Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Avalon, mimo że przeszłość miała pod względem obecności w szkole dosyć różnoraką, akurat tego dnia nie mogła sobie pozwolić na zniknięcie gdzieś w Londynie, nawet gdyby miała brać nadgodziny w pracy. Właśnie skończyła najbardziej ostatni rok nauki, jaki kiedykolwiek przyjdzie jej doświadczyć, dlatego też uznała, że równie dobrze może to uczcić. W Hogsmeade aportowała się odziana w pełny rynsztunek nakazywany przez Hogwart, różdżkę mając cały czas na podorędziu, w razie gdyby upał zaczął zbyt mocno uderzać do głowy. Do zamku szła z delikatnym uśmiechem na ustach, bo nawet zważywszy na to, że tak na dobrą sprawę praktycznie nic nie wyniosła z tych dziesięciu lat nauki - choć to oczywiście przesada, czegoś nowego się nauczyła, ale nie chciało jej się do tego przyznawać - to i tak optymistycznie patrzyła w przyszłość. Wprawdzie nie miała zielonego pojęcia, co zamierza ze sobą dalej zrobić, ale mając na chwilę obecną stały przychód w postaci kelnerzenia w jednym z najlepszych pod względem klimatu lokali w Londynie, mogła bez problemu planować wszystko w swoim własnym tempie. Po drodze do Wielkiej Sali spotykała się z niejednym żartobliwym okrzykiem zdziwienia, wydawanym przez przyzwyczajonych do jej nieobecności znajomych. Zwykle tylko śmiała się, podchodząc do pojedynczych gromadek i wymieniając z nimi radosne powitania, zaznaczając też że ostatnimi czasy jednak dosyć często pojawiała się na zajęciach, przez co to ich wina, że jej nie zauważali. Ostatecznie kończyło się na powszechnym, udawanym oburzeniu i rozejściu się w swoje strony, zaś po kilku takich spotkaniach Cufferborough wreszcie miała okazję przejść do długiego, gryfońskiego stołu, gdzie zajęła miejsce wśród przyjaciół ze swojego rocznika. Odetchnęła z głęboką ulgą, kiedy okazało się że specjalne zaklęcia pilnują tutejszej temperatury, bowiem już szykowała się do wyjęcia własnej różdżki i dopilnowania, że nawet kropla potu nie wydostanie się spod jej skóry. Dzięki temu miała cierpliwość do wysłuchania całego przemówienia Hampsona, zaklaskania od niechcenia dla zwycięskich Krukonów, uważnego wyłapania terminu wakacyjnego wyjazdu, aż wreszcie kompletnego zignorowania dosyć mocnej sugestii względem zachowania w stosunku do przyjezdnych. Jako że przed nią otwierały się wrota do prawdziwie dorosłego życia, obecność uczniów Salem w Hogwarcie była jej naprawdę, ale to naprawdę obojętna. Popijając spokojnie sok dyniowy, w oczekiwaniu na aprobatę brzucha w sprawie zjedzenia czegokolwiek konkretnego, Pszczoła postanowiła poszukać wśród młodszych Gryfonów jednej, konkretnej osoby, która tak istotnie namieszała w jej życiu. Najpierw zauważyła wojowniczego Aidena, mocno zapamiętanego przez perypetie z Eugeniusem i Sheilą, ale znanego już od dłuższego czasu. Potem Ethnę, odwracającą momentalnie wzrok przy każdym zetknięciu się jej oczu z oczyma półwili. Następnie, zauważywszy Echo, pomachała jej z delikatnym uśmiechem i wymieniła z nią kilka śmiesznych min, komentujących wystąpienie dyrektora. Utopii jednak nie mogła nigdzie dostrzec. Westchnęła ciężko, wracając do swojego napoju, zastanawiając się przy tym, czy Blythe'ówna rzeczywiście nie pojawiła się na zakończeniu, czy po prostu tak dobrze się przed nią ukryła. Spojrzała w stronę stołu nauczycielskiego, położywszy wzrok błękitnych tęczówek na Archibaldzie. Może będzie musiała z nim o tym wszystkim porozmawiać prędzej, niż się spodziewała?
Willow wbiegła do Wielkiej Sali, na szczęście nikt nie zauważył jej spóźnienia. Podeszła do stołu Gryffindoru. Nigdzie nie zauważyła wolnego miejsca. Nie, jest jedno miejsce, dziewczyna jednak żałowała, że mieściło się tuż obok stołu nauczycielskiego i jakichś starszych chłopków- chyba studentów. Will przechodząc pomachała znajomym, konsekwentnie unikając patrzenia na nauczycieli i dyrektora, którzy nie byli zadowoleni z jej spóźnienia. Oklapła na swoje miejsce, nabierając sobie jedzenia na talerz. Miała dość całego roku szkolnego więc cieszyła się na nadchodzące wakacje, lecz ojciec nie wiadomo po co zapisał ją na kolonie, z uczniami i nauczycielami Hogwartu, zastanawiała się również, czemu nikt się do niej nie odzywa. Zawsze była duszą towarzystwa, więc teraz przeżywała katusze samotniczki, do której nikt nie chce zagadać.
Bell było smutno. No bo powiedzcie, komu by nie było, jeśli miał opuścić cudowną w szkole, w której spędziło się aż dziesięć lat? Zebrało jej się na wspominanie i jak pakowała wczoraj wieczorem kufer (po raz ostatni!), to znalazła kopertę ze zdjęciami i wszystkie sobie powolutku przeglądała. Dzisiaj ubrała się (też ostatni raz!) w swój odświętny, krukoński strój, przypięła błyszczącą oznakę prefekta naczelnego i poszła na ucztę. Bardzo miło było jej wchodzić do Wielkiej Sali po raz ostatni, kiedy była udekorowana w barwy jej domu. Ostatnio Ravenclaw wygrał trzy lata temu, a potem przez dwa Slytherin nie pozwalał im zdobyć pucharu. Aleks byłby dumny, widząc go znowu w swoim gabinecie, tylko szkoda, że ostatnio gdzieś zniknął. Wiedziała, że puchar quidditcha zapewne również był ich. Co prawda ostatni mecz jeszcze się nie odbył, ale tak naprawdę miał on zadecydować o trzecim miejscu, bo były naprawdę nikłe szanse, że przegonią krukonów w punktacji. Miło tak zakończyć szkołę. Było jej więcej trochę smutno, trochę radośnie. Taki to wesoły smutek. Usiadła przy stole, wśród znajomych i po raz ostatni wysłuchała przemówienia Hampsona. A potem było jedzenie. Rety, skrzaty były niesamowite! Pomyśleć, że nie będzie mogła już zachodzić do kuchni o każdej porze dnia i nocy, żeby poprosić o kakao.
Benj na zakończenie roku nie czekał z utęsknieniem tak jak większość uczniów. Hogwart był jego domem. Nie dlatego, że nie miał gdzie wracać. Po prostu tylko tutaj czuł się sobą. Czuł się jak znicz na boisku do Quidditcha. Oczywiście przed tym jak się ją złapie. Jego boiskiem do Quidditcha byli ludzie. Tym boiskiem było głównie to co mówili. A konkretniej on sam. Uwielbiał być na językach. Nieważne co mówią, ważne że w ogóle o nim rozmawiają. Dlatego zakończenie roku było dla niego wielkim wydarzeniem. Pozytywnym dlatego, że mógł zabłysnąć. Ale zwiastowało to też wakacje podczas których gasł tak szybko jak kończył się wieczór. Wielka Sala jak zwykle była imponująca. Każdego dnia odkrywał w niej coś nowego. Wiedział, że nigdzie na świecie nie ma drugiego tak fenomenalnego miejsca jak ta sala. Czuł jeszcze większą dumę widząc, że to miejsce jest przystrojone w barwy jego domu. Oznaczało to, że on też przyczynił się do wygranej Ravenclawu w Pucharze Domów. Wśród uczniów zgromadzonych w Wielkiej Sali nie dostrzegł zbyt dużo znajomych osób. Jedyną znajomą sylwetką była ruda czupryna. Czyli genialna Bell musi się nachełpić naszą wygraną. Pff. - pomyślał i zaczął jakiegoś wolnego miejsca dla siebie
Willow zwróciła jego uwagę nie tylko dlatego, że przyszła na uroczystość zakończenia szkoły spóźniona. W gruncie rzeczy, nic szczególnego. Szedł za nią. W przeciwieństwie do niej nie był tym faktem absolutnie w żadnym stopniu przejęty. Zerknął w kierunku kadry nauczycielskiej i uśmiechnął się do nich szeroko. Tak to już było, że im starszym rocznikiem się było, coraz mniej przejmowało się zasadami panującymi w szkole. Zeke, kiedyś na swoje lekceważenie nie miał wymówki, dziś ją sobie właśnie znalazł. Za rok będzie już na trzecim roku, a potem już niewielka droga do opuszczenia szkoły. Przeszedł obok swoich kolegów z dormitorium, kiwając im głową, ku ich zdziwieniu idąc dalej, w kierunku części stołu, przy której siedzieli piątoklasiści. Dawno już nie spotkał tak atrakcyjnej buźki wśród nich, jaką cieszyła się Willow. Może jeszcze odrobinkę brakowało jej do ostatniego obiektu zainteresowania Hawkeye, ale w porównaniu do niego, był niemalże pewien, że dziewczyna nie będzie mu sprawiać takiego problemu jak pewna bardzo zadziorna blondynka, na którą, wbrew jej odpychającej skorupie, i tak nie potrafił się złościć. — Hej, Willow, prawda? — przysiadł się obok niej, nalewając sobie i jej dyniowego soku, zanim oparł się jednym ramieniem o stół, wpatrując się w jej niebieskie tęczówki oczu. — Wyglądasz na czymś zafrapowaną. Jestem pewien, że z promiennym uśmiechem byłoby Ci bardziej do twarzy.
Chłopak zaczął ją irytować, no bo co ma znaczyć takie wpatrywanie się w nią, dokładniej w jej oczy. Uspokój się, ładnie się uśmiechnij i grzecznie odpowiedz - powtarzała sobie w myślach. -Tak Willow, jednak znajomi mówią mi po prostu Will. Dzięki za sok. -uśmiechnęła się do niego, szczerze. -Jedziesz na te wakacje? -Tak, jasne. Tata bez mojej zgody i wiedzy mnie zapisał... a ty jedziesz?
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Wreszcie. Niestety. Zakończenie roku. Wydarzenie, na które Nadishowi czekał tyle czasu, a gdy w końcu się dzieje, to jakoś mu się nie chce w nim brać udziału. Całe te tłumy, ściągające do Wielkiej Sali. Wszystkie duchy zamku, wiedzione czymś, czego nie mógł zrozumieć. I po co cały ten cyrk? Bla bla, nauczyciele powiedzą swoje, małe dzieciaczki może ich posłuchają, reszta pewnie nawet nie zwróci uwagi. Tłumy, na korytarzu, dworze, wszędzie do diabła. Ten kto to wymyślił, powinien zostać wymazany z historii. Jak na złość, korytarz który przemierzał teraz Puchon był kompletnie zablokowany przez jakieś nierozgarnięte dzieciaki. Miał ochotę któreś skarcić,ale to zwróciło by zbytnio uwagę na niego, więc korzystając ze swojego wzrostu zaczął się przeciskać do przodu, szybko osiągając bezpieczny pułap drzwi wejściowych do Wielkiej Sali. Powiedziałem bezpieczny? To co działo się w środku, ta hegemonia, ten bajzel i burdel, wszystko na raz, nie było ani trochę przyjemne. Irytek szalał, duchy przekrzykiwały się wzajemnie, podobnie jak uczniowie. I nauczyciele, i każdy naiwny, który myślał że coś tu usłyszy. Momentalnie dostał bólu głowy. Nie, nie i nie. Jak on nie znosił takich "przygód". Przyspieszył kroku, żeby zająć w miarę korzystne miejsce. Nie zwracał uwagi na nic i nikogo. Ktoś zaczął wygrażać mu po tym jak go popchnął. W końcu usiadła kolo jakiejs dziewczy, której i tak w życiu nie widział (na pewno? pewnie widział, ale i tak tego nie pamiętał). Rozejrzał się, ale w około nie zarejestrował nikogo godnego uwagi. Jego strój był, a jakżeby inaczej, czarny. Ot taka odmiana. W poniedziałek czarny z czarnym, we wtorek czarny, w środę czarny na przemian z czarnym. Dziś akurat wypadło na czarny. Pewnie przypadek. Jeszcze parę godzin, i będzie w drodze do Indii. Wreszcie będzie mógł podreperować trochę ten stary samochow. I co najważniejsze, nikt nie będzie wchodził mu tam w drogę.
Nie zauważył, że dziewczyna czuje się niekomfortowo pod naporem jego spojrzenia. Miał już taki nawyk, że lubił okazywać rozmówcy zainteresowanie, poświęcając mu 100% swojej uwagi. Zabijcie go za to, ale wydawało mu się to lepsze niż lekceważenie czyjejś obecności. Szczególnie jeśli to on sam zagadał do dziewczyny. Wyprostował się ściągając łopatki i tylko na moment spuścił z niej spojrzenie, popijając kila łyków ze swojej szklanki. — Zeke — przedstawił się nie chcąc pozostawać anonimowym skoro już dopełniali wszystkich formalności i zaśmiał się, słysząc jej pełną goryczy wypowiedź, dotyczącą wakacji. — Jadę. Jestem ciekaw co dyrekcja wymyśli w tym roku. Nie ma lepszego sposobu na zapoznawanie się z innymi kulturami i ludźmi, jak wyjazdy organizowane przez Hogwart. Nie brzmisz na przekonaną. Wiesz… może tegoroczne wakacje Cię jeszcze zaskoczą. Albo ludzie — dodał uśmiechając się kącikowo i zerknął w kierunku stołu nauczycielskiego, czekając na przemówienie dyrektora. Ludzie w dalszym ciągu jeszcze dopiero się gromadzili w Wielkiej Sali.
Spojrzała na niego, kiedy on odwrócił wzrok. Z takim wyglądem, to on ma utorowaną drogę do serca każdej dziewczyny. No prawie. - dopowiedziała w myślach. - Dla mnie jest on tylko znajomym. Nie jestem tą z tych łatwych panienek, które zakochują się w pierwszym lepszym chłopaku. Aby mnie zdobyć potrzeba czegoś więcej... -Tak mało o sobie wiemy. Skąd jesteś? Masz jakieś rodzeństwo? - znowu na nią spojrzał. -Jestem z Yorkshire. Tak mam starszego brata i młodszą siostrę, jednak często mam wrażenie, że nikogo nie mam, że nikt mnie nie rozumie... często przelewam to na papier. Chcesz kiedyś obejrzeć moje szkice? - spojrzała na zegarek - przepraszam, ale muszę iść. Niedługo wracam.
. zt
Ostatnio zmieniony przez Willow Anabeth Smith dnia Sro Lip 15 2015, 17:35, w całości zmieniany 1 raz
Ostatni rok Julka zleciał dość szybko, znaczy nie ostatni, ale niby ostatnio. Ponieważ Thronblade wybierał się na studia! Nieźle nie? Jednak było to już postanowione, a Puchon strasznie się tym ekscytował. Kufer miał już spakowany od dawna, chcoć nie chciał opuszczać szkoły na całe dwa miesiące. Być może jego nastawienie wiązało się z powrotem do normalnego życia, które pod żadnym względem nie miało nic wspólnego z magią. Tak czy siak, pogodził się z tym i obeszło się bez jakiegoś buntu, że Julien zostaje w Hogu na wakacje. Właściwie od wykazdu dzieliły ich minuty, jeszcze kolacja i można uciekać. Juluś wparadował do Wielkiej Sali i wydawało mu się, że nieco aię spóźnił, bo większość osób już siedziała przy stołach. Autoamtycznie chciał udać się w stronę stołu żółtych, jednak jego uwagę przyciągnęła pewn Krukonka, która kończyła Hogwart! Dlatego poleciał w jej stronę i uwiesił się jej na szyi. -Bellcia kto mi teraz będzie farbował włosy, przecież ja nie znajdę takiej drugiej Ciebie. Jest mi twraz smutno, weź zostań jeszcze rok- kiedy już zlazł jej z szyi, usiadł zaraz obok niej robiąc smutną minę, w końcu była jego przyjaciółką i zawsze go rozumiała. Właśnie oni zawsze robili razem głupie rzeczy, a teraz ona kończyła Hogwart. Po kilku minutach potoczył się do żółtych, w końcu jego szaty nie pasowały, żeby siedział przy stole razem z Bell. Oparł łokieć o blat i lekko przybity wpartrywał się w innych.
Siedziała sobie i nakładała pysznego jedzonka (grillowany kurczak i pieczone ziemniaczki), jednym uchem słuchając rozmów znajomych, a drugim uchem... no, właściwie nic nie robiąc. Dostrzegła kątem oka, jej ani trochę nie ulubionego krukona, ale nie zdążyła mu nic niemiłego powiedzieć, bo oto na jej szyi uwiesił się Julek. - Julek! Nie mam pojęcia co zrobisz, ja też nie wiem co ja zrobię. Ale to chyba byłoby głupio zostawać kolejny rok. Zresztą, musiałabym nie zdać, jestem na to za mądra! - Uśmiechnęła się do niego szeroko, przytulając go mocno. Nie omieszkała również poczochrać go po czuprynie. - Wymyślimy jakiś plan, mamy jeszcze całe wakacje... - powiedziała mu na odchodne. Nadziała ziemniaka na widelec i zjadając go, rozglądała się po pobliskich twarzach. Znowu rzuciła jej się w oczy wredne oblicze Benjego. - Co się tak krzywisz? I dlaczego cały czas się na mnie gapisz? - zawołała do niego, bo w końcu siedział całkiem niedaleko, po przeciwnej stronie stołu.
Chcąc, nie chcąc Benj bardzo lubił być uszczypliwy. Zwłaszcza jeżeli ktoś ewidentnie zaczynał go prowokować do tego, by mu się odgryźć. Darował sobie obrażanie kogoś. Wychodził z założenia, że to poniżej wszelkiej krytyki, a sposobów na ośmieszenie drugiej osoby było znacznie węcej. Można przecież było dotknąć czyjejś ambicji. Można również było uszczypliwie skomentować zachowanie. Ale najbardziej ulubioną formą żartu w przypadku Benja była ironia i sarkazm. Ironia i sarkazm były jak Czarna Różdżka, której praktycznie nie sposób było zatrzymać. Oczywiście analogii do tej mitycznej bronii było więcej. Tak naprawdę nie każdy mógł zrozumieć jej fenomen. Tym samym, słysząc wypowiadanie do niego słowa przez prefektkę naczelną, uśmiechnął się w myślach. Zawsze wiedział co odpowiedzieć na tego typu pytania. Co się patrzysz, i co się gapisz? A bo mi się tak podoba. - Próbuję sobie zapamiętać jak pięknie wyglądają Twoje rude włosy. Przecież to ostatni raz kiedy tu razem siedzimy. Chciałbym ten moment pamiętać do końsa życia. - powiedział Benj i sięgnął ku najbliższemu napojowi, by kulturalnie zwilżyć usta.
Shenae też się krzywila. Siedziała na przeciwko Bell, przypatrując się jej krótko zanim pochyliła siwe bez słowa nad swoim talerzem. Dlubala bez celu widelcem w kolacji, słuchając rozmów jakie rozgrywały się obok niej. Powinna mieć dobry nastrój. Ravenclaw wygrał Puchar Domów i Puchar Quidditcha co niwie zdarzało się oba na raz jeszcze od kilku lat. Mimo wszystko wydawała siwe jakąś wycofana. Uniosła spojrzenie pełne chłodu na Merlinowi winnego Juliena, zmrazajac go tym wzrokiem gdyby chłopak przypadkiem chciał spojrzeć w jej kierunku, ale był zbyt zaabsorbowany Bell. Właśnie, Bell. W całym tym przedegzaminowym amoku zapomniała, że dziewczyna opuszcza szkołę - Rodwick - wymowila jej imię bardzo rzeczowo, mniej oficjalnie rzucając ją pestka dynii. - Drużyna bez Ciebie to już nie będzie to samo. Kto przypilnuje te wszystkie szalone żeńskie istotki i niewyzytych samców? - patrzyła na dziewczynę w skupieniu i zaczesala włosy do tylu spoglądając z frustracją jednak za ramię koleżanki - Jean, Ty. Drużyna sie nam wykrusza. Z doświadczonego składu został nam tylko Piątek, zakładając, że sobie o tym przypomni. Slyszalas, że Yishai wraca? Kontuzja słabnie. Potrzebuje jeszcze tylko kilku treningów i będzie jak nowy. Przegapisz najlepsze come backi. Wpadnij czasem na jakiś mecz, co? Poglądamy razem. She i sentymentalnosc. Niemożliwe. Pewnie potrzebowała kogoś drugiego do wylapywania błędów przeciwnika. Asystenta od obliczeń czy coś...
To całe szczęście, że Bell nie była kimś, kto by jakoś źle reagował na sarkazm. Miała tendencję do obracania w żart wszystkiego, co zechciała, a że chciała większość rzeczy... Wlepiła więc swoje zielone oczka w Benjego, prawie, że miło się do niego uśmiechając. - Och, to bardzo miło, nie miałam o tym pojęcia! - powiedziała, niby to podekscytowana. (W końcu nie na co dzień słyszała, że komuś się podobała co tam, że powiedział tylko o włosach!). - Zawsze wydawało mi się, że przepadasz za blondynkami. Mogłeś wyznać mi to wcześniej, może jeszcze byśmy się umówili na randkę czy coś. Ale wiesz, zawsze te wakacje... tyle czasu do wykorzystania. Posłała mu jeszcze jeden uśmiech. Całe szczęście, że Shenae też tu była, bo chyba by zwariowała! - Och, no nie wiem, na pewno poradzisz sobie jakoś beze mnie, tak jak radziliśmy sobie bez reszty. I to całkiem nieźle, prawda? - Do niej, w przeciwieństwie do Bena, uśmiechnęła się naprawdę ciepło. Gdyby tylko pani kapitan nie siedziała po drugiej stronie stołu, to pewnie już by ją Bell wyściskała tak samo jak Julka. Smutno jej będzie bez ciągłego smęcenia Shenae i tych jej treningów. Otworzyła usta ze zdumienia. Kto to ten Yashai? - To... to świetnie - powiedziała, nie przyznając się, że nie wie. Ach, tak skleroza. Na pewno jakiś krukon, który przez chwilę był w drużynie. Kto wie, może akurat wtedy kiedy Bell zrobiła sobie przerwę od Hogwartu i wyjechała do Australii? - Jasne, że wpadnę! Mogę nawet grać, jeśli chcesz. I jeśli mi pozwolą. Ale co tam, wypiję eliksir wielosokowy i będziemy udawać, że jestem kim innym! - powiedziała jej z entuzjazm. - O, Shenae, a znasz Benjamina? - zapytała, wiedząc, że chłopak nie lubi tej swojej formy imienia. Hehe. - Na pewno możesz zwerbować go do drużyny i pokazać mu co to Quidditch. Nie wiedziała skąd jej ten pomysł wpadł do głowy. A co tam. - Benjamin nigdy nie grał, ale jestem pewna, że ma wielki potencjał - dodała jeszcze, spoglądając z uśmieszkiem na chłopaka.
Benj nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ktoś wprawił go w taki ścisk żołądka. Szczerze mówiąc to miał ochotę wyciągnąć różdżkę i spod stołu rzucić na nią jakieś okropne zaklęcie. Może nasłałby na nią ptaki? Albo przykleił nogi do podłogi? Nieważne jak. Ważne, żeby bolało. Jednak póki co musiał robić dobrą minę do złej gry. Dlatego uśmiechnął się tak, jak wszyscy myśleli, że uśmiecha się radośnie. Co z tego, że mało kto tak naprawdę widział jego szczery uśmiech. - Mam genialny pomysł! Może się po prostu zobaczymy w wakacje, żeby nasza znajomość nie zarosła jak zbędne mandragory? - zapytał z uśmiechem na twarzy Benj. - Jędza - pomyślał. Jeszcze gorsze epitety miał w głowie słysząc jak nazywa go Benjaminem. To tak jakby ją nazwał tak jak o niej myśli. Kulminacyjnym punktem było poruszenie tematu Quidditcha. On miałby zagrać w drużynie? Prędzej mugole zaczną czarować. Był jednak plus tej sytuacji. Ta propozycja wcale nie musiała być dla niego tak beznadziejna. - Nie gram za dobrze, ale zawsze pomogę kobiecie w potrzebie - powiedział uśmiechając się do pani kapitan drużyny Krukonów. Wiedział jak się nazywa i kim jest, ale nie miał okazji się jej przedstawić. Może ona powinna to zrobić?
Uczta trwała w najlepsze. Wspaniałe potrawy przygotowane przez skrzaty domowe pieściły podniebienia uczniów, a rozmowy wielu znajomych łączyły się ze sobą tworząc barwny gwar, jakiego nie mogło zabraknąć przy którymkolwiek stole jadalnym w Hogwarcie. Zapowiadało się, że będzie to jedna z tych nudnych i przyjemnych kolacji, o której wszyscy uczniowie zaraz zapomną. Niespodziewanie tę sielankę przerwało wiele dziwacznych skrzeków. Połowa głów odwróciła się nagle w stronę zaczarowanego nieba, z którego spłynęły setki przestraszonych, szaleńczo miotających się w powietrzu sów. Coś definitywnie musiało je wystraszyć, przez co wszystkie pofrunęły panicznie do Wielkiej Sali w poszukiwaniu schronienia. Dyrektor wraz z kadrą nauczycielską niemalże natychmiast podjęli próby opanowania rozhisteryzowanych zwierząt, lecz czy zdążyli zrobić to na czas?
Kostki
Rzuć JEDNĄ KOŚCIĄ, aby zobaczyć jak Twoja postać przetrwała atak sów. 1 i 2 - jeszcze chwilę wcześniej w spokoju rozmawiałeś ze znajomymi i zajadałeś wszystko co było w zasięgu twoich rąk. Nawet przez sekundę nie pomyślałeś, że coś może ci w tym przeszkodzić, dlatego też nie zauważyłeś nalotu sów wystarczająco wcześnie. Zanim zdążyłeś zareagować, jedna z nich była już wystarczająco blisko, aby wpaść prosto na ciebie. Rzuć dodatkowo JEDNĄ KOŚCIĄ, aby sprawdzić co stało się Twojej postaci: Parzysta - nie było to poważne obrażenie, a jedynie nieco mocniejsze pacnięcie w głowę, najpewniej skrzydłem. Szczęście w nieszczęściu, można powiedzieć. Nieparzysta - jesteś tak zdezorientowany, że nawet nie wiesz czym dostałeś, jednak ktoś zwraca ci uwagę, że powinieneś udać się do skrzydła szpitalnego. Z twojej rany wydobywa się krew, gdyż sowa zahaczyła cię pazurami. Chyba rzeczywiście nie obędzie się bez interwencji pielęgniarki.
3 i 4 - Marzyłeś kiedyś o deszczu słodyczy? Niezależnie od odpowiedzi będzie ci dane tego doświadczyć. Pierwsza chmara sów, nie wiedząc czemu, trzymała w pazurach cukierki. Te mniej zgrabne wypuszczały je w różnych miejscach sali. Któryś z nich spadł na stół tuż przed tobą? Czy może dostałeś nim w głowę? Nie było to ważne, bardziej zastanawiałeś się nad tym co się właśnie dzieje. Rzuć dodatkowo JEDNĄ KOŚCIĄ, aby sprawdzić co dostałeś: 1 - Balonówka Drooblego 2 - Czkawkowy cukierek 3 - Rymujący drops 4 - Wymiotki pomarańczowe 5 - Miętowa ropucha 6 - Cytrynowy drops
5 i 6 - Masz dobry słuch, czy może w odpowiednim momencie rozejrzałeś się po sali? Wystarczająco wcześnie domyśliłeś się co się święci i ewakuując się pod stół zaalarmowałeś znajomych. Usłyszeli cię, czy byli zbyt zaaferowani sytuacją? Nie byłeś w stanie tego stwierdzić, ponieważ chwilę później zmasowany atak sów uniemożliwił ci ocenę sytuacji. Tak czy inaczej, tobie się udało.
Spojrzała w górę, kiedy sowy zaczęły nadlatywać, co dziwne niektóre miały słodycze. Przed rudą wylądowała wymiotka pomarańczowa. Dziewczyna schowała ją do kieszeni. Na pewno się przyda pomyślała. Tych sów było jednak coraz więcej, nauczyciele zaczęli wszystkich ewakuować. Will mimo tego, że chciała zostać, poddała się woli nauczycieli i wraz z innymi opuściła Wielką Salę.
Na przyszłość - kostkami rzuca się zawsze w tematach z losowaniami, NIGDZIE INDZIEJ! Przy okazji, regulaminowe 5 linijek też byłoby MILE widziane.
Elena zastanawiała się, czy w ogóle iść na Ucztę Pożegnalną. Szczerze mówiąc to te zakończenia i rozpoczęcia roku w starym stylu nie bardzo jej się podobały. W jej pamięci wciąż żyły bale sprzed kilku lat, na których obowiązywał strój wieczorowy, odbywały się tańce i można było się bawić do rana. A teraz co? Przemowa, wyżerka i spać, bo na drugi dzień wcześnie rano trzeba wstać na pociąg. Po prostu brakowało jej tej odrobiny elegancji w zwykłym szkolnym życiu. No ale cóż, nie ona decyduje o tym, jak mają wyglądać szkolne uroczystości. Może na wakacjach będzie coś ciekawego, bo inaczej zanudzi się na śmierć. Czy tak czy siak Panna Marion jednak pojawiła się w Wielkiej Sali wraz z resztą uczniów. Odziana w tradycyjną szkolną szatę zajęła swoje miejsce przy stole Gryfonów i wysłuchała przemowy dyrektora. Gdy ten zszedł z mównicy na stołach pojawiły się suto zastawione półmiski na które wszyscy niemalże się rzucili. Elena zjadła trochę sałatki ziemniaczanej i żeberek jagnięcych po czym wyszła z sali. Całe zamieszanie z sowami zaczęło się gdy ona była już w połowie drogi do wierzy Gryffindoru, więc nie miała zielonego pojęcia o deszczy słodyczy i całej reszcie. Była po prostu zmęczona i znudzona, w związku z czym zamierzała wziąć długą gorącą kąpiel i po prostu iść spać.
Niby nie działo się nic ciekawego - ludzie rozmawiali ze sobą w najlepsze, zajadali się wszystkim, co tylko zdążyli złapać zanim ktoś inny podebrał im to sprzed nosa i zapijali na śmierć sokiem dyniowym. Avalon niedługo po zostaniu przyłapaną przez Archibalda na pozbawione sprecyzowanego wyrazu wgapianie się w niego czym prędzej uciekła wzrokiem na drugi koniec sali, w wielkiej nadziei na znalezienie czegoś wystarczająco zajmującego, aby nie musieć błądzić oczyma po ślizgońskiej części. Tak to jakoś wyszło, że owe "coś zajmującego" nadleciało z góry, wywołując kompletny chaos w Wielkiej Sali i doprowadzając do szału połowę kadry nauczycielskiej. Cufferborough nie została jednak zbyt mocno dotknięta sowim nalotem, bowiem dostała tylko pacnięcie od własnej pupilki, która niedługo potem dopchnęła się na kolana dziewczyny. Blondynka z wielkim przejęciem głaskała Księżniczkę po łebku przez parę minut, ale niedługo potem wyszła na zewnątrz, aby móc ją lepiej uspokoić - bez chaosu Wielkiej Sali co chwila przyprawiającego zwierzę o miniaturowy zawał.
Westchnęła, spuszczając wzrok do talerza i dłubiąc w nim w dalszym ciągu widelcem, wyburczała ledwie zrozumiałe: „Jasne”. Tak naprawdę kolejno szkolę opuszczały osoby, z którymi D’Angelo miała jakąkolwiek więź. W takim tempie, w szkole zostanie jej już niewielu znajomych, do których mogła otworzyć usta. Uniosła wzrok do Bell, mrucząc: — Ale przynajmniej udało mi się znaleźć kogoś w miejsce starych graczy. Gdzie znajdę lepszego Ścigającego od Ciebie, Rodwick? — znów rzuciła ją w akcie desperacji pestką dyni i już nic nie powiedziała. Rzuciła widelec na talerz, patrząc jak uderza z brzękiem o naczynie. Sama oparła podbródek na ręce, patrząc w znudzeniu na Benjego. Nie znała go. Znaczy… rozjaśnijmy. Nie znała osobiście. Że był to Benjamin i na nazwisko miał śmiesznie – bo Potocky, to wiedziała. Ogarniała wszystkich dwa lata wzwyż czy dwa lata niżej. Tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że trzeba kogoś w drużynie zastąpić. Wtedy taka wiedza okazywała się niezastąpiona. Z racji jednak, że krukon nie budził jej zainteresowania, wpatrywała się w niego znudzona, od tak, zastanawiając się co go wiąże z Bell. Jeśli o niej mowa, zerknęła na nią, unosząc nieznacznie brew. — On? — wróciła wzrokiem do chłopaka, taksując go tym razem krytycznym spojrzeniem. Gdyby to nie była Bell, prawdopodobnie zignorowałaby tą sugestię — Mówisz? — ale jednak, że to była Rodwick, wzięła tą uwagę na poważnie. Wyprostowała się, poświęcając Benjaminowi więcej uwagi i w końcu wstała z miejsca, wystawiając w jego kierunku dłoń. — D’Angelo — przedstawiła się od razu przechodząc do rzeczy — nie grałeś? Jak większość składu na początku roku. Gdybyś widział Rience’a spadającego z miotły, wiedziałbyś o czym mówię. A teraz, nazwij mnie cudotwórcą, ale wygraliśmy tegoroczny Puchar Quidditcha. W drużynie Ravenclawu nie ma czegoś takiego, jak „nie gram za dobrze”. Ze mną możesz grać tylko świetnie. Jeśli przegrywamy to dlatego, ze inni byli lepsi, a nie my byliśmy słabi. Zastanowiła się nad jego osobą, przechylając głowę na bok, próbowała zlustrować go od stóp po głowę, ale przeszkadzał jej stolik. Potrzebowała zanalizować jego sylwetkę, w tych warunkach było to niemożliwe. Zahaczyła spojrzeniem o jego tęczówki, chrząkając wymownie. — A mógłbyś wstać od stołu? W tym samym momencie, kiedy ona badawczo się mu przyglądała, usłyszała głośniejsze skrzeki sów, które wcześniej, skupiona, zdawała się ignorować. Teraz, zanim się obejrzała, jedna z pierzastych pociech Hogwartu wpadła w nią, wplątując się jej we włosy. Zanim D’Angelo zdążyła zareagować, poczuła mocne ukłucie na karku, a potem ciepłą ciecz spływającą jej z szyi najpierw wzdłuż kręgosłupa, a kiedy dziewczyna pochyliła się do przodu, odganiając się od sowy, krew strumyczkiem spłynęła jej do dekoltu. — Merlinie Brodaty! Co tu się dzieje? Przyłożyła dłoń do karku, tłumiąc syknięcie, bo rana była chyba głębsza i bardziej poszarpana niż się spodziewała. Po odciągnięciu palców od jej skóry, krwawa breja ozdobiła jej całą dłoń. — Ma ktoś chusteczki? — spytała posępnie, próbując ignorować fakt, że kapało z niej jak z dziurawej beczki. Odrobinę dalej, a sowa przecięłaby jej tętnicę. Zarąbiste bezpieczeństwo Hogwartu. Uniosła spojrzenie, szukając swojej sowy w tym całym rozgardiaszu. Długi czas wpatrywała się w szalejące sowy, stwierdzając, że choć raz romans Phobosa z pierzakiem Enzo okazał się mieć jakiś pozytywny aspekt. Zajęte sobą sówki nie brały chyba udziału w całej tej sowiej imprezie.
Benjowi dalej nie przeszła złość na Bell Rodwick. Tą sławną, znaną i genialną Bell Rodwick, która niestety kończyła właśnie swój udany epizod z Hogwartem. Miał nadzieję, że nie powróci tutaj przez najbliższy okres. Chociażby jako aplikantka. Ukrywał to dosyć dobrze, ale w głębi duszy miał jej okropnie dosyć. Ale była przez wszystkich lubiana, więc musiał być dla niej miły. Jednak dotychczasowy kontakt jaki z nią miał to tylko krótkie spojrzenia na korytarzu. Wcześniejsze rozmowy kończyły się na wymianie dwóch zdań. Zazwyczaj wrzeszczała na niego za jakieś jego ekscesy. Zaskoczyło go jednak zachowanie pani kapitan Shenae D'Angelo. Czyżby ta dziewczyna własnie mu się przedstawiła i brała pod uwagę jego osobę jako potencjalnego gracza drużyny Quidditcha? - Potocky. - powiedział słysząc jak dziewczyna mu się przedstawia. O aniele, przecież znam Twoje imię i nazwisko. - pomyślał. - Ale mów mi Benj. - dodał po chwili kładąc nacisk na formę jego imienia. Oczywiście z ust nie schodził mu promienny uśmiech. Powiększył się słysząc jak dziewczyna poprosiła go o to, żeby wstał od stołu. Może jednak w końcu nauczy się grać w najpopularniejszą grę czarodziejów? Nie zdążył jednak nawet wydusić słowa gdy w Wielkiej Sali zaroiło się od sów. Nie wiedząc co to za dziwne wydarzenie zaczął się rozglądać dookoła siebie zwracając uwagę na stół nauczycieli. Mogła to być przecież umówiona inscenizacja. Jednak wszyscy byli tak samo zaskoczeni jak on. Los jednak nie chciał, żeby się zastanawiał nad powodem ataku sów, gdyż po chwili dostał czymś twardym w głowę. Zgiął się w pół i zauważył, że na ziemi leży cukierek. - Cholerne słodycze. - pomyślał. Schował go do kieszeni mając nadzieję, że w skrzydle szpitalnym będą mogli zobaczyć, czy nie naraziło go to na jakąś chorobę. Ależ on dziwny. Dostał cukierkiem w głowę, a boi się zarazić czegoś od papierka. - Nic Wam nie jest? - zapytał patrząc na dziewczyny, które chyba były w podobnym szoku co on.
- Nie znajdziesz - skwitowała Bell jakże skromnie, a potem wzięła pestkę, która upadła na blat stołu i zjadła ją razem z ziemniakami. Ta Shenae to miała głowię. Bell nigdy nie umiała spamiętać tych wszystkich imion, kto jest kim, chociaż niby była prefektam i powinna pamiętać chociaż trochę. Ale ona była tak nierozgarnięta, że przecież nigdy nie robiła tego, co powinna. - No, mówię ci! Tylko ostro go wytrenujesz i w najbliższym meczu będzie mógł mnie zastąpić. Czy kogoś tam innego. Wiadomo, nigdy nie będzie tak dobry jak ja... ale jakaś tam namiastka? Może... - mówiła, jakby Benj wcale nie siedział obok. Tak jej nie lubi, a Bell nieświadomie spełniała jego marzenia! Patrzcie, jaka dobra. Patrzyła jak Shenae zapaliła się do tego pomysłu i jak Benjamin wcale nie wydawał się jakoś z tego powodu niezadowolony i w sumie... wcale jej to nie martwiło. Może i z początku mówiła to złośliwie, ale ostatecznie to chyba dobrze. Ravenclaw zyska nowego gracza, nawet jeśli wrednego manipulatora. Wiedziała, że pani kapitanowa nie da się mu tak łatwo omamić. I może sam Benj znajdzie trochę radości. Ach, jaka ta Bell była dobra! - Przecież właśnie o tym mówię, Benjamin. - Uśmiechnęła się do niego i uparcie powtórzyła jego pełne imię. - Jedziesz na wakacje? Kto wie, może nas przydzielą do jednego pokoju? Nie pamiętam kiedy, ale na którymś wyjeździe pary w pokojach dobierała niby swatka. Ciekawe jak będzie tym razem - zastanawiała się na głos, myśląc sobie też gdzie tym razem dyrektor ich wyśle. No i właśnie wtedy wleciały sowy. Ktoś tam coś wrzeszczał, ktoś się chował, na innych spadały cukierki. Istne szaleństwo! Bell osłoniła głowę rękami i całe szczęście to wystarczyło, bo sowy tylko połopotały ją skrzydłami. Kiedy wydawało się, że wszystko w miarę już przeszło, rozejrzała się i usłyszała też głos Bena. Spojrzała na Shenae z której całkiem mocno leciała krew. - Jeszcze się pytasz, ona tu nam zaraz wycieknie!! - krzyknęła z trochę przesadzoną histerią. - O rety, jakie było to zaklęcie bandażujące? - zastanawiała się na głos, kiedy to już przebiegła po stole i znalazła się obok krukonki. - Albo Episkey! Rzuciła zaklęcie, zbliżając różdżkę blisko rany, a uważając, żeby jej tam do środka nie wsadzić, bo tylko byłoby gorzej.
Patrzyła na Bell z ograniczoną uwagą. Nauczyła się, że Rodwick lubiła trajkotać ile wlezie. Czasami wsłuchiwała się w każde jej słowo, bo w gruncie rzeczy, jako jedna z nielicznych bardzo gadatliwych osób wcale nie działała jej na nerwach, ale częściej po prostu jej myśli krążyły gdzieś indziej. Zwyczajowo dlatego, że długie monologi trwały… no cóż, długo. A D’Angelo bardzo ceniła sobie swój czas i ostatnio miała dość sporo na głowie. Dobrze, że wyszkoliła w sobie umiejętność wydzielania istotnych informacji z wypowiedzi krukonki, nawet w samych urywkach zdań, które słyszała. Składała je razem i potrafiła udzielić rzeczowej odpowiedzi. — Wiesz, że ze mną tylko ostro — z tego całego wydzielania połknęła kilka słów, które mogłyby wyprowadzić potencjalnego słuchacza ich rozmowy z błędu, jakoby Shenae miała mówić o czymś nieprzyzwoitym. Zmarszczyła nieznacznie brwi, dodając bez przekonania — trenować — jednak musiała sprostować. Kończąc wypowiedź uścisnęła dłoń Potocky’ego. Jej głęboko niebieskie spojrzenie wyrażało absolutną powagę, nawet kiedy kącik jej ust drgnął w niby-rozbawieniu, niby-kpiącym wyrazie. — Kilka rzeczy, które warto o mnie wiedzieć. Nieważne jak będziesz kazał mi na siebie mówić, zacznę Cię nazywać tak, jak mi wygodnie, Benny. Dalej była już zbyt zaabsorbowana sobą, żeby kontynuować rozmowę. — Bell, nie! — zdążyła krzyknąć zanim dziewczyna przyłożyła różdżkę do jej karku. Siadła wtedy raptownie na krześle próbując uniknąć kontaktu z różdżką — Nie, serio, jeszcze mi skręcisz kark. Nie sądzę, żeby to był… — krukonka nie dała jej skończyć. Przetransportowała się po stole i potraktowała ją różdżką. Shenae była pełna nadziei, ze to nie skończy się gorzej niż się zaczęło. — Słońce! Kończysz szkołę i się jeszcze zastanawiasz jakie zaklęcie na mnie użyć. Zgaduję, że lecznictwo magiczne nie jest Twoją mocną stroną. Nie wiem czy chciałaś mi pomóc czy mnie zabić, ale dobrze, ze pomogło, tylko… błagam, nie idź tą drogą. Kilka osób może na tym skończyć gorzej niż ja. Odetchnęła z ulgą, przykładając dłoń do względnie opatrzonej rany.
W zachowaniu większości dziewczyn można było zauważyć, że uwielbiały stawiać na swoim. Tak jakby od tego zależał los czarodziejów. Uważały się za najważniejsze, lub chociaz bardzo ważne. Jeżeli coś im nie wychodziło - była to wina zewnętrznego otoczenia. A jakikolwiek sukces był efektem ich wyjątkowości. Płeć żeńska miała w sobie jeszcze jedną cechę. Lubiła naginać rzeczywistość do własnych potrzeb. Tym samym Benj czuł się mało komfortowo słysząc jak Shanae już na początku ich znajomości próbowała go ustawić w szeregu. Krukon nie należał do osób, które lubiły się podporządkowywać. Miał własne zdanie w każdej sprawie. Nie wiadomo jak bezsensowne ono było zawsze należało do niego. Dlatego też czuł się zmieszany widząc, jak pani kapitan drużyny Quidditcha próbuje go sobie ustawić. - A jak mam do Ciebie mówić? - zapytał dziewczyny z uśmiechem na ustach. Skąd mogła wiedzieć, że nienawidził przekrącania jego imienia i zwracania się inaczej niż Benj? Nawet chyba wstydziłby się jej to powiedzieć. - Bell! To znak, że jesteś na tu potrzebna, bo bez Ciebie nie damy sobie rady. - dodał widząc sposób w jakim poradziła sobie prefektka z krwawieniem Shanae. Benjowi wydawało się przez chwilę, że to on powinien pomóc jako pierwszy dziewczynie. Ale uznał, że nie będzie się wychylać. Poza tym na tym etapie rozmowy nie czuł się zbyt komfortowo i dziewczyny musiały już o tym wiedzieć.
D’Angelo w żadnym stopniu nie próbowała sobie Benjego ustawiać. Jeszcze nie. Na to przyszedłby pewnie czas na treningu. Tymczasem po prostu musiała mieć pewność, że pozostała przynajmniej część rzeczy, nad którymi sama panuje, bez względu na otoczenie, jego wpływ i innych osobników. Ostatnio zbyt wiele rzeczy działo się poza jej kontrolą. Niezależnie od tego, co robiła i sprowadzało to na nią sporo nieszczęść. Trzymając dłoń na karku, w miejscu, gdzie dziabnęła ją sowa, rozglądała się za pomieszczeniem, w ten, właśnie jeden z niekontrolowanych odruchów, rozglądając się wzdłuż stołu Krukonów. Sama nie była pewna kogo szukała. Wolną dłoń wyciągnęła przed siebie, obracając widelec w palcach, uchylając się przed kilkoma skrzydłami sów. Całkowicie ignorowała zgiełk wokół nich, koncentrując się na sobie. — D’Angelo — powtórzyła, unosząc wzrok do Benjego — Zresztą, jak wolisz. Nie-She, nie-urocza, nie-Angie. Wszystko inne będzie dobrze. Wyciągnęła różdżkę próbując wspomóc się zaklęciami, żeby oczyścić się z krwi, ale mimo, że rana się nieco zasklepiła, w dalszym ciągu ciekła, chociaż już nie tak intensywnie ja wcześniej. — Do zobaczenia w przyszłym roku, Benny. Bell? — przerzuciła na nią spojrzenie — widzimy się na wakacjach, nie? Muszę się tym zająć. Czuła, że sącząca się krew niedługo zacznie mocniej na nią oddziaływać. Z doświadczenia wiedziała, że utrata zbyt dużej jej ilości prowadziła do osłabienia. W końcu nie pierwszy i nie ostatni raz coś jej się stało. Dzięki Merlinie za eliksiry i magię, bo pewnie naznaczona byłaby licznymi bliznami. — Ej, Benj, serio zastanów się nad tym Quidditchem. Jeśli się zdecydujesz, jestem do Twojej dyspozycji w wakacje. Możesz napisać na ten adres. Zgarnęła chusteczkę ze stołu, a skoro nie miała przy sobie pióra i atramentu, nakreśliła różdżką swój domowy adres, zostawiając ją chłopakowi. — Tylko lepiej przepisz, zanim zniknie.
Bell również wiedziała, że Shenae zawsze słucha bardzo wybiórczo i w zasadzie nic jej to nie przeszkadzało. Gdyby miała się obrażać, to już dawno byłby obrażona na pół Hogwartu. Wyszczerzyła się do Benjego. Doskonale wiedziała, że She lubi ostro, a on nie lubi jak ktoś mu mówi co robić. Mogło być ciekawie, na pewno przyjdzie na najbliższy mecz, żeby zobaczyć jak będzie szło krukonom. Trochę ją rozczarowało, że Ben jednak nie został Benjaminem tylko Benny'm, ale zawsze lepiej to niżby miała go nazywać tak jak on tego chciał. W ogóle, czy Bell powinna się czuć wyróżniona, że jej imię i nazwisko nigdy nie było przekręcane przez panią kapitanową? Nic sobie nie zważała na krzyki She. Jak zawsze przesadzała, w końcu chyba nie dało się zabić Episkeyem? Nie, nawet dla Bell było to niewykonalne. I chociaż musiała zgodzić się, że magiczna medycyna nie była jej największym talentem, to coś tam jednak podstawowego umiała. - Nie martw się, planuję jak na razie robić jakieś quidditche. Tam ktoś inny będzie się zajmował rannymi. Całe szczęście - zapewniła ją, po czym spojrzała dumnie na swoje dzieło na jej szyi. No, nie było źle. Co prawda nie można było tego nazwać robotą medyka, ale niewątpliwie już nie krwawiło, a przecież o to chodziło. - No ba, że jestem! - zwróciła się do Bena. - Jakbyś szybciej reagował, to też miałbyś okazję się wykazać. Może i Bell nie była najlepsza w uzdrawianiu, ale na pewno nie można było jej zarzucić wolnej reakcji. To prawie jak z kaflem - trzeba było szybko go łapać. - Popracuj nad tym, bo w quidditchu potrzeba łapać kafla natychmiast, a nie kiedy już będzie w rękach przeciwnikach. - Nie mogła się powstrzymać, żeby się trochę nie powymądrzać. Tymczasem Shenae postanowiła sobie iść, więc Bell wylewnie się z nią pożegnała, zupełnie jakby miał się już nie zobaczyć. - To co z tymi wakacjami, Ben? - zapytała, kiedy już zostali sami (a przynajmniej bez She, bo dookoła było mnóstwo innych ludzi). Usiadła sobie, teraz była po tej samej stronie co on, po tym jak przeskoczyła przez stół.