Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Zmrużyła nieznacznie powieki, kiedy kąciki ust Elsy zadrżały, wyraźnie rwąc się do uśmiechu. Już chciała rzucić jakiś kąśliwy komentarz, gdy padły kolejne słowa. Otworzyła szerzej oczy, w których można było dostrzec teraz tańczące wesoło iskierki ekscytacji. - Gryffindor? - Wykrzyczała głośno, z ogromnym entuzjazmem. Dokładnie w tym samym momencie przeszła jej cała złość, która swój początek miała parę sekund temu. To się nazywa huśtawka nastrojów, nie? Och, nieważne! Wszak wszystkie lwy były jej bratnimi duszami! Oczywiście dopóki czymś się Alfie poważnie, lub choć trochę nawet, nie naraziły, ale ćśś. -Ja też! Nie uważasz, że Gryffoni, to najbardziej optymistyczni, zgrani i pełni werwy, ludzie? No i można z nimi polatać na miotle. Naprawdę, nie wyobrażam sobie, co byłoby, gdyby tiara przydzieliła mnie do innego domu! - Skrzywiła się nieznacznie na tą myśl, ale już po chwili na jej twarz wpłynął uśmiech. Może nawet lepiej, że partner Alfy nie zaszczycił jej swoją obecnością? W końcu mógł okazać się jakimś kretynem! Albo kujonem! Albo... albo Ś l i z g o n e m! Och, to byłaby tragedia. Znała już takich dwóch i nie potrzebowała więcej wężowatych w gronie swoich znajomych. - I tak obecnie większość facetów, to nie faceci, a zniewieściałe chłopaczki, którzy boją się własnego cienia. - Wywróciła oczami na myśl o wyżej wspomnianych osobnikach. - Jakby trafił mi się taki partner, musiałabym spędzić najgorszy wieczór mojego życia, albo dać mu dobitnie znać, że jest nudny i spieprzyć do dormitorium. - Wzruszyła ramionami i utkwiła swój wzrok w Elsie. Parodia? Przekrzywiła lekko głowę i zmarszczyła nieco brwi. - Dlaczego? - Posłała jej pytające spojrzenie. Och, to fakt. Partnera nie było, alkohol też nielegalny i może parę innych kwestii by się znalazło, aczkolwiek, hm. Czy to powód, by nazywać ów bal, parodią prawdziwego? Po raz kolejny wzruszyła lekko ramionami i upijając łyk z kieliszka, kiwnęła głową na pytanie rozmówczyni. - No, powiedzmy. Znaczy wiesz, nie jest jakieś zajebiste, jak soczek, czy coś. No bo to alkohol, ale chyba całkiem dobre. - Przymrużyła oczy, jakby chcąc ocenić prawdziwość swoich słów, po czym upijając kolejnego łyka, utwierdziła się w tym przekonaniu. Ognista z pseudo szampanem smakowała całkiem dobrze. - Spróbuj. Mam więcej. - Rzuciła konspiracyjnym szeptem i posłała Elsie łobuzerski nieco, uśmiech, a już chwilę później zgrabnym ruchem, podała jej kieliszek. Tak wiecie, pod stołem, żeby ktoś niepożądany przypadkiem nie spojrzał na nią, akurat w tym momencie. To byłaby klapa, nie? Porażka po całej linii, a Alfa nie chciała kompromitacji! Wszak duma nie pozwalała jej przegrywać na jakiejkolwiek płaszczyźnie! Nawet, jeśli chodzi o tak pozornie nieistotną sprawę. Ach, ci Gryffoni...
Obserwowanie jak szybko Iris przeszła od "I'm the best" do paniki, bo nosek miała brudny było wyjątkowo zajmujące. Może i to było wredne, ale coś mu się od życia należało, skoro dziewczyna mogła jeździć po jego porażkach jak po łysej kobyle. Pewnie za dużo od niej wymagał, ale może w końcu by się nauczyła, że odrobina pokory nie zaszkodziło. Więc teraz obserwował z lekkim uśmieszkiem jak Iris miota się po sali w poszukiwaniu lusterka i desperacko stara się zmyć sadzę, której nigdy nie było. Całkiem to zajmujące było i nie mógł się powstrzymać od lekkiego chichotu. - Całkiem dobrze słyszę, więc nie musisz na mnie wrzeszczeć - stwierdził spokojnie. - Bo dopiero wtedy ogłuchnę i co będzie? - uśmiechnął się szelmowsko jak to tylko on potrafił. Cóż... Rzeczywiście jego duma nieco ucierpiała. Pewnie każdy by się tak poczuł na jego miejscu - nie dość, że w wszystkim, czego dzisiaj spróbował odniósł porażkę to jeszcze jego była, znana z wrednego charakterku, nie przepuściła okazji okazji, żeby nie pokazać, że jest lepsza. Ale chyba zabawy na razie starczyło, więc trzeba było przerwać tą całą komedię. - Dobra, Iris, wyluzuj. Nie masz brudnego nosa - powiedział w końcu.
Rzeczywiście, z perspektywy drugiej osoby cała sytuacja mogła wyglądać dosyć komicznie. Miotająca się dziewczyna, z desperacją próbująca zetrzeć z nosa coś, czego nawet tam nie ma. Z perspektywy Iris natomiast, wyglądało to zupełnie inaczej. Musiała ubrudzić się akurat na nosie? W tak widocznym miejscu? Na domiar złego, jak gdyby nigdy nic, Samuel stał i się śmiał. To rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. I ten jego perfidny uśmieszek. Mimo wielkiej chęci uduszenia partnera, zdołała powstrzymać nabuzowane od gniewu emocje. W tym akurat była świetna. Dopóki ktoś nie wyprowadził jej z równowagi. Może i dobrze, że na Wielkiej Sali nie znalazła żadnego lusterka. Mogłoby się to skończyć o wiele gorzej, gdyby sama przekonała się, że Sol zrobił ją w konia. Gdy usłyszała więc, że żadnej sadzi na jej nosie nie ma i nigdy nie było, wpadła w szał. W ułamku sekundy przestała desperacko wycierać skórę, czerwoną już od ciągłego przecierania. A więc tak chciał pogrywać? To chyba nie był najlepszy dzień na robienie sobie z niej żartów. Dziewczyna od kilku dni chodziła jak bomba, która wybucha w najmniej oczekiwanym momencie. - Że co?! I mówisz mi to teraz?! - z iskrami w oczach wydarła się na chłopaka. Tego było za wiele. Tylko on potrafił sprawić, że dobry humor znikał jej, jak za pstryknięciem palców. - Ty wredny gnojku! - Może nie było to najlepsze określenie, bo na myśl przychodziły jej stanowczo gorsze, ale nie postradała jeszcze zmysłów na tyle, żeby jak szewc przeklinać w obecności wszystkich uczniów i nauczycieli.
Również postanowiła zajrzeć do Wielkiej Sali, chociaż na samym początku nie wiedziała czy w ogóle się tu znajdzie. Zabawa i to na dodatek w stroju, któremu do wygody było bardzo daleko. Jednak nie można całe życie stać na uboczu i czekać aż owo życie do ciebie przyjdzie. Dlatego też ubrana stosownie do okazji powoli zeszła na dół by wkroczyć w tłum uczniów, studentów, gości i nauczycieli. Trzeba było przyznać iż czuła się trochę tym wszystkim przytłoczona. Przyzwyczajona do otwartych przestrzeni Szkocji źle się czuła nawet w tak wielkiej sali jak ta. Wzięła parę głębszych oddechów i podeszła do wolnego miejsca przy stole by z tego strategicznego punktu móc obserwować przewalający się tłum pełen głosów i barw.
Oczywiście, że z jej strony wcale to nie było takie zabawne. Ale dla niego też nie było zabawne jak się podśmiewała z jego porażek. Pewnie to było by za wiele, żeby oczekiwać, że w takim razie wyciągnie jakieś wnioski i na przyszłość postara się być choć trochę milszą osobą. Ale jak na razie się na to nie zapowiadało i Sol miał dobrą zabawę obserwując jak Iris stara się powstrzymać od zaduszenia go tu i teraz. Zadziwiająco dobrzej je to szło - Sol często nie był wstanie wyjść z podziwu jaka Iris jest opanowana i jak potrafi trzymać nerwy na wodzy. On tak nie potrafił, niestety, i często zdarzało się mu wpadać z tego powodu w kłopoty. Ale nawet Iris miała ograniczone pokłady cierpliwości i opanowania, które wyczerpało jego przyznanie się, że sadzy nigdy nie było. I teraz się pewnie zacznie, bo jak jej puszczały nerwy to po całości. Westchnął, bo z gorejącymi oczami, które miotały błyskawice, wyglądała niesamowicie pociągająco. Większość osób by się pewnie popukała w czoło i zapytała jak można uważać kogoś, kto właśnie lży cię w żywy kamień za atrakcyjnego, ale nie był wstanie nic na to poradzić. - Och, zamknij się i chodź tutaj... - nie wytrzymał w końcu. Przyciągnął Iris do siebie i pocałował ją.
-No dobrze... możemy to uznać za remis. Odparł w końcu Melody, ale... po uważnym oszacowaniu jej butów pod kątem wygody. W końcu nie mogło być tak łatwo. A długopisu nie przyjął, bo miał słodki zapach i był (chyba) różowy! A Alan wprost nie cierpiał różowego. Była to być może jedyna rzecz, którą nie znosił bardziej od swojego brata, a to samo w sobie było prawdziwym wyczynem. -Nareszcie coś mi się udało. Odparł, gdy jego partnerka pochwaliła jego dzieło i to przez wielkie "d", bo Alan sam siebie zdziwił, że stworzył coś takiego(!) Daj spróbować. Tak chwalisz, że sam jestem ciekaw, co mi wyszło. Odparł, sięgając po słodycz, którą przed chwilą sam wyprodukował. Trzeba było przyznać, że wyszło mu niezgorzej. Może powinien zacząć uczyć się magicznego gotowania? Nigdy nie interesował się zbytnio tym przedmiotem, ale jeśli teraz mu tak wyszło, to czemu nie miałby powtórzyć sukcesu w klasie. Może ma w sobie jakiś ukryty talent? W końcu dobra ocena na świadectwie nigdy nikomu nie zaszkodziło. Kiedy tak rozmyślał nad sensem bacznemu przyjrzeniu się innemu przedmiotowi, nagle zaważył, że grawitacja tak jakby zaczyna przypominać o swoim istnieniu. Oho, zaczyna się. Przeleciało mu przez myśl. Już przymknął oczy. Już zacisnął szczękę, żeby jakoś przyjąć uderzenie od podłoża kiedy... nie stało się nic. Proszek z chochlików kornwalijskich okazał się mieć dużo mniej drastyczny koniec działania, niż myślał i łagodnie opadł na nogi. -Jakiej muzyki słucham? Różnie. Zależy od mojego humoru, godziny, pogody, czasem temperatury powietrza. Czasem Rozczochranych Hipogryfów, czasem Rozdartych Chochlików. Jak mnie najdzie ochota, to i Rozszalałe Mantykory puszczę... albo Smoczy Pazur i parę innych. Wzruszył ramionami, z grubsza wymieniając zespoły, który słuchał, po czym padło pytanie, którego łatwo jest się domyślić. A ty?
- Och, nie, nie, nie, nie, nie, to nie jest dobry pomysł! Ja na pewno zrobię sobie krzywdę, przecież wiesz, jaka ze mnie łamaga - pociągnęła smutno nosem, ale zaraz parsknęła śmiechem i ugryzła go żartobliwie w ucho. - Ale chętnie popatrzę, jak ty sobie radzisz! Tylko musisz na siebie bardzo, bardzo, bardzo uważać, bo bardzo, bardzo cię kocham i nie przeżyłabym, gdyby coś ci się stało! A ani zabawy z ogniem, ani chodzenie na szczudłach nie wydaje się zbyt bezpiecznym zajęciem - stwierdziła, przyjmując jego ramię i uśmiechając się promiennie. Chciała, żeby ten wieczór był absolutnie wyjątkowy, choć na dobrą sprawę każdy wieczór z Viktorem miał w sobie coś magicznego. Była bardzo szczęśliwa i miała wrażenie, że ta niespokojna część jej natury, która zmuszała ją do ciągłych zmian, do flirtowania i skupiania na sobie uwagi, nagle przycichła. Niezwykłe, jak bardzo może zmienić miłość! Nie wiedziała, że Viktor tak dobrze tańczy. Prowadził pewnie, a jednocześnie delikatnie, ich ciała wydawały się idealnie zsynchronizowane, a Fanny miała poczucie, że unosi się w powietrzu. W objęciach swojego mężczyzny zawsze czuła się bezpiecznie. Tak bezpiecznie, że nie potrzebowała żadnego amuletu, który chroniłby ją przed pechem czy złośliwością ludzi - bo przecież Vik był o niebo skuteczniejszy, przy nim nic jej nie groziło, prawda? Zachichotała i cmoknęła go krótko w ucho, wysuwając dłoń z uścisku i splatając ręce na jego karku. - Oczywiście, że wiem, głuptasie! - och, czasami mówił takie niemądre rzeczy, że naprawdę nie mogła się powstrzymać od śmiechu, choć przecież w jej przypadku to nic niezwykłego - Fanny lubiła się śmiać i każdy powód był dobry, żeby to robić. Wtuliła się w niego mocno i odetchnęła głęboko zapachem jego skóry. Musiała stanąć na palcach, żeby wcisnąć nos w zagłębienie jego szyi, ale było to takie miłe... - Obiecaj mi, że wrócimy do domu o jakiejś przyzwoitej porze, bo... bo tak ładnie mi pomogłeś z zasznurowaniem gorsetu, że koniecznie musimy sprawdzić, czy rozsznurowywanie wychodzi ci równie dobrze - szepnęła mu do ucha z figlarnym uśmiechem, delikatnie masując jego szyję opuszkami palców. Może nie był tak romantyczna jak on, może potrafiła wszystko zepsuć, ale naprawdę go kochała i naprawdę chciała, żeby ten uwierający gorset jak najszybciej został zdjęty. Właśnie przez Viktora.
Była tak wściekła, że na prawdę miała ochotę chłopaka zabić. Co to miało być? Jeżeli myślała, że jakoś przeżyje ten wieczór w obecności byłego, to stanowczo się myliła. Co ją w ogóle skusiło do tego, żeby brać udział w losowaniu? Równie dobrze mogła przyjść tutaj sama, a potem dołączyłaby do znajomych i wieczór byłby z pewnością o wiele bardziej udany. Stała tam jak hiena, w każdej chwili gotowa do ataku. Nabuzowana złością nie zauważyła nawet, że kilka osób przyglądało im się z zainteresowaniem. Nie mogło jej to jednak dziwić, skoro zaczęła wydzierać się jak opętana. Tak jak jeszcze przed kilkoma sekundami jej niepohamowana złość wylewała się na zewnątrz strumieniami, tak w ułamku sekundy zniknęła szybciej, niż zdążyła się pojawić. Iris kompletnie nie spodziewała się, że Sol zareaguje w ten sposób. Gdy lekko przyciągając do siebie, tak po prostu ją pocałował, była kompletnie osłupiała. Miała mieszane uczucia, mimo wszystko oddała pocałunek, nie mogąc się powstrzymać. Nie trwało to jednak długo, bo humor sprzed chwili wziął nad Iris górę. Odepchnęła się łokciem od Sola, lekko chwiejąc na nogach, po czym obdarowała go siarczystym uderzeniem w twarz. Uderzyła tak mocno, że zabolała ją ręka. Odsuwając się na kilka kroków w tył, próbowała uspokoić oddech. Starała się ukryć, jak bardzo zmieszała ją ta sytuacja. Nie bardzo jednak wychodziło jej w tamtym momencie przybranie groźnego wyrazu twarzy. Zamiast tego, wyglądała tak, jakby za moment miała się rozpłakać.
I znów Hogwart. Znów Wielka Sala, bal, zabawa w wiekowych murach szkoły, pamiętających zamierzchłe czasy legendarnych czarodziejów. Co, jak co, ale takiego powrotu Francesca się nie spodziewała. Opuszczając zamek szczerze sądziła, że robi to już na zawsze. Wiadomo, czasami dobrze było odwiedzić stare kąty i powspominać, zwłaszcza gdy było się dość sentymentalną duszą, aczkolwiek jakoś od momentu ukończenia siódmego roku, Harper nie znalazła ani chwili na te tkliwe wspominki i małą wędrówkę starymi ścieżkami. Nie dlatego, że miała dość Hogwartu i wszystkiego, co z nim związane. Po prostu jakoś nie było jej po drodze. Swój czas wolała spożytkować na pełne emocji podróże i staż. A później była już tylko praca, praca i praca. Los zabawił się po raz enty życiem blondynki i postanowił je urozmaicić. Ot tak, przypadkiem dowiedziała się o organizowanej zabawie. I nie miała nic do stracenia, właściwie to była bardzo ciekawa, kogo może na tej wyjątkowej uroczystości spotkać, jakie atrakcje zostały zaplanowane i tak dalej. Toteż ochoczo potwierdziła swoje przybycie i postanowiła zostać czyjąś partnerką z przypadku, oddając się w ramiona starego, poczciwego druha – przeznaczenia. Motyw wiktoriańskiej mody jak najbardziej zobowiązywał. Przynajmniej w przekonaniach Harper. Musiała wpasować się z kreacją w temat i dość łatwo jej to poszło. Postawiła na długą, delikatną i ładnie zdobioną suknię, esencję elegancji osadzonej w nastroju dawnej epoki. Włosy pozwoliła sobie spiąć w niby niedbały, aczkolwiek uroczy kok, z którego dwa kosmyki wychodziły falami i opadały po obu stronach jej twarzy, nadając jakiegoś niewymuszonego szyku. Do tego delikatna biżuteria, makijaż podkreślający oczy i voilà, już była gotowa. Oh, naturalnie potrzebowała jeszcze szczególnego elementu, po którym jej ewentualny towarzysz mógł ją rozpoznać. Jaskrawe buty na wysokim obcasie prześwitywały pod dolnym materiałem sukni, czyniąc ją zauważalną dla uważnego obserwatora. Organizatorzy spisali się wybitnie. Franky była pod prawdziwym wrażeniem zaaranżowanego wnętrza. Nawet jeśli wieczór przyjdzie jej spędzić samotnie, warto było pofatygować się dla takiego widoku. Szczudła, akrobaci, cyrkowy wdzięk.. Uśmiech rozświetlał twarz kobiety, gdy przechadzała się po Sali, oglądając dekoracje i przyglądając różnym stoiskom. I już trzymała drinka w dłoni, zastanawiając się, na czym skupić uwagę.
Naprawdę nie wiedział, co go podkusiło, żeby ją pocałować. Chyba sam diabeł, ale to było silniejsze od niego. Ze wszystkich rzeczy, które mógł zrobić lub powiedzieć wybrał akurat to... Ale nie obchodziło go, że wszyscy się patrzą czy to, że się nie cierpią jak tylko dwójka byłych może się nie cierpieć. Jeden impuls wystarczył, żeby ją pocałować... Iris była tym chyba tak samo zaskoczona jak on, ale w pierwszej chwili oddała pocałunek. W drugiej jednak odepchnęła i następnie z całej siły spoliczkowała. Kto by pomyślał, że w kimś tak małym było tyle siły! Sol jęknął i złapał się za szczękę. - Serio... Naprawdę musiałaś tak mocno przywalić...? - zapytał się, rozmasowując obolałą twarz. Pewnie miał na policzku odbitą czerwoną dłoń dziewczyny jak w jakiejś kreskówce. - Boli jak diabli... - jęknął, po czym zerknął na Iris. Cała sytuacja mocno ją wzburzyła. Nie wyglądała już jak groźna i pewna siebie Ślizgonka, którą była, gdy obśmiewała jego porażki. Wyglądała na zagubioną. Sol się zmieszał. - Przepraszam... Nie chciałem, żeby to tak wyszło... - powiedział niepewnym głosem - Nie wiem co mi odbiło... Przepraszam... Naprawdę mu było przykro. O ile Iris go wkurzała i działała mu na nerwy to jednak nie chciał sprawiać jej przykrości.
Dopiero po pewnej chwili dotarło do niej, co tak na prawdę zrobiła. Ręka cały czas okropnie ją bolała, chyba nie chciała tak mocno uderzyć. Tym bardziej, że Sol aż jęknął z bólu. Powoli jej oddech się uspokajał i docierała do niej cała sytuacja. Była tak zagubiona, że patrzyła na niego, nie wiedząc co powiedzieć. Zażenowana zrobiła mały kroczek w tył, mrużąc zaszklone oczy. Przeleciała wzrokiem po wszystkich okolicznych straganach, szukając czegoś, na czym mogłaby go zawiesić. Nie pamiętała, kiedy ostatnio za coś ją przepraszał. Odwróciła się napięcie zostawiając Sola samego i szybkim, aczkolwiek chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie. Tak na prawdę nie miała pojęcia, dokąd zmierza. Chciało jej się tak cholernie pić, że gardło miała całe suche. Obracając głowę w tę i we w tę szukała jakiegokolwiek napoju. Co podkusiło Samuela do tego, żeby ją pocałować? Było to dla niej tak niepojęte, że z wrednej i pewnej siebie dziewczyny w ułamku sekundy stała się przerażoną, małą, bezbronną dziewczynką. Czuła się jak w jakiejś kiepskiej romantycznej komedii. Co jak co, tego by się po nim w życiu nie spodziewała. Nie po tylu ostrych słowach, wypowiedzianych w swoim kierunku. Nie po tym wszystkim co zdążyli sobie pozarzucać, kiedy tylko ze sobą zerwali. Z drugiej strony czuła się jednak, jakby przeniosła w czasie. Jakby ten pocałunek był ich pierwszym. Przerażało ją to, a w głowie kłębiły się setki myśli, które doprowadzały ją do szału. Znalazła w końcu upragnione stoisko, na którym mogła wybrać sobie taki napój, jaki tylko chciała. Sięgnęła więc łapczywie po szklankę, nalewając do połowy wody. Trzęsąc się jak galareta wyglądała trochę tak, jakby przed chwilą spotkało ją coś na prawdę strasznego.
Nie odzywał się, bo nie wiedział co więcej powinien powiedzieć poza głupim i oklepanym "przepraszam". Które w dodatku na nic się nie zdało, bo Iris po prostu odeszła, zostawiając go samego. Patrzył za nią aż zniknęła w tłumie między. W głębi duszy przeklinał siebie, że dał się ponieść emocjom. Mimo docinek to był całkiem udany wieczór a teraz... Odwrócił się plecami do kierunku, w którym zniknęła dziewczyna i ruszył przed siebie. Skoro chce zostać sama to niech zostanie... On się narzucać nie będzie... Początkowo szedł dość szybko, bo nadal buzowały w nim emocje, ale z każdym krokiem zwalniał i zwalniał aż w końcu się zatrzymał. Kolejny raz przeklął siebie w duchu, tym razem za uciekanie z podkulonym ogonem. Nie powinien się tak zachować! Powinien iść za Iris i upewnić się czy wszystko z nią w porządku. Tak by zrobił prawdziwy facet a nie jakiś tchórzliwy mięczak, którym teraz był... Westchnął i ruszył na poszukiwanie dziewczyny, mając nadzieję, że daleko nie odeszła albo że w ogóle się nie wymknęła z balu, co mogło być całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę jak wzburzona była. Na szczęście udało mu się ją wypatrzeć przy stole z napojami, gdzie, najprawdopodobniej, starała się ukoić nerwy szklanką zimnej wody. Podszedł do niej powoli i przez dłuższą chwilę starał się zebrać myśli i wybrać właściwe słowa. Nie chciał, po raz kolejny tego wieczoru, wyjść na idiotę. - Jak ci to humor poprawi to możesz mi jeszcze raz przywalić, naprawdę - powiedział w końcu.
Szklanka zimnej wody ukoiła jej pragnienie, ale tylko na chwilę. Ze zdenerwowania zawsze zasychało jej w gardle. Postała chwilę przy stole, nie wiedząc za bardzo co ma ze sobą zrobić. Napiła się, ochłonęła.. i co teraz? Miała tu tak stać, czy może kręcić się bez celu jak obłąkana? Nie miała odwagi wrócić z powrotem do Sola. Mimo wszystko, to ona uciekła. Znowu wyszła na tchórza, jak w przypadku szczudeł. Gdy tak stała, gorączkowo myśląc nad tym, jak powinna się zachować, zobaczyła kątem oka, że Samuel sam postanowił ją odszukać. Podszedł do niej i przez chwilę stał w ciszy, aż w końcu się odezwał. Iris jednak nie odwróciła się od razu. Stojąc do niego plecami cichym głosem, jak gdyby słowa nie chciały przejść jej przez gardło, powiedziała: - Nie, przepraszam.. To znaczy.. Ja też.. Przepraszam. - wydukała to z siebie tak niezręcznie, że sama siebie nie poznawała. Co się z nią działo? Jeden pocałunek i tak się przejmuje? Powoli odwróciła się, spoglądając na niego z lekkim smutkiem.
Elena weszła do sali gdy bal trwał w najlepsze. Do ostatniej chwili wahała się, czy się na nim pojawić, wolała zostać w wyjątkowo pustym pokoju wspólnym i czytać w spokoju przy kominku. Przekonał ją jednak prezent od jej "przyjaciela"- czyli prywatnego projektanta i krawca. Twierdził, że ją uwielbia tylko dlatego, bo była jego najlepszą klientką, ale jej to nie przeszkadzało. Panna Marion nie miała pojęcia skąd Roberto wiedział o balu, ale jakieś pół godziny temu w okno pokoju wspólnego uporczywie zaczęły stukać dwie sowy niosące wielką paczkę zaadresowaną o niej. Gdy ją otworzyła już wiedziała, że musi pojawić się na przyjęciu. Tak więc ubrana w długą suknię buty na szpilce i przystrojona rubinowym kompletem biżuterii Elena próbowała wmieszać się w tłum i znaleźć kogoś znajomego. Niestety nie widziała nikogo godnego uwagi. Prawie wszyscy byli młodsi od niej i już z przyzwyczajenia jej unikali. Ludzie wiedzieli, że zniknęła na rok ze szkoły, ale nie wiedzieli ani gdzie była ani po co. I tak miało zostać, jednak plotki krążyły i na to nic nie mogła poradzić. Zobaczyła stoiska z atrakcjami. Przeszła się obok nich by sprawdzić cóż tym razem przygotowała dla nich dyrekcja, ale nie znalazła nic dla siebie. Stanęła więc pod ścianą by poobserwować innych.
Czy każdy Gryfon tak hałasuje? Czyli standardowe pytanie, które Elsa zadaje sobie naprzemiennie od piątego roku - czyli od przekroczenia po raz pierwszy, progu wieży Gryfonów. Do dzisiaj pamięta w jaki tłum trafiła, gdy tylko obraz się przed nią rozsunął i od razu, kilka par rąk zostało wyciągnięte w jej stronę by móc ją wciągnąć do lwiego kółeczka. Odwaga, honor, wierność. Tyle zapamiętała z wykładu jaki zaserwował jej opiekun domu, po przydzieleniu do Gryffindoru i wtedy rzeczywiście miała nadzieję, że natrafi na porządne osoby. Dlatego będąc pośród swoich po raz pierwszy, odniosła nie lada zaskoczenie na widok niewyobrażalnej ilości dymiącego piwa, podejrzanych cukierków i gum, których twory unosiły się w powietrzu. Nie wspominając, że po jakichś cytrynowych dropsach bodajże wtedy czwartoklasiści bujali się na masywnym i wysokim kandelabrze niczym szaleńcy. A być może jak te chochliki kornwalijskie? Tak, uczyła się o nich w Riverside. Takie małe, niebieskie stwory co gryzą. A zważywszy na fakt, że tamte osoby także miały dziwny, niebieskawy odcień skóry - to już dało Elsie więcej aniżeli by chciała, do myślenia. Toć to dom wariatów! A nie, najbardziej optymistyczni, zgrani i pełni werwy ludzie! Elsa wygięła jednakże wargi w dość złośliwy uśmieszek i skinęła pośpiesznie głową co by nie wyglądać na taką, co ma dość odmienne zdanie niż ta gryfonica. Wzruszyła także ramieniem i naraz podciągając nogi pod brodę, zgrabnie obciągnęła zwiewny, czarny materiał sukienki aż po same kostki - tak, że było widać jedynie srebrne czubki jej glanów. - Latać na kiju? Ach, pewnie na Łysą Górę jak takie prawdziwe czarownice. No wiesz.. z brodawką na brodzie, w połatanych szatach i z kotem. - skwitowała, gdy obdarzyła Alfę cwaniackim spojrzeniem i parsknęła rozbawionym śmiechem. W końcu na drugie jej Christabelle! Okropne imię po zapewne jakiejś nienormalnej powieściopisarce z cyklu Romans & Miłość ale cóż poradzić! Wyszczerzyła się do tego wojowniczego dziewczęcia i po raz pierwszy autentycznie zachichotała i wręcz kwiknęła ze śmiechu, od razu zasłaniając sobie usta dłonią. Rajuśku! Alfa trafiła w samą dziesiątkę! Dzisiejsi mężczyźni są.. są.. uch! Okropni. Nie chcą nosić skórzanych kurt, nie chcą ubierać się na czarno ani nawet zapuszczać brody! I większość z nich, kotów nie lubi! Prychnęła pod nosem i od nowa zaczęła wystukiwać palcami, tylko samej sobie znany rytm, pewnej melodii i łypnęła oceniająco okiem, na blondwłosą dziewczynę. Gdy tak się jej przyglądała, to coraz bardziej jej świtało w łepetynie, że ów gryfonka najczęściej się kłóci na korytarzach z takimi dwoma, no. Chyba z dwoma bo gdzieś zasłyszała, że to bliźniacy niby są i to z gatunku tych niedobrych + ale nigdy ich nie widziała na własne oczy, więc nie była tego pewna! Zresztą nie pracowała w Proroku Codziennym, co by być ze wszystkim i ze wszystkimi na bieżąco! - Więc hmmm.. - urwała niezbyt przekonana co do swoich podejrzeń i marszcząc lekko czoło, spojrzała na nią zaintrygowana - mam rozumieć, że nie tolerujesz chłopców? - palnęła bez większego namysłu i zaczynając skubać wykończenie swojej pogrzebowej sukienki, przeniosła swoje tęczówki na innych balowiczów i skrzywiła się nieznacznie na widok że, niektórzy całkiem nieźle się bawili. Jakaś dziewczyna, nawet dała swojemu towarzyszowi w twarz! (ależ atrakcja.. ) - Tutaj jest prawie jak w Modzie na sukces.- mruknęła do siebie cichym głosem, ale znając życie jej nowa towarzyszka z pewnością ją dosłyszała. Sarkastycznie więc uniosła kciuk do góry i pochylając się w jej stronę, przybrała znudzoną minę, sugerującą tym samym, że może się wszystkiego napić, byleby jej nastrój osiągnął chociaż pułap zadowolonego. I dlatego, bezceremonialnie wyciągnęła dłoń po jej smukły kieliszek co by spróbować tego cudacznego mixu najmocniejszej whisky z tym miernej jakości szampanem. (bez bąbelków!) Oczywiście, że wraz z kieliszkiem schowała się głębiej pod stół jednocześnie zasłaniając całą swoją osobę oraz Alfę i jej nielegalny alkohol przydługim obrusem. I dopiero wtedy pod osłoną koronkowego materiału, upiła mały łyk tej alkoholowej mieszaniny i wręcz natychmiastowo zaczęła kaszleć. Mocne to było! A ten cały bursztynowy napój rzeczywiście sprawiał niemiłe wrażenie jakby polizała sam ogień. Nie, żeby kiedykolwiek tak robiła, skądże! - Och, mocne. Bardzo n-nawet! Jak możesz na wszystkich bogów, tą przepalankę pić! - pisnęła, zduszonym głosem i mimowolnie przesunęła opuszkami palców po swoim gardle jakby nadal ogień łaskotał jej struny. Nie chciała się zdradzać z tym, że nawet jej oczy zaczęły łzawić, bo wtedy z pewnością Alfa by ją z miejsca przypisała do Hufflepuffu! W każdym razie jeszcze raz odkaszlnęła i pokręciła głową z miną wyrażającą skrajne zdziwienie. - Przecież ten trunek, umarlaka by postawił na nogi. Ile to ma w sobie procent? Dwieście? Trzysta? Z pewnością jest sprowadzony prosto z otchłani piekła. To taka jakby ambrozja dla Najjaśniejszej Gwiazdy z dziewiątego kręgu! Na bank! - stwierdziła z rozpędu i zakołysała delikatnie alfowym kieliszkiem na wszystkie strony świata.
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Ingrid tak na dobrą sprawę wcale nie mogła sobie wyobrazić, jak Leilii widziała ich wspólną zabawę na balu. Rzecz jasna, każdy normalny człowiek widziałby w tym wspólne tańczenie, rozmawianie, czasem też pewnie wygłupianie się. Problem polegał jednak na zagubieniu, jakie Westerberg ostatnio ciągle dręczyło w kwestiach powiązanych z jej rudowłosą partnerką. Nie chodziło o problem dochowywania wierności, tak ostatnio częsty pośród nastoletnich par, nie chodziło też o ośmieszanie się przed drugą połówką, nawet mając całą misternie umalowaną twarz w różowej wacie cukrowej, nie chodziło też o... zresztą o nic nie chodziło. Tak to już wyszło, że Ings sama nie potrafiła znaleźć jakiegoś solidnego powodu dla swojego braku komfortu. Po prostu nie było jej już tak dobrze w towarzystwie Vilms, jak wcześniej. Najoczywistszym punktem początkowym dla owej przypadłości są oczywiście wspólne, wakacyjne wojaże, ale o tym uważniejsi czytelnicy shipu Leirid doskonale wiedzą, tak samo jak o tym, że powód dla cichych dni jest Indze tak naprawdę doskonale znany, tyle że siedemnastolatka nie jest zdolna do przyznania się do tego przed samą sobą. Tym sposobem biedna Szwedka siedziała obok Lei z minimalnym zainteresowaniem, kiwając tylko od czasu do czasu głową w odpowiedzi na potok słów wypuszczony tradycyjnie z jej czerwonych ust, usiłując pozostać na bieżąco ze wszystkim, co dziewczę mówi. Pojawiło się coś o ładnym wyglądaniu, o łamaniu zasad, potem chyba nastąpiła dłuższa przerwa, dzięki której Inka mogła na chwilę odetchnąć - wtedy właśnie przepatrywała po kolei wszystkie bezgłowe zdjęcia, na widok niektórych nawet się uśmiechała, bo wyszły zadziwiająco dobrze - następnie zaś... cóż. Pytanie o atrakcje było chyba usilną próbą załatania luki w konwersacji, bowiem wystarczyło się tylko dokładniej przyjrzeć i już było wiadomo, że tak, brązowowłosa rzeczywiście była już przy jednym, ba, nawet dwóch stoiskach. Jedno przyprawiło ją o nadmierne zaróżowienie twarzy, drugie o brak głowy, ale nie można rudej winić za chęć podtrzymania rozmowy. Problem polegał na braku wytrzymałości w dążeniach. Westerberg przymknęła na moment oczy, wzdychając. Przygryzła nawet na moment wargę, ale nadmierna słodycz sprawiła, że ów gest musiał zostać natychmiast zaniechany. Nie pozostawało więc chyba nic innego, niż rozmawiać, czyż nie? - Dobrze, dobrze, już nie przepraszaj. Wiem, że ci zależy - odparła, podnosząc wzrok na Estonkę, tylko po to, aby zaraz szeroko otworzyć oczy w zdziwieniu - Szalona jesteś, cała brudna i w szpilkach mam tańczyć? - dodała nieco żartobliwie - Oj nie, wolę posiedzieć. Albo w ogóle pójdę już do dormitorium, trochę mi niedobrze od tej waty - skwitowała, popadając w falę zdań brzmiących jak najgorsze możliwe wymówki. Wstała więc z miejsca, ciągle pamiętając o swoich ukochanych zdjęciach, po czym - zaznaczając, że jeśli chce, to Leilii może ją odprowadzić - skierowała się do wyjścia. Resztę wieczoru spędziła na pozbywaniu się różu ze swojej buźki, a następnie na leżeniu w kompletnym bezruchu na środku łóżka. Co robić?
Przynajmniej się do niego odezwała, więc może nie było aż tak bardzo źle. Taką miał w każdym bądź razie nadzieję. Wprawdzie nadal nie wyglądała najlepiej, ale przynajmniej nie chciała uciec. - Hej, jak ci to ma pomóc to naprawdę możesz mi przywalić. Należy mi się i to porządnie! - wzruszył ramionami. Iris nie miała za co go przepraszać. Dobrze wiedział, że to on wszystko zawalił, przez brak umiejętności kontrolowania się... - Tylko tym razem zorganizuj jakieś rękawice bokserskie czy coś. Na mój twardy, głupi łeb nie ma co z gołymi pięściami startować - zażartował. Może ten odrobinę czerstwy żarcik choć trochę ożywi atmosferę? Dobrze by było, bo jakoś nie widział spędzenia reszty balu w takim nastroju. A jak nie to po prostu się zmyje, żeby nie obrzydzać Iris reszty wieczoru. No, ale to jego ciągłe kajanie się i przepraszanie też pewnie nie poprawiało jej nastroju, więc trzeba przestać gadać i zacząć coś robić. - Wiesz, co? Chyba najlepiej będzie jak przestaniemy o tym wszystkim gadać i chociaż spróbujemy się bawić jakby nic się nie stało - wzruszył ramionami. - Chodź, trzeba kontynuować tradycję wieczoru - zrobię z siebie idiotę u hipnotyzera albo na bezgłowych zdjęciach...
Między brwiami Alfy pojawiła się zmarszczka, sugerująca nadchodzący wybuch. Do tego oczy zmrużyły się nieco, ręce odnalazły swoje miejsce przy klatce piersiowej w pozycji oczywiście skrzyżowanej. Och, Elso, szykuj się na pogrom! - Tak, kurwa! Latać na ''kiju''. - Rzuciła sarkastycznie, oburzona słowem, jakim Gryfonka śmiała określić jej ukochany przedmiot. Przecież tak nie można! Miotła, miotełka, Nimbusik, ale żeby k i j? Jeszcze przez chwilę patrzyła na nią z iskierkami złości w oczach, jednakże kiedy zorientowała się, że to prawdopodobnie tylko żart, a parę sekund później przypomniała sobie o postanowieniu, którego miała dotrzymać, westchnęła. Za jakie grzechy los obdarzył ją takim temperamentem! To znaczy, zdecydowanie wolała być sobą, niż jakąś niezdecydowaną, grzeczną dziewuszką, aczkolwiek... Już dawno doszła do wniosku, że powinna dziesięć razy pomyśleć, zanim coś powie. P.s Na wnioskach się skończyło. - Wybacz te wybuchy. Jestem trochę nadpobudliwa, hehe. No wiesz Gryff i takie tam... - Wymamrotała coś jeszcze pod nosem, czerwieniejąc na twarzy. - Ale koty, koty, koty... - Chwyciła pierwsze lepsze słowo , które padło chwilę temu z ust Elsy i skrzywiła się nieznacznie. - Wolę psy. Z psem możesz wyjść na spacer, pobiegać, czy coś. W przeciwieństwie do tych małych cwaniaków, które cały dzień śpią i jedzą na przemian. Albo się na ciebie gapią. Nie wiem, o co im chodzi, ale kumpela ma kota i on potrafił przez godzinę siedzieć na dupie i patrzeć mi w oczy. Czujesz to? Pies to wiadomo, że chce wyjść na dwór, jeść, albo bawić się i dlatego patrzy. A kota za cholerę nie ogarniesz!- Ten potok słów wyrzuciła z siebie niemalże na jednym wydechu, gestykulując przy tym zawzięcie. Dokładnie tak, jak na nią przystało. Owa gestykulacja była nieodłącznym, a równocześnie najbardziej charakterystycznym elementem sposobu bycia Alfy. Wymachiwała rękami na wszystkie strony, strzelając przy tym często zabawne dość, miny. Jeśli dodamy do tej mieszanki wybuchowej fakt, że mówiła szybko i głośno, powstanie nam... Kayden Alpha Chaismore, czyli nadpobudliwa Gryfonka z prawdziwego zdarzenia. Właśnie ta podopieczna domu lwa wzdrygnęła się na sam dźwięk słowa ,,chłopiec''. - No raczej. Kurwa i weź tu znajdź p r a w d z i w e g o faceta, jak naokoło same chłopaczki zapieprzają w tych swoich różowych bluzeczkach. A podejdź i zagadaj cokolwiek, zadaj najprostsze pytanie, to ze stresu, ze fajna dziewczyna zagadała, spoci się cały, spali buraka i ucieknie z piskiem. Gdzie się podziali mężczyźni... - Westchnęła ciężko i oparła łokcie na stole, robiąc przy tym nieszczęśliwą minę. Widząc, że Elsa wpatruje się gdzieś w konkretny punkt, zaciekawiona odwróciła głowę. Zdążyła zarejestrować spektakularny cios, a widząc owe zdarzenie, roześmiała się głośno i pokręciła z niedowierzaniem głową. - Konkretna. - Rzuciła, po czym skierowała wzrok na Gryfonkę, jeszcze raz przyglądając się jej uważnie. - Ale zajebiste! - Otworzyła szerzej oczy, wskazując palcem na Elsowe glany. Kto, jak kto, ale Alfa zdecydowanie nie powinna takich nosić. Niech jej lepiej nie wpadają takie pomysły do głowy! W końcu glany mogłyby służyć jako narzędzie zbrodni. Można nimi kopnąć, rzucić, czy nawet tupnąć i zrobić przy tym spory hałas. - Ile za nie dałaś? Są mugolskie, nie? Zawsze chciałam mieć takie, ale obawiałam się, że przy pierwszej lepszej okazji coś nimi rozpierdolę... - Wzruszyła lekko ramionami i posłała jej niewinny uśmiech, wyrażający nie mniej, nie więcej, niż ,, Ale nie martw się. Oprócz tego jestem całkiem normalną dziewczynką ''. Jasne, jasne! Roześmiała się po raz kolejny, widząc reakcję Elsy na podany alkohol. No jak to, przecież wcale nie był taki zły! - Nie wymiękaj, młoda. - Posłała jej zawadiackie spojrzenie i chwyciła kieliszek z zabójczą mieszanką, po czym upiła łyk. - Czterysta. - Rzuciła, przybierając niezwykle poważną minę. - I zostało ci dziesięć minut życia. - Kiwnęła leniwie głową na potwierdzenie swoich słów, a parę sekund później uśmiechnęła się szeroko i poklepała Elsę po plecach. - Jakoś tak z trzydzieści pewnie będzie. Chociaż nie wiem, ważne, żeby siekło, nie? Pij, pij, nic lepszego tu nie znajdziesz. - Podała jej kieliszek. - Kurwa, dobrze, że mój kuzyn siedzi gdzieś w tym swoim Ślizgońskim pokoiku. Jakby zobaczył, że sama robię rzeczy, za które go ochrzaniam... - Zaśmiała się pod nosem. Och no dobra, ale on był świetnym przykładem wszystko-holika, a Alfa po prostu... Piła ognistą na szkolnym balu. Co w tym złego?!
Emocje trochę jej opadły, kiedy Sol zaproponował, że może uderzyć go jeszcze raz. Właściwie... Nagle zamachnęła się, uderzając zaskoczonego chłopaka prosto w twarz. Musiała, po prostu musiała to zrobić. Uśmiechnęła się lekko, próbując załagodzić sytuacje. - Skoro tak bardzo tego chciałeś.. - powiedziała, nadal zażenowana trochę całą tą sytuacją. Miała już zdecydowanie dosyć napiętej atmosfery, dlatego postanowiła, że postara się jakoś wrócić sobie humor. Wiadomo, że od razu o wszystkim nie zapomną, ale warto chyba udawać, że nic się nie stało? Po co psuć sobie wieczór, skoro można to jeszcze jakoś naprawić. Taka wersja była o wiele lepsza. Podbródkiem wskazała na budkę ze zdjęciami. - Ciesz się, że nie będzie Ci widać twarzy, inaczej miałbyś pamiątkę po mojej ręce uwiecznioną nawet na zdjęciu. - odparła, idąc w stronę stoiska. Iris jako pierwsza weszła do środka. Wchodząc, zauważyła, że na siedzeniu leży wysłużony kapelusz. Nie zastanawiając się długo nad tym, czyj był, ani co tutaj robił, podniosła go i usiadła. Kiedy zdjęcie się zrobiło, wzięła je do ręki. Był jeden problem. Wcale nie było bezgłowe. Nie działa, czy co? Poirytowana wyszła z budki. Marszcząc brwi posłała Solowi zdziwione spojrzenie. - Chyba coś nie tak jest z tą budką. - pokazała mu zrobioną fotografię. Dopiero teraz zorientowała się, że wzięła ze sobą ten dziwny kapelusz. Obróciła go w okół osi i spostrzegła na rondzie mały napis: "Kapelusz niewidzialności McHavelocka”. Aha, czyli o to chodziło. Szkoda, że nie wiedziała tego wcześniej, zanim weszła do tej cholernej budki.
Z chęcią ruszyła w kierunku stoiska z wahadełkiem i już, już miała zgłosić się na ochotnika - bo spodobała jej się wizja by zahipnotyzować Gresa, który mógłby być na jej usługi!- czyli nawiasem mówiąc zgodziła się na genialny pomysł Bell! Uśmiechnęła się więc z niewinnością do starszej od siebie dziewczyny i uniosła kciuk w górę, gdy zauważyła, że Emms bez żadnych rozkazów sam stanął przed publicznością. Po prawdzie nie wydarzyło się nic dziwnego, strasznego ani też powalającego na kolana - jednak, Sara martwiła się o niego. Było widać, że jest zmęczony i gdyby się dobrze przyjrzeć to każdy, kto choć trochę jest spostrzegawczy - dostrzegłby sińce pod jego oczami. Za wiele sobie na ten kudłaty łeb, wziął. Oczywiście, że cieszyła się na wieść, że został Perfektem oraz, że został przyjęty do drużyny jako obrońca. Ale każdy zdrowy na umyśle, by nie wytrzymał takiej presji co jej przyjaciel! Wieczorne obchody, pilnowanie młodszych roczników i branie na siebie za nich odpowiedzialności a do tego treningi na tych piekielnych miotłach i jeszcze, żeby było zabawniej - przeżywanie raz w miesiącu dość bolesnej transformacji. Wygięła wargi w wyrazie zatroskania i objęła go opiekuńczo ramieniem gdy zmierzwiła mu włosy. - Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś miał zaraz zemdleć i przespać najbliższe dwa tygodnie, Emm. - szepnęła na tyle cicho by tylko on ją usłyszał, przy czym uśmiechnęła się do niego smutno. Było jej głupio, że aż tak go zaniedbała będąc zajęta swoimi.. sprawami. Podniosła także swoje spojrzenie na Bells i Gresa, i przygryzając dolną wargę, rzuciła wahadełko Coltonowi, obdarzając go przy tym złośliwym spojrzeniem. - Dajesz! Zobaczymy czy tak dobrze sobie poradzisz w dziedzinie mieszania w czyichś głowach. Bo sam wężowaty urok Ci nie pomoże, Gres! - wymruczała, rzucając mu przeciągłe spojrzenie i odsunęła się do Thorne’ a, ustępując tym samym miejsce u jego boku, jego partnerce. - On jest po prostu nieśmiały, ale nie martw się! Jak coś zje to wraca mu dobry humor, ma po prostu niekiedy wilczy apetyt jak przystało na prawdziwego puchona! - zażartowała i puściła oko do dziewczęcia jednocześnie posyłając swojemu przyjacielowi, niezadowolone spojrzenie. Pewnie nic nie jadł ostatnimi czasy! Och, niech tylko po balu go dorwie, to sam Merlin jej nie powstrzyma gdy przywiąże go do stołu i wmusi w niego jedzenie. Klepnęła go także delikatnie w plecy z gestem mówiącym : Spokojnie, oddychaj chłopie! Dasz radę! a sama się odwróciła do Ślizgona i marszcząc czoło, odciągnęła go od tamtejszej dwójki i zaprowadziła gdzieś w tłum. (oczywiście z tym wahadełkiem!) Skrzyżowała także dłonie na swych piersiach i przekrzywiając zawadiacko na bok głowę, uśmiechnęła się szeroko. - Więc tchórzyszz wężu? - spytała ze słodyczą i uniosła zadziornie brew do góry.
Panna Chizuru wcale nie zamierzała pojawiać się na balu. Jednak druga godzina leżenia na łóżku i gapienia się na sufit dormitorium stawała się powoli nie do zniesienia. Wstała więc i zacięciem poczęła przekopywać swój kuferek w poszukiwaniu czegokolwiek co choć trochę pasowałoby do koncepcji. Gdy nic takiego nie wpadło jej w ręce zgrzytnęła zębami, osiadając na piętach. Zawsze pozostawał jeszcze wyjściowy komplet, który sama uszyła... Choć w tej sytuacji nijak się on miał do czegokolwiek. No cóż, raz się żyje. Założyła białą koszulkę z delikatnego, śliskiego jedwabiu i pasującą doń krótką, czarną spódnicę. Na stopy wsunęła czarne czółenka, a na lewy nadgarstek wąską pieszczochę. Skoro nie miała nic w klimatach wiktoriańskich to należało trochę improwizować. A jak improwizować, to z pazurem. Stanęła przed lustrem i obejrzała się ze wszystkich stron. Szwy były równe i ładne, sam materiał nie budził najmniejszych wątpliwości. Nadal jednak nie była przekonana. Uniosła obie ręce w górę, skraj białej koszulki powędrowała w górę, podchodząc aż pod ostatnie żebra, i odsłaniając piękny tatuaż. Nieco lepiej. Gdy opuściła ręce jego fragment nadal był widoczny, co na razie jej wystarczało. Na szybko pomalowała oczy, zdając się na prostą czarną kredkę, i ruszyła w stronę wyjścia z dormitorium. Wystarczyła chwila, by pojawiła się przed drzwiami Wielkiej Sali. Broda w górę, pewny siebie uśmiech na twarz i idziemy. Pierwszym co rzuciło jej się w oczy był smak dzieciństwa. Tak słodki, lepki i cudowny. Pierwsze skradzione dolary wydała na watę cukrową. Przełknęła łakomie ślinę, patrząc na watę robioną przez profesjonalistę. Rozejrzała się po sali, ale nie dostrzegając w pierwszej chwili nikogo znanego, podeszła wolnym krokiem do stanowiska. Z uśmiechem zagadnęła cukiernika i wyraziła chęć spróbowania. Gdy tylko na jej szatach pojawił się fartuch stanęła w wyznaczonym miejscu, rzuciła garścią różowego cukru i... zaczęła nawlekać watę. Na początku bardzo skupiała się na czynności, zupełnie zapominając o otaczającym ją świecie. Nie dostrzegła nawet zadowolenia na twarzy Pana Cukieraska, gdy jej wata rosła i rosła. Gdy skończyła miała na patyku piękną i foremną watę, która aż prosiła się o pożarcie. Uśmiechnęła się do instruktora, który pozbawił ją fartucha. Podziękowała mu i odeszła od stanowiska, by stanąć pod ścianą ze swoją pyszną watą. Egoistycznie założyła, że zje ją sama, wodząc wzrokiem po sali. A co.
Na remis gotowa była przystać, w końcu oboje mieli pewne niedogodności. Kto większe? Zależało od punktu widzenia. Najlepszym wyjściem było pójście na ugodę. Mels musiała przyznać, że długopis miał swoje wady. Potrafiła zrozumieć niechęć Alana, pamiętając o własnej awersji do różu w latach dziecięcych. Właściwie, wciąż nie była fanką tej barwy. Miała w sobie zbyt dużo cukierkowości zarezerwowanej dla malutkich dziewczynek, a nie dla nastolatki z rockową duszą. Podarek, jakkolwiek nieciekawy, to wciąż podarek i dlatego Mel nie kręciła na niego nosem. Oddała wytwór Alanowi, aby nie bazował tylko na jej opinii. Swoją drogą, może nie była to kwestia przypadku, a umiejętności? W końcu przygotowywanie czegokolwiek to zadanie dosyć wymagające. - Gotujesz? No wiesz, tak hobbistycznie - zapytała ciekawsko. W tym samym momencie proszek z chochlików kornwalijskich zaczynał wytracać swoje właściwości, a jej towarzysz wracał na ziemię. Melody nie miała pojęcia, jak rozwinie się akcja i była gotowa na różne zakończenia. Jednak najwidoczniej proszek miał to do siebie, że użytkowników traktował łagodnie i Al mógł bez większych komplikacji stanąć o własnych siłach. - Masz niezły gust - skomentowała z uśmiechem aprobaty wślizgującym się na jej usta. - Hmm. Może po mnie nie widać, ale mam w sobie szczyptę rockowej duszy. Jestem ogromną, ogromną fanką Roznegliżowanych Boginów i Fiuu Bzdziuu. Od dziecka mam też obsesję na punkcie Kochających Centaurów, a bez Diabelskich Sideł mój dzień jest zrujnowany - paplała ze szczerze rozentuzjazmowaną miną. - Zaskoczony, że nie jestem typem słuchającym tylko łzawych ballad?
Postarał nie dać po sobie pokazać, że zaskoczył go kolejny cios. Cóż... Robienie z siebie idioty to jedno, ale choć trochę klasy trzeba było pokazać, prawda? Na szczęście tym razem nie uderzyła go aż tak mocno, bo cios był bardziej na pokaz niż żeby zrobić mu krzywdę. Z lekką ulgą przyjął fakt, że Iris wybrała zdjęcia nad zajęcia z hipnozy. Nie, że mu teraz zależało, żeby się nie zbłaźnić czy coś - po prostu jednak zdjęcia wydawały się łatwiejsze i bezpieczniejsze. - A tam! - wzruszył ramionami. - Z siniakiem, który mi nabiłaś wyglądałbym bardziej męską i tyle. Nic czym bym się przejmował! - zaśmiał się. Tak na prawdę to nie sądził, że mu nabiła tego siniaka. Okej, jej cios bolał i to całkiem mocno, ale aż taki delikatniusi nie był. Oparł się o ścianę budki i czekał aż Iris skończy, bo oczywiście, że puścił ją przodem, żeby pierwsza zrobiła sobie zdjęcie. Gdy wyszła, nie była zbyt zachwycona, bo fotografia, którą mu pokazała, była zupełnie normalna i "z głową". - Może coś się zacięło czy coś - powiedział, pocieszającym tonem i sam wszedł do środka. Usadził się na siedzeniu i nacisnął flesz, który błysną i obsypał go jakimś złotym pyłkiem, po którym zaczęła swędzieć go twarz... Jeszcze tego brakowało, żeby dostał uczulenia i wysypki na jakieś podejrzane świństwo... Wychodząc z kabiny rzucił okiem na zawieszone obok lustro, w którym chętni do zdjęcia mogli się nieco ogarnąć. - O! - wyrwało mi się, bo w lustrze nie odbijała się jego głowa. Najwyraźniej ten dziwny złoty proszek był proszkiem niewidzialności! Niesamowite! - Jak wyglądam? - zapytał się Iris, bo ciekawiła go jej reakcja.
Postanowiła, że zatrzyma ów dziwny kapelusz, skoro już trafił w jej ręce. Zaintrygowana zdobyczą początkowo nie zauważyła, że Sol, który wyszedł z budki jest zupełnie bez głowy. Tak więc kiedy podniosła wzrok, by spytać jak mu poszło, była kompletnie zdziwiona tym, co zobaczyła. - Uh.. Yy.. No, bardzo.. Bezgłowo. - rzuciła tylko, bo nic innego nie przychodziło jej na myśl. Parsknęła śmiechem, ciesząc się w duchu, że humor powoli jej wraca. - Więc co byś chciał teraz robić? - spytała, chichocząc i zasłaniając usta ręką.
Bal Założycieli Hogwartu trwał w najlepsze, jednakże każdy początek musi mieć swój koniec. W tym wypadku nie było to takie oczywiste, choć początkowe tłumy przekształciły się w mniejsze grupy. Rzecz jasna, tak naturalny stan rzeczy panował wszędzie, kiedy szkolni znajomi spotykali swoich rówieśników, absolwenci rozmawiali z nauczycielami, a spragnieni wrażeń goście korzystali z atrakcji przygotowanych specjalnie na ten wieczór. Gdzieś pośród zebranych panowało poruszenie, kiedy ktoś wypluł kolejną kulę ognia, która po krótkiej chwili przybrała formę feniksa. Parę kroków dalej jakaś grupka studentów zanosiła się śmiechem, słysząc żart opowiedziany przez kolegę. Cyrkowcy między nimi chodzili na szczudłach, roznosząc przy okazji zapach waty cukrowej, a w tle gwaru dało się usłyszeć wahadełka i ciche gdakanie zahipnotyzowanego. Żyć, nie umierać, można by rzec. Jednakże tak to właśnie bywa, że wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Moment ten nastał wraz z ponownym wstąpieniem dyrektora na podium, który prostym gestem dłoni zwrócił na siebie uwagę, a więc przez całą jego wypowiedź panowała niezmącona niczym cisza: - Jeszcze raz dziękuję wszystkim za przybycie. Jestem niezmiernie szczęśliwy, że dzisiejsza uroczystość, niezwykle ważna w historii Hogwartu, zgromadziła tak wiele osób. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, iż przyszłoroczny bal zgromadzi równie wiele osobistości, a teraz, by nie przedłużać, oficjalnie uznaję Bal Założycieli Hogwartu za zakończony! - Oczywiście dyrektor pozwolił jeszcze na dokończenie wszystkich atrakcji, bowiem właśnie ta data powinna zapaść w pamięci uczniów, studentów, absolwentów oraz zaproszonych gości na bardzo, bardzo długo. Uroczystość przebiegła pomyślnie, a sam dyrektor Hampson był tym faktem niezmiernie uradowany. Nic tak bardzo nie cieszy doświadczonego profesora, jak radość widziana na twarzach jego byłych i aktualnych uczniów. Gdyby tylko mógł, pozwoliłby na całonocną zabawę, ale przecież każdemu należał się odpoczynek, by następnego dnia mógł powrócić szczęśliwy do codziennych zajęć. Dziewiąty października to tak szczególny dzień, że wielu będzie wspominać go aż do kolejnego roku, gdy jeszcze większe atrakcje zamącą nieco w głowach uczestników balu
Siłą rzeczy, z/t dla wszystkich.
______________________
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Ze względu na pogorszenie się pogody, profesor Ramirez musiał przesunąć trening do Wielkiej Sali. Nie był tym faktem zachwycony, zwłaszcza że będzie musiał potem uporządkować ten bałagan, ale wątpił, by uczniowie zechcieli zjawić się na treningu, gdyby wysłał ich na tę mroźną ulewę. Czekał w pomieszczeniu, z którego pozbył się długich stołów, by wokół panowała wolna przestrzeń dla pojedynkowiczów. A gdy tylko pojawili się w środku, niezwykle zdziwił się ilością chętnych. Najwyraźniej każdy chciał poprawić swoje zdolności, by wygrać w kolejnej turze Klubu Pojedynków. - Witam wszystkich – powiedział, wychodząc na środek, a jego głos odbił się echem od pustych ścian. – Podzielimy się dzisiaj w pary i będziecie ćwiczyć ze sobą kilka podstawowych zaklęć ofensywnych, za tydzień zrobimy powtórkę z defensywnych. Dało się zauważyć podczas klubowych starć, że niektórzy nadal mają problem ze zwykłym Expelliarmusem, a jak wiadomo – praktyka czyni mistrza. Rozdzielił wszystkich, by było w miarę sprawiedliwie. Znał przecież ich umiejętności z zajęć obrony przed czarną magią, a lepiej, żeby słabsi uczniowie mieli szansę zyskać coś od tych lepszych.
Rzucacie trzema kostkami. Pierwsza mówi o zaklęciu, jakie rzucacie, a dwie kolejne o wyniku (sumujecie kostki). Macie trzy szanse na atak, opisany w oddzielnych postach, by mieć większą szansę na wykazanie się. Za obecność każdy otrzymuje 1pkt do kuferka, za dwa trafienia udane 2pkt, a za trzy – 3 pkt. Ćwiczymy TYLKO zaklęcia ze spisu poniżej, po rzuceniu możecie napisać, że Ramirez rzucił przeciwzaklęcie.
2 – Niestety chybiłeś. Twoje zaklęcie odbiło się rykoszetem od okna i uderzyło w magiczny sufit, wywołując deszcz błyskawic. Profesor Ramirez opanował sytuację i dał ci reprymendę za narażanie innych na takie niebezpieczeństwo. Ale przecież każdemu się mogło zdarzyć! 3 – Kolega obok rozproszył twoją uwagę i dlatego twoje zaklęcie trafiło w buty przeciwnika, podpalając je. Rzuć kostką ponownie: parzysta – udało ci się pomóc przeciwnikowi ugasić pożar nieparzysta – profesor Ramirez musiał wkroczyć do akcji, ponieważ tylko pogorszyłeś sprawę swoimi nieudolnymi próbami 4 – Gratulacje! Twoje zaklęcie trafiło w przeciwnika. 5 – Przypadkiem zamiast trafić w swojego przeciwnika, twoje zaklęcie trafiło w profesora Ramireza, przez co rozbroił cię, a twoja różdżka odleciała pod wejście Wielkiej Sali. Musisz się po nią udać między innymi uczniami, rzucającymi zaklęcia: parzysta – udało ci się nieparzysta – oberwałeś od kogoś i przez to twoje włosy sterczą jak po porażeniu prądem już do końca zajęć 6 – Gratulacje! Twoje zaklęcie trafiło w przeciwnika. 7 – Pomyliłeś formułkę zaklęcia, przez co odbiło się ono prosto w ciebie i nabawiłeś się bolesnych pryszczy. Musisz udać się do Skrzydła Szpitalnego i jest to koniec twojego treningu. Twój przeciwnik ćwiczy teraz z profesorem. 8 – Przez twój błąd różdżka wyleciała ci z ręki i utkwiła w suficie, maltretując zaczarowane chmury. Spadł na ciebie ulewny deszcz i przemokłeś do suchej nitki, a twoja różdżka nie nadaje się już do niczego i musisz zakupić nową. 9 – Gratulacje! Twoje zaklęcie trafiło w przeciwnika. 10 – Gratulacje! Twoje zaklęcie trafiło w przeciwnika. 11 – Chybiłeś, ugaszając przy okazji jedną z pochodni na ścianie. Nie wiedziałeś jednak, że to ulubione miejsce popołudniowych drzemek Krwawego Barona, który rozprasza cię przez resztę zajęć. Przy każdym kolejnym trafionym zaklęciu musisz rzucić kolejną kostką, czy naprawdę ci się udało: parzysta – chybiłeś nieparzysta – trafiłeś mimo złośliwości ducha. 12 – Gratulacje! Twoje zaklęcie trafiło przeciwnika!
Pary:
Bell Rodwick i Anastasia Anderson Chizuru Sinclar i Freya Vacheron Emmet Andy Thorn i Melody Avril Blackthorne L. Taeheon Earl i Madison Richelieu Rasheed Sharker i Nickodem Hamillton Cesaire Weatherly i Utopia Blythe
Kod:
<zg>Zaklecie:</zg> wpisz nazwę <zg>Rezultat:</zg> wpisz sumę