W tej niezwykłej lodziarni możesz dostać lody o wielu smakach, zarówno tych tradycyjnych, jak i nietypowych. Po udanych zakupach na ulicy Pokątnej wiele osób przychodzi tu, aby spędzić nieco czasu w ogródku pod kolorowymi parasolkami, zajadając się pysznymi deserami.
Porcja dowolnego ciasta Ciastka do kawy Porcja lodów Gofr bez dodatków Bita śmietana, polewa, posypka, owoce do lodów/gofrów/ciasta
Sok dyniowy Lemoniada Mrożona herbata Woda goździkowa Świeżo wyciskane soki owocowe Koktajle na bazie mleka lub jogurtu Imbirowa mątwa Malinowy Chruśniak Wiśniowy Gryf Chochlikowe cappuccino Syrenie Latte
Zawsze coś się działo. Właściwie nie było dnia, gdyby była, chociaż chwila spokoju. - To już zasada tego świata. Kiedy rozwiążemy jeden problem, pojawia się następny. Najgorzej jest wtedy, gdy okazuje się, że rozwiązanie, które wybraliśmy wcześniej, wpływa negatywnie na obecną sytuację i generuje następne zagrożenie. – Wzniósł oczy do sufitu, jakby się modlił. Nigdy nie wierzył w Boga, ale teraz chyba nawet zaczynał coś rozumieć. Nawet jeśli jego nie było, to definitywnie musiała istnieć jakaś potężniejsza siła. Ile już lat niewymowni badali sekrety magii? Pochylali się nad różnymi dziwami, których nikt nie potrafi wyjaśnić? No właśnie. - Chociaż osobiście uważam, że te anomalie mają związek z tym że nie do końca rozumiemy naturę magii i przez to nie możemy temu poprawnie przeciwdziałać. Próbujemy ją zrozumieć, ale nawet najpotężniejsi czarodzieje, którzy chodzili po tym świecie, do końca jej nie poznali. Gdyby tak było, na pewno od razu poradzilibyśmy sobie z tym że nagle moc jest wyjątkowo kapryśna. – Podrapał się lekko nerwowo po policzku. – Aczkolwiek współczuję wszystkim niewymownym, którzy zostali wciągnięci w tę sprawę. Wbrew pozorom mają o wiele trudniejsze zadanie niż my. – Taka była prawda i Spellsinger zdawał sobie z tego bardzo dobrze sprawę. Mężczyzna podczas tej pogawędki zerkał na swoje menu, chociaż pewnie dał się przyłapać, że przyglądał się swojej towarzyszce. Trochę żałował, że nie udał się do nikogo o poradę, lecz wyszło to stanowczo za szybko, by mógł się kogoś poradzić, co powinien robić na spotkaniu, a czego nie. - Jeśli się zdecydujesz… - Zaraz się szybko poprawił. – Jeśli się pani zdecyduje, zawsze możemy domówić. Ja skuszę się na szarlotkę z bitą śmietaną. – Kojarzyła mu się z dzieciństwem. Nie zawsze ojciec był taki zły. Czasami miał dobry dzień i zabierał całą familię Spellsingerów właśnie tutaj. Adam razem z mamą zawsze brał jabłecznik. – I również na chochlikowe cappuccino. – Aż nie mógł się uśmiechnąć z powodu tej nazwy. Kiedy odkupił stary dom w Dolinie Godryka, miał wielki problem z chochlikami, które zagnieździły się na strychu. Zdziwił się, jak szybko obok nich pojawiła się kelnerka, by przyjąć zamówienie, a następnie zabierając karty.
-Magia sama w sobie nigdy nie interesowała mnie do tego stopnia, jestem laikiem chociaż to całe moje życie. Może właśnie dlatego nigdy nie wzbudzała we mnie chęci poznania bo mnie nudziła. Jednak podziwiam tych, których właśnie ona wciągnęła. Praca nad magią samą w sobie to nie lada wyzwanie- do tego jeszcze zapał jaki posiadała. Tego już nie chciała wspominać, bo nigdy nie działał na jej korzyć. Za dziecka wszystko szybko jej się nudziło, a zwłaszcza te rzeczy, których miała w nadmiarze. Zawsze chciała czegoś co jest teoretycznie nieosiągalne, tylko wymaga to trochę pracy -Cóż mogę powiedzieć, taka praca. Czasami sama sobie współczuję, że w ogóle się zdecydowałam na taką profesję, ale oczywiście bywają i dobre dni. Niedługo aurorzy jak i niewymowni dojdą do sedna problemu i jacy będziecie z siebie dumni - każda profesja ma swoje zalety jak i wady, trzeba ja tylko dostrzec. Jak była małym dzieckiem podziwiała aurorów, ale wiedziała, że najważniejszej rzeczy jakiej jej brakuje do tego stanowiska to odwaga. Yvonne polubiła wygodne życie, siedzenie za biurkiem i ładnie pachnieć. Jak tylko usłyszała w jaki sposób zwrócił się do niej mężczyzna nie umknęło to jej uwadze. Tak bezpośrednio, sama obawiała się odezwać do niego przez "ty", ale jednak się poprawił. Od razu pomyślała, że to chyba dobry moment by odrobinkę rozluźnić tą atmosferę. -Yvonne - powiedziała dość niepewnie, ale na tyle głośno by usłyszał - Możesz mi mówić Yvonne - powtórzyła dla pewności. Oparła łokieć na stoliku i położyła podbródek na otwartej dłoni. Od razu poczuła się lepiej kiedy to powiedziała, jakby oficjele poszły na boczny plan. Wyczuła tą chęć Spellsingera, że wolałby się do nie zwracać po imieniu, więc chyba nie będzie miał nic przeciwko jej małej inicjatywie. -To może jednak skuszę sernik, zobaczymy czy będzie się równać z moim. Jak będzie z rodzynkami to przegra w przedbiegach - zaśmiała się. Zaczęło się. Ta strona Yvonne, którą ludzie znają poza miejscem pracy. Dużo pewniejsza siebie, otwarta i skłonna do żarcików czy jak wspomniała... łechtania własnego ego. Bardzo lubi to słowo, nie wie skąd je zna, ale nigdy jeszcze nie wypowiedziała go na głos bo brzmi dość, nietypowo.
Właściwie może to dobrze, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. - Adam – odpowiedział jej tym samym, czyli uśmiechem. Nie musiał już dodawać, że zależało mu już od samego początku tego spotkania, by porzucić sztuczne maniery. Teraz już naprawdę mógł się rozluźnić (choć on był już spokojny od samego początku). - Tylko nie rodzynki. – Aż się skrzywił, kiedy kobieta postraszyła go rodzynkami w serniku. On również za nimi nie przepadał. – Jedynie rodzynki, które lubię to utopione w alkoholu dodawane do lodów. – Tylko w takiej postaci je tolerował i nawet widział ich miejsce tam. W żadnym innym nie. – Jak będzie miał rodzynki w środku, to poczujemy się osobiście obrażeni, proszę pani. W dodatku będę chciał widzieć się z samym panem Florianem Fortescue, by porozmawiać z nim o tym, jakie wielkie zło uczynił, dodając rodzynki do sernika. – Spojrzał wyczekująco na kelnerkę. Po minie było widać, że sobie żartował, ale jednak młoda kobieta odeszła od ich stolika lekko przerażona. - Cóż… - Uśmiechnął się niewinnie, kiedy ponownie zostali sami. Niestety lub na szczęście nie na długo, bo dość szybko otrzymali swoje ciasta oraz kawy. Kelnerka wydawała się na lekko podenerwowaną, tak jakby co najmniej Spellsinger był znanym krytykiem kulinarnym. Spojrzała wyczekująco na kobietę, życzyła im smacznego i szybko się ulotniła. - Ma rodzynki? – Zerknął taktycznie na spodeczek, który kobieta położyła przed Yvonne. – Bo jeśli ma, to zaraz wyciągnę swoją licencję Brygady Anty-Rodzynkowej. – Ta jakby w tym miejscu jego odznaka aurora coś by zmieniła i nagle rodzynki z sernika się wydłubią. Adam to jednak miał bardzo wybujałą wyobraźnię (lub za wysokie ego). - Wracając jednak do magii… Nigdy nie ciekawiło Cię, czym naprawdę jest magia? Nic a nic? – Zazwyczaj to kobiety były bardziej dociekliwe od mężczyzn, skoro i tak już bawili się w stereotypy – tak jak ten o gotowaniu. – Albo co tak naprawdę sprawia, że możesz ją okiełzać? – W końcu we wszystkich ich dziedzinach życia magia ich otaczała i była potrzebna. Sam się dziwił wciąż, że mugole potrafili się bez niej obejść. - Chociaż… Tak naprawdę sam zainteresowałem się tym dopiero teraz, kiedy pojawiły się te anomalie. Wcześniej interesowało mnie nie tyle, czym jest magia, a ile ja potrafię i czy mam jakieś limity, których nie mogę przekroczyć.
Aż takiej reakcji się nie spodziewała. Oczywiście Yvonne popiera, że rodzynki w serniku to zło, którego najlepiej się pozbyć ze świata. Nigdy ich nie lubiła, kiedy dostawała coś z rodzynkami to zawsze je wydłubywała lub nawet i wypluwała kiedy poczuła pod językiem tą pomarszczoną kuleczkę. -Alkoholu tutaj nie ma prawda? - tak nawiązała skoro już o tym Adam wspomniał. W takiej formie mogłaby je zaakceptować, co prawda to nadal rodzynki, ale w znacznie lepszej postaci. Mogła raczej pomarzyć o tym, że w lodziarni dostanie taki deser. Co najwyżej lody o smaku adwokatu, tylko o smaku niestety. Bez krztyny procentów. Jeśli jeszcze kiedyś dane im będzie się spotkać, to Yvonne będzie musiała zaspokoić swój głód dobrego wina. -Na pewno nie chce pani by to miejsce zostało przez nas źle zapamiętane, bo jednak rodzynki zdecydowana mniejszość populacji akceptuje - dołączyła się do tego "ataku" na kelnerkę. Biedna, ciekawe z jakimi to jeszcze osobami ma do czynienia, chociaż oni akurat sobie żartują. Za to inni mogą naprawdę czepiać się szczegółów, choćby o to, że wisienka jest za mało czerwona. -Biedna kobieta, jak tak mogliśmy? - powiedziała szeptem kiedy kelnerka odeszła tak żeby nie usłyszała. Przyszedł ten moment kulminacyjny, kiedy mogła ocenić czy to miejsce jest warte ponownego odwiedzenia. Przyglądała się kawałkowi ciasta, no na pierwszy rzut oka nie widziała by miał coś w sobie. Wzięła malutki widelczyk do ręki i nabrała trochę tej pyszności. Dość spory kawałek wyszedł, ale to nic - No, wydaje się być czysty - skomentowała i wzięła kawałek do ust. Powoli przeżuwała, żeby jej kubki smakowe w porę wyczuły ewentualne niebezpieczeństwo w postaci rodzynki. Przełknęła. -Bardzo dobry i bez rodzynek. Dziękuję bardzo - uśmiechnęła się do kelnerki, która z ulgą ucieszyła się, że wypiek posmakował kobiecie, życzyła smacznego i zostawiła ich samych - Będziesz musiał spróbować mojego, ten jest trochę mdły, ale nie chciałam bardziej dołować dziewczyny - jednak nie oznaczało to, że go nie zje. Wzięła nawet i kolejny kęs. -Nie nigdy. Uważałam, że magia otacza mnie z każdej strony, aż za dużo jej było czasem. Bardziej byłam zaciekawiona tym jak by było bez niej - ten temat bardzo lubiła, mogłaby całkiem sporo opowiedzieć o swoich poglądach względem mugoli, chociaż na dobrą sprawę i tak trzyma się od nich na dystans - To też coś w rodzaju sprawdzenia czegoś co może być nieosiągalne? Przecież już istnieje jeden limit, nie możemy wyczarować jedzenia od tak. Co byśmy robili gdyby nawet i to było możliwe? Dlatego interesowali mnie mugole od zawsze, co prawda nie chcę z nimi żyć, ale praca pozwala mi na ich obserwowanie. Brak mioteł, teleportacji, zaczarowania chociażby łyżeczki żeby zamieszała za nas kawę. Ja to robię akurat swoją własną ręką - odłożyła widelczyk i wzięła do ręki filiżankę z cappuccino. Wciągnęła nosem jej zapach i wypiła łyk, od razu poczuła, że na wardze pozostał jej wąsik, który od razu wytarła serwetką - Jak zawsze
Wydawało mu się, że zna to spojrzenie, którym obdarzyła go kobieta. - Cóż, obawiam się, że w tym lokalu nie dostaniemy żadnego alkoholu. – Nie pamiętał, by kiedykolwiek Florian Fortescue eksperymentował z alkoholami. Miał przecież renomę jednej z najlepszych RODZINNYCH lodziarni, dlatego by nie deprawować dzieci, raczej nie podawał napojów wyskokowych. – Lecz wieczór jest na tyle długi, że po kawie możemy udać się gdzieś jeszcze. Oczywiście, o ile będziesz miała na to ochotę. – Dodał szybko. To nie było zaproszenie z tych typowo „matrymonialnych”, ale zwyczajnie będzie mu miło, jeśli ten wieczór się nieco przedłuży. Nawet jeśli skończą w jakimś klubie, w którym Adam będzie wyginał swoje bioderka w takt muzyki. Z trudem opanował parsknięcie śmiechem, gdy kelnerka odeszła, myśląc pewnie o nich w bardzo złych kategoriach. Spellsinger jednak nie obawiał się, że ktoś przyczepi jego zdjęcie do drzwi, a pod nim umieści tekst „tego pana nie obsługujemy”. Raczej w tym lokalu tak się nie zdarzyło (a przynajmniej nic o tym nie słyszał). - Oj… Po prostu Brygada Anty-Rodzynkowa musi trzymać się razem – odpowiedział jej również konspiracyjnym szeptem. Było w tym bardzo dużo teatralności. Adam czasami lubił koloryzować różne rzeczy, by wydawały się na jeszcze zabawniejsze niż były w rzeczywistości. Sam zabrał się za swoją szarlotkę. On akurat nie miał nic ciastu do zarzucenia. Wciąż smakowało tak samo dobrze, tak jak wtedy, gdy był małym chłopcem. Najlepsza i tak była bita śmietana i cynamon. Podsunął swój talerzyk kobiecie. - Polecam szczególnie bitą śmietanę. – Sięgnął go jej talerzyka, by widelczykiem skubnąć trochę sernika. Spróbował. – Ale faktycznie, Twojemu czegoś jakby brakuje. Może gdyby był słodszy, byłby lepszy? Chociaż może tutaj chodzi o kawę? – Właśnie. Kawa. Sama była niczego sobie. Kiedy chwycił w dłonie filiżankę i upił kilka łyków, od razu zrozumiał, dlaczego często lubił chodzić do kawiarni. W domu takiej kawy nigdy sobie nie zaparzył. Trzeba było mieć do tego dar oraz odpowiednią mieszankę. - Co najbardziej Cię zaskoczyło, kiedy ich obserwowałaś? – zapytał, uśmiechając się do niej znad swojej filiżanki. On też miał wąsy. Nawet trochę pianki zostało mu na nosie, ale zwyczajnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Wyglądał przekomicznie.
-No cóż, Londyn nigdy nie śpi. Coś jeszcze można wymyślić - chęci jej nie brak, miejsc w Londynie też nie. Jeśli tylko będzie im się chciało coś jeszcze robić, to z wielką chęcią ten wieczór przedłuży. Nie jednokrotnie jej wyjścia na zwykłą herbatę czy drinka kończyło się nawet i o godzinach porannych. Może coś jeszcze ich spotka ciekawego, ale czas pokaże jak im będzie się w ogóle rozmowa kleić. Już nie chciała kontynuować wzmianki o alkoholu, bo tylko utwierdzi plotki urzędników, że ta kobieta nie jest zbyt dobrą ekhm... partią. Dosłownie coś takiego dotarło do jej uszu, ale olała to. Specjalnie na złość przy ludziach chowała butelkę do torebki. -No tak. To powiem, że ta brygada jet naprawdę ogromna, nie znam osoby co lubiła rodzynki tak po prostu. To dziwni ludzie są, może niewymowni i tym powinni się zająć, to anomalia nie z tej ziemi - żartowała sobie dalej. Spojrzała na szarlotkę, którą podsunięto jej pod nos. No skoro już tak bardzo chciał, żeby Yvonne jej spróbowała to się nie opierała, a przede wszystkim bitej śmietany. Za to sam sobie pozwolił na kęs jej sernika - Tak bez pozwolenia? Nie ładnie - machnęła widelczykiem i wbiła go w ciasto. Nabrała go kawałek razem z bitą śmietaną i skosztowała - Umm.. Faktycznie dobry, a ta bita śmietana. Chyba skorzystam z tego pomysłu - chociaż usta miała jeszcze pełne to nie mogła się powstrzymać, żeby je ocenić. Tak jej posmakowało, żeby nie wyglądało to nieelegancko zasłoniła usta dłonią. -O jejku... Zwróciłam uwagę na to jak się porozumiewają na odległość. Nie mają sów. Mają takie urządzenia, telefony i komputery. Chciałabym kiedyś wziąć ten... telefon do ręki - w tym momencie była naprawdę zaintrygowana, ale jednak z myśli odwiódł ją wygląd Adama. Podrapała się po nosie żeby wiedział, o co jej może chodzić. Te pianki zawsze są problemem, ale i tak są zabawne kiedy wylądują na nosie lub nad górną wargą. -Coś tutaj masz
Właściwie to nigdy Londyn nie spał – ani ten czarodziejski, ani ten mugolski, więc przy odrobinie dobrej woli mogli wymyślić naprawdę coś ciekawego. W głowie Adama już się ułożył nawet bardzo ciekawy plan, chociaż na razie nie zamierzał go zdradzać towarzyszce. Wiedział, że nie zawsze można było od razu wychodzić z takimi inicjatywami, by zwyczajnie nie wywierać na kimś presji. Akurat, jeśli o to chodziło, mężczyzna był bardzo wyczulony. Może po prostu na te wszystkie jego kontakty międzyludzkie rzutowały dawne wydarzenia… Ta zdradzająca narzeczona… To złamało Pufkowi serce. - Podsunę im to, kiedy ich odwiedzę jeszcze raz. – Zaśmiał się. Nigdy nie lubił chodzić do Departamentu Tajemnic, ponieważ zwyczajnie wciąż gubił się w tych wszystkich komnatach i nie potrafił się nigdzie odnaleźć. Zawsze niewymowni mruczeli pod nosem, kiedy Spellsinger znów wlazł nie tam, gdzie trzeba. Raz go nawet nakryli na tym, że dobijał się do zamkniętego pomieszczenia, do którego nikt nie miał wstępu. Robił to oczywiście bez jakiejkolwiek wiedzy, myślał, że to zatrzaśnięte drzwi, prowadzące do wyjścia. - Jeśli chodzi o słodycze, niestety nie zwykłem pytać o pozwolenie. – Pokręcił lekko głową, mając nadzieję, że jednak kobieta wybaczy mu tę małą kradzież słodkości. – Chociaż czasami są tacy, którzy mocno bronią swoich ciast. – Jako że jej sernik był pozbawiony jakiejkolwiek obrony, to pozwolił sobie przypuścić na niego atak. Zrobił to z wyjątkową przyjemnością oraz rozbawieniem. Sam nawet nie przypuszczał, że będzie to aż tak zabawne. - Kiedyś miałem w rękach telefon. Dali mi na misję, bo miałem udawać zwykłego mugola w metrze. Znalazłem tam taką aplikację… - Próbował przypomnieć sobie, jak się ona nazywała. Na jego czole pojawiły się poziome zmarszczki. – Coś z cukierkami. Zbijało się cukierki, przesuwając je palcem. Mam wrażenie, że mugole sami nie zdają sobie sprawy, że używają magii. Co jednak ciekawe… Nie zauważono, by ich urządzenia jakoś inaczej się zachowywały, chociaż te ich telefony komórkowe… Jestem w stanie przysiąc, że to jest kawał dobrej magii. Przynajmniej teraz te, z których korzystają. Wcześniejsze nie były aż tak wypasione, miałem na mugoloznawstwie. – Zmarszczył lekko nos, kiedy usłyszał, że jest brudny. Nie bardzo wiedział, o co kobiecie chodzi. Wystawił język, oblizał się, ale nie dosięgnął do nosa. - Już? Czy jeszcze zostało?
Inne departamenty? Yvonne unikała ich jak ognia, ale akurat w Departamencie Tajemnic czasem musi się pojawić, częściej niż w żadnym innym. Chociaż częściej i tak stara się wysyłać listy, na ile to możliwe oczywiście. No po prostu nie lubi tego miejsca, ludzie tam zawsze jej się wydają jakoś niesympatyczni i nie do pogadania. Oczywiście są wyjątki. Jednak taka elegancka Yvonne w jakiś sposób czuła się dziwnie widoczna w tamtym miejscu, od razu zwracała na siebie uwagę, nawet jak do nikogo się nie odzywała. Jej sama obecność przykuwa uwagę. Pewniej się czuje w centrum mugolskiego Londynu. Pierwsze co zauważyła, że ludzie tak strasznie się nie gapią na siebie wzajemnie i nie oceniała z góry na dół. Ktoś ubierze 15 centymetrowe obcasy, a zaraz obok stoi pan w kapciach w kolejce do sklepu. Może w tym tkwi problem? Kobieta często bywa wśród niemagicznego otoczenia i po prostu tym przesiąknęła, po ubiorze to można zauważyć. -Aplikacja? - zatrzymała się na tym słowie z zaciekawieniem. Znała je, ale to w jaki sposób opisał jej Adam odbiegało od jej wyobrażenia. Myślała, ze aplikacja jest czymś innym. Podaniem o pracę czy coś w tym stylu, a tu nagle słyszy o jakichś cukierkach. -Naprawdę, muszę kiedyś się dobrać do tego telefonu. Podobno można tym robić zdjęcia i em.. filmy? Wiesz ruszające się obrazy, jak w Proroku i innych gazetach, ale oni robią je dłuższe i oglądają w tych no... kinach - przypomniała sobie powoli kolejne interesujące aspekty ich życia. Pstrykała przy tym palcami - Byłam kiedyś w tym kinie, pewien czarodziej chciał się zabawić - jednak teraz zmieniła ton głosu. Jakby była zażenowana zachowaniem czarodzieja wobec mugoli. Podniosła filiżankę by upić dwa małe łyki cappuccino - Nieee - przedłużyła z uśmiechem i postanowiła sama pomóc mężczyźnie. Wzięła serwetkę do ręki i sama wytarła piankę z jego nosa - Już. Czuje się jakbym wycierała nos bratu - robiła dokładnie to samo kiedy byli młodsi i Kieran czymś się ubrudził, często nie tylko nos, ale i cała buzia. Ludzie nie rozumieją tego kiedy mówi, że nie przepada za dziećmi, a tak potrafiła się zajmować bratem. Nie wiele młodszym, ale jednak.
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
Kolejny rok mijał w szkole magii i czarodziejstwa dość spokojnie. Nic nadzwyczajnego się nie działo oprócz egzaminów i pływania w fontannie. Nie chciała być tam wrzucona! Wcale jej się to nie podobało, ale jakiś pierwszoklasista uparł się na niej. Z chęcią by mu nóżki z dupy powyrywała gdyby nie fakt, że pobiegł do grupki przyjaciół. Wszyscy wyglądali tak samo w tych cholernych mundurkach i nie mogła go rozpoznać. Musiała sobie darować. Całe szczęście, że chociaż zaklęcie podziałało. Puchonce której to samo się przydarzyło niestety nie wyszło a kiedy wyżymała wodę z ciuchów naprawdę było jej żal. Tak, dobrze słyszycie Evie było żal kogokolwiek! Ale wracając do tematu kiedy z tą małą sobie tak siedziała to zdała sobie sprawę, że nie chciała zaniedbywać przyjaciół. Nie chciała zaniedbywać Enzo z którym w tamte wakacje coś ją z nim połączyło. To, że pewien rozdział między nimi dobiegł końca wcale nie znaczyło, ze ma przestać go męczyć wyciągając go na lody. Zwłaszcza przy takiej pogodzie a tematów do rozmowy na pewno im nigdy nie zbraknie zwłaszcza kiedy ostatnio tak rzadko go widywała. Uroki mieszkania w zamku. Czasami zdarzało jej się tęsknic za tamtymi miłymi chwilami. Miała chociaż w kogo rzucić poduszką albo się przytulić. Starała się o tym nie myśleć. W tej lodziarni nie była po raz pierwszy. Nie zawsze zamawiała to samo, ale zazwyczaj tak było. Była przyzwyczajona do stabilności więc dlaczego by nie zamawiać ciągle to samo? Usiadła przy stoliku by poczekać na chłopaka. Nie chciała zamawiać sama wszystkiego. Pewnie gdyby dotarł na miejsce ona by została z pustymi rękami, a nie była aż tak bogata by zamawiać tyle rzeczy pod rząd!
Zajęcia w św mungu się przeciągnęły przez co był spóźniony na to spotkanie na które czekał już od dłuższego czasu jednak nie miał zamiaru się do tego przyznać. To co ich łączyło pozostanie w jego głowie do końca, a wszystko to z powodu tego że nie chciał tego jednak zrobił to dla jej dobra, wolał by póki nie skończy nauki skupiła się na jak najlepszych wynikach. Zdawał sobie sprawę jednak z tego że wcale nie musi tak być jak on sobie to zaplanował, a dziewczyna znajdzie sobie kogoś innego no ale cóż, zobaczymy. Po drodze kupił jej skromny kwiatek od starszej kobiety stojącej nieopodal lodziarni z całą gamą przeróżnych kwiatów jednak Enzo zdecydował się całkowicie klasycznie na różę. Po chwili gdy dotarł na miejsce zdjął swój płaszcz i rozejrzał się po lokalu kiedy to dostrzegł tą swoją piękną przyjaciółkę. Uśmiechnął się lekko i ruszył w jej stronę. Kiedy był już przy stoliku wyciągnął różę zza pleców i położył na stoliku. - Pomyślałem że Ci się spodoba - Powiedział lekko zakłopotany. Ale zawsze tak było kiedy prawił komplementy lub dawał jakiś upominek pannie Hemmer. Gdy już kwiatek był w posiadaniu dziewczyny Nero usiadł sobie naprzeciwko niej. - Wybacz że musiałaś czekać. Mamy teraz sporo pracy w mungu - Postanowił się wytłumaczyć. Kiedy już skończył się usprawiedliwiać podsunął jej menu by sobie coś wybrała jednak doskonale wiedział że go nie potrzebuje. Czekając na to aż coś sobie wybierze, sam także przeglądał ofertę lodziarni nie do końca mogąc się zdecydować.
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
Czuła się naprawdę dziwnie kiedy tak musiała czekać i czekać. Czuła na sobie wzrok kilku osób zastanawiających się co z nią jest nie tak. Miała to gdzieś i tak więc nie robiło jej różnicy czy się patrzyli czy nie. Miała jeszcze poczekać minutę i iść. wiedziała, że chłopak jest nie skory do spotkań zwłaszcza w takich miejscach jak to więc prawdopodobnie ją olał, ale tak się nie stało. Przyszedł swoim wolnym krokiem zupełnie jakby był jeszcze przed czasem. Nie zamierzała mu robić wyrzutów ani być zła. Każdemu się zdarzało. Powinna to zachować dla siebie. Odrzuciła włosy do tyłu i wpatrzyła się w roślinę którą trzymał. Kiedyś dość często dostawała takie rzeczy, ale to było co innego! Byli ze sobą. Można to było nazwać randkami mimo że nigdy na nie nie chodziła. Sprawiało jej to przyjemność mimo że się dość dziwnie czuła. Czuła się adorowana. Teraz uśmiechnęła się lekko co było u niej dość wyjątkowe i zerknęła to na niego to na roślinę. -To nie jest randka więc mogłeś sobie darować. Jednak przyznaję, że to bardzo miły gest- czy to było coś w rodzaju przeprosin za spóźnienie? Czy to właśnie dlatego się spóźnił? Nie wiedziała co nim kierowało, naprawdę. Trzeba przyznać, że jego wybranka będzie szczęściarą. Naprawdę. Następnie nastały przeprosiny więc może jednak ta różna nie była tak sobie. Wyjaśnienia były bardzo na miejscu. Jej rodzice byli bogaci więc na razie nie4 musiała się zastanawiać nad robotą mimo, że wiedziała, że wielu studentów zarabia śmiało. Czasami zastanawiała się czy też aby nie zacząć czegoś takiego bo od urodzenia miała dość rodziców. Pragnęła się usamodzielnić, ale nigdy nie podjęła się czegoś takiego. - W porządku. W takim razie to nie twoja wina- przyznała. Zerknęła jednym okiem na kartę. Nic się nie zmieniła odkąd pierwszy raz tutaj przyszła. No może oprócz pogiętych rogów i małej plamy. - Wezmę to co zawsze. Gofry z bitą śmietaną a następnie loda ananasowego z polewą czekoladową a do tego mrożoną herbatę- oznajmiła. Zawsze robiła dziwne połączenia a kiedy oznajmiała co chce ludzie na nią dziwnie się patrzyli. Pierwszy raz spróbowała to dla jaj, ale potem zaczęło jej naprawdę smakować!-A ty?
Cóż jego wyczucie czasu pozostawiało wiele do życzenia jednak nigdy by jej nie wystawił tak bez ostrzeżenia. Jeśli nie pasowało by mu to miejsce pewnie wysłałby jej wiadomość wcześniej by zmienić lokalizację, a gdyby dziewczyna się nie zgodziła to odwołać spotkanie jednak zawsze robił to tak by nikogo nie wystawiać ponieważ wyglądałoby to na ucieczkę, a on nigdy nie uciekał. Słysząc że to nie jest randka zdał sobie sprawę z tego że w sumie nigdy nie byli na prawdziwej randce. On nie lubił takich rzeczy, a ona i bez tego powinna wiedzieć że jest dla niego ważna. - A skąd wiesz że to nie randka skoro na żadnej wcześniej nie byliśmy? - Zapytał patrząc jej w oczy. Uwielbiał zatracać się w jej spojrzeniu. Gdy jeszcze byli parą uwielbiał tak sobie siedzieć naprzeciwko niej i bez żadnych zbędnych słów patrzeć jej w oczy. Było to jego ulubione zajęcie no w sumie poza leżeniem z nią i snuciu tych planów które raczej się już nie spełnią. Kiedy podszedł kelner i dziewczyna złożyła zamówienie uśmiechnął się zadowolony z tego że nic się nie zmieniła przez ten czas. - Ja poproszę to samo - Odrzekł z powagą. Musiał w końcu spróbować tego eksperymentalnego jedzenia. Kiedy kelner już odszedł od ich stolika Enzo przeciągnął się. - To jak tam w szkole? Kiedy koniec? - Zapytał bezpośrednio stawiając łokieć na stoliku, a później podpierając głowę na ręce.
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
A czy ona kiedyś kogoś wystawiła do wiatru? Tak, zdarzyło jej się nawet kilka razy. No może więcej. Nie jej wina, że czasami była zbyt leniwa by odmówić spotkanie albo powiedzieć, że to był tylko głupi żart. Jednak dziś nie była z tego dumna. Była wtedy jeszcze rozpieszczonym dzieciakiem, lepszym od innych. A potem jej się znudziło i oddaliła się od innych. Zaczęła żyć własnym życiem, robić to na co chciała. Nie byli na żadnej randce. Czas im na to nie pozwolił a czasami nawet żałowała, że nie zrobiła czegoś, że to nie ona zaproponowała coś takiego. Ale potem przychodziła pieprzona duma i nie zrobiła kompletnie nic. -raczej bym wiedziała, że zapraszam chłopaka na randkę, panie Nero-powiedziała stanowczym tonem nie spuszczając z niego oczu. Kiedyś przeczytała w jakiejś książce, że unikanie wzroku to strach, ukazywanie słabości. Ona mogła w jego oczy patrzeć godzinami tak jak kiedyś kiedy było między nimi zupełnie inaczej. Kiedyś kochała te oczy. Kochała jak w nią się wpatrywały z uwielbieniem. nie mogła powstrzymać uśmiechu kiedy kelner uniósł brew ale nic nie powiedział. Nie wiedziała dlaczego Enzo wybrał takie świństwo jak ona. Lato się dopiero zaczynało. Może jeszcze kiedyś uda jej się go namówić na dziwne połączenia? A może kiedyś zamówią wszystkie smaki, wszystkie polewy i posypki? Chyba już powinna zacząć zbierać pieniądze na to. -Koniec jest wtedy kiedy zawsze, nic się nie zmieniło- odparła. Nie była tą która liczyła ile do końca. Koniec nastanie prędzej czy później więc po co odliczać? Jeszcze trochę i zakończy swoją edukację. Przyjrzała się jak ten podparł głowę. Jej samej głowa jakoś dziwnie ciążyła i zrobiłaby to samo, ale jej niezbyt wypadało więc tylko oparła plecy o krzesło powstrzymując się by nóg nie wyłożyć na stoliku jak to zazwyczaj robiła. - A jak tam asystowanie? Nie znudziło ci się jeszcze?-na pewno robił ciekawsze rzeczy niż ona w murach szkoły, to było pewne. A jeszcze dostawał za to pieniądze!
Mogła zaprosić go na randkę. Na pewno by jej nie odmówił ale przez dumę się nie mogła na to zdobyć, a on znowuż niezbyt lubił takie celebrowanie związku. Był skromnym człowiekiem starającym się nie pokazywać zbyt wiele po sobie ze względu na to że nie mógł sobie na to pozwolić. Zmniejszenie emocji do minimum pozwala mu się bardziej skupić na jego pracy gdzie perfekcja jest bardzo ważna. Nie mógł przecież pozwolić by ktoś zginął przez jego roztrzepanie. - Cóż, a już miałem nadzieję na pierwszą randkę w życiu - Odrzekł z uśmiechem patrząc przy tym w jej piękne oczy. Miał nadzieję że nie będzie to zbyt śmiałe i nie zwróci mu na to uwagi. Lubił to w niej że zawsze mówiła to co myśli. - Bo wiesz, chętnie pomogę Ci gdy zakończysz szkołę - Powiedział nie słysząc konkretnej odpowiedzi. Przyzwyczaił się do tego z jednej strony, gdyż przeważnie wtedy gdy chciał się czegoś konkretnego dowiedzieć to tak właśnie go zbywała. - Asystowanie to równie ciężka sztuka co bycie uzdrowicielem, a może nawet cięższa jednak nie znudzi mi się to. Dążę do perfekcji. - Odpowiedział widocznie bardziej pobudzony.
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
A czy ona lubiła celebrowanie związku? Przerażały ją pary, które ściskały się po kątach nie zważając na to czy ktoś ich obserwuje czy też nie. Czasami to naprawdę robiło się mało smaczne. Ona zdecydowanie wolała się cieszyć związkiem dla siebie a nie dla innych. Wolała kogoś pocałować kiedy nikt się nie gapił. Trzymanie za rękę jeszcze ujdzie. Nie było w tym nic niesmacznego. Czy chłopak zamierzał jej zasugerować, że nigdy w życiu nie był na randce? wiedziała, że z nią nigdy nie był ale w jego życiu wyło znacznie więcej kobiet. Trochę to ją zdziwiło, ale nie skomentowała tego. - Było mnie zwyczajnie zaprosić na randkę a nie mieć nadzieję. Nadzieja do niczego nie doprowadza- powiedziała szczerze. Gdyby chłopak ją zaprosił na randkę to na pewno by nie odmówiła. Może nawet by się ucieszyła, że zdobył się na taki gest. Nie chciała sobie mącić w głowie na chwilę obecną. Jeśli miałby na to ochotę to wtedy by to zrobił. Mógł na nią liczyć, że będzie szczera. Raczej nigdy nie kłamała. Jeśli miała ochotę kogoś okłamać to omijała po prostu temat. Zauważyła nawet, że chłopak z czasem zaczął to zauważać. Był spostrzegawczy. Uwielbiała to, że w końcu ktoś zauważał to. - Jak skończę szkołę to jak mi pomożesz? Wyślesz na odpowiednie kursy?- zapytała z ciekawością. Pracował w mungu a ona się do tego nie nadawała. Nie potrafiła być taka milusia dla ludzi a zwłaszcza pomagać innym. Gdyby mogła to zarabiałaby na życie przez przywalaniu komuś w mordę jednak nie mogła na to liczyć. Powinna naprawdę poważnie się zastanowić nad tym co chciałaby robić. Ministerstwo magii też odpadało. Pracowali tam sami sztywniacy. Zwariowałaby. - W to nie wątpię. Ja nigdy nie będę perfekcjonistką więc nawet nie dążę do tego- wzruszyła ramionami choć była pewna, że on to wie. Nie znali sie od dziś. -Ale to dobrze. Cieszę się, że robisz coś co kochasz. To ważne
Go również przerażały takie pary które pokazywały całemu światu to że są ze sobą. Całowali się, tulili, dobrze że się jeszcze nie jebali gdzieś na chodniku. Enzo świadom był że często było tak że Ci którzy tak robili w domu zachowywali się zupełnie inaczej dlatego też taka hipokryzja była już całkowicie zbędna jak na jego gust ale kto zrozumie ludzi. Mimo tego że pracował w mungu ludzie cały czas byli dla niego wielką zagadką. - Mogłem Cię zaprosić, ale mamy równouprawnienie Ty sama również mogłaś to zrobić - Zażartował sobie. To fakt że mógł, jednak przez częste dyżury i ogólny wygląd swojego charakteru bardzo ciężko było mu gdziekolwiek zaprosić dziewczynę tak by oznajmić przy tym że jest to randka. Wolał być postrzegany jako bardziej mhroczny typ, niż jakiś kochaś mimo tego że dziś lekko nagiął tą granicę kupując jej kwiatka. - Czy to jedyny sposób na pomoc? W razie czego zamieszkasz ze mną czy coś bym mógł Cię pilnować byś nie zrobiła nic głupiego - Powiedział patrząc na nią. Powód czemu jej to zaproponował był zupełnie inny ale przecież nie może się tak od razu przyznawać do tego wszystkiego, z czasem może jej powie. - No to jest najważniejsze w życiu, by robić to co się lubi, a co do Twojego bycia perfekcjonistką to zdaję sobie z tego sprawę. Nawet gotowania nie dokończysz jeśli Ci nie idzie - Odrzekł lekko złośliwie. Taki już był.
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
Jasne, że mieli równouprawnienie i mogła to zrobić, ale bała się po części odrzucenia. Jeśli by powiedział, że „nie, nie chce” to by ją bardzo zabolało. Nigdy więcej by nie zdobyła się na tak odważny ruch. Jasne, że mogłaby to zrobić, ale potem chłopak pewnie by z nią zerwał mówiąc, że nie chce się angażować albo coś w tym stylu. - Jasne, że mogłam, ale po co teraz drążyć temat. Teraz już jest za późno na tak poważne kroki, czyż nie?- spojrzała mu w oczy. Teraz już wszystko się zmieniło i miała wrażenie, że każde z nich poszło w swoją drogę i zaczęło żyć własnym życiem. Jej pozostały tylko marzenia i wspomnienia. Chłopak nie był brzydki, miał wspaniałe ciało w które lubiła się wtulać. Jednak był starszy i z tego powodu miała czasami wrażenie, że ma ją za smarkulę którą trzeba pilnować. -Pilnować? Czyli uważasz, że będę nadal potrzebowała niańki?- uniosła pytająco jedną brew. Nie mogła sobie to jakoś wyobrazić. Ona, on i jego potencjalne dziewczyny pod jednym dachem? Z czasem robi się bardzo ciasno. Nie wiedział nawet o czym mówi. Nie chciała nawet wyobrażać sobie co on z nimi by wyprawiał. Może na dzień czy maksymalnie tydzień to by przeszło ale na dłuższą metę nie ma mowy. Ciężko jej byłoby takie rzeczy znieść. Nie chciała być intruzem. Wolała już coś wynajmować sama i jakoś sobie radzić. - Jeśli mi nie idzie to nawet gotować nie zaczynam. No chyba, że to są zajęcia.- magiczne gotowanie nie było najgorszym przedmiotem w Hogwardzie, ale zdecydowanie wolała innego rodzaju zajęcia. Po co miała się tego uczyć skoro dawali jedzenie za darmo w szkole a na wakacjach… to najczęściej wyjeżdżała z pozostałymi więc o to nie musiała się zamartwiać. W jego słowach nie było nic złośliwego. Powiedział tylko co myślał i za to szanowała. Ona robiła to samo często nawet jeśli to inną osobę miało bardzo zaboleć. Nie obchodziło jej to.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea przyszła na miejsce zdecydowanie przed czasem i była nieco zdenerwowana. Ale trudno się dziwić, do tej pory nie miała potrzeby zapożyczania się u znajomych i nie do końca wiedziała jak się za to zabrać. Zamówiła sobie herbatę i zajęła stolik przy oknie, by wypatrywać starego znajomego i przyjaciela rodziny, jakim był @Dorien E. A. Dear. W czasie oczekiwania zdążyła poukładać sobie w głowie przebieg rozmowy, zmienić go trzy razy, powtórzyć wszystko dla pewności, a także nieświadomie wymiąć i podrzeć na kawałeczki papierową serwetkę, którą wyciągnęła ze stojaka na blacie. Zerknęła na godzinę. Za pięć siedemnasta. Poprawiła elegancką, czarną szatę, którą założyła. Wbrew swemu zwyczajowi nie odsłaniała dekoltu ani innych kształtów, trzymając się klasycznych, stosownych fasonów. W końcu szanowała zarówno Doriena jak i Aurorę i nie chciała być przyczynkiem żadnych plotek, które mogłyby być przykre dla tej dwójki. Za trzy siedemnasta. Ależ ten czas się wlókł niemiłosiernie. Nie pozostawało jednak nic innego, jak cierpliwe oczekiwanie.
Znał Xan od zawsze. Najpierw jako córkę dalekich znajomych rodziców, potem jako starszą koleżankę ze Slytherinu. Jej postać przewijała się gdzieś w tle – czasem spotykali się przy stole w Wielkiej Sali, nierzadko w Pokoju Wspólnym w lochach. Ostatni raz widzieli się prawie rok wcześniej, w trakcie niemal największego wydarzenia roku w świecie czarodziejskim, jakim było wesele dziedzica rodu Dearów. Otrzymany list nieco go zaskoczył, choć nie przejął się mocno, licząc na dobre, a nie złe wieści. Oczywiście, że pokazał żonie list, powiedział z kim i gdzie się spotyka, i obiecał, że to nie potrwa długo. Zniknął tuż po krótkim całusie. Pojawił się w lodziarni mniej więcej dziesięć minut po siedemnastej. Rozejrzał się po lokalu, a Xanthea pomachała do niego dłonią. Musiała widzieć go przez okno. Podszedł do niej z uśmiechem i przywitał dość serdecznie, po czym zajął miejsce naprzeciw kobiety. – Dawno się nie widzieliśmy, ślicznie wyglądasz – zgadał, dobrze wiedząc, że warto jest zacząć od choćby najprostszego komplementu – Twój list bardzo mnie zaintrygował.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xan z ulgą dostrzegła przez okno znajomą twarz i uśmiechnęła się. Szybko zgarnęła skrawki chusteczki do kieszeni, a potem pomachała mężczyźnie, żeby ją znalazł. - Dorien, wspaniale cię widzieć! - uścisnęła go przyjaźnie i usiadła z powrotem. - Dziękuję! Ty również dobrze wyglądasz. Małżeństwo zdecydowanie ci służy! Poczekała, aż mężczyzna wygodnie się rozsiądzie, a potem wezwała kelnera. - Za chwilę wszystko wyjaśnię, ale może w towarzystwie dobrego deseru. Na co masz ochotę? Proszę, czuj się moim gościem! Sama zamówiła czekoladowe ciasto, herbatę jeszcze miała. Kiedy sprawę słodkości mieli załatwioną, przeszła do przyczyny spotkania. - To sprawa... dość delikatna. Nie spodziewałam się, że będę do tego kiedykolwiek zmuszona, jednak życie ma własne plany. - upiła łyk swojej ulubionej Earl Grey i dopiero wtedy ciągnęła dalej. - Jak dobrze wiesz, staram się rozkręcić własną działalność związaną z kosmetykami. Wszystko idzie bardzo dobrze, ale... cóż. Zdecydowanie zbyt wolno. Zerknęła na mężczyznę, żeby sprawdzić czy domyśla się już, do czego w swej wypowiedzi zmierzała. - Mam swoje sprawdzone receptury i klientów, którzy uwielbiają moje kremy i szampony, ale to wciąż za mało. Mam parę nowych pomysłów, grono zainteresowanych, a nawet oferty współpracy, jednak wszystko rozbija się o dość palący problem. O brak budżetu początkowego. Ah, pieniądze. Powiedziała to w końcu. Aż jej zaschło w gardle, więc musiała upić kolejny łyk herbaty.
– Sugerujesz, że przytyłem? – uśmiechnął się szeroko i zajął miejsce naprzeciw Xan. Żona go bardzo dobrze karmiła, to akurat fakt. Dorien absolutnie nie zamykał Aurory w domu na cztery spusty, aczkolwiek to ona tymczasowo zrezygnowała z pracy, by w pełni zająć ich małym dzieckiem i jednocześnie odnalazła nową pasję, jaką było gotowanie. Zamówił porcję lodów w różnych smakach oraz herbatę, a konkretnie Wiśniowego Gryfa. Potem właściwie zamienił się w słuch, nie przeszkadzając i pozwalając kobiecie dokończyć wypowiedź. Czy był zaskoczony? Trochę tak i to z wielu względów. Po pierwsze – tym, czego właściwie dotyczyła ta prośba, a po drugie – dlaczego to do niego się z nią zwróciła. No dobra, było wiadomo wszem i wobec, że pochodził z zamożnej rodziny, jego żona także była w posiadaniu niemałego majątku, a pomimo tego obydwoje pracowali, choć mogliby całe życie leżeć w hamakach. – Słyszałem o twoich przedsięwzięciach – podziękowali kelnerowi za doniesienie deserów i Dorien niemal od razu sięgnął po łyżeczkę – Kontynuuj.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Nie potrafiła rozgryźć jego nastawienia do tego, co powiedziała. Ot, cały Dear. W gruncie rzeczy to zupełnie szanowała ten uprzejmy i nieodgadniony wizerunek, bo bardzo dobrze rokował on w życiu zawodowym. No, ale jak sam Dorien powiedział, powinna kontynuować! - Mój problem polega na tym, że ilość chętnych przerasta moje moce przerobowe. Zwykle składniki do swoich specyfików zbieram sama, ale to czasochłonne zajęcie. W dodatku w czasie przeprowadzki ucierpiały moje najlepsze kociołki, w tym samomieszalny, który znacząco przyspieszał pracę. W zwykłych okolicznościach bym sobie stopniowo z tym poradziła, ale... Zawahała się. Upiła łyk herbatki i kontynuowała dopiero po paru ciągnących się sekundach. - Mam wyjątkową okazję kupienia ziół z zaufanego źródła. I to w dobrej cenie, pod warunkiem zakupu dużych ilości na raz. Problem w tym, że to oferta ściśle ograniczona czasowo, w dodatku braki w sprzęcie wiążą się z ryzykiem zepsucia się części ziół, nim zdążę je przerobić. Taka niepowtarzalna może mi przejść koło nosa z powodu braku wystarczającej ilości gotówki w tym konkretnym momencie. Westchnęła. Zbliżała się do tego momentu, którego najbardziej się obawiała. Ale nie było już co dłużej zwlekać. Trzeba przejść do pytania, którego Dorien z pewnością już i tak się spodziewał. - Właśnie dlatego poprosiłam cię o spotkanie. Nie wiem, czy mam w ogóle prawo cię o to pytać, ale nie wiem do kogo innego mogłabym się zwrócić w takiej sprawie, niż do wieloletniego przyjaciela rodziny. Mówiąc wprost, potrzebuję pieniędzy na ten gorący okres. Ale od razu zaznaczę, że na krótki okres. Jestem pewna, że w miesiąc cały nakład się zwróci. Nie prosiłabym o coś takiego, gdybym nie była absolutnie pewna, że plan wypali... No. Powiedziała to. Nie wiedziała, czy zrobiła to dobrze, czy źle, ale cieszyła się, że wreszcie to z siebie wyrzuciła.
Nieomalże cały czas wzrok utkwiony miał w pucharku z lodami. Jednocześnie nie wyglądał, jakby ignorował kobietę; słuchał, ale bez większego zainteresowania. Trawił, to co mówiła, próbując zrozumieć jej pobudki, potrzeby i przede wszystkim plan, który sobie ustaliła. Póki co raczej starała się przed nim tłumaczyć, dlaczego potrzebuje tych pieniędzy, zamiast faktycznie przedstawić konkrety. Kobieta niewątpliwie była w kropce, była wręcz zmuszona poprosić o pomoc. Może jeszcze coś by na tym ugrał. Jeśli nie materialnie, to chociażby wisiałaby mu przysługę. Pozwolił jej dokończyć, nie wcinał się jej w słowo. Gdy uznał, że skończyła, też nie odezwał się od razu. Przez kilka bardzo długich sekund (a na pewno długich dla Xan, w takich chwilach czas wlecze się niemiłosiernie) jeszcze dłubał łyżeczką w lodach, ewidentnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Zapewne każdy przeciętny człowiek postawiony przed taką prośbą spytałby po prostu jaka kwota jest potrzebna i co, jeśli to się nie uda. Ale nie Dorien. – Dlaczego zwracasz się z tym do mnie? – uniósł w końcu wzrok na swoją rozmówczynię i odłożył łyżeczkę do naczynia z deserem – Dosyć niecodzienna prośba.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Narzucenie dystansu było moją jedyną szansą na zachowanie twarzy. Nie pamiętałem już kiedy ostatnim razem ktoś tak zażarcie próbował wdać się ze mną w dyskusję i chociaż czułem z tego powodu niewysłowiony wstyd, nie byłem w stanie przemóc się, aby się rozluźnić i przestać doszukiwać się w jej zachowaniu czegoś podejrzanego. Od okolic tegorocznej zimy zdecydowanie zacząłem się zmieniać. Niestety, wcale nie na lepsze. Widziałem to zwłaszcza teraz, kiedy ona jedynie wesoło paplała, próbując również włączyć mnie w rozmowę, a ja nie potrafiłem zareagować inaczej jak wycofaniem. Pętała moją swobodę własną i wiedziałem, że zapewne sprawię jej przykrość faktem, iż po prostu nie potrafiłem już aż tak się zaangażować jak niegdyś, ale kiedy już faktycznie tak się stało, wcale nie poczułem się tak, jakby było to właściwe. Zgodziłem się na wyjście z nią z księgarni z prawdziwą ulgą. Świeże powietrze, nawet jeżeli było ono rozgrzane i parne, było tysiąc razy przyjemniejsze od Eso Floresowego zaduchu. Otwarta przestrzeń zapewniała mi o wiele więcej możliwości i sprawiła, że właśnie miałem okazję na naprawienie swojego zachowania. - Bardzo. - Odpowiedziałem jej niespodziewanie, kiedy byliśmy już w drodze na koktajl. Zapewne nie pamiętała już do czego piję, więc uśmiechnąłem się z rozbawieniem, zerkając na nią przyjaźnie. - Mugole. Ciebie nie interesują? - Dodałem, aby nakierować jej myśli na książkę, którą schowałem do papierowej torby z logiem Scrivenshafta. Czułem się winny, co pewnie było widać w lekkiej niepewności kryjącej się w moich oczach. Niebieskie tęczówki szukały jej własnych, równie jasnych, a kiedy je znalazły, skrzyżowały z nią spojrzenia. Moje było jak zawsze łagodne i cierpliwe. Teraz już także zaciekawione, bo od chwili, gdy opuściliśmy ciasną przestrzeń na nowo odnajdywałem pewność we własnym działaniu. Nawet, jeżeli nie do końca było ono zaplanowane. Czy teraz tak smakowała spontaniczność? Dziwnie? - Nie miałem pojęcia, że serwują tutaj koktajle - przyznałem faktycznie zaskoczony, gdy dotarliśmy z Elaine do lodziarni Fortescue. Wystąpiłem naprzód i uchyliłem przed nią drzwi, aby wpuścić ją przodem do wnętrza przybytku. Kiedy weszła, podążyłem za nią, kierując się śmiało w stronę wywieszonego menu. Rzeczywiście, na liście pozycji znajdowało się kilka smaków, co jak zwykle w tej lodziarni było jedynie przedsmakiem. Mieli ich zdecydowanie więcej, a dzisiejsze propozycje pewnie były jedynie hitami sprzedażowymi. Ja jednak nie byłem szczególnym fanem słodyczy, dlatego też nie do końca wiedziałem jaki smak mlecznego shake’a może mnie oczarować. - Jaki smak najbardziej lubisz? - Zapytałem, nie tylko po to, aby pomogła mi wybrać, ale faktycznie ciekaw jej osobistych preferencji. Kiedy sytuacja nie była już niejako podbramkowa i krępująca, zdawałem się zdecydowanie naturalniejszy w jej towarzystwie. Po krępującej niepewności nie ostał się nawet ślad.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Może jej się wydawało, a może intuicja podpowiadała jej, że Riley nie czuje się dobrze w jej towarzystwie. Trzykrotnie (chyba) próbowała go rozbawić, zarazić żartobliwym tonem, rozgadać go, wyciągnąć z niego więcej dialogu, a on... raz jej uciekł, a więc teraz nie miała pewności czy idzie z nią na koktajl z uprzejmości czy skrycie wolałby uciec po raz drugi. Nie chciała, by czuł się do czegokolwiek zmuszany, a więc pożałowała, że niemal nie dała mu możliwości odmówienia wspólnego wyjścia pozakupowego. Wykrzywiła się czując na twarzy parne powietrze Londynu. Co prawda było chłodniejsze niż te na Saharze, jednak wyjątkowo marzyła o schowaniu się w cieniu z lodowatym koktajlem w dłoni. Widziała w oddali kolorowe parasole w ogrodzie, a więc tam powinno być dobrze skryć się przed ostatnim słońcem lata. Kiedy jej humor nieco zbladł, Riley nagle zaczął słać w jej kierunku przyjazne uśmiechy. Nie potrafiła długo się dąsać, złagodniała i odwzajemniła niepewny, mały uśmiech. - Mnie osobiście nie interesują za bardzo, to raczej domena mojego brata. Ostatnio pokazał mi mugolską hm...zapalarkę. Nie, zapalniczkę. Tak, zapalniczkę. Taka, co ma ogień w środku i podpala się tym papierosy. Jakby ktoś tam zaczarował małe, regularne "Incendio". - nie mówiła o tym z wielką fascynacją, a jedynie dzieliła się wiedzą, którą nabyła przez przypadek. Nie chciała sprawiać bratu przykrości, kiedy pokazywał jej mugolskie odkrycie, a więc czasami coś w jej głowie zostawało odnośnie informacji związanych z niemagami. Przez chwilę wbiła wzrok w chodnik, po którym spacerowali. Poprawiła torebkę z książkami, a gdy uznała, że jest za ciężka, potraktowała ją dyskretnym zaklęciem zmniejszającym wagę przedmiotu. Poczuła na sobie jego wzrok, więc skrzyżowała z nim spojrzenie. Nie wyglądał jakby marzył o ucieczce. Coś się w nim zmieniło odkąd wyszli z księgarni; zachowywał się jakby ciasnota przytłaczała jego pewność siebie. Przez chwilę napawała się łagodnym spojrzeniem jego niebieskich tęczówek i mimowolnie uśmiechnęła się do niego nieco cieplej, co wyszło jej naprawdę spontanicznie. Odczuwała wielką potrzebę, by zaakcentować swoje rozluźnienie gestem, jednak nie była pewna jakby odebrał ściśnięcie ramienia czy pogłaskanie barku, jak to często traktowała kuzynów i brata. Elaine chętnie nawiązywała kontakt fizyczny, jednak za bardzo zależało jej na koktajlach z Riley'em, aby sprawdzać osobiście jak zareaguje. Ograniczyła się więc do spojrzenia. - Mrożone są najlepsze. Dzień dobry! - podziękowała uprzejmie za przepuszczenie w drzwiach i jednocześnie powitała sprzedawcę, machając mu sympatycznie. - Hm, ostatnio kupiły mnie koktajle w owoców cytrusowych. Zobacz, z miodem i melisą. Bardzo orzeźwiające i wcale niesłodkie. - wskazała mu tablicę ze spisem. - Ewentualnie... arbuzowy, na tę pogodę jest idealny. Miód, limonka, mięta, lód, woda i arbuz. Chyba zdecyduję się na ten, jeśli poproszę o więcej kostek lodu. Też chcesz spróbować, Riley? - pytając popatrzyła nań pogodnie, zupełnie jakby już nie dąsała się z powodu dziwnego nieporozumienia w księgarni.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Oczy mi pojaśniały. Pojawiły się w nich drobne iskierki podniecenia, a to jedynie na wspomnienie o zapalniczce. Nie była to przecież żadna lodówka czy inna lokówka, do których dostęp miałem zdecydowanie bardziej ograniczony, niż do prostego akcesorium palacza. - Och, też mam taką! - Pochwaliłem się i klepnąłem się po kieszeni, aby wymacać niewielki, metalowy przedmiot. Pokazałem jej prostą, gładką zippo, wyglądającą jakby nikt jej nigdy nie używał. W sumie, chyba właśnie tak było. Nosiłem ją ze sobą wyłącznie z przyzwyczajenia. Swego czasu zdecydowanie częściej paliłem papierosy, a w dobie zakłóceń magicznych różdżka kilka razy odmówiła mi posłuszeństwa. Właśnie wtedy ten mugolski wynalazek uratował mnie raz czy dwa. Zauważyłem, że Elaine nie jest szczególnie zainteresowana spuścizną niemagicznych, więc zapalniczka znów wylądowała w mojej kieszeni. Bez odpalania, oczywiście. Wolałem nie przywoływać ognia wtedy, kiedy tak naprawdę wcale nie musiałem. Już sama świadomość, że noszę w kieszeni urządzenie, które potrafi wykrzesać z siebie najmniej lubiany przeze mnie żywioł była trochę niepokojąca. - A co Cię interesuje? - Zapytałem niby mimochodem, po prostu nawiązując do rozmowy, ale jednak coś w moim spojrzeniu zdradzało, że faktycznie mnie to interesuje. Kiedy nie czułem się osaczony, byłem bardzo dociekliwy. Na tyle, że potrafiłem zgrabnie unikać pytań strony przeciwnej i kierować w jej stronę te same pytania. W tym momencie miałem okazję, aby zadań własne i to sprawiło, że poczułem się w jej towarzystwie pewniej, niż jeszcze kilka chwil temu. Słuchałem uważnie jej propozycji, zastanawiając się tak intensywnie, jakby nie był to tylko mrożony koktajl, a wybór zdecydowanie ważniejszy. Wszak od prawidłowej decyzji dotyczącej smaku zależało nasze dalsze samopoczucie i być może przebieg rozmowy. Podążyłem spojrzeniem za jej wskazaniem, wpatrując się białe litery wypisane na czarnej tablicy i nagle coś przyszło mi do głowy. Arbuz wciąż brzmiał dla mnie jak coś słodkiego i nie był w żadnym razie moim ulubionym owocem. Niemniej, wcale nie wykluczałem jego obecności w moim koktajlu. - Można do tej mieszanki dorzucić kawałek grejpfruta? - Zapytałem, chociaż trudno powiedzieć czy Elaine czy sprzedawcę. Odrobina kwaśnego, gorzkiego owocu mogłaby fajnie tutaj zagrać. Zwłaszcza, że chyba po prostu miałem na niego ochotę, co uświadomiłem sobie, gdy mój wzrok spoczął na nazwie rzeczonego owocu w kontekście innej, ale już zdecydowanie słodszej mieszanki. - Weźmiemy dwa. Jeden z grejpfrutem... a drugi z ekstra porcją lodu. - Potwierdziłem swoją decyzję, sięgając do kieszeni, aby wyłowić z niej kilka złotych monet. Przesunąłem je po ladzie, płacąc tym samym za nasze zamówienie. Potem odstawiłem u naszych stóp reklamówkę z zakupami. Po co ją dźwigać, skoro i tak musieliśmy chwilę zaczekać. - Często tutaj bywasz? - Zapytałem, aby nie stać tak w kompletnym milczeniu. Normalnie by mi ono nie przeszkadzało, a jednak miałem nieodparte wrażenie, że już i tak trochę zniechęciłem do siebie Swansea. Nie chciałem dodawać jej dodatkowych ku temu powodów.