Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Wiadomo już było, że ten dzień będzie jednym z gorszych, a trening jedną wielką porażką. Mogła to już stwierdzić nawet przed drugim etapem z paru powodów. Slythowi przeważnie nie wychodziły treningi, no może kiedyś było inaczej, teraz udane było tylko mecze. Mimo tego, że ten ostatni przegrali jako drużyna spisali się bardzo dobrze, konkretniej było parę osób z drużyny którzy i tak wygrywali życie. Kto został? Ona i Rasheed, raczej kiepsko, choć zawsze coś. Mogła zbierać zjeby na treningach, jednak na meczach pokazywała co potrafi i gdyby tylko usłyszała jakąś uwagę na temat tego, że coś zepsuła... wiadomo, niech kupi sobie okulary albo lepszą lornetkę. Drugi powód, był już podany wcześniej, z resztą kto ogarnia ten sam domyśli się reszty. Kiedy dowiedziała się o spotkaniu Rekina z drzewem podeszła do niego i poklepała lekko po ramieniu, mając nadzieję, że akurat to go nie boli. - Jasne, a potem na Ognistą? Na następny trening wezmę dwie miotły, kto wie co może się przydarzyć - zaśmiała się z ich słabego występu na rozgrzewce. Również nie przepadała za szkolnymi miotłami, nigdy nie wiadomo która postanowi coś odpierdolić, a przy swojej może i się rozwalisz, jednak mimo uszkodzeń jest to mniej prawdopodobne. Cóż, pewniej lata się na swoim. Po całej pogadance i przedstawianiu się również i ona ruszyła na swoje miejsce. Zatrzymała się przy pętlach oczekując rzutów kukieł, nawet nie licząc na to, że coś jej wyjdzie. Jak inni? Typowy trening wężów, wzruszyła tylko ramionami mając choć minimalne pocieszenie, że nie jest sama. Skąd takie myśli? A no stąd, że na pięć rzutów obroniła tylko dwa, mistrzostwo. Chyba znów zaciągnie Sharkera na jakieś prywatne latanie, choć na mecz i tak póki co się nie zapowiadało. W jednej obronie dodatkowo przeszkodziła jej Cordelia, która wparowała w nią jak pociąg, dzięki umiejętnościom udało im się nie spaść z mioteł, uff, po Kanadzie nie chciała już tego powtarzać. Widząc reakcję dziewczyny przez chwilę zastanowiła się czy wygląda jakoś mega groźnie, bo ledwo wypowiedziała przeprosiny i tak szybko zwiała... Jeszcze jej mina, no może rzeczywiście nie miała nastroju, jednak teraz rzuciła w jej kierunku - Spoko, zdarza się - i nawet się uśmiechnęła! Zupełnie jak nie Jul. No co, trzeba być łagodniejszym dla nowych, z resztą od dłuższego czasu średnio miała ochotę wydzierać się na innych, nawet spojrzenie bazyliszka i bicie sobie odpuszczała. Co ten tygrysałkę? Widziała spojrzenie Rasheeda, w odpowiedzi rozłożyła tylko ręce w obojętności i zrobiła smutną minę, przyjaciel chyba powinien się domyślić, że to drugie było udawane. Gdzie ta Ognista?
Rains jakoś przeżyła swoje starcie z drzewem i zgrabnie wylądowała na ziemi, chociaż czuła, że przyda się później solidny przegląd miotły. A jednak trochę się na tym znała. Nie było więc obaw, że schrzani robotę. Teraz jednak miała ważniejsze sprawy na głowie. Pomachała lekko Cordelii, której udało się spóźnić. Nie zamierzała drzeć się na taką odległość. Razem z pozostałymi zebrała się obok kapitana, słuchając dalszych instrukcji, a gdy pojawiła się okazja, żeby pogadać z nim przez chwilę i odpowiedzieć na jego pytania, natychmiast z niej skorzystała. - Rains Nash. Chyba kojarzysz prefektów, co? - zaśmiała się, podchodząc bliżej i z grubsza oceniając nie chłopaka, a straty, jakie poniosła jej miotła. Nie było chyba najgorzej. - Nie grałam nigdy jakoś szczególnie ambitnie, przynajmniej jeśli chodzi o drużyny i mecze. Nie miałam okazji. Ale brałam udział we wszystkich treningach, w jakich tylko dało radę. Głównie jako szukająca. Zwinne palce, szybkie zwroty i takie tam. Umiem współpracować, nawet z tymi, za którymi nie przepadam. I chętnie pograłabym z wami oficjalnie, jeśli tylko macie miejsce. - Co do tego była bardziej niż pewna. Mecze dawały dodatkowe okazje do latania i chociaż nie zamierzała wiązać swojego życia z quidditchem, po prostu lubiła ten sport. Groźniejszy niż się mogło wydawać. - Coś czuję, że muszę się jednak teraz trochę rozkręcić. Zardzewiałam. Zakończyła swój monolog i dając kapitanowi okazję do wypowiedzenia ostatniego słowa, ruszyła powoli w wyznaczonym kierunku. Kukły nie wyglądały groźnie, ale to było cholernie zwodnicze. Miała rację, przynajmniej jeśli chodziło o zardzewienie, bo pierwsze trzy kukły totalnie ją zmiażdżyły, choć wysilała się ponad rozsądny poziom. Dopiero dwie ostatnie przyniosły oczekiwane rezultaty i Rains położyła je jedną po drugiej. Nie była pewna czy to w jakimkolwiek stopniu mogło zaimponować trenerowi albo chociaż przekonać go do przyjęcia jej do składu, ale warto było próbować.
Pozycja: ścigająca Kostki: [6 i 5], [5 i 3], [5 i 1], [3 i 4], [1 i 5]
Tak naprawdę, to życie nie rozpieszczało. Phoenix. Myślała, że największą jej przeszkodą była waga. W momencie, kiedy to jej rodzeństwo otrzymało idealną figurę i przemianę materii ona każdego dnia musiała walczyć o to, by znów nie przytyć. Obóz na którym była i na którym straciła wiele kilo nie był popołudniową drzemką a wręcz przeciwnie. Szkoda też, że jednocześnie też nie udało jej się pozbyć niepewności i znaleźć wiarę w swój wygląd. Czasem nadal czuła się jak stara, gruba i nieatrakcyjna, mimo, że jej ciało było piękne, ona sama piękną się nie czuła. Wracając do tematu, gdy już myślała, że pokonała trudności. Ba, w końcu dostała się na sfinksa jakby nie patrzeć, przyszedł list. List, który zrobił z niej sierotę. Kilka ostatnich miesięcy było ciężkich. Opuściła wiele zajęć i chciała całkiem już odpuścić. Ale za dobrze wiedziała, że życie nie skończy się za chwilę i że jeśli sama go nie ustawi, nikt jej nie pomoże. Nie wiedziała jednak skąd pomysł na latanie. Miała przecież pieprzony lęk wysokości a na miotle mogła ledwo metr ulecieć przy płaczu. Dlatego też jej obecność na boisku była co najmniej dziwna. Co ją popchnęło, by dziś przyjść na boisko? Może po prostu nie chciała się już więcej bać? Może nie chciała, by coś więcej ją ograniczało. Jej plany jednak nie miała wypalić. Stała już pół godziny nad miotłą. Próbując ją do siebie przyzwać, ale dziś już nawet to jej nie wychodziło. Może miotła czuła, że Nix ją skrycie nienawidzi. Właściwie nawet co jakiś czas skoczyła nad nią, jakby to miała pomóc, ale nie pomagało. Jeśli chodzi o latanie, czy same miotły tez się potwierdziła. Była w tym beznadziejna.
Ostatnimi czasy Liam, nie czuł się za dobrze. Matka załamała się po odejściu ojca, z roku na rok było coraz gorzej. Teraz praktycznie w ogóle nie funkcjonowała. Liam starał się jej pomagać, ale ona nie chciała jego pomocy, nie chciała niczyjej pomocy. Straciła dwójkę dzieci i męża. Gdyby tak się zastanowić on też by się załamał po takim czymś. "Ok, ok Liam spokojnie..chodźmy na spacer tam o wszystkim zapomnisz." -zaczął mówić jakiś głos w jego głowie. Chłopak westchnął głęboko, wsadził ręce w kieszenie spodni i udał się wolnym krokiem przed siebie. Po kilku minutach znalazł się a małym boisku. Po co on tu przyszedł? Przecież o tej porze nikt tu nie ćwiczy. Co on sobie w ogóle myślał przychodząc tutaj o tej porze? W sumie, potrzebował cichego i spokojnego miejsca by wszystko sobie przemyśleć a trybuny na boisku były odpowiednim miejscem, w dodatku nikogo tutaj nie było. Nagle w oddali zauważył małą, kruchą, damską postać. Podszedł bliżej, ale tak by go nie zauważyła i zaczął jej się uważnie przyglądać. Po jej zachowaniu i po tym jak traktowała swoją miotłę wywnioskował, że Ona również ma gorszy dzień. Zaśmiał się w duchu sam do siebie i zaczął powoli iść w jej kierunku. Ciekawe jak zareaguje na jego widok. Pobije go? Może się ucieszy? Brunet postanowił jej pomóc z tą miotłą, w końcu nic na tym nie straci..Prawda? -Musisz wyluzować. -powiedział stając przed nieznajomą i jej miotłą. Miał rację, dziewczyna musiała wyluzować, była strasznie spięta, widać to było na kilometr, w sumie czuć też to było. -Jesteś spięta i zdenerwowana. Ona to czuje, dlatego cię nie słucha. -dodał po chwili i zaśmiał się cicho, po czym przeczesał włosy dłonią i posłał towarzyszce czarujący uśmiech. -Zamknij oczy, pomyśl o czymś miłym..Odpędź od siebie te złe myśli. Ona poczuje, ze może ci zaufać i obie będziecie szczęśliwe. -powiedział i puścił oczko do nieznajomej. Dawał jej dobre rady, więc gdy ona go uderzy on przynajmniej będzie wiedział, ze miał szczere intencje - pomóc jej.
Miotła jej nie słuchała. Właściwie to uważała, że uwzięła się na nią. A idąc dalej powiedziałaby, że uwziął się na nią cały świat. Bo czemu by takiego wniosku nie wystosować. Można niby wszystko. Chociaż okazuje się, że nie. Bo za nic w świecie Nix nie mogła poderwać miotły z podłogi. Właściwie to mamrotała nad nią pod nosem a w jej głowie już nie raz pokazała się myśl, obrazująca to, coby wziąć to badziewie i złamać je w pół na kolanie. Nawet nie zauważyła, że ktoś podszedł tak mocno skupiona była na wyzywaniu miotły. Nie spodziewała się też nikogo o tej porze, tym bardziej na małym boisku. Ale jak każdy dobrze wie, los przewrotnym lubi być i musiał sprowadzić kogoś, żeby sobie mógł popatrzeć jak robi z siebie idiotkę nad tym przedmiotem niby do latania służącym. Pewnie uznał, że szkoda by było, by takie przedstawienie się zmarnowało i przyciągnął tutaj tego jegomościa. Dopiero gdy się odezwal podniosła głowę do góry. Na jej czole nadal widniała zmarszczka, która zdobiła jej czoło zawsze, gdy Nix nie potrafiła czegoś zrozumieć i frustrowało ją to. Musi wyluzować. Dobre sobie. Jeszcze czego. Właściwie kim on był, że postanowił zakłócić jej walkę z miotłą i jeszcze jakieś nic nie dające rady jej tutaj rzucać. Zmierzyła go od góry do dołu. Właściwie na jego miejsu to bym uciekała gdzie się da, bo Faaras frustrację i złość miała wypisaną na twarzy, a przyjemną osobą wtedy nie była. Skrzywiła się na jego dobre rady i oczko które puścił. -Znawca się znalazł. - mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego. Zerknęła na miotłę, potem na niego i znów na miotłę, przez chwilę zastanawiając się czy spróbować. Ciekawszym jednak było pytanie kim jest. Siedziała w Hogwarcie jakiś czas i jeszcze nie udało jej się go zobaczyć. Fakt, szkola była duża, ale raczej nie aż tak. -To nie dla mnie. - mruczała dalej do siebie właściwie ignorując chłopaka, poza spojrzeniami, które co jakiś czas na nim zawieszała. Sama nie wiedziała, czy ma ochotę z nim rozmawiać, czy też nie. Schyliła się po miotłę i wyprostowała zawieszając niebieskie tęczówki na nowym towarzyszu i zastygła tak zastanawiając się, co ma dalej z sobą zrobić. Przestąpiła z nogi na nogę i zarzuciła miotłę na ramię, po czym zdecydowała, że uda się do dormitorium. Wykonała więc obrót na pięcie.
kostki!:
oczywiście, nie mogła po prostu odejść, bo jakże by inaczej, gdyby choć raz udało jej się odwrócić i po prostu pójść. Nie, ona odwróciła się z takim impetem, że miotła, którą opierała na ramieniu poszybowała w stronę chłopaka 1,2,3- miotła trafia chłopaka prosto w twarz a siła impetu zwala go z nóg. 4,5,6- Liam wykazuje się zdecydowanie lepszą koordynacją ruchową i w ostatniej chwili unika zabójczego ciosu miotłą.
/ Mam ostatnio gorsze dni i moje posty nie są za dobrej jakości. Przepraszam :(
Widząc reakcję dziewczyny bardzo się zdziwił. Może cierpiała na jakąś chorobę nerwową czy coś? Na pewno są na to leki wiec powinna iść do lekarza czy coś. No cóż to nie jego sprawa, wiec nie powinien się w to mieszać. Może powinien sobie po prostu pójść? No, ale co on jej takiego zrobił że była wściekła również na niego. Przecież nawet się nie znali! -Gdyby każdy traktował swoją miotłę tak jak Ty nie było by graczy w Quidditcha. -powiedział oburzony zachowaniem i traktowaniem dziewczyny. Nie dziwił się, ze ta miotła w ogóle jej nie słuchała. Dziewczyna była dla niej nie miła i źle ją traktowała. Nawet bardzo źle. -Tak trudno jest być miłą? Może byś się trochę postarała a nie. Przeproś ją, jesteś dla niej nie miła. Gdybym był na miejscu miotły już dawno byś ode mnie dostała po głowie kijem. Ciesz się, ze ta miotła jest na tyle miła, ze cie nie uderzyła. -dodał wściekły. Takim ludziom nie powinno się dawać mioteł ani innych magicznych przedmiotów. Odetchnął z ulgą gdy dziewczyna odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia bez słowa. Nagle zauważył jak nieznajoma odwraca się z impetem a jej miotła leci wprost na niego. Dostał w twarz i upadł na ziemię. Był tak wściekły, ze miał ochotę coś rozszarpać. Spojrzał na ową dziewczynę pociemniałymi tęczówkami i podniósł się z ziemi. Kręciło mu się w głowie i czuł jak coś lepkiego spływa na jego wargi. Dotknął wargi i spojrzał na swoją dłoń. Palce miał całe we krwi. Odetchnął głęboko by się uspokoić i zmierzył dziewczynę wzrokiem. -Mam nadzieję, ze jesteś z siebie zadowolona. -odpowiedział jedynie i ponownie usiadł na trawie. Nie miał siły stać na nogach. Przeszywający ból głowy nie pozwalał mu na nic.
Kostka: 1
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ślizgon czuł się trochę dziwnie. Szedł właśnie na trening Quidditcha organizowany przez kogoś innego niż on sam. Przez dwa miesiące wakacji zdążył już chyba przywyknąć do tego, że tym razem to on będzie nie tylko dyktował warunki na treningu, ale również organizował go od początku do końca oraz opracowywał taktykę. Nie wiedział czy był gotowy na starcie z bandą wymoczków, kiedy przyjdą zgłosić się do drużyny nie posiadając ani krztyny predyspozycji, więc to może nawet lepiej, że zwykłe, domowe rozgrywki zostały zawieszone na rzecz utworzenia trzech drużyn, w tym dwóch z Hogwartu. Prefekt niespecjalnie orientował się w tym, kto jest razem z nim w „Tańczących z Tłuczkami”, także to miała być niespodzianka. Miał nadzieję, że chociaż przyjemna. Cóż, w razie gdyby okazało się, że jest inaczej to nic straconego - podobno Heikkonen miała się zjawić. Na trening wziął swoją Błyskawicę, najwyraźniej chcąc oszczędzać nowo zakupionego Nimbusa na pierwszy mecz… a może zwyczajnie chciał dać mu jeszcze szansę na wykazanie się. Służył mu dzielnie przez ostatnie półtora roku i trzymał się dzielnie, nawet jeśli weźmie się pod uwagę wszelkie przeciwności, jakie stawały im na drodze podczas meczy czy treningów. Zjawił się więc na małym boisku, przebrany już w strój treningowy, szepcząc raz po raz pod nosem formułę zaklęcia rozgrzewającego. Piździernik jak nic.
Od ostatniego treningu minęło... około mnóstwo czasu, także Juls zdążyła już się od nich odzwyczaić. To nie znaczyło, że nie chce już grać, wręcz przeciwnie, ale po prostu złapała ją faza na leniuchowanie. Także w momencie otrzymania listu od Devena leżała sobie na kanapie w salonie i patrzyła w okno obserwując najprawdopodobniej jak radośnie pada deszcz. Później mając już w łapkach skrawek papieru, który wytargała z pazurów sowy dowiedziała się o spotkaniu nowej drużyny, do której nawet należała. Quayle, Kanada, będzie dobrze, a reszta drużyny? Najpewniej Rekin, nie miała pojęcia kto jeszcze pojawi się na boisku. Znając życie She będzie w przeciwnej drużynie i będzie musiała się wkurzać na to, że znów wszystko obroni, tak. Co prawda mogła być też u nich... no nic i tak nie chciała ingerować w jej decyzje, wszystko wyjdzie w praniu. Nie musiała się ogarniać zbyt długo, jedyne co zrobiła to ubranie swojego wyjściowego dresu, super koszulki do treningów i bluzy z kapturem. Yup, nie potrzebowała niczego więcej, w końcu była magiczna i im było zimniej tym lepiej, bo w ogóle jej to nie przeszkadzało. Stavefjord i Finlandia ftw. Tradycyjnie w ramach rozgrzewki przebiegła się na boisko i gotowa do 'walki' dość szybko pojawiła się na miejscu. Nie zdziwiła się kiedy zobaczyła czekającego Sharkera. Nie przerywając biegu zbliżyła się do niego z okrzykiem bojowym - Rybkaa! Nie, nie była na fazie, po prostu jakimś cudem miała dobry humor. No to teraz wystarczy poczekać na niespodziankę, kto jeszcze przyjdzie oprócz kapitana?
Dziwnie po takiej przerwie wrócić na treningi i to w dodatku do nie swojej drużyny. Nie za bardzo umiała się oswoić z myślą, że w tym roku nie ma polata z resztą kurkonów w jednej ekipie. Nie wspominając już, że z niektórymi będzie zmuszona rywalizować... i to wszystko przez przyjazd Salemczyków? Jakoś nie zamierzała zajmować stanowiska po żadnej ze stron i tylko mieć na głowie własne sprawy, których swoją drogą trochę się namnożyło. Na szczęście w większości pozytywnie i nawet taka brzydka pogoda nie mogła zepsuć jej do końca humoru. Chociaż zaspała na pierwsze zajęcia, a na kolejne nie potrafiła się zmusić do wyjścia spod cieplutkiej kołdry. Dopiero sowa z powiadomieniem o treningu zmusiła Serenę do zebrania się do kupy i ruszenia z łóżka. W takich chwilach nie cierpiała angielskiej pogody i tej całej wilgoci w powietrzu, przez którą paręnaście minut męczyła się z rozplątaniem niesfornych włosów. Narzekając pod nosem na słabo ogrzany dom, przeciągnęła przez głowę grubą bluzę z napisem "Alohomora" i logiem zespołu. Idąc na boisko z miotłą pod pachą, co chwila pocierała o siebie dłonie. Zastanawiała się czy Raphael był na porannych zajęciach... ale pewnie nie zdziwiłaby się, gdyby nawet profesorom nie zachciałoby się ruszać w taką pogodę. Już z daleka dostrzegła tylko dwie osoby, a może aż dwie? W dodatku żadną z nich chyba nigdy nie rozmawiała i teraz żałowała, że nie sprawdziła ostatecznego składu drużyny. Przywitała ich skinięciem głowy i delikatnym uśmiechem, czując się ciągle zaspana. Pytanie, ile osób jeszcze zamierzało się zjawić?
Deven był trochę zestresowany swoją nową rolą, ale nie dawał tego po sobie poznać. Czy ma dosyć charyzmy, żeby być kapitanem? Wchodząc na boisko, odetchnął głęboko i nadał swojej twarzy kamienny wyraz. Och, troje. Tylko troje przyszło na trening? Wspaniale. Cudownie. Skoro mają taką wspaniałą frekwencję na pierwszym treningu, lepiej nie myśleć, co będzie potem. Przywołał na usta powściągliwy, choć miły uśmiech. - Cześć wszystkim. Hm. Jestem Deven Quayle i wygląda na to, że jestem waszym kapitanem. Widzę, że z frekwencją słabo, ale... hm, mam nadzieję, że jakoś się to wyjaśni. Dzisiaj chciałbym potrenować w parach. Proponuję pary mieszane. Rasheed z Julią, a ja z Sereną? - Uf, pamiętał ich imiona z poprzednich meczów. Dziwnie mieć ich teraz w swojej drużynie, ale nie ma co nad tym się zastanawiać. W normalnych warunkach nigdy by nie zaproponował bycia w parze z dziewczyną (przedszkole, wiem, wiem), bo kobiety za bardzo mąciły mu w głowie, ale na boisku... to co innego. Cel jest inny, sytuacja jest inna, więc obowiązują inne zasady. W porządku! Dzisiejszy trening będzie poświęcony przede wszystkim ścigającym, ale tak naprawdę przyda się każdemu, niezależnie od pozycji, na jakiej gra! Co jest najważniejsze, gdy jesteś ścigającym? Celność i umiejętność pracy w grupie, dlatego ten trening właśnie na tym będzie polegał. Jako że z całej drużyny pojawiło się nas czworo, to będzie to trening kameralny. Najpierw ćwiczycie podania między sobą. Co istotne – każda para przeciwko każdej parze. Próbujecie przejąć kafla i podać go swojemu partnerowi, omijając jednocześnie innych zawodników. W momencie, kiedy jedna para straci kafla bądź zdobędzie punkt, swoją kolejkę zaczyna następna. Zaczyna para A i B, potem X i Y etc. (Tylko fabularnie, w rzeczywistości piszcie, jak wam wyjdzie!)
Rzuć kostką w odpowiednim temacie i sprawdź, jak ci poszło! (Zaczyna dowolna osoba z pary)
I osoba z pary: 1 i 4 – wszystko pięknie, ale lecisz jak postrzelony sokół – niby szybko, ale jakoś tak niepewnie. Musisz trochę popracować nad zwinnością, bo podczas meczu możesz nie dać sobie rady. Jednak dajesz radę utrzymać piłkę i podać ją swojemu partnerowi. 2 i 6 – idzie ci naprawdę dobrze. Zgrabnie wymijasz przeciwników, masz cały czas kontakt ze swoim partnerem i pędzisz w kierunku pętli z oszałamiającą prędkością. Podajesz kafla swojemu koledze i obserwujesz, jak dalej rozwinie się sytuacja. 3 i 5 – co się dzieje? Jesteś strasznie zdekoncentrowany, może nie czujesz się najlepiej albo na trybunach pojawił się ktoś, kto cię rozprasza? Tak czy inaczej, podanie ci nie wychodzi, wygląda na to, że kafel wyślizgnął ci się z rąk. Czy twój partner uratuje sytuację...?
II osoba z pary: (Jeśli twój partner wyrzucił 3 lub 5, rzuć kostką.) PARZYSTA – uff, szczęśliwie masz doskonały refleks i mimo niezręczności swojego kolegi, zdołałeś złapać kafla. Możesz być z siebie dumny i jeszcze raz rzucić kostką! NIEPARZYSTA – kompletna klapa. Nie dość, że twój partner okazał się ciamajdą, która nie potrafi przyzwoicie podać kafla, to ty najwyraźniej masz równie słaby dzień co on, bo mimo tytanicznego wysiłku, nie udaje ci uratować sytuacji i piłka spada na dół. Trudno, czas ustąpić miejsca kolejnej parze. Tracicie kolejkę.) 1 i 5 – lecisz i robisz to w pięknym stylu, trzymając mocno kafla i zręcznie unikając przeciwników, którzy próbują ci go odebrać. W końcu docierasz w pobliże pętli, przymierzasz się do rzutu i... (Rzucasz jedną kostką: parzysta – niestety, jakiś wyjątkowo sprytny zawodnik podbił ci rękę i spudłowałeś, przekaż kafla następnej parze; nieparzysta – brawo! Kafel przelatuje przez pętlę w pięknym stylu! Teraz możesz go przekazać kolejnej dwójce.)
2 i 4 – ojej, zupełnie ci nie poszło. Doszło do kolizji z jakimś zbyt agresywnym zawodnikiem, który źle ocenił odległość. Szczęśliwie kończy się na guzie, ale kafel wypadł ci z ręki i teraz musicie ustąpić miejsca kolejnej parze. No cóż, dałeś z siebie wszystko!
3 i 6 – masz dzisiaj naprawdę dobry dzień! Mimo że wszyscy próbują odebrać ci kafel, jesteś nie do pokonania! Mkniesz jak strzała do pętli i wykonujesz rzut. Rzuć jedną kostką: 1,3,5,6 – kafel przelatuje przez obręcz w pięknym stylu; 2 i 4 – ups, pudło!
Ostatnio zmieniony przez Deven Quayle dnia 18.10.15 16:45, w całości zmieniany 1 raz
Em Nie wiedziałem, kogo mogłem spodziewać się na treningu – zgłosiłem się jako gracz rezerwowy, bo nie zależało mi szczególnie na tym, aby koniecznie znaleźć się w drużynie. Nie oznaczało to, iż nie lubiłem grać. Myśl o tym, że w tej szkole znajduje się wielu graczy lepszych ode mnie uważałem za naturalną. Potrzebowałem jednak oderwania od rzeczywistości, a latanie zawsze dawało mi dużo przyjemności – może dlatego, że było tak odmienne od tego, co działo się wokół mnie, pozwalało wyrwać się z pęt sztuki, która sukcesywnie zdawała się pociągać mnie na dno. Pośród niewielkiej grupy osób znajdującej się już na boisku rozpoznałem wszystkich, choć szczególnie ucieszył mnie widok Sereny, z którą ostatnio miałem okazję spędzać więcej czasu, głównie przez Raphaela. Lubiłem, kiedy pojawiali się w moim mieszkaniu bez zapowiedzi, graliśmy do późnej nocy w gry, czytywaliśmy poezję, słuchaliśmy muzyki i śmialiśmy się do czasu, aż pierwsze promienie słońca zaczynały zaglądać przez okna. Wtedy odstępowałem im swoje łóżko, samemu idąc ułożyć się na kanapie. Zasypiając mogłem jedynie zazdrościć tej dwójce elektryczności, którą ładowali siebie nawzajem, będąc przekonany o tym, iż nawet największe starania nie wskrzeszą we mnie podobnych uczuć. Co za ulga, że tym razem zamiast rozmyślań, mogłem po prostu wskoczyć na miotłę i skupić się na treningu. Przyszło mi ćwiczyć z Gryfonką, której wcześniej nie miałem okazji poznać, choć nieszczególnie mnie to zdziwiło – była o dwa lata młodsza, ja zaś odkąd rozpocząłem studia w Hogwarcie nie spędzałem zbyt wiele czasu w jego murach, zajęty prowadzeniem bohemistycznego trybu życia w przytulnych, londyńskich kawiarenkach. Wzbiłem się w powietrze z kaflem w ręku, i choć byłem przyzwyczajony raczej do odbijania tłuczków, poszło mi całkiem nie najgorzej. Podałem w końcu piłkę do Scarlett, pozwalając jej dokończyć rozegranie.
W ostatniej chwili na treningu pojawiły się jeszcze dwie osoby. Deven skinął im ręką, choć był trochę poirytowany ich niepunktualnością. Wiadomo, każdy ma swoje sprawy, swoje życie, ale quidditch to nie zabawa, przynajmniej nie dla niego. Mruknął coś pod nosem w języku mohawk, po czym posłał Serenie blady uśmiech i wzbił się w powietrze na swojej Błyskawicy. Był cholernie zdenerwowany, ale swoim zwyczajem nie dawał tego po sobie poznać, kryjąc się za chłodną maską opanowanego Indianina. Martwił go fakt, że jako kapitan powinien się zaprezentować z możliwie najlepszej strony, zwłaszcza że to ich pierwszy wspólny trening. Miał wrażenie, że wszyscy go taksują wzrokiem, oceniają, choć wiedział, że najprawdopodobniej to tylko jego rozszalała wyobraźnia. Ta myśl jeszcze bardziej go rozzłościła. Większość z obecnych była od niego starsza, a to z pewnością nie dodawało mu odwagi. Joven albo River z pewnością lepiej by się czuli na jego miejscu. Jego bracia mieli większą charyzmę i byli zdecydowanie lepsi w kontaktach międzyludzkich. Nawet wycofany Joven. Próbował się skupić, trzymając w rękach kafla. Merlinie, przecież nigdy nie grał na pozycji ścigającego! Wcześniej był obrońcą, teraz szukającym... Jedyne pozycje wymagające takiego indywidualizmu. A teraz sam ukręcił dla siebie sznur, organizując trening pod kątem ścigających. Wspaniale. Kafel nie leżał mu dobrze w dłoniach. Chciał podać do Sereny, ale w tej chwili piłka wyśliznęła mu się z ręki i runęła w dół. Zaklął w myślach. Teraz cała nadzieja w rudowłosej krukonce. Jego opinia zszargana. Na pierwszym treningu. Autorytet w ruinie. Czas umierać.
pierwszy z pary, 5
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Okrzyk bojowy to było dobre określenie, bo dzięki niemu mógł od razu przyjąć, że może Julce przywalić za tę całą rybkę. - Sama jesteś rybka, kotek. - burknął, wystosowując odpowiednio skwaszoną minę, ale tak właściwie to nie gniewał się na nią aż tak mocno… bo przecież nie miał na to czasu. Dość szybko zebrała się ta nieliczna grupa chcąca trenować i okazało się, że frekwencja, jak zawsze, była powalająca. Rash tym razem się tym nie przejmował, w końcu to nie była jego drużyna, a on tutaj tylko grał. Co za samolub, prawda? W każdym razie zamierzał chociaż przyłożyć się do ćwiczeń, jednak rzeczywistość dość szybko zweryfikowała jego dzisiejsze możliwości. Dobranie ich w pary i nakazanie rzucania było tragicznym pomysłem, a przynajmniej dla Sharkera. Przecież on się nie nadawał na ścigającego. Wychodziło mu to tylko po narkotycznym eliksirze na lekcjach historii, a teraz jakoś brak było pod ręką halucynogenów. Niestety. Ależ oczywiście, że podania wyszły mu koszmarnie, bo jakżeby inaczej? Ledwo dostał kafla, a już go stracił, upuszczając gdzieś, sam nawet nie wiedział gdzie. Ktoś go rozpraszał? A pewnie, że tak. Taka jedna paskuda - Julcia jej na imię! Oby teraz chociaż złapała tego kafla!
Trening dla ścigających? Lekko uniosła w górę kąciki ust. Spodobało jej się to, tym bardziej że jeszcze przed lekcją latania kupiła nową miotłę i rękawice. I szczerze, nie mogła doczekać się jakiegoś meczu. No ale wiadomo, trening też ważna sprawa, bez tego mecz to oni by mogli jedynie przegrać. Tym bardziej że słyszała, że niektórzy z Salemczyków są dosyć dobrzy. Ale czy mogą być tacy jak uczniowie Hogwartu? Nie wydawało się jej. Słuchała Devena z uwagą i trochę nie spodobało jej się to, że mają grać w parach i to do tego mieszanych. Ale Czerwona nie miała już wyjścia, tym bardziej że jakiś starszy Krukon, chyba Arsene wziął ją do pary. No dobra. Może być i tak. Wzbiła się w powietrze zaraz po nim i leciała tak, żeby móc chłopaka dobrze widzieć. Gdy w końcu rzucił kafla w jej stronę bez trudu chwyciła piłkę i przycisnęła ją do siebie, jak to miała w zwyczaju. Leciała dosyć szybko zwinnie omijając przeciwników i po chwili była już przy pętlach. Już miała rzucać lekko mrużąc lewe oko i używając swojej siły, kiedy to ktoś podbił jej rękę, przez co kafel minął pętlę. Westchnęła tylko i przekazała kafla kolejnej parze.
Nie ma takiego bicia, Rekin to rybka i już. Czemu? Nie był przecież groźny, przynajmniej nie dla niej. Faktycznie nie było czasu na dłuższe przemyślenia, Deven pojawił się dość szybko powiadamiając ich o tym, że będzie to trening przede wszystkim dla ścigających. Szkoda, że nim nie była, bo zazwyczaj to ich umiejętności były sprawdzane w takich chwilach. Chciała się wykazać na swojej pozycji, ale no cóż, jeśli trzeba będzie ścigać, przynajmniej nie będzie zawiedziona kiedy jej nie wyjdzie. Tak jakoś wyszło, że jej towarzyszem został... pan Rybka. Ucieszyła się, przynajmniej nie musiała przeżyć porażki życia z kimś obcym. To na czym to wszystko polega? Dobra, powiedzmy, że ogarniała, te ostatnie fazy na lekcji trochę zaburzyły jej myślenie. Sharker był tym pierwszym i szczerze mówiąc myślała, że pójdzie mu o wiele lepiej, cóż każdy może mieć słabszy dzień, na szczęście ona ogarniała. Złapała kafla upuszczonego przez Rasheeda, a potem ujawnił się ukryty talent do bycia ścigającym, szaleńczo leciała w stronę pętli i miotnęła w nią piłką, później... Później talent zniknął tak szybko jak się pojawił i po prostu spudłowała. Rozłożyła ręce w bezradności i zaśmiała się krótko, nic na to nie poradzi, jest obrońcą.
Cieszyła się, że choć jedną osobę zna poza kategorią "tylko z widzenia". Ze swoją poprzednią drużyną zdążyła się już zżyć w różnym stopniu i wiadomo z takimi latało się lepiej. Czemu jednak miałaby przekreślać grę z innymi? Po to właśnie potrzebowali takich treningów i szkoda, że większość z drużyny olała dzisiejsze spotkanie. Nie zazdrościła Devanowi funkcji kapitana, który musi ich wszystkich ogarnąć. Pomachała krukonowi i zwróciła się do gryfona, który zaczął wyjaśniać im zasady. Lubiła swoją pozycję, więc trenowanie na niej było jak prezent od losu w ten brzydki dzień. Przynajmniej nie zrobi sobie krzywdy próbując odbijać tłuczki jako pałkarz! Z typowym dla siebie entuzjazmem wsiadła na miotłę, by po chwili wzbić się w powietrze. Nieprzyjemnie zimny wiatr smagający jej policzki od razu ją ocucił i praktycznie nic nie pozostało z wcześniejszego zaspania. Leciała wymijając osoby na miotłach, jednocześnie obserwując Devana. Musiała w końcu wyłapać moment, w którym zachce wykonać podanie. Kafel niestety wypadł mu z dłoni i spadając stał się ładnym celem dla innych. Momentalnie wykonała ostry zakręt... jakimś cudem łapiąc w ostatniej chwili przedmiot. Potem robiła dziki slalom pomiędzy przeciwnikami i dziwne, że przy tej prędkości o nikogo nie zahaczyła. Nie wiele myśląc wykonała rzut do pętli, ślicznie trafiając w jedną z nich. Oby na meczu też jej tak się udawało, ale pewnie dla niej stres wtedy będzie większy. Co zrobić, nigdy nie wiadomo kiedy trafi się jej gorszy dzień.
- Nie było źle! Sereno, brawo, widać, że to twoja pozycja. Arsene, ładne podanie! Reszta też w porządku, myślę, że musimy się wszyscy rozegrać. I zgrać. - Deven i takie motywujące teksty, po prostu śmiech na sali, ale starał się jak mógł. - W porządku. Teraz poćwiczymy precyzję lotu... czy jak tego nie nazwać - powiedział rzeczowo, starając się poczuć trochę pewniej w swojej nowej roli. Póki co jeszcze nikt nie kazał mu spadać na drzewo, więc chyba było nieźle, prawda? Dobrze, że przez tyle lat ćwiczeń nad samokontrolą i mimiką, opanował do perfekcji ukrywanie prawdziwych emocji. Mało kto wiedział, że w rzeczywistości ten spokojny i milczący Indianin jest tak nieśmiały. Deven podleciał do miniaturowych trybun, które gdzieś tam pewnie były i złapał sześć obręczy, które widocznie wcześniej potraktował jakimś zaklęciem, bo bez trudu zawiesił je w powietrzu, a po chwili wprawił w ruch wahadłowy. Odległość między poszczególnymi obręczami wynosiła jakieś trzy metry, ale przy dużej prędkości nie miało to żadnego znaczenia. Obręcze poruszały się w różnym tempie, a były na tyle nieduże, że trzeba było wlecieć idealnie w ich środek, żeby nie odbić się i nie spaść na dół. Nic groźnego nie mogło się stać, ale to zadanie wymagało dużej precyzji.
Rzucacie dwiema kostkami w odpowiednim temacie:
Pierwsza kostka – mówi, przez ile obręczy przelecieliście bez szwanku. Druga kostka – mówi, jak wam to wyszło.
Jeśli na pierwszej kostce miałeś 4-6 oczek.:
1 – Naprawdę zrobiłeś to w przepięknym stylu godnym reprezentacji narodowej! Kto wie, może czeka cię świetlana przyszłość? 2 – Nie wiadomo, jakim cudem pokonałeś tyle obręczy. Wyglądałeś tak nieporadnie na swojej miotle, że nikt by cię nie podejrzewał o tak dobry wynik! 3 – Auć, to musiało boleć! Jedna z obręczy walnęła cię w bok, ale ty dzielnie utrzymałeś się na miotle i leciałeś dalej – tak trzymać! 4 – Pf, to dla ciebie fraszka! Z promiennym uśmiechem przemykasz między obręczami – równie dobrze mógłbyś lecieć głową w dół! 5 – Nie dajesz się wytrącić z równowagi, mimo że przed twoim nosem przemknął jakiś zabłąkany ptak. Doskonale, koncentracja przede wszystkim! 6 – Merlinie, jakieś quidditchowe duszki muszą ci pomagać, bo kilka razy zachwiałeś się dramatycznie, ale pokonałeś obręcze w niezłym stylu, mimo że jedna z nich nabiła ci guza!
Jeśli na pierwszej kostce miałeś 1-3 oczek.:
Jeśli na pierwszej kostce miałeś 1-3 oczek. 1 – Ka-ta-stro-fa. Niby przeleciałeś przez jakieś obręcze, ale wyszło to naprawdę żałośnie. Nikt ci tego nie powie w twarz, ale... dałeś ciała. 2 – Do oka wpadła ci mucha i to ćwiczenie było przede wszystkim walką o utrzymanie się na miotle. W końcu dotarłeś do końca, poobijany i zażenowany. Ale to nie twoja wina! 3 – Przeleciałeś, co się dało (choć nie brzmi to najlepiej), po czym oberwałeś jedną z obręczy w głowę, straciłeś orientację i spadłeś na ziemię. Nic ci się nie stało, ale nie było to miłe doświadczenie. 4 – Oj, co jest nie tak? Zapowiadało się tak świetnie, a skończyło tak fatalnie... Przy jednej z obręczy zupełnie straciłeś głowę i po prostu ją wyminąłeś. A zresztą dałeś sobie spokój, bo po co się wygłupiać... 5 – Zdawało ci się, że na boisko wszedł jeszcze ktoś... nie dość, że to tylko złudzenie, to jeszcze rozproszyłeś się do tego stopnia, że obręcz walnęła cię w ramię i wyrzuciła z toru. Ten siniak będzie ci przypominał, że na treningu trzeba się koncentrować! 6 – Od początku te obręcze cię przerażały. Masz przez nie skakać? Jak lew w cyrku? Kiedy w końcu podjąłeś wyzwanie, na samym początku poczułeś, że to nie dla ciebie i zrobiłeś to byle jak, marząc, żeby tego rodzaju ćwiczenia nigdy się nie powtórzyły.
Kod:
<zg>Ile obręczy zaliczonych, czyli pierwsza kostka:</zg> <zg>Jak poszło, czyli druga kostka:</zg>
To już ostatni post, możecie zrobić z/t!
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Cóż, dobrze, że ktoś w tej parze miał mózg i ręce, które nie byłyby dziurawe. „To nie był jego dzień” byłoby chyba eufemizmem na skalę światową i raczej nikt nie byłby w stanie zaprzeczyć temu stwierdzeniu. Słabo, bo słabo, no, a chociaż Julka nie przerzuciła piłki przez obręcz to przynajmniej utrzymała ją w dłoniach. Kiedy Sharker już sądził, że gorzej być nie może to oto okazało się, iż owszem, może. Jego koordynacja ruchowa nie pozwalała mu utrzymać kafla, a Indianin wysyła ich na bój z obręczami? To nie mogło się skończyć pozytywnie, a katastrofa wisząca tuż nad głową potrafi świetnie zmotywować. Nie polecam. Kiedy nadeszła jego chwila prawdy, Sharker musiał popisać się zręcznością i gracją w powietrzu, zawalając całe zadanie. Przefrunięcie przez więcej niż dwie obręcze okazało się dla niego przeszkodą nie do pokonania, czego możemy szczerze pogratulować jakiejś musze, atakującej zawzięcie niespodziewającą się najazdu gałkę oczną. Wytrącenie z równowagi oraz intensywne tarcie oka wcale nie bywają pomocne w utrzymaniu się na miotle, także to, że w ogóle udało mu się zeń nie spaść można uznać za szczęśliwy uśmiech losu. Kiedy wreszcie trening się skończył, Ślizgon odetchnął z ulgą. Jedne wakacje, a już takie wyjście z wprawy? Czyżby teraz potrafił utrzymać się w pionie tylko pod wpływem halucynogennych eliksirów na historii magii? Zdaje się, że trzeba nad tym popracować.
Ile obręczy zaliczonych, czyli pierwsza kostka: 2 Jak poszło, czyli druga kostka: 2
O zgranie chyba będzie im najtrudniej, to już nie to samo co domowa drużyna, gdzie znała większość, ba zagrali już parę meczy i wiedzieli co każdy z nich potrafi. Po jednym treningu raczej nie można było tego stwierdzić, była to jedynie kwestia kto jest bardziej ogarnięty po dłuższej przerwie. Juls jakimś cudem udawało się robić za ścigającego i choć nie udało jej się trafić to i tak była z siebie zadowolona. W przerwie podeszła do Rekina i poklepała go po plecach w ramach pocieszenia - Potrenujemy trochę i będzie lepiej. To co teraz? Precyzja lotu, dobrze sprawdźmy jak poradzi sobie nowa miotła, to chyba był dobry moment na porządne przetestowanie jej, na meczu mogłoby być różnie. Zdecydowanie nie chciała failów podczas obrony, bo miotła okaże się, że miotła jednak jej nie podeszła. Spojrzała na obręcze z miną w stylu challenge accepted i zabrała się do roboty. Szaleńczo pognała w ich kierunku, udało jej się przelecieć przez pierwszą, jednak już wtedy Nimbus zaczynał pokazywać, że ma focha. Na szczęście udało jej się utrzymać aż do czwartej obręczy. Niestety w którymś momencie miotnęła się za bardzo i nabiła sobie guza na ramieniu, czyli norma. Uff, dobrze jest. No tak, jako, że był to już ostatni etap wróciła na ziemię - Dzięki za trening - rzuciła do Devena, chcąc w pewien (możliwe, że pokrętny) sposób podbić jego morale jako kapitana, zazwyczaj tego nie robiła więc to już coś! - Cześć - dodała w kierunku reszty drużyny, a finalnie wróciła do Sharkera - Ty idziesz ze mną - złapała go za rękę, ciągnąc go w stronę tajnego laboratorium. Jeśli szło mu lepiej po eliksirach to ona już coś wymyśli.
Ile obręczy zaliczonych, czyli pierwsza kostka: 4 Jak poszło, czyli druga kostka: 6
Pierwsze zadanie skopała i miała tego pełną świadomość, w końcu to przez jej nieuwagę inny zawodnik podbił jej rękę sprawiając, że straciła kafla. Oby tylko podczas meczu nie dała takiej plamy, wtedy miałaby poczucie, że przez nią jej drużyna może przegrać. Widząc jak Deven zawiesza w powietrzu obręcze nieznacznie uniosła brew, z tym mogło być u niej trochę gorzej. Nie były one zbyt duże, dlatego Scar trochę obawiała się, że zamiast wlecieć w środek, uderzy w bok obręczy. Jednak na początku wcale nie szło jej tak źle, jednak w pewnej chwili zauważyła, że coś poruszyło się na boisku. Od razu spojrzała w tamtym kierunku, ale... Niczego tam nie było. Dziwne. Kiedy odwróciła głowę w kierunku, w którym leciała było już za późno. Nie dość, że dosyć uderzyła ramieniem w obręcz, to jeszcze wyrzuciło ją z toru i w ostatniej chwili odzyskała panowanie nad miotłą. Beznadzieja. Bez pośpiechu wylądowała na boisku i rozmasowując bolące ramię udała się w stronę szkoły.
Ile obręczy zaliczonych, czyli pierwsza kostka: 3 Jak poszło, czyli druga kostka: 5
Nowy kapitan po tym pierwszym spotkaniu wcale nie okazał się smutnym zaskoczeniem po She. W dodatku miło słuchać pochwał po dobrze wykonanym zdaniu, kto tego nie lubi? Dość sceptycznie obserwowała jak gryfon rozstawia pętle i wprawia je w ruch. Zazwyczaj Serena próbowała do nich trafić kaflem, a nie sama się władować w ich środek. Jeśli jednak ma to poprawić umiejętności przed meczem, to nie będzie przecież kręcić nosem. W dodatku krukonka za rzadko myśli o niebezpieczeństwie danej sytuacji, więc wizja rozbicia się na miotle teraz jakoś nie zajmowała jej rudej główki. Gdy przyszła jej kolej, ruszyła przed siebie starając się osiągnąć zadowalającą ją prędkość. Guzdranie się w powietrzu było czymś strasznym dla Fluvius, serio. Bez problemu pokonywała kolejne przeszkody i niestety za szybko dotarła do ostatniej obręczy. Przez co nie zdążyła wlecieć w jej środek, a w prezencie jeszcze zahaczyła o nią lewym barkiem. Wypuściła powietrze ze świstem, cudem nie puszczając się miotły i zachowując względną równowagę. Już na ziemi mogła sprawdzić, że na szczęście nabiła sobie tylko ślicznego siniaka. - To do następnego, kapitanie - pożegnała się jeszcze z resztą drużyny i rozmasowując bolącą kończynę, udała się w kierunku zamku.
Ile obręczy zaliczonych, czyli pierwsza kostka: 5 Jak poszło, czyli druga kostka: 6
Poszło mi źle. Po prostu. Nie wiem, może ktoś rzucił na mnie confundusa? Chwilę wcześniej nie miałem problemu z tym, by utrzymać się na miotle, ale przelatywanie przez obręcze dziwnym zrządzeniem losu okazało się dla mnie kolosalnie trudne. Może nie powinienem tak często zaglądać do kieliszka? Tym razem Daven nic nie powiedział, choć nawet gdyby rzucił kilka uwag, zapewne nie wziąłbym sobie tego zbytnio do siebie. Chyba nic w tym świecie nie było w stanie wprawić mnie w większe przygnębienie, niż sama egzystencja. Po ukończonym treningu udałem się w stronę zamku w towarzystwie Sereny, myśląc, iż w zasadzie ten milczący indianin ma w sobie coś, co sprawiało, iż mógłbym go polubić.
Ile obręczy zaliczonych, czyli pierwsza kostka: 3 Jak poszło, czyli druga kostka: 1
Deven jako ostatni podszedł do zadania z obręczami. Ogólnie nie poszło ono rewelacyjnie, jeśli nie liczyć Sereny, która była po prostu świetna, ale przez wakacje wszyscy się zastali - on również, o czym przekonał się bardzo boleśnie. Udało mu się zaliczyć dwie obręcze, przy trzeciej zabrakło mu koncentracji, szczęścia albo wszystkiego naraz i huknął głową tak, że zobaczył wszystkie gwiazdy i runął na ziemię. Dobrze, że nie leciał zbyt wysoko i miał całkiem nieźle opanowaną technikę upadania, bo inaczej mogłoby się to fatalnie skończyć. Siedział przez dłuższą chwilę na murawie, czekając, aż czerwone i szare plamy przestaną latać mu przed oczami i rozmasowując guza. Klął przy tym pod nosem i starał się nie patrzeć na resztę drużyny, przed którą tak okropnie się zbłaźnił. Wyciągnął różdżkę i mruknął jakieś zaklęcie znieczulające, które pozwoliło mu w końcu wstać, podziękować drużynie za udział w treningu i życzyć udanego dnia. Wyglądali na sympatycznych, mimo że w swoim mniemaniu nie popisał się jako kapitan. Miał nadzieję, że dogadają się i dadzą popalić pozostałym dwóm drużynom. Miał zamiar naprawdę ciężko nad tym pracować. - Dzięki za trening, drużyno! Wszyscy dostaliśmy po grzbiecie, więc wychodzi na to, że musimy... hm... cholernie ciężko pracować, ale myślę, że damy... hm... popalić tamtym drużynom. Do zobaczenia - starał się brzmieć optymistycznie i dziarsko, mimo że wcale się tak nie czuł. Na pewno się wyrobią jako zespół, ale nie był pewien, czy on wyrobi się jako kapitan. Cóż, pozostawało mieć taką nadzieję.
z/t
Ile obreczy zaliczonych, czyli pierwsza kostka: 2 Jak poszlo, czyli druga kostka: 3
Znowu zaczynało siąpić. Deven pociągnął nosem, wdychając zapach mokrej murawy i gnijących liści. Jesień w Wielkiej Brytanii wyglądała inaczej niż w Kanadzie, była bardziej żółta i deszczowa. Indianin odgarnął z czoła kosmyk włosów i odbił się od ziemi, wciąż ściskając w palcach maleńką złotą piłeczkę. Nie dawał tego po sobie poznać, ale cholernie mu zależało, żeby być nie tylko dobrym zawodnikiem, ale i dobrym kapitanem. Ta funkcja spadła na niego znienacka i wcale nie był pewien, czy dobrze się w niej odnajdzie. Robił, co mógł, ale nigdy nie uważał się za typ charyzmatycznego przywódcy. Był raczej wycofany, mimo że z facetami potrafił nawiązać dobry kontakt, wyrwać się na piwo czy pogadać o quidditchu, ewentualnie doradzić coś w związku z opieką nad jakimś stworzeniem. Nie zmieniało to jednak faktu, że najlepiej czuł się na łonie natury, zanurzając się w ciszy lasu, czytając tropy, obserwując zwierzęta. Lubił samotność i towarzystwo dzikich stworzeń, był typem introwertyka, który dusił w sobie emocje, nie dając im dojść do głosu. W końcu wypuścił znicza, który śmignął mu przed nosem i poleciał w nieznanym kierunku. Quayle przygryzł dolną wargę i wykonał wyjątkowo zgrabną beczkę, potem spróbował zawrócić w miejscu, co wyszło też całkiem dobrze i dopiero wtedy rzucił się w pogoń za skrzydlatą piłeczką. Kilka razy niemal muskała jego palce, tylko po to, by znów zniknąć, zrobić unik i zostawić go daleko w tyle. Deven był tak skoncentrowany na sondowaniu powietrza, że nawet atak dementorów nie zwróciłby jego uwagi. Zacisnął zęby, myśląc o swoich braciach, Riverze i Jovenie, którym z całego serca chciałby udowodnić, że jest równie dobry jak oni, a może nawet lepszy. Kiedy jesteś trzecim synem z kolei, bez przerwy musisz komuś coś udowadniać albo mieć tak specyficzny charakter, by nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że jesteś odrębną jednostką. Deven wolał się nie zastanawiać, co musi czuć Travor. Ale Travor ogólnie był tym najnudniejszym i najgrzeczniejszym dzieciakiem. W sumie teraz nie był już dzieciakiem... Kątem oka zauważył błysk złotego znicza, który chciał przemknąć obok jego prawego ucha. Instynktownie uniósł dłoń i pewnym ruchem złapał piłeczkę, nie dowierzając własnemu szczęściu. Uśmiechnął się do siebie z satysfakcją i wydał z siebie cichy, ale przejmujący indiański okrzyk zwycięstwa. Był sam, mógł sobie pozwolić na tę chwilę triumfu.
W żadnym wypadku nie jest przygotowana na angielską pogodę. Spodnie Winony mają modne dziury, skórzana kurtka zbyt lekka, a kowbojki przyzwyczajone do suchej, gorącej ziemi, nie mokrej, zbyt śliskiej trawy. Winona niechętnie rusza się z zamku. Ostatnio więcej marudzi, przy tych okropnych deszczach. Nie może dojść do ładu, czy powinna zamówić nowe ubrania z Ameryki, czy iść do Hogsmeade po odpowiednią kurtkę (i w jej mniemaniu zdradzić kraj). Kiedy w końcu wynurza się z zamku, by zaopatrzyć się w coś przeciwdeszczowego, ponownie los nie pozwala jej na przyjemne zakupy. Kapitan jednej z drużyn raźno idzie w kierunku małego boiska, a Winnie po chwili zawahania, skręca za nim. Klnie przy tym pod nosem nieprzyjemnie, bo ponownie odwleka swoją wyprawę do miasteczka. Jednak mogła być to jedna z niewielu okazji, kiedy będzie mogła dojrzeć kapitana drużyny w pełnej krasie. Znowu deszcz. Winona próbuje nieudolnie wyjąć kaptur spod płaszcza, równocześnie nie gubiąc ścieżki na małe boisko. Gwałtownie staje w miejscu, gdy widzi Devena, przygotowanego do działania. Chłopak wypuszcza znicza i dopiero wtedy, Winnie niefrasobliwie podchodzi bliżej płotka, którym otoczony jest teren boiska. Odpuszcza karkołomne zadanie nałożenia kaptura. Chłopak jest zbyt skupiony na zniczu, by ją zauważyć. Mruży oczy, kiedy Indianin wykonuje spektakularne młynki i krzywi się lekko, gdy widzi jak zgrabnie porusza się w powietrzu. Na dodatek jej szukająca jest dwa razy mniejsza od Gryfona. Wystarczy, że nie zrobi wystarczająco szybko uniku, a chłopak zmiecie z miotły biedną Tonię. Nie wiedziała jaką miotłę miała jej koleżanka z Salem, ale jest pod wrażeniem szybkości tej kapitana drużyny. Miotła Winnie spłonęła w pożarze i do tej pory Hensley nie może się zdecydować którą chce teraz. Zgrabnie łapie znicz, a Winona planuje się wycofać jak najszybciej, ale nagle zmienia zdanie, kiedy słyszy jego indiański okrzyk zwycięstwa. Śmieje się z tego i zaczyna klaskać głośno. - Z kilkunastoma innymi zawodnikami nie będzie już tak łatwo – krzyczy zaczepnie z dołu i podnosi się na szczebelku płoteczka, by ją usłyszał. – Co to za miotła? – pyta jeszcze, próbując dojrzeć napis na rączce.
Słysząc czyjś śmiech i oklaski, Deven prawie spadł z miotły. Poczuł zalewającą go falę wstydu i gorąca, miał wrażenie, że został przyłapany na czymś bardzo intymnym i wcale mu się to nie podobało. Nie widział dobrze, ale sądząc po głosie, sylwetce i długich blond włosach, musiała to być dziewczyna. I wcale nie wyglądało na to, by zamierzała sobie pójść. Celowo obniżał lot bardzo powoli, chcąc dać sobie odrobinę więcej czasu na ochłonięcie, ukraść kilka cennych sekund, grać na zwłokę i przybrać swój zwykły obojętny wyraz twarzy, godny każdego indiańskiego wojownika. - Jasne, ale każda chwila treningu jest cenna - odpowiedział poważnie, bez przekonania unosząc kącik ust w dość chłodnym uśmiechu i powoli lądując obok niej. Dzielił ich tylko płotek, na którym się opierała. Z rozpaczą odkrył, że jest ładna i zdaje się, że ktoś wspominał, że jest kapitanem drużyny salemczyków. Ona albo ktoś do niej podobny. - Błyskawica 2013 - powiedział nieco łagodniejszym tonem, zeskakując z miotły, wkładając znicza do kieszeni i z wyraźną dumą przesuwając palcami po trzonku swojej Błyskawicy, którą wygrał podczas rozgrywek w bludgera i prawda była taka, że nigdy nie mógłby sobie pozwolić na kupienie takiego cuda. Dlatego dbał o nie z pieczołowitością godną lepszej sprawy, a miotła wyraźnie mu się za tą troskę odwdzięczała. Nie bardzo wiedział, co może jeszcze powiedzieć, dlatego stał bez sensu, patrząc na dziewczynę, na jej delikatną uśmiechniętą twarz, i czując to koszmarne zażenowanie, które uniemożliwiało mu wyduszenie choć jednego rozsądnego zdania. - Jak chcesz... hm... potrenować to zwalniam boisko - powiedział mało elokwentnie, po czym zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie ma przy sobie miotły. Odchrząknął więc z marsową miną i odgarnął z czoła czarne, długie włosy, z powplatanymi w nie kościanymi i drewnianymi koralikami. Nie przyszło mu do głowy, że wypadałby się przedstawić. Miał wielką ochotę po prostu odwrócić się na pięcie i uciec, ale widok dziewczyny trzymał go w miejscu, paraliżując do tego stopnia, że nie mógł ani odejść, ani powiedzieć niczego inteligentnego. Marzył, żeby po prostu sobie poszła i oszczędziła mu tych męczarni.