie nachylając w stronę blondynki. - Oh! Jesteś artystką? - podziw zamigotał w niebieskozielonych oczach. Nie wiedzieć kiedy, odrzuciła wszelkie oficjalne formułki - których w sumie nawet w tym wypadku nie zdążyła użyć. Nie sposób było ukrywać, że Perpetua najzwyczajniej w świecie podziwiała artystów wszelkiego rodzaju - malarzy, muzyków, pisarzy... Potrafili wyrażać siebie w najpiękniejsze sposoby jakie człowiek w ogóle wymyślił - i dzielić się tym ze wszystkimi. W lwiej większości były to osoby empatyczne, na swój sposób otwarte na świat. I choć sama Whitehorn tą otwartość podzielała... Tak była kompletną nogą w wyrażaniu tego poprzez sztukę. Doceniała piękno, mogła chwalić je szczerymi słowami, uchwycić chwilę w pięknym zdaniu - ale nie potrafiła wyrażać tego ani przez muzykę, ani malarstwo... Za to uwielbiała, wręcz ubóstwiała oglądać lub słuchać prac innych. Wczuwała się w to, w co widziała. - Popełniłabym jakieś artystyczne faux pas, gdybym powiedziała, że w tej chwili marzę, żeby zobaczyć twoje szkice? - zapytała z nutką rozbawienia i nadziei w głosie, kompletnie nie pesząc się pod spojrzeniem młodej kobiety. Nie wiedziała, co kiełkuje w jej głowie, ale wiedziała, że nieczęsto ma się przyjemność herbatkowania z malarką.
Od zawsze mówiono jej, że do złudzenia przypomina w swej aparycji matkę. Z początku czuła się z tym naprawdę niekomfortowo, bowiem kobiety niespecjalnie pamiętała, jednak później stwierdziła, że to zwyczajnie głupie i powinna być dumna, że może swoim wyglądem przypominać najważniejszą osobę w życiu swoim, taty i brata. Niemniej jednak nie myślała o mamie zbyt dużo. Zmarła, kiedy Bianca miała naprawdę niewiele lat i w jej głowie powstała bez wątpienia wyidealizowana wizja półwisi. Kiedyś bardzo żałowała, że nie zdążyła poznać mamy bliżej, z czasem jednak uświadomiła sobie, że nawet nie wie do końca czy jest czego żałować. Niemniej jednak postanowiła chodzić z wysoko podniesioną głową, dokładnie tak jak jej mama robiła w jej wyobrażeniach. Lubiła patrzeć na ludzi. Obserwować ich, zapamiętywać dziwne rzeczy, które później mogła przelać na płótno. Fascynowali ją. Wielokrotnie próbowała ująć to, jak ktoś podnosi rękę do ucha, by zaczesać niesforny kosmyk włosów. Oddając lekką dynamikę tej sceny i subtelność czegoś tak z pozoru zwyczajnego. Ulica Pokątna przypominała jej obrazy z bitew. Pełne nieopanowanej dynamiki i na swój własny sposób – pięknego chaosu. Patrzyła, zapamiętywała, a potem starała się oddać wszystko za pomocą farb, patrząc na swoje dzieła bezapelacyjnie krytycznym wzrokiem. Uśmiechnęła się do siedzącej obok kobiety i skinęła głową. Dokładnie tym była – artystką. Była malarką w swoim sposobie bycia, pracy, a także zwykłych codziennych czynnościach, przełamując każdą rutynę długimi chwilami panowania nad pędzlem, tworzącym własne ścieżki na fakturze płótna. – Tak, maluję odkąd pamiętam. – odparła zgodnie z prawdą. Nie pamiętała bowiem czasów zanim zaczęła oddawać się tej jednej czynności z taką pasją, jaką miała w zwyczaju. Babka zaraziła ją miłością do sztuki dawno temu, krótko po tym, kiedy młoda Zakrzewski nauczyła się chodzić. Była nawet przekonana, że szybciej opanowała sztukę cieniowania i dobierania odpowiednich barw, niż dobrej artykulacji słów. Nie potrafiła również wyobrazić sobie swojego życia, nie przepełnionego artystycznymi aspektami. Kochała to i wiedziała, że to jedyna rzecz, w której mogła się tak odnaleźć. – Nie mam nic przeciwko. – powiedziała z iskierkami rozbawienia, błądzącymi w jej zielonych tęczówkach. Zaraz potem odłożyła na stolik szklankę z syrenim latte i sięgnęła do swojej torby, by po kilku chwilach wyciągnąć zeń kilka swoich aktualnych szkiców. Nie potrafiła zliczyć ile miała tych nigdy nie dokończonych w swojej pracowni. Nie cechował jej słomiany zapał, ale gdy nie mogła odnaleźć złotego środka do wykończenia projektu przez kilka miesięcy – porzucała je, wmawiając sobie, że jeszcze kiedyś doń wróci. Czasem faktycznie wracała, jednakże dużo częściej zaczynała nowe, dopinając je na ostatni guzik. Położyła arkusze na stolik, odwracając je do towarzyszącej Zakrzewski kobiecie i spojrzała na nią wyczekującym wzrokiem. Była przyzwyczajona do pokazywania swoich prac, właśnie po to malowała. Niemniej jednak, posiadała takie, których nie widział nikt poza nią. Bianca wyrażała swoje emocje poprzez sztukę, niektóre obrazy były zbyt osobiste, by ktoś inny mógł na nie patrzeć.
Dzień nie był zbyt piękny. Trzeba powiedzieć szczerze, że po prostu padało, nic zatem dziwnego, że wielu czarodziejów postanowiło zostać w domu. Jednak nie wszyscy! Do lodziarni weszła wkrótce starsza wiedźma ze swoim kilkuletnim wnukiem, który rozglądał się na wszystkie strony i aż rozdziawił buzię na widok tych wszystkich smakołyków, jakie można było tutaj dostać. Był dość pulchny, więc łatwo można było się domyślić, że zawsze dostawał dokładnie to, co chciał. - Babciu! Chcę lody! Z bitą śmietaną, posypką, owocami, ze wszystkim. I sok. I ciastko! Wszystko, wszystko! - zakomunikowało dziecko, kiedy tylko kobieta zdołała usadzić je na miejscu i westchnąć ciężko, a następnie poprosiła cię do siebie, by zamówić faktycznie porcję lodów ze wszystkimi dodatkami, sok z dyni, chochlikowe cappuciono i jakieś ciastka do tego napitku. Gdyby przyszło ci zapytać o to, jakie masz podać lody, pewnie dowiedziałabyś się, że jakiekolwiek, bo chłopiec wyraźnie nie mógł się na nic zdecydować. Kiedy podajesz całe zamówienie, dziecko niespodziewanie zaczyna wyrzucać ze swojej porcji kolejne owoce, a część z nich... ląduje na tobie. - Rob! - rzuciła jeszcze jego babcia. Co teraz zrobisz? Pamiętaj tylko, że jesteś w pracy!
|| Wybaczcie, że tak wpadam, ale obiecuję wam nie roznieść tematu
______________________
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Mad od kilku godzin sprzatała zaplecze w lodziarni,gdy rozległ się cichy dzwoneczek u drzwi co mogło oznaczać że weszli klienci.Nie minęło kilka minut a wróciła z zaplecza. Chwilę to trwało biorąc pod uwagę, że chłopiec chciał dosłownie wszystko.Dziewczyna spojrzała jedynie na pulchnego chłopczyka z babcią.Po krótkiej chwili chłopiec otrzymal swoje zamówienie. -Nic nie szkodzi zaraz się posprzata prosze podała kilka chusteczek - rzekła w ich strone chociaż Mad nie podobało się to co chłopiec wyprawiał.Gryfonka chciała pomóc jakoś starszej pani w końcu bezduszna nie była,może jeszcze się to uda coś uratować.
Chłopiec nie bardzo reagował na to, co ma do powiedzenia jego babcia i nie chciał przestać, rzucając coś o tym, że te owoce akurat mu się nie podobają. Mówiąc prosto, narobił faktycznie sporego bałaganu, a ty również dostałaś za swoje. Chusteczki może były pomocne, w początkowym zebraniu tego, co pojawiło się na stoliku, ale może lepiej byłoby jednak pomyśleć o jakichś zaklęciach? Twój strój również jest pobrudzony i na pewno nie powinnaś tak wychodzić do klientów, a kolejni właśnie zbliżali się do drzwi lodziarni. Wyglądało na to, że spokojny czas w pracy właśnie dobiegał końca! Starsza pani przeprosiła gorąco za całą tę sytuację i skupiła się na uprzątnięciu tego, co zrobił Rob, raz po raz przepraszając. Masz dosłownie chwilę na to, by doprowadzić się do porządku, nim podejdziesz do kolejnych gości. To dwaj panowie w sile wieku, którzy nie wyglądają na takich, którym będzie miło słuchać dziecięce okrzyki. Istniał cień prawdopodobieństwa, że zrobi się za chwilę nieco goręcej, ale może to tylko takie wrażenie? W każdym razie decyduj szybko - podchodzisz do nich ubrudzona owocowym tornado, czy wracasz na zaplecze, żeby jakoś doprowadzić się do porządku? Może jakieś szybkie zaklęcie?
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Mad pokiwała głową spoglądając na przy byłych gości. - Można by spróbować użyć zaklęcia.-mruknęła pod nosem do siebie. Nie minęło kilka chwil, a dziewczyna już rzuciła czar by wszystko posprzątać z lady z siebie i całą resztę. -Chłoszczyść - Gryfonka wykonała pół obrotu nadgarstka kierując różdżką w ladę i na osoby, powiedziała spokojnie, z pewnością siebie ze wyjdzie wszystko ładnie. Po czym, spojrzała na kolejnych gości podchodząc do nich z uśmiechem by przyjąć zamówienie.
(Wybacz ze kródko ale jakoś to mozna zakończyć po kolejnym poście troche mi sie w domu nazbierało do obarnięcia)
Zaklęcie poszło całkiem sprawnie, w końcu nie było jakoś szczególnie trudne. Nic zatem dziwnego, że dziewczyna nie musiała się z nim wyjątkowo mocno zmagać, ot, prosta sprawa. Okolica wnet okazała się czysta, nie było już żadnego problemu z jej strojem, a już na pewno nie z koniecznością podawania czegoś klientom. Nic zatem dziwnego, że kiedy tylko ruszyła w stronę kolejnych gości, ci okazali się być całkiem zadowoleni. Nie dałoby się powiedzieć, żeby jakoś szczególnie krzywo na nią spoglądali, czy coś podobnego. Widać dziewczyna, w ich oczach przynajmniej, poradziła sobie naprawdę dobrze i nie mieli powodów do tego, by jakoś się obrażać. Kiedy zresztą zebrani spożyli już swoje zamówienia, pożegnali się grzecznie i Madeleine została sama, mając okazję do tego, by jeszcze coś posprzątać, by jeszcze przekonać się, czy w kawiarni nie ma czegoś do zrobienia. Na całe szczęście zareagowała wcześniej odpowiednio i mogła sobie pogratulować. Teraz pozostawało jej jedynie czekać na koniec dnia. I na potencjalnych kolejnych klientów, rzecz jasna!
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Kiedy w lodziarni wszystko ucichło i wyszli ostatni klienci uśmiechnęła się na tą myśl. Mad jeszce postanowiła ogarnać, westchęła nawet pozbierała ze stolików pucharki i ustawiła na nich kilka ładnych wazoników z kwiatkami żeby było przyjemnie. Gryfonka w rękach trzymała szmatkę i zaczęła od mycia lady i kilku pucharków które w mig ustawiła na półkach.Miała jeszcze trochę czasu do zamknięcia. Mówi się trudno. Pozostało dziewczynie czekać... Najwyraźniej naprawdę miała dziś co robić.Mad wyszła ze sklepu zamykając do na dwa zamki dóra dół,pół godziny później była w szkole.W następnej sekundzie znikając za jakimś panem przy kości, który najwyraźniej lody bardzo lubił.
z/t
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nie mogła dojść do siebie po powrocie z Rumunii. Miała wrażenie, że powinna rzucić studia i tam zostać, skupić się do reszty na smokach i karierze z nimi związanej. Podobało się jej uczucie wolności, swoboda, którą dawał jej rezerwat, bo chociaż praca była ciężka, mogła właściwie robić to, co tylko chciała. Obserwowała zwierzęta, chodziła po górach i uczyła się w klinice pod okiem najlepszych magizoologów. Czy mogła mieć lepsze wakacje? W jej mniemaniu pewnie nie i chociaż przez chwilę, na samym początku lipca żałowała opuszczenia szkolnego wyjazdu do Stanów, to teraz nie miała wątpliwości, że podjęła najlepszą z możliwych decyzji, która tylko utwierdziła ją w przekonaniu o tym, co chciała robić. Był to też w pewien sposób rodzaj ucieczki od problemów szkolnej, rodzinnej i towarzyskiej codzienności. Chciała pogodzić się ze sobą, zamknąć pewne wątpliwości i uciszyć wyrzuty sumienia, a także oczyścić się wewnętrznie, aby od nowego roku szkolnego pomagać ludziom z większą energią i entuzjazmem. Dużo łatwiej było żyć problemami innych niż własnymi. Robiła z mamą zakupy, bo ta akurat miała coś do załatwienia w Londynie i wyszły właśnie ze sklepu Madame Malkin z nowym mundurkiem, gdy Ali oznajmiła, że musi skoczyć jeszcze do papierniczego, uzupełnić atramenty oraz pergaminy, a także chciała znaleźć sklep z maszynami do szycia. Wolała to załatwić dziś, bo jutro miała dyżur w klinice, a w poniedziałek mieli zająć się z Maxem mieszkaniem. Ucałowała kobietę, odwracając się zaraz i znikając gdzieś w tłumie z charakterystycznym dla siebie uśmiechem. Miała dobry humor. Odzwyczaiła się od gwaru i takiej ilości ludzi w jednym miejscu, wszystkie witryny sklepowe przykuwały jej uwagę wrześniowym wystrojem, a widok przerażonych dzieciaków z pierwszym kociołkiem w ręku był uroczy. Kiedyś też była na ich miejscu. Nie mogąc powstrzymać uśmiechu, uniosła dłonie i zacisnęła mocniej kolorową, grubą frotkę na włosach, która trzymała jej kitkę — krótką, sięgającą przy wysokim upięciu ledwo do ramion. Miała na sobie zwykłe białe trampki, krótkie spodenki i koszulę z nadrukiem w bladoróżowym kolorze. Na nadgarstku widniały rzemyki z koralikami i innymi paciorkami, a także smoczym zębem oraz pazurem. Zrobiła szybkie zakupy, wychodząc z torbą w dłoni i kierując się wzdłuż ulicy, zauważyła popularną lodziarnię. Koniec sierpnia, a pogoda w Wielkiej Brytanii wciąż była piękna i słoneczna, więc nie mogła odmówić sobie przysmaku, biorąc też pod uwagę gofra. Starała się nie zaprzątać sobie niczym głowy, nie martwić się na zapas, nie gdybać. Cokolwiek by miało nie nadejść, wiedziała, że da sobie radę, a jeśli nie to spakuje torby i wróci do rezerwatu. Podeszła do okienka, przyglądając się smakom i pewnie nie zauważyłaby przechodzącego Boyda, gdyby nie cofnęła się pół kroku, chcąc dopuścić do szyby małą dziewczynkę. Jak zwykle trąciła go, nieco wpadając na Gryfona i natychmiast odwróciła się ze speszoną twarzą, chcąc przeprosić. Widok znajomej buzi sprawił jednak, że tylko parsknęła śmiechem. Nie widziała go długo i chociaż przez ułamek sekundy na jej twarzy widoczne było przerażenie z nutą paniki, szybko zastąpiła je szczera radość. Nie umiała kłamać, wciąż można było czytać z niej, niczym z otwartej książki. - To chyba przeznaczenie Boyd, zawsze, gdy mamy się spotkać, to na Ciebie dosłownie wpadam. Świetne wyczucie czasu. Jaki chcesz smak? - zapytała pogodnie, wciąż przez śmiech, obdarzając go krótkim spojrzeniem i zaraz wróciła do sprzedającej przysmaki Pani, która zawołała, że jej kolej i wciąż czeka ze słodkim wafelkiem, o który wcześniej zdążyła poprosić. Wybór lodów był zawsze skomplikowany, zwłaszcza gdy mieli taki wybór smaków. Dla niej oczywiste było, że skoro już spotkała pierwsze wspomnienie minionych dni, to przecież jej nie odmówi wspólnego jedzenia. Cokolwiek między nimi nie było lub było, mieli być kumplami. Chciała się tego trzymać, traktując go z serdecznością i uśmiechem, a nie rozpamiętując. - Ja poproszę słony karmel, masło orzechowe i waniliowe! Dla niego też słodki wafelek do tych lodów. Odwróciła głowę, zapraszając go krótkim gestem dłoni i odsunęła się na bok, aby mógł wybrać smaki, a sama wyjęła galeony i zapłaciła, kładąc je na ladzie. Oczywiście odebrała też swoją porcję, zaraz próbując karmelowej gałki, która wywołała na jej twarzy nostalgiczny uśmiech. Miała z nim wyjątkowo dobre skojarzenia.
Wakacje, jak to wakacje, minęły mu znacznie szybciej niż by sobie życzył, a wraz z powrotem z Luizjany nastąpiło bolesne zderzenie z rzeczywistością. W domu rodziców, do którego zawitał pod koniec sierpnia bardziej z poczucia obowiązku niż szczerych chęci, zastał jeszcze bardziej nieogarniętą niż zwykle ferajnę i całą stertę nietkniętych listów ze niekończącym się spisem potrzebnych podręczników i niezbędnych przyborów szkolnych, które trzeba było natychmiast skompletować, bo rok szkolny miał się zacząć za kilka dni. Rozczarowany, ale niespecjalnie zaskoczony takim obrotem spraw, ruszył więc na Pokątną, żeby dokupić wszystkie potrzebne rzeczy i brakujące książki, których na szczęście nie było aż tak wiele, bo większość była przekazywana niczym rodowy skarb z pokolenia na pokolenie i pamiętała jego początki edukacji. Kiedy to było! Nie czuł jakichś specjalnych wielkich emocji związanych z tym, że minął już kolejny rok i czeka go znów powrót do nauki i obowiązków, ale robiło mu się trochę dziwnie na myśl, że jeszcze raptem dwa lata w murach szkoły i będzie miał z nią spokój na zawsze, nie wspominając już o tym, że gdy przypominał sobie, że ostatni rok spędzi bez Fillina u boku, to ogarniała go straszna trwoga. Poza tym był w całkiem dobrym nastroju, życie układało mu się ostatnio zaskakująco dobrze na każdym polu i gdyby nie był zirytowany upałem, tłumem i przykrym faktem, że od wakacji ciąży na nim lodowa klątwa, a on nie może znaleźć nikogo, kto mógłby mu pomóc się jej pozbyć, to może nawet i szedłby z uśmiechem; tymczasem musiał bardzo uważać, żeby przypadkiem na nikogo nie wpaść i go nie zamrozić, co było bardzo trudne bo ulica Pokątna wyglądała jakby zleźli się na nią wszyscy czarodzieje świata. - Uwaga - mruknął nieuważnie, odsuwając się prędko, gdy poczuł, że ktoś zahacza o niego, a gdy chwilę później spostrzegł, że widzi znajomą twarz, jednak się uśmiechnął - Alise! Ludzie czasem sobie wymyślają specjalne powitania, naszym po prostu będzie wpadanie na siebie - skwitował wesoło, przez chwilę tylko trochę zmieszany tym nieoczekiwanym spotkaniem, ale nie miał zbyt wiele czasu na zastanawianie się, czy dziewczyna ma ochotę kontynuować rozmowę, bo został natychmiastowo wciągnięty w jedzenie lodów. Oczywiście nie mógł (i nie chciał) odmówić takiej propozycji, więc nie oponował i zajrzał do okienka, za którym pyszniły się wspaniałe lody o wszystkich chyba smakach świata - To ja proszę miętowe i sałatkę jarzynową - zdecydował się na swoje ulubione i chwilę później już oboje mogli się raczyć wspaniałą przekąską. - Dzięki. Chcesz usiąść? - zaproponował, rzucając wielką torbę z logo Esów&Floresów na najbliższe krzesło, po czym rozejrzał się pobieżnie dookoła i wyjaśnił, niespecjalnie przejęty: - Zgubiłem gdzieś po drodze siostrę, szliśmy do Ollivandera i gdzieś mi się zawieruszyła... hm... no nic, pogadamy sobie i może sama się znajdzie - stwierdził, a gdy usiedli naprzeciwko siebie, miał okazję przyjrzeć się bliżej Alinie. Miał wrażenie, że się zmieniła odkąd ostatnio się widzieli, choć nie był na tyle spostrzegawczy, by określić, czy to inna fryzura, jakaś zmiana w twarzy czy cokolwiek innego - gdyby znał takie słowo, stwierdziłby, że dziewczyna po powrocie z wakacji wygląda kwitnąco, ale nie miał takiego wyrażenia w słowniku, pozostał więc z dziwnym uczuciem, że coś jest inaczej, ale nie wiadomo co. A może nic? Może tylko mu się wydawało, bo skandalicznie długo nie mieli ze sobą kontaktu? - Co tam? Jak było w Rumunii? - zagadał, szczerze zainteresowany tematem, pochłaniając smakowitą miętowo-jarzynową mieszankę.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ze wszystkich ludzi na Pokątnej, ze wszystkich uczniów w szkole – nie spodziewała się, że los splącze jej popołudniowe lody ze spotkaniem z Boydem. Chociaż przez ułamek sekundy na twarzy blondynki malowało się zaskoczenie na widok znajomej twarzy i orzechowych oczu, zaraz uśmiechnęła się promiennie, zostawiając przeszłość we wspomnieniach, tam, gdzie jej miejsce. Nie chciała roztrząsać tego, co się między nimi wydarzało, a czego zabrakło. Mieli być kumplami, gdyby nie wyszło, tak sobie przecież obiecali i się tego trzymało. Przed wakacjami byłoby najpewniej gorzej, jednak wyjazd do Rumunii sprawił, że nabrała dystansu do pewnych spraw i z kilkoma się uporała. Przytaknęła ochoczo, wprawiając w ruch pojedyncze, luźne kosmyki włosów, które uciekły z jej kucyka. - A to już nie było naszym wyjątkowym mówieniem „dzień dobry”? Pierwsze co zrobiłam, po powrocie z Meksyku to przecież na Ciebie wpadłam, Panie naburmuszony. - rzuciła zaczepnie, puszczając mu oczko i odwróciła się zaraz do Pani, zamawiając upragnione lody. Oczywiście, że wzięła też jego pod uwagę, bo byli cywilizowanymi ludźmi i umieli ze sobą rozmawiać. Ponad wszystko był zabawny, lubiła też jego towarzystwo i właściwie poniekąd poczuła ulgę, mogąc spotkać go przed zajęciami w szkole. Miała wrażenie, że wtedy byłoby niezręczniej. Zamrugała zaskoczona na wybrane przez niego smaki, unosząc brew i lustrując go spojrzeniem. - Cały Callahan. Zaskakujący na każdym kroku, nawet smakiem lodów. To najdziwniejsze połączenie, jakie w życiu widziałam. Przyznała szczerze, wzruszając ramionami i płacąc, po czym spróbowała swojego rożka, skupiając się najpierw na kulce z karmelu. Potem była wanilia i masło orzechowe, aby wybrane smaki stworzyły dobrą kompozycję. Wsunęła dłoń do kieszeni szortów, idąc jego śladem i zajmując beztrosko krzesło, założyła nogę na nogę i utkwiła w nim zaciekawione spojrzenie. -Jak to zgubiłeś? Olivię czy młodszą? Zjemy, to pomogę Ci poszukać. Przecież nie możesz jej tak zostawić. Mają tu dziś dzikie tłumy, jeszcze się zgubi i trafi na Nokturn, a to same kłopoty. - powiedziała z niepokojem, marszcząc brwi i mimowolnie rozglądając się na boki, westchnęła cicho. Szczęściarz z niego, że miał rodzeństwo. Czując na sobie jego spojrzenie, uśmiechnęła się, dość bezpośrednio je odwzajemniając i sama przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce. Miała taki charakter, że pierwsze co przyszło jej do głowy to pytanie, czy wszystko było u niego dobrze, czy był szczęśliwy i czy dobrze bawił się na wakacjach, tworząc mnóstwo wspomnień. Nie zdążyła jednak zapytać, bo ją wyprzedził, poruszając temat rezerwatu. Westchnęła tylko, wzruszając delikatnie ramionami. - Tak, jakbyś trafił do Krainy Marzeń i musiałbyś wrócić do rzeczywistości! Gdyby nie to, że obiecałam skończyć studia, to chyba bym tam została Boyd. Pokaże Ci zdjęcia w zamku, jeśli chcesz. Zrobiłam też kilka szkiców, mam też dla Ciebie paczkę tamtejszych wafelków, ale nie wiedziałam, że Cię tu spotkam i nie wzięłam ich ze sobą. Było czasem ciężko, sporo pracy i spacery w górach były męczące, ale dużo się nauczyłam. A kondycja przyda mi się w Quidditchu. Przerwała ze śmiechem, szukając samych pozytywów. Sprzątanie boksów czy odbieranie porodu nie było najprzyjemniejsze, jednak nawet nie zwracała uwagi na te gorsze zajęcia podczas praktyk, czerpiąc z nich, ile tylko mogła. A do tego przesadnie szczupła sylwetka nabrała nieco charakteru, bo każdą wolną chwilę spędzała na terenie Rezerwatu. Znów pochłonęła kawałek loda, nachylając się nieco w jego stronę i opierając rękoma o blat stolika, wskazała na niego głową. - Opowiadaj, co u Ciebie! Jak było w Stanach? Słyszałam, że mieliście duchy! Musiało być niesamowicie! Z zainteresowaniem i ciekawości wpatrywała się w jego twarz, entuzjastycznie zadając kolejne pytania. Miała ich więcej, jednak one musiały zaczekać na dalszą część rozmowy. - Zgłosiłeś się w końcu do drużyny? Mam już kupować konkretny szalik? Dodała jeszcze, pamiętając, że myślał o profesjonalnym lataniu, co mu szczerze doradzała. Był w tym naprawdę dobry.
Ich pierwsze spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale wywołało u niego nutę nostalgii i rozbawienia, więc nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy Alise je wspomniała. - Jasne, że pamiętam. Rzuciłaś we mnie chlebem. - wypomniał jej, siląc się na śmiertelną powagę, jakby to była jakaś straszliwa zbrodnia, choć prawda jest taka, że nie miał do niej pretensji nawet w momencie, kiedy obrywał - a wręcz przeciwnie. Wzbudziło to w nim wtedy dziwnego rodzaju sympatię do tej wariatki, która taranuje ludzi na korytarzach i atakuje ich śniadaniem. Zwłaszcza, że sam potraktował ją wtedy mało przyjaźnie, zdecydowanie więc byli kwita. Zaśmiał się, słysząc zdziwienie dziewczyny z powodu jego wyboru lodów. - No co ty, w porównaniu do fasolek wszystkich smaków ta sałatka jest najzwyczajniejsza na świecie - stwierdził, dziękując w duchu losowi, że Florian Fortescue nie poszedł w tym samym kierunku co Bertie Bott i nie kusi przechodniów lodami o wykwintnym smaku wymiocin czy innych ludzkich wydzielin - Najśmieszniejsze, co tu jadłem, to chyba był smak mydła... Strasznie się pienił. - podzielił się z nią niesamowitą anegdotą i prawie wzdrygnął na to wspomnienie, bo nie zapisało się zbyt dobrze w jego pamięci. Zajęli miejsce przy jednym ze stolików z przymocowanym na środku parasolem, który dawał przyjemny cień w ten jeden z ostatnich, upalnych, letnich dni; rozsiadł się wygodnie na krześle i słuchał przejętej Alise, która najwyraźniej zmartwiła się losem jego siostry. - Z Lucy, pójdzie dopiero do pierwszej klasy no i właśnie mieliśmy ogarnąć jej różdżkę. Całe szczęście że jeszcze jej nie ma bo pewnie by już zdążyła coś rozjebać po drodze. - wyjaśnił i spojrzał na Argentównę trochę konspiracyjnie - Nic jej nie będzie, diabeł swojego nie ruszy. A ja trochę odpocznę. Gęba jej się nie zamyka ani na chwilę, już miałem ochotę ją zakleić taśmą, żeby przestała gadać. - wyznał, bo rzeczywiście, zwierzenia, pytania i komentarze wyjątkowo rozgadanej siostry były bardzo męczące, zwłaszcza jak się w tym czasie próbowało coś załatwić. - Brzmię jak wyrodny brat. - zaśmiał się sam z siebie; gdyby miał się martwić za każdym razem, jak straci któregoś gówniaka z oczu, to by już dawno dostał wrzodów ze stresu - Pewnie się zawieruszyła przy wystawie zakładu miotlarskiego... naprawdę nie wiem skąd się jej wzięła ta obsesja latania. Jak nie przyjdzie sama, to możemy tam zajrzeć. - zaproponował, żeby Alise się nie przejmowała niepotrzebnie, a potem poruszył dużo ciekawszy dla niego temat; chciał się dowiedzieć, co u niej słychać, jak spędziła wakacje - trzeba przyznać, że wyjazd do smoczego rezerwatu w Rumunii brzmiał ekscytująco nawet dla kogoś, kto nie interesował się szczególnie tymi stworzeniami - i naprawdę podziwiał determinację i pasję dziewczyny, które motywowały ją do podjęcia ciężkiej pracy w terenie. Uśmiechnął się mimowolnie, słysząc określenie jakiego użyła - Niezła ta twoja Kraina Marzeń, z niebezpiecznymi gadami ziejącymi ogniem - skomentował, bo opowiadając, Alina brzmiała jakby mówiła o wizycie na zaczarowanej polanie jednorożców; doskonale to rozumiał, on potrafił z podobną miłością wyrażać się o latającym kawałku drewna. Ucieszył się na obietnicę podarowania wafelków i wyraził entuzjazm wobec obejrzenia zdjęć i rysunków, po czym dodał: - Nie dziwię się, że nie chciało ci się wracać do zamku, pewnie przez dwa miesiące tam nauczyłaś się więcej niż w Hogwarcie przez dwa lata. Ale to dobrze, że nie zostałaś tam na stałe - stwierdził z uśmiechem, który przeobraził się w śmiech, gdy Alise spytała go o wakacje w Luizjanie. -Niesamowicie to jest trafne określenie... wróciłem z tych wakacji z klątwą, z nogą rozjebaną przez inferiusa i zalążkiem alkoholizmu, bo moim duchem był stary erotoman, który nie dawał mi przeżyć dnia bez wizyty w barze - zrelacjonował zgodnie z prawdą i przy tym nie zrobił Luizjanie najlepszej reklamy, ale cóż poradzić, że ten wyjazd był raczej serią niefortunnych zdarzeń - Także... chyba niewiele straciłaś jeśli chodzi o atrakcje. Ale Nowy Orlean jest piękny, to fakt. - przyznał, bo mimo wszystko był zadowolony z wyjazdu. Przynajmniej coś się działo. - Tak, przyjęli mnie do Pustułek. - pochwalił się, gdy Alise podjęła temat quidditcha; to było miłe, że zapamiętała jego plany, choć z drugiej strony, były one tak oczywiste, że chyba każdy o nich wiedział.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Kiwnęła głową, wcale nie czując wstydu i wyrzutów sumienia z powodu rzucenia w Boyda tostem, patrząc mu przy tym w oczy, ba, wyglądała nawet na odrobinę dumną ze swojego dojrzałego zachowania. Oczywiście wiedziała, że jedzeniem rzucać nie wolno, ale była to wyjątkowa sytuacja. - Miałam dobry powód, Panie Callahan. Rzuciła z rozbawieniem na swoją obronę, przesuwając ruchem głowy jasne kosmyki na bok. Pomimo całej ich historii, nie żałowała niczego i ceniła sobie wspomnienia związane z gryfonem. Nie miał łatwego charakteru, ale był dobrym człowiekiem, intensywnym kolorem. Brew jej drgnęła na jego poważną minę, zanim parsknęła śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Czas biegł naprawdę szybko, bo znali się raptem kilka miesięcy, a miała wrażenie, jakby poznała go przynajmniej od drugiej klasy. To była też jedna z wielu jej wad, zbyt szybko przywiązywała się do ludzi. - No tak, zawsze lody o smaku sałatki warzywnej brzmią lepiej niż mydliny albo wymiotki, masz rację. - przyznała po chwili namysłu, bo faktycznie, całkiem zapomniała o istnieniu fasolek. Nie był to jej ulubiony przysmak i sięgała po nie bardzo okazjonalnie, zwykle woląc konkretny smak, niż ryzykując tymi dziwnymi lub marcepanem. Posłała mu krótki uśmiech, pałaszując odrobinę swojego loda i siadając wygodnie na krześle przy stoliku, który zajęli. Przesunęła po nim spojrzeniem, zaciekawionym i dość życzliwym, mając w głowie już całe mnóstwo pytań o wakacje i o samą Luizjanę. Założyła nogę na nogę, zwilżając usta, aby pozbyć się z nich resztek posmaku wanilii. Oczywiście, że zmartwiła się jego siostrą, bo przecież była małym altruistą i najchętniej uratowałaby cały świat, a puszczanie dziewczynki samopas po Pokątnej nie było najodpowiedzialniejszym rozwiązaniem. Nie wątpiła w to, że była zaradna, tak jak brat, ale na różnych ludzi można było natrafić. - Będziesz miał na kolejną siostrę oko, co? Rola starszego brata pełną gębą. Jaka jest Lucy? - zapytała z nutą rozczulenia, bo przecież zawsze chciała mieć młodsze rodzeństwo, a niestety, los sprawił, że była sama. No tak, miała Maxa, ale upilnowanie tego chłopaka graniczyło z cudem i nawet nie chciała się zastanawiać, jak długa i poważna rozmowa ich czeka. - Dziwisz się jej? Jest podekscytowana. Ty na pewno też taki byłeś przed rozpoczęciem nauki, kupując różdżkę czy szaty. Nieee, nie jak wyrodny. Po prostu jesteśmy już w takim wieku, że zapominamy, jak to było być dzieckiem. Świat był wtedy całkiem beztroski, niewinny i znacznie prostszy. Mam też wrażenie, że byliśmy bardziej szczerzy ze sobą i z całą resztą. Westchnęła cicho, zawieszając spojrzenie gdzieś w przestrzeni i biorąc kolejną porcję loda, zacisnęła usta, czując mieszający się smak masła orzechowego ze słonym karmelem. Nie było to może wykwintne połączenie, ale przyjemne, jedno z jej ulubionych. Przywarła plecami do krzesła, powracając spojrzeniem błękitnych oczu do twarzy Gryfona. Parsknęła znów, nie komentując nawet jego zdziwienia na temat zainteresowań siostry, bo oczywiste, że miała doskonały przykład i inspirację do czerpania z brązowookiego. - One są łagodniejsze niż ludzie. Smoki nie atakują z nudy, bez powodu czy dlatego, że mają zwyczajnie paskudny charakter. Gdybyś tam był, też byś się zakochał, chociaż latanie na miotle byłoby szalenie niebezpieczne. - zawsze brzmiała na pełną entuzjazmu, gdy była mowa smokach. Świadomość tego, co chciało się robić w życiu, dawała prawdziwego kopa pewności siebie, pozwalała mocniej stąpać po ziemi i wyznaczać cele dokładniej. Po spędzonych w Rumunii wakacjach wiedziała, jak wiele pracy musi jeszcze włożyć w naukę o magicznych stworzeniach i smokach samych w sobie. Przekręciła głowę na bok, przyglądając mu się badawczo, odrobinę zaczepnie. Chyba dlatego, że zrobiło się jej trochę miło. - A co, tęskniłbyś? Nie mogłabym zostać bez studiów, jeszcze dwa lata musisz mnie znosić i czuć zagrożenie oberwanie tostem Boyd. - dodała, jeszcze zanim skupiła się na słuchaniu jego opowiadań o Luizjanie, marszcząc w zaniepokojeniu brwi na wzmiankę o klątwie. I niby szkoła dbała o bezpieczeństwo uczniów? Pomijając już pijącego i zboczonego ducha, to infernusy? Palce mocniej zacisnęły się na słodkim wafelku, loda. - Ciesze się w takim razie, że w ogóle wróciliście wszyscy żywi z tych wakacji.. A co to za klątwa? Nie jest dla Ciebie niebezpieczna? Myślałeś już o pozbyciu się jej? Po infernusie pewnie zostanie Ci brzydka blizna, ale najważniejsze, żeby nie ropiało, jeśli Cię ugryzł. Brzmiała opiekuńczo, jak zwykle, już szukając w głowie odpowiednich informacji z uzdrawiania, które mogłyby zasugerować odpowiedni dla niego sposób leczenia. Taki głupi nawyk z czasów, gdy jeszcze wróżono jej przyszłość w białym fartuchu. Nie potrafiła nawet skupić się na potwierdzeniu uroku Nowego Orleanu i dopiero gdy wspomniał o profesjonalnej drużynie, prawie upuściła swojego wafla na kolana, łapiąc go w ostatniej chwili i ignorując spływającą po ręku krople rozpuszczonej gałki waniliowej z nutą karmelu. Oczy jej zalśniły, Krukonka posłała mu pełen uznania uśmiech. - Naprawdę? Zrobiłeś to w końcu? Jejku, cudownie! Jestem z Ciebie dumna! I jak? Poznałeś już drużynę? Kiedy masz pierwszy mecz? Ożywiła się, bo naprawdę mu kibicowała. Miał potencjał, doskonale grał i była pewna, że żałowałby, gdy nie spróbował. Cokolwiek się teraz zdarzy, to przynajmniej sięgnął po swoje marzenia rękoma. Nawet jeśli się nie spełnią lub zmienią. Takie rzeczy też były ważne, chroniły od tego, aby nie gdybać nad ewentualnymi scenariuszami poszczególnych rozdziałów naszego życia. - Gratuluję.
@Beatrice L. O. O. Dear Trice wiedziała, że Nessa jej nie odmówi, niezależnie jak zapchany był jej grafik. Wciąż czuła się winna wydarzeń z marca, wciąż miała wyrzuty sumienia po postawieniu przyjaciółki w tak niekomfortowej sytuacji. Unikała tematu, chyba zawsze już będzie. Zerknęła na zegarek, przyśpieszając kroku. Wyszła właśnie z jednego ze sklepów papierniczych, gdzie musiała zrobić drobne zakupy, znajdującego się na szczęście niedaleko lodziarni. Co było lepszego w czerwcu od lodów? Na dworze było coraz goręcej, nawet jeśli okazjonalnie pojawiały się ulewne deszcze i burze. Egzaminy dobiegały końca, rok szkolny praktycznie się kończył, przed nimi rozdanie świadectw i zakończenie. Nie znaczyło to jednak, że dane będzie im odpocząć, bo przecież szkoła planowała wyjazd, a co z tym idzie- nauczyciele oraz asystenci spełniali funkcję opiekunów niesfornej młodzieży. Ruda nie była pewna, czy pojedzie, ale pomagała, ile mogła w załatwianiu formalności. Poprawiła pasek od skórzanego plecaka, który kołysał się leniwie na jej plecach, zgarniając za ucho kosmyk rudych włosów, które tkwiły związane w niesfornego koka z pomocą czarnej gumki. Do czarnych spodenek z wysokim stanem i obcasów, miała dobraną przeźroczystą koszulę w barwach Slytherinu, spod której wyłaniał się w promieniach słońca czarny biustonosz, co całościowo kontrastowało odrobinę z jej karnacją. Wpadła do lodziarni, rozglądając się w poszukiwaniu burzy czarnych włosów i tych przenikliwych, ukochanych oczu Dearówny. Promienny uśmiech zatańczył na jej twarzy na widok kobiety, którą zaraz obdarzyła przeciąganym uściskiem i buziakiem w policzek. Zajęła miejsce naprzeciw, biorąc w dłonie kartę. - Cześć! Przepraszam, że czekałaś, wszędzie takie tłumy.. -wytłumaczyła z bezsilnym wzruszeniem ramion, podnosząc na nią spojrzenie czekoladowych oczu. Stuknęła palcami w blat stołu, wracając do dostępnego menu. - Deser lodowy i kawa, a może wino? - zapytała z ciekawością, poniekąd o charakter ich spotkania. Wydawała się jej podekscytowana, zniecierpliwiona i zaczęła przez to snuć w głowie rozmaite domysły na temat tego, co mogło spotkać Beatrice. - Wyglądasz promiennie, na szczęśliwą.. Cieszę się, że w końcu. Dodała ciszej i łagodniej z prawdziwą ulgą, bo obydwie wiedziały — ze zarówno w miłości, jak i z rodziną w ostatnich latach czarownica nie miała lekko. Uwielbiała jednak jej upartość i stawianie na swoim, dokładnie przecież wiedziała, którą drogą iść i co było dla niej najlepsze, nawet jeśli wuj twierdził inaczej. Tak to już jednak było z rodzicami, zwłaszcza będąc dzieckiem dobrego i znanego rodu — wszędzie pojawiały się oczekiwania. Wydała z siebie ciche mruknięcie zaintrygowania na widok cynamonowego ciastka na ciepło w akompaniamencie lodów, co wydało się jej nad wyraz kuszącą opcją.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Skłamałaby mówiąc, że ostatnio jej życie się nie układało. Było wprost przeciwnie. Jakoś tak się działo, że wszystko powoli i skrupulatnie układało się po jej myśli, choć nie miała zielonego pojęcia, w jaki właściwie sposób sobie na to zasłużyła. Przyzwyczajona do tego, że jedno pasmo niepowodzeń ciągnęło za sobą trzy kolejne, już wyglądała zza rogu karmy, która zapewne zapragnie za chwilę się po nią upomnieć. Bo przecież nie mogło być tak prosto i kolorowo, prawda? Musiało się coś za chwilę spierdolić… Tylko jeszcze nie wiedziała co. Natłok codziennych obowiązków nie nastręczał zbyt wielu możliwości do spotykania się z Nessą. Niemniej, Beatrice chciała to jak najszybciej zmienić. Przyjaciółka wciąż pozostawała dla niej cholernie ważną osobą i to do niej zwracała się bardzo często w pierwszej kolejności z jakimikolwiek problemami. Robiła tak przez większą część swojego życia, wiedząc, że Lanceley zawsze ją zrozumie. Dziwna była świadomość, że teraz miała kogoś dodatkowo. Dotarła do lodziarni nieco szybciej, sama nie wiedząc dlaczego. Nigdzie nie dostrzegła charakterystycznej, rudej czupryny, więc bez skrępowania zajęła jeden z ostatnich wolnych stolików. Siadając tradycyjnie zadbała o to, aby poły jej sukienki ułożyły się w idealny sposób. Choć próbowała, nie była w stanie kontrolować tego odruchu. Stuknęła różdżką w niedużą torebkę, którą miała ze sobą. Otworzyła się ona z cichym kliknięciem i z jej wnętrza wynurzył się starannie złożony prorok codzienny. Beatrice złapała go w dłoń, zakładając nogę na nogę. Rozłożyła gazetę przed sobą, a jej wzrok instynktownie uciekł w stronę lewej dłoni i spoczywającego na serdecznym palcu sygnetu. Wzdrygnęła się na ten widok. Wciąż nie mogła przywyknąć do pierścionka. Zaczytała się do tego stopnia, że dopiero świergot Nessy przywrócił ją do rzeczywistości. Zamrugała szybko kilka razy, odsuwając gazetę od siebie i dopiero po sekundzie czy dwóch przywdziała na twarz uśmiech, kiedy zrozumiała, z kim ma do czynienia. Wstała, aby uściskać przyjaciółkę. Stuknęła ponownie różdżką w dopiero co czytaną gazetę, a ta powróciła do jej torebki. - Nic nie szkodzi, spokojnie. Nie czekałam długo - odparła, dalej się uśmiechając. Sama również od razu sięgnęła w stronę menu, aby dokładnie je przejrzeć. Słysząc kolejne pytanie, uniosła wzrok znad karty a jedna jej brew powędrowała nieco ku górze. - Oczywiście, że wino - powiedziała takim tonem, jakby przynajmniej to pytanie w jakimkolwiek stopniu ją obrażało. Poczekała, aż kelnerka przyjmie od nich zamówienie i oddała swoją kartę. Zaśmiała się perliście na dźwięk słów Nessy. Odgarnęła lewą dłonią kosmyk czarnych włosów, który to znalazł się zdecydowanie w nieodpowiednim miejscu na jej twarzy. - Piękna pogoda, koniec roku szkolnego, egzaminy za nami, czymże tu się martwić i stresować, kiedy wakacje zapowiadają się tak dobrze? - odpowiedziała bez nawet cienia zawahania w głosie. Przez sekundę zastanawiała się nad tym, jak długo trzymać dziewczynę w niepewności. Gdyby tylko zechciała, prawdopodobnie mogłaby to robić w nieskończoność, bez ujawniania nawet ułamka tego co chciała powiedzieć, a Nessa i tak by nie zauważyła. Przecież była mistrzynią w kontrolowaniu własnych emocji. W końcu jednak westchnęła i teatralnie wykonała młynka czarnymi ślepiami. A potem ostentacyjnie wyciągnęła w jej stronę lewą dłoń z ciążącym na serdecznym palcu sygnetem rodowym Whitelightów. W międzyczasie obserwowała dokładnie Nessę, spodziewając się każdej reakcji.
Nie myślała nad tym, że przez te wszystkie niepowodzenia i nieszczęścia, które w ostatnich latach ją spotkały, nazbierała tyle dobrej karmy, że będzie miała spokój przez długi czas? Bycie przesadnie ostrożnym i spoglądanie za każdy róg, czy nie czai się tam włócznia przeznaczenia gotowa do ataku, wcale nie było zdrowe. Niosło ze sobą ryzyko wpadnięcia w paranoję, a tego Nessa nie życzyła nikomu — z własnego doświadczenia. Właściwie to sytuacja z krańca lasu zapadła jej tak mocno w pamięć, a raczej jej konsekwencje, że pomiędzy wszystkimi obowiązkami i samodoskonaleniem, szukała dobrego rozwiązania. Sposobu obrony na efekty wpływające bezpośrednio na umysł, pozwalające przeciwnikowi czytać w myślach — było jedyną rzeczą, która przerażała ją bardziej, niż szaleństwo. Nosiła w sobie wiele sekretów, nie tylko własnych. Wyglądała pięknie. Sukienka była idealna na lato, podkreślając ciemne oczy i błyszczące włosy, niesfornie opadające na ramiona. Widok Beatrice zawsze ją rozczulał, bo dla Lance była jedną z kilku osób, dla której zrobiłaby absolutnie wszystko. Nic więc dziwnego, że uśmiech wsuwał się nieśmiało na podkreślone karminową pomadką wargi i nie mogła go powstrzymać, chociaż daleko było jej do okazującej emocję dziewczyny. Gdy ją uścisnęła, odetchnęła cicho na znajomy zapach perfum, uspokajający ją natychmiastowo. Zajęła miejsce, nie zauważając początkowo pierścionka, który był tak widoczny przy czytaniu gazety, zanim znalazła się w lodziarni. - Całe szczęście. Wiesz, że nienawidzę się spóźniać. Kolejka w papierniczym była olbrzymia. - westchnęła, machając ostentacyjnie dłonią. Dlatego właśnie nie lubiła robić zakupów, męczyły ją rozbrzmiewające dookoła pytania i wiecznie nachalne ekspedientki, które często nie dawały nawet się rozejrzeć. Na komentarz o winie kiwnęła głową z rozbawieniem, opuszczając menu lodziarni i wołając kelnerkę, która zaraz przyjęła zamówienia. Nie musiały czekać długo, chłodny alkohol pięknie błyszczał w promieniach popołudniowego słońca, obijając się leniwie o szklane krawędzie kieliszków. Przysunęła krzesło bliżej, zakładając nogę na nogę i przyglądając się jej badawczo, słuchała w milczeniu, bezwstydnie lustrując śliczną buzię Trice swoimi przenikliwymi oczyma. Znała ją zbyt dobrze, aby była w stanie ukryć kłębiącą się w niej ekscytację, być może entuzjazm i coś jeszcze, czego nie potrafiła określić. I chociaż ten typ spojrzenia widziała ostatni raz podczas jej spotykania się najpierw z Dominikiem, a potem z drugim mężczyzną, przez którego pokłóciła się z ojcem, nie śmiała pytać. Wiedziała przecież, że z młodym nauczycielem transmutacji układa się jej wyjątkowo dobrze, chociaż mimowolnie miała na niego oko. Nie ufała mężczyznom — przez jej i przez własne doświadczenia. Większość z nich to były tylko szumowiny, niszczące porządek i harmonię codzienności, którą Nessa bardzo ceniła. - Nie wydaje mi się, żeby tylko koniec roku i wyjazd sprawiły, że tak promieniejesz! Chociaż muszę przyznać Trice, że Ślizgoni dali Ci wyjątkowo popalić w tym roku. Wiem, że Lucas się stara w roli Prefekta i robi wszystko, ale brakowało im twardej ręki. - zaśmiała się na myśl o starym znajomym z domu, którego sama poleciła przy swoim odejściu do odznaki. Zawsze była w swój ukochany dom zaangażowana, interesując się jego sprawami oraz uczniami nawet, teraz gdy była tylko asystentem. Wtedy też Dear'ówna, która zdawała się wcale jej poprzedniego wywodu nie słuchać, wywróciła oczyma i wyciągnęła dłoń w jej stronę. Ruda uniosła brew, patrząc najpierw na paznokcie, potem na jej buzię, a potem na pierścionek. Czarny sygnet, elegancki, pasujący do jej stylu. Lance była w stanie wyrecytować w nocy rozdziały z podręcznika do obrony przed czarną magią czy zaawansowanej transmutacji, ale jeśli chodziło o relacje i związane z nimi etapy, prezenty.. Tu zachował się poziom drugoklasistki. Złapała ją za rękę, przyglądając się badawczo pierścionkowi. - No ładny. Pasuje do Ciebie, zawsze lubiłaś ciemne kolory.. - zaczęła ostrożnie, lustrując go wzrokiem, jakby był zwojem z najtrudniejszym zaklęciem. Wtedy też dostrzegła wymowne "W". Zamarła w bezruchu, zaciskając palce na jej ręku mocniej, przełykając ślinę. - Beatrice. Czy to... Czy to jest to, co wydaje mi się, że jest? Czy mój niedoszły opiekun stażu asystenta przed Tobą uklęknął? Czy Ty się zaręczyłaś z następną głową rodu Whitelight'ów? Mówiła ostrożnie, ciszej trochę i niepewnie, czując, jak ogarnia ją cała paleta emocji. Począwszy od euforii, aż po strach i podejrzenia. Nie oszukujmy się, obydwie miały negatywne doświadczenia. Wysunęła jednak drugą dłoń, wzdychając cicho i przymykając oczy, chowając rękę przyjaciółki we własnych palcach. Uśmiechnęła się łagodnie, łącząc te skomplikowane fakty międzyludzkie. Detale, szczegóły, znaki, ich spojrzenia na apelu. Wszystko zaczynało tworzyć piękną całość. - Na Merlina, Trice... Gratuluję! To wspaniała wiadomość! To, jak na niego patrzysz... Wstała dość gwałtownie, puszczając jej dłoń i podeszła do krzesła, na którym siedziała, przytulając ją mocno.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Uprzedzenia, których się nabawiła przed laty, prawdopodobnie już nigdy miały jej nie opuścić. Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, po prostu tak było. Na każdym rogu wyglądała niebezpieczeństw i tego, że budowana przez nią idylla zaraz rozleci się w drobny pył. Nie umiała inaczej, ale i nie chwaliła się tym do wszystkich osób. Tak naprawdę tylko Nessa mogła zdawać sobie sprawę z tego, jak wiele spraw w życiu Beatrice jest przez nią postrzeganych. Nie mogła się napatrzeć na przyjaciółkę. Ona również prezentowała się jak zwykle wspaniale. Jak zwykle pozostawała kompletnie surową, jakby wyciosaną z bardzo twardego kamienia, który nigdy nie miał zmięknąć, jednak Beatrice doskonale zdawała sobie sprawę, że kiedy trzeba, ta kamienna powłoka ustępowała, aby ukazać znacznie czulsze wnętrze przyjaciółki, które to skrzętnie ukrywała przed praktycznie całym światem. Nigdy nie rozumiała, dlaczego to robi tak samo jak i Nessa nie miała zrozumieć, dlaczego Beatrice wciąż wygląda najgorszych z możliwych wieści. Niemniej akceptowała ją dokładnie taką, jaką była, kochała ją z burzą rudych włosów na głowie, czy z połamanymi paznokciami. Bo po prostu była jej. Czy ktoś tego pragnął, czy nie. Kompletnie nie przejęła się niewielkim spóźnieniem jakiego dopuściła się przyjaciółka. Mogła je zbyć krótkim machnięciem dłoni. Niemniej rozumiała dokładnie, że kobieta mogła nie lubić tej konkretnej czynności. Zamiast jednak kontemplować nad tak błahymi tematami, złożyły zamówienie. Beatrice musiała się bardzo pilnować by zamiast kurtuazyjnego kieliszka wina, nie zamówić od razu dwóch butelek. Pomagała jednak świadomość, że bądź co bądź, był środek dnia, były w miejscu publicznym a ona chciała zachować chociaż resztki godności, której skrupulatnie pozbywała się na przestrzeni ostatnich lat. - Sugerujesz, że nie miałam względem ślizgonów odpowiednio twardej ręki? Nesso, czy ty przypadkiem nie pomyliłaś mnie z jakąś inną twoją psiapsiółeczką? - pokręciła z dezaprobatą głową i zaśmiała się na dźwięk własnych słów. - Nie raz i nie dwa słyszałam już opinię, że dzieciaki w szkole się mnie boją, bo po godzinach wrzucam nieuków do kociołków, aby się wolno gotowali we własnej krwi - Brzmiało to przynajmniej absurdalnie, ale dla Beatrice było komicznym. Ludzka wyobraźnia nie znała granic, a ona swoje już się nasłuchała na temat własnej osoby w tej szkole. Obserwowała ją bez słowa i pozwoliła na powolne łączenie wątków w całość. Musiała przyznać, że naprawdę zajmowało to Nessie sporo czasu, jednak nie poganiała jej, ani nie komentowała jej słów w żaden sposób, choć niewiele brakowało by nie parsknęła śmiechem prosto w jej twarz. W pewnym momencie dostrzegła tę iskrę zrozumienia, która pojawiła się w karmelowych ślepiach przyjaciółki. Tym razem już nawet nie próbowała powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jej wargach. - Jak tak mówisz, to brzmi strasznie poważnie, ale w sumie to... no tak, oświadczył się - powiedziała w końcu, uśmiechając się dalej szeroko. Dalej nie dowierzała w to wszystko, co się działo, ale dzielnie próbowała nadążyć za wszelkimi zmianami, które w ostatnim czasie miały miejsce w jej życiu. - Poza tym, po tym, co zrobił, to raczej zostanie wyklęty. W końcu oświadczył się mi, a ja nie mam najlepszej opinii nigdzie. Już słyszałam, że jego matka jest z tego powodu bardzo niezadowolona i nie ma co się dziwić. Mój ojciec zadbał o to, abym miała należytą opinię - przy ostatnich słowach nieco się skrzywiła. Nie pozwoliła jednak, aby to cokolwiek zepsuło. W końcu wyjaśnili sobie wszystko z Camem. Chyba... - Nessie, kim ty jesteś?! - wydyszała, kiedy przyjaciółka ruszyła w jej kierunku i przytuliła mocno. Rude włosy rozlały się wokół jej twarzy, ale nie narzekała. Ta spontaniczna reakcja Nessy mówiła jej więcej, niż tysiąc słów. W końcu, jej Nessa, nigdy nie pozwalała sobie na podobne działania względem kogokolwiek. Chyba naprawdę się cieszyła.
Starała się mieć na Trice oko, ale nie wtrącać się w jej życie w sposób nachalny. Obydwie miały za sobą szereg nieprzyjemnych doświadczeń, chociaż u niej sprawy zawsze były znacznie dalsze i poważniejsze w kwestiach związkowych, niż u Lance. Nie mogła jednak żyć w strachu i w czujności, czekając na kolejny atak ze strony przeznaczenia. Szło tak zwariować. Była Ślizgonka wierzyła jednak, że do takich wniosków to jej przyjaciółka będzie musiała dojść samodzielnie. Obydwie miały wpojone dbanie o wizerunek od małego i tej cechy wyniesionej z domu nie umiała zmienić. Bo jak to chodzić w dresach i rozciągłych koszulkach? Nawet nie miała takich ubrań! Przez wzrost również przywykła do obcasów, które dodawały jej upragnionych centymetrów. Czasem też robiło to zaklęcie transmutacyjne. Jakkolwiek wadliwe, nieszczęśliwe czy szczęśliwe były siedzące naprzeciw siebie po czułym powitaniu kobiety, miały siebie i było to chyba w tym wszystkim najważniejsze. Na nikogo nie mogła nigdy liczyć tak, jak na nią. Godność nigdy nie umierała od ilości wina, gdyby ktoś zapytał o to Nessę. Zamówione kieliszki trunku, który wskazała jej czarnowłosa siostra, wciąż pozostawały oszronione, co przyjemnie kontrastowało z barwą alkoholu. W tak upalną pogodę nic nie mogło być bardziej orzeźwiające. Założyła nogę na nogę, wygładzając palcami krawędź szortów i raz jeszcze zlustrowała tak znajomą, ulubioną twarz Profesor Dear. Wyglądała lżej, chociaż nie miała pojęcia i raczej nie była w stanie domyślić się, co lub raczej kto, był tego przyczyną. Gdy Trice promieniała, świat był znacznie bardziej znośny, bo przecież ona nigdy nie chciała szczęścia dla siebie. Wystarczyło dla przyjaciółki. - Sugeruje, że nie jesteś w stanie, jako nauczyciel — co teraz widzę z roli asystenta — pilnować ich tak, jak może to robić dobry prefekt. -odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, mając dokładne porównanie obydwu doświadczeń. Znacznie łatwiej było jej pilnować dzieciaków, gdy sama nosiła mundurek, mogła słuchać plotek i nikt nie zwracał na nią uwagi na korytarzach. Gdy zbliżał się natomiast ktoś z kadry, zaraz podnosiła się wrzawa. Miedzianowłosa nie miała jednak nic złego na myśli, nie oskarżała jej też o niedbalstwo, przeciwnie. - Masz dość problematyczne roczniki, jestem i tak pod wrażeniem, jak sobie z nimi radzisz. A boją trochę, to prawda. Na pewno bardziej niż pozostałych opiekunów Trice. Puściła jej wymowne oczko, sięgając po kieliszek i zaciskając na nim palce. Wzniosły toast, a ona zmoczyła wargi w chłodnym napoju, czując przyjemnie rozchodzący się po ciele dreszcz, który towarzyszył już pierwszemu łykowi. A potem to wybuchł jakiś armagedon pierścionkowy, wprawiając ją w osłupienie. Camael nie był złym mężczyzną. Dobrze wyglądał, miał renomę i spełniał kryteria rodziny Beatrice. Dobrze też całował z tego, co jak przez mgłę pamiętała. Nie wiedziała jednak o młodym nauczycieli niczego więcej, poza faktem, że miał kilka fanek wśród studentek i uczennic, ćwierkających o jego głębokim spojrzeniu. Naprawdę było takie ładne? Pokręciła głową do własnych myśli, przyswajając bombę informacyjną. - Bo to jest poważne Beatrice! Oświadczył Ci się, a Ty mówisz, jakby nie wiem, kupił Ci nową Sowę na pocztę. -zauważyła całkiem spokojnym, chociaż znacznie poważniejszym niż zwykle tonem, unosząc przy tym znacząco brew. Nie zniosłaby kolejnego rozczarowania, którego mogłaby czarnowłosa już nie przeżyć i było to uczucie nieprzyjemne, zachodzące o lęk. A od tego to się całkiem odzwyczaiła. Wiedziała, że będzie musiała z nim porozmawiać, jednak w taki sposób, aby Trice nigdy się o tym nie dowiedziała.- Wspomnę ojcu, aby posłał jej gratulację i pochwalił wybór syna. Pieczęć Lanceleyów może chociaż raz się do czegoś przyda. Wujek jest po prostu uparty, a Ty za kimś to masz. Myślisz, że może powinnam z nim porozmawiać? Zawsze mnie lubił. Dopowiedziała jeszcze, kierując do niej pytanie dość bezpośrednio, jak to miała w zwyczaju. Akurat rozmów z wujem za jej plecami mieć nie chciała, bo mogłaby odczuć to jako akt zdrady, co zniszczyłoby ich relację. A ta była dla Nessy najważniejsza w życiu. Jakkolwiek Dear'owie mogli się boczyć na córkę i jojczyć o jej poprzednich decyzjach, tak jej rodzina zawsze będzie za nią stała murem. Przytuliła ją mocno, nieco wbijając palce w jej plecy. Czując aromat perfum i szamponu płynącego z czarnych kosmyków, zaciągnęła się subtelnie i niezauważalnie, przymykając oczy. Nie chciała niczego więcej, niż jej szczęścia, a skoro ten blondyn od transmutacji był jego przyczyną.. Jak mogłaby nie cieszyć się z nią? Na jej słowa wzruszyła jedynie ramionami, nie komentując. Odsunęła się, muskając ustami jej czoło i wróciła na miejsce, łapiąc za kieliszek. - Twoje zdrowie Trice, Twoje oraz Twojego narzeczonego. - zadecydowała krótko, a gdy szkło się stuknęło, upiła kilka łyków. Słysząc gdzieś za plecami kelnera, odwróciła głowę i uniosła dłoń, wołając go do siebie. - Poproszę całą butelkę wina i najlepsze przystawki, jakie tu macie. Jedna lampka to za mało.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że Nessa nigdy nie pozwoliłaby na to, aby cokolwiek złego mogło ją spotkać. Poniekąd było to urocze i irytujące jednocześnie, bo to przecież ona była tą starszą czarownicą, która powinna dbać o swoją najlepszą przyjaciółkę, nie powinno być na odwrót. Ale przecież jak się Lanceley uprze, to nie ma żadnego zmiłuj i dlatego Beatrice wolała spokojnie pozwolić jej się łudzić, że jest na odwrót w tej relacji. Kochała ją jak własną siostrę, a nawet bardziej, bo tamtej przez większość życia nienawidziła. Względem Ness nigdy nie byłaby w stanie pałać podobnymi uczuciami. To po prostu było nierealne. Beatrice czasami nie potrafiła pohamować swoich żądzy, szczególnie kiedy znajdowała się w tak doborowym towarzystwie, jak to dzisiejsze. Wtedy maniery wyuczone przez dziesiątki lat w rodowej posiadłości Dearów, szły w kompletną odstawkę na rzecz przyjemnego spędzenia czasu i pokazania prawdziwej siebie. Nie tej, która zawsze udawała na poczet uciechy całego świata. Prawdziwa Beatrice była znacznie bardziej skomplikowana niż chłodny wizerunek wyniosłej kobiety, który z takim zamiłowaniem przedstawiała publicznie. Tutaj, w tym lokalu nawet nie zwracała aż tak uwagi, czy spódnica układa się w odpowiedni sposób, czy nogi prezentują się należycie. Po prostu była sobą, w towarzystwie przyjaciółki, jej trosk, zmartwień i radości. - Zawsze byłaś urocza - stwierdziła z przekąsem w głosie, delikatnie kręcąc przy tym czarną czupryną. Nie miała jej jednak za złe podobnego stwierdzenia. Wiedziała doskonale, że ona była tylko jedną nauczycielką, za to wokół pełno było uczniów nie skorych do współpracy, którzy jednocześnie, jak wiedziała, się jej bali. Nie do końca o to jej chodziło, kiedy rozpoczynała tę pracę, jednak zdążyła już wielu przekonać co do tego, że zawsze mogą liczyć na jej pomoc, bez względu na to, czego ona miałaby dotyczyć. Uniosła kieliszek z bordowym alkoholem w środku i upiła jego niewielki łyk. Odruchowo otarła krawędź, by nie pozostawić na nim śladu czerwonej szminki nałożonej na usta. - Bo się z nimi nie patyczkuję. Jeśli robią coś źle, mówię o tym wprost. Natomiast jeśli robią coś dobrze, nie mam problemu z tym, aby ich za to pochwalić. - przyznała wprost bez cienia zająknięcia czy niechęci w głosie. Szczerość zawsze była dla niej najważniejsza, więc nic dziwnego, że i w relacjach z uczniami czy studentami Slytherinu, również taka była. Poza tym, uważała, że dzięki podobnemu zachowaniu osiągnie więcej. Nie miała pojęcia, co Ness mogłaby sądzić na temat jej narzeczonego, bo jakoś tak wyszło, że nigdy nie spytała. Sama Beatrice jeszcze nigdy nie była tak zadowolona z jakiegokolwiek swojego związku jak właśnie ten. Jak widać, naprawdę musieli z Camem rozejść się kilka lat temu, aby odnaleźć siebie i wrócić w swoje ramiona. Czasami ten los był bardzo przewrotnym. - Sama jeszcze chyba tego nie ogarniam po prostu - przyznała w końcu z delikatnym westchnieniem. I naprawdę tak było. Tyle się wydarzyło, tyle działo, że nie do końca to wszystko rozumiała. I jeszcze ta cała sprawa z rodziną Camaela... Beatrice nie chciała być prowodyrem, ale jak widać, ich związek oraz zaręczyny stały się cynglem zapalnym do kolejnej domowej wojny. To już zawsze miało tak wyglądać? Miała niszczyć wszystkie rodziny? Prychnęła głośno gdy Nessa wspomniała o rozmowie z ojcem Trice. Ze złością ogarnęła nieistniejący kosmyk włosów i ponownie sięgnęła po kieliszek, z którego napiła się znacznie więcej, niż poprzednim razem. Dopiero po chwili utkwiła czarne tęczówki w przyjaciółce. - Nessa, on mnie wygnał. On ma mnie głęboko w dupie i przestań się łudzić. Gdybym cokolwiek znaczyła dla niego bądź dla reszty tej zasranej rodziny, to choćby poinformowaliby mnie o swojej nagłej wyprowadzce do Australii. A wiesz w jaki sposób się o tym dowiedziałam? Kiedy wysłałam sowę do Doriena do ministerstwa i odpisała mi jego asystentka, że ten, wraz z całą rodziną się przeniósł - wypluwała z siebie kolejne słowa ze złością, o której posiadanie się nie posądzała. Miała żal, cholerny żal o to, jak potoczyło się całe życie. - Więc wybacz, ale to nie jest dobry pomysł. Nie odzywaj się do nich, niech twój ojciec nic nie pisze. Jeszcze i na was spadnie pogarda, a tego nie chcę ci uczynić. Czując jej uścisk na sobie naprawdę w pewien sposób się uspokoiła. Kto jak kto, ale Nessa zawsze potrafiła sprawić, że miała śmiałość nieco bardziej optymistycznie spojrzeć w przyszłość. Może i tym razem tak będzie? Może wszystko się poukłada... - Dzięki, Nessie - powiedziała cicho, upijając ponownie trunku. Pokręciła delikatnie głową, kiedy dziewczyna od razu zamówiła całą butelkę wina, jakby szykowały się do wielkiego świętowania tej radosnej nowiny. - Cieszę się, że cię mam - powiedziała jeszcze, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Tak, z Lanceley u boku wszystko stawało się lepszym.
Nie stosowała klasycznych metod ochrony swojej przyjaciółki, wygrażając i zaszczuwając potencjalnych twórców jej nieszczęść, ale o tym Bea jeszcze nie wiedziała i miała nadzieję, że nigdy się nie dowie. Nie chodziło o wiek, a o charakter! Ruda zawsze była poważna, nader odpowiedzialna, jak na swój wiek i kompletnie nie miała poczucia humoru. I uparta jak osioł! Obydwie były i aż dziw brał, że tak silną więź pomiędzy sobą miały. Miały mnóstwo różnić w sposobie bycia czy zainteresowaniach, a wciąż murem za sobą były, darząc się miłością siostrzaną godną pozazdroszczenia. Nie umiała tego wyjaśnić, na próżno było szukać tu logiki. Obydwie nosiły maskę. Tworzyły poniekąd dzieło sztuki z zachowania i charakteru, bo dosadnie mówiąc, głównym zadaniem cór dobrych rodów, było dobrze wyjść za mąż, poszerzyć wpływy i zdobyć nowe układy. Cóż, tutaj zarówno Lanceley'om, jak i Dear'om nie wyszło. Były niezależnymi indywidualistkami, których ścieżka wiodła w całkiem inne rejony. Najważniejsze, że czuły się ze sobą względnie dobrze. Na komentarz czarnowłosej, uśmiechnęła się jedynie krótko, a brew jej drgnęła, nie udzielając jednak żadnej odpowiedzi. Każdy przecież wiedział, że do określania ją mianem "uroczej", nikt inny by się nie odważył. Wcale taka nie była. Raczej stara, uwięziona w ciele młódki. Mogła sobie pozwolić na swobodne słowa do Trice, bo ta nie odbierała ich, jako atak czy negatywną ocenę, jedynie wynik obiektywnej obserwacji, bo w tym była najlepsza. Żaden nauczyciel nie był w stanie zapanować nad bandą uczniaków, taka była smutna prawda. - Niestety, obydwie z doświadczeń wiemy, że dobrze robią znacznie rzadziej, niż źle. Zauważyła z nutą rozbawienia i bezradności, wzruszając ramionami i wprawiając kosmyki włosów w ruch. Trzymając kieliszek, obserwowała obijającą się o jego krawędzie ciecz w przepięknym kolorze, a także kropelki spływające po schłodzonym szkle. Nie było nic lepszego na upał niż zimne wino. Nie było sensu dłużej dyskutować nad tym beznadziejnym losem nauczycieli, na który obydwie się pisały. Wierzyła w nią, zawsze ją wesprze i szczerze uważała, że jako opiekun węży, była na swoim miejscu. Nawet jeśli nie zawsze wychodziło dobrze w kwestii szmaragdów w klepsydrze. Nie rozumiała miłości i romansu, nie była chyba stworzona do uniesień. Lista jej partnerów była krótka, podobnie, jak osiągnięć na tym progu. Cieszyła się jej szczęściem, to było najważniejsze, bo sama nie oczekiwała dla siebie niczego, poza samotnością. Nie wróżyła szczęśliwego zakończenia. - To nic złego, dotrze do Ciebie i przestaniesz mówić o tym, jak o sowie. Bo to wielka sprawa dla was i waszych rodzin, czy tego chcesz, czy nie chcesz. - powiedziała jej ze spokojnym uśmiechem, lustrując spojrzeniem karmelowych oczu swoją ukochaną buzię, snując gdzieś pod burzą rudych loków plan rozmowy z jej mężczyzną. Wyjazd najlepiej się do tego nadawał, wystarczyło pozbyć się czarnulki z pola widzenia. Wysłać ją do uczniów. Zaśmiałaby się głośno, gdyby czytała w jej myślach i wiedziała o wojnach, które wywoływała, uważając, że tylko kobiety wyjątkowe potrafiły takowe wywołać. Dla brzydkich czy głupich, wojny się nie toczyły. Na prychnięcie westchnęła bezgłośnie, nie komentując jednak i nie dając po sobie niczego poznać, słuchała. - Jak sobie życzysz, ale wiedz, moja Droga, że trudno mi się z Tobą do końca zgodzić, nawet jeśli Twoje argumenty są sensowne i prawdziwe. -zaczęła po dłuższym milczeniu, wbijając w nią spojrzenie. Wiedziała, że dzieci były częścią interesu oraz majątku, z którego się tak łatwo nie rezygnowało. Ba, nawet po latach umiało się po niego odezwać. Miała nadzieję, że Dear jest tego świadoma. Upiła jednak łyka, kontynuując. - To świadczy tylko o jego niskim poziomie i jestem przekonana, że ludzie naszego pokroju, Ci wiesz, umownie lepsi, spojrzeli na niego krytycznie. Zapewniam Cię, że jego praca nad zrujnowaniem Twojej opinii nie poszła najlepiej, bywam przecież w towarzystwie, odkąd ojciec choruje. Zresztą, zawsze możesz być Lanceleyem, jak Dear Ci się znudzi i jeśli uspokoi to wrzawę u rodziców Twojego przyszłego męża, jeśli oni są na tyle nierozsądni i głupi, że oceniają Cię przez pryzmat słów wuja lub minionych wydarzeń. Ja też zerwałam zaręczyny, listem. I wszyscy żyją, wciąż chcą, abym ich uczyła lub im grała. Więc bądź bardziej dumna i, bądź bardziej pewna swojej pozycji. Zawsze będziesz Dearem. Z drugiej strony, może się nie znam i pierdolę głupoty. Chodź, jeszcze jeden toast na poprawę humoru i z okazji Twojego rychłego zaręczenia się. Uniosła w jej stronę kielich, stukając z uśmiechem. Kolejne łyki orzeźwiły ją, zgasiły pragnienie po długim monologu. Przyznać trzeba, że tyle mówiła chyba tylko przy niej. Kelner przyniósł butelkę oraz przystawki, a Nessa po cichu wręczyła mu kilka galeonów, gwarantując im najlepszą obsługę. - Zawsze. - skomentowała krótko jej podziękowania tak pewnym siebie głosem, że mógłby z łatwością służyć za pocisk i kruszyć mury, które stawiał jej ojciec między sobą, a swoją córką. Niezależnie od wszystkiego, zawsze będzie za jej plecami i jej ród wesprze ją słowem, gestem i czymkolwiek będzie trzeba. Rodzice Nessy ją bardzo lubili, nie mieliby więc nic przeciwko. A Dear? Dear niech zostanie z nimi wszystkimi w tej Australii, tak jest lepiej. - Macie już termin? - zapytała, przyglądając się jedzeniu i sięgając z jednej przystawki truskawkę, którą zjadła z apetytem.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nic, co Nessa robiła w swoim życiu, nie było klasycznym i kto, jak kto, ale Beatrice doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jej rudowłosa przyjaciółka była tak niekonwencjonalna, jak to tylko możliwe. Nie zamierzała na to narzekać. Uważała, że w przypadku Leanceley to sprawdza się idealnie i nie mogłaby w swoim życiu postępować po prostu inaczej. Dlatego niekiedy przymykała oko na to, że ta tak zawzięcie próbowała ją chronić, choć w jej opinii wciąż powinno to wyglądać odwrotnie. Życzyła jej wszystkiego, co najlepsze, mając szczerą nadzieję, że te najlepsze czasy ją jeszcze przed Nessą. W końcu, nie znała drugiego tak dobrodusznego stworzenia, jak ona. Może nie każdy miał sposobność do oglądania jej w takim wydaniu, jednak kiedy już przyszła ku temu okazja, bez problemu można było docenić każde jej działanie i podjęte kroki. Czy tego chciały, czy nie, idealnie grały w grę pozorów, do której udziału zmusiło ich życie. Wychowując się w takim a nie innym środowisku, po prostu nie można było zachowywać się inaczej. Sama Beatrice niekiedy zapominała, co spośród jej odruchów jest jedynie wyuczone, a które to są naturalne dla jej charakterystyki. Teraz jednak to nie miało żadnego znaczenia. Tutaj nie było rodu Dear czy rodu Lanceley. Tutaj była wyłącznie Nessa i Beatrice. Które w obecnej chwili nie musiały kryć się za zasłoną chłodnego wyrafinowania, które to służyło im jako maska dla całego świata. Dziś były tutaj tylko one same, bez narzuconych obowiązków i zasad. Czarnowłosa instynktownie się rozluźniła, pozwalała sobie na więcej. Ignorowała niektóre podszepty podświadomości. Teraz nie było to konieczne. Mogła zwyczajnie cieszyć się radosnym wydarzeniem w towarzystwie jednej z najbliższych w jej życiu osób. Popijała trunek, który zaskakująco szybko ubywał z jej kieliszka. Pogoda sprzyjała orzeźwieniu się niewielką ilością dobrze schłodzonego alkoholu, więc obie z tego faktu korzystały. Delikatny uśmiech zdobił jej pomalowane na karminowy odcień wargi, kiedy to dalej rozprawiały o obecnej sytuacji matrymonialnej Dearówny. - Wiem, że to coś wielkiego. Ale nie mogę wyzbyć się przeświadczenia, że prędzej czy później coś się spierdoli - wyznała w końcu szczerze, by następnie obdarzyć ją czarnym, przenikliwym spojrzeniem. Naprawdę tak sądziła. Cieszyła się tym wszystkim i ekscytowała na myśl, że spędzi z Camaelem resztę swojego życia. Niestety, raz po raz podstępny umysł podsuwał pod jej oczy kolejne wizje epickiego rozstania, wywołanego... no właśnie nie wiedziała w jaki sposób. Znała swoją przeszłość i doświadczenia na tym polu. Nigdy nie kończyło się to w sposób normalny. Czemu więc miała od razu bez problemu uwierzyć w to, że w tym przypadku pisane jest jej szczęśliwe zakończenie? Zaśmiała się delikatnie, słysząc jak to miałaby stać się nagle Lanceley. Byłoby to przynajmniej śmieszne, choć doskonale rozumiała, co przyjaciółka w tym wypadku miała na myśli. - Niestety, rodzice Camaela mają nieco odmienną opinię. Wiedzą kim jestem i nie jestem przekonana co do tego, czy akceptują wybór swojego syna - dodała po chwili. Znów upiła nieco trunku a widząc, że ten powoli kończył się w jej kieliszku, wyjęła różdżkę i machnęła nią krótko. Karafka z winem poderwała się do góry i uzupełniła zarówno kieliszek Nessy jak i jej własny. Uniosła kieliszek na znak wzniesienia toastu a na jej ustach bezwiednie znów pojawił się delikatny uśmiech. Nic nie mogła poradzić na to, że Nessa wprawiała ją w tak radosny nastrój. - Wiesz, zawsze mogę stać się zupełnie kimś innym - dodała po chwili, nieznacznie unosząc brwi, choć wiedziała, że Ruda na pewno doskonale wiedziała, o co jej chodziło. Niemniej minęły czasy, kiedy chciała udawać kogoś, kim nie była. Ta Dearówna umarła, nastąpiła era tej, która była szczerze dumna ze swoich osiągnięć życiowych. Sama również sięgnęła po przystawkę, choć w przeciwieństwie do Nessy postawiła na nieco pikantną plumpkę. Ten smak wyraźnie gryzł się ze spożywanym przez nie winem, ale dla Beatrice w tamtym momencie był on idealnym. Tak więc dopiero po chwili była zdolna udzielić jej odpowiedzi. - Nie myśleliśmy nad tym. A przynajmniej ja nic nie wiem. Tyle się ostatnio działo... Jeszcze ta sprawa z opieką prawną nad Eski... aa, bo ty nic nie wiesz- przypomniałą sobie, że tak naprawdę nie miała jej kiedy o tym wspomnieć. Zachichotała delikatnie, acz całkowicie szczerze. - Zostałaś ciotką szesnastolatka. Cieszysz się? - teraz to już otwarcie się zaśmiała, znacznie szerzej, niż dotychczas. Bo ta sytuacja naprawdę była jedyną w swoim rodzaju.
Dobry się, jak dwie pary różnokolorowych kaloszy — niby inne, ale współgrały i chroniły to, co miały. Trudno było inaczej skomentować nietypową więź, przyjaźń dwóch czarownic o przecież tak różnych typach zachowań i zainteresowań. Nie każdy mógł liczyć na ten luksus, jakim było skłonienie Nessy do działań pochopnych i polegających na emocjach, co robiła Trice z dziecinną łatwością. Może nie zdawała sobie z tego sprawy, ale jej czarne oczy mogły wpłynąć na rudowłosą w znaczący sposób, zmienić jej zdanie i skłonić do czegoś, na co w okolicznościach normalnych by się wcale nie zdecydowała. Jej wystarczyło, że najbliżsi ludzie mieli swoje najlepsze czasy. Ich szczęście było swoistym paliwem dla jej ambicji oraz działań, więcej niczego nie chciała. Lub nie wiedziała jeszcze, że chce. Karmelowe tęczówki z pewną wyjątkową czułością oraz przywiązaniem wędrowały po twarzy nauczycielki eliksirów. Zrobiłaby wszystko, żeby jej uśmiech i te radosne iskry w oczach chronić. Uwielbiała te ich wspólne chwile. Momenty, gdzie pochodzenie, maniera i etykieta nie miały żadnego znaczenia. Kobiety o tak mocno stąpających po ziemiach stopach, sprzeciwiające się woli ojców oraz niekiedy własnemu dziedzictwu, nie były czymś dobrym i pożądanym w ich społeczeństwie z magicznego skorowidza, zrzeszającym czarodziei o najlepszej, błękitnej krwi. Bez domieszki mugoli. Były znacznie bardziej zrelaksowane w tej lodziarni niż były by w rodzinnym domu. Pozwalały sobie przecież na wszystkie te pospolite rzeczy, razem z pospolitym, ale pysznym i zimnym winem, które doskonale spełniało swoją funkcję, chłodząc. Lato dopiero się zaczynało, ale ruda czuła w kościach, będzie upalne. Może przez miejsce, gdzie odbywała się w tym roku wycieczka — ta myśl tak mocno wbiła się w jej podświadomość. Poprawiła materiał białej koszuli, rudy pukiel zgarniając za ucho. - Jak będziesz tak uważać, przegapisz wszystkie te swoje szczęśliwe chwile z tym chłopakiem. Przecież ich tak szukałaś i pragnęłaś cały ten czas, nie? Poza karierą tego wyjątkowego... Hmmm Romansu. Nie znoszę tego słowa. - westchnęła, wywracając oczyma. Ona wiedziała, że Nessa była niczym dziecko we mgle, pierwszoroczny na pierwszych zajęciach z eliksirów w tym zakresie. Cieszyła się ze szczęścia przyjaciółki, ale obawa przed porażką czy utratą mogła popsuć wszystko bardziej, niż przewrotny los. Powinna wiedzieć. - Myślałaś nad zaklęciem zapomnienia, które pozbyłoby się pewnych myśli, które blokują Ci możliwość czerpania z każdego dnia na nowej ścieżce? Wystarczająco przez nie się nacierpiałaś. Rzuciła luźno z delikatnym wzruszeniem ramion, posyłając jej krótkie spojrzenie. Nie widziała w tej metodzie nic złego, bo o pewnych porażkach i rozczarowaniach lepiej było zapomnieć, zwłaszcza gdy miały tak zgubny wpływ na codzienność. Być może destrukcyjny. Lance nie wiedziała, że Trice myślała o spędzeniu z nauczycielem reszty swojego życia. Samo to stwierdzenie było dla jej umysłu nie do przyjęcia. Zmarszczyła brwi, prychając niczym niezadowolony ryś, wolną dłonią stukając w blat stołu. - Będą bardzo płytcy i mało inteligentni, polegając tylko na opinii obcych i skreślając Cię, zanim poznają. Zresztą, nie z nimi będziesz sypiać. Nie muszą go wspierać, ale zaakceptować muszą, skoro to głowa rodu. Ewentualnie zmienią dziedziczenie. Oparła się wygodniej o krzesło po wygłoszeniu swoich brutalnie szczerych przemyśleń na temat ewentualnych teściów przyjaciółki. Nie wspomniała na głos o tym, że mogła pomóc zmienić ich zdanie i opinie, gdyby była bardzo zła lub co gorsza, w jakikolwiek sposób by Dear'ównie zagrozili. Czarodzieje z dobrych rodów byli paskudni, niestety. Podziękowała ruchem głowy, gdy zapełniła ich kieliszki i upiła łyk, wilżąc suche od gadania gardło. W jakiś sposób wizja rodziców mężczyzny ją zirytowała. - Możesz, owszem. Uciec i zmienić twarz, ale prędzej czy później konsekwencje Twoich decyzji — zwłaszcza odnośnie do wyjścia za mąż w Ciebie uderzą i będziesz musiała stawić im czoło. Czytałam, że po czasie takie rzeczy są straszniejsze, bardziej je wyolbrzymiamy. Zresztą, Trice, jesteś wspaniałą kobietą i zdolną czarownicą. Jak tego nie docenią, to są naprawdę głupi. Mówiła rzeczy tak oczywiste, że aż uśmiechnęła się rozbawiona, gdy jej myśli podsunęły jej wyobrażenie państwa Whitelight z małpim wyrazem twarzy. Lance była gotowa za nią ręczyć wszystkim, gdyby taka zaszła potrzeba, nawet honorem własnego nazwiska. Pomimo braku entuzjastów i przyjaciół, zważywszy na swoją inteligencję oraz osiągnięcia miała jakiś szacunek w tym chorym świecie, nawet jeśli zmalał po listowym zerwaniu zaręczyn z Cortezem. Powieka jej drgnęła, jednak nie skomentowała słowem, pałaszując w milczeniu, widocznie kontemplując nad kolejną falą rewelacji z burzliwego życia czarnowłosej. Nie mogła powstrzymać jednak westchnięcia, gdy karmelowe tęczówki napotkały obsydianowe oczy Beatrice.- Adoptowałaś ucznia? Zapytała krótko, a gdy ta potwierdziła, znów westchnęła, robiąc olbrzymi łyk wina. Zrobiło się jej nieco cieplej, na porcelanowy policzek wlał się delikatny rumieniec od szybko wlanego w siebie alkoholu. Oblizała karminowe usta. - Nie przestajesz mnie zaskakiwać, nigdy.
Mimo, że na początku była naprawdę nieufnie nastawiona wobec Aleca i podejrzewała go o bardzo niemiłe rzeczy (za co teraz przed samą sobą było jej głupio), to naprawdę ich rozmowa zeszła na przyjemny tor i Puchoka nawet nie zauważyła, kiedy miała w ręku nie tylko karmę dla Pędzla, ale też żwirek na wymianę do jego kuwety. Może i to nie były ekspresowe zakupy, ale spędzone w bardzo sympatycznym towarzystwie. W dodatku, chłopak był na tyle pewny siebie i stanowczy, że proponując wspólny wypad na lody, nie przyjmował żadnych wymówek czy odmowy, mimo, że Steph próbowała jakoś się z tego wymigać, bo przecież czuła się z tą propozycją nieco dziwnie. Powiedzmy sobie szczerze, pierwszy raz obcy praktycznie chłopak zapraszał ją na lody. Była skonfundowana, ale ostatecznie nie pozostało jej nic innego jak skapitulować. - A więc, masz siostrę? Starszą, młodszą? - spytała, zobligowana do pociągnięcia rozmowy, kiedy wyszli na magiczną ulicę. Kto wie, może nawet kojarzyła jego siostrę, w końcu ona sama chcąc nie chcąc słyszy od dziewczyn różne plotki na temat tych bardziej popularnych uczniów. Sama stara się nie wychylać za bardzo, ale to nie znaczy, że nie orientuje się kto jest kim. - Jeśli mogę spytać: uczyłeś się w Hogwarcie od początku, czy przyjechałeś dopiero na studia? - zwróciła się w końcu z pytaniem, które nie dawało jej spokoju od jakiegoś czasu, a dopiero teraz, kiedy poczuła się przy Gryfonie nieco pewniej, mogła je zadać. Nie kojarzyła go nawet z twarzy, a więc najprawdopodobniej przyjechał na Wyspy studiować, choć mogła się mylić. Nie było jej w końcu ponad rok.
Kiedy wychodził tego dnia z domu, kompletnie się nie spodziewał, że po zakupach w magicznej menażerii wyląduje w towarzystwie przesympatycznej Stephanie na lodach. Było to mocno spontaniczne i nie planowane z jego strony, a jednak miało miejsce. To dziwne. On się przecież nie otwierał tak łatwo na nowych ludzi a tu proszę miła odmiana. Może właśnie dlatego, że wydawała się tak sympatyczną osobą, po prostu zdecydował o tym, że chce spędzić w jej towarzystwie więcej czasu. I to nie tak, że ją do tego zmuszał. Po prostu był w stanie wyczuć, kiedy ktoś naprawdę chce coś zrobić, a kiedy opiera się tylko dla samej zasady i miał dziwne przeczucie, że w tym wypadku miał do czynienia z tą drugą opcją. Więc nie widział przeszkód w tym, aby mimo wszystko delikatnie ponaciskać na dziewczynę. - Młodszą. Ale w sumie to się nie liczy, bo młodsza jest tylko o kilka minut - odpowiedział zgodnie z prawdą, przepuszczając Stephanie w drzwiach, kiedy wychodzili na zatłoczoną ulicę Pokątną. Ogarnął ich od razu rozgardiasz, którego nie lubił, a do którego zmuszony był przywyknąć. Gdy już dogonił ją po tym, jak zamknął za nimi drzwi, zerknął kątem oka. - Ale to nie koniec nieszczęścia. Jest jeszcze brat, też kilka minut młodszy. Śmiejemy się, że rodzice zrobili to raz, ale bardzo porządnie - parsknął pod nosem lekkim śmiechem na swój własny żart, co niekoniecznie musiało dobrze o nim świadczyć. Dopiero, kiedy to zrobił, to o tym pomyślał. Szli dalej, mijając kolejne miejsca i kolejne dziwne budynki. Przy niektórych zwalniał, aby dokładniej się im przyjrzeć, dalej zaskoczony różnorodnością Pokątnej. W końcu dotarli do lodziarni i od razu zajęli jeden ze stolików na zewnątrz. - W zasadzie to ani nie jestem od początku, ani tylko na studia - wyjaśnił, a kiedy sens wypowiadanych słów dotarł do jego głowy, zrozumiał, że mogła się w tym zagubić. Prawdopodobnie sam też by się zgubił. - Znaczy się, jestem jeszcze uczniem, ale nie jestem w Hogwarcie od zawsze. Razem z rodzicami i rodzeństwem przenieśliśmy się do Londynu na początku tego roku - dodał w ramach dopowiedzenia swojej historii, co wydawało się być istotnym w tym przypadku. Choć w sumie dziewczyna mogła podejrzewać, że nie jest z Londynu. Nigdy nie starał się ukryć swojego amerykańskiego akcentu.
Dziewczyna tym bardziej nigdy by nie przewidziała, że wstępując po karmę dla kota do menażerii, nadaży się taka okazja, do poznania kogoś tak miłego jak Alec. Nie dość, że była mu wdzięczna za wcześniejszą pomoc w sklepie, to jeszcze teraz wyciągnął ją do lodziarni. To naprawdę bardzo miłe z jego strony, ale też dla dziewczyny była to dość nowa sytuacja, w której musiała się odnaleźć. Co prawda już nie traktowała go jak intruza w swoim otoczeniu, ale nadal z tyłu głowy miała myśl, że jednak jego życzliwość, uprzejmość i pozytywne nastawienie do jej osoby jest wymuszone. Tak już z nią było - najpierw wyobrażała sobie, że ktoś kto jest miły jest przesadnie miły i to na pewno jest jakiś znak, aby potem ostatecznie uznać, że to na pewno ta uprzejmość jest wymuszona. Nie czuła się w żadnym razie zmuszona do tego wypadu. Chciała delikatnie się z tego wyplątać, jak Alec dobrze zauważył nie dlatego, że nie miała ochoty pójść z nim na lody, a z własnych głupich pobudek, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Czasami po prostu wmawiała sobie pewne rzeczy i sama sobie tworzyła niepotrzebnie problemy. - Och, jest Was trójka. Super, nigdy nie znałam nikogo z trojaczków - wyznała, niezwykle zaciekawiona całym rodzeństwem, które jeśli było tak samo sympatyczne jak on, z pewnością tworzyło fajną paczkę. Słysząc wzmiankę o rodzicach, lekko się speszyła, idąc koło niego i jedynie siląc się na nikły uśmiech w kącikach ust, by nie dać po sobie poznać, że nie niezbyt załapała jego żart, a konkretniej mniej ją śmieszył niż jego samego. Najbardziej popularna wśród czarodziejów ulica w Londynie faktycznie była nieco zatłoczona, jednak nie było się czemu dziwić. Okres przed rozpoczęciem roku szkolnego tutaj zawsze tak wyglądał. Dla niej jednak budynki i kamienice Pokątnej nie były czymś nowym, bo praktycznie co drugi dzień pojawiała się tutaj w pracy, kilka przecznic wcześniej, w sklepie u Madame Malkin. A więc, kiedy dotarli pod dość znaną lodziarnię i wybrali stolik w małym ogródku przed lokalem, prawdopodobnie nie zachwycała się otoczeniem tak bardzo jak Gryfon. - Rozumiem. Czyli prawdziwi przyjezdni. - podsumowała krótko, potwierdzając tym samym swoje domysły. Owszem, akcent bardzo naprowadzał, ale mimo to jego historia mogła być różna - I jak Ci się tutaj podoba? Tęsknisz za rodzinnymi stronami? - spytała dość łagodnie, przenosząc wzrok z chłopaka na kelnerkę, która przyniosła im karty.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Sam też nie zawsze czynił podobne rzeczy, raczej trzymając się na uboczu i skrupulatnie wybierając, kiedy powinien wysunąć się nieco z inicjatywą na przód, a kiedy jednak powinien pozostać w cieniu. W Stephanie było coś takiego, że nie miał żadnych zastrzeżeń co do tego, by spędzić z nią więcej czasu, porozmawiać jeszcze trochę. Miał czas, nigdzie się nie spieszył. zakupy dla swojej małej podopiecznej zrobił, więc jedyne co mu zostało do zrobienia w ciągu dnia, to opierdzielanie się na potęgę. Czemu więc zamiast tego nie poświęcić nieco więcej czasu na poznanie nowej osoby? - W zasadzie, to nie ma się czym zachwycać - stwierdził, wzruszając delikatnie ramionami przy tych słowach. Większość ludzi reagowała zaskoczeniem, gdy opowiadał o tym, że posiadał dwójkę rodzeństwa. O ile wielodzietne rodziny nie były niczym nadzwyczajnym, tak posiadanie rodzeństwa dokładnie w tym samym wieku potrafiło zaskoczyć. Poniekąd to rozumiał, jednak dla niego to wciąż pozostawała zwykła rzeczywistość, w której mniej lub bardziej się odnajdywał. - Znaczy, nie zrozum mnie źle. To świetna sprawa mieć rodzeństwo w swoim wieku, ale jednocześnie dziwne uczucie. Wiesz, jak coś co jednocześnie kochasz i nienawidzisz za te same rzeczy - próbował jej to jakoś wyjaśnić, swój punkt widzenia, jednocześnie zerkając na nią, aby sprawdzić, czy rozumiała, o co mu chodziło. Czasami sam potrafił zagubić się w swoich myślach. Usiedli przy stoliku a kelnerka podała im karty. Zaczął ją przeglądać z zainteresowaniem, niepewny tego, na co dzisiaj postawi. Zapewne jego wybór będzie posiadał duże ilości czekolady, jak zwykle... Podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się, gdy nazwała go przyjezdnym. - Tak, dokładnie- potwierdził, kiwając lekko głową. Słysząc jej kolejne pytanie, zamyślił się nad nim chwilę. W tym czasie przyszła do nich kelnerka, aby odebrać zamówienie. Ostatecznie postawił na dużą porcję lodów czekoladowych z sosem truskawkowym. - Wielka Brytania jest... inna. Ludzie tutaj też są kompletnie inni, niż w Ameryce. Mam wrażenie, że w Nowym Jorku są nieco bardziej otwarci, to samo w Ilvermorny. No i nie ukrywam, że zdecydowanie wolałem mieszkać tam, niż tutaj - przyznał w końcu po chwili namysłu. Nie widział jednak sensu w dalszym zagłębianiu się w ten temat, bo przecież i tak dotychczas powiedział dużo, a o Stephanie nie wiedział zbyt wiele. - A ty? Też chodzisz do Hogwartu?