Mały sklepik, którego wnętrze dosyć przytłacza, za sprawą porozwieszanych wszędzie różowych i fioletowych materiałów. Tworzą one swojego rodzaju labirynt, przez który trzeba przejść, żeby cokolwiek zobaczyć. Zawsze unosi się tutaj zapach jednego z kadzideł, innego chyba na każdy dzień roku. Wróżka Céline niewątpliwie ma ich ogromną kolekcję. Na widoku stoi dosyć mało akcesoriów, wystarczy jednak spytać, a okaże się, że kupić można tu niemalże wszystko.
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że niczego takiego nigdy nie było w ich ofercie.
Uwaga! Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
Przywędrowała tu zupełnie przypadkiem. Chodziła sobie po Pokątnej, dokupując potrzebne do szkoły rzeczy, gdy ten sklep po prostu ją przyciągnął. Było w nim tak magicznie, jak tylko mogło być! Adoria z zafascynowaniem oglądała łapacze snów, gdy dostrzegła na półce napis 'Kompas marzeń'. Niestety, nie mogła się tam dostać przez ladę, podeszła więc do sprzedawcy z lekkim uśmiechem. - Witam, mogłabym zobaczyć kompas marzeń? - spytała grzecznie, ale w odpowiedzi usłyszała nieco burkliwą odmowę. Brak towaru? Czyli sprzedawca wciskał jej, że tamto eleganckie pudełko było puste. Cudownie. Gryfonka skinęła głową, na informację o dostawie. Nie wiedziała, czy będzie jej się chciało przyjść za tydzień jedynie po taki drobiazg, którego nawet nie widziała na oczy. Co więcej, coś w wypowiedzi sprzedawcy sprawiało, że czuła się nieco oszukana. Jakby kłamał? - Do widzenia - mruknęła, wychodząc.
Andrea wciąż była sceptycznie nastawiona do swojego daru, nazywając go przekleństwem. Jednak w ostatnim czasie jej wizje były widoczne jak przez mgłę, co niekoniecznie się jej podobało. Ciotka poradziła, by zakupiła sobie kadzidło i wreszcie - kulę, do której musiała się przekonać. Nie wiedziała czemu tak bardzo Cecil zależało na nauczeniu jej czytania z kart, kuli, fusów i rąk, ale nie chciała póki co wnikać. Chyba wystarczyło jej tajemnic. Pewnego dnia wybrała się na wycieczkę do sklepu, w którym podobno pracowała kobieta po fachu, wróżka. Ucięły sobie krótką pogawędkę a ona wróciła do domu z kadzidłem pod pachą.
North wszedł do lokalu pewnym krokiem, z konkretnym celem. Wiedział, czego chce i słyszał, że właśnie tutaj uda mu się to zdobyć. Fioletowo-różowe wnętrze nieco wybiło go z równowagi, dlatego dłuższą chwilę błądził w labiryncie mieszającym mu w głowie. W dodatku mocny zapach kadzidła sprawiał, że kręciło go w nosie i zanim dotarł do lady, kichnął jakieś trzy razy. W końcu jednak udało mu się dotrzeć do upragnionego miejsca, a tam mógł pokonwersować z ekspedientką. - Dzień dobry - przywitał się uprzejmie, choć kobieta patrzyła na niego mało przyjaźnie. Wyjaśnił jej, że poszukuje kompasu marzeń... Ale ona jedynie przekrzywiła głowę, jakby bez zrozumienia. North postanowił raz jeszcze spróbować, opisał przedmiot bardzo dokładnie i wspomniał, że planuje podarować go ważnej dla niego osobie, dlatego zależy mu na zdobyciu drobiazgu. Sprzedawczyni w końcu jasno określiła, że nigdy niczego takiego u nich nie sprzedawano. - Musiało mi się coś pomylić... - Mężczyzna przewrócił oczami, doskonale wiedząc, że to wcale nie jest jego wina. Nie miał jednak siły ani czasu na dyskutowanie, dlatego opuścił fioletowo-różowe królestwo bibelotów z pustymi rękoma i słabym humorem.
Kostka: 4. /zt
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
1 kwietnia 2017 Z racji tego, że zaliczyłam w ostatnim czasie dość duży przypływ gotówki czułam potrzebę kupienia jakiejś drobnostki Calumowi. Ostatnio ze względu na pracę i staż poświęcałam mu bardzo mało czasu i chciałam mu to jakoś wynagrodzić. Oczywiście bez wahania wpadłam na to gdzie zakupić dla niego podarunek - sklep z akcesoriami wróżbiarskimi w przypadku Deara było najtrafniejszym wyborem dlatego na samym początku kwietnia wybrałam się do takiego miejsca. Pomieszczenie było dość dziwne - wszędzie unosiły się zapachy kadzidła, całość była urządzana w przytłumionych fioletach i różach. Nie chciałam kupować chłopakowi kryształowej kuli - wiedziałam, że na nią zbiera, ale miałam świadomość, że jest to rzecz, na którą nie poskąpi pieniędzy, więc tak czy siak kupi ją sobie sam. Wolałam wybrać coś co mu się spodoba, a jednocześnie byłoby mu szkoda to kupić. Wcześniej czytałam trochę o Kompasie Marzeń i pomyślałam, że to może być całkiem niezły wybór. Wróżka Celine podeszła do mnie pytając się co chciałabym kupić. Nie miałam zbyt wielkiej wiedzy na temat wróżbiarstwa, ale wiedziałam, ze to dość trudno dostępny przedmiot, więc zaczęłam jej opowiadać o Calumie i o tym dlaczego chcę mu to dać. O dziwo kobieta bez problemu sprzedała mi przedmiot i życzyła mi dużo szczęścia. Wyszłam ze sklepu z uśmiechem na ustach.
Postanowiłem w końcu wdrożyć w życie swoje plany, które snułem już od jakiegoś czasu. Wizyta w sklepie wróżki Celine zawsze sprawiała mi przyjemność, głównie ze względu na to, że kobieta posiadała w swoim asortymencie naprawdę masę przepięknych kryształowych kul. Nigdy nie mogłem zdecydować się, która byłaby dla mnie najlepsza, wobec tego z decyzją o kupnie czekałem aż do dzisiejszego dnia, w którym stwierdziłem, że czas ruszyć do przodu i zacząć działać. W końcu jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiem, co i jak, prawda? Wszedłem więc do sklepu i spędziłem w nim blisko godzinę, dokładnie oglądając i wypytując wróżkę o każdy możliwy rodzaj kryształowej kuli. Analizowałem zdobienia i wielkość, a w rezultacie zdecydowałem się na kule średniego rozmiaru z drewnianą, ładnie rzeźbioną podstawą. Wziąłem od razu dwie. Zapłaciłem i wyszedłem.
Nerwowo stukała butami po brudnym bruku, klnąc pod nosem i wymyślając paskudne sformułowania, które przypisywała właścicielce wróżbiarskiego zakątka ulicy Pokątnej. Po pierwsze - miała otrzymać wskazówkę na temat położenia swojego ojca, a dostała jakieś gówniane, enigmatyczne "może nie chce być znalezionym?". Aż zaklęła głośno, gdy stara wróżka rzuciła jej w twarz tak banalnym frazesem. Fyodorova przecież nie pytała, czy ojciec chce być znaleziony, tylko gdzie, na Merlina, się znajduje. Sytuacja się pogorszyła, gdy Zil chciała kupić szklane kule, aby sama coś z nich wywnioskować, lecz wróżka zapowiedziała, że z jej wrażliwością zobaczy tam najwyżej swoje własne, posępne odbicie. Oczywiście na złość całemu światu i w ramach poczucia bezsensowności swych działań, Fyodorova i tak kupiła dwie kule. Jeszcze tylko nie wiedziała, jak ma spróbować z nich cokolwiek niby odczytać. Była samodzielna - z wszystkim da sobie doskonale radę. I to własnie w chwili, gdy starannie owijała kule w materiał, ktoś trafił ją całkiem przypadkiem zaklęciem. Nieszczęśliwie tym, które ją na moment spertyfikowało. Po pierwsze - jeden z magicznych przyrządów, którego nie zdążyła schować do skórzanego plecaka, gdy wypadł ze zdrętwiałych rąk, z hukiem rozbił się na miliardy kawałku tuż pod jej nogami. Po drugie, sprawca, który chciał trafić w kogoś, kto go okradł i uciekał ulicami, zamroził Fyodorovą na krótką chwilę, przez co zdążył zwiać, a ona nie miała czasu na rewanż. A po trzecie, co zdecydowanie najgorsze (chociaż jednak jeszcze nie, bo przecież najgorszym z wszystkiego miało być spotkanie, które tego dnia dopiero miało się rozegrać), kiedy już się ocknęła i jedyne co mogła zrobić to w złości rzucić zaklęciami na rozbitą kulę, okazało się, że te piekielne zaburzenia magii nie pozwalają jej swobodnie rzucić właściwym urokiem. O ile rozbitą kulę w ogóle dało się naprawić. Kopnęła więc w akcji odwetu największy kawałek rozbitego szkła, po czym zaczęła zamykać na sto możliwych klamer, drugą kulę, którą definitywnie musiała dostarczyć do domu w jednym kawałku. Choć robiła to z taką nerwowością, że strach było się zbliżać.
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Odkąd nie chodził do szkoły, rzadko bywał na Pokątnej i w tamtych okolicach. Właściwie, sam nie do końca potrafił wyjaśnić, w jakim celu się tam dzisiaj pojawił. Nawet nie miał w zamiarze kupienia czegoś konkretnego, po prostu akurat tam był. Po prostu. Przechadzając się po ulicy, skupiał swój wzrok na sklepowych szybach, za którymi znajdował się wyeksponowany towar, przyciągający uwagę potencjalnego klienta. Znów poczuł się, trochę jak za młodych lat, kiedy to przed każdym nowym rokiem szkolnym, jeszcze jako dziecko, szwendał się z matką po ulicy, przystając na dłużej przy sklepie z markowym sprzętem do gry w quidditcha. Dearów akurat stać było na wszystkie zachcianki ich dzieci, więc jeśli Scorpowi marzyła się najlepsza na rynku miotła, przy najbliższej, większej okazji, jakimi są święta Bożego Narodzenia czy urodziny, otrzymywał swoje wymarzone prezenty. Za dzieciaka, cenił te wszystkie hojne podarunki, ale im starszy się stawał, zaczął pojmować, że miłości za żadne pieniądze nie da się wykupić. Odpalając papierosa, skręcił w jedną z bocznych uliczek, która jednocześnie była skrótem prowadzącym do Londynu. Z tymi całymi zakłóceniami magii wolał nie ryzykować teleportacją, zwłaszcza, że jeśli przejdzie odrobinę, to nic złego mu się nie stanie. Już z daleka zdołał ją poznać. Ostatni zwrot akcji nieco zmienił sytuację między nimi, potem był ten cały wyjazd do Grecji, gdzie ta skutecznie go unikała (a zamieszkiwali jeden pokój!). Zaciągając się papierosowym dymem, obserwował, jak ta nerwowo chowa coś do plecaka, a swój gniew rozładowuje na fragmencie bruku. Doskonale wiedział, że jest na niego zła, na dodatek wyglądała, jakby była w okropnym humorze, ale uznał, że musi wykorzystać daną mu szansę i, całkiem przypadkiem, na nią wpaść. Podchodząc bliżej niej, udawał, że jest zapatrzony w przestrzeń znajdującą się za dziewczyną, zapatrzył się na jeden punkt. W ostatnim momencie, w którym niemal się z nią zderzył, jakby magicznie odzyskał wzrok i oprzytomniał. - Zil? - udał zaskoczonego jej widokiem. - Prawie już zapomniałem, jak wyglądasz.
Ona na pewno też nie pojawiła się tu, aby szukać, jak większość młodych czarodziei w tej okolicy, artykułów do Hogwartu. Pokątna posiadała sporo cennych sklepów, a co więcej przejście na Nokturn - obie te ulice niekiedy stanowiły dla Fyodorovej źródło sprzedaży złowionych skarbów. Tym razem było jednak nieco inaczej, bo to ona czegoś potrzebowała. Sporo rzeczy wyglądało inaczej. Jej wygląd, jej nastrój, czy chociażby jej stosunek do tego, którego to parę minut później spotkała. Buty miały minimalny obcas, a jednak tak rzadki u Rosjanki, spodnie, gładko przylegały do jej drobnego ciała, a czarny płaszcz, rozpięty powiewał z każdym podmuchem wiatru, ukazując dopasowany sweter w klasyczne, rosyjskie hafty i sploty. Niby wyglądała zwyczajnie, bo włosy jak zwykle chaotycznie żyły w swym stylu, a jednak było w tym, więcej wpływów angielskiego, miejskiego stylu. Nie wiedziała skąd Scropius nagle przed nią wyrósł. Za pewnik przyjęła to, że ich zderzenie było przypadkiem. Wiedziała, że nie tylko ona chce się trzymać od niego z daleka, ale i jemu było to na rękę, przecież była tylko dziką wariatką z domu na pustkowiu. Niepewnie czuła się, mając go znów przed sobą. Oczywiście, była strasznie zła, ale poza tym, wybita z rytmu. Tak się składało, że Fyodorova cały czas trzymała różdżkę w ręku, od chwili, gdy próbowała nieudolnie walnąć zaklęciem w resztki szklanej kuli. Automatycznie więc, kiedy Scorp na nią wpadł, a ona zrozumiała, że to on, podniosła różdżkę, bacznie ją trzymając przy sobie, jakby rozważała, czy powinna ją użyć. Targały nią emocję, a w parze z tym szły, błyszczące, niesforne iskry wypadające z różdżki. Wszystkie paskudne słowa, które on kiedyś mówił, a które wiedziała, że były w jego stylu, dotarły do niej zupełnie niedawno. Każde po kolei, było bolesne jak ukłucia igieł, wbijanych przez jeżaka (którego ostatnio upolowała w ramach zemsty za to skojarzenie). Czuła się głupia i mała. Wiedziała, że ufanie mu, jest strasznym błędem, bo przecież od samego początku, już tylko gdy okręcał wokół palców jej koleżanki, wiedziała, że jest tym, kogo nie lubi. Nie mogła pojąć, dlaczego stała się tak absurdalna, zakładając, że może się do niego zbliżyć, że kontroluje sytuację, że będzie dobrze. Nie było. - Nie pierdol, przecież kiedy mnie nie ma pod ręką, dokładnie potrafisz zobrazować innym jak biedną wariatką bez moralności jestem - Nie zapomniałeś jak wyglądam. Mówiąc to, nawet wbiła w jego klatkę piersiową różdżkę, wciąż zaciskaną w dłoni. Patrzyła na niego z palącą złością. Najgorsze w tym wszystkim było to, że równie co na niego, to zła była też na samą siebie. Nie mogła sobie wybaczyć głupoty. Och bogowie, jakąż ona miała teraz ochotę przywalić mu jakimś solidnym zaklęciem!
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Już w Grecji chciał na nią wpaść. Wysłuchać jej krzyków, porozmawiać, usłyszeć stek jakichś kompletnych bzdur, byleby się do niego odezwała. Trudno było się z nią skomunikować, kiedy całymi dniami gdzieś znikała, wracając do hotelu na noc (bywały też sytuacje, że wcale jej nie widywał). Nie winił jej za nic, a jeśli już kogokolwiek wyznaczał jako winnego w tej sprawie, wskazywał na siebie. Powinien się odezwać, już wcześniej, przynajmniej listownie, ale tego nie zrobił, usprawiedliwiając się brakiem czasu. I w ten sposób, będąc przekonanym, że jest na niego zła tylko dlatego, że nie odzywał się do niej przez te dwa-trzy miesiące, zupełnie nie podejrzewając, że może chodzić o co innego, "wpadł" na nią, mówiąc do niej chyba najgłupsze słowa, na jakie mógł w tej sytuacji wpaść. Podszedł do tej sytuacji, zachowując się jak lekkoduch, mając skrycie nadzieję, że jej złość zaraz minie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że przyczyną jej podejścia wobec niego jest ta plotka, która doszła do jej uszu, a to czynnikiem napędzającym ten nastrój, jest fakt, że się do niej nie odzywał. Gdy podniosła na niego różdżkę, złożył ręce w geście obronnym, rozgniatając o chodnik pozostałości swojego papierosa, przy okazji przyglądając jej się uważnie. Rzeczywiście, zmieniła się i nawet on, chyba najfatalniejszy obserwator, był w stanie te zmiany zauważyć. Milczał, wnikliwie analizując to, co może jej powiedzieć w ramach swojego usprawiedliwienia, kiedy ta w końcu przedstawi mu zarzuty. Domyślał się, że jego spojrzenie, które skupiło się na niej, mogło stopniowo doprowadzać ją do irytacji, choć szczerze mówiąc, i tak niewiele to zmieniało. Była na niego wściekła, nie dało się zaprzeczyć. Nie miał pojęcia, o żadnej plotce, która do niej dotarła. Najgorszym było to, że taka sytuacja wcale nie miała miejsca. Od momentu tamtej sytuacji pomiędzy nimi, z nikim się nie spotykał. Nie chodził na imprezy, a jego wyjścia obejmowały kierunki: mieszkanie-praca-sklepy. Zwyczajnie, nie miał ochoty na przebywanie z ludźmi, musiał na nowo naładować swoje chęci do wszystkiego - i jak widać, udało mu się to. Na wakacjach spędzał cały swój czas z Arnoštem i przelotnie widywał się z Dante, który wreszcie wrócił na Wyspy. Treść całej tej plotki wskazywała na to, że Scorp powiedział o Zil, że ta, z racji swojego pochodzenia, jest taką dzikuską, której jedyną satysfakcję sprawia kradzież, zabijanie zwierząt i kłamstwa; na dodatek jeszcze jest tak skąpa i oszczędna, że aż żal jej jest wydać pieniądze (w końcu, teraz jest bogata!) na remont tej meliny, którą zamieszkuje. Rzeczywiście, taki obrót wydarzeń mógłby mieć miejsce, zwłaszcza, że Dear rzadko kiedy myślał nad tym, co mówi. I rzeczywiście, kiedyś, jako nastolatek, kiedy jej nienawidził, za to, że zniszczyła mu miotłę, myślał o niej rzeczy w tym stylu. Ale na pewno nie teraz ani na przełomie kilku ostatnich lat, a już tym bardziej by czegoś takiego nie powiedział. - Wiem, że się nie odzywałem, ale... - przerwał, słysząc, że ta mówi o czymś innym. - Co? Co ty pieprzysz? - zmarszczył brwi, ponownie analizując jej słowa i obserwując, jak Fyodorova dźga go końcem różdżki w brzuch.
Och, gdyby wiedziała, że cała plotka jest bardzo mocno przedawniona, czułaby się teraz bardzo, bardzo głupio. Rzeczywiście, kiedy jako nastolatkowie pozostawali w konflikcie i ona nie była mu dłużna, kiedy ten ją obficie obgadywał i ona myślała o nim same najgorsze rzeczy, wpychając go w pewien kubeł banałów. Być może powinna go była obdarzyć większym zaufaniem - nie dawać tak łatwo wiary zasłyszanym słowom. Może w obecnym czasie tak łatwo uwierzyła w plotkę, bo w każdej z nich była nawet niewielka kropla prawdy? Wiedziała, że tak naprawdę, to wszystko mógł myśleć i dziś, bo miało swoje drobne uzasadnienie. Dodatkowo oliwy do ognia dodawał fakt, że odczuła, iż Scorp nie zabiegał wielce o spotkanie z nią. Oczywiście, sama też go unikała - i to naprawdę fenomenalnie, niemal całe wakacje nocując poza hotelem - ale on nie próbował jakoś wielce nawiązać z nią kontaktu. W końcu wszystko to złożyło się na ostateczne potwierdzenie - myślał o niej bardzo źle, co też rozpowiadał w mieście. Traciła do niego cierpliwość, gdy tak głupio zadawał pytania, zamiast po prostu od razu się przyznać, powiedzieć co o niej myśli i załatwić to prosto. Trzasnęłaby go jakimś zaklęciem i więcej na oczy nie widziała. Tymczasem on zachowywał kamienną twarz, drażniąc ją tym bacznym spojrzeniem, które nadal ją trochę wybijało z rytmu. A właściwie, zwłaszcza teraz, po tym wszystkim. Obserwował ją tak, że bardzo dobitnie czuła się mniejsza o te konkretne centymetry, na co tylko wyżej zadzierała głowę, co też podkreślić miało jej siłę. - Czego ty właściwie jeszcze chcesz? Po co wpieprzasz mi się w drogę? - Zapytała w końcu, nie zbierając się na tłumaczenie mu całej sprawy, wszakże oboje doskonale wiedzieli dlaczego jest zła. A przynajmniej Fyodorova tak zakładała. Patrzyła na niego z surowością wypisaną na twarzy, a którą bardzo mocno podkreślała jej mocna, wschodnia uroda. Nie opuściła różdżki, a jedynie, ułożyła ją pod innym kątem, gdy o pół kroku, a jednak znacząco, zbliżyła się do niego, twardo patrząc w jego zielone oczy. - Może mi teraz powtórzysz wszystko co tak chętnie gadałeś innym? Coś o skąpstwie? O satysfakcji z zabijania, złodziejstwa? - Czekała, aż powtórzy mówiąc to tym razem prosto w jej oczy, z przystawioną różdżką, którą Fyodorova z przyjemnością przesłałaby serię zaklęć. I wtedy mogłaby mówić o satysfakcji.
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Zdecydowanie powinna mieć do niego większe zaufanie. Zdawałoby się przecież, że już mu ufała, skoro było ją stać na to, by się do niego zbliżyć. Ale wystarczyła jedna plotka, by na nowo zbudować pomiędzy nimi gruby i solidny mur, napędzany jej złością na to, co o niej, rzekomo, powiedział. Sam nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego się do niej nie odezwał. To nie tak, że nie ubiegał o spotkanie z nią - z jednej strony, starał się być bardziej z boku, z drugiej jednak, wewnętrznie czuł potrzebę wpadnięcia na nią. Tak czy siak, nie zrobił zupełnie nic, by się z nią skontaktować. Później, jak przyszedł czas wyjazdu do Grecji, skądś wiedział, że i ona tam będzie. Dlatego, przyjeżdżając na wakacje, liczył skrycie, że w tamtych okolicznościach uda mu się zainicjować spotkanie. I wydawałoby się, że prawie mu się udało, gdyby tym razem, to ona go nie unikała. A skoro ona nie chciała go widzieć, to miała ku temu jakiś powód, a jak Dear przypuszczał - tym powodem był fakt, że jest na niego zła. Od bardzo dawna nie myślał o niej źle. Gdy połączyli siły w Hogwarcie, była dla niego zupełnie obojętna i pozostawał wobec niej neutralny. Później, stopniowo zaczęło się to przekształcać w sympatię, gdzie ta jedynie wzrastała i istniała do teraz. Trochę śmieszyło go to, jak zadziornie unosiła głowę, by nie czuć się przed nim niższa. Choć to on ją przewyższał (mniej więcej o jakieś 2/3 stopy), w tej dyskusji, to on czuł się niski. I mimo, że stać go było na to zachowanie kamiennej twarzy i uważną obserwację jego towarzyszki, miał wrażenie, że to ona patrzy na niego z góry. Gdy Rosjanka zadała mu to pytanie, nie odpowiedział od razu. Zawsze postrzegał ją jako dobrego i inteligentnego obserwatora, a ona zadaje mu takie pytanie? Był przekonany, że odpowiedź jest oczywista i przejrzysta. No tak, ale wszystko się zmienia, kiedy słyszało się jakąś bardzo mocno przedawnioną plotkę, którą traktuje się jak nowinkę. - Nadal się wpieprzam, bo... - zaczął, wzdychając i łapiąc z nią kontakt wzrokowy. - Bo cię kurwa lubię, Zil. - Przypatrywał się jej twarzy, licząc na prawdopodobną zmianę w jej wyrazie. Czy zbił ją z tropu? Wywołał zmieszanie? Niemniej, był pewien, że jego słowa nie przejdą obojętnie, a to wpływało na jego korzyść, bo były szczere. Wtedy do niego dotarło. Zawzięcie dyskutowali o czymś, o czym Dear nie miał nawet zielonego pojęcia. Czując, jak Zilya niemal wywierca mu dziurę w brzuchu przy użyciu swojej różdżki, odezwał się, z lekką chrypą w głosie: - O czym ty mówisz? Jakie skąpstwo, jakie zabijanie, jakie złodziejstwo? Czy ty mi właśnie zarzucasz coś, czego nie zrobiłem? - zasypał ją pytaniami, nie ukrywając zdziwienia i domagając się od niej jakichkolwiek wyjaśnień.
Uspokoiłby ją jedną rozmową, gdyby tylko ta miała miejsce wcześniej. I zaufanie większe by się znalazło, a i tak łatwo nie dałaby wiary w słowa wspólnego, szemranego znajomego. Czas w tym wypadku działał na ich niekorzyść, budując solidne pokłady pod gryzącą niepewność, dostarczał męczących pytań. A przecież, lubił ją. Zastygła z lekko otwartymi ustami, złapanymi w pół kolejnego, nieprzychylnego słowa, gdy jego wypowiedź znacząco zmieniła rytm tej rozmowy. Na chwilę gniew gdzieś uleciał, a i bardziej niż na tamtej sprawie, skupiła się na tych prostych słowach. To naprawdę nie było nic takiego, ludzie regularnie mówili sobie, że się lubią. A jednak, Fyodorova nie przywykła do tego typu wyznań. Nie miała grona przyjaciółek, czy pokaźnej liczby chłopców nią niegdyś zainteresowanych. Nawet jej rodzina na tyle była w rozsypce, co by słowa tak oczywiste, były dla niej nowym. Nowym, słodko, ciepłym uczuciem. Dała wytrącić się z równowagi, tak, jak to zapewne Dear zaplanował. I ona też go lubiła. A jednak jedyne na co w tej chwili się zebrała, to spuszczenie zarówno wzroku, jak i różdżki, którą przez większość czasu skutecznie wbijała mu w brzuch. Wsunęła ją do luźnej, dużej kieszeni czarnego płaszcza, nerwowo, ciaśniej się nim oplatając, jakby nagle zrobiło się jej niespodziewanie zimno, a nie było to jedynie ukróceniem nerwowości rąk. Niespokojnie odsunęła się od niego na parę kroków, szukając oparcia w ścianie sklepu wróżbiarskiego. - Nie zrobiłeś? - Wcale nie było to pytanie z nadzieją, a bardziej z silnym powątpiewaniem w jego zaprzeczenie. Dopiero po chwili znów nawiązała z nim kontakt wzrokowy. - Ktoś mi powiedział, że mówisz o mnie różne rzeczy. Że myślisz o mnie jak o gorszej od Ciebie, że jestem skąpa, że lubię tylko kraść i polować. Pokręciła głową, odrywając od niego wzrok i myśląc o tym, że wcale nie chce się jej tego wszystkiego tłumaczyć, wyjaśniać, jak zupełnie nie rozumie jej położenia. Może miał rację, może tak było, może oni oboje byli z tak różnych światów, że jeden nie powinien nawet być wstanie zrozumieć drugiego? Może powinna była to wcześniej zauważyć? Wzruszyła niedbale ramionami, na znak obojętności względem tego, co powiedział, jakby niemo zgadzając się z tą treścią. Choć obojętność była ostatnią rzeczą, jaką teraz czuła.
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Nie ulegało wątpliwościom, że ją lubił. Miał w życiu do czynienia z kilkunastoma kobietami i, można wierzyć lub nie, ale nieczęsto się zdarzało, żeby o którąś zabiegał. Gdyby Zilki nie lubił, na pewno by jej dziś nie zaczepił. Po prostu udałby, że jej nie widzi, wymijając ją szerokim łukiem i nie doprowadzając w ten sposób do spotkania. A jednak, wpadł na nią. Tak, jak się spodziewał, jego miłe (i zarazem szczere!) słowa nieco zbiły ją z tropu, wywołując u niej chwilowe zaskoczenie i zmieszanie. Chciał nimi zmienić nieco wydźwięk tej rozmowy, skierować to wszystko na inny tor. Chciał tymi słowami sprawić, że ta, choć na chwilę, przestanie myśleć, jak głupia była ufając mu. Najprościej mówiąc - chciał ją uświadomić w tym, jak to, tak naprawdę, jest. Obserwował jej powolne ruchy, gorączkowo analizując, co jeszcze może jej powiedzieć. Na ten moment, miał w głowie zupełną pustkę, więc milczał, widząc jak Rosjanka szczelnie oplatając się płaszczem, znacząco odsunęła się do tyłu, by plecami oprzeć się o ceglaną ścianę jakiegoś sklepu wróżbiarskiego. Miał wrażenie, że otwarcie z niego kpi. Najpierw to, nieco ironiczne, pytanie, wskazujące na to, że wciąż mu nie wierzy. Potem, ta zupełna zmiana podejścia - jeszcze przed chwilą, wciskała mu w brzuch czubek swojej różdżki, planując w myślach, jakie zaklęcie chce wobec niego użyć, po czym nagle staje się wobec tego obojętna? - Masz w takim razie złe źródło... - zaczął, nie kończąc jednak swojej myśli i tracąc z towarzyszką kontakt wzrokowy, który tak zawzięcie utrzymywał. Z lewej uliczki, znajdującej się jakieś trzydzieści stóp przed nimi nerwowo wybiegło kilku czarodziejów. Zaczęli krzątać się po głównej ulicy, szukając jak najdogodniejszego miejsca, z którego będą mogli teleportować się poza Pokątną. Scorp podszedł bliżej Fyodorovej i wysłał jej pytające spojrzenie. - Co się dzieje? - spytał głupio, oczekując od niej jasnej odpowiedzi, jakby chwilowo zapomniał, że i dla dziewczyny ta sytuacja nie jest zrozumiała.
Czuła się bezradna, nie obojętna. Nie wiedziała, jak ma zweryfikować całą tą sytuację. To było słowo kontra słowo. Opowieści wspólnego znajomego, któremu zapewne powinna mniej wierzyć niż Scorpowi, a jednak ciężko było odeprzeć te słowa, gdy pokrywały się w jej mniemaniu z tajemniczym zamilknięciem chłopaka. A jednocześnie ciężko było jej kontynuować surowy atak wobec niego, gdy mówił, że po prostu ją lubi. Tak naprawdę miała dość miękkie serce. A jednocześnie nie potrafiła przestać na zawołanie wierzyć temu co zasłyszała - a zraniło ją to nielekko. - Jego wersja cholernie zgrywa się z tym, że zawiesiliśmy kontakt - zauważyła po pewnej chwili, nieco spokojniejszym tonem. Nawet jeśli wszystko to było kłamstwem, to też takim, które to znalazło dobry grunt na tym, iż długo się nie widzieli. I z jednej strony nie chciała zbyt łatwo odpuszczać, by nie dawać wrażenia, że lekką ręką odpuszcza zniewagi (o ile te w ogóle były aktualne), a z drugiej też nie była pewna na ile obecny atak powinien mieć w ogóle miejsce. Dlatego też, na wszelki wypadek zachowywała dystans, podpierając zimną ścianę starego budynku, a oczami dość powoli wodząc po sylwetce Scorpiusa. Nagle wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Tajemniczy czarodzieje, biegający po Pokątnej wprowadzali tak dużo zamieszania, że jej myśli momentalnie zastąpione zostały przez wdzierający się chaos życia codziennego. Uciekający mężczyźni, a za nimi Ci, którzy ich gonili. Nie minęło pięć sekund, a Pokątna wyglądała niczym niebo rozświetlone w Nowy Rok od licznych fajerwerków. Nie były to jednak wesołe pokazy, a prawdziwe, niebezpieczne zaklęcia, świstające im przed nosem. Mężczyźni zaczęli coś krzyczeć o łapaniu zbiegów, w międzyczasie, gdy uderzali kolejnymi urokami. Rosjanka automatycznie znów mocniej zacisnęła rękę na różdżce, którą trzymała wciąż w kieszeni i mogło się to niebawem okazać całkiem mądrym posunięciem. Kiedy mężczyźni zaczęli się wzajemnie obrzucać urokami, wymijając szyldy i gromadki spacerujących ludzi, w powietrzu zaczynało dziać się coś dziwnego. Zaklęcia rozpryskiwały się na boki, zamiast uderzać naprzeciw, w uciekający cel, trafiając w budynki - między innymi kamienicę, gdzie stała dwójka rozmówców. - Coś w czym nie chcę uczestniczyć - szybko odparła do Scorpa, wyciągając z kieszeni różdżkę i pośpiesznie rozglądając się za bezpieczną drogą do oddalenia się z tego miejsca. Wariujące zaklęcia były czymś wystarczająco skłaniającym do przesunięcia tej pogodnej pogawędki na inną porę.
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Tak, jak ona postąpiła z nim, tak i on z nią - również zaszufladkował ją do pewnych stereotypów, przez długi czas nie zmieniając swojego zdania. Toteż trudno mu było uwierzyć, że Fyodorova ma tak naprawdę miękkie serce, które jest solidnie zakrywane przez codzienność. Być może z przyzwyczajenia, być może z początkowej niechęci wobec niej, bardzo późno zdołał sobie uświadomić, że to, jak ją wykreował, znacznie mijało się z rzeczywistością. Zresztą, problemu też w tym nie widział - usprawiedliwiał się tym, że Zilya też wpasowała go do pewnych kategorii, wcale nienajlepszych. - Wiem. Ale nielogicznym, przynajmniej dla mnie, jest to, że mógłbym coś takiego powiedzieć, zwłaszcza po tym wszystkim. - Nie wydawało mu się, że taki argument mógłby cokolwiek zmienić w jej myśleniu i w konsekwencji, przekonać ją, by ta znów mu zaufała, ale w jego mniemaniu, tamta sytuacja wiele zmieniła. A na pewno nie miał tutaj na myśli negatywnych zmian. Do głowy mu nie przyszło, że nawet w tak pozornie bezpiecznych czasach, ciągle dzieją się takie sytuacje, jakiej teraz był świadkiem. Przecież, zdawałoby się, że żadne niebezpieczeństwo już nie czyha na czarodziei, choć jak się okazuje, wystarczy wyjść z domu po zakupy na Pokątną, by zostać (przypadkowo lub nie) rąbniętym zaklęciem. Scorp zawsze odnosił wrażenie, że odkąd nie ma nikogo, kto stanowiłby autorytet i byłby charyzmatycznym przywódcą, a do osiągnięcia władzy posługiwałby się czarną magią, cele w Azkabanie wieją pustkami. Jak widać, miał bardzo spaczone spojrzenie na ten temat. Nie dziwił się tak natychmiastowej reakcji Zilki - sam też miał już szykować się do ewakuacji, zdecydowanie nie chciał brać w tym udziału, zwłaszcza, że chwilę temu ktoś uderzył czarem wprost w budynek z akcesoriami wróżbiarskimi, jakieś trzy stopy nad nimi. - Ja chyba też - cicho przyznał jej rację, wyjmując różdżkę z kieszeni i mocno zaciskając na niej dłoń. Było to trochę bez sensu, zważywszy na zakłócenia, ale czuł się z tym pewniej. Bez słowa, ruszył w przeciwną stronę od Fyodorovej, by znaleźć się w ciepłym i bezpiecznym domu.
zt oboje
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Po kupieniu wszystkiego co było mi potrzebne zdecydowałam się na krótki spacer po Pokątnej. Trafiłam do sklepu z artykułami wróżbiarskimi i choć uważałam tę dziedzinę magii za conajmniej przygłupią zdecydowałam się wejść tutaj na moment - zbliżały się urodziny mojego dziadka, który głęboko interesował się wróżbiarstwem, więc chyba nie mogłam znaleźć lepszego miejsca. Pierwsze co przyszło mi na myśl to kompas marzeń - ku mojemu zdziwieniu sprzedawczyni podała mi go zaskakująco chętnie. Do niego dokupiłam jeszcze kadzidło Cassandry, kryształową kulę i świecę wróżbiarską, po czym zadowolona opuściłam sklep.
Nie lubił wybierać prezentów, bo nigdy nie wiedział co komu się spodoba, czy w ogóle się przyda... Był tragiczny w te klocki, jakby była to jedna z trudniejszych dziedzin z czarnej magii. Kiedy jednak przechodził obok jednej z wróżek... Jego uwagę przykuła jedna rzecz, która znajdowała się za szybą. Był to chyba kompas marzeń, jednak chciał się upewnić. Wszedł pospiesznie do środka i podszedł do kobiety, która stała za ladą. Dopytał się o tę jedną konkretną rzecz, a kiedy dopytał o cenę, kobieta bez problemu mu odpowiedziała. To był impuls. To on kazał mu poprosić o kompas, który wydawał mu się idealnym prezentem. Przynajmniej takim, który wydawał mu się dosyć interesującym i przydatnym. Włożył kompas do czarnego pudełka i schował do kieszeni. Z uśmiechem na twarzy wyszedł ze sklepu.
/zt
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Włoczy się bez celu po mieście. Chłód wdziera mu się pod materiał czarnego płaszcza. Stawia kołnierz, odgradzając się od wiatru, muskającego skórę przez jedwabny szalik. Okręciłby nim sobie szyję jeszcze dwa razy gdyby chciał, ale pomimo, że jest mu zimno, nie chce. Wie, że nie do takiego noszenia ten został zaprojektowany. Dlatego trzyma go owiniętego wokół kołnierza tylko jednokrotnie. Jedna końcówka szala majta się za nim w powietrzu, kiedy energicznie przemierza ulice. Druga miota się przy połach płaszcza. Mężczyzna poprawia skórzane rękawiczki ze skrzypnięciem sztywnej skóry, powtarza niewerbalne zaklęcia rozgrzewające, trzymając jedną różdżkę cały czas w ręce, mimo, że opuszczoną drzewcem ku ziemi. Przystaje przed sklepem z westchnieniem. Zbliżają się święta, a on dalej nie wie czy spędzi je z rodziną. Po rozmowie z córką, dochodzi do wniosku, że nie jest to wcale tak oczywiste. Mimo, że przecież jak zawsze, wziął to za pewnik. Założył, że jest to pora w roku, w której należy mu się ten rodzaj przywileju. Zaczyna doceniać rzeczy, które utracił, kiedy zdecydował się na samotność i karierę zawodową. Przymyka powieki, absorbując klimat otoczenia. Otula go ogólna surowość i wymuszony spokój. Dopiero, kiedy daje się przeniknąć podobnym myślom, przekracza próg małego sklepiku. Wchodząc do wnętrza, zaplątuje się wielokrotnie w materiały. Zdecydowany krok nie sprzyja poruszaniu się pomiędzy tymi fałdami tkanin. Miękki tiul zagradza mu drogę, kiedy w końcu jego oczom ukazuje się ona. Pracownica sklepu, do której tak naprawdę przyszedł. Nie do lokalu samego w sobie. Nie miał nawet dokładnie pojęcia, co tu sprzedają, ale po zapachu, zaryzykowałby, że poza ofertą codziennych przedmiotów usługi podobne do tych z tajskiego burdelu. Dynamicznie pozbywa się materiału sprzed swojej twarzy i zbliża się do kobiety. Ulla stoi do niego tyłem, dlatego, kiedy chwyta ją za biodra i porywa w bok, na zaplecze, nie może jeszcze wiedzieć, że to on. Może się spodziewać. Może widziała to w swoich wizjach? A może okłamuje się i przypisuje jej zbyt wiele cudotwórczych mocy? Żaden jasnowidz nie ma takiej siły. — Zdradź mi, co ona robi — lodowaty ton przecina powietrze. Jest wyprany z wszelkich ciepłych emocji. NIe chce zdradzać co czuje, kiedy to mówi. Jego szept wydaje się złowrogi, chrapliwy i nieprzenikniony.
Stawiam ostatnią kropkę na pergaminie i ostrożnie przesuwam go na bok, aby mógł przed nachodzącą podróżą ostatecznie wsiąknąć pisane na nim słowa. Dziękuję Philowi za pomoc już po raz kolejny w życiu. Jak się okazuje, cieszy się dobrą opinią w różnych zakątkach Wielkiej Brytanii. Kiedy poleca me dłonie i otwarty umysł oraz osobiście namaszcza mianem najbardziej pojętnego ucznia o nieocenionej wrażliwości i rzadko spotykanej ostrości zmysłu obserwacji, łapię się znacznie większej puli zleceń. Z dojrzewającą stopniowo satysfakcją stwierdzam, że te pozwalają mi opłacić czynsz i napełnić kociołek czymś więcej niż domowa zupa. Pozwalają zasypiać spokojniej. Wróżka Céline nie wzbudza we mnie większych emocji – jej prezencja nie wskazuje na to, abym była tu zbyt mile widziana, ale nie uracza mnie również żadnym gestem, który wskazywałby na to, że pojawiam się w nieodpowiednim miejscu. Rzuca krótkie Od Phila?, a kiedy odpowiadam twierdząco, przedstawiam się i wyciągam w jej stronę dłoń w geście powitania, łapie mnie za nią, przytrzymuje chwilę i widzę, jak stopniowo rysy jej twarzy tężeją. Zaciska palce mocniej na przegubie mej dłoni i już wiem, że gest ten ma wiele ze współczucia. Nie mogę tego znieść, więc wyrywam dłoń i kieruję wzrok w stronę koszmarnie fioletowej kotary, za którą, jak mniemam, znajduje się zaplecze. - Będziesz miała trudne zadanie, ale ja już nie mam ani sił ani czasu na dłuższe użeranie się z tą wariatką. Tę kobietę powinni trzymać w Mungu, dla jej własnego zdrowia psychicznego! – Rozpoczyna swą opowieść, a ja słucham o kobiecie, która straciła dziecko, aby po dwóch latach odnaleźć je martwe. Czuję, jak krew wzbiera silnie pod skórą i zaczyna wrzeć, pulsować, jak targają mną pierwsze nerwobóle. – Robiłam dla niej już amulety, olejki nasenne i krople pobudzające. Ale wciąż przychodzi po więcej. Złocina nie potrafi się odnaleźć na tym padole, czasami słyszę, jak stoi przy kontuarze i rozmawia… z tym swoim synkiem. Ech, biedna to kobieta, biedna… Straszna historia, którą pamiętam jak dziś. Ale co ja mogę?! Co więcej mogę?! - unosi nieco głos, ale zniecierpliwienie miesza się z żalem i świadomością braku zdolności, którymi mogłaby jeszcze pomóc. Co ja mogę. Powtarzam to jak mantrę, przetwarzam w myślach i nie dochodzę do żadnych wniosków, do żadnego rozwiązania.
Stojąca przede mną kobieta ma poszarzałą skórę, lśniące orzechowe oczy i uwydatniony bezsennością oraz częstym płaczem szlak doliny łez. Jest cienka jak papier, chybocze się delikatnie na boki i niespokojnie zaciska dłonie. Wygląda jakby miała na moich oczach rozpaść się na kawałki. Proszę ją by usiadła, a gdy dostrzegam, że rozgląda się po pomieszczeniu z brakiem zrozumienia w oczach, biorę ją delikatnie pod rękę i pomagam zająć miejsce na jaskraworóżowej sofie. Dużym zdziwieniem reaguję na jej głos – brzmi bardzo spokojnie i w pełni świadomie. Mimo słyszalnych tonów pełnych bólu i braku akceptacji losu, który ją spotkał, pozostaje w trzeźwości umysłu i zaczyna snuć swoją historię. Perry miał cztery latka kiedy odszedł w nieznane, a ona żyła dla akcji poszukiwawczych i umierała co wieczór ściskając w dłoniach zdjęcie, na którym widniała jego twarzyczka, uśmiechnięta dziecięca buzia, zerkająca na przechodniów z plakatów rozwieszonych na każdym kroku. Łapię się na tym, że nie każę jej wszystkiego opowiadać od nowa i jestem wdzięczna za suchy, pozbawiony większych emocji monolog Céline, którego byłam świadkiem - jedynie w taki sposób mogę uspokoić drżenie jej ciała, które to się nasilało to znowu słabło w ciągu godziny, którą razem spędziłyśmy. - Mówią, żem zwariowała… Ale ja wiem, że go nie odzyskam. Wiem, że już go nie mam, nie przytulę, nie dotknę. Nie jestem głupia, na litość! – Jej głos wzbiera na sile, a blada twarz nabiera czerwonych barw. – Śni mi się po nocach. Szukam go w codzienności, aby przeżyć. Wieczorami nie mogę zasnąć, a kiedy zasypiam – mam go całego w dłoniach, zanurzam twarz w jego brązowych włosach i poprawiam krzywo zapięte guziki polarowego sweterka. A potem się budzę. Budzę i umieram na nowo. Dlaczego nie mogę zasnąć na wieki? Dlaczego coś nie pozwala mi się do niego dostać? Zasypiam coraz ciężej, coraz rzadziej, śpię coraz gorzej. Krócej. A za dnia nie mam sił… I wszystko mi się miesza. Rzeczywistość ze snem, nocne marzenia z codziennością. Serce krzyczy, żebym szła do niego, rozum nakazuje czcić jego pamięć, ale uczyć się żyć z tą pustką. I nie wiem, czym się kiedy kieruję. I nie wiem, gdzie jestem. Myślę o tym, że ja też jestem dzieckiem. Dzieckiem nieodnalezionym. Wolnym od lat czterech, nieuchwytnym od lat siedemnastu. Z tym, że osoby, które mogły mnie szukać, nie żyją. Albo sami utracili kontakt z dawną rzeczywistością, z tą która miała związek z moim imieniem. Może zdecydowali się porzucić ponurą przeszłość na rzecz ciekawszej, malującej się dobrem i spokojem przyszłości? Chcę tej kobiecie wiele powiedzieć. Choćby to, że mnie nie ma już kto szukać. Bezpieczniej jest, by nikt nie rozglądał się za moim uśmiechem, piegami ani melodią głosu. Bo kiedy Teodor wziął mnie pod swoją opiekę, groziło mi niebezpieczeństwo. Bo mimo podjętej próby i tak straciłam rodziców. Bo choć Teodora już nie ma, ja wciąż nie wiem czy przedstawiany mi przez niego zły człowiek mnie szuka, czy może odszedł lata temu w stronę śmierci. Czy ostatecznie Teo mnie uratował? Czy ocalałam? Czy w ogóle chciałam? Kiedy się żegnamy, mierzę odległość od szyi do klatki piersiowej kobiety. Spisuję obwody, ogrzewam jej dłonie i sczytuję towarzyszącą jej aurę. Żegnamy się, a gdy kobieta wychodzi, Céline natychmiast wynurza się zza kotary i patrzy na mnie pytającym wzrokiem. - Wezmę to – informuję ją. Chyba sama nie zdaje sobie sprawy, że ulga którą odczuła odbija się głośnym łoskotem o posadzkę jej sklepu. A ja łapię swe myśli na tym, że nie mam pojęcia czy zajmując się sytuacją akurat tej konkretnej osoby kieruję się bardziej sercem czy może jednak rozumem?
Ujmuję białą świecę w dłonie i podpalam jej knot. Ustawiam w kierunku północno – zachodnim i czekam, aż wosk kierowany ciepłem wypuści pierwszą z nadchodzącego potoku łez. Uchylam okno – czy szalejący za oknem wiatr zdecyduje się ugasić płomień czy może będzie mącił go niespokojnie, podrywając co rusz do tańca, niespokojnego drgania? Z ulgą stwierdzam, że świeca pali się intensywnym ogniem. Nie dotyka jej żaden z podmuchów wiatru, który unosi delikatnie pojedyncze stronice rozsypanych na blacie kartek. Zerkam na stworzony chwilę temu szkic amuletu i w ostatniej chwili decyduję się na zaokrąglenie wschodniego rogu. Uwielbiam pracować z drewnem. W tym przypadku decyduję się na gruszę. Wycinam, wyżłabiam, wypalam. Z namaszczeniem biorę w dłonie dłuto, którym tworzę pierwsze otwory o nieregularnym kształcie. Pogłębiam pionowe nacięcia. Zagłębienie jednego z nich wypełniam turkusową farbką. Ustalam proporcje – dwie krople olejku geraniowego, jedna melisy, odrobina sproszkowanych igieł jodły. Moczę jeden rożek amuletu w sporządzonej kąpieli olejkowej, a resztę jego powierzchni niedbale skrapiam. Wyciągam różdżkę przed siebie, przymykam oczy i szepczę incendio. Drewno staje w płomieniach, ale nie traci swej formy, nie okrywa się sadzą, a nawet nie ciemnieje. Biorę je delikatnie w dłonie i już wszystko wiem. Na plecach drewienka dostrzec można drobniutkie litery. LF. Następnego dnia kobieta bierze amulet w dłonie, a ja zaciskam pięści w oczekiwaniu. Przygryzam dolną wargę i tkwię w napięciu. Pojedyncza łza spływa z jej policzka, nie chowa się jednak w materiale swetra, a ląduje prosto w turkusowym wyżłobieniu amuletu. Oddycham z ulgą. Pozwalam jej samodzielnie wybrać rzemyk – decyduje się na ten przeplatany srebrną nicią. Przeprowadzam go przez przygotowany wcześniej otwór i wiążę. Z satysfakcją zauważam, że amulet spoczywa idealnie na wysokości klatki piersiowej, pochylając się lekko w stronę miejsca, w którym bije jej serce. - Musi mu dać pani trochę czasu, ale myślę, że pomoże odnaleźć utraconą drogę. Musi się nauczyć melodii jej życia, wsłuchać w rytm wybijany przez skołatane serce i wychwycić, w których momentach emocjonalny rozgardiasz bierze górę nad trzeźwością umysłu. Serce czy rozum. Teraz będzie wiedziała. Kobieta ujmuje moje dłonie w swoje i zbliża do ust. Dziękuje mi. A ja dziękuję jej.
zt.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Składam zamówienie na jeden egzemplarz kadzidła Cassandry. Adres podany jest na odwrocie koperty, a w sakiewce znajduje się odpowiednia kwota pieniężna. Dopłacam więcej bowiem zależy mi na dostarczeniu przesyłki w ciągu trzech dni roboczych.
Pozdrawiam, Finan Gard
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
chciałbym u Państwa zakupić jeden egzemplarz kadzidła Cassandry.
W kopercie znajduje się odliczona suma galeonów, a na jej odwrocie jest adres, na który proszę wysłać zamówienie.
Dragos Fawley
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Wyśmiałby najpewniej każdego, kto by mu powiedział, że kiedykolwiek z własnej i niczym nieprzymuszonej woli postawi stopę w sklepie z… akcesoriami wróżbiarskimi. Dziedzina, z którą kompletnie nie było mu po drodze, ba, którą zwykle uważał za nic więcej jak stek wierutnych bzdur, a tymczasem proszę. Sęk w tym, że tylko ten jeden prawdopodobnie mógł oferować pewien szczególny przedmiot, na którym mu dość mocno zależało – kompas marzeń. Chciał go podarować bardzo szczególnej dla niego osobie, uznając, że to może być dość nietuzinkowy i użyteczny drobiazg, idealnie nadający się na prezent. Inna kwestia, że to raczej nie było coś co mógł dostać tak od ręki, ale mimo pełnej świadomości tego faktu i tak odczuł rozczarowanie, gdy okazało się, że akurat w tym momencie nie mają żadnego na stanie. Dzięki temu przynajmniej upewnił się, że je tu w ogóle posiadają, ale wciąż – liczył, że go dostanie już teraz i nie będzie musiał więcej wracać do dość przytłaczającego wnętrza tego nieco klaustrofobicznego sklepiku, w którym fiolet i róż zdawały się w pełni dominować, a rozpalone kadzidełko drażniło nos. Zgodnie z sugestią właścicielki sklepu zjawił się innego dnia, ale rezultat okazał się ten sam – oznajmiła, że smutkiem, że nadal nie jest mu w stanie pomóc, choć się starała, bo wie, że to dla niego ważne i poprosiła, żeby zajrzał tu w innym terminie. Tak też zrobił, ale podejść ostatecznie zaliczył jeszcze kilka nim jego determinacja wreszcie popłaciła. Przy bodaj piątym nie tylko już nie musiał mówić w jakim celu tu się pojawia – sprzedawczyni po prostu kiwnęła głową i po zniknięciu na moment na zapleczu wróciła z niedużym ozdobnym puzderkiem, które położyła przed nim na ladzie. — Życzę wam dużo szczęścia — oznajmiła z delikatnym uśmiechem, gdy po obejrzeniu bibelotu podał kobiecie mieszek z odliczoną sumą galeonów, a ona przekazała mu zapakowany kompas. Podziękował jej, pożegnał się i nie bez pewnej ulgi opuścił sklep.
| z/t
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Z doświadczenia wiedziała, że sklepy wróżbiarskie oprócz akcesoriów przeznaczonych typowo dla wróżbitów, miały w swoim asortymencie przedmioty przeznaczone dla astronomów. I astrologów, naturalnie. Cóż, przynajmniej tak było zarówno w Egipcie jak i Czechach - w końcu tam uznawano, że wróżbiarstwo bez odpowiedniej wiedzy o ciałach niebieskich i ich oddziaływania nie osiągało pełni swoich możliwości. Nie, żeby Audrey akurat chciała pogłębić swoje wróżbickie umiejętności... te miała z resztą czysto teoretyczne i nigdy nie ciągnęło jej do ich zgłębienia. Astro-teorie pochłaniały ją bez reszty i zdecydowanie bardziej preferowała wykorzystywać je w ramach zielarstwa czy eliksirów. Kręciła się więc po malutkim sklepiku, zatrzymując się praktycznie przy każdym niewielkim eksponacie, by uważnie mu się przyjrzeć. Kręciła nosem przy kryształowych kulach i tablicach quija - te nijak nie mogłyby pomóc jej w pracy. Albo jeszcze nie widziała z nimi zastosowania - w każdym razie, liczyła, że odnajdzie tu choćby lunaskop albo chociaż jedną z map północnego nieba. Widocznie jedyne na co mogła liczyć to tarot - który, bądź co bądź, nie spełniał jednak jej wymagań. Chociaż istotnie, mogłaby wrócić do rozstawiania talii wieczorami... ot, dla rozrywki. — Mogłabym zobaczyć talie tarota, które ma Pani na sprzedaż? — zwróciła się do Céline, starając się jednocześnie nie wpaść w pajęczynę fioletowo-różowych tiuli, którym otulone było całe wnętrze sklepiku. Porównując powłóczyste szaty wróżki w tym samym odcieniu do wystroju, miała bardzo niepokojące skojarzenie, że wlazła prosto w jamę przecukrzonej akromantuli. Ciężki zapach leśnych kadzideł również nie pomagał w odgonieniu takiej wizji. Czekając aż kobieta wyłoni się z zaplecza, Audrey zdjęła plecak z ramienia i ułożyła go na blacie, chcąc dokopać się do swojego kalendarza - jej życiowe poukładanie nie przekładało się jednak na organizację bagażu podręcznego, więc wraz z wyłuskaniem kajetu na podłogę posypały jej się grafitowe rysiki wraz z - niedopiętym oczywiście - portfelem. Galeony radośnie rozpierzchły się na posadzce ku ogólnemu przerażeniu Walsh - jeszcze nie zapłaciła za stancję.