Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Spojrzała na Fire przedłużającym się, beznamiętnym spojrzeniem, aby po chwili promiennie się uśmiechnąć. Zdała sobie sprawę, że w rzeczywistości nie miała nic do zaoferowania ex-Gryfonce, a kara w postaci upodlenia nieznoszącej porażki Gryfonki mogłaby okazać się poniekąd współmierna do nagrody znajdującej się po drugiej stronie zakładu. Czy próba podniesienia stawki była dobrym pomysłem? Dla niej, najwyraźniej, z pewnością. - Pięćset. Za dwieście dostanę najwyżej części wymienne do Błyskawicy. A jak nie złapię znicza, to jeszcze się wystroję na pokojówkę i w przerwach od zamiatania będę Ci parzyć kawę. - podniosła głowę po zaprezentowaniu swojego wyobrażenia całego hazardowego przedsięwzięcia. Nie zdążyła jednak usłyszeć odpowiedzi, bo w Blaithin wtrynił się Gabriel na miotle. Subtelny, przemiły gość. Świetnie sobie radził z kobietami. Jak widać. Miotłą w łeb i za włosy do chaty na bagnach. Z tym, że chyba źle trafił. Wywiązał się najprawdziwszy czarodziejski pojedynek, który, tak bez sekundantów i innych bzdur obserwowała chyba po raz pierwszy w życiu. Rewelacja. Fire rzuciła jakieś zaklęcie dla pierwszaków, Gabriel przycelował w chmury, jakby oczekiwał, że wywoła burzę, a piorun razi Dear, a potem jeszcze coś odbił w jej stronę, ale wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Zresztą nie miała się jak dalej przyglądać, a i nie było czemu, bo na incydent zareagował Elijah. Rozrzucając wszystkich na boki. Moe, a jakże, wykazała się refleksem i zanim wylądowała na twardym gruncie, wsunęła sobie trzonek miotły pod tyłek i zaczęła radośnie dryfować w powietrzu, unikając obicia kości. Jej kości miały już wystarczająco wrażeń po wakacjach. A potem przyszło jej opowiadać. - Co..? Nie wiem. Krzyknąłeś coś, a potem mną szarpnęło i wyleciałam w powietrze. - zameldowała z oburzoną miną, jednocześnie decydując się na zejście z miotły i stanięcie na ziemi. Po kilku sekundach wymiany spojrzeń z prawdopodobnie lekko zdezorientowanym Swansea, wybuchnęła rozbrajającą salwą śmiechu, jedną ręką opierając się o ramię metamorfomaga, aby utrzymać w tym stanie równowagę. I wtedy właśnie wkroczyła awantura nie w miotłę dmuchał. Wraz ze wzburzoną Elaine Swansea. - Wspólne pucowanie Pucharów Quidditcha na pewno ich zbliży. - powiedziała po chwili, nie kryjąc nadal rozbawionego tonu, kiedy już opanowała się na tyle, żeby w ogóle móc mówić. Absolutnie nie uważała, aby było się czym przejmować, ale to nie ona miała tu władzę. Być może rzeczywiście czekały ich konsekwencje, ale niezależnie od wszystkiego, pewnie było warto dla takich scen. Owszem, przydało się wykonane przez Elę Finite u Gabriela, żeby uratować go przed uduszeniem się własnymi, wijącymi się kończynami, ale cóż więcej? - Jak się czujesz? - przykucnęła przed Dear, nawet nie udając, że dała się porwać wzniosłemu i zirytowanemu tonowi pani prefekt Ravenclaw. Po prostu, skoro już Gabriel otrzymał pomoc, chciała sprawdzić, czy i Fire jej wymaga. Czarną magią w siebie nie sypali, sądząc po tym, czym pierwotnie oberwał Krukon. Swoją drogą, ciemnowłosy Swansea poniekąd właśnie udowodnił, że ma nie tylko twarzyczkę modela, ale i odwagę do walki z żywiołem, gdy przyszło mu się bronić przed ognistym gniewem. Cholernie gryfońsko.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
A więc kryło się w tej ciemnowłosej główce trochę uwielbienia do podejmowania ryzyka. Fire spodobał się zakład na tyle, że niewiele brakowało by uśmiechnęła się w odpowiedzi. Lecz wtedy wydarzenia pomknęły swoim dzikim biegiem - i wystarczyła mniej niż minuta, by zmienić wszystko. Choć ewidentnie nie zamierzała razem z chłopakiem o szarych oczach nadal toczyć tej nieokiełznanej walki, oboje mogli spodziewać się gwałtownej reakcji ze strony swoich znajomych. Huknęło i ciut zdezorientowana Fire pofrunęła w górę, żeby kilka metrów dalej wyrżnąć o glebę, jak worek kartofli. W uszach jej zadzwoniło i dobrą chwilę pozostawała ogłuszona oraz zagubiona. Dopiero po opadnięciu adrenaliny zrozumiała, że ma co najmniej kilka potężnych siniaków. Pędząca z wysoką prędkością miotła z obciążeniem w postaci większego i cięższego od Blaithin chłopaka zadziałała jak taran na drobnej dziewczynie. Gdyby nie fakt, że przez wiele lata znacznie uodporniła się na ból i zwiększyła swoją wytrzymałość (Durmstrang, duh) to pewnie umiałaby tylko wydukać, żeby wezwali pielęgniarkę. Ciężko było Szkotce poruszać także kostką, na którą upadła niezbyt fortunnie po wyrzuceniu w powietrze przez Elijaha. Leżała więc, usiłując wyrównać wyduszony z płuc przez zderzenie z twardą glebą oddech i zagryźć zęby. A co jeśli rzuciłaby w Krukona klątwą lub zechciała połamać mu kość? Może nawet lepiej, że czasem przez logiczne myślenie hamowała swoje agresywne zapędy. Wtedy w pełni zrozumiała, że nie rady się nawet podnieść. Zmęczenia pojedynkiem nie odczuwała, bo rozpoczął i zakończył się błyskawicznie, ale czar nadal trzymał bardzo silnie. Niepotrzebnie wkładała w każdej zaklęcie aż tak intensywną moc. Kiedy Fire próbowała unieść głowę albo którąkolwiek kończynę, jedynie mocniej przywierała do chłodnej murawy. Mogła spoglądać na niebo i liczyć przepływające leniwie chmury, ale przez ograniczone pole widzenia zawodników na miotłach już nie dostrzegała. Słuch pozostał nienaruszony, więc dotarł do niej podniesiony głos zebranych na boisku ludzi. Wszystkie słowa mieszały się ze sobą. Ktoś krzyczał, ktoś ich rugał, inna osoba się śmiała. Brakowało tylko by zapłakano. Przez swego rodzaju bierność, jaką bądź co bądź sama sobie wymierzyła, myślała, że wyjdzie z siebie i stanie obok. Rękoma zaczęła macać na oślep i niezbyt zgrabnie trawę obok, ale nie wyczuwała nawet różdżki z ciemnego drewna. Z każdą sekundą czuła się gorzej - pozbawiona poczucia bezpieczeństwa, bezsilna i rozgoryczona. Kapelusz też gdzieś dawno temu spadł i leżał samotnie ubrudzony. Nie wspominając o porzuconych książkach z pogiętymi stronami. To by było na tyle z dobrego dnia. Zaczynała się ponownie gniewać, że dopiero po takim czasie ktoś zwrócił na nią uwagę. Szczerze to miała dosyć i niestety to właśnie Moe pierwsza pojawiła się w zasięgu oka czarownicy. Nie umiesz rzucić Finite, ty tępa małolato? Jesteś w ogóle czarodziejką czy jakimś zaplutym charłakiem w przebraniu? Po co ci ta różdżka, skoro nie potrafisz używać magii, jesteś kompletnie bezużyteczna, Davies, i możesz się wypchać swoją chęcią pomocy, bo mi nie trzeba pomagać, nie potrzebuję pomocy od kogoś takiego... Zdławiła te zranione myśli, uspokoiła się wręcz na siłę. Wyglądała na jeszcze bardziej zawziętą niż przedtem, a emocje zamknęła za zobojętniałą, ponurą maską. - Potrzebne mi Finite. - wolała już na razie się nie ruszać niż znowu mieszać wszystkie kierunki. Góra przemieniła się w dół, lewo w prawo, a kręcić się bez sensu nie chciała. Zwłaszcza, że każdy skrawek ciała bolał.
Na szczęście nie zdążył rzucić kolejnego zaklęcia, którego pewnie by potem żałował, bo z odsieczą przyszedł pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci. Chociaż początkowo nawet nie zauważył jak jego kuzyn biegnie w ich kierunku, to jego donośne expulso usłyszeli pewnie w zamku. Merlinie, nie wiedział, że ten się umiał tak wydrzeć. Miał trochę więcej szczęścia niż Dearówna, bo zdążył machnięciem różdżki sprawić sobie w miarę lekkie lądowanie, poza tym był bliżej ziemi z tymi swoimi galaretowatymi nóżkami, niż Fire stojąca prosto. Po wylądowaniu nie-tak-daleko od reszty sięgnął po swój magiczny patyk, który wypadł mu z ręki przy zderzeniu z ziemią. Nie zdążył jednak rzucić na siebie Finite, bo już przy nim kucała jego kuzynka, która zrobiła to za niego. Zerknął na nią i zobaczył jak bardzo jest zdenerwowana. Jeżeli istniała jakaś rzecz na świecie, której nie chciał robić, to było to sprawianie przykrości Elaine. Pochylił przed nią głowę, kiedy zaczęła się na nim wyżywać, ale nie miał zamiaru się bronić, usprawiedliwiać czy zrzucać winy na Blaithin. Nie chciał także udawać wielce skruszonego, bo prawda była taka, że niczego nie żałował. - Zostaw to, Iskierko - odpowiedział i ruszył bliżej Elijaha, żeby dostać odpowiednią zjebkę i móc sobie pójść. To chyba jeszcze bardziej rozsierdziło piękniejszą z bliźniaków, bo zaczęła swoją tyradę, której on wręcz nie mógł słuchać. Spojrzał błagalnym wzrokiem na Elio, który być może mógłby uratować ich przed tą całą racjonalnością, ale najpewniej nie zdało to egzaminu. Westchnął więc głęboko, dopiero po chwili zwracając uwagę, że jego przeciwniczki nie ma w tłumie osób zgromadzonych przy pani prefekt. Rozejrzał się dookoła i zobaczył książki i kapelusz, który musiał spaść byłej gryfonce podczas pięknego lotu, który został wywołany Expulso kapitana. Nie zwracając uwagi na to czy Prefekci dalej mówią, podszedł do książek i pozbierał je z ziemi, po czym nawet zgarnął kapelusz i rzucił na niego szybkiego chłoszczyścia. Nie przejmował się szlabanem, chociaż średnio pamiętał czy kiedyś już jakiś dostał. Merlinie, czy pierwsza tak poważna kara miała na niego zostać nałożona przez jego własną kuzynkę? Wrócił do tego tłumu, by zobaczyć jak Moe klęczy nad Fire. Przeprosił szybko Elaine i podszedł do dwóch Gryfonek, kucając obok. Nie wiedział jaką klątwą oberwała blondynka, ale mógł zakładać, że to nie było nic aż tak poważnego - on sam przecież miał galaretowate nogi, nawet jeżeli pomnożyła poziom, to i tak nie mogło wyjść nic zbytnio skomplikowanego. Najwyraźniej jednak rzuciła coś na tyle paraliżującego, że nie mogła się podnieść. Drętwotę? Na szczęście poprosiła o Finite już kiedy był obok, więc szybko rzucił zaklęcie o które poprosiła. Wyciągnął do niej dłoń, jeżeli potrzebowała pomocy przy wstaniu, albo chociaż podniesieniu się. Nie chciał przecież jej nic zrobić. - Dobra walka - zwrócił się do blondynki, bo trzeba było przyznać, że szło im całkiem nieźle. Pewnie skończyliby na tym etapie, ale i tak ich dynamika była dość widowiskowa. Zaklęcia i uniki były rzucane tak szybko, że ciężko było zrozumieć co się dzieje. - Tu są twoje książki i kapelusz - skinął głową w lewo, gdzie odłożył pozbierane wcześniej rzeczy Dear, kiedy do niej podszedł. Nie zamierzał się tłumaczyć dlaczego nie opanował miotły. Podniósł się z ziemi, po czym zaczął powoli odchodzić, kiedy zrozumiał, że dziewczyna nie chce pomocy. Kiedy był już kilka kroków od niej spojrzał na nią przez ramię i powiedział na tyle głośno, żeby usłyszała: - Daj znać jak będziesz chciała dogrywkę. - Pozwolił sobie nawet puścić jej oczko. Kiedy zwrócił się ponownie w stronę reszty zespoły zalała go nagła fala poczucia winy w stosunku do swoich kuzynów. Westchnął cicho, powiedział im, żeby wysłali mu szczegóły szlabanu sową, po czym po prostu udał się do wyjścia z boiska. Nie miał nawet zamiaru brać prysznica w szatni, gdyż wiązało się to z obecnością Prefekta Naczelnego i Kapitana. Potruchtał żwawo do zamku, pragnąc tylko chwili spokoju w wannie i ciszy.
Ostatnio zmieniony przez Gabriel R. Swansea dnia Sro Wrz 25 2019, 15:49, w całości zmieniany 1 raz
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Głównym powodem jego wybuchu był fakt, że pojedynek tej dwójki przeszkodził mu w zagadaniu do Pandory. Błahostka, prawda? A jednak. Ciągle coś stawało mu na drodze do porozmawiania z nią jak człowiek i zdawało mu się, że to była idealna sytuacja – miał wystarczający powód, by się do niej odezwać, ale i na tyle czasu, by nie przejmować się, że nie zdążą pogadać. No, w każdym razie ten czas miał w domyśle, bo rzeczywistość okazała się zgoła inna. Drugim powodem było to, że pojedynek na oficjalnym treningu drużyny narażał na karę ich wszystkich. Nie bał się szlabanu i nie zależało mu aż tak bardzo na punktach dla domu, ale co gdyby patrolujący błonia nauczyciel postanowił ukarać ich ograniczeniem ilości treningów? Co gdyby w wyniku głupiej bójki mieliby mieć w przyszłości problem z zaklepaniem dla siebie boiska? Konsekwencje mogły być poważne i fakt, że naraził je na nie Gabriel (nie wiedział, rzecz jasna, że to był przypadek), denerwował go nawet bardziej niż udział Fire, która już ostatnio zalazła mu za skórę. Co innego kiedy problemy stwarzała osoba, po której się tego spodziewasz, a co innego kiedy robi to ktoś, kogo obdarzasz pełnym zaufaniem. Popatrzył na Moe nieco zdezorientowany, a kiedy dotarł do niego sens jej słów, poczuł, że złość uchodzi z niego jak powietrze z balonika. Kącik ust drgnął mu zdradziecko, choć jeszcze się nie uśmiechał i wyciągnął rękę, żeby zmierzwić włosy zadziornej Gryfonki, która oparła się o jego ramię. – Sprytne uniknięcie bolesnego lądowania – pochwalił ją cicho, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma obserwując to galaretowatego Gabriela, to niemalże nieruchomą Fire. Nie dopytywał, po prostu czekał na rozwój wydarzeń. Zresztą do akcji wkroczyła Elaine, swoim prefeckim zwyczajem ustawiając ich do pionu. Była surowa, ale miała rację, dlatego po prostu poczekał aż powie co chciała i ewentualnie ukarze ich w wybrany przez siebie sposób. Pochwycił błagalne spojrzenie kuzyna i odpowiedział mu zupełną bezradnością – nie mógł wiele zrobić, nie chciał podważać autorytetu siostry. No i był tu przecież też Riley, prefekt naczelny. Zwyczajnie nie miał jak go obronić. – Jesteś cały? – zapytał go, ale odpowiedź była niepotrzebna, bo Gabriel zaraz podniósł się z ziemi i zaczął zbierać rozrzucone rzeczy Fire. Elijah westchnął cicho, nie bardzo wiedząc co ma mu powiedzieć. Czuł, że Swansea potrzebował teraz samotności, dlatego postanowił nie iść za nim od razu, mimo że pokusa aby to zrobić była ogromna. Zresztą... musiał odłożyć miotły i resztę sprzętu do schowka, dopiero wówczas mógł zająć się swoimi prywatnymi sprawami. Spojrzał w stronę Pandory, wahając się przez moment, ale doszedł do wniosku, że moment aby z nią porozmawiać przeminął... poza tym po tych wrzaskach pewnie i tak nie miała ochoty z nim gadać. – Koniec treningu, widzimy się niedługo – dodał, w razie gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości – Pomóż Fire, jeśli będzie trzeba – tu zwrócił się do Moe, która się nad nią pochyliła. Nie chciał traktować Dearówny jak ofiary i nie sądził by była zadowolona, gdyby postanowił udzielić jej pomocy. Żyła, a Gabriel użył na niej finite, o które prosiła, więc podejrzewał, że już jej nie potrzebuje... choć jej widok był przykry i w pewnym sensie łamał mu serce. Nie potrafił patrzeć na cierpiące kobiety. Może właśnie dlatego odwrócił się i zaczął znosić sprzęt do schowka? Może zrobił to po to, by móc odwrócić wzrok i zająć czymś myśli? Kiedy tylko doprowadził boisko do porządku, ruszył w stronę zamku, licząc, że uda mu się znaleźć Gabriela.
| z/t
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Słowa Eliego zaskoczyły mnie, ale przyjąłem je niemalże z ulgą. W pewnym momencie naprawdę obawiałem się, że uznał, że po prostu sobie odpuszczałem, co nieszczególnie było w moim stylu. Nawet, jeśli wiedziałem, że mogę sobie nie poradzić, śmiało stawiałem czoła takim wyzwaniom. Kiwnąłem mu tylko głową, widząc że faktycznie biega tu i tam, zagadując różnych zawodników. Nie chciałem być tym, który swoim brakiem kondycji odbiera innym możliwość wysłuchania cennych wskazówek, więc nie dążyłem do rozmowy. Może następnym razem miało być inaczej. Zerknąłem na Elaine, walczącą z rozkuwaniem się z ochraniaczy. Na ten widok przypomniałem sobie o własnych. - No cóż, to jego trening. Nie będę się skarżył w obawie przed kolejnym okrążeniem. - Zażartowałem, wciąż nie mogąc dojść do siebie po tym morderczym biegu. Nie miałem jednak okazji, aby się jej poużalać na swoją żałosną kondycję, ponieważ wybuchła bójka. Nawet nie zauważyłem kiedy i kto tak naprawdę ją rozpoczął. Elaine wyrwała się naprzód, orientując się w sytuacji pierwsza. Podążyłem za nią po chwili wahania, ściągając rękawiczki i wsuwając je do kieszeni. Widząc w gronie ofiar tego zdarzenia Fire, nawet się nie zdziwiłem. Westchnąłem, nie widząc innego wyjścia jak rozdanie dzisiaj szlabanu. - Następnym razem nie krępuj się i rozdaj chętnym przepustki do Izby Pamięci. - Zwróciłem się do prefekt Gryffindoru, nie mogąc się nadziwić jej bezczynności. Nie miałem pojęcia od jak dawna tutaj stała, ale starczyło mi zauważyć, że nie zareagowała od razu i wręcz czekała aż ktoś za nią odwali brudną robotę. Naprawdę? To już prefektura naczelna zobowiązywała mnie do rozdawania szlabanów w czyimś imieniu? - Z przyzwyczajenia chciałem odjąć punkty Gryfffindorowi… - westchnąłem, ale kierując te słowa raczej do Elaine. W sumie wątpiłem trochę w to czy w ogóle mnie słyszała. Te czerwone końcówki włosów były piekielnie wymowne. - Fire, dobrze wiesz, że takich sytuacji nie powinno się rozwiązywać w ten sposób. Dzisiaj wieczorem zapraszam do Izby Pamięci. Zgodnie z sugestią koleżanki, wypolerujesz puchary. - Oznajmiłem, kiedy już otrzymała swoje finite i mogła przestać przyrastać do ziemi. Na wzmiankę Gabriela o wysłaniu mu szczegółów listownie jedynie kiwnąłem głową. - Zajmę się nim - oznajmiłem Elaine, aby nie musiała dodatkowo się denerwować zachowaniem kuzyna i po tych słowach wycofaliśmy się do szatni. Po przebraniu się wspólnie opuściliśmy boisko, dyskutując jeszcze o zdarzeniach z dnia dzisiejszego.
| zt razem z Elaine
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zobaczyła tego chłopaka, z którym tak zażarcie walczyła i o dziwo, nie potrafiła go nienawidzić. Teraz zjawił się już na w pełni sprawnych nogach, co więcej, poratował także Fire szybkim zakończeniem skutków czaru. Usiadła. W gruncie rzeczy Gabriel podniósł mniemanie jasnowłosej o umiejętnościach drużyny o kilka punktów. Nie dbała wcale o to, jak sobie radzili w grach miotlarskich, ale zdolności bojowe ceniła naprawdę wysoko. Jak również odwagę, żeby na ogień odpowiedzieć ogniem. Jeśli Blaithin można było czymś zaimponować to właśnie stawianiem jej czoła. Gabriel prawdopodobnie nieświadomie odnajdował bardzo szybką drogę do zdobycia sympatii Szkotki. Lecz nie ujęła męskiej dłoni, za bardzo unikała dotyku, żeby sobie na taki wyjątek pozwolić. Ciężar przeniosła na prawą nogę, żeby odciążyć obolałą kostkę, ale nie dawała po sobie poznać, że jest coś nie tak. - Walczysz w porządku... jak na Krukona. - potwierdziła z nutą złośliwości. To był bardziej prztyczek w nos, całkiem przyjacielski. Popisał się niezłymi naleśnikowymi akrobacjami i szybkością, a więc nie miałaby przeciwko, gdyby jeszcze kiedyś skrzyżowali różdżki. Tylko tym razem wolałaby już zejść z drogi jego miotły. Nieprzyzwyczajona do okazywanej uprzejmości spóźniła się z reakcją na przyniesienie pogubionych rzeczy. Z jednej strony wolałaby wszystko pozbierać samodzielnie, z drugiej ciężko było ponownie warczeć na kogoś za chęć bycia... miłym. Chyba. Popatrzyła na chłopaka nieufnie, ale podeszła do odłożonych rzeczy i zauważyła, że jeszcze zostały wyczyszczone. To niesamowite, że dopiero co napierali na siebie zaklęciami, a teraz potrafili całkiem pacyfistycznie prowadzić rozmowę. Co innego w kwestii prefektów, którzy aż czerwienieli ze złości. Oderwała od Elaine i Riley'a zimne spojrzenie, gdy dosłyszała komentarz ciemnowłosego. - Może następnym razem sam na sam. - skwitowała z przekąsem. Nie potrzebowali widowni, która psuła zabawę w najgorszym momencie. Chłopak zaintrygował Blaithin na tyle, że odprowadziła jego sylwetkę uważnym spojrzeniem, po czym odwróciła się do Moe. - Jak on się nazywa? Niestety, w czasie, gdy oni załatwili sprawy całkiem swobodnie, niektórzy postanowili jeszcze udowodnić, że to oni tutaj rządzą. Założyła kapelusz na głowę, przesuwając palcem po jego rondzie. Elijahowi mogłaby co najwyżej sarkastycznie podziękować za rzucanie nią jak kukłą po boisku, ale przy kapitanie Krukonów tylko dziwnie milczała. Świetnie, Eli, skoro nie chcesz patrzeć na coś nieprzyjemnego to po prostu odwróć się plecami i to zignoruj... Ale ciekawe, że w przypadku Pandory postąpił inaczej. Fire była ostatnim człowiekiem w Hogwarcie, który by się nad sobą użalał po drobnej pomyłce i który pozwalałby komukolwiek innemu to robić. Nie, starcie z Gabrielem jedynie determinowało większą chęć bycia lepszą w zaklęciach. Wolała Fairwyna jak jeszcze nie był taki nadęty. Szczerze to nawet dobrze wspominała różne ich spotkania, gry, pojedynki. Może to odznaki tak wpływały na ludzi, że stawali się niekiedy sztywniejsi niż kije od miotły? Jedynie tych z Gryffindoru (skromność) Blaithin uznała za odpornych na wpływ władzy uderzającej do głowy. A prefekt naczelny jeszcze odzywał się takim tonem, jakby chciał coś zarzucić Morgan. Wypchaj się, bałwanie zadzierający nosa, ona jedyna nie robiła z igły widły, a przecież bezpośrednio oberwała. Odruchowo może nawet stanęła nieco bliżej młodszej Gryfonki. Przynajmniej miał rację w tym, że Szkotka zdawała sobie sprawę z innych, ciekawszych sposobów radzenia sobie z problemami. Zawsze można dolać trucizny do cudzych soków dyniowych czy wrzucić im pod kołdrę jadowite pająki. Zbyła polecenia Riley'a milczeniem, chociaż popatrzyła na niego i widać było, że zrozumiała. Wściekłej i oburzonej pannie Swansea też nie chciała odpowiadać. Na boisku pozostało już naprawdę niewiele osób. - Widzisz, ile szacunku mają do byłego prefekta? - zagaiła Davies, krzyżując ramiona.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Zauważyła słupek zdecydowanie zbyt późno i gdyby nie reakcja Gabriela, to z pewnością nie zdążyłaby go wyminąć. Nie pomyślała jednak o tym, by uciec w stronę chłopaka, więc gdy linka pękła, to Pandora, wraz z wypożyczoną miotłą, niekontrolowanie poleciała w przeciwnym kierunku od (już niedługo) stojącej Fire. Wykonała w powietrzu kilka fikołków, odzyskując panowanie nad lotem tuż nad ziemią. Nie myśląc za wiele zeskoczyła z miotły, walcząc z zawrotami głowy i wypatrując uparcie Gabriela. Aż zachłysnęła się powietrzem, gdy dotarło do niej na kim wylądował Krukon i początkowo zrobiła krok w ich stronę, aby po sekundzie cofnąć się i panicznie rozejrzeć po boisku w poszukiwaniu @Elijah J. Swansea. - Ejże - zawołała go "po imieniu", starając się opanować narastający niepokój, aby nie zdradzić swojego lęku w głosie. W końcu ta sytuacja wcale nie musi rozwinąć się tak źle, prawda? W końcu Fire nie wydawała jej się w kuchni aż tak narwana, a Gabriel na pewno pierwsze co, to przeprosi za ten wypadek. Gdy tylko znalazła się obok Elijaha, ogarnął ją spokój i na jej twarzy nawet pojawił się przepraszający uśmiech - Linka... - zaczęli jednocześnie, jednak nie dane jej było wytłumaczyć całej sytuacji, bo w tej samej chwili w powietrzu zaczęły śmigać zaklęcia, a Pandę momentalnie zamroziło z szoku. Widząc oddalającego się kapitana miała ochotę zatrzymać go, aby został przy niej, jednak myśl ta nawet nie rozkwitła w pełni w jej umyśle. Byłoby to niezwykle samolubne i nieodpowiedzialne, nie mówiąc nawet o abstrakcyjności takiej sytuacji. Zrobiło jej się wstyd, chociaż tak naprawdę nawet nie mogła uświadomić sobie dlaczego. Ocknęła się dopiero na groźny krzyk Elijaha, po którym sama sięgnęła w miejsce, w którym powinna znajdować się jej różdżka. - Ja nie wzięłam magicznego patyczka - uświadomiła sobie zduszonym szeptem i odruchowo wykonała kolejny krok w tył, czując się teraz kompletnie bezbronna. Co prawda nie miała zamiaru brać udziału w prawdziwym pojedynku, jednak nigdy wcześniej nie widziała, żeby ktoś walczył bez sędziego, więc chciała być gotowa na rzucenie kilku expeliarmus'ów, jeżeli sprawy zaszłyby zdecydowanie za daleko. Teraz nie miała szansy nawet na to. Nie widziała się też w roli osoby, która rzuciłaby się w wir walki na gołe pięści, więc widząc, że prefekci zajęli się opanowaniem sytuacji, postanowiła pozostać w tyle. Ściskała nerwowo trzonek miotły i przysłuchiwała się gwałtownej wymianie zdań. Słowa padały szybko, często niewyraźnie, więc ich sens ginął lub docierał do niej z opóźnieniem. Słysząc donośny śmiech @Morgan A. Davies, uświadomiła sobie, że to jej głos słyszała jeszcze podczas wykonywania ćwiczenia. Zdanie "Po prostu wiele mnie łączy z Twoim kapitanem" przykleiło się nieznośnie do jej umysłu, nie pozwalając skupić się na tłumaczeniu aktualnej rozmowy. Spoglądała na Moe, tak swobodnie opierającą się o Elijaha i poczuła się... zawiedziona. Zacisnęła mocniej usta, odłożyła miotłę i zaczęła zbliżać się do centrum wydarzeń. Powtórzyła sobie w myślach, że nie może pochopnie interpretować ich relacji, jednak gdzieś głęboko w sobie nie mogła zdusić oskarżycielskiego "donchuán!". Najwidoczniej ten trening pomógł jej dostrzec inne oblicze członków rodziny Swansea. Nie spodziewała się po Gabrielu takiej agresywności, a po Elaine tak stanowczej i pełnej kobiecej siły postawy. Niedługo później spojrzenie Pandory i Ejże się spotkały. Już miała otworzyć usta, aby się do niego odezwać, gdy ten dał jasno do zrozumienia, że spotkanie na boisku dobiegło końca. Udała, że wyciągnięta w jego stronę dłoń, od razu miała wylądować na jej głowie, poprawiając niesforną grzywkę. Odwróciła się w stronę Morgan i @Blaithin ''Fire'' A. Dear, uśmiechając się niepewnie. - W tym Hogwarcie nie dają się nudzić - rzuciła smutno. To chyba było dla niej jednak zbyt dużo. Nie było dnia bez przykrych sytuacji dookoła niej. Zwyczajnie nie była do tego przyzwyczajona i nie dawała sobie rady bez wsparcia przyjaciół, którymi była otoczona w Czechach. - Pójść z Tobą na Skrzydło Lekarskie? - zapytała Fire, powoli dopuszczając do siebie swoją empatyczną naturę. Nie mogła teraz pozwolić sobie na odcięcie się i pogrążenie na kilka dni w tej melancholijnej zadumie. Mimowolnie ukradkiem zerkała na Morgan, która wyraźnie była od niej młodsza o kilka lat i ta myśl uporczywie kołatała jej w głowie, jakby miała być odpowiedzią na dręczące ją wątpliwości.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Ominęło ją sporo obrazków na tym treningu. Nie miała pojęcia, jak radzili sobie pozostali Krukoni, kiedy Moe już zdezerterowała na twardy grunt, aby rozmówić się z Fire. Nie widziała salt Pandory, gdy ta się odratowywała, a utratę panowania nad miotłą przez Gabriela dostrzegła dopiero, gdy ten załadował się z impetem w ex-prefektkę. Sporo jednak udało jej się zarejestrować. Przede wszystkim, kolejne jej obserwacje rozwijającej się sytuacji coraz bardziej podminowywały jej dobry humor. - Co za nadęty buc. - odparła na zagajenie Dear, mrugając z niedowierzaniem. I nie, nie chodziło o traktowanie byłych prefektów. Oboje pojedynkowiczów z pewnością powinno ponieść konsekwencje i od tego nie dało się uciec, zwłaszcza, kiedy w 'imprezie' uczestniczyło więcej niż dwoje, poniekąd zapewne pilnujących się nawzajem, służbistów z odznakami. Ale pieprzyć te szlabany. Gdy widziała stan, w jakim znalazła się Blaithin po tych wszystkich przygodach, miała ochotę sama przejść się wieczorem do Izby Pamięci, aby odrobić karę w jej imieniu. Być może nawet dobrze by jej to zrobiło, bo w Gryfonce kotłowało się tak, jak już dawno nie miało to miejsca. Tym, co najbardziej wyprowadziło ją z równowagi był bowiem napuszony ton, jakim posługiwał się szkolny prefekt naczelny, któremu chyba rzeczywiście miotła utknęła w tyłku aż po czubek, a włosiem łaskotała go po gardle. Czy ta cała 'władza' robiła z ludzi odrealnionych, bezmyślnych czubków? - Swansea. Gabriel. - przedstawiła oponenta całkiem pospiesznie, ale imię powiedziała dopiero po chwili ciszy, najpierw czekając na reakcję dziewczyny, aby potem uzupełnić swoją wypowiedź o szczegół, który wreszcie by się blondynce do czegoś przydał. Przy takim nagromadzeniu przedstawicieli tej rodziny w szkole nie sposób było się w tym wszystkim odnaleźć. Do tego prawie wszyscy byli w jednym domu. Przeklęty Swanseaclaw. - Sponiewierali Cię. - podsumowała zajście, zwracając się do Fire, lustrując ją z góry do dołu. Jak nie miotła to podrzucanie, jak nie podrzucanie to urok, jak nie urok to sr... znaczy szlaban. W głosie dudniła jej złość, jednak nie na to, że ktoś się poobijał. To się zdarzało. Piękni i idealni prefekci poszli sobie w cholerę, najwyraźniej zachwyceni, że komuś mogli zwrócić uwagę, że nie był tak wspaniały i praworządny, jak oni. Chociaż tyle, że reszta nie była taką nieprzyjemną zgrają. Choć nawet z ich dwójki nie potrafiła oskarżać Elaine. Całe zło widziała w Fairwynie. Który najwyraźniej po obrośnięciu w piórka nie za bardzo rozumiał, że rolą osoby z jego stanowiska nie było wyłącznie rozdawanie na pewno i lewo kar, ale również rozładowywanie atmosfery i branie na siebie odpowiedzialności za tych, którzy podczas burdy, na przykład, ucierpieli. - Niezły pierwszy dzień, co? Po prostu wszyscy za sobą tęskniliśmy po wakacjach. Niedługo nam przejdzie. - zapewniła Pandorę, wcześniej wysłuchując jej rozżalonego i zdradzającego zagubienie oznajmienia. Pomimo tego wszystkiego, co się w niej działo, uśmiechnęła się pocieszająco. Choćby na myśl o tym, że właśnie cała trójka żarliwych dysputantów z kuchni zebrała się w jednym miejscu w zupełnie odmiennym klimacie. Przynajmniej tymczasowo. Po swoim zapewnieniu wróciła wzrokiem do Blaithin, którą Doux zapytała o skrzydło szpitalne.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
W tej swojej złości na Fairwyna mogły się śmiało zgodzić. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej w jednych oczach to nie Fire wyszła na tę złą, choć sama średnio to przyjmowała do wiadomości. Za bardzo obawiała się, że znowu ktoś zacznie czuć litość, czego nie znosiła. Chętnie przejmowała na siebie wszelkie winy oraz kary, ale nigdy nad tym nie ubolewała. Moe nie doczekała się bardzo wylewnej reakcji na wyjawienie nazwiska Gabriela, właściwie Dear jedynie uniosła lekko wyżej brew, a usta złożyła w niewielkie "o". To ciekawe, że kolejny Swansea również był Krukonem. Czy brat Elijaha czy jego kuzyn... nie grało to większej roli, Fire traktowała wszystkich na równi bez względu na jakiekolwiek więzy rodzinne. Swoją drogą polubiła to imię - Gabriel, takie eleganckie. A trzeba przyznać, że niemal nigdy nie zwracała się do nikogo po imieniu, więc też rzadko je zapamiętywała. - No raczej nie. - zaprzeczyła Davies twardo. Wyprostowała się nawet bardziej, ignorując ból kostki i mięśni. Szlaban stanowił tylko kolejną karę do licznej kolekcji Dear. Zbierała ich mnóstwo, więc bardzo zobojętniała. Wolałaby sobie już pójść z tego pobojowiska, ale dotarła do nich dziewczyna z wymiany. Fire nie rozumiała dziwnego smutku Pandory, więc błędnie powiązała go z przykrością, że taka bijatyka miała miejsce, a ludzie trochę się zdenerwowali. Tym bardziej miała ochotę popukać ślicznego rudzielca w czoło. - Pewnie w Souhvězdí, gdy ktoś powie brzydkie słowo to zostaje okrzyknięty skandalistą miesiąca. - stwierdziła sarkastycznie, bo wydawało się, że Doux kompletnie nie nawykła do takich bardziej nieprzyjemnych sytuacji. Zachowywała się jak jakiś nieskażony żadnymi niegodziwościami kwiat lotosu. Cóż, po przybyciu do Hogwartu musiała nawyknąć, że tafla wody, po której pływała, będzie często burzona. Owszem, pierwszy dzień był intensywny dla całej ich trójki... ale Blaithin mimo to całkiem nieźle kontrolowała nerwy. Pomijając fakt, że zaatakowała Gabriela różdżką oczywiście. Przewróciła oczami na Morgan. Może powinni rzucać się sobie w ramiona? Fire owszem, brakowało niektórych osób po wyjeździe, ale zdecydowanie nie zamierzała swoich skrytych myśli uzewnętrzniać. Była równie dobra w pokazywaniu ciepłych emocji, co Puchon w czynieniu zła. Chłopak Pandory dawał popalić, co nawet się Fire podobało. Ale coś w zachowaniu Elijaha pozostawało zbyt dziwne dla byłej Gryfonki. Popatrzyła na Pandorę, ignorując jej pytanie o Skrzydło Szpitalne. Nie wyglądała, jakby coś jej dolegało. - Olał cię. - zauważyła z taką bystrością, jakiej by się pewnie sama Rowena Ravenclaw nie powstydziła. Zaraz potem kolejne odkrycie uświadomiło Blaithin bardzo ważną kwestię. Popatrzyła na dziewczynę poważnie i nieco zmrużyła oko, jak gdyby rudowłosa ją przez długi czas bezczelnie oszukiwała. - Wcale nie jesteś dziewczyną kapitana. - wytknęła, prychnąwszy jak podrażniony kot. - Poznaliście się wczoraj, na uczcie. Istniało niskie prawdopodobieństwo, że ta dedukcja była błędna. Pandora ledwo mówiła po angielsku, Fire nadal miała spore problemy z szybkim rozumieniem słów dziewczyny. Pewnie pierwszy raz pojawiła się w Wielkiej Brytanii. Wymiana dopiero się rozpoczęła, nie mogli tak błyskawicznie wpaść na pomysł związku. Wcześniej kompletnie nie zastanawiała się nad wyciągniętymi w kuchni wnioskami, ale teraz tknął ją własny błąd. - To znaczy, że jednak nie ma tak słabego gustu, jak myślałam. - palnęła zanim zdążyła się ugryźć w język. Jednak coś wtedy Fire ruszyło, żeby obrócić to choć odrobinę w żart. Uniosła kącik ust w górę i wskazała ręką Morgan. - Wtedy na pewno byłby z nią. Tylko czy nie spadła teraz przysłowiowo z deszczu pod rynnę, próbując złagodzić wydźwięk własnych słów?
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Była roztrzęsiona, to fakt, ale uświadomiła sobie coś ważnego i zdała sobie z tego sprawę, gdy usłyszała komentarz Morgan. Komentarz, który miał ją uspokoić i był przecież miły. W końcu dotarło do niej, że naprawdę wszyscy byli dla niej mili, tylko nie Fire.... i to właśnie ona była centrum tych wszystkich przykrych wydarzeń. Odkrycie było z rangi tych oczywistych (tak jak i spostrzeżenie samej Dearówny), jednak Pandora, dla której takie zachowanie było nowością, potrzebowała minimum dwóch takich sytuacji, aby wychwycić wzór. To odkrycie wywołało w niej uczucie, które było dla niej stosunkowo nieznane - rozdrażnienie, które w pierwszej chwili dopełniło się przez komentarz blondynki. Mimowolnie zmarszczyła brwi, jednak szybko rozluźniła je, gdy z zaskoczeniem poczuła, że powoli zaczęła zaciskać też pięść. O nie, nie zamierza dać się sprowokować. Nie chce pozwolić, aby takie uczucia się w niej rozwijały. Może i nie rozumiała zachowania byłej Gryfonki, ale jej złe zachowanie, to nie powód do złości. Założyła kilka niesfornych kosmyków za ucho, aby się uspokoić i uśmiechnęła się do dziewczyn. - Ty chyba dużo o nas myślisz - zauważyła rozbawiona jej odkryciem. - Oh, Ejże Ci się podoba? - zapytała nagle, łącząc naiwnie kilka informacji. Teraz była już skłonna uwierzyć, że Elijah-kobieciarz uwodził jedną uczennicę za drugą. Skoro nie miał oporów oczarować młodszej od siebie Moe, to ognista Dear na pewno też go skusiła. Jak się teraz nad tym zastanowiła, to Fire cały dzień zachowywała się raczej niezgodnie z jakimikolwiek normami, a mimo to ludzie zwracając jej uwagę, zachowują się w stosunku do niej przyjaźnie. Czy to możliwe, że dziewczyna ma po prostu gorszy dzień lub jest zwyczajnie zazdrosna o Elijaha? W końcu to chyba niemożliwe, aby zachować pozytywne stosunki z kimś, kto codziennie się tak zachowuje, prawda? - Ty na pewno nie potrzebowałaś leczenia? Nie wyglądasz dobrze. - zapytała z troską, myśląc o jej dziwnym zachowaniu - Ona zawsze bredzi? - zapytała, patrząc na Morgan, jak na ostatecznego sędzie. W końcu Gryfonka powinna lepiej od niej orientować się w normalnym zachowaniu Blaithin. Nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa po treningu, przez co ledwo utrzymywała już równowagę, jednak nie mogła pozwolić sobie na odejście, póki nie upewni się, że nikt nie będzie potrzebował jej pomocy.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zdawało się, że Fire idzie w dobrą stronę, jeśli chciała w końcu sprawić, że Pandora straci cierpliwość. Zdaniem byłej Gryfonki ludzie ujawniali swoje prawdziwe ja dopiero wtedy, kiedy nie mieli już za wiele do stracenia. Przestawali przejmować się kulturalnością, wstydem, strachem, pozwalali sobie mówić dokładnie to, co myślą i czują. Natomiast u Doux natykała się na jakąś niewidzialna ścianę. Może ta cała miła otoczka była jedynie maską? U Morgan Fire tego nie wyczuwała, choć ona to zupełnie inny przypadek. Pandora ponownie się uśmiechnęła, co robiło się nużące. Co też jej znowu przyszło do głowy? Odwróciła kota ogonem, a Fire wzięła to za taktykę, którą człowiek próbuje coś ukryć. W końcu jeśli nie chcesz, żeby temat zszedł za bardzo na ciebie możesz zawsze przekierować go na swojego przeciwnika. Niemniej, nie mogła wypowiedzieć się mniej trafnie. Gdyby Blaithin nie została brutalnie poturbowana i miała dobry humor to może nawet by się zaśmiała, słysząc tę hipotezę. Nawet wolała nie wiedzieć przez jaki tok myślenia przebrnęła Pandora, żeby to wywnioskować. - Już bardziej mi się podobał pogrebin, którego kiedyś spotkałam. - skłamała, ale co to miało za znaczenie. Nie gustowała w Elijahu, już prędzej to na jego kuzynie zawiesiłaby oko na dłużej. Swansea traktowała jako kumpla, ale przez ich charaktery pewnie nie mieliby szans stworzyć czegoś więcej. Zresztą, z nikim nie widziała się w "związku". - I naucz się to wymawiać. - dodała z politowaniem dla beznadziejnego akcentu dziewczyny. Ile można było upewniać się, że nic jej nie jest... Taka opiekuńczość znacząco irytowała Fire, bo czuła się traktowana jak małe, bezbronne dziecko. A może jeszcze pocałować w kuku i podmuchać? Oczywiście, wyolbrzymiała to w swoim umyśle, ale odrzucała całą pomoc tyle lat, że odwykła od bycia zależną od innych ludzi. Poza tym co to niby miało znaczyć, że nie wygląda dobrze? Odruchowo wygładziła krawędź zmiętej szaty. - Bredzi? - powtórzyła mimowolnie o ton głosu wyżej z taką miną, jakby to właśnie Pandora nagle zaczęła mówić od rzeczy. Czy to możliwe, że po prostu znowu myliła słowa w angielskim i niechcący użyła akurat tego sformułowania? Czy może specjalnie tak to ujęła, żeby odgryźć się nareszcie na Fire za sprawianie jej przykrości? To by do niej pasowało, taki cichy atak, który ubrała w niewinną troskę i zagubienie. Iście po ślizgońsku, co obudziło obrzydzenie byłej Gryfonki. Popatrzyła na twarz dziewczyny, szukając wszelkich oznak, które potwierdzałyby, że wymierzyła tę kąśliwą uwagę nieprzypadkowo, a z premedytacją i świadomością, jak może zostać odebrana. W końcu do Blaithin dotarło, że nie potrzebuje się w swoich podejrzeniach utwierdzać. Już i tak zdążyła stracić ochotę na dalsze przebywanie obok dziewczyny z wymiany. Wcześniej myślała, że troska była szczera, teraz natomiast uznała ją za wybitnie fałszywą. A przecież próbowała już tylko złagodzić sytuację żartem, co ewidentnie również wyszło kiepsko. Doprowadzając swoje emocje do porządku, odwróciła się na pięcie od Pandory. Niemal wpadła przez to na Morgan. - Przyjmuję warunki zakładu. - oznajmiła, po czym wyminęła także ciemnowłosą i starając się nie kuśtykać poszła w stronę zamku. Nie oglądała się za siebie, tak jak zresztą zawsze.
/zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Fire dzielnie znosiła swoje fizyczne bolączki związane z lataniem bez miotły i niekontrolowaną szarżą Gabriela. Twardo stała na nogach, z miną i postawą równie niezachwianymi tymi wszystkimi negatywnie rozgrywającymi się dla niej wydarzeniami. Tylko ta boleść o domniemany związek Pandory i kapitana Kruków... Znów uderzasz na oślep, zraniona lwico? Zanim Davies zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, to Doux przejęła inicjatywę, bardzo sprawnie posługując się dosyć niewinnymi, ale całkiem ładnie punktującymi argumentami. Dopiero ostatnie pytanie przyjezdnej wydało jej się zbędne, jednak być może w taki właśnie sposób Pandora wyrzucała z siebie rozgoryczenie spowodowane zachowaniem Blaithin. Ex-Gryfonka była dziś jakaś wyjątkowo roztargniona, biorąc pod uwagę, że najpierw w pewnym sensie zasłoniła ją przed krytyczną uwagą Fairwyna, a teraz, po obrocie, znalazła się z aktualną prefekt-małolatą twarzą w twarz, zdecydowanie zbyt blisko. Najwyraźniej jednak szybko się zbierała w sobie, bo sekundę później postanowiła się 'pożegnać', przyklepując niecodzienny zakład. - Odprowadzić Cię do dormitorium? - zaproponowała po chwili, zupełnie odbiegając od tematu. Ona też miała już dość dzisiejszego dnia i związanych z nim wrażeń. Szlabany w pierwszy dzień szkoły. Niewypowiedziane groźby w kuchni, zakazane pojedynki na boisku. Integracja pełną parą. Nic tylko się radować. I szukać najkrótszej drogi pod prysznic, a potem w świeżutką szkolną pościel.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Zamrugała pośpiesznie, gdy Blaithin powtórzyła po niej słowo. Czyżby coś przekręciła? A może nie wiedziała, że użyte przez nią słowo jest nacechowane negatywnie? Zapewne dopiero wieczorem w łóżku, gdy będzie myślała nad wydarzeniami z całego dnia (a sporo się dziś działo!), zorientuje się, że chciała zapytać "Czy ona zawsze mąci?", ale wciąż nie będzie pewna która wersja byłaby lepsza. Prawda jest taka, że nie umiała znaleźć odpowiedniego słowa, a możliwe nawet, że wyrażenie, którego potrzebuje, wcale nie istnieje w języku angielskim. Chciała po prostu zapytać czy Fire jest zawsze osobą, która wprowadza takie zamieszanie, jak robiła to dziś przez cały dzień. O ile na boisku miał miejsce wypadek, to reakcja na niego nie była zbyt łagodna. Ukazanie bielizny Pandory w kuchni z kolei w ogóle nie wyglądało na wypadek, a właśnie na "mącenie". Przynajmniej tak teraz widziała do Czeszka. Była Gryfonka musiała znów uznać Pandę za nudną, bo bezceremonialnie odwróciła się do niej tyłem i "na pożegnanie" odezwała się jedynie do Morgan. Ciężko jej było przyznać to przed samą sobą, jednak ją to zasmuciło. Wyglądało na to, że faktycznie musi być naprawdę nudną osobą. Czyżby przez cały dzień ludzie rozmawiali z nią tylko dlatego, że jest z wymiany? I czy to własnie dlatego Elijah, jak to subtelnie określiła Fire, po prostu ją olał? Spuściła wzrok, skupiając swoją uwagę na ciemnym kolorze trawy. Taka głęboka zieleń zawsze potrafiła ją uspokoić, chociaż było to przyzwyczajenie, do którego raczej wolała nie przyznawać się na głos. - Dziękuję Tobie. - Propozycja Morgan od razu podniosła ją na duchu. Takie zachowanie dobrze świadczyło o Gryfonce, a przynajmniej na pewno zyskała w oczach Pandory. W końcu nikt inny nie pomyślał o tym, że Doux może mieć problem z powrotem do dormitorium, skoro jest to dopiero jej pierwszy dzień. - Ja jeszcze dobrze nie mam w głowie drogi do naszych pokojów i pewnie bym źle poszła - dodała, uśmiechając się do dziewczyny, starając się na razie nie roztrząsać słów Dearówny. Prawda jest taka, że nie miała zbyt dobrej orientacji w terenie i pamięci do dróg, więc zapewne będzie miała problemy z poruszaniem się po Hogwarcie dłużej, niż będzie się do tego faktycznie przyznawać. Zrobiła kilka kroków do przodu, po czym zatrzymała się i spojrzała na Moe. Jedna rzecz jednak nie dawała jej spokoju. - Co ja źle mówię? - zapytała, marszcząc brwi zmartwiona. - Ona powiedziała mi: "I naucz się to wymawiać" - dodała powoli, starając się poprawnie zacytować jednooką, próbując nawet usilnie złagodzić swój akcent. - Ty wiesz o czym mowa? - spojrzała łagodnie na Davies, obawiając się, że przez jeden dzień zdążyła narobić już sobie przed wszystkimi wstydu.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie za bardzo rozumiała pochmurność wyrazu twarzy Pandory, jednak niezależnie od tego, jakich pobudek powinna się doszukiwać, brała pod uwagę przede wszystkim to, że jej wymiany zdań z Fire należały raczej do tych trudniejszych, wymagających, a niekiedy również bolesnych. Niezależnie od okazywanej w kontrze postawy. - Możesz mówić mi Moe. Jeżeli jeszcze nie masz przesytu nowymi imionami. - w reakcji na dostrzeżoną ulgę i cień poprawy nastroju zdecydowała się przedstawić, choć brała pod uwagę, że nie zostanie przez przyjezdną zapamiętana na dłużej niż spacer w kierunku sypialni Doux. Teoretycznie brała udział w wielu wydarzeniach dziejących się wokół Czeszki w pierwszy dzień szkoły, niekiedy grając w nich całkiem istotne role, jednak ilość wrażeń po przemijającej właśnie dobie mogła się okazać zdecydowanie zbyt przytłaczająca, aby jeszcze zapamiętywać imiona. Podczas prezentacji, wyciągnęła dłoń w stronę Pandory, czyniąc całość z pozoru jeszcze bardziej sztywną, oficjalną i zobowiązującą. Szybko jednak odmieniła atmosferę, opuszczając swoją rękę, ewentualne wyciągnięte ramię przyjezdnej delikatnie odsuwając na bok, po czym przysunęła się do dziewczyny i objęła ją ciepło. I ostrożnie, jakby w obawie, że krucha i sfatygowana wydarzeniami 'nowa' rozsypie jej się w ramionach. Czy czuła, że tego właśnie było jej trzeba? Oparcia, docenienia, czułości? Trudno orzec. Nie trwało to długo, zanim odsunęła się i zupełnie beznamiętnie odpowiedziała na pytanie Pandory. - Chodziło jej chyba o Twój sposób zwracania się do kapitana Kruków. Sądziłam, że po prostu dałaś mu taką ksywkę. Cokolwiek jest prawdą, ma na imię Elijah. - wyjaśniła, w niewielkim stopniu kładąc akcenty na kolejne fonetyczne zagwozdki imienia panicza Swansea, nie chcąc jednak przy tym obrazić rozmówczyni, a już na pewno nie bardziej, niż czyniła to Fire. Nie była pewna co do umiejętności wymawiania niektórych słów przez Doux, ale akurat 'Ejże' brzmiało jak upraszczające sprawę zdrobnienie. I trochę, jak jakieś gwarowo-slangowe określenie pochodzące z jej rodzimego języka.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Dopiero gdy Gryfonka jej się przedstawiła, dotarło do niej, że nie zrobiła tego wcześniej. Wszystkie imiona podane jej na Wielkiej uczcie czy podczas dzisiejszego dnia, zlały jej się w jedno. Zapamiętała też jedynie nieliczne twarze, nie będąc pewna czy spamięta nawet obecnych dziś na treningu Krukonów. - Ja mam na imię Pandora - przedstawiła się, nie wymieniając drugiego imienia i nazwiska, tak jak zrobiła to Moe. Wyciągnęła dłoń przed siebie, gdy nagle poczuła, że ręka Davies przesunęła się gdzieś w okolicach jej łokcia. Gdy tylko poczuła przyjemne ciepło, towarzyszące przyjaznemu przytulania drugiego człowieka, łzy wzruszenia stanęły jej w oczach i sama zdziwiła się swoją reakcją. Brakowało jej tego, ale nie sądziła, że aż tak. Wiedziała, że jest osobą potrzebującą bliskości, ale nie była świadoma, że tak dotkliwie odczuje brak przyjaciół, do których codziennych uścisków była przyzwyczajona. Potrzebowała tego po tym dniu pełnym wrażeń i była teraz naprawdę wdzięczna Morgan za to, że ta zdecydowała się na taki drobny gest. Wcześniej najbliżej tego był własnie Elijah, jednak z nim było... po prostu inaczej. Tym razem nie czuła żadnego skrępowania. Pandora uścisnęła ją delikatnie i odsunęła się, lekko uśmiechając do dziewczyny. Zapewne obie nie chciały, aby trwało to zbyt długo, by nie stworzyć niezręcznej atmosfery. W końcu był to uścisk na powitanie, a nie wpadniecie sobie w ramiona czy próba nabrania kogokolwiek, jak to miało miejsce w kuchni. Poczuła, że policzki czerwienią jej się ze wstydu. Cały dzień paradowała, wołając kapitana jakąś dziwną, przykurczoną wersją jego imienia? Może wszyscy uważali to za jakiś żart lub krępowali zwrócić jej uwagę? Gdy o tym teraz myślała, to faktycznie jeszcze wczoraj zwracała się do niego inaczej, ale wciąż nie brzmiało to tak, jak w ustach Gryfonki. - To nie kobiece imię? - spytała cicho, pochylając się nieznacznie w stronę Moe, jakby bojąc się, że głośniejsze wyrażenie swojej wątpliwości mogłoby urazić Elijaha. - U nas w czeski jak się imię kończy na A, to jest pewne, że to kobieta. - zamyśliła się w poszukiwaniu znanego jej imienia męskiego, które kończyłoby się w ten sam sposób.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zachichotała w reakcji na pytanie Pandory. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Zresztą w angielskim taka zasada nie istniała. Ani na przykład kolejna, która sugerowałaby, że żeńskie imiona powinny się kończyć na samogłoskę. A najlepiej to właśnie na 'a'. - To by pasowało to jego zniewieściałości. - teoretycznie była to drwiąca uwaga, jednak w jej głosie dało się słyszeć sympatię do Krukona. W rzeczywistości miała o nim nieco inne zdanie i, pomimo krótkiej znajomości, ceniła łączące ich wspomnienia. A nadchodzące wielkimi krokami korepetycje zapowiadały kolejne wspólne chwile. Oby nie tak pełne gorzkich i bolesnych doznań, jak te z pustyni. - Tutaj to mylny trop. Zresztą nie tylko w Anglii. Na przykład norweski Ola to facet. Bliżej Twoich stron jest, powiedzmy, Sasha, imię nadawane dzieciakom obu płci. A my mamy Elijah. I paru innych odmieńców. - postanowiła przybrać pouczająco-dydaktyczną postawę, choć nieszczególnie miała no to siłę, a i trochę miała wrażenie, że nie wypadało, zatem nie ciągnęła swojej myśli zbyt rozlegle. - Twoja wymowa najwyraźniej mu nie przeszkadza. A we mnie masz przykład, że można to też odebrać jako zmyślne zdrobnienie. Wszystko zależy od odbioru. A Fire się nie przejmuj. - zapewniła Doux o tym, że nie każdy patrzył na nią, jak na półgłówka bez szkoły. Posługiwanie się angielskim, nawet łamanym, wraz z dużą chęcią do interakcji, zdecydowana większość społeczności Hogwartu odbierała jako bardzo pozytywną postawę. Tylko co miała powiedzieć w związku z jej zmarwieniami odnośnie Dear? No, jak to co. - Ja Cię obronię. - uśmiechnęła się szeroko, aby następnie skinąć głową w stronę zamku, jasno sugerując, że już najwyższa pora udać się na zasłużony odpoczynek. Wtedy też obie dziewczyny skierowały swoje kroki ku szkolnym murom.
Dość długo zwlekała z pierwszym treningiem w tym roku. Wcześniej nie miała do tego głowy, zresztą nie spodziewała się tłumów tuż po wakacjach. Wiedziała, jak to było z frekwencją u ślizgonów. Zmotywowanie ich do pojawienia się na miejscu często graniczyło z cudem. Nie potrafiła zapomnieć o swoim pierwszym treningu, na który nie przyszedł absolutnie nikt. Od tego czasu podchodziła do tego bardziej przyziemnie i wiedziała, że musi wybierać jak najbardziej komfortowe daty. W dodatku suszyła wszystkim głowę, powtarzając tysiąc razy na którą mają przyjść i że obecność jest obowiązkowa. Miała nadzieje, że potraktują to poważnie. W zeszłym roku byli tak blisko zdobycia pucharu, że w tym roku zamierzała zrobić wszystko, żeby wykreślić to nieszczęsne prawie. Skoro byli tak blisko, było ich na to stać, a tego, prawdę mówiąc, jeszcze rok temu się nie spodziewała. Nie zamierzała odpuszczać tylko przez swój mało komfortowy stan. To była niewielka przeszkoda, którą przecież bez problemu mogła przeskoczyć. Nie wiedziała, co powiedzą na to inni, ale nie zamierzała nawet zadawać pytań w tej kwestii. O umówionej godzinie czekała spokojnie na małym boisku, ze szkolnym sprzętem przygotowanym na miejscu. Miała nadzieje, że chociaż część zdobędzie się na punktualność.
Zbieramy się do 13.10 do północy!
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie spodziewał się, ze pojawi się pierwszy, zaraz po pani kapitan. Podszedł do niej, machnąwszy jej ręką na powitanie i rozejrzał się za pozostałymi. Boisko było jednak puste. Dlatego mógł swobodnie kucnąć przed wyposażeniem Ślizgonów, wybierając sobie dowolną miotłę. Zerknął jednak kontrolnie na Heaven, zagadując. — Coś się nikt nie śpieszy na trening, angie. Nawiązał do imienia Heaven, mało zresztą subtelnie i mało kreatywnie, bo pewnie wiele osób przed nim próbowało tego samego. Bardziej jednak chodziło mu o zwrócenie uwagi, że dziwnym było, że to on pojawił się pierwszy, skoro nawet nie ukrywał, że do drużyny zgłosił się z braku lepszych zajęć, nie w duchu walki o domowy Puchar Quidditcha. Nie wydawał się ani zaangażowany, ani szczególnie chętny do intensywnej pracy. W każdej chwili mógł opuścić boisko, bo i przecież nikt go tu na siłę nie mógł utrzymać. Taksując jednak wzrokiem ich panią kapitan, musiał przyznać, że szkoda byłoby odpuścić sobie ten widok, dlatego dodał z mieszanką powagi i lekkiego przekąsu. — Jak nikt nie przyjdzie, może skoczymy na kremowe piwo, skoro już dla Ciebie zwlekłem się z kanapy.
- Nie tak szybko, typie - rzuciłam w stronę @Gunnar Ragnarsson wchodząc na boisko. W dłoni dzierżyłam Nimbusa i byłam ostro zmotywowana. W gruncie rzeczy po trzech przegranych o włos sezonach byłam cholernie wściekła - w końcu przez te trzy lata ani razu nie zagrałam słabego meczu, często ratowałam nawet trudne sytuacje, otrzymałam nawet propozycję kontraktu w profesjonalnej drużynie. Choć nie wiązałam mojej przyszłości ze sportem, bo kariera muzyczna pochłonęła mnie bez reszty, to nic nie wywoływało we mnie takich emocji jak ten sport - na boisku traciłam moją naturalną delikatność, byłam ostra, momentami wręcz agresywna. To był mój ostatni rok w Hogwarcie, dlatego bardzo zależało mi na Pucharze - byłam w tym tak zawzięta, że zapewne wolałabym wybrać trening nawet w obliczu reaktywacji zespołu The Ministress i nagrania z nimi duetu. - Hej Heav, jak zdrówko? - zapytałam uśmiechając się lekko, choć w gruncie rzeczy w głowie miałam tylko i wyłącznie skupienie się na naszej strategii na ten sezon.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Pewnym zaskoczeniem mógłby być fakt, że Fitzgerald nie pojawił się na małym boisku jeszcze przed panią kapitan albo tuż po niej, bacząc na to jak poważnie podchodzi do kwestii quidditcha i wszystkiego co z nim związane. W tym, rzecz oczywista, treningów. Pierwszego tegorocznego wyczekiwał z nieokazywaną niecierpliwością od samego rozpoczęcia roku, bo jeśli nie chcieli zaliczyć powtórki z zeszłego w postaci Pucharu Quidditcha sprzątniętego im dosłownie sprzed nosa, to powinni wziąć się jak najprędzej do roboty; przynajmniej on był takiego zdania. Z tego względu cała ta zwłoka w organizacji treningu była mu bardzo nie w smak. I w sumie nie tylko ona. Nie dało się bowiem ukryć, że z Heaven nie pozostawał w najlepszych stosunkach od samego początku, gdy dziewczyna stanęła na czele drużyny. Nadal trudno było mu się do końca pogodzić z tym, że rola kapitana przypadła właśnie jej, choć w drużynie były osoby przebijające ją umiejętnościami oraz doświadczeniem w grze (w tym, nieskromnie mówiąc, on sam), a teraz jeszcze do tego wszystkiego dochodził jej stan. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru z tego – czy w sumie jakiegokolwiek – powodu odpuszczać, bo jednak trening rzecz święta, ale wrodzona przekora sprawiała, że pohamował swoją nadgorliwość i nie przybiegł na miejsce, skoro świt czy coś. — Powalająca frekwencja — rzucił z pewną dozą ironii i nieznacznie uniesionym kącikiem ust, poprzedziwszy to cichym gwizdnięciem, zbliżając się do zgromadzonych na boisku Ślizgonów; zerknął przy tym nieco wymownie w stronę @Heaven O. O. Dear, jakoby miało to być jej ‘zasługą’, bo jeśli innym tak samo mocno truła cztery litery informacją odnośnie godziny, o której ma się odbyć ten obowiązkowy trening, to chyba coś poszło nie tak, skoro pojawił się na miejscu jako trzeci – czwarty, jeśli liczyć samą kapitan – a przecież wcale nie wybył z zamczyska z jakimś dużym zapasem czasu, żeby tu dotrzeć. Jedynie tyle, żeby mieć pewność, że się na pewno nie spóźni, bo – wbrew pozorom – nie lubił tego robić, nieważne o co chodziło. Spodziewał się, że do tej pory więcej osób już się zjawi, ale cóż. Zasalutował jeszcze w kierunku pozostałych na powitanie, po czym podszedł do zgromadzonego sprzętu, żeby wybrać sobie miotłę, a następnie stanął gdzieś obok by poczekać na faktyczne rozpoczęcie.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Zdaniem Gallaghera to kto przyszedł jako pierwszy, a kto jako drugi, nie miało żadnego znaczenia, dopóki nie można było mówić o spóźnieniu. Sam zwlekł się z dormitorium najprawdopodobniej nieco później niż reszta Ślizgonów zebrana na boisku, ale wyliczył czas na przygotowanie odpowiednio i zjawił się na miejscu, nim rozpoczął się rzeczywisty trening. Traktował swoje obowiązki poważnie i nie ukrywał, że w duchu liczył na to, że Slytherin zdobędzie w tym roku Puchar Quidditcha. W czerwcu niewiele brakowało, a jednak na ostatniej prostej przegrali statuetkę z Gryffindorem. Uważał, że w tym przypadku zadecydowało przede wszystkim szczęście Lwów, a nie umiejętności. Wiedział przecież, że Węże mogły pochwalić się naprawdę dobrymi zawodnikami; potrzebowali więc jedynie regularnych ćwiczeń i koncentracji. - Dzień dobry, pani kapitan! – Ukłonił się z rozradowaną miną przed Heaven. – Siema. – Dodał też, by przywitać się z pozostałymi graczami, przekładając przy tym zabranego wcześniej z szatni Nimbusa do drugiej ręki. Nie mógł się doczekać, aż wreszcie wzbiją się w powietrze, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że najpierw muszą uważnie wysłuchać przemówienia panny Dear. Mimo błogosławionego stanu, dziewczyna miała przecież poukładane w głowie i nie wątpił, że opracowała już dobrą strategię na ten, a nawet i kolejne, ich treningi. - Jakie plany na dzisiaj? – Zapytał wreszcie, żeby nieco przyśpieszyć przebieg wydarzeń. Chciał wreszcie poczuć wiatr w włosach i uderzyć któregoś z tłuczków… choć z drugiej strony, nie miał nawet pewności czy faktycznie będzie dzisiaj grał na swojej typowej pozycji pałkarza, bo być może pani kapitan przygotowała dla nich coś zupełnie innego. Zadanie na zręczność? Zwrotność? Prędkość? A może przećwiczą sobie kilka mało widocznych fauli, które niekiedy także mogły być asem w rękawie?
Irytujące. Nie mogła czytać książki w spokoju, bo przed oczyma pojawiała się jej sama @Heaven O. O. Dear ze swoim brzuchem, który obrywał tą wściekłą piłką, a w głowie dźwięczały słowa @Matthew C. Gallagher, który sugerował, że będzie w stanie nauczyć ją latać na miotle. Jęknęła cicho, zamykając oczy i kładąc sobie książkę na twarz, głupio walcząc z przeświadczeniem, że powinna obydwie te osoby sprawdzić. Zwłaszcza pilnować drugiej — bo kto był lepszy z transmutacji, niż ona i mógłby szybko zamienić kafla czy to drugie ustrojstwo w poduszkę? Gwałtownie podniosła się, odkładając książkę na bok i zerkając na tkwiący na nadgarstku zegarek, a następnie wróciła pamięcią do ogłoszenia o treningu, który miał się odbyć na małym boisku. Zwlokła się z łóżka, związała włosy w wysoką kitkę i zgarnęła na ramiona bluzę, dając już sobie spokój z ubieraniem mundurka. Droga minęła jej szybko. Z rękoma w kieszeniach — mając książkę pod pachą, nucąc pod nosem, minęła kilku uczniów, skręcając w stronę terenów przeznaczonych dla sportu. Grupkę ślizgonów dostrzegła z daleka, raz jeszcze kontemplując nad sensem tego pomysłu. Wiedziała też, że nie ominie jej podejrzliwe spojrzenie nieprzewidywalnej Pani kapitan, dlatego musiała od razu mieć gotową, dobrą wymówkę. Uśmiechnęła się, podchodząc do nich. - Cześć wam. Zanim mnie wygonisz Heaven.. -przywitała się, obdarzając graczy krótkim spojrzeniem i przelotnym uśmiechem, aby ostatecznie posłać cieplejszy uśmiech kuzynce. Prawdę mówiąc, podczas zaklęć hamowała entuzjazm na myśl o dziecku — teraz jednak aż jej oczy błyszczały. - Przyszłam zobaczyć, w jakiej jesteście formie, mam też mieć na Ciebie obok. Fairwryn był ciekawy, czy w tym roku mamy szansę walczyć o puchar i jak ich poprowadzisz. Także nie przeszkadzajcie sobie mną wężyki. Wytłumaczyła z delikatnym wzruszeniem ramion, wyjmując książkę. Cofnęła się pół kroku, odwracając twarz w stronę @Vivien O. I. Dear, którą zlustrowała wzrokiem. Dobrze było ją widzieć, strasznie stęskniła się za utalentowaną artystką. Ostatnio nie miały zbyt wiele kontaktu. Niemniej jednak, Nessa znalazła idealne miejsce na trawie i usiadła wygodnie, otwierając książkę, szukając miejsca, gdzie skończyła. Przynajmniej sumienie i poczucie odpowiedzialności przestało wbijać jej szpilki. No i mogła się upewnić, że Matt jej nie zabije w razie prób wymuszenia na niej jakiegokolwiek kontaktu z miotłą w zamian z naukę transmutacji.
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Nie potrafiła jej odmawiać. Po prostu, najzwyczajniej na świecie, nie mogła jej powiedzieć "Nie". Niby proste słowo, rzucone gdzieś w locie - wystarczy wstać, ominąć ją, wcale nie poczuć zapachu jej włosów i nie zmięknąć, nie dać się w to wrobić. No właśnie, gdyby to takie proste było. Chociaż nie dbała o nią tak jak kiedyś, a jej myśli nie płynęły w jej stronę tak często, to Rowan nadal czuła pewnego rodzaju słabość do @Heaven O. O. Dear. Słabość ta oczywiście była połączona z delikatną pogardą, złością, obojętnością, jak i chwilowo powracającym wybuchem wszelakich emocji, które czuje się do drugiej osoby, z którą się kiedyś było, a teraz, no cóż - nie jest. Na przykład tej czułości, kiedy chwytałam jej twarz w dłonie, by... Dosyć. Dear zdecydowanie była tego świadoma i wykorzystywała ten emocjonalny szantaż, żeby mnie zmusić do przyjścia na ten cholerny trening. Ro kiedyś może i dobrze latała, ale od wypadku raczej unikała Quidditcha. Ostatnie wspomnienie? Tłuczek lecący wprost w jej stronę i uderzenie, które z impetem dosłownie wyrzuciło ją w powietrze. Próbowała łapać równowagę, a później spadała razem z kroplami deszczu. Nadal nie ma wspomnień z następnych kilku tygodni po wypadku, chociaż uzdrowiciele w Św. Mungu mówili, że większość tego czasu była jednak świadoma, kontaktowała. Czas ten umknął jednak jej pamięci, niczym mgiełka pary z ust w chłodny poranek. Dlatego z dosyć dużą dozą niechęci wstała dziś rano, zebrała się w sobie i po ubraniu w sportową szatę wyszła z zamku, wprost w mokrą, typowo angielską pogodę. Jako, że jej prywatna miotła nie przeżyła uderzenia z trybunami, była zmuszona wypożyczyć jedną z ślizgońskiego asortymentu. Tą samą, na której rozgrywała towarzyski mecz jako ścigająca. Nie poszło jej wtedy tragicznie, jeśli liczy się to, że nikt nie został trwale uszkodzony. Widziała, że już parę osób się zebrało, kilka znajomych twarzy, parę zupełnie nieistotnych dla niej osób. Westchnęła głośno, bo szczerze nie przepadała za towarzystwem. Jej wzrok był jednak utkwiony w plecach brunetki, można by nawet nazwać ją całkiem atrakcyjną, gdyby zignorować wielki brzuch. Rowan jednak nie chciała teraz o nim myśleć, o tej małej istocie, żyjątku, które rozwija się w środku. Fuknęła jednak na myśl o tym, że Heaven w takim stanie wciąż chce prowadzić drużynę - akurat, wtedy kiedy Ro ją mijała, na tyle głośno, że Heav musiała to usłyszeć. Nie przywitała się. Sam fakt, że się tu pojawiła, powinien być wystarczającym aktem, niczym wywieszenie białej flagi pomiędzy nimi dwiema. Ślizgonka wsunęła się w szczelinę pomiędzy @Gunnar Ragnarsson a @William S. Fitzgerald, omiatając ich obojętnym spojrzeniem. Przynajmniej z obu stron była chroniona od mroźnego wiatru. - Panowie - dygnęła, rzucając krótkie powitanie, po czym mocniej zacisnęła drobną dłoń na trzonku od miotły, niecierpliwie czekając na początek treningu. Im szybciej się zacznie, tym szybciej się skończy. Coś jednak w niej rosło, jakieś pragnienie, które cichutko podpowiadało jej, że tak naprawdę za tym tęskniła. Za tymi emocjami, za wiatrem pod szatą, za ciszą, która panowała w powietrzu.
To nie była łatwa grupa. Heaven była niemal pewna, że inni kapitanowie nie mają nawet w połowie tak przegrane, jak ona. Co prawda ślizgoni byli ambitni i zależało im na zwycięstwie. Na ogół jednak byli leniwi i lekceważąco traktowali wszystko, łącznie z treningami. Męczenie ich, żeby w ogóle mogli się zjawić, było naprawdę wykańczające. Dziewczyna jednak nie odpuszczała i obiecała sobie, że w tym roku wygrają ten puchar, choćby miała każdego ciągnąć na trening za uszy. Spojrzała więc na Gunnara, kręcąc głową. - Nie martw się, przyjdą. A jak już to chyba na sok dyniowy - zauważyła rozbawiona, wskazując znacząco na swój brzuch. Jak na zawołanie pojawiła się Vivien, na której obecność bardzo liczyła. Odetchnęła więc z ulgą, ciesząc się, że dziewczyna znalazła czas, żeby się pojawić. Dwie osoby to zawsze było więcej, niż zero, prawda? Czyli dużo, dużo lepiej niż na zeszłorocznym pierwszym treningu. Zaraz pojawił się jeszcze William, z którego obecności średnio się cieszyła. A powinna. Grał nieźle, w dodatku był dość zacięty - przydatny na boisku. Dlatego jemu również suszyła głowę o pojawienie się na miejscu. Z drugiej strony, nie ufała mu ani trochę. Nie, żeby rozdawała ludziom zaufanie na prawo i lewo, ale wiedziała, że ten szczególny ślizgon pogardza nią na stanowisku kapitana i chętnie zająłby jej miejsce, najlepiej przy okazji wywalając ją całkowicie z drużyny. Zawsze musiał wbić jakąś szpilkę. - Wiesz, co jest niesamowite? Tak mało ludzi, a jednak wciąż o jednego za dużo - odparła na jego przytyk, dotyczący frekwencji. Dobrze, że nie pojawił się tutaj jako pierwszy. - Hej, Matt. Zaraz zobaczysz, najpierw rozgrzewka, tylko niech się wszyscy zbiorą - rzuciła i chwilę później dołączyła Nessa, na co ślizgonka lekko uniosła brew w górę. To było dość zaskakujące. Jeżeli jednak rudowosłowa myślała, że Heaven pozwoli jej siedzieć i przyglądać się na jej treningu, była w dużym błędzie. Skoro już przyszła, musiała ćwiczyć. Kto wie, może przyda im się jako rezerwowa? - Nie, nie, nie. Żadnych wizytacji na moim treningu. Skoro przyszłaś, będziesz ćwiczyć - rzuciła jej jedną ze szkolnych mioteł. - Kto wie, kiedy rezerwowy będzie potrzebny. Dam ci kogoś, kto cię będzie asekurować, żebyś nam się tu nie zabiła... o, Willy. Zawsze pełen uwag do przebiegu treningu, sprawdzimy twoje umiejętności instruktorskie, co ty na to? Będziesz dzisiaj asekurował Nesse, jak spadnie z miotły, zginiesz - uprzedziła spokojnie. Nie spodziewała się dużo większej frekwencji, ale kogoś jeszcze jej brakowało. Uśmiechnęła się, kiedy w oddali dostrzegła zbliżającą się postać, @Rowan Kállai. Nie darowałaby jej tego treningu, to było pewne. Na szczęście miała dar przekonywania, a przynajmniej dar do przekonywania konkretnie jej. Chociaż ta nie zdecydowała się nawet przywitać, to dała o sobie wyraźnie znać głośnym prychnięciem. Dear mogła się tylko domyślać, z czego ono wynika. Przewróciła jedynie oczami i spojrzała na nią, kiedy umiejscowiła się między dwójką facetów. - To chyba wszyscy, z tych co mieli przyjść. Cieszę się, że dotarliście. W zeszłym roku, byliśmy bardzo blisko zdobycia pucharu. Chyba wszyscy są trochę zawiedzeni, ale teraz możemy spojrzeć na to trochę pozytywniej. Skoro byliśmy tak blisko, to jesteśmy dość dobrzy, żeby to powtórzyć, tylko z lepszym skutkiem. Dlatego liczę, na wasze zaangażowanie i uczestniczenie w treningach. Ja chwilowo jestem w trochę gorszej formie, ale nie jest najgorzej. Na meczu towarzyskim dałam radę grać, na następnym zobaczymy. Na szczęście nic nie stoi na przeszkodzie do prowadzenia treningów, więc jak ktoś ma jakieś zastrzeżenia - spojrzała znacząco na Williama, a potem jeszcze zatrzymała wzrok chwilę dłużej na Rowan - niepotrzebnie. Dobra, zacznijmy od rozgrzewki. Po prostu trochę polatamy, ale według układu, który będzie pojawiał się na tej tablicy - wskazała na tablice, którą przytargała tu wcześniej. - Każdy będzie miał inny rysunek. Musicie powtarzać układ, dosłownie ten, który tu się pojawi, bez pomyłek, będę obserwować. Robicie to najszybciej, jak tylko jesteście w stanie. Ty Nessa... postaraj się po prostu go zrobić, ostrożnie i swoim tempem. Fitzgerald będzie cały czas leciał za tobą. Wszystko jasne?
Wszyscy rzucamy klasyczną kostką i jedna literką. Kostka oznacza wydarzenie, literka prędkość. A=1, B=2, (...), J=10. Każde 10 punktów kuferkowych z gier miotlarskich daje wam +1 do prędkości. Można też stracić lub zyskać punkt w kostce na wydarzenie.
Wydarzenia:
1. Kompletnie mylisz układ i Heaven karze robić ci wszystko od nowa. Tracisz aż dwa punkty w prędkości. 2. Trochę wydłużyłeś narysowany układ. Heaven ci go uznaje, ale przez swoje kombinację zajęło ci to trochę więcej czasu. Odejmij 1 punkt od prędkości. 3. Idzie ci nieźle, powtarzasz wszystko jak należy. Na koniec jednak uderzasz ramieniem o pętle. Ból będzie doskwierał ci do końca treningu. 4. Wracając, potrącasz osobę, która ma lecieć zaraz po tobie. Wybijasz ją z równowagi i traci ona 1 punkt prędkości. (Możesz wybrać konkretną osobę) 5. Dostałeś najłatwiejszy układ z możliwych. Dostajesz dodatkowy punkt do prędkości, uporałeś się z nim dużo szybciej, niż udałoby ci się to z jakimkolwiek innym. 6. Dostałeś tak skomplikowany układ, że niezależnie od tego ile czasu ci on zajmie, Heaven na pewno doceni, że udało ci się to w ogóle powtórzyć.
Nessy i Willa te kostki nie dotyczą! Dla nich instrukcję są na dole.
Rzuca Nessa:
1-2. Niedługo po tym, jak wzniosłaś się powietrze i chciałaś zrobić pierwsze okrążenie, zachwiałaś się na miotle. Uderzyłaś trzonkiem w pętle i całkowicie straciłaś nad nią panowanie. Ześlizgnęłaś się i zaczęłaś spadać. Will, rzuć kostką. Parzysta: Udaje ci się złapać dziewczynę. To dość imponujący widok, kiedy bez większego problemu przechwytujesz ją w powietrzu. Nieparzysta: Prawie ją miałeś, zabrakło centrymetra. Na szczęście Heaven szybko zatrzymała Nesse zaklęciem i bezpiecznie sprowadziła ją na ziemie, ale ty, cóż, nie popisałeś się. 3-4. Idzie ci kiepsko. Kilka razy dość gwałtownie hamujesz, bo nie jesteś w stanie wykręcić jak należy. Will, rzuć kostką. Parzysta: Przy każdym mocniejszym hamowaniu, dziewczyna trąca cię miotłą i na chwilę wyprowadza z równowagi, udaje ci się jednak nad tym zapanować. Nieparzysta: Jedno hamowanie było zbyt mocne i niespodziewane, oberwałeś miotłą w twarz i straciłeś rezon. Uderzyłeś czołem w pętle. Po tym na pewno zostanie siniak. 5-6. Radzisz sobie naprawdę dobrze. Pokonujesz odległość powoli, ale bez większych problemów. Nie licząc kilku drobnych zachwiań, ładnie omijasz pętle. Will, Heaven uznała, że nie miałeś w tym zadaniu nic ciekawego do robienia, więc masz wykonać trening tak jak wszyscy inni. Rzuć literką i kostką na wydarzenie rozpisane wyżej.
Jej plan był doskonały. Nie sądziła, że ktokolwiek zwątpi w słowa odpowiedzialnej i rozsądnej prefekt, która niezbyt przyjaźniła się z miotłą. Przesunęła spojrzeniem po twarzy zawodników, którzy zapewne wciąż czuli gorycz porażki oraz nieprzyjemne uczucie niedosytu po zeszłorocznym finale, kiedy to puchar mieli na wyciągnięcie ręki. Podobnie było zresztą z tytułem najlepszego z domów, który został im sprzątnięty sprzed nosa. Lance wciąż miała wyrzuty sumienia, że nie mogła zostać w zamku do ostatniego dnia i pomóc swoim wężom, zdobywając kilka punktów ekstra. Dlatego tak uparła się, że w tym roku przejdzie samą siebie, przybliżając puchar do ich rąk. Prawda była — jak już przez myśl Heaven przeszło, że mieszkańcy Slytherinu byli po prostu leniwi i mało ambitny. Sam Salazar pewnie przewracał się w grobie. Powróciła myślami do rzeczywistości, ciesząc się już na myśl o powrocie do lektury i jednoczesnym pilnowaniu Dear'ówny, gdy głos Pani kapitan sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Przekręciła głowę na bok zszokowana, zastanawiając się, której części z jej wypowiedzi nie zrozumiała. Czy ciąża dawała jej prawo do żądania od niej czynnego udziału w treningu? Nessa przełknęła ślinę, siląc się na uśmiech. Nie mogła jej denerwować, bo zaszkodziłoby to dzidzi. - Heaven skarbie, to naprawdę bardzo zły pomysł. Fairwryn poprosił, żebym tylko chwilę poobserwowała — zwłaszcza Twoje nowe nabytki... -uniosła dłonie przed siebie jakby w geście obronnym, tworząc mur. Do ciężarnej zdawało się jednak nic nie docierać, bo już sfatygowała biednego Williama. Lanceleyówna nie miała pojęcia, jak ów chłopak grał i wcale nie czuła się dobrze czy bezpiecznie pod jego okiem. Lęk wysokości, o którym nikt poza pewnym gryfonem z przeszłości i synem opiekuna ich domu nie wiedział — skutecznie trzymał jej nogi przy ziemi. Cofnęła się pół kroku, blednąc nieco. Nie złapała nawet miotły, którą rzuciła w jej stronę, przez co kij uderzył o ziemie. - Nie sądzę, żeby grożenie mu śmiercią za brak kontroli nad tak beznadziejnym przypadkiem, jak ja, był dobrym pomysłem. Teraz będzie czuł presję, na pewno to skończy się tragicznie.. Popatrzę i sobie.. Dobrze, dobrze. Będę ćwiczyć. Nie denerwuj się już. Zakończyła z jęknięciem niezadowolenia, widząc minę Heaven. Na Merlina, była za dobra. I po jasną cholerę ona tu przyszła? Przetarła dłonią oczy, schylając się po miotłę. Zacisnęła na niej dłoń w milczeniu, jakby z odrobiną odrazy, która maskować miała narastający lęk i niepewność. Posłała Matthiew krótkie, wymowne spojrzenie. Czyżby musiał prosić kogoś innego do pomocy z transmutacją, bo ona tu umrze? Największą wadą dobrze urodzonych, czystokrwistych panien była jednak duma. Nie mogła odpuścić ani pokazać, że się boi. To nie było w jej stylu, a do tego zniszczyłoby jej reputację. Stanęła obok pozostałych w milczeniu, starając się skoncentrować na tym, co mówiła kuzynka, a także na swoim dzisiejszym opiekunie. Odwróciła się w stronę Williama, krzyżując ręce pod biustem, a miotłę opierając na ramieniu. Bezczelnie zmierzyła go wzrokiem, starają się jednak uśmiechnąć i dodać mu otuchy, po groźbie ich prywatnej ciężarówki. Musiała zadrzeć nieco głowę, aby na niego spojrzeć. Jak zwykle zresztą. Dlaczego ślizgoni musieli być tacy wysocy i dobrze zbudowani, podczas gdy ona była prawdziwym, mizernym karłem? To wcale nie ułatwiało latania na miotle! - William. Will. Jak wolisz? Nie mieliśmy jeszcze okazji współpracować. - zaczęła w końcu, kątem oka zerkając na pozostałych, którzy wzięli się już do pracy. Westchnęła znów, czując, jak przebiega jej dreszcz po ciele. Poprawiła kitkę, a także zapięła sportową, czarną bluzę, którą miała na sobie.- Miejmy to za sobą. Gotowy? Gdy tak było, wsiadła na ten przeklęty kij, wertując archiwa pamięci we własnej głowie, starając się przypomnieć sobie pierwszą lekcję latania. Niestety, zamiast tego przypomniała sobie składniki na amortencję i formułkę do zakazanej medusy. Gdy nogi odkleiły się (z westchnięciem prawdziwego żalu) od ziemi, zacisnęła mocno palce na drewnie i wzięła się do roboty. Szło nieźle, nie leciała jakoś wysoko i z pewnością była niczym ślimak na tle pozostałych. Niestety, pętla nie chciała się przesunąć, a Nessa bardzo nie chciała lecieć wyżej, więc wyszło tak, że miotła uderzyła w jej krawędź. Drobne, chude dziewczę straciło równowagę, a potem miotłę pod sobą i zaczęło spać, zaciskając oczy. Ugryzła się z całej siły w policzek, aby nie pisnąć, jednocześnie krzycząc w myślach. Heaven miała szczęście, że jest w ciąży i nie mogła się denerwować, bo Ness miała w tym momencie ochotę zrobić jej coś gorszego, niż zgolenie na łyso. Jednak wciąż ją kochała. Wizja Pani kapitan w formie eleganckiego fotela była jednak jakimś pocieszeniem, ukojeniem nerwów podczas szybkiego lotu w dół — bo tak, jak sądziła — groźba wobec Williama skutecznie go sparaliżowała.
Kostka:2
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie wdawał się w zbędne dyskusje, i to nie dlatego, że nie był towarzyskim typem czy wstał lewą nogą z łóżka – po prostu trening był w tym momencie dla niego ważniejszy, szczególnie że przez ostatnie kilka dni nie miał nawet czasu poćwiczyć lotu na miotle z uwagi na nawał innych, szkolnych obowiązków. Z uśmiechem skinął więc tylko głową na zapewnienia Heaven, oczekując od pani kapitan bardziej szczegółowych instrukcji. Nie spodziewał się jednak tego, że dziewczyna postanowi wrzucić na tak głęboką wodę pannę Lanceley. Spojrzał z pewnym niepokojem w jej kierunku, żałując że to nie on miał ją asekurować. Przez moment myślał nawet czy nie zaoponować, ale stwierdził, że nie będzie robił niepotrzebnego zamieszania. Will przecież też nie był pierwszy lepszy, jeśli chodziło o quiddicha, więc wierzył, że Nessa trafiła w dobre ręce. Tak czy inaczej postanowił nie zaprzątać sobie tym faktem głowy, a zamiast tego skoncentrował się na krótkim, acz wystarczającym w jego opinii przemówienia panny Dear. Myślał bardzo podobnie i miał nadzieję, że tego roku uda mu się sięgnąć po pierwsze miejsce na podium. Złapał więc mocniej koniuszek swojej miotły, przyglądając się swojemu układowi, który wreszcie wyświetlił się na przypisanej mu tablicy. Prawdę powiedziawszy, był nim trochę zawiedziony, bo spodziewał się czegoś o wiele bardziej skomplikowanego. Nie zwracał jednak uwagi na układy innych uczestników treningu, toteż pomyślał, że to jedynie taka rozgrzewka. Zapamiętując każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, wreszcie zasiadł na swojej miotle i pomknął na niej wyżej, starając się jak najlepiej odtworzyć wszystko to, co odczytał z przygotowanego przez Heaven rysunku. W końcu poczuł ten wiatr we włosach, a szczęśliwy z tego, że może swobodnie szybować w przestworzach, nie miał najmniejszych problemów z odwzorowaniem wyrysowanej dla niego trasy. Utrzymywał naprawdę dobre tempo i musiał przyznać, że był z siebie dumny, że po takiej przerwie od latania nie zapomniał o swoich umiejętnościach. Być może nawet ta chwila odpoczynku pozwoliła mu osiągnąć lepsze wyniki? Wszak nie można było również się przeforsowywać, a niestety zdarzało mu się czasami przesadzać z ćwiczeniami. Tym razem czuł się jednak jak ryba w wodzie, a kiedy tylko skończył swe zadanie, wylądował w pobliżu panny Dear, czekając na ewentualne uwagi.