Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Odejście od stołu pani kapitanowej wywołąło w Benju mieszane uczucia. Nie chciał zostawać sam na sam z Bellą, bo wiedział, że może się to skończyć katastrofą. Oczywiście taką cichą, wewnętrzną katastrofą Benja. Nie lubił za długo udawać kogoś kim nie jest, ale tym razem nie miał wyjścia. Został uwięziony w sposób na który nie znał rozwiązania. Jeszcze gorzej mu się zrobiło jak zaczął słuchać przechwałek wyśmienitej Bell Rodwick. Czemu ona zawsze musiała się tak wywyższać? Przecież to było żenujące. Każdy miał jej dość. A ona pewnie o tym nei wiedziała. - Jasne, że jade. Lubie takie wyjazdy jak mało kto, powinnaś o tym wiedzieć. - powiedział patrząc na dziewczynę jakby zadała najgłupsze pytanie na świecie. - Wybacz za tą reakcję, po prostu to przez te wszystkie emocje, wiesz o co chodzi - dodał. Po prostu nie miałem ochoty ciągnąć tego tematu, więc zamilcz kobieto bo nie wytrzymam z Tobą. - Bell, powiedz mi tak w ogóle, Twoje imię to skrót od Bella? - zapytał dziewczynę po chwili zastanowienia. Chciał jej się odgryźć pięknym za nadobne.
O rany, Bell chyba nigdy by nie pomyślała, że ktoś mógłby reagować na nią... w ten sposób. Zazwyczaj to She była, może nie wredna, ale na tyle specyficzna, że raczej nie każdy cieszył się z jej towarzystwa o ile już jej nie znał i nie wiedział, że ona tak ma. Ben mógł czuć się wyjątkowy. Serio, było niewiele osób, które tak denerwowały Bell, że wciąż miała ochotę im dogryzać. Nie była jednak chamska czy coś, niezłe się bawiła. Bo przecież cały czas sobie żartowała. - Powinnam, dlaczego twierdzisz, że cokolwiek powinnam? - spytała, bo podobnie do niego nie lubiła kiedy ludzie mówili jej, co ma robić. Wyjątkiem byli tylko ci, których darzyła szacunkiem. - Cóż, wyjazdów ze szkoły chyba nie da się nie lubić, zawsze są takie ciekawe i tyle się dzieje... Ale niektórzy są dziwni. Utkwiła na nim wzrok na dłużej, jakby sprawdzała czy on aby nie był. - Wiem - powiedziała tylko i uśmiechnęła się, niby miło. A może serio miało być to miłe? Sięgnęła po swój puchar z sokiem dyniowym. - Nie, jestem tylko Bell. Ale jak bardzo chcesz, możesz mnie nazywać drugim imieniem, chociaż jest zupełnie zwykłe. Wolę Bell - wytłumaczyła mu, trochę jakby odbiegając od samego pytania. Ludzie często nazywali ją Bellą, a ona nie lubiła tego głownie z powodu, iż było to zupełnie inne imię. Bez rzeczywiście trafił na idealną rzecz którą mógł ja denerwować.... Tylko czy się zorientuje?
Drażliwość Benja była skutkiem tego, że brał do siebie opinię innych. Bardzo zależało mu na tym, żeby w oczach wszystkich znajomych i nieznajomych wychodził na kogoś ważnego. Można powiedzieć, że był o taki jego fetysz. Zarazem była to jego największa słabość. Panicznie obawiał się, że straci uznanie w oczach osób, które miały reputację an wysokim poziomie. - Podobno prefekci naczelni powinni widzieć wszystko o uczniach, a przynajmniej jak najwięcej. - powiedział i uśmiechnął się do dziewczyny prowokująco. Benj nie chciałby chyba być prefektem. Głównie dlatego, że spoczywałaby na nim ogromna odpowiedzialność. A korzyści mimo tego, że były duże to nie współgrało to z poświęceniem wymaganym od ucznia na takim stanowisku. - Skoro wolisz, żeby mówić Bell, to tak pewnie zrobię. Nie muszę Ci przeciez robić na złość. - dodał po chwilki i spojrzał na nią znacząco. To, że w głębi serca jego dusza mówiła mu, że Bell to najokropniejsza jędza ze wszystkich, nie oznaczało, że nie mógł sprawiać wrażenia uprzejmego. Ba, można było pomyśleć, że wcale nie czuuje się przy niej źle.
W tym przypadku nie miał specjalnych powodów do obaw. Przecież w oczach Bell już i tak nie był ważny... uważała go za zwykłego krukona, który czasem rozpaczliwie chciał być kimś więcej. Normalny człowiek pewnie by z nim nawet nie utrzymywał kontaktów ale ona była bardzo ciekawa. Nie od dziś było wiadomo, że czasem po prostu sprawdzała reakcję ludzi w ramach jakichś swoich eksperymentów. - Naprawdę? A po co? Funkcja prefekta to głównie korzyści. Jasne, czasem coś trzeba bo Hampson karze, ale zazwyczaj można jedynie korzystać z przywilejów - powiedziała wprost, uśmiechając się przy tym nieco przebiegle. Czy naprawdę tak myślała? Niekoniecznie, chociaż gdy w piątej klasie otrzymała tę funkcję, była raczej zaskoczona. - To bardzo miło z twojej strony - oznajmiła poważnie. - Może w takim razie ja też powinnam rozważyć nazywanie cię tak jak lubisz. Jak to było, Benj? - zapytała, jakby nie wiedziała. Och, to bardzo smutne, że w głębi duszy jej nie lubił. Bo ona na odwrót - może nawet mogłaby go polubić gdyby przestał być takim... sobą.
Dotychczasowe doświadczenia Benja z prefektami nie należały do specjalnie dobrze wspominanych. Zazwyczaj krzyczeli na niego po nazwisku za to, że przyniósł hańbę reprezentując Ravenclaw. Rzadko zdarzało mu się z którymś tak naprawdę porozmawiać. Głównie był to jednostronne monologi. Stąd dotychczas Benj trzymał do nich dystans. - Jakie korzyści mają prefekci? - zapytał zainteresowany. Bell musiała to dostrzec. Ale pewnie i tak sądziła, że prefektem nie zostanie. - Pewnie musiało Ci to sprawiać frajdę. No tak. Bycie prefektem zapewniało dużo atrakcji. Poza wyrzeczeniami była to naprawdę fajna rzecz. Zwłaszcza jeżeli zajmowało się taką pozycję jak Bell. Prefekci naczelni zawszie widnieli w spisach Hogwartu. - Mów mi po prostu Benj. - powiedział sucho słysząc jak dziewczyna próbuję okazać mu odrobinę sympatii. Może powinien jednak się przemóc i na prawdopodobne zakończenie relacji być dla niej trochę bardziej przychylny?
Lilianne niepewnie weszła do Wielkiej Sali, ubrana w swoją odświętną szatę z Salem. Była w Hogwarcie już od jakiegoś czasu, lecz wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tego miejsca. Zamek, choć mniejszy, bo przyjmujący zdecydowanie mniejszą liczbę uczniów niż amerykańska szkoła, wydawał się być jednym wielkim labiryntem. Nic więc dziwnego, że gdy w końcu dotarła do Sali, dyrektor właśnie zamierzał rozpocząć swoją przemowę. Musiał zobaczyć jej spóźnienie, ale cóż mogła zrobić? Szybko się rozejrzała, wypatrując kogoś z przyjezdnych, ale nie mogła rozróżnić ich w tłumie. Postanowiła więc usiąść przy stole Haffingafu (czy jakoś tak), ponieważ tamtejsi uczniowie wydawali jej się najmilsi, no i jedna z nich pomogła Lilianne w poszukiwaniach Lilith. Wciąż jednak nie wiedziała, czym tak naprawdę te poszczególne domy się różnią. Dobra, przydzielała je Tiara Przydziału i Gryfiacy byli najodważniejsi, Puchacze najprzyjaźniejsi (co zresztą zauważyła), Krukowcy najmądrzejsi, a Ślizgońcy najchytrzejsi i zwykle czystokrwiści. Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Pewnie znowu poprzekręcała nazwy, a nikt się nawet o tym nie dowie. Może zrozumie ten cały system domowy na wakacjach, na które pojechała, żeby nie wracać jeszcze do Stanów i do wspomnień o Lunie... Gdy w zamyśleniu jadła sałatkę, do sali wleciały setki sów. Podniosła głowę i na widok grupki płomykówek przypomniała sobie o swojej Marze... Uśmiechnęła się blado, gdy nagle jedna z sów lecących tuż nad nią opuściła coś. Skuliła się, osłaniając rękami głowę, ale nic się nie stało. Usłyszała jedynie pacnięcie na stole przed sobą. Podniosła wzrok i ujrzała niewielkiego cukierka w kolorowym papierku. Nigdzie w Ameryce takich nie widziała. Z czystej ciekawości wyjęła cukierka z folijki i wrzuciła go do ust. Na języku poczuła niezwykłą słodycz. Zamknęła oczy, rozpływając się w rozkoszy. Po chwili przełknęła, mając nadzieję, że znajdzie więcej takich cukierków, i... Hik! Czkawka? Naprawdę, teraz?! Hik! Spuściła wzrok, czując na sobie dziesiątki spojrzeń. Hik! Wstała, zataczając się przez kolejne czknięcie, i wyszła z sali, czkając co chwila. W myślach postanowiła nigdy więcej nie jeść brytyjskich cukierków, jeśli wcześniej ktoś ich nie spróbuje na jej oczach... [z/t]
Zeke zaangażowany w rozmowę z piękną rudowłosą, młoda gryfonką nawet nie zauważył kiedy do Wielkiej Sali sfrunęły sowy. Patrzył w ślepka dziewczyny, kiedy jedna z nich pacnęła go skrzydłem. Pochylił się automatycznie i zaraz potem podążył za zwierzętami spojrzeniem. I tyle byłoby z jego podrywu. Stracił wątek, zerknął na dziewczynę, patrząc, ze chowała jakieś cukierki do kieszeni. Nie był pewien jakiego pochodzenia, ale wydawała się tym drobnym upominkiem uszczęśliwiona bardziej niż jego obecnością. Uśmiechnął się kpiąco pod nosem, decydując wewnętrznie, że tylko dzisiaj pozwoli jej tak myśleć. Wziął sobie za punkt honoru zmienić tą opinię. — W takim razie widzimy się na wakacjach — oznajmił ulatniając się z sali, zanim dziewczyna zdążyła mu odpowiedzieć. Zdążył zauważyć, że wydał jej się namolny. Póki co... przynajmniej.
Jak był niegrzeczny, a na dodatek wkurzający, to co się dziwił? Wiadomo było w końcu (a przynajmniej Bell wydawało się to oczywiste), że ci nie nadgorliwi prefekci często przymykali oko na wybryki uczniów. No chyba... że akurat kogoś nie lubili. Taki żarcik wtedy - stawali się najbardziej wrednymi prefektami jakimi można sobie wyobrazić. No i Bell (wstyd się przyznać) czasem tak tej swojej władzy używała, ale jedynie na wybitnie irytujących osobnikach. - Całe mnóstwo? Serio nie wiesz? - Widziała to zaciekawienie w jego oczach i tym bardziej ją to cieszyło. - Przede wszystkim możesz robić co chcesz i kiedy chcesz. Czyli chodzić po nocach bez obaw, że cię złapią. Właściwie, to zawsze najbardziej mi się podobało. Ach, aż się rozmarzyła. - No tak, hmm, nie wiem czy powinnam ci zdradzać wszystkie sekrety, Benj. W końcu to sekrety prefektów. - Uśmiechnęła się czarująco. Dopiła swój sok chyba dyniowy, bo już nie pamiętam. Niedługo potem większość ludzi zaczęła się zbierać. Bell pomyślała, że ona chyba też będzie, bo bardzo chciała jeszcze się przejść po hogwarckich korytarzach i powspominać po raz ostatni. Poszli więc z Benjem do pokoju wspólnego, cały czas udając, że są dla siebie mili.
Uczta się rozpoczęła. Wszyscy uczniowie i studenci mogli się czuć chyba zachwyceni. Pierwszy raz od dłuższego czasu przejazd pociągiem nie wiązał się z nieprzyjemnymi, niefortunnymi przypadkami (odkąd Dyretor Hampson sprawował nad zamkiem pieczę, dziwnym zbiegiem okoliczności co roku każdemu obrywało się w ekspresie do Hogwartu jakimś kufrem, czy innymi, przypadkowo spadającymi, bardziej magicznymi bądź mniej, rzeczami). Jak co roku, pierwszoklasiści, ty razem wraz z gośćmi z Salem zostali przetransportowani do szkoły drogą wodną. Mogli podziwiać w spokoju piękno hogwarckiego jeziora, w czasie, w którym Dyrektor Hogwartu oznajmiał swoim uczniom, jak bardzo się wielkim wyróżnieniem będzie dla nich możliwość oprowadzenia amerykanów po szkole. Tak, mili państwo. Część z Was wypchana do tego siłą czy zaklęciem, a część (oj, wy naiwne istotki) zgłoszona na ochotnika, do pomocy, została wydelegowana do bardzo odpowiedzialnego zajęcia. Każdy z was otrzymał zamkniętą kopertę, z którą wypchano was poza Wielką Salę. Nauczyciele mogli odetchnąć. Była to pierwsza od wielu lat uczta magiczna, w której nie panował totalny hałas spowodowany dużym oblężeniem Sali. Tym razem pięćdziesiąt procent uczniów, została wypuszczona na puste żołądki do wycieczki po zamku. I tylko najlepszym obiecano w zamian za wykonanie zleconych wam, każdemu w trójkach indywidualnie, zadań, przepyszną wyżerkę. Pozostało życzyć wam żeby magia była z wami! Bo na pewno się przyda.
Zasady dla uczestnikow:
Każdemu z was na PW zostaną za moment wysłane prywatne wiadomości z treścią koperty z prywatnym zadaniem, jakie otrzymaliście od Mistrza Gry. Zadania przydzielane są zwykle te same dla trzech osób z każdej trójki, na jakie was podzielono. Istnieje absolutny zakaz dzielenia się treścią swojej koperty z kimkolwiek innym! Fabularnie też starajcie się za dużo nie zdradzać waszych zadań. Każda para z ust może wam pokrzyżować wasze zadania. Pamiętajcie. Ściany (szczególnie obrazy) mają uszy!
Grę prowadzicie między sobą w trójkach. Mistrz Gry dołączy do was w odpowiednim momencie z dalszymi wskazówkami.
Na zwycięzców czeka pyszna kolacja i nie tylko!
Na początek napiszcie posta w Wielkiej Sali. Odnajdźcie się i zbierzcie w swoje grupki, chyba, że koperta głosi inaczej!
Dla pozostalych:
Wszystkim innym życzymy smacznego, a zaraz potem bezpiecznej drogi do waszych dormitoriów. Zalecenie Dyrektora brzmi: udajcie się tam przed 20, aby nie torować drogi uczestnikom zabawy. Cierpcie za swoją arogancję i brak szkolnego ducha i entuzjazmu do pomocy naszym gościom z Ameryki!
Tych, którzy zgłosili się do mnie prywatnie z chęcią zapisania się, proszę o potwierdzenie czy o kimś nie zapomniałam: Felix, Atena, Ups, Piątek, Archie? Bo mam wrażenie, ze ktoś mi wyleciał z pamięci.
Nie zależało mu na tym, aby stać przy całym gronie pedagogicznym gdzies na przodzie sali w trakcie przemowy Dyrektora. Tkwił przy drzwiach, jak zwykle nonszalancko oparty o framugę plecami i obserwował to, co działo się przez dobre czterdzieści minut. No bo, kurwa, ile można wysłuchiwać tego samego gadania. Jeszcze kilka lat temu sam siedział przy tych podłużnych stołach i czekał na posiłek, a później rozejście się do dormitoriów w poszukiwaniu spokoju i… alkoholu. Nie znosił tych przemówień i obwieszczeń, dlatego sam bardziej zainteresowany był obserwowaniem uczniów, ich zachowań, reakcji niż słuchaniem tego, co mówiono do nich wszystkich. Mimowolnie wzrok skierował w stronę Sparks, którą wbrew rozpoznał, lecz tylko po tym, że przyglądała mu się wnikliwie przez krótką chwilę. Zmieniła się i to na korzyść, a Noel jako mężczyzna z krwi i kości, a do tego samiec alfa z przyjemnością zlustrował ją wzrokiem. Skinął głową w jej kierunku i posłał subtelny, zachowawczy uśmiech, ciesząc się, że dzieli ich dostateczna odległość, uniemożliwiająca wniknięcie do jego głowy. Kiedy w końcu część oficjalna dobiegła końca i większość uczniów podniosła się z miejsc, by oprowadzić swoich kolegów po Hogwarcie drgnął, wziąwszy do ręki kopertę, której zawartość odczytał ledwie wysuwając ją ze środka. Uniósł wzrok na tłum głów i uśmiechnął się kpiąco pod nosem. Nie traktował tego serio, ani poważnie, ale korzystając z zamieszania jakie powstało na chwilę przeszedł się wzdłuż stołu pełnego Gryfonów. Usta wykrzywił mu szerszy uśmiech, gdy dostrzegł burzę falowanych włosów, okalających ramiona. I spośród tych wszystkich podobnych sylwetek doskonale zdawał sobie sprawę, że gdy tylko rozchylą się poły szaty dostrzeże potargane rajstopy, kusą spódniczkę i wulgarną koszulkę okalającą młode, idealne ciało. Nim jednak tak się stało stanął tuż za jej plecami i nachylił wprost do ucha Henley. — Nie wydaje mi się, żeby to był odpowiedni strój do szkoły, panno Henley — szepnął, ale głos jego pozbawiony był łagodności. Był zdecydowany, pewny siebie i nonszalancki, tak bardzo typowy dla Payne’a. — Chyba nie chce Panna od razu, pierwszego dnia narazić siebie i dom na jakieś przykre konsekwencje, hm? — spytał jeszcze, po chwili prostując się, bo wiedział, że za moment spojrzy na niego wzrokiem pełnym… czego właściwie? Zaskoczenia? Pretensji? Frustracji? Och, jak zajebiście był tym podekscytowany.
Można pisać jak bardzo Zoellowi nie chciało się zwlec z łóżka tego dnia. Ale po co? Wiadomo było, że wolałby być w drodze do Salem niż Hogwartu. O tym też nie będziemy się rozwodzić, bo w efekcie powstałoby dużo słów, których nikomu i tak nie chciałoby się czytać. Podróż minęła spokojnie. Chociaż nie ukrywałby, że wolałby aby była krótsza. Nie narzekał jednak głośno kiedy po pociągu przyszedł czas na łódkę, chociaż miał szczerą ochotę głośno to skomentować. Darował to sobie i strzępił języka na próżno. Czy wszystko dookoła robiło na nim wrażenie? Trudno było wyczytać coś z jego miny. Zresztą już miał okazję spędzić przed wakacjami tutaj jakiś czas i od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Chcąc nie chcąc czuł na sobie nachalne spojrzenia. Oczywistym było dla niego, że nie każdemu podobało się to wszystko. Niektórzy z chęcią odprawiliby uczniów Salem do innych szkół, byle dalej od Hogwartu. Nie robiło to na nim wrażenia. Jak zawsze i wszędzie jedni są mile widziani inni niekoniecznie. Po prostu zaliczał się do tej drugiej grupy. Teraz marzył tylko o tym żeby usiąść, zjeść i zakończyć ten dzień. To okazało się wcale nie takie proste. Jak tylko wszedł do Wielkiej Sali ktoś wcisnął mu w ręce różową kopertę. No tak. Powitanie uczniów z Salem. A wystarczyło, aby dyrekcja powiedziała ‘Witajcie!’. Zamiast tego miał pilnować koperty i znaleźć osoby, które również taką dostały. Proste? Nie wtedy kiedy ktoś próbuje ją wyrwać .W pierwszej chwili nawet miał ochotę na to pozwolić, ale ostatecznie została ona w jego rękach. Po raz kolejny mógł się poszczycić refleksem. Niech inni mu go zazdroszczą. Tak samo jak różowego kawałka papieru, który trzymał nad głową, aby inni go znaleźli. - Miejmy to jak najszybciej za sobą - mruknął do siebie zatrzymując się w miejscu. Nie ważne, że stał na środku, przeszkadzając innym w przemieszczaniu się. Uznał, że tak szybciej rzuci się innym w oczy. A szczególnie tym z różowymi kopertami. Swoją drogą kto wybierał ten kolor?
@Zoell E. Wells: Shenae miała podły nastrój. Musicie wiedzieć coś o jej osobie. Jej nigdy, przenigdy nie powinno wystawiać się do wiatru, tak jak to miało miejsce wczoraj. Chodziła wściekła jak osa (a przynajmniej bardziej wściekła niż to miało miejsce na co dzień). Pluła sobie w brodę, ze przed wakacjami zdążyła się zapisać na jakieś oprowadzanie uczniów po szkole, szczególnie, że okazało się to dość śmieszną zabawą o niewiadomej treści. Zmarszczyła brwi czytając swoją kopertę. — Świetnie — prychnęła do samej siebie, spalając ją zaklęciem, bo to właśnie kazała jej treść, którą przeczytała. Najchętniej rozniosłaby wszystkich wokół siebie, więc jakim cudem byłaby w stanie oprowadzać pożal-się, gruboskórnych amerykanów po zamku? Nie poprawiał jej nastroju fakt, że ktoś ukradł jej coś, co powinno należeć do niej. Rozejrzała się po Sali, dostrzegając na horyzoncie osobę z jej własnością. Ktoś właśnie się rzucał na kopertę, na której jej zależało. Zmarszczyła brwi, idąc w tamtym kierunku. W przeciwieństwie do sieroty, której nie udało się zdobyć tego świstka papieru, a która zaraz zniknęła jakoś w tłumie, D’Angelo zamiast prymitywnych zagrywek, użyła w tym celu różdżki: — Accio — szepnęła wskazując nią na różowo-oczojebny papier, a koperta, przynajmniej chwilowo, wyładowała w jej ręku. — To moje — syknęła cierpko do chłopaka, który w ogóle w pierwszej kolejności zabierał się za coś, co nie należało do niego.
Siedziała przy stole nauczycielskim. Ponoć tegoroczne powitanie uczniów wiązało się ze szczególnymi okolicznościami. Dlatego, zamiast czytać książkę, podjadając przy ty dyniowe paszteciki, jak to miała w zwyczaju na początkoworocznych ucztach w Hogwarcie, rozejrzała się po nauczycielach i uczniach. Wzrok zawiesiła na jednym z nich, islandczyku, którego pamiętała z krótkiego spotkania w Bibliotece Narodowej. Wstała więc z miejsca, udając się w jego keirunku, bo słyszała, że wraz z nim i niejakim nowym nauczycielem Louisem Lumierem, przydzielono im bardzo poważne zadanie (coś odpowiedzialnego dla bardzo nieodpowiedzialnej osoby). Ruszyła do mężczyzny (@Sverrir Vígsteinsson) licząc na to, że może on będzie znał jego treść. — Cześć — pomachała mu, chociaż obierając go sobie za swój cel, potknęła się o kogoś innego. — O! Ty pewnie jesteś @Louis Lumier. Taka odkrywcza Ira...
Był… zły? Nie, bardziej znużony tym wszystkim i zmęczony tym co właśnie się działo. Nie wiedział kto wpadł na ten cały pomysł, ale z pewnością miał za dużo wolnego czasu. Trzymanie różowej koperty było nużące, więc podszedł do ściany i oparł się o nią plecami. Przynajmniej tyle. Patrzenie na tych wszystkich uczniów zlewających się w całość, powodowało tylko u niego przymknięcie powiek. Z każdym razem na dłuższą chwilę. Zapomniał też, że miał pilnować koperty, która nagle wyrwała mu się z rąk. Trochę go to rozbudziło i zaraz zaczął szukać tego, kto mu ją zabrał. Dobrze, że kolor był jaskrawy i od razu rzucający się w oczy. W innym przypadku na marne nadwyrężałby wzrok. - To moje - powtórzył jej słowa i sięgnął po różdżkę. Powiedział to cicho, ale stanowczo. Nie miał zamiaru przepychać się z nią i kłócić o jakieś durny, różowy kawałek papieru. Jak ona użył zaklęcia Accio i teraz on był w posiadaniu koperty - Możemy tak bez końca. Zaraz jedno z nas wyląduje na ścianie po przeciwnej stronie albo skończy w równie miły sposób. Nie chcę pierwszego dnia szkoły zarobić szlaban na kolejny miesiąc i to jeszcze przez ciebie - zaczął mówić, choć nie był pewien ile do niej dotarło. W końcu była z Hogwartu, więc różnie mogło być. - I żeby nie przychodziły ci do głowy żadne głupie pomysły - użył zaklęcia ochronnego, które nie miało na celu go przed nią ochronić, a wybić z głowy kolejne głupie pomysły.
Można powiedzieć, że brak chaosu podczas tej uczty był dla Sverrira prawdziwym szczęściem w nieszczęściu... lub na odwrót. To zależało od perspektywy i osobistych poglądów. Chodziło o to, że ta naprawdę byłą to jego pierwsza uczta w Hogwarcie, a z racji jej nietypowości wyrobił sobie nieco nietrafione zdanie na temat ilości uczniów w szkolę. Ale wracając do chwili obecnej... Sverre siedział właśnie przy stole, próbując przyporządkować najbliższe twarze do konkretnych nazwisk (a trzeba przyznać, że jak na razie udało poznać dwoje spośród nauczycieli. Dyrektora, gdy starał się o posadę w Hogwarcie i Irinę w dość przypadkowy sposób) i od czasu do czasu szukał na stole czegoś z owoców morza. Islandczycy je uwielbiali. Do tego stopnia, że mugole umieszczali ich wizerunki na drobnych... ale może o tym kiedy indziej. Można powiedzieć, że Irina zjawiła się w doskonałym momencie, ponieważ Sverrir zaczynał dostrzegać w swoim zachowaniu już pierwsze oznaki paniki, związane z nowym otoczeniem, znaczną ilością nowych twarzy i przytłaczającym uczuciem zagubienia. A tu... tadam! Pojawiła się Irina, pomachała do niego i... wpadła na kogoś. Cóż chyba nie pozostawało mu nic innego, jak samemu podnieść się z krzesła i pomaszerować w jej stronę. -Dobrze, że cię widzę... już myślałem, że w moim pierwszym dniu pracy zgubię się w szkolę... - Choć i tak pewnie niedługo czekała go taka niespodzianka. On był na to za stary! Już zdążył się zadomowić w lodowych korytarzach Stavefjord, a tu nagle... przymusowa zmiana miejsca pracy. -Sverrir Vígsteinsson- (Polecam odpalenie jakiegoś tłumacza z opcją czytania.xD) Oczywiście nie można było zapomnieć przedstawić się tajemniczemu jegomościwi, na którego Irina wpadła, wyciągając przy okazji prawicę. Jednak jedna sprawa nie mogła dać mu spokoju. Otóż wszyscy wymieniali się tajemniczymi kopertami, a on nic nie dostał! Jego rozmówcy najwidoczniej również, bo ich ręce były puste.
Splotła ręce na piersi, zmuszona podejść bliżej, skoro odebrał jej kopertę. Jej twarz nie wyrażała niczego. Tylko oczy przeszywały na wskroś swoim chłodem, wyraźnie dając do zrozumienia wszystkim, że była mocno rozdrażniona. Żeby nie powiedzieć wściekła. Zoell nie mógł jednak czuć się wyjątkowo. Nie z jego powodu, ani nie nawet z racji koperty, którą znów trzymał w ręku. Zauważając specyficzne machnięcie różdżką, przewróciła oczami. Zaklęcie ochronne? Serio? Musiał być aż tak upierdliwy w swoich działaniach? Podeszła jeszcze kilka kroków do przodu, wpatrując się w jego tęczówki. — Jest na to prosty sposób. Po prostu oddaj mi kopertę — mruknęła, a skoro pobudzał ją do poruszania szarych komórek w mózgowiu, odetchnęła ciężko. Ok. przed jakimi, praktycznymi, w tym momencie pomocnymi jej zaklęciami nie chroniło użyte przez niego zaklęcie? — Expelliarmus! — rzuciła po bardzo krótkiej analizie, trwającej dosłownie kilka sekund, a już w chwilę później trzymała jego różdżkę w swojej dłoni, cofając się kilka kroków — Zamieńmy się, co? Ta koperta jest tańsza niż kupno nowej różdżki. Zresztą co ci zależy? Była spokojna, ale tylko dlatego, że zwrócił uwagę na pewną słuszną rzecz. Chyba żadne z nich nie chciało zarobić szlabanu.
Eiv... Była specyficzna. Zmieniła się w sposób, którego nie potrafiła sprecyzować, ale to nie dlatego, że nie wiedziała. Starała się brać to na odpowiedni dystans, by nie wpaść w wir emocjonalnego gówna. Dokładnie tak, jak wtedy gdy miała go obok siebie, a on zdawał się chełpić w swoim tryumfie. Porzucił ją jednak zbyt wiele razy jak psa, a przecież nie bierze się zwierzaka ze schroniska, by potem zostawić go na pastwę losu, prawda? Była silniejsza, pewniejsza siebie i w swym chłodzie, który tak naturalnie od niej bił, aż nieznośna. Nie przejmowała się konsekwencjami swoich czynów, bo nie robiła nadzwyczajnych głupot. Nawet wtedy w kajucie na Atlantydzie nie dokonała niczego, co mogłoby źle na nią wpłynąć. Pannica #wow wróciła i Hogwart musiał się o tym dowiedzieć. Siedziała w Wielkiej Sali, jak na skazaniu. Słuchała tego całego pierdolenia o wsparciu, pomocy i zrozumieniu. Henley była tolerancyjna i przecież poznała całkiem sporo ludzi z Salem, ale litości... To tylko szkoła. Ta, w której aktualnie byli też mogła spłonąć i nikt by sobie z tego nic nie zrobił, bo i dlaczego? Studenci trzeciego roku słynęli już raczej z procesu wyjebongo, aniżeli chęci prób naprawienia zwalonego dyplomu. Eiv nadal tkwiła o trzy kroki przed znajomymi, bo zwycięstwo w Sfinksie otworzyło jej całkiem sporo możliwości, a w szczególności w dziedzinie transmutacji, z której powoli rozpoczynała także szkolenie na animaga. Szalona, c'nie? Tkwiła jednak w niemałym zaskoczeniu, bo nie do końca zdawała sobie sprawę jak ma kogokolwiek odnaleźć w tym tłumie, ale musiała schować kopertę, która znalazła się w najbardziej intrygującym miejscu, a mianowicie... Och, to tajemnica. Druga kwestia, że nigdy nie spuszczała wzroku, bo nawet jeśli wydawała się nieobecna, pozostawała taka sama. Kto się jeszcze tego nie nauczył, miał po prostu pecha. Nie zmieniłaby się na pstryk. Nie ugięła i nie porzuciła poglądów. Takie schematy ciężko było wypracować, a udało się tylko jednemu... Otwarła szerzej oczy, a usta rozchyliła w jakimś niezrozumieniu, gdy dotarł do niej tak znajomy głos, który niegdyś sprawiał, że serce uderzało szybciej; w tempie, nad którym nie dało się zapanować. I nic się nie zmieniło. Miał rację i to było chyba najgorsze, ale przecież nie byłaby sobą, gdyby okazała jakąkolwiek emocje, czyż nie? Z trudem nabierała powietrze w płuca, bo zaskoczenie było równe temu, o którym mówił. Odwróciła się mimowolnie w jego stronę, a na jej usta wymalował się ten wredny henleyowski uśmiech, który był niezmienny. Nic nie wiesz, Noelu Payne - powtarzała w myślach jak mantrę. Mimowolnie wzrok powędrował na jego ręcę, a gdy dostrzegła kopertę... Zdębiała. To nie mogła być prawda. Frustracja uderzyła w nią ze zdwojoną siłą, gdy tylko zdała sobie sprawę, że może być tym, kogo ma znaleźć. Nie dotykali się, ale te iskierki, które kiedyś przeskakiwały z nich raz po raz znów były wyczuwalne. -Jaja sobie, kurwa, robisz? - Warknęła pod nosem mając w dupie, że ktokolwiek mógłby to usłyszeć. Czuł wszystko dosadnie, co wokół siebie roztaczała. Była tego więcej niż pewna. Irytacja. Wkurw. Zaskoczenie. I tęsknota, której nie mogła dać upustu, bo jeśli tak by się stało, to... Uniosła prawą dłoń nieco do góry i zacisnęła ją ostatecznie w pięści, choć nie kryła się z tym, co chciała zrobić. Powstrzymała ją myśl przed tym, że jeśli objął stanowisko nauczycielskie, to przegra zdecydowanie za dużo, gdyby zachowała się zbyt lekkomyślnie. -Co tu robisz, Payne?
@Irina Blythe, @Sverrir Vígsteinsson, @Louis Lumier: Z nieba spada wam na głowę tajemniczy samolocik, a konkretnie, jednemu z was, o najbujniejszej czuprynie! Wbrew pozorom nie jest to Irina Blythe, która w myśl podziału majątkowego w swoim bardzo równym partnerskim związku, w którym bardzo ohoczo dzieliła się ze swoim mężem różdżką, postanowiła podzielić sie też kapeluszem. Lokując na swoich blond loczkach jeden z jego kolekcji. Dlatego papierowe cudo wylądowało we włosach Louisa! Musicie poczekać na jego post, żeby mógł zdradzić wam, co tam przeczytał.
Mistrz Gry prosi o krótkie posty bo będzie wszystkie czytał!!! :domowysmok:
Ujrzenie Henley od razu sprawiło mu przyjemność. Zawsze reagował tak samo, jakby jej obecność wpływała na uwalnianie się dopaminyd o krwi. Dlatego z chęcią zamknąłby ją w złotej klatce i zmniejszył tak, aby mógł zmieścić ją do kieszeni. Przyglądał jej się więc z uśmiechem, zadzierając arogancko brodę do góry. Czy w jej oczach płonął ten sam ogień, co wtedy, w mieszkaniu, gdy się spotkali, testując każdy kąt? Och, maleńka, ten żar nigdy nie gasł. — Wyglądam jakbym sobie jaja robił, Henley? — spytał tym swoim śmiertelnie… prześmiewczym tonem i rozejrzał się dookoła, jakby kogoś szukał. W gruncie rzeczy tylko się zgrywał, w koncu nikt ich nie podsuchiwał, a jedynym towarzystwem mogły być tylko koleżanki Eiv albo inni Gryfoni, którzy stali nieopodal. Nie zamierzał jej mówić, że objął posadę nauczyciela, bo nie chciał jej psuć niespodzianki. Jej mina w tej chili była bezcenna i nie mógł się oprzeć by nie zobaczyć tego po raz drugi, gdy zjawi się na lekcji ochrony przed czarną magią. — Wpadłem na konsultacje i nie mogłem sobie odmówić spotkania z Tobą w trakcie rozpoczęcia. Zaczynam pracę w ministerstwie i jest parę rzeczy, które musimy z Dyrektorem… omówić — powiedział, a kłamał tak, że Pinokio popadłby w kompleksy. W końcu siedzenie w Ministerstwie Magii tak jak członkowie jego rodziny sprawiloby, że umarłby z nudów. To kompletnie nie było dla niego, choć pewnie krótkotrwała posadka dałaby mu trochę profitów, z których on, jako Payne skorzystałby z chęcią. — Musisz się nacieszyć moją obecnością bo niedługo zniknę. Tym razem na zawsze — zakpił i uśmiechnął się łobuzersko, bo przecież nigdzie się nie wybierał, ale Henley nie musiała tego wiedzieć. Spojrzał na kopertę, którą trzymał w dłoni i westchnął ciężko, widząc, że ją dojrzała. — To jest zaadresowane do Ciebie, Eiv. Problem w tym, że masz coś, co należy do mnie i chciałbym to dostać — mruknął i zacisnął kopertę w dłoni, by przypadkiem mu jej nie wyrwała. I liczył na to, że dostanie kopertę Henley bez zbędnych protestów. Wolał nie używać do tego siły, niczym jaskiniowiec. W końcu był samcem alfa.
Nie wiedziała, że nadal działała w ten sposób, ale nie mogło być inaczej, right? Zdawali się być wyjęci z jakiejkolwiek innej bajki, a sytuacja nie sprzyjała temu, by adrenalina nagle uleciała gdzieś w powietrze. To działało jeszcze bardziej pobudzająco, a z ich temperamentami mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Nie przejmowała się też, że ktokolwiek mógł usłyszeć ich wymianę zdań, bo każdy dobrze wiedział, że byli parą. Nie tydzień, miesiąc, czy rok... To trwało długo i nikt nie miał prawa wchodzić między nich; nawet teraz, gdy zmniejszyła znacząco odległość. -W tej powadze średnio ci do twarzy. Praca w Ministerstwie? Jakie stanowisko? - Zapytała bezczelnie, bo nie mogła teraz uwierzyć w żadne słowo Noela, skoro ciągle ją oszukiwał i ona zbyt dobrze o tym wiedziała. Przyglądała mu się jednak i próbowała powstrzymać nerwy na wodzy, ale było to trudne. Zajebiście trudne. Zniknie na zawsze? W ich słowniku to słowo nie występowało, bo było ulotne, a Eiv wiedziała, że zawsze będzie do niej wracał. Zbił ją jednak z tropu, gdy stwierdził, że ma coś, co do niego należy. Uniosła nieznacznie brew i pokręciła głową, jakby chcąć dać mu do zrozumienia, że może o tym pomarzyć. -Nic ci nie dam. Chyba, że w twarz. Chcesz? - Uśmiechnęła się drwiąco, a chwilę później wyminęła go na krok, bo w końcu miała kogoś znaleźć, tak? Była zła, ale musnęła lekko jego dłoń i otarła się ramieniem, jakby zapewniając go, że musi ochłonąć, bo przecież było okay. Tylko ona nie umiała radzić sobie w nerwowych sytuacjach, a przecież nie wyciągnie magicznego skręta, by zaraz potem dostać szlaban od nowego nauczyciela.
— Nic wielkiego. Na razie tylko zwykła posada urzędnika w departamencie niewłaściwego użycia czarów — powiedział powoli i uśmiechnął się, a skoro kłamanie weszło mu w krew tak mocno, robił to umiejętnie. Nie śmiał się głupio, nie denerwował. Patrzył prosto w oczy, zachowując naturalny spokój. Głupia wymiana zdań w myślach pomiędzy nim, a jego poirytowaną kopertą zakończyła się fiaskiem, bowiem ta splunęła mu klejem, a następnie spłonęła w dloni. No trudno, jebać to. Głupia poskładana kartka papieru. Bez uczuć. Bez rozumu. Od początku powtarzał, że wszystkie koperty są takie same. Przetarł więc palcem odrobinę kleju z twarzy i podniósł wzrok na Eiv, której reakcja była chyba oczywista. Nim jednak zdążyła od niego odejść, złapał ją subtelnie za przedramię i zmniejszył dzielącą ich idległość. Stykali się ze sobą ramionami, a po chwili ich spojrzenia skrzyżowały się. Starał się to zrobić polubownie, bez awantur i problemów, ale Eiv nie chciała współpracować, szczególnie teraz gdy spotkali się po takim czasie i w takiej sytuacji. — Evelyn Henley. Teraz oddasz mi grzecznie swoją kopertę, bo bardzo nie chcesz żebyśmy się kłócili, a dobrze wiesz, że dostanę ją tak czy siak. Nie zmuszaj mnie do zrobienia czegoś co pogorszy nasze relacje, mała. Nie chciał jej zahipnotyzować z jakiegoś dziwnego powodu. I opierał się bezwzględnej chęci dostania tego czego chciał od razu, bez zbędnego wysiłku. Nie była zwykłą głupią gąską, a matką jego dziecka, jakiekolwiek mieli ze sobą relacje. Klękajcie więc narody, ale Payne walczył ze swoimi instynktami. — Potrzebuję tej koperty. Grzecznie chcę — powiedział, siląc się aby nie cedzić przez zęby. Uniósł dłoń, by delikatnie dotknąć jej policzka, ale tylko przelotnie, po szybko ją puścił i odsunął się na względną odległość. Ona nie wiedziała, że jest jej nauczycielem, ale grono pedagogiczne już owszem.
Howard patrzy i posyła Noelowi pochmurne spojrzenie. A koperty jak nie było w rękach Payne'a tak nie ma dalej. Może zamiast kursu nauczycielskiego powinien przechodzić negocjatorski? Siłe argumentu miał słabsza niż siłę ramion i nieprzyzwoitego usposobienia, którego nie mógł w tym miejscu publicznym wykorzystywać jako swój atut. Bycie nauczycielem to jednak bardzo podła, niewdzięczna praca. Utrudnia wiele rzeczy. Dobrze mówię, Noel?
Patrzyła na niego nieprzerwanie, jakby rzucając mu pewnego rodzaju wyzwanie. Chciała prawdy, więc prędzej czy później ją dostanie. To tego oczekiwała od Noela i mogła iść na ugodę, by grać w jego grę, choć przecież potrafiła nawet wtedy rozkładać karty zgodnie z własną intuicją. Nie była przegraną, a poker był ulubioną rozrywką Eiv. Spojrzała na mężczyznę w totalnym niezrozumieniu, gdy oberwał od koperty i z trudem powstrzymała oczywistą(!) reakcję. Zwęziła usta w cienką linię i parsknęła śmiechem. To głupie, by nie umiał dogadać się ze świstkiem papieru, czyż nie? Pokręciła z dezaprobatą głową, a następnie głęboko wierzyła, że uda jej się odejść. Musiała znaleźć swojego towarzysza, a przecież była już z jednym i wystarczyło odszukać trzecią osobę, by stworzyć trio niczym z piekła rodem. -#Wow. - Mruknęła pod nosem, gdy ją zatrzymał, a bliskość stała się cholernie nieznośna. Sądziła, że umie walczyć z czymś takim, ale przy Noelu traciła pewne postanowienia. Idiotka. -Nie, Payne. - Powiedziała stanowczo i nie spuszczała z niego wzroku. Musiał zrozumieć, że nie jest tak uległa, jak kilka lat temu. -Nie mam jej. - Dodała już nieco ciszej, bo teoretycznie nie kłamała. Nie kryła też zaskoczenia, gdy dotknął policzka, który był rozpalony, w ten subtelny i czuły sposób. Trwało to jednak zbyt krótko, a ona miała wrażenie, jakby wstydził się tego, że cokolwiek ich łączyło. Ubodło ją to i dzięki temu, cofnęła się w tył. Nie wiedziała z czego wynika takie zachowanie, ale nie pytała już o nic. -A ja potrzebowałam ciebie. - Dodała ponuro i odwróciła się na pięcie, by w końcu odejść. Jeszcze trochę, a Noel zapamięta ten dzień na długo.
Felix nie czuł, jakoby te wakacje przyniosły mu cokolwiek sensownego. Żeby cokolwiek zmieniły. Żeby pomogły poradzić sobie z bólem albo utrudniły dalsze kroki w rzeczywistość. Tak jakby mijające tygodnie i miesiące nie miały żadnego znaczenia, jakby nie zmieniały nic. Na ucztę powitalną generalnie też nie miał ochoty przychodzić. Po co? Jeśli jego działania nie mają wpływu na nic, to po co się starać? Ale wiedział, że musi. To było w ramach jego obowiązków jako prefekta, prawda? Musiał stanąć na wysokości zadania, pojawić się w Wielkiej Sali, powitać gości z Salem tak, jak na to zasługują... Przecież jego osobisty ból nie może sprawiać, że poczują się zaniedbani. Tym bardziej, że oni też stracili coś ważnego. Niektórzy tylko szkołę, ale część bliskich. Czuli ból taki sam, jak on. I chociaż on sam sobie nie poradził, czuł, że mimo tego może być w stanie jakoś im pomóc. Jakoś przejąć ich ból czy... Czy cokolwiek. Kiedy dotarł na ucztę (w ostatniej chwili przypominając sobie, że nie może iść w samym garniturze, a wypadałoby narzucić na siebie szatę), zajął miejsce, a przed nim pojawiła się koperta. Zajrzał do środka, przeczytał treść listu i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, wypatrując osób, które miał odnaleźć. Niestety, najwyraźniej nikogo z nich jeszcze nie było.
Tylko się uśmiechnął, usłyszawszy jej kpiącą odpowiedz i westchnął cicho, spodziewając się takiego zachowania. To w końcu była Henley i to ta, za którą tak cholernie tęsknił. Wredna, złośliwa, charakterna. I miał do tego słabość, co okazał chwilę wcześniej i co go zgubiło, bo po raz kolejny udowodnił sobie, że to nie jest tego warte. Bycie miłym nie jest. Nie mógł dać jej odejść, ale usłyszawszy „nie” poczuł jak złość rozsierdza go od środka. Starał się, naprawdę ze sobą walczył, ale odmowa była dla niego mentalnym policzkiem, szczególnie w jej przypadku. Spojrzał tylko na dyrektora, który posłal mu przeciągłe, ostrzegawcze spojrzenie, bo tak – był nauczycielem teraz i nie na wszystko mógł sobie pozwolić. Ale mógł sobie to odbić w inny sposób, prawda? — Skoro nie dało się po dobroci… zrobimy to po mojemu — szepnął do siebie i zacisnął szczękę nerwowo, po czm cofnął się w tył kilka kroków, by znów zagrodzić jej drogę. Nie miał zamiaru się z nią cackać, nie miał zamiaru dłużej się… niemalże prosić! o to, czego chciał. Zagrodził jej drogę z miną kompletnie odmienną od tej, którą ją „pożegnał” nim odeszła dobrowolnie. Był chłodny, zdystansowany i zdeterminowany. I w ten sposób spojrzał jej też w oczy, głęboko, intensywnie i nie mrugnął ani przez chwilę, wyłapując tę cienką nić wspólnego kontaktu, a hipnotyzer, któremu udało się je złapać… już nie puszczał. —Oddasz mi kopertę, którą otrzymałaś, Henley. Cokolwiek tam było napiane… doskonale wiesz, że mnie przyda się bardziej, dlatego wyciągniesz ją stamtąd, gdzie ją schowałaś i podasz mi. Teraz. — Jego głos się również zmienił. Stał się płynny, melodyjny, przyjemny dla ucha i cholernie odurzający. Bo hipnoza taka była i nie mogła się temu oprzeć. Nie mogła się dłużej przeciwstawiać, jakkolwiek silną wolę posiadała. I nie chodziło o to, że była słabsza, a o to, że nie miała w takim starciu żadnych szans. Payne nie zamierzał dawać jej już żadnych szans.
Voice radośnie klęła na swoją głupotę, gdy nie wpuszczono jej do Wielkiej Sali, pod pretekstem powitania Salemczyków. Po jaką cholerę się do tego zgłaszała? Przecież wszyscy ci Amerykanie przyprawiali ją o skręt żołądka. Rościli sobie prawa do wszystkiego, wielkie panie Jestem-Zdolna i panowie Jestem-Bogaty. A Cheney, jak to Cheney, zastanawiała się sekundę za krótko i ostatecznie wylądowała gdzieś w środku zamieszania, ściskając w rękach różową kopertę. Odsunęła się nieco na bok i dyskretnie przeczytała zadanie wypisane na świstku papieru. A więc pozostało jej, jak w pierwszej klasie, szukać sobie kogoś do pary, w dodatku nie byle kogo. Szczęściarza, który będzie miał wątpliwą przyjemność współpracowania z blondwłosym, ślizgońskim aniołkiem. Okazało się, że poszukiwania wcale nie będą takie trudne, bo ponad głowy tłumu przebiła się identyczna, różowa koperta, w której stronę Voice ruszyła, spokojnie, bez pośpiechu, po drodze dobywając różdżki, korzystając z zamieszania, by złożyć kartkę i wsunąć ją pod materiał stanika i bez nerwów upewnić się, czy na pewno tego durnego świstka nie zgubi. W końcu jednak oczojebny kolor zniknął z horyzontu... W życiu nie ma lekko, moi drodzy. Mijając kolejne osoby Cheney zbliżyła się do @Zoell E. Wells i @Shenae D'Angelo, stając kilkadziesiąt centymetrów za Krukonką, ściskającą w dłoni dwie różdżki. Amerykanin natomiast trzymał różową kopertę właśnie, więc co Voice pozostało? Skierowała swój magiczny patyczek w stronę Pani Kapitan Ravenclawu i szepnęła Expelliarmus, by radośnie złapać obie różdżki i w mgnieniu oka minąć D'Angelo, złapać Zoella za nadgarstek i biegiem odciągnąć go jak najdalej od Shenae, niemalże gołej i wesołej, bo w końcu czarować nie mogła. - Jak się masz, panie różowa koperta? Los znowu skazał mnie na twoją obecność - uśmiechnęła się do niego szczerze, promiennie, pociągając za sobą mocniej.