Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Autor
Wiadomość
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Czekał na dziewczynę nie okazując ani odrobiny zniecierpliwienia. Przyszedł trochę przed czasem, dlatego teraz, w ramach rozrywki i przygotowania do gry, ćwiczył wymachy na lekko ugiętych nogach. Rozruszał zdrętwiałe ramiona, z zadowoleniem stwierdzając, że od czasu ostatniego treningu jeszcze nie zastały mu się kości. Byłoby trochę smutno, gdyż kilka długich minut musiałby pracować nad doprowadzeniem się do stanu względnej używalności. Nie myślał już o Matthewie czy Cezarze, teraz po prostu skupiając się na powolnych ruchach mięśni pełznących pod skórą, aż wreszcie do jego uszu dotarł znajomy głos. Opuścił pałkę, najpierw pozwalając jej odbić się od uda, a następnie wypuszczając ją z dłoni tak, aby wylądowała na suchym fragmencie ziemi. Uniósł jedną z brwi, gdy wyskoczyła z tak niecodzienną sobie propozycją… dobra, może nie niecodzienną, a po prostu bardzo mu odległą. Dawno nie proponowała wspólnego misiowania, dlatego bez słowa rozpostarł ramiona, pozwalając jej zbliżyć się. - Hej, nie, może pięć minut. - odpowiedział, kiedy już się objęli i pogłaskał ją krótko po głowie. - Już lepiej? Zapytał, lekko zgryźliwym tonem, ale uśmiechał się, więc nie chciał jej urazić ani nic. Wziął obie pałki w dłonie, aby jedną z nich zaraz rzucić Julce. - Zasady znamy, więc wskakujmy na miotły. - podsumował, po czym faktycznie objął nogami kij i odepchnął się od ziemi, aby posłać pierwszą, pudłującą piłkę w stronę dziewczyny. Wiedział, ze wyszedł z formy, ale żeby aż tak? Zmarszczył nieco brwi, ale wyglądał raczej na lekko zdziwionego, niżeli na poirytowanego.
Jul chyba już tradycyjnie uznała że jej rozgrzewką będzie bieg na boisko, zazwyczaj to wystarczało jeśli chodziło o takie małe treningi. Czasami żałowała że nie jest białym tygrysem który mógłby zakamuflować się w tym całym śniegu. To dałoby jeszcze lepsze efekty, a pomarańczowy w tych warunkach nie był najlepszym kolorem i chyba nie trzeba być geniuszem żeby to wiedzieć. Oczywiście skorzystała z okazji kiedy to zgodził się na misia, objęła go i trwała w tej pozycji przez chwilę co pomagało w odgonieniu myśli które podczas gry w bludgera tylko by przeszkadzały. - Pewnie że lepiej - powiedziała spokojnie co oznaczało to że mała misja się udała i teraz była już całkowicie gotowa do gry. Co prawda nie przyniosła ze sobą pałki (bo po prostu jej nie posiadała) ale na szczęście Rekin o tym pomyślał - Dzięki - dodała nieco głośniej podnosząc lekko pałkę aby wiedział o co jej chodzi. Sama nie stała jak kołek i również wzbiła się w powietrze. Zdziwiła się kiedy tłuczek ją ominął przy czym rzuciła pytające spojrzenie w kierunku Sharkera, chyba naprawdę potrzebowali tych treningów. Na pocieszanie przyjdzie pora po wszystkim tak więc tym razem ona odbiła w jego kierunku piłkę która trafiła go w rękę. Najwyraźniej jej udało się jeszcze nie wypaść całkowicie z formy choć oboje musieli jeszcze popracować patrząc na to że zbliżał się mecz z Krukonami.
3
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ucieszył się w duchu, nie z tego, że Julia potrzebowała odrobiny czułości (gdzie do cholery jest jej facet?), a raczej z tego względu, iż miał ku temu okazję. Wbrew pozorom żadne z nich nie było bez serca i mimo, że ich znajomość czasami bywała burzliwa, zawsze mogli na siebie liczyć w trudnych chwilach. Sharker mógł mieć wielu kumpli, ale stety bądź nie, na pierwszym miejscu zawsze trwała ta nieprzewidywalna pani animag. Został porwany przez kontemplacje i nim się nawet zdążył zorientować, otrzymał cios w rękę. Może gdyby to był jego pierwszy raz w bludgerze to zachwiałby się, nieco tracąc równowagę. Całe szczęście, że swego rodzaju doświadczenie już miał, między innymi zdobyte na dniu Quidditcha, na którym wygrał miotłę, którą teraz z kolei miała Gittan, więc jedynie delikatnie poruszył się w powietrzu. Cóż, pałkarz nie trafiający w bludgerze i obrońca, który to zrobił. Trzeba być sierotą, żeby to tak rozegrać, gratulujemy. - Nieźle. - zawołał do niej, zamiast unosić się dumą i pokazał jej kciuk uniesiony ku górze. - Może na meczu zamienimy się pozycjami? Zażartował nawet, pokazując jej język po czym pochylił się nad miotłą, wystrzeliwując w stronę zamku, lecz jednocześnie delikatnie napierając na trzonek miotły, aby skręciła. Okrążył Julkę i bezpardonowo posłał piłkę w jej plecy.
To zdecydowanie nie był jej najlepszy dzień. Właściwie nie miała nawet ochoty wstawać z łóżka, a o wiele bardziej kuszącą alternatywą wydawało się pozostanie w dormitorium i rozwijanie swojej wiedzy z zakresu uzdrawiania. A jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później nadejdzie dzień, gdy Gryfonom przyjdzie zmierzyć się z inną drużyną w sporcie o dumnej nazwie Quidditch. Choć może nie było tego widać na pierwszy rzut oka, Hunt bardzo ceniła fakt, że może stanowić jedno z ogniw tej drużyny. Robin wiedziała również doskonale, że jej kondycja nie była ostatnio najlepsza i chociaż lato zdawało się o wiele lepszą porą do naprawiania tego typu kwestii, teraz nie było sensu się tym zadręczać. Niezbyt zachwycona parszywą pogodą dowlekła się na małe boisko. Dostrzegła kilka ćwiczących na nim osób, ale niezbyt się tym przejmowała. W końcu było dość duże dla wszystkich, prawda? Cóż, przynajmniej dopóki nie oberwie kaflem w głowę. Rozglądając się z grubsza wokół, weszła na oprószoną niemrawym śnieżkiem murawę, ciągnąc za sobą nie najnowszy model miotły wypożyczonej z Hogwartu. Niestety w zamku trudno było znaleźć coś lepszego i Robin powoli godziła się z myślą, że swoją następną wypłatę poświęci w całości na zakup Błyskawicy. Może powinna dokupić też nowe ochraniacze? Zajęta rozmyślaniem nad wydatkami, wsunęła miotłę pomiędzy uda i powoli wzniosła się nad ziemię. Im wyżej się znajdowała, tym większa pewność siebie przebijała z każdego jej ruchu. Pierwsza pętla była ostrożna i nie tak płynna, jak chciałaby tego Hunt, a jednak następna wydawała się już całkiem przyzwoita. Miotła nabierała szybkości, a w rękach Robin zdawała się być bardziej zwrotna niż sugerowałby tak stary model. Zwolniła nieco, całkiem zadowolona z postępów. Jeszcze kilka kółek i będzie mogła wrócić na ziemię. Trenujący nieopodal Ślizgoni nie wydawali się zbyt interesującym obiektem obserwacji, toteż Hunt prawie zdecydowała się na skupienie wzroku na trzonku miotły i poświęcenie pełnej uwagi następnemu zwrotowi. Jej plan rozpłynął się jednak w niebycie niemal tak szybko, jak się pojawił, gdy na celowniku objawił się wreszcie obiekt godny zainteresowania. Choć Hunt zawsze brzydziła się uprzedmiotawianiem kobiet w ten sposób, tym razem był to jednak niewyobrażalny komplement - ktoś tak zachwycający zdecydowanie nie mógł być ludzką kobietą. Nie widziała jej zbyt dokładnie, ale fakt, że dziewczyna zdawała się śledzić ją wzrokiem, tylko napędzał chęć popisania się. O ile mecze nie były dobrym czasem na takie numery, trening wydawał się całkiem w porządku. Miotła przyspieszyła i uniosła się jeszcze wyżej, kierowana zdecydowanymi ruchami Gryfonki. Skręciła gwałtownie, uniosła się jeszcze trochę, runęła w dół tylko po to, by unieść się znowu, prowadzona tak zręcznie, że sama Robin była pod wrażenie tego, czego właśnie dokonała. Być może to był dobry moment na przyspieszenie jeszcze odrobinę i pokazania się tej tajemniczej dziewczynie w pełnej krasie? Nieco zbyt pewna siebie, Hunt wymogła na miotle większe tempo. Drewno zadrżało pod jej palcami, nieprzyzwyczajone do tego, że wyciska się z niego siódme poty, podczas gdy ono zwykle wymięka już przy trzecich. Trzonek drgnął niebezpiecznie i cała konstrukcja wierzgnęła mocno w powietrzu. Szare tęczówki okażą się później jedyną rzeczą, jaką zapamięta Robin, a chęć do popisów na miotle przejdzie jej raz na zawsze. Choć kolejna ostra utrata na wysokości lotu zdawała się niemal identyczna z tą, którą Robin wymusiła zaledwie chwilę temu, tym razem miotła nie powróciła na dawne miejsce. Spadała coraz szybciej i szybciej, a Hunt nie miała już nad nią żadnej kontroli. Chociaż chętnie zrzuciłaby wszystko na słaby model, musiała przyznać sama przed sobą, że zwyczajnie przeholowała. Być może nie do końca potrafiła łączyć gry sportowe z grą miłosną. Zanim to jednak do niej dotarło, otoczyła ją kompletna ciemność.
Rasheed spokojnie mógł jej zadać to pytanie, przynajmniej nie musiałby się zastanawiać o co się rozchodzi. Gdzie facet? A no właśnie go nie było, a przynajmniej nie w takim sensie jakby sobie o tym pomyślał. Byli przyjaciele z czego jeden się wyróżniał i póki co to tyle. Co do burzliwości ich przyjaźni najpewniej bywało tak z powodu, iż byli całkiem do siebie podobni co czasem oznaczało małe spiny. Najważniejsze było to że relacja ciągle się utrzymywała i najpewniej utrzyma się do końca. W zasadzie co do ważności tej relacji okazuje się że Sharker zajmuje pierwsze miejsce razem z Lumią. Gdy przyjaciel ją pochwalił ukłoniła się z uśmiechem na twarzy niczym aktorzy na końcu każdego z przedstawień teatralnych - Mi pasuje - odpowiedziała wiedząc od dłuższego czasu że faktycznie jej umiejętności pozwalały na granie również jako pałkarz. Gdyby tylko można było stworzyć własną drużynę i to bez domowych podziałów... Oczywiście było to możliwe w rozgrywkach międzyszkolnych ale tylko wtedy, niestety. W głowie już wymyślała wymarzony skład, właśnie zastanawiała się nad kapitanem Rekin czy She? Niestety nie mogła dokończyć rozkmin które przerwał tłuczek na jej plecach, od uderzenia pochyliła się nieco w stronę miotły. Skłamałaby gdyby powiedziała że to nie bolało, ale też bez przesady, zaraz po uderzeniu wyprostowała się odnalazła pana wężowego prefekta wzrokiem i tym razem ona wyraziła uznanie zacnego manewru gestem 'brawo ja' tylko skierowane w jego stronę. Przy okazji przez swoje myśli towarzyszące temu zdarzeniu ledwo powstrzymała się od śmiechu, wężowy prefekt aka Rekin aka krążownik, czyli tak jakby wrócił do oceanu nie? Jul i jej mózg, witamy. Jako że nadszedł czas, aby miotnęła tłuczkiem tym razem to ona popisała się podobnymi zdolnościami ponieważ przyjaciel również dostał w plecy, najwyraźniej historia w tym przypadku lubi się powtarzać.
4, plecki <3
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie chciał jej o nic wypytywać, bo i niespecjalnie miał ochotę teraz tego słuchać. Tak się akurat złożyło, że w dniu treningu z Julką po prostu nie miał nastroju na rozmowy poważniejsze od „jak tam dzisiejsza pogoda?”. Wolał się nie zastanawiać i po prostu zagrać, dlatego to, że pochyliła się nad miotłą pod wpływem uderzenia jednocześnie przyniosło mu pewną satysfakcję, jak i przywołało wręcz przeciwną emocję. Minęły już chyba te czasy, w których potrafił cieszyć się z nieszczęścia kogoś bliskiego, więc Julia zdecydowanie nie zasługiwała na takie coś. Posłał jej przepraszający uśmiech, ale zaraz zmyła mu go z twarzy, gdyż też trafiła go w plecy. Prosto między łopatki, w kręgosłup. Sharker poczuł jak ostry ból przeszywa mu całe ciało, a palce zesztywniały, dlatego mocniej zacisnął je na pałce. Nigdy wcześniej nie miał problemów z kręgosłupem, dlatego teraz, gdy już ktoś go w niego trafił, czuł się nieco zdezorientowany reakcją swojego ciała. Nie dał jednak po sobie niczego poznać, szybując ponownie w powietrzu tak jak na samym początku. Wykonał kilka kontrolnych okrążeń wokół Heikkonen, zastanawiając się jak ją podejść. Szybki zwód z nurkowaniem, podczas którego przylgnął płasko do miotły, minimalizując napór powietrza na swoje ciało, po czym poderwał ją szybko w zdecydowanie niespodziewanym kierunku. Wtedy też wycelował w głowę. Piłka dosięgnęła celu szybciej niż się spodziewał i z okropnym odgłosem odbiła się od blond główki Ślizgonki. - Arresto Momentum - warknął wtedy pod nosem Rasheed, szybko wyciągając różdżkę, bo zbyt dobrze wiedział jak może się to skończyć. Spadłaby na ziemię i zrobiła sobie jeszcze większą krzywdę, po czym wydarłaby się na niego i obdarła go ze skóry. - Wybacz, to nie miało się tak skończyć. - powiedział, gdy już bezpiecznie sprowadził ją na ziemię i zbadał jej głowę. - Tylko obita, mamy szczęście. Poinformował ją, po czym cofnął zaklęcie i pomógł jej wstać. - Chodźmy do zamku, wyścigi zaliczymy innym razem. - podał jej ramię i zmusił do pochwycenia go. Nie chciał, żeby jeszcze gdzieś po drodze padła mu na twarz. Skierowali się w stronę zamku, a w sali wejściowej Rekin zaproponował Julce wycieczkę do kuchni w celu spożycia kubka gorącej, słodkiej czekolady.
Tak jak, się umawiał z panią Kapitan. Zaraz, po skończeniu pracy domowej ruszył na małe boisko, by tam w spokoju potrenować. Zabrał ze sobą miotłę oraz ubrał ciuchy do treningu. Ale mnie wyśmieje, gdy zobaczy moje umiejętności. Słyszałem, że lubi sobie pokrzyczeć. Rozmyślał o treningu przez całą drogę. Nagle przewrócił się na kamieniu. Wstał wściekły, otrzepał ciało z śniegu i jakiś liści. - Cholera, jeszcze tego, brakowało, abym ubrudził ubranie. Szczerze mało, kiedy widział kapitana drużyny, a była, nim dziewczyna, młoda, bowiem rok młodsza od samego Rosha. Powolnym krokiem zmierzał ku boisku. Z daleka zauważył, iż nikogo na, nim nie ma. Popatrzył w stronę słońca, a ono właśnie zachodziło. OOOO zaraz powinna być. Obym dobrze wyglądał. Zarzucił na siebie strój Gryfonów do ćwiczeń, po czym oparł ciało o jakąś belkę w oczekiwaniu. Popatrzył, a z daleka widać, było małą postać, która zmierzała ku niemu. Chyba idzie, nareszcie.
Pani Kapitan, co prawda lekko spóźniona, zjawiła się w krótce. Nieprawdą było, że lubiła krzyczeć na ludzić, aczkolwiek różne plotki o różnych osobach chadzają. Ciemnowłosa dziewczyna przydreptała na boisko raźnym krokiem, przy okazji chlapiąc błotem na różne strony i taszcząc ze sobą - tradycyjnie - sprzęt szkolny. Wywrócić się nie wywróciła, ale nie wyglądała bardzo składnie. - Wybacz spóźnienie Smith. Najpierw jednak potrzebuję obgadać z Tobą jedną kwestię. - mrugnęła zawadiacko. Chłopak najwyraźniej był starszy, ale podobnego wzrostu więc na szczęście nie musiała zadzierać głowy do góry. Obrzuciła chłopaka spojrzeniem swoich niebieskich oczu. - Czy nada chcesz grać na pozycji rezerwowego obrońcy? Bo tak się składa, że takowego już mamy, natomiast brakuje pałkarza. - zapytała nieco leniwie.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Informacja o treningu Quidditcha była zbawienna. Ślizgon zdążył się już dawno zastać, dlatego rozruszanie kości zdecydowanie było czymś co pragnąłby przeżyć w ten weekend. Nie wiedział czego może się spodziewać przy obecnym składzie drużyny, ale niespecjalnie się tym przejmował. Może zacząłby, gdyby wiedział, że kroją się jakieś rewolucje w tym temacie? Zapewne tak, ale cóż, przyszedł więc wszystko niedługo się okaże. Przybył do Hogwartu i niemalże natychmiast skierował się w stronę szatni. Przebranie się w strój treningowy wcale nie zajęło mu dużo czasu, więc przez bite pięć minut składał mugolski przyodziewek, w jakim się tutaj zjawił. Spodnie nie były trudne, o wiele gorzej szło mu składanie koszul, może dlatego, że nigdy nie musiał sam tego robić, dlatego teraz dla zabicia czasu mógł się tak pobawić. Ostatecznie wygładził kołnierzyk i wsunął ubrania do szafki dopiero wtedy, gdy mu się to znudziło, a warto pamiętać, że specjalnie fascynujące zajęcia to to niebyło. Chwycił swoją miotłę, którą tutaj przytargał oraz pałkę i powoli wyszedł na małe boisko, gdzie mieli się zebrać. Pogoda zdawała się nie być taka zła, dlatego Sharker wyłożył się bez krępacji na suchym fragmencie trawy, na który padały nieliczne promienie słońca. Uznał, że to o wiele lepszy sposób przeczekania aniżeli bezcelowe krążenie. Położył miotłę i pałkę obok swojego uda po czym podłożył dłonie pod głowę i tak o sobie leżał.
Ojajebe trening, omatko nie powiem co jeszcze (wtajemniczeni wiedzą). Nie no w sumie to pierwsze to fajnie fajnie, bo przecież lubimy grać w grę, bronić, a czasem to komuś przyłożyć i to tak konkretnie. Niektórym to by się to przydało, oj tak, to myślenie chyba nigdy ją nie opuści, żadne tam gadanie i tłumaczenie, chociażby Rekinowa pałka była w stanie wszystko załatwić. Rasheed będzie na boisku prawda? Zawsze był i cwany zawsze przed nią, tak się spieszył, ona też ale trochę mniej. W ogóle to będzie tam ktoś jeszcze poza nimi i kapitanem? Nie żeby jej to przeszkadzało, jej do szczęścia był potrzebny tylko Sharker i jakieś fajne zadanie. Ciekawe czy kapitan będzie w stanie takie wymyślić, jak znów będzie to co zawsze to... Ey, no dobra może trenowanie polegało na powtarzaniu pewnych czynności ale bez przesady, w kwestii quidditcha możliwe było zmajstorwanie czegoś interesującego. Derpiła przebrana już w swoją super wowow koszulkę którą dostała od przyjaciela, nawet miała teraz swoje nazwisko na plecach, jakby 'hym hym' zapomniał jak się nazywa. No jakby ktoś chciał znów ją wywalić z treningu to przynajmniej będzie wyjście smoka, a raczej tygrysa. W sumie to ciekawie, Rekin to rekin i na dodatek wężowy, zwierzęta się ich trzymają. Gdy tylko weszła na boisko zrobiła sobie rundkę dookoła boiska na koniec lądując przy wyżej wspomnianym. - Hej ho - przywitała się po czym klapnęła przy nim żeby mu nie było tak smutno samemu. Jak przewidywała nikt więcej nie raczył przyjść, ale olewka. - Jak nastroje? No nie przejmowała się gdzie jest ten Weatherly, najwyżej potrenuje z Sharkerem bez spin.
Już dawno nie miała okazji do porządnego lotu na miotle. Nie, żeby jakoś szczególnie jej tego brakowało, ale dobrze było od czasu do czasu wyrzucić z siebie nadmiar energii, a tym samym nadmiar stresu. Zadowolona, że wreszcie ktoś ruszył tyłek i zorganizował trening, postanowiła zrobić dokładnie to samo i się na nim pojawić. Wprawdzie nie należała do składu, ale może to właśnie była dobra okazja, żeby zostać zauważoną? Teraz, gdy ojciec praktycznie nie poświęcał jej czasu ze względu na dziwaczne zaginięcie matki, Nashword nie miała już planu B w postaci wykombinowania odrobiny dodatkowych środków na przekupienie paru osób. Nie zamierzała też wywalać na to galeonów, które sama zarobiła, pocąc się u Scrivenshafta przy przenoszeniu i wypakowywaniu pudeł. Że też nie mieli nikogo, kto by to robił... Pozostawało więc tylko wykazać się umiejętnościami, a to akurat szło jej całkiem nieźle. Idąc na boisko, już z daleka zauważyła Sharkera i Heikkonen. Nie była z nimi blisko, ale ostatecznie byli z jednego Domu i trudno było się ich wypierać. Nawet jeśli wciąż nie do końca potrafiła się identyfikować z całym tym Slitherinem. Tak czy inaczej, po co miałaby srać we własne gniazdo, skoro nigdy nie zaszli jej za skórę, a ona odwdzięczyła się dokładnie tym samym? - Wolne? - zapytała z półuśmiechem, nie czekając na zgodę i przysiadając się do nich. Jeśli nie zechcą, nie muszą gadać.
O ile Casey lubił od czasu do czasu śledzić rozgrywki Quidditcha i na wszystkich meczach swojego domu zjawiał się dość często, o tyle nigdy nie zabrał się za treningi tej dyscypliny na poważnie. Latać na miotle potrafił, nawet jeśli był w tym wybitnie przeciętny i nigdy nie próbował tej sytuacji zmienić. Może dlatego w końcu pofatygował się na trening przeznaczony dla Slytherinu. Dlaczego nie? Przecież nie mógł wiecznie siedzieć zagrzebany w podręcznikach - albo inaczej, mógł, jednak chwilo naprawdę nie widział potrzeby. Zresztą, odrobina ruchu nikomu nie zaszkodziła i w końcu może weźmie się za poprawienie tych mniej związanych z nauką, a bardziej ze sportem umiejętności. Nawet nie zakładał, że dostanie się do drużyny - to byłyby pobożne marzenia, bo przecież pewna część Ślizgonów naprawdę miała do tej gry większą smykałkę i trenowała od lat, nie to co on. Trudno. Przecież na dobrą sprawę nie chodziło mu tylko o to, a skoro w treningu mógł wziąć udział każdy, dlaczego miałby w końcu nie sięgnąć po swoją zapomnianą miotłę i nie przyjść na boisko? No właśnie. Przywitał się z Heikkonen, Nash i Sharkerem skinieniem głowy, a później zajął miejsce na suchej trawie obok nich. Na dobrą sprawę kojarzył ich tylko z Pokoju Wspólnego czy stołu w Wielkiej Sali, bo pomimo przynależności do tego samego domu nie nawiązał z nimi żadnej głębszej, czy bardziej przyjaznej relacji - byli po prostu Ślizgonami, zupełnie neutralnymi dla Casa, z którymi jak do tej pory nie miał jeszcze zbyt dużo do czynienia.
Sonia lubiła Quidditcha. Naprawdę. Lubiła patrzeć jak zawodnicy latają sobie na miotłach, rzucając do siebie kaflem, strzelając tłuczkami lub – w przypadku szkującego – latając za małą piłeczką, zwaną złotym zniczem. Pokibicować na trybunach, w zielonym szaliczku, krzycząc Slytherin górą. Było to nawet miłe, mogła się przynajmniej od stresować, to była taka miła odskocznia od rzeczywistości. Nigdy jednak nie myślała o tym, żeby grać w drużynie. Wcześniej nie wydawało jej się fajne… No, bo, ej… siedzenie na wątpliwie statecznej miotle, na nie wiadomo jakiej wysokości i jeszcze czerpania z tego przyjemności. Ale… jeśli tyle osób tak bardzo lubi latać, to może jednak coś w tym jest. Sonie nie należała do osób bojaźliwych, które nie lubią próbować nowych rzeczy. Wprost przeciwnie. Ona wręcz uwielbiała to robić. Z tego właśnie powodu, gdy tylko usłyszała o dzisiejszym treningu postanowiła na niego przyjść. Drugim powodem, dla którego tu przyszła była Alpha. Tak, właśnie ona. Ta nadpobudliwa Gryfona, tak długo smędziła jej nad głową o Quidditcha, że w końcu postanowiła spróbować. Szła powoli, delektując się wiosennym powietrzem po błoniach, w kierunku małego boiska, gdzie miał się odbywać trening. Wyszła trochę wcześniej, żeby mieć jeszcze czas na nieśpieszny spacerek. Zamiast normalnych, czarodziejskich szat włożyła swoje stare mugolskie ciuchy, gdyby miała jakiś nieprzewidziany wypadek. Gdy dotarła na miejsce, rozejrzała się, czy może przybył ktoś znajomy. Pierwszą osobą, jaką zauważyła była Rains. Przez chwilę zastanawiała się, czy może się do niej dosiądzie, jednak ostatecznie zrezygnowała. Nie miała dziś zbytniej ochoty z nią rozmawiać. Potem zobaczyła jakiś dwóch ledwie jej znanych Ślizgonów i – o zgrozo – Caseya. Do niego już nie miała najmniejszej ochoty podchodzić. Koniec z końców usiadła samotnie, poprawiła parę niesfornych kosmyków i wystawiła twarz do słońca.
Césaire pojawił się na małym boisku chyba jako ostatni z chętnych do udzielania się na treningu, a przynajmniej tak założył, obrzuciwszy spojrzeniem grupkę zebranych Ślizgonów, skoro gdzieś tam w trakcie ogłaszania planowanego spotkania zapowiedział, że mają stawić się na miejscu wcześniej i wszystko zacznie się w momencie jego przybycia. Chociaż oczywiście nie pogardziłby, gdyby pojawiło się również kilka osób ze starego składu. - Mam nadzieję, że jesteście gotowi do działania. Nie mamy dziś zbyt wiele czasu, więc zamiast biegania rozpoczniemy od lotu wyznaczoną trasą, która biegnie od skraju boiska przez lasu i wychodzi w innym miejscu boiska. Po drodze będą krążyły tłuczki, więc pałkarze dostaną pałki i mogą je odbijać, a reszta musi ich po prostu skutecznie unikać. Są to poniekąd wyścigi, ale byłoby dobrze, gdybyście skończyli w jak najlepszym stanie, a nie zaliczali po drodze każdą gałąź i nie wiadomo co jeszcze, refleks i zwrotność jest w cenie. – oznajmił słowem wstępu, prowadząc zebranych do miejsca, gdzie rozpoczynała się wyznaczona trasa. – Widzę kilka nowych twarzy, jeśli nie będziecie dawać rady, nie forsujcie się, macie dolecieć w jednym kawałku, a nie wypruwać sobie żyły i się zrażać. Będę leciał na końcu, na wypadek, gdyby komuś coś się stało lub gdyby zgubił trasę. Jeśli nikt nie ma żadnych pytań, to ruszamy! – w ten oto sposób, bez głębszej filozofii, wszyscy wskoczyli na miotły i wystartowali, Kanadyjczyk odczekał parę sekund i ruszył za Ślizgonami, obserwując sobie uważnie kto i jak sobie radzi z lawirowaniem pomiędzy drzewami i atakującymi tłuaczkami.
Pierwszy etap – lot na miotle:
Trasa lotu zahacza o Zakazany Las i jest wyznaczona zaczarowanymi świecącymi kamieniami, raczej uniemożliwiającymi zgubienie się. Celem zadania jest jak najszybsze dotarcie na boisko, przy jednoczesnym omijaniu drzew i unikaniu pojawiających się na trasie tłuczków. Pałkarze oraz osoby, które pragną dostać się do drużyny na pozycji pałkarza dostają pałkę i zamiast unikać tłuczków, odbijają je. Kostka: 1 – Pomysł wracania do Zakazanego Lasu średnio Ci się podoba, a wizja omijania wszystkich przeszkód w szaleńczym tempie, uważania na mieszkańców lasu i jeszcze uciekania przed agresywnymi tłuczkami przygniata Cię tak bardzo, że trasę pokonujesz w tempie godnym emeryta. Może nie otarłeś się o ani jedno drzewo, ani nie wpadłeś na żadne groźne zwierzęta czy rośliny, ale za to oberwałeś tłuczkiem trzy czy cztery razy. Czemu tu się dziwić, kiedy wszyscy inni uciekli, stałeś się łatwym celem! 2, 3 – Niby zawsze mogło być gorzej, ale nie pokonujesz trasy w zawrotnym tempie. Udało Ci się, co prawda, uniknąć większości tłuczków i oberwałeś tylko jednym lub dwoma, ale niestety rozglądając się na prawo i lewo w poszukiwaniu atakujących wszystkich piłek, zagapiłeś się i wpadłeś na dosyć okazałe drzewo. Twoja miotła zatrzeszczała pokutnie, ale całe szczęście nie złamała się, tylko zgubiła kilka witek z ogona. Nie mniej jednak resztę trasy pokonujesz wolniej, niż początek, a po treningu będziesz musiał zanieść miotłę do specjalisty na przegląd. Spotkanie z drzewem zdecydowanie jej nie służy! 4 – Wszystko idzie pięknie, dopóki nie wpadasz w chmurę trzminiorków, które pojawiły się tuż przed Tobą nie wiadomo skąd. Nagle dopada Cię okropna melancholia i zupełnie nie widzisz już sensu w leceniu do przodu na łeb na szyję. Masz szczęście, że tłuczki skupiły się na innych lecących na miotłach, bo w tym czasie możesz sobie spokojnie lecieć przez las, rozglądając się naokoło i podziwiając niemalże każdy liść po kolei. Brawo, dolatujesz na boisko jako ostatni zawodnik! 5 – Czy te tłuczki się na Ciebie uwzięły, czy jak? Nie masz pojęcia, o co chodzi, ale podczas gdy Twoi koledzy mogą skupić się na locie przez las, Ty cały czas jesteś pod obstrzałem agresywnych piłek, które najwyraźniej sobie Ciebie upatrzyły na cel. Jeśli jesteś pałkarzem, odbijasz większość, jeśli nie jesteś pałkarzem, niestety nieźle obrywasz w kość, bo nie sposób uniknąć wszystkich. Przez to całe zamieszanie zahaczasz po drodze o kilka drzew i dolatujesz na metę znacznie wolniej, niż byś mógł to zrobić w bardziej przyjaznych okolicznościach. 6 – Nie mogło Ci pójść ani trochę lepiej. Albo masz do tego niewiarygodny dryg, albo to Twój szczęśliwy dzień, ale pokonujesz całą trasę bez najmniejszych przeszkód, sprawnie wymijając drzewa i unikając/odbijając tłuczki, zanim te zafundowały Ci nieprzyjemne obicia i siniaki. Na boisko dolatujesz w ścisłej czołówce, gdyby trening odbywał się na głównym boisku, z trybun na pewno w tym momencie usłyszałbyś brawa.
Obowiązkowy kod:
Kod:
<zg>Wylosowana kostka:</zg> wpisz wartość wylosowanej kostki <zg>Link do losowania:</zg> [url=WKLEJ LINK]*klik*[/url] <zg>Ilość punktów w kuferku:</zg> wpisz ilość punktów z gier miotlarskich
Dodatkowe informacje Żeby wszystko nie ciągnęło się w nieskończoność, proszę o w miarę możliwości sprawne odpisywanie, następny etap pojawi się, kiedy wszyscy napiszą posty, jeśli jednak ktoś będzie zbyt długo opóźniał, dostanie fabularne zt i zostanie pominięty. Jeśli ktoś chce dołączyć, a z jakiś przyczyn nie napisał tu wcześniej, proszę o PW. Jeśli macie jakieś pytania, wątpliwości czy cokolwiek – również PW!
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Taka sytuacja i inne hemoglobiny, że Heikkonen nigdy się nie spieszyła. Dzięki temu zawsze był pewien, że mógłby wyciąć jej niezły numer w damskiej części szatni, bo przecież i tak miałby czas nawet na zajęcie dogodnego miejsca do obserwacji swojego dzieła. Nigdy jednak nic podobnego nie przeszło mu przez głowę, dlatego mogła czuć się bezpiecznie, a przynajmniej na razie. Taka myśl była dosyć absurdalna. Latanie na miotle nie jest sportem prostym i na pewno nie bezpiecznym, ale dreszcz emocji, który towarzyszy każdemu wzbiciu się w powietrze z całą pewnością wynagradzał wszystko, a niedługo właśnie tego mieli doświadczyć. Nieważne było to kto prowadził trening i czy znowu go z niego wyrzuci z powodów poprawnych czy niepoprawnych, ważny był sam fakt, że mógł trenować. Po powrocie ze Szwecji nic już nie było dla niego tak ważne jak rzucenie się w wir wydarzeń i zapomnienie o tych, które tam zostawił. - Z lekka kiepskie, ale dam sobie radę. - odpowiedział Julii, gdy dotarł do niego jej głos. Odsłonił oczy, które do tej pory skrywał rękawem i patrzył jak zbliżają się Ślizgoni, których w większości kojarzył jedynie z widzenia. Niektórzy skinęli głowami, inni się przysiedli, inni mieli wszystkich gdzieś, nie wnikał, każdemu lekko odmachnął, może jedynie poza Rains, która przecież usiadła z nim i Julką. - Pewnie. - rzucił w ramach odpowiedzi do Nashword i podniósł się do pozycji siedzącej, jednocześnie otrzepując się trochę z kurzu i ziemi, ale bez jakiejś specjalnej pasji. Tak czy siak mieli zaraz się ubrudzić lub pozderzać z niewidzialnymi dla nich wcześniej ścianami. - Długo grasz w Quidditcha? - spytał dziewczynę z niejasnym zaciekawieniem, ale nie mieli zbyt wiele czasu na wymienienie uwag, bo oto zjawił się ich kapitan. Pozostało mu dźwignąć się na nogi i wysłuchawszy jego instrukcji wzbić się w powietrze. Latanie między drzewami już od samego początku wzbudzało jego wątpliwości. Parę razy w życiu już zdarzyło mu się na nie władować, a chociażby skupiał się na tym najlepiej jak tylko mógł, zwykle coś i tak szło źle. Odbił większość atakujących go tłuczków, ale parę prześlizgnęło się gdzieś pomiędzy pałką, a jego ramieniem, uderzając go w bok czy nogę. Właśnie podczas jednej z takich sytuacji zderzył się z drzewem, które nie wiadomo skąd wyskoczyło spod ziemi. Co prawda zahaczył tylko o nie nogą, ale tak go ściągnęło, że i miotła zdążyła ucierpieć. Nie był jednak ostatnim, który dotarł na metę i to mu wystarczyło. Wylądowawszy gładko na boisku, machinalnie zaczął rozcierać kość biodrową, która jako jedyna mogła rywalizować z uszkodzeniami, których doznała jego zastępcza miotła. Cóż, bez wizyty w Scopie lub Markowym Sprzęcie do Quidditcha się nie obędzie.
Wylosowana kostka: 3 Link do losowania: *klik* Ilość punktów w kuferku: 42
Pośpiech nie był potrzebny skoro i tak udawało jej się dostać na miejsce przed czasem, nikomu nie zdradzała też co robiła w drodze. Kto znał jej tajemnicę, która już w coraz mniejszym stopniu nią była wiedział co zajmowało jej ten czas. Przecież nie dreptałaby tak jak głupia, a z teleportacji korzystała rzadko, zawsze wolała się przejść lub potygryskować o ile warunki jej na to pozwalały. Nie do końca była pewna tego czy dobrze zrobiła zgłaszając się do nauczyciela aby być jego asystentką w zajęciach nauki animagii. Wieść o jej umiejętności po wszystkim szybko się rozniesie i co będzie później? Wytworzy się grupka pozytywnie i negatywnie nastawionych? W końcu tygrys to nie byle jakie stworzenie i oczywiście mogła być zagrożeniem dla innych, łącząc to z jej charakterem. I tak by nim nie była, ale reszta tego nie wie, wydarzenia z przeszłości i przynależenie do pewnej nieistniejącej już organizacji to wystarczające ryzyko, nie chciała przedwcześnie zakończyć nauki w szkole. Żarciki Sharkera nie byłyby mile widziane,oczywiście wyjątkiem były te słowne (wszystko zależało też od jej aktualnego humoru). Cóż Juls i tak nie chodziła przed meczem do szatni, smuteczek. Zawsze przygotowywała się do treningu już w domu i przebrana szła na boisko, nawet przy minusowych temperaturach rzadko kiedy miała przy sobie kurtkę, tak więc jeśli Rekinowi przyszłoby do głowy wycięcie jakiegoś numeru to szatnia odpada. Co zrobiłaby gdyby zdecydował się na to wszystko? To zależy, wpadłaby w dziki szał? Możliwe, z resztą on sam doskonale wiedział już co mogła zrobić, chociażby na przykładzie innych ofiar. Jeśli chodziło o drużynę miała inne podejście niż przyjaciel, przez kapitana traciła motywację do gry, przynajmniej tutaj w szkole. Nie zrzucajmy jednak na niego całej winy, inne wydarzenia również robiły swoje, musiała teraz zajmować się firmą i w dalszym ciągu użerać się z formalnościami. Gdy tylko miała kilka dni wolnego musiała wracać do domu, jednak na szczęście wszystko powoli się układało, no poza tym, że nie miała już rodziców... Było to po niej widać, na boisku była raczej obojętna, jedynie na meczach starając się wciąż pokazywać co potrafi. Miała talent, ponoć, ale co z tego kiedy coraz bardziej brakowało jej chęci. Niedobrze, no ale nic, póki co wciąż chciała być w drużynie. Skinęła głową gdy podeszła do nich dziewczyna, pozwalając jej na przycupnięcie, wciąż czekali na kapitana jednak nie odezwała się już aż do jego przyjścia. Rasheed postanowił z nią pogadać i chyba dobrze, że zadał jej pytanie, ona też chciała usłyszeć na nie odpowiedź, czasem spoglądała na nich kątem oka, jednak bardziej zajęta była patrzeniem w trawę. Kontemplacje kontemplacje. Wyczuła ruszenie narodowe przez co i ona wstała zauważając, że Weatherly już przyszedł. Ze średnim zaciekawieniem słuchała jego monologu i kiedy tylko mogli już zacząć rozgrzewkę wzbiła się w powietrze. Na początku szło jej całkiem dobrze, do momentu kiedy znikąd pojawiło się przed nią stadko ptaszorów, no nie miały gdzie latać? W sumie to całkiem ładne ptaszory, no i masz ta myśl sprawiła, że znów popadła w przemyśleniowy nastrój, a z czym dość często miała problem. Przez chwile chciała nawet żeby leciały z nią do końca, co oczywiście nie było możliwe, bo te i tak by się jej nie słuchały. Tłuczki również nie były zainteresowane tym, że leci i to w dość wolnym tempie. Przelot przez las był jedną z lepszych rzeczy które ostatnio jej się przytrafiły, w sumie to gdyby mogła położyłaby się na miotle i leciała tak z pół dnia. Nie obchodziło ją to, że Weatherly będzie miał do niej wonty o słaby przelot, widocznie zadowolona zakończyła lot jako ostatnia z lekkim uśmiechem na twarzy lądując na ziemi i wzruszając ramionami widząc miny innych. To zdecydowanie jej pomogło, teraz mogła żyć dalej i jakoś przebrnąć przez dalszą część treningu. Zmartwiła się nieco widząc lekko potłuczonego Sharkera, mogła jedynie domyślać się co go spotkało, w końcu nie śledziła go wzrokiem, ani nikogo innego. Rzuciła mu pytające spojrzenie, niekoniecznie oczekując jakiegoś wytłumaczenia.
Wylosowana kostka: 4 Link do losowania: *klik* Ilość punktów w kuferku: 36
Zdziwiło ją nieco, gdy Sharker się do niej odezwał, ale nie dała tego po sobie poznać. Jak długo grała? No to była akurat całkiem zabawna historia. Panienkom z dobrego domu rzadko pozwalano wsiadać na miotłę, nawet jeśli buntowały się ile wlazło i nosiły ciuchy, które z powodzeniem można by uznać za strój typowej chłopczycy. Jedynie w Ardeal udawało jej się polatać, kiedy akurat mieli zajęcia, ale mało to miało wspólnego z grą w quidditcha. Podobnie zresztą tutaj, w Hogwarcie. - Właściwie dopiero próbuję się rozwijać w tym kierunku - rzuciła, unosząc lewy kącik ust. Oczywiście i za tym stała przemożna potrzeba udowodnienia wszystkim wokół, że się sprawdzi. Musiała i nie było nawet mowy o porażce. Pośpiesznie wymienione zdania były jedynymi, które miały miejsce, bo na boisku dość szybko pojawił się kapitan drużyny i Rains podniosła się razem ze wszystkimi z murawy boiska. - Cześć - rzuciła szybko do chłopaka i zamilkła w oczekiwaniu na listę wymagań dzisiejszego treningu. Nie była jakaś nadzwyczajna, choć Nashword miała wrażenie, że przecenia swoje umiejętności i kondycję jak na pierwszy trening od dawna. Nie miała jednak ochoty się wycofywać, dlatego złapała Pioruna, którego dostała na święta i przywlekła ze sobą na boisko - nie była to jakaś zajebistość, ale przynajmniej latała, a przy pensji u Scrivenshafta i olewactwie starszych trudno było o coś lepszego. Wierząc, że sobie poradzi, wysłuchała kapitana do końca i powoli wzbiła się w powietrze. Ruszyli w dość zwartej grupie, ale pierwszy tłuczek dość szybko trafił w jej ramię. Nie było czasu - nie wspominając już o możliwościach - na rozcieranie obolałego miejsca, dlatego tylko zacisnęła zęby i pomknęła naprzód. Wiedziała, że Weatherly jest gdzieś z tyłu, by w razie czego ich asekurować, ale nie miała w planach doprowadzania do żadnej dramatycznej sytuacji. W locie patrzyła, jak Sharker unika tłuczka o włos, ale tylko po to, by po chwili otrzeć się o naprawdę bycze drzewo. I kiedy już miała podciągnąć kącik ust na ten widok, jej Piorun władował się w równie wielkie dziadostwo. Skrzywiła się nieco, starając się zapanować nad miotłą. To i tak cud, że nie pękła i nie spadła. Tyle w kwestii nie doprowadzania do dramatów, choć nawet teraz musiała przyznać, że nie było to takie najgorsze. Ostatecznie przecież zachowała zimną krew. Nie oglądając się już na nikogo, starała się nadrobić stracony na trasie czas. Widziała siebie raczej w roli szukającego albo chociaż ścigającego, a do tego musiała być zarówno szybka, jak i zwinna. Nie było mowy o wpadaniu na cokolwiek czy kogokolwiek.
Wylosowana kostka: 3 Link do losowania: *klik* Ilość punktów w kuferku: 2
Nie miała zbytniej ochoty na rozmowę w kimkolwiek, dlatego też usiadła sobie w pewnej odległości od innych. Sonia miała dość zmienny humor. Czasem wolała siedzieć sama, czasem wprost przeciwnie, choć trzeba przyznać, że częściej zdarzało się to pierwsze. Dziś przyszedł dzień, który można spokojnie nazwać dniem nie rozmawiania z innymi uczniami. Zamknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Z otępienia otrząsnęła się dopiero, gdy usłyszała głos kapitana. Otworzyła oczy, przywitała się skinieniem głowy i wysłuchała co ma do powiedzenia. Nie znała go za bardzo, tyle co parę razy minęli się w dormitorium. Dopiero teraz zastanowiła się na jakiej pozycji chciałaby grać. Najbardziej wyobrażała sobie siebie na pozycji pałkarza. Wydawało się to całkiem fajne. Latasz i odbijasz tłuczkami w graczy drużyny przeciwnej. Coś dla niej. Nie była jeszcze pewna czy się do końca nadaje i czy w ogóle spodoba jej się to całe latanie, ale co tam. Wzięła jedną z szkolnych mioteł, pałkę i wzbiła się w powietrze. Poczekała, aż kapitan da sygnał i… chusz! Z całego rozpędu, na jakiego tylko było ją stać ruszyła do przodu. Dobrze widziała jak biegnie trasa. Najpierw boisko, potem przez Las. Parę razy z rozmachem uderzyła nadlatujące tłuczki. Wszystko szło wyśmienicie. Z wdziękiem omijała kolejne przeszkody, zwierzęta, rośliny… ale do czasu. W pewnym momencie wpadła w chmurę trzminiorków, które pojawiły się na drodze niewiadomo skąd. Zaskoczona ich widokiem, o mało nie spadła z miotły, a kiedy się w końcu od nich odgoniła, dopadła ją straszna melancholia i przygnębienie. Z roztargnieniem popatrzyła na pałkę w swojej ręce i nagle dotarła do niej prawda. Przecież to wszystko jest bez sensu. Jeszcze przed sekundą z zawrotną szybkością pruła przez las… ale po co? Przecież nic się nie stanie jak się odrobinę spóźni. Kiedy pomyślała o tym co czuła przed chwilą, że za wszelką cenę musi dolecieć na miejsce pierwsza, wydało jej się to po prostu śmieszne. Lecąc sobie nieśpiesznie oglądała zwierzęta pojawiające się to tu, to tam i każde po kolei drzewo i liść, jakby było niesamowicie ciekawe. Już dawno zostawiła gdzieś swoja pałkę, dochodząc do wniosku, że jest ona jej całkowicie niepotrzebna. Raz nawet przystanęła sobie na chwilę, żeby z bliska obetrzeć świecący kamień wskazujący im trasę lotu. Z całkowitą obojętnością obserwowała jak inni mijają ją, spiesząc się niewiadomo gdzie, odganiając się przy tym od tych latających piłeczek. Miała nawet ochotę do nich krzyknąć, żeby się nie spieszyli, bo to w gołe nie ma sensu, ale zrezygnowała. Kiedy wyleciała z lasu i znalazła się na otwartej przestrzeni, jeszcze bardzie zwolniła, z zachwytem podziwiając widoki i co jakiś czas machając majaczącymi na dole postaciami uczniów. Jak to możliwe, że wcześniej była tak zajęta jakimś głupim wyścigiem, zamiast zająć się tym co naprawdę ważne, czyli widokom. Kiedy dotarła na miejsce odkryła, że każdy już dotarł i tylko na nią czekają. - Zgubiłam gdzieś ten kijaszek – oświadczyła z szerokim, lekko nieobecnym wyrazem twarzy i kiedy odłożyła miotłę. Nie przejmując się w ogóle resztą drużyny położyła się na środku boiska i zachwytem przyglądała się kształtom chmur, co jakiś czas wskazując palcem na którąś z nich i podśpiewując przy tym piosenkę.
Wylosowana kostka: 4 Link do losowania: *klik* Ilość punktów w kuferku: 0
Alexis średnio widział się dzisiejszy trening. Nie dlatego, że nie lubiła lotu na miotle i wiatru we włosach. Bardziej raczej z faktu, że owe sportowe wyczyny prowadził kapitan drużyny, a kapitanem był nie kto inny jak Cezar. Tak ten Cezar arcywróg/jednorazowy kochanek / cholera wie kto jeszcze. Ich ostatnie spotkanie można było spokojnie określić mianem dziwnego. Nie to, żeby inne ich spotkania były normalne. To jednak było zdecydowanie najdziwniejsze. Zaczęło się niewinnie, można by rzec. Miała tylko zagrać koncert i tyle. W jakiś dziwny sposób udało jej się to zamienić w osobistą popijawę i znaleźć się w domu chłopaka. Tam sprawy potoczyły się już dobrze wszystkim znanym torem. I w tamtej chwili było świetnie, genialnie wręcz. Gdyby nie moment, gdy w środku nocy ze snu wyrwał ją jeden z koszmarów. Wtedy to zdrowy rosądek powrócił do niej i uświadomiła sobie, że nie znajduje się u siebie, a obok w łóżku leży własnie on. Mówiłam, że rozsądek jej powrócił? Raczej nie koniecznie, bo pozwoliła się uspokoić Cezarowi, którego z pewnością obudził jej krzyk. Wstała rano, wcześnie, jak zawsze i zniknęła po cichu zanim się obudził. I choć zazwyczaj rozmyślania dotyczące jej parterów nie zajmowały dużo jej czasu, tak tym razem była inaczej. Nie mogła przestać o nim myśleć, a co więcej jak cholera bała się go zobaczyć. W końcu jednak postanowiła pojawić się na boisku. Kochała ten sport bardziej niż wszystko inne. Dotarła na boisko i zastygła w pół kroku przy reszcie grupy. Powinna podejść? Przywitać się? A może kompletnie go zignorować? W końcu postanowiła nie robić nic. W czasie krótkiego kontaktu wzrokowego założyła kilka kosmyków za ucho i odwróciła wzrok. W końcu ku jej uldze trning się zaczął. Wskoczyła na miotłe i pognała co sił. Szło świetnie, już myślała że pierwsza doleci na boisko, gdy wpadła w chmurę trzminiorków. I nagle kompletnie nie potrafiła sobie przypomnieć, czemu chce być tam pierwsza. Przecież na około niej było tak pięknie. Światł przenikające przez korony drzew było urocze. Zwolniła więc, by lepiej się jemu przyjżeć, kompletnie nie przejmując się faktem, że jej nagłe zwollnienie może wyglądać jak chcęć zrównania się z Cezarem. Była beztroska, a przynajmniej taka się czuła. Jak łatwo się domyślić na boisko dotarł ostatnia
Wylosowana kstka: 4 Link do losowania: *klik* Ilość punktów w kuferku:18
Cóż, nie było ich aż tak znowu dużo, ale na dobrą sprawę jakaś ekipa się zebrała. Oczywiście pomińmy sam fakt, że gdy tylko zobaczył Sonię, Casey miał ochotę podnieść się z trawy, zrobić w tył zwrot i wrócić do zamku. Niby byli w tym samym domu, więc dla dobra grupy powinni się przynajmniej tolerować, ale - co tu dużo mówić - zadanie to miało wręcz niewyobrażalny poziom trudności. Może dlatego postanowił ją zignorować, o dziwo rezygnując nawet z jakiegoś komentarza i prześmiewczego spojrzenia. Tak, jakby nie istniała. Zawsze to lepsze, niż skakanie sobie do gardeł już teraz, tutaj... dogryzanie dziewczynie było dość przyjemnym zajęciem, ale nie po to przyszedł na boisko, tak więc nic dziwnego, że sobie darował. Zamiast tego czekał aż w końcu pojawi się ich kapitan, a gdy Césaire w końcu do nich dołączył, poszedł w ślady całej reszty i podniósł się z miejsca, niedbale otrzepując spodnie dłonią. Skinął Kanadyjczykowi głową i po wysłuchaniu jego instrukcji, przywołał do siebie miotłę. No w porządku. Plan treningu nie wydawał się jakoś wybitnie skomplikowany, a przynajmniej to zadanie wcale na takie nie brzmiało i nawet Cas, ze swoim zerowym stażem w grze nie powinien mieć wielkiego problemu. Chyba. Pytań nie było, tak więc wypadało zabrać się do roboty, skoro poniekąd powinni wykonać to w jak najkrótszym czasie. Jasne, nie forsować się, uważać, nie zabić - to chyba takie typowe ograniczenie, ale przynajmniej Marvell nie zamierzał zwalniać, kiedy czuł się jeszcze w miarę pewnie, bez większych problemów omijając i drzewa, i tłuczki. No wszystko pięknie, naprawdę. Oczywiście, do czasu. Odwrócił głowę tylko na moment, by upewnić się, że jedna z tych złośliwych piłek już nie siedzi mu na przysłowiowym ogonie i zanim się spostrzegł, skończył pośród chmary trzminiorków. Zaklął w duchu, ale było już za późno, żeby wyhamować i siłą rzeczy skończył otumaniony przez te wkurwiające stworzonka. Na początku trzymał się z przodu, a na metę doleciał jako jeden z ostatnich. Lepiej być nie mogło, serio. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet za bardzo się tym nie przejmował, zbyt pogrążony w jakichś durnowatych myślach.
Wylosowana kostka: 4 Link do losowania: *klik* Ilość punktów w kuferku: 3
Ach, Quidditch! Niektórzy twierdzą, że bez miotlarstwa nie wyobrażają sobie życia. Chłodny wiatr rozwiewający włosy (i szkolną szatę) napawa ich prawdziwym poczuciem wolności, który potęguje fakt znajdowania się nad ziemią. Zaprawdę wspaniałą rozrywką jest okładanie się tłuczkami i rzucanie w siebie kaflem, a może nawet widowiskowe szuranie kolanami w nieprzyjaznej wypadkom murawie. Wszystko to brzmiało tak nie-zachęcająco, że aż Cordelia zjawiła się na treningu Ślizgonów. Może kierowała nią zwyczajna ciekawość, nieposkromiona przez tak wielu, a może spodziewała się tutaj znaleźć Rains? Na pewno nie chodziło tutaj o latanie na miotle, oj nie. Otóż, młodsza Nashword pałała niechęcią do tego dziwacznego urządzenia, a powodem jej urazu była zwyczajna… niezdarność. Nieważne ile razy by nie próbowała, zawsze każda próba przelecenia się na tym latającym kiju kończyła się katastrofą, niemalże epicką w skutkach. Obiecała nawet kiedyś, że więcej nie dotknie się żadnej miotły, chociażby ją mieli przypiekać żelazem, ale właśnie widzicie jaka jest słowna. Na ostatnią chwilę zjawiła się na boisku i oczywiście średnio ogarniała kto jest kapitanem, dopóki nie dostrzegła kto instrukcje wygłasza. Rzuciła mu krótkie cześć, co było dość zuchwałe, bo przecież nadal była tylko gówniarzem w porównaniu z trzecioklasistą i uśmiechnęła się krótko do Rains nim dosiadła szkolnej miotły, na której… pokonała całą trasę bez problemu. Aż zadziwiające było jej szczęście lub nieodkryte do tej pory przez nikogo umiejętności, ale najmłodsza zawodniczka tournee de drzewa wcale nie zdawała się być zaskoczona swoim powodzeniem. Może dlatego, że tak się bała, że spadnie z miotły, że nawet nie zwracała uwagi na innych i myślała, że im również dobrze poszło? Ostatecznie wylądowała gładko na ziemi jako pierwsza i mogła obserwować jak Ci wszyscy starszacy lądują z nieco nietęgimi minami. Cudowne z Ciebie dziecko, co nie Meredith?
Wylosowana kostka: 6 Link do losowania: *klik* Ilość punktów w kuferku: okrągłe zero
Cóż za miła niespodzianka, do grona trenujących dołączyły jeszcze dwie dziewczyny, które Cezar, nie chcąc już przedłużać momentu startu, zaprosił tylko do lotu z resztą enigmatycznymi półsłówkami i machnięciem ręką. Nie umknęło jego uwadze to, z jakim poświęceniem Alexis ucieka spojrzeniem w bok, ale prywata na inne tory, na razie najważniejsze było to, że odrzuciła osobiste animozje i w końcu zaszczyciła drużynę swoją obecnością, właśnie na ostatnim treningu, po którym Weatherly miał zamiar wykreślić jej nazwisko z listy. Bez większych wypadków wszyscy dotarli do mety, chociaż grupka uroczych stworzeń z zakazanego lasu odwiodła kilka osób od dawania z siebie stu procent, więc kiedy w końcu wszyscy wylecieli na boisko, pierwsi zawodnicy zdążyli już pewnie odpocząć lub nawet znudzić. - Skoro już wszyscy się rozgrzali, teraz część właściwa. Pałkarze na środek boiska. Dookoła będą krążyć kukły, po pięć sztuk dla każdego. Wypuszczę trzy tłuczki, którymi macie trafić w manekiny. Trafiony zmieni kolor na biały, żebyście wiedzieli, które jeszcze zostały do upolowania. Ścigający pod obręcze. Z waszymi manekinami będzie trochę więcej zabawy, bo będą bardzo realistycznie imitowały zawodników przeciwnej drużyny. Macie je wymijać, nie dać zabrać sobie kafla, robić dużo czystych podań, a na koniec rzucać do pętli, gdzie jest kolejna kukła. Analogicznie obrońcy, wy lecicie pod drugie obręcze i po kolei będziecie ich bronić przed rzutami kukieł. Każdy ma pięć prób. Szukający będą krążyć po całym boisku, uważajcie więc, by nie oberwać tłuczkiem ani nie zderzyć się z jakimś manekinem. Dookoła będzie latało pięć złotych zniczy. Jeden prawdziwy i to jego macie złapać, a reszta to zaczarowane lusterka, które z oddali zdają się błyszczeć tak samo jak znicz, co będzie dość mylące i zmusi was do szybkiego i zwinnego latania z jednej strony boiska na drugą, wierzę jednak, że ktoś upoluje prawdziwego znicza. – oznajmił Weatherly, przydzielając zawodnikom ze stałego składu odpowiednie miejsca na boisku i tłumacząc pokrótce zadania. - Sharker, Nashword, jeśli wasze miotły ucierpiały, kilka szkolnych egzemplarzy jest godnych uwagi. – dodał jeszcze, przypominając sobie o bliskim spotkaniu z drzewem, jakie zaliczyła ta dwójka w trakcie lotu w lesie, po czym spojrzał na kilkoro nowych twarzy, które zaledwie kojarzył z dormitorium, w którym pojawiał się okazjonalnie. - Niestety mam pamięć jak sito, więc przypomnijcie mi jak się nazywacie i czy wcześniej graliście trochę ambitniej, to nam ułatwi dalszą pracę. Jest ktoś, kto nie jest pewny, na jakiej pozycji chce grać? Na pewno coś na to zaradzimy. – zwrócił się do reszty, licząc na to, że ktoś zgłosi się do uzupełnienia nieco zubożałego składu drużyny i stanie na wysokości zadania. Poczekał więc na odpowiedzi, pewnie coś tam odpowiedział, ale szczegóły później, po czym zwrócił się do dziewczyny, która przybyła na boisko ostatnia, czyli Cordelii. - Świetna robota w lesie. Nie wiem jeszcze czy to szczęście początkującego czy masz do tego dryg, ale jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym, żebyś spróbowała swoich sił jako szukająca. – zwrócił się do dziewczyny, która tak okropnie przypominała mu Kaię Chevey, zawodniczkę Red Rock, dla której wyjazd na rozgrywki juniorów był ostatnim wyjazdem w życiu. Smutne wspomnienia, ale przecież Cezar nie jest roztkliwiającym się typem, dlatego też krótko węzłowato wyjaśnił wszystkim, czego od nich oczekuje, porozmawiał z nowymi graczami, po czym wysłał ich na boisko, wypuścił piłki, lusterka i kukły i zaczął obserwować poczynania wszystkich.
Pałkarze:
Rzucasz pięcioma kostkami: jedna kukła = jedna kostka! Kostka 1 – Udało Ci się dorwać piłkę, niestety Twojego uderzenia nie można nazwać celnym – tłuczek przelatuje kilka ładnych metrów od kukły, a Ty musisz pogodzić się z porażką. 2, 3 – Trochę czasu zajmuje Ci dorwanie tłuczka, który mogłabyś posłać w kukłę. W końcu zniecierpliwiona nie czekasz już dłużej na idealne przyłożenie – trafiasz w manekin, jednak nie w sam jego środek, a w odpowiednik kończyny. Kukła obraca się w powietrzu i z pewnym ociąganiem zmienia kolor na białą. 4 – Akurat kiedy potrzebujesz tłuczków, żaden nie znajduje się w okolicy. Piłki polują na Ciebie, jednak nie możesz znaleźć odpowiedniego przyłożenia, w dodatku dookoła Ciebie krążą rozpraszające Cię manekiny, w efekcie czego kukła, na którą polowałaś, ucieka z pola Twojego zasięgu. Gdyby mogła wydawać z siebie dźwięki, zapewne w tym momencie rozległby się jej szyderczy śmiech. 5 – Tłuczek jakby sam Ci się podłożył – uderzenie jest idealne, piłka ma dobrą prędkość, jest dobrze wycelowana i bezlitośnie trafia w sam środek kukły. Brawo! 6 – Upolowałeś tłuczek, brawo! Tylko dlaczego odbijając go, zupełnie zabrakło Ci koncentracji i teraz piłka szybuje prosto w jednego z członków drużyny? Jeśli posłałeś piłkę w kierunku innego z pałkarzy, ten najprawdopodobniej automatycznie ją odbił i po treningu będziesz mieć pięknego siniaka do kolekcji. Wspomnij koniecznie w poście, kto niechcący stał się ofiarą tłuczka!
Ścigający i obrońcy :
Kostki do tego etapu wyglądają inaczej: każdy rzuca pięć razy po dwie kostki i każdy z tych pięciu razy traktowany jest jako jedna z pięciu prób rzutu lub obronienia. Pierwsza kostka to kostka kukły, a druga kostka to kostka zawodnika – jeśli druga kostka ma większą wartość od pierwszej, rzut lub obrona się powiodła, jeśli ma mniejszą wartość od pierwszej, niestety zostajesz pokonany przez kukłę. Jeśli w jednej rundzie ilość oczek na obu kostkach jest taka sama, rzucasz ponownie dwoma kostkami, a fabularnie uznajesz, że nastąpiła wymiana podań pomiędzy zawodnikami lub z dowolnych przyczyn została zarządzona powtórka rzutu/obrony.
Szukający :
Rzucasz pięcioma kostkami, każda opisuje jedną próbę złapania złotego znicza. Łapiesz znicz tylko wtedy, jeśli wartość kostki wyniosła 6. Nie możesz zmieniać kolejności wyrzuconych kostek, jeśli kostka 6 wypadła jako trzecia, złapałeś prawdziwego znicza za trzecim razem, jeśli jako pierwsza, za pierwszym razem – kostki, które wypadły po kostce z wartością 6 ignorujesz i uznajesz, że wracasz wcześniej na boisko ze zniczem. Jeśli żadna kostka nie ma wartości 6, uznajesz, że znalazłeś prawdziwego znicza dopiero na końcu, bo obleceniu wszystkich lusterek. Dodatkowo kilka przygód: 1 – W trakcie polowania na znicz nie byłeś zbyt uważny i oberwałeś jednym z tłuczków. Niegroźnie, ale z pewnością nie była to miła niespodzianka. 3 – Aż do końca nie chciałeś wierzyć w to, że błyszczący i unoszący się przedmiot, do którego lecisz, to nie znicz. Zacisnąłeś mocno rękę na zwodniczym lusterku, a jego ostra krawędź rozcięła Ci dłoń. Po zakończonym treningu powinieneś ją opatrzyć. (Jeśli kostka 3 wypadnie Ci więcej niż raz przed kostką 6, opisujesz tę przygodę tylko raz, zakładając, że uczysz się na błędach i nie ściskasz każdego lusterka aż do bólu!) 5 – Leciałeś jak szalony w stronę znicza i nawet nie zauważyłeś, że przelatujesz tuż obok pętli. Wpadłeś na jednego ze ścigających lub na kukłę udającą ścigającego przeciwnej drużyny. Nieco się poturbowaliście, jednak nikomu nie stało się nic poważniejszego i wszyscy wrócili do swoich zadań. (Tak jak w przypadku kostki 3, jeśli 5 wypadnie kilkakrotnie, ten scenariusz opisujesz tylko raz.) Kostki 2 i 4 bez szaleństw, lecisz, unikając tłuczków i nie wpadając na nikogo, jednak zwodzi Cię błysk lusterka i nie znajdujesz prawdziwego znicza.
Kod:
Kod:
<zg>Pozycja:</zg> wpisz pozycję, na której grasz <zg>Kostki:</zg> wpisz kostki w odpowiedniej kolejności lub pary kostek np. (1 i 2, 5 i 1 etc.)
Macie około 10 dni na napisanie postów, nie dawajcie zt na koniec, będzie jeszcze krótkie podsumowanie i zbiorowe zt. Jeśli ktoś chce większej ingerencji, np. podyskutować o wyborze pozycji, spróbować swoich sił na innych miejscach czy cokolwiek innego, możecie piszcie tu posty i piszcie do mnie na PW, żebym ogarnęła.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Kiwnął tylko głową na odpowiedź Rains, bo i co innego miał zrobić, zwyczajnie przyjąwszy jej słowa do wiadomości. Niech próbuje szczęścia, nogi jej podkładać nie będzie. Zwłaszcza już, że chwilę później bardziej był zafrasowany nerwowym wygładzaniem witek miotły, jakby to miało w jakiś dziwaczny sposób jej pomóc. Słysząc słowa Cezara właściwie nie zareagował, a przynajmniej z początku. Zdaje się, że nawet przez moment to rozważał, aż wreszcie musiał unieść się dumą. Pokręcił tylko głową i spojrzał na Julkę, której wzrok czuł na sobie już od dłuższej chwili. - Drzewo. - wyjaśnił jej krótko, posyłając przy tym znaczący uśmiech. - Pójdziesz ze mną później do „Scopy”? Założę się, że jeśli nie zabije się na niej teraz to zrobię to później, więc… Zakończywszy pozytywną wymianę zdań z przyjaciółką, Rasheed dosiadł swej miotły i zwyczajnie spróbował swoich sił w kolejnej ich próbie, który przygotował im Cezar. Trochę mocno znosiło go na lewo, ale w gruncie rzeczy dało się to łatwo opanować. Wystarczyło wciąż kierować miotłę lekko w przeciwnym kierunku, a właściwie nie czuło się tej drobnej niedogodności. Lepsze to niż zajeżdżone szkolne miotły, już nie raz się o tym przekonał. Znalezienie poprawnie latającego egzemplarza graniczyło z… no jeśli nie z cudem to z przypadkiem. Zupełnie by się nie spodziewał pochwycenia takiej, która lata, także oto w ten bezmyślny sposób naraził swoje zdrowie i życie. Wzbijając się na odpowiednią wysokość, zaczął rozglądać się za wyjątkowo rozhasanymi tłuczkami. O dziwo pierwsze podejście było dość szybkie. Wypatrzył złośliwą piłkę i nawet chciał do niej podlecieć, aby nie dość, że zwrócić na siebie jej uwagę to jeszcze solidnie jej przyłożyć i posłać ją we właściwym kierunku. Właśnie tutaj po raz pierwszy rogi pokazała jego miotła. Ściągnęła go w lewo, bo oczywiście zapomniał o konieczności ciągłego nacierania w prawo, gdy przyszło już do odbijania piłek. W wyniku tego przegrywu pierwszy strzał był całkowicie chybiony i zupełnie bezsensu. Następne były już trochę lepsze, bo na pięć strzałów aż cztery dosięgnęły kukieł, ale tylko jeden z nich był idealnie wymierzony. Cóż, wymówkę sam sobie zafundował, gdy odmówił samemu sobie dosiadania szkolnej miotły. Kiedy skończył, wylądował gładko na ziemi, nie chcąc zbyt długo wisieć w powietrzu w obawie o kolejne wariactwa latającego kija, po czym zaczął przyglądać się poczynaniom innych, zwłaszcza Julki, której wyników był ciekaw.
Delia zapadła w niejasny letarg. Zdaje się, że oczekiwanie na resztę zawodników nieco ją znużyło i dopiero na dźwięk nazwiska Nashword drgnęła, prostując się niczym struna. Jakiś odruch ze szkoły? Wyglądało to tak, jakby chciała „po żołniersku” zasalutować albo wykonać jakiś inny, zupełnie zbędny ruch. W każdym razie szybko zorientowała się, że to nie o tej Nashword mowa i przygryzła mocno wargę. Instrukcje Cezara średnio wyjaśniły jej kim jest szukający. Właściwie to nic dziwnego, jeśli pamiętamy o tym, że Cordelia nigdy w życiu nie latała „na poważnie” i właściwie to niespecjalnie się starała czegokolwiek o Quidditchu dowiedzieć. Gonienie uskrzydlonej piłki po całym boisku? Wydawało jej się to trochę idiotyczne, ale nie komentowała, woląc zachować swoje przemyślenia dla siebie. Każdy, kto przybył dzisiaj na trening, wiedział już coś o tym sporcie i pewnie chociaż trochę go lubił, jak sądziła, więc jawne krytykowanie z pewnością nie pomogłoby jej w zdobyciu aprobaty tłumu. - Cordelia Nashword. - rzuciła do Cezara, po czym na chwilę zamilkła, jakby zastanawiała się co powinna więcej powiedzieć. Nie trwało to jednak dłużej niż zajęłoby przesunięcie językiem po spierzchniętych wargach. - Nigdy nie grałam w tę grę, nie latałam i tak w ogóle to chyba pierwszy raz, kiedy nie złamałam ręki czy nogi wsiadając na miotłę. Przyszłam tutaj raczej z ciekawości, wybacz jeśli zrobiłam sztuczny tłum, ale raczej materiał na gracza ze mnie żaden. Nie dodała wcale, że absolutnie nie zamierza się nim stawać i to chyba dobrze… no, bynajmniej dla jej sumienia. Niemniej jednak uczucie satysfakcji rozlało się gdzieś głęboko w jej trzewiach, gdy chłopak pochwalił jej wyczyny w lesie. Właściwie to było całkiem proste, więc może byliby z niej ludzie? Teraz, jednak, nadeszła pora na szukanie znicza, a to już była mała katastrofa. Znaczy, właściwie to tylko ciągle nabierała się na migotanie lusterek, a to nic dziwnego. Cordelia nie miała zielonego pojęcia jak odróżnić je od błysku znicza, ale nim w ogóle doszło do prób pochwycenia czegokolwiek, zaliczyła mały przypał. Zdawało się jej, że dostrzegła tego małego, paskudnego znicza i rzuciła się w jego kierunku tak, jakby zmysły postradała. To nie mogło skończyć się dobrze, więc gdy wreszcie zakończyła swój lot na Julii to nie była nawet zdziwiona (co prawda żaden z niej ścigający ani kukła, ale pasuje mi to do wątków, więc…). Wleciała w nią z impetem, najpewniej nabijając jej parę siniaków, a widząc spojrzenie bazyliszka, które zapewne na niej spoczęło, wymamrotała jakieś przeprosiny i czym prędzej zwiała, aby poszukać znicza. Może właśnie dlatego ciągle udawało jej się znaleźć jedynie lusterka? Nie chciała zaliczyć kolejnego lądowania awaryjnego, tym razem może i na Rains… Wreszcie dorwała go, tuż po tym jak sprawdziła ostatni błysk. Ogólnie rzecz ujmując to fakt, że w ogóle chwyciła znicza w dłonie uważała za prawdziwy przełom, cud i wyczyn stulecia, dlatego niespecjalnie przejęła się tym z jaką łatwością zwodziły ją dzisiaj losowe migoty złota. Tak czy owak była z siebie dumna, wreszcie ani razu z tej miotły nie s p a d ł a.
Pomiędzy rozgrzewką, a właściwą częścią treningu, na całe szczęście, było kilka minut, podczas których Cas zdążył dojść do siebie i w sumie dobrze, bo kontynuacja, kiedy nie miałeś najmniejszej ochoty na angażowanie się w cokolwiek, raczej pozbawiona byłaby większego sensu. To raczej dość logiczne. Podsumowując, to dobrze, że ta część informatywna trwała tyle, ile trwała. Teraz pozostało tylko pytanie, na której pozycji chciał grać, bo chociaż sport nigdy nie był mu obcy, nigdy też nie stał się jakimś ogromnym hobby, miłostką i genialnym pomysłem na marnowanie czasu. Okej, nauczył się latać jako dziecko, czasami nawet kuzynostwu udawało się go wyciągnąć na ten zupełnie niegroźny i mało wymagający mecz pomiędzy sobą, ale poważnej kariery nigdy dla siebie nie widział. Dobre sobie! Przecież do szkolnej drużyny próbował się dostać po raz pierwszy w życiu i wcale nie traktował tego jako konieczności. Świat się nie zawali, kiedy nie weźmie udziału w meczu, prawda? - Casey Arterbury. Nigdy nie grałem na poważnie- odpowiedział Césaire, oczywiście tradycyjnie używając nie tego nazwiska, co trzeba. Albo inaczej - nie tego, po którym znalazłbyś go w szkolnych papierach. Takowego nigdy nie akceptował i niespecjalnie się z tym krył, stąd też każdy, kto znał go choć trochę, nie próbowałby nawet zwrócić się do niego per „Marvell”. To teraz weź wybierz pozycję, na której chcesz grać... zadanie pozornie proste, ale to dla tych, dla których Quidditch stanowił jakiś niezwykle istotny sposób na życie czy plan na przyszłą karierę. Cas bynajmniej pod tę kategorię nie podpadał, ale idąc tak na logikę, z jego budową ciała najlepiej sprawdziłby się jednak szukając znicza, prawda? Może dlatego zdecydował za tą opcją. Później Césaire zrobi z tym co będzie chciał, a trochę zdrowej rywalizacji nikomu nie zaszkodziło. Na pierwszy ogień poszły, niestety, lusterka. Te małe cholery były niesamowicie irytujące, bo już wydawało ci się, że dorwałeś znicza, a czekała na ciebie tylko nieprzyjemna niespodzianka. No cóż, troszkę namęczył się latając z jednego końca boiska na drugi. Przecież przestrzeń wcale nie była taka mała, a dla szukającego liczył się też czas, w którym łapał tę świrniętą złotą piłeczkę. Może to właśnie przez tę prędkość, do której z pewnością nie przywykł, nie udało mu się wyhamować przed jedną z kukieł, z którą zaliczył zdecydowanie zbyt bliskie spotkanie. Na całe szczęście utrzymał się na miotle i skończył tylko z niegroźnymi siniakami. I później jeszcze z innym, dzięki wspaniałomyślności jednego z tłuczków. Co zrobisz? Ostatecznie udało mu się jednak dorwać znicza, co z tego, że po drodze wpadło mu w ręce pięć lusterek. Złapał, to najważniejsze.
Pozycja: szukający Kostki: 4, 4, 5, 4, 1
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Wylosowana kostka: 6 Link do losowania: *klik* Ilość punktów w kuferku: 23 pkt
Pozycja: pałkarz Kostki: 3,1,1,6,1
Załóżmy, że Katherine spóźniła się na sam trening, ale razem z innymi wyruszyła już do lotu. Ona kochała te treningi i gdy tylko się odbywały pędziła na złamanie karku by odrobinę polatać na miotle. Ucieszyła się, że nie będą dzisiaj biegać, chociaż z drugiej strony to ona uwielbiała poranne bieganie wzdłuż jeziora i w niczym to dzisiejsze by jej nie przeszkadzało. Byla równie szybka na ziemi co też na miotle w powietrzu. Skinęła głową na słowa kapitana, ha, była starym składem więc w drużynie była praktycznie odkąd zaczęła dobrze latać na miotle i przyjęli ją do drużyny. Cała trasę wyznaczoną przeleciała na miotle praktycznie bezbłędnie co sprawiło, że napuszyła się niczym jakiś paw zadowolona z tego jaka jest wspaniała. Hah, cała Katherine. Leciała akurat przed Cesarem. Później miała przyjść pora na drugi etap. Ona była pałkarzem więc miała odbijać tłuczki w stronę kukieł aż zabarwią się na biało i miała pięć podejść. To zrozumiała doskonale. -Katherine Russeau, gram odkąd nauczyłam się latać na miotle- powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy. Później się już nie odzywała tylko postanowiła w ciszy wykonać swoje zadanie. Nie lubiła czasem bez sensu rozmawiać z ludźmi. Na 5 trafień, udało jej się trafić raz prawie dobrze bo manekin zabarwił się na biało, to trzy razy nie trafiła i raz trafiła z całej siły tłuczkiem w Caseya. Spojrzała tylko na niego i zrobiła lekko przepraszającą minę. Chwilowo była zbyt zdenerwowana swoją porażką by wykrzesać z niej coś więcej, choćby słowo "przepraszam" .