Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Carson swojego czasu latała dla drużyny Krukonów z mniejszymi i większymi sukcesami, lecz niestety w Red Rock rozleniwiła się nieco, porzucając miotlarską pasję w kąt na rzecz innych rzeczy. Po powrocie do Hogwartu, a w zasadzie już w wakacje podczas wyjazdu, postanowiła sobie wrócić do formy, toteż ucieszyła się na informację o organizowanym przez Elijaha treningu. Co prawda nie omieszkała wywrócić nieco oczami na kapitańskie obwieszczenie - osobiście uważała, że w szkole panowało zdecydowanie zbyt duże stężenie Swanseizmu w powietrzu niż zanim wyjechała. Zostawić ich na chwilę i panoszą się po całej szkole... Ostatecznie spóźniła się nieco przez to, że musiała załatwić parę spraw z niektórymi nauczycielami w związku z wyrównywaniem różnic programowych po wymianie, a także w calu konsultacji, by nadal mogła uczęszczać na niektóre przedmioty mimo niespecjalnie wysokich ocen. Tragedia, która spadła na jej rodzinę, mocno odbiła się na jej świadectwie, więc teraz musiała pokazać podwójnie, że zależało jej na szkole i na wynikach. Powrót do drużyny miał być kolejnym dowodem, że wracała na swoją pozycję w szkole. - Co się dzieje? - rzuciła nieco zdezorientowana do Elijaha, gdy zjawiła się na małym boisku i dostrzegła biegających w kółko Krukonów. Dowiedziawszy się, że pracować mają nad kondycją fizyczną, wzruszyła ramionami i bez dalszego wypytywania dołączyła do biegających, by wykonać swoich dziesięć kółek. Nie zamierzała oszukiwać, więc choć została prawdopodobnie ostatnia na bieżni, dokończyła zadanie. Złapała zadyszkę, lecz nie poszło jej najgorzej - opłacało się latami trenować na błoniach... Szkoda, że podczas biegu wypadło jej 10 galeonów.
Kostki: 5 - czyli jak zabić całą drużynę na pierwszym treningu
W otoczeniu kuzynostwa czuł się na tyle swobodnie, że nawet witał się z nowoprzybyłymi, których nie znał. To był ten cudowny wpływ znajomego towarzystwa - na treningu było na tyle mało osób, że nie czuł się otoczony, a duża ilość jego rodziny sprawiała, że był wręcz otwarty na nowe twarze. Zrozumiał, że Elijah nie miał ochoty na jego żarty, chociaż Elaine jak zwykle rozświetliła jego dzień swoim śmiechem. Uśmiechnął się do niej przepraszająco i obiecał, że będzie trzymał swojego bogina na wodzy i nie pozwoli mu na pomiatanie sobą. Kapitanowi mógł w końcu na to pozwolić, zwłaszcza, że kuzyn miał jego pełne wsparcie w swoich działaniach. Powstrzymał się nawet od jęknięcia, kiedy ten wygłaszał swoją mowę! Kiedy zaczęły się ćwiczenia rozciągające stanął gdzieś z boku i starał się powtarzać wszystko, co pokazywał ich najlepszy trener. Już po niektórych pozycjach zrozumiał, że jego forma po wakacjach praktycznie nie istniała, jednak kiedy dowiedział się, że kolejnym etapem rozgrzewki miały być biegi, zaczął rozmyślać jak po cichu wymknąć się z boiska i już nigdy więcej nie pokazać kuzynowi na oczy. Powstrzymała go przed tym jedynie solidarność z Elijahem i to, że nie chciał sprawić mu zawodu. Ruszył do biegu, nie narzucając sobie jakiegoś okropnego tempa jak niektórzy. Chciał po prostu mieć to wszystko za sobą, ale gdzieś po połowie dystansu zrozumiał, że nawet to go nie uchroni przed zawałem wysiłkowym. Mimo wszystko parł przed siebie, starając się nie upaść, nie potknąć o własne nogi, ani nie wypluć płuc. Zgubił gdzieś bluzę, którą zrzucił w biegu, kiedy zrobiło mu się zbyt gorąco, jego oczy zalewał pot. Nie miał pewności, czy nie pomylił się w liczeniu okrążeń, Eli jednak nie krzyczał, więc albo mu odpuścił, albo faktycznie przebiegł te dziesięć kółek. Po dotarciu na metę nawet nie miał siły przekląć kapitana - po prostu padł na plecy, próbując nabrać w płuca jak najwięcej tlenu. Starł pot ze skroni i przymknął oczy, chcąc chociaż odrobinę odpocząć. Jeżeli tak będą wyglądać treningi Krukonów, to chyba przemyśli sobie uczestnictwo w nich.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie byli zachwyceni i nawet ich o to nie winił. Prosił o wiele, był tego świadom, ale wiedział też, że nie mógł odpuszczać na samym początku. W gruncie rzeczy po pierwszym wycisku, druga część zaplanowanego przez niego treningu nie miała być aż tak mordercza. – Nie wygłupiamy się... – mruknął do Moe; ewidentnie nie był w najlepszym humorze, choć zaraz zreflektował się i posłał jej nieco przepraszający uśmiech. Nie chciał przecież zachowywać się jak cham. – Ale możesz do nas dołączyć. Dziesięć okrążeń, powodzenia. Kiedy jego Kruczki wypluwały płuca, on zajął się przygotowywaniem mioteł. Miał ze sobą garść sznurków, których użył do połączenia ze sobą mioteł – dwie miotły związane ze sobą tuż nad witkami miały stanowić całe ich dzisiejsze wyposażenie potrzebne na treningu. No i ochraniacze – te też mogły okazać się przydatne. Jednak to, że miał zajęte ręce, nie oznaczało, że nie pozostawał czujny; wręcz przeciwnie, liczył okrążenia dla wszystkich członków drużyny... i właśnie dlatego w momencie kiedy @Riley Fairwyn zakończył swój bieg, Swansea zmarszczył gniewnie brwi. Nie przyszli tu przecież po to, by oszukiwać się nawzajem. Gdyby tak było, marnowaliby tylko swój jakże cenny czas. – Riley, liczyłem okrążenia i zrobiłeś ich za mało. Zrobisz jeszcze trzy – chcę żebyś umierał jak cała reszta drużyny. Bo tego, że byli w stanie graniczącym z agonią nie dało się nie zauważyć. Niestety bieg pokazał, że w kwestii ich formy miał bardzo dużo racji – pozostawiała bardzo wiele do życzenia. To nie tak, że nagle zamierzał od nich żądać niemożliwego... trening był morderczy dlatego, że musiał sprawdzić ich granice. Niestety nie był jasnowidzem i nie potrafił tego tak po prostu wydedukować... następne będą zapewne bardziej dopasowane do ich potrzeb i możliwości. Kiedy kolejny Krukoni kończyli bieg, podchodził do nich z butelką wody, mówiąc, by lepiej nie siadali, a starali się chodzić w kółko lub ruszać się w jakikolwiek inny sposób. – Chyba ktoś zgubił ją jeszcze w tamtym semestrze, możesz ją zabrać. – powiedział do @Finnigan O'Callaghan, podając jej butelkę z wodą. Uśmiechnął się przy tym do niej, zadowolony, że sobie poradziła. Na samym końcu podszedł do @Billie J. Swansea, przyglądając jej się z wyraźnym zmartwieniem. Nie poradziła sobie wcale tak źle, ale... niech to, nie potrafił zmusić się do tego, by znów zobaczyć ją na miotle. Przed oczami wciąż miał bludgera, na którym to osobiście zrzucił ją na ziemię, nie będąc świadomym, że celuje we własną kuzynkę. To mocno nim wówczas wstrząsnęło i po przemyśleniu sprawy, doszedł do wniosku, że zamiast wciągać ją coraz bardziej w świat Quidditcha, powinien spróbować ją do niego zniechęcić. – Nie wyglądasz najlepiej – powiedział z troską, która nie była udawana, nawet jeśli samo stwierdzenie mijało się z prawdą – lepiej będzie jeśli dziś odpoczniesz. Popatrzysz jak inni wykonują swoje zadanie, w porządku? Chwilę potem wszyscy oddychali już w miarę normalnie, poza Rileyem, który z wiadomych przyczyn ukończył swój bieg jako ostatni. – Druga część będzie przyjemniejsza. Poćwiczymy dzisiaj współpracę i zaufanie. Połączyłem miotły i zaraz podzielę was na pary. Będziecie musieli slalomem przelecieć trzykrotnie przez wszystkie trzy obręcze, jednocześnie unikając tłuczków. Potem rozciąganie i dam wam już spokój. – Czy to rozbawienie rozbrzmiało w jego głosie podczas wypowiadania ostatniego zdania? Najwyraźniej kapitan nieco się rozchmurzył. Jak powiedział, tak zrobił – podzielił wszystkich na pary i porozdawał im połączone miotły, pomagając im ich dosiąść. Trzeba przyznać, że nie było to łatwe kiedy nie miało się nad nimi pełnej kontroli. Potem chwycił zaś za pałkę, gotów wybić tłuczki w powietrze. Nie były takie zwyczajne – na potrzeby treningu przetransmutował je w taki sposób, by nie były tak twarde, a pokryły się miękkim materiałem przypominającym plus. Wciąż mogły nabić siniaki, ale raczej nie było możliwości, by mocno uszkodzić członków jego drużyny i o to właśnie chodziło. Doprowadzenie do kontuzji nie leżało w jego interesie. Tłuczki były zaczarowane tak jak na ich kwietniowym treningu – krążyły samoistnie, uderzając w niezaplanowany przez nikogo sposób. – Ty polecisz ze mną, okej? – zwrócił się do Finnigan, kiedy pierwsza para wzbiła się w powietrze – Billie musi trochę odpocząć.
Każde z Was rzuca jedną kością, następnie sumujecie wynik z tym, co wyszło osobie z pary i w ten sposób dowiadujecie się jak Wam poszło. Każde 10pkt z gier miotlarskich upoważnia Was do doliczenia sobie jednego oczka.
Kości:
2-5 – nie potraficie utrzymać odpowiedniej od siebie odległości. Latacie chwiejnie i niepewnie, a gdy mieliście pokonać zakręt połączony ze zwiększeniem wysokości, osoba z mniejszą ilością oczek (w przypadku remisu, dowolna) nie wyrobiła się, w efekcie czego wpadła na drugą – ta zaś straciła równowagę i zsunęła się z miotły. Dopóki partner nie udzielił pomocy, trzyma się jedną ręką miotły kilkanaście metrów nad ziemią. Ostatecznie pokonaliście tor przeszkód, ale w przeraźliwie powolnym tempie. Kończycie go z kilkoma siniakami, które sobie wzajemnie nabiliście. 6-9 – jako tako mogliście zachować przyzwoite tempo lotu, jednak w połowie toru osoba z większą ilością oczek (w przypadku remisu, dowolna) zbyt mocno poderwała się do góry, przez co drugą porządnie szarpnęło i obiła się mocno o trzonek własnej miotły. Mogliście usłyszeć zawołanie kapitana, byście wyrównali tempo i skupiali się na współpracy, a nie tylko na przeszkodach. Pod koniec lotu za bardzo się od siebie odsunęliście przez co linka łącząca Wasze miotły zwyczajnie pękła. 10-12 – najwyraźniej świetnie się dobraliście, ten etap nie stanowił dla Was bowiem większego problemu. Lecieliście bardzo równo, a Wasza synchronizacja była godna podziwu. Pod koniec trasy pech chciał, że zza chmur wyszło słońce i Was przez chwilę oślepiło. W efekcie wykonaliście dziwny skręt i… wpadliście sobie w ramiona. Trzonki mioteł minęły się dosłownie o centymetr.
Można pisać do 24 września.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Chwytała oddech łapczywie, opierała dłonie o trawę i rozglądała się po ludziach. Wielu, wielu z nich było w podobnym stanie co ona. Gabriel wyglądał kiepsko, Billie jakoś chyba pobladła. Pandora dalej przytulała się do murawy, a Riley... wykrzywiła się, kiedy Elijah kazał mu biec kolejne okrążenia. Nie słyszała dokładnie z jakiego powodu, jednak współczuła Krukonowi z całego serca. Po paru minutach udało się jej podnieść i wyprostować. Kochała Elijaha nad życie, ale przymusi go jutro rano do podawania jej gorących kompresów i będzie pilnować, by dwa razy dziennie rozsmarowywał na niej maść na zakwasy. Niech wie, że boli! A potem zapewne go przytuli i powie, że jest najlepszy na świecie. Jak zawsze. Po chwili zastanowienia podeszła do @Pandora J. Doux i wyciągnęła do niej rękę proponując jej pomoc, by wstać. - Wszystko dobrze? Chyba niedługo skończymy. Eli zawsze daje dwa etapy. - razem z nią podeszła do kapitana i wzięła od niego dwie wody. Podała jedną Pandorze i napiła się swojej stojąc tuż obok. Słuchała Elijaha i patrzyła na niego z czułością mimo, że kazał im wypluwać płuca. - W ramach pakietu treningowego przewidujesz odnoszenie naszych umęczonych ciał do szatni, braciszku? - zapytała głośno, aby każdy słyszał, a i posłała mu rozbrajający uśmiech. Gdy przydzieliłjej Riley'a uniosła brwi bardzo mile zaskoczona i zlokalizowała Krukona. Życzyła Pandorze powodzenia i dołączyła niezwłocznie do Riley'a. - Jesteśmy na siebie trochę skazani. Dobrze, że związał witki a nie nasze nogi. - zagaiła i wsiała na miotłę, wcześniej przywdziewając ochraniacze i kask. Ot tak, na wszelki wypadek. Dziwnie było siedzieć na miotle przywiązanej do jakiegokolwiek cięższego obiektu. Zakłócało to harmonię lotu i sprzyjało wpadnięciu w turbulencje. Rozmasowała kark i spoglądała niepewnie na ich miotły, a po chwili na Riley'a. - Niełatwo będzie nam lecieć równolegle, bo mamy inne miotły. Ale gdybyśmy zadbali o lekkie napięcie linki to może uda się utrzymać od siebie z dala?. - zaśmiała się cicho słysząc jak to zabrzmiało. Wcale nie chciała się trzymać od niego z daleka, skądże znowu! Dostosowując się do ruchów Riley'a, wzbiła się równocześnie w powietrze. Ku jej zaskoczeniu szło im to całkiem sprawnie. O wiele lepiej trzymała się na miotle niż na własnych nogach, kiedy nakazywano jej biegać niemożliwe ilości okrążeń tak ogromnego boiska. Gdzieś w połowie musiała nieświadomie zwolnić przez co wybiła się z tempa. Źle się to złożyło, bowiem poczuła nagle szarpnięcie linki i od impetu uderzyła obojczykiem o trzonek. Z zaciśniętymi mocno powiekami cicho jęknęła, zasłaniając obolałe miejsce. - Jest okeeeeej... - zawołała i do Riley'a i do Elijaha, którego wzrok wyczuwała intuicyjnie. Coś wołał, zrozumiała, że mają skoncentrować się na współpracy. Wywróciła oczami i posłała bratu buziaka, a potem zrównała się z Riley'em. - Cśśś, wcale się nie uderzyłam. Absolutnie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Uwaga Elijaha o ominięciu przeze mnie okrążeni sprawiła, że poczerwieniały mi uszy. Nie miałem jednak innego wyjścia i musiałem przebiec kolejne trzy okrążenia. Nie było to proste zadanie, a w dodatku nieco opóźniłem trening dla pozostałych swoją naganną kondycją. Eli coś dalej tłumaczył, ale ja ledwie go słyszałem. Przyjąłem ofiarowaną mi butelkę wody z wdzięcznością, chociaż czułem względem niego pewien wyrzut spowodowany jego brakiem empatii. Mimo wszystko, nie dałem mu poznać, że coś jest między nami nie w porządku i po prostu wsparłem dłonie o uda, przez chwilę oddychając nie tylko głośno, ale i ciężko. Serce biło mi niezwykle szybko, a szumiąca w uszach krew nieomal zagłuszyła instrukcje kapitana. Usłyszałem jedynie swoje imię tuż obok imienia Elaine. Uniosłem wzrok znad otwieranej właśnie butelki wody i napotkawszy jej spojrzenie uśmiechnąłem się lekko. Już ku mnie szła, więc zaczekałem, korzystając jeszcze z okazji i przyjmując kilka łyków chłodnej wody. - Mnie pasuje - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem na jej wzmiankę o byciu na siebie skazanym. Na taką osobę jak ona mogłem być skazywany codziennie i nawet nie byłbym w stanie na to narzekać. - Ze związanymi nogami moglibyśmy ćwiczyć raczej wyłącznie akrobacje do cyrku - zauważyłem rozbawiony, bowiem moja wyobraźnia była dość sprawna i szybko zwizualizowałem sobie wspólne przeskakiwanie przez płonącą obręcz. Różnie u mnie bywało z tym lataniem, więc obie wolne nogi były mi absolutnie niezbędne. Wolna miotła też by się przydała. Idąc za przykładem Elaine ubrałem na siebie ochraniacze i biorąc miotłę, przyjrzałem się jej dłużej. Nie wyglądała na sprawczynię potencjalnych wypadków. - Jestem pewien, że damy sobie radę - oznajmiłem, chociaż tak naprawdę to wcale nie byłem o tym aż tak przekonany. Spodziewałem się raczej, że to ja coś nawalę, a Elaine zostanie tylko ofiarą mojej niezdarności. - Spróbujmy zrobić tak jak mówisz. - Zgodziłem się z jej słowami i wzbiłem się razem z nią w powietrze. Z początku faktycznie bardzo skupiałem się na tym, aby trzymać odpowiednią odległość, a jednocześnie uniknąć oberwania tłuczkiem. Nie było to wcale aż tak proste zadanie, zważywszy na to, że w pewnym momencie jedna z przeszkód znalazła się zaskakująco blisko mnie. Poderwałem się do góry, bezmyślnie pociągnąwszy za sobą Elaine. Kiedy dosłyszałem jej jęk, rzuciłem spojrzeniem przez ramię. - Na Merlina, bardzo cię przepraszam - zwolniłem, aby się z nią zrównać i spojrzałem na Swansea z troską. - Wszystko w porządku? - Podpytałem i dopiero słysząc jej zapewnienie, że żyje kontynuowałem lot. Gdzieś w oddali rozległ się jeszcze karcący krzyk bliźniaka Elaine, ale starałem się nie rozpraszać i skupić na bezproblemowym ukończeniu lotu. Niestety, nie obyło się bez problemów. Pod sam koniec udało nam się rozerwać łączącą nas linkę. Lądowałem z poczuciem porażki. - Przepraszam, chyba zbyt długo nie siedziałem na miotle - spróbowałem się wytłumaczyć jasnowłosej, autentycznie zawstydzony faktem, że najprawdopodobniej popsułem jej całkiem udany przelot. - W tym roku chyba wyląduje w składzie rezerwowym - zażartowałem jeszcze, aby jakoś dać upust własnej niepewności. Jednocześnie zerknąłem na pozostałych, aby sprawdzić jak im idzie wspólne latanie.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Poprosił Billie by obserwowała jego przelot i niechętnie sięgnął po złączone miotły; wolałby obserwować, aniżeli brać w tym udział i nie była to nawet kwestia tego, że nie chciało mu się wysilać. Ćwicząc z Finnigan, nie mógł przyjrzeć jej się tak dokładnie, jak zrobiłby to, pozostając na ziemi. Z drugiej strony, mógł sprawdzić czy potrafią się ze sobą dogadać, a to samo w sobie również dawało mu pewne wskazówki. – Nieźle Ci poszło. Z bieganiem. – Zagaił, dosiadając swojej miotły. Spojrzał na nią i posłał jej niepewny uśmiech. Co sądziła o tym treningu? Pewnie nie była zachwycona, przecież sporo się naprosił zanim zgodziła się przyjść. W jego głowie wyglądało to znacznie łatwiej, kiedy jednak przyszło im wystartować, okazało się, że nie jest to wcale taka prosta sprawa. Wymagało zgrania, precyzji i wyczucia, którego ciężko było wymagać od dziewczyny, która otwarcie mówiła, że nie latała od lat. Z drugiej strony... jeśli komuś poszło gorzej, to raczej jemu – zdawało mu się, że odepchnął się od ziemi nieznacznie za późno, przez co niebezpiecznie naciągnął linkę. – Właściwie można powiedzieć, że wywiązałem się z treści listu. Mówiłem, że mogę z Tobą polatać i oto jesteśmy – i choć nie powiedział tego na głos, uważał, że szło jej naprawdę dobrze. Szło dobrze im, bowiem nim się obejrzał, byli już w połowie wyznaczonej przez niego trasy. W pewnym momencie jeden z tłuczków zmusił go do uchylenia się, przez co za wolno zorientował się, że Finnigan mocniej poderwała miotłę ku górze. Linka pociągnęła mocno, a on uderzył się o trzonek własnej miotły prosto w bark. Zaklął w myślach i skrzywił się, ale poza tym nie dał po sobie poznać, że go to zabolało. – Musimy pilnować tempa – powiedział tylko i postanowił bardziej skupić się na przelocie. Cała reszta poszła im już bezproblemowo.
Wynik: 1 (XD) + 1 z kuferka [+5 u Finnigan, środkowy wynik]
| To jest tylko post z ćwiczeniami, będzie jeszcze osobny na zamknięcie treningu jak coś :)
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Współpraca i zaufanie pomiędzy konkurującymi ze sobą domami brzmiały nieco abstrakcyjnie, jednak Moe miała zamiar poważnie i ze skupieniem podejść do sprawy. Połączone miotły początkowo wyglądały niepokojąco, ale z czasem okazało się, że nie takie wyzwanie straszne, jak je opisują. Właściwie to z miejsca czuła się bardzo pewnie, a obecność Carson i konieczność równania się w locie sprawiały najwyżej, że zadanie było ciekawsze i w jakikolwiek sposób wymagające. Ćwiczenie w ich wykonaniu wyglądało, jakby jego poziom trudności zasadniczo nie istniał. Śmigały między pętlami, jak stare konie, jakby znały swoje wzajemne możliwości od podszewki i uzupełniały się w momentach słabości. Być może było w tym czyste wyrachowanie, ostrożność oraz dawanie z siebie wszystkiego, a nie żadne zaufanie i sympatia, ale sprawdzało się aż nadto. Chyba nie było pary, która poradziłaby sobie równie sprawnie. Pech chciał, że pod koniec lotu raziło ją wrześniowe, ostrze słoneczko, zdradziecko wyłaniające się zza chmur kolorami jadowitego pomarańczu. Dopiero wtedy jej skupienie i uwaga rozsypały się, a wystarczyła chwila, aby w cały przelot wdarł się błąd. Ześlizgnęła się nieco z miotły, a zanim wyratowała się sama, poczuła, że z impetem wpada w Gilliams, którą następnie mocno obejmuje, aby wyratować je obie od zawalenia próby. Pomimo chwilowej niefrasobliwości, do tragedii nie doszło, a lot im się zdążył ponownie wyrównać, więc śmiało mogła się od partnerki odkleić. Z szalenie niezręcznym, zmieszanym i przepraszającym uśmiechem.
Z zamroczenia wyrwał ją ciepły głos, a gdy powoli uniosła głowę, zobaczyła wyciągniętą w jej stronę dłoń Elaine. Oddychając już nieco płynniej uśmiechnęła się do dziewczyny, od razu czując się lepiej, wiedząc, że ma na kogo liczyć. Może początek ich znajomości nie wyglądał zbyt dobrze, jednak teraz śmiało może powiedzieć, że nikt nie odzywał się do niej w tak uprzejmy i uroczy sposób, w jaki robiła to Ela. Nie da się też ukryć, że znajdowała się pod urokiem Swanseów. Elaine była w jej oczach aniołem, Elijah rycerzem, Caelestine rusałką, a Gabriel niebiańskim artystą. Ciężko stwierdzić czy to los ciągle pchał ją w miejsca, w których oni się znajdowali, czy to ona sama tak ku nim zmierzała. - Dziękuję Tobie - powiedziała, podnosząc się o własnych siłach, jednak łapiąc dłoń Krukonki dla równowagi. Czuła drażniący ból przy każdej głosce, więc uśmiechnęła się tylko przepraszająco. Uderzyła w nią nieziemska ulga, gdy tylko jej usta zetknęły się z płynem, chwilę później mając wrażenie, że po jej gardle spływa jakiś eliksir uzdrawiający zamiast wody - Tego etapu ja i tak mniej się obawiałam - wyznała w końcu rozbawiona, odzyskawszy komfort mówienia. Po słowach Elaine mimowolnie wyobraziła sobie siebie w ramionach Elijaha, gdy naprawdę niesie jej umęczone ciało do szatni, jednak błaskawicznie odegnała od siebię tę wizję, skupiając się na zadaniu. Ucieszyło ją, że trafiła na kogoś jej znanego, mając nadzieję, że przymknie oko na jej ewentualne błędy. Nie okazując swoich obaw, sięgnęła po sprzęt drużyny i wyposażyła się w niego w pełni. Życzyła Elaine powodzenia, cicho pod nosem przyznając, że jej samej na pewno takie życzenia się przydadzą, bo nie wsiadała na miotłę od… bardzo dawna. Lubiła latać, jednak nigdy nie czuła się zbyt pewnie podczas pracy zespołowej. Podczas grania zawsze starała się wybierać pozycje solowe jak bramkach czy szukający. - Cześć, Gabriel - zawołała, witając się z nim ponownie, tym razem personalnie. Miała nadzieję, że nie wyczuł lekkiego drżenia jej głosu, bo świadomość jej strachu, na pewno nie pomoże im w poprawnym wykonaniu zadania. - Ty wybierz tempo, a ja zrobię takie samo - zachęciła go, zakładając, że jest bardziej doświadczony od niej. - Dostosuję się - dodała po chwili zadowolona, gdy udało jej się przypomnieć odpowiednie słowo. Wystartowali i faktycznie na początku szło im względnie poprawnie. Pandora skupiła się na zachowaniu równowagi i odpowiedniej prędkości, myśląc, że jednak latanie wychodzi jej lepiej, niż pamiętała. Była już pewniejsza siebie, gdy nagle tłuczek śmignął jej koło nosa, a ta spłoszona poderwała się ku górze. Poczuła szarpnięcie i niemal natychmiast usłyszała głuche uderzenie. - Oh, przepraszam Ciebie! - powiedziała pośpiesznie, po czym zdusiła pisk, czując, że piłka odbiła się boleśnie od jej pleców. Zachwiała się na miotle, mocno ściskając trzonek i wyrównując ponownie z Gabrielem. - Wszystko okej? - zapytała, mrużąc wciąż oczy z pulsującego bólu. Zmartwiła się, że ten będzie na nią zły i od razu zanotowała sobie w pamięci, że musi potrenować nad kontrolą swojego strachu. Gdyby nie spanikowała przy pierwszym tłuczku, na pewno zdołałaby uniknąć drugiego. Gdyby nie jej panika, to Gabriel nie zostałby uderzony przez trzonek miotły, a ona nie musiałaby się zastanawiać jak dużego siniaka będzie miała na plecach. Byli dopiero w połowie toru i poza tym incydentem szło im naprawdę dobrze, więc skupiła się, aby nie popełnić już kolejnych błędów.
//Na początku @Elaine J. Swansea Potem @Gabriel R. Swansea Zostawiam Ci zerwanie linki, bo ja już narobiłam szkód w pierwszej połowie toru, a jednak Panda docelowo ma latać całkiem dobrze.
Carson zasapała się dobiegłszy już do końca ostatniego okrążenia. Przystanęła, oparta o zgięte kolana i łapała oddech, próbując wyrównać go jak najszybciej i nie wyglądać, jakby właśnie wypluła płuca na boisku. Ćwiczenie kondycji to zdecydowanie coś, do czego powinna wrócić i miała nadzieję, że nadchodzący rok jej to umożliwi, jako że poprzedni był mało łaskawy. Z ulgą przyjęła do wiadomości fakt, że nie ukończyła biegu jako ostatnia - z zaciekawieniem przyglądała się, jak Riley biegnie jeszcze kilka kółek, w myślach parskając śmiechem, że w ogóle próbował oszukiwać. To znaczy ona gdyby chciała, też by spróbowała, lecz zależało jej przede wszystkim na powrocie do formy, a ucinaniem rozgrzewki tego nie zrobi. Kolejne zadanie miało polegać na ćwiczeniu współpracy i zaufania, a Gilliams do pary dostała dziewczynę, której nie kojarzyła. Zwaliła to jednak na karb wymiany, nie było jej przez rok, w jakiejś młodszej Krukonce mogła obudzić się chęć miotlarskiej kariery i inne takie. Kiwnęła głową w geście akceptacji takiego stanu rzeczy, po czym wsiadła na miotłę i odbiła się od ziemi. Zadanie okazało się nie być trudne, radziły sobie świetnie, choć nawet nie znały swoich imion. Ciężko w takim przypadku mówić o budowaniu zaufania, lecz na pewno potrafiły obie dostosować się na tyle, by ich współpraca nie ucierpiała. Slalomowały między pętlami, unikały tłuczków... Nie uniknęły jednak zderzenia, do którego doszło pod sam koniec sekwencji. Carson, również oślepiona, przypadkiem złapała @Morgan A. Davies "w objęcia", dzięki czemu zakręciły się w miejscu i ostatecznie zawisły w powietrzu, a żadna nie strąciła tej drugiej. - Jesteś z Ravenclawu? - postanowiła jednak zapytać, marszcząc się nieco, bowiem słońce świeciło jej prosto w twarz.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jak się okazało, najtrudniejszym przeciwnikiem dla sprawnych miotlarek było światło słoneczne. Teoretycznie powinny być do niego przyzwyczajone, teoretycznie potrafiły sobie radzić w słońcu, deszczu, śniegu, czy nawet mgle. A jednak tym razem było nieco inaczej. Co prawda udało im się wyratować, a ćwiczenie doprowadzić do końca bez większych turbulencji, ale jakim kosztem! - Oh... Nie. - odpowiedziała ze zdziwieniem, dając sobie jednocześnie chwilę do namysłu, bo reakcja Carson trochę ją wybiła z rytmu. Czy ta drużyna naprawdę była aż tak zagubiona i obca sobie nawzajem, że nawet członkowie nie wiedzieli za bardzo, kto jest kim? No nieźle. Najpierw te mordercze dla co niektórych maratony, a teraz takie pytania. - Jestem Waszym śmiertelnym wrogiem. - zadeklarowała z nieco kpiącym uśmiechem, choć trudno było powiedzieć, czy w tej minie chodziło o brak respektu do szkolnych podziałów i wzajemnej niechęci, czy było to raczej nawiązanie do tego, że Niebiescy w meczach Gryfonami zwykle nie pokazywali ze swojej strony zbyt wiele. A może jedno i drugie. Ale jej enigmatyczna mimika to jeszcze nie było wszystko, czym chciała potraktować Krukonkę ze swojej pary. - Po prostu wiele mnie łączy z Twoim kapitanem. - jakby nieświadomie, posłała w stronę Elijah błogie spojrzenie, które niedługo potem urwała, wracając wzrokiem do Gilliams. Wzruszyła ramionami, rozglądając się dyskretnie, czy jej słowa mógł usłyszeć ktoś jeszcze z zebranych w pobliżu latawców i latawic. Nie miała jednak zamiaru przyglądać się reakcjom. Swoje już zrobiła.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ze spostrzegawczością wyłowiła ciche wieści wśród swoich znajomych Gryfonów. Prefekt wybrała się na trening Swansea, więc coś musiało wisieć w powietrzu. Blaithin zmierzała zupełnie gdzie indziej, bo do szklarni, żeby pouczyć się w spokoju o mięsożernych roślinach, kiedy nagle... skręciła i z podręcznikami przyciśniętymi do piersi wkroczyła na, bądź co bądź, nielubiany przez siebie teren. Nie miała problemu z trafieniem - ciężko zgubić ten zapach potu, jaki lał się z zawodników. Obrzydliwe, tak jak cały ten sport. To, że Davies tak do nich pomknęła nawet pasowało do układanki. Dear przymrużyła oczy, żeby dostrzec szybujące po niebie sylwetki. Jedna, dwie, trzy... więcej. Jeśli Elijah ją dostrzegł to kiwnęła mu głową. Przyłożyła palce do ust i zagwizdała na Morgan. Długie, przeciągłe fiu, fiu poniosło się po małym boisku wyraźnie. - No no... Lwica u Kruków. - zacmokała, mówiąc głośniej niż zazwyczaj. Tak, żeby zwrócić na siebie uwagę zebranej ekipy, choć pewnie nie każdy jeździec na miotle spojrzał akurat na osóbkę w ciemnym kapeluszu z szerokim rondem. Zdawała się tym właściwie zupełnie nie przejmować. Liczyło się zdobycie zainteresowania ciemnowłosej Gryfonki. - A może to nie lew tylko zagubiony kociak, który próbuje udowodnić, że ma pazurki? Promień słońca padł na twarz dziewczyny ukosem, ujawniając szelmowski uśmiech. Fire przeszła spokojnym, luźnym krokiem naprzód po pożółkłej już jesiennie murawie. Jedyna pozostawała na ziemi, więc zadarła wysoko głowę i oparła lewą rękę o biodro w pozie wyzbytej typowej dla niej sztywności. Zabawne, jak wiele zabawy musiała im dawać ta idiotyczna pogoń za piłkami. Może niektórych faktycznie podniecała możliwość przejechania twarzą po błocie, jak już spadną ze swoich miotełek. Ludzi kręciły różne rzeczy, ale nabijanie sobie guzów w powietrzu należało do wybitnie durnych sposobów spędzania wolnego czasu. Zdaniem Blaithin, oczywiście. Fajniej było nabijać sobie guzy na stałym gruncie. Kici, kici, Davies. Mogła powiedzieć jej tak wiele. Myślała nad coraz ostrzejszymi odzywkami i słownymi ciosami, jakie wycelowałaby w młodą prefekt. Tylko po to, żeby sprawdzić wytrzymałość psychicznej tarczy dziewczyny. Ale zamilkła, zmywając z twarzy ten niezbyt ciepły uśmiech. Wpadła na pewien pomysł.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Czy coś oprócz grupki miotlarzy wisiało w powietrzu zgodnie z przewidywaniami Fire? Jeszcze nie poznała reakcji na swoją zwodniczą uwagę, więc co do tego nie mogła mieć pewności. Nie czuła jednak w powietrzu żadnych nadchodzących burz. A przynajmniej przed pojawieniem się pani ex-prefekt. W reakcji na gwizd w pierwszej chwili spojrzała na kapitana Krukonów, dając mu jasno do zrozumienia, że zajmie się zaistniałą sytuacją. Być może obrona Pandory przed kąśliwymi uwagami to nie był w tym momencie priorytet, zwłaszcza, że dwie przyjezdne dzielił pokaźny dystans, ale nadal lepiej było zareagować przed kolejnymi zrzędliwymi uwagami niosącymi się echem po całym boisku. Ćwiczenie było zakończone, więc nic już jej nie zatrzymywało w powietrzu. Po spokojnym locie w dół wreszcie z miotłą w dłoni wylądowała przed obliczem Dear. - Kociak mi pasuje. - skwitowała zaczepkę Fire zupełnie bez kompleksów. Liczba Lwic pośród Kruków i Łabędzi już i tak wykraczała poza normy, więc nie miała potrzeby przypisywać sobie tego tytułu na siłę. Być może również dlatego, że w głowie zdawała sobie sprawę, że była tą słabszą z dwóch. Tylko czy na pewno? - Nie mam im nic do udowodnienia. - przyznała ze wzruszeniem ramion, powstrzymując się przy okazji przed dodaniem kąśliwego 'ani Tobie'. Głównie dlatego, że jednak lubiła dowodzić ludziom różne rzeczy. Tym jednym zdaniem dosyć jasno opisała poziom, jaki reprezentowali sobą pozostali gracze. Gdyby tak się nad tym pochylić, to rzeczywiście szło im na miotłach co najwyżej przeciętnie. Nie mówiąc już o wcześniejszym bieganiu, kiedy sama rozgrzewka zdążyła zabić kilkoro chętnych. Ale nie miała zamiaru szczególnie tego roztrząsać. Przyszła na trening i miała zamiar skupić się w jego trakcie przede wszystkim na sobie. - Nie przychodzisz z zaproszeniem na kawę i wspominki, prawda? - w zasadzie nie miałaby nic przeciwko, aby dowiedzieć się czegoś więcej o Blaithin z jej własnego punktu widzenia zamiast wersji słyszanych od obcych osób. Jej postać pozostawała w szkole swoistą legendą, więc sama jej obecność, nawet bez lwiego mundurku i odznaki, była czymś całkiem doniosłym. Przynajmniej dla Davies, która od początku zakładała, że mogło ją ze starszą koleżanką po fachu sporo łączyć. Kawę i pogaduchy chyba jednak powinna sobie wybić z głowy, zwłaszcza sądząc po kpiącym wyrazie twarzy i zaciętej minie rozmówczyni. Zatem czego chcesz, Fire?
Blaithin wiedziała już jedno. Żeby sprowokować i dopiec prefekt Gryffindoru do żywego musi postarać się bardziej niż w przypadku zwykłego człowieka. Opanowała sztukę irytowania i wbijania bolesnych szpil niemal do perfekcji, ale na razie wydawało się, że Davies całkiem nieźle nad sobą panuje. W pokrętny sposób to tylko zachęcało do wyszukiwania jej słabych punktów. Szkotka popatrzyła na ćwiczących i zobaczyła tam wtedy @Pandora J. Doux. Czyli Swansea przyjmował teraz do siebie wszystkie przybłędy, byleby posiadały ładną buźkę? Nie, wtedy nie byłoby tu Morgan. Fire wyraźnie uniosła brew, zastanawiając się nad tym ile szczerości było w tym zapewnieniu. Davies nie musiała być wybitnie dobra w obsługiwaniu kija między nogami, żeby osiągnąć poziom wyższy niż drużyna niebieskich. Bez obrazy dla Elijaha. Jednocześnie budziło to pytanie po co w ogóle się tu pojawiała. Fire stłumiła ciekawość, bo to nie był czas ani miejsce na pogawędki o motywacjach tej zagadkowej dziewczyny. Może po prostu ściemniała w żywe oczy, żeby ukryć fakt potrzeby większej liczby ćwiczeń. Objęła rękami książkę od zielarstwa i prychnęła cicho, gdy Moe tak bezbłędnie odgadła, że Dear musiała mieć jakiś konkretniejszy powód poświęcenia swojego czasu, żeby przybyć na boisko. To widać, że nie lubi spotykać się w sprawach czysto towarzyskich? - Rozczarowana? - odparła zaczepnie, obserwując reakcję w nienachalny sposób. Dzień zapowiadał się zbyt słonecznie i pięknie, żeby sączyć jad tak na dzień dobry. Zakołysała się delikatnie na piętach, w myślach formułując kolejną wypowiedź. - Co powiesz na zakład? Dwieście galeonów będzie twoje, jeśli wykażesz się swoimi... umiejętnościami w czasie następnego meczu. Propozycja zawisła w powietrzu, ale Fire spodziewała się odmownej odpowiedzi. To pasowałoby do wykreowanej pewności siebie - w końcu Davies powinna wystarczająco mocno ufać sobie, żeby nie potrzebować popisywania się, prawda? Trzymając się swojej skromności zrezygnowałaby z udowadniania jasnowłosej, że coś potrafi. Ale Gryfoni słynęli raczej z durnej dumy. Jesteś taka sama jak reszta czy nie?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Poniekąd cieszyła się, że Dear nie widziała zajścia, w którym ona i Carson były na moment wtulone w siebie. A przynajmniej go nie komentowała, co dla Moe było całkiem jasnym znakiem, że faktycznie przedstawienie ominęło ex-prefektkę. Tłumaczenie się z tego, jeżeli już by się na to zdecydowała, mogłoby być niezłym wyzwaniem. - Ożywcza dyskusja na temat właściwości liści mandragory też by mi pasowała. - spoglądając na zielarską literaturę, kontynuowała wyliczanie powodów na ich jakże upojne sam na sam i nie do końca dało się stwierdzić, czy zaczynała być w tym ironiczna, czy rzeczywiście zależało jej na tym, by choć odrobinę poznać Fire taką, jaką faktycznie była. Jednocześnie dopowiedziała sobie w myślach, że, póki co, właściwie każdą wymianę zdań między ich dwójką można było uznać za nieźle rozbudzającą. Nawet, jeżeli tych słów było niewiele, bo większość dialogów rozgrywało się daleko poza sferą mowy. - Nie potrzebuję dodatkowej motywacji do złapania znicza. - ucięła dyskusję, stawiając sprawę tak jasno, jak potrafiła. W tym sporcie nie chodziło o nic innego, tylko satysfakcję z bycia lepszą. Przynajmniej ona nie miała niczego ponad to w głowie na czas łowów i pogoni za złotymi skrzydełkami. Zanim jednak jej ciało zdążyło wykonać jakikolwiek ruch, by oddalić się od Dear, myśli Moe zdążyły odbić w zupełnie inną stronę, niż to przed chwilą zadeklarowała. Ah, ci Gryfoni. - Jeżeli chcesz mi w ten sposób zasponsorować po koleżeńsku nową miotłę, nie będę Cię powstrzymywać. Moją część zakładu mamy już omówioną. Co Ty będziesz z tego miała? - zakłady miały zwykle dwie strony. Na jednej szali znalazło się 200 galeonów, co wyraźnie sygnalizowało, że Blaithin nieszczególnie zależało na pieniądzach. Co innego chciała zatem ugrać?
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Wto 24 Wrz - 22:08, w całości zmieniany 1 raz
Kiedy Elijah przyniósł mu wodę i pomógł wstać, zmierzył go najbardziej chłodnym spojrzeniem na jakie go było stać. Czy on chciał go zamordować? Przy trzecim okrążeniu już miał wrażenie, że wypluje płuca, a co dopiero potem. Od razu zaczął żałować tych popalanych niekiedy papierosów i zerowej aktywności fizycznej w wakacje. Jednak jedno Eliemu musiał przyznać, jeżeli będzie chciał grać bez większych problemów, to będzie musiał bardziej zadbać o swoją kondycję. Może i latanie na miotle nie jest tak wymagające jak bieganie, ale i tak z jego wytrzymałością nie było najlepiej. Rozejrzał się po swoich towarzyszach i uświadomił sobie, że nie tylko on umierał, co trochę poprawiło mu humor. Nie chciał zawieść kuzyna, będąc najgorszą pokraką na treningu (chociaż wiele mu nie brakowało do tego zacnego tytułu). Miał nadzieję, że Elijah wrzuci go do pary razem z którymkolwiek za Swansea - tak się jednak nie stało. Spiął mimowolnie mięśnie. Nie lubił pracować w grupie, parach i innych takich z osobą, po której zbytnio nie wie czego się spodziewać. Może i spotkał Czeszkę i wiedział jak się nazywa, jednak nie nazwałby jej bliską znajomą. Raczej... osobowością na którą się natknął. I tak miała szczęście, że z nią normalnie rozmawiał, czasami miał dni, podczas których w ogóle nie odzywał się do nieznajomych. - Hej Pandora - mruknął raczej niezbyt chętnie, ale uśmiechnął się, żeby przypadkiem nie pomyślała, że to przez to, że jest z nią w parze. Jeszcze mniej miło odezwałby się do tej Krukonki, która była w parze z Elijah, bo jej w ogóle nie kojarzył. Skinął głową na słowa Pandy, uznając, że nie mogą lecieć za szybko, żeby się nie zaplątać w tych linkach, miotłach i innych takich, ale nie ograniczając się do tempa ślimaka - w końcu to był tor przeszkód, który mieli pokonać, a nie przepełzać po nim. Podał przyjezdnej dłoń, by pomóc jej wsiąść na złączoną miotłę, po czym ruszyli. Szło im względnie poprawnie, starał się być skupionym na wszystkim, uwzględniając to, że nagłe ruchy nie wpłyną jedynie na niego. Dawno nie latał, jednak nie miał ochoty rozpędzać sę czy wykonywać nagłych manewrów. Sam nie był orłem tylko łabędziem więc zbytnio nie utrudniał i nie wydzwiał. Oczywiście nie wszystko mogło pójść tak dobrze - w pewnym momencie tłuczek przeleciał tuż obok nich, dziewczyna się wystraszyła i poderwała do góry, przez co miotła boleśnie uderzyła go w ramię. Przeklął pod nosem, odstawiając jednak swój los na bok, kiedy tłuczek (nawet pluszowy) uderzył w plecy dziewczyny. - Z tobą okej? - olał jej pytanie, bo on był męskim mężczyną i nic mu nie było. Czy coś. Miał na tyle honoru, żeby nie dramatyzować jak jakaś pannica z Hufflepuffu. Nie miał też jej niczego za złe, chociaż resztę toru przeleciał raze z nią, nie odzywając się ani razu, żeby lepiej skupić się na torze. Po pokonaniu ostatniej przeszkody, odwrócił się w stronę Czeszki, żeby skoordynować wspólne lądowanie, kiedy nagle przed nim pojawił się słupek. Przeklął i szybko odbił w prawo, przez co linka między miotłami mocno się napięła i pękła, a on sam niekontrolowanie poleciał prosto na dziewczyny, które stały na ziemi, praktycznie wpadając na Blaithin. Nie wiedział co się dzieje, nawet nie zdążył krzyknąć czegoś w stylu uwaga. Chyba jednak nie będzie mu dane przeżyć tego treningu.
O, a to ciekawe. Czy panna Davies była zainteresowana zielarstwem? Skoro już pakowała się do drużyny to pewnie nie bała się ubrudzić... Niemniej, Fire zignorowała myśl o jakimkolwiek spotkaniu sam na sam z Moe. Co ona mogła wiedzieć? Skrzywiła się delikatnie z niechęcią. Faktycznie mogła być na tyle dojrzała i asertywną osobę, żeby po prostu zrezygnować z takich prztyczków w nos, jak zakłady. Z drugiej strony czyniłoby ją to potwornie nudną. Dobrze więc, że mimo wszystko postanowiła podjąć rzuconą rękawicę, chociaż zmiany podejścia Morgan zaczynały mącić Fire w głowie. - Kupię najlepszą miotłę na rynku, a ty za jej pomocą pozamiatasz mi całe mieszkanie na błysk. - oznajmiła bez zająknięcia. Wydawało się to wystarczająco upadlającą karą dla dziewczyny, która nie mogłaby potem na takim cacku prosto ze sklepu latać. Choć wcześniej zakład był w głowie Fire jedynie impulsem i zachcianką to teraz nabrał większej wagi. Bo naprawdę chciałaby, że Davies przegrała i szorowała jej własne panele. Zamierzała dodać coś jeszcze, ale wtedy poczuła bolesne uderzenie. Książki posypały się po trawie w kompletnym bezwładzie. Zaraz obok nich upadła Blaithin, zasłaniając twarz ramionami. Łokcie i kolana zapulsowały bólem, paraliżującym ukłuciem przypomniały się rany sprzed niemal pół roku, kiedy intensywnie leczyła się w Mungu. Jęknęła mimowolnie, próbując jak najszybciej zorientować się kto był tak głupi, żeby próbować ją przelecieć... Odwróciła się z twarzą wykrzywioną złością. Tu nie było miejsca na długie analizowanie sytuacji, jakim zwykle się posiłkowała. Popełnił błąd i nie potrafił patrzeć, w kogo kieruje swój kij? Zasługiwał na karę. Ostatkiem rozsądku powstrzymała się przed wybraniem klątwy, bo pewnie miałaby spore problemy u dyrekcji. Niewerbalne Locomotor Wibbly pomknęło w stronę ciemnowłosego chłopaka. Fire kojarzyła go trochę z twarzy, ale nie pamiętała nazwiska. Zresztą, to nie miało znaczenia. Rozpętała się walka, pełna chaosu, a jednocześnie także wyćwiczonych, dokładnych ruchów. Krukon odpowiedział atakiem, to samo zrobiła również Blaithin w zaledwie mgnieniu oka. Właściwie to nawet odrobinę się zdziwiła, że tak długo wytrwale się bronił, nawet pomimo tego, że miał gorzej przez niemoc w nogach. Podniosła się w międzyczasie z ziemi, skupiając na kolejnych rozbłyskach magii. Aż powietrze stało się cięższe. Czy należy tłumaczyć, jak bardzo uwielbiała pojedynki? Ale w pewnym momencie tarcza Krukona okazała się tak dobra, że odbiła czar w stronę Dear. Wszystkie wymiany ciosów odbyły się tak prędko, jak zwykle odbywały się w czasie prawdziwej walki bez sekundantów i durnych reguł Klubu Pojedynków. A wtedy zaklęła w myślach, bo wybitnie nie chciała odczuć skutków Fallo na samej sobie. Co za gnojek.
Atak I: 1>3 Atak II: 4 Obrona I: 4 Atak III: 1>3 Obrona II: 3 Atak IV: 2>4
Jakimś sposobem Finnigan zapomniała o lataniu. Był to trening drużyny Quidditcha, więc jak mogła o tym zapomnieć? Ale po przebiegnięciu dziesięciu okrążeń wokół boiska, była trochę w szoku, że w ogóle pamięta jeszcze jak się nazywa. Przynajmniej tyle dobrego z tego biegania wyszło, że zyskała przypominajkę. Finnigan wypożyczyła jedną ze szkolnych mioteł patrząc na nią, jakby to ona była winna temu, że Finn bierze udział w treningu. To jednak nie mogło jej uratować przed lataniem. No cóż, raz kozie śmierć. W sumie w jakiś sposób morderczy bieg spowodował, że myśl o lataniu nie stresowała jej aż tak jak na początku treningu. - Dzięki - bąknęła skupiając wzrok na miotle, gdy Elijah Swansea pochwalił jej bieg. Jak się w ogóle rozpoczynało latanie...? Ostatecznie wystartowanie nie wyszło chyba aż tak źle. Chyba. Finnigan mogła porównać je tylko do tego co widziała na zajęciach na pierwszym roku lub do tego co pokazywała irlandzka drużyna Quidditcha. Innymi słowy, Finn nie mogła tego porównać do czegokolwiek. A przynajmniej była PRAWIE pewna że wyszło jej lepiej niż kiedy była pierwszoklasistką. - Jestem przekonana, że list wspominał o wspólnym lataniu przed treningiem, nie w trakcie! - odpowiedziała chłopakowi nieco drżącym głosem. Początkowo Finn była skupiona wyłącznie na formie i na próbie poprawnego latania. Jednak, gdy wzbiła się w powietrze... Mogła zrozumieć czemu tak wiele osób lubi grać w Quidditcha. Wiatr bijący w twarz. Ziemia daleko pod spodem. Skok adrenaliny na samą myśl o wysokości. Wiedza, że robi się to, co mugole próbują od setek lat poprzez technologię i nadal nie osiągnięli niczego sięgającego tego co czarodzieje osiągnęli przy użyciu mioteł... Przestała myśleć o tym, czy dobrze leci czy nie i skupiła się całkowicie po prostu na locie. Gdzieś w trakcie pękła linka łącząca miotły, ale, ku swojemu zaskoczeniu, Finn nie pożałowała z zawstydzeniem, że przyszła na trening i teraz jej oczywiście nie wychodzi, a zamiast tego (nieco z goryczą) uznała, że mogła się tego spodziewać z powodu jej braku doświadczenia. Pod koniec lotu złapała się na tym, że się uśmiecha. Od kiedy...? Szybko przybrała neutralną minę. Sport działa pobudzająco na endorfiny, więc powinna się tego spodziewać, co nie?
On serio nie chciał nikogo przelecieć. Przynajmniej nie na małym boisku, przy tylu gapiach i w taki brutalny sposób. Szybko pożałował tego co zrobił, w sensie, lepiej już chyba by mu wyszło wlecenie z pełną prędkością w ten słup niż w Dearównę, którą mniej więcej kojarzył z poprzednich lat. Mógł się spodziewać, że będzie miał ostre kłopoty. Może gdyby spróbował chociaż w końcowej fazie tego pokracznego lotu skręcić gdzieś w bok uniknąłby tego wszystkiego. Zaraz po tym jak wpadł w blondynkę miał zamiar jej pomóc wstać, przeprosić, zaoferować pomoc i inne takie - wiedział, że zjebał i chciał coś na to poradzić. Niestety, nie było mu dane. Nie zdążył nawet wstać, bo kiedy zobaczył jak blondynka sięga po różdżkę zaczął usilnie wymacywać swoją kieszeń w poszukiwaniu własnego patyka. Tylko refleks pozwolił mu odturlać się na bok przed pierwszym zaklęciem lecącym w jego stronę. Przeklął głośno, wił się jak jakiś robak po ziemi, co mu się nie spodobało. Halo, to był wypadek, a on a od razu z ostrej artylerii. Jakiś bojowy nastrój, który wisiał w powietrzu mu się udzielił, przez co wycelował w Fire i rzucił niewerbalnie kontratak, który ze względu na jego pozycję, czyli leżenie rozpłaszczonym na ziemi jak naleśnik, nawet nie musnął przyjezdnej, prawdopodobnie trafiając jakąś biedną sowę kilka metrów nad nimi. Szybko wstał, nie rozpraszając się co wykorzystała jego przeciwniczka. Nie zdążył podnieść się do końca, kiedy oberwał klątwą, przez którą znowu padł na ziemię. Jego nogi, były jak galareta (bardziej niż po przebiegnięciu dziesięciu okrążeń). On się jednak nie załamał, tylko od razu rzucił jakieś zaklęcie, które również miało unieruchomić Dear. Walka była pełna chaosu, nie wiedział co się dzieje, gdzie się podziała reszta drużyny. Chyba nikt nie chciał im przerywać czekając na jakieś fenomenalne zakończenie tego pojedynku, w którym jedno z nich wykrwawia się na śmierć czy coś. Przynajmniej Gabriel na to czekał, na jakieś brutalne zakończenie. Pierwszy raz pojedynkował się tak na serio, bez ustalonych okoliczności, sekundantów i sędziów, co bardzo mu się spodobało. W końcu miał na tyle dużo czasu między kolejnymi unikami i wyprowadzeniem ataku, żeby postawić przed sobą tarczę. Zaklęcie blondynki odbiło się, a on patrzył tylko jak trafia ją idealnie w klatkę piersiową. Otrzeźwiło go to odrobinę, bo nie wiedział co takiego tamta rzuciła i czy nie będzie potrzebować pomocy. Taki urok niewerbalnych zaklęć. Po chwili zawahania jednak machnął różdżką, by rzucić kolejny urok. Show must go on, czy coś.
kostki dla ciekawych:
Fire:1 -przerzut->3 (atak, można się bronić) Gabs: 4 (udany unik), 2 (atak, nietrafione) Fire: 4 (atak, można się bronić) Gabs: 2(nieudana obrona), 3(atak, można się bronić) Fire:4(udany unik), 1-przerzut->3(atak, można się bronić) Gabs:3(udany unik), 3 (atak, można się bronić) Fire:3(udany unik), 2-przerzut->4(atak, można się bronić) Gabs:6(obrona - odbicie zaklęcia, które trafia Fire)
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Choć nieco bolał go bark, nie dał tego po sobie poznać, a na koniec lotu uśmiechnął się przyjaźnie do @Finnigan O'Callaghan, z zaciekawieniem obserwując wyraz jej twarzy. Nie wyglądała na niezadowoloną i uważał to za swego rodzaju sukces, zwłaszcza że po biegu wszyscy patrzyli nań z żądzą mordu w oczach. – Mocno się obiłaś? – zapytał @Elaine J. Swansea kiedy wylądowała na trawie, a zaraz zwrócił się również do @Riley Fairwyn – Było nieźle, kilka błędów, ale całkiem sprawnie... – zawahał się, mierząc do spojrzeniem jasnobłękitnych tęczówek, a potem dodał nieco ciszej – przepraszam za te dodatkowe okrążenia, nie zasłużyłeś. Było mu głupio, że niesprawiedliwie go ocenił, dopiero po chwili doszedł do wniosku, że popełnił błąd, a skoro już go zauważył, wolał go naprostować. Nie chciał być tyranem, jego surowa ocena powodowana była potrzebą sprawiedliwości... i niestety tym razem była mylna. Do @Carson Gilliams uśmiechnął się szeroko. – Świetny przelot! Poszło wam najlepiej, gratulacje. Dobrze widzieć Cię znowu w drużynie – odprowadził wzrokiem @Morgan A. Davies, która poszła w stronę @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Westchnął cicho, nie wiedząc czy powinien spodziewać się kłopotów. Czy Gryfonki przyjaźniły się ze sobą? A jeśli nie, czy to możliwe, że Fire pojawiła się tutaj tylko po to, by znów uprzykrzać życie Pandorze? A skoro już o @Pandora J. Doux mowa – ruszył w jej stronę kiedy wylądowała z przerwaną jak u większości linką. Chęć zamienienia z nią choćby kilku słów (co niestety nie udało mu się od samego początku treningu) sprawiała, że nie do końca zauważył, że Gabriel nie wylądował tak gładko i bezproblemowo, jak można by się spodziewać. Fakt, że Fire pominęła etap wyzwisk i od razu przeszła do rękoczynów również nie przyspieszył jego reakcji. – Pandora! – zdążył zawołać do niej i obdarzyć ją ciepłym uśmiechem. Wyglądała prześlicznie z zaróżowionymi policzkami i grzywką rozwianą wiatrem – Chciałem... – nie było dane mu dokończyć, gdyż właśnie w tym momencie wycelowane w niebo (albo bogu ducha winną sowę?) zaklęcie Gabriela uświadomiło mu, że za jego plecami rozpętało się prawdziwe piekło. Odwrócił się gwałtownie, czując jak wzbiera w nim gwałtowna złość. Czy choć przez kilka minut nie mogliby się powstrzymać od zamiany w turlające się naleśniki? Dopadł do pozostawionej na murawie torby i wyciągnął z niej porzuconą na czas treningu różdżkę. W duchu nakazywał sobie spokój, by jego włosy nie zapłonęły pełną gniewu czerwienią. – EXPULSO – wrzasnął tak głośno, jak zdarzało mu się tylko na meczach. Wycelował w sam środek zbiegowiska, sprawiając, że Gabriel, Fire oraz Moe przez moment znów znaleźli się w powietrzu, lecąc w zupełnie różnych kierunkach i ostatecznie lądując z daleka od siebie – DO JASNEJ AVADY. Ruszył ku nim energicznym krokiem. Jego policzki pokryły się rumieńcem gniewu, a uwydatniona na skroni żyłka pulsowała w szybkim tempie. – Co tu się stało? – dodał już normalniejszym tonem, kierując te słowa do Moe, przy której się zatrzymał.
Uwaga! Ci, którzy chcą, mają z/t. Jeśli chcecie, możecie zostać i gapić się na tę rozpierduchę. Punkty rozdam jutro, dziękuję za udział w treningu
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Najważniejsze, że oboje wylądowali na ziemi bez większych szkód. Siniak się nie liczy, nie będzie wszak ubolewać z takiego powodu. Uśmiechnęła się do Riley'a, gdy stanął obok. Po chwili poszedł do nich zatroskany Elijah, któremu ta mina zwyczajnie nie pasowała. - Tylko siniak. Ty też, z tego co zauważyłam. - nie pytała jak się czuje bowiem wiedziała, że jeden siniak nie robi na nim wrażenia. Chwilę przysłuchiwała się ich wymianie zdań, przeprosin brata przez ten czas zdejmując z głowy kask, a z dłoni rękawiczki ochronne. - Nie zastanawia cię, co tu robi prefekt Gryffindoru? Dziwne, że Elijah pozwolił jej zostać. - zagadnęła cicho do Riley'a, gdy brat pocałował do reszty drużyny. Niezwykle rozchwytywany i popularny, w dodatku kapitan drużyny, a więc nic dziwnego, że dla każdego przeznaczał chociaż odrobinę uwagi. Ledwie zdążyła wysłuchać odpowiedzi Krukona, gdy usłyszała znajomy świst mknących zaklęć. Otworzyła szeroko oczy, lekko szturchnęła Riley'a, aby zwrócić jego uwagę na zamieszanie. Nim zdołała zorientować się w bójce, Elijah zareagował. Gdy ten szedł gniewnym krokiem, nawet nie zerkając na Riley'a, pobiegła za bratem. Wkurzył się i to solidnie, widziała w jego postawie powstrzymywaną furię. Blaith i Gabriel rozlecieli się na dwie różne strony, a więc pobiegła w kierunku kuzyna, a po drodze końcówki jej jasnych włosów zabarwiły się czerwienią. Kucnęła przy Gabrielu kładąc mu rękę na ramieniu. Zakończyła działanie targającego nim zaklęcia i pomogła mu wstać. - Co wy wyprawiacie?! - zapytała kuzyna z wyraźną złością w oczach. - Nigdy w życiu bym się nie spodziewała po tobie takiego zachowania, Gabr. - zmarszczyła brwi i razem z nim, jeśli rzecz jasna nie oponował, wróciła bliżej kapitana drużyny. Zatrzymawszy się tam, oparła ręce na biodrach i posłała zirytowane spojrzenie Blaith, która chyba szukała w tym miesiącu zaczepki, a po chwili przeniosła wzrok na Gabriela. - Oboje doskonale wiecie, że nie można rzucać w siebie zaklęciami. To nie klub pojedynku, na brodę Merlina. Zdajecie sobie sprawę, że mogliście trafić kogoś innego? - mówiła na tyle głośno, aby oboje ją słyszeli. Kątem oka widziała jak Riley rusza ze wsparciem, za co była mu wdzięczna. - To trening, a nie arena. - podsunęła na wypadek gdyby oboje tego nie zauważyli. Nie była pewna skąd wzięli powód do walki ani kto zaczął (nie chciało się jej wierzyć, że Gabriel) jednak nawet jakby przyczyna okazała się sensowna, to dalej regulamin został złamany. Końcówki jej włosów zwinęły się w swojej czerwieni, gdy zacisnęła palce na swoich biodrach. Dobrze, że obok był Elijah, który byłby w stanie znów ich rozdzielić, gdyby chcieli kontynuować pojedynek. - Z racji tego, że ty, Blaith, jesteś z wymiany i nie można odjąć ci już punktów, oboje musicie dostać szlaban za bójkę. - wykrzywiła się, bowiem to było jedno z trudniejszych odcieni noszenia odznaki. Naliczyła wokół aż czterech prefektów (!!) w tym jeden, naczelny. Tak na dobrą sprawę to Riley ma tutaj decydujący głos, jednak pod wpływem irytacji, napomknęła im, że będą musieli ponieść konsekwencje. Bez względu na fakt, że Gabriel jest jej bliskim kuzynem. Z pewnością będzie chciała z nim o tym porozmawiać po treningu. Po prostu go nie poznawała.
Spojrzała na Fire przedłużającym się, beznamiętnym spojrzeniem, aby po chwili promiennie się uśmiechnąć. Zdała sobie sprawę, że w rzeczywistości nie miała nic do zaoferowania ex-Gryfonce, a kara w postaci upodlenia nieznoszącej porażki Gryfonki mogłaby okazać się poniekąd współmierna do nagrody znajdującej się po drugiej stronie zakładu. Czy próba podniesienia stawki była dobrym pomysłem? Dla niej, najwyraźniej, z pewnością. - Pięćset. Za dwieście dostanę najwyżej części wymienne do Błyskawicy. A jak nie złapię znicza, to jeszcze się wystroję na pokojówkę i w przerwach od zamiatania będę Ci parzyć kawę. - podniosła głowę po zaprezentowaniu swojego wyobrażenia całego hazardowego przedsięwzięcia. Nie zdążyła jednak usłyszeć odpowiedzi, bo w Blaithin wtrynił się Gabriel na miotle. Subtelny, przemiły gość. Świetnie sobie radził z kobietami. Jak widać. Miotłą w łeb i za włosy do chaty na bagnach. Z tym, że chyba źle trafił. Wywiązał się najprawdziwszy czarodziejski pojedynek, który, tak bez sekundantów i innych bzdur obserwowała chyba po raz pierwszy w życiu. Rewelacja. Fire rzuciła jakieś zaklęcie dla pierwszaków, Gabriel przycelował w chmury, jakby oczekiwał, że wywoła burzę, a piorun razi Dear, a potem jeszcze coś odbił w jej stronę, ale wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Zresztą nie miała się jak dalej przyglądać, a i nie było czemu, bo na incydent zareagował Elijah. Rozrzucając wszystkich na boki. Moe, a jakże, wykazała się refleksem i zanim wylądowała na twardym gruncie, wsunęła sobie trzonek miotły pod tyłek i zaczęła radośnie dryfować w powietrzu, unikając obicia kości. Jej kości miały już wystarczająco wrażeń po wakacjach. A potem przyszło jej opowiadać. - Co..? Nie wiem. Krzyknąłeś coś, a potem mną szarpnęło i wyleciałam w powietrze. - zameldowała z oburzoną miną, jednocześnie decydując się na zejście z miotły i stanięcie na ziemi. Po kilku sekundach wymiany spojrzeń z prawdopodobnie lekko zdezorientowanym Swansea, wybuchnęła rozbrajającą salwą śmiechu, jedną ręką opierając się o ramię metamorfomaga, aby utrzymać w tym stanie równowagę. I wtedy właśnie wkroczyła awantura nie w miotłę dmuchał. Wraz ze wzburzoną Elaine Swansea. - Wspólne pucowanie Pucharów Quidditcha na pewno ich zbliży. - powiedziała po chwili, nie kryjąc nadal rozbawionego tonu, kiedy już opanowała się na tyle, żeby w ogóle móc mówić. Absolutnie nie uważała, aby było się czym przejmować, ale to nie ona miała tu władzę. Być może rzeczywiście czekały ich konsekwencje, ale niezależnie od wszystkiego, pewnie było warto dla takich scen. Owszem, przydało się wykonane przez Elę Finite u Gabriela, żeby uratować go przed uduszeniem się własnymi, wijącymi się kończynami, ale cóż więcej? - Jak się czujesz? - przykucnęła przed Dear, nawet nie udając, że dała się porwać wzniosłemu i zirytowanemu tonowi pani prefekt Ravenclaw. Po prostu, skoro już Gabriel otrzymał pomoc, chciała sprawdzić, czy i Fire jej wymaga. Czarną magią w siebie nie sypali, sądząc po tym, czym pierwotnie oberwał Krukon. Swoją drogą, ciemnowłosy Swansea poniekąd właśnie udowodnił, że ma nie tylko twarzyczkę modela, ale i odwagę do walki z żywiołem, gdy przyszło mu się bronić przed ognistym gniewem. Cholernie gryfońsko.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
A więc kryło się w tej ciemnowłosej główce trochę uwielbienia do podejmowania ryzyka. Fire spodobał się zakład na tyle, że niewiele brakowało by uśmiechnęła się w odpowiedzi. Lecz wtedy wydarzenia pomknęły swoim dzikim biegiem - i wystarczyła mniej niż minuta, by zmienić wszystko. Choć ewidentnie nie zamierzała razem z chłopakiem o szarych oczach nadal toczyć tej nieokiełznanej walki, oboje mogli spodziewać się gwałtownej reakcji ze strony swoich znajomych. Huknęło i ciut zdezorientowana Fire pofrunęła w górę, żeby kilka metrów dalej wyrżnąć o glebę, jak worek kartofli. W uszach jej zadzwoniło i dobrą chwilę pozostawała ogłuszona oraz zagubiona. Dopiero po opadnięciu adrenaliny zrozumiała, że ma co najmniej kilka potężnych siniaków. Pędząca z wysoką prędkością miotła z obciążeniem w postaci większego i cięższego od Blaithin chłopaka zadziałała jak taran na drobnej dziewczynie. Gdyby nie fakt, że przez wiele lata znacznie uodporniła się na ból i zwiększyła swoją wytrzymałość (Durmstrang, duh) to pewnie umiałaby tylko wydukać, żeby wezwali pielęgniarkę. Ciężko było Szkotce poruszać także kostką, na którą upadła niezbyt fortunnie po wyrzuceniu w powietrze przez Elijaha. Leżała więc, usiłując wyrównać wyduszony z płuc przez zderzenie z twardą glebą oddech i zagryźć zęby. A co jeśli rzuciłaby w Krukona klątwą lub zechciała połamać mu kość? Może nawet lepiej, że czasem przez logiczne myślenie hamowała swoje agresywne zapędy. Wtedy w pełni zrozumiała, że nie rady się nawet podnieść. Zmęczenia pojedynkiem nie odczuwała, bo rozpoczął i zakończył się błyskawicznie, ale czar nadal trzymał bardzo silnie. Niepotrzebnie wkładała w każdej zaklęcie aż tak intensywną moc. Kiedy Fire próbowała unieść głowę albo którąkolwiek kończynę, jedynie mocniej przywierała do chłodnej murawy. Mogła spoglądać na niebo i liczyć przepływające leniwie chmury, ale przez ograniczone pole widzenia zawodników na miotłach już nie dostrzegała. Słuch pozostał nienaruszony, więc dotarł do niej podniesiony głos zebranych na boisku ludzi. Wszystkie słowa mieszały się ze sobą. Ktoś krzyczał, ktoś ich rugał, inna osoba się śmiała. Brakowało tylko by zapłakano. Przez swego rodzaju bierność, jaką bądź co bądź sama sobie wymierzyła, myślała, że wyjdzie z siebie i stanie obok. Rękoma zaczęła macać na oślep i niezbyt zgrabnie trawę obok, ale nie wyczuwała nawet różdżki z ciemnego drewna. Z każdą sekundą czuła się gorzej - pozbawiona poczucia bezpieczeństwa, bezsilna i rozgoryczona. Kapelusz też gdzieś dawno temu spadł i leżał samotnie ubrudzony. Nie wspominając o porzuconych książkach z pogiętymi stronami. To by było na tyle z dobrego dnia. Zaczynała się ponownie gniewać, że dopiero po takim czasie ktoś zwrócił na nią uwagę. Szczerze to miała dosyć i niestety to właśnie Moe pierwsza pojawiła się w zasięgu oka czarownicy. Nie umiesz rzucić Finite, ty tępa małolato? Jesteś w ogóle czarodziejką czy jakimś zaplutym charłakiem w przebraniu? Po co ci ta różdżka, skoro nie potrafisz używać magii, jesteś kompletnie bezużyteczna, Davies, i możesz się wypchać swoją chęcią pomocy, bo mi nie trzeba pomagać, nie potrzebuję pomocy od kogoś takiego... Zdławiła te zranione myśli, uspokoiła się wręcz na siłę. Wyglądała na jeszcze bardziej zawziętą niż przedtem, a emocje zamknęła za zobojętniałą, ponurą maską. - Potrzebne mi Finite. - wolała już na razie się nie ruszać niż znowu mieszać wszystkie kierunki. Góra przemieniła się w dół, lewo w prawo, a kręcić się bez sensu nie chciała. Zwłaszcza, że każdy skrawek ciała bolał.
Na szczęście nie zdążył rzucić kolejnego zaklęcia, którego pewnie by potem żałował, bo z odsieczą przyszedł pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci. Chociaż początkowo nawet nie zauważył jak jego kuzyn biegnie w ich kierunku, to jego donośne expulso usłyszeli pewnie w zamku. Merlinie, nie wiedział, że ten się umiał tak wydrzeć. Miał trochę więcej szczęścia niż Dearówna, bo zdążył machnięciem różdżki sprawić sobie w miarę lekkie lądowanie, poza tym był bliżej ziemi z tymi swoimi galaretowatymi nóżkami, niż Fire stojąca prosto. Po wylądowaniu nie-tak-daleko od reszty sięgnął po swój magiczny patyk, który wypadł mu z ręki przy zderzeniu z ziemią. Nie zdążył jednak rzucić na siebie Finite, bo już przy nim kucała jego kuzynka, która zrobiła to za niego. Zerknął na nią i zobaczył jak bardzo jest zdenerwowana. Jeżeli istniała jakaś rzecz na świecie, której nie chciał robić, to było to sprawianie przykrości Elaine. Pochylił przed nią głowę, kiedy zaczęła się na nim wyżywać, ale nie miał zamiaru się bronić, usprawiedliwiać czy zrzucać winy na Blaithin. Nie chciał także udawać wielce skruszonego, bo prawda była taka, że niczego nie żałował. - Zostaw to, Iskierko - odpowiedział i ruszył bliżej Elijaha, żeby dostać odpowiednią zjebkę i móc sobie pójść. To chyba jeszcze bardziej rozsierdziło piękniejszą z bliźniaków, bo zaczęła swoją tyradę, której on wręcz nie mógł słuchać. Spojrzał błagalnym wzrokiem na Elio, który być może mógłby uratować ich przed tą całą racjonalnością, ale najpewniej nie zdało to egzaminu. Westchnął więc głęboko, dopiero po chwili zwracając uwagę, że jego przeciwniczki nie ma w tłumie osób zgromadzonych przy pani prefekt. Rozejrzał się dookoła i zobaczył książki i kapelusz, który musiał spaść byłej gryfonce podczas pięknego lotu, który został wywołany Expulso kapitana. Nie zwracając uwagi na to czy Prefekci dalej mówią, podszedł do książek i pozbierał je z ziemi, po czym nawet zgarnął kapelusz i rzucił na niego szybkiego chłoszczyścia. Nie przejmował się szlabanem, chociaż średnio pamiętał czy kiedyś już jakiś dostał. Merlinie, czy pierwsza tak poważna kara miała na niego zostać nałożona przez jego własną kuzynkę? Wrócił do tego tłumu, by zobaczyć jak Moe klęczy nad Fire. Przeprosił szybko Elaine i podszedł do dwóch Gryfonek, kucając obok. Nie wiedział jaką klątwą oberwała blondynka, ale mógł zakładać, że to nie było nic aż tak poważnego - on sam przecież miał galaretowate nogi, nawet jeżeli pomnożyła poziom, to i tak nie mogło wyjść nic zbytnio skomplikowanego. Najwyraźniej jednak rzuciła coś na tyle paraliżującego, że nie mogła się podnieść. Drętwotę? Na szczęście poprosiła o Finite już kiedy był obok, więc szybko rzucił zaklęcie o które poprosiła. Wyciągnął do niej dłoń, jeżeli potrzebowała pomocy przy wstaniu, albo chociaż podniesieniu się. Nie chciał przecież jej nic zrobić. - Dobra walka - zwrócił się do blondynki, bo trzeba było przyznać, że szło im całkiem nieźle. Pewnie skończyliby na tym etapie, ale i tak ich dynamika była dość widowiskowa. Zaklęcia i uniki były rzucane tak szybko, że ciężko było zrozumieć co się dzieje. - Tu są twoje książki i kapelusz - skinął głową w lewo, gdzie odłożył pozbierane wcześniej rzeczy Dear, kiedy do niej podszedł. Nie zamierzał się tłumaczyć dlaczego nie opanował miotły. Podniósł się z ziemi, po czym zaczął powoli odchodzić, kiedy zrozumiał, że dziewczyna nie chce pomocy. Kiedy był już kilka kroków od niej spojrzał na nią przez ramię i powiedział na tyle głośno, żeby usłyszała: - Daj znać jak będziesz chciała dogrywkę. - Pozwolił sobie nawet puścić jej oczko. Kiedy zwrócił się ponownie w stronę reszty zespoły zalała go nagła fala poczucia winy w stosunku do swoich kuzynów. Westchnął cicho, powiedział im, żeby wysłali mu szczegóły szlabanu sową, po czym po prostu udał się do wyjścia z boiska. Nie miał nawet zamiaru brać prysznica w szatni, gdyż wiązało się to z obecnością Prefekta Naczelnego i Kapitana. Potruchtał żwawo do zamku, pragnąc tylko chwili spokoju w wannie i ciszy.
Ostatnio zmieniony przez Gabriel R. Swansea dnia Sro 25 Wrz - 15:49, w całości zmieniany 1 raz
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Głównym powodem jego wybuchu był fakt, że pojedynek tej dwójki przeszkodził mu w zagadaniu do Pandory. Błahostka, prawda? A jednak. Ciągle coś stawało mu na drodze do porozmawiania z nią jak człowiek i zdawało mu się, że to była idealna sytuacja – miał wystarczający powód, by się do niej odezwać, ale i na tyle czasu, by nie przejmować się, że nie zdążą pogadać. No, w każdym razie ten czas miał w domyśle, bo rzeczywistość okazała się zgoła inna. Drugim powodem było to, że pojedynek na oficjalnym treningu drużyny narażał na karę ich wszystkich. Nie bał się szlabanu i nie zależało mu aż tak bardzo na punktach dla domu, ale co gdyby patrolujący błonia nauczyciel postanowił ukarać ich ograniczeniem ilości treningów? Co gdyby w wyniku głupiej bójki mieliby mieć w przyszłości problem z zaklepaniem dla siebie boiska? Konsekwencje mogły być poważne i fakt, że naraził je na nie Gabriel (nie wiedział, rzecz jasna, że to był przypadek), denerwował go nawet bardziej niż udział Fire, która już ostatnio zalazła mu za skórę. Co innego kiedy problemy stwarzała osoba, po której się tego spodziewasz, a co innego kiedy robi to ktoś, kogo obdarzasz pełnym zaufaniem. Popatrzył na Moe nieco zdezorientowany, a kiedy dotarł do niego sens jej słów, poczuł, że złość uchodzi z niego jak powietrze z balonika. Kącik ust drgnął mu zdradziecko, choć jeszcze się nie uśmiechał i wyciągnął rękę, żeby zmierzwić włosy zadziornej Gryfonki, która oparła się o jego ramię. – Sprytne uniknięcie bolesnego lądowania – pochwalił ją cicho, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma obserwując to galaretowatego Gabriela, to niemalże nieruchomą Fire. Nie dopytywał, po prostu czekał na rozwój wydarzeń. Zresztą do akcji wkroczyła Elaine, swoim prefeckim zwyczajem ustawiając ich do pionu. Była surowa, ale miała rację, dlatego po prostu poczekał aż powie co chciała i ewentualnie ukarze ich w wybrany przez siebie sposób. Pochwycił błagalne spojrzenie kuzyna i odpowiedział mu zupełną bezradnością – nie mógł wiele zrobić, nie chciał podważać autorytetu siostry. No i był tu przecież też Riley, prefekt naczelny. Zwyczajnie nie miał jak go obronić. – Jesteś cały? – zapytał go, ale odpowiedź była niepotrzebna, bo Gabriel zaraz podniósł się z ziemi i zaczął zbierać rozrzucone rzeczy Fire. Elijah westchnął cicho, nie bardzo wiedząc co ma mu powiedzieć. Czuł, że Swansea potrzebował teraz samotności, dlatego postanowił nie iść za nim od razu, mimo że pokusa aby to zrobić była ogromna. Zresztą... musiał odłożyć miotły i resztę sprzętu do schowka, dopiero wówczas mógł zająć się swoimi prywatnymi sprawami. Spojrzał w stronę Pandory, wahając się przez moment, ale doszedł do wniosku, że moment aby z nią porozmawiać przeminął... poza tym po tych wrzaskach pewnie i tak nie miała ochoty z nim gadać. – Koniec treningu, widzimy się niedługo – dodał, w razie gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości – Pomóż Fire, jeśli będzie trzeba – tu zwrócił się do Moe, która się nad nią pochyliła. Nie chciał traktować Dearówny jak ofiary i nie sądził by była zadowolona, gdyby postanowił udzielić jej pomocy. Żyła, a Gabriel użył na niej finite, o które prosiła, więc podejrzewał, że już jej nie potrzebuje... choć jej widok był przykry i w pewnym sensie łamał mu serce. Nie potrafił patrzeć na cierpiące kobiety. Może właśnie dlatego odwrócił się i zaczął znosić sprzęt do schowka? Może zrobił to po to, by móc odwrócić wzrok i zająć czymś myśli? Kiedy tylko doprowadził boisko do porządku, ruszył w stronę zamku, licząc, że uda mu się znaleźć Gabriela.
| z/t
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Słowa Eliego zaskoczyły mnie, ale przyjąłem je niemalże z ulgą. W pewnym momencie naprawdę obawiałem się, że uznał, że po prostu sobie odpuszczałem, co nieszczególnie było w moim stylu. Nawet, jeśli wiedziałem, że mogę sobie nie poradzić, śmiało stawiałem czoła takim wyzwaniom. Kiwnąłem mu tylko głową, widząc że faktycznie biega tu i tam, zagadując różnych zawodników. Nie chciałem być tym, który swoim brakiem kondycji odbiera innym możliwość wysłuchania cennych wskazówek, więc nie dążyłem do rozmowy. Może następnym razem miało być inaczej. Zerknąłem na Elaine, walczącą z rozkuwaniem się z ochraniaczy. Na ten widok przypomniałem sobie o własnych. - No cóż, to jego trening. Nie będę się skarżył w obawie przed kolejnym okrążeniem. - Zażartowałem, wciąż nie mogąc dojść do siebie po tym morderczym biegu. Nie miałem jednak okazji, aby się jej poużalać na swoją żałosną kondycję, ponieważ wybuchła bójka. Nawet nie zauważyłem kiedy i kto tak naprawdę ją rozpoczął. Elaine wyrwała się naprzód, orientując się w sytuacji pierwsza. Podążyłem za nią po chwili wahania, ściągając rękawiczki i wsuwając je do kieszeni. Widząc w gronie ofiar tego zdarzenia Fire, nawet się nie zdziwiłem. Westchnąłem, nie widząc innego wyjścia jak rozdanie dzisiaj szlabanu. - Następnym razem nie krępuj się i rozdaj chętnym przepustki do Izby Pamięci. - Zwróciłem się do prefekt Gryffindoru, nie mogąc się nadziwić jej bezczynności. Nie miałem pojęcia od jak dawna tutaj stała, ale starczyło mi zauważyć, że nie zareagowała od razu i wręcz czekała aż ktoś za nią odwali brudną robotę. Naprawdę? To już prefektura naczelna zobowiązywała mnie do rozdawania szlabanów w czyimś imieniu? - Z przyzwyczajenia chciałem odjąć punkty Gryfffindorowi… - westchnąłem, ale kierując te słowa raczej do Elaine. W sumie wątpiłem trochę w to czy w ogóle mnie słyszała. Te czerwone końcówki włosów były piekielnie wymowne. - Fire, dobrze wiesz, że takich sytuacji nie powinno się rozwiązywać w ten sposób. Dzisiaj wieczorem zapraszam do Izby Pamięci. Zgodnie z sugestią koleżanki, wypolerujesz puchary. - Oznajmiłem, kiedy już otrzymała swoje finite i mogła przestać przyrastać do ziemi. Na wzmiankę Gabriela o wysłaniu mu szczegółów listownie jedynie kiwnąłem głową. - Zajmę się nim - oznajmiłem Elaine, aby nie musiała dodatkowo się denerwować zachowaniem kuzyna i po tych słowach wycofaliśmy się do szatni. Po przebraniu się wspólnie opuściliśmy boisko, dyskutując jeszcze o zdarzeniach z dnia dzisiejszego.
| zt razem z Elaine
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zobaczyła tego chłopaka, z którym tak zażarcie walczyła i o dziwo, nie potrafiła go nienawidzić. Teraz zjawił się już na w pełni sprawnych nogach, co więcej, poratował także Fire szybkim zakończeniem skutków czaru. Usiadła. W gruncie rzeczy Gabriel podniósł mniemanie jasnowłosej o umiejętnościach drużyny o kilka punktów. Nie dbała wcale o to, jak sobie radzili w grach miotlarskich, ale zdolności bojowe ceniła naprawdę wysoko. Jak również odwagę, żeby na ogień odpowiedzieć ogniem. Jeśli Blaithin można było czymś zaimponować to właśnie stawianiem jej czoła. Gabriel prawdopodobnie nieświadomie odnajdował bardzo szybką drogę do zdobycia sympatii Szkotki. Lecz nie ujęła męskiej dłoni, za bardzo unikała dotyku, żeby sobie na taki wyjątek pozwolić. Ciężar przeniosła na prawą nogę, żeby odciążyć obolałą kostkę, ale nie dawała po sobie poznać, że jest coś nie tak. - Walczysz w porządku... jak na Krukona. - potwierdziła z nutą złośliwości. To był bardziej prztyczek w nos, całkiem przyjacielski. Popisał się niezłymi naleśnikowymi akrobacjami i szybkością, a więc nie miałaby przeciwko, gdyby jeszcze kiedyś skrzyżowali różdżki. Tylko tym razem wolałaby już zejść z drogi jego miotły. Nieprzyzwyczajona do okazywanej uprzejmości spóźniła się z reakcją na przyniesienie pogubionych rzeczy. Z jednej strony wolałaby wszystko pozbierać samodzielnie, z drugiej ciężko było ponownie warczeć na kogoś za chęć bycia... miłym. Chyba. Popatrzyła na chłopaka nieufnie, ale podeszła do odłożonych rzeczy i zauważyła, że jeszcze zostały wyczyszczone. To niesamowite, że dopiero co napierali na siebie zaklęciami, a teraz potrafili całkiem pacyfistycznie prowadzić rozmowę. Co innego w kwestii prefektów, którzy aż czerwienieli ze złości. Oderwała od Elaine i Riley'a zimne spojrzenie, gdy dosłyszała komentarz ciemnowłosego. - Może następnym razem sam na sam. - skwitowała z przekąsem. Nie potrzebowali widowni, która psuła zabawę w najgorszym momencie. Chłopak zaintrygował Blaithin na tyle, że odprowadziła jego sylwetkę uważnym spojrzeniem, po czym odwróciła się do Moe. - Jak on się nazywa? Niestety, w czasie, gdy oni załatwili sprawy całkiem swobodnie, niektórzy postanowili jeszcze udowodnić, że to oni tutaj rządzą. Założyła kapelusz na głowę, przesuwając palcem po jego rondzie. Elijahowi mogłaby co najwyżej sarkastycznie podziękować za rzucanie nią jak kukłą po boisku, ale przy kapitanie Krukonów tylko dziwnie milczała. Świetnie, Eli, skoro nie chcesz patrzeć na coś nieprzyjemnego to po prostu odwróć się plecami i to zignoruj... Ale ciekawe, że w przypadku Pandory postąpił inaczej. Fire była ostatnim człowiekiem w Hogwarcie, który by się nad sobą użalał po drobnej pomyłce i który pozwalałby komukolwiek innemu to robić. Nie, starcie z Gabrielem jedynie determinowało większą chęć bycia lepszą w zaklęciach. Wolała Fairwyna jak jeszcze nie był taki nadęty. Szczerze to nawet dobrze wspominała różne ich spotkania, gry, pojedynki. Może to odznaki tak wpływały na ludzi, że stawali się niekiedy sztywniejsi niż kije od miotły? Jedynie tych z Gryffindoru (skromność) Blaithin uznała za odpornych na wpływ władzy uderzającej do głowy. A prefekt naczelny jeszcze odzywał się takim tonem, jakby chciał coś zarzucić Morgan. Wypchaj się, bałwanie zadzierający nosa, ona jedyna nie robiła z igły widły, a przecież bezpośrednio oberwała. Odruchowo może nawet stanęła nieco bliżej młodszej Gryfonki. Przynajmniej miał rację w tym, że Szkotka zdawała sobie sprawę z innych, ciekawszych sposobów radzenia sobie z problemami. Zawsze można dolać trucizny do cudzych soków dyniowych czy wrzucić im pod kołdrę jadowite pająki. Zbyła polecenia Riley'a milczeniem, chociaż popatrzyła na niego i widać było, że zrozumiała. Wściekłej i oburzonej pannie Swansea też nie chciała odpowiadać. Na boisku pozostało już naprawdę niewiele osób. - Widzisz, ile szacunku mają do byłego prefekta? - zagaiła Davies, krzyżując ramiona.