Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Spędził tak dużo czasu w pracy, że zapomniał o wcześniejszym wyjściu. Limier organizował trening... albo coś podobnego. Lope nie do końca skupiał się na zapowiedziach, wiedział, że po prostu musi przyjść. Zgarnął własną miotłę, nie zwracając już uwagi na resztę ochraniaczy i tym podobnych. Obawiał się, że profesor nie będzie zadowolony ze spóźnienia, ale Lope wystarczy, że pozwoli mu zostać. Jakieś stracone punkty czy szlaban to nic. Przybył na miejsce zziajany i zobaczył, że ludzie zajmują się sprzętem. Więc chyba dopiero co go rozkładali! Jednak po zagadaniu do któregoś z uczniów Ślizgon dowiedział, że mają nauczyć się jak konserwować miotły, piłki i tak dalej. I niemalże parsknął śmiechem. Był kapitanem już kilka długich lat, w sklepie miotlarskim też wyrobił sobie niezły staż, a miał zabierać się za polewanie trzonka? Robił to piętnaście minut temu. Zamiast polatać, pościgać się, wziąć udział w morderczym torze przeszkód? Limierowi chyba naprawdę padło na głowę. Lope był tak rozbawiony, że nawet nie pomyślał o tym, żeby wyjść i porobić coś pożytecznego. Zabrał się do przeniesienia paru rzeczy, ale kiedy chciał wyciągnąć jedną z rękawiczek nagle zaatakował go tłuczek. Lope o mało włosy nie stracił nosa, ale zachował zimną krew. Wyciągnął różdżkę i zanim pomyślał już wycelował w tłuczka, żeby go unieszkodliwić. O dziwo, udało się, a Ślizgon jedynie przewrócił oczami. Gdyby to był jakiś trzecioklasista to skończyłby z rozbitą głową.
Punkty w kuferku: 60 Kostki: 6, przerzucam na 3 i 6 Bonusy: +1 do zaklęć Sprzet: miotła Nimus 2016 (+6)
Dopiero dołączyłam do drużyny i stanowczo musiałam nadrabiać zaległości, szczególnie przed pierwszym treningiem. Dlatego jak dowiedziałam się o zajęciach z miotlarstwa, to ucieszyłam się i chętnie na nie przyszłam. Nie spodziewałam się tutaj cudów - to zwykła lekcja, ale zawsze okazja, żeby polatać, poćwiczyć zwinność, zrobić cokolwiek w tym kierunku. No, tak mi się przynajmniej wydawało. Plany mi się trochę posypały i weszłam na lekcję z poślizgiem. Nie było jednak czego żałować, kiedy dowiedziałam się, że będziemy zajmować się tylko konserwacją sprzętu, aż pokręciłam głową z niedowierzaniem. Gdybym wiedziała, nie traciłabym czasu. A jednak już tu byłam i nie bardzo wypadało sobie iść (szczególnie, że wpadłam spóźniona), więc przywitałam się z nauczycielem i podeszłam do @Lope Mondragón. On też nie wydawał się być zachwycony takim obrotem sytuacji, nie zdziwiło mnie to ani trochę. Doskonale widziałam, że patrzy na to z pogardą i od razu poczułam nic porozumienia. - Jak się czujesz w funkcji konserwatora? Nie o tym marzyłeś całe życie? - zagadnęłam go, samemu rozglądając się za jakimś zadaniem dla siebie. Padło na koszulki, co kompletnie mi się nie spodobało, ale niechętnie zaczęłam wykonywać zadanie. Szkoda tylko, że nagle poczułam okropny zapach. Okej, to były koszulki drużyny, nie spodziewałam się konwalii, ale to było coś znacznie gorszego, niż mogłoby się wydawać. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to łajnobomba którą jakiś żartowniś postanowił na nie wyrzucić. - No po prostu cudownie - podsumowałam sytuację, krzywiąc się. Już widziała te próby zdjęcia z siebie tego zapachu.
PUNKTY W KUFERKU: 0 KOSTKI: 2 BONUSY: - SPRZET: -
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Przewrócił wymownie oczami, sugerując, że doskonale rozumiał, co Emily próbowała tu zrobić. Nawet prawie zarobiła za to pstryczka w nos, ale Clarke tego dnia był wyjątkowo wyrozumiały. Limier jednak wiedział, jak w kilka sekund wszystko zniweczyć. Clarke również nie miał zamiaru wsiadać na miotłę, doskonale wiedząc, jak może się to skończyć, nawet pomimo jego tendencji do spadania na cztery łapy. Wysokości zwyczajnie nie były dla niego, a jeśli już jakoś odrywał się od ziemi, to tylko myślami. - Więc musimy to zrobić jednocześnie, to nawet bardziej dramatyczne - zapewnił ją w ramach kuszenia tą limitowaną propozycją. Dobrze, że Emily obstawiała na swoim. Nie taki diabeł straszny, mieli tylko zajmować się sprzętem - nie to, żeby Clarke uważał, że to dobry pomysł, aby dawać mu do rąk przedmioty, których potem używali zawodnicy. Ale Limier brał za to odpowiedzialność... Ostatecznie Ezra i tak chciał się wymigać od bardzo ciężkiej roboty, więc stwierdził, że przyniesie kafle, które wymagały odnowienia, a znajdowały się w kącie. Intencje miał dobre. Nie jego wina, że ktoś ustawił te cholerne piłki tak niestabilnie, że gdy tylko do nich podszedł, rozsypały się po całym boisku. Przewrócił oczami na groźny nauczyciela, wcale nie zamierzając latać za piłkami jak głupi, a zrobić to w swoim tempie. Kogo obchodziły punkty? Jak widział... cóż, a raczej poczuł, Emily również nie radziła sobie najlepiej. Posłał jej pocieszający uśmiech, utrzymując jednak tę minimalną odległość, która nie przeszkadzała w oddychaniu. - Nieszczęścia w końcu chodzą parami - Albo czwórkami, szóstkami...
Punkty w kuferku: 0 Kostki: 1, nieparzysta Bonusy: - Sprzet: -
Wiem z autopsji, że latanie to nie do końca moja broszka; raz przy okazji skręciłem sobie nadgarstek, kiedy wpadłem na drzewo, raz zakłócenia magiczne zafundowały mi ostre wrażenia. Nie da się jednak niczego osiągnąć bez porażek po drodze, więc wychodzę z założenia, że nie ma co się poddawać i dlatego z mnóstwem dobrej energii spóźniam się na zajęcia. Entuzjazm musi wystarczyć za miotłę, kask i inne ochraniacze... Dziwię się odrobinę, że kiedy docieram na małe boisko, uczniowie nie robią jeszcze kółek na miotłach albo nie wyzywają się, by podbudować morale. Czasem lubię słuchać tych drobnych docinków rzucanych w eter, który robi się wtedy czerwony jak smocza krew. Przez chwilę łapie mnie rozczarowanie, że jedynym celem tych zajęć jest zajmowanie się sprzętem, ale zaraz się reflektuję, bo taki pesymizm jest niepotrzebny, nawet jeśli niemal czuję na policzkach świeżość powietrza, które zawisa kilka metrów nad moją głową; wyobrażam to sobie i to już wystarcza. Mój pech koniecznie chce o sobie dać znać i wiem to już w momencie, kiedy miękkie rękawice z cielęcej skórki wpadają mi za szafkę. Nie spodziewam się jednak, że efektem domino wypuszczę wściekłego jak psidwak tłuczka, który bierze mnie sobie na celownik. Jeśli machanie rękami i sprint po boisku nie są odczytywane przez Limiera za prośbę o pomoc, to ja nie wiem, czego on oczekuje. Wiem za to, że z zaklęć jestem beznadziejny i nawet nie wyciągam różdżki, żeby pozbyć się tłuczka. Nie uważam, żebym zasługiwał na punkty minusowe skoro największe zagrożenie zapewniłem sobie, ale nie kłócę się z profesorem. Nie lubię kłótni, są ostre jak oset na polanie. Mimo wszystko bawi mnie ta sytuacja i tylko żałuję, że nie wziąłem ze sobą nikogo, z kim mógłbym się tą historią i wrażeniami podzielić.
Punkty w kuferku: 0 Kostki: 3, nie 1 ani 6 Bonusy: - Sprzet: -
Szczerze mówiąc nie zauważyłem żadnych znaków ostrzegawczych, które rzekomo wysyłała mi van Rijn, ale to prawdopodobnie dlatego, że nieszczególnie zwróciłem uwagę na wyraz jej twarzy, w tamtej chwili zajmując się bardziej poprawianiem włosów. Stanąwszy obok nie wyczułem nawet, że niespecjalnie miała ochotę ze mną rozmawiać. Jedyne, co rzuciło mi się w oczy, a w sumie zakuło w uszy, to jej ton, gdy skomentowała moje latanie. Początkowo chciałem się obruszyć, lecz gdy tylko "odwołała" poprzednie słowa komentarzem, że na ostatnim byłem dobrym zawodnikiem, zmieniłem minę z marsowej na szeroki uśmiech zadowolenia. - Niezły byłem, nie? Tyle punktów zdobyłem! - No nie mogłem się powstrzymać. Rzadko kiedy ktokolwiek kierował w moją stronę pochwały, toteż miałem nadzieję, że wybaczy mi jeden moment stroszenia piórek. Mojej uwadze nie uszło jej podejrzliwe spojrzenie. Co, byłem mało przekonujący w tej rozpierającej mnie dumie? Słysząc ton Limiera, ledwo powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem. Widać było, że bardzo poważnie traktował swoją pozycję, a nawet chciał się postawić na jeszcze wyższym piedestale i zgotować nam musztrę. Przechadzał się przed nami jak jakiś wódz, wydając polecenia, przez co na moment przerwałem moją, jakże porywającą, konwersację z Sanne (która wciąż chyba patrzyła na mnie w ten sam sposób, co wcześniej). Mnie samemu na szczęście przypadła w udziale robota, rzekłbym, najmniej angażująca, bowiem żeby ją wykonywać, musiałem poczekać, aż cała reszta uwinie się ze swoimi zadaniami, a jako że nie robili tego synchronicznie, miałem sporo przerw, podczas których mogłem skorzystać ze słońca. Niestety gdzieś w trakcie mojego odpoczynku przypałętała się do mnie osa, wyraźnie chcąca znaleźć ofiarę swojego żądła wśród zebranych na boisku osób. Padło na mnie, lecz nie dałem się! Skutecznie odgoniłem ją i zamiast mnie, zajęła się innym chłopakiem w pobliżu. Biedny @Enzo Zaccaria. Odwróciłem wzrok i zatrzymałem spojrzenie na postaci Krukonki, która akurat wyciągała różdżkę i przykładała ją do ramienia. - Szkoda, że nie byłaś taka zwinna jak w meczu, może byś jej uniknęła - rzuciłem do @Sanne van Rijn z szerokim uśmiechem, wnioskując, że powodem pojawienia się bąbli była owa rozwścieczona osa lub jakaś jej koleżanka, równie zła i żądna zemsty na Merlinowi winnych uczniach.
Punkty w kuferku: 8 Kostki: 6, 4 Bonusy: święty spokój Sprzet: brak
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nawet nie wiedziała, że jest jakiś trening i pewnie by nie ogarnęła, gdyby nie Bianca. Czyżby Limier miał jej tak dość, że organizował zajęcia za jej plecami? Tym bardziej musiała iść. W przeciwieństwie do koleżanki ona nie miała złudzeń, że dostaną po punktach - w najlepszym wypadku. Gdyby Bianca była sama, to może jeszcze, ale Ette podejrzewała, że mogłaby zarobić ujemne za samo pokazanie ryjca na lekcji. Oczywiście bardzo ją to cieszyło. W końcu punkty musiały się nie zgadzać. Podzielała za to niezadowolenie koleżanki w kwestii tego, co mieli robić na zajęciach. Po kokardki miała już polerowania mioteł - w gruncie rzeczy musiała to robić co trening, z tym, że w ramach kary. Może Limier stwierdził, że zaoszczędzi sobie czasu i od razu przejdzie do tego etapu. - Wiedziałam, że tak w końcu będzie, skoro psor się boi agresywniejszej gry - zwróciła się do Zakrzewski, wcale nie ściszając głosu - Najpierw zabronił celować tłuczkami w graczy, teraz nie można już latać. W przyszłym roku zamiast quidditcha będziemy mieli domowe rozgrywki brydża. Niechętnie zostawiła cały przyniesiony ze sobą sprzęt i powlekła się do schowka ciągać ten szkolny. A to przynajmniej powinna była robić, ale zupełnie jej się nie chciało. Podczepiła się pod jakąś małą Krukonkę, kombinując, że dzieciak zrobi wszystko za nie dwie, bojąc się protestować i stanęła z boku, przyglądając się jej pracy. Młoda wyciągała właśnie rękawiczki spod szafy, kiedy wystrzelił w nią tłuczek. Dziewczynka z krzykiem uciekła przed piłką do Limiera i Ettie najchętniej by z tego skisła, ale resztki przyzwoitości nakazały jej pomóc. Wyjęła różdżkę i zaklęciem unieszkodliwiła tłuczek. To jej o czymś przypomniało. Czy Limier nie zapowiadał jej przypadkiem, że będzie odbierał jej różdżkę na treningach. Cóż, może teraz zmieni zdanie - jakby nie patrzeć pomogła.
Czy trzeba było wspominać, że Lazare Limier nie był zbytnio zadowolony z ekipy konserwatorów sprzętu do quidditcha, która mu się tutaj zebrała, mimo że sam połowę ich zgarnął do pomocy? Obserwował ich niemalże z politowaniem, odejmując punkty na prawo i lewo za wszelkie występki i chwile nieuwagi. - Przy okazji chciałbym pogratulować wszystkim, którzy rozegrali ostatni mecz quidditcha – dodał jeszcze, spacerując między uczniami i podnosząc głos, by dosłyszeli go nawet ci, którzy znajdowali się nieco dalej. Omiótł spojrzeniem członków obydwu drużyn, zatrzymując się na dłużej przy @Harriette Wykeham, która o dziwo nie narobiła żadnych szkód podczas tamtej gry. Czy w jego oczach naprawdę mogła dostrzec odrobinę uznania? To uczucie jednak szybko minęło, gdy dosłyszał jej komentarz na temat tego, jakie zadania im zlecił. - Jeszcze jeden komentarz, Wykeham, a zgłoszę to do profesor Bennett. Ktokolwiek jeszcze wspomni, że nie podoba mu się lekcja, sprawi, że naprawdę zapewnię wam wszystkim rozgrywki brydża. Nikt was nie zmusza do tego, żebyście tutaj byli, chociaż uprzedzam, że ktokolwiek nie skończy bez mojej zgody to, co zaczął, otrzymuje szlaban. Może i trochę sam sobie zaprzeczał, ale musiał ich jakoś ogarnąć, bo ostatnio na zbyt wiele sobie pozwalali – zwłaszcza Gryfoni. Dlatego też zlecił im takie zadania, żeby dowiedzieli się, że quidditch to nie tylko latanie i bezmyślne rzucanie piłką, ale również ciężka praca i dbanie o cały ten sprzęt. Najlepsza miotła nie będzie przecież tą najwybitniejszą jeśli nikt nie będzie pastował jej rączki i prostował witek, czyż nie? Rozdzielił kolejne zadania, przy okazji tłumacząc, jak posługiwać się niektórymi przedmiotami jak klipsy czy pasta Fleetwooda i dalej ich obserwował, mając nadzieję, że nie zniszczą mu wszystkich rzeczy.
Drugi etap polega już na naprawie i konserwacji sprzętu do quidditcha. W tym wypadku jeśli posiadacie i wzięliście ze sobą swoje własne rzeczy, możecie sobie wybrać, na czym się skupicie. Pozostali muszą rzucić jedną kostką, by dowiedzieć się, co przypadło im w udziale. Kolejna oznacza, jak Wam poszło zadanie. Przerzuty pozostają takie same jak w pierwszym etapie, przy czym tutaj możecie wybrać najlepszą opcję, która Wam wypadnie. Osoby z własnymi przedmiotami mają również możliwość dodatkowego jednego! przerzutu. UWAGA: Z racji tego, że była tak ogromna obsuwa wywołana tylko i wyłącznie przeze mnie, to jeśli ktoś chce dołączyć do lekcji i otrzymać 1 punkt z miotlarstwa może jak najbardziej dołączyć. Nie będę odejmować punktów za spóźnienia. A kostek jest jednak mniej, bo mi się usunęła poprzednia wersja. Przepraszam Was za to bardzo. Jest długi weekend, więc macie czas do 6 czerwca do godziny 22
kostki:
1-2 Przypadła Ci w udziale góra sflaczałych kafli. Niektóre z nich trzeba magicznie pozszywać, inne wystarczy po prostu napompować, ale piłki wydają się nie mieć końca, bo władze szkoły zamiast naprawiać te stare, zakupują wciąż nowe, a ich liczba wzrasta do niebotycznych ilości. Limier uznał jednak, że przydadzą mu się do treningów drużyn szkolnych, dlatego musisz się nimi zająć. Próbujesz napompować jeden z kafli, wpuszczając do niego różdżką powietrze, ale okazuje się, że ma on tyle dziur, że nie jesteś w stanie tego wykonać. Próbujesz zgłosić ten fakt Limierowi z nadzieją na to, że może odpuści ci chociaż tę jedną piłkę. Rzuć kolejną kostką, by przekonać się, jaka była reakcja nauczyciela: 1,2, 6 – możesz spokojnie zabrać się za inne piłki, a tę wyrzucić do śmieci. Używasz do tego zaklęcia suszącego, bo najlepiej się sprawdza w kwestiach podmuchów powietrza. W swoim dalszym działaniu kieruj się kostkami na zakłócenia, pamiętając, że za każdy odwrotny efekt zaklęcia tracisz 1 punkt dla domu. Liczą się tutaj zarówno przerzuty z zaklęć, jak i z quidditcha. Jeśli uda Ci się rzucić poprawnie zaklęcie bez przerzutów za pierwszym razem otrzymujesz dodatkowy 1 punkt z zaklęć. 3-5 – niestety ale musisz babrać się z tą piłką do końca zajęć, a że nie udaje Ci się jej naprawić, Limier wścieka się na Ciebie, ale nie odejmuje Ci punktów dzięki wytrwałości, która jest w sporcie naprawdę ceniona (co z tego, że sam Ci to kazał?)
3 Ochraniacze nie są szczytem marzeń, ale są chyba najbezpieczniejszym zadaniem dzisiejszego dnia, bo musisz je tylko trochę podreperować. Cóż złego mogłoby Ci się przy tym przytrafić? Kilka rzepów, trochę przetartych powierzchni. Nic strasznego, prawda? A jednak okazuje się, że zalęgły się w nich jakieś dziwne pluskwy. Nie jesteś nawet pewien, czy to na pewno te robaczki, bo wyglądają jakoś dziwnie, bowiem zmieniają kolor za każdym razem, kiedy Cię ugryzą, a na Twoim ciele pojawiają tęczowe plamy. Prawdopodobnie ktoś zaczarował te stworzonka, a Ty przez najbliższy tydzień (tj. w najbliższym wątku) będziesz chodził cały w kolorowe kropki.
4-5 Koszulki quidditchowe z nutą łajnobomby trafiły od razu do śmieci, ale zostało jeszcze mnóstwo podziurawionych, które trzeba uprać i zszyć. To zadanie przypadło niestety Tobie, więc toniesz w górze brudnych szmat z herbami wszystkich domów. Sprawdź, jak idzie Ci praca: nieparzysta – Limier wciska Ci pudełko magicznych igieł, którym możesz rozkazywać za pomocą swojej różdżki. Magia jednak ma swoje wady i przez zakłócenia ostre druciki nie chcą Cię ani trochę słuchać, a wręcz rzucają się na Ciebie i zaczynają Cię dziobać, jak gdyby to właśnie Ciebie miały zszyć, a nie wszystkie te szmaty. Jesteś pokaleczony i jeśli masz 5 punktów z uzdrawiania możesz uzdrowić się sam. W przypadku mniejszej ilości nauczyciel odsyła Cię do skrzydła szpitalnego i możesz opuścić lekcję. parzysta – wykorzystujesz wiadra z wodą, które zostały przyniesione podczas pierwszego etapu lekcji, by uprać zdewastowane przez graczy quidditcha koszulki. Aż dziwne, jak oni mogą w tym ćwiczyć, prawda? Zajęcie jest jednak tak nudne, że niemal przy nim usypiasz, ale przynajmniej trochę Ci chłodniej, skoro masz kontakt z zimną wodą z jeziora. Głowa opada Ci niemalże do wnętrza wiadra i wtem zauważasz, że coś w nim pływa. Czyżby jeden z Twoich kolegów przypadkiem zgarnął wraz z cieczą trochę skrzeloziela? Ukradkiem chowasz je do kieszeni, licząc na to, że Limier Ci go nie skonfiskuje.
6 Ogarnięcie mioteł jest najtrudniejszym zadaniem, ale jednocześnie najbardziej satysfakcjonującym, bo przecież to najważniejszy przedmiot do gry w qudditcha, bo piłkę można zastąpić czymkolwiek. Miotły wymagają wyprostowania witek, wypastowania rączek i ogólnej odnowy, bo z racji tego, że nikt nie silił się na to, by o nie zadbać, a latający na nich pierwszoroczni wiecznie mają wypadki, wyglądają bardziej jak te, których używa do sprzątania szkolny woźny. parzysta – otrzymujesz słój pasty Fletwooda, z pomocą której masz wypolerować wszystkie rączki mioteł. To żmudna praca, ale jednak niezbyt skomplikowana, patrząc na uczniów, którzy zostali pokłóci przez igły lub wcześniej podtopieni w jeziorze. Jesteś nią umorusany od stóp do głowy i marzysz jedynie o prysznicu, ale Limier każe Ci szorować te przeklęte miotły. Jedna jest tak zapaskudzona, że zastanawiasz się, czy ktoś nią czasem nie przepychał toalety. Właściwie to wszystko jest możliwe, ale chyba nie chcesz być tego świadomy. Mimo wszystko doprowadzasz to paskudztwo do porządku i dzięki temu otrzymujesz 10 punktów, bo to nie lada wyczyn. nieparzysta – kto by pomyślał, że jedyne, co będziesz musiał zrobić, to sięgnąć do kartonu pełnego klipsów i pospinać powyginane witki? Gałązki jednak nie chcą z Tobą współpracować równie mocno co Twoje włosy, kiedy próbujesz się rano uczesać. Wściekasz się i przez to niszczysz jedną z mioteł jeszcze bardziej, bo srebrny klips zaplątuje się między witki. Rzuć jeszcze jedną kostką, a 3 lub 5 oznaczają, że Limier to zauważył i odjął Ci 5 punktów.
Państwo Mosbey zaskoczyli ją swoim entuzjazmem na temat jej talentu muzycznego, który przecież cały czas Czekała, aż łaskawie profesor od mioteł raczy się odezwać. Kucała grzecznie w milczeniu, odpoczywając po przyniesieniu ogromnego wiadra wody, które dla takiej miernoty jak ona — wcale wygodne do taszczenia nie było. Ruda była na szczęście silna, potrafiła sobie poradzić i nie marudziła, że wybrali ją do tego zadania. W końcu było równouprawnienie! Wiadome było, że nie jest największą w Hogwarcie fanką mioteł czy Quidditcha, którego fenomenu nie rozumiała wcale. Bo jaki był sens ganiania za wielkim, ciężkim kaflem na miotłach, skoro i tak wszystko zależało od Złapania Złotego znicza? Nigdy też nie zwracali uwagi na warunki pogodowe, a jak wiadomo, te mogły być niebezpieczne. Orzechowe ślepia powędrowały w stronę Enzo, natomiast sama Nessa cichutko parsknęła śmiechem na jego rosnącą opuchliznę. No to ładnie go dziadostwo urządziło. Powinien iść do skrzydła, jednak była święcie przekonana, że Limer go nie puści. Wstała, gdy zaczął mówić. Poprawiła ubranie rękoma, oparła dłonie na biodrach i czekała w gotowości do pomocy, skoro dobrowolnie tu przyszła. Bądź co bądź, ślizgonka była słownym stworzeniem i nie rezygnowała łatwo. Omiotła spojrzeniem zebranych, a następnie z bladym uśmiechem zatrzymała wzrok na stercie mioteł i innych, przyniesionych przez uczniów przyrządów. Pochwała dla drużyn jej nie dotyczyła. Podeszła bliżej, gdy niczym na loterii, zaczął rozdzielać zadania. Jej przypadły piłki — cóż, nie było tak źle. Zawsze lepsze to niż taszczenie wody! Nie słuchając już jego dalszych pomysłów, podeszła do sterty sflaczałych kafli. Stała chwilę w milczeniu, zastanawiając się, jak powinna właściwie się za to zabrać i w końcu sięgając po pierwszy z brzegu, obracając go w rękach. Nie sądziła, że piłki te są powietrzem nadmuchiwane! Codziennie człowiek uczy się czegoś nowego, warto więc było brać aktywny udział w życiu studenckim i uczęszczać na wszystkie lekcje. Po kilku próbach nadmuchania kafla syknęła pod nosem poirytowana, rozglądając się za profesorem. Podreptała do niego z fantem w dłoniach, składając reklamacje i pytając, co właściwie powinna zrobić. Po co trzymać kafla, którego nie da się już używać? Zajmuje tylko miejsce. Zawsze mógł oddać go też na ONMS, do zabawy dla zwierząt hodowanych w okolicach zamku. Ku radości Nessy, wadliwa i zużyta rzecz skończyła w śmieciach na polecenie Limiera, który zaraz potem zażyczył sobie, aby wróciła do smutnej, zużytej sterty. Z westchnięciem bezradności i chyba pogodzenia się z własnym losem, zaczęła grzebać w mizernie wyglądających kaflach. Wyjmowała kolejne, nadmuchując je za pomocą zaklęcia suszącego, którego działanie sprawdzało się tu doskonale. Musiała przyznać, że to bardzo użyteczny czas, wielofunkcyjny. Różdżka zgrabnie tkwiła w ręku Ness, przecinając powietrze i działając zgodnie z jej wolą i inkantacją. Po zakończonej pracy przeciągnęła się leniwie, wydając z siebie ciche mruknięcie zadowolenia i usiadła na tyłku, chowając magiczny patyk do kieszeni. Przejechała dłońmi po materiale spodenek, ostatecznie rozglądając się dookoła z ciekawością i sprawdzając, co się działa. Szybko jej poszło, zastanawiała się, czy inni mieli również tyle szczęścia. Posłała Enzo triumfalny uśmieszek, że tak dobrze poszło nawet z przedmiotem, z którym łączyła ją napięta i nienawistna relacja. A wszystko to za sprawą ciężkiej pracy i systematyczności, której on zdecydowanie powinien się nauczyć.
Kostka: 2 Kostka 2: 6 Kostka na zaklęcie: 2 - czuję ten punkcik z zaklęć.
Lily nie była jakąś przesadną fanka latania na miotłach. Owszem, dostrzegała w tym urok, ale nigdy nie poświęcała temu specjalnie dużo czasu. A może brakowało jej dobrego nauczyciela? Bo profesor Limier był… Ugh. Stresujący. Spóźniła się na zajęcia bardzo, ale to bardzo mocno, ale nauczyciel zdaje się był zbyt zajęty upominaniem starszej gryfonki, żeby się tym przejąć. Przynajmniej taką miała nadzieję. A tymczasem zerknęła po pozostałych uczniach i zabrała się za to, co najwyraźniej kazał profesor. Zaczęła doprowadzać do porządku miotłę. Dziewczyna przykładała się do zadania z najwyższą starannością, tworząc wokół siebie aurę przykładnej uczennicy, na wypadek gdyby profesorowi przyszło do głowy zwrócić na nią uwagę. Przecież nie mogła ot tak pozwolić na ujemne punkty dla Hufflepuffu! Albo na szlaban albo Merlin raczy wiedzieć co jeszcze. Już same zajęcia wyglądały jak kara… O najsłodszy Księżycu, co się działo wcześniej z tą miotłą?! Nie. Nie chciała wiedzieć. Polerowała i polerowała, dając z siebie wszystko i nie przejmując się zbytnio otoczeniem. Pasta Fletwooda brudziła przeokropnie i puchonka marzyła o zaszyciu się w łazience i szorowaniu siebie przez resztę dnia, ale cóż. Zajęcia to zajęcia. W końcu udało jej się ukończyć zadanie i nieśmiało zerknąć na nauczyciela, zastanawiając się, czy zgłaszać ten fakt, czy zaczekać aż sam zauważy.
A więc Limier nie zamierzał kończyć ich tortur na zwykłym noszeniu sprzętu? Świetnie! Przecież pogryziony przez Osę Enzo nie marzył o niczym innym niż o.... naprawianiu góry sflaczałych kafli, po prostu bajecznie! Włoch przez dłuższą chwilę krytycznie przyglądał się piłkom, po czym przysiadł przy stosie i zaczął segregować piłki na te „spierdolone na amen”, oraz te zdatne do użytku, oczywiście według nauczyciela wszystkie należały do grupy drugiej, przez co jego segregowanie zdało się na nic. Po raz nie wiadomo, który jedynym co cisnęło mu się na usta, było: świetnie! Złapał pierwszy sflaczały przedmiot i szybko go napompował. Kilka pierwszych poszło w miarę sprawnie, a Enzo szczerze uwierzył, że uda mu się napompować wszystkie przed północą. Jego plany i nadzieje, zrujnowała kolejna piłka, która uznała za stosowne posiadać mnóstwo dziur. Kiedy po napompowaniu piłki, ta zaczęła wydawać cichy syk, a kilkanaście sekund później była tak samo sflaczała, jak przedtem, chłopak z trudem zmiął w ustach przekleństwo. Zacisnął palce na piłce, ostatecznie pozbawiając ją resztkę powietrza. Wolno wstał, by zaprezentować Limierowi, do czego nadają się jego świetne piłki, lecz gdy tylko otworzył usta, nauczyciel zbył go machnięciem ręki i wskazał kosz stojący kilkanaście metrów dalej. Oczywiście Enzo nie byłby sobą, gdyby po prostu do niego podszedł i wrzucił tam piłkę, uznał bowiem, że droga do kosza jest zbyt długa i użyje do wyrzucenia piłki zaklęcia. Plan brzmi dobrze prawda? Cóż, wystarczy powiedzieć, że wykonanie było trochę gorsze. Wyciągnął różdżkę niczym prawdziwy mistrz rzucania zaklęć i wykonał, a raczej spróbował wykonać zaklęcie suszące. Podczas pierwszej nieudanej próby, zamiast zdmuchnąć zepsuty kafel , zrobił to z kilkoma innymi, bardziej zdatnymi do użytku. Kiedy śledzony niezadowolony spojrzeniem Limiera pozbierał piłki, po raz kolejny rzucił zaklęcie, które, całe szczęście, za drugim razem zadziałało bez problemowo, a kafel wylądował tam, gdzie trzeba. Potem praca poszła zdecydowanie lepiej, a kilkanaście minut później wszystkie kafle znalazły swoje miejsce. Ezno odwzajemnił uśmiech rudzielca, który skończył prace kilka chwil wcześniej i zastygł, oczekując na ewentualne dalsze polecenia. Miał nadzieje że Limier wyrobił już dzienną norme gnębienia uczniów i da im się rozejść. Kostka 1 1 Kostka 2 2 Zaklęcie 1 i 4
Właściwie nie planowałam zjawiać się na zajęciach z miotlarstwa ze względu na odbywające się w tej samej chwili zajęcia z zielarstwa, skoro jednak skończyły się one nieco szybciej niż miały i w moim planie powstała luka, postanowiłam skorzystać z okazji i chociaż zajrzeć na boisko z czystej ciekawości, cóż takiego mógł zaplanować Limier. Zbliżał się mecz między Hufflepuffem i Slytherinem, więc podejrzewałam raczej coś związanego z ćwiczeniem zwodów, uników czy też celności rzutów, a zamiast tego przed moimi oczami rozpostarł się osobliwy widok. Na boisku znajdowała się chyba każda jedna część szkolnego ekwipunku miotlarskiego, a ponadto żadna z nich nie była "użytkowana". Opanowałam konsternację rozlewającą się po mojej twarzy, po czym przybrałam uprzejmy uśmiech i skierowałam swoje kroki w kierunku nauczyciela, mieląc w ustach zapytanie o możliwość udziału. Nie był chyba zbyt chętny, lecz ostatecznie pozwolił mi zostać, za zadanie zlecając mi ogarnięcie całej kupy sflaczałych kafli. Nie była to praca marzeń, przyznam, ale i tak skończyłam lepiej niż ci frajerzy, którzy musieli prać śmierdzące łajnobombami stroje do gry. Zadanie było względnie proste, bo musiałam tylko pompować piłki poprzez wdmuchiwanie do ich wnętrza powietrza z różdżki i szło mi to całkiem sprawnie, póki nie natrafiłam na kafel, który posiadał tak wiele dziur, że jakiekolwiek powietrze zostało doń wpuszczone, szybciutko wylatywało. Po dwóch czy trzech próbach uznałam, że to bezsensowne i wstałam, by pokazać nauczycielowi wielkość szkód i wynegocjować, bym nie musiała marnować czasu na ten kapeć i zająć się resztą. Na szczęście odpuścił, widząc porażającą ilość dziurek w materiale piłki i pozwolił mi ją wyrzucić, by dokonała swojego żywota w śmietniku. Cudownie! Zadowolona wróciłam do pozostałej sterty kafli i chwyciłam jeden, przykładając koniec różdżki do otworu, przez który powinno się wprowadzać powietrze. Wymówiłam formułę zaklęcia suszącego, jako że to ono w moim mniemaniu dawało najlepszy powiew powietrza i do tej pory sprawdzało się i gotowa byłam na to, że piłka zacznie pęcznieć pod jego wpływem, napełniając się gazem, lecz nie tak się stało. Czar zadziałał na odwrót, a jako że koniec różdżki nie był przytknięty wystarczająco mocno do materiału, wypływająca z niego woda częściowo wpadła do środka kafla, a w pozostałej części rozprysnęła się na boki, mocząc mi twarz i ubranie. - Cholera jasna... - powiedziałam, krzywiąc się i wycierając rękawem szaty mokre oczy i nos. Nie o to mi chodziło podczas rzucania zaklęcia, więc czym prędzej chciałam to naprawić. Niestety przez kolejnych kilka prób moja różdżka niemal na zmianę wypuszczała z siebie strużkę wody, napełniając kafel niczym balon, lub iskry, które nie niosły za sobą nic poza trzaskiem. Na nieszczęście wszystko to zobaczył Limier i nie omieszkał zwrócić mi uwagi, że robię coś źle - no shit, Sherlock... Oczywiście w odpowiedzi posłałam mu jedynie przepraszający uśmiech, a gdy odwrócił się plecami, wywróciłam oczami. Na szczęście kolejne zaklęcie było już udane i udało mi się nie tylko osuszyć piłkę, lecz także napełnić ją suchym powietrzem. Nie miała żadnych dziur, wobec czego odłożyłam ją na kupkę gotowych kafli. Beznadziejna robota...
HEHE kostki: 1, 2 zaklęcie: 6, 5, 5, 6, 5, 6, 4 Więc sumarycznie -3 punkty dla domu :') i brak punktu z zaklęć, yay...
Emily miała nadzieje, że na pierwszej części lekcji jej nieszczęścia się kończą. Nic bardziej mylnego! Po koszulkach ubrudzonych łajnobombami przypadły jej takie do zszycia. Serio? Nie miała pojęcia w jaki sposób bawiąc się najpierw praczkę, a potem w szwaczkę miała nabyć jakiekolwiek umiejętności z gier miotlarskich (nie, żeby jej na tym zależało). A jednak dalej musiała się bawić z garderobą graczy. Cóż, nie ma tego złego, te przynajmniej aż tak nie śmierdzą. Magiczne igły nie wydawały się trudne w obsłudze, ale otaczały nas zakłócenia, więc nie było znowu tak lekko. Musiała się niesłychanie męczyć i większość igieł zaczęła atakować ją, robiąc jej bolesne rany praktycznie wszędzie. W pierwszej chwili to wydawały się lekkie ukucia, lecz z czasem uznała, że chyba wypadałoby to jakoś wyleczyć. - Ała - jęknęła cicho, bo tatuaż przy tym był niczym, to dopiero był ból igieł wbijanych w skórę. Spojrzała na @Ezra T. Clarke z miną zbitego psa, nie była w stanie tego uleczyć, ale on był starszy i z pewnością miał więcej umiejętności w tej dziedzinie. Co za beznadziejny dzień, aż szkoda było na to słów. Miała nadzieje, że chociaż nie wyląduje zaraz w skrzydle szpitalnym.
Zapaszek jak zapaszek, popiekł w oczy, zawrócił nieprzyjemnie w głowie, mógłby go nawet skłonić do torsji, aczkolwiek nie był jeszcze na tyle przewrażliwiony na zapachy. No i całe szczęście. Wolałby fiołki, ale nie będzie wybrzydzać. Nikomu się nie skarżąc, a nawet powstrzymując się od komentarzy, których Limier nie mógłby zlekceważyć, stanął dzielnie przed nowym zadaniem. Ograniczył oddychanie do minimum, bo czego się nie robi dla chwili odsapnięcia od fetoru łajnobomby? Przy reperowaniu ochraniaczy spokojnie mógł sobie na to pozwolić. Skłamałby twierdząc, że taka praca jest szczytem jego marzeń i daje jakiekolwiek pole do popisu, jednak potraktował to jako rekompensatę po przeklętych koszulkach, zatem było znośnie. Oczywiście dopóki nie objawiły mu się mu te, pożal się Merlinie, robaczki? Zaczarowane robale. Cholerne pluskwy. Bawiły się chyba w imitację tęczy, kiedy tworzyły niezłą sztukę zmieniając kolor za każdym jednym ugryzieniem - szkoda tylko, że ich płótnem stało się ciało Kornela! Ciągnęło je do tego aromatu łajnobomby? Być może, w końcu co kto lubi. W każdym razie gryfon nigdy by nie powiedział, że lekcja miotlarstwa przyniesie mu tyle wrażeń, ze zmianami fizycznymi jako bonus. Odór i kolorowe plamki po ugryzieniach to nie był idealny zestaw do prezentowania się przed innymi. Wcale go to nie bawiło. Z minuty na minutę malały jego chęci na kontakty towarzyskie ze wszystkimi tu zebranymi, mimo że rozpoznawał tyle twarzyczek, które darzył sympatią. Praca przy ochraniaczach stała się szybko czymś uciążliwym, wszystko za sprawą plusk w nich zalęgłych. Nie ma co ukrywać, uporałby się z zadaniem dużo szybciej bez tych małych szkodników. Ale jakoś poszło. Jakoś. Czym teraz Limier miał ochotę ich zaskoczyć? Czy jeszcze uda się Corneliusowi tego dnia trafić do skrzydła szpitalnego? Rozmaite pytania krążyły po jego głowie, gdy wreszcie mógł z założonymi rękami rozpocząć obserwacje poczynań innych. Zaczynało mu być do śmiechu widząc ich mniejsze czy większe starania. Mimo to jedyne, na co mógł sobie pozwolić, to nieznaczny uśmiech pod nosem - zapach i delikatnie łaskoczące, barwne ugryzienia nie dawały o sobie zapomnieć. Z pewnością szybko nie odpuszczą.
kosteczka: 3
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Wytrzeszczyła oczy na Limiera, gdy skomentował jej opinię. - Serio? - zapytała, patrząc na niego z niedowierzaniem. Niedowierzaniem, że jest takim idiotą - Nawet opinii mieć nie mogę? Mógł jej w tym momencie skoczyć. Może i miał Bennett po swojej stronie, ale nawet ona nie mogła zabronić jej wyrażać swojego zdania. To było jej zasrany konstytucyjny przywilej, a skoro dyrektor podobno dyskutowała nawet ze skrzatami domowymi, jej tym bardziej nie powinna odbierać fundamentalnych praw człowieka. Limier był stanowczo zbyt drażliwy - dziś jeszcze bardziej niż zwykle. - Chyba ma okres - szepnęła do Bianci, przewracając oczami.
Jej kolejnym zadaniem było pompowanie kafli razem z jakąś Ślizgonką i z Carson Gilliams. Częśc z kafli naprawdę nie nadawała się do niczego i kiedy Ettie trafiła na niesamowicie podziurawioną piłkę, zgłosiła ten fakt Limerowi, pewna, że pozwoli jej ją wyrzucić, tak jak było w przypadku dwóch pozostałych dziewczyn. Trener okazał się być jednak większym dupkiem niż jej się wydawało, bo jej kazał babrać się z niezdatnym do niczego flakiem. W sumie mogła się tego spodziewać. Oczywiście nie udało jej się naprawić kafla do końca zajęć, chociaż przez ten czas mogła ogarnąć mnóstwo innych piłek. Jakież to musiało być satysfakcjonujące dla Limiera. A ponoć to ona była niedojrzała. - Mówiłam, że jest do niczego - rzuciła, kiedy sprawdzał jak jej poszło - No ale oczywiście to moja wina, prawda? Zgłosi pan to profesor Bennett? Nawet nie próbowała kryć sarkazmu. Miała prawo być zdenerwowana, w końcu całkowicie zmarnowała ten czas. I nawet nie chodziło o to, że konserwowali sprzęt zamiast latać. Ona w tym czasie nie miała szansy choćby jednej piłki naprawić. Równie dobrze mogła położyć się na trawi i oglądać chmury, nie mówiąc o dużo bardziej produktywnych zajęciach. Szlaban miał by pewnie więcej sensu niż ta lekcja, na nic przynajmniej coś faktycznie robiła.
Wszystko to, co działo się na tej lekcji było wystarczającym znakiem, aby na przyszłość starannie omijać zajęć miotlarskich. Ezra nie był do tego stworzony i trochę ścigało go fatum, bo po tragicznym pierwszym zadaniu, na którym stracił punkty, trafiło mu się jeszcze gorsze, bo powiązane z szyciem. Ezra nie czuł się zbyt pewnie z igłą i nitką - sam nigdy nie cerował, jak już to oddawał materiały komuś z takimi umiejętnościami albo raz na zawsze pozbywał się problemu. Nie był przekonany nawet do tych magicznych igieł i zresztą, jak się okazało, słusznie. Zakłócenia wpoiły najwyraźniej igłom nienawiść do leniwego i nieumiejętnego czarodzieja, który się wysługiwał magią. Ostre druciki nie tylko kompletnie nie słuchały jego poleceń, a po chwili wręcz się na niego rzuciły, boleśnie dziobiąc go po skórze! Spojrzał na smutną minkę Emily, która podzieliła jego los i aż poczuł złość. Skoro nauczyciel już zadawał im takie prace, to przynajmniej mógł się upewnić, że nie stanowiły one dla nikogo zagrożenia. A jakby taka igła kogoś w oko dźgnęła, hm? - Chodź, zmywamy się. Nie jestem dobry w uzdrawianiu - To w końcu była świetna wymówka, aby wcześniej wymknąć się z lekcji, a profesor na szczęście nie robił o to problemu. Jak mieli wylądować z szpitalnym skrzydle na chwilę, to przynajmniej dobrze, że razem.
Tego było już zdecydowanie za wiele, ale Limier nie mógł pokazywać aż zanadto złości, bo był na oku dyrektorki przez @Harriette Wykeham, która mimo wszystko nadal sobie folgowała. - Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru i szlaban – zwrócił się do Gryfonki, której odzywki zdecydowanie kwalifikowały się do zachowań nadprogramowych. – I dyrektorka dowie się o twoim podejściu do zajęć, Wykeham. Dobrze rozegrany mecz nie ma tu nic na rzeczy. Dlaczego sportowcom pozwalało się na tak wiele? Gracze w quidditcha powinni jednak znać zasady dyscypliny i mieć dobre oceny, a to, co wyprawiała część drużyny Gryffindoru przechodziło ludzkie pojęcie. Nie mógł jednak poświęcać zbyt wiele uwagi natrętnej Gryfonce, bo część uczniów nie potrafiła wykonywać najprostszych czynności i trzeba ich było odesłać do skrzydła szpitalnego. - Dobra, koniec, wszyscy wynosić się do zamku- powiedział w końcu, zdenerwowany tym, że przynoszą mu więcej szkód, niż pożytku. Już nawet wolał sam to wszystko odnieść z powrotem do schowka, niż się z nimi wszystkimi użerać.
z/t wszyscy
Przepraszam mooooocno za obsuwę.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Nowy rok niewątpliwie oznaczał nowe wyzwania dla dziewczyny. Wiele nauki, wiele nowych znajomości (czyżby?) oraz wiele nowych obowiązków. W końcu miała realną nadzieję na poprawę swoich stopni w bieżącym roku szkolnym. Startowała z nową, czystą kartą o której tylko ona decydowała, jak zostanie zapisana. W tym wszystkim musiała pozostawić miejsce dla kilku starych rzeczy, które sprawiały jej wiele radości i z których nigdy nie zamierzała rezygnować. Jedną z nich z pewnością był Quidditch. Sport, o którym słyszała wcześniej, ale zaczęła go uprawiać dopiero w Hogwarcie. W Calpiatto nie był on aż tak popularny jak tutaj. W Wielkiej Brytanii meczami ekscytował się każdy, nawet Ci, którzy w ogóle nie zwracali na to na co dzień uwagi. Tam nie było czegoś takiego. Dziewczyna miała miejsce w drużynie. Grała na pozycji ścigającej. Co prawda nie w każdym meczu brała udział, ale chciała utrzymać się w drużynie. Z oczywistych przyczyn w czasie wakacji nie mogła sobie pozwolić na granie. Teraz postanowiła nadrobić czym prędzej zaległości. Bez regularnego treningu nie mogła liczyć na miejsce w drużynie. A tego by nie zniosła chyba. Dzień był piękny jak na to, że rozpoczął się już wrzesień. Świeciło delikatne słońce, niekiedy przysłaniane chmurami, a do tego wiał delikatny wietrzyk. Na tyle przyjemny, że nie mógł znosić miotły, ale dawać dodatkowe orzeźwienie, jakby go było mało... Warunki były według Silvii idealne na mały, samotny trening na boisku. Nie pytała nikogo, czy chce jej towarzyszyć, chciała to zrobić sama. Pewnie dlatego po obiedzie udała się do schowka na miotły, aby pożyczyć jedną ze szkolnych mioteł i zarzuciwszy ją na plecy, ruszyła na boisko szkolne. Krótkie włosy związała w kitkę, coby jej nie przeszkadzały podczas latania, a szkolny mundurek zamieniała na zdecydowanie wygodniejsze, obcisłe spodnie i jasny podkoszulek. Wiedziała, że wygląda dziwnie, nie będąc w sukience, ale w tym wypadku by się ona w ogóle nie sprawdziła. Świecenie majtkami na boisku to było coś, z czego zdecydowanie wolała zrezygnować. Kiedy tylko znalazła się na boisku, nie czekając na nic wsiadła na miotłę i odbiła się mocno od ziemi. Pęd powietrza rozwiał jej włosy, uwalniając kilka niegrzecznych kosmyków z uwięzi. Na jej ustach zagościł szeroki uśmiech, kiedy mogła wznieść się w powietrze. Tak jej tego brakowało w czasie wakacji! Opadła na ziemię dopiero po kilku minutach, aby chwilę odpocząć. Cieszyła się, że znów była w Hogwarcie. Że wszystko układało się tak, jak powinno. Lepiej być nie mogło.
W sumie w jego dzisiejszym harmonogramie nie widniała pozycja spędzenia czasu na małym boisku. Miał w zamiarze popływać, wymęczyć ciało i wrócić do szkoły, aby potem zaszyć się gdzieś w wiosce. A może i jeszcze dalej. Nie wiedział. Nie miał żadnego planu. Nie pamiętał aby dzisiaj miał zmianę na Nokturnie... Nie sądził aby było to w tym momencie tak istotne... Praca mogła poczekać, poza tym mógł się założyć, że posiadali kogoś na ten jeden wieczór bez Thomena. O to miejsce zabija się przecież tyle osób. Zadrżał kiedy jego mokre ciało owiał chłód jaki niósł ze sobą wiatr. To nie to samo co Meksyk, co? Narzucił na siebie szybko koszulkę i wytarł mokre włosy, które nachodziły mu już na oczy. Był zmęczony i to wcale nie dlatego, że postanowił zrobić sobie trening życia w wodzie. Najwidoczniej odczuwał jeszcze skutki spotkania w łazience, uśmiechnąłby się nawet na to wspomnienie, gdyby potrafił. Coś nie pozwalało mu wygiąć warg w takim geście. Nie bolało, raczej drażniło. Ruszył w kierunku szkoły, a przynajmniej tak z początku mu się wydawało. Nogi czasem same go niosły, a on zwyczajnie im na to pozwalał. W końcu nie miałoby sensu się z nimi kłócić... Liczył na to, że gdzieś po drodze spotka Earleen... W końcu nie odpuściłaby sobie takiej pogody i spaceru, który stał się jakimś dziwnym rytuałem w jej wykonaniu. Musiał się jej pochwalić/poskarżyć i otrzymać swoje rozgrzeszenie. To z kolei był jego dziwny rytuał. Boisko było jednym z miejsc, gdzie było wysoce prawdopodobne, że ją spotka. To był czysty przypadek, że wpadł akurat na postać Puchonki, której tożsamość(a przynajmniej te ogólnie znaną) poznał kilka dni temu. Silvia go nie zauważyła, jednak po wylądowaniu znalazł się za nią, opierając o płotek. Gdzieś niedaleko znajdował się rewir z miotłami ogólnodostępnymi a w jego głowie pojawił się pomysł, jakim był trening na miotle. Nigdy nie był w tym wybitnie dobry, jednak odciągnięcie niepotrzebnych myśli ostatnio szło mu całkiem nieźle. Marzył o tym, aby ponownie znaleźć się w wodzie. -Dziewczyna o wielu talentach?-Uniósł lekko brew, z której podczas swojej orzeźwiającej kuracji wodnej musiał spać opatrunek. Mogła więc podziwiać chłopaka w jego nie najlepszej, jednak jeszcze nie najgorszej wersji. Kości natomiast zrosły się nadzwyczajnie szybciutko. Najpiękniejsze było to, że mógł czuć każdy proces kuracyjny jaki mu zaserwowali. Warto było.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Ten mini trening to było właśnie coś, czego dziewczynie było potrzeba po tych pierwszych kilku dniach szkoły. W końcu powroty zawsze były najgorsze, a ten nie należał do szczególnie udanych. Nie tak go sobie dziewczyna wyobrażała. Wydarzyło się tak wiele, choć tak niewiele czasu uleciało. Wszystko zaczęło się od wieści dotyczących napaści na Charliego. Może i za chłopakiem nie przepadała, ale nigdy w życiu nie życzyłaby mu źle. Później jeszcze ta dziwna sytuacja z listami od nieznanego chłopaka z Meksyku. Bała się. A raczej zaczynała się bać. Nie była pewna do czego tamten jest zdolny, czy nie powinna przypadkiem zacząć rozglądać się za każdym razem, gdy wychodzi z dormitorium. Nic nie mogła poradzić na fakt, że chłopak przebywał dokładnie w tej samej szkole co ona. Nie mogła też za każdym razem chodzić z jakąś obstawą przy boku w razie gdyby miała go spotkać. Pewnie dlatego właśnie tym razem przebywała samotnie na boisku. Potrzebowała oderwać myśli od niedawnych wydarzeń. A nic innego nie było lepszym na to lekarstwem niż duża dawka wysiłku fizycznego. Przynajmniej jej zdaniem. Zmęczone ciało nie pozwalało umysłowi pracować na najwyższych obrotach. A chyba właśnie o to chodziło w tym momencie. Latała zawzięcie, aż zdecydowała się na niewielki odpoczynek. Przypominała sobie niektóre ewolucje z nadzieją, że będzie mogła je potem wykorzystać w meczach. I mogła nieskromnie uznać, że szło jej to całkiem nieźle. Już miała wskakiwać ponownie na miotłę, kiedy to usłyszała za swoimi plecami głos, którego wiedziała, że nigdy nie zapomni. To z nim rozmawiała w Meksyku. To on ją teraz dręczył, w miejscu w którym miała czuć się bezpiecznie. On TU był! Nie mogła nic poradzić na to, że niemal w momencie zaschło jej w ustach. Nie odwracała się, a dłoń zacisnęła mocniej na kiju od miotły, jakby to miało ją przed czymś uchronić. Jakby ta miotła stanowiła o jej bezpieczeństwie. Gówno prawda. Wiedziała to doskonale. Ale łudziła się. Dopiero po kilku sekundach odwróciła się i spojrzała w jego twarz. Już wcześniej to zauważyła, ale teraz utwierdziła się w tym przekonaniu. Podejrzewała, że gdyby chłopak chciał, mógłby być naprawdę przystojny. Teraz w ogóle nie było tego widać poprzez ten głupi wyraz twarzy z uniesioną do góry brwią i krzywym uśmiechem. Rozcięty łuk brwiowy też nie pomagał w dostrzeżeniu tego. -Jak widać. - chciała, żeby jej głos zabrzmiał pewnie i tym samym pokazał mu, że wcale się go nie boi, ale niespecjalnie jej to wyszło. Bo słowa te wypowiedziała raczej cicho, bez żadnego większego wczuwania się w nie. Niestety, nic na to poradzić nie mogła. -Coś ode mnie potrzebujesz, czy tak po prostu wpadłeś sobie popatrzeć na boisko, czy ktoś nie lata? - czyżby było słychać sceptycyzm w jej kolejnych słowach? Ależ oczywiście! Nie była skłonna uwierzyć w to, że całkowicie przypadkowo znalazł się w tym miejscu i w tym samym czasie co i ona.
Bała się. Świetnie... Gdyby tylko wiedział, jak wiele czasu zajmuje jej rozmyślanie nad jego tajemniczą osobą(w sumie już nie taką tajemniczą, skoro zaczynała poznawać kilka istotnych elementów dotyczących jego osoby), zapewne nic z tym faktem by nie zrobił. Czyż nie taki był jego cel? A przynajmniej jeden z wielu? Miała go pamiętać. Miał pozostawić palące wspomnie w jej pamięci, do którego będzie wracała pomimo tego, że wcale tego nie chciała... Miał tam siedzieć, głęboko ukryty aby dać o sobie znać w jak najmniej odpowiednim momencie. Dlaczego? I to jest pytanie za milion galeonów. Dlaczego to robił, skoro wokół było tyle rzeczy do zrobienia? Nie miał innych zmartwień? Może jakiś ciekawszych zajęć? Obrał sobie niczemu winną Puchonkę za cel... I co dalej? Jaki był sens w napastowaniu tej dziewczyny? Napaść na Charliego? Nie tak by to ujął. Gdyby idiota miał na tyle rozumu w głowie, zwyczajnie odpowiedziałby na pytanie. Nie zrobił tego jednak, udając wielce twardziela i dlatego oberwał. Brawura jest czymś najgorszym, co można spotkać u innego człowieka. Nie cierpiał jej, choć zapewne sam ją posiadał. Cóż, nigdy nie mówił, że nie jest hipokrytą. Co zrobiłaby Silvia gdyby wiedziała, że Chapman oberwał właśnie z jej powodu? A był. We własnej osobie, w niepowtarzalnej wersji siebie. Czemu tak bardzo na nią napierał, wiedząc jak paskudnie w jej oczach wyglądał? I nie miał na myśli pokiereszowanej twarzy(która najwidoczniej dla niektórych jest nawet przystojna), czy bandaży ukrytych pod materiałem lekko przemokniętej koszulki... Był obrzydliwy w środku, co było widoczne w każdym jego spojrzeniu i słowach, które wychodziły spod jego warg. I o to chodziło. O niesmak wypisany na pobladłej twarzy dziewczyny. Czy naprawdę taką przyjemnością było spoglądanie na kogoś, kto miał cię za najgorsze ścierwo chodzące po tej planecie? Najwidoczniej tak. Podszedł leniwie do stoiska w miotłami, słuchając tego co ma do powiedzenia. Jego wargi, choć nieudolnie wygięły się w uśmiechu, którego nawet nie czuł. Chciałby wiedzieć, jak w tym momencie wygląda aby dowiedzieć się, co myśli ona. Chwycił jedną z mioteł(wiedział, że to będzie koszmarny pomysł) i odwrócił się do niej. Podchodząc powoli, ciągnąc za sobą ten nieszczęsny badyl. Oparł się o niego niemalże nonszalancko i uniósł lekko podbródek do góry. -Szukałem kogoś. Trafiłem na Ciebie... Dosyć kiepskie zagranie losu.-Powiedział spokojnie, nie mijając się z prawdą, o czym sugerował ton jego głosu. Thomen nie kłamał... W sumie to nigdy... Chyba, że jest to moment, w którym nieboszczyk zdradził ci tajemnicę, a ty musisz spoglądać w oczy jego ukochanym... I milczeć. Więc to chyba półkłamstwo, skoro nikt nie zadaje pytań. A przynajmniej nie tych odpowiednich. Ironią był fakt, że szukał siostry, a trafił na kogoś, kto mu ją przypominał. Wyprostował się i przełożył miotłę z jednej, do drugiej ręki.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Oczywiście, że się bała, chociaż ze wszystkich sił starała się tego w żaden sposób nie okazywać. Nie było to łatwym zadaniem. Było w nim coś takiego, co sprawiało, że chciała jak najszybciej się odsunąć na bezpieczną odległość. Na szczęście on nie miał prawa tego wiedzieć. A ona na wszelkie możliwe sposoby starała się nie pokazywać tego swoją własną postawą. Pozostawał w jej pamięci. Nie wiedziała czemu, ale od dnia, kiedy pierwszy raz go spotkała, często gościł w jej myślach. Pojawiał się tam zupełnie nagle, zupełnie niespodziewanie. W momentach których nigdy by z nim nie skojarzyła. Chciałaby wiedzieć, dlaczego właściwie tak się dzieje, ale nie umiała tego wyjaśnić w żaden racjonalny sposób. Był dziwny, inny zupełnie niż każdy człowiek, którego kiedykolwiek spotkała. Na pierwszy rzut oka było wiadome, że nie był to miły człowiek. Musiało to w nim narosnąć na przestrzeni lat i nic nie wskazywało na to, aby miał się zmienić. Zresztą, mocno by się zdziwiła, gdyby było inaczej. Ona nie zamierzała nikogo zmieniać. W ogóle nie chciała mieć z nim nic wspólnego... Gdyby tylko wiedziała, czemu Charlie został pobity przez Ślizgona, z pewnością zaczęłaby unikać go jak ognia... Uważnie obserwowała każdy jego ruch po części zaintrygowana tym, co zrobi, a po części zniesmaczona faktem, że musiała z nim dzielić przestrzeń. Miała nadzieję, że tego popołudnia będzie ona należała tylko do niej. Jak widać, los lubił robić sobie z niej żarty nawet w tak prozaicznych sprawach, jak swobodne polatanie na miotle w samotności. Nie podobało jej się to, że sięgnął po miotłę. W ogóle nie podejrzewała go o umiejętność latania na niej. Wyglądał raczej na kogoś, kto interesował się tylko obijaniem mord innych studentów, a nie miała pojęcia, jak wiele prawdy skrywało się w tych jej myślach. Może chciał się tylko popisać? Co prawda nie miał za bardzo przed kim tego robić, bo ją raczej nie zainteresowałby za nic w świecie, ale podobnież faceci mają coś takiego, że zawsze chcą się wykazać. Sceptycyzm wkradł się na jej lico tym samym powodując, że jedna z jej brwi uniosła się lekko ku górze. Jeden z różowych kosmyków opadł jej na twarz, więc zdmuchnęła go lekko, tym samym powodując, że wylądował w odpowiednim miejscu na jej głowie. - Ty tak na serio, czy sobie żarty ze mnie robisz? - rzuciła luźno przyglądając się dokładnie jego twarzy, aby wiedzieć, czy dobrze trafi ze swoimi spostrzeżeniami. Co prawda, istniało duże prawdopodobieństwo, że się myli, ale nie mogła teraz tego wiedzieć. I pewnie nigdy się nie dowie. - Zdecydowanie, bardzo kiepskie zagranie losu. Lepiej bym tego nie ujęła. Wywróciła oczyma i odwróciła się do niego plecami z zamiarem wsiąść na miotłę i wzniesienia się w powietrze. Chyba nie było sensu dalej kontynuować tej rozmowy. Nic więcej nie miała ona wnieść do jej życia. I pewnie by w ogóle nie powiedziała kolejnego słowa, gdyby nie uciążliwa myśl, która właśnie ją zaatakowała. Musiała ją po prostu wyrzucić z siebie. -Dlaczego właściwie napisałeś? - rzuciła, spoglądając na niego przez ramię. I nim się spostrzegła, czy ugryzła w język, dodała - I czemu nie powiesz mi, jak masz na imię?
Co by zrobił, gdyby wszedł do jej głowy i nagle odczytał jej myśli? Jak bardzo usatysfakcjonowany by był? Czy jednak prawda nie byłaby tym, czego tak naprawdę chciał. Trudno jest powiedzieć, co by było gdyby, jeżeli ma się do czynienia z facetem jego pokroju. Jego reakcje mogą być różne, jest wiele możliwości, a każda jest bardziej nieprawdopodobna od drugiej! Osiągnął cel, a jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Taka wiedza jest cudowna, bo sprawia, że człowiek dalej kontynuuje swoje dzieło. Mógł jedynie podejrzewać, co działo się gdzieś wewnątrz jej... Z jednej strony oznaczałoby to koniec, z drugiej mogło zwiastować nowy początek. Czego? Czegokolwiek. Czemu komuś, kto ma w dupie wszystko wokół tak bardzo trzymał się tej jednej niewielkiej i zapewne niewiele znaczącej osóbki? Była jedną z wielu. Czym tak cholernie się wyróżniała? Nie wiedział. Nie analizował tego. Bardzo skrupulatnie omijał ten rewir pytań, bo były zdecydowanie nieodpowiednie. Jeszcze dowiedziałby się czegoś, czego wcale nie chciał. I bardzo dobrze! Powinna trzymać się z daleko od złego i niedobrego Wessberga! Nikt jej nie powiedział? Bycie Ślizgonem zobowiązywało, bycie dupkiem i chamem również zobowiązuje. Jest okrutny i niemiły, mówi to co ma na myśli i nie zastanawia się nad konsekwencjami. Miał jednak o wiele więcej osobowości i cech charakteru, które nigdy nie przyszłyby jej do głowy. Bo niby czemu? Skoro ona poznała swoje nowe oblicza, kiedy w grę wchodziła jego osoba, to czy on nie mógł posiadać innej strony? Nie no, nigdy w życiu! Bardzo mi przykro ślicznotko, nie masz jeszcze wyłączności na powietrze! Mógł oddychać tym samym koszmarnym tlenem co ona. Nic nie zabraniało mu z korzystania z boiska dokładnie w tym samym momencie co ona. Teoretycznie, byli tutaj sami. Dosyć niebezpieczne miejsce na obcowanie z osobą jego pokroju. Jednak jak wtedy na plaży, czy podczas odpisywania na jego listy... Nie musiała tego robić. Nie musiała tutaj być. Nie musiała znosić jego osoby. Co mógł za to, że zwyczajnie chciała obserwować jego przystojną buźkę? Pewnie w pamięci wracała do momentu, w którym miał na sobie jedynie bokserki. Nie ładnie! No tak. Raczej wyglądał na osobę, która nie interesowała się niczym innym. Ogólnie, to bardzo mało ambitny z niego człowiek, bo lubi obijać mordy innym. Nie ma zainteresowań, bo po co one komu, prawda? Miał jeden cel w życiu. Dręczyć niewinne dziewice, takie jak ona. To dopiero zainteresowanie! Teraz to zdecydowanie mógł poczuć, jak jego wargi unoszą się w szerokim uśmiechu. I jak można by było podejrzewać kolesia z obitą mordą, miał wszystkie zęby, nawet nie ukruszona.-Swoją drogą, zajebisty fryz. Czy to jakiś młodzieńczy bunt, który przyszedł spóźniony o jakieś kilka lat?-I naprawdę mu się podobał. I nie mógł odpuścić sobie komentarza, szczególnie, że jeden z kosmyków postanowił ruszyć swoją własną drogą. Wyglądała zabawnie w tej bojowej pozycji z ironią wypisaną na twarzy. Była gotowa do ataku? -Sama już zapewne to oceniłaś w tej swojej małej główce, więc nie zaszczycę Cię odpowiedzią.-Powiedział spokojnie, doskonale wiedząc, że wyrobiła sobie o nim zdanie. Nie musiał więc jej niczego udowadniać, nie chciał, nie musiał. I tyle. Obserwował spokojnie jak odwraca się do niego plecami, nie wiedziała, że tak nie ładnie? I jaką miała pewność, że tego nie wykorzysta? Prawie zdobył się na kolejny uśmieszek, jednak jedyne co zrobił to dosiadł swojej pożal się Merlinie miotły i odbił się od ziemi, aby znaleźć się przed dziewczyną. Pochylił się lekko nad miotłą i puścił w jej kierunku perskie oczko.-Nigdy nie zadałaś odpowiedniego pytania.-Powiedział spokojnie.-Aż tak bardzo nie mogę dać spokoju Twoim myślom?-Wzniósł się wyżej, po chwili spojrzał w dół na postać dziewczyny. -Mam dać Ci spokój, to po co Ci to wiedzieć. Rzucasz jakąś klątwę?-Nie było nic złego w tym, aby zdradził jej swoje imię. To w końcu tylko... Imię. Jednak im dłużej ją wkurzał, im dłużej nie zaspokajał jej wiedzy... Tym dłużej jej myśli będą uczepione jego osoby.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Zdecydowanie, lepiej było zarówno dla niej jak i dla niego, że jednak dostępu do jej głowy nie miał. To były tak niezbadane i niezjednane tereny, że strach pomyśleć co mógłby tam znaleźć. Na pewno zbyt wiele informacji o jej życiu prywatnym i tym, co się działo, nim przybyła do Hogwartu. A tego nie wiedział nikt. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Nie mogła tutaj nikomu ufać, w końcu nie wiedziała, czy przypadkiem ktoś błądzący po korytarzach za nią, nie jest członkiem Mafii przysłanym do Wielkiej Brytanii tylko po to, aby dokończyć to, co rozpoczęto niespełna dwa lata temu. Może właśnie dlatego odczuwała taki lęk, kiedy to myślała o tym chłopaku? W końcu nie wiedziała o nim nic a on nie ułatwiał jej zadania, bo nic jej nie chciał powiedzieć. A może właśnie on został zesłany na jej zgubę? Lub został do tej misji oddelegowany po ich przypadkowym spotkaniu w Meksyku? Tyle różnych pytań, tak mało odpowiedzi. Ona sama się w tym gmatwała a co dopiero ktoś, kto nagle wskoczyłby w jej buty myślowe. Miała świadomość, że pod tą warstwą gruboskórności i chamstwa może kryć się inny człowiek, oczywiście, że tak! Tylko problem polegał na tym, że on cały czas w jej towarzystwie i w ogóle w czasie kontaktowania się z nią, zachowywał się w taki sposób, że nie mogła dostrzec drugiej jego twarzy. Miał ją tak skrzętnie ukrytą, że pewnie i on sam w ogóle zapominał czasami, że ona istnieje, że można inaczej. Ona była w tym miejscu sama do momentu, aż nie zjawił się on. I pewnie by od razu odeszła, kiedy tylko go zobaczyła, ale coś jej podpowiadało, że nie może tak po prostu odpuścić. W końcu ona była tutaj pierwsza! To on powinien uszanować jej niechęć i po prostu sobie pójść, prawda? No chyba, że był jednym z tych dziwaków, których odmowa tylko bardziej nakręcała. Wtedy miałaby przekichane. -Sam jesteś opóźniony o kilka lat. - burknęła tylko pod nosem, ale nic poradzić nie mogła na to, że ten pokręcony komplement spowodował pojawienie się niewielkiego rumieńca na jej policzkach. Każdy zauważył zmianę w jej wyglądzie, więc pewnie i on musiał to zrobić. -Tylko wiesz, nie lubię nie mieć racji, więc w razie czego chciałabym móc naprostować swoje poglądy. - westchnęła ciężko. Jeju, jak on ją irytował w tym momencie! -Pomożesz mi w tym, czy nadal będziemy prowadzić te chore gierki? Nie sądziła, że też zacznie latać. Raczej podejrzewała, że chwycił tą miotłę tylko po to, aby jakoś zaszpanować. Ale kiedy nagle zarejestrowała go przed nią samą, mocno się zdziwiła i to zdumienie wypisane było w jej oczach. Sama szybko dosiadła miotły, nie zamierzała pozostawać w tyle. W szczególności nie za kimś takim jak on. - Nie chcesz to nie mów. Jakoś szczególnie to mnie nie obchodzi. Po prostu byłam ciekawa, jakiego imienia muszę używać do tej klątwy, o której wspomniałeś. - i nie czekając na jakiekolwiek słowa zwrotne z jego strony, pochyliła się na trzonkiem miotły i ruszyła żwawo do przodu. Byle dalej od niego, byle szybciej. Nie wiedziała, czy zamierza ją gonić, czy nie, ale bardzo by ucieszył ją fakt, gdyby jednak odpuścił.
Czyli jednym słowem, żyła w ciągłym stresie, co chwilę musiała się oglądać przez ramię jakby tam, miał czaić się ktoś z jej przeszłości... Nie dość tego, Thomen wyobraził sobie, że on będzie kolejnym cieniem za jej plecami, który raczej był rzeczywistością. Obecną i namacalną. Cudownie. Może to i lepiej, że nie siedział w jej głowie, racja... Jeszcze by dostrzegł tę myśl, w której jego twarz wydawała jej się przystojna. Jak by to przeżył biedny chłopak?! Chętnie podjąłby się zadania odpowiedzenia na wszystkie jej pytania, uwielbiał rozwiewać wątpliwości i wstawiać na ich miejsce brzydką prawdę. Uwielbiał ten moment, kiedy rzeczywistość dosięgała drugie osoby. Ten wyraz twarzy wraz z dostarczeniem nowych wiadomości, kiedy ta jedna lampka się odblokowuje i cyk! Czy posiadał inne oblicza? Oczywiście. Były to jednak oblicza, których wcale nie ukrywał. Każda z jego twarzy coś o nim mówiła i była równie prawdziwa jak cała reszta. Sytuacje są inne, jego humor jest inny, pogoda też jest inna i wpływa na to, co mówi. Oczywiście, był całkowicie odpowiedzialny za to co mówił i robił. Niczego jeszcze w życiu nie żałował. Jednak byłby kłamcą gdyby zaprzeczył iż coś w jej osobie sprawia, że nie kontroluje zupełnie swojej strony, która powinna mieć ją głęboko gdzieś. A kłamcą nie był. Silvia, taki kompletnie niezbadany element tej całej historii, był elementem, który cholernie chciał zbadać, a z drugiej strony wiedział, że nie powinien go nawet dotykać. Patrzeć. Czy oddychać w tym samym miejscu co ona. I to go tak cholernie irytowało. I niemiłosiernie nakręcało. Kurwa. Skoro był chamem i prostakiem, to nie uszanuje jej jawnej niechęci do jego osoby i sobie stąd nie pójdzie. Chyba logiczne i łatwe do zrozumienia, prawda? Zaśmiał się, szczerze... Był to odruch, którego nawet nie kontrolował. Ten dźwięk zarezerwowany był dla niewielkiego grona, prawdopodobnie liczącego tylko jedną osobę... Dlatego momentalnie zamilkł, jakby sam ten odgłos sprawił, że wrócił tam gdzie powinien się znajdować. Tak jak on unikał tego co przed chwilą zrobił, tak ona próbowała ukryć rumieniec na twarzy. Chociaż raz znajdowali się po tej samej stronie. -Oh, czyli jesteś jedną z nich.-Powiedział spokojnie, kiwając głową, jakby to wiele wyjaśniało. Przyjrzał się swojej miotle i wydawać się mogło, przez dosłownie sekundę, że naprawdę interesowało go to, z czego jest ona zrobiona i czym podoła jego wymaganiom. Przeniósł na nią swoje spojrzenie.-Thomen. Teraz będziesz wiedziała o kogo pytać i kogo unikać.-Powiedział, a coś w jego niebieskich tęczówkach mówiło, jak bardzo zmęczony był. Pytanie tylko, czym? Czyżby skończyła się zabawa? Czyżby nagle mu się to wszystko nudziło? Czy jednak chodziło o coś głębszego, czegoś czego podwalin nawet nie umiał zlokalizować. Zaszpanować? A przed kim niby miałby to robić? Chyba jedną rzecz mogła o nim powiedzieć, z rączką na serduszku... Nie był kimś, kto próbuje komukolwiek się przypodobać. Nie interesują go takie rzeczy... Spokojnie przyglądał się jej osobie, a szczególnie twarzy, kiedy tak obszernie zamierzała go poinformować iż w żadnym stopniu jej nie interesował. Cóż, chyba obydwoje mogą spokojnie to stwierdzić... W jakiś sposób na pewno ją interesował. Szczególnie, że spytała o to imię. Gdyby naprawdę miała go głęboko w dupie, zniknęłaby z boiska zaraz w momencie, w którym zorientowała się o jego obecności. Przynajmniej on by tak zrobił, gdyby mówił to, co wychodzi z jej ust. Kobiety to jednak skomplikowany gatunek, prawda? Wiedział, że byłoby dla niej lepiej gdyby zwyczajnie tutaj został podczas kiedy ona szybuje sobie pod chmurkami. Nawet skłonny byłby do wysłuchania jej modlitw, gdyby nie to, że miotła niekoniecznie się go słuchała(a może słuchała jego podświadomości i sama cholera ruszyła!) Nie był dobrym miotlarzem, czy jak to się tam nazywa. Był za to wyśmienitym pływakiem. Powietrze, a woda, to dwa odrębne tematy dlatego nic dziwnego, że mocniej chwycił trzonek, kiedy wiatr zawiał zdecydowanie za mocno jak na tę porę roku. Skupienie, zacięty wyraz twarzy i mocno zaciśnięte wargi. Jednak było coś kuszącego w możliwości latania, w tym, jak niebezpieczne może to być. Wystarczyłby jeden upadek z większej wysokości, nawet by nie poczuł(o ironio) gdyby miał to być jego koniec. Przekraczanie swoich własnych barier było jednym z jego życiowych celów, co z tego, że były one bardzo niebezpieczne, wręcz śmiertelnie. Uśmiechnął się pod nosem, zawsze kiedy coś genialnego wpadnie mu do głowy, czy wtedy kiedy zwyczajnie stwierdzi, że jest zajebistym gostkiem. Ruszył za nią, mocniej nachylając się nad badylem. Kiedyś widział, jak Earl robi coś podobnego... Czy się uda? Czuł przy klatce piersiowej drewno, za każdym mocniejszym wdechem. A kiedy zbliżył się do dziewczyny, przyspieszył i okrążył ją wokół, w jednym momencie będąc niepokojąco przechylonym. Nie znał tych wszystkich formacji, na pewno na wszystko znalazłoby się jakąś nazwę. Tę nazwijmy "osaczam Cię" albo coś równie wyszukanego. Ha! Z jego gardła podobnie wydobył się dźwięk podobny do śmiechu. Nawet drżenie miotły pod jego dłońmi nie sprawiła, że przestał.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Wiedziała, że nie powinna czuć czegoś takiego, że było to irracjonalne i zupełnie niezrozumiałe. Ale nie umiała inaczej. Ten chłopak działał na nią w taki, a nie inny sposób. Gdyby tylko wiedziała, w jaki sposób ona działa na niego, może i by zmieniła swoje nastawienie? Była istotą z natury ciekawską, pewnie nie mogłaby się powstrzymać przed tym, aby udowodnić sobie i jemu samemu, co tak naprawdę on od niej chce. Gdyby tylko wiedziała, że jest dla niego niczym zakazany owoc, którego nigdy nie będzie mógł spróbować, czy by zmieniła swoje spojrzenie na tego chłopaka? Czy zrobiłaby cokolwiek, aby go unikać jeszcze skutecznie, niż do tej pory? Tyle pytań. Jeszcze mniej odpowiedzi. Może właśnie gdyby się o tym wszystkim dowiedziała, próbowałaby spotykać go częściej, przez co przestałaby być tak interesującym obiektem dla niego. Dziwnie było obserwować go w momencie, gdy w jego gardle rodził się śmiech. Nie widziała wcześniej czegoś takiego w jego wykonaniu. To znaczy, widziała, ale nie było to tak szczere, jak w tym momencie. Co dziwniejsze, wydawał się jakby zawstydzony tym faktem? Jeju, co za pokręcony typ jej się trafił? -Jedną z nich? - powtórzyła niczym mantrę jego słowa, nawet nie próbując ukryć tego, że nie miała zielonego pojęcia, o co do cholery mu chodzi. Przecież już na początku było wiadomym, że ona jest osobą ciekawską. Więc jak mogłaby sobie darować możliwość poznania odpowiedzi na nurtujące ją pytania? -W takim razie, nie miło mi było Cię poznać Thomenie. - niby jej słowa mówił coś takiego, ale odruchy ciała, te niekontrolowane wskazywały na coś zupełnie innego. Nie mogła wyjaśnić w żaden logiczny sposób, dlaczego na jej ustach zaczął błąkać się niewielki uśmiech, kiedy wypowiadała te słowa. Starała się go szybko zamaskować grymasem niezadowolenia, ale czy skutecznie? Nie jej to oceniać. Kiedy już szybowała w powietrzu, obróciła się przez ramię, aby zerknąć na tego chłopaka. Widziała, że też poleciał, jakby za nią, tak samo jak ona, wznosił się coraz wyżej i wyżej. Znów patrzyła przed siebie, skupiona na zadaniu, którego się podjęła. Nie zamierzała się nim przejmować. Niech sobie robi co chce, byle dalej od niej. Kiedy ponownie zerknęła za siebie, z ulgą zaobserwowała, że nie ma go w pobliżu. Chyba odpuścił, przemknęło jej przez myśl i jakiś dziwny rodzaj ulgi zagościł w jej ciele. Szybko jednak ustąpił miejsca przerażeniu, które gołym okiem było widać na jej twarzy. Bo kiedy znów spojrzała przed siebie, zobaczyła tego debila na miotle, centralnie przed jej twarzą. Leciała zbyt szybko. Wiedziała, że to nie skończy się dobrze. Zaczęła raptownie hamować z nadzieją, że zdąży, zanim na niego wpadnie. Zdążyła. Ale nie w tak pięknym stylu, jakby się tego spodziewała. Podczas tego manewru, coś poszło ewidentnie nie tak i Silvia zbyt mocno pochyliła się do przodu. Efekt był taki, że spadła z miotły, robiąc efektownego koziołka w powietrzu. Jej krzyk przerażenia rozdarł ciszę wokół nich. Wysokość nie była duża, zaledwie dziesięć metrów, co nie zmienia faktu, że dziewczyna rąbnęła mocno o ziemię w jakiś dziwny sposób. Jej ciało przygniotło lewą dłoń nastolatki, a ona po prostu przestała się ruszać. Nie zemdlała. Jeszcze. W uszach słyszała tylko jak jej serce wali niczym oszalałe. I czuła ból, który promieniował od lewej dłoni. Cholernie silny ból. Nie mogła nic poradzić na to, że łzy same zaczęły jej płynąć z oczu, kiedy z całej siły starała się nie wrzasnąć.
Czy zmieniłaby nastawienie? Zapewne nie. Raczej nie gdybajmy, bo to nie ma najmniejszego sensu. Jedynie psuje ten moment, który właśnie przeżywamy. Zamiast skupiać się na ty, co by było gdyby, przyjrzyjmy co dzieje się teraz. Czy jej zdanie zmieni się w jedną minutę? Pozna jedną z jego tajemnic, otworzy oczy i stwierdzi o ten koleś jednak posiada serce i nie jest takim fiutem.... Jednak za pięć minut to wszystko ponownie może ulec zmianie. Niech nie łudzi się, że jakakolwiek prawda na jego temat sprawi, że będzie lepszym człowiekiem. Nie będzie. Zawsze był sobą, nieważne jak wiele twarzy posiadał, każda jest równie prawdziwa jak poprzednia... Dlatego lepiej jest się nie zastanawiać, bo człowiek się zwyczajnie pogubi. On ma to gdzieś, Ty również mniej to gdzieś. Czyli tam, gdzie powinnaś, a przynajmniej chciałabyś aby znalazła się jego osoba. Gdyby każdy był wobec siebie tak szczery, jak powinien świat wcale nie były piękny... Byłby wykurwiście pokręcony, a jemu dosyć szaleństwa jak na jedno życie. A posiadał go tak z 90 procent. Nie zamierzał znaleźć się przed jej twarzą. Manewr wyszedł mu całkiem nieźle i był przekonany, że dostałby za to kilka sporych braw ze strony bardziej doświadczonych miotlarzy... Latających. Jeden pies. Jednak kiedy wiatr zawiał mocniej, jego miotła niebezpiecznie się poruszyła, a on sam złapał ją w ostatniej chwili. Pech chciał, że przesunął się znacznie w bok... Czyli dokładnie przed Silvię. Gdyby tylko przyjrzała się jego twarzy! Chyba nigdy ten wyraz się tam nie znalazł. Był nowością, czuł jak mięśnie jego skóry wyginają się pod kątem, którego nie znał. Próbował się przesunąć, jednak sama zaczynała już hamować. I wszystko zadziało się troszkę jak w zwolnionym tempie, naprawdę człowiek rzadko kiedy doświadcza czegoś podobnego. W jego głowie szumiało. Debil, debil, debil, debil! Krzyk, który przedarł się przez ciszę sprawił, że mocniej nachylił się nad miotłą i ruszył w jej kierunku. Wciąż go słyszał, wciąż czuł, jak przeszywa jego serca, jak mocno zacisnął szczękę w obawie. Obawie? Nie zdołał jej złapać, choć wyciągnięta ręka była zdecydowanie bliżej dziewczyny niż dalej. Tak niewiele... Jej ciało uderzyło o ziemię, a on sam znalazł się tam sekundkę później. 10 metrów to wcale nie tak mało, zapewne w normalnym świecie kończyło się to kalectwem lub nawet śmiercią.-Nie, nie, nie.- Odrzucił miotłę i podbiegł do niej, kucając. Chwycił jej ramię i przekręcił delikatnie na bok, tak aby twarzą odwróciła się do niego. Próbował ocenić szkody, dotykając lekko jej ciała. Była przytomna, co było dużym plusem. -Silvia. Mów do mnie.-Powiedział, przełykając strach w gardle. Jej lewa dłoń nie wyglądała za ciekawie, gdyż w jednym momencie zrobiła się cała fioletowa. Bez słowa ostrzeżenia chwycił ją w zgięciu nóg, a drugą ręką objął plecy. Wstał i ruszył szybko w kierunku wyjścia z boiska. Nie ufał miotle, choć wiedział, że tak byłoby zdecydowanie szybciej.