Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Każda szansa poprawienia swoich wyników z obrony przed czarną magią przyciągała Utopię. Nic więc dziwnego, że znalazła się na Treningu Klubu Pojedynków, mimo że do tej pory nawet nie myślała o dołączeniu do niego. Może jednak powinna? Archibald byłby wreszcie dumny, że naprawdę zaczęła coś robić, aby poprawić swoje rezultaty. A zajęcia z profesorem Ramirezem dawały taką szansę. Żyć nie umierać. Bała się tylko, że trafi do pary z kimś, z kim sobie nie poradzi. Na przykład z Rasheedem, którego dostrzegła w tłumie. Po cichu liczyła na L’a lub Freyę, ale nauczyciel przydzielił jej jakiegoś Ślizgona, którego kojarzyła z tego, że spacerował po Balu Założycieli w todze. Stanęła naprzeciwko niego z różdżką w ręce, która potwornie jej się trzęsła. A co, jeśli chybi i się ośmieszy? Nie, do tego nie mogła dopuścić! - Petrificus Totalus – wypowiedziała, celując w Ślizgona, a ten runął na ziemię niczym głaz. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, ale najwyraźniej taka była prawda, że jej się udało. Jakim cudem? To w tym momencie chyba nieistotne, bo profesor Ramirez przywrócił Cesaire’a do stanu używalności i teraz mógł się odpłacić.
Może to i dobrze, że zajęcia odbywały się w budynku. Znając możliwości Emmeta, jego zaklęcie z całą pewnością trafiłoby w zupełnie inne miejsce niż wycelowałby różdżką i cały poniesiony wysiłek przyniósłby więcej szkody niż pożytku. A tak wszystko było pod jakąkolwiek kontrolą, prawda? Co prawda nie liczył na jakiś spektakularny sukces, ale jedynie na to, by nie przyprawić kogoś o nie wiadomo jakie urazy. Dlatego stanąwszy przed dziewczyną, z którą miał ćwiczyć, niezbyt pewnie popatrzył na własną różdżkę. Dlaczego nie mogli najpierw poćwiczyć na jakichś manekinach? To było straszne i nie chciał robić komuś krzywdy. Na dodatek nie pamiętał, co dokładnie robiło wybrane przez niego zaklęcie i jedynie usłyszenie podobnej formuły gdzieś obok dało Emmetowi pewnego rodzaju pewność, że nie skrzywdzi dziewczyny jakoś poważnie. No i profesor Ramirez ich obserwował, więc jaki miał problem? Wystarczyło tylko wycelować i powiedzieć formułę, więc... No dalej, Thorn! Wyciągnął rękę z różdżką, celując końcem w swoją partnerkę, za wszelką cenę starając się trzymać ją sztywno, by zaklęcie nie poleciało gdzieś w bok i głośno, choć niezbyt przekonująco, wypowiedział te dwa słowa: - Petrificus Totalus. I zadziałało. Emmet w niemym szoku patrzył, jak jego próba powiodła się w niemal doskonały sposób i może jednak była jeszcze jakaś nadzieja, by poprawił swoje umiejętności w rzucaniu zaklęć.
Trening z obrony przed czarną magią brzmiał obiecująco. I między innymi to sprawiło, że Nickodem zajrzał do Wielkiej Sali. Spodziewał się większej ilości Krukonów, a zastał tylko dwie koleżanki z roku – Bell i Melody, do których uśmiechnął się ciepło i ruszył w stronę profesora, który już rozdzielał pary. Jemu przypadł Rasheed Sharker, dosyć mocna konkurencja, ale to wcale nie zniechęciło Hamilltona. Chciał po prostu potrenować zaklęcia atakujące. Przecież mogło mu się to w przyszłości przydać i to bardzo. Skłonił się jak przy prawdziwych pojedynkach i stanąwszy w odpowiedniej odległości, wycelował w Ślizgona. - Drętwota – wypowiedział wyraźnie formułkę, celując w Sharkera, a ten dostał urokiem, odlatując nieco do tyłu. Nickodem chciał mu pomóc, rzucając przeciwzaklęcie, ale profesor Ramirez go uprzedził, upominając, że on będzie się tym zajmować, aby nikt niczego przypadkiem nie pogorszył.
Na zajęcia przyszła podekscytowana, choć starała się to jak najbardziej ukryć. Niby tylko obrona przed czarną magią, a jednak wizja pojedynkowania się drugim czarodziejem lub czarodziejką wydawała się jej niesamowicie kusząca. Nie miała zapędów do krzywdzenia, to nie o to chodziło. Chi zwyczajnie lubiła zdobywać wiedzę. A połączenie teorii z praktyką... cóż, to chyba najlepsze możliwe wyjście. Do pary przydzielono jej Krukonkę. Nie znała dziewczyny i jej możliwości, ale mimo to starała się jak najwięcej wywnioskować z jej postawy i sposobu bycia, póki jeszcze nie zajęły miejsc. Gdy to się dokonało Chizuru ustawiła się i ukłoniła elegancko na powitanie. Podnosząc brodę posłała Krukonce zapraszający uśmiech. - Tarantallegra! - rzuciła szybko, wykonując różdżką ruch. Zaklęcie dosięgło Krukonki, zmuszając ją do pląsów. Chi zagryzła wargę, żeby nie parsknąć śmiechem i wróciła do pozycji wyjściowej, czekając aż profesor Ramirez odczaruje studentkę, by mogły kontynuować. Nie było źle!
Pomysł profesora odnośnie przeniesienia treningu na Wielką Salę spotkał się z ogromną aprobatą, przynajmniej ze strony Melody. Nie miała ochoty odmrażać sobie ciała nawet za cenę nabycia jakiejś nowej umiejętności. Już od samiutkiego świtu nastawiła się na ominięcie treningu... po czym do jej uszu doszła potrzebna informacja i tym właśnie sposobem Krukonka znalazła się w właściwym miejscu, o właściwym czasie. Pomieszczenie, do którego wpadła pozbawione zostało stołów, co akurat nie było zaskoczeniem, w końcu potrzeba im było dużo wolnego miejsca do ćwiczeń. Panna Blackthorne pozwoliła wpłynąć na twarz entuzjastycznemu uśmiechowi. Lubiła lekcje nie opierające się na ślęczeniu nad książkami. Pomachała wesoło Nickodem'owi, którego przyuważyła i pobiegła dalej, do profesora, który już rozdzielał pary. Skinęła głową chłopakowi, który jej przypadł. Miała nadzieję, że jego umiejętności nie są najgorsze i że nie wyląduje w Skrzydle Szpitalnym. Właściwie, bardziej obawiała się tego z własnej strony. Kiedy rzucił zaklęcie... tak, mogła stwierdzić, że poszło mu bardzo dobrze. Gdy tylko profesor zniwelował skutki zaklęcia, Melody uśmiechnęła się i uniosła kciuk do góry, informując partnera o jej aprobacie. Przyszedł czas na nią. - Incendio - mruknęła, nieszczególnie się przykładając i popełniając błąd. Różdżka wyleciała z jej dłoni i utkwiła w suficie, z którego lunął deszcz. Blackthorne prychnęła jak kotka, odskakując do tyłu. Była cała mokra, a jej różdżka, do której swoją drogą zdążyła się już przywiązać... po prostu do niczego już się nie nadawała. - Cholera - syknęła, z trudem hamując bardziej wyszukane słówka, które przemknęły jej przez myśl. Gorzej być nie mogło.
Richelieu nieszczęśliwie ominęły poprzednie edycje Klubu Pojedynków, pomimo tego, że bardzo pragnęła poprawić swoje umiejętności w dziedzinie szybkiego rzucania zaklęć w sytuacjach kryzysowych. Wiadomo przecież, że różne rzeczy spotykają ludzi w życiu, a ona nie zawsze będzie miała pod ręką pałkę i tłuczek, którym mogłaby zdzielić jakiegoś delikwenta przysparzającego jej problemów. Może ostatnio nie była w najlepszej formie, jednak zachęcona efektami ostatnich zajęć z Ramirezem, po których to została nawet pochwalona i otrzymała od profesora kompas marzeń, postanowiła spróbować swoich sił w treningu przygotowującym do następnej sesji pojedynków albo przynajmniej zrobić siebie głupka, próbując. Przywitała grzecznie Marco i zebranych w Wielkiej Sali, by następnie zająć miejsce naprzeciwko krukona ze sfinksowego projektu, którego kojarzyła z lekcji historii magii. Wymieniła z nim kilka uprzejmości, nawet się uśmiechając, po czym przystąpili do poważnych prób pojedynkowania się. - Drętwota! – rzuciła jedno z dozwolonych zaklęć, celując różdżką w L’a. I nawet trochę się zdziwiła, kiedy jej zaklęcie okazało się być skuteczne i trochę jej się żal zrobiło chłopaka, który nim oberwał. Ale wiadomo, ona zaraz sama oberwie i to czymś gorszym niż drętwota. Ciężkie życie. Poczekała więc, aż Ramirez szybko rzuci przeciwzaklęcie i wyprostowała się nieco, szykując się na atak Earla.
Frejka wiele się nasłuchała od studentów Hogwartu o miejscowym Klubie Pojedynków, a że z zaklęciami radziła sobie coraz lepiej, wprost nie mogła się doczekać okazji do wzięcia udziału w całym przedsięwzięciu. Tym bardziej, że temat ogarniał profesor Ramirez, którego Vacheron zaczynała darzyć niemalże takim samym uwielbieniem co Adena Moriisa, boga Historii Magii. Nic więc dziwnego, że Szwajcarka w podskokach przybyła na trening, by entuzjastycznie przywitać wszystkich, z Marco na czele, a następnie stanąć przed dziewczyną, której coś nie kojarzyła, a która została jej przydzielona do pary. Nie minęło kilka chwil, a nogi blondynki zaczęły pląsać bez ładu i składu i dopiero, kiedy Ramirez rzucił przeciwzaklęcie, Freya przestała cała dygotać i wyprostowała się. - Tarantallegra! – bardzo oryginalnie, postanowiła rzucić w Azjatkę tym samym zaklęciem, którym przed chwilą oberwała. I brawo, udało się, trafiła i teraz nogi jej przeciwniczki wywijały na wszystkie strony jak w szalonym tańcu, zmuszając Marco do następnej interwencji, by dziewczyny mogły kontynuować trening. Ale to przecież dobrze, bo mieli ćwiczyć celność i skuteczność, prawda?
Tak jakoś wyszło, że i Cezar ostatnio się uaktywnił pod względem brania udziału w lekcjach i zajęciach szkolnych, które nie były obowiązkowe. Nie wiadomo czy to z nudy i potrzeby odmiany, czy też poczucia, że jednak coś wypadałoby ze sobą zrobić i nauczyć się nowych, przydatnych rzeczy, tak czy inaczej, pojawił się w Wielkiej Sali, by przywitać się z profesorem Ramirezem i poczekać na przydzielenie do pary. Nie myślał za bardzo o tym, z kim chciałby ćwiczyć, nie miał pod tym względem żadnych preferencji, dlatego też kiedy wylądował w duecie z Gryfonką, której chyba niestety nie kojarzył, tak jak ona jego (przyznajmy, wygląd Kanadyjczyka na Balu Założycieli był dosyć osobliwy), po prostu przywitał się z nią i ustawił w odpowiednim miejscu. Najwidoczniej nie spodziewał się, że dziewczę, któremu ręka z różdżką trzęsła się jak galareta, trafi zaklęciem gdziekolwiek blisko niego, nie wspominając już o ugodzeniu jego osoby, dlatego z lekkim zdziwieniem upadł na podłogę, rażony rzuconą przez nią formułą. - Wow, muszę przyznać, masz niezły element zaskoczenia. – stwierdził, gdy już wstał z posadzki po tym, jak Ramirez go odczarował. Wyciągnął różdżkę przed siebie i… rzucił pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy. – Incendio! – wypowiedział formułę, a w głowie miał tylko widok rzymskiej szaty Venus, stającej w płomieniach w kilka chwil na ostatnim balu, na którym jakiś nierozważny chojrak próbujący ziać ogniem, skierował swoją gębę w złą stronę. Kilka chwil i ubrania Utopii zajęły się płomieniami, które jednak szybko zostały ugaszone przez interweniującego Ramireza, zanim wyrządziły dziewczynie jakąkolwiek krzywdę. Niemniej jednak fascynacja Cezara płonącymi ubraniami zaczyna chyba przybierać dziwny obrót.
Nie musiała długo czekać na kontratak, i to tym samym zaklęciem! Jakże mało oryginalnie. Zawiodła się nieco, choć na pewno nie zawiodły się jej kończyny - radośnie pląsające bez ładu i składu - do momentu odczarowania ich przez profesora. Gdy ponownie stanęła pewnie, na nogach, miała w głowie następne zaklęcie, jakże adekwatne, do ich tanecznego pojedynku. Pozycja, i... - Rictusempra! - wyrzuciła z siebie. Rzuciła zaklęcie z tą samą precyzją co za pierwszym razem, co wzbudziło ukłucie radości. Pozostawało śledzić błyskawiczny tor jego lotu i to, jak uderza Freyę prosto w lewy bark. Chi wyprostowała się i rozluźniła nieco, obserwując reakcję przeciwniczki. Poszło jej tak, jak się spodziewała, co było tyle miłe co satysfakcjonujące. Żadne nauki nie szły w las. Żadne... zbeształa się w myślach, za to że stoi tu i chełpi się własnym sukcesem. Co za zbyteczna pycha, głupota zwyczajna skoro nic nie zostało jeszcze postanowione! Ponownie przyjęła pozycję i czekała, tym razem z czystym od zbędnych myśli umysłem.
Ogień. Znowu ogień. Po lekcjach z Zachariaszem Utopia była tak zniechęcona do tego żywiołu, że jej trauma jedynie wzrastała z każdym starciem z nim. A Hogwart był przecież pełen świec i pochodni. W każdym razie gdy miała zamiar już uciec stąd, wcześniej oczywiście ugaszając płomień zaklęciem nauczonym przez Smirnova, profesor Ramirez ocalił ją. - To nie było zabawne – fuknęła do Ślizgona, choć on sam nie mógł wiedzieć, skąd u niej taki strach przed ogniem. Przeszukała swój umysł za jakimś zaklęciem i wycelowała w chłopaka. – Rictusempra. Emocje sprawiły, że urok od razu w niego trafił, powodując łaskotki. Wbrew pozorom to tortura, jeśli zbyt długo trwa, ale nauczyciel szybko rzucił na Cesaire’a przeciwzaklęcie i teraz mógł się odpłacić pięknym za nadobne.
Zaklecie: Rictusempra Rezultat: 9 - trafione
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Miał ewidentne szczęście na dzisiejszych zajęciach. Zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała zadziałało perfekcyjnie, a jego partnerka tylko go w tym upewniła, to na dodatek sama niespecjalnie dobrze poradziła sobie z atakiem. Właściwie spodziewał się, że Incendio podpala, bądź wznieca ogień, ale nie przywołuje deszcz. Chociaż może to efekt różdżki w suficie? Emmet nie miał zielonego pojęcia na ten temat, lecz profesor Ramirez z pewnością będzie znał wytłumaczenie. Z chęcią zapytałby nauczyciela właśnie teraz, jednak znowu przypadła jego kolej i tym razem nie wahał się ani przez moment, celując różdżką w dziewczynę. - Colloshoo - zawołał, choć w tym wypadku nie wiedział nic o wypowiedzianym zaklęciu. Jakim cudem ktoś taki jak on zdał do siódmej klasy i na dodatek otrzymał odznakę? Niemożliwe, ale prawdziwe. Cóż. Pozostało tylko wzruszyć ramionami. - Wszystko w porządku? - zapytał jeszcze, czekając na odpowiedź w postaci kolejnego ataku. Miejmy nadzieję, że tym razem trafionego. Zaklecie: Colloshoo Rezultat: 6 - trafienie
Lavern brał udział w zajęciach, bowiem znowu trafił na nie przez przypadek. Fantastycznie, prawda? No dla niego na pewno, ale czy taki sam entuzjazm mogli wyrażać inni? Profesor Ramirez z całą pewnością pamiętał ostatni popis Taeheona, ale miejmy nadzieję, że dzisiaj nie będzie mu tego wypominał. I tak był straszną gapą, toteż niespecjalnie liczył, że coś mu się uda na dzisiejszym treningu. Przyszedł tu tylko po to, aby poćwiczyć. W końcu taki był cel tego spotkania, prawda? Prawda? Och, mniejsza. Przydzielona L'owi partnerka wyglądała na całkiem pewną siebie. I z całą pewnością wiedziała, co tutaj robiła. A on sam stał ze swoją nową różdżką w dłoni, grzecznie ukłonił się przed Madison i oberwał od niej idealnie trafioną Drętwotą. Fantastycznie! Kiedy tylko profesor Ramirez go odczarował, wrócił na miejsce i zaczął gratulować dziewczynie udanej próby: - Świetnie ci poszło. Długo trenowałaś? - Oczywiście nie zapomniał zadać tak idiotycznego pytania, w tej samej chwili celując różdżką, aby rzucić zaklęcie. - Drętwota! - powiedział głośno i wyraźnie, a czerwona smuga pomknęła obok Mad i dość widowiskowo trafiła w pochodnię, za którą drzemał sobie Krwawy Baron. Cudownie. Jęknął głośno, przypominając sobie wszystkie możliwe ostrzeżenia przed duchem Slytherinu i posłał przepraszający uśmiech w stronę partnerki. - Będziemy mieć dodatkowy towarzystwo do końca zajęć - wymamrotał, chcąc odgonić Barona przy pomocy różdżki, ale jak wiadomo na nic się to zdało i ostatecznie L stał z duchem wygrażającym się na wszelkie możliwe sposoby. Mógłby go tylko nie dotykać, bowiem ten obrzydliwy dreszcz był nie do zniesienia. Zaklecie: Drętwota Rezultat: 11 - chybienie
Czasem ma się szczęście, czasem nie. I bywa, że niefortunne przypadki mogą mieć katastrofalnie złe wyniki, przynajmniej opierając się na odczuciach poszczególnych jednostek. Mel nie była zadowolona nie tylko przez bolesną stratę, ale także świadomość, iż na trzecim roku nie powinna popełniać tak kardynalnych błędów. Chłopak korzystając z jej rozkojarzenia oraz faktu, że znów wypadła jego kolej, wycelował różdżkę i rzucił zaklęcie. Kiedy próbowała się poruszyć, poczuła dziwny opór. Zmarszczyła brwi i dopiero po chwili zrozumiała, iż jest to wynik zaklęcia. Powstrzymując zirytowane sapnięcie, grzecznie poczekała, aż profesor ją uwolni. - Zdefiniuj, czym jest "w porządku". Bo nie, powiedziałabym, że jest wręcz odwrotnie. - Wiedziała, że prawdopodobnie w oczach partnera wypada dosyć słabo, ale na prawde, na prawde jej to nie obchodziło. Co z tego, że chłopak nic jej nie zawinił? Melody była tak wkurzona, że nie zdziwiłaby się, gdyby nad jej głową zaczęły pojawiać się burzowe chmury. - Raczej będziesz musiał sobie radzić dalej beze mnie. Nie mogę czarować - głębokie westchnienie - i nie zamierzam być manekinem do ćwiczeń. Muszę iść. Wysiliła się na jeden krzywy uśmiech i już jej nie było. Jedyną rzeczą, która zajmowała jej myśli była nowa, przeznaczona jej różdżka spoczywająca jeszcze w sklepie w Londynie.
Niestety Weatherly żył w błogiej nieświadomości odnośnie tego, kto ma jak bardzo traumatyczne przeżycia z ogniem i przy wyborze zaklęcia kierował się tak naprawdę tylko głupimi myślami w stylu wspomnień z balu i płonącej szaty Avy. To brzmi bardzo źle, jakby był jakimś pokręconym piromanem, który hobbystycznie zmienia ludzi w gigantyczne pochodnie, ale nic z tych rzeczy! Przecież gdyby Ramirez był zajęty, nie pozwoliłby się Utopii spalić. - Następne będzie mniej inwazyjne. – obiecał po nieznacznym wzruszeniu ramionami, gdy Blythe najwyraźniej efekty Incendio nie przypadły do gustu nawet w połowie tak bardzo, jak jemu. Nadeszła jej kolej i pewnie gdyby nie to, że przez kilka chwil aż do interwencji Marco śmiał się w niekontrolowany sposób jak ostatni kretyn, wyraziłby swoje niezadowolenie z powodu wyboru zaklęcia, jakiego dokonała brunetka. Serio, już wolałby ponownie zostać spetryfikowany niż chichotać jak pokręcony. - Colloshoo! – wypowiedział formułę, gdy już był w stanie prosto trzymać różdżkę i wycelował nią w stopy Utopii, które zostały ściśle przytwierdzone do podłogi, uniemożliwiając jej wykonanie ruchu. Bardzo przydatne, gdyby miała zamiar uciekać, nie powstrzymywało jej to jednak od machania różdżką na prawo i lewo. Dlaczego Ramirez dał im tak ograniczony zasób tak nudnych zaklęć do ćwiczenia? Bez sensu.
Zaklecie: Colloshoo Rezultat: 9 – trafione, fak je
Nie ma co się zawodzić wyborem zaklęcia z listy tak ograniczonej przez prowadzącego zajęcia. Pewnie gdyby wszystkie chwyty były dozwolone, co chwila ktoś kończyłby zmieniony w świnię lub, bardziej w klimacie halloweenowym, w dynię. Chi wycelowała po raz kolejny i nie można jej odmówić celności, tyle tylko… czy osoba, która od urodzenia nie odczuwa praktycznie żadnych bodźców zewnętrznych, może poczuć łaskotki? Ciało Vacheron drgnęło, gdy ugodziło ją zaklęcie, wzdłuż jej kręgosłupa przebiegło coś na kształt impulsu elektrycznego, jednak nie rżała jak koń, jak inni w sali rażeni podobnymi zaklęciami. - Wybacz, jestem trochę nieczuła. Ale niezły cel, mimo wszystko. – stwierdziła, prostując się po tym dziwnym czymś, czego przed chwilą doświadczyła, by następnie po raz kolejny wziąć dziewczynę na celownik. – Drętwota! – wypowiedziała formułę, a z końca jej różdżki wydobył się czerwony promień, który ugodził Chi z niezmąconą precyzją, wywołując tym samym lekki uśmiech na twarzy Szwajcarki. Od czasu przyjazdu do Hogwartu, pod czujnym okiem profesora Ramireza oraz profesora Blythe’a, zdecydowanie podciągnęła się z zaklęć.
Rzeczywiście Szwajcarka wykazała się nadzwyczajną wręcz odpornością, której Kanadyjka nie przewidziała. Kiwnęła głową z uznaniem, a jednocześnie przyjmując tym samym swoisty komplement. - Fajna cecha - rzuciła luźno. Zaraz jednak znów się spięła, gdy w jej stronę poszybowało sprawnie rzucone zaklęcie. Czar otumanił ją i zakneblował w swym cierpkim uścisku. Jej ręce zadrżały - gdyby nie zakleszczona dłoń różdżka upadłaby na podłogę. Momentalnie pozazdrościła Freyi jej pokazu odporności, który przed chwilą miała okazję oglądać. Wewnętrzny sprzeciw był niewystarczający wobec zaklęcia, które powodowało czasem nawet utratę przytomności. Odczarowana przez profesora Ramireza odczuła niewypowiedzianą falę wdzięczności. Po jej plecach przeszedł dreszcz gdy składała się do następnego zaklęcia. Nie znosiła drętwoty. - Tarantallegra! - Krytykując papugę sama się w nią zmieniła. Złajała się za to w myślach, ale taneczne zaklęcie było jedynym, które kołatało się w jej myślach po zdjęciu przeklętej po trzykroć drętwoty. Nie myślała zbyt jasno, co widocznie odbiło się na doborze czaru. Mimo to zaklęcie z powodzeniem dosięgło do celu, którym była Freya. Najwidoczniej było trzeba czegoś więcej od nielubianego czaru, by zawiodła ją celność i pewność w głosie.
Dał im takie zaklęcia, bo wielu miało problem z rzuceniem właśnie tych najprostszych, skupiając się na bardziej skomplikowanych. A niekiedy właśnie taki banał mógł ocalić życie. Wystarczyło przytwierdzić kogoś do podłogi i rozbroić Expelliarmusem by mieć problem z głowy. A dobór kolejnego zaklęcia Cesaire'a jakoś bardziej przypadł Utopii do gustu. W każdym razie nie powodował żadnych szkód i mogła się odpłacić kolejnym urokiem jeszcze zanim profesor Ramirez rzucił przeciwzaklęcie. - Drętwota - powiedziała formułkę, celując w Ślizgona. Była zbyt pewna siebie, co nieco pokrzyżowało jej plany, bo wypowiedziała to niezbyt wyraźnie. Zaklęcie odbiło się rykoszetem i trafiło prosto w jej twarz, wywołując mnóstwo krost. I to dość bolesnych. Niemalże z płaczem, gdy tylko została odklejona od podłogi, wybiegła z sali prosto do skrzydła szpitalnego, by pielęgniarka mogła ocalić jej biedną twarzyczkę.
Marco był pełen podziwu, że aż tyle zaklęć udawało się uczniom. Odzyskał dzięki temu wiarę w ich umiejętności, choć przysparzało mu to więcej pracy niż sądził. Musiał co chwila rzucać przeciwzaklęcia, by pozostali mogli w spokoju trenować. Nie obyło się bez wypadków jak deszcz, rozzłoszczenie ducha czy krosty, ale trening i tak wydawał się udany. Martwiło go tylko to, że kilka z zapisanych osób nie zjawiło się na zajęciach. Za to postanowiła przybyć pewna dusza, która najwyraźniej zagubiła się gdzieś po drodze. - Dzień dobry, panno Russeau - przywitał się z nią, a po chwili zwrócił się do pozostałych: - Kto został bez pary i ma ochotę powalczyć z panną Russeau? Czekał aż zgłosi się ktoś chętny. Jeśli do tego nie dojdzie, sam zapewne wybierze jej parę.
Zapisała się na te zajęcia dawno temu, zdając sobie sprawę, że jej umiejętności pojedynkowania się wcale nie są najlepsze. Wiadomo, zwykłych zaklęć używała na co dzień, ale te pojedynkowe, to jednak było co innego. Tutaj nie trzeba było tylko machnąć różdżką i powiedzieć inkantację, ale zrobić to w odpowiedni sposób, w odpowiednim czasie... i cała masa innych rzeczy. Trochę się spóźniła i okazało się, że osoba, która z nią miała być w parze gdzieś się zgubiła, spóźniała się, poszła już sobie, czy cokolwiek. Dostał jej się do pary Nickodem, kolega z roku, który na powitanie poza uśmiechem posłał w nią celną Drętwotę. Nie było to najprzyjemniejsze, tak upaść na ziemię... - Nieładnie tak! - oznajmiła kiedy już profesor Ramirez ją odczarował, po czym popisała się super kreatywny zaklęciem przylepiania butów do podłoża, które wyszło równie dobrze jak Nick Drętwota. - Widzisz ja to fajnie być unieruchomiony? Przynajmniej nie musisz leżeć na podłodze - powiedziała do niego, cały czas z uśmiechem na twarzy.
Zaklecie: Colloshoo Rezultat: 4
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Odejście partnerki treningowej odbiło się na Emmecie dosyć niespodziewanym skutkiem. Generalnie poczuł się odrzucony, choć nic takiego nie powinno zajść. Nie wiedział czym było to spowodowane, jednakże zachowanie dziewczyny zdecydowanie nie należało do tych, które Thorn tolerował. Jakby miała do mnie żal, że jej różdżka utkwiła w suficie, przemknęło mu przez myśl, gdy uniósł wzrok ku sklepieniu Wielkiej Sali, jednocześnie wzruszając ramionami. Wszak niespecjalnie martwił się o kogoś, z wyjątkiem bliskich. Uczniów czy studentów traktował jednakowo, zwłaszcza z pełnionego stanowiska. Nie miał najmniejszej ochoty na wchodzenie z butami w czyjąś przyjacielską więź tylko dlatego, że ktoś dostał szlaban. Prefekt zdecydowanie nie powinien zajmować się takimi rzeczami. Co to, to nie. Nie ma mowy, by kiedykolwiek przyłożył rękę do tak trywialnej sprawy. Za to pomóc komuś w potrzebie? Jak najbardziej, bowiem sam nie raz i nie dwa był w takiej sytuacji. O dziwo, podobna miała miejsce właśnie teraz, choć całe zdarzenie dostrzegł niewielkim zakresem własnej świadomości. -Ja, panie profesorze - odpowiedział niemalże instynktownie, podnosząc rękę do góry, aby wskazać pannie Russeau miejsce, gdzie ćwiczył. Zrobił dwa dodatkowe kroki do tyłu, zapewniając dziewczynie dostatecznie dużo wolnej przestrzeni, po czym posłał jej dość niepewny uśmiech i skinął głową. - Możesz zaczynać. - dorzucił jeszcze, choć w jego słowa nie dało się dosłyszeć ani krzty pewności siebie. Nie wiadomo już czy pocieszał siebie, czy ją.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine pojawiła się w sali i już na wejściu została przywitana przez profesora. -Dzień dobry profesorze Ramirez- odpowiedziała mu uśmiechem, jednakże widać było po niej, że jest chora. Oczy miała czerwone i podkrążone, a nos nie wyglądał lepiej. Do tego jej cera dawała dziś wiele do myślenia. Po prostu nie wyglądała najlepiej. Jakiś chłopak odezwał się, że może być z nią w parze więc ruszyła w jego kierunku. -Cześć- powiedziała tylko cicho, ponieważ trochę bolało ją też gardło i cóż mogła na to poradzić. Opatulona szalikiem wyciągnęła różdżkę i najpierw się ukłoniła a potem rzuciła zaklęcie. -Calleshoo- rozległo się z jej ust, jednakże nie tak miało to wszystko wyglądać, bo buty chłopaka nagle zajęły się ogniem. -O boże, przepraszam!- krzyknęła chcąc to wszystko naprawić. Boże, była totalną chodzącą beznadzieją. Jak ona mogła się tak zbłaźnić przy wszystkich. Ostatnio zaklęcia szły jej fatalnie, ale tłumaczyła to wszystko chorobą. Chrypa sprawiła, że niezbyt wyraźnie wypowiedziała zaklęcie i dlatego się nie udało, nie dlatego, że jest kiepska. Sytuacja była na tyle poważna, że profesor musiał wkroczyć do akcji.
Zaklecie: Calleshoo Rezultat: 3, potem nieparzysta
Może i racja, na lekcjach wielu osobom wydawało się, że są największymi kozakami świata, a w sytuacjach mniej przewidywalnych, wymagających zimnej krwi i refleksu okazywało się, że nie pamiętają ani jednego przydatnego zaklęcia, które tyle razy ćwiczyli z nauczycielami czy kolegami. Pytanie tylko czy Klub Pojedynków jest w stanie cokolwiek zmienić, bo przecież w tym wypadku sytuacja zagrożenia czy zaskoczenia również jest zaplanowana, a nie taka, jak w rzeczywistości. Zaklęcie Weatherly’ego było chyba najmniej inwazyjne ze wszystkich dostępnych, a jednak Utopii nie dane było dokończyć treningu, bo oto oberwała rykoszetem własnego zaklęcia i momentalnie wybiegła z sali, zapewne w kierunku skrzydła szpitalnego. Cezar w pierwszym odruchu, niczym prawdziwy rycerz w lśniącej zbroi, chciał się zapytać brunetki czy wszystko okej i czy nie trzeba jej odeskortować do Sevi, jednak kiedy ta ruszyła do wyjścia, przestało mieć to jakikolwiek sens. Nie zna jej, nie będzie za nią biec, a w dodatku gdyby role się odwróciły, sam nie życzyłby sobie, by ktokolwiek wałęsał się przy nim w takich okolicznościach. Kanadyjczyk nie był pewny czy to oznacza koniec jego zajęć, czy dostanie nowego partnera, dlatego podszedł do ratującego wszystkich z opresji profesora Ramireza, który, ku jego zdziwieniu, zarządził, że osoby, które straciły parę, mają ćwiczyć z nim. Zgodnie z poleceniem, Cesaire ustawił się naprzeciwko Marco i wyciągnął przed siebie różdżkę. - Drętwota! – powiedział krótko i z końca jego różdżki błysnęło czerwone światło. To najprawdopodobniej była jedyna w życiu okazja Kanadyjczyka do przypieprzenia zaklęciem z swojego nauczyciela, więc zamiast stracić rezon, wycelował jeszcze precyzyjniej niż w Utopię kilka chwil wcześniej, a zaklęcie ugodziło Marco prosto w splot słoneczny. Zaraz jednak student rzucił przeciwzaklęcie, bo skoro Ramirez leżał na podłodze, nie mógł odczarować sam siebie.
Zaklecie: Drętwota Rezultat: 9 - o dziwo trafione
to już były 3 próby, więc nie wiem, koniec dla mnie czy dalej piszę z Ramirezem, czy jak?
- Przepraszam - odpowiedział całkiem szczerze, posyłając jej niewinny uśmiech. - Ale takie mamy zadanie. Mimo wszystko koleżanka odpłaciła mu się pięknym za nadobne, celnie trafiając w niego zaklęciem. Przytwierdziła go do podłogi, co nie do końca mu się spodobało. Przecież Nickodem musiał być w ciągłym ruchu. Taka już jego natura. Wycelował w Bell, zbyt mocno skupiając się na zaklęciu, które dla odmiany chciał rzucić niewerbalnie. Nie udało mu się to jednak, a jego różdżka poleciała gdzieś w górę, trafiając prosto w zaczarowany sufit. Na Krukona spadł ulewny deszcze, który "wyłączył" dopiero profesor Ramirez. - Wybacz jeszcze raz, moja droga, ale najwyraźniej muszę zakończyć już swój udział w tych zajęciach. Biedny Hamillton i biedna jego różdżka, która mogła teraz oglądać magiczne gwiazdy gdzieś ponad zaczarowanymi chmurami sklepienia Wielkiej Sali.
zt
Zaklecie: Rictusempra Rezultat: 8 - odpadam :C
Bell, wybacz, zagapiłam się. Wal teraz zaklęciami w Ramireza.
Niewiele było na tym świecie rzeczy, w których Richelieu była na tyle dobra, by czuć się pewnie, a niestety jeszcze mniej z tych rzeczy było przedmiotami szkolnymi. Gdyby za wdzięczną manipulację i urok osobisty były przyznawane oceny, Madison należałaby do grona prymusów. Chwilowo z zaklęciami szło jej nieźle, ale wystarczyła najmniejsza głupota, by popełnić jakiś błąd, a wiadomo, że w przypadku magii nie było miejsca na pomyłki, mogące być naprawdę opłakane w skutkach. - Dziękuję. Właściwie to chyba raczej kwestia szczęścia, od dłuższego czasu bardziej skupiam się na quidditchu niż zaklęciach. – odpowiedziała, wcale nie uznając jego pytania za idiotyczne, tylko całkiem miłe. Chociaż tak naprawdę nie mogła odpowiedzieć z dumą, że trenowała i trening się opłacił. Od jej przyjazdu do Hogwartu, jakby zupełnie zapomniała, że w Riverside była na wydziale ogólnym z chorą ilością zajęć dodatkowych, bo chciała być dobra ze wszystkiego, a reprezentacja miała być tylko następnym aspektem jej życia. Poświęciła się zupełnie graniu i swoim dramatom prywatnym, spychając resztę na dalszy plan. Ćwiczenie pojedynkowania się szło całkiem dobrze, dopóki zaklęcie L’a nie przemknęło obok niej. Ogólnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że owe zaklęcie trafiło w miejscóweczkę Krwawego Barona, który zaraz ruszył w ich kierunku jak rozjuszony byk, by rozpocząć całą litanię wyzwisk i gróźb. - Mam nadzieję, że się będzie świetnie bawić. – oznajmiła absurdalnie pogodnym tonem, chyba licząc na to, że ich „dodatkowe towarzystwo” w postaci natrętnego ducha odpuści sobie nękanie dwójki. Co jak co, ale musieli kontynuować! – Colloshoo! – wypowiedziała formułę zaklęcia, celując w swojego partnera, jednak w ostatnim momencie drgnęła jej ręka, bo oto Krwawy Baron przemknął dokładnie nad jej głową, wyjąc pokutnie. Co prawda duch sam nic nie jej nie zrobił, ale zrobił już profesor Ramirez, który przypadkowo oberwał jej Colloshoo i w odpowiedzi momentalnie rozbroił Kanadyjkę. Jej różdżka poszybowała dosłownie na drugi koniec Wielkiej Sali, a Richelieu, powstrzymując się od przeklinania na czym świat stoi, musiała się po nią udać. Nie byłoby w tym nic trudnego, gdyby nie fakt, że wszyscy naokoło miotali zaklęciami, którymi blondynka nie życzyła sobie oberwać, a bez różdżki była zupełnie bezbronna. Jakimś cudem jednak udało jej się dotrzeć do swojej zguby, przeprosić Marco i wrócić na swoje miejsce w jednym kawałku, bez przygód, by kontynuować, o ile to w ogóle możliwe z takim wrzodem na dupie, jakim był Krwawy Baron.
Vacheron wzruszyła lekko ramionami na komentarz Chi odnośnie swojej przypadłości. Faktycznie, kilka jej zalet by się znalazło, ale zaraz za nimi w tanecznym korowodzie podążały wady. Któż by jednak zaprzątał tym sobie głowę w takich okolicznościach, w jakich znaleźli się zebrani w Wielkiej Sali! Trzeba jednak przyznać, że szatynka była twardą zawodniczką, bo może zaklęcie rzucone przez Freyę nie było tak mocne, jakby mogło być, ale dziewczyna z pewnością zniosła jego skutki lepiej niż niejedna osoba na jej miejscu. Szwajcarka nie miała jednak zbyt wiele czasu na rozmyślania, bo chwilę później jej nogi zaczęły podrygiwać rytmicznie w dość niekontrolowany sposób, a ulgę temu wariactwu przyniosło dopiero przeciwzaklęcie Ramireza. Nadeszła jej pora na ostatnie zaklęcie. Wyprostowała się. - Petrificus Totalus! – oświadczyła spokojnym, acz stanowczym tonem, wybierając chyba najlepsze według niej zaklęcie z repertuaru. Oczywiście Incendio byłoby bardziej dramatyczne, jednak Frejka, w przeciwieństwie do niektórych ćwiczących, nie miała na razie zamiaru zmieniać ludzi w żywe pochodnie. Prędzej w kamień. Tak tak. W ten oto sposób zaklęcie rzucone przez blondynkę ugodziło Chi bez żadnych uchybień, a ta zastygła w pół-ruchu i upadła na podłogę kompletnie skamieniała, dając tym samym Vacheron powód do uśmieszku pełnego dumy. Wszystkie jej zaklęcia były celne i skuteczne! Odczekała chwilę na reakcję Marco, po czym podeszła kilka kroków do swojej partnerki, bo oto ich pozorowane pojedynki się zakończyły. - Dzięki za trening, był naprawdę dobry. – zwróciła się jeszcze do Chi, zanim Ramirez zabrał się do wygłaszania jakiejś mowy końcowej czy coś w tym stylu. W końcu dziewczyny rzucały zaklęciami na naprawdę wyrównanym poziomie, z pewnością wypadało coś powiedzieć na koniec!
Na całe szczęście szkody, do których doprowadzili uczniowie, były do naprawienia/uzdrowienia, więc Marco nie miał się zbytnio niczym martwić. Denerwowało go tylko to, że oberwał kilkoma zaklęciami, ale taka dola trenera pojedynków. W końcu nakazał uczniom, by przerwali swoje ćwiczenia i wyszedł na środek. Nie musiał już się wysilać, by wiedzieć, kiedy rzucić zaklęcie tarczy i odbić źle wycelowany urok. - Dziękuję wam za przybycie i cieszę się, że większość z was nadrobiła zaległości – odparł całkiem szczerze, uśmiechając się do nich. – Mam nadzieję, że ta lekcja dała wam poczucie, że nawet tak banalne zaklęcia mogą się przydać. Pożegnał się z nimi i wyprosił ich z Wielkiej Sali, by doprowadzić jeszcze sufit do stanu używalności. Gdyby Hampson się dowiedział, pewnie urwałby mu głowę. Sam nie był nawet pewien, jak niektórym udało się wysłać tam swoje różdżki.
z/t dla wszystkich
PUNKTY PO HALLOWEEN, BY NIE ZDRADZIĆ TOŻSAMOŚCI INNYCH.