Jest to stary, ponury i od dawna opuszczony dom, znajdujący się na wzgórzu. Okna w nim są zabite deskami, a zarośnięty ogród otacza drewniany płot. Uczniowie nie zapuszczają się w jego kierunku, każdy dobrze wie, że to najbardziej nawiedzony dom w całej Anglii, a historie na jego temat krążą po całym kraju. Przerażające odgłosy wydobywające się z chaty od dawna napawały strachem mieszkańców okolicy, zwiedzających, a nawet duchy zamieszkujące Hogwart omijają ten dom. Jeśli wierzyć plotkom, w czasie pełni noc spędzają tu wilkołaki, zamieszkujące pobliskie tereny.
TU MACIE PODGLĄD NA KOSTECZKI Z IMPREZKI
Imprezka!:
Impreza Urodzinowa Percy’ego!
będzie fajnie, zapraszam!
Tak, oto przyszedł ten dzień! Drobna i wysublimowana zabawa, kulturalne rozmowy przy herbacie, debaty wysoko wykształconych ludzi o obecnym stanie polityki w Ministerstwie. DOKŁADNIE TO TUTAJ BĘDZIE. Wstęp wolny dla niemal każdego (chyba, że twój wiek jest na tarczy zegara, to wtedy średnio – powiedzmy, że Percy będzie wyrzucać każdego co nie ma tych szesnastu lat). Cały dom jest wysprzątany, przygotowany do dzisiejszego wydarzenia, wszędzie można uświadczyć różne świecidełka i girlandy (motyw kolorystyczny balu z „Euforii”). Główny pokój jest dosłownie parkietem, z boku stoi EPICKI gramofon, z którego lecą same najlepsze hity, zarówno magiczne, jak i mugolskie. Naprzeciwko drzwi frontalnych, po drugiej stronie stoi barek z wszelkimi alkoholami, jakie uświadczysz w Oasis, bowiem to właśnie ten klub zaopatrzył dzisiejszą imprezę w procenty. Obok barku stał również stolik z przeróżnymi smakołykami, ciastkami, chipsami i tym podobnymi rzeczami, do wyboru do koloru! Zaraz obok było wyjście na mały tarasik, gdzie można było poświęcić się karmieniu raka lub spędzić chwilę na świeżym powietrzu. W rogu zaś postawiony został nieco wąski i długi stolik, na którym leżało dwanaście kubeczków – miejsce do Beer Ponga! Kto chce, może sobie zagrać, czemu nie! Zaś po drugiej stronie tego NAPRAWDĘ dużego pokoju znajdowało się miejsce dla tych, którzy chcieli spróbować swych sił w grze w butelkę! Czy na pewno jest cię na tyle, żeby zagrać z innymi na percivalowych zasadach?
Grę rozpoczyna dowolny gracz (na fabule się wybierze). Gra jest tylko na wyzwania (bez "prawdy"). Jeśli twoja postać została wylosowana, masz dwa dni na odpis. W innym przypadku robimy przerzuty! Tak, żeby gra nie stała w miejscu.
1. Rzucamy dwiema kośćmi, żeby wylosować wyzwanie dla drugiej osoby:
Wyzwania:
2 - Jeśli miałbyś/miałabyś przedłużyć gatunek z którymś z nauczycieli, który by to był? 3 - podaj jedną cechę (raczej wyglądu) wylosowanej przez ciebie osoby, którą uważasz w niej za pociągającą 4 - dostajesz tajemniczy eliksir i musisz go wypić - okazuje się, że to eliksir młodości! (Przez dwa posty piszesz swoją postacią odmłodzoną o dziesięć lat) 5 - zrób malinkę osobie, którą wylosowałeś 6 - zdejmij dowolną część ubrania z wybranej osoby 7 -pocałuj namiętnie w usta wylosowaną osobę 8 - siedź przytulony z wylosowaną osobą (przez minimum 2 posty) 9 - pocałuj lekko każdą osobę znajdującą się w tym pomieszczeniu 10 - tańcz na rurze przez przynajmniej 2 minuty 11 - wyznaj miłość wylosowanej osobie, tak realnie, jak tylko możesz 12 - powiedz, z którymi z obecnych tu osób najbardziej chciałbyś/chciałabyś zaliczyć "trójkącik"
Jeśli się powtórzy, to możecie robić przerzuty, ale nie trzeba - jak kto woli. Możecie założyć, że wasza postać sama dane zadanie wymyśliła, albo że wylosowała je z tej miseczki.
2. Rzucamy Kartą Tarota, żeby wylosować osobę, której przypada wyzwanie:
Jeśli się powtarzają, proponuję przerzucić (nie widzę sensu w tym, żeby jedna osoba grała ciągle, a inna właściwie w ogóle). Puste pola oczywiście przerzucamy.
Gra ta nie różni się za bardzo od mugolskiej wersji, z tym że korzystamy z magicznego zestawu, który zawiera kolorowe kubeczki oraz piłeczki przypominające te od ping ponga. Zasada jest taka, że po trafieniu piłeczką do pustego kubeczka, pojawia się w nim losowy napój z tych, które obecnie znajdują się w miejscu imprezy.
Zasady gry
Gra dla dwóch graczy. Rozgrywkę rozpoczyna dowolny gracz (ustalcie sobie, albo rzućcie k6, ten z wyższą wartością zaczyna).
- Rzucamy trzema kostkami: a) K6: określa, w który kubeczek leci piłeczka b) K100: określa czy ci się udało trafić czy nie: 1-60: nie udało ci się; 61-100: udało ci się. c) Jaki alkohol znalazł się w wylosowanym kubeczku: 1 - Piwo Dverga (1)* 2 - Jagodowy Jabol (1,5) 3 - Big Ben (2) 4 - Ognista Whisky (2,5) 5 - Absynt (3) 6 - Żeglarski Bimber (3,5) *Cyferki w nawiasie wytłumaczone nieco niżej.
- Każdy kubeczek ma 200ml;
- Jeśli uda ci się trafić do kubeczka, przeciwnik musi wypić wylosowany przez ciebie napój;
- Jeśli według kostki udało ci się trafić do kubeczka, ale wylosowałeś numerek, który został już przez ciebie „zbity”, to ty pijesz swój kubek z tym numerkiem (jeśli go nie ma, nikt nic nie pije, gra toczy się dalej);
- Jeśli nie trafisz, nic nie pijesz, przeciwnik również nic nie pije;
- Cyferki w nawiasach przy alkoholu oznacza jego Moc. Ilość wpojonego alkoholu do organizmu wpływa na to jak się postać zachowuję, niżej więc zamieszczam rozpiskę proponowanych reakcji:
Reakcje:
1-3 punktów - Szeroki uśmiech, chęć kontaktów towarzyskich 4-6 punktów - Wzmożona wesołość, gadatliwość 7-9 punktów - Ochota na taniec i śpiew 10-12 punktów - Lekko chwiejny krok, słowotok 13-14 punktów - Mocno chwiejny krok, bełkotanie 15 punktów - Wymioty 15+ punktów - Utrata przytomności
Oczywiście są to propozycje, twoja postać nie musi się dokładnie tak zachowywać, lecz proszę, by jednak alkohol miał jakiś wpływ na to jak reaguje wasza postać!
- Pod każdym postem piszcie, ile punktów uzbieraliście w magicznym beerpongu (czyli punktów z nawiasów) - określać to będzie stopień upicia waszych postaci;
- Podsyłam wam tutaj przykładową "mapkę" do Beer Ponga, żebyście sobie zaznaczali w każdym poście, których kubeczków już nie ma w grze!
Koniec gry
Wygrywa ten, kto zbije wszystkie kubeczki przeciwnika. Bawcie się dobrze!
GryffindorRavenclawHufflepuffSlytherin
Ostatnio zmieniony przez Rose Stuner dnia Wto Wrz 21 2010, 15:54, w całości zmieniany 1 raz
Gdy już obie niewiasty się odwróciły, na pewno nie spodziewał się takiej reakcji. Seksowne? Będzie już wiedział jak zaciągnąć kogoś do łóżka. Obie panie wydawały mu się do siebie podobne, a jednak różne, do tego jeszcze proteza rzucała się w oczy, przynajmniej dla Daniela. Nie żeby miał coś do niepełnosprawnym, nie był Hitlerem, po prostu... lubił się z takich nabijać, o. Nawyk wcześniejszych lat. Uniósł lekko brwi i spojrzał wnikliwie na Lettice. - Język to język, można się go nauczyć, a skoro to takie seksowne... może chciałabyś prywatne lekcje? - Uśmiechnął się tajemniczo. Ani myślał, czuć się zawstydzony. Pierwszy raz ktokolwiek tak zareagował, fakt, ale schlebianie mu nie było niczym dla niego abstrakcyjnym, niewskazanym i tak dalej. Nawet miło mu się zrobiło, że była jakaś zaleta potrafienia rozmawiać po wężowemu. Następnie spojrzał na Heidi i puścił jej oczko. Jakie to były atrakcyjne propozycje. Coraz bardziej dziękował sobie, że jednak poszedł na tą imprezę, a nie narzekał, że to, tamto i tak dalej. - Cóż, mam tylko jedną parę rąk, lecz mogę ci obiecać, że nieraz już czyniły cuda. Jestem pewny, że wystarczą, nawet na was obie. - Mówiąc tak z b e r e ź n e słowa czuł się, jakby wracał do czasów, kiedy zaczął studia, a był to jego złoty okres imprez i różnych zabaw łóżkowych. Czyżby wracał dawny Schweizer, tyle że pod innym nazwiskiem? Spojrzał na Heidi, potem na Lettice i zdecydował się, że przecież nie mógł tak patrzeć jak taka drobinka musi nosić niepełną sałatkę. - Może ja cię poniosę? Koleżance może być już ciężko, a ja mogę ci poszeptać do uszka po wężowemu, skoro cię to tak podnieca. - I zrobił tak, wziął niepełnosprawną koleżankę na barana i takim sposobem doszli do Wrzeszczącej Chaty, w której ta impreza miałaby się odbywać.
Daniel znika w odmętach czasowych, lecz uznaje, że on tam jest na imprezie, coś se tam pije, ale nic nie piszę nim! Przyjdzie kto inny
Nie czuł się najlepiej. Cały poprzedni dzień spędził w Skrzydle, co oczywiście nie było jego cholernym pomysłem. Jakim więc cudem usiedział w jednym z tamtejszych łóżek? Zapewne tylko PP znała na to odpowiedź, a piorunujące spojrzenie Lennoxa wcale jej nie odstraszało. Śmiała się z niego, przy okazji krzycząc, że znowu się tam pojawił. Tym razem bez słodkości... Raczej uświadamianie jej, że tym razem nie miał zbytnio czasu aby jej czegoś przygotować... Westchnął, gasząc papierosa jeszcze przez wejściem do Wrzeszczącej Chaty. Skąd ten pomysł, skoro ledwo się ruszał? Co jakiś czas dotykał miejsca, w którym pod koszulką znajdował się bandaż. Nie mógł usiedzieć dłużej na szpitalnym łóżku, po drugie, nie mógł usiedzieć w żadnym miejscu, które znajdowało się w szkole... Nawet błonia i chłód wiatru mu nie pomagał. A to miejsce? Nogi same go tutaj poniosły, niezbyt często słuchają się tego, co siedziało mu w głowie... Choć to zapewne dlatego, że nazbyt często błądził gdzieś myślami. Sam nie wiedział czemu i po co. Ostatnio wszystko było dosyć... Skomplikowane to za małe słowo. Popieprzone. Nawet jak na niego. Wciąż w głowie huczała mu rozmowa w bibliotece... Słowa, które z niego wylatywały chociaż nawet nie zdawał sobie sprawy, że tak właśnie było. Za dużo ich ilość, zdecydowanie... Do tego kilka wypowiedzianych niepotrzebnie... Wsunął dłonie do kieszeni spodni i przystanął na schodach, wsłuchując się w odgłosy tego "domostwa"... Prawie jak muzyka dla uszy, zniekształcona... Dokładnie jak to, co wychodziło spod jego dłoni, tamtego felernego dnia w sali muzycznej. Ugh.
Raz, dwa, trzy... Gonisz ty! Własnie. Tylko tyle pamiętała ze spotkania z Aleksem. Chodź gdzieniegdzie błyskały kolorowe światła i wydawało się, jakby mugole strzelali fajerwerkami. Uczucie nie do porównania z żadnym innym. Nadal czuła pozostałości adrenaliny w jej organizmie. Pojedynki były ciekawe, a ten zaliczył się do jednych z lepszych. Ale dość o tym. W tej chwili chciała jedynie pozbierać myśli i zastanowić się nad dalszym postępowaniem. Może powinna zacząć myśleć o jakiejś dorywczej pracy aby jak najszybciej wyrwać się z rodzinnego domu Lanceleyów? Nie chciała spędzić z nimi reszty życia i nawet ucieczka wchodziła w grę. Jednak nie była pewna na jak długo jej zniknięcie zostałoby niezauważone. Z pewnością wystarczyłby im jeden dzień aby to odkryć. Z takimi właśnie myślami Lutka udała się do Wrzeszczącej chaty. Wiedziała doskonale, że tam nie pojawi się nikt nieproszony i w spokoju będzie mogła skorzystać z zapasu alkoholu który ukryła tam kiedyś. Tym razem wałęsanie się po nocy nie było najlepszym pomysłem więc od razu po zajęciach zabrała swoje rzeczy i ruszyła w wyznaczonym przez siebie kierunku. Droga nie była długa. Już po paręnastu minutach była na miejscu. I? Niespodzianka! Lennox we własnej osobie. Nie spodziewała się zastać tutaj kogokolwiek jednak może to i lepiej. Nie będzie piła sama. Podeszła do chłopaka od tyłu najciszej jak tylko umiała. - Czekasz aż sama zaniosą CIę na górę jak mugolskie schody? - szepnęła mu do ucha po czym odsunęła się patrząc na zniszczone schody.
Ucieka z domu brzmi ciekawie, sam nawet kiedyś próbował... Choć w sumie nie nazwałby tego ucieczką, bardziej wyprawą, którą sobie zafundował... Podróż w nieznane, mały afrodyzjak do tego, co działo się w jego domu. Nikt oprócz siostry nie zauważył jego zniknięcia, czego oczywiście się całkowicie spodziewał. Jedyna reprymenda jaką dostał, to ta od swojej bliźniaczki. Doskonale pamięta wyraz jej twarzy, tę czystą i wręcz nie do opisania furię. Taką lubił ją najbardziej... Pełną pasji i własnego zdania, a nie to, co zwykle miewała prezentować światu. Może nawet to był jeden z powodów, dla których to zrobił. Aby w końcu otworzyć komuś oczy, nie będzie przecież stać i milczeć. W sprawach, które go dotyczyły, był raczej głośny i dosyć... Narwany. Mhm. Położył dłoń na brzuchu, zastanawiając się nad tym, kiedy będzie mógł zdjąć ten kondom, który mu założyli... Nie był dobry w udawaniu kaleki, zapewne za dzień lub dwa sytuacja się powtórzy. Rany ponownie się otworzą, jakby nigdy nie miały się zagoić. Ból sprawiał, że jeszcze jakoś funkcjonował... Tak, było to jedno z najmilszych odczuć. Urok tego miejsca był taki, że słychać było tutaj bardzo wiele. Dlatego też nie do końca zarejestrował te odgłosy, które mogły być wynikiem pojawienia się tutaj drugiego osobnika. Nie najlepszym pomysłem było skradanie się do niego od tyłu, choć też nie dał drugiej osobie sposobności do kulturalnego przywitania się twarzą w twarz. Odwrócił się szybko, zaraz po tym jak z jej ust wydobył się pierwszy dźwięk... Zmarszczył lekko brwi, dostrzegając znaną sobie postać. Nikogo się tutaj nie spodziewał, zdziwiłaby się więc, gdyby jej powiedział, że byłaby tą pierwszą osobą na liście odwiedzających to miejsce.- Jeżeli byłabyś tak łaskawa, coś ostatnio niezbyt dobrze się czuje.- Mruknął, ciężko wzdychając, jakby naprawdę miał jakiś problem. Pokręcił tylko głowę i ruszył ku górze. Picie w samotności bardzo do niej pasowało, nie dziw, że wybrała właśnie to miejsce.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
/samodzielna nauka/ W chacie było zimno. Przez popękane drewno wdzierał się mróz sprawiający, że Fire trzęsła się i pociągała nosem. Wycie starych mebli, szumy i jęki podłóg nie robiły na dziewczynie wrazenia. Znała to miejsce i historie o nim krążące. Wtulając się w futro wszyte w czarny płaszcz, ochraniała pieczołowicie spory kształt pod swoją pachą. Przeszla przez pare pokojow, nasluchujac i przystajac w paru miejscach. Odnalazła centrum opuszczonego domu i zatrzymala sie, żeby wyciągnąć różdżkę. Ostrożności nigdy za wiele. - Cave inicum - powiedziała gladko, a zaklęcie poprawnie zabezpieczyło okolicę. Fire będzie wiedziała, że ktoś jest niedaleko zanim zdąży powiedzieć quidditch. Stawała się nieufna. Cichy pisk wydobył się z wnętrza zamkniętej klatki, którą Gryfonka okryła szatą. Odstawiła nieco zdezorientowanego szczura na stolik obok. Musiała jeszcze raz wszystko sobie przypomnieć. Kiedy sięgała po grubą książkę, zauważyła, że drżą jej ręce. Z ekscytacji? Owszem, długo polowała na ten czar, o którym raz czy dwa wspomniał jej ojciec. Miesiącami szukała informacji, które pozwoliłyby na rzucenie inkantacji. Teraz mogła spróbować, a najpierw wolała na czymś łatwiejszym niż ludzie. I tak czuła, że będzie potrzebować ćwiczeń, ale to zaklęcie było takie... Inne. Ciężka do wykrycia klątwa, nie pozostawiajacaa praktycznie żadnych śladów, ale jednocześnie bardzo niebezpieczna. - Fato fato fato... - wymruczała pod nosem tę prościutką inkantację, analizujac wzrokiem kolejne linijki wyblakłego tekstu. Zaklęcie, które miało wywołać straszliwy pech, ten z kolei miał prowadzić do serii niepowodzeń i przykrych wypadków. Fire szarpnęła za szary koc, którym przykryła przygotowany wcześniej miniaturowy, drewniany labirynt. Zazwyczaj szczurowi zajmowało minutę i dziesięć sekund przejście go. Wyciągnęła zwierzątko i pogłaskała je po głowie. Wydawało się zaniepokojone, ale dziewczyna nie zwlekała dlugo. Rzuciła czar, wypuszczajac szczura na środek labiryntu. Mierzyła go wzrokiem starając się dostrzec najdrobniejszą zmianę, ale... Przeszedł labirynt w niecałą minutę, niemal uciekając Fire do dziury w podłodze. Zamknela szczura w klatcd, zastanawiajac sie czemu Zaklęcie nie przyniosło mu pecha. Powinien błąkać się w tym labiryncie do śmierci głodowej. Westchnęła, przeczesujac palcami wlosy. Znalazła wiele opisów ludzi, którzy oberwali tą klątwą. Zazwyczaj nie przeżywali zbyt długo, umierając w wyniku okrutnych wypadków. I większość z nich chciała umrzeć, byleby skończyło się pasmo nieszczęść. Fire nie mogła pamiętać tego, że i na niej zastosowano ten czar. A żeby sobie poradzić wystarczyło zdobycie eliksiru płynnego szczęścia. Lub zdjęcie zaklęcia przez tego, który je rzucił. Zorientowała się, że od pół godziny czyta o próbach rzucenia klątwy na przedmioty i zdecydowała się spróbować kolejny raz. Wypuściła szczura, szepnęła fato i obserwowała. Wstrzymała oddech, gdy szczur zatrzymał się i wybrał złą drogę, ale warknęła zirytowana, gdy zawrócił i pognał do wyjścia. Minuta, dwadzieścia. Co jest na Merlina? Kolejne próby nie przynosiły wiele. Fire rzucała czar, klęła pod nosem, robiła pare kółka po domu i próbowała ponownie. Zmęczona skończyła dopiero blisko wieczoru, kiedy szczur odmówił posłuszeństwa i położył się na środku labiryntu. Schowała zwierzątko do klatki, w przypływie złości, rozwalając glanem drewienka między którymi błądził szczur. Teleportowała się do Doliny Godryka.
Kostki: 2,3 Zaklęcie obronne udane, fato nie, założyłam że każda próba niewypał. później postaram się wkleić kod :3 /zt
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Od dawna coś się sypało. Możliwe, że nawet od początku. Nie miała sił tego roztrząsać, zagłębiać się w myśli, które najzwyczajniej bolały. Ostatnio tylko czuła się gorzej - spadał na nią ciężar, który dźwigała z trudem. Samodzielnie, jak zawsze. Nawet, jeśli wyginał kości i łamał kręgosłup. Wolała skończyć w takim stanie niż choćby oddać malutką część drugiej osobie. Była masochistką? Wyglądała blado, mizernie, bo nie mogła zasnąć. Nie wiedziała do końca, czym się przejmuje. Snem, pechowym pojedynkiem, każdym elementem swojego życia, które było po prostu żałosne? Po co dalej udawała, po co je ciągnęła, skoro tak jasno widziała, że to już dawno utraciło jakiś sens. Rozpaczliwie jednak próbowała odnaleźć go gdzieś indziej. Otuliła się ciemnym płaszczem, wciągnęła nawet czapkę na głowę. Rude włosy były rozpoznawalne, a nie chciała, żeby ktoś zorientował się, dokąd zmierza. Nie zdążyła zmarznąć w drodze do Wrzeszczącej Chaty, ale i tak jej to nie pocieszało. Fire nie wahała się, gdy zobaczyła list od Mefisto. Właściwie to trafił w dziesiątkę z propozycją. Gdyby nie Nox, prawdopodobnie piłaby sama w jakimś obskurnym barze. Potrzebowała czegoś, co ukoi nieznośny ból głowy. Towarzystwo Ślizgona też nie było najgorsze - w pewnym sensie byli równie zniszczeni, więc może nie wywrą na siebie jeszcze gorszego wpływu. W gruncie rzeczy, strasznie jej to wszystko zobojętniało. Postawiła pierwsze kroki w opuszczonym budynku, rozglądając się. Nox odnalazł się całkiem blisko. - Emm... Hej. - zaczęła i już wiedziała, że zabrzmiało to co najmniej dziwacznie. Nie w taki sposób witała się z ludźmi. Rzucała złośliwym komentarzem, bezpośrednio przechodziła do tematu, droczyła się na wejściu... Nie mówiła "hej". Nabrała ochoty, żeby spróbować to naprawić, ale nie znalazła odpowiednich słów. Ostatecznie tylko usiadła na nieco odrapanym parapecie, przy oknie za którym widać było rozkwitającą wiosnę. Trochę żenujący początek żenującego spotkania.
Od dawna coś się sypało. Mefistofeles nie miał okazji doświadczenia nieprzyjemności stopniowo pochłaniających jego życie - nie, wszystko musiało po prostu nagle zacząć odpadać. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, notorycznie tonął we wspomnieniach, a te nowsze dołączały do zastępów koszmarów. Nie radził sobie z łamiącymi serce snami, doskwierającymi mu wcale nie jedynie przed pełnią... I tak jakoś gubił się w tym wszystkim. Nie miał pojęcia, skąd w głowie pojawił mu się pomysł napisania akurat do Fire. Z całą swoją (usilnie skrywaną) sympatią do Gryfonki, mimo wszystko nie spędzali czasu na zwykłych rozmowach, nawet przy kieliszku mocniejszego trunku. Ich relacja była zdecydowanie bardziej gwałtowna i nieprzewidywalna. A jednak cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał Mefisto, że nikt inny go nie zrozumie. I chyba nawet pasowało mu to zaufanie, którym zaczynał obarczać pannę Dear. Była osobą, która nie pozwalała się skrzywdzić - a przynajmniej tego nie okazywała. Była jedyną osobą, z którą miał ochotę spędzić czas. Nie odpowiedział na jej proste powitanie, bo akurat przyssał się do butelki Ognistej. Przełknął kilka łyków, palących całe jego podniebienie i dalszą część gardła, a dopiero potem uniósł lekko kącik ust. Pewnie nie powinien zaczynać pić w samotności, ale przyszedł do Wrzeszczącej Chaty odrobinę za wcześnie i poważnie nie wiedział co ze sobą zrobić. Z torby zachęcająco wysuwały się jeszcze dwie spore butelki, dość depresyjnie zaznaczając obecny stan Noxa. Nie był z tych, co często zażywali substancje odurzające; zależało mu na posiadaniu kontroli, a alkohole i narkotyki zwyczajnie go tego pozbawiały. - Musi być źle, skoro przyszłaś... - Stwierdził cicho, bez cienia złośliwości, a za to z namysłem. Instynkt podpowiadał mu, że życie panienki ze znanego rodu wcale nie było tak idealne. Fire była inna, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać - nieustannie skrywała coś w tych błękitnych tęczówkach. Ślizgon siedział na podłodze nieopodal parapetu, na którym przycupnęła Dearówna. Znajdowali się na tyle blisko, że bez problemu mógł wychylić się do niej, z ciężką do odrzucenia ofertą mocnego trunku.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Najgorsza była drażniąca chęć, żeby wszystko z siebie wyrzucić. Najlepiej wywrzeszczeć, wypłakać, wypluć i liczyć na to, że dzięki temu będzie lepiej. Fire nie mogła sobie na to pozwolić - przyznałaby, że to przekroczyło granice jej wytrzymałości. Nadal głupio trzymała się pozorów... Tego dnia wszelkie maski i bariery znacząco opadły, a nawet się z tego powodu nie denerwowała. Wolała po prostu przeżyć te gorsze chwile i wrócić do bycia zołzą. Rozczulanie się nad sobą nie wchodziło w grę, podobnie jak jakieś zwierzenia. Wolała zniknąć z oczu przyjaciół, dlatego tym bardziej nie spodziewała się, że akurat teraz ktoś zechce się z nią zobaczyć. Czuła, że nawet bez złego humoru nie była najlepszą partią, a co dopiero, gdy nawet ślepy zauważał kryjący się ze błękitnymi tęczówkami... smutek? Mefisto był chyba ostatnim człowiekiem na świecie, który byłby w stanie objąć to rozumem. Ten sam Mefisto, z którym brała udział w tak niebezpiecznej nauce czarnej magii, ten sam, którego nie mogła do końca rozgryźć. Nie wiedziała czy się do siebie zbliżają czy też oddalają. Czy powinna obawiać się tego, że mu zaufa, czy też odpuścić sobie kolejne zmartwienia. Strasznie zmiękła, co bardzo jej się nie podobało. Może twardy sposób bycia Noxa przypomni Fire o tym, jaka powinna być. Jaka starała się być. - Wcale nie, przekonała mnie oferta towarzystwa. - odparła, nie siląc się na jakąkolwiek dawkę sarkazmu. Najwyraźniej mimo wszystko przez gardło Gryfonki nie przeszłoby przyznanie się do tego, że jest źle. Wzrokiem przesunęła po krajobrazie za oknem, odwracając się w końcu, żeby popatrzeć na sylwetkę Ślizgona. Bardzo, bardzo dziwna myśl nagle uderzyła Fire - dobrze, że jesteś, Mef. - I alkoholu... W gruncie rzeczy, potrzebowała się napić i nawet nie udawała, że jest inaczej. To, że zaczął bez niej, była nawet skłonna wybaczyć. Złapała butelkę i pociągnęła długi łyk. Zakaszlała chwilę później, zapominając o tym, jak Ognista potrafiła spalić gardło. - Co ci się stało, hm? - otarła wierzchem dłoni usta, mając głęboką nadzieję, że whiskey szybko ją znieczuli. Pytanie miało na celu odwrócenie uwagi od niej samej. Wolała pomyśleć nad tym, co gryzie Noxa, jeśli w ogóle było to coś więcej niż ogólnie życie... Nie liczyła na głębokie wyznania i żale. Nie należeli do tego gatunku ludzi, a przynajmniej na razie nie zapowiadało się na przełom. Fire i tak nie mogła Mefisto niczego zaoferować - czuła się wypruta z emocji właśnie przez to, że zbyt wiele ich w sobie dusiła. Czy to miało jakikolwiek sens? Posmakowała alkoholu raz jeszcze zanim podała butelkę Ślizgonowi.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Fire wolała zniknąć z oczu przyjaciół, a Mefisto... po prostu ich nie miał. Nie było zatem dla niego niczym trudnym bądź nadzwyczajnym, aby wyjść chwilę wcześniej i skierować kroki w stronę jakiejś małej samotni. Miał świadomość, że nikt nie zastanawiał się, dlaczego nie spędził wieczoru w Pokoju Wspólnym; nikt nie dziwił się z powodu jego nieobecności na szkolnej kolacji; nikt nie interesował się ponurym humorem Ślizgona opuszczającego mury Hogwartu. Przytłaczające uczucie pustki ogarniało chłopaka z każdym dniem coraz bardziej - zatracał się w nim, tonąc głębiej i głębiej. Mógł próbować nazwać Ezrę przyjacielem, ale w gruncie rzeczy wzajemnie jedynie się krzywdzili; wiedzieli o sobie najwięcej, ale nijak tego nie wykorzystywali. Nie potrafili rozmawiać. Z Liamem z kolei wszystko toczyło się zupełnie inaczej. Gdyby Nox miał być szczery, uznałby Puchona za takie swoje małe lekarstwo. Obecność siódmoklasisty pomagała mu zapomnieć o wszelkich smutkach i skoncentrować się tylko na bardziej przyziemnych sprawach - i rozmawiali, rzeczywiście. Niestety, Mefisto nie były w stanie powiedzieć mu o niektórych rzeczach. Chyba po prostu się bał... Po Fire nie wiedział czego się spodziewać. Potrafili się bić i całować, katować klątwami i - jak widać - zapraszać na popijawę. Mefistofelesa nie zraził fakt, że Dearówna przyszła tak nieprzygotowana i brali pod uwagę jedynie jego alkohole. Zaśmiał się sucho na to słodkie zapewnienie, że mimo wszystko chodziło o niego, a nie o dręczące ją żale. Ciężko było uwierzyć w to, że potrafił kogoś nie odstraszyć. Miał za dużo problemów, których sam nie rozumiał i których sam obawiał się podejmować. Nie dziwiło go wcale, że ludzie z jego otoczenia albo uciekali, albo ustalali bezpieczny (dla nich!) dystans. Spodziewał się tego typu pytania, a jednak zamarł na chwilę w bezruchu, zastanawiając się nad odpowiedzią. Mógł skłamać, był w tym przecież dobry. Mimo wszystko wysoko cenił szczerość, a sam z natury wolał powiedzieć więcej i zamknąć komuś jadaczkę, niż rozbudzać durną ciekawość. Zwilżył wargi koniuszkiem języka, nie patrząc na Gryfonkę i milcząc dłużej, niż planował. - Odwiedzałem ojca w Azkabanie - oznajmił w końcu. Nie chciał się jakoś wybitnie zwierzać, tak więc ominął skrzętnie płacze i zażalenia. To były suche fakty, wyjaśniające jego dziwny humor. Nie wstydził się tego, podobnie jak nie zamierzał ukrywać informacji o obecnym miejscu zamieszkania Asmoday'a Noxa. - W końcu, po całych miesiącach prób, udało mi się tam dostać. Nie polecam, wiesz? Skłania do refleksji. Do refleksji o tym, że nie miał nikogo; że wystarczyłaby jedna pomyłka (a popełniał ich przecież tak wiele), by wylądował za kratami i już nie wyszedł. Ktoś pewnie by zauważył - dyrekcja, zaniepokojona nagłym spadkiem frekwencji? Może Daisy rozejrzałaby się na nim na treningu, może Ezrze skończyłyby się żarty, może Margo zmartwiłaby się ominiętym spotkaniem, może Liam pomyślałby o nim na zajęciach numerologii, czy też ONMS. I to wszystko przeszłoby bez bólu, bo cały pochłonąłby sam Mefisto. Butelka trafiła z powrotem w jego ręce, a Ślizgonowi nie było straszne palenie w przełyku. Upił kilka solidnych łyków, czekając aż zacznie szumieć mu w głowie.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Uczucie samotności było dobijające. Zamknięcie się na bliskość i odsunięcie głębszych relacji na bok dawało na początku poczucie przyjemnej wolności. Mogła nie przywiązywać się do nikogo, dzięki czemu chroniła się także przed zranieniem. Kolejno odpychała kolejnych ludzi, którzy chcieli jedynie Fire pomóc. Uciekała w momencie, kiedy coś mogło się rozwinąć. Była w tym świetnie wyćwiczona, ale szybko poznała, jakie minusy niesie ze sobą taki styl życia. Nie mogłaby powiedzieć ani Leo ani Biance o własnych problemach, bo podświadomie czuła, że mimo wszystko patrzyliby na nią w inny sposób. I choć wiedziała, że staraliby się ją zrozumieć - bez podobnych doświadczeń to były jedynie luźne domysły. Wolała pozostawać w ich oczach tajemnicą. Dlatego sprawa miała się inaczej z Mefisto. Ślizgnowi mogła powiedzieć więcej, pozwalał nawet na rzucanie w niego klątw bez konsekwencji. Nie musiała obawiać się odrzucenia, co było zupełnie nowym odczuciem. Przy nim znikała część irracjonalnego strachu, którego w sobie nienawidziła. Nie zapewniał tego, że zapominała o samotności, ale na to raczej nic nie dało się poradzić... - W Azkabanie - powtórzyła głucho, jakby była jedynie echem. To miejsce przywoływało jedną, jedyną myśl, której nijak nie mogła się pozbyć. Fire poczuła ucisk w brzuchu, ale nie zrobiła nic, oprócz otulenia się ramionami - złudne wrażenie bezpieczeństwa. Patrzyła w podłogę bez żadnego wyrazu twarzy, ale każde słowo Mefisto łowiła skrzętnie, próbując wyczytać w nich emocje Ślizgona. Wręcz na siłę szukając w nich podobieństw do jej własnych uczuć. - Mnie nadal nie chcą wpuścić. - wymamrotała cicho. Oczywiście, próbowała dotrzeć do Caspra. Próbowała na różne sposoby, a najsmutniejsze, że na początku miała nadzieję na sukces. I mimo, że wstydziła się swoich listów, które ciągle spotykały się z odmową, umiała przestać tylko na jakiś czas. Parę tygodni po których wracała z kolejnym naleganiem na chociaż krótką rozmowę. Nie miała bladego pojęcia, co mogłaby mu powiedzieć. Fire wystarczyłoby po prostu móc usłyszeć jeszcze raz jego głos. To było tak szalenie głupie... - Domyślam się. Nie potrzebują tam dementorów, żeby pozbawić człowieka szczęścia. Zwłaszcza, jeśli już wcześniej był go pozbawiony. Przełknęła ślinę przez nieprzyjemnie zaciśnięte gardło. Nawet nie próbowała zgadywać za co siedział ojciec Mefisto. Nie oceniała więźniów Azkabanu, jak też nie życzyła tego losu zbyt wielu ludziom. Czy powinna powiedzieć, że zazdrości Noxowi? - Zdrowie twojego ojca...? - zapytała, przenosząc w końcu wzrok na wilkołaka. Nawet jeśli nie wiedziała zbyt wiele, potrafiła odnaleźć się w tego typu sytuacjach. Potrafiła podchodzić do nich, jak do normalności. - Dlaczego wcale nie zaskakuje mnie, że teraz siedzę z tobą i piję ognistą w jakiejś rozwalającej się chacie? - zapytała, prychając. Sięgnęła też do zapinek płaszcza, żeby złożyć go obok. wolała pozostać w białej bluzie i tak nie odczuwała wielkiego zimna.
Tydzień dobiegał końca. Nessa szykowała się do pracy, mentalnie przygotowana na kolejną długą i nudną nocną zmianę w barze. Nuciła pod nosem, rozczesując kaskady rudych włosów i rozglądając się dookoła, czy aby na pewno wszystko wrzuciła do swojego niewielkiego, czarnego plecaka. Zerknęła na zegarek tkwiący na przyozdobionym siniakiem nadgarstku, zastanawiając się, czy zdąży może jeszcze wskoczyć do kuchni i przekąsić coś dobrego. Nie miała czasu iść na kolacje, ponieważ praktyka na skrzypcach nie zrobi się sama. Rzuciła grzebień na łóżko, wsunęła buty i schowała różdżkę, następnie zabierając plecak i wychodząc z dormitorium. Wyszła już z lochów, gdy pojawiła się sowa z listem od właściciela Oasis, który oznajmił jej, że ze względu na remanent i drobne poprawki wnętrza, ma dziś wolne. Uśmiechnęła się pod nosem, zwijając pergamin i wrzucając go do pobliskiego kosza na śmieci, obróciła się napięcie i wróciła do pokoju wspólnego węży. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście! Oczywiście nie zamierzała marnować wolnego wieczora i spędzić go przy książkach, a ofiarami, które miały być jej towarzystwem była dwójka ślizgonów. Znalazła ich w pokoju wspólnym i pomimo protestów i widocznej niechęci, wyciągnęła ze sobą. Była dziewczyną, której się nie odmawiała. Zwłaszcza gdy z błyskiem w brązowych ślepiach mówiła o integracji i piciu! Tak oto w asyście Lennoxa i Behemota, w wyśmienitym humorze w stronę Hogsmade. Odwiedzili tam sklep, zrobili zapasy i następnie zaczęli kontemplować nad odpowiednią miejscówką. Żadne z nich nie miało ochoty na przepełnione puby, gdzie o stolik trzeba było modlić się do najstarszych bogów. Wtedy też odpowiedzialny Prefekt Slytherinu zasugerował starą, opuszczoną chatę na skraju wioski.. Gdy znaleźli się w środku, Nessa rozejrzała się dookoła, opierając jedną z dłoni na biodrze. Nawet nie zdążyła się przebrać, a raczej nie chciała marnować cennego, wolnego czasu. Miała więc na sobie czarną, rozkloszowaną spódnicę nieco przed kolano, całą obsypana w malutkie wisienki. Była z wyższym stanem, natomiast do niej dopasowała czerwoną bluzkę na krótki rękaw, nieco krótszą, okazjonalnie odsłaniającą jej blady, szczupły brzuch. Do tego buty na koturnie i ulubiony, czarny plecak. Podeszła do brudnego okna, przecierając szybę dłonią i odwracając głowę przez ramię, wlepiając spojrzenie w Zakrzewskiego. — I to jest ten Twój genialny pomysł?—rzuciła rozbawiona, nie mogąc powstrzymać się od złośliwego uśmieszku. Cisnął się jej na usta jeszcze jakiś zaczepny komentarz, ale nie chciała wywoływać wilka z lasu. Przecież nawet nie zaczęli! Obróciła się przodem do nich, przysiadając na drewnianym, szerszym parapecie. Opuściła dłonie luźno wzdłuż ciała, wędrując wzrokiem pomiędzy ślizgonami. Nawet nie miała wyrzutów sumienia, że postawiła ich przed podjętą już decyzją i nie dała szansy na zdecydowanie o własnym losie. Przecież będą się doskonale bawić. Każdemu z nich przyda się chwila zapomnienia od szkolnej rutyny, szarej codzienności dnia. Zwłaszcza że koniec roku był coraz bliżej i nauczyciele naprawdę przesadzali z ilością zajęć i prac domowych. Nawet ona zaczynała narzekać, co się przecież praktycznie nie zdarzało, przecież Nessa do marudnych osób nie należała. — Behemot, co myśmy w ogóle na dziś ze sobą zabrali? Bo z tego wszystkiego nawet nie patrzyłam, co kupiliście. Piwo czy jedziemy z mocniejszym trunkiem? Właściwie ani jedno, ani drugie by jej nie przeszkadzało. Miała mocną głowę, lubiła wypić, a w tak ciekawym i nieprzewidywalnym towarzystwie, rozmowy mogły zejść na każdy temat. A ona uwielbiała te trudniejsze, wymagające. No, przynajmniej dopóki nie schodziły na miotlarstwo i gry z nim związanego, bo fenomenu tego nie potrafiła zrozumieć wcale. — Przydałaby się jakaś muzyka, nie? W sumie jakby rozłożyć koc, trochę tu posprzątać, to można i pić i palić i w karty grać. Nie ma to, jak grzeczny i kulturalny wieczór młodzieży spod znaku Salazara. Edgar byłby dumny.—westchnęła rozbawiona, wyobrażając sobie minę nauczyciela. Zsunęła z ramion plecak, nawet nie ruszając się z miejsca. Było jej całkiem wygodnie na starym parapecie. Ruchem dłoni przesunęła pukle rudych włosów na plecy, szukając czegoś w swoim tobołku.
Trzeba przyznać, że dzisiejszy wieczór planował spędzić nad tymi szatańskimi eliksirami, żeby wreszcie nabić trochę ocen z najbardziej upierdliwego (ale jakże ciekawego!) przedmiociska. Po zmianie slytherinowego mundurka na kraciaste cygaretki, szary sweter i lakierowane mokasyny - buty z typu tych, które jego ojczym z miejsca uznałby za pedalskie i spalił natychmiast w zielonych płomieniach kominka lub ogniu piekielnym, zależy, czym by akurat dysponował - czuł się o wiele bardziej komfortowo, co jednak oczywiście nie sprawiło, że zachowywał się przyjaźniej w stosunku do świata.
Strzepnął paroma ruchami stopy największy syf z podłogi, nie ryzykując zaklęć przy wciąż obecnych zakłóceniach. Rozejrzał się pobieżnie po chacie, a dostrzegłszy jakies nadgryzione zębem czasu strzępy zasłon, zerwał je i ułożył na podłodze.
Usiadł w kucki na takim prowizorycznym kocu, napawając swoje uszy przyjemnym dzwiękiem odbijającego się o siebie w jego torbie szkła. - Też wolałbym zgonować w łazience prefektów, ale los coś nie jest dla nas łaskawy - stwierdził z sarkazmem, otwierając skórzaną torbę, do której bez zbytniego pietyzmu powrzucal butelki. - Ode mnie kłębolot dla desperatów, Merlin dla wątpiących w siebie, wódka z orzechów dla poszukujących odpowiedzi. I butelka mleka, moi mili. - Zakończenie mogło być niespodziewane, ale halo, Ślizgoni to osobistości pełne niespodzianek. Potrzebuję cholernie dużo promili, żeby jakoś przetrawić wasze towarzystwo. Słowo "mili" podsycił żarem niekwestionowanej ironii, wyjmując z torby wszystkie butelki. Tylko kłębolot owinięty był w gruby szalik o barwach Slytherinu, bowiem Behemot dotknięty już przez życiowe doświadczenia nie miał zamiaru doprowadzić trunku do wybuchu zanim znajdzie się on w żołądkach, jelitach, krwi czy gdziekolwiek to morelowe niewiadomo co zdąża.
Sięgnął do torby po raz kolejny i wyjął na światło dzienne trzy szklanice, które też po drodze zabrał jak swoje z podziemnej kuchni, postawił na podłodze, każdą z nich napełnił kwartą mleka i zalał do pełna wódką z orzechów. - Macie tego spróbować. TO jest poezja - oznajmił niczym prawdziwy znawca drinków, unosząc w górę porcję przygotowanej mieszanki. Cicho sza, że poza paroma łykami wódki zmieszanej z kolorowymi soczkami czy wyżej wspomnianym mlekiem jego znajomość tej dziedziny była praktycznie żadna. Na zaostrzenie apetytu, pomyślał.
Ruda wiewióra postanowiła zakłócić jego spokój, ponownie, a już myślał, że spędzi ten wieczór w kuchni, opychając się pasztecikami. Choć bardziej prawdopodobne jest to, że zwyczajnie włóczyłby się po szkolnych korytarzach w poszukiwaniu nowych kryjówek na popołudniowe drzemki. Wracał właśnie z kolacji, po drodze porywając jakiś nikomu niepotrzebny owoc, kiedy na niego trafiła i od razu pociągnęła go za sobą. Bez słowa wyjaśnienia, bez żadnego "cześć"... Czego jednak miał się spodziewać po osobie, która nie miała za grosz kultury osobistej? Swoją drogą, wiedziała doskonale, że to nie ukłonów i przymilnych uśmiechów po niej oczekiwał. Może z braku zajęć poszedł z Nessą i drugim ślizgonem. Doborowe towarzystwo, nie ma co. Szczególnie, że historia tej dwójki i jego osoby była dosyć interesująca. Jak wszystko w co się kiedykolwiek wpakował. Po drodze zahaczyli o sklep, w którym wyposażył się z jedną butelkę ognistej i dwie siatki żarcia, wpychając do koszyka wszystko co było tylko możliwe. Nie wiedział jak oni, ale on zawsze musiał mieć coś w buzi. Bardziej od picia korciły go domowej roboty ciastka. I inne przysmaki. Jeszcze narzekają? Jeszcze czego.-Ej, nie trzeba było się pytać gdzie możemy iść. Swoją drogą, to Ty nas zaprowadziłaś za tereny szkoły.-Wzruszył lekceważąco ramionami. Lubił chatę... To była chyba pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy kiedy wspomniała o miejscu, do którego mogliby się udać. Picie nie było mu potrzebne do szczęścia, rzadko kiedy się zdarza aby alkohol zamroczył go do takiego stanu, że ledwo widział na oczy. Jakby nic nie mogła na niego należycie podziałać. Czas to zmienić, prawda? Zasiadł na tej imitacji siedziska i wyjął to, co zamierzał skonsumować. Spojrzał z rezerwą na to, co przygotował Hadley. Podniósł na niego swoje podejrzliwe spojrzenie.-Jasne, pewnie Twoje miksturki mają mnie przekręcić na tamten świat.-Mruknął. unosząc kieliszek i opróżniając jego zawartość. I o dziwo, nawet mu zasmakowało... Choć przewidując przyszłość, co za duże podobnych rarytasów, to niezdrowo. Ułożył się wygodniej, kładąc się bokiem na kocu i podbierając na łokciu, zajadając się kolejnymi pasztecikami. Przeniósł swoje spojrzenie na dziewczynę i zmarszczył brwi.-Szykujesz się na bal, czy chlanie w obskurnym miejscu? -Pytanie retoryczne, nie musiała więc zaszczycać go swoją odpowiedzią. Zrzucił okruszki ze swojego dziurawego t-shirta i nalał do kieliszka ognistej.
Jej ciężko było odmówić, gdy porywała nieświadomie zagrożenia ofiary ze swoim prądem, zapewniając im całą paletę atrakcji. Prawda była taka, że ludzie, których wybierała, w jakiś magiczny sposób dobrze czuli się w jej towarzystwie, nie musieli udawać kogoś, kim nie są — a przynajmniej takie wierutne kłamstwa, mające oczarować jej potworną duszę słyszała. Dziewczę powędrowało wzrokiem w stronę Behemota, którego jestestwo i sposób bycia były dla niej nowością. Właściwie więcej czasu razem zaczęli spędzać w ostatnich miesiącach, chociaż miała wrażenie, że nadal go nie zna wcale a wcale. Z Lanceleyówną takich problemów nie było, bo ona zawsze była sobą i może dlatego miała więcej antyfanów niż fanów. Potrzeba była duża doza cierpliwości, aby z nią wytrzymać. Dopiero po kilku spotkaniach odkrywało się jej unikalną, lojalną osobowość. A Behemot wydawał się jej personą w gruncie rzeczy niezwykle samotną i nie potrafiła zrozumieć dlaczego, bo przecież wcale nie dawał tego po sobie znać. I pachniał orzechami. — Odnośnie do łazienki prefektów i przyjemnego umierania w jej rzekomo ogromnej wannie — zażalenia do tego Pana tutaj. —zaczęła z nutką rozbawienia w głosie, przenosząc wzrok na ich ślizgońskiego perfekta nie z powołania, wzruszając delikatnie ramionami tym razem w odpowiedzi na jego słowa.— To teraz jeszcze moja wina, tak? Hmpf. Tutaj przynajmniej nie dostaniemy karnych punktów, halo. Mnie jeszcze na tym trochę zależy. Wróciła do grzebania w swoim plecaku, ostatecznie z rezygnacją wypuszczając powietrze ze świstem z ust. Wiedziała, że o czymś zapomniała.. No nic, będą musieli poradzić sobie inaczej z muzyką. W głowie Nessy zaczęły przewijać się niczym na mugolskim ekranie, odpowiednie zaklęcia. Dziewczyna miała podzielność uwagi, więc po zapięciu plecaka i przerzuceniu go przez ramię, odsunęła się od parapetu, wolno ruszając w ich stronę. Właściwie niezbyt przejmowała się tym, gdzie się znaleźli, skoro wieczór zapowiadał się tak dobrze, pomimo ewentualnych, małych iskierek mogących pojawić się między wężami. Omiotła wzrokiem butelki i słuchała jego wywodu z uśmieszkiem, kiwając z uznaniem głową i z zaciekawieniem przyglądając się, jak przygotowywał drinka. Nie będzie przecież tak stała. Usiadła więc, uważając na spódnice — bezczelnie opierając się plecami o nogi Lennoxa i prostując swoje, rzucając na uda plecak. Złapała mleczno-orzechowy specjał, najpierw wąchając, a potem duszkiem opóźniając kieliszek. Słodkie, delikatne i intensywne. Pyszne. Od razu na myśl przychodził autor napoju, zwłaszcza po ostatnich zaklęciach. —Mhmmm.. Może powinieneś rozważyć karierę barmana, Beh? Tylko nie w Oasis, bo jeszcze mnie zwolnią. Nie jestem pewna, czy jak to wszystko wymieszamy, to damy radę wrócić do zamku. Kto by się jednak przejmował, nie?—zaczęła z uśmiechem, zaciskając w dłoni kieliszek i chwilę się nim bawiąc z przyzwyczajenia. Miała bardzo brzydki nawyk przez granie na skrzypcach lub ciągłą naukę, nie umiała zostawić swoich rąk w spokoju. Na słowa Zakrzewskiego uśmiechnęła się przeuroczo, złośliwie też troszkę i obróciła głowę w jego stronę.— Na bal tylko z Tobą. Zapraszasz? Rzuciła bezceremonialnie, puszczając mu oczko i wyciągając dłoń w jego stronę, aby jej też ognistej polał. Kobiecie nie wypada samej sobie,a do tego miała serdecznie dość polewania wszystkim dookoła przez swój zawód.—Głupek. W pracy trzeba się jakoś prezentować, a mnie szkoda było czasu na przebieranie się. Moment, Beh złotko, to jest bezpieczne z tym mlekiem, żeby z ognistą wymieszać czy byś nie ryzykował? Kontynuowała, odwracając głowę w stronę Hadleya, posyłając mu pociągłe, zaciekawione spojrzenie. Wolała uniknąć jakieś katastrofy. Miała mocną głowę, faktycznie — jednak to mleko z orzechem sprawiało, że czuła niepokój związany z ewentualnym miksem, który mógł powstać w żołądku. Przez to wszystko całkiem zapomniała o swoim pierwotnym planie na rzucenie zaklęcia, które sprawiłoby, że wrzeszczącą chatę zalałaby przyjemna muzyka. Richem głowy odrzuciła rude pukle na plecy, raz jeszcze rozglądając się po zapuszczonej ruderze. Plus taki, że mieli tu spokój, ciszę i swobodę. Teleportacja też była możliwa, więc w razie ewentualnych kłopotów, chwyci chłopaków i ucieknie gdzieś na koniec świata. Boże, jakby rodzice dowiedzieli się co ich odpowiedzialna, ukochana córeczka robi. Uśmiechnęła się pod nosem do swoich myśli, nadal mając przed sobą wizję poinformowania ich o motorze, którego była właścicielką. Zabija ją, a potem Blaith, a potem jeszcze raz ją. — Nie zmarnujmy tak tego czasu, wykorzystajmy go czy coś. Nie wiem, zagramy w pytania?
Oj tak, tu miała rację. Był samotny. Zazwyczaj - z wyboru, nie mogąc znaleźć sobie odpowiednich ludzi, ludzi, którzy by go zainteresowali, którzy sprawiliby, że w ogóle miałby ochotę na przebywanie w ich towarzystwie. Zazwyczaj w wypadkach już irytującego wyalienowania zakładał maskę. Maski pomagały, sprawiały, że akceptowano go, gdziekolwiek by się nie znalazł. - I tak większość tracimy za ten rozpierdziel, który dzieje się na lekcjach, niż za butelki - oznajmił. Machanie różdżkami na oślep, rzucanie w siebie przypadkowymi przedmiotami, popisywanie się jakimiś głupotami - Jezu. Hadley za bardzo lubił ład, żeby wytrzymać z rozwrzeszczaną gawiedzią. Można by rzec, że był mentalnym pięćdziesięciolatkiem po nieudanym kryzysie wieku średniego. Ale przecież miał swoje zaklęcia, no i tę niezastąpioną obronę przed czarną magią. I wódkę. Na tym zamykał się krąg przyjaciół. - Więcej ufności, Zakrzewski. Osobiście jeszcze nigdy nie odpadłem po mleku - oznajmił, stukając swoją szklaneczką o szklaneczkę Nessy, i rozkładając nogi po turecku. - Mamy wódkę i wódkę. Wolne pole manewru - oznajmił, rzuciwszy jeszcze raz okiem na spore zapasy. Czego nie ukończą, zawsze zostanie na czarną godzinę. - E k s p e r y m e n t u j - powiedział, unosząc jedną brew. Inaczej się tu zamęczę. - Doświadczenie najlepszą metodą poznania świata. Otworzymy ci okno. Potrzymamy włosy. Braterstwo w końcu. Nieodzowna cecha Slytherinu. Behemot siedział po turecku, a odstawiwszy na moment napoczętego drinka, złączył pod brodą czubki palców. - Pytanie do Lennoxa - ogłosił podniesionym tonem, wbijając spojrzenie szarych ślepiów w drugiego chłopaka. - Jaka cholera sprawiła, że zrobili się prefektem? - zapytał. Ślepia błysnęły rozbawieniem. Właściwie, nie było w tym pytaniu wrogości, ot, taka tam, subtelna prowokacja, jakich wygłaszał miliony dziennie. Taki mamy klimat.
Nie no świetnie. Naprawdę znalazł się w doborowym towarzystwie. Można by było przejść do konkretów, a nie rozwodzić się nad tym jacy jesteśmy i czego w nas brakuje. Kogo to w ogóle obchodzi? Z pewnością nie Lennox'a, zapatrzonego w czubek własnego nosa. Po drugie, lepiej zakończyć ten temat, ze względu na to, że zaczynali wyciągać to coraz to lepsze trunki. -Słuchajcie, wstawić to ja się mogę za swój tyłek.-Wzruszył lekko ramionami. -Mówię tylko, że trzeba było samemu wyjść z inicjatywą, szczególnie, że to TY nas "porwałaś".-Powiedział spokojnie, akcentując ostatnie słowo. Chyba nie mijał się z prawdą, cnie? Przeniósł swoje spojrzenie na Nessę i uniósł wysoko brwi, naprawdę zastanawiając się nad tą opcję. Nah, jakakolwiek wizja balu i imprezy powodowała niewyobrażalnie ciężki ból na dnie jego żołądka. Choć byłaby to okazja do zabawy innego rodzaju, w końcu w jego przypadku to zawsze kończyło się złamanym obojczykiem czy na nowo otwartymi ranami na rękach. Mimowolnie zacisnął i rozluźnił pięści, gest, który towarzyszy jego osobie od lat.-Wybieram kieckę i torbę na twarz. Wtedy możemy negocjować.-Mruknął, uśmiechając się półgębkiem. Złośliwa? Irytująca? Świetnie. Da mu całkiem niezłą pożywkę. Dolał jej ognistej do kieliszka, sam wychylając swój. Polał również Hadley'owi, bo przecież nie będzie taki okropny... Nieważne, że ten chciał zasmakować w swojej słodkiej orzechowej miksturze. Dolał sobie i wypił, kładąc się ponownie na ziemi. Chwycił pasztecik i wgryzł się w niego z namiętnością godną najlepszego amanta tego świata. Nikt nie miał prawa odebrać mu jego zdobyczy, nikt. Zaśmiał się krótko słysząc propozycję na spędzenia tego czasu, przeżyciu tego jakoś... Jednak Behemot podchwycił temat, co delikatnie wybiło go z rytmu. Naprawdę zamierzali się w to bawić? Uniósł się na łokciu i z pasztecikiem w ustach, zaczął przeszukiwać kieszeń. Wyciągnął odznakę Prefekta i rzucił ją chłopakowi.-Chcesz? To masz. Właśnie tak ją dostałem, choć to raczej była decyzja jednostronna.-Powiedział. Temat był drażliwy... Jak praktycznie każdy, który poruszał jego osobistość. -I nie myślcie, że będę w to grał.-Zwyczajnie nie umiał zadawać ludziom pytań. Na pewno nie tych, których powinien. Był tragiczny w relacjach międzyludzkich, nie będzie specjalnie tego zmieniał. Była potrzeba?
Nessa bardzo często miała wrażenie, że to ludzie w większości sami sobie sprawiają problemy. Przejmowali się wszystkim lub wręcz przeciwnie, mieli tak bardzo wywalone w innych, że nawet nie zauważali, kiedy w tym wszystkim stawali się zgorzkniali. I co gorsza, to samotni. Najgorzej, bo jak człowiek za bardzo zaprzyjaźnił się i zadomowił w byciu samemu, to powrót do jakiegokolwiek człowieka był naprawdę trudny. Wie, co sama przez to przechodziła. Po czasie dopiero mogła przyznać rację Beatrice, która od początku o nią walczyła i utwierdzała w przekonaniu, że socjalizacja z ludźmi zrobi jej dobrze. Westchnęła bezgłośnie do swoich myśli. Omiotła spojrzeniem towarzyszących jej ślizgonów, uśmiechając się pod nosem. Trafiły się jej indywidua na potęgę. Jak to możliwe, że największe dziwaki Hogwartu trafiały do Slytherinu? Głos Behemota skutecznie wyrwał ją z zamyślenia, a zaraz za jego słowami, usłyszała te Lennoxa. Przesłodcy jak zawsze. — Oh, prawda! Na zaklęciach Nox zrobił piękne show. Całe szczęście, że nie odjęła nam punktów, chociaż to i tak nic nie zmieni, jesteśmy na kompletnym dnie. Otchłani punktowej bez wyjścia.—zaczęła, przyznając rację chłopakowi odnośnie do zachowania węży na lekcjach. Ułożyła dłoń na materiale czarnej spódnicy, stukając w nią palcami. Poprawiła nogi, nadal bezkarnie opierając się o Lennoxowe uda, przenosząc na niego spojrzenie. — Porwałam? Chciałam zauważyć, że wcale się nie broniliście! Ah, to pewnie mój urok osobisty! A nie, czekaj, ja nie mam żadnego. Dodała, rozkładając bezradnie ręce na boki i uśmiechając się z iście poddańczym wyrazem twarzy. Kto jak kto, ale ruda miała ogromny dystans do siebie. Wiedziała, że nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby z nią przebywać, więc chyba celowo wybierała sobie najbardziej pokręcone i dziwne osobniki z gatunku ludzkiego. Właściwie w chacie nie było źle. Dobre towarzystwo i alkohol sprawiały, że zapominała, gdzie właściwie są. Miło było odetchnąć, zapomnieć o polewaniu drinków często nachalnym i obleśnym gościom, którzy po północny już nie wiedzieli, jak się nazywają. I nawet tak tajemniczy i nieufny Behemot czy tak zgorzkniały i mało sympatyczny Zakrzewski nie mogli jej tego zepsuć. Zamilkła na dłuższą chwilę, obracając kieliszek po drinku w dłoni, wpatrując się w niego swoimi brązowymi, okalanymi długim wachlarzem rzęs oczyma. Na słowa Hadley prychnęła cicho, uśmiechając się niczym mały, złośliwy cwaniaczek pod nosem. — Masz rację, aczkolwiek nie schlałam się jeszcze tak, żeby ktoś mi włosy trzymał. Uważaj, żebym to ja Cię nie ratowała z opresji, wężyku. Mam mocną głowę. Dużo wódki.—zaczęła, nadal uparcie wpatrując się w naczynie. Zupełnie jakby dostrzegała coś ukrytego na jego dnie. Ostatecznie jednak odstawiła kieliszek obok swoich nóg, przeczesując palcami kosmyki subtelnie wijących się, miedzianych włosów. Słysząc słowa Zakrzewskiego, wywróciła oczyma, szturchając go łokciem w nogę. Miała tylko nadzieję, że nie zabierze jej oparcia i nie zmieni miejsca, bo byłaby wielce niepocieszona. Oczywiście miała w pogotowiu łokcie, co by się podłogi podtrzymać i nie rozbić sobie głowy, ale nadal..— Sukienkę dla mnie, torbę dla siebie, rozumiem? Tylko wiesz, nieróżową. Niespecjalnie w niej wyglądam. Odparła, znów sobie nic nie robiąc z jego złośliwych zaczepek. Była uparta, naprawdę ciężko ją było zniechęcić. Złapała za kieliszek ognistej, nie pijąc jednak od razu. Przez chwilę wędrowała spojrzeniem za pasztecikiem, który tak łapczywie pałaszował, po czym zsunęła się nieco w dół, czując napływające znużenie. Dawno nie miała chwil dla siebie, podczas której mogła usiąść i po prostu nie robić absolutnie niczego. Brwi strzeliły na chwilę do góry, gdy usłyszała, że ślizgon podłapał grę i rzucił pytaniem w prefekta, którego reakcja była dokładnie taka, jak się spodziewała. Nawet jeśli komentarz cisnął się jej na usta, jedynie zagryzła wargę i ostatecznie wypiła ten nieszczęsny szot z ognistej, czując, jak palący i cierpki smak pali gardło, zostawiając goryczkę na ustach. Nie było sensu poruszać z nim tematu dotyczącego bycia prefektem, skończyłoby się to zwyczajnie źle. — No weź, chociaż jedno! Poza tym Twoja kolej Lennox. —rzuciła z rozbawieniem w głosie, wyobrażając sobie wszelkie możliwe kategorie pytań, po które mógł zasięgnąć. Nie wiedząc czemu, miała wrażenie, że akurat on zapytałby o to, na co nikt inny normalnie by nie wpadł. Powędrowała jednak wzrokiem do eksperta od drinków, lustrując jego twarz wzrokiem ze swojego jakże wygodnego podgłówka. Byle tylko nie usnęła, bo byłby niezły wstyd. A mogła zabezpieczyć się w eliksir pobudzający. Była nieco zaskoczona. Hadley wydawał się jej stworzeniem równie niedostępnym i wyobcowanym, co Zakrzewski. No tak, cudowna mieszanka i biedna Nessa w środku. Musiała żyć nadzieją, że ich nie zirytuję na tyle, żeby skręcili jej kark i zostawili tutaj na pastwę losu, żeby zgniła. Bądź co bądź, musiała wydawać się dla nich stworzeniem nad wyraz irytującym. — Nie sądziłam, że akurat Ty się skusisz na moją propozycję.
Wzdrygnął się, gdy odznaka tknęła jego ramienia, jakby była co najmniej granatem bądź też gorącym ziemniakiem. - Zabieraj to ode mnie - parsknął i odrzucił odznakę. I było to całkiem znamienne, bo tak samo wzdrygał się na myśl o jakiejkolwiek odpowiedzialności, o uzależnieniu się od wybranej zmiennej. Od zawsze wolał bierność i bezczynne przyglądanie się wszystkiemu z boku, nakładanie szydery na tych, którzy próbowali coś osiągnąć i gdzieś dojść. Był tym krabem w wiaderku, który szczypie po zadkach i ciągnie w dół te inne skorupiaki, które wspinają się na krawędź dzielącą je od wolności. Pomijając też już fakt, że od początku czuł jakąś niechęć w kierunku prefekta, może właśnie dlatego, że był prefektem, a może dlatego, że w zbyt dużym stopniu przypominał mu siebie. Behemot nienawidził ludzi podobnych do Behemota. Zbyt duże stężenie skurwielstwa w powietrzu. Acz dolewkę ognistej docenił, gdzieś w głębi siebie. - Wszyscy tu jesteśmy studentami, Lanceley, komu chcesz zaimponować? - uniósł brew i rozparł się wygodnie, opierając plecami o ścianę. Cóż, w przeciwieństwie do rudej, on nie miał takiego Lennoxa, którego mógłby wykorzystywać jako podpórkę, więc musiał radzić sobie inaczej. Może Chata też potrafi żywić jakieś uczucia, cieplejsze bądź nie. - Zawsze to jakieś zajęcie - wzruszył ramionami, odpowiadając na jej zaskoczone stwierdzenie. Jasne, ludzie zazwyczaj straszliwie go nudzili i sprawiali, że miał ochotę uciekać gdzieś od nich byle dalej, siąść sobie nad rzeczką pod rozgwieżdżonym niebem i ewentualnie coś magicznie spalić - dla relaksu. - Czyżby nic cię nie interesowało w naszej słodkiej Nessie? - zapytał Lennoxa wyzywająco, chociaż było to powierzchowne, bo w rzeczywistości niespecjalnie dbał o to, jak potoczy się gra. Zawsze jednak można użyć takiej prostej rozrywki dla zabicia czasu, jaki był im potrzebny na upicie się i dojście do wniosku, że czas na odchybotanie czy odteleportowanie się do domu. Chociaż prawdę mówiąc, nie miał ochoty dziś wracać do domu. Chętniej by coś spalił.
To dlatego Ness próbowała zrobić mu pranie mózgu i pomóc mu wyjść do ludzi? Założyłby się o głowę, że z drugim Ślizgonem również to robiła. W końcu obydwoje nie byli specjalnie społeczni. Świetnie. Brakuje kozetki, może jakiś sztucznych kwiatów i będzie jak na wspólnej terapii. Może mają się trzymać jeszcze za rączki i zacząć śpiewać piosenki p przyjaźni i zrozumieniu? Nie potrzebował żadnej, cholernej pomocy. Żyło mu się świetnie. Złapał odznakę, która jakby doskonale wiedziała, gdzie powinna się znaleźć. Obejrzał ją jeszcze raz i wzruszył lekko ramionami, wkładając ją do kieszeni spodni, tam gdzie w tym momencie było jej miejsce. Odpowiedzialność... Mhm, mógłby z nim kiedyś pogadać na temat tego, co de facto robił z tym całym poczuciem odpowiedzialności i obowiązkami. Sam był nieźle rozbawiony słysząc ogłoszenia, jakoby to jemu przyznano tę posadkę. Na razie, świetnie się bawił. Zerknął na dziewczynę, jakby się nad czymś zastanawiał.-Krótka, prawda? Choć patrząc na Ciebie, to będzie sięgała gdzieś do kostek. Idealnie.-Zmrużył lekko powieki. Oczywiście droczenie się z nią było rarytasem, na który mógł sobie dzisiaj pozwolić. Zapchał sobie buzię smakołykami, może dlatego aby nie móc odpowiadać na ich słowa. Chciał zająć czymś sobie mięśnie twarzy, skoro nic nie przychodziło mu do głowy. Nie interesowały go takie zabawy. Nie dlatego, że uważał je za dziecinne lub poniżej jego ślizgońskiej godności. Zwyczajnie nie nadawał się do nich, był beznadziejny, tragiczny, koszmarny, coś jeszcze? Na pewno by się coś znalazło. Spojrzał najpierw na chłopaka, później na dziewczynę. Pokręcił zrezygnowany głową, a dla większego efektu wywrócił teatralnie oczyma.-Oczywiście, że interesuje mnie w niej wszystko. Po czubek wiewiórczych włosów, po karzełkowate stópki.-Mruknął, przełykając do końca babeczkę.-Jednak to nie oznacza, że ześle na nią grad pytań. -Wzruszył lekko ramionami.-Możemy pobawić się tak, że skoro nie zadaje pytań, to wymieniacie się pytaniami, a gdy przyjdzie moja kolej... Pytacie o cokolwiek. Jeżeli odpowiem według was zgodnie z prawdą, nie piję, jeżeli nie... Cóż, kolejnego shota poproszę.-Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, nie był to dobry omen. Może alkohol pomoże przetrwać ten wieczór, choć wiedział, że w inny sposób powinien spożytkować ten czas, który jest mu dany. Po pijaku nie było jednak z tego takiej frajdy.
Parsknęła śmiechem, gdy Behemot zareagował na odznakę niczym na przedmiot zakażony najgorszą odmianą magicznej, nieuleczalnej i do tego ropnej wysypki. Dlaczego aż tak reagował? Odznaka zaraz poleciała w stronę Lennoxa, a ruda jeszcze chwilę nie mogła opanować śmiechu. Właściwie bycie prefektem zawsze było jej aspiracją, jednak nigdy nie należała do osób zazdrosnych czy chciwych, potrafiła się cieszyć sukcesem innych. Dlatego właśnie trąciła Noxa łokciem, odwracając głowę w jego stronę i posyłając mu krótkie, aczkolwiek intensywne spojrzenie. — Powinieneś bardziej o nią dbać. Przecież z tym jesteś jak.. Jak nie wiem, kobra wśród węży czy coś.—westchnęła cicho, chociaż zdawała sobie sprawę, że to jest bez sensu i chłopak i tak jej nie posłucha. To wcale nie było tak, że chciała ich zmieniać. Była fanką ich dziwactwa, dzięki temu konwersacje były znacznie ciekawsze, a do tego nie musiała ukrywać się ze swoimi własnymi. Mina Zakrzewskiego mówiła jej wszystko, co wywołało głośne westchnięcie i machnięcie ostentacyjnie dłonią w jego stronę. Co za głupek, a ona była gotowa oddać mu pod skrzydła przyjaciółkę! Jej brązowe ślepia znów skierowały się w stronę cichociemnego Hadleya, który był jedną, wielką zagadką. Lustrowała wzrokiem twarz ślizgona, zastanawiając się, jakie tak naprawdę cechy Salazara drzemały w jego wnętrzu. Lubiła ludzi nietuzinkowych, a do tego wcale nie zrażał jej swoim zachowaniem. Opuściła wzrok gdzieś w dół, łapiąc mocniej za szklankę i stukając w jej ściankę paznokciami, które wydały z siebie charakterystyczne stukanie po uderzeniu w strukturę. Upiła łyka, czując cierpki smak, który do reszty zatuszował posmak orzechowego drinka. — Nie muszę nikomu imponować, nie zależy mi na tym złotko. — odparła krótko, aczkolwiek tonem pewnym swego i idealnie od wzorującym silny charakter rudzielca. Była ostatnią osobą, która szukała atencji czy poklasku, uwielbienia dla samej siebie. Nikogo do swojego towarzystwa nie zmuszała, a o swojej irytacji czy nadmiernej szczerości, wiedziała doskonale. Czując na sobie wzrok prefekta, odwzajemniła spojrzenie i uśmiechnęła się uroczo i sztucznie, przekręcając głowę w bok. — Nie martw się, mam wysokie obcasy i preferuję dłuższe sukienki. Powiedziałabym Ci, co masz krótkiego, ale jestem kulturalną młodą damą. — dodała z delikatnym wzruszeniem ramion, puszczając Lennoxowi oczko. Poprawiła się, wygodniej przywierając plecami do ślizgona, zerkając co rusz między twarzami swoich kumpli a pasztecikami. Czemu zrobiła się nagle głodna? Behemot słowami znów skupił na sobie uwagę Lanceleyówny. Czarownica kiwnęła głową, zgadzając się tym samym i jednocześnie układając w głowie odważny i wymagający plan, który zakładał kradzież przekąski Zakrzewskiego. Jej ręka już drgnęła, miała zostać uniesioną, kiedy to niedorzeczne słowa padły z ust Hadleya sprawiając, że rudowłosa zamrugała kilkakrotnie i nieco rozdziawiła buzie, nie bardzo wiedząc jak zareagować. Zmarszczyła nosek i brwi, odłożyła szklankę i skrzyżowała ręce pod biustem, patrząc na niego z delikatnym wyrzutem. — A co miało go niby interesować? Jesteśmy kumplami, pije z nim piwo i rozmawiam o motorach. Traktuje mnie męsko. I jestem święcie przekonana, że epitet "słodka" to jeden z naprawdę ostatnich, który możesz postawić przy moim imieniu. — odparła, zanim Nox zdążył cokolwiek powiedzieć. Traktowała siebie naprawdę męsko, jak na silną i niezależną kobietę przystało. Patrzyła przy tym Behemotowi w oczy tym swoim zaczepnym błyskiem, pozbawionym jednak urazy czy złości. Nie potrafiła tak. Prawdę mówiąc, to i ona nie miała ochoty wracać do zamku, a perspektywa picia na umór w starej chacie przez całą noc, aż do wschodu słońca, brzmiała naprawdę dobrze. — Nie jestem karzełkiem. — mruknęła jeszcze w stronę swojej podpórki, bezczelnie wyciągając rękę po pasztecik i zabierając mu jeden sprzed nosa. To było za karę. Następnie szybciutko i zgrabnie, korzystając z niewielkich gabarytów i efektu zaskoczenia podniosła się i uciekła, siadając obok Behemota i z triumfalnym uśmiechem, obracając swoją zdobycz w dłoni. Obróciła głowę w stronę swojej nowej, potencjalnej podpórki i zajęła się pałaszowaniem przysmaku, czując błogą ulgę towarzyszącą zaspokojeniu głodu. — I co o tym sądzisz? Chcemy upić Zakrzewskiego i wyciągnąć z niego wszystkie, brudne sekrety? — zapytała po przełknięciu i przetarciu buzi, chwilę jeszcze spoglądając na profil Hadleya. Następnie powędrowała wzrokiem na prefekta, zastanawiając się, co ten chłopak miał właściwie w głowie. Niby skomplikowany, a sięgał do takich prostych zasad gier. — Właściwie, to nie jest teraz Twoja kolej?
Wstały, ogarnęły się i ruszyły w stronę wejścia do pomieszczenia. Kiedy dziewczęta przekroczyły próg tego miejsca, które było uważane za nawiedzone, i to nawet bardzo, Antoinette musiała przyzwyczaić się do mroku panującego w chacie, jako że na dworze jest nieco jaśniej. Ale nie musiała czekać długo. Już wkrótce oczy nawykły do klimatu wrzeszczącej chaty i była ciekawa, czy Silvia też doznała czegoś takiego, ale uznawszy iż to niepotrzebne, nie spytała się jej o to. Antoinette była zszokowana tym mrokiem. Owszem, wiedziała że miejsce jest takie jest, ale to była tylko teoria. Czysta teoria, zazwyczaj mająca niewiele wspólnego z praktyką. No, może poza tym, że teoria bywa takim jakby... ostrzeżeniem przed tym drugim. Chociaż trzeba przyznać, iż nie zawsze. Wędrowała, kontemplując widok, który do radosnych raczej nie należał. Tak jakby zapomniała, że ma towarzyszkę, której powinna poświęcić nieco więcej uwagi, niż jest to teraz. Chodziła powoli, dotykała ścian... może chciała sprawdzić ich wytrzymałość? Jednak ruda wiedziała, że dom się nie zawali, coś tak czuła, na dodatek miała usprawiedliwienie, jako że przez te podłogi przeszło już tysiące różnych rozmiarów stóp. Miała pewność, że i tym razem nic się nie stanie... a może myliła się? Może dzisiaj stanie się coś złego? Nie wiadomo, wszystko może się zdarzyć. Po jakimś czasie wyszło na to, że przypomniała sobie o obecności Silvii. Odwróciła się ku niej, i uśmiechnąwszy się, zdała pytanie. - I jak, podoba ci się tu? – przechyliła nieco głowę na bok i patrzyła na koleżankę. Coś tam widziała, mimo wszystko, niewiele, ale i tak bardzo dużo jak na takie miejsce. Jak na klimat takiego miejsca, konkretyzując.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Z jednej strony przeniesienie się pod wrzeszczącą chatę było lepszym rozwiązaniem, z drugiej strony niekoniecznie. Im bliżej Silvia znajdowała się tego budynku, tym bardziej chciała stamtąd spierdalać. Nie była tak odważną osobą, jak się spodziewała. Włos się jej na karku jeżył na samą myśl, że ma przekroczyć próg tego domostwa. Chyba jednak nie wypadało, aby odstawała od Antoinette pod tym względem, prawda? No więc próbowała jej dorównać. Szła, chociaż nogi niespecjalnie chciały przebierać do przodu. Wzięła głęboki wdech i dopiero wtedy pozwoliła sobie na podniesienie stopy do góry i wejścia do środka. Słyszała o tym miejscu nie raz i nie dwa. Podobnież było najstraszniejszym miejscem w całej Wielkiej Brytanii. Ona sama w tym momencie była o tym wręcz przekonana. Bo czuła, jak jej serce zaczyna łomotać cholernie głośno i nic nie było w stanie go powstrzymać. Miała tylko nadzieję, że panienka Apsley nie słyszała tego i tak przejęta zwiedzeniem tego miejsca, nie zwróciła na to uwagi. Odrapane ściany były brudne i ciemne. Wszędzie było cholernie ciemno za sprawą zabitych przez deski okien. Tylko niewielkie smugi światła wpadały do środka, rozjaśniając co niektóre miejsc, ukazując tym samym, jak wiele brudu nazbierało się tu na przestrzeni lat. Silvia bała się czegokolwiek dotknąć. Jej źrenice rozszerzyły się poprzez zbyt małą ilość światła, a ona starała się czujnie rozglądać wokół, gotowa w każdym momencie spierdolić stamtąd, byle dalej. -T...t...tak - wyjąkała tylko w odpowiedzi na pytanie rudej. Oczywiście jej słowa w ogóle nie miały nic wspólnego z prawdą, raczej były ironicznym potwierdzeniem jej obecnego stanu ducha. -W ogóle, szukamy tutaj czegoś konkretnego? - dodała po chwili pytanie.
Spytała się koleżanki, czy jej się tu podoba. Musiała chwilkę (w dosłownym znaczeniu tego słowa) zaczekać, aż padła odpowiedź ze strony Silvii. A Antoinette postanowiła wykorzystać tę sytuację, by bąknąć coś mało uprzejmego, ale nie aż tak bardzo chamskiego. Ruda pannica potrafiła być o wiele bardziej chamska, ale nie dla tu obecnej koleżanki, bo – jak już wiemy – polubiła ją. I to nawet bardzo. Z czasem zaczyna pałać do niej sympatią coraz to bardziej... i bardziej. Ale postanowiła sobie coś, więc po chwili otworzyła usta. - Masz stracha, dziewczynko? – zaśmiała się cichutko, ale nie perfidnie, jak to miała w zwyczaju w tego typu sytuacjach. Ten śmiech był raczej uprzejmy. Odwróciła się ku niej (wcześniej szła z przodu, nawet wtedy, gdy odezwała się do Silvii poprzednimi słowami) i puściła ku niej oczko, co również było w jej typie. - Chodź dalej! Założę się, że na górze jest jeszcze ciekawiej! – podeszła do niej wystarczająco blisko, że teraz dogadałyby się i za pomocą szeptu. - Owszem, szukamy. Szukamy czegoś ciekawego. Szukamy przygody. No, chodź ze mną, wejdziemy po tych schodach? – była ciekawa tego miejsca mimo, iż strach, jej strach również pełnił tutaj pewną rolę. A może... to był lęk? Wiadomo przecież, że te emocje różnią się, bo lęk to taki nieuzasadniony strach. Nie chcąc czekać dalej, złapała ją za dłoń i pociągnęła ku przodowi. A w przodzie stały, oczywiście, schody! Antoinette nie mogła się doczekać, aż tam się pojawią. - Śmiało!
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Chyba nie miała możliwości odwrotu, zwłaszcza jeśli jej towarzyszem był ktoś taki jak Antoinette. Chociaż strach ją obleciał nie mały, to niepewnie postąpiła kilka kolejnych kroków na przód, czujnie rozglądając się dookoła. Że też w ogóle tutaj przylazła... Właśnie zaczęła przeklinać wszelkie świętości, że wpadła na tak głupi pomysł, by spotkać się w okolicach wrzeszczącej chaty... Pewne było jedno: nie zamierzała kiedykolwiek wracać w to miejsce, co to to nie! Raz jeden tych "wspaniałych emocji" doznała i pewnie wystarczy jej ich do końca jej marnego żywota. O ile nie zakończy się ona właśnie w ten dzień, w tym miejscu... W tym momencie odpowiadanie na pytanie czy ma stracha, wydawało się bezsensowne. Widać to było od razu, więc po cholerę się nad tym dłużej rozwodzić. Przełknęła tylko głośno ślinę nawet nie zadając sobie trudu na to, by cokolwiek więcej powiedzieć. Wcale jej się nie spodobało to, że pannica Apsley postanowiła chwycić jej dłoń i pociągnąć za sobą w stronę schodów. Każdy ich krok rozchodził się echem po ścianach tego budynku i wracał do nich zwielokrotniony jakby w magiczny sposób. Magi pewnie w tym całym zabiegu nie było, tylko czysta fizyka, ale Silvia nie omieszkała zauważyć, że gdzieś coś szeleściło, coś poruszało się w ciemnościach. Oby to był tylko szczur. -A nie możemy poszukać tej przygody na zewnątrz budynku? -wydukała porwana przez rudowłosą. Chyba jej opór nie miał żadnego sensu, bo po chwili wspinała się za dziewczyną po drewnianych schodach, w ogóle z tego faktu niezadowolona. Pewne było jedno. Na górze było lepiej, ale tylko i wyłącznie dlatego, że przez dziury w dachu dostawało się więcej światła do środka. To pozwoliło się dziewczynie rozluźnić delikatnie. -Tutaj nie ma nic ciekawego. - stwierdziła znacznie pewniejszym tonem, zaglądając do jednego z przylegających do korytarza pokoi. Znajdowało się w nim wielkie dwuosobowe łóżku, zdecydowanie zbyt stare i zdecydowanie zbyt zniszczone. Porozrywana tapeta przywodziła na myśl szpony zwierzęcia, które właśnie na tej ścianie postanowiło się wyżyć w akcie frustracji. Ale tego na głos nie powiedziała.
- Możemy. Oczywiście że możemy – wyciągnęła dłoń i palcami kończyny założyła kobiecie włosy za ucho – Ale tutaj czeka nas o wiele więcej przygód! I więcej, i te przygody będą o wiele lepsze, niż gdziekolwiek indziej. Zaufaj mi. – cofnęła dłoń, by teraz obie ręce wyciągnąć w taki sposób, iż teraz kończyny obydwóch czarownic trzymały się między sobą. - Spokojnie. Przy mnie nic ci ni grozi. Zupełnie nic. Poza tym... odczuwasz lęk. Nie strach. Weź to pod uwagę, proszę. – zamrugała parę razy. I po chwili dziewczęta już wspinały się po schodach, a Antoinette czuła w związku z tym coś na wzór satysfakcji. Płynącej, że jednak postawiła na swoim, i to na tyle mocno i dobitnie, iż była po prostu szczęśliwa i zadowolona. Na kolejne słowa Silvii ruda zareagowała, jakby uważała, iż brakuje jej piątej klepki. - Nic ciekawego? Ty mówisz, że nic ciekawego? Przecież to wszystko, co tutaj jest, jest doprawdy czymś wspaniałym. Zniszczony wystrój pomieszczenia tylko pogłębia te piękno. – westchnęła głęboko i otwartą częścią dłoni walnęła się lekko w czoło. W jej głowie kłębiło się teraz wiele różnego rodzaju emocji. - No dobra. Jak chcesz, możemy opuścić to miejsce. No to jak będzie, co potem ze sobą zrobimy, mhm? – uniosła jednoznacznie brew ku górze – Chociaż wiesz, trochę cię nie rozumiem. Człowiek powinien przełamywać bariery, a ty tego chcesz uniknąć jak ognia. To dla mnie nieco żałosne. Ale jak chcesz. Dobra. To gdzie pójdziemy? Masz jakieś konkretne pomysły?
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
W dużej mierze było tak, że słowa wypowiadane przez Antoinette wpadały do niej jednym uchem, a kolejnym uciekały. Nie chciała tego słuchać, więc nawet nie próbowała. Dla niej to miejsce było okropne i nie chciała spędzać tutaj więcej czasu. Nie zamierzała tego robić i chciała po prostu stąd jak najszybciej wyjść. By móc zapomnieć o tych chwilach tutaj spędzonych i mocno dbać o to, by nigdy więcej do jej umysłu nie wróciły. -A czy lęk i strach to nie jedno i to samo? - nie omieszkała dodać do tego pytania dużej dozy ironii, bo dla niej cała ta sytuacja zakrawała o jeden wielki absurd i była jedną wielką ironią. Ucieszyła się, kiedy Ruda przyznała jej jednak, że mogą wyjść z tego domu strachu. I pewnie by to uczyniła właśnie. Już nawet zaczęła kierować się w stronę schodów, aby jak najszybciej przy ich pomocy wydostać się z tego budynku, kiedy coś mignęło jej w oczach. Coś, co znajdowało się w innym pomieszczeniu i dziwnie świeciło. -Hej, zaczekaj! - i nim panienka Apsley zdążyła cokolwiek powiedzieć, ruszyła tam niczym zahipnotyzowana, zupełnie zapominając o strachu jaki jeszcze przed chwilą odczuwała. Teraz były ważniejsze rzeczy na głowie. Kiedy weszła do pomieszczenia, zauważyła, że było ono nieco mniej zniszczone, niż wszystkie inne. Kurzu na podłodze też jakby było mniej. Wyglądało trochę tak, jakby przynajmniej ktoś tutaj bytował ostatnimi czasu. Bo mieszkaniem tego nie można było nazwać. Gdzieś w kącie leżało kilka zmiętych ubrań, a w okolicach dużego łóżka (o dziwo nie połamanego), było to, co przykuło wzrok Włoszki w pierwszej chwili. Na ziemi leżał niewielki srebrny medalion, a obok niego jakaś skrzyneczka. Nim pomyślała nad tym, co właściwie robi, sięgnęła po niego ręką i otworzyła. Na ziemię wysypały się różne zdjęcia, notki prasowe i wiele innych rzeczy. -Jak myślisz, co to jest? I właściwie czyje to może być? - zapytała przyjaciółki z ekscytacją wymalowaną w oczach. W tym momencie ten dom nie wydawał się jej już tak straszny, jak jeszcze przed kilkoma minutami. Nie mogło tu być tak źle, skoro ktoś tutaj mieszkał.