Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Tak więc nadszedł wielki dzień. Tanner szedł wolnym krokiem od strony dużego boiska Quidditcha, z szatni konkretniej. Przebrał się w strój swojej drużyny - Znikaczy z Hogwartu - której niedawno został kapitanem. Wcześniej nigdy specjalnie nie interesował się lataniem na miotle, a co dopiero graniem w drużynie. Gdy przeniósł się do Hogwartu i wstąpił do szkolnej drużyny, stwierdził, że to nawet całkiem, całkiem miłe zajęcie i może zostać jego hobby. To ciekawe, że nowe miejsce ma aż tak wielki wpływ na człowieka, prawda? Ale wróćmy do właściwego tematu. Chłopak wszedł na to boisko po raz pierwszy i można chyba powiedzieć, że jako pierwszy. Było idealne do ćwiczeń drużyny oraz do zgrania jej ze sobą. Z tego co widział wcześniej, nie byli jakoś specjalnie zżyci, a szkoda. Pozytywne relacje między członkami jakichkolwiek drużyn wpływały bardzo dobrze jak i na treningi, tak i na wyniki meczów. To jego pierwszy cel - sprawić, żeby drużyna była zgrana. Więc.. z pewnością możecie spodziewać się jakiegoś wypadu na piwo czy gorącą czekoladę po treningu. Tanner stanął na środki boiska, z miotłą przy boku. Rozejrzał się dookoła - nikogo jeszcze nie było. Przyszedł odrobinę wcześniej, coby polatać sobie chwilę dla rozgrzewki. Odłożył skrzynię, w której znajdował się kafel, tłuczki i złoty znicz. Wsiadł na miotłę, odbijając się mocno nogami od ziemi wystrzelił w górę z lekkim uśmiechem zadowolenia na ustach. Leciał. Znów mógł lecieć. Świetnie!
Teraz tak - każdy pisze tutaj o przybyciu swojej postaci. Gdy będą już wszyscy (oczywiście wszyscy Ci, których się spodziewam) pojawi się post z kosteczkami. Trzymamy się kolejności, w której napiszemy tutaj pierwszego posta. Przykładowo, pierwszy jest Tanner, później osoba X, później Y. W następnej kolejce, tak samo jak w poprzedniej, odpisuje najpierw Tanner, później osoba X, a później Y. Czekam na zawodników! ;)
Dostała sowę z informacją, że miał się odbyć trening. Pierwszy w tym roku, o ile dobrze jej się wydawało. Słyszała również, że pomiędzy Gwiazdką a Sylwestrem planowano mecz Znikaczy z którymiś z przyjezdnych. Nie, żeby to był najlepszy termin, w końcu na przerwę świąteczną sporo ludzi miało zwyczaj wracać do domu, chociażby ona. W tym roku wyjątkowo postanowiła zostać w zamku, głownie z powodu meczu. Więc trening... dobry pomysł, zważywszy na to, że nie miała pojęcia z kim będzie grać. Jeszcze by się okazało, że podczas meczu nie wiedziałaby komu podać kafla. Oczywiście gdyby członków drużyn nie odróżniały kolorowe stroje. Ubrała się więc w jakiś wygodny strój, jednak nie ten który miała założyć już na mecz. W końcu nie chciała, żeby się pobrudził. Zabrała miotłę i poszła na boisko. Jakież było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że nikogo tam nie ma. Dla pewności wyjęła kawałek pergaminu który wetknęła w kieszeń i jeszcze raz przeczytała kiedy i gdzie ma się odbyć trening. Małe boisko? Nawet nie wiedziała, że coś takiego istnieje, musieli je zrobić całkiem niedawno. Wskoczyła na miotłę i sprytnie dosyć szybko znalazła owe małe boisko. I tutaj nie było wiele więcej osób, latał jedynie jakiś chłopak. Nawet go nie znała, przynajmniej nie z tej odległości. Dostrzegła stojącą na ziemi skrzynkę, doskonale wiedziała co w niej jest. Więc i ten latający chłopak musiał przyjść na trening. A może nawet był kapitanem skoro to prawdopodobnie on przytaszczył skrzynkę? Całkiem możliwe. Bell stała sobie oparta o miotłę. No przecież nie będą latać tylko w dwoje, prawda?
Ile można ślęczeć nad książkami i wkuwać niekoniecznie chętną do współpracy historię magii? Według Nevy odpowiedź brzmi : niewiele. I tak sporo wytrzymała, zważając, że uczyła się już dwie godziny. Ale zgodnie z pewnymi ogólnie przyjętymi i znanymi zasadami, by efektywniej przyswajać nowe informacje, powinna zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Mała przerwa mogła zdziałać cuda, toteż Drayton ubrała się ciepło, chwyciła notatki i opuściła dormitorium, chcąc jak najszybciej wyjść również z zamku. W tym momencie pałała nienawiścią do wszystkiego i wszystkich, więc spacer był istnym zbawieniem. Mroźne powietrze nacierało na jej policzki, różowiąc je, ale nawet to nie burzyło uporu czarownicy. Biedulka dopiero teraz poczuła, jak bardzo jej głowa nie wytrzymuje już naporu historycznego materiału. Kilka głębszych wdechów pozwoliło na chwilowe oczyszczenie umysłu, a później była już tylko powolna, swobodna wędrówka po terenach Hogwartu. Kiedy brunetka rozchodziła się na dobre, ani śniło jej się o powrocie do łóżka i stosu papierów na nim. Zaczęła wymyślać sobie kolejne wymówki, byle tylko pozostać na dworze. Wyrzuty sumienia z powodu odwlekania nauki jej nie groziły, bo, doprawdy, mistrzowsko umiała usprawiedliwić samą siebie i wybronić przed tą despotką, ambicją. Czy to nie dziś miał odbyć się trening Znikaczy? Och, no faktycznie. I przecież nie mogłaby tego przegapić, drużyna potrzebuje wsparcia moralnego swoich kibiców, prawda? A ona będzie dzisiaj tak łaskawa i uprzejma, by go udzielić. Z nikłym uśmieszkiem na ustach przywędrowała na małe boisko. Nic szczególnego jeszcze się tutaj nie działo. Tylko dwoje zawodników jak na razie stawiło się na treningu. Ślizgonka poprawiła szalik, podciągając materiał prawie pod nos i znalazła sobie miejsce, gdzie mogłaby usiąść i swobodnie obserwować wyczyny kolegów i koleżanek na miotłach.
Taka trochę sytuacja, że kiedy Georgina wreszcie wyszła zdenerwowana z wieży Ravenclawu to pognała na poszukiwania Lorraina. Na dobrą sprawę zatoczyła koło i znalazła go w pokoju wspólnym. Oczywiście zapierał się, że nie ma jej książki do transmutacji, ale ona mu nie ufała. Przecież takie są zasady! Facetom się nie ufa, faceci myślą tylko dołem. Trochę feministycznie, ale jakże prawdziwie, jeśli mowa o tym podstępnym chłopcu, który chyba ostatnio przesadzał i folgował sobie głosząc niemiłe rzeczy o aniołku rodziny de Nevers. Georgina taka grzeczna. Któż by pomyslał, prawda? Spokojna jak Ocean. Oczywiście Philippe musiał wtrącić swoje trzy grosze i oto zmusił ją do wyjścia z nim do pubu. Nawet z nim zatańczyła, choć nikt inny tego nie robił... Miła z niej dziewczyna, prawda? Niestety, kiedy tak wracali już ucieszeni życiem to Philippe wpadł na genialny pomysł przyjścia na trening Znikaczy z Hogwartu. Podobno mieli nowego kapitana, a robienie sztucznego tłumu i polatanie na miotle po pijaku jest śmieszne. Tak przynajmniej wmawiał naszej biednej i zupełnie niewinnej Krukonce, która przystała na jego propozycję i oto polazła zanim na te boisko uprzednio przywołując do siebie miotełkę, którą dzieliła z Raphaelem. Wszak żadne z nich fanem sportów nie było, jednak rozeznać się w profesji należało, więc zrzucili się razem na miotełkę i czasem śmieli się z siebie kiedy tak próbowali się unosić wyżej i wyżej. Oczywiście na zmianę. Z de Neversów takie dwa kałduny, że jak pewnie wsiedliby razem na miotłę to ta złamałaby się na pół. A zatem ona i Lorrain wreszcie dotarli na boisko i dołączyli do nikłego zgrupowania. No halo, gdzie faceci przystojniejsi od Lorraina i w ogóle? - HEEEJ NEVA. - Rzuciła radośnie przytulając się do dziewczyny, której imię przypomniała sobie dopiero gdy podeszli bliżej. To zapewne przyjaźń na lata.
Wyszedł z Wielkiej Sali i podczas powrotu do dormitorium przypomniał sobie o dzisiejszym treningu. -Wiedziałem, wiedziałem, wiedziałem... -powtarzał sam do siebie, gdy diametralnie zmienił kierunek w którym szedł. -Jak mi to mogło wypaść z głowy....- dodał, gdy wbiegał po dwa schody na raz, żeby zdążyć. Latanie na miotle zawsze bardzo go pasjonowało, nie darowałby sobie takiej okazji, żeby nie oderwać się, chodź na krótki czas od ziemi. Z pośpiechem opuścił Hogwart, nie chcąc się spóźnić na coś, co daje taką odskocznię od nauki. Zastanawiał się jak to wszystko będzie wyglądało, czy ich kapitan ma na dzisiaj jakąś określoną taktykę, którą będzie im wbijał do głowy, czy też będą próbowali wszystkiego po kolei.Ostatnio Issaniemu nie szło mu najlepiej więc chciał się trochę zrehabilitować. Spojrzał na niebo. - Idealna pogoda, nic tylko złapać miotłę i zapomnieć o wszystkim- mruknął Poszedł po miotłę i swój strój, po kilku chwilach w pośpiechu wybiegł z szatni. Gdy wbiegł na boisko zastał kilka osób, które wyraźnie czekały na rozpoczęcie treningu.
Ostatnio zmieniony przez Issani Yuni dnia 18/12/2013, 23:58, w całości zmieniany 1 raz
No tak, jak już został wcześniej napomniane Philippe spędzał sobie spokojne popołudnie w pokoju wspólnym z kubkiem ciepłego napoju i najwygodniejszym dywanem w całym zamku, gdy tę harmonie ktoś niespodziewanie zaburzył. Georgina jak jawsze postanowiła umilić mu dzień swoim mówieniem o nic nie ważnych sprawach, typu podręcznik do transmutacji. Na jej miejscu kupiłby już nowy, zamiast szukać starego, który pewnie jakieś pierwszaki utopiły w kiblu, ale co on tam wie o życiu. Najważniejsze, ze w ten sposób miał okazje wyciągnąć ją go Hogsa na małe co nieco… I tak dla waszej wiadomości były to w planie smakołyki w Miodowym Królestwie. Jak jednak powszechnie wiadomo plany towarzyskie najczęściej idą do diabła, zastąpione impulsywnym pomysłem, tak więc nie ma co się dziwić, że trafili na piwo. I co tu dalej pisać? Wypili trochę za dużo, nawet jak na nich. Na szczęście nie skończyło się to w żadnym plugawym kiblu, tylko na boisku… A w sumie to nie, tam dopiero się zacznie. W końcu nikt nie wiedział, ale pod całą maską Philippa, że niby nie umie latać na miotle, naprawdę kryła się kilogramowa warstwa hipokryzji. W lato latał na niej częściej niż chodził, co w przypadku Francji mogło być trochę problematyczne. Przez to też jego tryb życia zmieniał się na nocny wtedy i najczęściej w swoich długich lotach na miotle parę razy obił się o jakąś latarnie. Gdy jednak pod nią spadał, nigdy nie stała tam jakaś ‘ładna’ pani. Szkoda, może w końcu nauczyłaby go żyć. Tak więc miał bardzo głęboko to, że tylko nieliczni przyszli na trening. Najwyraźniej ta szkoła nie ma już porządnych zawodników, każdy woli butelkę niż miotłę… W dodatku wśród osób jakie zastał kojarzył tylko panią prefekt, głownie po włosach, w końcu imiona są takie passe. Nie pocieszyła więc go myśl, że zaraz będzie musiał zawrzeć nową znajomość. Chyba, ze będzie znać Platona, Heraklita lub choć przynajmniej Arystotelesa. Wtedy to inna bajka -Może byś mnie tak przedstawiła, co? – Tak uprzedzają wszystkie przywitania i pytania o pogodę, bo nie sądzę, ze Georgia pomyślała o takiej głupocie jak przedstawianie kogoś. W sumie mógłby to sam zrobić, ale to by już nie było to samo. Wykazałby więcej inicjatywy niż potrzeba… Za duże straty energii, a wiadomo prawo zachowania nie śpi.
Tanner latał dookoła, rozglądając się po boisku. Stwierdził, że potrzebne mu będą aż trzy kafle, więc szybciutko śmignął na główne boisko po kolejne dwa zestawy do Quidditcha. Kilka osób przyszło. Co prawda grających w drużynie była zdecydowana mniejszość, jednak dobrze, że ktoś się w ogóle pojawił. Postanowił zrobić jeszcze dwa kółeczka i wrócić na boisko, coby trochę sobie pogadać. Po okrążeniu boiska wylądował obok skrzynki z kaflem i tłuczkami, stawiając tam dwie kolejne i uśmiechając się lekko. - Witam wszystkich - powiedział dość głośno, coby wszyscy go usłyszeli, bo inaczej nie miałoby to żadnego sensu. - Jak wiecie, nasza drużyna Znikaczy ma nowego kapitana, jestem nim ja. Tanner Chapman, gdyby ktoś nie znał nazwiska - przedstawił się na wszelki wypadek, bo przecież skąd mieli znać jego nazwisko, skoro nie są w drużynie? I w ogóle, kto przywiązuje wagę do nazwisk? Rozejrzał się dookoła, licząc osoby. Nieparzyście. No trudno, trzeba to będzie jakoś ładnie rozegrać. - Teraz dobierzemy się w pary. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy tu są, biorą udział w treningu? - spytał, rozglądając się po osobach. - Ty i Ty - czyli Georgina i Issani, wskazał bezczelnie palcem na Bell i Nevę - jesteście razem w parze. Ty oraz Ty - znów wskazywał palcem. Ciekawe czy nie oberwie za to po głowie od któregoś z zawodników. Przydałoby mu się, przecież to niegrzecznie. Nic jednak na to nie poradzi, że nie znał ich imion. - Philippe tak? Ty będziesz w parze ze mną - uśmiechnął się do chłopaka chłodno, rozglądając dookoła. Wsiadł na miotłę i podleciał do góry, czekając, aż wszyscy zebrani ruszą swoje cztery litery i razem z nim zaczną trenować. - Bierzcie kafle i do roboty, ćwiczymy podania.
Pierwsza rozgrzewka - podajecie sobie kafla różnymi technikami - możecie to robić bokiem, tyłem, rzucać tak, aby osoba na przeciwko nie złapała, o wszystkim zadecydują kostki: 1, 6 - ale z Ciebie fajtłapa! Nie potrafisz złapać najprostszej piłki, a co dopiero tej podkręconej. Prawie za każdym podaniem kafel spada na ziemię, co oznacza kompletną stratę czasu. Może następnym razem postarasz się bardziej? 2, 5 - czasem udaje Ci się złapać kafla. Nie jest to zbyt częste zdarzenie, jednak jest jeszcze chociaż cień nadziei, że uda się jakoś polepszyć Twoje umiejętności. Dwa razy udało Ci się złapać super trudną piłkę - to powód do dumy! 3, 4 - jesteś znakomity! Kafel nigdy nie wypada Ci z ręki, za każdym razem wydaje się, że leci idealnie do Ciebie, aż niektórzy zawodnicy drużyny zaczynają podejrzewać jakiś przekręt. Oby tak dalej! Kolejka według tego, jak pojawiliście się na treningu.
Lepiej bawiła się przemierzając szkolne tereny, serio. Rzekomy trening przypominał bardziej stypę. I to kogoś, kto był niezbyt lubiany, bo niewielu ludzi raczyło przyjść. Nie ma to jak porównać ćwiczenia Znikaczy do imprezy na cześć umarlaka. No cóż, z braku laku wszystko się nada. Ostatecznie nawet trwanie w tak nudnawej, pogrzebowej atmosferze było znacznie bardziej intrygujące niż romantyczne sam na sam z nauką. Neva zamyśliła się, tonąc w swoich poronionych wywodach, a kiedy podniosła wzrok, by ogarnąć sytuację dokoła, świat kompletnie przysłoniła jej dżungla lśniących, blond włosów. Ich właścicielka na moment ścisnęła żebra Drayton do tego stopnia, że z jej ust wyrwało się zaskoczone : - Uuh. Gdy niespodziewane powitanie dobiegło końca, a Neva wyciągnęła ramiona by odrobinę odsunąć od siebie swoją napastniczkę, przyjrzała się jej postaci, co by rozpoznać, kto to w ogóle do cholery jest. Kojarzyła tę twarz. Zdaje się, że dziewczyna była od niej starsza i jej imię zaczynało się na „G”. Gwyneth, Grace..? No mniejsza. Ślizgonka nie była teraz w stanie sobie tego przypomnieć. Może z czasem dozna olśnienia. - Czeeeść, Ciebie też miło widzieć.. ehm.. Blondi. – i uśmiechnęła się uroczo, dumna z tego, jak wybrnęła z sytuacji. Koleżanka była wyraźnie zawiana, a przy takich okolicznościach Drayton z marszu uznała, że należy jej się odrobina empatii. Miło, prawda? Podziękujesz jej później, Georgina. - Jakaś okazja do świętowania czy spontaniczna rozrywka? – spytała, mając oczywiście na myśli powód przyswojenia alkoholu. Wow, ale to elegancko nazwałam. - W sumie to chyba bez różnicy. O, mamy towarzystwo. – ano miały, bo pojawił się przy nich Lorrain. Akurat tę osobę Drayton mogła nazwać z imienia i nazwiska, bo coś kiedyś obiło jej się o nim o uszy. Już nie wiedziała co, ale teraz miało to takie samo znaczenie jak fakt, że jej urodziny są w czerwcu. Czyli żadne. - Sama potrafię się przedstawić. Neva.- wyręczyła Blondi, skinąwszy lekko głową w ramach zapoznania. – Nie lubię być jedyną trzeźwą między pijanymi. – dodała pod nosem z nutką niezadowolenia. Bo przecież to było takie smutne!
Ostatnio zmieniony przez Neva Ruby Drayton dnia 23/12/2013, 19:01, w całości zmieniany 1 raz
Georgina dziś była w bardzo dobrym humorze i ze wszystkimi chciała się podzielić swoją radością i miłością do życia, a ponieważ w jej przypadku było to dość niespotykane zjawisko, to nic nie przeszkadzało jej w tym, aby atakować radością dwa razy mocniej. Niech wszyscy się cieszą, wszak święta już blisko. Prawda? A zatem kiedy tylko zorientowała się, że Neva wcale nie jest jej jakąś dobrą przyjaciółką to nadal nie przeszkadzało jej, żeby się na niej uwieszać. Pewnie wynikało to z faktu, że stwierdziła iż Lorrain pewnie by ją zaraz obmacał, a Neva może była hetero i sobie to odpuści. Poza tym sama nie potrafiła stać w pionie, a ponieważ kapitan znikaczy zrobił na niej wrażenie to poprawiła zaraz włosy, żeby wyglądać o wiele bardziej seksownie. - Będzie mój. - Zwierzyła się Nevie, która już pewnie ostrzyła łapki na Tannera, a Georgina musiała w tym składzie zaprowadzić nowe porządki. Bo jeszcze wszystkie sztuki jej wyrwą. Była pośród nich nawet pani prefekt naczelna Ravenclawu, no wow. Zaraz pewnie ujmie Georginie milion punktów za to, jak reprezentowała ich dom. YOLO. Nie obchodziło jej to. Kiedy ciasteczko Tanner wskazało jej parę jaką był Isa coś tam, to zaraz wskoczyła na miotłę, ale plączące się nogi sprawiły, że życie wcale nie było takie proste i po drodze się wywróciła. - Lorrain bucu, za zaczarowanie mojej miotły grożą Ci dwa lata w Azkabanie i seks z dementorem. Napraw to. - Zarządziła, a kiedy wreszcie jednak udało się jej ustatkować na miotle to wzięła kafel, któremu zaczęła się przyglądać jakby był co najmniej kosmicznym zjawiskiem. - Poza tym Bucu Ty, nie będę Cię przedstawiać moim seksownym koleżankom, bo są moje i nie będę się z Tobą dzielić. Zostawię Ci jakieś ochłapy. - de Nevers taka wspaniałomyślna. Uniosła się chyba wyżej niż powinna, bo świat na miotle zaczął się kręcić. Gdyby nie trzymała się tak mocno rękojeści pewnie już dawno by spadła. Ale przecież wszyscy tu potrafili składać kręgosłupy, prawda? Takie tam puzzle. I wreszcie rzuciła ten kafel w stronę Puchona mrużąc oczy, bo przecież nie widziała nawet czy dobrze wycelowała. Ojej ziom. Jak coś to sorka!
Gdy trener zapowiedział co będą robić, chłopak rzucił okiem w stronę towarzystwa które, jakby nie było, miało być przyszłą drużyną reprezentującą szkołę. Niewiele osób przyszło na trening, więc chyba Quidditch nie jest już tak popularny jak kiedyś. Szybko jednak wyrzucił te myśli z głowy, tymczasem Tanner czy jak mu tam było wskazał na Issaniego i na Krukonkę która robiła dużo zamieszania wokół siebie. Postanowił że to przecierpi i uniknie zbędnych komentarzy. No nic, bez większego zastanowienia się wskoczył na miotłę i poszybował w górę. To uczucie lotu jest cudowne, człowiek od razu, zapomina o wszystkim. No to zaraz sprawdzimy, czy ta dziewczyna z którą był w parze, tak dobrze gra jak włada językiem. Przez chwilę zniknęła mu z oczu po czym, gdy ją zobaczył, kafel już zmierzał w jego stronę. Niestety, kafel tak niefartownie poleciał że Issani wychylając się po niego, stracił równowagę i mało brakowało, a miotła poleciałaby dalej bez niego. Jednak, jakby nie było, w końcu go złapał i mógł teraz sprawdzić jak radzi sobie jego towarzyszka. - Zobaczymy jak z tym sobie poradzisz- rzucił do dziewczyny słowa i po chwili kafel ze świstem przecinał powietrze.
Otóż drodzy państwo Georgina jest pijanym mistrzem quidditch'a na miotle. Kiedy wszyscy już ją zignorowali i poszli udawać, że są fajni gdzie indziej, to ona zajęła się próbą skupiania wzroku na swoim współtowarzyszu, który chyba wcale nie zauważył, że to ona - Georgina de Nevers, będzie się tu wyginać do jego zakręconych rzutów. Nie dość, że mu rzuciła tak, że nie poszło mu zbyt dobrze to i zaraz złapała kafla idealnie. Wszystkie spojrzenia rzuciły się ku niej. Zazdrościli jej? Może faktycznie to kwestia alkoholu, że była teraz taką świetną zawodniczką? Powinna częściej pić, a na pewno Tanner się w niej zakocha, zrezygnuje z pozycji kapitana i odda jej swoją odznakę, którą pewnie zdobył krwią i blizną. Taka dzielnica... Uśmiechnęła się szeroko do pozostałych machając do nich żywo, a po chwili zauważyła, że chyba jednak trzeba się bardziej trzymać miotły, bo ta bywa złośliwa i kończy się to bardzo, ale to bardzo nieciekawie! Zasmuciła się na ten jeden moment obiecując sobie, że napisze do Raphaela, że zepsuł miotłę... Z pewnością kupi jej nową i strój drużynowy też! Dawaj Issani
Po dość długim czasie i męczącym treningu, z czego jednocześnie każdy miał chyba ubaw, Tanner postanowił go zakończyć. Zagwizdał w gwizdek, zebrał ich wszystkich do siebie, chwaląc ich pracę i wyrażając nadzieję, że niektórzy będą grali tak dobrze na meczu Quidditcha bez wypicia porażającej ilości alkoholu. Zaśmiał się przy tym pod nosem, bo przypomniało mu się, że co nie przelatywał obok pewnej Krukonki, cały czas czuł alkohol. Postanowił podejść do niej i porozmawiać chwilę, może zaproponować jej miejsce w drużynie, bo z tego co się orientował, nie grała w Znikaczach, a szkoda. - Cześć alkoholiku - rzucił do dziewczyny, lekko się uśmiechając i rozglądając na boki czy aby nikt nie podsłuchuje ich rozmowy, co w Hogwarcie zdarzało się dość często. Ludzie byli tam naprawdę bezczelni. Tannerowi jakimś cudem udało się do tego przyzwyczaić, nie żeby bez wielu męczarni, ataków szału i wyzywania osób, które uwielbiały niby to przypadkiem stać za ścianą i czytać książkę, a tak naprawdę słuchać prywatnych rozmów innych uczniów. Chłopak zaczął zwracać na takie detale uwagę dopiero, gdy stał się jednym z Lunarnych. Kiepsko byłoby, gdyby ktoś podsłuchał jego rozmowę na temat ataku na zamek czy też porwania kogoś. - Powiedz mi, dlaczego nie widzę Cię w naszej drużynie, jeśli tak dobrze radzisz sobie na treningach? - spytał oskarżycielsko, celując w nią palcem z lekkim uśmiechem na twarzy. Faktycznie, jego drużyna składała się z kilku osób, których nie widział oczywiście na treningu oraz z dwóch rezerwowych, z których łaskawie pojawił się tylko jeden. Nie wiedział jak ma zorganizować drużynę. Chyba nie szło mu zbyt dobrze w funkcji kapitana, jednak nie zamierzał się do tego na razie przyznawać - ani przed sobą, ani przed jego kolegami. Uparty z niego chłopak. Chapman właściwie nie skupił się na rozmowie z dziewczyną, całe jego myśli pochłonęła ta nieszczęsna drużyna Quidditcha i fakt, jak ma z niej zrobić najlepszą drużynę w tym zamku. Po pierwsze, musiał werbować nowych członków. Właściwie, właśnie to robił, rozmawiając o tym z dziewczyną. Może zorganizuje jakiś nabór do drużyny i zobaczy, jak kto lata, jak łapie, co mu się udaje a co nie? Nie wiedział jak rozwiązać te problemy. Innym była jeszcze pewna Ślizgonka, ale o tym nie chciał raczej rozmawiać zbyt długo. Poważny temat wymaga poważnych przemyśleń, a tak właściwie teraz nie ma do nich głowy. Westchnął ciężko, po raz kolejny rozglądając się dookoła czy aby na pewno nikt ich nie podsłuchuje. Mania? Kto wie.
A trzeba było wam wiedzieć, że Georgina wcale alkoholikiem nie była. Zaprawdę... Jeszcze nie. Ona po prostu lepiej czuła się po tych kilku kroplach trunku, niżeli przed. Przedtem miała zbyt wiele wyrzutów sumienia i bólu do świata, by to wszystko na trzeźwo znieść. Wariowała w normalnym świecie, z normalnymi ludźmi. Musiała być perfekcyjna i to w pewnym stopniu ją bolało. Lecz nadal starała się pozostać sobą. Jeszcze... Jeszcze. Bo gdy dano jej zbyt wiele alkoholu to traciła kontakt ze sobą i czyniła rzeczy zdecydowanie gorsze o tych, o które normalnie by ją wszyscy podejrzewali. A zatem często nie pamiętała swoich szaleństw i potem taki Tanner nazywał ją alkoholiczką. Niedobrze. Może rzeczywiście miała ze sobą problem? Przymknąwszy powieki popatrzyła na Puchona, któremu zgrabnie odrzuciła kafel, a potem spróbowała jakoś wylądować na ziemi, gdy Tanner zarządził koniec treningu. W sumie to było jej dość ciężko dokonać tego manewru. Nie wiedziała jak się jej udało z kaflem, a lądowanie to już w ogóle była jakaś czarna magia, zatem gdy próbowała już wołać na pomoc Philla to jednak udało się jej jakoś wylądować i oto stanęła o własnych siłach na ziemi, a potem zaraz przyszedł kapitan Znikaczy przez co jeszcze bardziej musiała trzymać fason. I tak go trzymała, że się wyłożyła na ziemi. - Dobra murawa do gry. - Wybąkała przypatrując się teraz z tej perspektywy jego twarzy. Cóż, był przystojny. Nie mogła mu tego odmówić, ale ponieważ nazwał ją tak brzydko to nie będzie dla niego miła i nie da się zaprosić na randkę. Co to, to nie. On musi się pogodzić z przykrymi konsekwencjami. - Tylko na treningach i tylko przy wielkim szczęściu. - Powiedziała zgodnie z prawdą, wszak żaden z niej gracz ani bohater stanowy. Nie nadawała się do gry zespołowej. Była indywidualistką, która nie przepadała za lataniem i bieganiem jak głupia za zniczem. Przyszła tu tylko po to, aby spalić kalorie, które wrzuciła w siebie podczas porannego posiłku, co w sumie bardzo ją zirytowało, bo nie zdążyła wszystkiego z ciała wygonić. Może trzeba będzie odrzucić już jakiekolwiek posiłki na co najmniej tydzień? Westchnąwszy podniosła się z ziemi i przesunęła po włosach, które zaraz odrzuciła do tylu. - Hm, ale to miłe, ze doceniasz moje wdzięki. - Gdyby tylko była trzeźwa, te odważne słowa nigdy nie przeszłyby przez jej usta. Ale to była Georgina de Nevers i musisz wiedzieć, że była teraz w swoim drugim wcieleniu.
A jednak, nie dość że złapała kafla, to jeszcze w jakim stylu. Czyżby to było celowe zagranie, udawanie, że niby nie potrafi dobrze latać na miotle, po to by, zabłysnąć tutaj jak gwiazda w ciemną noc? Issani wiedział, że dziewczyny są gotowe uciekać się do takich sztuczek, z resztą nie tylko dziewczyny. Jednak Georgina (bo tak jej było na imię) pokazała klasę, łapiąc ten rzut. -No proszę, proszę- powiedział i szczerze nie sądził by ktoś to usłyszał, ponieważ odległość między zawodnikami była dość spora. Nie miał nawet czasu na zastanowienie się nad powodem takiego zachowania, bo kafel już gnał wprost na niego. Jednak z tym, nie było już tak ciężko, piłka (jeśli można kafla nazwać piłką, bo kształt trochę od niej odbiegał) została idealnie złapana. Jednak nie jest z Issanim tak źle, może po prostu miał słabszy dzień. Już miał posłać ją dalej w powietrze, gdy trener zarządził koniec treningu. No cóż, wszystko co dobre, szybko się kończy. Trzeba będzie wrócić do normalnych zajęć i tych nudów. Zgrabnie wylądował na boisku i odłożył kafel tam, gdzie jego miejsce. Podniósł miotłę, wszyscy już szli w kierunku szkoły, oprócz kapitana i jego dzisiejszej towarzyszki. Nie chciał im przeszkadzać ale chciał sprawdzić, czy może jednak nie ocenił jej źle na początku. Ciekawość brała w nim górę i idąc w kierunku wyjścia z boiska zbliżył się trochę do tej dwójki.
Niestety, Tanner nie ma prawa oceniać jej postępowania, ponieważ sam także w każdym momencie swojego życia, jeśli tylko może, sięga po kieliszek czy też buteleczkę. Ma takie same odczucia jak dziewczyna, świat na trzeźwo jest zbyt brutalny i nie do zniesienia. Najlepiej myśli się po alkoholu, co jest dość dziwne. Może on także ma ze sobą jakiś problem, skoro wysnuł takie wnioski? W każdym razie, panna de Nevers i pan Chapman idealnie do siebie pod tym względem pasują, czego jeszcze oczywiście nie wiedzą i z pewnością nigdy się nie dowiedzą. Chłopak stał tak chwilę, czekając, aż dziewczyna wyląduje obok niego na trawie. Uśmiechnął się lekko pod nosem, gdy zobaczył jej starania i już miał zamiar wsiąść na swoją miotłę i ściągnąć to oto dziewczę na ziemię, gdy udało jej się wylądować. Miał nadzieję, że to konie jej problemów, ale Krukonka wykonała jeszcze kilka dziwnych ruchów i znalazła się na ziemi, uśmiechając się z niej i patrząc na Tannera. Chłopak nie wytrzymał i parsknął cichym śmiechem. - Nie wątpię. A teraz do góry, na nóżki, dziwnie mi się patrzy na dziewczynę z tej perspektywy, jeśli nie jest to łóżko - a jak, Chapman musiał pokazać, jaki to z niego dziwny chłopaczek, który flirtuje ze wszystkimi dookoła, uprawia seks ze wszystkimi niegrzecznym i grzecznymi dziewczynkami, i w ogóle jest takim wielkim, niedobrym chłopcem. Wyciągnął jednak rękę do dziewczyny, coby mogła się go złapać i stanąć na swoje dwie, równe nóżki. - Szkoda - mruknął cicho, zerkając na nią z lekkim naburmuszeniem. Nie wiedział jak namawia się ludzi do tego, żeby zaczęli przychodzić na treningi Quidditcha i wstąpić do drużyny. Jednak chyba niepotrzebnie wszystko komplikował. Może wystarczy ładnie poprosić? - Widziałbym Cię w drużynie. Co prawda, wolnych miejsc już nie mamy, ale każdy rezerwowy ma znaczenie. No i jeśli będziesz lepsza od innych, z pewnością dostaniesz się do głównego składu - mrugnął wesoło do dziewczyny, przekrzywiając głowę, jakby pytał się jej telepatycznie "i co Ty na to". Jego mina jednak wyrażała uczucia "lepiej się zgódź, to dla Twojego dobra". Jak widać rola kapitana drużyny nie jest tak łatwa i przyjemna, jakby się wydawało, szczególnie dla kogoś, kto: nigdy, nikogo, o nic nie prosił. Teraz musiał odrobinę zmienić nastawienie do próśb, ponieważ nie pierwszy i nie ostatni raz będzie zmuszony do postawienia się w takiej sytuacji. Szczególnie, że ludzie w drużynie zmieniają się cały czas. Westchnął ciężko, patrząc na dziewczynę i czekając na jej odpowiedź.
Georgina spojrzała na niego z niemałym zainteresowaniem, kiedy wspomniał coś o łóżku i o perspektywie. Pewnie rozwinęłaby ten temat gdyby nie to, że odrobina alkoholu uleciała z jej głowy, a tym samym sprawiło to, że stała się bardziej nieśmiała i świadoma swoich czynów, które niestety będzie pamiętała. A czasem naprawdę lubiła gdy urywał się jej film. Zdecydowanie. Właśnie teraz żałowała, że nie została w dormitorium, aby powtórzyć materiał o tkankach magicznych zwierząt. Tak, choć znała na pamięć kolejne definicje nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że pamięta zbyt mało. Jeśli pamięć ją zawodziła na codziennym, użytkowanym obszarze, to chciała mieć ją perfekcyjną gdzie indziej... I tak oto stała teraz przed Tannerem w głowie powtarzając definicję błony podstawnej, bo przecież mogła... I musiała dbać o swoje stopnie, a zajęcia z Magii Leczniczej wydawały się być nieco mniej idealne. Mrugnęła kilkakrotnie dzieląc swoją uwagę na dwa oczywiście większą część przeznaczając dla przystojnego kapitana, który był nader uroczy i zasługiwał na kilka jej uśmiechów, które teraz przecedzone były przez fakt, że pamięć... Pozwoli jej to wszystko zapamiętać. Zaproszenie do drużyny, zaproszenie na... Nie no. Tego drugiego jeszcze nie było. Jeszcze. Przecież nie zaprosił jej do łóżka, a jedynie wspomniał, że chciałby ją tam widzieć... A nie. Oto również nie chodziło. Cóż. Było coś o łóżku, ale w żadnej z konfiguracji tej narracji nie można umieścić faktu, że była zaproszona do takich rzeczy, bo to byłoby przeokropnym kłamstwem. - Ale Ty wiesz, że ja nie umiem latać na miotle i musiałbyś mi urządzić miliony intensywnych treningów? Ja nie umiem! - Przyznała się po chwili śmiejąc się z tego, że przyznała się do jednej ze swoich wad... A miała ich wiele, ta jednak była tak neutralna, że nie przeszkadzało jej to, że inni o tym wiedzą. Odchrząknąwszy popatrzyła na niego jakby oceniając to czy on mówi naprawdę serio. - Nie no, Tanner... Naprawdę to zły pomysł. Będziesz mnie musiał zbierać z boiska. - Tak, ten smutny fakt nie uszedł jej uwadze, że ze zdolnościami miotlarskimi, które posiadała wszystko skończy się tak, że ktoś (tu Tanner, bo nikt inny nie był godzien) będzie musiał zbierać jej różne części ciała z najróżniejszych końców boiska (to nic, że ma tylko ono dwa końce)... Tak. Georgina to wszystko przemyślała, ale wolała już się przed nim nie przewracać, no chyba, że mowa by byłaby o rzeczonym wcześniej łóżku... Georgina taka odważna.
Chapman oczywiście mógłby dalej ciągnąć temat łóżka, jednak po co, skoro dziewczyna była pijana? Pijanych nie wykorzystuje, to by był szczyt chamstwa. Chociaż czasem mu się zdarzało, teraz zdecydowanie wolałby, żeby dziewczyna poszła z nim do łóżka bez alkoholu. Jaka frajda w poderwaniu zalanej w trupa kobiety? Dla Tannera żadna, nie ma wyzwania. Stojąc tak i rozmyślając sobie o tym, zastanawiał się przez chwilę czy aby nie zaczyna się starzeć. Przecież kiedyś w życiu nie miałby takiego zdania, nawet w myślach. Bo do wypowiedzenia go na głos jeszcze odrobinę brakowało. Jednak sam fakt, że o tym myśli, to coś dziwnego i niecodziennego u Ślizgona takiego jak on. Uśmiechnął się sam do siebie pod nosem, starając nie wyjść na idiotę, chociaż przez chwilę, gdy werbował kandydatkę do ich świetnej drużyny Quidditcha. - Bardzo lubię urządzać prywatne treningi, nie byłoby żadnego problemu - uśmiechnął się zawadiacko do dziewczyny. Faktycznie, prywatne treningi były najlepsze. Szczególnie rozgrzewki. Jednak wróćmy do poważnego tematu, oto kolejna osoba odmówiła mu wystąpienia w składzie Znikaczy. Westchnął ciężko, patrząc na pannę de Nevers swoimi słodkimi, smutnymi oczkami. Żałował, że nie udało mu się nikogo jeszcze nakłonić do wstąpienia do drużyny. Potrzebowali ludzi. Jego zdaniem musieli najpierw skompletować zgraną paczkę, żeby móc wygrywać mecze. Przecież to było w tym wszystkim najważniejsze. Gdy ostatnio pytał się Angven o to samo, także zrezygnowała, mówiąc, że nie chce się angażować. Mimo wszystko, nic straconego, znajdzie kogoś, na pewno, uda Ci się Tanner! Wszyscy w Ciebie wierzą. Ważniejsza była teraz ta oto dziewczyna, stojąca przed nim. Zastanawiał się czy zabrać ją do jakiegoś baru, żeby upiła się jeszcze bardziej, a on z nią, czy też odprowadzić ją grzecznie pod dormitorium Krukonów. - Jeśli zmienisz zdanie, czekam na informację. Miejsce dla Ciebie zawsze się znajdzie - mrugnął do niej wesoło, mając nadzieję, że w jakikolwiek sposób ją zachęci. - Dokąd idziesz? Masz może jeszcze ochotę na jakiś alkohol czy wolisz wrócić grzecznie do zamku? - pierwszy raz pytał się kogoś o zdanie w tak grzeczny sposób, z reguły po prostu oświadczał swoim towarzyszom, co będą teraz robić albo dokąd iść. Georgina powinna czuć się zaszczycona, nie ma co! To takie dziwne, że nastrój Tannera zmienia się z minuty na minutę, jakby był kobietą w ciąży. Zawsze go to zadziwiało, teraz jednak zaczął się poważniej nad tym zastanawiać. Przed chwilą był zasmucony, że dziewczyna nie chce wstąpić do drużyny, teraz jednak jego twarz rozpogodziła się, z myślą, że może uda mu się spędzić z panną de Nevers jeszcze trochę czasu. Dziwne.
Problem z Georginą był taki, że odnosiła zwycięstwo zawsze wtedy gdy się tego najmniej spodziewała, jak np. na tym treningu. Zamierzała się tu powygłupiać, sprawdzić czy powietrze jest faktycznie zimniejsze na wysokości i zamierzała też po prostu się tym wszystkim pobawić. Przecież przyszła tutaj z Philippem, z którym wzniosła kilka toastów za Ravenclaw, jednak nie była jeszcze kompletnie pijana. Jeszcze. Teraz znajdowała się na etapie bycia odważną i uroczą, choć im dłużej stała na tym wietrze tym dłużej odnosiła wrażenie, że zaczyna odczuwać działanie grawitacji i nie wahała się już tak bardzo, jak jeszcze kilka minut temu. Georgina zatem przesunęła dłońmi po zmęczonej głowie zahaczając o włosy, które właściwie to złośliwe były, bo zaraz nastroszyły się przeokropnie tak, że de Nevers zmuszona była zacząć je po prostu poprawiać bezsensu, co pewnie obfitowało w opłakane skutki, ale to chyba może tylko stwierdzić Tanner, bo nie ona sama. Przecież nie było tu lusterka, może gdyby na boisku były wielkie lustra, to zdecydowałby się zapisać do drużyny. - Inni zawodnicy mogliby poczuć się zazdrośni. - Zauważyła błyskotliwie uśmiechając się do niego, acz już zaczęła mieć dość trzymania się miotły, więc odesłała ją jednym machnięciem różdżki do schowka rodziny de Nevers w zamku, który nazywał się raphaelową szafą, w której i tak panował wieczny chaos. Georgina zaczęła powoli iść do wyjścia boiska wciąż nie odrywając wzroku od tannerowej twarzy... - Hmmm... Nazywasz mnie pijaczką i jeszcze proponujesz alkohol? Dodatkowy etanol w mojej krwi... Hm. No sama nie wiem. Nie mniej jednak pod Twoją opieką... Czemu nie? - A po tych słowach roześmiała się dźwięcznie, wszak rzeczywiście to wszystko wydawało się jej teraz bardzo urocze. Cały świat nakazywał się jej teraz śmiać. Szkoda, że na niebie gościło wieczne zachmurzenie, bo chyba wolałaby już śnieg, albo deszcz. Tak dla zmiany. Bezsensu ta zima bez śniegu i tym spostrzeżeniem chciała się podzielić z Champman, ale po chwili znów się potknęła o murek, na który miała wskoczyć, więc automatycznie złapała się jego ramienia przez moment zastanawiając się czy zaraz nie dojdzie on do wniosku, że koordynacja ruchów Georginy domaga się rehabilitacji, a jej myśli odwyku. Koniecznie.
[może być zt i możesz gdzieś zacząć, ale wątek podrzuc mi na pw ]
Doszedł na małe boisko lekko zdyszany. Był… trochę spóźniony, Ale oczywiście Quentina mało to obchodziło. Ważne było to, że był to Quidditch. A na takie istotne rzeczy nie lubił się spóźniać, nawet jeśli prowadził go ktoś kogo nie znał. Rozejrzał się po przybyłych. Zaczęli już. Klął cicho pod nosem i podszedł do Tannera, kapitana drużyny. - e… witam. Przepraszam za spóźnienie zatrzymało mnie… coś. Coś co jest według mnie ważne – szczególnie ważne. Myślał o spotkaniu z przyjaciółką. Musiał szybko się uwijać by nie spóźnić się jeszcze bardziej. Był już przebrany w strój do Quidditcha i w ręce miał miotłę, więc spokojnie mógł zaczynać. Wybił się nogami i poczuł na twarzy zimny, lecz przyjemny wiaterek. Zrobił sobie kilka okrążeń na rozgrzewkę, co mu zajęło mało czasu, gdyż boisko było małych rozmiarów. Spoglądnął po pozostałych? Z kim mógł mieć parę? - Tak więc z kim mogę ćwiczyć panie kapitanie? – spytał głosem wywyższającym. Mówił takim głosem gdy nie chciał pokazywać, że ktoś ma „lepszą posadę” w Quidditchu od niego.
Curtis nie chciała znowu popaść w tę okropną stagnację, która nawet bohaterów jej opowiadań pozbawiała ochoty do mordowania. Juvinall teraz podczas meczów quidditcha będzie jedynie siedzieć na trybunach, co oczywiście uważała za niesprawiedliwe, ale jak to już u Curtis bywało, niespecjalnie się tym przejmowała. Jednak w hołdzie swej drużynie i tej brutalnej grze, o której planowała niedługo napisać jakieś krwawe i groteskowe opowiadanie, postanowiła jeszcze po raz ostatni i dość widowiskowi polatać na swej miotle na Hogwarckim boisku, wszakże nie, nie planowała tutaj zostać. Hogwart nie wpływał jakoś specjalnie korzystnie na jej wenę, a Caleb... Caleb cóż, czemu w ogóle przychodził jej na myśl? Czemu ktoś, kogo oszukała, iż jest mugolką, wcisnęła parę kitów, a później planowała morderstwo z jego udziałem, miałby ją obchodzić bardziej niż bezpieczeństwo, które zapewniały zapisane jej drobnym pismem kartki, kryjące w sobie setki historii o mordercach i zwyrodnialcach? Zabawne, przecież nic jej to nie obchodziło. - NIC - wrzasnęła, kiedy wskoczyła na miotłę i poszybowała w górę, a mróz i wiatr szczypał ją w twarz. Tak w zasadzie mogłaby teraz spaść z tej miotły, pomyślałaby sobie. Lot nie byłby długi, a jej poskręcane w groteskowej pozie ciało znaleźli by za kilka dni. O ile w ogóle. O ile wcześniej nie obrosłaby jej murawa boiska.
Cóż za uroczy dzień, prawda? Minęło już kilka dób o tej feralnej rozmowy w szpitalu, więc na spokojnie zdążył spotkać się z Joshuą, jak również po prostu pochodzić na zajęcia. Taki z niego wzorowy student. Unikał ludzi. Przemieszczał się z klasy do klasy, dopiero potem decydując się na granie jakby nic się nie stało, bo przecież zauważył, że w całej tej historii po raz pierwszy nie jest traktowany jako debil, który napytał komuś problemów. Tym razem w świetle reflektorów stała CoCo i Kai, gdzieś z tyłu kręciła się ta Puchoneczka Kaia i jeszcze inni od CoCo. Bardzo dobrze, dopóki nie mieszali w to Caspra mogli spokojnie żyć. Z pewnością na razie nie będzie im wchodził w szyki. Zatem teraz, w ten uroczy dzień, szedł na boisku trzymając miotłę. Bo przecież idzie tam się odstresować, poczuć przyjemny wiew powietrza i w ogóle jakoś na nowo to poukładać w głowie. Da się czy nie da? To zależy od tego, jak to się potoczy. Na razie nie szukał rozwiązania. Miał wrażenie, że gdyby zaczął czułby się jeszcze gorzej. Już nie miał siły na rozwiązywanie kolejnych konfliktów, nieprzyjemnych relacji. Był ponadto. Zatem teraz, właśnie w tej chwili po prostu szedł po raz pierwszy nie czepiając się niczego konkretnego. On pamiętał mecz Red Rock. Obstawił ich zwycięstwo, ale halo. Kai nawet nie pojawił się na meczu. O ile Znikacze po prostu podawali sobie kafel, to Casper za każdym razem ciskał gromami stwierdzając, że nie umieją grać. Bo najważniejszy jest atak, co podziwiał u Australii, która bez kapitana upadła w ambicjach, choć do końca bronili pętli. Ale to znów znicz. Dlatego gdy inni się śmieli z Australii Casper milczał. Uważał, że to było łatwe zwycięstwo i w żaden sposób nie przypominało meczów chociażby sprzed roku. Takie myśli miał apropo meczu. Aczkolwiek nie miał się z kim podzielić tymi przemyśleniami. Wszak jedyna osoba, którą obchodziłoby jego zdanie w tej kwestii, przeleciała jego dziewczynę. Byłą rzecz jasna. Casper zgrabnie odbił się od ziemi i uniósł w powietrze po chwili czując, że nareszcie nie jest przywiązany do ziemi, że jest przeciwny istnieniu grawitacji, bo tylko latanie sprawiało mu ostatnio przyjemność. Acz w pewnym momencie usłyszał świst, który świadczył o tym, że nie tylko on postanowił się dziś uwolnić. A żeby sprawić kto i co, Casper przyspieszył. Tego człowieka trzeba było rozpoznać.
Można przychodzić od teraz, do końca wtorku, tj, 29.04.
Po pierwsze rozgrzewka. Przelatywanie przez obręcze? Spoko. Slalom wokół słupków? Także. Czujesz wiatr we włosach i wiesz, że to jest to, co chcesz robić. Prawda? W końcu nie bez powodu znalazłeś się na treningu. Trzeba poprawić formę drużyny, która trochę drastycznie spadła, nie sądzisz?
Prędkość: 1, 5 – Całkiem nieźle ci idzie. Może nie jesteś najszybszy, ale na pewno nie zostałeś w tyle. 2, 3 – O rany, czy to konkurs na najwolniejszego zawodnika? Chyba wygrywasz! 4, 6 – Juhu! Mkniesz niczym strzała, przecinając brutalnie powietrze. Zdaje się, że zostawiłeś innych w tyle, super!
Prowadzenie miotły: 1, 5 – Coś chyba poszło nie tak. Próbujesz robić z miotłą co chcesz, ale coś ci nie wychodzi, rąbnąłeś się ramieniem w obręcz. Może skoncentruj się bardziej? 2, 3 – Świetnie, ominąłeś wszystkie przeszkody perfekcyjnie. Możesz być z siebie dumny. 4, 6 – Nie jest najgorzej, ale powinieneś popracować nad techniką, bowiem miotła parę razy zamierzała skręcić nie tak jak trzeba i o mały włos, a walnąłbyś w kolumnę. Popracuj nad tym!
~~~
Znaczenie kostek w zależności od waszej pozycji w drużynie (jeżeli nie jesteście na żadnej z nich, wybierzcie tą, którą chcielibyście zajmować i napiszcie to u dołu posta!):
Ścigający: Ustawiacie się w kolejkę, a potem z dużej odległości próbujecie dorzucić do niestrzeżonej obręczy. Ale czy aby na pewno? 1, 2 – Wydaje ci się, że nie jest źle, bo kafel leci ku obręczy. Niestety pomimo dobrej techniki, ten trafia w brzeg metalowej pętli, odbijając się od niej i lądując gdzieś na dole. Przynajmniej było blisko! 3, 4 – Czy to się dzieje naprawdę? Rzucasz kaflem do obręczy, a ta… zaczyna się ruszać pod wpływem wiatru. W efekcie spudłowałeś. Może poćwicz rzucanie do celu? 5, 6 - Rzucasz. Co ma być, to będzie. I okazuje się, że jest fenomenalnie. Kafel idealnie trafia w obręcz, gratulacje.
Obrońca: Musisz po prostu łapać kafle, które szybują w twoją stronę. Nudy. 1, 2 – Skoncentrowałeś się na tyle, by w ostatniej chwili wyciągnąć rękę do góry i tym samym odbić kafla. Może następnym razem spróbuj go złapać? 3, 4 – Kafel właśnie przeleciał między rękami. Dziurawe ręce? To chyba twoja nowa ksywka! 5, 6 - Świetnie, udało ci się bezbłędnie złapać kafla, bądź dumny!
Szukający: Nad twoją głową latają znicze, które w pewnym momencie poszybowały gdzieś w nieznane. Złapiesz choć jednego? 1, 2 – Było tak blisko! Czułeś, jak twoje palce dotykają jego metalicznej powłoki, jednak w ostatniej chwili drań się wyślizgnął, szkoda! 3, 4 – Nawet nie doleciałeś do żadnego znicza, bo nagle się zdekoncentrowałeś i musiałeś awaryjnie hamować przed obręczą. Chyba czas poćwiczyć. 5, 6 - Świetnie, udało ci się złapać znicz, choć nie było łatwo!
Pałkarz: Atak rozwścieczonego tłuczka? Powinieneś sobie z nim poradzić! Tylko traf nim w cel, którym jest środkowa obręcz! 1, 2 – Świetnie, odbiłeś tłuczek, lecz spudłowałeś, o centymetry omijając obręcz. Może następnym razem pójdzie lepiej. 3, 4 - Cóż, nawet nie wcelowałeś pałką w tłuczek. Może zainwestuj w okulary? 5, 6 - Mistrzowskie odbicie i mistrzowski cel, gol dla ciebie!
~~~
Na koniec relaksujące okrążenie boiska…
1 – Och, powinieneś więcej ćwiczyć. Jesteś najwolniejszy i w dodatku twoja miotła straciła moc, zacząłeś pędzić szybko w dół. W ostatniej chwili złapałeś się obręczy, a miotła roztrzaskała się na ziemi. Oprócz bolących rąk nic ci nie jest. 2 – To nie jest twój szczęśliwy dzień, prawda? Za mocno skręciłeś, zderzając się z obręczą. Ale może nie będziesz miał guza na głowie? 3 – Nie masz się czym pochwalić, bowiem leciałeś jak każdy inny. Dodatkowo zahaczyłeś o coś ręką, która teraz krwawi. Niedobrze. 4 – Leciałeś przeciętnie, z trudem wyhamowałeś przed jednym z filarów, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. 5 – Mknąłeś szybko, lecz w pewnym momencie zaatakował cię tłuczek, który obił twoje ramię. Będziesz mieć siniaka. 6 – Świetnie, okrążyłeś boisko szybko, bez zbędnych wywrotek, tak trzymaj!
Osobom mającym 5-10 punktów gry miotlarskiej w kuferku przysługuje 1 dodatkowy rzut kostką, który mogą podmienić pod którekolwiek ćwiczenie, gdy wyrzucą niesatysfakcjonującą liczbę. Osobom mającym 11 i więcej punktów gry miotlarskiej w kuferku przysługują 2 dodatkowe rzuty kostką, które mogą podmienić pod którekolwiek ćwiczenie, gdy wyrzucą niesatysfakcjonującą liczbę. Wszystko w jednym poście i na końcu z/t.
Leonardo bardzo chciał grać w Quidditch'a, jednak ja widać dzisiejszy dzień nie był mu kompletnie pisany. Taki życiowy fajtłapa z niego, że w ważnym dniu zawsze coś mu wypadnie i musi coś zepsuć. Niestety. Przyszedł na boisko, oczywiście spóźniony, ponieważ znalezienie odpowiedniego miejsca na czas w tym zamku graniczyło u niego z cudem. Wziął niby dodatkowe dwadzieścia minut więcej na dojście, jednak nic mu to nie dało, dalej był cholernie spóźniony. Gdy pojawił się na boisku wszyscy zaczęli już trening, toteż musiał udawać, że wie o co chodzi. Wskoczył na miotłę - no i się zaczęło. Leo czuł się, jakby brał udział w konkursie na najwolniejszego zawodnika i - co gorsza - wydawało mu się, że wygrywał. Skrzywił się lekko, przekrzywiając głowę, gdy pierwszy etap rozgrzewki dobiegł końca. Z prędkością zdecydowanie u niego kiepsko. Kolejna część czyli prowadzenie miotły nie poszły chłopakowi najgorzej, jednak raz, gdy miotła odmówiła mu posłuszeństwa o mały włos nie przyrżnął w słupki obrońcy. Kilka razy musiał reagować gwałtownie, coby miotła wróciła do odpowiedniej pozycji. Gdy zaczął rzucać kaflem do obręczy, ta nagle zaczęła się ruszać. Wiatr był zbyt silny, a jego rzut spudłowany. Na jego nieszczęście te centymetry, o które przesunęła się obręcz sprawiły, że szanse Leonardo na trafienie były minimalne. Wkurzony zaczął powoli latać, coby się odprężyć. Zdawał sobie sprawę, że niczym się na dzisiejszym treningu nie wyróżniał i pewnie nie dostanie się do drużyny. Wielka szkoda, ponieważ było to jedno z jego większych marzeń. Rozmyślając tak poczuł nagły ból w ręce i gdy na nią spojrzał, była cała zakrwawiona. Wylądował na boisku po skończonym treningu i od razu ruszył w stronę zamku w poszukiwaniu kogoś, kto naprawi jego poharataną rączkę.
W życiu Chiles dwie rzeczy byly na pierwszym miejscu. Pierwszą oczywiście było śpiewanie, które pozwoliło jej się unosić na jakiś tam powiedzmy skrzydlach wyobraźni, a drugą była gra w Quidditcha, podczas której uwalniała się z niej cała energia, która nie mogła z niej ujść w ciągu dnia. Nie znaczy to, że zaraz potem była zmęczona, nie. Latynoski temperament działał na jej korzyść. W Hogwarcie była dopiero drugi rok i cholernie zależało jej na dostaniu się do drużyny. Niestety jedyną jej wadą było male roztrzepanie, ktore skutkowalo zapominaniem wielu ważnych terminów. Nie dziwne więc, że śniadanie zjadła w biegu, a jej włosy wyglądały jakby jakiś bardzo sympatyczny piorun wybral ją sobie za cel, walenia kilkakrotnie w jedno miejsce. Dobiegła zadyszana, a żołądek podszedł jej do gardła. Nie teraz Chiles, nie będziesz rzygać. Wzięła kilka glębokich wdechów i wskoczyła na miotłę. Szybkość była jej największą zaletą, dlatego juz na samym poczatku przegoniła wszystkich i zostawiła daleko w tyle. Wszystkie przeszkody z kolei ominęła idealnie, nie zahaczając o nic nawet jednym wlosem. Rozpierała ją cholerna duma, nie zeby nie! W końcu przyszła pora na rzut. W tym już byla trochę kiepska. Jej cel nie nalezał wcale do wybitnych i nie zdziwilaby się nawet gdyby przypadkiem pozbawiła kogoś głowy. Nie jest już to zbyt modnym powiedzeniem, ale yolo, rzuciła. Ha, idealnie! Piłka pięknie przeleciała przez obrecz, przyprawiając ją o kolejny uśmiech na twarzy. Na koniec okrążyła już zupełnie rozluźniona boisko i zeszła z miotły. Pożegnała się z pięknym uśmiechem, bo ten dzień należał jak najbardziej do niej!
Katniss w głębi swojego małego ja wiedziała, że przyjście na trening nie skończy się dla niej niczym przyjemnym. W końcu miała zaczynać od zera, prawda? Jej pierwszy trening mógł okazać się ostatnim, bo cały świat był przeciwko niej. Najpierw miotła stwierdziła, że dosiadającą ją dziewczyna jest za ciężka i leciała wolniej niż... wolniej po prostu się nie dało. Kiedy już myślała, że w miarę opanowała to szatańskie urządzenie i próbowała skręcić, uderzyła ramieniem o obręcz. Zacisnęła zęby ze złości na miotłę i z pulsującego bólu w jej ramieniu. No to może chociaż udoskonali swoje umiejętności, próbując złapać znicza? To, o dziwo, poszło jej całkiem nieźle. Już, już, czuła go w swoich rękach, kiedy ten w ostatnim momencie zmienił kierunek i odleciał z zasięgu wzroku Katniss. Dziewczyna odetchnęła głęboko i zaczęła robić ostatnie okrążenie wokół boiska, którego najwyraźniej nie dane jej było skończyć. Dlaczego? Znowu wredna obręcz pojawiła się nie tam, gdzie miała, sprawiając, że Gryfonka wleciała w nią z niemałą prędkością. Tego już było za wiele. Katniss mruknęła coś pod nosem i zleciała z powrotem na twardą, ukochaną ziemię. Brr, jak ktoś jej jeszcze raz powie o Quidditchu, własnoręcznie go udusi. Udała się do zamku, trzymając się za ramię i bok, którym dwukrotnie uderzyła w obręcz, mając nadzieję, że siniaki nie będą utrzymywać się zbyt długo.