Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Bardzo ciężko się grało w tak mało osób, bo bardzo szybko okazywało się, że o kafel toczona jest tak zacięta walka, że ludzie się prawie kopią w powietrzu, tłamsząc się nawzajem w jakimś miotlarskim młynie. Nebraska prawie zderzyła się z lecącymi naprzeciw dziewczynami, ale zgrabnie je wyminęła, a także udało jej się odlecieć w odpowiednim momencie, by uniknąć też zderzenia z tłuczkiem, który tym razem chyba chciał zaatakować jej brzuch, a nie twarz - tak dla odmiany. W tej chwili kafel właściwie wpadał z rąk do rąk, raz był u Monte, a raz u tej laski z Hufflepuffu, co Nebraska obserwowała z lekkim politowaniem. Jak można mieć tak dziurawe ręce? Podleciała w tamtą stronę i akurat ta fajtłapa źle rzuciła kafel, który wylądował finalnie w wyciągniętej ręce Nebbie. Schowała go pod pachą i prawie że włożyła go Monte w ręce. - Dawaj, szybciutko! - powiedziała, ponaglając go do podania. Może jak byli w bliższej odległości to szybciej coś zdziałają? Niestety na horyzoncie znów pojawiły się Puchonki, więc nie zostało im zbyt dużo czasu.
Podanie od Nebraski nie było trudne do przejęcia, bo właściwie dostał piłkę prosto do rąk. Może to był jakiś sposób na wygraną, chociaż wydawało mu się to trochę niesprawiedliwe. Równie dobrze mogli stać tuż obok siebie w odległości jednego metra i przerzucać kafel między sobą. Dziewczyny w życiu nie byłby w stanie odebrać im piłki, a chyba nie o to w tym chodziło. Liczyła się też dobra zabawa z samej gry. Odleciał nieco dalej i rozejrzał się dookoła, by odnaleźć się w całej sytuacji. Szukająca latała w poszukiwaniu znicza z trudem radząc sobie z tłuczkiem, który zresztą teraz zmierzał w kierunku młodzieńca. Jedną ręką złapał za miotłę, drugą przycisnął kafel do ciała i płynnym ruchem wyminął nadlatującą agresywną piłkę i poszukał dogodnej okazji do podania. Płynne ruchy trzynastolatka były w pewnym stopniu niesamowite. Brakowało mu tylko kilku lat praktyki, by zostać jednym z najlepszych w zamku. Idealnie rzucił kaflem, który wyminął trzy przeciwne dziewczyny i trafił prosto w ręce Nebraski.
Leciała nawet nie rozglądała się dookoła siebie. Widziała go, był już nie daleko. Teraz tylko wypadało go złapać. Wyciągnęła rękę i… musiała się wycofać. Tłuczek przeleciał przez miejsce, w którym miała przed chwilą rękę. Złapała za pałkę i z całą siłą jaką posiadała, odbiła go. Na nieszczęście graczy, tłuczek poleciał w stronę @Nebraska Jones wybijając jej kafla z ręki. Drużyna przeciwna miała okazję go przejąć i nawet chyba to zrobiła, jednak Alice nie zwracała jak na razie na to uwagi. Wystartowała ponownie w pościg i już kilka chwil później, trzymała w ręce złoty znicz. Spojrzała na pięknego ptaszka i uśmiechnęła się do siebie. Zawsze, ale to zawsze sprawiał, że czuła się dobrze. Był po prostu piękny! No ale cóż. To nie mecz, tylko trening, chociaż nie chciała, wypuściła go i zamknęła oczy odczekując 10 sekund, jak nakazał kapitan.
Kostki: 6, 6
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Gdyby nie tłuczek odbity przez Alice, ktory poleciał w kierunku Nebraski, Bridget nigdy by nie weszła w posiadanie kafla. Czuła się trochę jakby w tej chwili gra odbywała się między nią, Ślizgonem i Gryfonką, bo Gemma i ta druga prawie w ogóle nie pojawiały się w polu widzenia Bridget. Dziewczyna poczuła się bardzo zaskoczona tym, że w jej rękach znalazł się kafel, że nie wiedziała, co ze sobą zrobić i zawisła w powietrzu, mrużąc oczy i próbując rozpoznać graczy swojej drużyny. Tę sytuację wykorzystał tłuczek, uderzając w rękę Puchonki i tym samym ponownie wybijając jej kafel z ręki. Bridget westchnęła zrezygnowana i zaczęła rozmasowywać bolący łokieć.
Nebraska była strasznie wkurzona. Nie dość, że Monte nie wykorzystał jej pomysłu i okazał się być mniej przebiegły niż Gryfonka, to jeszcze oddalił się tak daleko, że Nebbie ledwo złapała od niego kafla. I potem znowu niespodzianka, bo niepozorna Alice jakimś cudem odbiła tłuczka, zamiast nim oberwać, a dodatkowo zrobiła to tak celnie, że Nebraska mogła tylko patrzeć, jak szkarłatna piłka ląduje w dłoniach tej fajtłapy z Hufflepuffu. Ogarnęła ją taka wściekłość, że już nawet nie zwracała uwagi tępy ból w lewym ramieniu. Ruszyła do przodu i zaraz potem przejęła kafla, po czym chcąc podać do Monte, z tej całej złości cisnęła kafla zdecydowanie zbyt mocno. - AAAARGH! - wydała z siebie coś na pograniczu jęku zawodu, a ryku wściekłości. Jakim cudem oni mają dojść do pięciu podań, jeśli albo mają dziurawe ręce, albo ten pieprzony tłuczek chce ich zabić co 10 sekund? - Ta gra jest do dupy - powiedziała pod nosem.
Kostki: 6,3
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Prawie od początku zdawała sobie sprawę z tego, że zdobycie punktu w jej nowej grze, będzie graniczyło z niemożliwością, ale przecież częste punktowanie nie było najważniejsze w grze. Taka piłka nożna chociażby. Porzucawszy trochę piłką, odsunęła się trochę na bok, żeby przyjrzeć się lepiej jak radzą sobie jej zawodnicy. Alice szło bardzo dobrze. Gemma nie spodziewała się, że będzie łapać ten znicz raz za razem, ani że okaże się wybitnym pałkarzem. Mimo atakującego ją co chwila tłuczka (którego swoją drogą, było strasznie dużo, jak na fakt, że był tylko jeden), dziewczyna nie dawała za wygraną, a to się pani kapitan podobało nawet bardziej, niż gdyby łapała łapała znicza bez żadnego problemu. Bri z kolei fantastycznie przejmowała piłki, gorzej jednak wychodziło jej pozostanie przy niej na dłużej. Też w każdym razie była niesamowitą fajterką. Walczyła o kafla tak zacięcie, że właściwie nie dała szansy Adzie na przejęcie jej. - Właśnie o tym myślałam! - odkrzyknęła Bridget - Na razie spróbuj się do niego mocniej przytulić, jak już go złapiesz! Sama zastanawiała, jakby tu zmodyfikować grę, żeby było w niej miejsce dla obrońcy. W tym czasie Alice przeszła samą siebie i nie dość, że odbiła tłuczek w Nebbie, to jeszcze po chwili złapała znicza. - WOOOW! To było zajebiste! - krzyknęła do niej pełna podziwu, przy okazji odwracając jej uwagę od znicza na te 10 sekund. - W porządku? - spytała Nebraskę. Na szczęście Alice nie miała tyle krzepy, żeby zrobić jej swoim uderzeniem krzywdy. Miała już pomysł na nowy zasady. Złapała kafla, który minął Monte i właściwie sam poleciał w jej ręce, podała go Bri i gwizdnęła na palcach, pokazując wszystkim, żeby wrócili na ziemię. Sama, po wylądowaniu, stoczyła krótką walkę z tłuczkiem, w efekcie której zamknęła piłkę z powrotem w skrzyni. - Okej, teraz trochę zmienimy grę. Nadal 3 drużyny: w pierwszej zostaje Monte i Nebbie, w drugiej ja i Adrienne, a trzecia to Bri i Alice. Pierwsza i druga rzuca do jednej, tej samej pętli, z tym, że strzelać można po wykonaniu jednego podania. Gol równa się 10 punktów. Bridget będzie obrońcą. Alice, ty dalej szukasz, ale już bez pałki. Złapiesz, wypuszczasz, 10 punktów, 10 sekund i od nowa. Jeden tłuczek nadal będzie latał - to mówiąc pokazała im, żeby ustawili się na pozycje, po czym wypuściła piłki i dołączyła do nich.
------------------------------------------------ Nowe zasady:
Kostki Alice::
1. Na tłuczka: 1,2 - obywasz tłuczkiem 3,4 - nie ma obok Ciebie tłuczka 5,6 - robisz unik
2. Na znicza: 1,2,3 - ucieka Ci 4,5,6 - złapałaś (chyba, że w pierwszej masz 1 lub 2
Kostki Bri::
1. Na tłuczka: 1,2 - obywasz tłuczkiem i puszczasz kafla 3,4 - nie ma obok Ciebie tłuczka 5,6 - robisz unik
2. Na obronę: parzysta - bronisz (chyba, że w pierwszej masz 1 lub 2) nieparzysta - puszczasz
Żeby móc rzucać do bramki, musicie rozegrać jedno podanie, np. Monte łapie piłkę i musi podać Nebbie, Nebbie może albo rzucać, albo podać jeszcze raz.
Kostki na wykonanie podania::
1. Tłuczek: 1,2 - obywasz tłuczkiem i tracisz piłkę 3,4 - nie ma obok Ciebie tłuczka 5,6 - robisz unik
2. Podanie: 1,2,3 - piłkę przejmują przeciwnicy 4,5,6 - udane podanie (chyba, że na tłuczku masz 1 lub 2)
Kostki na rzut do pętli::
1. Tłuczek: 1,2 - obywasz tłuczkiem i tracisz piłkę 3,4 - nie ma obok Ciebie tłuczka 5,6 - robisz unik
2. Kafel: 1,2 - rzuconą piłkę przejmuje ścigający, przeciwnej drużyny 3,4 - nie dorzucisz z tej pozycji, podajesz piłkę koleżance/koledze z drużyny (chyba, że 1 lub 2 na tłuczku) 5,6 - rzut do pętli (chyba, że 1 lub 2 na tłuczku)
Przepraszam, że zaginęłam bez słowa, nie miałam pojęcia, że wczorajszy wieczór skończy mi się dopiero dzisiaj ;p Jutro też prawdopodobnie mnie nie będzie, więc możecie za mnie rzucać, jak się będziecie nudzić.
Z Nebraską było wszystko w porządku poza tym, że nie była w stanie zdobyć żadnego punktu i strasznie ją to frustrowało. Miała ochotę powiedzieć Gemmie, co sądzi o tej grze, ale po raz pierwszy od bardzo dawna postanowiła, że jednak powstrzyma się, by przypadkiem nie urazić uczuć koleżanki. Widziała, że jeszcze niepewnie czuła się jako kapitan Puchonów, dodatkowo miała ciężko jako założyciel zespołu, a Nebbie naprawdę zdążyła ją polubić, więc nie chciała wprowadzać między nimi napiętej atmosfery. Skinęła tylko głową i odbiła w drugą stronę. Gemma jednak postanowiła zmienić zasady gry i teraz mieli mniej podań i musieli atakować obręcze. Dziewczyna aż zaklaskała w ręce z zachwytu! W końcu coś, w czym czuła się dobrze! Ponadto na obręczy wylądowała ta fajtłapa, która ciągle wypuszczała piłki z rąk, toteż nie martwiła się zbytnio. Przejęła piłkę jako pierwsza i zamierzała podać ją do Monte, ale znienawidzony przez nią tłuczek postanowił pokrzyżować jej plany i z premedytacją uderzył w jej dłoń. Nebraska zobaczyła gwiazdki przed oczami i aż syknęła z bólu, zerkając uważnie na swoje palce, czy wszystkie były w miarę proste. Nic się na szczęście nie stało.
kostki: 2 źle zaznaczyłam przy rzucie liczbę kostek, ale kolejną nie rzucam, bo i tak nic by mi to nie dało xD i mam jeszcze 2 przerzuty, chyba że starujemy od nowa z przerzutami :D
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
- O mój boże! Palce całe?! - wrzasnęła do Nebraski z autentycznym przejęciem, łapiąc kafla, którego upuściła. Pomijając już fakt, że lubiła Gryfonkę i w ogóle nie chciała, żeby coś jej się stało, to jej dłonie były bardzo ważną częścią jej ciała. Gemma rozumiała to doskonale. Gdyby sama miała niesprawne palce, skoczyłaby z wierzy astronomicznej. Kiedy ona przejmowała się rękoma Nebbie, ten sam tłuczek (innego w sumie nie było) zawrócił i sieknął ją w potylicę. Zaskoczona Gemma wyrzuciła kafel, zupełnie nie patrząc do kogo. Pech chciał, że nie była to Adrianne.
Szybka zmiana zasad dała jej chwilę wytchnienia od tych wszystkich pościgów i walki z tłuczkiem. Miała nadzieję, że już więcej nie będzie musiała walczyć z tłuczkiem i jej pragnienia się spełniły. Wyzbyła się tej pałki i z radością na twarzy postanowiła wznowić grę. Wszyscy ruszyli na swoje pozycje, a dziewczyna rozglądała się dokładnie dookoła chcąc znaleźć swoją ofiarę. Bardzo szybko wpadła jej w oko. Nie zastanawiając się ruszyła za zniczem. Po drodze ominęła tłuczek, który wyraźnie się dzisiaj na nią uparł (a może tylko jej się tak wydawało? W końcu nie skupiała swojej uwagi na innych graczach. To był urok szukającego) i popędziła dalej. Złapała znicz i zatrzymała się z szerokim uśmiechem. To już jej drugi chwyt, jak super! Wypuściła znicz i zamknęła oczy odliczając dziesięć sekund przed kolejnymi poszukiwaniami.
Kafel wypadł z rąk Gemmy, a Monte znów miał okazję by się nieco popisać. Uśmiechnął się lekko pod nosem, dłonie zacisnął na miotle i podleciał do spadającej piłki, którą przytulił do siebie. Zatrzymał się na moment w powietrzu, by odrobinę odetchnąć. Nie spodziewał się, że taka gra potrafi być aż tak męcząca. Najgorszy w tym wszystkim był szalony tłuczek, który bez przerwy kogoś atakował. Rozejrzał się po wszystkich dookoła czy nikomu nie stała się krzywda. Nie żeby się jakoś przesadnie o wszystkich troszczył, po prostu ta gra była potwornie niebezpieczna. Wszyscy wciąż byli w jednym kawałku, ale dziewczyny miały zdecydowanie mniej szczęścia od trzynastolatka, który radził sobie w miarę dobrze z omijaniem tłuczka. Zerknął kątem oka zerknął na dziewczynę, która złapała znicz. Wygrywała. Młody Ślizgon był nieco zły na siebie, że przegrywał z Puchonką. Liczył na kilka kubków ciepłego kakao, a nie samą nadzieję. Westchnął cicho, chyba bardziej zniechęcony, niż zdeterminowany do dalszej gry. Ruszył powoli, przygotowany do podania, gdy uderzył go tłuczek. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo cały zachwiał się na miotle. Magiczna piłka trafiła prosto w kafel i przeleciała pod jego pachą. Kafel poszybował gdzieś do przodu, a chłopak chyba był w lekkim szoku.
Kostki: 1 przerzucone na 5 i 3 Przerzuty: 2/4
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Rzuconego przez nią kafla przejął Monte, ale i on zaraz go stracił. Gemma nie była pewna w jaki sposób, bo szczerze powiedziawszy, nie wiele już widziała. Nawet nie zauważyła kiedy uciekł im czas i na boisku zrobiło się szaro. Nie widziała już nawet, gdzie latał ten przeklęty tłuczek i czy przypadkiem zaraz nie sieknie jej w tył głowy. Złapała kafla, który przeleciał obok niej i machnęła na pozostałych graczy. - Kończymy! - krzyknęła lądując - Ja już gówno widzę. Dzięki za grę. Alice wygrałaś, zgłoś się do Monte po kakao - puściła oko do Ślizgona - Bri, Ada - witajcie w drużynie. Teraz pomóż mi ktoś złapać to cholerstwo - wskazała krążącego na nimi tłuczka - i spadamy zanim zacznie na serio pizgać. Wspólnymi siłami pozbierali piłki i resztę sprzętu i wrócili do zamku.
Kolejny trening odbyć miał się bardzo szybko po pierwszym, który był jednocześnie naborem do drużyny. Widać było, że Mondragón naprawdę wziął się do roboty i planuje jak najlepiej przygotować ekipę Ślizgonów. Lope rozesłał sowy z myślą, że tym razem także będzie taka sama frekwencja albo nawet wyższa. Poprzednim razem wszystkim poszło całkiem nieźle, oprócz paru pojedynczych przypadków. Z tego co wiedział, Oriane nie była w skrzydle szpitalnym dłużej niż dwa dni, więc nie zaliczał tego jako jakiegoś poważnego wypadku. Larissa także dobrze sobie poradziła z odniesioną kontuzją i z pewnością nie będzie jej to przeszkadzać w byciu pałkarką. Lope nie organizował spotkań tylko dla członków drużyny, ale wszystkich Ślizgonów, więc mógł przyjść każdy kto miał ochotę i nosił zielone barwy. Hiszpan liczył na to, że więcej osób zainteresuje się sportem, a dzięki temu będzie ktoś, kto może zająć miejsce po uczniach, którzy odejdą ze szkoły. Sam starał się nie myśleć o tym, że został mu tylko rok studiów. Lope jak zwykle przygotował zapasowe miotły, żeby w razie czego każdy miał sprzęt. Bądź co bądź, szkolne modele ledwo nadawały się do latania i utrudniały sterowanie. Usiadł na skrzyni z zamkniętymi w niej piłkami i polerował ściereczką trzonek swojego zadbanego Nimbusa, którego ułożył sobie na kolanie. Myślał o tym, od kogo dostał tę miotłę, chociaż rzadko sobie na to pozwalał. Smukłe witki wiele razy śmigały już w powietrzu, ale nadal wyglądały na dopiero co zakupione. Raz tylko zaczepił nią dość porządnie o drzewo i na rączce zostały dwie podłużne szramy. Mimo to dalej była piękna według Mondragóna. Chciał bardziej zintegrować się z graczami, bo znał lepiej tylko Vivien, odkąd Claire odeszła. Szkoda, że praktycznie nie zadawali pytań i jedynie wykonywali ćwiczenia. Na całe szczęście, parę osób zaczynał poznawać coraz lepiej. Pomysł ze wspólnym wyjściem do baru nie okazał się wcale niewypałem. Dzięki temu przynajmniej pamiętał już przynajmniej dokładnie wszystkie imiona i nazwiska. Zsunął okulary przeciwsłoneczne na nos, mimo że słońce nie było na tyle mocne, żeby oślepiać. Po prostu Lope wiedział, że dzięki temu wygląda bardziej atrakcyjnie, a, jak niemalże każdy, lubił się podobać.
Jeśli macie ochotę, możecie zaznaczyć w poście kogo preferujecie na swoją parę. Wezmę to pod uwagę To będzie tylko jeden etap, więc trening króciutki. Przychodzicie do 05.06, możemy pogadać, ale od razu ostrzegam, że mnóstwo czasu w tym okresie to ja mieć nie będę xD OCZEKUJĘ, ŻE DRUŻYNA RUSZY TYŁECZKI, bo jak nie to w nie oberwiecie *groźny Lołp będzie bił, oczy podbijał*
Dużo czasu nie minęło od ostatniego treningu, w sumie wolałby żeby ten trening na małym boisku odbył się nieco później. Lope chyba się nieco napalił na drużynę i chce ją wyszlifować do perfekcji, no cóż.. zobaczymy jak to będzie wyglądało w takim razie. Nim zjawił się ubrał się w stój treningowy, dosyć dobrze na nim leżał swoją drogą. Dawno nie był w dormitorium, raczej pomieszkiwał u Alice więc wydawało się mu to nieco dziwne. Kiedyś mógłby spać w Hogwarcie dzień w dzień, teraz ma tak go dosyć że nie może tam wytrzymać pięciu minut. Na ramieniu miał swoją miotłę, tego samego Nimbusa którego używał na poprzednim treningu. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył w stronę boiska, był ciekaw kto się zjawi oraz czy przyjdzie jego luba @Oriane L. Carstairs. Oczywiście poszedł do niej zaraz po poprzednich ćwiczeniach kiedy to nieźle się poturbowała. Spóźnił się na opijaniu swojej pozycji, ale z drugiej strony zleżało mu bardziej na dziewczynie niż na miejscu w drużynie. Przeszedł przez połowę boiska, z daleka widział jedyną sylwetkę kapitana i to do niego ruszył w chwili obecnej. Na twarzy miał swój znany uśmieszek, który był jego nierozłączną częścią. - Jak widać, znów się raczyłem zjawić. To będzie już norma, więc nie martw się moją frekwencją. Będę przychodzić na treningi częściej niż na lekcje. - Zaśmiał się cicho i wystawił ku niego dłoń w geście przywitania, rozejrzał się po boisku i nie widząc nikogo dodał. - Mam nadzieję że zjawi się więcej osób, a tak poza tym.. jakie plany tortur przygotowałeś? - Ostatnio było ciężko, a skoro daliśmy sobie tak łatwo radę to oczywiste jest to że Lope przygotował dla nas coś znacznie cięższego jak można się domyślić.
Długo nie zastanawiała się nad uczestnictwem w dzisiejszym treningu. W końcu miała dość ważną pozycję w drużynie. Nie mogła od tak sobie odpóścić i nie przyjść. Nawet pobyt w skrzydle szpitalnym jej nie przeraził. Każdy mógł tam trafić i zapewne zostawić drużynę. Ale nie ona, co to to nie. Musiała jeszcze podziękować Lope za pomoc. Sama nie trafiłaby w tamtym dniu do skrzydła. Zabierając swoją miotłę i przebrana w strój do treningu ruszyła żwawo na boisko. Z oddali nie była pewna czy dobrze widzi ale z tego co zdążyła zarejestrować były tam tylko dwie osoby. Lope, jak przystało na kapitana i chyba Lucas. tak, to z pewnością był Lucas. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nie nic nie przeskoczyło jej w żądłu. Znaczy, to bardzo dobrze zważywszy na okoliczności, ale nie poczuła na jego widok przysłowiowych motylków. Czyżby to był jakiś znak? A może nie zdążyła go poznać jeszcze na tyle aby ponownie się zakochać... - Ahoj drużyno. Sadziłam, że będzie nas więcej. - dla pewności rozejrzała się po boisku. Niestety, nikt nie zmierzał w ich stronę. Wracając spojrzeniem do chłopaków wlepiła swoje oczka w Lope - Nie podziękowałam Ci jeszcze za pomoc na ostatnim treningu. - odkładając miotłę podeszła do chłopaka i dała mu całusa, w ramach podziękowania, w policzek. Dla niej nie znaczyło to kompletnie nic. Ot taki gest sympatii. - Dziękuję. - i zaraz po tym wróciła do swojej miotły biorąc ją w ręce. - Coś ciekawego wymyśliłeś dziś dla nas? Tylko proszę, nie chcę znów wylądować w skrzydle. - zaśmiała się pod nosem spoglądając to na jednego to na drugiego aby znów skierować swoje oczy na wejście na boisko.
Z dłońmi założonymi za kark powoli przymaszerował na kolejny trening. Chociaż nie śpieszył się zbyt mocno to na boisku i tak pojawił się jako jeden z pierwszych. Z oddali dostrzegł Lucasa i Oriane, którzy znowu zabrali swoje miotły. Z jakiegoś powodu, Monte nie czuł potrzeby chwalenia się własnym sprzętem. Chociaż przyrzekał sobie, że więcej nie wsiądzie na te stare miotły, to ostatecznie i tak do nich wracał. Dzięki temu, mógł się pochwalić dużo większymi umiejętnościami, dając popalić starszakom na starym kawałku patyka, który od kilku lat nie nadawał się do latania. -Cześć. – mruknął bez najmniejszego zawahania wyciągając dłoń w stronę Lucasa. Nie wstydził się, a też nie bał drużyny. Uważał ich jak równych sobie, w końcu wiek to tylko nic nieznaczące liczby. Zaraz po Krayu przyszła pora na Lope. Na twarzy młodzieńca od razu pojawił się delikatny uśmiech. Z jakiegoś powodu w relacji z kapitanem mógł sobie pozwolić na więcej luzu. Swobodnie żartować na sposoby, z którymi wstydziłby się innych. -Hey kapitanie. – powiedział nieco zalotnie, a zarazem bardzo żartobliwie. Z trudem tłumił w sobie śmiech, a przed jego wybuchem zdążył jeszcze posłać oczko w kierunku Hiszpana. Zabawne, bo nigdy nie podejrzewał, że pierwszą osobą, którą będzie podrywał, okaże się kapitan Ślizgonów. Jak gdyby nigdy nic, podał Mondragonowi dłoń na przywitanie, a później zerknął na Ori. Chyba nieco zazdrościł jej pozycji, ale kapitan zadecydował i dopóki nie przejmie po nim pałeczki, to się nie zmieni. Trzynastolatek miał spore ambicje. Już celował w pozycje kapitana. Chciał godnie zastąpić Lope, gdy ten skończy już szkołę. -Cześć Ori. – mruknął machając w stronę dziewczyny jedną ręką. -To coś dziś będziemy robić? – spytał zerkając na stare miotły i zniszczony sprzęt szkolny. Czy to w ogóle spełniało jakieś warunki bezpieczeństwa. No trudno nie mógł narzekać, więc westchnął cicho pod nosem.
Ostatnią noc spędził na wpatrywaniu się w oblane księżycową poświatą błonia, więc teraz nie czuł się za bardzo wyspany. Zdążył przyzwyczaić się do niedogodności związanych z cierpieniem na bezsenność, której nawet magia nie umiała zaradzić. Ciemne półokręgi pod oczami ukrywał za okularami, więc inni mogli zobaczyć tylko kąciki ust Lope, uniesione w pół kpiącym, pół rozbawionym grymasie. Przez ciemne szybki okularów szybko wypatrzył zmierzającego ku niemu mężczyznę. - Trzymam cię w takim razie za słowo - odparł, sądząc, że Lucas będzie na tyle wytrwały i punktualny, że treningi nie będą dla Ślizgona jakimś problemem. Lope pilnował tego kto przychodzi i jak wykonuje zadania. Odłożył ściereczkę i uścisnął dłoń ścigającego. - Nie mogę powiedzieć, bo jak tylko się dowiecie, pewnie wszyscy uciekniecie stąd szybciej niż zdążę powiedzieć "quidditch". Rzeczywiście, nabory były trudne, a teraz nie miał ochoty ich mocno męczyć. Myślał nad czymś łagodniejszym, jeśli tak można się wysłowić o czymś związanym z tą brutalną grą. Odłożył miotłę i otrzepał krótko spodnie. Miał zamiar spytać o Ori, bo zdążył się zorientować, że łączyło ją coś z Lucasem, chociaż nie wiedział co dokładnie. Nadal słabo orientował się w relacjach panujących między Hogwartczykami, nawet jeśli spędził w zamku już prawie rok. Zobaczył jednak za plecami Lucasa, ciemnowłosą dziewczynę zmierzającą w ich stronę. - Buenos dias, Oriane - skinął jej głową, ograniczając się do zdawkowego uśmiechu. - Wy akurat jesteście trochę przed czasem. - stwierdził, bo do umówionej godziny pozostało kilka minut i spodziewał się, że tyle wystarczy na przybycie reszty. Ślizgoni natomiast rzadko okazywali wdzięczność, dlatego trochę zaskoczył go miły gest panny Carstairs. Przeczesał palcami włosy, pozwalając sobie na szerszy uśmiech, który mimo wszystko nie ujawnił dołeczków w policzkach Mondragóna. - Drobiazg. - spojrzeniem otaksował sylwetkę dziewczyny, chociaż za ciemnymi okularami nie można było tego zauważyć. Zaraz później roześmiał się. - Tym podziękowaniem wręcz zachęciłaś mnie do tego, żeby jak najczęściej cię tam posyłać, a później pomagać. I wymyśliłem co nieco, cierpliwości. Kiedy zobaczył Monte z jakiegoś powodu przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, którego skończyło się tak, że młodszy chłopak wybiegł z pokoju wspólnego najwyraźniej przestraszony. Hiszpan nie do końca wiedział, co zrobił źle, bo drobnymi złośliwościami traktował niemalże wszystkich dookoła, a na jeszcze więcej arogancji pozwalał sobie przy bliższych osobach. Nie bez powodu uchodził za dupka. Przesunął nieco okulary na nosie, żeby spojrzeć na Noira roześmianymi, brązowymi oczami. To dziwne, że mimo wszystko zdążyli odnaleźć jakoś wspólny język. Lope starał się nie zwracać uwagi na aurę, jaką roztaczał wokół siebie młody półwil, a która dodawała mu atrakcyjności. - Hola, mój mały obrońco. - przywitał Monte, ściskając jego dłoń i opierając łokcie o kolana, gdy siedział na skrzyni. Dla Mondragóna wszyscy wydawali się mniejsi, a przede wszystkim słabsi. Tak często zwracał się do innych per "mały/a", że zapominał powoli, jak niektórych mogło to zdenerwować. Zresztą, nigdy nie przejmował się takimi rzeczami, a nad byciem wrednym często nie mógł zapanować. Na razie jednak na nic takiego się nie zanosiło. - Zamierzam wycisnąć z was pot, krew i łzy. Będziecie błagać o litość. - Lope przewrócił oczami, poprawiając znów swoje okulary. Zapaliłby papierosa, ale zapomniał zabrać ze sobą paczki. - Ocalę tylko tych, którzy ostatecznie uklękną i takie tam. - w tym momencie spojrzał na Monte, ale tylko po to, żeby zauważyć, że tym razem też będzie korzystał ze szkolnej miotły. Kapitan mówił to wszystko na tyle wyczuwalnym żartobliwym tonem, że nikt nie powinien wziąć tych słów na poważnie. Po prostu nie zamierzał mówić, co będą robić, ale spodziewał się, że kolejne osoby też będą chciały wiedzieć.
- Lope, dopiero zaczynasz trening, a już proponujesz klękanie? - rzuciłam ze śmiechem wchodząc na polanę. Miałam świadomość, że to zdanie nie miało podtekstu, ale lubiłam przekomarzać się z Hiszpanem - mimo kilku lat różnicy dobrze się ze sobą dogadywaliśmy. W dłoni dzierżyłam mojego wypolerowanego Nimbusa gotowa do ćwiczeń. Trudno ukryć, że na ostatnim treningu poszło mi fenomenalnie, więc liczyłam, że i tym razem moja ciężka praca da upragnione efekty. - Siemasz kapitanie - powiedziałam do mężczyzny klepiąc go po ramieniu na powitanie z rozbrajającą pewnością siebie. Na ostatnim treningu byłam dość powściągliwa, wręcz wycofana, jakbym odrobinę się bała pozostałych, a tym razem tryskałam energią i pewnością siebie. Przywitałam się z resztą drużyny - większości nie znałam zbyt dobrze, ale miałam nadzieję, że to wkrótce się zmieni. Wierzyłam, że jako kolektyw musimy się dobrze poznać, żeby dobrze współpracować - w końcu drużyna jest jak jeden organizm.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Trenig, trening, trening. Chyba nie ma nic przyjemniejszego od treningu, oczywiście po za jedzeniem, spanie, graniem, głaskaniem kota, pałętaniem sie czy nudzeniem. Oczywiście, że nie ma nic ciekawszego. Jednak wiedziałam, że nie mam wyjścia i muszę się tam pojawić. Po ostatnim treningu miałam wrażenie, że jestem piątym kołem u wozu, piętą Achillesą drużyny, na której wygranej przeciez tak bardzo mi zależało, dlatego też postanowiłam tam przyjść. Pełna nadziei, bo chyba nie zostało mi nic innego niż nadzieja, weszłam na boisko. W ręku trzymałam nową miotłę, którą sprezentowałam sobie ostatnimi czasy. Właściwie to nawet nie miałam jeszcze okazji dobrze jej przelecieć, no ale czy nie ma lepszej okazji, niż trening? Chyba jest, jednak ja nie zastanawiałam się nad tym głębiej. Nawet udało mi się nie spóźnić, co było moi prywatnym sukcesem, jednak nie paplałam zbyt wiele, bo zaraz Lope zaczął tą swoją przemową, dlatego zajęłam się tym co do mówił do mnie i do reszty młody Hiszpan.
Ostatnio zmieniony przez Dreama Vin-Eurico dnia Pią 9 Cze 2017 - 1:23, w całości zmieniany 1 raz
- Nie owijam w bawełnę. - odparł, uśmiechając się szeroko na widok jedynej osoby, którą znał lepiej niż resztę. Vivien poszło tak dobrze na poprzednim treningu, że teraz pewnie może być tylko lepiej. Najwyraźniej wzięła się za Quidditch na poważnie, co cieszyło Mondragóna. - Cześć, mała. - mruknął, nie przejmując się tym, że taki epitet nie jest przez pannę Dear odbierany wyjątkowo pozytywnie. Zdążył zmierzwić dłonią włosy Ślizgonki, nie na tyle jednak, żeby zrobić z nich szopę. Zdawało mu się, że frekwencja trochę spadnie, bo czas było zaczynać, a Lope dostrzegł tylko jedną osobę spieszącą ku nim. - W końcu, Vin-Eurico. - powiedział zamiast normalnego powitania i odchrzaknął. - Chyba możemy wziąć się do pracy. Dzisiaj poćwiczymy podania i może coś jeszcze, nie planowałem tego dokładniej, więc w międzyczasie pomyślę. - nie tłumaczył swojego dość nieprecyzowanego przygotowania tym, że ojciec wezwał go do domu, znowu się pokłócili, Lope prawie rzucił wszystko w cholerę, kolejny raz wypłynął temat siostry Hiszpana... Wiedział doskonale, jak głęboko w tyłku mają to ludzie przed nim zebrani. Podrapał się po nosie w krótkim zamyśle. - Nie będzie to wymagało niczego poza współpracą, no i oczywiście umiejętnościami. Spróbujcie skupić się na swoim partnerze, a myślę, że będzie dobrze. Nic w tym skomplikowanego nie ma. Lope podniósł się i oparł miotłę o ziemię przed sobą, po czym położył na niej jedną rękę. Drugą wskazał trzy obręcze, dobrze widoczne na tle zaciemnionego chmurami nieba. Były mniejsze od tych na głównym boisku i znajdowały się po drugiej stronie pola. - Lucas zagra z Ori, Vivien z Monte, a Dreama ze mną. - przesunął wzrokiem zza okularów przeciwsłonecznych po ich twarzach, próbując doszukać się jakichś protestów. Z tego, co zdążył się zorientować, najmłodszy Ślizgon miał dużo talentu, a Vin-Eurico wiele musiała się jeszcze nauczyć. Lope zdecydował, że najlepiej jeśli jej w tym pomoże także poza treningiem, ale nad tym zastanowi się później. - Jedna para będzie próbowała dzięki podaniom dotrzeć do pętli i trafić kaflem. Druga zrobi wszystko, żeby popsuć im każdy manewr i jak najwięcej razy odebrać piłkę. Ponieważ nie jest nas tak dużo jak poprzednio, na początek zagrają dwie pary, a później ta, której pójdzie lepiej zagra drugi raz z trzecią parą. Mondragonówi wydawało się, że mówi jasno, zresztą był przekonany, że nie ma przed sobą idiotów. Zarzucił sobie Nimbusa na prawe ramię i przeszedł parę kroków, podczas tłumaczenia zasad gry. Cieszył się, że w końcu będzie miał przyjemność uczestniczyć w tym zadaniu. Ostatnim razem był jedynie obserwatorem i mocno go korciło, żeby włączyć się do działania i pokazać, że nie jest tylko trenerem, który mówi co robić, a sam stoi z boku. - Jeśli jesteście gotowi, to Lucas, Oriane, Vivien i Monte możecie już zaczynać. Lucas i Ori będą próbować utrzymać kafel, a Vivien i Monte spróbują go odebrać. Mówiąc to przyklęknął, żeby unieść wieko skrzyni i rzucić kafla do rąk Lucasa. Mieli do przebycia całe boisko, do tego pewnie nieraz stracą piłkę, więc Lope spodziewał się, że zajmie im to sporo czasu. - My możemy na razie popatrzeć. - zwrócił się do Dramy i poprawił okulary na nosie, po czym odepchnął nogami od ziemi, żeby nadzorować grę.
Zaczyna Lucas. Później może napisać każda z pozostałych trzech osób.
Para próbująca trafić kaflem:
Obie osoby z pary rzucają kostką. 1,2 - Dogadanie się z drugą osobą wydaje się dla ciebie tak łatwe, że podania świetnie ci wychodzą, nawet kiedy nie za bardzo skupiasz się na celowaniu do drugiej osoby. Omijanie przeciwników też idzie ci sprawnie, w każdym razie tylko parę razy udało się im ciebie wykiwać, a poza tym nie wypuszczasz kafla z rąk. Nawet masz szansę trafić do pętli, gdy wreszcie tam docieracie. Trafiasz! 3,4 - Nie jest najlepiej, za bardzo skupiasz się na samym sobie i ciężko ci zgrać się w tempie z partnerem. Mimo wszystko parę razy bylibyście bliscy oddania wspaniałego strzału, gdyby nie to, że w końcu gubiłeś piłkę. Może to wina przeciwnej pary, która wam przeszkadzała, a może po prostu coś cię rozpraszało. Ostatecznie mogło pójść ci lepiej. 5,6 - Kiepsko. Raz podałeś za mocno, raz za lekko, kiedy traciliście kafla, zazwyczaj ty byłeś temu winien. Do tego parę razy przeholowałeś i podałeś partnerowi podkręconą piłkę, co skutkowało tym, że miał spore problemy z jej odpowiednim przyjęciem. Nie patrzyłeś uważnie, gdzie lecisz i wpadłeś na osobę, która napisała wyżej. Na szczęście to było dość delikatne zderzenie, po którym zostanie tylko siniak. Jeśli to twój partner, nic tylko pogratulować uwagi. Weź się za siebie.
Za każde 7 pkt z gier miotlarskich, przysługuje ci jeden przerzut.
Para próbująca odebrać kafel:
Obie osoby z pary rzucają kostką. 1,2 - Wyszło całkiem dobrze, dzięki twojej grze udało ci się wytrącić kafel z rąk przeciwników, ale nie dałeś rady długo go utrzymać, znów wpadał w ich ręce. Raz tylko nie skoordynowałeś swoich ruchów z ruchami partnera i pod samymi pętlami popisowo rąbnąłeś w jego miotłę (jeśli dwie osoby z teamu wyrzuciły tę kostkę - gratulacje spadacie prosto na ziemie, jedno na drugie). 3,4 - Zaledwie kilka razy znalazłeś się blisko kafla, nie mówiąc o jego przejęciu... Nie tego oczekuje od ciebie Lope. W pewnej chwili niemalże ci się udało, ale najwyraźniej przeciwnik miał większe szczęście albo po prostu był lepszy. Winy można doszukiwać się w tym, że nie starałeś się zgrać z partnerem i w końcu wyszło tak, jakbyś niemalże grał w pojedynkę. Zacznij porządnie ćwiczyć. 5,6 - Poszło naprawdę świetnie, skupiłeś się na zadaniu i za prawie każdym razem, kiedy pojawiała się szansa, przerywałeś podania przeciwników. Precyzyjnie ich atakowałeś i uniemożliwiałeś te bardziej skomplikowane manewry. Udało ci się nawet z partnerem zaatakować ich tak, że natarliście z obu stron, a kafel finalnie wylądował właśnie w twoich rękach.
Za każde 7 pkt z gier miotlarskich, przysługuje ci jeden przerzut.
Kiedy rzucą wszyscy, para, której poszło lepiej gra drugi raz w innej roli (np. jeśli to będzie Ori i Lucas będą tym razem zabierać kafel). Odbywa się to w taki sam sposób, tyle zaczynam ja albo Dreama. Wszelkie pytania na pw.
Termin do 11.05. Pamiętajcie o pisaniu kostek na dole posta.
No tak, to zadanie nie wydawało się trudne. Podawanie chyba nie sprawi tyle problemów, gorzej będzie z trafieniem ale przy odrobinie szczęścia im się uda. Sięgnął po swoją miotłę i uniósł się nieco nad ziemią, zaraz po ty dostał kafla do ręki którego z drobną trudnością złapał. Spojrzał tylko na dwójkę w tym momencie rywali i kiwnął głową do Oriane z którą momentalnie wyruszył by wyrobić sobie nieco przewagi. Przyśpieszył, ułożył się ze swoją partnerką w odpowiedniej odległości by móc do siebie podawać kafle. Na oko pięć metrów, gubił się widocznie i nie wiedział w którym momencie rzucić kafla do Oriane, podawał go strasznie w spóźnionym momencie, a na dodatek kiedy otrzymywał go zbytnio zwlekał marnując sytuacje do rzutu. Może powinien w tym momencie zmniejszyć prędkość i nieco obrać cel, niż prawie że wlatywać w obręcze. Jednak nie było tak źle, po jakimś czasie ogarnął się i sytuacje wydawały się nieco bardziej klarowne jednak Lucas nie zdołał oddać poprawnego strzału w obręcz. Może chociaż Oriane się uda o ile ich rywale nie zdążą w tym czasie odebrać im kafla. Mogło pójść lepiej, zwłaszcza że powinien trenować podania jeżeli ma grać na tej pozycji. Spojrzał tylko na Lope wymownym spojrzeniem i przygotował się do podania dziewczynie kafla.
Omiotła wzrokiem boisko, gdy kapitan zaczął wreszcie tłumaczyć zadania na dziś. Tylko sześć osób? Poważnie? Najwidoczniej reszta nie traktowała spotkań, jak i późniejszych meczów na poważnie. Dobrze, że chociaż oni się skupiają na grze. Inni przy nich nie mają jakichkolwiek szans. Ucieszyła się nawet na wspomnienie iż to Lucas będzie jej parą. Z innymi pewnie nie poszłoby jej dobrze. Chociaż zawsze istniało ryzyko, że i z chłopakiem nie będzie jej dobrze szło. Tym jednak będzie martwiła się później. Dogadanie się z Lucasem wydawało się jej tak łatwe, że podania wychodziły jej świetnie, nawet kiedy nie za bardzo skupiała się na celowaniu do drugiej osoby. I nawet wtedy, gdy podania od Lucasa nie były najlepsze. Nie wiedziała czemu ale chłopak działał w jakimś opóźnieniu. Mrużąc oczy spojrzała na niego w trakcie podawania mu kafla. Jej wzrok mówił Co ty robisz? jednak usta nie wydały żadnego dźwięku. Otrząsając się z tego rozkojarzenia zaczęła dalszą grę. Omijanie przeciwników też szło jej całkiem sprawnie, w każdym razie tylko parę razy udało się im wykiwać dziewczynę, a poza tym nie wypuszczała kafla z rąk. Jakby się do nich przykleił. W momencie, gdy dotarła do pętli wiedziała, że nikt nie jest w stanie już jej zatrzymać. Przyhamowała trochę i... TRAFIONY. Z wielkim uśmiechem na ustach spojrzała na Lucasa.
Niestety nie zdążyłam się uchylić Monragonówi i mężczyźnie udało się zmierzwić moje włosy. Westchnęłam zrezygnowana i związałam je w węzeł na środku głowy, po czym wysłuchałam instrukcji kapitana skupiając na tym sto procent uwagi. Zgodnie z poleceniem przywitałam się z Monte i wskoczyłam na miotłę - wiedziałam, że to nie będzie łatwe zadanie. Oriane była naprawdę mocno i miałam niemalże pewność, że nie uda mi się odebrać jej kafla, więc skupiłam się na Lucasie. Jego nieudolne podania i moje wspaniałe przygotowanie pozwoliły nam na zepsucie im kilku akcji, a finalnie okrążyliśmy chłopaka i już po chwili kafel wylądował w moich rękach! Byłam taka dumna widząc skwaszoną minę Ślizgona.
Frekwencja od poprzedniego treningu bardzo szybko spadła. Nawet trzynastolatkowi nie podobało się lekceważące podejście reszty zawodników. Chciał wygrywać i wiedział, że do tego potrzebuje silnej i zgranej drużyny. Ćwiczenie w parach ani trochę nie przeszkadzało chłopakowi. Nawet jeśli w głębi serca czuł ogromną chęć do zdobywania punktów to zdawał sobie sprawę, że Quidditch to sport drużynowy i musiał uszanować decyzję Lope do postawienia go na obronie. Wzniósł się powoli na starej szkolnej miotle do góry i zadrżał nieco w powietrzu. Ostatnio przyrzekał sobie, że nigdy więcej nie skorzysta z tych zabytków, ale jak widać nie był zbyt słowny. Już od samego czuł, że coś mu pójdzie nie tak. Na karku czuł chłodny oddech przeznaczenia, które szeptało mu do ucha o nadchodzącej porażce. Mimo wszystko starał się i walczył zawzięcie. Chociaż współpraca z Vivien nie była na najwyższym poziomie, to kilka razy udało się chłopakowi złapać kafla. Dziewczynie szło nieco lepiej, ale tłumaczył to sobie tylko i włącznie jako kwestia doświadczenia. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie chwila nieuwagi, po której na pierwszy rzut oka boleśnie zderzył się z miotłą Ślizgonki. Zbyt mocno rozpędzony, nie zdążył w porę wyhamować i zakręcił się kilkukrotnie, kompletnie tracą orientację. Cały impet uderzenie skupił się na nodze chłopaka, na której szybko zrobił się kolorowy siniak. Syknął cicho z bólu, chociaż ten nie był zbyt wielki i bez problemu trzynastolatek mógł kontynuować grę. Nieco bardziej martwił się o miotłę. Z jednej strony nie chciał jej zniszczyć, a z drugiej miał cichą nadzieję, że pękła przy zderzeniu.
Jako, że obu parom poszło tak samo, dorzucałam, żeby sprawdzić kto zagra drugi raz i wypadło na @Vivien O. I. Dear i @Monte Noir. Tym razem gracie jako para próbująca trafić kaflem przeciwko mnie i Dramie. Rozpoczynam ja, potem może pisać dowolna osoba z naszej czwórki. Są takie same kostki jak wcześniej. Czas trochę przesunięty do 13.06., jeśli to dla kogoś poważny problem niech pisze na pw.
Obserwował postacie mknące po niebie, ale zdjął okulary przeciwsłoneczne. Słyszał, że ma padać i najwyraźniej właśnie to ich czekało. Nie chciał narażać drużyny na ulewę, bo wiedział, że nie są jeszcze gotowi. W przyszłości planował treningi nawet podczas burzy dla najwytrwalszych, ale teraz nie był odpowiedni czas. - Chyba nasze panie właśnie zawstydziły panów. - skomentował, bo chłopakom poszło gorzej, chociaż nadal nie była to beznadziejna sytuacja. Podczas prawdziwego starcia to jednak nie wystarczało. Dla Mondragóna wszystko musiało być perfekcyjne. Lope podleciał do nich i nie odebrał kafla Vivien. - Lucas, ty koniecznie musisz poćwiczyć podania, nie możesz w taki sposób zagrywać na meczu. Ori mogłaby ci pokazać więcej swoich popisowych tricków między treningami. - uśmiechnął się i puścił oczko dziewczynie. Chyba każdy wiedział mniej więcej, że coś między tą dwójką było. - Ty, Monte, też powinieneś umieć odbierać kafel, jeśli ktoś podleci zbyt blisko pętli. Sędzia nie będzie mógł protestować. A co do ciebie, Vivien, to niedługo skończą mi się słowa do kolejnych pochwał... - jasnowłosej także posłał uśmiech, a zaraz potem wytłumaczył, że znowu zagrają. Nie dawał Monte i pannie Dear dużo czasu na odpoczynek po starciu. Zerknął tylko na Dramę, by zobaczyć czy jest gotowa i przystąpił do ataku, chcąc wystawić umiejętności tamtej pary na większą próbę. Nurkował na nich znienacka, świetnie przy tym zgrywając się z tym, co robi Vin-Eurico. Wiatr rozwiewał włosy Lope, a on czuł się w swoim żywiole. Miotła śmigała bezbłędnie, idealnie przelatując tuż przed nosem Vivien albo Monte, znacznie utrudniając im podania. Musieliby być naprawdę dobrzy, żeby sobie poradzić, ale Mondragónowi parę razy poszczęściło się i rozbił ich manewry. Ostatecznie wiedział przecież na co go stać. Nie tracił przy tym kontaktu z dziewczyną, mając cichą nadzieję, że tym razem na niego nie wpadnie.
Gdy Lope pochwalił mnie w taki sposób moja twarz lekko się rozpromieniła, jednakże starałam się nie pokazywać jak bardzo jestem zadowolona z mojego wyniku. Na boisku nie było miejsca na wielkie wybuchy radości, tutaj liczyło się przede wszystkim skupienie, szczególnie w starciu z tak wyśmienitym zawodnikiem jak Mondragón, który niemal od razu ruszył do gry. Odbiłam się od ziemi i poleciałam. Trudno ukryć, że moja pasja dobra passa wciąż trwała. Podawałam do @Monte Noir niemal instynktownie, omijałam przeciwników bardzo sprawnie nie wypuszczając kafla z rąk. Lope był jednak doskonałym graczem, więc musiałam bardzo mocno się starać, by chociaż w pewnym, stopniu mu dorównać. Parę razy udało mi się go wykipać, jednak on również kilka razy mnie przechytrzył. Mimo trudności w końcu udało mi się dotrzeć do pętli - trochę instynktownie rzuciłam piłkę i o dziwo udało mi się bez problemu trafić do pętli!
Zdecydowanie nie był to dzień, w którym młody Ślizgon mógł popisać się swoimi umiejętnościami. Nie szło mu jakoś bardzo tragicznie, ale nie miał też czym się pochwalić przed kapitanem. Wychodził przeciętnie na tle innych, chociaż biorąc pod uwagę jego wiek, to może nawet i dobrze. Miał jeszcze sporo czasu do debiutu w pierwszym meczu, a nie musiał przecież od razu być najlepszy. Fakt, chciał być dobry i chciał by drużyna mogła na nim polegać. Bez wątpienia w jego grze było widać upór, a podczas walki o kafla nieco pozytywnej agresji ale niestety nie zawsze wychodziło po jego myśli. Starał się. Bez dwóch zdań po grze Francuza było widać, że chłopakowi zależy na wygranej. Niestety jego podejście nie było zbyt dojrzałe, a wręcz przeciwnie. Grał jak typowe, niedoświadczone dziecko. Skrycie wierzył, że sam może wszystko. W końcu co to za trudność trafić kaflem do pętli. Wystarczy odrobina precyzji i po kłopocie. Wcześniej jednak trzeba było wypracować sobie okazję do rzutu. Szybko się przekonał, że ominięcie kapitana nie było jeszcze dla chłopaka możliwe. Nieco irytował się przy każdej porażce i przeklinał cicho pod nosem, oddając piłkę Vivien, która odwalała kawał dobrej roboty. Nie potrafił uwierzyć, że dziewczyna radziła sobie lepiej od niego, a nawet zdobyła punkt. Czuł się trochę jakby cały świat mówił mu prosto w twarz, że ten sport nie jest dla niego.