Naprawdę urocze miejsce, chociaż odrobinę niebezpieczne, jeśli chcesz utrzymać swoje sekrety. Dlatego lepiej nie przychodź tu z nikim komu nie ufasz bezgranicznie. Czyli najlepiej sam. Sala wyłożona jest ogromnymi poduszkami i jest przyciemniona, tylko przy ścianie świeci się delikatnie kilka kolorowych żarówek. Najbardziej istotny tu jest sufit. Wygląda jak myślodsiewnia, gdyż pływają tam obrazy poszczególnych wspomnień wybranej osoby. Zazwyczaj są to wspomnienia, które chce ktoś zobaczyć, chociaż czasem pokój płata figle pokazując rzeczy, których nikt nie ma zamiaru pokazywać. Jest to zawsze jedno wspomnienie i nie pojawiają się myśli dwóch osób na raz.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Pomieszczenie nie ma zamiaru w żaden sposób wyjawić Twoich tajemnic. W spokoju oraz bez skrępowania możesz przemierzać Komnatę Wspomnień, stawiając kroki według własnej, nieprzymuszonej woli - albowiem sufit nie pokazuje wspomnień; ewidentnie nie należą one do Ciebie. Czyżby złud szczęścia? Oby się tak dalej utrzymywał.
2 - W twoim życiu musiało się kiedyś zdarzyć coś, co sprawiło, że postać twojego bogina nabrała konkretnego kształtu. Sufit postanowił pokazać wspomnienia z przeszłości, które dotyczyły właśnie takiej traumy! Wszyscy obecni z Tobą w pomieszczeniu będą wiedzieli, czego boisz się najbardziej.
3 - Magia Komnaty Wspomnień wypełniła Twoje ciało, kiedy to wstąpiłeś i przekroczyłeś próg drewnianych drzwi. Na suficie zaczęły pojawiać się twoje wspomnienia, jedno po drugim. Zaczęły bardzo szybko się zmieniać, niemal wirować. W pewnym momencie poczułeś się wyjątkowo słabo, osuwając się na podłogę; nie wiedziałeś, co się dokładnie dzieje, jakby jakaś tajemnicza energia wpływała na Twój obecny stan. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - na szczęście efekt po dłuższej chwili minął. Co prawda potrzebowałeś paru minut na odpoczynek, aczkolwiek powróciłeś do pełni sił, a sufit uspokoił się i przestał pokazywać wspomnienia; nieparzysta - wcale nie było z Tobą lepiej, wręcz przeciwnie; czułeś się z każdą chwilą coraz gorzej. W głowie Ci wiruje, przed oczami masz mroczki, a w efekcie dostajesz strasznych mdłości! Chyba powinieneś udać się do Skrzydła Szpitalnego (napisz w nim jeden post).
4 - Gdy wchodzisz do pokoju wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dopiero po kilku chwilach okazuje się, że coś jest nie tak, jak powinno. Żarówki, które do tej pory rzucały odrobinę światła w pomieszczeniu, zgasły! Kolejne dwa posty Ty i twój towarzysz spędzacie w zupełnej ciemności, zanim wszystko wróci do normy.
5 - Na pewno nie chciałeś tutaj przychodzić; być może zdałeś sobie z tego sprawę dopiero w chwili, kiedy to zwróciłeś wzrok na myślodsiewnię. Co tam się ukazało? Po tym, jak zrozumiałeś, że dotyczy to Twojego najbardziej wstydliwego wspomnienia, zrobiłeś się czerwony jak burak. Co najgorsze - nie mogłeś tego w żaden sposób zatrzymać! Wszystkie osoby, które znajdują się w pomieszczeniu, wiedzą teraz o najbardziej żenującej sytuacji, w której to brałeś udział.
6 - Już po wejściu do pokoju zauważyłeś, że w rogu leżał porzucony przedmiot. Okazał się nim być łapacz snów! Upomnij się o niego w odpowiednim temacie.
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Póki nie dochodziło do kontaktu fizycznego, podtekstów czy dłuższych i przeciągających się spojrzeń to było w porządku. Smutno, ale znośnie, bo miało im to wyjść na zdrowie. Z jednej strony tęsknił za tą cudowną gorączką trawiącą ciało lecz z drugiej strony łatwiej było myśleć bez tego fizycznego obciążenia. Teraz rozmowa jakoś im wychodziła choć nie mogło się obyć bez zdenerwowania wywołanego obrazami na zaczarowanym suficie. Taktownie teraz tam nie zerkał jakby w obawie, że znowu coś ujrzy, co mu się stanowczo nie spodoba. Zamilkł kiedy zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie się odzywa w kwestii rodzinnej. Za bardzo chciał się w ten sposób zbliżyć, a przecież miał się trzymać z daleka, a jednocześnie pozwolić upływowi czasu sprawdzić czy dane im będzie kiedyś tak szczerze się lubić, bez całej tej ciężkiej otoczki emocjonalnej. - Coś ty taki nerwowy nagle? Zero opieprzania za termos, a za przypominajkę już tak?- uniósł brwi i odruchowo zasłonił twarz rękoma kiedy ten się zamachnął, co okazało się głupim oszustwem. Usadowił się wygodniej na stole, a buciory oparł na najbliższym krześle. Oparł łokcie o swoje kolana i zastanawiał się czy może pozwolić sobie na kolejną godzinę wagarów czy jednak lepiej nie igrać z losem. - Nic mnie nie chwyciło.- prychnął. No, może chwila obłędu ale lepiej o tym nie mówić. - Byłem wysoko w górach, bardzo wysoko, z wielką wycieczką i miałem piętnaście minut na zebranie potrzebnych rzeczy. Pieprzowy skutecznie rozgrzewa.- wyjaśnił bez większego zaangażowania bo wspominanie tamtej nocy zorzy polarnej było niekomfortowe skoro stracił tam przytomność bo jakaś niewidzialna siła go dusiła, a on zwyczajnie spanikował. Żałosne. Podniósł gwałtownie spojrzenie na Huntera kiedy ten zadał pytanie dotyczące Robin. Jakoś tak się najeżył. - Nie w rękę tylko w bark. A co, nie podzieliła się z tobą tą informacją?- udawał, że wie o co chodzi choć nie znał zbyt wielu szczegółów. Znał zarys tej historii ale najpierw chciał dowiedzieć się na ile wprowadziła Huntera w ten temat. Nie mógł oprzeć się pokusie sprawdzenia komu więcej powiedziała. Znowu liznęła go zazdrość, że w ogóle ci dwoje muszą ze sobą rozmawiać i na Merlina, przyjaźnią się przy tym. To niewygodne. Czuł się jakby miał zaraz po raz drugi poczuć się osamotniony. Zacisnął palce na skórze swych dłoni i zerkał badawczo na Huntera. Nie umknie mu żadna reakcja! Dobrze jednak, że nie widział z tej odległości koloru jego oczu. To ułatwia myślenie.
Na początku wmawiał sobie, że lepiej dla niego będzie, jeśli będzie ignorował tę pokusę, która ciągnęła go w stronę Eskila i nawet jeśli było to ciężkie, bo uwielbiał bliskość fizyczną i praktycznie nigdy jeśli była okazja to jej sobie nie odmawiał, ale przemógł się, zacisnął zęby i na tę chwilę mógł powiedzieć, że nie jest już zależny od tamtej siły. Łatwiej było myśleć, kiedy logicznie i jakoś tolerować obecność Eskila, którego nie mógł dotknąć. Wierzył, że z czasem przejdzie z tym do porządku dziennego i za jakiś czas obrazy chwil słabości sprzed kilku tygodni całkiem wyblakną w jego głowie. Za to teraz siedzieli sobie dość daleko od siebie i rozmawiali, praktycznie jak normalni ludzie, nie licząc uszczypliwości, którymi siebie raz po raz karmili i jednego ataku na jego życie małego incydentu, który sprawił, że Hunter wściekł się momentalnie. - Jesteś kretynem, Clearwater... - mruknął tylko na koniec, uznając, ze nie warto z nim na ten temat dyskutować, bo jeszcze bardziej się rozjuszy i jeszcze do niego skoczy, a tego żaden z nich by nie chciał. Zero kontaktu fizycznego. Nadal masując sobie bolesne miejsce de facto narzędziem zbrodni, westchnął, słysząc jego kolejne słowa. Czyli jednak wziął jego termos, bo się śpieszył. To wcale nie umniejszało jego winy, ale Hunter przez to utwierdził się w przekonaniu, że dobrze zrobił nie robiąc mu o to większej awantury. - Coś często chodziłeś po górach w te ferie. Jesteś miłośnikiem wspinaczek? - odezwał się po chwili, nie tyle złośliwie, co zwyczajnie był ciekawy dlaczego chłopaka tak nosiło w Norwegii. A potem temat przeszedł na Robin, przez co w sumie sam siebie wkopał, bo Eskil zaczął pytać o szczegóły i co miał mu powiedzieć? Że sam nie uzyskał odpowiedzi, kiedy próbował ją wyciągnąć od dziewczyny? Posłał mu spojrzenie spod byka, po czym odparł: - Powiedziała tylko, że to wypadek i nic takiego. A Ty pewnie znasz całą historie, co? Powiedz mi. - zakładał, że ten wie więcej niż on, a może nawet wszystko, ale czają się z Robin tak, że jeszcze bardziej podsycają jego chęć odkrycia co takiego się wtedy wydarzyło. Już sam nie wiedział co myśleć i czy wierzyć Doppler z tym, że półwil nie miał z tym nic wspólnego. Posłał mu wyczekujące spojrzenie, a następnie rzucił przypominajkę na kanapę obok niego i rozłożył się wygodnie na fotelu, opierając się plecami o oparcie mebla.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Prychnął głośno kiedy Hunter postanowił go wyzwać, co zostało po prostu skomentowane pełnym kpiny podśmiewywaniem się. Nie brał tego do siebie, ale też nie zamierzał go wyzywać bowiem zdecydowanie bardziej wolał go drażnić w bardziej kreatywne sposoby, takie, które zapadają w pamięć. Skoro strona fizyczności i przyciągania została surowo zakazana i jakimś cudem wciąż przestrzegana to musiał znaleźć sobie inne metody denerwowania go. Kradzież termosu była ledwie początkiem, zamierzał sprawdzić co go bardziej drażni... a to było po prostu ubieganie się o jego atencję, której potrzeby nie chciał sobie w myślach tłumaczyć. Nie czuł ani żalu ani sumienia za to, że rzucił w niego przypominajką. Sądząc po tym rozmasowywaniu obolałego miejsca to musiał niechcący włożyć w to za dużo siły, a dotychczas uważał, że tej siły to on posiada jedynie przy harpich łapskach. Przez chwilę gapił się w jego bark dopóki ten się nie odezwał. - Wspinaczki? Co ty. Zwiedziałem Norwegię i ratowałem dziewczyny z opresji a potem wychodziłem na tym najgorzej. Chrzanić uprzejmość. - uśmiechnął się niemalże demonicznie, bo nie zamierzał już kiwać palcem by pomagać komukolwiek w kłopotach skoro na koniec był albo opierniczany albo dostawał mrożące krew w żyłach przepowiednie po których nie mógł spać bo śniło mu się, że jest przed Freddie mordowany. Po prostu super. Oczywiście wszystko wyglądało inaczej w przypadku Robin. Ona była wyjątkowa na każdej płaszczyźnie i jej potrafiłby pomóc nawet z brakiem korzyści dla siebie... a przynajmniej tak sobie to powtarzał. Zorientowawszy się, że ma nad Hunterem teraz przewagę aż chciał się szczerzyć od ucha do ucha i puszyć dumny, że wie coś, czego ten nie wie. - Taaa, a jak ci powiem, ona się dowie i więcej mi nie będzie nic mówić. Skoro nie wdrożyła się w szczegóły to musiała mieć powód. - prychnął bo nie będzie ryzykować zaufania dziewczyny na rzecz wtajemniczenia Huntera. Chciał się napawać przez chwilę tą przewagą bo nie miał pojęcia jak ta długo z nim pozostanie. Wychylił się i sięgnął przypominajkę, aby podrzucać ją sobie w dłoniach. - Myślę, że ona chce o tym po prostu zapomnieć. - ośmielił się wysnuć na głos swój wniosek. - Ja nie wiem co my zrobimy jak Felek skończy studia. Przecież bez niego zginiemy. - dodał jeszcze bo nagle zorientował się, że w wiele ryzykownych rzeczy zaczął włazić o tyle chętniej o ile towarzyszyła mu myśl, że w razie czego pójdzie do Felinusa, który go połata.
Może to brzmi strasznie i stawia go w złym świetle, ale lubił mówić niepochlebnie o ludziach, których znał i wiedział, że może sobie na to pozwolić. Była to dla niego w pewien sposób forma wyżycia się i rozładowania złości irytacji. Cóż, jedni reagowali agresją fizyczną, drudzy zaciskali zęby i przeżywali to w sobie, a inni zwyczajnie nazywali rozmówce debilem czy bezmózgim dzieciakiem. Z czasem przestał widzieć w tym coś złego, bo ludzie wokoło przyzwyczaili się do tego, że właśnie tak może się zachować i zwyczajnie nie brali tego na poważnie. Tylko z boku wyglądało to trochę słabo... Ale Eskil sam zaczął, prowokując go co rusz, samemu upominając się o opieprz w kwestii termosu, a teraz jeszcze tym rzucaniem przypominajką. - Nie opłaca się być miłym, uwierz starszemu, doświadczonemu koledze... - odparł na jego słowa z wyraźną dozą żartu - Laski lubią dupków - dodał po chwili, pewny, że akurat w tej kwestii uwierzy w jego doświadczenie. Ale oczywiście też nie mówił do końca poważnie, bo w stosunku do dziewczyn akurat nie był chamski, ale zauważył, że takie proste droczenie się, przekomarzanie (może trochę łagodniejsze niż to, które stosował względem Eskila, Robin czy Fredki) było atrakcyjne dla płci przeciwnej. Nie sądził, że to co powiedział na głos - że Eskil pewnie wie co dokładnie stało się w bark Robin - było prawdą. Był przekonany, że tak samo jak on, dostał wymijającą odpowiedź i tylko chciał go podpuścić, pytając o historie. Ale kiedy usłyszał, że nie może mu powiedzieć, bo nadwyręży wtedy zaufanie dziewczyny, zatkało go. Nie dał tego po sobie poznać na zewnątrz, ale w środku owładnęła go złość, spowodowana tym, że to Eskilowi Robin powierzyła tę wiedzę, a jego zwyczajnie zignorowała, kiedy pytał. W czym niby on był lepszy? Dlaczego Clearwater zasługiwał na te informacje, a on sam nie? Nie mógł uwierzyć, że ten dzieciak znał całą historie, a on dostał tylko to durne "to był wypadek". A kiedy zdał sobie sprawę, że może to wypływać z zaufania, którym Ślizgonka darzy Eskila, momentalnie poczuł bolesne ukłucie w klatce piersiowej, które przebiło ją jakby na wylot. Nagle smak goryczy rozlał się w jego wnętrzu, gdy pojął, że Robin nie wierzy w niego dostatecznie i nie jest w stanie powierzyć mu takich osobistych informacji na swój temat. Sądził, że są przyjaciółmi. Merlinie, myślał, że jest dla niej kimś ważnym i naprawdę dziewczyna potrafi mu w pełni zaufać, że zasłużył sobie u niej na to. Ale najwyraźniej było inaczej. Zacisnął zęby, próbując się jakoś ogarnąć, jednak emocje wypływały na wewnątrz i mimo, ze nie chciał, aby były widoczne, z pewnością Eskil mógł pojąć jak w tej chwili czuje się Dear. Odzwrócił od niego wzrok, nie chcąc, aby i jego oczy wyrażały to jak bardzo przykro mu się teraz zrobiło. Przemilczał dłuższą chwilę, zanim to nie usłyszał jego kolejnych słów i wrócił do niego spojrzeniem, już bardziej przypominające go własne, jednak nieco przytłoczone tym do czego jeszcze przed chwilą doszedł. - Mówiłeś, ze Twój kuzyn umie w uzdrawianie... - przypomniał mu, rad z tego, że zeszło na inny temat. Nie miał zamiaru w żaden sposób otwierać się przed Eskilem w rozmowie, bo już i tak wystarczająco mógł wyczytać z jego reakcji. Samo to, że przemilczał to, że zasugerował, że jeśli mu nie powiedziała to miała powód powinno dać Eskilowi do myślenia. Przecież normalnie zawsze coś odpyskuje, ale nie w tym przypadku. +
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wykrzywił usta w grymasie na myśl, że miałby być skończonym dupkiem, bo dziewczyny to lubią. Nie chciało mu się wierzyć w efektywność tej porady, ale z drugiej strony gdy był nadzwyczaj miły to też nie skończyło się to dla niego korzystnie. - Najlepiej to mieć na niektóre rzeczy wywalone i od razu lżej na duchu. - oznajmił, odnajdując w tej poradzie coś, co mu podpasowało. Poza tym nie oszukujmy się, nie mógłby się równać w tej kwestii z Hunterem, który najwyraźniej obrał sobie za cel bycie dupkiem. Z drugiej strony czy mu się nie odgryzał czasami i dotkliwie? To bywało silniejsze od niego. Nie spodziewał się jednak, że to poczucie przewagi wywoła u Huntera taką przykrość. Z początku podobał mu się ten wyraz twarzy, bo przecież w końcu, pierwszy raz w tej dziwnej znajomości mógł się poszczycić, że ma coś, czego Hunter nie, a chciałby mieć. Jednak im dłużej zerkał na chłopaka, a ten odwracał wzrok to tym coś go w trzewiach uwierało. Ech, dlaczego musiał kiedyś odkryć, że jest w stanie go polubić? Przez tę wiedzę niefajnie było go tak długo trzymać w przekonaniu, że Eskil wie wszystko, a on nic. Westchnął głośno i ciężko, łapiąc przypominajkę kiedy ta enty raz opadła w jego dłonie. - Znam jedynie zarys, bo nie chciała żadnych pytań. Wyciągnąłem od niej strzępki informacji. - wywrócił oczami. - Nie sądzę aby nawet Felinus wiedział coś więcej. Ona chyba chce o tym zapomnieć to przecież nie ma co jej wiercić dziury w brzuchu bo nas powiesi za uszy. - już nie chciał oglądać jego miny, a więc odwrócił wzrok i zaczął dźgać szkiełko przypominajki, bo wewnątrz zaczął się pojawiać puchaty czerwony dym. On już zaakceptował fakt, że Robin nie powie dlaczego wypadła przez okno i połamała bark. Nie będzie jej w ten sposób dręczyć bowiem widział w jej spojrzeniu, że naprawdę nie chciała o tym mówić. Uszanuje to i cóż, był w stanie zrozumieć tę potrzebę. - No wiem, ale on też nie będzie wiecznie w Hogwarcie. Ale fakt, będzie do niego najbliżej... - ale już rozmowa mu się nie podobała bo Hunter spochmurniał niczym gradowa chmura, a więc zsunął się z okupowanego stołu, przypominajkę wrzucił do imbryka i sięgnął po plecak. - Dobra, idę coś zjeść. - zakomunikował i zebrał się do wyjścia.
| zt x2 +
Winnifred A. Seaver
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : włosy jasny brąz, niebieskie oczy, piegi na nosie
W Hogwarcie znał każde miejsce. Już na pierwszym roku, kiedy tylko przyszło mu przekroczyć próg szkoły magii, wiedział co będzie robić i na pewno nie były to myśli, kierująca się w stronę nauki. Poszukiwanie! Zwiedzanie! Odkrywanie! Te wszystkie trzy słowa sugerowały, że był prawdziwym Seaverem z krwi i kości, a także gryffonem. Wszedł jednak tu przypadkiem. Komnata Wspomnień sama nazwa tego miejsca nie brzmiała zbyt zachęcająco, zwłaszcza dla kogoś, kto chciał zakopać przeszłość, ruszyć z czystą kartą w teraźniejszość, a także przyszłość. Potrzebował miejsca, aby sobie usiąść. Pogadać o różnych rzeczach i pierdołach z siostrą, z którą właśnie przemierzał czwarte piętro, odruchowo pchnął drzwi w szpony tajemnic, a raczej tajemnicy — udało mu się zatrzymać ją w sekrecie nawet przed Remką, im byli starsi, tym łatwiej było ukrywać przed sobą sekreciki fundowane im przez życie, zwłaszcza kiedy spędzali czas różnie, mieli swoje zajęcia i obowiązki, a ostatnie wakacje Winni bawił się w towarzystwie ślicznej Darby, a także jej trupą — rodziną, która miała swoje specyficzne rytuały. Chociażby takie jak nieużywanie swoich prawdziwych imion, a przezwisk. Nie chwalił się tym przed Harmony i unikał jak mógł, żeby nie spotkali się w rodzinnej przyczepie Darby, bo tam wołano na niego McIntosh. Zresztą to nie było takie straszne, najgorsza jednak była historia, jaka się za tym kryła, a mianowicie przepełniona żenującymi zwrotami akcji. Wstydził się tego bardzo. Już widział, jak na Harmony twarzy pojawia się uśmiech, a potem śmiech. Merlinie broń od tego Winnifreda, aby jego siostra nigdy się o tym nie dowiedziała! Niestety akurat wybrał to miejsce, bo chciał sobie usiąść. - Dajesz czadu ostatnio siostra. Na treningu wymiatałaś. Mam nadzieje, że na boisku to zrobimy furorę, ale trzeba przyznać, że ta nowa pani kapitan krukonów... - Ma śliczną buźkę. Gadał sobie, zadowolony o tym, co najbardziej lubił, czyli Quidditchu i nadchodzących meczach. - Nie jest zła, skoro wygrali, chociaż wiadomo, w sporcie też liczy się szczęście i bystre oko szukającego, a Victoria umie się popisać. - Chociaż tak naprawdę uważał, że talent zabiera największy procent tego szczęścia. Rzucił się na poduszki, chcąc rozprostować trochę plecy, a po chwili zdał sobie sprawę, że nie chce tu być. Sufit wyglądający jak myślodsiewnia zaczął tworzyć znane mu obrazy z wakacyjnej podróży. Ostrożnie skierował swoje niebieskie oczy ku niemu, jednak cały czas poświęcał spojrzenie głównie siostrze, którą gadką zamierzał odciągnąć od tego, co tu się kreowało. - No a jak łyżwiarskie tańce na lodzie? Rozanow daje popalić? - Zaśmiał się lekko, a jego uśmiech powoli bladł, kiedy widział, jak sufit wypełnia się wspomnieniem ochrzczenia go przez trupę Easton — McIntosh'em. Czuł jak ogrom żenady i wstydu zalewa jego ciało. Dopadł w jednej chwili do Remy, łaskocząc ją, tak aby nie miała ani chwili, aby spojrzeć do góry, jeśli będzie trzeba, wyniesie ją siłą!
Niedziela to dzień kiedy większa część uczniów w Hogwarcie przebywała w Hogsmeade, a akurat dobrze się składało, że miał dzisiaj wolne od pracy w Miodowym Królestwie. Gdyby nie ten drobny detal to użerałby się z hogwardzką dziatwą a zamiast tego mógł spotkać Benjamina w szkole, po godzinach, na osobności, w specjalnie wybranym pomieszczeniu. Gdy weszli do środka wyciągnął jałowcową różdżkę i skierował ją w stronę drzwi: Conivolus na zamek, następnie Cave Inimicum na całą ścianę i jako ostatnie zaklęcie wytłumiające dźwięki. To nie tak, że chciał zrobić tu coś złego - zależało mu na prywatności z Benjaminem i przede wszystkim aby wiedzieć czy ktoś chce tu wejść. Mają dzielić się swoimi wspomnieniami a nie jest to przeznaczone dla byle jakich oczu. Popatrzył na profil chłopaka z którym tu przyszedł. Czy mu się wydawało czy widział w nim trochę stresu? Realizowali jego pomysł choć minęło sporo czasu od momentu kiedy został zaproponowany. Głośno westchnął lecz nie ośmielił się jeszcze spojrzeć w sufit. Podał Benjaminowi fiolkę, która czekała na niego od wielu dni. - Zadecyduj czyje wspomnienie będzie pierwsze w kolejności. - musnął palcami jego policzek, gdy zdał sobie sprawę, że może bo stoi dostatecznie blisko by zabrać ten jeden jedyny wylewny gest spośród tego, co chciałby zrobić. W murach Hogwartu pilnował się bardziej niż poza nim więc Benjamin mógł mieć pewność, że raczej go tutaj nie poniesie... chyba. Schował ręce do kieszeni i oparł się o jedną ze ścian, aby mieć dobry widok na sufit. Nie chciał długo zadzierać głowy bo wtedy nie wyprostują szyi przez dobre dwa dni. - Nie widziałem, że ta komnata ma taką moc choć przechodziłem tym piętrem sto razy. Jak znalazłeś te miejsce? - zapytał, ciekaw czy już tutaj był, może z kimś innym, czy miał dobre wrażenia związane z tym pomieszczeniem. Gdy tylko błękitna smuga wydostała się z fiolki prosto do sufitu, wyciągnął dłoń do Benjamina. Nie sądził aby mieli się odezwać w trakcie całego seansu więc nic nie stoi na przeszkodzie aby mogli stać obok siebie skoro będą zaglądać do swojej przeszłości.
Po sobotnim chillowaniu z hogsami i Skylightem na werandzie, czuł się zdecydowanie mniej przytłoczony niż przez kilka ostatnich dni. Widział się z Trevorem parę dni wcześniej, ale z powodu zmęczenia, wydawało mu się, jakby minęło kilka tygodni. Miał nadzieje, że przez ten czas nic się między nimi nie zmieniło, bo w urwaniu głowy, nie miał nawet chwili zajrzeć czy na wizzegerze nie dostał wiadomości od Collinsa. Weszli do pomieszczenia, po czym Trevor zaczął rzucać wiele zaklęć chroniących ich prywatność. Nie wcinał mu się w robotę. Wiedział, że z ich dwójki to Trevor lepiej orientuje się w tych klimatach. Zerkał na niego, takie oglądanie jak jest czymś zajęty, było dla niego przyjemnym widokiem. Zwłaszcza, że wiedział, że w dalszej części spotkania to pewnie on będzie musiał ponownie przejąć stery. Spodziewał się, że tak będzie dla nich prościej. Skoro pomysł był jego to powinien wziąć odpowiedzialność za jego realizacje od początku do końca. - Dobrze. - odpowiedział na słowa Trevora o tym czyje wspomnienia będą miały pojawić się pierwsze na suficie. Jeszcze nie zdecydował. Na razie chciał bardziej podstawowe kwestie zaprzątały mu głowę. Gdy zobaczył, że Trevor zamierza podpierać się o ścianę, po prostu sięgnął po jego dłoń i skierował ku sobie, jednocześnie kładąc się na ziemi. Nie był to ruch na tyle intensywny by zachwiać równowagę Trevora, a raczej pokazać mu kierunek w którym powinien się udać. - Tak będzie proście, zaufaj mi. - Stwierdził, kładąc się na ziemi, a lewą rękę używając jako podparcia dla głowy. Oczywiście, naokoło nich leżało pełno kolorowych poduszek różnego typu, ale tak było mu zwyczajnie najwygodniej. Przynajmniej w tym momencie. - Jak byłem uczniem, czasem dostawaliśmy z Ikem szlabany za popalanie w toaletach. Jednym z nich było wysprzątanie tego pokoju. - nigdy nie krył tego, że w przeszłości nie starał się być najlepszym uczniem. Bycie przeciętnym z przygodami raz na kilka miesięcy miło swój urok. Dodatkowo pozwalało nie przyciągać zainteresowania innych uczniów, którego w tamtym czasie unikał jak ognia. Do tej pory uważa, że jego bliżsi znajomi mieli w sobie naprawdę wiele zaparcia, że relacje utrzymały się do dnia dzisiejszego. Nigdy nie był typem do lubienia. - Na co dzień unikam takich miejsc. Czuje się lepiej nie ujawniając się zbytnio. - nie mówił tego by wzbudzić poczucie winy w Trevorze, a by uświadomić mu, że dla niego to również nie będzie łatwe doświadczenie. Zastanawiał się czy przez swoją skrytość nie przeżyje tego nawet bardziej niż Collins. Gdy już leżeli oboje na ziemi, po prostu przysunął się bliżej Trevor, tak by leżeć obok. Wiedział, że o ile jemu tyle bliskości całkowicie wystarczyło, to młodszy chłopak może potrzebować w trakcie seansu wsparcia. Co prawda w swoich wspomnieniach nie przewidywał pokazywania niczego drastycznego, ale wilkołacze fragmenty Trevora mogły wzbudzać więcej emocji, niż jak na razie było po nim widać. Obrócił głowę w jego stronę, wiedząc, że zanim rozpoczną oglądanie wspomnień, powinien jeszcze coś powiedzieć. Przez większość wcześniejszej rozmowy nie zależało mu tak na kontakcie wzrokowym jak teraz. To była...błahostka, ale chciał by Trevor to wiedział, a nie sądził by sam domyślił się tego z jego mowy ciała. - Dzięki, że się zgodziłeś. - powiedział łagodnie, a przynajmniej tak starał się brzmieć, bo choć sytuacja była taka sama jak pięć minut temu to zaczął w nim narastać pewien stres związany z ujawnieniem części siebie. W sumie może ciągle go czuł, ale wcześniej nie tak bezpośrednio? Wiedział, że to było możliwe, już nie raz zdarzało mu się nie rozumieć do końca co czuje, zwłaszcza w obecności Trevora. - Wydaje mi się, że możemy zacząć od twojego wspomnienia, skoro już trzymam je w dłoni. - spojrzał kątem oka na fiolkę ściśniętą przez swoje pobielałe kostki. Najwyraźniej ściskał ją intensywniej niż mu się wcześniej wydawało, przez co zdał sobie sprawę, że gdyby miał trochę więcej siły, pewnie szkło już jakiś czas temu rozpadłoby się na kawałki.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Opcja położenia się zdecydowanie przypadła mu do gustu co było widać w jego uśmiechu. Posłusznie dał się przyciągnąć na dywan i po chwili leżeli obok siebie. O ile Benjamin wolał użyć przedramienia za podparcie, Trev sięgnął sobie poduszkę. Seans to seans, tym razem prywatny choć minimalnie przypominający kino, do którego Benjamin jakiś czas temu go zaprowadził. Pokiwał głową, coś tam przytaknął pod nosem na wieść, że było to miejsce szlabanów. Absolutnie nie dziwiła go obecność Ike w tej historii choć musiał przyznać, że Ślizgon nie wyglądał na chętnego do psot przez tę swoją poważną minę. Sięgnął po jego rękę, gdy już leżeli w tej niewielkiej - acz cały czas wyczuwalnej - odległości. Dobrze, że dyskretnie splótł ich palce bowiem następne słowa chłopaka ujawniały ile go kosztuje ten dzień. - Pozytywne wspomnienia. Będzie miło.- obiecywał za ich dwóch i ich ręce ułożył sobie na brzuchu, bo tak było wygodniej. Niejako “podpiął się” pod źródło ciepła drugiej osoby. Pokój spowił półmrok, jakby już wyczuwał co się stanie. Nie podejrzewał aby Benjamin celowo szukał tak ujawniających sekrety miejsc więc nie dziwiło go, że był przejęty. Obserwowanie go w tym stanie było interesujące - poznawał co się z nim dzieje gdy chce podzielić się czymś prywatnym. Czuł się wyróżniony, że to padło na niego choć przecież za moment pokaże Benjaminowi to, czego nie pokazywał nawet Holly i Cedowi. - Czas zrekompensować przebieg niektórych rozmów.- wszak obiecywał, że będzie próbował nadrobić tymi lepszymi wspomnieniami aby więcej łączyło ich przyjemnych dni a nie tych trudnych, gdzie nie potrafili się dogadać. Skoro obaj tu są to znaczy, że będą próbować dalej pomimo napotykanych przeszkód. Pokiwał głową i poczekał aż myślowa smuga zostanie uwolniona. Dostrzegł kątem oka jego zbielałe knykcie jednak nie pomógł mu z tą małą czynnością bo to od Benjamina zależało przy którym oddechu uwolni ten mały sekret. Nie mówił nic, gdy czekał ani wtedy, gdy sufit zasnuł obraz w barwach żółtych, niebieskich i szarych, co było pierwszą częścią wilkołaczego życia - daltonizm.
Wspomnienie przedstawiało go w ruchu, biegł na czterech łapach, a widok mieli z perspektywy pierwszej osoby. Mogli usłyszeć wyraźny dźwięk mocno odbijających się od ziemi kończyn, gdy mknął ciemnym lasem. Opadał miękko acz głośno na ziemię, czasami łamał gałązki lub przeskakiwał krzewy lub głazy. Sądząc po dynamice zmiany otoczenia, przemieszczał się szybko, dobre pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Dyszał tak, jak dyszy dzikie zwierzę podczas polowania choć tutaj nie szukał jedzenia. Padał deszcz a “wzrok” dostrzegał wyraźnie każdą opadająca przed ślepiami kroplę. Była szara lecz odbijała światło widniejącego z boku pełnego księżyca. W pewnym momencie leśna okolica się zmieniała a wilkołak zatrzymał się nad klifem - tym położonym w Dolinie Godryka, gdzie latem jest pełno turystów. Sądząc po zmianie poziomu widzenia i powolnemu cofaniu się znad krawędzi klifu można było spodziewać się… skoku. Istotnie, rozpędził się i z dziką sprężystością skoczył… prosto na drzewo, w które wbił potężne pazury, na które teraz wilkołak patrzył - a co za tym idzie oglądający je również Benjamin. Łapy miał duże, włochate, silne, a pazury wbite głęboko wszak ryły mocno w drzewie i dosyć szybko wyhamowały zsuwanie się o te kilka metrów. Oparł się wygodnie o dolną gałąź i wygiął między liśćmi, aby wyjrzeć z tej perspektywy na świat - widział z bardzo wysoka uśpione miasteczko Doliny Godryka. Po paru chwilach obraz wypełnił srebrzysty blask, a przed ślepiami wilkołaka przemknął patronusa w postaci Jastrzębia. Usiadł obok pyska wilkołaka oraz przemówił ludzkim tembrem osoby dojrzałej i rozbawionej: “Polujesz na memortki, groźny wilkołaku? Złaźże synu na dół bo straciliśmy cię z oczu. Nie będę cię ganiać na miotle”. Z gardła wilkołaka wydobył się dziwny dźwięk - coś na kształt charkotu i szczeku, co miało być też rozbawieniem. Machnął pazurem na patronusa, który bez problemu uniknął ciosu a sam wilkołak zaczął złazić z drzewa. Przez chwilę wspomnienie zafalowało, co sugerowało pominięcie nudnego (a może kiepskiego?) powrotu na ziemię. Obraz powrócił gdy wilkołak stał wśród drzew, w cieniu. Tak, stał, na dwóch łapach bo nagle krzewy były śmiesznie niskie. Wydawało się, że był ogromny choć trudno było stwierdzić ile ma metrów w tej pozie. Nie ruszał się, nie dyszał tylko patrzył przed siebie. Pokój wypełnił dźwięk kilkunastu niegłośnych uderzeń - bicie cudzych serc, przyspieszone, ale rytmiczne. Po paru sekundach ten dźwięk ujednolicił się, zsynchronizował ze sobą i wybijał ten sam rytm… wydawało się, że to melodia. Zza krzewów wyłoniło się kilkanaście lunaballi, złoto - niebieskich tańczących po szarym, wydeptanym trawiastym okręgu, na dzikiej polance. Ich futerka błyszczały, a ogromne świecące oczy były najbardziej wyraziste ze wszystkich barw. Przeskakiwały między sobą, tworzyły dziwne piruety, wydawały z siebie przyjemne dla ucha miękkie dźwięki. Padało na nich jasne światło księżyca, które wilkołak właśnie obejrzał - świeciło prosto na swe ukochane dzieci, te dobre, miękkie, zaczarowane. Obserwował więc taniec, widząc jaki to rzadki widok. Wydał z siebie przyjemny pomruk. Tańczyły a natura wokół nich wydawała się upiększać i odżywać. Obraz skończył się na ich gwałtownym zatrzymaniu- co mogło sugerować, że wilkołak został wyczuty. Ostatnia fala wspomnienia rozlała się po suficie i wtedy Trevor przesunął ich splecione dłonie do okolicy swojego serca, które dudniło teraz bardzo mocno, co Benjamin miał wyczuć. Wilkołak, wciąż spoglądający na świat z niższego poziomu, podchodził powolnym krokiem w kierunku Jeziora Niezwyciężonego. Słyszał dźwięk ptaków, szmery i syki różnych żyjątek trzymających się na solidny dystans od drapieżnika. Z drugiego krańca jeziora czmychnęło w popłochu kilkanaście łani i jeleni, a błyszcząca i niezmącona tafla mieniła się w blasku nocy. Podszedł i pochylił się nad nią chcąc ugasić pragnienie. Przez kilka sekund widział swoje odbicie - z powodu daltonizmu głowa i pysk były zabarwione ciemną szarością lecz za to ślepia były intensywnie żółte i dzikie a sam wyraz pyska - zwłaszcza ten wywalony na bok wielki jęzor - mówiły, że niedawno biegł i był zmęczony. Wokół szyi i karku miał nadzwyczaj dużą gęsta porcje futra, a każdy pęk sierści był roztrzepany i lekko wilgotny. Gdy dotknął tafli wody nosem, pojawił się dźwięk chlupotania gdy pił. Tym samym obraz powoli wygasał aż zniknął odsłaniając na powrót sufit.
Wypuścił powietrze z płuc gdy wszystko się skończyło. Na szczęście pokój nie zapalał samoistnie świateł i cały czas panował przyjemny półmrok. - Chyba wyszły trzy w jednym i to zanim uznałeś, że pokażesz mi aż tyle swoich.- odkrył, że mówi głosem zabarwionym chrypką. Obrócił głowę w jego stronę aby w końcu, po tych kilkunastu minutach zobaczyć wyraz jego twarzy. Czy to było to, co chciał ujrzeć? Poznał jedyną przyjemną część likantropii i to oczami leżącego obok niego chłopaka.
Wiedział, że ta chwila musiała nadejść. Dłoń, która kurczowo trzymałą wcześniej fiolkę, poruszyła się, kciuk podważył zakrycie szklanego cylindra i po chwili wspomnienie uleciało w górę, jego widok by wykonturowany półmrokiem pomieszczenia. Najwyraźniej samemu wiedziało gdzie powinno się znaleźć, bo po chwili rozpłynęło się na suficie w tafle światła, z której zaczęły wyłaniać się obrazy. Niebieskości, szarości i żółcie na obrazie nie były tym czego spodziewał się Benjamin, ale po pierwszej sekundzie doszedł do wniosku, że ma to absolutny sens, bo zwierzęta inaczej odbierają kolory niż ludzie. Szybko jego oczy przyzwyczaiły się do tej kolorystyki, gdzie nie gdzie dopowiadając sobie jakie kolory powinny znajdować się. Benjamin nie miał zmysłu artystycznego, nie potrzebował barwnych ujęć by rozumieć obraz przed sobą, nie chciał nawet skupiać się na tym co powinno być inne niż na obrazie. Jego uwagę czasem przyciągały konkretne elementy, ale poza tymi chwilami przyjmował historie ukazaną na ekranie całościowo, starając się zrozumieć grające w niej zachowania, emocje i reakcje. To one były powodem dlaczego złożyły te propozycje Trevorowi i to, przez te wszystkie dni, się nie zmieniło. Chciał pojąć dzikość ujętą w skoku z klifu, której impuls najwyraźniej Trevor miał wciąż w sobie, bo wzdrygnął się na widok tej sytuacji. Benjamin nie spodziewał się, że wilkołak będzie potrafił poruszać się po drzewie. W dodatku w całej tej sytuacji wydawał mu się wyjątkowo rozumny i opanowany, zupełnie inny od wściekłej bestii, którą przedstawiało wiele źródeł. Słyszał i widział komunikacje, którą przemieniony Trevor nawiązał z patronusem, wydała mu się ona niezmiernie ciekawa. Nie wiedział na ile w wilkołaczej formie Trevor jest w stanie formułować myśli, ale na pewno przerosło to Bazorego najśmielsze oczekiwania. Patrzył dalej, przyswajając obrazy w lekkim napięciu. Tańczące lunabelle był pięknym widokiem, czuł, że to pewnie z tego powodu Trevor chciał się z nim tym podzielić. Ben, gdyby nie był zajęty analizowaniem wspomnień, pewnie mocniej doceniłby wrażliwość krukona. Patrzył, nie dając swojemu ciału przestrzeni na emocjonalne reakcje, które mogłyby sprawić, że Trevor odczuje jakikolwiek dyskomfort. Oddychał głębiej, zwłaszcza gdy jego ręka została przyciągnięta na wysokość intensywnie bijącego serca. Czuł, że stanie się wtedy coś ważnego i nie pomylił się. Odbicie, które ukazało się w tafli wody było przerażające... i piękne jednocześnie. Benjamin nie potrafił ocenić skąd u niego pojawił się podziw piękna i majestatu tego oblicza wilkołaka. Nawet przez myśl mu przeszło, że skoro tak jest to może rzeczywiście coś z nim nie do końca w porządku. Rozumiał, że w miejscu szarych plam mogły znajdować się te bordowe i brązowe z krwi, ale nie było to coś, szokującego. Wiedział, że wilkołaki polują, a tam gdzie są ofiary tam jest i krew. Najciekawsze okazało się dla Benjamina spojrzenie wilkołaka, bo czuł w nim obecność Trevora. Groźną, czujną i dziką, a jednak na swój sposób znajomą. Obraz rozpływał się, a Benjamin żył myślą, że wiele z jego odczuć może nie być takimi, jakich Trevor oczekuje. Sądził, że każda inna osoba widząca to co on odczuwała by panikę lub strach. On wiedział, że te wszystkie emocje byłyby na miejscu, jednak nie czuł ich w sobie. Trevor po seansie spojrzał na niego, a on za zasłoną zamyślenia i uwagi chował zachwyt nad tym jakie te wspomnienia na swój przerażający sposób były piękne. Przez te sprzeczność, która się w nim zrodziła, nie wiedział co powiedzieć. Chciał mimo wszystko coś zrobić, by dać do zrozumienia Collinsowi, że widział, zrozumiał i akceptuje ten jego aspekt. Splecione ręce przysunął do swoich ust, po czym ucałował wierzch dłoni Trevora. Te samą dłoń, która przecież jeszcze nie tak dawno na obrazie miała sierść i pazury. Usłyszał komentarz Trevora i cieszył się, że to nie on zaczął ponowną rozmowę między nimi. Dalej obawiał się tego, że jeśli opowie mu o swoich odczuciach to zostanie uznany przynajmniej za sadystę. - To coś złego? - zapytał, chcąc zgubić temat swoich odczuć zanim nie będzie pewny jak je przedstawić Collinsowi. - Gdyby było jedno, postąpiłbym dokładnie tak jak planowaliśmy. - chciał utwierdzić go w przekonaniu, że nie oczkuje od niego tyle samo co miał dać od siebie. Wiedział, że te wspomnienia nie mają tej samej emocjonalnej wagi. Trevor podzielił się z nim częścią swojego sekretu. W zamian poprosił Bena o wspomnienia związane z pasją, której nigdy nie ukrywał. Już we wcześniejsze dni ta nierówność go uderzała, a teraz działo się to ze zdwojoną siłą, przez co do puli rozważań doszło dodatkowe pytanie o to co mógłby z tym jeszcze zrobić.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Mnóstwo wysiłku kosztowało go zaniechanie tych wszystkich pytań, które cisnęły się na usta zaraz po tym, gdy zniknął ostatni blask jego wspomnienia. Prawdopodobnie miał je wymalowane w spojrzeniu lecz pilnował aby przez usta nie przecisnęło się ani jedno. Być może był teraz nadgorliwy jednak nie chciał domagać się komentarzy skoro druga osoba mogła potrzebować czasu aby wszystko przeanalizować, przefiltrować i przede wszystkim w zaciszu własnego umysłu dotrzeć do ostatecznej opinii na temat obejrzanych obrazów. Sądząc po tym ścisku w trzewiach przejmował się tą sytuacją bardziej niż z początku myślał. Pokazał Benjaminowi coś bardzo osobistego, co było dowodem rosnącego zaufania. Widział na jego twarzy niewymówioną potrzebę przyswojenia tych informacji na swoje własne sposoby. Został pocieszony tym pocałunkiem i dzięki temu udało mu się uzbroić w jeszcze trochę cierpliwości. Przez chwilę delektował się tą niemą odpowiedzią. Najwyraźniej Benjamin nie wystraszył się tego co zobaczył. Cieszył się więc, że dobrał takie a nie inne doświadczenie. - Nie, to nic złego. Jestem zaskoczony oglądając siebie poza własną głową. - odpowiedział bo to jednak nowe doświadczenie. Samo wyciąganie wspomnienia było nietypowym uczuciem, robił to pierwszy raz i to dopiero po przeczytaniu instrukcji w książkach. - To ciekawsze niż kino. Utożsamiam się z bohaterem i dałbym najwyższe noty za jakość kolorów. - dał radę nawet sobie z siebie pożartować. Musiał w jakiś sposób wyregulować ten stres więc zdystansowanie się do siebie w jednym zdaniu było naturalną reakcją. -Szkoda, że wspomnienia nie są w stanie oddać wachlarza zapachów. To jest dopiero czad. - uśmiechnął się lekko, dopowiadając o tym, czego brakowało w obrazach.
Pomimo tego, że Trevor nie zadawał pytań, czuł ciężar jego spojrzenia na sobie. Wiedział, że to oczekiwanie na jego opinie jest w pełni uzasadnione i w zasadzie, to tylko jego wina, że ta chwila przeciąga się. Konieczność wypowiedzenia się narastała. Mięśnie policzków i żuchwy zesztywniały mu ze stresu. Każde słowo które wypowie o tym co widział będzie miało ogromne znaczenie. To go przytłaczało, ale nie zamierzał się temu poddać. Obrócił całą sylwetkę na bok, w stronę Trevora, podparł się na łokciu by lepiej go widzieć. Słyszał wypowiedziany przez niego żart, który był całkiem trafny, komentarz o zapachach, ale nie odpowiadał na niego. W głowie formułował swoją wypowiedź. - To było niezwykłe. - zaczął, lecz słysząc swój zestresowany ton, odchrząknął. Nie chciał tak brzmieć, w końcu już trochę czasu na przemyślenia dostał i w zasadzie był pewien dalszych słów. - Nie podejrzewałem, że masz wtedy w sobie tyle świadomości i, że będę w tym tak bardzo widział twoją obecność. - dla Bazorego to na prawdę nie było wcześniej takie oczywiste i sądził, że to dobra rzecz do skomentowania.- Wybrałeś idealne wspomnienia, pokazujące bajeczny aspekt tego co wtedy przeżywasz. Miał świadomość, że powinien powiedzieć mu więcej, ale nie zdobył się na odwagę. Nie chciał być postrzegany w sposób, w który sam by siebie w takim momencie postrzegał. Pochylił się by pocałować go w sam środek ust, by może w ten sposób pozwolić sobie nie być do końca szczerym. To wszystko było dziwnie sprzeczne. Na co dzień lawirował w morzu słów z których wybierał te zgodne z tym co chciał przedstawić. Teraz dał by wiele by słowa dobrze opisujące jego odczucia same przyszły, niewyselekcjonowane. Bycie szczerym to najwyraźniej taka sama umiejętność jak krętactwo, tylko w tej drugiej miał kilkanaście lat więcej wprawy. Ponownie położył się na plecach, wiedząc, że kolejne wspomnienie które zobaczą będzie dużo prostsze. Czuł, że dla niego będzie ono wręcz żenujące, ale wiedział, że pierwszy moment, który pamiętał związany z radością z tworzenia eliksirów był tym co, choć nie było nietypowe lub niezwykłe, było jego punktem zero na drodze w tej dziedziny. Sięgnął po różdżkę i wolnym ruchem, wyprowadził błękitną stróżkę w górę.
Patrzyli w sam środek cynowej miski do której Ben radośnie wkładał wszystko co wpadło mu pod rękę. Miał na stoliku obok kilka suchych ziół, jeśli ktoś miał wprawne oko bez problemu mógł w nich dostrzec kłaposkrzeczki, glicynie, mięte i cynie, ale to mu nie wystarczało. W ferworze zabawy wybiegł przed dom, zerwał liść paproci, babki lancetowatej i mlecza, po czym ponownie wbiegł do kuchni ile sił w nogach. Jego ręce były całe pobrudzone ziemią, trawą i gliną z podwórka. Wrócił zdyszany, a w głosie w którym odpowiadał Whinky na jej przestrogi, było wiele radości. Ponownie znalazł się w kuchni, gdzie zaaferowany włożył wszystko, po czym podbiegł do kranu i nalał do niej gorącej wody. Miska stała w zlewie, a w niej kolory zmieniały się mieniły i pryskały. Działo się coś magicznego, widział tęczowe smugi rozchodzące się z liścia paproci, gasnące na mięcie i kwiatach. Wydawał z siebie dźwięki zdziwienia i zaciekawienia, a gdy nachylił się nad miską by dłonią spróbować odsunąć kilka źdźbeł trawy, które też się tam zawieruszyły, zawartość miski z impetem uderzyła go w twarz, zupełnie jakby nie chciała być przez młodego Benjamina dotykana. Choć woda wcześniej parowała to nie było widać w obrazie śladów paniki czy bólu. Niezwłocznie znalazła się przy nim Whinky i choć spojrzenie miała groźne, nawet jak na skrzata, to również wyglądała na rozbawioną. Pociągnęła, wtedy jeszcze jej wzrostu, Benjamina do łazienki. Już w progu drzwi, widział swoje odbicie w lustrze. Eliksir zabarwił jego twarz i przednie włosy wszystkimi kolorami tęczy. Podbiegł do niego zaaferowany, stanowczo protestując gdy skrzatka sięgnęła po gąbkę, której użycie nic nie dało. Zamknięcie oczu by uchronić je przed mydłem skończyło to krótkie, ale dość słodkie wspomnienie.
Przypomnienie tego jakim radosnym dzieckiem potrafił być wcale nie sprawiło, że uśmiech pojawił się do jego twarzy. Przypomniał sobie jak szybko ten okres minął, a w raz z nim powoli stawał się sobą, takim jakiego teraz zna go Trevor. Sądził, że z tym dzieciakiem pewnie lepiej byłby się w stanie dogadać niż z tym, kim teraz jest. Nie komentował, nie chcąc powiedzieć czegoś smutnego. Czuł, że po stresie, który Collins przeszedł pokazując mu swoje wspomnienie, potrzebna im chwila na popatrzenie na coś pozornie wesołego.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Wzbraniał się przed zrozumieniem, że nalega spojrzeniem. Lada moment miał odwrócić wzrok z powrotem na jaśniejący sufit jednak ruch obok przykuł jego spojrzenie znów na twarzy Benjamina. Rozplątał ich palce aby knykciem przesunąć po jego ściśniętej żuchwie; ten detal rzucał mu się w oczy, a chciałby rozluźnić ten spięty obszar jego twarzy milionem pocałunków. - Duża kontrola i samoświadomość dzięki akonitowi i pięćdziesięciu przemianom... choć głównie dzięki eliksirom.- odpowiedział ciepło, dopiero teraz ciesząc się, że mógł się podzielić tą jedyną pozytywną stroną likantropii. Musiał usłyszeć jego komentarz aby natężenie powietrza w jego płucach znacząco zelżało. Nie potrafił odpowiedzieć zwięźle na jego komentarz bo nie dało się opisać tego wspomnienia w paru zdaniach. Każdy aspekt tego, co było widoczne zasługiwało na oddzielny akapit opowieści. W jego spojrzeniu widać było coś na kształt ulgi i bycia pocieszonym. Zignorował przeczucie, że Benjamin czegoś nie dopowiedział skoro tak starannie warzył słowa zanim mu je przedstawił. - Dzięki takim plusom i pełnemu wsparciu z różnych stron tak naprawdę nie oszalałem ani nie wpadłem w depresję.- zamknął oczy gdy chłopak pochylał się do drugiego pocałunku. Oparł knykcie przy jego podbródku próbując zatrzymać go przy sobie na jeszcze chociaż dwa pocałunki. Wystarczyło by poczuł narastającą ekscytację więc dobrym pomysłem było powrócenie uwagą do wspomnienia. Zapatrzył się na sufit, w pełni skupiony na tym, co widzi. Z początku nie rozumiał, że patrzą na środek miski; potrzebował krótkiej chwili aby zorientować się co do umiejscowienia czasowego wspomnienia. Małe, smukłe rączki dziecka były dla niego zaskoczeniem - ile musiał mieć wtedy lat? Osiem? Nie rozpoznawał chyba żadnego zioła wpadającego do naczynia, wszystkie wydawały mu się identyczne. Oglądając coraz to pojawiające się rośliny zaczynał też odczuwać zaciekawienie co do efektu końcowego. Uśmiechnął się widząc młodszą wersję Benjamina w odbiciu lustra, do tego kolorowego. Na skrzatkę zwrócił uwagę tylko i wyłącznie dlatego, że jej obecność i troska względem młodego czarodzieja były nadzwyczajne. Czyżby Beverly nawaliła jako matka skoro w tak ważnym wspomnieniu nie było jej widać? Obraz szybko się skończył a jego spojrzenie od razu znalazło się na profilu dorosłego już, chłopaka. - Cały czas masz takie błyszczące oczy gdy coś warzysz? - wymsknęło mu się zanim pomyślał. Na moment zapomniał o swoim prywatnym autozakazie zadawania pytań. Zważywszy, że ostatnie towarzyszenie przy warzeniu eliksiru niemalże przespał, nie pamiętał zatem jego miny. Teraz, gdy spoglądał na niego i jednocześnie miał w pamięci duże i wesołe oczy młodszej wersji zauważał kilka istotnych różnic. - Nie pamiętam żebyś uśmiechał się tak, jak wtedy przy tym lustrze.- zauważył ruch swojej dłoni szukającej jego ręki. Tym razem nie splótł ich palców a jedynie ścisnął je i przytrzymał w zamknięciu swoich.
Wspomnienie minęło, a wraz z nim pojawiło się pytanie Trevora. Wiedział, że w końcu się jakieś pojawi. Był mentalnie przygotowany na rozsądną ilość pytań na tym spotkaniu, w dodatku nie zdawał sobie sprawy, że stłamsił ciekawość w Trevorze, co gdyby wiedział, uznałby za swoją porażkę. Gdy ostatnie dźwięki pytania wybrzmiały w pokoju, odwrócił się do Collinsa, by na nie odpowiedzieć. - Możliwe, nie jestem pewny. Jak przyjdziesz mi poprzeszkadzać to się dowiesz. - powiedział lekko ironicznie, dając sobie trochę więcej swobody niż wcześniej, odganiając tym smutki, które gdzieś dalej w nim majaczyły. Dla Benjamina to, że Trevor towarzyszyłby mu w tych czynnościach było akurat dość pozytywną myślą. Co prawda spodziewał się, że ponownie mógłby zasnąć, ale na to akurat nie miał wpływu. Dostrzegł, że Trevor mierzy go wzrokiem i sądził, że doszukuje się w nim śladów chłopca ze wspomnienia. Nie dziwił mu się. Sam był świadom jak bardzo jest niepodobny do młodszego siebie. Przynajmniej odbicie w lustrze jasno pokazywało, że to jego buzia i jego wspomnienie. W innym przypadku Trevor mógłby z czystym sumienie oskarżyć go o oszustwo. - Ja też nie. - nie potrafił odpowiedzieć inaczej niż nieco zbyt poważnym, jak na tamten moment, krótkim zdaniem. Czuł rękę, która mocna obejmowała jego dłoń, jakby chciała uchronić go przed tym stwierdzeniem, było jednak już za późno przynajmniej o jakieś dziesięć lat. Przez myśl mu przeszło, że skoro nawet rozmowę o pozytywnym wspomnieniu potrafił swoją osobą zepsuć to, to co będzie, gdy pokaże mu jakieś mniej wesołe? Na pewno będzie bardziej do niego pasowało, ale czy nie sprawi, że Collinsowi odechce się żyć? Lubił jego wewnętrzne światło, nie chciał go sobą gasić, a jednak odnosił wrażenie, że wyłącznie tak na nie działał. - Gotowy na drugie wspomnienie? - zapytał by mieć pewność, że tamto zostało przez nich dostatecznie omówione by mogli skupić się na kolejnym. Wcześniej był pewien, że właśnie to wspomnienie powinien pokazać, zamierzał się z nim kilka dni, ale teraz, widząc swój wpływ na Trevora, nie był już taki pewien. Potrzebował chwili by ocenić sytuacje.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Coś w jego spojrzeniu się ożywiło na wspomnienie obiecanego przeszkadzania w trakcie warzenia eliksirów. Skoro tak stawiał sytuację to gotów był iść już teraz lub za jeden moment, poświęcić wolne popołudnie w imię nauki… aby mógł sprawdzić jak bardzo mógłby utrudniać koncentrację i przy okazji świadomie szukać w jego mimice tej fascynacji widzianej na twarzy małoletniej wersji Benjamina. - Sprawdzimy jak sytuacja przedstawia się obecnie. Wespnę się na moje wyżyny obserwatorstwa.- odnosił wrażenie, że Benjamin jest niezadowolony z przedstawionego wspomnienia co znacząco koligowało mu z rolą pomysłodawcy dzisiejszego przedsięwzięcia. Poprawił poduszkę pod głową i zapisał w pamięci jego odpowiedź. - To muszę się postarać żeby ono wróciło.- oznajmił, zastanawiając się czy właśnie nie nałożył na siebie “pracy domowej” czyli wymyślenia sposobu aby doprowadzić Benjamina do rozbawienia. Teraz on obrócił się na bok, przodem do chłopaka. Szukał jego wzroku i znajdował tam potwierdzenie swoich przypuszczeń. - Bardzo stresujesz się tym wspomnieniem. Chyba rzadko się takimi dzielisz?- szukał w jego reakcji niewypowiedzianych na głos słów. Skinął głową jeśli chciał od razu przejść do prezentacji i pominąć etap rozmowy. Nie czuł się jednak komfortowo zostawiając wszystkie obrazy i uczucia bez żadnego słowa. Czasami gesty nie były wystarczające, przynajmniej w jego odczuciu. Znać słowa a usłyszeć je od drugiej osoby stanowią znaczącą różnicę. - Co mi pokażesz?- wydawało mu się, że krótkie wprowadzenie we wspomnienie mogłoby choć trochę umniejszyć stresom i niepewności. Nie podejrzewał go jednak o tchórzostwo więc nie sugerował wycofania się z układu.
Zastanawiał się czy "wyżyny obserwatorstwa" odnoszą się do obserwowania jego zachowania i skupienia podczas pracy czy jednak inny aspektów, czysto fizycznych, ale postanowił tego nie skomentować. Widział przecież, że Collins się stara i musiał świadomie pozbywać się obaw, że będzie traktowany przez niego jak wazon - ładny na zewnątrz, pusty w środku. Ciężko było mu pozbywać się raz zakorzenionych myśli, ale może lepiej by akurat tego dzisiaj nie roztrząsali. W końcu potrafili się dogadać i skoro Trevor dawał od siebie dużą dawkę opanowania to Benjamin mógł do tego dołożyć nie popadanie w swoje lęki. Nie było to na pewno tak jednoznacznie widoczne jak starania Collinsa, ale sądził, że zostanie mu to wybaczone. Kolejne słowa które usłyszał wywołały w nim łagodny uśmiech. Wiedział, że powrót tamtego chłopca nie był już możliwy. Potrafił się śmiać, żartować czy dobrze bawić, ale już nie w ten sam sposób co kiedyś. Okres dziecięcej fascynacji rządził się swoimi prawami, dawał zupełnie inne doświadczenia i emocje, niż te na które byłby się w stanie zdobyć teraz. Doceniał intencje Collinsa, nie zdecydowanie nie zamierzał go nigdy rozliczyć z wypowiedzianych słów. - Niczego nie musisz, możesz. - poprawił go, chcąc przekazać mu w ten sposób, że nie oczekuje od niego aż takich starań. - Nie pokazałem ci tego byś próbował coś we mnie zmienić. Chciałeś zobaczyć od czego zaczęła się moja pasja. - dodał dla jasności, tłumacząc w ten sposób swój brak oczekiwań. Czuł się z tym źle. Chciał dostać znak, że Trevor również go akceptuje takim jakim jest, ale nie sądził by w zaistniałej sytuacji to było możliwe. Poczuł tego gorzki smak. - Nie rzadko, nigdy. - kolejne sprostowanie pojawiło się między nimi. Wiedział, ze jednocześnie jest ono nieprawdą, bo przecież właśnie to robił. - Nie posiadam potrzeby opowiadania o sobie. - by nie powiedzieć, że posiada potrzebę trzymania języka za zębami. Spokojniej się śpi, wiedząc, że nikt cię nie zna, nie może cię skrzywdzić posiadaną wiedzą czy po prostu wykorzystać jej do swoich celów. Chciałby nie podejrzewać o to również Trevora, ale podskórnie czuł, że przy pierwszej kłótni dowie się, że jest najgorszą wersją z wszystkich, które we wspomnieniach zobaczył. Patrzył na Trevora i zdawało mu się, że pomimo dostania przyzwolenia na pokazanie kolejnego wspomnienia, wydarzyło się coś w nim, czego nie rozumiał. Nie zamierzał wróżyć, zgadywać czy się domyślać, skoro mieli rozmawiać szczerze. - Wyglądasz jak by cię coś ugryzło. Co się dzieje? - zapytał z zaciekawieniem, zamiast odpowiedzieć na pytanie o kolejne wspomnienie. Ono mogło poczekać. Usiadł by dać Trevorowi do zrozumienia, że nie wrócą do seansu zanim nie rozmówią się.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Uśmiechnął się lekko wobec tego sprostowania jednego słowa. Czepiał się lecz miał prawo wszak sam nie był lepszy i potrafił zwracać uwagę na detale wypowiedzi, domagając się ich dokładnej poprawy. Byłby hipokrytą gdyby teraz zareagował inaczej niż uśmiechem na poprawianie słówek. - W porządku. - obserwował jak lekkie ukłucie w okolicy serca dźga go raz za razem gdy zdaje sobie sprawę, że pomimo prób opanowania się i nie popadania w zbyteczne wybuchy entuzjazmu, palnie czasem coś, co Benjamin zinterpretuje na jego niekorzyść. Jeszcze kilka takich ukłuć a zacznie podejrzewać, że ten jego ekstrawertyzm to pomówienia i tak naprawdę nie potrafi rozmawiać z ludźmi skoro z tym, na którym mu zależy, nie wychodzi. - Zauważyłem ale jeszcze nie rozumiem dlaczego wolisz trzymać siebie w sekrecie. - a miał nadzieję, że kiedyś się dowie... o ile kiedyś zasłuży na taką dozę zaufania. Starał się być odpowiednią osobą do powierzenia prywatnych wspomnień. To, że jemu było łatwo podzielić się wilkołaczymi obrazami wcale nie znaczy, że druga osoba zrobi to z lekką ręką. - Spokojna głowa, nie będę z ciebie wyciągać na siłę. Nie o to chodzi w poznawaniu. - zaczynał się niezdrowo fiksować na pilnowaniu w doborze odpowiednich słów. Najwyraźniej intuicja Benjamina to wyczuwała bo zaraz to chłopak usiadł - miał ochotę jęknąć na ten widok - a minę miał taką, że czas rozłożyć pytanie - oraz odpowiedź - na czynniki pierwsze i na świeżo to rozpracować. Na końcu języka miał żartobliwą odpowiedź lecz mina Benjamina nie zachęcała do próby rozbawienia go. Usiadł a kłucie w okolicach mostka towarzyszyło teraz każdemu oddechowi. - Tylko się tobie przyglądam bo widzę jakie to dla ciebie ważne. - nie żartował, zachowywał powagę choć w innej sytuacji dawno by już próbował obrócić wszystko w żart. Nie powie mu przecież, że w imię spokojnego dogadywania się zaczynał gryźć się w język skoro potrafił jednym zdaniem doprowadzić go do zimnej, spokojnej wściekłości. Nie chciał tego spieprzyć więc pytanie Benjamina wydawało mu się alarmujące - powiedział coś w złym tonie? minę miał nietęgą? pomyślał o czymś a oczy miały czelność to ujawnić?
Słowa Trevora, choć pozornie neutralne i absolutnie normalne, budziły w nim zaniepokojenie. Dlaczego? Nie takiego Trevora znał. Na co dzień pamiętał go jako osobę otwartą i zadowoloną z poznawania. Wcześniejsze wrażenie o zgaszeniu jego iskry było wręcz namacalne. Benjamin miał w tym momencie do siebie pretensje, że nie zauważył tej zmiany wcześniej. Od początku spotkania Collins nie żartował, nie pytał, nie odpowiadał za dużo. Był cieniem samego siebie. Rozumiał, że spotkanie miało dość specyficzny charakter, ale... czy na pewno aż taki by zmienić go do tego stopnia? Wilkołacze wspomnienia wywołały w Trevorze odrobinę emocji, pamiętał jeszcze, że komentował tam, chcąc żartować, a on zbyt zajęty własnymi myślami, nie zareagował. Potrzebował chwili by przeanalizować resztę ich rozmowy, wspominając każde słowo, które przypomniał sobie, że wypowiedzieli. Usiadł inaczej, bliżej Trevora by móc go objąć od tyłu, przytulić i nie być celem jego spojrzenia. Nie podejrzewał, że brak bliskości był powodem tak wielkiej zmiany, ale sądził, że jeśli ma poruszyć temat to powinien być blisko. Zastanawiał się czy ta dziwna zmiana sprawi, że Trevor zareaguje inaczej niż zawsze na rozmowy dotyczące jego. Z drugiej strony... Może to ich wina? Benjamin zastanawiał się czy już na spotkaniu w żądlibusie nie złamał czegoś w nim. Nie potrafił jeszcze sformułować końcowych wniosków. - To chyba nie to. - stwierdził łagodnie, nie chcą wywoływać gwałtownych emocji już na samym początku wypowiedzi. Chciał mu dać od siebie jak najwięcej wsparcia, by prościej mu było. Splótł ich palce, jak wcześniej, zakrywając swoją dłoniom jego. Potrzebował podejść do tematu łagodnie, jeśli nie chciał rozlewu emocji i kolejnych gorzkich słów. - Rozumiem, że ja jestem ponury. Często tak mam, nawet jeśli zakrywam to ironią lub grą słów. - próbował naprowadzić go na temat, który chciał poruszyć. Myśli o stresie związanym z pokazywaniem swoich wspomnień uszły gdzieś w zapomnienie, przestały być ważne. W zasadzie każde własne odczucie byłby teraz w stanie odłożyć na bok, jeśli w rezultacie miałoby to im ułatwić rozmowę. - Jaki jest twój powód? - nie wiedział czy jest to jednoznacznie jasne pytanie, ale dawało ono najwięcej przestrzeni na odpowiedź, przez co je wybrał. - Uprzedzam, nie dam się przekonać, że wszystko w porządku. - nie był w tym stanowczy, zły czy chłodny, tylko po ludzku zmartwiony. Nie emanował tą emocją na tyle by była przesadzona, ale chciał by była słyszalna w jego głosie. Sądził, że to mogłoby pomóc im porozmawiać. Nie dostrzegał w tamtym momencie, co mógł jeszcze zrobić by dowiedzieć się skąd ta ogromna zmiana w jego zachowaniu.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Przecież wszystko jest takie jak miało być - w porządku. Dlaczego więc Benjamin coś wyczuwał i domagał się odpowiedzi? Powinien być uspokojony, a tym bardziej czuć się bezpiecznie przy osobie, która stara się go niczym nie przytłaczać - jest, słucha, obserwuje, gotowa poznać i zapamiętać. Nie wychodziło może to tak, jakby chciał ale i tak poświęcał mu mnóstwo uwagi, ignorując wszystkie potencjalne drobne niedogodności jakby chociażby zbyt zwięzły komentarz na temat tego, co zaprezentował w fiolce. Dawał czas... jemu... sobie... obiecał wszak, że nie będzie dupkiem. Nie chciał być dupkiem, mimo że wiele wskazywało na to, że ma solidny potencjał na to miano. Wstrzymał na moment oddech gdy Ben od razu zmienił miejsce - myślał, że wstaje po to, aby przerwać cały ten proceder. Tym większe było jego zaskoczenie objęciem. To rozlało po nim przyjemne uczucie ciepła i obecności, zdecydowanie bardziej dobitnej niż zwykłe splecenie rąk. Na moment zamknął oczy i delektował się większym źródłem ciepła. To było tak przyjemne, że mógłby spędzić resztę popołudnia właśnie w ten sposób. - Jestem ponury? - zapytał, smakując to dziwne słowo, którym nigdy by siebie nie określił. Co zrobił po drodze nie tak, że zasłużył na takie miano? Nie widział już jego twarzy lecz teraz mu to tak bardzo nie przeszkadzało gdy czuł jego policzek na barku. Bardzo podobała mu się taka bliskość i nie planował wykorzystywać jej do rozbudzenia tłumionej gorączki ciał. To, że tak planował nie znaczy, że tego chciał. Kłucie w okolicach serca przybrało na sile i przypomniało ten rozrywający ból podczas rozmowy w Żądlibusie. Nie chciał tego poruszać. Gotów był pierwszy raz w życiu stchórzyć bo przecież według planu miało być wszystko w porządku - przyszli zajrzeć do swojej przeszłości aby połączyło ich coś więcej niż kontakt fizyczny i kilka trudniejszych do rozwiązania rozmów. Przez moment się nie ruszał i myślał co robić, jak się wykaraskać z podejrzeń, że coś jest nie tak. Moment okazał się minutą, a minuta zbyt długim okresem milczenia zanim zorientował się, że mogło to wzbudzić niepokój. - Chcę cię słuchać i nie przerywać żebyś nie musiał się stresować bardziej niż to konieczne przed dzieleniem wspomnieniem. Sam powiedziałeś, że to dla ciebie coś nowego. - nie wiedział czy ta odpowiedź jest tym, co obaj potrzebowali usłyszeć. Hamował się aby ta rozmowa się udała bo dotychczas szło im opornie gdy ich cechy charakteru się ze sobą zderzały. Nagle - gdy był tak obejmowany - zdał sobie sprawę dlaczego tak go kłuje w trzewiach. Tak naprawdę bał się, że znów coś popsuje a zależało mu aby było w porządku. - Dużo też myślę i jestem ciekaw co jeszcze wybrałeś. - może uda im się zgrabnie wrócić do oglądania wspomnień? Pozna go, może odkryje w nim źródło stresu, załagodzi to jakoś, może nawet uda się powiedzieć coś mądrego?
Zauważył w ruchach Trevora, że podjął dobrą decyzję, obejmując go. Widział w nim spokój, który wcześniej nie towarzyszył takim momentom. Starał się nie nadinterpretować tego. Jeśli miał gorszy humor, coś się stało czego Benjamin jak na razie nie rozumiał lub potrzebował uwagi, to brak płomiennej reakcji wydawał się zdecydowanie na miejscu. - A znasz inne określenie na stan w którym ktoś rzadko się uśmiecha, nie żartuje, wydaje się wycofany i inny niż zawsze? - próbował w ten sposób zachęcić go do mówienia, opisania tego co się w nim dzieje czy jak się czuje. Wiedział, że na całe zdanie dało się odpowiedzieć zarówno jednym słowem jak i dziesięcioma, więc pytanie nie było precyzyjne, ale nie dowie się w jakim kierunku powinna pójść rozmowa, nie zadając pytań. Momentalnie uderzyło go też to, jak bardzo role się odwróciły. Wcześniej to Trevor pytał, za każdym razem gdy on próbował coś przemilczeć lub nie dopowiedzieć. To bardziej utwierdziło Benjamina, że to jego wpływ sprawił, że Trevor zachowywał się tak nienaturalnie. Gdy Trevor przez jakiś czas się nie ruszał, najwyraźniej rozważając najlepszą możliwą odpowiedź, Ben postanowił musnąć go ustami delikatnie w policzek, przypomnieć o swojej obecności w ten sposób. Nie po to by go ponaglić, a po to by czuł, że tu dla niego jest. - Dla ciebie również, a mimo to o tym nie wspomniałeś. - stwierdził spokojnie, chcąc przykuć uwagę Trevora do dziwnego zachowania, które sobą pokazywał. - Martwię się, że chodzi o coś więcej. Zaprzecz, a nie będę więcej pytał. - formułował myśli tak by nie były pytaniami, bo wiedział, że na miejscu Trevora już by go krew zalała. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że są różni i w innych warunkach Collins potrafił opowiadać o swoich myślach i emocjach. Pokazał Benowi to podczas picia kawy, zanim zaczęli rozmawiać o wilkołactwie i tym całym jego pomyśle, który sprawił, że teraz są w tym miejscu. Zrozumiał, że Trevor najwyraźniej zaczynał czuć się przytłoczony tą rozmową, przez co wrócił do tematu wspomnienia. Oparł policzek na jego ramieniu, twarz kierując w stronę szyi. Nie zamierzał bardziej jej dotykać, przeczuwając, że to mogłoby nie zostać dobrze odebrane. - Drugie wspomnienie nie będzie tak radosne jak pierwsze. - choć dalej wahał się czy to wspomnienie nie przybije bardziej Trevora to postanowił, że mimo wątpliwości mu o nim opowie, dostrzeże jego reakcje, a jeśli mężczyzna będzie chciał je obejrzeć to tak zrobią. - W czasie jednych wakacji warzyłem bardzo często eliksir słodkiego snu. Nie dla siebie. Moja babcia umierała i to, że potrafiłem jej pomóc sprawiło, że uznałem te umiejętność za ważną. Na pewno chcesz to oglądać? - jego głos lekko drżał gdy opowiadał. To było trudne wspomnienie, pełne emocji, ale nieporównywalnie ważniejsze niż jakikolwiek sukces, który odniósł wcześniej lub później w tej dziedzinie. Czuł, że nie chce go ponownie przeżywać, a jednocześnie obiecał Trevorowi każde wspomnienie jakie sobie zażyczy. Chciał to w którym pasja stała się dla niego ważna więc mógł je dostać.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Wychodzi na to, że jego staranne próby aby było w porządku sprawiły, że zaczął się zachowywać nienaturalnie jak na swój sposób bycia. Nie podejrzewał, że to będzie w ogóle zauważone wszak robił to, co wydawało mu się najbardziej istotne w trakcie poważnej rozmowy. Nie miał awaryjnego planu - przecież nie zacznie nagle rzucać żartami, śmiać się z kolorowych włosów czy nagabywać go czymś więcej niż kilkoma pocałunkami. Do serca wziął sobie słowa o zwolnieniu tempa, a całą resztę ujął jako profilaktyka. Naprawdę nie chciał być odebrany jako zabawka, któremu zależy tylko na jednym czy dupek, który ma w nosie rozmówcę. Nie odpowiedział na pierwsze pytanie, pozwalając aby odpowiedzi zostały w myślach. Przysunął do ust ich złączone dłonie i na kilka chwil tak trzymał je do nich przytulone. Na ile czuł się w porządku a na ile miał powiedzieć na głos o swoich staraniach? Nie miał wszak pojęcia czy Benjamin temu przyklaśnie, zezłości się lub co gorsza, obwini. Przez ostatni miesiąc zorientował się, że Ben miał wrażliwe serce, mimo że umysł bywał ostry jak brzytwa, a przy tym krytyczny wobec niektórych wydarzeń. - Nie jest to nic strasznego ale wolę nie rozmawiać na aż takie tematy w murach szkoły. Zamek jest ogromny ale z prywatnością nie ma nic wspólnego. Często mam wrażenie, że przez ścianę mogą wlecieć tu obślizgłe duchy, przez drzwi wpadną wściekli nauczyciele za to, że je zamknąłem czarem czy ciekawscy prefekci. A sam widzisz, że to, co się dzieje na suficie jest przeznaczone dla konkretnych oczu. - co niejako tłumaczyło dlaczego wolał najpierw zrobić to, po co tu przyszli, a wszelkie inne rozmowy, które obejmowałyby bliskość i fizyczną i emocjonalną, przeprowadzić tam, gdzie prywatność była gwarantowana. Przyjście tutaj było dobrym pomysłem lecz wolałby nie spędzać tu reszty dnia. Istnieje duża szansa, że ktoś się może wściec za to, że dwoje młodych osób postanowiło uszczknąć sobie kilkanaście metrów kwadratowych do własnego użytku. Odwrócił się do Benjamina, ujął jego twarz w swoje dłonie i ciepło pocałował, niemo dziękując za dodatkową bliskość. Wbrew pozorom gest chłopaka ułatwił mu myślenie i wyeliminował w większości te kłucie w okolicach trzewi. Wiedział, że ono wróci ze zdwojoną siłą gdy postanowi wspomnieć Benjaminowi skąd u niego ta dzika powściągliwość. Teraz dostrzegał, że chyba przesadził choć starał się usilnie jedynie hamować. - Chcę to obejrzeć. - zapewnił a w jego gardle zaschło na myśl o tym, że Benjamin warzył ukojenie dla kogoś, kogo życie się kończyło. To frustrujące, smutne, obciążające dla młodej osoby. Słysząc jedynie streszczenie wspomnienia czuł się obdarzany dużą dozą zaufania. Świadomość, że najwyraźniej jest pierwszą i jedyną osobą, której to pokazywał dodawało mu animuszu. Na końcu języka miał wiele innych słów, komentarzy, być może niewłaściwego żartu lecz jak od początku spotkania, ugryzł się i zaniechał, aby nie ryzykować, że dojdzie do kolejnego bolesnego starcia. Nie był pewien czy zniósłby kolejną taką sprzeczkę wynikającą z różnic ich charakterów. Pociągnął go lekko w kierunku dywanu, tym razem oferując swoje przedramię jako jego poduszkę. - Chcę zobaczyć ile to dla ciebie znaczyło. - zachęcał i czekał, wierząc, że sufit zasnuje charakterystyczne światło a on pozna kolejny maleńki kamyk z jego życia. Liczył w duchu, że nie wywoła to lawiny.[/i]
Zrozumiał, że najwyraźniej w tym momencie nie dowie się od Trevora więcej, niż udało mu się dowiedzieć, czyli w zasadzie niewiele. Postanowił, że będzie bardziej uważny i jeśli nowe, nietypowe zachowania będą dalej dominowały to wróci do temat. Przeczuwał, że tak będzie, ale nie zamierzał wieszczyć. Został ucałowany, po czym spojrzał na powściągliwe oblicze Trevora. Chwilę skupił się na oddechu, lekko falującym w jego ciele. Dotyk był przyjemny, ale nie koił zmartwień, które w nim narosły. Nie wzbraniał się, gdy Trevor przyciągną go, by z powrotem się położyli. Wiedział, że nie będzie w stanie skupić się na wspomnieniu, leżąc na przedramieniu Trevora, dlatego odsunął je od siebie. Czuł ciężar tego co miało być pokazane, a to sprawiło, że odczuł potrzebę odizolowania się, przynajmniej na najbliższy czas. Chwile patrzył w sufit, godząc się niejako z tym, że to co pamięta w swojej głowie, zaraz się tam pojawi. Sięgnął po różdżkę i więcej nie przedłużając, dał ulecieć swojemu wspomnieniu w górę.
Stał nad srebrnym kociołkiem w którym intensywnie fioletowy roztwór już nie grzał się, a jedynie parował, czekając aż zostanie użyty. Letnie, popołudniowe promienie światła wpadały przez duże, kuchenne okna, a tafla eliksiru odbijała je, tworząc na rękach Benjamina kolorowe paski, tak bardzo nie pasujące do powagi tamtej chwili. Patrzył chwile na swoje dłonie, delikatnie zabarwione ziołami, które codziennie zbierał do przygotowywania lekarstwa nasennego dla babci. W powietrzu nie unosił się żaden dźwięk, jakby rozumiał powagę panującą w pomieszczeniu. Szum wdychanego przez nozdrza powietrza, nieregularny, drżący, czasem niespodziewanie urywany, mówił sam jak przygnębiony, zmartwiony i obciążony w tamtym momencie był nastoletni czarodziej. Smugi światła na dłoniach przesunęły się, ruch okolicznych drzew rozproszył je, a on bez słowa odsunął się od okna, by przejść do framug, w których kiedyś stały drzwi dzielące przestrzeń kuchenno-jadalnianą od części, w której na rustykalnym łóżku, spała starsza, stalowo siwa kobieta. Wyglądała łagodnie, leżąc na plecach, będąc szczelnie nakryta pościelą. Twarz miała bladą, nieco obojętną i całkowicie nieobecną. Benjamin zbliżał się do niej, a gdy był dostatecznie blisko, spojrzał na stojącą obok, na stoliku nocnym, wysoką, kryształową szklankę, której ścianki nosiły ślady obecności eliksiru słodkiego snu. Pogładził kobietę koniuszkami palców po włosach. Obraz, który wcześniej był całkowicie wyraźny teraz delikatnie rozmywał się, odbijał światło. Wszystko wyglądało jakby znalazło się za cienką, szklaną soczewką. Bazory zamrugał kilka razy, doprowadzić się do ładu, jednak niechętnie musiał zaakceptować, że ten stan utrzyma się jeszcze jakiś czas. Sięgną po szklane naczynie, po które przyszedł, po czym ponownie przeszedł do kuchni. Oddech, coraz bardziej zdradzający emocje go ogarniające, starał się wyrównać do rytmu kroków, którymi podążał. Ponownie stał przed oknem, kociołkiem i blatem kuchennym, a drżącymi lekko dłońmi, postawił wysoką szklankę na blacie. Sięgnął po różdżkę, a wypowiedziane półszeptem zaklęcie sprawiło, że napełniła się wodą do połowy objętości. Patrzył przez chwilę na to, chcąc dostrzec najmniejszą drobinkę, która mogłaby zaburzyć sporządzanie roztworu. Wcześniej drżący oddech zmienił się, wrócił do każdemu znanej normy. Benjamin zebrał w sobie dość skupienia by pewnym ruchem otworzyć dolną szufladę, a z niej wyjąć długą, szklaną pipetę opisaną numerem dziesięć. Spojrzał na nią pod światło, a gdy był pewny, że nie zobaczy tam nic prócz odbicia własnych oczu, umieścił ją w kociołku. Wstrzymał na chwilę oddech, skrupulatnie odmierzając odpowiednią dawkę eliksiru, uważając, by menisk dolny płynu równo pokrywał się z górną linią skali. Tak odmierzoną starannie dawkę przelał do naczynia z wodą. Samą pipetę odłożył na blat kuchenny, nie poświęcając jej już więcej swojej uwagi. Podniósł roztwór by udać się z nim do osoby, dla której został sporządzony. Jego krok był nieco pewniejszy, przez co po chwili ponownie stał obok łóżka starszej kobiety. Przykucnął przy nim, jego twarz znalazła się prawie na wysokości jej. Skierował wzrok na swoją wolną dłoń, którą ujął jej mocno pomarszczoną, ozdobioną licznymi plamkami rękę. Do jego uszu dotarły dźwięki przebudzania się kobiety, cichy wydźwięk jego imienia. Obraz wrócił do jej twarzy, a na jego dole dało dojrzeć się przesuwający się cień dłoni podającej kobiecie szklankę z lekarstwem. Obserwował jak kobieta, świadoma tego, że po tym znów zapadnie w sen, wypija zawartość szklanki, którą następnie odkłada na stolik nocny, dokładnie w to samo miejsce, gdzie stała wcześniej. Oczy Benjamina ponownie robią się zaszklone, obserwując te na pozór normalną sytuacje, gdy ktoś troszczy się o drugą osobę.
Wspomnienie rozpłynęło się, a Benjamin czuł się roztrzęsiony i zasmucony, dokładnie tak samo jakby to było wczoraj. Oddychał głębiej, chcąc tym przytłumić emocje, którymi nie chciał przytłaczać Trevora. Po minucie był już opanowany, choć wciąż smutny. Odwrócił sylwetkę w stronę mężczyzny, spojrzał by dostrzec jak odebrał jego trudne wspomnienie. Nie chciał powiedzieć na głos, że to było wspomnienie ostatniej dawki lekarstwa, którym mógł jej pomóc i, że gdyby wtedy to wiedział pewnie zamienił by z nią jakiekolwiek słowo. Milczał teraz, patrząc na niego, bo czuł, że tylko to pomaga mu się ponownie nie rozsypać.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Zacisnął usta w wąską linię i zabrał odrzucone przedramię. Kusiło pytać czemu teraz stroni od kontaktu fizycznego skoro dosłownie chwilę wcześniej był w niego wtulony. Wniosek nasuwał się sam - gdy Benowi było ciężko, nie chciał być osaczany dotykiem… a u Trevora było to dokładnie na odwrót. Podparł się więc przedramieniem, zapominając o poduszce lecz mimo wszystko ułożył się tak, aby przestrzeń między ich sylwetkami była zredukowana do minimum - czuł bijące od niego ciepło i miał nadzieję, ze wzajemnością. Benjamin zamilkł, nie komentował żadnego słowa i nie był pewien czy to kwestia niewystarczającej odpowiedzi czy stresu związanego z powrotem do momentu oglądania wspomnienia. Popatrzył na jego profil gdy z lekkim opóźnieniem wypuszczał jasną, błękitną smugę prosto na zaczarowany sufit. Wspomnienie ponownie zaczęło się od obserwowania naczynia, w którym tym razem znajdowała się już jakaś baza na eliksir. Kilkukrotnie w swoim życiu zażywał Eliksir Słodkiego Snu więc pamięć zmysłu smaku przypomniała mu przyjemny aromat tej cieczy. Coś go ścisnęło w środku gdy zrozumiał, że rozmazujący się obraz to powstrzymywane łzy. Właśnie ten moment mówił więcej niż ta cisza, przy którym padły jedynie dwa słowa - szeptane zaklęcie i imię Bena wymawiane starczymi i zmęczonymi ustami. Ta dokładność z jaką starał się uwarzyć eliksir zdradzała zaangażowanie w czynność. Wspomnienie nie trwało długo lecz wiedział, że zapamięta wyraz twarzy jego babci i ściskaną delikatnie dłoń. Nie tak wyobrażał sobie dialog z chorą osobą lecz nie wiedział co dolegało jego babci. Rozumiał tyle, że była dla niego ważna i że stracił ją nie będąc na to gotowym. Wnikanie we wspomnienie wyrwał go cięższy i głośniejszy oddech Benjamina. Gdy migający obraz wspomnienia wciąż oświetlał jeszcze ich twarze, on skierował zmartwiony wzrok na chłopaka. Widział tam uciekający i tłumiony pośpiesznie ból. Położył dłoń na jego skroni i kości policzkowej, wierząc, że dotyk obecności doda mu otuchy. Nie potrafił jednak udawać milczenia, nie wobec tego, co widzieli. Benjamin przeżywał to jeszcze raz, zaspokajał ciekawość Trevora i przy tym cierpiał. Nie podejrzewał jak wiele emocji może nieść krótkie wspomnienie. - Nie musisz tego teraz tłumić. Opowiedz mi o niej. Opowiedz jak ją kochałeś.- przesunął dłoń aby kciukiem pogładzić jego usta. Choć od czterech lat respektował moc eliksirowarstwa (wszak gdyby nie akonit to zapewne odebrałby sobie życie przy jakiejkolwiek nieświadomej krzywdzie niewinnej osoby) teraz zauważał ile uczuć może towarzyszyć warzeniu istotnej mikstury dla bliskiej osoby - zwłaszcza mającej przynieść ulgę. Nie potrafił sobie ile to musiało dla niego znaczyć więc chciał usłyszeć o tym, wierząc, że Benjamin będzie skłonny otworzyć te bolesne drzwi i opowiedzieć o tym, co myśli. Być może prosił o wiele, brał pod uwagę nie tyle co odmowę a przemilczenie. Przecież tak działał, nie odpowiadał na wszystko. - Czy była na coś chora?- znów nie pohamował na czas swojej naturalnej wścibskości lecz uznał, że teraz musi zostać mu to wybaczone. Nie wiedział dokładnie co to znaczy stracić bliską osobę. Własnej matki nigdy nie poznał to nawet nie potrafił tęsknić za kimś, kogo nigdy nie usłyszał. Nie potrafił więc w pełni pojąć tego, co musiało się dziać w Benjaminie.
Słuchał pytań Trevora, jakaś część jego świadomości nawet cieszyła się z tego, że ponownie nie zareagował wycofaniem, które od jakiegoś czasu mu towarzyszyło. Jednocześnie czuł się zobowiązany do odpowiedzenia na zadane pytania i niechęć do tego. Na pewno opowiadanie o ukochanych zmarłych nie było tym co mogłoby wnieść coś dobrego między nich. Obawiał się, że napływ emocji byłby zbyt przytłaczający i powiedziałby lub zrobił coś, czego później by żałował. Wiedział, że nie może przeciągać w nieskończoność, przemilczeć pytań i przejść dalej. Zdecydował się na odsłonięcie tej części siebie więc powinien wziąć za to jakąś odpowiedzialność i wytłumaczyć Trevorowi czego właściwie był świadkiem. Nie potrafił zrobić tego w inny sposób niż zamykając w sobie emocje, które go bolały i przechodząc do opanowanej, odrobinę chłodnej narracji. - Demencja. Ona w zasadzie od jakiegoś czasu była już nieobecna. - co teoretycznie powinno go przygotować do jej odejścia, a mimo to tak się nie stało. Był po prostu w takim wieku w którym śmierć nie jest jeszcze tak dobrze zrozumiana. - Eliksir pamięci pomagał tylko w pierwszym stadium. W końcowym uzdrowiciele zalecili, by jak najwięcej spała pod wpływem eliksirów. W tamtym czasie w zasadzie już tylko spała. - tłumaczył, jednocześnie zmieniając pozycje tak by podeprzeć się na łokciu, złapać oddech i uśmiechnąć się smutno do niego. Zdawał sobie sprawę, że ludzie umierają gorzej. Sam przypowiadał sobie gorszy koniec. - To było najlepsze co mogłem dla niej zrobić. - nie zamierzał mu opowiadać o tym, że rzadko się zdarzało by wypowiedziała jego imię, ani tego, że choć w tamtym momencie była spokojna to czasem jej reakcja po przebudzeniu była zupełnie inna. Nie wiedział ile Trevor mógł wiedzieć na ten temat, ale nie czuł się na siłach uświadamiać go z czym dokładnie wiązała się ta choroba. Czuł na sobie spojrzenie Trevora, domagające się pewne dłuższej i bardziej obfitej w emocje odpowiedzi, ale przeżycie wspomnień ponownie, sprawiło, że nie mógł tego zrobić. Przysunął się jeszcze pół kroku bliżej, po czym położył głowę na jego ciele. Już nie widział jego wzroku, czuł za to jego obecność. Nie oczekiwał wsparcia od Trevora, zdawał sobie sprawę na co się decydował, wybierając właśnie to wspomnienie. Jakaś część jego świadomości była wręcz zdegustowana tym, że nie potrafił zachować się "profesjonalnie" od początku pokazywania wspomnień do końca. Zwłaszcza, że naszykowane gdzieś w głębi siebie miał jeszcze jedno, niedawne.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
O ile przy "swoim" wspomnieniu nie rozwlekał się ze słownym opisywaniem, tak przy tych należących do Benjamina pozwalał sobie na więcej słów i zdań, czasami też wkradał niegroźne pytanie. Widząc jednak powagę oglądanej na suficie sytuacji chciał dowiedzieć się więcej - przecież po to się tutaj spotkali, aby poznać coś ze swojego życia. Nie potrafił czynić tego bez choćby jednego pytania, a gdyby pozwolono mu to zarzuciłby go masą pytajników, zapewne też doprowadzając go na skraj wytrzymałości. - Uch, demencja. - skrzywił się bo jednak mniej więcej wiedział, że to zaawansowany problem z pamięcią. Nie dopytywał dlaczego wybrano Eliksir Słodkiego Snu jako główny sposób leczenia. Zapewne kryło się za tym więcej powodów o których nigdy nie usłyszy. Nie wchodził w diagnostykę uzdrowicieli bo był jedynie zwykłym nastolatkiem. Ton głosu Benjamina zdradzał jak bardzo bolało go oglądanie tego wspomnienia. Zastanowił się dlaczego doprowadzał go do tego stanu? Wydawało mu się, że poprosił o coś lekkiego, przyjemnego a wychodzi na to, że zażądał jednego z najcięższych wspomnień. Próbował dobrze, a wychodziło jak zwykle. Nie potrafił też dopytać ani tym bardziej powiedzieć coś mądrego na ten temat. Nie kontynuował tego na siłę bo nie miał serca zmuszać Benjamina do kolejnego bolesnego zwierzania się. - Pierwsze wspomnienie to radość z tworzenia, drugie to odkrycie wagi warzelnictwa, jedynego sposobu aby pomóc... - wymieniał niby do niego a niby do siebie. Przygarnął go otwarcie gdy ten zainicjował zmniejszenie odległości. Pogładził go po ramieniu i delektował się przez moment ciężarem jego głowy. Czy to ucieczka przed spojrzeniem, własnymi uczuciami czy po prostu potrzeba wygody? Kilka chwil temu nie chciał kontaktu. Nie potrafił rozpoznać schematu kiedy Benjamin tego chce a kiedy nie. Nabrał powietrza do płuc, zapisując w pamięci bijący od niego zapach. - Potrzebujesz chwili przerwy? - zapytał gotów dać mu jeszcze więcej czasu jeśli czuł się przytłoczony wyciąganiem z siebie wspomnień i co więcej, opowiadania o nich.
Słyszał jak głośno zastanawia się Trevor nad tym co właściwie widział. Dla Benjamina było to jasne, wynikało bezpośrednio z jego słów w żądlibusie, nad którymi intensywnie myślał gdy usłyszał jego prośbę. Pozwolił mu na to, by myślał o tym co widzi, w końcu po to mu pokazuje te wspomnienia. Próbował nie obawiać się wrażenia, że Trevor nie do końca był świadom o co prosił. Temat został poruszony po trudnej rozmowie więc w zasadzie nie byłoby w tym nic zaskakującego. Kolejne chwile mijały, a on leżał spokojnie, czując dotyk Trevora na swoim ramieniu. Wiedział, że mogli zostać w takiej pozycji już na ostatni seans, w zasadzie ten dla niego najlżejszy bo oddalony czasowo zaledwie o miesiąc, gdy to po trudnych wakacjach, w dniu imprezy żądlibusowej, uwarzył po raz pierwszy eliksir euforii, o którym wcześniej rozmawiali. Trevor doskonale wiedział, że jest on pewnym symbolem czegoś zakazanego dla niego. Wtedy namawiał Benjamina by spróbował, zrobić to dla siebie, zaryzykował. Starszy krukon nie był do końca przekonany do swoich umiejętności, obawiał się konsekwencji, ale po przemyśleniu rozmowy, zrobił to. Fiolkę z eliksirem wciąż miał w domu, schowaną w kufrze, czekającą by ją pokazać. - Nie, ostatnie będzie najlepsze. - uprzedził, chcąc jasno zakomunikować, że ten trudniejszy etap spotkania niejako mają za sobą. Ben był co prawda pewien, że temat drugiego wspomnienia jeszcze w którejś rozmowie wróci, jednak teraz chciał go już mieć za sobą. Sięgnął po różdżkę, która już z większą lekkością wypuścił wspomnienie na sufit.
To wspomnienie przedstawiało proces warzenia wcześniej wspomnianego eliksiru w ciszy i skupieniu, gdy mógł sobie pozwolić na bycie sobą. W precyzyjnych ruchach i zabieraniu się za każdą czynność pracą własnych rąk, było widać jego zadowolenie z wykonywanej pracy. Pracował starannie, mieszając, obserwując i dodają ingrediencje w odpowiedniej kolejności. Eliksir zmieniał się, z kilku zalanych księżycową wodą ziół powstał napar, który po dodaniu ostatniego składnika intensywnie zmienił się. Benjamin na każdym kroku starał się by wszystko szło zgodnie z planem. Wiedział doskonale co chce uzyskać, jednak często obserwował przygotowany roztwór. Na koniec zafiolkował go w apteczne probówki przenośne, w których eliksir mógł maksymalnie urzekać swoim pięknem. By lepiej im się oglądało, dłużące się momenty po prostu przewinął w głowie.
Gdy skończyli oglądać, Benjamin ponownie podniósł się by oprzeć się na łokciu. W czasie wspomnienia emocje zdążyły w nim nieco opaść i teraz, łagodnie uśmiechając się do Trevora, zastanawiał się czy on wie w zasadzie warzenie jakiego eliksiru oglądał. W jego wzroku była iskierka ciekawości, tak bardzo nie pasująca do tego co działo się wcześniej.