Jest to stary, ponury i od dawna opuszczony dom, znajdujący się na wzgórzu. Okna w nim są zabite deskami, a zarośnięty ogród otacza drewniany płot. Uczniowie nie zapuszczają się w jego kierunku, każdy dobrze wie, że to najbardziej nawiedzony dom w całej Anglii, a historie na jego temat krążą po całym kraju. Przerażające odgłosy wydobywające się z chaty od dawna napawały strachem mieszkańców okolicy, zwiedzających, a nawet duchy zamieszkujące Hogwart omijają ten dom. Jeśli wierzyć plotkom, w czasie pełni noc spędzają tu wilkołaki, zamieszkujące pobliskie tereny.
TU MACIE PODGLĄD NA KOSTECZKI Z IMPREZKI
Imprezka!:
Impreza Urodzinowa Percy’ego!
będzie fajnie, zapraszam!
Tak, oto przyszedł ten dzień! Drobna i wysublimowana zabawa, kulturalne rozmowy przy herbacie, debaty wysoko wykształconych ludzi o obecnym stanie polityki w Ministerstwie. DOKŁADNIE TO TUTAJ BĘDZIE. Wstęp wolny dla niemal każdego (chyba, że twój wiek jest na tarczy zegara, to wtedy średnio – powiedzmy, że Percy będzie wyrzucać każdego co nie ma tych szesnastu lat). Cały dom jest wysprzątany, przygotowany do dzisiejszego wydarzenia, wszędzie można uświadczyć różne świecidełka i girlandy (motyw kolorystyczny balu z „Euforii”). Główny pokój jest dosłownie parkietem, z boku stoi EPICKI gramofon, z którego lecą same najlepsze hity, zarówno magiczne, jak i mugolskie. Naprzeciwko drzwi frontalnych, po drugiej stronie stoi barek z wszelkimi alkoholami, jakie uświadczysz w Oasis, bowiem to właśnie ten klub zaopatrzył dzisiejszą imprezę w procenty. Obok barku stał również stolik z przeróżnymi smakołykami, ciastkami, chipsami i tym podobnymi rzeczami, do wyboru do koloru! Zaraz obok było wyjście na mały tarasik, gdzie można było poświęcić się karmieniu raka lub spędzić chwilę na świeżym powietrzu. W rogu zaś postawiony został nieco wąski i długi stolik, na którym leżało dwanaście kubeczków – miejsce do Beer Ponga! Kto chce, może sobie zagrać, czemu nie! Zaś po drugiej stronie tego NAPRAWDĘ dużego pokoju znajdowało się miejsce dla tych, którzy chcieli spróbować swych sił w grze w butelkę! Czy na pewno jest cię na tyle, żeby zagrać z innymi na percivalowych zasadach?
Grę rozpoczyna dowolny gracz (na fabule się wybierze). Gra jest tylko na wyzwania (bez "prawdy"). Jeśli twoja postać została wylosowana, masz dwa dni na odpis. W innym przypadku robimy przerzuty! Tak, żeby gra nie stała w miejscu.
1. Rzucamy dwiema kośćmi, żeby wylosować wyzwanie dla drugiej osoby:
Wyzwania:
2 - Jeśli miałbyś/miałabyś przedłużyć gatunek z którymś z nauczycieli, który by to był? 3 - podaj jedną cechę (raczej wyglądu) wylosowanej przez ciebie osoby, którą uważasz w niej za pociągającą 4 - dostajesz tajemniczy eliksir i musisz go wypić - okazuje się, że to eliksir młodości! (Przez dwa posty piszesz swoją postacią odmłodzoną o dziesięć lat) 5 - zrób malinkę osobie, którą wylosowałeś 6 - zdejmij dowolną część ubrania z wybranej osoby 7 -pocałuj namiętnie w usta wylosowaną osobę 8 - siedź przytulony z wylosowaną osobą (przez minimum 2 posty) 9 - pocałuj lekko każdą osobę znajdującą się w tym pomieszczeniu 10 - tańcz na rurze przez przynajmniej 2 minuty 11 - wyznaj miłość wylosowanej osobie, tak realnie, jak tylko możesz 12 - powiedz, z którymi z obecnych tu osób najbardziej chciałbyś/chciałabyś zaliczyć "trójkącik"
Jeśli się powtórzy, to możecie robić przerzuty, ale nie trzeba - jak kto woli. Możecie założyć, że wasza postać sama dane zadanie wymyśliła, albo że wylosowała je z tej miseczki.
2. Rzucamy Kartą Tarota, żeby wylosować osobę, której przypada wyzwanie:
Jeśli się powtarzają, proponuję przerzucić (nie widzę sensu w tym, żeby jedna osoba grała ciągle, a inna właściwie w ogóle). Puste pola oczywiście przerzucamy.
Gra ta nie różni się za bardzo od mugolskiej wersji, z tym że korzystamy z magicznego zestawu, który zawiera kolorowe kubeczki oraz piłeczki przypominające te od ping ponga. Zasada jest taka, że po trafieniu piłeczką do pustego kubeczka, pojawia się w nim losowy napój z tych, które obecnie znajdują się w miejscu imprezy.
Zasady gry
Gra dla dwóch graczy. Rozgrywkę rozpoczyna dowolny gracz (ustalcie sobie, albo rzućcie k6, ten z wyższą wartością zaczyna).
- Rzucamy trzema kostkami: a) K6: określa, w który kubeczek leci piłeczka b) K100: określa czy ci się udało trafić czy nie: 1-60: nie udało ci się; 61-100: udało ci się. c) Jaki alkohol znalazł się w wylosowanym kubeczku: 1 - Piwo Dverga (1)* 2 - Jagodowy Jabol (1,5) 3 - Big Ben (2) 4 - Ognista Whisky (2,5) 5 - Absynt (3) 6 - Żeglarski Bimber (3,5) *Cyferki w nawiasie wytłumaczone nieco niżej.
- Każdy kubeczek ma 200ml;
- Jeśli uda ci się trafić do kubeczka, przeciwnik musi wypić wylosowany przez ciebie napój;
- Jeśli według kostki udało ci się trafić do kubeczka, ale wylosowałeś numerek, który został już przez ciebie „zbity”, to ty pijesz swój kubek z tym numerkiem (jeśli go nie ma, nikt nic nie pije, gra toczy się dalej);
- Jeśli nie trafisz, nic nie pijesz, przeciwnik również nic nie pije;
- Cyferki w nawiasach przy alkoholu oznacza jego Moc. Ilość wpojonego alkoholu do organizmu wpływa na to jak się postać zachowuję, niżej więc zamieszczam rozpiskę proponowanych reakcji:
Reakcje:
1-3 punktów - Szeroki uśmiech, chęć kontaktów towarzyskich 4-6 punktów - Wzmożona wesołość, gadatliwość 7-9 punktów - Ochota na taniec i śpiew 10-12 punktów - Lekko chwiejny krok, słowotok 13-14 punktów - Mocno chwiejny krok, bełkotanie 15 punktów - Wymioty 15+ punktów - Utrata przytomności
Oczywiście są to propozycje, twoja postać nie musi się dokładnie tak zachowywać, lecz proszę, by jednak alkohol miał jakiś wpływ na to jak reaguje wasza postać!
- Pod każdym postem piszcie, ile punktów uzbieraliście w magicznym beerpongu (czyli punktów z nawiasów) - określać to będzie stopień upicia waszych postaci;
- Podsyłam wam tutaj przykładową "mapkę" do Beer Ponga, żebyście sobie zaznaczali w każdym poście, których kubeczków już nie ma w grze!
Koniec gry
Wygrywa ten, kto zbije wszystkie kubeczki przeciwnika. Bawcie się dobrze!
GryffindorRavenclawHufflepuffSlytherin
Ostatnio zmieniony przez Rose Stuner dnia Wto Wrz 21 2010, 15:54, w całości zmieniany 1 raz
Connie niepewnie weszła do wrzeszczącej chaty. Co to miało być? Namida wyszedł na dwór w taką pogodę. No i tutaj? Raczej nie wyobrażała sobie, że chłopak wejdzie do takiego miejsca. Zatrzęsła się słysząc głosy. Czyżby rzeczywiście to miejsce było nawiedzone? Oby nie. Jakoś jej się nie podobała perspektywa spotkania z duchem gorszym od psotnego Irytka. Na dodatek coś jej nie pasowało. Pismo przyjaciela w liście, przecież była... inne? No, ale może się pomyliła. Ale to "twój Namida", to zdecydowanie do niego nie pasowało. Może i całowali się ostatnim razem, ale... raczej nic się nie powinno zmienić. Nie chciała by się coś zmieniło. To o wiele za szybko. Szczególnie dla niej. Zresztą, musi sobie powtarzać, to nie jest ten jedyny... Nie byliby ze sobą na stałe. Westchnęła. Uzbrojona w różdżkę ruszyła przed siebie.
Jak to się dzieje, że niektórzy ludzie są aż tak genialni? Bóg jest tak łaskawy w stosunku do nich. Zaprawdę, genialność to niezwykły dar, którym obdarzone zostały na przykład Veronique Lardeux i Hanna Glau. Od razu, gdy weszła do budynku, rozpoczęła poszukiwania jakiegoś niewielkiego pokoiku, który raczej nie zachęcał do jego odwiedzenia i o którym mało kto wiedział. Na szczęście takowy istniał. Początkowe, Vera niezbyt cieszyła się z widoku zakurzonych mebli i pajęczyn, lecz po chwili zdołała się przełamać. I weszła, a tuż za nią kilka... węży. Ile czasu siedziała już we Wrzeszczącej Chacie, przygotowując się do wykonania planu? Sama nie liczyła, ale z pewnością trwało to mniej więcej godzinę. Niby dużo, ale te minuty tak szybko mijają. Ledwo co się odwrócimy, a tu już nastaje noc. Pomimo tego, wytrwale opowiadała gadom o intrydze. Zwierzęta nie miały nic przeciwko. Można by przysiąc, że z charakteru były istnymi Ślizgonami. Jednak nie bez powodu to właśnie węże gościły w herbie Slytherinu. W końcu do Wrzeszczącej Chaty przybyła ofiara, czyli Tenebres. Czyli plan miał nadzieję udania się! W tym momencie panna Lardeux była naprawdę pod wrażeniem zdolności Hanny. Chyba nieźle postarała się podrabiając podpis Namidy, skoro Koni przyszła. Pozostawało jedno - rozpocząć operację... - Może rzucisz zaklęcie Kameleona czy jak to się tam zwie? - szepnęła do ucha do przyjaciółki po "wężowemu". Spotkało ją niezłe szczęście, że obydwie posiadały dar wężoustości!
Zegar umieszczony na jej nadgarstku wybił dokładnie godzinę siódmą w nocy, gdy obie dziewczyny usłyszały kroki, które z pewnością należały do panny Tenebres. Hanna skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o zimną ścianę, wbijając rozbawione spojrzenie w stojącą przed nią Veronique. Nie mogła też nie uśmiechnął się triumfująco.Wszak plan był idealnym połączeniem geniuszu i sprytu panny Glau i Lardeux. Duet obu ślizgonów był idealnie zgrany, a cała intryga nie mogła się nie udać. Tak jak rudowłosa przeczuwała i Tenebres miała uczucia, które poprowadziły ją wprost w okrutne ramiona obu dziewczyn. Początkowo naiwność tej zimnej panny Connie nieco ją zadziwiła, lecz po chwili fakt, który dowodził, że jednak serce ślizgonki jednak nie jest z kamienia, stał się dla niej zupełnie naturalny. Jako, że na dworze panował już mrok, stojące po bokach świeczki były jedynym źródłem światła w małym pomieszczeniu, które skryte w półmroku zdawało się jeszcze bardziej przerażające. Strachu nie ujmowały dwie postacie oraz oplecione wokół ich stóp węże. - Oczywiście - Uśmiechnęła się drwiąco gdy z jej ust wydobył się syk. Z kieszeni wydobyła różdżkę i w myślach powtarzała 'Chamaeleonisum', aż obie skryły się, stając się jednością ze ścianą.
Zdecydowanie jej coś nie pasowało. To miejsce chyba nie tętniło życiem, a ona mimo to słyszała jakieś bliżej nieokreślone szepty. Po innym języku? Przypominały jej... syk węża. Może po prostu jedne z jej najukochańszych stworzeń pełzną po chacie w poszukiwaniu jakiegoś szczuta do zjedzenia. Kucnęła na chwilę. Nigdy więcej nie będzie tyle szła na piechotę. Męczyło ją wejście na wieże astronomiczną, a co dopiero dojście o Hogsmeade i wrzeszczącej chaty. Zdecydowanie szalony pomysł, kiedy ma się tak słabą kondycję. Wyjęła jeszcze na chwilę kartkę. Może pomyliła miejsca? Przejrzała list, literka po literce. Nie, miała się znaleźć właśnie tutaj. Nami się raczej nie spóźniał. Albo, to jakiś niewygodny żart, albo powinna poczekać. Została więc, jeszcze na jakieś pięć minut. Żadnego wołania jej imienia. No trudno. Czas się zbierać i ochrzanić chłopaka.
Tak, Waleczny Colin III i jego księżniczka, która była mężczyzną, Dzielna Henry IX, odważnym krokiem wkroczyli do nawiedzonej chaty. Smród rzeczywiście był okropny, nie wspominając o innych uroczych elementach wystroju, takich jak okna pozabijane deskami, pleśń na ścianach i tony pajęczyn wiszących dosłownie wszędzie. Puchonowi od razu zrobiło się okropnie zimno, poczuł też, że ma gęsią skórkę. Dodatkowo przeraził go nieco zbyt szeroki uśmiech Henry, która momentami wyglądała jak psychopata z mugloskiego horroru, który kiedyś oglądał. Bał się jak cholera, no! - Tak. Nie! Nie, wcale, a ty? - odparł również szeptem, podążąjąc za Ślizgonem. Ślizgonką. No, mniejsza o to.
Rzeczywiście, oprócz pokemonów Henry oglądał tylko mugolskie horrory, a kiedy był mały marzył o tym, by w przyszłości zostać Freddym Krugerem i wychodzić z szafy by zabijać piękne, niewinne niewiasty... Później to marzenie zastąpiło inne. Wolał zostać Hannibalem. Ale mniejsza o to. Przecież to tylko głupie dziecięce plany... - Pewnie, że nie. Co tu może być strasznego? Właściwie wszystko, no ale co nas nie zabije to nas wzmocni. Módlmy się o to drugie. - pokiwał głową zatrzymując się na końcu korytarza i puszczając Colina. Rozejrzał się dookoła zaglądając do pokoju po prawej i po lewej stronie. - Wolisz tam, tam, czy jeszcze gdzieś indziej?... - zapytał zerkając w sufit i wtedy dookoła rozległo się głośne wycie. Wycie nie z tej ziemi można nawet napisać! Oh, co to za potwora kryła się w tej chacie? Henry dopiero teraz poczuł, że jego serce wali mocniej niż zwykle. Spojrzał na Puchona, po czym rozejrzał się nerwowo dookoła. - Słyszałeś?...
Colin też oglądał Pokemony, mimo zakazu ojca, który twierdził że to bzdury (ciekawe dlaczego?). Niestety jego marzenia nieco się różniły od planów towarzysza (a nawiasem mówiąc, lepiej, by ich nie znał, naprawdę), gdyż w dzieciństwie wolał on być Pikachu. Właściwie marzył o tym, dopóki się nie dowiedział, że Pokemony nie istnieją... ale to inna historia. Na pytanie Henry'ego odpowiedział, że w zasadzie wszystko mu jedno, więc niech on(a) wybierze (no dobra, nie było mu to obojętne - każda komórka jego ciała krzyczała "wy-noś-my-się-stąd!", ale tego nie mógł powiedzieć). Gdziekolwiek by nie poszli, i tak będzie przerażająco. Okrutne wycie przyprawiło go o nieprzyjemny dreszcz. - Słyszałem - wychrypiał, bo dziwnie zaschło mu w gardle - Jak myślisz, co to...?
- Pewnie coś potwornego... może wielka, zła, obślizgła małża ludojad! - wykrzyknął unosząc obie ręce w górę i wyszczerzył zęby. - Chodźmy to sprawdzić, no dalej! - i znowu złapał towarzysza za rękaw ciągnąc go na górę. O Najświętszy! Schody potwornie skrzypiały, właściwie aż dziwne, że nie zawaliły się, szczególnie iż Ślizgon nie należał do osób poruszających si delikatnie i z gracją. Szczególnie w glanach było to trudne. Wciągnął więc Puchona na górę. Tu zatrzymał się rozglądając dookoła. - Myślę, że to stamtąd... - mruknął chwytając Colina pod rękę i przyciągając do siebie, po czym palcem wskazując mu uchylone drzwi po lewej stronie. - Wchodzimy tam?... - zapytał szeptem zaciskając palce na przedramieniu chłopaka.
Małża ludojad, dobre. On tu zdycha ze strachu, a Henry się nabija! Mimo tej refleksji zaśmiał się, gdy w jego głowie powstała wizja tegoż potwora. Schody rzeczywiście wydawały paskudne dźwięki, tym bardziej, że Colin należał do nieszczęśliwej grupy niezdarnie poruszających się ludzi, w związku z czym jego krokom towarzyszyło tupanie i obijanie się o barierkę, co wytwarzało jeszcze więcej skrzypiących odgłosów. No to się dobrali! Olaboga, czyżby Henry właśnie planowała stanąć oko w oko z wyjącym potworem? No nic, nie chciał, ale musiał. Stwierdził zatem cicho (ach, ten szept dodawał nutki grozy!): - Chodź. Powiedziawszy to, tym razem on ruszył przodem i otworzył szeroko drzwi pomieszczenia. Było w nim niezwykle ciemno, jeszcze gorzej niż na korytarzu.
I tada! W pokoju nie było nic, jednak dało się dosłyszeć jakieś ciche stukanie o podłogę. Jakby coś przebiegło do następnego pokoju. Henry wyjrzał nad ramieniem Colina mrużąc oczy, by lepiej dojrzeć co dzieje się w pokoju. Jakże się zawiódł kiedy nic nie dostrzegł. - Tam poszło... - mruknął nurkując pod ramieniem Puchona. Wyprzedził go i wyszedł na środek pokoju rozglądając się dookoła. - Jak myślisz, co to było i gdzie jest teraz? - zapytał zerkając przez ramię na Colina. - To mi przypomina pewną historię o tym, jak pewna osoba zwabiła do opuszczonego domu inną osobę i tam popełniła najbardziej masakryczne morderstwo w historii... - mruknął odwracając się do Colina i przechylając głowę na bok. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Zatem ten podstępny powtór im uciekł - bawi się w kotka i myszkę czy co? W każdym razie, cokolwiek to było, najwyraźniej chciało, żeby go śledzili. Nie miał pojęcia, co to mogło być; wiedział za to, że bez względu na to, czy to Hannibal Lecter czy jakiś dziki kot, mieszakjący okazjonalnie w chacie, powinni u-cie-kać. - Ej, a jak tu są wilkołaki? - spytał powoli, oglądając się za siebie. To wycie brzmiało tak... wilczo! Brrr. - Co? Jakie morderstwo? - zainteresował się odruchowo, chociaż wolał nie znać odpowiedzi. A jeśli to powtórka z rozrywki? Jeśli to spisek? Jeśli...?
Wzruszył tylko ramionami. - Właściwie nie wiem, wymyślił...am to przed chwilą, żeby Cię nastraszyć, ale Ty rzeczywiście jesteś odważny... To świetnie, bo słyszałam jak nasza zjawa ucieka w tamtą stronę. - pokiwał głową i ruszył w stronę Puchona, by zaraz ponownie złapać go pod rękę i pociągnąć tam gdzie HENRY chciał iść, czyli w kierunku następnego pokoju. - Mogą tu być wilkołaki, dlatego zamiast od razu wchodzić, trzeba zajrzeć. Bo wiesz, jakby tam był wilkołak to musimy uciekać. - i puścił Colina, by zbliżyć się do drzwi i uchylić je delikatnie, a później zajrzeć przez niewielką szczelinę...
Dobra, szczerze mówiąc, ulżyło mo! - A widzisz, nie dałem się - stwierdził z nutką zadowolenia w głosie, gdyż znów został obdarzony kompelementem! Jak miło. Właściwie to było mu wszystko jedno, gdzie idą, bo stracił właśnie nadzieję na szybki powrót do Hogwartu czy choćby opuszczenie Wrzeszczącej Chaty. - Mhm - wymruczał na wieść o czekającej ich ucieczce, przeklinając się w duchu, że nie umie biegać, gdyż szło mu to bardzo opornie, a w dodatku co chwilę się przewracał lub na coś wpadał. No to po nim! Mimo tego ruszył posłusznie za Henrym i wspiął się na palce, by ponad jej (jego?) ramieniem zajrzeć do środka.
Zmarszczył brwi zaglądając przez szparę do kolejnego pokoju. Nic nie mógł dostrzec, a kiedy wreszcie coś zobaczył zupełnie przypadkiem pchnął delikatnie drzwi, a te otworzyły się z przerażającym piskiem. Henry cofnął się o krok wpadając na Colina. - Kurwa... - przeklął pod nosem - tam coś było, teraz na pewno nas zauważy...! - mruknął. Potworne stworzenie, pomiot szatański odwrócił się w ich kierunku i... pisnął głośno! To takie przerażające! - Nie mogę w to uwierzyć! To przecież zwykły szczur! - zawył chłopak stając w drzwiach pokoju i opierając dłonie na biodrach. Zmarszczył brwi, po czym nasunął gogle na oczy i zbliżył się do zwierzaka. Zamachnął się i zasadził mu solidnego kopniaka z glana, po czym odwrócił się w stronę Puchona i otrzepał dłonie. - Jaki wstyd! Baliśmy się szczura! Wrzeszcząca Chata jest przereklamowana, idziemy stąd!
Pchnęła stare drzwi do chaty i przeszła przez próg. Słyszała jakieś głosy..ale to nie były duchy. Jeden głos nawet kojarzyła. Uśmiechnęła się do siebie, bo nic jej na wejściu nie napadło. Zrobiła dwa kroki a stara podłoga zaskrzypiała. -Jest tu ktoś? - Zapytała głośno. Zaczynała powoli żałować, że tu przyszła. Wolała już się nudzić w zamku...
Napięcie powoli wzrastało wraz z nieprzyjemną ciszą, jaka nastała gdy obaj próbowali coś dostrzec w ciemności. Okropny pisk drzwi, a następnie chwila, w której Henry wpadł na Colina, sprowokowały jego stłumiony okrzyk, gdyż Puchon przeraził się, myśląc, że skacze na niego potwór. Na szczęście ciche przekleństwo, choć raniło uszy, utwierdziło go w przekonaniu, że to tylko jego urocza towarzyszka. Chłopakowi przemknęło przez myśl, że szczury to naprawdę straszne potwory, chociaż nie chciał przyznawać tego na głos - nie, wcale się nie bał szczurów. Ani pająków! Ani nietoperzy... a skądże. - Wiesz, z dwojga złego chyba wolę bać się szczura, niż rzeczywiście spotkać coś strasznego - stwierdził, unosząc brwi. Bo gdyby to był wilkołak? Hę? Niemalże odetchnął z ulgą, gdy Henry zarządziła odwrót. - Racja - oznajmił - Chodźmy. Już miał chwytać dziewczynę za ramię i ruszać w kierunku wyjścia, kiedy usłyszał jakiś okrzyk. Zamarł w bezruchu, tknięty złym przeczuciem. Bo szczury z reguły nie mówią, a zatem...
Idealnie. Teraz nie istniała szansa, żeby Koni je wykryła. Była przecież tylko nędzną szóstoklasistką, więc z pewnością nie potrafiłaby wykryć działania zaklęcia. Co innego, gdyby dziewczęta użyły zaklęcia niewidzialności. Wtedy Tenebres miałaby większe szanse. Jednakże, co to było w stosunku do geniuszu i potęgi Glau i Lardeux? Wciąż oglądała Ślizgonkę przez szparę w drzwiach. Chyba się zorientowała, że coś jest nie tak. Jednak nadal stała w tym samym miejscu, no może ruszyła się o kilka centymetrów. Świetny moment na pierwszą część planu. A z resztą, przecież improwizowały. - Pierwszy. - Vera dała sygnał pierwszemu wężowi, żmii. Zwierzę wypełzło z niewielkiego pomieszczenia i ruszyło w kierunku ofiary. Gdy dotarło do jej nogi, okręcił się wokół kostki, lecz nie zamierzał ukąsić. Przynajmniej na razie.
Zapatrzona w zdezorientowaną postać Koni przestała już odczuwać chłód, który początkowo był wielką zmorą całego planu i już po pierwszych minutach zaczął sprawiać, że miała ochotę zrezygnować z całej operacji i udać się w do herbaciarni gdzie z pewnością popijałaby jedną z okropnie smacznych malinowych naparów. Tym razem wpatrywanie się przez jakiś czas w jeden punkt, którym był strach wymalowany na twarzy panny Tenebres, był dla niej istnym źródłem euforii, choć w jej głowie narodziła się myśl w której wszystkie głosy jej sumienia okrzyknęły ją potworem. Wszak tylko osoby przesiąknięte złem mogły mieć satysfakcje z mszczenia się na wrogu, choćby i największym. Jednak sama rudowłosa odrzuciła od siebie wszelakie poczucia winy w duchu zapewniając się, że na nie przyjdzie czas, ot tak tylko dla uspokojenia własnych myśli. Obserwowała jak żmija posłusznie pełza w stronę ślizgonki i owija się wokół jej kostki. Ciekawiło ją czy Connie boi się węży czy też jak istna ślizgonka wielbi je i ich obecność napawa ją szczęściem. Może nawet pomyślała, że przyszyły do niej bo jest godną przedstawicielką zielonych ? Jakkolwiek przeczuwała zaraz wszystko to zostanie zburzone, gdy tylko z ust którejkolwiek z dziewczyn ukrytych zaklęciem uchylą się i sykiem wydają polecenie.
No dobra. Chyba naprawdę czas się zbierać. Miała ochotę w tym momencie zabić Namiego. Było zimno. Wręcz szczękała zębami, ubrana tylko w średnio ciepłą bluzę, a ten ją ściągnął do tego miejsca. Będzie musiała sobie zarobić na kurtkę. Zimy nie przeczeka z tak cienkim ubraniem. Właściwie, nie miała pieniędzy na tego typu przyjemności. W końcu trzeba było kupować pokarm swoim wężom, a i jakieś wycieczki do Hogsmeade kosztowały. Ale ubrania to ubrania, trzeba poświęcić kilka galeonów. Kiedy już zdecydowanie miała opuścić to przerażające miejsce, ni stąd ni zowąd poczuła, że coś jej się oplata wokół kostki. Spojrzała w dół. Nie spotkała jeszcze tak ufnego gada, który bez zamiaru ukąszenia przybliża się do człowieka. Dziwne. Wyjęła z kieszeni różdżkę coraz pewniejsza, że czai się tu na nią niebezpieczeństwo. Ale przecież nie ucieknie, to byłoby głupie z jej strony. Zresztą, jeśli ktoś na nią patrzy to trzeba się zachowywać jak na złą ślizgonkę przystało. Klapnęła na ziemi i zaczęła rozglądać się dokładnie, nasłuchując dźwięku rozmowy.
Wzruszył tylko ramionami słysząc słowa Colina, po czym pełen powagi odezwał się. Racja, gdyby to bł wilkołak musiałabym Cię tu zostawić, rzucić na pożarcie i uciekać, a tak? Nic Ci nie grozi. - chyba przyzwyczaił się już do mówienie o sobie w rodzaju żeńskim, bo szło mu to coraz lepiej. Uśmiechnął się lekko i mrugnął do Puchona. Przecież tylko żartował z tą ofiarą dla wilkołaka... chociaż? Mniejsza o to, teraz do jego delikatnych, wrażliwych na jakiekolwiek dźwięki dotarł czyjś głos. I mógłby przysiąc, że skądś go zna... - Słyszałeś? Nie jesteśmy sami.. - mruknął zatrzymując się tuż obok Colina, po czym pomachał łapami przed swoją twarzą i oparł dłonie na policzkach ściskając je lekko. I trzeba przyznać robiąc przy tym iście uroczą minę niczym dzieciak z kreskówki, który dostaje cukierka. - Chodźmy to sprawdzić. - szepnął a oczy mu błysnęły takim jakimś dziwnym błyskiem. Złapał Colina pod rękę i pociągnął go za sobą. Poruszał się tupią strasznie, pewno w całej chacie było go słychać. I pewno nawet złe ślizgonki i ich ofiara usłyszały ten straszny tupot. - Hej! Kto tam jest?! - wrzasnął rozglądając się dookoła i ciągnąc Puchona w stronę, z której dobiegał dziewczęcy głos.
Bycie ofiarą dla wilkołaka było... odrażające, choć po swojemu i intrygujące. No i mógłby się poświęcić dla tej uroczej dziewczyny, ha! Byłaby mu wdzięczna d-o k-o-ń-c-a ż-y-c-i-a. - Ano, nie jesteśmy - mruknął, pozwalając by Henry pociągnął go za sobą. I co teraz? On miał ochotę uciekać, ale skoro ona wolała poznać przeciwnika, w porządku. Poza tym, głos był dziewczęcy, więc chyba nie było tak źle? Po okrzyku Henry'ego nastała okrutna cisza, podczas której oczekiwali odzewu.
Podrapała się po lekko różowym policzku nadal stojąc na środku salonu. Było ciemno i brudno. Clau nawet się nie spodziewała, że przychodzi tu tak wielu uczniów...Przecież nawet duchy z Hogwartu bały się tu przychodzić. Pewnie to miejsce jest przereklamowane. Dziewczyna westchnęła słysząc głos Henrego.
A Henry śmiał się głośno ciągnąc za sobą Puchona. Coś mu mówiło, że ma iść właśnie tam! Właściwie stamtąd dochodził głos więc to zrozumiałe... W końcu zatrzymał się w niedużej odległości od Clau i spoważniał. Momentalnie puścił Colina i czym prędzej, z rozłożonymi ramionami rzucił się by wyściskać Ślizgonkę. - Jesteś tutaj i zobacz kogo spotykasz, swoją PRZYJACIÓŁKĘ! - ostatnie słowo dziwnie podkreślił... Jeszcze chwilę tulił się do dziewczyny, po czym puścił ją wreszcie i przystanął obok patrząc to na Ślizgonkę to na Puchona. - Co tu robisz Clau?
Wyściskała mocno przyjaciela i się od niego oderwała. Zmierzyła go wzrokiem uśmiechając się szeroko. - Cześć Henry...Co ja tu robię? Zawsze chciałam odwiedzić to miejsce, bo podobno jest takie straszne ale widzę, że tłok tu jak w centrum handlowym - Powiedziała z nutką rozbawienia w głosie. Dopiero teraz dostrzegła drugiego chłopaka. Spojrzała na Ślizgona z miną w stylu " Kim ten obok jest?".
No tak, czyli to jednak nie wilkołaki! Niemalże podskoczył z radości, opanował jednak to jakże fanastyczne uczucie i poprzestał na westchnieniu z ulgą. Przyjrzał się dziewczynie i stwierdził, że niestety jej nie zna. Chwilę milczał, pozwalając się im wyściskać (świetny zwyczaj! dlaczego jednak nikt się nie cieszył kiedy to on rzucał się do uścisku na powitanie?). - Czeeeeeść, jestem Colin, chyba się jeszcze nie znamy! - stwierdził odkrywczo, ściskając dłoń dziewczyny.
Póki co dziewczyna go nie wydała, więc wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To jest... - zaczął, jednak nie było dane mu dokończyć, gdyż Puchon przedstawił się sam. - No właśnie to jest Colin. A to jest Clau. - pokiwał głową zerkając to na jedno to na drugie. Ostatecznie zatrzymał spojrzenie na Ślizgonce. - Też przyszliśmy, żeby spotkać coś strasznego, ale nic tu nie ma. To co wszyscy mówią to jakieś bzdury, najstraszniejsze co nas spotkało to szczur biegający po całej chacie. Porażka... - westchnął spuszczając spojrzenie i wbijając je w podłogę.