Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Patrzyła na oddalające się osoby z grymasem na twarzy, została ich trójka, z Lysandrem czwórka, wspaniale. Może drużyna nie była dla niej największym priorytetem, ale naprawdę Gryffindor nie miał żadnych uczniów, którzy mogliby ruszyć swoje cztery litery na boisko chociażby na ten trening, w którym byli sami swoi i spróbować swoich sił. Bianca była zażenowana swoim domem jak jeszcze nigdy i zupełnie nie dziwiła się swojemu bratu, że był zdenerwowany w szczególności na kapitana od siedmiu boleści. Gdyby to od niej zależało już dawno Lys dostałby tę fuchę, ale tamten gryfon jak na złość nie chciał odpuścić. Mimo wewnętrznej złości uśmiechnęła się ciepło do Lysandra, nie chcąc żeby stracił nadzieję, że jeszcze coś uda się naprawić w związku z drużyną, bo chyba tylko go ktokolwiek mógł posłuchać i dołączyć do drużyny. - Liczy się jakość, a nie ilość. - rzuciła, zmuszając się do wesołego tonu. Chyba wszyscy odczuwali, że ta drużyna była w kompletnej rozsypce.Zerknęła na @Hero Ontario Thìdley, może ten nowy chłopak będzie chciał z nimi grać? Wyrzuciła z siebie myśl o tym jak bardzo czuła się zmęczona i bez dwóch zdań postanowiła wykonać zadanie Lysandra. Zazwyczaj łapała kafle niż ich unikała, jednak nie marudziła tylko zrobiła to czego chciał jej brat. W sumie udało jej się uniknąć sześciu kafli, co chyba nie było wcale takim złym wynikiem. Ona sama była raczej zadowolona. Nie wiedząc co ze sobą zrobić poczekała aż reszta skończy.
Pierwsze zadanie poszło Hero zaskakująco dobrze, ale nie mógł powiedzieć tego samego o wszystkich. Z odrobiną zdenerwowania obserwował pozostałych zawodników, szybko dostrzegając, że bądź co bądź wychodzi na największego laika w okolicy. Kiedy skład jeszcze bardziej się uszczuplił, Gryfon z trudem powstrzymał się od pełnego niedowierzania westchnięcia. Kim był, aby trenować u boku tych, którym na quidditchu faktycznie zależało? Zganił się w duchu za takie myślenie i grzecznie wysłuchał dalszych poleceń Lysandra, chociaż obrywanie tłuczkami kompletnie mu się nie podobało. Po prostu pokiwał lekko głową i zabrał się za wykonywanie zadania. Miał wrażenie, że wcale nie idzie mu tak tragicznie - koniec końców uniknął pięciu piłek. Zawisnął w powietrzu niewiele nad ziemią, całkiem z siebie dumny; zerknął na @Bianca Zakrzewski, która ominęła jednego tłuczka więcej od niego. - Grasz na obronie, nie? Z twoimi unikami chyba nie mamy się co martwić o przebieg meczy... - Zagadnął, mając nadzieję, że nikt nie będzie miał mu tego za złe. Bądź co bądź Hero nie był jeszcze aż tak wdrożony w życie szkoły, a jego własne zainteresowania sprawiały, że łatwo można było zapomnieć o innych aktywnościach zapewnianych przez Hogwart. Nie był zatem pewien jak dokładnie wyglądała drużyna Gryffindoru i, prawdę mówiąc, po zobaczeniu tego treningu trochę się zaczął martwić. I interesować. Może i nie było go dwa lata, ale zawsze z dumą nosił złoto i czerwień!
5
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Unikanie? Ale tak poważnie? Ona i tłuczki były najlepszymi ziomami. Jej fuchą było wręcz wychodzenie im na przeciw. Pałkarz, który unika tłuczków to dupa, nie pałkarz i Lys wiedział o tym jak nikt. Tego nie lubiła w treningach - tego całego ogólnego rozwoju. Merlinie, wolała nie grać wcale niż na jakiejś innej pozycji, które po prostu wydawały jej się nudne. Nadal nic jednak nie powiedziała i tylko się skrzywiła, a kiedy Lys poleciał już w górę, pozwoliła sobie na jęk niezadowolenia. Dała innym wykonać zadanie przed sobą, sama w tym czasie robiąc jakieś zwisy i inne takie dla zabicia czasu. Wcale nie planowała jakoś manifestować swojego znudzenia - wręcz przeciwnie, ale wychodziło jej to samo z siebie. - Zgarnąłeś sobie najlepszą fuchę! - krzyknęła do Lysandra pół żartem, pół serio, siadając na miotle normalnie, kiedy wysłał w nią pierwszego tłuczka. Przywilej kapitaństwa... a raczej organizatora treningu, bo przecież teoretycznie kapitanem nie był. W praktyce chyba żadnemu Gryfonowi nie przeszkadzałby ten układ. Bez problemu uniknęła wszystkich tłuczków i wylądowała obok pozostałych graczy, którym też nie poszło gorzej. - Aleś my w to dobrzy... - zagadnęła - Chyba, że to pałkarz jest do dupy - posłała szeroki, zaczepny uśmiech Lysandrowi. Teraz już tyko żartowała. Swoją drogą, może lepiej byłoby, żeby stworzyli jakąś drużynę bludgera, a nie qudditcha. W bludgera byliby niepokonani.
W gruncie rzeczy mimo marudzenia Ette, absencji większości drużyny i fatalnych warunków pogodowych byłem bardzo zadowolony z przebiegu drugiej części treningu. Obie dziewczyny uniknęły wszystkich moich tłuczków - co biorąc pod uwagę moją powszechnie znaną celność było bardzo trudne. @Hero Ontario Thìdley poradził sobie niemal równie dobrze unikając prawie wszystkich tłuczków. Mimo że wiedziałem, iż chłopak jest dosyć zajęty zarządzaniem swoją karierą to zaproponowałem mu, żeby przemyślał dołączenie do drużyny - trudno powiedzieć na ile jego dzisiejszy wynik był spowodowany szczęściem, a na ile talentem, nie zamierzałem jednak w to wnikać, gdyż biorąc pod uwagę tragiczną kondycję drużyny zależało mi na każdej osobie, która była w stanie utrzymać się na miotle, chciała się czegoś nauczyć i była gotowa do poświęcenia się drużynie. Wiedziałem, że resztę można osiągnąć z pomocą ciężkiej pracy. Pogratulowałem trójce zawodników i zakończyłem trening. Miałem nadzieję, że moje zaangażowanie zostanie docenione.
Byłoby kłamstwem stwierdzenie, że w ostatnim czasie przykładam się do nauki - ze względu na nagrania miałam na to mało czasu i mimo starań nie zawsze mi wychodziło. Inaczej było z quidditchem - mimo wszystko zależało mi na nim bardzo, gdyż poza muzyką i eliksirami był moją największą pasją, ale również czymś moim własnym, czymś co nie pasowało do grzecznej panienki Dear. Na boisku byłam jak jastrząb, a Lope uważał mnie za jeden z najważniejszych filarów swojej drużyny (co było dość zabawne biorąc pod uwagę, że rok temu bałam się wsiadać na miotłę), więc nie mogłam go zawieść. Mimo iż nie zawsze miałam czas i siłę by uczestniczyć w treningu to bardzo intensywnie uczestniczyłam w życiu drużyny, a każdy opuszczony trening odrabiałam podwójnie we władnym zakresie. Tam było również i tym razem - poprosiłam o pomoc jakiegoś młodszego ślizgona, któmu dawałam kiedyś korki z eliksirów. Chłopak był najwyraźniej mną bardzo mocno zauroczony, bo bez problemu (nie zważając na mróz i śnieg) przyjął moją propozycję decydując się udzielić mi pomocy. Po obiedzie i wszystkich zajęciach ubrani trochę zbyt cienko biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne, ruszyliśmy na trening. Po krótkiej, aczkolwiek bardzo intensywnej rozgrzewce zaczęliśmy od wyścigu połączonego ze slalomem. Mimo kilku naprawdę niebezpiecznych momentów spowodowanych trudnymi warunkami atmosferycznymi i coraz silniejszymi zaburzeniami magii, bez problemu pokonałam tor zostawiając chłopaka latającego na starej Zmiataczce daleko w tyle. Równie sprawnie poszły mi wszystkie ćwiczenia z kaflem - udało mi się przejąć każdą piłkę, a także złapać każde podanie młodszego chłopaka. Nieźle szło mi również to w czym byłam prawdziwą specjalistką czyli rzucanie do pętli, aczkolwiek muszę przyznać, że towarzyszący mi chłopak mimo nikłego doświadczenia miał talent i bronił naprawdę nieźle (o czym zamierzałam poinformować Lope zaraz po moim min treningi) - mimo wszystko z moimi zwodami nie miał zbyt wielkich szans. Zupełnie pominęliśmy trening ze zniczem - nie interesował on ani mnie, ani mojego partnera, zamiast tego ochoczo przeszliśmy do tłuczków. Okazało się, że chłopak jest jeszcze lepszym pałkarzem niż obrońcą - moim zadaniem bylo unikanie wystrzelonych przez niego tłuczków i ku mojemu zdziwieniu poszło mi naprawdę średnio. Trudno powiedzieć czy zaważyło moje rozkojarzenie czy może talent młodszego zawodnika, ale oberwałam kilka razy po nogach i rękach (za co chłopak bez sensu mnie przepraszał) nabijając sobie kilka dużych siniaków. Nie robiło to na mnie żadnego wrażenia, gdyż miałam świadomość, że w tej dyscyplinie sukces osiaga się tylko bólem, ciężką pracą i łzami, obawiałam się jedynie, że do tego aspektu za mało się przyłożyłam. Wiedziałam, że na najbliższych treningach muszę postawić na to nacisk - w końcu nawet najlepszy ścigający nie wbije bramki, jeśli dostanie tłuczkiem w kręgosłup i spadnie z miotły. Po skończonych ćwiczeniach gorąco podziękowałam młodszemu ślizgonowi za pomoc, po czym zrobiłam kilka ćwiczeń rozciągających i wróciłam do zamku, żeby nasmarować siniaki i wypolerować miotłę, która po ćwiczeniach w śniegu wyglądała jak półtora nieszczęścia.
Powoli ocieplająca się pogoda zwabiła mnie z powrotem na boisko - trudno ukryć, że przez pogodę i karierę muzyczną dość mocno zaniedbałam kontakt z miotłą, a niestety nie samym talentem żyje człowiek. Lope powtarzał wszystkim, że jestem najlepszą ścigającą w Hogwarcie i szczerze żałowal, ze wybrałam karierę muzyczną zamiast zawodowej gry w Quidditcha, dlatego przynajmniej w kwestii gry w drużynie nie mogłam go zawieźć, a co za tym idzie musiałam poświęcać więcej czasu na latanie niż tylko te kilka treningowych godzin. Tego popołudnia byłam zmęczona i zestresowana - nie miałam więc ochoty na klasyczną ganiankę za kaflem, ani tym bardziej na ubieranie się w dziesiątki ochroniaczy, z których korzystałam zazwyczaj. Zdecydowałam się więc dać sobie więcej swobody i przybyłam na boisko w codziennym stroju (nawet odrobinę zbyt ładnym jak na akrobacje miotlarskie) i wyposażona jedynie w mojego Nimbusa. Po bardzo krótkiej rozgrzewce odbiłam się od ziemi i zaczęłam pędzić w powietrzu wykonując przy tym sekwencje kolejnych akrobacji - od łagodnych slalomów, przez tradycyjne zwody tuż przy pętli, aż do bardziej spektakularnych akrobacji, które raczej nie nadawały się na szkolny mecz, ale wypatrzyłam je podczas oglądania meczy na żywo i marzyłam o tym, żeby je kiedyś przetestować. Latanie było dla mnie czymś zupełnie naturalnym - półtorej roku temu nie lubiłam wsiadać na miotłę, ale gdy tylko się do niej przekonałam okazało się, że idzie mi doskonale, tak jakbym urodziła się na niej. Nie spodziewałam się, że o tej godzinie, gdy większość uczniów i studentów siedziała w Wielkiej Sali jedząc obiad, ktoś oprócz mnie może spędzać czas na boisku...
Rozwaliłem swoją miotłę. Jak głupim i nieodpowiedzialnym posunięciem był ten wypadek, to tylko ja wiem najlepiej. Brak dobrej miotły, to treningi w gorszych warunkach- z pewnością mniej wymagających. Ostatnio budżet rodziny nie prezentował się zbyt imponująco, ba! Ażeby tylko. Mogę śmiało stwierdzić, że nie prezentował się wcale, ale na szczęście sałata nie ukrywała tego faktu przede mną w przeciwieństwie do rodziców. Tamci uważali, że jawne kłamstwo jest lepsze od stuprocentowej prawdy, więc serwowali mi swoje łgarstwa w każdym liście. Szanowna babka która raczyła stać się "mecenasem mojego talentu" a przynajmniej tak podpisywała swoją korespondencję, owszem dysponowała należytymi środkami by moje życie wróciło do normalności, ale najpierw musiałbym jej odpisać. I poniekąd przyznać, że potrzebuję jej pomocy. O ile jej pomoc i proszenie o pomoc nie byłyby wcale taką wielką katastrofą, to zdecydowanie większą katastrofą byłoby mieć a) dług wdzięczności u babci, b) przyznać się do swojej nieudolności, bo z moimi umiejętnościami rozbicie miotły to całkowite nieporozumienie. Ale stało się. Dlatego stałem sobie ze starym Zmiataczem, którego śmiało mógł ujeżdżać jeszcze James Potter ze swoją ekipą, albo sam Dumbledore w czasach młodości. Ujmę to jednym słowem- antyk. Jednak to jedyny szajs jaki mogłem znaleźć w starym schowku na miotły. Niosłem go ostrożnie, na wypadek gdyby jednak miał rozsypać mi się w dłoniach. Nie spodziewałem się towarzystwa. O tej porze? I to jeszcze tutaj? Stanąłem na brzegu boiska, ubrany w strój do Quidditcha. W jednej dłoni miałem walizkę z piłkami, w drugiej Zmiatacza, a pod pachą piłkę. Od razu rozpoznałem dziewczę przecinające powietrze z szybkością, której nigdy nie osiągnę na tym rzęchu. @Vivien O. I. Dear widziałem tylko na boisku jak dotąd, ale to wystarczyło żebym ją należycie zapamiętał. - Nieplanowany trening? - zagaiłem kiedy znalazła się tuż obok rzucając znaczące spojrzenie na jej strój. To z pewnością nie był strój do gry. Tego jednego byłem pewien, choć krawiec ze mnie żaden.
Widok męskiej sylwetki zbliżającej się w stronę boiska lekko wytrącił mnie z równowagi - nie miałam ochoty, żeby ktokolwiek się na mnie gapił - zwyczajnie mi to przeszkadzało, szczególnie gdy widz nie był nikim zaprzyjaźnionym, a ja nawet nie pofatygowałam się, żeby zmienić spódnicę na strój do latania, co oznaczało mniej więcej tyle, że każdy ewentualny gap mógł podczas akrobacji bez problemu obejrzeć co mam pod nią. Zdecydowałam się wylądować i przegonić chłopaka, więc pomknęłam w jego stronę, po czym dość zgrabnie wylądowałam i podeszłam do intruza. Byłam już gotowa zgasić go złośliwą uwagą, gdy nagle w dość miły sposób mnie zagaił. Zmierzyłam go dłuższym spojrzeniem - miłemu głosowi towarzyszyła niewątpliwie przyjemna dla moich oczu aparycja. Udało mi się skojarzyć, że chłopak gra w drużynie Hufflepuffu i najpewniej ma dość wysoki status krwi, nie byłam w stanie jednak przypomnieć sobie większej ilości szczegółów, więc zdecydowałam się kontynuować zainicjowaną przez niego rozmowę. - Bardzo nieplanowany - odparłam uśmiechając się do niego delikatnie, po czym wyciągnąłem w jego stronę dłoń - Vivien Dear. Gdy już wymieniliśmy podstawowe grzeczności mimochodem spojrzałam na trzymaną przez niego miotłę - w porównaniu do mojego świeżo polerowanego Nimbusa wyglądała jak półtorej nieszczęścia. Nie zamierzałam jednak dokuczać Puchonowi z powodu miotły, bo nie było to totalnie w moim stylu, szczególnie biorąc pod uwagę, że już na pierwszy rzut oka wydał mi się bardzo miły (i trudno ukryć, ze prezentował się również bardzo, ale to bardzo dobrze). - Chcesz poćwiczyć na mojej? - zapytałam bez ogródek.
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Siedziała sobie spokojnie i pilnując własnych interesów, kontemplowała sufit, kiedy obok niej przeszedł profesor Limier. Może i by jej nawet nie zauważył, gdyby z grzeczności nie rzuciła "dzień dobry". Sekundę później okazało się, że mówiąc to, bardziej w błędzie być nie mogła. Kiedy tylko ją zobaczył, kazał jej się ruszyć i iść za sobą. Gdzie? Po co? Czy zrobiła coś złego? Nie wiedziała i bała się pytać. Odetchnęła trochę z ulgą, kiedy po drodze profesor zgarnął z korytarza kolejne osoby. Posyłali między sobą pytające spojrzenia, ale najwyraźniej nikt nie wiedział o co chodziło. Okazał się, że prowadził ich na małe boisko. Gdy tylko Finn sobie to uświadomiła zaczęła rozważać, czy nie odłączyć się ukradkiem od grupy i nie uciec. Co jeśli każe im latać? Ostatnią miotłą na jakiej siedziała byłą dziecięca miotełka i wcale za tym nie tęskniła. W ogóle nie była typem sportowca. Zatrzymali się w końcu na boisku, czekając na jakieś wyjaśnienia ze strony Limiera, a Finn przysięgła sobie, że jeżeli każe im oderwać stopy od ziemi, albo wypuści jakieś tłuczki, to na nic się nie ogląda tylko spieprza.
Letnie promienie słońca rozlane były po całych błoniach, które ostatnio wręcz pękały w szwach od ilości uczniów oraz studentów, chcących zażyć świeżego powietrza. Holenderka nie należała do wyjątków, dlatego też również korzystała z pierwszych letnich podrygów jak tylko miała chwilę wolnego. Tego dnia miała zamiar nadrobić trochę rozdziałów Historii Magii, które wciąż odkładała na później, wymyślając sobie coraz to głupsze wymówki. Gdy wychyliła się zza ciężkich głównych drzwi wejściowych, od razu oślepiło ją mocno prażące słońce. Skrzywiła się lekko i odczekała kilka sekund, aż jej oczy przywykną do tej jasności. Kiedy tylko była już w stanie cokolwiek zobaczyć, ruszyła przed siebie, wypatrując najodpowiedniejszego miejsca do zagłębienia się w tą jakże niesamowicie interesującą lekturę. Wtem, jej spojrzenie padło na pochód skazańców - tak bardzo wyróżniający się na tle zrelaksowanych uczniów - prowadzony przez profesora Limiera w stronę małego boiska. Zaintrygowana tymże widokiem, kompletnie zapomniała o opasłym tomisku, znajdującym się pod jej pachą, i wiedziona ciekawością podbiegła do grupki. - Można dołączyć? - zapytała profesora, zupełnie nie zważając na to jakie plany mógł mieć Limier ponieważ jego nazwisko zawsze równało się z Quidditchem. A wszystko co równało się z Quidditchem, równało się też z nią.
Była wyjątkowo marudna dzisiejszego ranka, kiedy to wstając, uświadomiła sobie o ogłoszeniu dotyczącym zajęć z miotlarstwa. Nienawidziła latać, nie rozumiała fenomenu mioteł i quidditcha, a jedyny pojazd latający w przestworzach, który tolerowała, to był magiczny motocykl. Chociaż i nim przyjemniej było poruszać się po ziemi. Jęknęła z niezadowoleniem, podnosząc się leniwie z łóżka i przeczesując włosy ręką. Wtedy też przypominała sobie o żałosnej sytuacji punktowej Slytherinu, co w jakiś magiczny sposób wywołało u niej większe chęci. Po porannej toalecie ubrała się, zabrała torbę i leniwym krokiem wyszła z sypialni, a następnie z pokoju wspólnego. Z niezadowoloną miną przemierzała korytarze, kierując się w stronę sali wyjściowej i następnie na drewniany most, z którego droga na małe boisko była już naprawdę krótka. Z daleka dało się już zauważyć sznurek uczniów prowadzony przez profesora, najpewniej ściągnięty siłą. Pewnie zauważył małą frekwencję. Przyśpieszyła kroku, dołączając do dzielnie maszerujących, stając gdzieś na szarym końcu. Lustrowała wzrokiem wszystko dookoła, zatrzymując spojrzenie na @Enzo Zaccaria. Wyciągnęła w jego stronę dłoń i ruszyła palcem wskazującym, sugerując mu, aby do niej podszedł. O nie, nie będzie się włóczył bezkarnie, kiedy mógłby zdobyć trochę punktów dla domu. Posłała mu zadziorny uśmieszek, unosząc brwi- zupełnie jakby rzucała mu wyzwanie. Robiła tak, gdy chciała, żeby coś zrobił. Był honorowy, takim potyczkom nie odmawiał. Opuściła dłonie wzdłuż ciało, wcześniej poprawiając materiał białej koszuli na krótki rękaw, którą na sobie miała. Głównym jej ozdobnikiem był oczywiście krawat w kolorach Slytherina. Tym razem jednak zamiast spódnicy do szkolnego mundurka, zdecydowała się na czarne spodnie i buty na delikatnym, grubszym obcasie. Burza rudych, tak charakterystycznych dla niej włosów związana była w wysokiego kucyka. Gdy chłopak podszedł, przekręciła głowę w jego stronę, obdarzając go spojrzeniem. — No proszę, proszę. Kogo to na zajęcia przywiało?
Ten post będzie żałosny w opór, ale nigdy nie wiem jaki shit napisać o przyjściu na zajęcia, no nigdy nie wiem... Co tu dużo mówić - chciałem się zjawić na następnym miotlarstwie, żeby poprawić swoje umiejętności. Nie byłem stworzony do bycia kapitanem drużyny, lecz skoro już się zdarzyło... Powinienem chociaż spróbować sprostać wymaganiom, które stawiała wobec mnie drużyna i reszta domu. Ostatni mecz niestety przegraliśmy, aczkolwiek ja jako ja nie miałem sobie zbyt wiele do zarzucenia w kwestii stylu gry. Jeśli jednak Limier miałby coś ważnego do powiedzenia lub chciałby posłużyć dobrą radą, by mi pomóc, byłem skłonny się zjawić. Przyszedłem więc ubrany w jakieś wygodne rzeczy, z potarganymi włosami, lecz także uśmiechem na ustach. Jedną z pierwszych osób, które rzuciły mi się w oczy, była @Sanne van Rijn, do której skierowałem swoje kroki. Po drodze jednak niechcący trąciłem... czymś, nogą, biodrem, łokciem, nie wiem, jakąś małą dziewczynkę. - Oj, sorry, mała - powiedziałem do @Finnegan Gilliams, niemal odstawiając ją za ramiona do pionu, po czym podbiłem do van Rijn. - No siemasz, Sanne. Leci jakoś? - Small talk to nie moja mocna strona.
Emily nie miała zamiaru iść na te zajęcia. To nie była jej bajka i nie zamierzała tego zmieniać, po prostu nie odnajdywała się na miotle i nie bardzo też chciała robić cokolwiek innego co z nią związane. Rano przez myśl by jej nawet nie przeszło, że ten dzień potoczy się tak jak się potoczy. Miała po prostu w planach spokojny spacer, a potem naukę w bibliotece. Pogoda nie pozwalała na to, żeby z czystym sumieniem siedzieć w zamku, więc postanowiła się trochę pokręcić po okolicy. Spacerowała więc spokojnie po błoniach, właściwie idąc w kompletnie innym kierunku. Po drodze spotkała @Ezra T. Clarke i uśmiechnęła się do chłopaka. - Czyżbyś wybierał się na zajęcia? Wiesz, że to w drugą stronę? - zaśmiała się, patrząc na niego i zatrzymując się na chwilę. Jak się potem okazało, to był błąd. - A może ty też nie jesteś fanem gier miotlarskich? Nie, żebyś nie wyglądał na sportowca... - odchrząknęła, patrząc na niego i nagle zauważyła, że Limier podszedł w ich kierunku i praktycznie postawił ich pod ścianą, mówiąc o swojej lekcji. Teraz nie mieli zbyt dużego wyboru, musieli udać się za nauczycielem. Spojrzała na krukona z nietęgą miną. Miała tylko nadzieje, że nie będzie musiała latać.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie planowałem żadnych wizyt na boisku, a jednak byłem tutaj. Od ostatniego meczu, podczas którego drużyna przeciwna zablokowała wszystkie moje udane akcje, nie miałem serca do odbębniania treningów. Unikałem zapuszczania się w te strony i wręcz robiłem wszystko, aby zapomnieć o przygnębiającej mnie porażce Ravenclawu. Szło nam przecież tak dobrze! Ponadto, zdawało mi się, że byliśmy o wiele lepiej zorganizowaną drużyną i poczucie niesprawiedliwości tak mnie dręczyło, iż nie byłem nawet w stanie analizować całego przebiegu gry. Wolałem skupić się na dyskretnym pakowaniu się na planowany wyjazd do Rumunii. Pomysł Lotty był niezwykle niewłaściwy, ale nie potrafiłem od tak sprowadzić jej na ziemię. Zależało mi na jej szczęściu i bezpieczeństwie, a gdyby pojechała sama, nie miałbym absolutnie żadnej pewności czy postanowi wrócić do Wielkiej Brytanii czy też zdecyduje się na porzucenie dziecka (czego pewnie nie miałem nigdy zaakceptować). Tak czy owak, każdego dnia przypominałem jej jak bardzo nieodpowiedzialna jest ta wyprawa, a ona za każdym razem uświadamiała mnie, że decyzja została już podjęta. Z drugiej strony, wyjazd do Rumunii mógł być niezwykle pouczającym doświadczeniem i zamierzałem jak najlepiej wykorzystać czas, jaki miałem tam spędzić. Tylko, że taka wycieczka wymagała dobrego zorganizowania i solidnego zapakowania kufra podróżnego, a jak miałem tego dokonać, skoro Limier wymyślił mi tego dnia ciekawsze zajęcie? Byłem na niego trochę za bardzo poirytowany, abym był pewien, że nie zacznę rzucać kąśliwych uwag, więc natychmiast po przybyciu na boisko, zająłem się przyglądaniem się innym uczniom. Przywitałem się krótko z @Sanne van Rijn, ale nie zamieniłem z nią więcej niż kilka słów, gdyż Limier zaczął nam tłumaczyć w czym rzecz. Zresztą, po chwili i tak zagadnął do niej Calum, więc mogłem w spokoju pomstować sobie na Lazare. (Tak zakładam, gdyż nie zdążę odpisać na więcej, niż jeden etap lekcji zanim wyjadę i bez sensu kogokolwiek zagadywać, skoro i tak urwie nam się akcja |:)
Doprawdy, uwielbiał takie dni, kiedy musiał zarzucać swe jakże interesujące zajęcia, na rzecz czegoś tak żałosnego, jak miotlarstwo, którego nigdy nie uznawał za coś godnego uwagi. Był Zaccarim i nic co miało w nazwie miotłę, go nie interesowało, uznał jednak, że jeżeli ma się narazić na narzekanie innych domowników i uda się wraz z nimi na zajęcia. Pół przytomny, tuż przy ścianie, snuł się po korytarzach, muskając ręką zimne kamienie ścian. W końcu dotarł na mniejsze boisko i oparłszy się o mur, delikatnie przymknął powieki, a kiedy znowu je rozwarł, musiał zmiąć w ustach przekleństwo. -Świetnie-Szepnął sam do siebie i nawet nie starając się udawać, że jest zadowolony z tego, że się tu znajduje, podszedł, do Nessy. Dziś wyjątkowo nie miał ochoty na żadne konwersacje, na pewno nie teraz i nie z nią, nie żeby nie lubił ślizgonki, ale konwersacje z rudowłosą bywały....angażujące? Nie miał na to siły ani ochoty, dlatego, kiedy się odezwał, w jego głosie dało się słyszeć znudzenie i zmęczenie. -Tak Lanceley też ciesze się, że cię widze, tylko nie przesadzaj z entuzjazmem, bo się zarumienię.- Westchnął i głośno ziewnął, po czym rozejrzał się po innych, najwidoczniej zajętych sobą co uniemożliwiało mu ucieczkę z konwersacji. Nie było nadziei na ucieczkę, był więc zgubiony. Schował dłonie do kieszeni i po raz kolejny ziewnął. -Czyżbyś zmieniła zdanie na temat sportów związanych z lataniem na miotle, a co za tym idzie o miotlarstwie? Nim zadasz mi, to samo pytanie od razu odpowiem, że ja nie. Oboje wiemy, że ani tobie ani mi nie chce się tu siedzieć, więcej daj mi, chociaż posiedzieć tu w ciszy, pasuje gremlinie?- Powiedział, a po ostatnim słowie zdobył się na delikatny szyderczy uśmieszek. Miał nadzieje, że choć trochę umili mu ten przymusowy pobyt na boisku. Nie wiedzieć czemu to przezwisko zawsze ją denerwowało, zaś jej zdenerwowanie niewypowiedzenie go bawiło i było zwycięstwem w bitwie, jaką była ich rozmowa.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie zamierzał stawiać swojej stopy na quidditchowym boisku do końca swojej studenckiej kariery i jeden dzień dłużej. Clarke absolutnie nie nadawał się do tej gry i wcale nie potrzebował zaryć twarzą o ziemię lub dostać tłuczkiem po żebrach, żeby mieć tego świadomość. Sprawdzał się jako kibic, kiedy trzeba było zedrzeć sobie gardło na obrażaniu przeciwnej drużyny, ale to był jego cały wkład w doskonalenie się miotlarskich umiejętności w Hogwarcie. Ezra stwierdził, że skoro i tak czeka go wolna godzina, równie dobrze mógł sobie pospacerować po błoniach, bo kto mu bronił? Nawet się nie spodziewał, że los przyniesie mu taką miłą niespodziankę, jaką była @Emily Rowle... Której najwyraźniej również na zajęcia się nie spieszyło. - Idę okrężną drogą. No wiesz, dla rozgrzewki - zaśmiał się, puszczając jej oczko i również przystając. Nie mógł wiedzieć, że zapoczątkowało to ich wielką katastrofę. - Że co, niby chucherko ze mnie? - oburzył się żartobliwie Clarke, cmokając na Emi z dezaprobatą. Ezra swoją sylwetkę bardzo lubił. Może nie był chodzącą koparką, ale nie cierpiał na żadne chorobowe zaniki mięśni! Chciał jej zaproponować wspólne pozwiedzanie błoni, ale w tym momencie zaskoczył ich nauczyciel we własnej osobie. Mina Clarke'a wyrażała te same emocje, co Emily - jedno wielkie "nie". Po cóż profesor ciągał na lekcje osoby, które nie były zainteresowane? Aż tak spadła frekwencja na zajęciach quidditcha? - Zabij mnie - mruknął do Emily, nie mając jednak wyboru i idąc na lekcję.
Ostatnio zachowanie uczniów nie świadczyło najlepiej o edukacji, jaką zapewniał im Hogwart, więc Limier postanowił nauczyć delikwentów trochę dyscypliny. A co jest do tego lepsze, jeśli nie sport? Najpierw planował ekstremalny trening dla całej szkoły, ale kiedy zajrzał do jednego ze schowków, aby sprawdzić, czy ma wystarczającą ilość sprzętu, w jego głowie narodził się zupełnie inny pomysł. Może i nie powinien wykorzystywać podopiecznych jako taniej darmowej siły roboczej, ale tak naprawdę nigdy nie uczył ich, jak powinni dbać o swoje miotły i inne przedmioty potrzebne do gry w qudditcha. Przerodzenie masowych porządków w lekcję nie mogło być więc czymś złym. Wyszedł z zamku dość wcześnie, stwierdzając, że uczniowie zazwyczaj stronią od zajęć na zewnątrz, a już zwłaszcza tych, które wymagają ruchu. Postanowił więc zrobić małą łapankę, podczas której zebrał sobie dość sporą grupę, zaczepiając każdego, kogo zachowanie mu się nie podobało, lub po prostu powiedział mu tak niebezpieczne w tym momencie dzień dobry, wołając za wszystkimi: ty tam, idziesz ze mną. Na boisku zjawił się więc już z konkretną grupą, a na miejscu dało się zastać też członków domowych drużyn, choć frekwencja nadal go nie zadowalała. - Nie będziemy dzisiaj latać- powiedział na dzień dobry, spacerując w tę i z powrotem przed zebraną grupą, jakby znajdowali się w wojsku. Miał dziś nadmiar energii, którą musiał wykorzystać. - Ale jeśli ktoś wziął swoją miotłę, w porządku. Może mu się później przydać. Na razie odłóżcie to wszystko i za mną. Poszedł wraz z nimi w stronę szatni, gdzie znajdował się też schowek na sprzęt quidditcha. Wcześniej zniósł tam też większość tego, co znajdowało się w zamku, żeby uczniowie nie musieli biegać po całym terenie szkoły. - Dzisiaj zajmiemy się konserwacją sprzętu do quidditcha. Nauczę was, jak dbać o miotły, piłki czy ochraniacze. Na razie znieście to wszystko na środek boiska, żebyśmy nie musieli się tu cisnąć. Wyjaśnił im, ale gdy ci stali i wpatrywali się w niego, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić, zawołał jeszcze: No już, do roboty! I wyszedł na zewnątrz, żeby obserwować ich z boku i interweniować w razie potrzeby.
Limier się nie cacka, więc są zasady: - Można się spóźniać, ale lecę po punktach domowych. Za obecność nie ma, bo część osób jest z łapanki, ale w drugim etapie można ich trochę zdobyć i nadrobić straty. - Wszelkie duże odstępstwa od prawidłowego zachowania, które nie są uwzględnione w kostkach, również są od razu traktowane minusowymi punktami i/lub szlabanem. - Jeśli posiadacie jakieś przedmioty związane z quidditchem (w tym miotły) weźcie je ze sobą. Daje to pewien bonus w drugim etapie lekcji, ale nie przesadzajcie z ilością, żeby nie przyłazić na zajęcia jak osły bagażowe. - Gdyby ktoś nie mógł jednak wziąć udziału w drugim etapie z przyczyn trudniejszych niż lenistwo, piszcie do mnie, coś się wymyśli, bo w takim wypadku dostaniecie punkty tylko za pierwszy etap. - Wypełnijcie mi proszę kod, który podam niżej. To bardzo ułatwia życie, zwłaszcza że kolejna część zajęć będzie już trochę bardziej skomplikowana. - Z powodu matur i powrotu do szkoły/pracy/na uczelnię po majówce na ten etap daję Wam czas do 13 maja do godziny: 12:00.
W pierwszym etapie lekcji musicie znieść cały sprzęt do quidditcha ze schowków, bo Limier uznał, że skoro ma tylu uczniów, nie będzie tego robił sam. Rzucacie jedną kostką, by dowiedzieć się, jak Wam poszło i czy nie wywołaliście katastrofy. W przypadku, kiedy masz 15 punktów z gier miotlarskich, możesz dokonać jednego przerzutu, ale wtedy wybierasz ostatnią opcję (w przypadku 30 punktów są to 2 przerzuty itd.).
Pierwszy etap:
1 Stwierdziłeś, że przyniesiesz wszystkie kafle, które wymagają odnowienia, a leżą gdzieś w kącie. Niestety przeliczyłeś się ze swoimi siłami, sądząc, że uda Ci się ruszyć tę piramidę bez żadnego problemu, bo kiedy tylko zbliżasz się do góry piłek, te rozsypują się i toczą po całym boisku. Limier każe Ci wszystko jak najszybciej posprzątać, bo jeśli nie zrobisz tego w kilka minut i spowolnisz zajęcia, stracisz 10 punktów. Rzuć jeszcze jedną kostką: parzysta oznacza, że Ci się udało, a nieparzysta, że tracisz punkty. 2 Przypadły Ci w udziale koszulki quidditchowe, które nie najlepiej pachną, ale nie jest to zdecydowanie zapach potu. Ktoś wysadził na nich łajnobombę, której woń – pomimo upływu czasu – nadal unosi się w powietrzu. Przesiąkasz tym zapachem na tyle mocno, że czuć go od Ciebie przez resztę zajęć, a na dodatek będziesz śmierdział jeszcze w kolejnym wątku, który zaczniesz. 3 Cóż złego może się zdarzyć, gdy będziesz próbował wyciągnąć rękawice z cielęcej skórki, które wpadły Ci za szafkę? Możesz na przykład uwolnić wrednego tłuczka, który będzie Cię ścigał po całym boisku, dopóki nie pozbędziesz się go zaklęciem lub nie poprosisz o pomoc Limiera. Rzuć jeszcze jedną kostką: 1, 6 – przypomniało Ci się zaklęcie, o którym gdzieś czytałeś, a które jest w stanie unieszkodliwić tę przeklętą piłkę, a na dodatek udało Ci się je bez problemu rzucić, dzięki czemu zyskujesz 1 dodatkowy punkt do kuferka z zaklęć; pozostałe kostki oznaczają, że musiałeś poprosić o pomoc Limiera i tracisz 5 punktów z puli swojego domu za powodowanie zagrożenia dla innych. 4 Limier wysłał Ciebie i kilka innych osób, abyście przynieśli wiadra z wodą i środki czystości od woźnego. Wydaje się to najbezpieczniejszą pracą, ale jest gorąco, a Ty nie wiesz, czy na pewno chce Ci się iść aż do zamku i z powrotem, skoro dopiero co pokonałeś tę drogę, by udać się na lekcję. Rzuć jeszcze jedną kostką: parzysta oznacza, że odłączyłeś się od swojej grupy i postanowiłeś napełnić wiadro wodą z jeziora. Pech jednak chciał, że wyczuł Cię druzgotek i zaatakował, próbując wciągnąć do jeziora. Udaje Ci się go pozbyć, ale i tak wracasz cały przemoczony, a wiadro utonęło; nieparzysta zaś oznacza, że jednak pokonałeś swoje lenistwo i poszedłeś do szkoły, jednak przekonanie woźnego, że to Limier was wysłał było na tyle trudne, że zajęło to sporo czasu i przez to profesor odjął Twojemu domowi 5 punktów za opóźnianie roboty. 5 Wynosząc na zewnątrz stare ochraniacze, na dnie kupki natrafiłeś na stary kompas miotlarski z uszkodzoną tarczą. Przedmiot w tym momencie nie za dobrze działa, ale wydaje Ci się, że jeśli by spróbować go naprawić, byłby jak nowy. Rzuć na niego Reparo, posługując się kostkami na zakłócenia. Jeśli uda Ci się to za pierwszym razem i bez przerzutów, możesz zachować kompas, bo Limier nie zauważył, że go sobie wziąłeś, a pewnie nawet nie pamięta, że gdzieś takowy leżał. 6 Masz dziś farta, bo jedyne, co przypadło Ci w udziale, to porozdzielać i porozkładać ładnie wszystko to, co reszta klasy znosi na środek boiska, rzucając na jedną wielką kupę. A że idzie im dość wolno, możesz skorzystać ze słońca i nieco się poopalać. Ale cóż to? Przyczepiła się do Ciebie natrętna osa, a choć nie jest magicznym stworzeniem, daje się we znaki. Rzuć jeszcze jedną kostką, by przekonać się, co się stało. Parzysta – udało Ci się ją odgonić, więc możesz w spokoju korzystać ze słońca; nieparzysta – osa pokąsała Cię tak mocno, że musisz udać się do skrzydła szpitalnego. Możesz nadal uczestniczyć w lekcji, ale musisz napisać przynajmniej jednego posta, jak udajesz się do pielęgniarki po maść na ukąszenia. Chyba że masz powyżej 5 punktów z uzdrawiania – wtedy możesz odpuścić ten punkt.
Uczniowie pracowali, Limier przyglądał im się, gdy nagle dostrzegł na niebie punkt, który przykuł jego uwagę bardziej niż wyczyny studentów. Plama coraz bardziej się powiększała, aż w końcu przybrała kształt sowy, w której rozpoznał jedną z własności Ursulli Bennett. Ptak podleciał do niego i wylądował na jego ramieniu, co bardzo go zdziwiło, bo nie pamiętał o aż takiej zażyłości z pupilami dyrektorki. Odebrał od niej list i odczytał go szybko. - Fairwyn – zawołał do @Riley Fairwyn, który kończył już znosić swoją część na środek boiska. - Profesor Bennett cię wzywa – dodał, gdy chłopak zwrócił na niego uwagę i podszedł, po czym wcisnął mu do rąk wiadomość od dyrektorki, by Krukon wiedział, gdzie powinien się udać.
Kod:
<zg>Punkty w kuferku:</zg> wpisz <zg>Kostki:</zg> wpisz, uwzględniając również przerzuty <zg>Bonusy:</zg> wpisz, jeśli zdobyłeś jakiś przedmiot lub dodatkowy punkt w kostkach <zg>Sprzet:</zg> wpisz przedmioty, które przyniosłeś ze sobą na lekcję
Bianca wcale nie zamierzała się spóźnić. Sęk w tym, że ona nigdy nie zamierza się spóźniać i dziwnym trafem zawsze to robi. Nie miała pojęcia dlaczego, zaczynała już podejrzewać, że odpowiedzialne było za to okrutne fatum, które profanowało jej dobre imię i sprawiało, że czekała na dzień, w którym się nie spóźni, a wszyscy zaczną jej z tego powodu klaskać. Niedoczekanie twoje, pomyślała. Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić siebie, będącej gdzieś przed czasem, to zwyczajnie było zbyt nieprawdopodobne żeby było możliwe. Była pewna, że będzie szła sama na zajęcia z miotlarstwa, ale szczęśliwym trafem spotkała @Harriette Wykeham. Przynajmniej nie spóźni się sama... Gdzieś w głębi serca wierzyła, że Limier je oszczędzi i nie odejmie punktów za te niewielkie potknięcie czasowe, chociaż prawdę mówiąc wszystko jej podpowiadało, że równie dobrze mogłaby wierzyć w latającego potwora spaghetti, a i on byłby bardziej skory do okazania się prawdą. Weszła na małe boisko z całym swoim ekwipunkiem pod pachą i mruknęła kilka słów do nauczyciela w ramach przeprosin. Nie spóźniły się znowuż aż tak dużo, to chyba chodziło o sam fakt, że odjął im te felerne punkty. Zmarszczyła brwi niezadowolona, że nie będą latać. Wydawało jej się to kompletnie bezsensowne, że na zajęciach z miotlarstwa mają czyścić sprzęt. Właściwie wystarczyło kilka prostych zaklęć, nawet przy zakłóceniach dało się to obejść szerokim łukiem. A skoro już tak bardzo pragnęli, by było zrobione to ręcznie, to dlaczego nie wykorzystali tego pomysłu na jakiś szlaban? Mało było w tej szkole uczniów, dla których łamanie konwenansów stało się już hobby? - Poważnie? – mruknęła tak, że tylko Etka mogła ją usłyszeć. Wspaniałomyślnie stwierdziła, że przyniesie kafle. Całkiem nieszkodliwe, niewyrywające się, nieuciekające kafle. Nie przyszło jej na myśl żeby nie brać wszystkich naraz. Nie czuła potrzeby chodzenia w tę i z powrotem, przecież dużo lepiej było wziąć wszystko, na jeden raz. Kłopoty spotkały ją już po kilku krokach. Nie chciała się przyznać przed samą sobą, że wzięła ich zdecydowanie za dużo. Kafle się rozsypały po całym boisku. - Cholera jasna. – wyrwało jej się. Przez kolejne kilka minut biegała za turlającymi się piłkami po całym boisku i miała wrażenie, że po takim biegu była już niemal gotowa na mugolski maraton. Inna sprawa, że wciąż była nieco osłabiona. Była pewna, że Limier odejmie jej kolejne punkty. Była zła, nie podobała jej się ta lekcja, naprawdę. Całe szczęście nauczyciel zajął się już czymś innym, a ona wróciła na miejsce. Ten dzień zdawał się być przeciw niej.
Punkty w kuferku: 14 (+5) Kostki: 1 i 4 Bonusy: - Sprzet: Kask quidditchowy (+1), sportowe ochraniacze (+1), zmiatacz 11 (+3)
Zrobiła to celowo. Skoro ona musi iść i cierpieć na tym cholernym miotlarstwie, to nie będzie znosiła tego sama. Zwłaszcza że od samego rana miała jakieś paskudne przeczucie dotyczące całego tego dnia. Uczucie niepokoju roznosiło się po jej drobnym ciele, zostawiając za sobą dreszcze. Nie oszukujmy się — była butna, zwinna i szybka, miała naprawdę dobrą kondycję, no ale z miotłami to nie współgrała wcale. Mina ślizgona sprawiła, że Lanceleyówna uśmiechnęła się sztucznie, niezwykle miło pod nosem w jego stronę. Podejrzanie. Zadowolona z siebie, zlustrowała go wzrokiem od góry do dołu, gdy podszedł i zaczął iść obok. Wzruszyła niewinnie ramionami, zgarniając kosmyk rudych włosów za ucho. — No masz tą radość wymalowaną na buźce, Zaccaria. Musiałeś umierać za mną z tęsknoty.—zaczęła rozbawionym, zaczepnym głosem. Westchnęła teatralnie, rozglądając się na boki. Omiotła spojrzeniem porwanych przez nauczyciela uczniów. Dostrzegając swoich znajomych, uśmiechnęła się krótko, unosząc dłoń i machając do @Emily Rowle i @Ezra T. Clarke , którzy przyszli razem. Kolejną osobą, którą ruda zauważyła, był @Calum O. L. Dear,któremu posłała przeciągłe, zadziorne spojrzenie na przywitanie. Na kolejne słowa ślizgona, odwróciła głowę w jego stronę i prychnęła cicho, dając mu tym samym do zrozumienia, że jego prośba jest niemożliwa do spełnienia — zwłaszcza przez to, że tego oczekiwał, a ona uwielbiała robić na złość. Ten typ tak miał. Skrzyżowała ręce pod biustem, poprawiając wcześniej spadającą z ramienia torbę.— Oczywiście, że nie. Widziałeś naszą punktację? Jesteśmy kurwa w czarnej dupie. Staram się w jakiś sposób reprezentować wężyki, bo z frekwencją jest tragicznie. Każdy poczuł już wakacje na karku. I nie, nie dostaniesz swojej wymarzonej ciszy złotko. Zakończyła z tym samym co wcześniej uśmieszkiem, niezbyt przejmując się wyrwanym spontanicznie spomiędzy warg przekleństwem. Cholera, przyzwyczaiła się, że przy Calumie nie musiała gryźć się za każdym razem, gdy miała ochotę to zrobić w język. Jego wina. Zrobiła to na szczęście na tyle cicho, że nikt poza nim nie mógł usłyszeć, a do tego szli na końcu tego całego sznurka. Robiąc minę niewiniątka, szturchnęła go zadziornie łokciem, następnie odchodząc nieco na bok, aby ten przypadkiem nie oddał. Profesor rozpoczął spotkanie zaraz po tym, gdy znaleźli się na miejscu. Niezbyt podobało się jej, że robił z uczniów darmową siłę roboczą, która miała odwalić najgorszą robotę — no ale przynajmniej nie musieli latać. Milczała, wpatrując się gdzieś w trawę, słuchając i przyjmując do wiadomości, to co kazał jej zrobić. — Cóż, biorę swoje wiaderko i idę do zamku. — rzuciła pod nosem, bardziej do siebie — z niedowierzaniem — niż do stojącego obok Enzo. Jak powiedziała, tak zrobiła. Podeszła po swój "sprzęt" i chwyciła wiadro w dłonie. Nie marudziła, nawet jak było drewniane, wielkie, ciężkie i nieporęczne, a co dopiero gdy się napełni je wodą.. Da sobie radę. W końcu była potworem z Loch Ness! Ruszyła za grupą wyznaczonych do tego zadania uczniów. Cały ten pomysł wydawał się jej bezsensowny, więc w połowie drogi, zostając w tyle i korzystając z wrodzonej przebiegłości, odłączyła się od grupy i powędrowała nad brzeg czarnego jeziora. Nic się przecież nie stanie, gdy weźmie stąd trochę wody — raz, że będzie jej łatwiej i zwyczajnie lżej donieść je na boisko, a dwa, że zwyczajnie i po ludzku się jej nie chciało. Ruda więc zsunęła buty i podwinęła nogawki spodni, przeciągając się następnie leniwie i opierając dłonie na biodrach. Nie była fanką dużych zbiorników wodnych, nie radziła sobie najlepiej w wodzie i ta bardzo łatwo sprawiała, że dostawała niewytłumaczalnych ataków paniki. Jęknęła cicho pod nosem, nadal niezadowolona i wolnym krokiem weszła do chłodnej, mętnej wody. Gdy doszła wystarczająco daleko od brzegu, aby zanurzyć wiadro i nabrać wody, schyliła się, wsuwając je pod wodę. Nuciła sobie pod nosem w najlepsze, pochłonięta obserwacją błyszczącej tafli jeziora. Szum drzew, odgłos rozbijanej o brzeg wody.. Wszystko byłoby cudownie, zrobiłaby swoje i wróciła na zajęcia, gdy nagle coś musnęło ją po nodze i szarpnęło wiadrem, stając się je wyrwać. Zmarszczyła brwi, zaciskając palce na rączce i odskakując do tyłu. — Co do jasnej cholery...! To moje, oddawaj!—- warknęła pod nosem, szarpiąc się coraz mocniej. Wtedy też przeciwnik potwora ukazał się jej oczom — zielony, paskudny, pełen macek druzgotek! Wyrwał jej wiadro, odrzucając je gdzieś za siebie, na znacznie głębszą wodę i zawinął mackę na jej nodze, sprawiając, że straciła równowagę. Wrzasnęła cicho, czując, jak traci równowagę i leci do tyłu, lądując pod wodą. Zacisnęła dłonie w pięści, kopiąc napastnika i próbując się wyrwać. Gdy ruda głowa wynurzyła się nad powierzchnie, złapała głębszy oddech, machając rękoma z niezadowoleniem i tocząc walkę na śmierć i życie z magicznym stworzeniem. Na bank by się utopiła, gdyby wyciągał ją głębiej! Ostatecznie wyrwała się, odrzucając nieco paskudztwo do tyłu mocniejszym kopnięciem i podniosła się, wybiegając z wody. Wyglądała jak zmokła kura. Mokre ubrania przyległy do jej kruchego ciała, a rude włosy nabrały wściekłoczerwonego koloru. Nachyliła się nieco, opierając dłonie o uda i łapiąc oddech, przeklinając siarczyście pod nosem i patrząc wzrokiem godnym seryjnego mordercy na wodę. Czuła wypieki złości i zmęczeni na policzkach, kołaczące w piersi serce. Nessa wyprostowała się, nonszalancko odgarniając włosy na plecy i kierując się do miejsca gdzie leżały jej buty i różdżka. Podniosła patyk z czarnego orzecha, machając i wypowiadając formułkę zaklęcia. —Accio wiadro!—coś chlusnęło, plusnęło i drewniany przedmiot wydostał się z jeziora, lecąc prosto w jej ręce. Odstawiła je na bok, prychając pod nosem.—Nie ma, moje. Kup sobie własne mała paskudo.—syknęła pod nosem, odstawiając je nieco dalej. Jęknęła wściekle, czując dreszcz zimna rozchodzący się po ciele od przemoczenia, który wywołał chłodny podmuch wiatru. Wiedziała, po prostu wiedziała, że dzisiejszy dzień będzie jakąś komiczną tragedią. Co jeszcze miało się wydarzyć? Dlaczego ją to spotykało? Zacisnęła palce na rękojeści różdżki, machając i wypowiadając kolejną inkantację, celując w siebie. —Silverto! Silverto! Silverto!—powtarzała, gdy zaklęcie nie działało, a ona stawała się coraz bardziej mokra — o ile to w ogóle było możliwe. Zagryzła dolną wargę wściekle, przymykając oczy i ze złości tupiąc nogą o ziemię. Policzyła do dziesięciu, chcąc się uspokoić i spróbowała raz jeszcze. Tym razem łaskawie zadziałało, a fala ciepła omiotła jej ciało i wysuszyła ubrania. Odetchnęła głębiej, chowając różdżkę i poprawiając bluzkę. Przyjemnie suchą, cieplutką! Czuła jak krew pulsuje jej w żyłach, a jedna z nich charakterystycznie drży pod szyją. Była wściekła jak osa. Wróciła na brzeg i nabrała wody, łapiąc rączkę w dwie ręce i kierując się w stronę małego boiska. Całe szczęście, adrenalina sprawiła, że nie czuła ciężaru niesionego przez siebie przedmiotu. Nigdy nie skarżyła się i nie marudziła na głos, wszystko dzielnie trzymając w sobie. Postawiła wiadro tam, gdzie profesor sobie zażyczył i stanęła z boku, rozcierając dłonie. Wolała się nie odzywać, chociaż jej blada buzia i wściekłe spojrzenie mówiło wszystko. Rozejrzała się dookoła, kucając na chwilę i pozwalając sobie odetchnąć, zanim nauczyciel zleci im następną robotę. Głupią, ryzykowną, potrzebną tym cholernym, paskudnym miotłom. Orzechowe ślepia powędrowały w stronę Enzo, a brwi wystrzeliły ku górze. To było zdecydowanie spojrzenie pytające. A skąd u niego taka mina? Nie sądziła, że spotkała go równie paskudna przygoda, co ją.
Punkty w kuferku: 0 Kostki: 4 > 6 Bonusy:- Sprzęt: -
Z punktacją domów rzeczywiście jesteśmy w czarnej dupie - nie żebym się tym bardzo tym przejmowała. Może odrobinkę. Minęło już parę lat i zaczęłam poczuwać się ślizgonem, więc mam gdzieś tam z tyłu głowy, że może przydałoby się chodzić na lekcje. Tylko że sytuacja jest tak beznadziejna, że nie ma już nawet czego ratować. Inaczej sprawa wygląda z pucharem quidditcha. Tutaj mamy realne szanse, gryfoni nas się tak boją, że postanowili zainwestować w nowy sprzęt. Dawno już nie graliśmy meczu, kolejny zbliża się wielkimi krokami, więc kiedy tylko słyszę o treningu, postanawiam się pojawić. Lope ostatnio w tej kwestii podejrzanie się ociąga. Tak długo stroję się przed lustrem, układam na głowie gogle tak, żeby idealnie wyglądały z lokami, że aż się spóźniam. Jest już dobre dziesięć minut po czasie, kiedy wskakuję na swojego Nimbusa i lecę na boisko. Całe szczęście, że go mam, bo inaczej przyszłabym na koniec lekcji. Może i tak byłoby lepiej. Mam ochotę wydać z siebie jęk zawodu, kiedy Lazare oznajmia, że nie będziemy dzisiaj latać, ale udaje mi się siedzieć cicho. To po co ja to wszystko ze sobą brałam? Starając się nie wykazywać zbytniego niezadowolenia, odkładam na ziemię miotłę, a na nią rękawiczki, gogle pozostawiając tak jak były na głowie. Nie wiem co trener sobie myśli, niby z jakiego powodu mamy wykonywa pracę skrzatów domowych? Mam ochotę się go o to spytać, ale ponownie zaciskam zęby. Nie jestem pewna czy zadanie, które mi przypadło jest najgorsze czy najlepsze. Przynajmniej się nie wybrudzę, ale też nie uśmiecha mi się noszenie ciężarów, dlatego postanawiam pomóc sobie zaklęciem, przekonana, że moje magiczne umiejętności jakimś cudem pokonają zakłócenia. Ale @Nessa M. Lanceley ma lepszy pomysł. Widząc, że oddala się w stronę jeziora, stwierdzam, że to świetny pomysł i idę za nią. Wystarcza, że jestem kilkanaście kroków za nią i mogę obserwować wszystko co się dzieje. Parskam śmiechem, widząc lecące wiadro i mokrą ślizgonkę. Być może w ferworze tego wszystkie mnie nie dostrzega, podchodzę do brzegu jeziora dopiero kiedy dziewczyna już jest sucha. Widziałam co się stało, dlatego nie mam zamiaru popełniać tego samego błędu. Uwielbiam wodę, ale postanawiam nie wchodzić do niej nawet małym palcem u nogi. - Wingardium Leviosa - inkantuję zaklęcie i celuję w wiadro, które przynajmniej początkowo leci tak jak powinno. Nabiera wody... po czym kiedy już blisko, tuż obok mnie, wręcz nade mną, coś idzie nie tak i przechyla się, wylewając na mnie połowę swojej zawartości. Stoję osłupiała, przez chwilę nie mogąc się pozbierać po tym zimnym prysznicu. Jakimś tylko cudem udaje mi się pozostałą połowę postawić na ziemi. - Silverto - mruczę pod nosem, powtarzając to co przed chwilą robiła Nessa. Mam nadzieję, że uda się za pierwszym razem, ale gdzie tam. Rzucam zaklęcie jak głupia cztery razy, aż wreszcie zamiast mokrzejsza jestem sucha. Powinnam się już przyzwyczaić. Wzdycham i podnoszę wiadro, nie zamierzając jednak kolejny raz ryzykować. Magia już pokazała jaka dzisiaj jest kapryśna. Co prawda pełne jest tylko w połowie, ale nie mam zamiaru kolejny raz się zbłaźnić. Wracam do szatni i siadam na trawie koło swojej miotły. Już naprawdę nie chce mi się nic robić. Dlaczego nie możemy po prostu latać?
Punkty w kuferku: 22 + 8 = 30 Kostki: 2 > 1 > 4+6 Bonusy: wpisz, jeśli zdobyłeś jakiś przedmiot lub dodatkowy punkt w kostkach Sprzet: Nimbus 2015 (+5), rękawice sportowe z cielęcej skórki (+1), magiczna koszulka q (+1), gogle quidditchowe (+1), /nie rzucam na pierwsze zaklęcie, bo od razu zakładam niepowodzenie Silverto: udało się za 4 razem
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Kiedy Limier wytłumaczył nam w czym rzecz, natychmiast zabrałem się do pracy, aby tylko mieć z głowy tę niesprawiedliwą robotę. Zawsze uważałem, że od konserwacji sprzętu do ćwiczeń są Ci, którzy z niego korzystają. Odkąd pamiętałam, po każdym użyciu ochraniaczy czy miotły, cały sprzęt zostawiam idealnie dopieszczony, aby następna osoba, która z niego skorzysta nie musiała nawet prostować kilku zgniecionych witek w ogonie. Trudno więc się dziwić, że zupełnie nie miałem serca do pracy. Wolałbym być teraz w swoim dormitorium. Już sama perspektywa zapakowania się na tak długi wyjazd wydawała mi się przerażająca, a podczas mozolnej konserwacji sprzętu, miałem zdecydowanie zbyt dużo czasu na analizowanie tego szalonego pomysłu, aby rzucić wszystko tuż przed końcem roku i wyjechać do innego kraju. Mojego nastroju wcale nie polepszał fakt, że podczas wynoszenia na zewnątrz ochraniaczy, udało mi się znaleźć niesprawny kompas miotlarski i zupełnie zaprzepaścić szanse na poprawną wymianę tarczy. Zamiast zabrać go do Doliny, do mojego domu rodzinnego i tam w spokoju nad nim popracować, spróbowałem użyć szybkiego reparo. Niestety, kompas zamiast złożyć się w nowiutką całość, rozpadł się na kilka mniejszych części. Westchnąłem, godząc się w milczeniu ze swoim niefartem i wróciłem do pracy. Wybawienie nadeszło niezwykle nieoczekiwanie. Kiedy Lazare zwrócił się do mnie po nazwisku, drgnąłem nieznacznie, spodziewając się bury za zniszczenie kompasu, lecz zamiast tego otrzymałem świstek pergaminu i prostą informację. Dyrektorka mnie wzywała? Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz. W pierwszej sekundzie poczułem lęk, ale po wykonaniu szybkiego rachunku sumienia zrozumiałem, że sprawa musi dotyczyć kogoś innego, bądź moich obowiązków. W ciągu ostatnich kilku dni nawet nie zdążyłem nic nabroić. - Dziękuję - zwróciłem się do Limiera i ku swojemu zaskoczeniu, naprawdę poczułem do Bennett wdzięczność za wybawienie mnie od tej niewolniczej pracy. Zostawiłem ochraniacze na boisku i udałem się ponownie w stronę zamku. Miałem nadzieję, że za kilka minut nikt nie wlepi mi kilku dodatkowych, nocnych dyżurów.
[zt]
Punkty w kuferku: 7 Kostki: 5, zaklęcie nieudane Bonusy: - Sprzet: -
W pewnym sensie świetnie rozumiał to, co kierowało rudowłosą, sam zrobiłby na jej miejscu to samo, nie zmieniało to jednak faktu, że było to irytujące i a on nie mając siły, by się z nią użerać. Wzruszył ramionami i wyraził swoje znudzenie i niezadowolenie tonem głosu. -Jakże mogło być inaczej, przecież jesteś moim ulubionym gremlinem. Myślisz, że po co przyszedłem na zajęcia? Żeby cię zobaczyć rzecz jasna, tęsknota była niewyobrażalnie bolesna, mam też skrytą nadzieję, że zobaczę, jak będziesz musiała wsiąść na miotłę, tylko po to, by po chwili z niej spaść.- Posłał jej kolejny zmęczony uśmiech i zapatrzył się w ścieżkę, którą podążali. Niezbyt interesowało go to do kogo macha, może nawet znał kogoś z wesołej gromadki straceńców, którzy uznali, że warto uczestniczyć w tej Parodi lekcji. Jednak to, że ich znał, nie znaczyło, że ich lubił, gdyby był tu ktoś, kogo tolerował, dostrzegłby go od razu, tak jak dostrzegł Nesse. Raczej ona mnie.... Poprawił się w myślach i znowu skupił się na wysłuchaniu tego, co ma do powiedzenia dziewczyna. Oczywiście ani przez chwile nie wierzył, że dziewczyna go posłucha, ale zawsze warto próbować. -Punktacje?-Szczerze rozbawiło go te słowa.-Nie rozśmieszaj mnie, naprawdę się tym przejmujesz? Po pierwsze, mam całkowicie wyjebane w to, czy wygramy. Po drugie nie da się już nadrobić takiej przewagi. Poza tym, od kiedy panienka Lanceley stała się taką przykładną uczennicą? Myślałem, że awersja do mioteł jest zbyt duża, by wogólę namówić cię do przebywania w jednym pomieszczeniu z tym szatańskim przedmiotem, a tu prosze, Nessa Lanclecy poucza mnie, że przychodzenie na miotlarstwo jest bardzo istotne, bo pomoże w zdobyciu punktów dla naszego domu, no błagam cię.- Fakt, Enzo miał w sobie pewien rodzaj poczucia przynależności i poczucia obowiązku wobec domu, ale nie zamierzał poświęcać się do tego stopnia, by robić coś wbrew sobie tylko po to, by zdobyć punkty. Jeżeli aż zależało jej na tym, by Zaccaria zdobywał punkty, to mógł się po prostu bardziej postarać na jednej z lekcji antycznych run lub historii magi, niestety nie zawsze ma się to, co się lubi. Jej szturchnięcie bardziej rozbawiło Włocha, niż zdenerwowało dlatego, całkowicie je zignorował. Kiedy dotarli już na miejse i wysłuchali poleceń nauczyciela, był jeszcze bardziej zdenerwowany. Nie dość, że nie zobaczy, jak Nessa kompromituje się podczas prób wzbicia się w powietrze, to będzie musiał nosić jakiś sprzęt, po prostu świetnie. Nie zamierzał nigdzie chodzić, wolał poczekać, aż wszyscy się czymś zajmą i wybrać najprostsze z możliwych zadań. Jak to zwykle bywa, udało się i jedynym co musiał zrobić, było sporadyczne segregowanie i układanie przyniesionych przez innych uczniów sprzętów. Nessa nie miała tyle szczęścia i już po chwili wyruszyła w stronę szkoły, dzierżąc w małej dłoni wiadro. -Pamiętaj Lanceley! To wszystko dla domu.- Rzucił jej na odchodne, nie mogąc się powstrzymać od szyderczego uśmieszku. Wyszło na to, że lekcja wcale nie zapowiadało się tak źle, nie musiał nic nosić, mógł po wyśmiewać gremlina, a do tego za chmur zaczęło wychodzić słońce. Uznał więc, że nie ma co się przemęczać. Trawa była intensywnie zielona i wręcz zapraszała go, by się na niej rozłożył, czy mógł odmówić? Ależ oczywiście, że nie. Cały czas patrząc na nauczyciela, położył się na trawie, w oczekiwaniu aż inni uczniowie, którym praca szła dość mozolnie, przyniosą mu coś, czym mógłby się zając. Co jakiś czas podrywał się do góry, by uporządkować stertę gratów ułożoną przez innych pracujących uczniów lub przynajmniej udawać, że pracuje, by Limier nie miał pretekstu do nałożenia kary. Już miał poderwać się po raz kolejny, kiedy kolejna „Dostawa” sprzętu, niesiona przez jakąś dziewczynę, rozsypała się po całym boisku, uznawszy, że trochę jej się zejdzie uprzątnięcie całego bałaganu, wygodniej rozłożył się na trawce i przymknął zmęczone powieki. Mógł, by tak leżeć godzinami, gdyby nie uciążliwe brzęczenie tuż przy uchu, leniwie otworzył jedną powiekę i dostrzegł latającą mu tuż przy twarzy Osę. Dość gwałtownie odgonił owada, a kiedy przez kilka sekund nie usłyszał brzęczenia, ponownie zamknął powieki. Spokój nie trwał jednak długo, bo po chwili znowu usłyszał brzęczenie. Tym razem odgonienie jej ruchem ręki odpadało, osa rozsiadła się na samym środku jego nosa. Zastygł w bezruchu, mając nadzieje, że pasiasty skurwysyn nie uzna za stosowne go ugryźć lub użądlić. Limit szczęścia na tę lekcję musiał się jednak wyczerpać i już kilka sekund później Włoch mógł poczuć bardzo nieprzyjemne uczucie, jakim był ból. Uznał, że skoro owad już go ukąsił, nie było co się bawić w subtelność, strzepnął owada z twarzy i szybko poderwawszy się do góry, zadeptał go, nim zdążył się podnieść. Roztarł obolały nos, będzie musiał udać się do skrzydła szpitalnego, byłby to świetny powód do udania się do skrzydła szpitalnego, nie bolało go jednak aż tak, a Limier itak by go nie wypuścił prawda? Westchnął więc i zabrał się za układanie się za układanie kafli przyniesionych przez gryfonke która zdążyła już je uprzątnąć. Nessa zaś, znalazła się na miejscu akurat w momencie, w którym Enzo zrobił wyjątkowo głupią minę i spróbował, rozetrzeć obolałe miejsce. Minimalnie pocieszyło go to, że dziewczyna nie wyglądała na szczęśliwą i jej także coś musiało się przytrafić.
Punkty w kuferku: 0 Kostki: 6,5 Bonusy: - Sprzet: -
Nie było im dane tego dnia spędzić w spokoju, ani na bezpieczną odległość od boiska. Kiedy była jeszcze nieświadoma nieszczęścia, zaśmiała się w odpowiedzi na pytanie chłopaka. - No skąd. Taką kupę mięśni miałabym tak nazywać? Mina jej zrzedła, kiedy nauczyciel zaciągnął ich w znienawidzone przez nią miejsce. Te zajęcia nie mogły potoczyć się dobrze, bo były złe z samej definicji. Na miotłę i tak nie zamierzała wsiadać, choćby miała stracić wszystkie punkty swojego domu. - Nie - odpowiedziała stanowczo. - Bo wtedy nie będzie mnie miał kto dobić - mruknęła i w końcu dotarli na miejsce. Oboje nieszczęśliwi, oboje przygotowani na porażkę. Na szczęście okazało się, że chodzi tylko o konserwacje sprzętu. No, szczęście i nieszczęście w jednym. Jej przydział nie był zbyt trafiony, bo dostała koszulki drużyny. Nie uśmiechało jej się doprowadzać do porządku spoconych, śmierdzących koszulek graczy. Gdyby tylko wiedziała, że taka ewentualność to byłoby niebo w porównaniu z tym, co spotkało ją faktycznie. To co poczuła to nie był zapach potu, tylko obrzydliwy odór łajnobomby. Natychmiast przesiąkł on ją samą. Przecież zmycie z siebie z tego to będzie dramat... Spojrzała na Ezrę wzrokiem zbitego psa. - Czyli jednak mogło być gorzej - mruknęła pod nosem. Ten przedmiot ewidentnie nie był jej pisany.
Punkty w kuferku: 0 Kostki: 2 :) Bonusy: tylko zapach Sprzet: brak
Generalnie to Cornel nie robił problemów. Ręczę za niego, że w ostatnim czasie miał się na baczności. Może nadal nie absorbowało go zbieranie tyłka na zajęcia, na których jednak musiałby się czymś wykazać, no ale dajcie spokój. Ideału to on nie osiągnie. Również tego pogodnego dnia udało mu się zebrać radosną ekipę tych, których aktualnie odbywające się lekcje w najmniejszym stopniu nie porywały! Umówili się nawet na wspólne unikanie zajęć gdzieś na błoniach, z tym że zdążyło mu wylecieć z głowy konkretne miejsce spotkania. Coś go podkusiło, by jednak ziomeczków poszukać, co zaowocowało tym, że przemierzył trochę miejscówek wokół szkoły i całkiem szczerze nawet miło mu się szwendało! Wszystko lepsze od nabijania punktów za obecność na zajęciach, tak. Nie zorientował się nawet, że tak rozpromieniony minął bez słowa profesora Limiera, lepiej mu znanego jako Ten Od Mioteł. Nie miał pojęcia, czy tak go rozjuszyła ignorancja ze strony ucznia, czy jednak coś z nim było nie tak - usłyszał za sobą jedynie, wypowiedziane wcale nie tak beztroskim tonem, jakiego mógłby sobie życzyć, "Ramsey, proszę za mną" i w ten oto sposób dołączył najzwyczajniej do nauczycielskiej łapanki! No dał się złapać w sidła, co tu dużo mówić. I chyba niespecjalnie mu to przeszkadzało, bo jego reakcja była nad wyraz prosta - odwrócił się na pięcie za nauczycielem, westchnął nieprzejętym tonem "dzień dobry!" i tak już do samego małego boiska podążał śladami psora z nieprzemijającym uśmiechem. Doprawdy, jaką różnicę może zrobić mu krótka i przyjemna rozgrzewka na miotle? W końcu tego od zajęć oczekiwał. Kiedy już stawił się na wspomnianym wcześniej boisku, rozszerzył uśmiech na widok wielu znajomych mu mordek, które w większości nawet darzył sympatią. Nie zdążył się z nikim przywitać, do czego mu w sumie nie było tak prędko (był tu w swoim mniemaniu tylko, aby odbębnić, skoro Limier już go usidlił), gdyż profesor już przemawiał. Ramsey obserwował jak z twarzy wszystkich tu mniej lub bardziej radośnie zgromadzonych uśmiech z każdym kolejnym słowem psora gasł lub obojętność zastępowała frustracja. Odwiecznie komiczne widowisko, szkoda jedynie, że tym razem sam w nim żywo uczestniczył. No ale nie narzeka się na głos, tak też przewrócił jedynie oczami usłyszawszy o konserwacji sprzętu. Czuł się znacznie gorzej niż darmowa siła robocza, którą niewątpliwie właśnie się stał! Doceniłby teraz podwójnie każdą błahostkę, jaka zostałaby mu przydzielona, mająca trzymać go z daleka od koszulek quidditchowych. A to z racji, nie takiego drobiazgu, zapachu. Piekącego jego lazurowe oczy s m r o d u. Zacisnął zęby i zaczął się pospiesznym ogarnianiem tego, co zostało mu zlecone, by jak najszybciej oddalić się od fetoru łajnobomby, która musiała wybuchnąć akurat na łaszkach drużyny, BO CZEMU NIE. Jak się miało później okazać, nie tak łatwo jednak uciec od tego, czym doszczętnie przesiąknął. W myślach przeklinał Tego Od Mioteł, ale na zewnątrz wykonywał dobrą minę do złej gry! - Bajecznie.
Punkty w kuferku: 1 Kostki: 2 Bonusy: zapaszek Sprzet: -
Machnięcie ręką uznała za zgodę, dlatego z miłą chęcią dołączyła do grupy w sumie nieznanych twarzy. Z lekką konsternacją zaczęła skanować twarze, starając się sobie przywołać w pamięci choć jedną, którą mogłaby jakkolwiek kojarzyć. Niestety jej wysiłki poszły na marne, gdyż wśród osób prowadzonych przez Limiera przez błonia nie było ani jednej osoby związanej z Quiddtichem. W końcu, będąc jedną z reprezentantek krukońskiej drużyny kojarzyła z imienia i nazwiska, albo znała osobiście każdego członka z każdej szkolnej drużyny. Mimo to postanowiła się nie zrażać, dlatego dziarskim krokiem doszła na małe boisko, gdzie najwyraźniej Limier planował poprowadzić zajęcia. W ciągu kilku kolejnych minut pojawiło się jeszcze więcej osób, już bardziej znanych Holenderce, których witała szerokim uśmiechem, machnięciem dłonią lub krótką pogawędką, którą na przykład (tym razem) zapoczątkował @Riley Fairwyn tuż po pojawieniu się na boisku. Mniej życzliwości i uśmiechu ze strony panienki van Rijn przytrafiło się @Calum O. L. Dear, który wbrew wyraźnie wysyłanym ostrzegawczym sygnałom pchał się radośnie w nieprzychylne i niechętne ramiona Holenderki. - Calum - odparła dość lakonicznie w ramach przywitania, co prawda nie żywiła do Dear'a szczególnej sympatii, jednakże była zmuszona zachowywać z nim chociaż szczątkowe relacje. Jakby nie patrzyć nadal nosił to prestiżowe miano Kapitana Drużyny Ravenclaw. - Jakoś - skrzywiła się lekko, zwracając spojrzenie ciemnych tęczówek na blondyna. - Tak określiłabym twoje latanie... - nie mogła się powstrzymać i zanim zdążyła ugryźć się w język, kąśliwe słowa poszybowały w stronę Krukona - ale nie na ostatnim meczu. - Dodała szmuglując zaciekawienie i podejrzliwość pomiędzy słowami, dźgając go łokciem w żebra, po czym zawiesiła głos czekając na reakcję chłopaka. Początkowo Sanne przypisywała szczęście Caluma na meczu czystemu przypadkowi, jednakże po kilku udanych akcjach w wykonaniu Dear'a tłumaczyła to stwierdzeniem, że głupi ma szczęście. Im rozgrywka trwała coraz dłużej Holenderka zaczęła podejrzewać chłopaka o oszustwo, odrzucając dwie poprzednie, mało wiarygodne scenariusze. Co prawda nie miała na to jakichkolwiek dowodów, ale poprzysięgła sobie, że je zdobędzie. I to z samego źródła. Nim się obejrzała, Profesor zaczął tłumaczyć założenia dzisiejszych zajęć, po czym przystąpił do rozdzielania zadań pomiędzy zgromadzonymi. Holenderka nie mogła sobie wymarzyć lepszego zajęcia, gdyż Limier przydzielił ją do segregacji sprzętu zniesionego przez całą resztę. Odprowadzając wszystkich spojrzeniem, wygodnie usadowiła się na miękkiej murawie boiska, myśląc sobie, że chyba profesor musiał ją naprawdę lubić, na początek wyznaczając jej tak mało wyczerpujące zadanie. Kiedy tak rozkoszowała się ciepłymi promieniami, muskającymi jej gładkie policzki, do jej uszu dobiegło irytujące bzyczenie. Tak jak zawsze, machnęła dłonią przy uchu, aby odgonić od siebie natrętnego owada. Nie wiedziała niestety, że natrafiła na wyraźnie złośliwe stworzenie, które zamiast uciec w popłochu, przystąpiło do bardzo szybkiego i skutecznego ataku, dzięki czemu panienka van Rijn mogła się teraz pochwalić kilkoma puchnącymi bąblami. - Świetnie - mruknęła pod nosem, wyciągając różdżkę zza pasa, aby samodzielnie pozbyć się skutków użądleń. Odkąd Holenderka zaczęła zgłębiać sztukę magii leczniczej, rzadko można było ją spotkać w Skrzydle Szpitalnym, gdyż z drobnymi urazami perfekcyjnie sama sobie dawała radę. Tym razem nie mogło być inaczej! - Astral Forcipe - mruknęła pod nosem, kierując koniuszek swojego magicznego patyczka na bąble. Pierwsza próba - nic. Druga próba - różdżka wypluła z siebie snop światła, który zamiast spowodować zniknięcie śladów użądleń, sprawił że całe jej prawe ramię pokryło się podobnymi śladami. Trzecia próba - nic. Czwarta próba - podziałało!
Punkty w kuferku: 9 Kostki:6 + atak osy + leczę się sama: 5, 3, 5, 4 Bonusy: - Sprzet: -
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Stała z przyprowadzoną na boisko grupą nieruchoma jak posąg, w który swoją drogą chciałaby się zmienić, byleby tylko nie musieć uczestniczyć w zajęciach. W okół pojawiało się coraz więcej osób, ale Finn zdawała się niczego nie rejestrować, bojąc się, że gwałtowne ruchy - albo jakiekolwiek ruchy - ściągnął na nią uwagę trenera. W pewnym momencie jednak cały jej misterny plan poszedł w pizdu, przez jakiegoś kutanego złamasa z - oczywiście - Ravenclawu, który potrącił ją... czymś, ręką, barkiem, kolanem, nie wiedziała. Było to w każdym razie na tyle niespodziewane, że pewnie poleciałaby na glebę, gdyby jej nie złapał i nie postawił do pionu. "Turlaj wafla, dzbanie", pomyślała, łypiąc na niego spode łba, gdy przeprosił i już miała wrócić do panikowania, kiedy przemówił Limier. Kamień spadł jej z serca, kiedy dotarło do niej pierwsze zdanie profesora. Właściwie żadne inne już nie dotarło, bo była zbyt zajęta wrzeszczeniem i tańczeniem z radości. W środeczku oczywiście - na zewnątrz nadal stała nieruchomo i w zupełnej ciszy. Ostatecznie nie miała pojęcia, gdzie teraz szli, ani po co, ale grunt, że nie odrywali się od ziemi. Poszli do jakiegoś składzika śmierdzącego quidditchowego sprzętu i mieli go najwyraźniej wyciągnąć na zewnątrz. Może żeby się przewietrzył - niektórym z tych rzeczy na pewno by się przydało. Finn nie chciała się za bardzo niczego dotykać, ale żeby nie było też, że nic nie robi wyciągnęła jakieś rękawiczki spod szafki. Nawet to musiała zjebać, bo za rękawiczką wyleciał wprost na nią tłuczek. Jak, kurwa, jak?! Nie szukała jednak odpowiedzi, tylko rzuciła się do ucieczki, wpadając najpierw na jakąś Gryfonkę, przyglądającą jej się z boku, by potem pobiec w stronę nauczyciela. - Psze pana! - pisnęła, co w tłumaczeniu na finnowy znaczyło mnie więcej "przydaj się pan na coś i ratuj, kurza twarz, a nie pan stoisz!"