Jest to jedno z wyjątkowych pomieszczeń Hogwartu. Jeśli przyjdziesz tu zimą, możesz mieć... lato! Jego wyjątkowość polega na tym, że - używając odpowiedniego zaklęcia - można zmienić porę roku. Na ścianie, naprzeciw wejścia, wypisane są cztery czary, każdy dotyczący innej pory roku.
Ver factus - wiosna Aestate Fieri - lato Autumno Fieri - jesień Hieme Fieri – zima
Rzucone odpowiednio zaklęcie zmienią pogodę na charakterystyczną dla danej pory roku. Zimą może spaść śnieg, jesienią drzewa zgubią liście, wiosną zrobi się cieplej i zaczną kwitnąć kwiaty, a latem będzie upał. Oczywiście można też trafić na burze, zamiecie, deszcze, gradobicia... Wszystko zależy od szczęścia! Warto jednak spróbować, jeśli z utęsknieniem czeka się na ulubioną ćwiartkę roku.
Jedno jest jasne i niezaprzeczalne: Jakubina miała kompletnie dosyć września, ostatnich promieni jesiennego słońca, przebijających się przez żółknące powoli liście, nie chciała już coraz częstszych deszczowych dni i zbliżającego się pochmurnego października i smutnego listopada, który zawsze wywoływał u niej smętne rozmyślania o przemijaniu i tak dalej. Nie pragnęła jednak cofnąć się do upalnego lata, nie podobała jej się kwitnąca i żywa wiosna, gdy wszystko powstaje na nowo – szczerze zapragnęła środka zimy, lodowatych płatków śniegu za jej kołnierzem, zmarzniętych stóp i czerwonych nosów, opatulania się pięcioma płaszczami i narzekania na mróz szczypiący policzki, picia gorącej herbaty z rumem(!) u Irka, wreszcie wielkiej choinki i imprezy bożonarodzeniowej. Postanowiła jakoś temu zaradzić. Smęciła, smęciła, aż wreszcie odkryła pokój, o którym słyszała, ale nigdy nie miała okazji tam zajrzeć. Pokój czterech pór roku, jedno zaklęcie, jedno machnięcie różdżką i przyroda dookoła ciebie zmienia zdanie, by być taką, na jaką masz ochotę. Jak dla niej – brzmi pięknie. Postanowiła przygotować się do tej wyprawy, no bo przecież nie pójdzie do takiego zimowego miejsca w letniej sukience i bosymi stopami, prawda? Odziała się zatem w swój gustowny czerwony płaszcz – bo szare są smutne – i zimowe buty; szyję owinęła długim wełnianym szalem, który sama sobie zrobiła na drutach (no okej… jej różdżka zrobiła), a na głowę włożyła uroczą czapkę Mikołaja, co by bardziej wczuć się w klimat. Uff. Ciepło! Ciepło jak cholera, a do tego uczniowie patrzyli na nią co najmniej dziwnie. Nie zrażała się jednak ani nimi, ani tym, że do swego celu dotarła zgrzana i zarumieniona; ważne, że się tam znalazła! Weszła do środka, zamknęła drzwi bo nie chciała, by ktoś jej przeszkadzał, a potem wyjęła różdżkę, machnęła nią jakąś skomplikowaną konfigurację i wybrała zaklęcie: -Hieme Ferii. Nie minęło kilka minut, a cała sala zaczęła pokrywać się białym puchem, temperatura w środku znacznie spadła, tak że teraz w grubym płaszczu było jej po prostu przyjemnie ciepło; zaczekała jeszcze chwilę, aż dookoła pojawiły się jeszcze niewielkie choinki, a nawet gustowna drewniana ławeczka, no proszę, idealnie! Usiadła na niej, wyjęła z torebki którą ze sobą miała, termosik z herbatką, a następnie zaczęła sobie popijać, z zachwytem obserwując zimową aurę dookoła niej i podśpiewywać pod nosem mugolski hit Last Christmas.
Trixie bardzo rzadko narzekała na pogodę. Zazwyczaj unikała zgrabnie tego tematu, który całkowicie jej nie interesował. Był zbędnym fragmentem życia. Jedyne co robiła to unikała deszczu i kiedy lało za oknem, ona zakopywała się pod kołdrą, albo przynajmniej nie wychodziła z pomieszczeń. Z prostej przyczyny, że nie lubiła kiedy cokolwiek innego zmazywało jej makijaż niż ona sama. W każdym razie Trixie w tym roku została studentką i chciała KONIECZNIE odwiedzić ten pokój, żeby natchnąć się widokiem innej pory roku, czy coś w tym stylu. W każdym razie nie spodziewała się za bardzo, że ktoś będzie tam przebywał i akurat robił sobie zimę w środku lata, że tak to ładnie określę. Panna Froy zajrzała do środka i wsunęła się cicho. Wyjęła różdżkę, żeby zmienić pogodę, ale zorientowała się, że ktoś tutaj właśnie sobie urządza zimową posiadówę i nie wypada jej tego zmieniać. Trixie raczej nie ubrała się odpowiednio na taką porę roku, o ile ona kiedykolwiek ubierała się odpowiednio. Przynajmniej nie miała zakrytych nóg tylko rajstopki koloru czerwonego, bluzkę połączoną ze spodenkami w szarym koloru i najdziwniejsze tenisówki, które miała. Bo sama je sobie zrobiła. Były całe pomazane, pokolorowane i nawet miały poprzyklejany dmuchany ryż w niektórych miejscach. W rękach trzymała szkicownik z węglem. Zamknęła za sobą nogą drzwi i podreptała w stronę siedzącej sobie dziewczyny. - Tęsknisz ze zimą, Jacquline? – zapytała siadając obok niej po i kładąc sobie na kolanach swoje przybory. - Jeśli przeszkadzam to powiedz- dodała szybko wlepiając w nią nieskrępowanie zielono- piwne oczka. Ogarnęła ją od stóp do głów. Trixie miała tym razem pomalowane na zielono powieki, a na głowie zrobiła sobie irokeza. - Idealnie pasujesz tutaj. Obrazisz się jeśli cię naszkicuję? – zapytała przysuwając się do niej znacznie. Dopiero teraz zorientowała się, że jest tu dość zimno. Ale widok pijącej coś tam z termosika Jakubiny wyjątkowo ją rozgrzewał. A przynajmniej póki co. Bo już na ciele miała drobniutką gęsią skórkę, ale hej, nie przepuści okazji i nie zostawi tak tutaj tak uroczo wyglądającego Żaka. Trixie uśmiechnęła się do niej lekko, przewracając między palcami węgiel, brudzący jej paluszki.
No coś ty, deszcz absolutnie nie może być powodem, by zakopywać się w pościeli! Sama Jacqueline absolutnie uważała, iż deszcz jest jak sygnał, który oznajmia, że teraz powinna wybiec z dormitorium czy jakiegokolwiek innego miejsca, w którym się znajdowała, i nakurwiać densa, taplać się w kałużach i takie tam. Zupełnie jak mała dziewczynka, którą już przecież dawno przestała być… a szkoda. Naprawdę, czasem żałowała. Choć nie, nie w tej chwili; teraz, gdy siedziała sobie beztrosko na tej ławce, czując że herbatka (a może raczej rum, którego tam dolała) przyjemnie rozgrzewała ją od środka, a całe to zimowe wdzianko od zewnątrz. Zaczęła właśnie próbować łapać płatki śniegu wolną dłonią i rozpoznawać ich kształty, co niestety się jej nie udało, ale szybko o tym zapomniała, bo ktoś wparował do pomieszczenia i zburzył nastrój, w który wpadła. Hmm? Odwróciła szybko głowę i mimowolnie się uśmiechnęła, bo osóbka wyglądała nadzwyczaj ciekawie i pozytywnie – ach, ten dmuchany ryż na trampkach! Chyba powinna teraz prychnąć z politowaniem, ale… nie, no co wy. Ona była rozkoszna, prawie tak jak ta zima. - A ty nie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, a następnie pokręciła głową – Nie przeszkadzasz, nie. Przecież w towarzystwie będzie jej dużo raźniej, a poza tym, co tu kryć, naprawdę lubiła Trixiebelle, szczerze i z całego serduszka, choć przyznam, że kiedyś uważała ją za wariatkę. Ale tylko kiedyś. Teraz sama nie jest normalna, więc wszystko gra, prawda? Tym bardziej, że chce ją narysować; no uroczo. Uwielbiała jak ktoś ją prosił o tego typu przysługę! - O, naprawdę? Rysuj śmiało… o ile nie przeszkadza ci ta zima, a zresztą… masz, weź sobie, bo zamarzniesz w tych rajstopach – dodała, zdejmując swój szal i narzucając go na ramiona Trixie, by po chwili jeszcze poczęstować ją herbatą – Masz. Nie mów nikomu, ale dolałam sobie rumu – szepnęła konspiracyjnie.
Oczywiście, że jest po to! Zakopywanie w pościeli to dobry manewr, przynajmniej jest się pewnym, że makijaż, nie będzie spływał jak dziki z twarzy. Może to oznaczało, że nie jest tak szalona na jaką wygląda, a może to Żak była znacznie bardziej nienormalna. Okej, to trochę średnio możliwe. Trixie ma po prostu fioła na punkcie wyglądu. Gdyby była wiecznie małą dziewczynką, nie mogłaby sobie teraz pić rumu! W ogóle za dzieciństwem Froy nie tęskniła, bo jej zdaniem życie osoby starszej zawiera sporo rekompensat, za to, że musi być jako tako samodzielna. Trixie idąc powoli w stronę dziewczyny zauważyła jej uśmiech, więc była już dość pewna siebie kiedy sobie zajęła miejsce obok panienki Moreau. - Nie. W zimę znacznie trudniej jest się poruszać i doprowadzać do ładu – stwierdziła marszcząc brwi. – Ale nie mam nic przeciwko chwilki zimy – dodała rozglądając się po ładnym wnętrzu. Musiała przyznać, że śnieg jest naprawdę fantastyczny. Zawsze żałowała, że nie jest zimny. Trixie nie miała wyrobionego zdania o Żaku. Wiedziała o niej niewiele, ale były w tej samej klasie. Dlatego z zupełnie obojętnym stosunkiem traktowała ją. No dobra, może trochę czasem zwracała uwagę na jej uroczy wygląd. - Dziękuję – powiedziała z uśmiechem, trochę okrywając się szalem. Zaśmiała się głośniej z jej bardzo niegrzecznej herbatki i wypiła spory łyk. - Dobre- stwierdziła wyjmując z kieszeni spodenek paczkę papierosów. - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza? Bo wiesz przyzwyczaiłam się, że muszę z tym rysować – powiedziała kładąc na ławeczce paczkę, gdyby może Żak chciała się poczęstować. Zapaliła Incendio jednego i spojrzała na koleżankę. Wyciągnęła i położyła palec na nosie Żaka. Bardzo delikatnie przesunęła ją tak, by była do niej profilem. Stwierdzając, że jest odpowiedni, Froy zaczęła szybko przewracać węgiel w dłoniach. Wyjątkowo skupiona przez jakiś czas milczała na zmianę patrząc na dziewczynę, zaciągając się papierosem i nieustannie coś rysując węglem. Na chwilę przerwała, napiła się nagle herbatki z prądem i znowu zaczęła. - Jak stwierdzę, że może wyjść ciekawie mogę go namalować na płótnie – mruknęła nie wiadomo czy do Żaka czy do siebie, wciąż żwawo kreśląc na karteczce.
Oj tam makijaż! Co prawda Żaczek też bardzo chętnie go stosował, zawsze starannie, misternie i w wielkich ilościach; miała całą wielką SKRZYNIĘ wszelkiego rodzaju specyfików takich jak pudry podkłady róże cienie kredki tusze eyelinery błyszczyki szminki… owszem, też lubiła dobrze wyglądać, z tym że z chwilą gdy pojawiała się okazja do odrobiny szaleństwa, zwyczajnie o całej tapecie zapominała i nie przeszkadzało jej, że wszystko po niej spływa. Właśnie – spływało po niej to, że jej to spływało, ŚWIETNE, czyż nie? Ja to jednak jestem genialna. Co do dzieciństwa, to właściwie racja, jeśli się weźmie pod uwagę akurat to. Nie mogłaby pić rumu, whisky ani ukochanego rumu porzeczkowego! Żegnajcie szalone imprezy z drinkami z palemkę, żegnajcie kochane papierosy i hektolitry kawy! Żegnaj odpowiedzialności za własne czyny i samodzielne podejmowanie decyzji, żegnaj wyrażanie samego siebie tak, jak ci się to podoba! Czy chciałaby znów być małą dziewczynką, pozbawioną całej tej wolności. Nie chciałaby. A z drugiej strony… czy naprawdę by jej potrzebowała? Czy wystarczyłoby jej kakao i huśtawka z opony, zawieszona na drzewie? Pokiwała tymczasem głową na jej słowa, bo w zasadzie rozumiała jej obiekcje względem tej pory roku, nie miała jednak zamiaru wymieniać teraz argumentów, bo i po co? Nie znają się za dobrze, a ponieważ nie miała nic przeciwko pogłębieniu tejże znajomości, chciała to zrobić w jakiś inny sposób, niekoniecznie dyskutując o pogodzie. To zbyt błahe, prawda? Skwitowała jeszcze uśmiechem jej słowa o szalu i herbatce, a następnie spojrzała jeszcze na papierosy. - Nie, sama je uwielbiam – odparła, pozwalając, by dziewczyna przesunęła jej głowę w bok, używając tym swojego palca i jej nosa, hehe, sprytny manewr, nie zaprzeczę! Zawahała się przez chwilę, bo sama nabrała na nie ochoty, ale… czy to nie przeszkodzi Trixie w rysowaniu? Huhu, dylemat roku; wreszcie zdecydowała się jednak sięgnąć po paczkę i przyznam, że udało jej się wyjąć jednego, zapalić Incendio i zaciągnąć się prawie bez ruchu głową, by nie zburzyć tej pozycji, w jakiej została ustawiona. Brawo. - Mogę, no nie? – spytała jeszcze PO FAKCIE, ale co tam, ona lubi robić rzeczy nie po kolei, to takie fajne i inne. Uznała następnie, że słowa Trixiebelle są skierowane do niej, dlatego też odpowiedziała równie żwawo: - O rety, to by było rozkoszne. To niesamowite, nie? Tworząc obraz, możesz stworzyć zupełnie nową rzeczywistość na zwykłym kawałku płótna – zarzuciła filozoficznie i trochę od czapy, ale wybaczmy jej to.
To niech lepiej Żak nie mówi nic o tej skrzyni, bo jeśli Trixiebelle się tam znajdzie to długo jej zajmie wychodzenie stamtąd. O ile w ogóle opuściłaby te wszystkie cienie, kredki, tusze i inne skarby, które uwielbia. W zasadzie nie chodzi, że Froy lubiła perfekcyjnie wyglądać. Raczej chciała odwzorować swój charakter makijażem, pokazać, że nie jest taka jak wszyscy, jak jakieś dziecko z przerośniętym ambicjami. I oczywiście zdarzały się chwile kiedy Trix zapominała o wszystkim i rozmazywała makijaż, by wyglądać jak panda. Ale zazwyczaj po prochach, albo w wyjątkowo emocjonującym dniu, kiedy nie ma co ze sobą zrobić. W sumie to wszystko jest całkiem skomplikowane. Ale głównie chodzi o to, że byłaby wiecznym dzieckiem i nie potrafiłaby odróżnić tak wielu rzeczy. Zawsze zbyt mało inteligentna na zrozumienie wielu spraw. I chociaż owszem, te kakao i huśtawka by jej wystarczyły. Ale Trixie z natury była dość niepokorna. I w końcu próbowałaby rzeczy, których nie wypada małym dzieciom. A teraz równie dobrze może zachowywać się jak dziecko, bo też jej nie wypada. Dobra co za różnica, Trixie po prostu nie chciałaby być wiecznie tępą osobą. No i wieczne dziecko nie poznałoby bardzo seksownych Węgrów i straciłoby przyjemność wyobrażania sobie niepoprawnych rzeczy i wzdychania za takowymi. Tak pogoda nie jest zbyt rozbudowanym tematem. Chociaż na tym cała polegała cała heca tego pokoju! Trixie przyjrzała się uważnie dziewczynie, kiedy ta wspomniała, że uwielbia papierosy. Na chwilę przerwała rysowanie i patrzyła jak ta zapala papierosa. W końcu musiał się komponować w obrazek i nie była pewny czy będzie jej pasował. - Nie wyglądasz na kogoś kto je lubi – stwierdziła jeszcze chwilkę ją obserwując. Ale miała wyraźną słabość do ludzi z fajkami w buzi, bo uznała, że pasuje idealnie. Rozmazywała chmurę papierosa, który teraz był w rękach narysowanej przez nią Żak. Kiwnęła jedynie głową na jej pytanie, nawet nie zwracając uwagi na to, że ta już dawno pali. Dopiero kolejne słowa dotarły do niej i na chwilę podniosła wzrok znad kartki, ale szybko do niej wróciła, nie przerywając mazanie węglem. - Tak. Nie wiem jak to rozumiesz. Ja na przykład uwielbiam rysować ludzi, bo najlepsze jest to, że w obrazie mogę zawrzeć ich najciekawsze cechy. Gdyby nie to, że jesteś taka energiczna i barwna, nie uznałabym cię pewnie za interesującą. Ale jest w sobie coś magnetyzującego. Mówiła nieprzerwanie ruszając dłońmi w bardzo szybkim tempie. - Najciekawsi są ludzi skryci, albo dziwni. Uwielbiam rozgryzać co oni w sobie mają. Ich obrazy mogę rysować miesiącami, a potem wymyślać rzeczy, które będą ich otaczały. Tak bardzo pasujesz mi do zimy i termosu. Ostatnie zdanie powiedziała po chwili przerwie, kiedy oparła mechanicznie palce na policzku, przez co ubrudziła się sama węglem. Szybko dorysowała coś i przez chwilę patrzyła się to na Żaka to na swój obrazek.
Ależ jej wcale by to nie przeszkadzało, sama uwielbiała się z nimi pacykować. Może w takim razie pochwali się Trixie swoimi zasobami, a potem zaprosi do swojego dormitorium i będą mogły razem się pobawić, w dwójkę wyrażając siebie i swoje skomplikowane charaktery makijażem w stylu klauna? A potem razem o nim zapomną, rozmażą i zamienią w dwie urocze emo-pandy, czyż to nie byłoby urocze? Tak, owszem, to mógłby być temat na długą i filozoficzną dyskusję, najlepiej przy szklaneczce rumu albo whisky, no a w najgorszym wypadku jakiejś fajnej herbaty. Bo generalnie to ciężko jest dojść do jakiegoś wniosku w tej kwestii, bo koło tak jakby się zamyka – gdyby była wiecznym dzieckiem, nie potrzebowałaby tych wszystkich rzeczy, a nawet gdyby chciała, to i tak by nie mogła, ale by nie chciała bo by nie mogła i… poplątałam się, cholera. W każdym razie, Żaczek w wersji małej dziewczynki nie poznawałby żadnych szałowych zaćpanych Niemców i też nie miałby kim się jarać i do kogo wzdychać po nocach, wyobrażając sobie najrozmaitsze rzeczy, hihi. A potem nie mogłaby ich realizować! No, niby pogoda nie jest zbyt fascynująca, a z drugiej strony o czym byśmy rozmawiali gdyby jej nie było? Nie byłoby czym przerywać niezręcznej ciszy, bo chyba nie ma lepszego i głupszego zarazem hasła niż „ładna dziś pogoda, prawda?”. No, ale Żakowi i Trixiebelle taka cisza raczej nie grozi, zatem wszystko jest okej i wzmianki o pogodzie można odpuścić. Na razie. - W takim razie pozory szalenie mylą, bo ty też nie – skwitowała tymczasem jej słowa. Ach, ona też miała słabość do ludzi z papierosami, szczególnie na zdjęciach, obrazach, rysunkach; chyba zatem dobrze zrobiła, że po niego sięgnęła. Nawet jeśli na pozór do niej nie pasował, nieważne. Pozory się nie liczą, prawda? Tymczasem siedziała cierpliwie, słuchając głosu Trixie i węgla przesuwającego się po kartce; gdy usłyszała jej słowa, uśmiechnęła się mimowolnie. - Tak, bo przecież w każdym można znaleźć coś fascynującego i przedstawić tak, żeby właśnie to przyćmiło pozorną zwyczajność – wtrąciła, wpatrując się w choinkę naprzeciw niej. Systematycznie opadające na nią płatki śniegu ładnie ją ozdobiły, już niemal wszystkie gałęzie pokryły się cienką warstwą białego puchu. – Naprawdę? Potraktuję to jako komplement – dodała, słysząc o tej energiczności i byciu magnetyzującym. Może niekoniecznie uważała, że to prawda, niemniej jednak nie chciała się spierać, bo i po co? - O tak – przytaknęła – Kiedyś uważałam, że dziwacy są beznadziejni i najlepiej ich gnębić, ale teraz… o rety, im bardziej pokręcona osobowość, tym lepiej. Ty też jesteś taka intrygująca – stwierdziła, po czym skwitowała uśmiechem jej słowa o zimie i termosie, a następnie odwróciła się w jej stronę i zauważyła smugę węgla na policzku dziewczyny. - Ubrudziłaś się - mruknęła, dotykając dłonią jej zmarzniętego policzka i usiłując zetrzeć węgiel, co średnio jej wychodziło.
O, to zdecydowanie powinny się umówić na typowy babski wieczorek i pomalować się wszystkim co mają pod ręką. No może nie tak do końca typowy, bo to malowanie w stylu klauna i odwzorcowanie swoich charakterów, raczej nie jest normalne. A za zamianą w Emo pandy wszyscy są za! Wystarczy teraz się umówić i wykonać ten diabelski plan. Wobec tego powiedzmy sobie szczerze, że całe szczęście, że tak naprawdę o tym nie rozmawiają, bo Trixie jest całkiem niezła w filozoficznych dysputach. Mogłaby tak zacząć gadać, dyskutować, spierać się, a potem przez następny tydzień analizowałaby ten cały problem. Zdecydowanie nie jest to zbyt dobry pomysł! A no właśnie, a czym byłby świat bez tych szałowych ćpunów i czadowych wyobrażeń nocnych! Trix to pewnie już nawet nie pamiętała jak było bez tego. Tylko nie koniecznie myślałaby tu o ćpunach, a raczej prawie- gejach, który interesuje się tak fascynującą rzeczą jaką jest historia magii. No tak, temat pogody jest dobry do rozpoczęcia tematu. W końcu, nie bądźmy hipokrytami, Trixie na pewno nie raz tak zaczynała rozmowę. No dobra, może ona akurat miała bardziej kontrowersyjne początki rozmów, a kiedy nadchodziła głucha cisza i brak tematów, to zazwyczaj się odsuwała. - Naprawdę? To chyba dobrze. Ludzie, którzy nie palą są zdrowi – powiedziała uśmiechnięta, spoglądając na chwilę na Żaka. Nie pytając o zgodę wyciągnęła jeszcze raz rękę po jej herbatkę, bo jednak szal nie pomagał aż tak bardzo jak ciepłe kurtki dziewczyny obok. - Właśnie! Dobrze mówić, kiedy ktoś cię rozumie – powiedziała do Żaka, tonem, jakby ją chwaliła, czy coś w tym stylu. Zupełnie innym, niż kiedy mówiła dość poważnie o jej zaletach. - Nie ma za co, to nie moja zasługa – dodała jeszcze poprawiając coś szybko w rysunku, by po chwili roześmiać się jak usłyszała o dziwakach. - Uważasz, że jestem dziwakiem? – zapytała szybko podnosząc głowę i wlepiając wzrok w koleżankę z lekkim uśmiechem. Otrzepywała właśnie rysunek z bezużytecznych rzeczy, kiedy poczuła palce dziewczyny na swoim policzku. Na chwilę zaprzestała tego co robi i wlepiła w nią spojrzenie z dość nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Dziękuję – powiedziała spokojnie wyciągając jednej ręki, by dotknąć na chwilę dłoni, która właśnie usuwała jej brud z policzka. Po sekundzie bez słowa wyciągnęła w jej kierunku obrazek. Na nim była ta sama, opatulona, czarno- biała żak, która właśnie wypuszczała z ust dym, a w ręku trzymała papierosa. Uśmiechała się lekko na w miarę realistycznym rysunku. W drugiej dłoni miała termos. Oczywiście był bardzo niedokładny, jako tylko szkic. Chociaż parę szczegółów było dość specyficznych.
Tuż obok Pokoju Rozrywek było inne, zajebiste pomieszczenie. Do niego właśnie zmierzałam ja i Fel. -Jest super, mówię ci. Wchodzisz tam, mówisz odpowiednie zaklęcie i, hop, masz inną porę roku. Ekstra, nie? -mówiłam rozemocjonowana gestykulując rękoma. W końcu dotarłyśmy. Chwyciłam koleżankę za rękę, otworzyłam drzwi i weszłyśmy. Od razu chwyciłam różdżkę i machnąwszy nią wypowiedziałam odpowiednie zaklęcie. -Aestate Fieri.- W jednej chwili zwykły, zagracony pokój zaczął się zmieniać. Naokoło pojawiła się zielona trawka, drzewa i pachnące kwiaty. Zrobiło się tak ciepło że musiałam zdjąć swój szary płaszcz zostając w tunice i legginsach. Otoczenie przypominało mi Hyde Park w Londynie. Były nawet podobne ławeczki! Od razu usiadłam spoglądając z rozbawieniem na Felicity, która wciąż stała w progu oniemiała ze zdziwienia i zachwytu. -Ej, Fel, siadaj! -poczekałam aż dziewczyna usiądzie. Wyciągnęłam z torebki butelkę z mugolską mrożoną herbatą i upiłam łyk. Natychmiast mnie orzeźwił, napój wprost idealnie pasujący do pogody panującej tu w tej chwili. -Chcesz herbatki?- spytałam grzecznie podając Gryfonce butelkę. -Świetne pomieszczenie, prawda? Dawniej gdy chciałam sobie w spokoju pomyśleć i popłakać przychodziłam tutaj i robiłam deszczową jesień, siadałam pod drzewem i myślałam. Aura była wprost perfekcyjnie dopasowana do mojego nastroju.
Fel rozejrzała się po pokoju z lekko otwartymi ustami. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w zamku czeka na nią pewnie jeszcze wiele tak wspaniałych miejsc. Może gdyby nie była tak leniwa już dawno by je odkryła, a czas mijałby jej o wiele szybciej. No cóż, nie można żałować, trzeba pić herbatę. Dziewczyna zdjęła trampki i skarpetki i rzuciła je obok drzwi do pokoju. Już na boso szła po zielonej, soczystej trawie w stronę Victorii. Chociaż słońce grzało mocno Gryfonka nie zdjęła swojej obszernej, czarnej bluzy. Nie czułą takiej potrzeby. - Łał, herbata... A masz jakieś ciastka, czy coś takiego? - zapytała dziewczyna pół żartem, chociaż naprawdę mażyła się jej jakaś słodka przekąska. Wzięła łyk herbaty przysłuchując się słowom Ślizgonki. - Nie znam twojej psychiki na wylot, ale jak ci smutno to nie wolisz siedzieć w radosnej atmosferze? Wiesz... Ja jak chce mi się płakać to po prostu płaczę, a jak już opadną mi emocję to najbardziej lubię posiedzieć w słońcu, posłuchać żywej muzyki... A najbardziej to w takich chwilach marzę o wesołym miasteczku. To dopiero poprawia humor - można było odnieść wrażenie, ze w którymś momencie Fel przestała mówić do koleżanki, a zaczęła do samej siebie. Takie ;głośne myślenie'.
Ciastko? Mówisz, masz. Tori sięgnęła do torebki i z chichotem wyjęła mugolskie herbatniki podając koleżance. Podała koleżance. -Trzymaj. Wiesz, często robię tak jak mówisz, naprawdę. Ale jak jest mi naprawdę źle...A zresztą, co ja ci będę gadać. Sama pewnie wiesz jak to jest.-Rozejrzała się po pomieszczeniu. Czuła się jakby miała kilka lat mniej i siedziała w swoim ogrodzie z Marie. Wtedy była w podobnym, radosnym nastroju. Dziewczyna podniosła się z ławki by po chwili połozyć się na trawie z rękami pod głową. Westchnęła błogo. -Ale tutaj jest wspaniale...
// o rany, raz piszę w 1 a raz w 3 osobie, zupełnie bezwiednie, muszę nad tym panować :O nie mam weny, dlatego post jest jaki jest :<
Villemo przyszła tutaj, dokładnie wiedząc czego chcę. Dziwne prawda? Nie była ani pod wpływem alkoholu, narkotyków i nie paliła. I nie, tym razem nie robiła tego dla kogoś. Tym razem po prostu nie chciała odpływać, musiała się ze wszystkim zmierzyć sama. Wszystko ją przytłoczyło, wszystko ją po prostu złamało. Miała stać się jeszcze zimniejsza niż była, zamiast tego stała się bezwiedną kukłą. Villemo weszła do pokoju i wymówiła zaklęcie. - Autumno Fieri Krajobraz się zmienił. Był to park z jedną ławeczką, nie było tutaj ładnie. Drzewa bez liści, trawa jakaś taka mdła. Lecz przede wszystkim szalała burza, i o to właśnie chodziło. Villemo usiadła na mokrej ławce, i mokła. Deszcz mieszał się z łzami dziewczyny. Jej pasmo nieszczęść i porażek rozpoczeło się od Desiree. A może nie? Ona jej jedynie, przypomniała drzemiące w niej uczucia. I poradziła by sobie z tym wszystkim. Gdyby nie to że teraz pamięta! Pamięta o Alice, pamięta o gwałcie, pamięta o morderstwie! Pamięta o wszystkim! Villemo załkała, i spuściła głowę, jej piękne włosy spadły na twarz. Może i była zimną suką, która krzywdziła. Może i bawiła się innymi i nikt ją nie interesował. Lecz teraz była kompletnie kimś innym. Nie wiem kim teraz jest, wiem że jest słaba i załamana. Lecz nie dziwie się jej. Villemo otarła łzy, i patrzyła w burzowe niebo, z których ciął ostry deszcz. Pogoda odzwierciedlała jej stan duszy. Burza, ona ma ją w duszy, wiecie to burza łez. Wiedziała że musi sobie poradzić, lecz chwilowo nie potrafiła, jedynie czego pragnęła to śmierci. Nie widziała dalszych powodów by żyć. Zgwałcona w dzieciństwie, jej ukochana została zamordowana, a druga pewnie teraz śpi sobie smacznie, u boku Tristana. Po prostu wspaniale, nie uważacie?
Dzisiejszego dnia Leah od rana czuła się nieswojo. Była jeszcze cichsza niż zwykle, gdy już się odzywała, jej słowa były gorzkie i nieprzyjemne. Nawet spojrzenie miała bardziej cięte i lustrujące niż zwykle. Już nie mówiąc o tym, że chyba cały rocznik spiskował przeciw niej, bo gdy na co dzień czuła się niska, dzisiaj mijała samych dryblasów, co ją miażdżyło i dezorientowało. Po zajęciach wpadła do dormitorium tylko na chwilę. Wskoczyła w obcisłe dżinsy, bladoróżową, luźniejszą koszulę (obowiązkowo przypięta broszka od matki) i czarne tenisówki, które królowały w każdej mugolskiej, europejskiej szkole. Swoje średniej długości włosy spięła niedbale w jakiś prowizoryczny koczek. Tuptała po szkole, krążąc bez celu po korytarzach, które po pół godzinie zaczynały robić się wszystkie takie same. Bo jakby jeszcze miała się przyznać, że się zgubiła, chyba byłaby zmuszona kogoś zamordować z zimną krwią, choćby do tego celu miała użyć pieczonego podudzia z kurczaka. I tak, natrafiła na TE drzwi. Kompletnie zapomniała o tej komnacie, nie była tu od dobrych kilku lat. Pchnęła ciężkie dębowe drzwi (co nie było wcale łatwe ze względu na lichą posturę Leah) i weszła do środka. Powitał ją niezwykle mocny podmuch zimnego wiatru i ulewny deszcz, co natychmiast rozwaliło, i tak chwiejną, konstrukcję jej fryzury. Scenerię Pokoju Czterech Pór Roku stanowił dziś nieurodziwy park, najwyraźniej ktoś wyczarował porę późnojesienną. Drzewa były gołe, gałęzie ziemisto-brązowe, a cała reszta roślinności, o ile występowała, miała martwy odcień ciemnej zieleni. Szla przed siebie, obejmując się sama szczupłymi ramionami, już zdążyła całkiem przemoknąć, gdy zobaczyła jakąś blond postać skuloną na ławce. Nie potrzebowała wiele czasu, by stwierdzić, że to... - Villemo. - powiedziała nieco zszokowana. Spodziewała by się każdego, tylko nie tej wysokiej, pięknej Ślizgonki. I chociaż określały się jako przyjaciółki, na widok V. pannie Hamilton serce biło jakby mocniej. A było to o tyle dziwne, że nigdy ją do dziewcząt nie ciągnęło. Ba, dalej nie ciągnie, jedynie ONA była wyjątkiem. Przytruchtała do niej i usiadła na mokrej ławce obok niej, w odległości kilkunastu cali. Ławka była wysoka, więc nogi zwisały jej, że mogła swobodnie nimi machać. Spojrzała na Villemo. Płakała. Patrzyła na nią znacząco, postanawiając, że nie będzie o nic wypytywać. Jak będzie chciała, to sama powie.
No tak, więc to jest ten moment, kiedy was zanudzam myślami Villemo. Naprawdę tego chcecie? O jezuuu.... Villemo siedziała, skulona. Nie podobna do siebie, wpatrując się w pochmurne niebo i pozwalając by deszcz na nią spadał. Czuła się źle, okrutnie i nieswojo. Na sercu miała ciężki kamień. Wiecie znam osobę, która twierdzi iż miłość uskrzydla. Niby spoko, z tym że ona uparcie twierdzi że nawet ta nieszczęśliwa miłość uskrzydla. To naprawdę idiotyzm tak twierdzić. Zgadzam się że miłość jest pięknym uczuciem, który dodaje nam sił. Sprawia że chcemy żyć i stajemy się szczęśliwymi ludźmi. Lecz taka jest tylko ta miłość która zostaję odwzajemniona. Ta bez odwzajemnienia, która przeobraża się w puste godziny smutku, lamentu i bezkresnych łez. Ta miłość przez którą toniemy w mroku i pływamy w ocenie własnej krwi. Ta miłości przez którą odbieramy sobie życie, przez którą nie chcemy więcej oddychać ani nikomu ufać. Właśnie ta miłość jest kamieniem na sercu. Doprowadza do uczuciowej nędzy i psychicznego wyniszczenia. Tylko człowiek otoczony miłością, i tylko ten który nie poznał jej skutków ubocznych, może twierdzić ze każda miłość uskrzydla. Zaś sama Villemo? O czym myślała? Co postanowiła? Była pogrążona, w wspomnieniach, w marzeniach i w "Co by było gdyby.." Nagle jednak ktoś wszedł, świetnie jeszcze jej towarzystwo było potrzebne. Przez oczy pełne łez, poznała jednak ową osobę. Była to dobrze znana jej Leah. Krukonka, o ile dobrze Villemo pamiętała. I nie darzyła ją jakimiś złymi uczuciami. Była to osoba z tych nie licznych, do których miała jakiś pociąg i odrobinę pozytywnych osób. A ich przyjaźń... Wiecie Villemo nie ma przyjaciela z którym nie poszła, lub nie pójdzie do łóżka. Już najlepszym przykładem jest chyba, Jasper prawda? Villemo nie potrzebowała przyjaźni, a przynajmniej jej się tak zdawało. Swoją drogą wiecie że już jest nowy rok? Villemo całego sylwestra przeleżała w łóżko. Ona! Królowa imprez, i dziewczyna bez której impreza nie ma prawa bytu! Ona leżała w łóżku! No nic, lepiej to zostawić, i nie wypominać jej tego... Villemo uśmiechnęła się blado, i wyciągnęła różdżkę. - Ver factus - Wymówiła zaklęcie, nieco zmieniając krajobraz i pogodę. Nie chciała by jej "przyjaciółka" Zmokła. Dlaczego właściwie nie chciała? I co ją to obchodziło? Sama nie wiedziała, po prostu nie była do końca sobą i nie zważała na to jaka jest. W sumie teraz bardziej niż przedtem ma wszystko w głębokim poważaniu. - Co u ciebie? - Powiedziała a raczej szepnęła, kładąc swoją głową na jej udach. Wyprostowała nogi i przymknęła oczy. Villemo rzadko zachowywała się tak bezpośrednie, można rzec bezceremonialnie. Ale wiecie, teraz bardziej niż kiedykolwiek doceniała tych ludzi, którzy uparcie przy niej byli i znosili jej humory. Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrafiła zrozumieć innych i ich uczucia. Może i to nie jest w jej stylu, i może nie jest to dobra przemiana. O ile właściwie jest to jakakolwiek przemiana, a nie chwilowe zachowanie. To o tyle dobrze, że Leah jest tutaj. Villemo była słaba jak nigdy przedtem. Do tej pory pamięta każdy szczegół z ostatniego spotkania z Desiree. Do tej pory pamięta Hipnozę Aleksa. I obawiała się że nie tylko tego nie zapomni, ale także że nie poradzi sobie z tym. Jej twarz także była inna. Oczywiście nadal przepiękna, kusząca i delikatna. Bo te cechy zawsze pozostają, niezmienne. To jednak można było z niej wyczytać smutek, i coś czego nie potrafię określić. Jej głos, aksamitny i delikatny niczym jedwab. To sprawiał wrażenie jak gdyby wypowiadała go mała dziewczynka, która nie ma sił dalej o coś walczyć. Właściwie Villemo własnie tak się czuła, ale chyba już dosyć tego smutku. - Jesteś dziś piękniejsza niż zwykle. - Szepnęła po bardzo długiej ciszy...
Gdy Villemo swoim delikatnym głosem wypowiedziała zaklęcie, wszystko diametralnie się zmieniło. Temperatura odczuwalnie wzrosła, na drzewach pojawiły się limonkowo-zielone liście, trawa nabrała żywszej barwy i w kępkach wyrosły kolorowe kwiaty. Niebo rozwiało się i z ciężkiego grafitu przeszło w kolor bladobłękitny. Leah rozglądała się z uśmiechem, mierząc stalowymi oczami zmieniony krajobraz. Nastała piękna wiosna, aczkolwiek dalej było jej zimno. Obie były całkiem przemoczone. Zimna koszula lepko oblepiła jej klatkę piersiową i ramiona, a spodnie zdały się być o wiele cięższe. Z włosów kapała jej woda. Jedyne z czego się cieszyła to to, że przed wyjściem z dormitorium zmyła, i tak ubogi, makijaż. Gdy V. oparła głowę o jej nogi, Leah spojrzała na nią z siostrzaną czułością, przynajmniej tak spojrzeć na nią chciała. Było jej wstyd, że tak naprawdę, patrząc na jej orzechowe oczy, kształtne usta, blond pasma włosów, czuła przyśpieszający puls i to dziwne opadanie ramion. Gdy patrzyła na ludzi, których kochała, zawsze ze spiętej pozy jako pierwsze uwalniały się ramiona, opadając spokojnie z nerwowego spięcia mięśni. Czuła rozchodzące się ciepło po całym ciele, chociaż akurat to mogło być sprawką wiosennego słońca, które miodowymi promieniami rozgrzewało powierzchnie ich ciał. - Znośnie. - powiedziała zamszowym głosem, odgarniając z czoła Villemo jeden z niesfornych, zlepionych deszczem kosmyków, koloru pszenicy. Leah była mistrzynią opanowywania samej siebie. Wiedziała, że w takiej chwili musi zachować się tak, jak zachowałaby się najlepsza przyjaciółka. Musiała zrobić co w jej mocy, by choćby wesprzeć V., jeżeli tylko będzie ona tego potrzebować. Bo to było bardzo dziwne. Zwykle to Leah, nawet nieświadomie, rozkochiwała w sobie niewinnych chłopców, nieświadomie podsycała ich nadzieję, by potem, równie nieświadomie, obrócić ich serca w zgliszcza. Nigdy nie umiała TAK kochać, by dać jakiemuś nieszczęsnemu chłopcu szczęście. By stworzyć parę, jak to robi większość nastolatków. Żeby ustawić na Wizbooku status "W związku". Żeby całować się na błoniach, chodzić za rączkę po Hogsmeade, czarować dla siebie nawzajem fajerwerki, przytulać się godzinami na łące. W każdym razie, wydawało się jakby potrzebowała jedynie seksu, wedle zachcianki, a miłość jest jej kompletnie niepotrzebna. Dlaczego w takim wypadku, siedziała tu teraz, przemoknięta do suchej nitki, i patrzyła na blond Ślizgonkę oczami niemal maślanymi? Dlaczego żadna inna dziewczyna tak jej się nie podobała? W dalszym ciągu patrzyła na nią, oczywiście tak wymodelowała wzrok, żeby niczego po sobie nie zdradzić. Jednakże nie dała rady ukryć subtelnego rumieńca, gdy Villemo wypowiedziała ostatnie zdanie. Każde słowo, osobno, obijało się o ścianki jej umysłu, zdając się wydawać dźwięk, jak kuleczki w maszynach losujących loterii Lotto. Otworzyła oczy jeszcze szerzej i delikatnie rozchyliła usta ze zdziwienia. W odpowiedzi westchnęła jedynie, wycierając kciukiem ciemny cień rozmazanego tuszu pod jej okiem.
Villemo uśmiechała się czule i delikatnie sama do siebie, a może do Leah, nie wiem. W każdym bądź razie, dotyk dziewczyny wywoływał, u niej uśmiech. Dlaczego? Też tego nie wiem. Villemo czuła się w jej towarzystwie naprawdę dobrze, nie traktowała jej jednak jak przyjaciółki. To znaczy, dziewczyna doskonale wiedziała że może jej zaufać, zwierzyć się i powierzyć swoje najgłębsze żale, tęsknoty i marzenia. Lecz między dziewczynami rodziło się coś zupełnie innego, i to z całą pewnością nie była przyjaźń. Nie. To było coś zdecydowanie, głębszego, delikatniejszego a zarazem kuszącego i wabiącego do siebie. Oby dwie dziewczyny zdawały sobie z tego sprawę, chociaż żadna jeszcze tego nie powiedziała otwarcie. Jak już wspominałem Villemo nie posiada przyjaciół z którymi się nie przespała, lecz to było coś zupełnie innego. Jak dokładnie? Tego sama nie zdołała jeszcze pojąć. Ostatnio zbyt wiele sobie uświadomiła czy też, przypomniała. Jej wspomnienia zostały odblokowane, jak gdyby ktoś przekręcił jakiś kluczyk, i naprawdę Villemo w tym momencie wolała nie pamiętać tego wszystkiego. Lecz pamięta, i wie że już nie będzie taka jaka wcześniej. Ja sam nie wiem jaka będzie, to chyba będzie zależne od tego co się wydarzy podczas okresu nadchodzących, zmian. Villemo uśmiechnęła się słodko i jedwabiście słysząc, to wiele znaczące westchnienie. Powoli otworzyła oczy, zapatrując się w jej piękne szare, lecz za to wiele mówiące spojrzenie. Uśmiechnęła się szerzej do swej że tak powiem przyjaciółki. Fakt były przemoknięte, i z całą pewnością zmarznięte. Każdy normalny człowiek, teraz by ją zabrał tam gdzie jest sucho, by mogła się przebrać i wysuszyć. Każdy normalny... Lecz od kiedy to nasza Villemo należy do grona normalnych? Villemo usiadła powoli, i przysunęła swoją twarz do twarzy dziewczyny. Spojrzała jej głęboko w oczy, a jej dłoń dotknęła policzka dziewczyny. Po woli, jak gdyby w transie lub w czymś podobny, gładziła policzek. Z jej ust nie schodził dobrze nam znany, lekki, kuszący i delikatny uśmiech. Który bywał tajemniczy i subtelny za razem. Po woli, wręcz bardzo po woli przysunęła swoje usta do jej ust. Robiła to tak jak należy, zachowując wszelkie romantyczne szczegóły. Jej dłoń gładziła policzek, oczy wyrażały delikatność i zrozumienie. Zaś usta wydawały się niebywale, kuszące... Villemo złożyła na jej ustach, delikatny i krótki pocałunek, uśmiechając się przy tym. Jej ręka która gładziła jej policzek, pozostawała delikatna i czuła. Ruchy powolne i zmysłowe. Wiecie Villemo nie miała ostatnio nastroju na żadne gierki, zbyt wielkie odczuła konsekwencje gierek swoich rodziców, swoich własnych i swojej "rodziny" Dla tego postanowiła, by ta sprawa pozostawała jasna. Być morze dziewczyna zrobiła to zdecydowanie za wcześnie, i spieprzyła wszystko. Być może powinna była odczekać, zbadać teren i dążyć małymi kroczkami do celu. Lecz Villemo była mistrzynią pieprzenia wszystkiego, i naprawdę miała dosyć jakich kol wiek nie jasności, intryg i innych takich. Pewnie to się niedługo zmieni, lecz teraz jest teraz i tylko to się liczy. Sama Leah zawsze ją spierała, była przy niej. Nie była to jakaś przyjaciółka na zawołanie. Lecz kiedy już była, to zawsze starała się pomóc. Dlaczego? Nie wiem, może darzyła Villemo jakimś szczególnym uczuciem o którym oby dwie nie zdają sobie sprawy, a może po prostu dziewczyna chciała spróbować jak to jest być "BI" Villemo zatopiła swoją dłoń, w włosy dziewczyny, i ponownie spojrzała jej głęboko w oczy. Nie chciała przepraszać za to co zrobiła, bo nie żałowała. Chciała tego, i sama zaczynała się zastanawiać dla czego, nie posmakowała jej ust dużo wcześniej. Być może nie miała w tedy do tego głowy, albo po prostu... W sumie sam nie wiem. Jak to mówią, najciemniej jest pod latarnią.
Leah, z charakterystycznym dla siebie milczeniem, jedynie patrzyła na to, co robiła Villemo. Czy był to wzrok rozkoszny, przerażony, wątpliwy, pogardliwy, czy zwyczajnie szczęśliwy? Leah nie wiedziała, przestała nad tym panować. I wypłynęła na nieznane sobie wody. Zwykle nie pozwalała sobie, by choć na chwilę, świadomie przestać kontrolować swoją mimikę, gesty, słowa. Oczywiście, kontrolować w dobrym sensie. Nie ograniczała siebie samej, wręcz przeciwnie, chciała być jedynie pewna, że robi dokładnie to, co chce. Była zdezorientowana dryfując w oceanie nieprzebranych emocji, targanych sztormem myśli, które właśnie opanowywały cały jej umysł. To było nienormalne, niecodzienne, sic! Po prostu czuła się niepewnie. Jednak nie dała całkowicie odciągnąć się od trzeźwości myślenia i oceny otoczenia. Było tak dynamiczne, pełne akcji, ale równocześnie subtelne, delikatne, niewzruszone i błogie. Lekki, wiosenny wietrzyk smagał ich włosy i czuć było zapach trawy i kwiatów. Jak ona mogła wcześniej nie lubić wiosny? Jest tak... pięknie. STOP! Myśli Leah szarpały się same ze sobą. Zbawieniem byłaby umiejętność 'zamykania' umysłu z taką łatwością, z jaką możemy zamknąć oczy. Czerwona lampka włączyła się, gdy V. podniosła główkę z jej ud. L. automatycznie podwinęła jedną nogę pod siebie, pozwalając drugiej swobodnie wisieć. Gdy gładka dłoń Villemo dotknęła miękkiego policzka Leah, momentalnie jej serce szybciej zabiło. Poczuła iskierki ekscytacji wymieszanej z ciekawością i strachu. Bo bała się utraty Ślizgonki, bała się jak to będzie potem. Mimo to, starała się nadal kontrolować oddech, by był powolny i spokojny, jak zwykle. Leah patrzyła zmieszana na piękną twarz Villemo, dokładnie analizując każdy centymetr kwadratowy jej powierzchni. Bursztynowe oczy, ciemne, łukowate brwi, jedwabiste policzki, z lekkimi dołeczkami kuszącego uśmiechu, zgrabny nos, zagłębienie nad ustami, wargi wykrzywione w typowym dla niej uśmieszku. Tego uśmiechu również się bała. Był taki ignorancki, pełen ironii, zmysłowości, ale jednocześnie był bardzo delikatny i subtelny. Jednak jej oczy zdawały się lśnić płomykami szczęścia. Gdy Villemo ją pocałowała, nie wiedziała jak ma się zachować, więc jedynie oddała pocałunek, mrużąc oczy. Leah przygryzła nieśmiało wargę, nie przestając wpatrywać się w orzechowe spojrzenie Ślizgonki. Znała ten wzrok, ale nie umiała sobie przypomnieć u kogo. Jednakże już czuła zwalniający puls. Ich pierwszy pocałunek. Leah była zdziwiona. Villemo w jej oczach była tą samą Villemo. Tą, która przespała się z połową uczniów tej szkoły i która miała to kompletnie gdzieś. Tą, którą znała z innej strony niż wszyscy. Leah dłoń automatycznie powędrowała do dłoni Villemo, gdy ta wplotła ją w jej włosy. Przygryzła usta, ściągając lekko brwi. - Nie sądzę, abyś pocałunkami umiała zastąpić normalną, szczerą rozmowę. - szepnęła miękko, czule. Nie chciała jej wystraszyć, było pięknie. Jednak jeśli Villemo coś dla niej znaczyła, a znaczyła, priorytetem było pomóc jej, a nie spełniać swoje zachcianki.
Villemo zapatrzyła się przed siebie. Leah miała rację, i Villemo zdawała sobie z tego sprawę. Lecz wolała by, żeby było inaczej. Villemo czuła się jak oszalała z bezradności, spowodowanych ostatnimi wydarzeniami, i z nadmiaru sprzecznych uczuć. Co gorsza Leah zdawała się przejrzeć umysł Villemo. Patrząc na to z drugiej strony, nie było to trudne. W końcu Villemo była zalana łzami, kiedy Krukonka tutaj weszła. Lecz Leah zawsze wiedziała jak się zachować, i co powiedzieć w jej towarzystwie. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze coś, coś co nie powinno mieć miejsca. Kiedy Villemo pocałował Leah, poczuła się inaczej. Jak gdyby na nowo się narodziła, jak by przez ten pocałunek, zabrała trochę jej siły dla siebie samej. Trwało to nie dłużej jak, kilka sekund, lecz to uczucie było naprawdę wspaniałe. A przecież nie powinno tak być! Villemo powinno nie odczuwać nic, po za pożądaniem. Więc czemu tak nie było? Czy Leah znaczyła dla dziewczyny więcej niż by tego same chciały? Villemo pokręciła przecząco głową, sama do siebie. - Wiem o tym. Nie wiem jedynie czy potrafię o tym rozmawiać, nie wiem co czuć co myśleć i co robić. Czy potrafisz to zrozumieć? - Zapytała z nie skrywanym, po wątpieniem. Jak Leah mogła zrozumieć coś, czego sama dziewczyna nie potrafiła? Jak miała zrozumieć ją, nie znając powodów jej załamania? Villemo wtuliła się w Leah i wstrzymała oddech. Wszystko było beznadziejne i szare. Smutek żal i gorycz zakryły cały jej świat. Villemo straciła kontrolę nad swoim życiem, które nabrało niesamowitej prędkości. Czuła się jak na otwartym morzu, dryfując na tratwie w oszalałym, pędzie ku wodospadowi. Spadek w dół... Czy tylko to mogło ją spotykać? Czy naprawdę nie było niczego innego, w jej życiu? Lecz mimo wszystko, w jej objęciach Villemo, czuła się dziwnie. Nie potrafiła powiedzieć jak, lecz było inaczej niż dotychczas. Dlaczego tak się czuła? Dlaczego przez jej ciało przechodziły miliardy dreszczy, i niekontrolowany uśmiech zagościł na jej ustach? Dlaczego serce przyśpieszało pracę, jej krew z hukiem uderzała do głowy, a rozum i serce zgadzali się co do jednego. Do tego że nie powinna odchodzić. Nie powinna przerywać tego spotkania, i psuć tej chwili. Lecz dlaczego? Czy to potrzeba drugiej osoby, która zrozumie i postara się pomóc? Czy gdyby to był kto inny, czy Villemo czuła by się tak samo jak teraz? A może, po prostu Leah zaczynała dla niej znaczyć, więcej niż powinna. Lub znaczyła już wcześniej, tyle że Villemo nie zdawała sobie z tego sprawy? Może właśnie dla tego nigdy wcześniej nie chciała psuć, ich przyjaźni tym pocałunkiem? Bo bała się że ją straci, lecz jednocześnie nie chciała przyznać się przed samą sobą, że istnieje ktoś kto znaczy dla niej więcej niż powinien? Może właśnie dla niej Villemo nigdy nie podcinała sobie żył tak głęboko jak powinna? Nie wiedziała tego, i nie chciała wiedzieć. Bała się, naprawdę się bała. Ona! Zimna jak lód suka, która nie miała dla nikogo więcej uczuć niż śnieg, ma dla skały. Ona się bała ją stracić. Teraz to wiedziała, lecz w niczym jej to nie pomogło, wręcz przeciwnie! - Kim ja właściwie dla ciebie jestem? - Zapytała Villemo, po raz pierwszy od dłuższego momentu wypuszczając powietrze. Dziewczyna oczekiwała szczerej odpowiedzi, a nie pierdolenia o tym że są przyjaciółkami. Bo nie są, a przynajmniej nie takimi normalnymi. Owszem mogły na siebie liczyć, zaufać sobie i powierzyć swoje sekrety. Liczyć na obustronną pomoc. Lecz było jeszcze między nimi coś, co nazywano przyciąganiem lub pożądaniem. Oby dwie legły do siebie, jak ćma do ognia. Villemo chciała to wiedzieć, chciała wiedzieć na czym stoi. Chociaż z drugiej strony nie oczekiwała czegoś niezwykłego. To prawda że gdzieś głęboko miała nadzieje usłyszeć coś, o czym bała się nawet pomyśleć. A Desiree? Villemo kompletnie o niej zapomniała, po raz pierwszy od bardzo długa zapomniała że ta ślizgonka, w ogóle istnieje. Tak to prawda, że Villemo prowadzi nienormalny tryb życia. A raczej kiedyś prowadziła, jak już wcześniej wspomniałem Villemo przechodzi przez zmiany w swoim życiu. Od dłuższego czasu nie bierze, nie pije i nie szmaci się. Bo inaczej tego nazwać nie można jak szmaceniem się. Teraz wiedziała że wiele w swoim życiu straciła, i wiele razy przegrała. Teraz to wszystko się w niej odbijało, i nawet ją dopadły konsekwencje jej własnych działań. Chciała to zmienić, naprawdę po raz pierwszy w życiu chciała się zmienić, lecz nie potrafiła. Nie umiała. To zaś pewnie dla tego, że nie miała dla kogo. Nie widziała sensu w zmianie swoich obyczajów, swojego zachowania i trybu życia, jeżeli nie ma osoby która by tą przemianę doceniła. Jeżeli nie mamy dla kogo się starać, to się nie staramy. Villemo była na takim etapie, że nie obchodziło ją co się dzieje. Jedynie przy Leah chciała się zmienić, stać się kimś innym. Lecz prędzej czy później, krukonka sobie pójdzie. Villemo ponownie zostanie sama, i cała beznadziejność, wszystkie wspomnienia i cały ten ból powróci. Villemo ponownie zostanie sama, ogarnięta wszystkim tym, czego nie potrafiła ogarnąć.
Wyczuwalne powątpiewanie w głosie Villemo nieco ugodziło Leah. Sądziła, że nigdy nie dała jej powodu do braku zaufania czy mogła zasiać zalążek niepewności co do swojej osoby. Może owszem, była osobą chłodną i nie mówiła zbyt wiele, lecz zdawała sobie sprawę z wagi własnych słów, gdy już takich używała. Czuła, że do oczu napływają jej łzy. Nie umiała teraz spojrzeć na Villemo, czując się słabo, niepewnie i krucho. Czy Leah była gotowa wysłuchać opowieści o byłych V.? O tym jakim uczuciem ich darzyła, jak jej ich brakuje, jak cierpi i chce wreszcie ujrzeć światełko w tunelu samotności? Niewątpliwie owym światełkiem miałaby być oszałamiająca piękność, z nogami do nieba, kobiecymi zaokrągleniami mimo szczupłej, idealnej sylwetki, długimi, kruczoczarnymi włosami do pasa, wielkimi orzechowymi oczami, jak jej własne, oraz seksoholizmie jej dorównującym. Ewentualnie mógłby to być wysoki, wysportowany młodzieniec, z aparycją greckiego boga, stanowczością by poskładać puzzle jej życia, ale jednocześnie na tyle delikatny i romantyczny, by ją w sobie rozkochać i sprawić, że będzie ona szczęśliwa. - Rozumiem. - odpowiedziała po dłuższej niż zamierzana pauzie, głosem już nie tak zamszowym i subtelnym. Niestety, Leah nie była ani czarownicą-supermodelką, ani owym wspomnianym Adonisem. Poza tym, była pewna swojej heteroseksualności, wyłączając właśnie Villemo. Tylko czy to jest miłość? Pożądanie? Ciekawość? Tyle pytań, zero odpowiedzi, what a pity. Jej pytanie wywołało w umyśle Leah huragan myśli. Kim jest dla niej Villemo? Miała horrendalną ochotę wykrzykiwać: wsparciem! zachętą! miejscem ulokowania troski! przyjaciółką! obiektem swoistego pożądania! siostrą! inspiracją! Niemal wszystkim... - Niemal wszystkim. - powiedziała jeszcze ciszej, wątpiąc, czy Villemo w ogóle ją usłyszała. Miała wrażenie, że uderzenia jej serca były głośniejsze. Zawiał nieco silniejszy wiatr, który rozwiał suche już włosy Leah. Ona jak zawsze, zwinęła się w małą kulkę na ławce, drżąc z zimna i z emocji, które nią targały. Wiedziała co robi V., znała jej historię, wybryki, ciemne zakamarki, których tak wiele było na zawiłych korytarzach mnóstwa kondygnacji jej osobowości. Lecz nie było istotne to, co kiedyś. Liczyło się ponoć tu i teraz. Tylko zasadnicze pytanie, czy ona tego chce? Czy chce przez skonsumowanie V., jak produktu, rujnować to, co budowała tyle czasu, by znów zaczynać żmudną pracę od początku? Nie miała pojęcia. - Nie wiem czego oczekujesz, ale będę przy tobie. - mówiła, patrząc przed siebie, w martwy punkt krajobrazu - Ale jak będziesz chciała mnie zranić, ucieknę. - dokończyła, już patrząc prosto na Villemo. Nawet jeśli to, co aktualnie wypełnia jej duszę i ciało to miłość, Leah nie da się skrzywdzić. Musi być silna i nie dać się złamać, by nie skończyć jak własna matka. Wpędzona w depresję, stany paranoi, schizofrenię, przez czyjąś dominację nad jej życiem.
- Niemal wszystkim... - Powtórzyła bezdźwięcznie Villemo. Nie wiele jej to mówiło, bo właściwie to kim była? Była wszystkim czy niczym? I co po sobie pozostawi? Co pozostawia do tej pory? Chaos, pustkę i zapomnienie... Nie, nie chciała jej ranić, naprawdę tego nie chciała. Lecz jak postąpić tak, by to okazało się najlepszym rozwiązaniem? Czego ona od Leah oczekiwała? Sama tego nie wiedziała, i sama nie wiedziała co do niej czuję. A przede wszystkim, nie wiedziała jak ma się zachować. Chciała się zmienić, być kimś lepszy. Tylko po co? Tylko dla kogo? Dla Leah? Villemo miała kompletny mętlik w głowie, wszystko ją po prostu przytłoczyło, czuła jak się łamię i nie jest w stanie się podnieść. Miała dosyć tego wszystkiego, całego otaczającego świata. Jednakże nie mogła dłużej zaprzeczać samej sobie. Nie mogła dłużej udawać, że przy Leah nie jest inaczej. Jej życie nabiera sensu, chociaż dzieje się to bardzo powoli, może nawet zbyt po wolno. To jednak to się dzieje. Lecz to wcale nie ułatwiało jej podjęcie, jakiekolwiek decyzji. Nie chciała ponownie ryzykować, i pozostać z niczym. Lecz także bała się nie zaryzykować, by pozostać z tym co ma. Czyli z niczym. Owszem jak już wspominałem, były one przyjaciółkami i to bardzo bliskimi, lecz cóż to zmieniało? Dla Villemo nie istniała przyjaźń, a nawet jak istniała to zawsze umiała ją spieprzyć. Lecz teraz? Dlaczego boi się przekroczyć granicę, rozsądku? Dlaczego bała się oddać impulsowi i chwili? Zawsze przekraczała ową granicę, śmiejąc się cynicznie, zawsze oddawała się chwili, i nigdy nie bała się konsekwencji swoich działań. A teraz? Wszystko było inaczej, wszystko było inne. I tylko przy Leah, Villemo potrafiła zapomnieć. Potrafiła się uspokoić i ponownie oddychać życiem, które nabierała jako takiego sensu i znaczenia. Tylko przy tej Krukonce nasza Villemo czuła się naprawdę bezpiecznie. Ale mimo tego wszystkiego... Villemo spojrzała się na Leah. To co zobaczyła, spowodowała że serce jej stanęło i podskoczyło do gardła, przy czym przestając bić. A oddech gdzieś zanikł i nastała głucha, niczym nie przerwana cisza. Dopiero po jakieś chwili, Villemo zdołała się opanować, by się nie rozpłakać. Ponownie dotknęła jej policzka, swoimi palcami. Przejeżdżając po nim delikatnie i zmysłowo. Jak gdyby chciała zbadać i zapamiętać każdy szczegół jej twarzy, jej oczy wpatrywały się w prost w te przepiękne oczy, o odcieni szarego nieba. W takiej szarości tylko miłość bywa złota. Villemo uśmiechnęła się czule i delikatnie. Co się teraz działo? Nie wiedziała, nie chciała wiedzieć. Może to kolejny wielki błąd w jej życiu, lecz gorzej już nie będzie prawda? - Leah... - Wyszeptała jej imię, bardzo powoli i bardzo czulę. Jak gdyby na próbę, czy aby na pewno potrafi zaryzykować, ponownie postawić wszystko na jedną kartę i w razie czego, po raz kolejny przyjąć na siebie porażkę. Jak dotąd nigdy nie miała z tym żadnych kłopotów, lecz jak dotąd nigdy nie poświęcała tak wiele. No może raz czy dwa, lecz to już nie ważne. Dla Villemo wszystko stało się nie ważne, mniej istotne. Utonęła w tym spojrzeniu, rozpłynęła się pod wpływem miękkości jej skóry. Raz się żyje, kilka razy się umiera... - Wiem jaka jestem, i wiem że ciężko uwierzyć w to co powiem. Sama do końca nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Lecz tak jest w istocie... - Mówiła dalej szeptem, delikatnym a zarazem czułym i miłym. Wiem że trudno wam w to uwierzyć, lecz tak było w istocie. - Nie wiem co do ciebie czuję, nie wiem ile dla mnie znaczysz. Lecz wiem jedno.... Chcę jedynie tego co najlepsze dla ciebie, chciałabym ofiarować ci tylko te dobre i szczęśliwe chwilę. I nie wiem czy potrafię, naprawdę nie wiem czy jestem zdolna do tego wszystkiego. Chciałabym się zmienić. Być dla ciebie wsparciem, i pocieszeniem. Chciałabym być twoją gwiazdką z nieba, promieniem słońca w dniach pełnych łez. Chciała bym być powodem do uśmiechu na co dzień. I chociaż wiem że to niemożliwe.... To dziękuje ci za to że jesteś... Villemo jeszcze przez chwilę wpatrywała się w jej oczy, po czym zamknęła swoje. Do jej własnych napłynęły łzy. Łzy może szczęścia, spowodowane tym że w końcu pojęła chociaż część tego co było niepojęte. Może to były łzy, żalu i bezradności. Nie wiem. Wiem jedynie że po raz pierwszy. Villemo była szczera, nie ukryła niczego. I chociaż chciała by powiedzieć więcej niż to wszystko. To nie potrafiła odnaleźć słów, ubrać w słowa swoich uczuć, które w tej chwili ją wypełniały. I chociaż wiedziała że tak nie powinno się dziać, że to kolejny gwóźdź do jej trumny, to przynajmniej jej trumna się nie rozpadnie.
Wiosna wokół nich rozkwitła pełną parą. Wszędzie było zielono, pozytywnie, sielsko i słodko. Niestety w umyśle Leah aktualnie panował istny chaos, nie do opanowania. Dłoń Villemo na jej policzku zdawała się palić jej skórę, a każde jej słowo było jak dźgnięcie tasakiem, powodują fontanny krwi i śliski dźwięk cięcia mięśni. Jednak ich wydźwięk, barwa jej głosu, orzech jej spojrzenia, był jak miód na te rany. Bo tak Leah się czuła, osłabiona, skrzywdzona, potrzebująca opieki bardziej niż kiedykolwiek. I chociaż ufała Villemo, nie była pewna czy na tyle, żeby oddać w jej ręce wszystkie swoje uczucia. - Nie chcę być tą, dla której się zmieniasz. - westchnęła - Zmieniasz się dla siebie, ale wiedz, że ktoś to doceni. - dodała nieco pewniej. Wszystkie te zapewnienia były... otuchą. Cała ta historia nie musiała kończyć się tragedią, obróceniem uczuć i emocjonalności w gruzy, albo przekleństwami i obelgami sypanymi w siebie nawzajem. - Jedyne co wiem, to to, że nie mogę cię stracić. - powiedziała, dalej wpatrując się w V. Wytarła palcami łzy, które ciekły po jej policzkach. Patrzyła na Ślizgonkę jeszcze chwilę, by potem uśmiechnąć się lekko. Wstała i poprawiła spodnie, które obrzydliwie lepiły się do ciała, przez, w dalszym ciągu, mokry materiał. Wyciągnęła ku V. rękę. - Chodźmy, zanim przemarzniemy całkiem. - powiedziała prawie wesoło.
Villemo obserwowała Leah. Nie wiedziała co o tym wszystkim ma myśleć, w jednym momencie płacze. I to z cała pewnością, nie były łzy szczęścia. W drugim momencie się uśmiecha. A jej wypowiedź? Doceni jej zmianę, lecz to nie dla niej ma się zmieniać. Jeśli nie dla niej to dla kogo? Villemo musiała mieć, dla kogo się zmienić. Inaczej nie starczy jej sił by dokonać, tych zmian. A może to był jakiś ukryty podtekst? Jakaś insynuacja? Nie wiem, obecnie Villemo miała bardzo duże, problemy z myśleniem, i trzeźwym ocenia sytuacji. Nie wiedziała na czym stoi. Nie wiedziała co robić. Lecz była z Leah, a przynajmniej w tej chwili, a to było najważniejsze. Co będzie później, tego nie wiedziała. Nie chciała tego wiedzieć, nie chciała poznawać odpowiedzi na to co stanie się za chwilę. Villemo wstała i splotła swoją rękę, z jej. Było jej dobrze tak jak jest, czy naprawdę nie można było tego tak zostawić? Dlaczego życie, wciąż dzieli szczęście, dopisując kolejne wersy w tym posranym scenariuszu? Villemo oparła głowę o jej ramię, i na chwilę tak została. Wiosna.. Czas rozkwitu miłości, i najlepszy okres dla zakochanych. Kiedy Leah tutaj się zjawiła, Villemo sama wybrała ów pogodę. Dlaczego? Czy był to podświadomy wybór? Być może, ja osobiście nie wykluczam niczego. Villemo poszła z Leah, a może za nią. Czy to miało sens, znaczenie i głębszą szanse na cokolwiek? Nie wiadomo, lecz dziewczyna się nad tym nie zastanawiała. Było chwilowo jak było, i chciała uczynić wszystko co możliwe, żeby było lepiej. Lecz czy potrafi? Na te, i na kilka innych pytań, znajdziecie odpowiedź... Kiedyś tam, w jakimś tam poście...
Czym był w porównaniu do Puchona, Krukon? David był z Hufflepuffu, a mimo wszystko tak się między nimi potoczyło, że byli parą. Ostatnio nie było za ciekawie, tyle się wydarzyło, tyle roku szkolnego Davis przegapiła, i pomyśleć, że to właśnie wszystko przez Thomsona. Oczywiście mimo tych wszystkich złych chwil, pamiętała czasy, gdy było dobrze, a teraz niby się pogodzili, a i tak nie spotykali za często. Dlaczego? Co z nim? Trochę się martwiła. Może wydarzenia z ostatnich dni, za bardzo go przytłoczyły? Biedna Angie, biedny David. Może to właśnie dlatego Davis w pewnym sensie podrywała Sketcha, to przypominało jej te dobre czasy, gdy Dav był jeszcze takim szaleńcem i wariatem. Przecież to właśnie w takiej osobie się zakochała, no ale wraz z wiekiem się poważnieje. Podobno, bo Davis dalej była takim dzieckiem. Nie do wiary. - Co do niej mam? - Jej wzrok wrócił ku jego spodniom. - Hmm, no wiesz, jest trochę za mała, mało widać. - Jej źrenice zatoczyły kółko. Co ten Shewring wyprawiał, dopiero co się czołgał, a teraz już wisiała w powietrzu, a raczej na jego rękach, machając nogami, jakby chciała się uwolnić. Bum, zadziałało, postawił ją. - No ja tam nie wiem, może jednak masz jakiś swój kompleksik, którego się wstydzisz, co? Ajć, ajć, biedny Sketchy, pewnie masz jakąś okropną szramę, albo nowy tatuaż, który przypałowo wyszedł. - Wystawiła mu język, na którym błyszczał kolczyk, ale szybko go schowała. Kto wie co przy kimś takim, by się z nim stało? - Ey, zacząłeś to dokończ! - Złożyła ręce na klatce piersiowej i tak szła. Wrr, zaciekawił i skończył. - A co do Davida, no to w sumie mógłby ci coś zrobić, jest troszku starszy - Zabawnie poruszyła brwiami, zapominając o niedokończonym temacie, zaczętym przez chłopaka. - Ale to woźny, później miałby niezły przypał, a jakby teraz stracił robotę, to nie wiem gdzie by znalazł nową. W końcu jest bez studiów. - Yey, jak ona się zajawiła na opowiadanie o nim. Bum, ręka Krykona wylądowała na tej, należącej do niej. Odruchowo delikatnie ją ścisnęła, ale ją puścił. Może tego nie wyczuł? Co o niej pomyśli, niby ma faceta, a tu przy nim tak się zachowuje. Czy on się jej podobał? A jeżeli tak, to na pewno chwilowe zauroczenie, które wystrzela i trwa przez jakiś czas, a w końcu chyli się ku końcowi znajomości. Wcale nie chciała by się kiedyś pokłócili. Ścigali się do pokoju czterech pór roku, chociaż oczywiście był to niesprawiedliwy bieg. Chłopak był szybszy, ale nie znał zamku, więc ona specjalnie zbijała go z drogi, udając, że skręca. Dotarli do niego naprawdę szybko, zważając, że znajdował się on w skrzydle zachodnim. Davis nieźle się zdyszała, kondycja jej wysiadała, za dużo szlugów. Pasowałoby zacząć biegać po błoniach, jak to robią niektórzy. Tylko gdzie to wstawać rankiem, tylko po to by się przebiec? Idioci są wśród uczniów, i tyle. - O, spójrz. - Podeszła bliżej ściany, gdzie wypisane były jakieś zaklęcia. - Co wybieramy? Wiosna, lato, jesień, czy zima? Pewnie, że lato. Niby zadała pytanie, ale sama sobie wybrała odpowiedź. Przecież chciała poczuć ciepło, a on mógłby mieć chęć porzucać kulkami. Dość tego śniegu. Zresztą miała ochotę wskoczyć do jeziorka, czy tam rzeki, tylko trzeba było ją znaleźć w tym pokoju. Przy okazji mogłaby zobaczyć bliżej ciało Sketcha. Co jej krąży po tej głowie?! Wypuściła głośno powietrze, ale zabrzmiało to tak, jakby przygotowywała się do rzucenia zaklęcia. - Aestate Fieri. - Dopiero za trzecim razem się udało, i było jej trochę głupio. Tak lubiła być we wszystkim najlepsza. Może chłopak tego nie zauważył? Zresztą jemu na pewno by to lepiej nie wyszło. - Woo, jak szybko zadziałało! Pokój rozświetlił się, dzięki słońcu, które się pokazało. Nie była pewna, czy plotki o tym pomieszczeniu są prawdziwe, ale jednak. Do tego mieli prawdziwego farta, nie lało. Zrzuciła z siebie bluzę, i zostawiła ją przy drzwiach, na jakimś leżaku, który pojawił się znikąd. Tedy będą wracać, więc jej nie zapomni. - Nie za ciepło ci? Szukamy rzeki, mam ochotę popływać. - Miała ochotę zapytać go o zdanie, ale przecież nie będzie mu pokazywać, że jest dla niej kimś więcej niż zwykłym kumplem.
Dlaczego Angie była dla niego taka wredna? Najpierw daje wrażenie, że go lubi a następnie specjalnie oszukuje w gonitwie wrrr. To nie uczciwe, ale z tego Ślizgoni w końcu słyną. A może ona tak okazuje swoje uczucie? Sketcha zresztą to zbytnio nie interesowało, bo nie chciał, aby kumpela się w nim zabujała. Zauroczenie jest bardzo przelotne, wiec w późniejszym okresie chłopak się przekona co to było. Gdy trafili do pokoju czterech pór roku. Shewring był pod wielkim wrażeniem co zobaczył i jak się do niego wchodziło. Szkoda, że nie zwrócił uwagi jak do niego wejść, bo z pewnością by się tu nieraz przeszedł. - Yyy, proste, że... - zanim skończył mówić, Angie za niego dokończyła. Czy chociaż raz Sketchy nie mógł wybrać? I to niby Shewring jest nerwowy i nad pobudzony ? Tu bym się kłócił jeżeli chodzi o pannę Davis. - Okropnie gorąco - mruknął do siebie. - Mmm... masz ochote popływać? To jest bardzo dobry pomysł, bo tez bym sie trochu popluskał we wodzie, tak dla ochłodzenia. - i popatrzył dziewczynie głęboko w oczy. Szedł obok Angie szukając jakiejś rzeki, bądź jeziorka! czegokolwiek! Było okropnie gorąco - nie przez atmosfere panująca, lecz przez temperaturę , gdy już po raz drugi Sketch wytarł rękawem bluzy czoło z potu, przeklął do siebie - Po huj ja tą bluzę nosze ? - Nerwowym ruchem zdjął ja i rzucił ją w bok. Gdzies w krzaki. Nie myśląc o tym ze będzie miał problem ze znalezieniem jej w drodze powrotnej. Zastanawiał się także ile razy Angie była w tym pokoju bo idą i idą i żadnej wody nie ma. A jak się zgubią? Jak z tego pokoju wyjdą. Po chwili spacerku i krótkiej rozmowie doszli w końcu do jakiegoś jeziorka z wodospadem. Jeziorko z wodospadem ? Hm nie widziałem czegoś takiego jeszcze. Sketch, gdy to zauważył, biegnąc, rozbierał się. Został w samych bokserkach i skarpetkach. Chwila chwila. W skarpetkach ? Po co mu te skarpetki ? Może się wstydzi paznokci ? Dobra nie poruszajmy tego tematu, jest obrzydliwy weee. chłopak zanurzył głowę we wodzie i zamiast jego głowy wynurzyła się para skarpetek. Gdy wypłynął na powierzchnie, wyrzucając skarpetki na brzeg zawołał: -Zapomniałem o skarpetkach, hah, - i zaczął się śmiać. -Angie !! Dawaj Dawaj, rozbieraj się jak najszybciej i wskakuj woda jest cieplutka Mmm..., pokaż co potrafisz , tylko rozglądnij się, czy czasem gdzieś twój David nie chodzi, bo będziesz mieć nie miła niespodziankę!. I znów się zanurzył pod wodę, a na jego twarzy pojawił się uśmiech małego dziecka który dostał nowe klocki. Ciekawe czy Sketchy zauważył tabliczkę z napisem " Zakaz kąpieli- groźne ryby " Zapewne nie, bo był zbyt podniecony skokiem do wody i chwila relaksu. Na jego miejscu bym dawno stamtąd uciekał, ale trudno. Mówią, że głupota nie boli. Jest dowód ze może bolec i to bardzo. Chwileczkę, pamiętacie, jak przeczytał wróżbę z babeczki ? Po której wypalił sobie dziurę w spodniach i przy tym się oparzył? Wyrzucił ją, ale następnie podniósł, czy aby wróżba nadal trwała ? A może porostu jego głupota nie zna granic? Sketchy po dłuższym nurkowaniu, zawołał ponownie Angie: - No blondyneczko nie wstydź się swojego ciałka i wskakuj !!
Shakur wszedł do pokoju 4 pór roku, bo mu zimno było, a chciał żeby mu było ciepło, a na polu padał śnieg, więc oznaczało to, że jest zimno, a w pokoju grzało czyli ciepło było, bo jak by nie było, to by pewnie padał śnieg, a nie padał! W pokoju ujrzał biegnącą dwuosobową grupę osób. Jedną z tych osób była Angie, więc spodziewałem się, że jest tam David, ale chłopak nie przypominał Davida, wnioskując z tego nie był to on, bo przecież jakby to jednak on był to bym go rozpoznał... - Kurwa, ale ja mam rozkminy po tym ziole, co to za skun był? - Zapytał sam siebie walcząc z myślami, które nękały go od samego rana. - Heeeeej! - Zawołał w stronę Angie. Usłyszała mnie chyba, bo się odwróciła, albo coś jej może upadło i tego szuka? Zaraz... Przecież jakby jej coś upadło to by patrzyła po ziemi, a nie w moją stronę... I czemu ona ciągle coś do mnie woła, co może ode mnie chcieć? Aaaa przecież to ja coś od niej chciałem! Tylko co ja od niej mogłem chcieć? Zapytam jej jak tam dojdę. - Odwiesił się Shakur idąc do nich.