Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Po przemówieniu dyrektora, jak przystało na sumiennego ucznia, wraz z tymi normalnymi, nagrodził je oklaskami. Następnie zabrał się za posiłek, wszak skoro wszystko wyglądało na pod kontrolą, mógł się odprężyć i rozkoszować różnorakimi daniami. Nikt nie wyglądał na zagrożenie dla lokalnej społeczności, a tym bardziej jego bliskich, zwłaszcza, że wszystkim doskonale się przyglądał w trakcie obozu. Typowe nastolatki, zdegenerowani, jakby kompletnie nie pasujący do świata czarodziejów. Bądźmy szczerzy, większość tutejszych uczniów pasowała bardziej do świata mugoli niźli do tej szkoły. Skazy na honorze i obliczu ich społeczności. Z chęcią wziąłby ich w obroty i wytresował, żeby się prezentowali, a nie byli jakąś chędożoną swołoczą. Przez taką hołotę jak oni jego wuj miał masę pracy w Biurze Dezinformacji. Ciągle musiał tuszować różne sprawy i wpływać na ludzkie gazety. No bo, cholera, Ci debile nawet nie wiedzieli, że mugolski sprzęt - którego nie powinni znać - nie działa w szkole. Pierdolone nieuki i szlamy. Choć, oczywiście, przeciwko szlamom nic nie miał. W sumie, najbliższa mu uczennica była z mugolskiej rodziny. -Obyś zaruchał. Po skończeniu posiłku i zapakowaniu przekąsek w chustę, wstał zgrabnie od stołu i rzucił jakby w eter, zwracając się do Artura. Wytarł usta i ruszył ku odrzwiom. Musiał przygotować się do lekcji którą miał poprowadzić.
- Końcówki włosów? No to poważna sprawa.. – rzucił, serio przejęty jej słowami. Jakoś tak, nie wiedzieć czemu, zawsze miał wrażenie że włosy to dla kobiety świętość i wyrósł w przekonaniu, że każda z pań, która musi iść je ściąć, nawet jeśli chodzi o końcówki, robi to niechętnie. Ale może to dlatego, że widział po swojej własnej, osobistej matce, jak szła tylko podciąć końcówki, a wracała z nowym kolorem, całą fryzurą i w ogóle. Stąd, może dla niego był to niewysłowiony hardcore. - Mój entuzjazm… no cóż. W sumie sam nie wiem, skąd się wziął.. – powiedział w końcu lekko speszony. Bo tak w sumie było. Zobaczył Gryfona i w ogóle orgazm emocjonalny bo będzie miał koło kogo siedzieć no i zapoznał jakąś osobę z tej strasznej szkoły z najbardziej pokurwioną klatką schodową, jaką kiedykolwiek widział. Zasadniczo, mógłby jej o tym powiedzieć, ale to nie wybrzmiało z jego ust. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Te dwie piękne istoty, na horyzoncie, które tak bardzo zaburzyły jego zdolność mowy. ALE ONE BYŁY TAKIE CUDOWNE?! JAK ONA MOGŁA SIĘ NIMI NIE JARAĆ?! NO NA BOGÓW NIEBA I ZIEMI! A ta dziewczyna robiła z niego, a przynajmniej podświadomie, jakiegoś napalonego na wszystko co się rusza gostka. Wcale tak nie było! To była nieprawda! Wierutne kłamstwo i tyle! Benek po prostu lubił, uwielbiał, szeroko pojęte piękno. Poza tym.. potrzebował kogoś. Kogoś bliskiego, po tym wszystkim, lecz nie o tym teraz. Teraz powinni się skupić na ucztowaniu, zwłaszcza, że jedzonko już trafiło spokojnie na stoły. Soons złapał zatem za sztućce i kolejno nabierał coraz większe ilości żarcia na talerz. – Bycie Gryfonem? – rzucił, przeżuwając jednocześnie. Patrzył na nią, nie bardzo kminiąc o co chodzi z tym Gryfonem. Och! A bo to był ten cały dom.. – Wiesz, w sumie to ciężko stwierdzić, czy to odczuwam. Jestem nim jakoś od początku tej imprezy.. – rzucił w końcu, ponownie wracając do swojego posiłku. Przez chwilę zastanawiał się, czy aby Katniss nie odbierze źle jego żarłoctwa. W końcu był głodny. Masakrycznie głodny. Nawet śniadania nie zjadł, no ludzie. To wszystko przez te podróże i przeprowadzki. Zajadał się spokojnie, kiedy dobiegły go słowa o wymyślaniu dziwnych przezwisk i ksywek. W odpowiedzi popatrzył tylko na nią i uśmiechnął się lekko - Wiesz, geniusze bywają ekscentryczni.. I nie, nie przeszkadza mi to. – polał sobie więcej soku. LUDZIE! WINA! DAJCIE WINA! A NIE! – No, a Ty? Też bierzesz udział w tym całym projekcie? W ogóle, nie wiesz czy dużo osób z waszej szkoły jest w to zamieszanych?
Jak to na takich ucztach bywało, w pewnym momencie musiały pojawić się wieczne dusze Hogwartu - czyli duchy. Ktokolwiek z przyjezdnych nie spodziewał się takiej sytuacji, będzie miał sporą niespodziankę! W końcu jednak nie często się zdarza, aby te ruszały tyłek ze swoich określonych dzielnic w Hogwarcie, a ostatnio nawet w ogóle się nigdzie nie pojawiały, co raz wspierając jednego z duchów, który popadł w depresję, bo znów próbował popełnić samobójstwo i po prostu nic z tego! W końcu jednak wyszło jak wyszło i oto dzisiaj postanowiły zostawić tego desperata gdzieś w kolanku umywalki, którym była Jęcząca Marta. I tak oto w tym momencie przez główne ściany Wielkiej Sali wpłynęły cztery duchy z czego każdy powędrował nad stół, którego był rzekomym opiekunem. W ten oto sposób Prawie Bezgłowy Nick płynął nad Gryffindorem co raz witając się ze wszystkimi, bo przecież był taki towarzyski i tęsknił za rozmowami z młodymi, prawda? - Witajcie najcudowniejsi! - Powitał nowych podopiecznych domu Godryka, których nie zdążył dojrzeć w ciemnych kątach zamku, by osądzić ich o niecne kopulacje. - Farai złoteczko, może teraz się właśnie w kimś zakochasz? Spójrz, czy oby ten chłopak nie był odpowiedni? - Tu wskazał na Benjamina Soons'a, do którego nawet się zbliżył, co by tylko przyjrzeć się jego twarzyczce, co by zmienił jednak zdanie co do życiowego partnera Farai, aczkolwiek gdy do tego nie doszło bryznął wysoko w powietrze śmiejąc się do rozpuku, aż nagle jego głowa spadła mu na ramię, na co musiał energicznie odrzucić ją z powrotem. Dało się teraz słyszeć szepty: Toż to prawie Bezgłowy Nick! Ten jednak żachnął się nie na żarty tym razem sprawiając, że kilkoro pierwszaków czmychnęło pod stół tym samym powodując, że napój Ingrid Westerberg wylał się jej na spodnie. Katniss Johnson za to dostała spaghietti w twarz. Normalnie smacznego. Bezgłowy jednak nie przeprosił, a jedynie zniknął obrażony, bo przecież wszyscy wiedzieli, że przez ostatnie lata stał się bardzo czuły nad jego nazywaniem i wolał, jakby się do niego młodzież zwracał: Sir Nicholas! Niewdzięcznicy! Ale przecież nie tylko ten duch się pojawił wśród nas. Pojawiła się również nieśmiała Szara Dama, która nie wydawała się być zainteresowana czynieniem tak żywych powitań, jak Nicholas, jednak ten prosił ją by przełamała się i choć spróbowała. Dlatego rzuciła nieśmiałe: "witajcie", którego nikt zapewne na jej nieszczęście nie usłyszał. Tak czy owak uśmiechnęła się smutno, bo na tylko taki gest przyjaźni było ją stać. W każdym z obecnych dostrzegała dziś więdnące kwiaty. Spojrzała z wyrzutem na Krwawego Barona, który właśnie chyba zaczął ją obrażać, więc przepłynęła przez blat stołu, aby wyrosnąć na jego końcu tym samym będąc powodem rozbicia dzbanku z sokiem dyniowym, który kolejno oblał: Silas'a Clarka'a, Malakias'a Egede, Astrid Westerberg i Ellę de Cardonell. Reszta ludzi w tym czasie pewnie zachłysnęła się jedzonkiem ze strachu i nic dziwnego. Szara Dama również przeraziła się swoich czynów i gdy zaczęła nacierać swoich lotem na Bogu ducha winnego czwartoklasistę, to ten zaczął rzucać w nią jedzeniem, które trafiło w: Nukę Egede. Miłego dnia, bo Szara Dama nie chcąc więcej nikogo krzywdzić również uciekła przerażona całym zajściem. Jednak to nie koniec atrakcji. Krwawy Baron obserwował niewzruszony zachowanie córki swojej ukochanej Roweny i Bezgłowego Nicka, któremu na którąś tam setkę lat chyba zaczęły się komórki w intelekcie przestawiać, albo co gorsza zanikać. Pokręcił zatem głową mówiąc coś mocno obraźliwego i spojrzał na wszystkich tu zebranych zauważając, że wcale nie mają dużo gości, bo tylko dwóch. Odpadło mu zatem gardzenie wszystkimi! Cóż za przemiła to sytuacja, gdy możesz mieć tylko dwie ofiary i to dla nich obmyślić plan zemsty. W końcu jednak uśmiechnął się zimno komuś po drodze zarzucając łańcuchem przy twarzy, co zaowocowało mniej więcej tym, że ktoś dźgnął nożem pokrytym masłem w Merlina Faleroy'a, który teraz na swoim prawym rękawie miał cudowne esy i floresy z masła roślinnego. W czasie gdy Zila kroiła sobie Xaviera na talerzyk, ktoś inny nie mógł uwierzyć w to co się dzieje i zachłysnąwszy się wodą mineralną wypluł ją na stół, na całe szczęście nie atakując nikogo. Krwawy Baron zignorował całą sytuację i po prostu podpłynął ku uczniakom: - Ależ szanowana wychowanko Salazara Slytherina. Tyle jedzenia wokoło poczęstuj się wszystkim, ale nie swoim przeciwnikiem. Spokojnie! - Rzucił Baron spodziewając się zapewne, że Zil zaraz przerzuci młodego mężczyznę na talerz i zacznie go konsumować. Tak czy owak ktoś inny zdziwiony tym spokojem Barona, po prostu zaczął się śmiać tym samym strącając na podłogę szklankę, która rozbiła się z trzaskiem. Przy stole Hufflepuffu natomiast górował teraz Gruby Mnich, który roześmiał się głośno gdy tylko zobaczył wszystkie pucate twarzyczki zgromadzone przy jednym stole! - Moje kochane pączki. Znowu jecie? Choć ostatnio pochudliście, to sądziłem, że trochę dłużej wytrzymacie na diecie i zostawicie trochę mi jedzonka, a wy znowu! Nieładnie. To gdzie są te nowe twarzyczki naszego domu? Och Mathilde złotko, wyglądasz dziś niezmiernie uroczo, wiesz? Naprawdę te białe włosy wcale nie wyglądają u Ciebie jak oznaka starości. Nawet Irytek planujący zalać Cię farbą chyba sobie wreszcie darował! - Paplał zadowolony wreszcie zostawiając pewnie przerażoną już Mathilde samą sobie, a sam popłynął o kawałek dalej tym razem ku Thiago i Sheili. - Kochani moi jedzcie! Nie żałujcie sobie tych ziemniaczków. Zaraz wam nałożymy! - I teraz się zaczęło. Pucołowata dziewczynka zaczęła wysypywać wszystko na talerze Thiago i Sheili, a że naczynia stały przy krawędzi to zsunęły się na ich kolana, a zawartość rozmazała się na ich tułowiu. - Och, Gertrugo! To nie tuczniki, to uczniowie! Moglabyś być bardziej taktowna! - Rzucił Gruby Mnich do dziewczynki, która przestraszyła się swojego dzieła, a Mnich poleciał za nią, co by uratować ją przed wybuchem płaczu.
-Co do pierwszego pytania, tak. Usłyszałam, że coś ma się dziać, więc postanowiłam się wkręcić. Zwłaszcza, że jest to związane z zaklęciami i eliksirami, a tych nigdy za wiele. Poza tym, można poznać wielu ciekawych ludzi i podszkolić się w swoim... fachu. -Może "fach" nie było idealnie dopasowanym słowem, ale Katniss miała nadzieję, że chłopak zrozumiał przesłanie. - Smacznego. - Dodała, spoglądając na jedzącego, co się pod rękę nawinie, chłopaka i zastanawiając się, czy kosztował już typowo hogwardzkich potraw. - Próbowałeś już plumpek? Jeśli nie jesteś wegetarianinem, powinno Ci zasmakować. -Rzekła, pokazując na leżący nieopodal półmisek. - To znaczy, ludzie mówią, że są dobre. Ja nigdy nie próbowałam i raczej nie mam zamiaru tego zmienić. -Sprostowała, rozglądając się za jakąś sałatką albo grzankami. Właściwie za czymkolwiek, co kiedyś nie wydawało odgłosów i potomstwa. O, proszę bardzo! Wśród rozmaitych steków umieszczona była miska z sałatką, która na pierwszy rzut oka nie zawierała mięsa. Dziewczyna sięgnęła po nią i nałożyła sobie małą porcję, ażeby coś poskubać. -A co do pytania o naszych uczniów, sądzę, że dość dużo osób weźmie udział. To zawsze dobra wymówka do nieodrobienia pracy czy nieprzyniesienia na czas eseju. No, i mamy tu dusze towarzystwa, które nie mogłyby przegapić takiej okazji. -Uniosła widelec do ust, ale jak zawsze, gdy mówiła, energicznie gestykulowała. Można się domyślić efektu. Część pomidorka koktajlowego wylądowała na białym obrusie, plamiąc go zapewne nieodwracalnie, a liść sałaty znalazł się nie gdzie indziej, jak na włosach jej rozmówcy. Dziewczyna jęknęła. Takie upokorzenie! -Przepraszamprzepraszamprzepraszam! -Sięgnęła delikatnie do głowy Benjamina z zamiarem ściągnięcia fragmentu sałatki. Jej twarz pokrył lekki rumieniec, dobrze widoczny na bladej cerze dziewczyny. No super. Robi się coraz ciekawiej. Co jej nowy znajomy sobie o niej pomyśli? -Zapomniałam Cię uprzedzić o moich parazdolnościach... - Do sali właśnie wleciał ich duch-opiekun. Dziewczyna pomachała do niego i szepnęła do Benjamina, że to Prawie Bezgłowy Nick i że w sumie to jest całkiem sympatyczny, ale uwielbia się popisywać i ma fioła na punkcie swojej głowy, a raczej prawie jej braku. Jak na zawołanie duch podleciał do chłopaka, przyglądając mu się uważnie. Panna Johnson zajęła się zbieraniem części pomidorków z obrusa, kiedy to dostała talerzem pełnym spaghetti w twarz. Zacisnęła pięści i powiedziała pod nosem coś nieprzychylnego pod adresem kogoś, kto w nią rzucił. Nie miała jednak na kim się zemścić, bo przecież nie widziała tego głąba, który spowodował, że jej blond włosy były teraz zmieszane z makaronem i sosem z mięsem! Z mięsem, fu! Spojrzała na Benjamina z miną delikatnie nazywając, zażenowaną. -Witaj w Hogwarcie.
Przecież kompletnie nie rozumiał dziwnego zachowania swojej kochanej przyjaciółki. Wszak przedstawił jej najlepsze cechy koledze z domu. Każdy przecież marzył o tak sprytnej dziewczynie, która na pierwszej randce odziera ze skóry niewinne zwierzęta, co by tylko uczynić z nich czapkę dla partnera czy coś. Zaprawdę... A już tak naprawdę to. Nie wiedział, że drażni węża do tego stopnia, że dziewczę będzie chciało go zaatakować. Pewnie wtedy zabrałby wtedy delikatną dłoń okrytą aksamitną skórą, która teraz tak prowokująco leżała prosto na stole. Kto wie, może Zil już sobie wyobrażała, że napoczyna zrywanie skóry? Niedobrze. Xavier gdy tylko poczuł ostrze przyłożone do ręki podrygnął na ławie, ale niewiele to dało, bo Zil wbiła ostrze zdecydowanie mocniej niż powinna wgapiona w Merlina i chyba wcale nie chciała podnosić populacji przyjezdnych w domu Salazara, tylko jej marzeniem było chyba wyrzucanie z siebie mieszańców z tym wilem. Pewnie na ten temat też być coś powiedział, ale na to miejsce z jego ust wyskoczył chorwackie przekleństwa: - Kurac!! Ajde na kurac! Jebenti mater! Je jebati! Kurva! - Darł się teraz prawie piskliwym głosem co raz wchodząc na wyższe tony całkowicie ignorując fakt, że nikt nie chciał mu pomóc, bo on właśnie teraz puszczał wiązankę słów, która uzewnętrzniała jego ukryty dotychczas Welstchmerz. Czy coś tam. - ZILYA ZARAZ CIĘ ZNISZCZĘ Z POWIERZCHNI ZIEMI, JAK NIE PRZESTANIESZ MNIE POJMOWAĆ JAKO POTENCJALNEJ OFIARY. CHCESZ ZE MNIE SOBIE ZROBIĆ TOREBKĘ! - Rzucił drugą ręką wytrącając jej ten widelec na podłogę, kiedy przyleciał do nich Krwawy Baron, a Xavier wytrzeszczył oczy tak, jakby co najmniej te miały mu wypaść, albo poszybować jak rakieta na drugi koniec sali popatrzeć na ładne kobiety i wrócić do niego, żeby zostać zatrzymane w wiecznym zezie. Wspaniałe przyjęcie w Hogwarcie. - Zobaczysz. Ty wbiłaś mi widelec w rękę, ja Ci wbiję nóż w plecy. TROCHĘ TYLKO POCZEKAM. - Przyłożył momentalnie rękę do ust zbierając nieliczne krople krwi wargami. Brakowało tylko, żeby Zilka zaczęła całować go w tą rączkę i mówić, że do wesela się zagoi. Niestety pewnie nie miał co oczekiwać na takie dobroci z jej strony, więc po prostu przyłożył różdżkę do RANY i zaleczył ją zaklęciem. - Pójdę później na obdukcję. Zapłacisz mi super hiper wysokim odszkodowaniem! - Rzucił walecznie, ale na wszelki wypadek nie trzymał już żadnej ręki na stole.
Huh, no proszę ileż nowych rzeczy można się dowiedzieć, gdy siedzi się koło Argentyńczyka. Ona miała być pomocna i sprawiedliwa? Przygryzła dolną wargę, raczej mało elegancko opierając łokcie na stole. Trzeba było jej to wybaczyć, nie była w domu, mogła chociaż na chwilę odpuścić sobie trzymanie kija w dupie, a teraz w dodatku miała zagwozdkę, czemu wylądowała w tym dziwnym, żółtym domu, skoro przecież była inteligentna i ambitna! Poza tym wcale nie poczuwała się do bycia pomocną! Chociaż może po prostu tylko miała takie wrażenie? Ciężko jej było określić samą siebie i być może właśnie dlatego kapelusz robił to za nich? Mógł wtedy idealnie określić to, kim byli naprawdę, a nie za jakich się uważali. Poza tym ostatecznie trafiła do jednego domu z Mathilde i Thiego, więc nie powinno być źle! Tutaj spojrzała tęsknie w stronę stołu Slytherinu, przy którym Xavier zabawiał się w łapanie rąk widelcami z Rosjanką. Westchnęła cicho, próbując sobie znaleźć jakieś zajęcie dla oczu czy też rąk, które pomogłoby jej opanować chęć wiercenia się na swoim miejscu z frustracji. Musiała coś robić, bo siedzenie w hałasie i tłumie w dodatku w bezruchu źle na nią działało. Równie dobrze mogłaby teraz siedzieć w pustym składziku na miotły i właśnie tam jeść kolację, czułaby się chociaż lepiej, nie musząc skupiać się na tym, aby być wciąż idealną, dla oczu tych wszystkich nieznajomych jej przyjezdnych i Brytyjczyków. Obrzuciła spojrzeniem Malakiasa, zahaczając nim też o dziewczynę, z którą rozmawiał. Nie wiedziała, że to jego siostra, zresztą nie podejrzewała ich o pokrewieństwo. Tymczasem Argentyńczyk zaczął jednak coś spostrzegać. Oczywiście nie chodzi o to, że Math najlepiej wyglądałaby bez ciuchów, bo to Sheila zbyła napadem dzikiego chichotu, od którego musiała powstrzymywać się kilkadziesiąt sekund. - Nie mów jej tego na pierwszej randce - wydusiła z siebie, gdy już przestała popełniać tlenowe samobójstwo i otarła łzy, które nabiegły jej do oczu. Wow, Thiago taki Sherlock! - Jesteśmy kuzynkami - powiedziała jedynie, zbywając to wzruszeniem ramion. Po uczcie będzie musiała dorwać Math i zapytać ją o Shane. Gdzie ona się szlajała, nosz? Pogrążyła się w ponurych rozmyślaniach na temat swojej siostry tak mocno, że w pierwszej sekundzie nie zwróciła nawet uwagi na to, że ktoś nazywa ją pączkiem. Zaraz jednak zajarzyła, unosząc z zaskoczenia brwi, gdy jakiś okrąglutki duch, zaczął paplać, zasypując ich ścianą tekstu, obrabiając tyłek Math, a potem kierując się w stronę jej i chłopaka. W pierwszej chwili, miała ochotę złapać krawędź stołu i uciec pod niego. Miała chyba szósty zmysł, bo poczuła się zagrożona jego obecnością. Duchy ją trochę przerażały… Mimo wszystko zignorowała tę potrzebę, a szkoda, bo może wtedy nie dostałaby ziemniakami po kolanach. - O! - mruknęła tylko, zaskakująco bystrze, spoglądając na to, co stało się z jej szatą - Chyba trzeba to naprawić, bo ten mały diabeł chyba uciekł. Była przy tym zaskakująco spokojna, zupełnie tak, jakby obrzucanie ją jedzeniem było dla niej najbardziej normalną i naturalną rzeczą pod słońcem. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni, kierując ją najpierw na Thiago, a potem na siebie. -Chłoszczyść - powtórzyła dwa razy, z zadowoleniem stwierdzając, że nawet udało jej się rzucić to zaklęcie poprawnie. Nie była jakąś wielką specjalistką w zaklęciach gospodarczych, ale tragedii jak widać też nie było. - No i po krzyku - rzekła dziarsko, sięgając po jedzenie, a skrzętnie omijając ziemniaki. - Ooo! Bataty! No dobra, PRAWIE unikając ziemniaków.
Hogwart zupełnie różnił się od mrocznego Salem. Budynek sam w sobie był całkiem imponujący. Wnętrze, mimo pewnej surowości, przywodziło jej na myśl takie słowa, jak potęga i bogactwo. Te wszystkie obrazy, zbroje i inne szczegóły tworzyły niepowtarzalny klimat, który jednak był zupełnie słabiutki w porównaniu z mglistą, tajemniczą otoczką Salem, powodującą, że po plecach gości przechodziły upiorne ciarki. Jackie zdecydowanie brakowało tego charakterystycznego półmroku i pomrukiwania licznych czarnych kotów, aczkolwiek nie zamierzała już tutaj na wstępie krytykować i marudzić. Chciała dać szansę Anglii, więc rozglądała się ciekawie, zwracała uwagę na mijane obiekty, a będąc w Wielkiej Sali, ochoczo przystąpiła do ceremonii przydzielenia do domów, chociaż nie bardzo rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. Nie martwiło jej to jednak, bo po miniach pozostałych poznała, że nie jest osamotniona w tej niewiedzy. Stara tiara postanowiła skierować Braxton do Gryffindoru, a w odpowiedzi Jackie uśmiechnęła się tylko w swój zagadkowy sposób i posłusznie powędrowała do wskazanego przez jakiegoś nauczyciela stołu. Pomyślała, że takie rozdzielanie uczniów Hogwartu do poszczególnych frakcji od samego początku, gdy po raz pierwszy pojawiają się w szkole, jest nastawieniem ich przeciwko sobie i zmuszeniem do rywalizacji. Ale cóż, powszechnie wiadomo, że rywalizacja stanowi jedną z najskuteczniejszych motywacji do nauki i podwajania starań, więc może nie postępowali tak głupio? Rozważając, ruszyła ku skupisku Gryfonów, odpowiadając na klika uśmiechów i dziękując za entuzjastyczne przyjęcie. Odnosiła wrażenie, że trafiła do bardzo sympatycznej i rozrywkowej grupy, a to dobrze. Zajęła miejsce wolne miejsce naprzeciwko Soonsa i jakiejś tutejszej dziewczyny. - Rany, ale zamieszanie. Przewróciła oczyma. Było strasznie gwarno, każdy rozglądał się za znajomymi, wędrował od stołu do stołu, rozmawiał. Jackie zdążyła odnotować, że Thiago jest w innym domu, czymś na H, ale Alva była z nią. Posłała jej promienny uśmiech, machając ręką w kierunku, gdzie siedziała, niestety otoczona już innymi ludźmi, pośród których Braxton nie mogłaby się już wcisnąć. No nic, najwyżej pogadają po uczcie. Z zamyślenia wyrwał dziewczynę głos Farai, która oferowała się jako ich przewodniczka, opiekunka, czy jakby to nazwać. Sprawiała dobre wrażenie, więc postanowiła coś odpowiedzieć, żeby biedulka nie pomyślała, że nikt jej nie słuchał. - Miło poznać. – i uśmiechnęła się subtelnie. Później było jakże podniosłe przemówienie dyrektora i na stół wyjechało mnóstwo pyszności, z których Jackie wybrała sobie tylko deser i sok. I kiedy zrobiło się prawie nudno, pojawił się duch, który zdecydowanie rozruszał towarzystwo. Dzięki obecności zjaw, Hogwart zapunktował w oczach Braxton. - Nie macie tu czegoś mocniejszego? – spytała dziewczynę z naprzeciwka, o której zdążyła się dowiedzieć, że ma na imię Katniss. Dość posępnie zajrzała na dno pucharu wypełnionego sokiem dyniowym.
Z wielką uwagą słuchał wyjaśnień koleżanki. A więc rywalka? Eee nie, jednak nie. Eliksiry i zaklęcia. No spoko. Może pomijając eliksiry. Tak poza tym wszystkim, bez większych problemów. Nie, nie żeby eliksiry to była dla niego jakaś czarna magia. Trochę to ogarniał nawet (choć punkty w kuferku mówią coś innego xd), w sensie – podstawy miał. Niemniej, nie uważał przesiadywania w jakiś ciasnych i nie rzadko obskurnych laboratoriach za wybitnie ciekawe. No, ale to rzecz gustu, a o nich akurat się nie dyskutuje. Zatem, może to zostawmy, dodajmy za to, że gdy o mieszaniu kociołków wspomniała popatrzył na nią, a jego twarz wyrażała lekkie zdziwienie oraz swoisty podziw, bo to serio było cholernie nudne No, ale nie było czasu aby się nad tym zastanawiać, bo przecież trzeba było wpierdalać. Ale co? Jakie Plumki. Chyba nie.. nie bardzo ogarniał. O co chodzi? A to jedzenie. Chłopak sięgnął po różdżkę, po czym za pomocą leviosy nałożył sobie trochę tego dziwnego dania. Wziął kawałek, spróbował. Ej! Było dobre! – Ekstra. Smaczne! Genialne! – zachwycał się, widząc jak dziewczyna sama nakłada sałatkę. – A bo Ty należysz do tych dziwnych ludzi, którzy nie jedzą mięsa, tak? – spytał z uśmiechem, ale takim uroczym i przepraszającym, widząc jak jadła tą zieleninkę. Nie no. Warzywa spoko. Ale cały czas? No dajcież spokój. A takie Plumki?! No cudowne. A baraninka? A cielęcinka? A schabowe?! No, ona chyba nie wiedziała, co jest dobre, no ale to znowu kwetia gustu. A o nich się nie dyskutuje stety, niestety. Dalszą część, dotyczącą uczniów oddelegowanych z Hoga słuchał z większą uwagą. – No w sumie, Ci wszyscy babiarze i osoby aktywne towarzysko, sądzę niespecjalnie muszą brac udział w projekcie. – podzielił się z nią opinią na ten temat, akurat jedząc. – Na przykład wiesz, od nas niby też dużo osób przyjechało, ale to wszystko jednostki o nieprzeciętnych umiejętnościach, jakiś talentach lub po prostu z dobrymi wynikami. – Dlatego on sam zastanawiał się, co tu robił. Może to dlatego, ze jego rodzice byli naukowcami? Nie, raczej nie. A chociaż może? Nie, raczej mało prawdopodobne. Poza tym.. Nie. No. On też to wszystko ogarniał prawda? Prawda! – No, ale wy jesteście na miejscu. A my nie dość, że z dala od domu, to jeszcze od szkoły… - tak wedział, że będzie tęsknił. To było nieuniknione. Oczywiście nie od razu. Oj nie. Teraz był okres, kiedy wszystko, nowe życie, nowe miejsce, nowi ludzie byli fascynujący. No, ale niestety za chwilę staną się szarą codziennością, zwykłą codzienną egzystencją.. A wtedy cała różowa otoczka upadnie.. No i będzie nieciekawie. - Właśnie! A Ty? Skąd jesteś? To znaczy, nie wiem.. No.. – zaciął się, szukając odpowiedniego słowa. Cholera, jak oni się nazywali. Ci wszyscy ludzie, którzy tu mieszkali? Skandynawowie? Nie. Skandynawowie to byli u niego.. – Brytyjką, czy pochodzisz generalnie z innej części świata? – przeniósł całą swoją uwagę na Katniss, by zaraz tego pożałować, bowiem znalazła się na nim sałatka koleżanki. Nie powiem, że był tym zbytnio zachwycony, ale generalnie chyba bardziej zdziwiony. Bo patrzy na nią, na chwilę się odwraca, żeby coś zjeść i patrzy się. I co? I żarcie. Żarcie na nim. No, ale spoko, bez przypału. Uśmiechnął się jedynie, kwitując całą tą sytuację. Jakże dziwną. W ogóle, to musiał ją o wiele spraw jeszcze wypytać, bo nie ogarniał tej szkoły. Tego społeczeństwa i w ogóle wszystkiego. No. Ale najpierw niech mu odpowie. – A więc? Skąd jesteś?
-Po pierwsze, to wcale nie jest dziwne, że wolę unikać jedzenia pełnego żył, mięśni, tłuszczu, krwi i innych okropnych rzeczy. Widziałeś kiedyś surowe mięso? Albo, czy masz gwarancję, że to zwierzę, które jesz, nie było chore na jakąś chorobę? To tak, jakbyś jadł czyjeś udo. Nie jakieś ładne, zgrabne udko, tylko wielki udziec, fuuu. -Wzdrygnęła się z obrzydzenia. Katniss mogła zjeść pierś z kurczaka czy jakąś chudą szynkę, ale steki, w dodatku krwiste? Nigdy w życiu. - Gdy zajadasz się mięsem, nie masz przed oczami tych ginących zwierząt? To jest ohydliwe! W sensie ohydne i obrzydliwe -wytłumaczyła chłopakowi, który jeszcze nie znał jej językowych zlepianek. Dziewczyna czasem łączyła dwa wyrazy, które zazwyczaj chodziły w parze, w jeden, zgrabniejszy i trafniej opisujący dane zjawisko lub rzecz. -Albo źle czuję, albo wyczuwam smutek w Twoim głosie, gdy mówisz o braku szkoły. Lubisz się uczyć? W sumie, to chyba logiczne, skoro jesteś na jakimś konkursie dla mózgów. W takim razie, musisz być w czymś wybitny... Zaraz będę zgadywać, w czym takim, ale najpierw Ci odpowiem. A, właśnie! Jeśli będziesz potrzebował przewodnika po zamku, wiesz, gdzie mnie szukać. Przez te ruszające się schody można dostać...hm, w każdym razie, kiedyś się przyzwyczaisz -zmieniła temat na nieco mniej... zwierzęcy. Upiła łyk soku pomarańczowego, bo ile można gadać bez ubytku na krtani? Nie żeby czuła jakąś potrzebę napicia się, ale w znanych kapelach wokaliści pili przed występem. -Urodziłam się w Liverpoolu, w Anglii, ale mieszkam w Londynie. Ogromne miasto, pełne hałasu, ludzi i życia. Jeśli nigdy w nim nie byłeś, musisz je zobaczyć. Tak po prostu, bo znane. Nie jest jakieś super, ale różnorodność kolorów, smaków i zapachów może przyprawić o zawrót głowy. -Zerknęła na chłopaka, który, dzięki Merlinowi, był już czysty. Nie wiedziała, czy przypadkiem nie zanudza go swoimi opowieściami i próbowała odczytać coś z jego twarzy, ale z marnym skutkiem.
+ pożyczone najwyraźniej poncho Witleeu czuła się niepewnie w tym nowym otoczeniu. Bardzo niepewnie. Konieczność wyjścia na środek sali i założenia na głowę tego głupiego kapelusza, niemal przyprawiła ją o zawał serca. Nie, to nie tak, że dziewczyna była strachliwa czy coś. Ona po prostu nie cierpiała zmiany otoczenia, nie cierpiała nieustannie padającego w Anglii deszczu i nie miała najmniejszej ochoty na to, by być wystawiona na widok publiczny. "Lepsze to niż walka z nundu." pocieszała się, przywołując przed oczy obraz ogromnego, drapieżnego stworzenia. Kiedy tylko Tiara wykrzyknęła nazwę: "Ravenclaw!", Witleeu z ulgą uciekła ze stołka do stołu pełnego wiwatujących uczniów. Ktoś poklepał ją po plecach, ktoś inny szarpał, śmiał się do niej, a ona przepchnęła się gdzieś na bok i usiadła przy stole. Rozglądała się trochę za kimś znajomym, ale nie mogła nikogo dojrzeć. W końcu przydziały się zakończyły, a na stołach pojawiły się potrawy. Większość z nich była niewiadomego jej pochodzenia, ale niektóre znała mętnie. Przy sąsiednim stole - stole puchonów - wypatrzyła nawet żeberka z zebry, po które natychmiast się udała, jako że były jej przysmakiem. W połowie drogi zatrzymała się jak wryta, widząc jak duch jakiegoś grubego gościa zatrzymuje się ponad stołem niedaleko miejsca gdzie leżała jej wymarzona potrawa. Po kilku sekundach podjęła przerwaną wędrówkę, choć teraz już wolniej. W końcu dotarła do potrawy i jakoś udało jej się nakłonić któregoś ucznia, żeby podał jej kilka żeberek na talerz. Odwróciła się na pięcie i już miała wracać, kiedy kątem oka dostrzegła Thiago z jakąś dziewczyną, którą mętnie kojarzyła z obozu przygotowawczego. Uśmiechnęła się i podeszła do nich. - Nie wedziałam ja ży ty taka dobra złość. - oznajmiła, komentując w ten sposób przydzielenie chłopaka do puchonów. Oczywiście miała na myśli "duszę" (ang. spirit) nie "złość" (ang. spite), no ale któż tam by się przejmował słówkami. - Ja Witleeu. Bała Lwica. - przedstawiła się dziewczynie. - Mogę przysiąść siebie? - zapytała. Nieco szczelniej owinęła się ponchem, które nie pasowało do jej sukienki, więc z pewnością musiało być pożyczone. Widać dziewczyna niezbyt przygotowała garderobę na Angielskie, dosyć chłodne klimaty.
Astrid przywitała się ze wszystkimi, którzy ją witali, nie mając ochoty na żadne dodatkowe komentarze. Miała zepsuty humor przez te całe rozdzielenia i nieprawidłowe nazwiska, które tak naprawdę były prawidłowe. Dziobała sobie smętnie w talerzu, prawie pustym. W Stavefjord podawali inne dania i jakoś nie mogła się przełamać, żeby czegoś spróbować. Ostatecznie skubnęła dania, które nie było jej znane i wcale jej nie posmakowało, więc zrezygnowała z dalszych prób. Za to niespodziewanie została oblana sokiem dyniowym, z zaskoczeniem stwierdzając, że jest nawet dobry, bo zmuszono ją do oblizania ust. Skrzywiła się, patrząc na swoje szaty, ozdobione klejącą cieczą. Szybko wyciągnęła Lou, używając krótkiego Chłoszczyść. Chciała także pomóc swoim sąsiadom, ale przeszkodził jej w tym znajomy głos, wykrzykujący przekleństwa na pół wielkiej sali. Rozejerzała się, dostrzegając Xaviera przy stole domu węża i bez wahania wstała, żeby móc szybko podejść do Ślizgonów i swojego kolegi. Obczaiła co się dzieje i nie omieszkała wygłosić swojego komentarza. - Zilya, to nie przystoi - powiedziała, kiwając na nią palcem, jakby chciała nauczyć dobrych manier. Zupełnie jak Aurelia. Na szczęście Lou była w pogotowiu. - Vulnus Alere - powiedziała wyraźnie. Wcześniej oczywiście złapała dłoń Zoellisa, nie pytając go o zgodę. Rana zniknęła bardzo ładnie, nie zostawiając śladu. - Tym się je, ale nie Xaviera - powiedziała jeszcze do Rosjanki, z pretensją w głosie, zerkając na nią, gdy już upewniła się, że z ręką Yuri'ego wszystko w porządku.
Dyrektor obserwował uczniów z uwagą, chcąc przyzwyczaić się do kolejnych nowych twarzy, które z tym roku miały reprezentować liczne szkoły magii z całego świata. Był pełen nadziei i entuzjazmu, a nawet cicho liczył na to, że nie będą sprawiać problemów nauczycielom. Nie miał na myśli zadań i pytań, o nie, nie! Swoją troskę kierował raczej ku ogólnym kłopotom wychowawczym. Nie chciał, aby posypała się masa szlabanów za złe zachowanie. Swoje nadzieje wiązał z wybitnymi umiejętnościami swoich podopiecznych, którzy mieli być głównie skupieni na wykonywaniu zadań i doskonaleniu się, aby w "Złotym Sfinksie" dojść jak najdalej. Cicho liczył też, że nagrodę zdobędzie ktoś z Hogwartu, ale nawet nie śmiał pokazać skrawka tej myśli publicznie! Przywitał przyjezdnych z uśmiechem, dał im zjeść w spokoju, przyjmując jednak duchy, aby poznali też hogwarckie zwyczaje. Uczta dobiegła jednak końca, a Gareth wstał, znów wzmacniając magicznie swój głos, aby wszyscy dobrze go słyszeli. Życzył wszystkim powodzenia i nakazał prefektom odprowadzenie uczniów do dormitoriów oraz przekazanie koniecznych instrukcji i wskazówek. Zapowiedział też, że będzie możliwość poznania Hogwartu, chętni uczniowie mogli oprowadzać przyjezdnych.
Właśnie nastał ten wiekopomny moment, gdy wszystkie smutki idą w zapomnienie, uprzedzenia rozpływają się, a żale znikają niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zakończenie roku. Po nim bal, który każdego roku przynosi coś nowego, niezapomnianego, inspirującego. To na nich uczniowie poznają swoje miłości, przeżywają niezapominanie zdarzenia, ale też świetnie się bawią. Dla niektórych to ostatni bal w charakterze ucznia, dla innych ostatni w tym zamku, jednak dla większość jeden z wielu. Aby na pewno można to wszystko tak uogólnić? Skąd że znowu! Dyrektor szkoły tym razem wraz z gronem pedagogicznym postarali się o zapewnienie jak najlepszej zabawy swoim podopiecznym. Przez to tuż po rozdaniu świadectw i oficjalnych podziękowań, wszyscy zostali wyproszeni z Wielkie Sali, by profesor Blythe mógł bez przeszkód osłonić wystrój wnętrza, a profesor Glaber wraz z profesorem Foresterem mogli przygotować część artystyczną. Natomiast kochana profesor Abney zaczęła nakrywać do stołów wraz ze skrzatami domowymi. Reszta nauczycieli rozpoczęła koordynowanie pracy prefektów co do atrakcji, jakie w tym roku zostały sprowadzone do szkoły. Nie stresujcie się jednak Moi Drodzy, że wszystko zostawię przed wami w tajemnicy! Zacznijmy od wyglądu pomieszczenia. Wbrew pozorom nie jest ono wykwintne, przyozdobione czerwonymi dywanami czy diamentowymi lampionami. To, byłoby zbyt banalne. W sali panuje półmrok. Dym wydobywa się z specjalnych świec i roznosi się tuż przy stopach. Ściany zmieniają swoje kształty niczym drzewa poruszane przed wiatr w zakazanym lesie, a zamkowe duchy tylko dodają mroku całej oprawie. Stoły przykryte są długimi, białym obrusami, nie są zwyczajowo podzielone na domy. Tym razem przy jednym stole mogą zasiadać wyłącznie trzy pary. Jest ich jednak na tyle dużo, że bez problemu wszyscy uczniowie się pomieszczą. Czym jednak byłaby sala balowa bez miejsca do tańczenia? Właśnie przy nim znajduje się scena, gdzie na rozpoczęcie uroczystości dwójka profesorów poprosiła zdolnych prefektów, czyli Dextera Vanberga i Felicie Joyner o zaśpiewanie wspólnego kawałka. By uczniowie mogli się bawić, po tym występie oczywiście gra dla wszystkich zespół, który w tym roku podbił scene muzyczną, czyli Felix Felicis. Ach, będzie się działo! To jednak nie koniec atrakcji! Wśród mgły w rogach pomieszczenia można znaleźć niespodzianki. Oczywiście, nikt o nich nie powiedział, by uczniowie sami mogli je odkryć. W ten właśnie sposób w prawym rogu znajduje się tajemniczy fotograf, który z chęcią zrobi szalone zdjęcia z balu. Przyjmie każdego, więc nawet bez pomysłu na zdjęcie warto się do niego udać. Na pewno dobierze coś ze swojej skrzynki z akcesoriami, jakieś okulary z nosem czy zieloną perukę. W lewym zaś przesiaduje wróżka, która z chęcią wywróży każdemu wakacyjną przyszłość. W końcu dla nie jednego ten rok jest swoistym przełomem w życiu! Reszty wam nie zdradzę, kto szuka ten znajdzie, więc na pewno będziecie mile zaskoczeni! Wróćmy jednak na chwileczkę jeszcze do stołów, a konkretnie do jedzenia, bo jak wiadomo ono również nie jest zwyczajne. Oczywiście, nikt nie twierdzi, że jedzenie na co dzień w zamku nie jest wyjątkowe, jednak balowe zostało zaczarowane! W ten sposób można znaleźć ogniście pikantnego indyka, który jak nie trudno się domyślić płonie. Możesz byś spokojny, tym ogniem nie da się poparzyć, co najwyżej wywołuje przyjemne mrowienie. Prócz tego za stołach znajdują się ciasteczka, które zanurzone w mleku nabierają smaku ulubionego przed osobę, która za chwile ma je skonsumować. Nie można również zapomnieć o kieliszkach, które są zapełnione bezalkoholowym szampanem z którego sączy się dym oraz innych smakołykach, które długo by tu wymieniać. Nowością jest również, że tym razem nauczyciele nie spędzają balu na jednej sali z uczniami. Dyrektor tym razem zaufał prefektom, że dopilnują swoich rówieśników w czasie zabawy, oddzielając miejsce, gdzie wcześniej stał stół pedagogów oddzieloną magiczną ścianą. Oczywiście za nią znajduje się równie ciekawy wystrój, jednak można spożywać alkohol. W razie konieczności zagubiony uczeń może również się tam zgłosić po pomoc, jednak nikt nie ręczy za trzeźwość kadry Hogwartu. Cóż tu więcej mówić? Niech rozpocznie się bal nad balami!
Fotograf
Akcesoria u fotografa losujemy jedną kostką w temacie z kostkami. 1 - Szalone wielokolorowe włosy, zmieniające barwę przy każdym ruchu głowy 2 - Zabawkowa miotła 3 - Wielki, purpurowy nos w zestawie z okularami 4 - Metamorfamulet 5 - Cycata poduszka 6 - Magiczne uszy, które zmieniają kształt na zwierze odpowiadające do danej osoby
Wróżka
Treść wróżby, jaką przepowiedziała nam ona losujemy jedną kostką w temacie z kostkami. 1 - Chleb szczęścia posmarowany jest masłem z obu stron. Nie popsuj tego. 2 - Serce nigdy nie ma zmarszczek, ono ma blizny. Uważaj na siebie. 3 - Choć droga niedaleka, nie dojdziesz, jeśli do celu nie zmierzasz. Przemyśl swoje postępowanie. 4 - Jeśli rozrzucasz ciernie, nie chodź bez butów. Choć może czas podarować je najbliższej osobie? 5 - Szczęście to nie jest to co posiadasz, lecz to czym potrafisz się cieszysz. Baw się dobrze! 6 - Życie nie toczy się tylko w pracy. Odpoczynek dobrze ci zrobi.
______________________
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Koniec roku szkolnego - to jest to, na co całe tłumy uczniów oczekują od… no, praktycznie już od września! Jak dobrze, że wreszcie minęło te dziesięć miesięcy mordęgi (okej, ze wszystkimi przerwami to wcale tyle nie było, ale zawsze warto wyolbrzymić, wtedy okrutny los wydaje się być jeszcze bardziej… okrutny) i można było wreszcie wziąć udział w czymś co będzie jednocześnie zabawnym, jak i miłym sposobem na spędzenie wieczoru. Poza tym, hej, Rasheed w normalnych warunkach nie przepadał za balami i wystawnymi przyjęciami, a tym razem nie mógł się doczekać. To chyba już o czymś świadczyło, prawda? Był pozytywnie nastawiony nawet do niespodzianki w temacie partnera lub partnerki, a chociaż nie przepadał za niespodziankami, zwłaszcza, jeśli te okazywały się średnio przyjemne, tak tym razem stwierdził, że może to dodać swego rodzaju… uroku? Będzie zabawa, ot tak sobie przyjął. Ubrał się tym razem dość szybko, bo po prostu w zwyczajną, czarną szatę wyjściową, ozdobioną na rękawach kilkoma zaczarowanymi, zielonymi i srebrnymi nićmi, układającymi się w węże. Do tego na szyję zarzucił medalion z zegarkiem, który został mu przydzielony przez maszynę losującą, a po którym miał rozpoznać swojego partnera, a na jego buźce wylądowała tak zwana maska z długim nosem, przypominająca nieco te, które nosili medycy podczas zarazy. Z tym, że jego maska była czarna i pozbawiona ochrony na usta, a nos był o wiele szczuplejszy, nadal jednak długi. Tak wystrojony wyłonił się z lochów i zawędrował na bal, aby na razie jedynie krążyć między stolikami, porywając uprzednio kieliszek z bezalkoholowym, dymiącym się szampanem. Szkoda, że nie pozwalają im tutaj popić! No cóż, ale po alkoholu to już zupełnie by się nie znaleźli…
Malika weszła do sali ostrożnie się rozglądając. Miała na sobie długą obcisłą turkusową sukienkę bez ramion. Góra sukienki świeciła się cudownie zaś dół także prezentował się świetnie. Aż do uda ciągnęło się rozcięcie które sprawiało, że sukienka nie wyglądała dziewczęco lecz kobieco i elegancko. Na nogi Malika założyła specjalnie na tą uroczystość zakupione turkusowe 12 centymetrowe szpilki. Włosy zostawiła luźno opuszczone jednak przed wyjściem wyprostowała je na idealnie proste druty zostawiając je już w spokoju. Jej długie kruczoczarne rzęsy rzucały na blade policzki urocze cienie. Dziewczyna wyglądała jak prawdziwa księżniczka choć wcale tego nie chciała. Sala także prezentowała się cudownie. Ten półmrok, mgła... Wszędzie kręciły się duchy. Prawdziwie prawdziwy bal! Delikatnie ruszające się ściany wyglądały jak wiatr zaś jedzenie prezentowało się jeszcze lepiej. Płonące indyki, dymiące kieliszki... Niestety bezalkoholowe. To nie fair. Uczniowie-studenci to co? Ale jednak są tu wszyscy. Nigdzie nie widziała nauczycieli. Tam gdzie zawsze stał ich stół wyrosła ogromna także falująca ściana. Puk, puk, puk. Szpilki Maliki zastukały w marmurową posadzkę i w mgnieniu oka dziewczyna znalazła się na środku Wielkiej Sali. Cudownie, po prostu magicznie! Nagle Mal przypomniała sobie o czymś...Gdzie jest jej partner? Trzeba zacząć poszukiwania a według wskazówki jej partner miał się pojawić w takich samych jak jej okularach nerdach ze złotymi oprawkami . Hymm... kto to może być?
Ostatnio zmieniony przez Malika Lovegood dnia Pią Cze 27 2014, 23:36, w całości zmieniany 5 razy
No nareszcie! Od kilku dni słyszał o zbliżającym się balu i od kilku dni właśnie tym żył. To był jego pierwszy bal w tych murach, dlatego chciał się dowiedzieć czy rzeczywiście to wygląda tak samo w każdej szkole? Podobno w Durmstrangu nie mają przyjęć, ale to tylko plotki, choć on w to nie wierzył. Łateva. Preston miał ogromny problem z ubiorem, podobno każdy miał być ubrany wykwintnie, no i...musiał się zachowywać jak baba! Będąc w swoim dormitorium musiał się wypindrzyć i wypachnić, ażeby jakaś niewiasta go zechciała. Gdy był gotowy, dostał list jak rozpozna swojego partnera/partnerkę. No właśnie, ej! Jakoto Partnera! Przecież Preston miał ogromną ochotę żeby zaliczyć, a przecież nie będzie tego robił z facetem...no może jego partner chciałby się popieścić, ale on nie z tych! Chociaż z drugiej strony, może po balu będzie jakieś afterparty i będzie miał się z kim upić, a z dwojga złego lepiej w tę stronę, niż wrócić jak lamer wcześnie do dormitorium i iść spać. No, no, także wyczytując z listu wytyczne odnośnie odnalezienia swojego partnera, wziął swój Kapelusz z czerwonym akcentem tym akcentem było czerwone pióro wsunięte za kokardkę otaczającą kapelusz. Fakt, niezbyt to pasuje do ładnego garnitura, ale co poradzić miał, przy najbliższej okazji go zdejmie. Najważniejsze żeby odnaleźć swoją drugą połówkę. Wyszedł z dormitorium i zaczął z wolna iść w ładnym garniaku dopasowanym do ciała, no w końcu był po części mugolem i wiedział jak się ubrać. Można powiedzieć że już przyzwyczaił się do tego zamku i wiedział jak w krótkim czasie dotrzeć do wielkiej sali. Kapelusz założył dopiero przed wejściem, bo aż wstyd było poginać przez korytarze w takim rzucającym się w oczy nakryciu głowy. Nie było zbyt wielu osób, dlatego wszedł rozejrzał się i stanął sobie gdzieś pod ścianą obserwując wejście, no bo jak jego para się nie pojawi, to przynajmniej będzie mógł wyłapać znajomych i się do nich przyczepić.
Setha również nie mogło zabraknąć na tym wydarzeniu. Wcale nie zjawił się tutaj z myślą o tym, że być może dostrzeże gdzieś jasne loki Mandy, wcale! Wcale więc nie wystroił się wyjątkowo na tę okazję. Niewielu ludzi mogło wiedzieć jak dobrze jest Lyonsowi w garniturze, bo zazwyczaj go nie zakładał. Wolał ubierać się tak, aby było mu wygodnie, a nie by na siłę być eleganckim. W związku z powyższym dzisiaj na grzbiet włożył czarny, elegancki, ale i mugolski garnitur, który wydawał się być skrojony specjalnie dla niego, co było dość dziwne jeśli przypomnimy sobie, że Morpheus zazwyczaj kasą nie szastał. Może to miało coś wspólnego z tym, że kręcił się po Hogwarcie z ofertami taniego tatuażu i zdobył kilku klientów? Kto wie! Wszak to całkiem prawdopodobna wersja. Niemniej jednak nie ma co się w to zagłębiać, bo po założeniu ciuchów i srebrnego, zaczarowanego zegarka, jaki dostał od sióstr kilka lat temu na urodziny (a wciąż świetnie działającego!), ufryzował włosy, aby wydawały się być mniej niesforne co zazwyczaj, ale średnio mu to wyszło. Jego delikatne loki były trudne do opanowania, ale nie było aż takiej tragedii. Wsunął też na palec pierścionek wysadzany zielonym kamieniem, zastanawiając się jak można po takim czymś rozpoznać partnera. Zresztą Mandy już miała piękny pierścionek i wcale nie miał on zielonego kamienia! Tak, on wciąż liczył na to, że Saunders przypadnie mu w parze. Jaka szkoda, że jej nie zapytał czy się wybiera na ten bal, zamiast teraz się łudzić… Niemniej jednak przyszedł i pewnie jako jeden z nielicznych ucieszył się, że nie będzie alkoholu. Nie dość, że Morpheus nie lubił tłumów to jeszcze jakby to miał być pijany tłum… brr. Wmieszał się między ludzi, palcem dociskając do twarzy prostą, czarną maskę zakrywającą okolicę oczu, a poznaczoną delikatnymi wzorami, widocznymi jedynie pod odpowiednim kątem, rozglądając się przybyłym po palcach.
Szukaj, a znajdziesz. Zabawa w odkrywanie kim jest partner na balu podobała się Leah niesłychanie. Ogólnie wszystko okazało się pasować jej tego wieczoru (oby to się nie zmieniło, gdy pozna towarzystwo, które zostało jej przydzielone). Nieco mroczny i tajemniczy klimat sali zachwycił ją do granic możliwości. Zero kiczu. Była też zadowolona ze swojego stroju. Prosta i elegancka sukienka była strzałem w dziesiątkę, wraz z jej blond włosami upiętymi w kok z którego wychodziły pojedyńcze pasma tworzyły interesującą i piękną całość. Z początku pomysł wydał jej się słaby, ale gdy do stroju doszła muszka zmieniająca kolor co minutę zasłoniła jej bliznę na karku i mogła w pełni zadowolona się pokazać. Ludzie mogą oceniać ją po wyglądzie, ale dziś z pewnością kolor jej włosów dodaje jej jedynie uroku. Wszystko takie idealne, ale oczywiście nie może być, aż nad to. Noga, którą skręciła na lekcji tańca dokuczała jej i to poważnie. Chodziła naturalnie na swoich wysokich butach, ale tylko ona wiedziała ile ją to kosztuje. Gdy bal się skończy pewnie odpanie jej noga. Nie mogła jednak odpuścić sobie chwili przyjemności. Przecież to tylko raz w roku! Do tego może być na prawdę ciekawie. Kim jest i gdzie się znajduje tajemniczy towarzysz? Leah nie mogła się doczekać żeby go poznać. Jeśli szybko go nie znajdzie pewnie poszuka kogoś znajomego. Dziś nie można się nudzić!
Sheila była podekscytowana i zasmucona zarazem. Bardzo jej nie odpowiadało to, że Mathilde zniknęła, pozostawiając ją i Shane samym sobie w tym ogromnym Hogwarcie. Okej, to że była niezadowolona jest niedopowiedzeniem roku, bo ona była po prostu przerażona. Autentycznie bała się zostać tutaj sama, zwłaszcza, że razem z nią zniknęła gdzieś Levee, Shane i Xavier. Okej, niektórych z nich widywała na korytarzach, ale ogólnie rzecz ujmując nie miała ostatnio okazji, żeby się z nimi spotkać, dlatego miała nadzieję, że może tym razem dostąpi tego zaszczytu i pozna ich po czymś na tym balu. Założyła na siebie turkusową sukienkę. Odpowiednio zwiewną i przeźroczystą, a absolutnie nie martwiła się tym, że będzie widać jej biust, gdyż doszyła od spodu tkaninę w cielistym kolorze. Dzięki temu czuła się pewniej niż w rzeczywistości, a czuła się trochę śmiesznie, gdyż jej strój wcale nie był taki formalny, jaki zapewne powinien być. Niemniej jednak jej było w nim dobrze, a chyba to było ważne, prawda? Wyprostowała włosy, pozwalając im spadać delikatnie i wdzięcznie na ramiona, a oczy okalała delikatną, czarną kreską, nakładając na powieki lekki makijaż. Nie chciała wyglądać jak kobieta lekkich obyczajów. Buty miała za to całkiem wysokie, ale były proste, czarne, na obcasie z platformą. Na szyję zarzuciła sobie różowe rękawiczki, które zszyła ze sobą sznurkiem, aby mogły robić za swoisty wisiorek, a po których miała rozpoznać swojego partnera. Miała nadzieję, że mimo wszystko to będzie chłopak, bo wiedziała, że kobietą byłaby co najmniej zażenowana, a jakoś nie widziała faceta w takich rękawiczkach… w każdym razie na twarz założyła białą maskę, obficie posypaną turkusowym brokatem, dzięki czemu tak naprawdę była bardziej zielona niż biała, ale co tam. W dodatku przypięła do niej kilka czarnych, długich piór i wkroczyła na salę, wsłuchując się w głos Felicie, która dzisiaj miała swoją chwilę. Śpiewała naprawdę ładnie, co sprawiło, że Villadsen wpadła w jakiś taki lepszy nastrój, gdy rozglądała się nieśmiało po Wielkiej Sali w poszukiwaniu towarzysza na ten wieczór.
Gittan długo zastanawiała się, czy w Wielkiej Brytanii obchodzi się aż tak hucznie bale. Słyszała o obowiązkowym eleganckim stroju oraz masce, ale to tak do niej nie pasowało! Nie lubiła oficjalnych przyjęć, od razu kojarzyło się to jej z bankietami po przedstawieniach baletowych. Na początek za pomocą zaklęć usunęła wszystkie tatuaże. Jeśli maska miała utrzymać ich tożsamość w tajemnicy, musiała przykryć swoje charakterystyczne znaki. Zajęło jej to prawie pół dnia. Dopiero później zawiązała włosy w niedbałego warkocza, z którego następnie zrobiła kok. Wypuściła kilka kosmyków, zakręcając je na różdżce. Założyła sukienkę, która należała do kontrowersyjnych. Wierzyła, że bliscy ją w ten sposób poznają. Założyła złoty wisiorek, idealnie wpasowujący się w czerń sukni oraz dekolt Gittan. Uwiecznieniem stroju była jego najważniejsza część: maska w złotym kolorze przyozdobiona rubinowymi piórami. Wsunęła stopy w czarne buty do tańca, zastanawiając się, czy wytrzyma w nich całą noc. Pewnie na szkolnej imprezie nie będzie mogła się upić, aby jakoś to wszystko przeżyć. Weszła do Wielkiej Sali, od razu zauważając falujące ściany. Było to tak psychodeliczne, że nie mogła oderwać od nich oczu. Chwyciła dymiący kieliszek, podchodząc bliżej ściany. Musiała jej dotknąć, ale co przysuwała dłoń, ściana w tym falistym ruchu się odsuwała. Obrażona odwróciła się do niej tyłem, szukając po sali swojego partnera.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Włosy Madeleine delikatnie opadały na jej ramiona.Bardzo długo czekała na bal. Pomijając jedyny fakt, że nie miała pary. Ale na szczęście zadbano o takie jednostki jak ona i pozostali. Przyjść samej sobie nie przeszkadzało Madeleine ale bawienie się w pojedynkę jakoś nie specjalnie ją bawiło. Gryfonka poświęciła dużo czasu na wybranie stroju i dodatków.dziś postanowiła ubrać brązową sukienkę z granatowymi dodatkami. Zamiast obcasów założyła na nogi balerinki, które uważała najwygodniejsze buty,bowiem chciała i dobrze wyglądać i dobrze się bawić.Znakiem rozpoznawczym była srebrna przypinka Nawet pasowała do stroju w jaki się ubrała, ale cóż. Jakoś musiała przecież zlokalizować towarzysza. Miała nadzieję, że nie będzie musiała długo czekać. Albo co gorsza on sam się nie pojawi. To byłoby chyba bardzo nie ciekawe. Wszak poświęciła nie całe pół godziny na przygotowania i liczyła na dobrą zabawę. Tak więc weszła do Wielkiej Sali z uwagą się rozglądając za tym samym dodatkiem, w jaki ona sama się zaopatrzyła.
Ostatnio zmieniony przez Madeleine Ford dnia Sob Cze 28 2014, 09:34, w całości zmieniany 1 raz
W sumie sama nie wiedziała po co szła na ten śmieszny bal. Nie mogła się wręcz doczekać końca roku szkolnego. Poza tym, ostatnio nie cieszyła się zbyt wielką popularnością. Nie, inaczej może. Cieszyła się wielką popularnością, ale raczej po lekcji u Arczibalda nikt nie pałał do niej miłością. Wszak połowa szkoły została przez nią poparzona. Ale co ona mogła zrobić z tym? Przecież to wszystko było tak cholernie irytujące. I jeszcze profesor Morris. Naprawdę nie miał co robić ze swoim czasem? Ostatnio miała wrażenie, że w zamku nie było już miejsca, w którym można było spokojnie zająć się drugą osobą. I ta cała Mégane Elspeth D'Aoust, jej nazwisko i imię głośno i wyraźnie zabrzmiało w jej głowie, na co Alexis aż się skrzywiła. A już nawet lepiej nie mówić o Weatherlym. Zdecydowanie nie. Mogła zostać w dormitorium. Czuła, że ze swoim szczęściem wpadnie prosto na niego. Lepiej, w ogóle już by się chyba nie zdziwiła, gdyby to on został przypisany jej do pray. Alexis weszła do sali w krótkiej białej skukience i prychnęła do swoich myśli. Raczej nie liczyła na męskiego towarzysza, z tego prostego względu, że ciężko by było któremukolwiek ozdoby grzebień wpinać we włosy. Gdy tak wyobraziła sobie Cezara z tym grzebieniem zachichotała zasłaniając dłonią usta. Zaraz jednak potrząsnęła głową i weszła już poważna do sali. Jeden wieczór da radę jakoś przetrwać. Sama jednak nie wiedziała, czy bardziej nie chciała, czy też chciała wpaść na Cezara. Nadal czuła jego pewny dłonie na swoim ciele i sama myśl o jego dotyku wyzwalała w niej dreszcz podniecenia. Potrząsnęła głową jeszcze raz by pozbyć się myśli o swoim obiekcie pożądania i wrogu numer jeden i stwierdziła, że jeśli nie zacznie pić, to ten bal będzie katastrofą, którą trzeba będzie poczęstować czymś lepszym niż ognisty sfinks.
A więc bal. A więc bal. No cóż, nie można ukryc, że Piątek nawet się cieszył na tę uroczystość. Głównie dlatego, że to już definitywny finisz tego roku szkolnego. Potem tylko powrót do kochanego Limerick na dwa tygodnie i zamknięcie w swoim mieszkaniu, na czas wakacji przerobionym na pracownie. Tak bardzo fajnie. Póki co Piątek skupiał się jednak na zabawie, a także na znalezieniu swojego partnera, bądź partnerki na dzisiejszy wieczór. To zabawne, że ta cała maskarada jeszcze nie znudziła się nauczycielom. Ale może to i dobrze? W końcu, w ten sposób zawsze można zintegrować się z osobami, których wcześniej na korytarzu się nie zauważało, albo były zbyt niedostępne by z nimi pogadać. No cóż, wszystko ma swoje plusy i minusy. Tego dnia, tego wieczora Friday widział jedynie same pozytywy. No bo i jak ich nie zauważać? Ładnie się ubrał, wyperfumował, nawet ogarnął fryzurę. Nie zapomniał oczywiście o swoim dodatku, po którym miał się poznać ze swoim towarzyszem – kremowej wstążce – którą początkowo związał włosy. Szybko jednak zrezygnował z tego pomysłu doceniając jego niepraktyczność w tej części ciała. Znalezienie miejsca na ten jakze gustowny dodatek nie zabrało mu dużo czasu, bowiem użył jej jako muszki. Trudno, najwyżej będzie musiał kogoś szukać. Póki co wszedł do Sali. Nawiasem mówiąc pięknie przystrojonej. No dobra, nie pięknie, ale nastrojowo i klimatycznie. Przy tym estetycznie. Tak, takie rzeczy lubił. Ładne, tworzące harmonijną całość, a przy okazji przyjemną dla oka. Niespiesznie podążał w stronę bufetu, doszukując się jakiegoś napoju. Strasznie go suszyło. Tak to jest, jak się dzień wcześniej mocno popiło, żeby wena przyszła. No, ale co tam. Grunt, że przyszła, nie?
Zdecydował się pójść na bal, bo... No właśnie, dlaczego? Chyba dla zabicia czasu. A nuż będzie jakaś zadyma, w której z chęcią weźmie udział? Albo chociaż popatrzy. W końcu imprezy, a co by nie mówić, bal się do tychże zaliczał, często kończą się bójkami mniejszymi, bądź większymi. Może być zabawnie, to fakt. Gregers wyjął z szafy garnitur składający się z czarnych spodni i marynarki, po czym rozpoczął poszukiwania koszuli. Oczywiście, że nie przygotował ubrań wcześniej. Spodziewaliście się czegoś innego? Ha! Dobre sobie. Po paru minutach znalazł odpowiednią - szarą, gładką. Bez żadnych zbędnych kropeczek, paseczków, czy innych wymysłów. Do całości dobrał natomiast broszkę w kształcie węża. Taką samą miała rzekomo mieć jego partnerka. Ciekawe, czy ładna? Oby ładna. Może to nawet Naya? Chociaż, to byłby zbyt szczęśliwy zbieg okoliczności, więc raczej się nie ziści. Ślizgon spojrzał w lustro. Obrócił się parę razy, przeczesał dłonią włosy i już chciał ruszyć w kierunku Wielkiej Sali, kiedy zorientował się, że jest w... Trampkach. No tak, Gregersie. Idź na bal w trampkach. Przetarł twarz dłonią i zrobił parę kroków w tył. Sięgnął do szafy i wyjął nieco bardziej eleganckie obuwie. Konkretnie czarne, matowe buty. W zasadzie, były naprawdę eleganckie i całość wyglądała całkiem przyzwoicie. No, Colton uważał, że idealnie, ale jak wszyscy wiemy - ma wybujałe ego. Jeszcze jedno spojrzenie w lustro i z uśmiechem na twarzy ruszył w kierunku Wielkiej Sali. Nie był specjalnie podekscytowany, ale znudzony także nie. Szkoda tylko, że to impreza bezalkoholowa. Naprawdę, wielka szkoda.
Filip król balu. Nie żeby nie był podekscytowany tym balem, ale jakoś tak... Wiecie, jak to jest- dzień przed wyjazdem najbardziej na świecie pragniecie zostać w domu i nigdzie się nie ruszać. Tam samo czuł się teraz Stone, gdy do balu zostało tylko kilka godzin. Jeszcze bardziej mu się nie chciało, gdy spojrzał na zegarek i okazało się, że to kilka minut. Jako, że to miał być bal to postanowił wbić się w coś eleganckiego, ale bez przesady. No i jeszcze wachlarz, który przechodził od zieleni do czerwieni. Dopiero, gdy wszedł do Wielkiej Sali poczuł dziwne ściskanie w żołądku. Będzie super, będzie kól, nie ma się czym przejmować. W skrytości ducha liczył, że nie trafi na kogoś całkiem obcego, bo nie czułby się zbyt komfortowo. Mógłby bawić się z Nastką. A jak ona będzie z tym kretynem to mu ją odbije i tyle! Pójdą sobie na błonia i będą patrzeć w gwiazdki. Fajnie, tak romantycznie. Stanął gdzieś z boku sali, tuż przy drzwiach, wyglądając kogoś z wachlarzem w dłoni. Na razie jednak było zbyt mało osób i nigdzie nie widział nikogo znajomego!
Dziewczyna przygotowała się na bal tyle czasu, że w końcu udało jej się dojść do stadium bliskiego perfekcji, więc zdecydowała, że może pokazać się w Wielkiej Sali. Na tą właśnie okazję założyła jedną z wielu swoich sukienek w kolorze soczystej zieleni. Ta kreacja sięgała jej do kostek, więc Lindsey zdecydowała się włożyć buty w kolorze czarnym, które miały zaledwie dwucentrymetrowy obcas, żeby w razie gdyby miała tańczyć nie przewróciła się już od razu. Sukienka dziewczyny była ozdobiona licznymi upięciami, ale poza tym nie miała żadnych osób. Dzisiaj białowłosej spodobała się prostota ubrania, dodała jednak kilka dodatków. Poza obowiązkowym miniaturowym bukiecikiem wpiętym w sukienkę, który wylosowała jej maszyna, ślizgonka miała na szyi naszyjnik z jasnozielonym kryształem w kształcie łzy, zawieszonym na srebrnym łańcuszku. Na prawym nadgarstku dziewczyny migotała bransoletka w kształcie węża, którego srebrna skóra była upstrzona zielonymi plamkami. Na palec wskazujący swojej lewej dłoni zdecydowała się założyć zielony pierścionek z kryształem, takim samym jak ten, który wisiał na jej naszyjniku. Włosy upięła w dość zwyczajny kok, w który wpięła spinkę z miniaturowym zielonym wężem - uznała, że taki akcent wygląda całkiem dobrze. Oprócz tego zabrała ze sobą także maskę, którą założyła tuż przed wyjściem z dormitorium. Była ona srebrna, z dużą ilością zielonych wzorów, więc uznała, że będzie pasować do jej stroju. Krótko mówiąc, Lindsey wyglądała jak prawdziwa ślizgonka i całkowicie jej to odpowiadało. Uwielbiała połączenie kolorów swojego domu, nawet, jeżeli nie dodawała nic czarnego, tak jak to było dzisiaj. Gdy obejrzała się w lustrze po raz setny i w końcu uznała, że efekt końcowy jest do przyjęcia, wyszła z dormitorium. Windstow weszła do Wielkiej Sali i od razu zwróciła uwagę na dym, jednak, jak stwierdziła po kilku minutach, nie drażnił jej nosa, więc uznała, że to całkiem pomysłowa dekoracja. Zaczęła przyglądać się sali i zaraz zachwyciła się jej wystrojem. Ucieszyła się, że nauczyciele nie zdecydowali się zrobić tego standardowo, z pełnymi przepychu ozdobami, tylko zadbali o odpowiedni nastrój - magiczny. Ściany, poruszające się i zmieniające kształt jak drzewa, oczarowały ją na tyle, że patrzyła na nie przez kilka minut. Gdy oderwała się od kontemplowania wystroju, rozejrzała się w poszukiwaniu swojego partnera, ale żadna z przybyłych już osób nie miała bukieciku. Uznała więc, że nie ma co stać w gronie obcych ludzi i udała się do pustego stolika, możliwie jak najbliżej wejścia, żeby jej partner czy partnerka po przybyciu zauważył, że Lindsey na niego czeka. Pogrążyła się w myślach na temat czarodziejskiego nastroju, gdy tak czekała, bo oczywiście nikt nie kojarzył czy znał jej na tyle, aby do niej podejść. Zapewne zmieni się to, jeżeli Meadow pojawi się na balu jeszcze przed partnerem białowłosej, ale do tego czasu dziewczyna będzie rozkoszować się spokojem.
Ostatnio zmieniony przez Lindsey Windstow dnia Sob Cze 28 2014, 00:21, w całości zmieniany 3 razy