Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Trzeba było jej oddać honor, że nie skomentowała jego mizernego występu. Naprawdę, to było pozytywne zaskoczenie, choć pewnie wcale nie kierowała nią sympatia do rudego Gryffona a fakt, że jak będzie się z niego wyśmiewać to Sol jej nie odpuści i będzie musiała spróbować swoich sił w szczudlarstwie. Wymówka, że ją suszy była trochę grubymi nićmi szyta i w gruncie rzeczy niepotrzebna. Sol by jej na pewno siłą nie zmusił do chodzenia na szczudłach. Aż tak jej nie nienawidził, żeby tak ją dręczyć. Jakieś drobne przytyki to proszę bardzo, ale nie aż tak. Dogonił ją prawie przy samym wyjściu z Wielkiej Sali, tak jej się spieszyło, żeby oddalić się od zagrożenia. - Czekaj! - zawołał łapiąc ją za ramię, żeby się zatrzymała. - Tutaj jest całkiem sporo rzeczy do picia, nie musimy wychodzić - dodał, nie poruszając więcej tematu szczudeł i nauki chodzenia na nich. Choć na razie na balu miał przygody raczej bardziej negatywne niż pozytywne to i tak nie chciał jeszcze wychodzić. - Chodź, poszukamy ci coś do picia a potem zrobimy sobie zdjęcia, okej?
Iris spanikowała tak, że nawet nie zauważyła, ile ludzi po drodze do wyjścia potrąciła. Potykała się o własne nogi, trzęsąc jak galareta. Odwróciła się czując na ramieniu rękę Sola. Spojrzała na niego starając się zmienić przestraszony wyraz twarzy. - Ch-Chodziło mi o coś mocniejszego - ze ściśniętym jeszcze gardłem rzuciła do partnera. Wkurzało ją to, że na samą myśl o wysokości budziła się w niej mała, spanikowana dziewczynka. Przecież nie wziąłby jej za ręce i nie zaprowadził siłą do faceta. Więc o co tyle strachu? Najwyżej wyszła na tchórza, kolejny zresztą raz, jeżeli chodziło o "wysokie sprawy". Zrobiło jej się głupio. - Marzy mi się kieliszeczek dobrej whisky. Sprzątnęłam kiedyś ojcu z barku, spakowałam do walizki i leży. To jak? Zaraz tu wrócimy - dodała, próbując przybrać normalny już ton. Musiała coś przecież powiedzieć. Miała pozwolić, żeby wyszło na to, że uciekła? Chociaż Sol na pewno sam się domyślił, nie jest głupi. Wolała coś jednak powiedzieć. Cokolwiek. I w sumie z chęcią by się napiła.
Ostatnio zmieniony przez Iris Sorrentino dnia Nie Paź 12 2014, 21:27, w całości zmieniany 4 razy
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
- Czy długo się znamy? W zasadzie taaak... - celowo przeciągnął głoskę, odpowiadając na pytanie Gregersa dość ogólnie, bowiem szczegóły znajomości z Sarą były naprawdę drażliwe i znane w sumie tylko im dwojgu, jeśli nie liczyć dyrektora i szkolnej pielęgniarki. W sumie to tak straszne przeżycie powinno zostać usunięte z pamięci, ale oczywiście nikt nie chciał mu tego zrobić. Samemu nawet nie próbował. Znał swoje możliwości w dziedzinie zaklęć, lecz dla pewności sprawdził, w jaki sposób działało to szczególne zaklęcie. Koniec końców, właściwie tylko on, albo Sara, mógł cokolwiek zrobić. Ych, mniejsza z tym. - Poznaliśmy się jakoś w trzeciej albo czwartej klasie. Miałem mały wypadek - dopowiedział zdecydowanie bardziej kulawo. Wszak nikt nie musi wiedzieć, że ciągle obwiniał się za tamtą sytuację, chociaż nigdy do niej nie wracali. - A wy kiedy się poznaliście? - Spytał, otrząsając się ze swych dziwnych myśli. Niepotrzebnie wspominał te wszystkie wydarzenia, ale tak już miał i, w zasadzie, przywykł do tak nagłych zmian w swojej głowie. I w sumie, to o czym oni właśnie rozmawiali? - Ach, tak tak. Obejdzie się bez szlabanów. No chyba, że złapię was w jakimś schowku na miotły, to wtedy... sami wiecie - Merlinie, co za bzdury znowu popłynęły z jego ust. Naprawdę, powinien zamknąć się i jak najszybciej odejść w jakiś kąt, by przemyśleć całe swoje życie. Tylko dlaczego dopadło go coś takiego właśnie podczas balu? Nieważne, nieważne, nieważne. Po prostu zachować spokój i brnąć w to dalej. Brnąć dalej, dalej, dalej. Obrócił się dość niespodziewanie, trafiając na kogoś z tacą pełną kieliszków. Jeden natychmiast wziął między palce i równie szybko upił dość spory łyk, wykrzywiając twarz w tej samej chwili. To nie tak, że nienawidził pić. Ostatnio miał strasznie dużą przerwę od takich akcji, toteż oczywistym było wypadnięcie z obiegu i właściwie chciał wypić coś mocniejszego, gdyby nie ostatnie wydarzenia i... nieważne. Znowu zapędzał się w te dziwne rejony własnej świadomości, które nie pozwalały mu normalnie funkcjonować. - Idziemy na wahadełka?
Zerknął na dziewczynę, która okazała się być partnerką Emmeta i uśmiechając się lekko, skinął głową na przywitanie. No przecież nie będzie jej ręki podawał, jak facetowi, czy tulił, jak kobieta, prawda? Właśnie, więc takie też rozwiązanie uznał za najlepsze. Roześmiał się natomiast głośno, słysząc pełen oburzenia głos Sary. Swojego rozbawienia nie mógł opanować przez kolejne parę sekund, co jakiś czas jeszcze parskając cichym śmiechem . Och, któż by pomyślał, że Puchonki potrafią być tak temperamentne! Przecież to takie niewinne, łagodne istoty z reguły... Cóż. Chyba to właśnie w tym ognistym temperamencie tkwił jej urok. W końcu posiadanie matki z Gryffindoru i ojca Ś l i z g o n a zobowiązuje! Zmarszczył nieco brwi na jej kolejne słowa. - W sumie, brzmi dobrze. - Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów. - No i jestem wzorem cnót uczniowskich, czy tam studenckich, więc o żadnych szlabanach nie ma mowy. Drżę na sam dźwięk tego słowa. - Zażartował, czując, że nie powinien być chyba zazdrosny i może pozwolić na rozluźnienie atmosfery. Całe szczęście! Inaczej musiałby pokazać swoją ciemną, złowieszczą stronę, a zazdrosny Gregres jest... Oj, groźny, uwierzcie na słowo! - No i wiesz. W schowku na miotły nas nie złapiesz, bez przesaaady. - Mówiąc to, objął swoją partnerkę nieco mocniej, co by nie wzięła jego słów jakoś bardzo do siebie! - A my... - Zerknął na Sarę i uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie pierwsze godziny ich znajomości. Westchnął przy tym teatralnie. Wszakże ta relacja od samego początku była... Burzliwa. Tak, to chyba dobre określenie. Zaczęła się niechęcią, przeszła przez coś neutralnego, prowadząc ku tak zwanemu koleżeństwu, które skończyło się przyjaźnią, a teraz... Jest tym, czym jest. - Poznaliśmy się w pubie, jak paliłem fajkę, a Sara mi groziła. - Wygiął usta w smutną podkówkę, a zaraz potem parsknął śmiechem. - Wiesz, tam był taki znak, że nie można palić, ale ja to zlałem. Mój kumpel był barmanem, to udawał, że nie widzi, a poza tym sam palił, jak już wszyscy się najebali i nie zwracali na niego uwagi. No, ale słuchaj dalej. Ten znak sobie wisiał, a Sara powiedziała, że zaraz spadnie mi na głowę. To była taka groźba, wiesz. - Zerknął na Puchonkę i całując ją w policzek, uśmiechnął się szeroko. - A później zaczęliśmy się zakładać o różne rzeczy, rozmawiać i jakoś tak wyszło. - Wzruszył ramionami, a widząc reakcję Sary na jego słowa o ,, różnych fajnych rzeczach '', po raz kolejny parsknął śmiechem. Och, oczywiście, że słyszał te wszystkie epitety rzucane po cichu w jego stronę, ale no proszę Was. Już się przyzwyczaił. - Jasne, że możemy się czegoś napić. Jestem zawsze na tak.- Rzucił entuzjastycznie, uświadamiając sobie, że jakimś cudem nie odpowiedział wcześniej na to pytanie. - Co ciekawego oferujesz? - Utkwił swój wzrok w Emmecie, a kiedy ten zaproponował wahadełka, wzruszył ramionami, kiwając przy tym głową. Cóż, skoro Hogwart oferuje im tąże atrakcje, czemu by z niej nie skorzystać? - Spoko, no to chodźmy.
zianie ogniem 1, 5 Ich stroje nie były dziwne! Cymbały powinny sięgnąć do książek, jeśli nie rozpoznali tak wielkich osobistości jak oni. Ava nawet wyglądając jak bogini chciała, aby ludzie się uśmiechali, a nie wyzywali ich od idiotów. Nawet jeśli robili to w myślach, to było to bardzo niemiłe. Ludzie powinni złożyć ofiary, paść na kolana i mówić, że zrobią wszystko, aby dołączyć się do tej dwójki. A oni, tylko kręcili nosem. - Juliuszu, nie pogardziłabym jakby ktoś nam złożył ofiarę z ognistej whisky - tu głos zniżyła aż do szeptu. Pewnie jutro gdyby dowiedziała się, że wypowiedziała takie zdanie, to złapałaby się za głowę. Jej, Avie Venus Erskine brakowało alkoholu. Czy w czasach wiktoriańskich nie chodził ziomek, dolewając do pełna wina? Teraz nie wiedziała, czy przez eliksir ma zwidy czy ona może nie widzi żadnego nawiązania do Marii Antoniny. - Okaże się - zaśmiała się, bo na pewno jak Cezar odprowadzi Avę do domu, to nie puści go na ten mróz. Otuli ramionami, zaprowadzi do siebie i pewnie zabierze współlokatorom jakiś alkohol. Wniosek był jeden: Cezar śpi u Erskine i jest już to postanowione. Nie próbowała tych cukierków, kiedy przepyszną watę cukrową. Zajadła się nią jak małe dziecko. Nie patrzyła nawet jak sobie Cezar radzi, bo łapkami złapała kawałek swojej waty i zaczęła też go karmić. Ava nie należała do dziewczyn, które miałby wyrzuty sumienia z jedzenia czegoś bardzo kalorycznego, ale ta słodkość była przepyszna i musiała się podzielić. - O nie, zmarnuje się - zmarszczyła nos, pozwalając Cezarowi działać z różową watą, która nie pasowała do ich rzymiańskim stroju. Zaczęła się rozglądać co im jeszcze zostało z atrakcji do zaliczenia. Nie zauważyła nawet, kiedy Cezar zniknął z jej oczu. Szukała go po całej sali. Oczywiście wciąż zajadła się swoją watą, a gdy oblizała patyczek, zauważyła chłopaka, który próbował swoich sił na szczudłach. Nie, Ava była zdecydowanie za pijana, więc postanowiła spasować. Zabiła mu nawet brawo! Poczekała aż zejdzie z tych piekielnych szczudeł i będzie mogła go złapać za rękę, pytając się, czy tam na górze widział jakiś nowych wiernych. Wtedy zobaczyła mężczyznę, który pluł ogniem w przeróżnych kształtach. Niestety płomienie nie były w kolorze tęczowym, co Ava postanowiła na głos skomentować. Tym razem poszła jako pierwsza do atrakcji, nie mogąc się doczekać aż uformuje z ognia muszlę prawdziwej Venus! Jednak nic się nie wydarzyło. Zdenerwowała się trochę, nie przejmując się oburzeniem ludzi, stojących w kolejce, spróbowała ponownie. Tym razem pięknie ziała ogniem w kształcie muszelki. Ava jeszcze nie umiała wyczarować patronusa, więc niech będzie muszelka. Odeszła na bok, uroczyście zapraszając Cezara na swoje miejsce. - Juliuszu...
Wypuściła z frustracją powietrze ze swych warg i zwiesiła swoją jasną łepetynę nieco niżej, bezczelnie opierając się czołem o ślizgoński tors, gdy tych dwóch zaczęło ją najzwyczajniej w świecie obgadywać. A podobno faceci nie mają tendencji do obsmarowywania każdego - właśnie to widać po was panowie! Buzie wam się wręcz nie zamykają! Zapewniając więc sobie chociaż minimalną rozrywkę, poczęła się bawić guzikiem od koszuli Gressa - oczywiście w międzyczasie przysłuchując się ich fascynującej wymianie poglądów. Na słowa Thorna odnośnie ich pierwszego poznania, przekręciła lekko głowę i uśmiechnęła się blado gdy zmierzyła go nieco cieplejszym spojrzeniem. W końcu już tyle lat się znają! Chociaż ich początek rzeczywiście był dramatyczny i bodajże tylko jej własne szczęście oraz samokontrola Emmet ją uratowała. Jednakże i tak w dalszym ciągu, go uwielbiała! I nawet teraz, stojąc u boku Gregersa, obdarzyła przyjaciela szelmowskim uśmiechem i mrugnęła do niego konspiracyjnie. A po chwili poczuła jak ramiona Coltona nieco mocniej się zaciskają wokół niej, gdy padły słowa odnośnie tego, że Emsiak nie przyłapie ich w schowku, ha! Zmierzyła ich jednakowym spojrzeniem, dobitnie sugerującym o ich wrodzonej głupocie i zmrużyła groźnie oczy. - Gress bez obaw. Jak tak bardzo chcesz to i Ciebie zatrzasnę w schowku gdy będziemy wracać jednym z tych ciemnych korytarzy, zobaczysz. A Emmet do tej pory nie umie się mnie pozbyć, chociaż wiem jak tego zapewne pragnie. - wtrąciła się i wzniosła oczęta ku sufitowi gdy ponownie padło w jej towarzystwie pytanie odnośnie ich zapoznania. Bo wiecie, kogo by nie spotkali - czy to tutaj na miejscu w Hogwarcie, czy też jak to było w Indiach - za każdym wracało to samo pytanie. A z skąd się znacie? A jak się poznaliście? A długo się znacie? Jejciu! Być może widok ślizgona puchonką, którzy nie skaczą sobie do gardeł to dość rzadkie zjawisko ale na Merlina! - Sara już była zmęczona tymi pytaniami. Jeszcze trochę a zacznie nosić na szyi tekturową tabliczkę z „Poznaliśmy się w pubie, gdy mu groziłam.” Ach toć to takie romantyczne. I w jej stylu a jakże. Wysłuchując od nowa całą ich historyjkę, Sara robiła zabawne miny w stronę Bell a po chwili westchnęła teatralnie gdy ślizgońskie wargi dotknęły jej policzka. Dla ciekawskich, to wbrew pozorom nie były jak u gada, zimnie i śliskie - a za to przyjemnie miękkie i ciepłe, które już zdążyła polubić. Mierzwiąc swoje niesforne włosy, przygryzła nieco wargi i wzruszyła ramieniem na znak, że może pójść gdzie im się żywnie podoba. A wahadełka brzmiały całkiem, całkiem znośnie. Chociaż znając jej pecha to z pewnością odwali na nich coś głupiego. Wyginając wargi w chochlikowaty uśmiech, szturchnęła nieco Gresa i zacmokała z rozbawieniem. - Gress. - zaczęła całkiem poważnie i poszerzyła swój uśmieszek. - Ty zawsze nie odmawiasz, to praktycznie twoje drugie imię! Jestem Gregres nie-odmówię Colton. - wyznała, starając się odwzorować ton jego głosu i roześmiała się miękko, robiąc przy tym uroczą minę by nie strzelał na nią focha. Odwróciła także swoją zarumienioną buzię w stronę towarzyszki Emmeta, obdarzając ją słodkim uśmiechem gdy po chwili przybrała nieco zabawniejszy wyraz twarzy. - Przydałoby się zahipnotyzować wahadełkami tych dwoje co by przestali tyle gadać, nie sądzisz? A podobno to tylko kobiety plotkują! - jęknęła z udawanym oburzeniem i kaszlnęła dla niepoznaki co by się nie wydało, że ta młodociana bestia śmieje się z nich. Jeszcze ich dwoje by się obraziło! A wtedy by była istna klapa, no.
Stała obok Emmeta w tej ogromnej, bardzo nie w jej stylu sukni i uśmiechała się do Sary i Gregersa, starając się udawać, że całkowicie rozumie o czym gadają i bardzo ją to interesuje, a w dodatku jest prześmieszne i mogłaby godzinami tutaj stać i słuchać. No, może nie tak znowu do końca udawała, bo jednak lubiła dowiadywać się wszystkiego nowego o znanych i nieznanych ludziach. Może w nieco bardziej wygodnych warunkach, kiedy nie czuła się jak klaun. Nie wiedziała nawet czy puchon mówi bardziej do niej czy do wszystkich, ale powiedziała, że tak, pewnie, może skoczyć po coś do picia i najlepiej, żeby się postarał o coś z chociaż odrobiną procentów. Istniała możliwość, że Hogwart w napoje tego typu się zaopatrzył, skoro mieli na balu pojawić się absolwenci. Chociaż po kieliszku szampana dla każdego... - Och, tak, wahadełka na pewno są super, musimy spróbować - rzekła do towarzystwa, no a potem wszyscy udali się do miejsca, gdzie podejrzany gość hipnotyzował i chyba nawet uczył jak to robić. - Koniecznie! - krzyknęła-szepnęła do Sary, żeby panowie tak znowu łatwo nie mogli jej usłyszeć. - Ten faceta z wahadełkiem robi z ludźmi dziwaczne rzeczy, jestem pewna, że jak się z nim trochę zagada, wmówimy im co tylko sobie zażyczymy - zapaliła się Bell do tego pomysłu, bo hipnotyzowanie było chyba tak jakby związane z wróżbiarstwem, które uwielbiała. Nie mogła się doczekać aż sama spróbuje. Już z daleka wypatrywała co tam się dzieje.
Fanny była podekscytowana jak mała dziewczynka. Latała po mieszkaniu szukając brakujących elementów garderoby, pośpiewując coś pod nosem i zupełnie nie zauważając tego, że Viktor jest już gotowy i czeka tylko na nią. No cóż, powinien być przygotowany, że zapraszając ją na bal, skazuje się na bardzo, bardzo długie oczekiwanie. Blado łososiowa sukienkaz epoki ślicznie komponowała się z jej jasną karnacją i długimi, miodowymi włosami, spływającymi na ramiona i dekolt, podkreślając jej dziewczęcą urodę. Musiała poprosić Viktora, żeby pomógł jej zasznurować gorset, a potem zaczęła tańczyć po mieszkaniu, wirując wokół własnej osi, by w końcu paść na łóżko, śmiejąc się jak wariatka. A kiedy w końcu weszli do Wielkiej Sali, Fanny zakryła usta dłońmi, tłumiąc okrzyk zachwytu. Wszystko wyglądało tak niezwykle, tak pięknie i zarazem niepokojąco, że przywarła mocniej do boku Viktora, wtuliła się w niego, wodząc wzrokiem od szczudlarzy do hipnotyzerów i z powrotem, oglądając się za kelnerami w eleganckich strojach i wsłuchując się w muzykę. Tak dawno tu nie była, tyle się zmieniło przez te lata, choć ona sama pewnie najmniej. - Dziękuję, że mnie zabrałeś, jesteś najcudowniejszy na świecie - wyszeptała mu do ucha, stając na palcach i całując go w policzek, pachnący wodą po goleniu. - Mam nadzieję, że lubisz tańczyć, bo na pewno ci nie odpuszczę, skoro już jesteśmy na balu, to będziemy tańczyć i tańczyć, a potem... a potem nauczę się chodzić na szczudłach! Albo nie... bo na pewno spadnę. Taniec będzie jednak mniej ryzykowny - stwierdziła, ciągnąc go na parkiet i nie mogąc zapanować nad uśmiechem cisnącym się jej na usta.
Szeroki uśmiech wpłynął na twarz Viktora, kiedy zobaczył radość w oczach Fanny. Czy jest coś piękniejszego, niż szczęście ukochanej osoby? Dla romantyka – na pewno nie. Toteż czuł się najbardziej spełnionym mężczyzną na świecie, prowadząc swoją kobietę do miejsca tak niesamowitego, jak to. On również otworzył szerzej oczy, widząc wszystkie te przepiękne ozdoby, zabierające dech w piersiach stroje, słysząc dobiegającą zewsząd muzykę... - Z tobą mogę przetańczyć nawet całą noc. - Wyznał, jak na iście romantyczną duszę przystało, otaczając Fanny ramieniem, a na jej kolejne słowa pokiwał z niedowierzaniem głową. Ach, ileż ona mówiła! Jak wiele myśli musiało kłębić się w jej głowie! - Dobrze, to najpierw zatańczmy. - Kiedy już doszli na parkiet, wyciągnął ku niej swoją dłoń, kłaniając się lekko. - A później nauczymy się chodzić na szczudłach i... - Zerknął w stronę mężczyzny ziejącego ogniem, po czym skierował swoje spojrzenie na Fanny. - Popatrz. - Wskazał ruchem głowy na owego śmiałka. - Potem pójdziemy popatrzeć na to. Może nawet nauczy nas tej sztuczki, kto wie.- Uśmiechnął się szeroko, mając nadzieję, że nie przerazi jej tąż propozycją. Wspaniale byłoby móc ziać ogniem, jak prawdziwy norweski na przykład, czy chiński, smok! Wesołe iskierki pojawiły się w oczach Viktora na tą myśl. - Jeśli zechcesz, oczywiście. - Dodał, nie chcąc narzucać jej swojej woli. To byłoby niegodne gentlemana i generalnie rzecz biorąc, nieuczciwe. Wszak jedną z najważniejszych kwestii w związku jest umiejętność osiągnięcia kompromisu, a przynajmniej tego zdania był Viktor, który właśnie objął Fanny w talii i zaczął poruszać się w rytm muzyki. Lubił tańczyć, szczególnie wtedy, kiedy miał u boku partnerkę. Tańce inne, niż towarzyski nie pociągały go zbytnio. Uważał, że nie mają w sobie czegoś fascynującego, emocjonalnego. Taniec bez drugiej osoby traci cały urok, całą magię. - Fanny... To nasz pierwszy bal, wiesz? - Szepnął jej do ucha swoim niskim, a teraz rozmarzonym wręcz głosem. Czy to nie wspaniałe? Kolejny krok na przód, kolejny wieczór spędzony razem... Dla Viktora była to naprawdę ważna noc. Wirował teraz w rytm muzyki ze swoją kobietą u boku, ciesząc się każdą razem spędzoną chwilą. Ach, ci romantycy...
Cóż... Skoro na wykazała tyle taktu, żeby nie skomentować jego porażki to on mógł przymknąć oko na to jak bardzo przestraszyła ją perspektywa chodzenia na szczudłach. Aż taki podły nie był, żeby kpić z czyjejś fobii. On by nie chciał, żeby ktoś kpił z jego to i z cudzej nie będzie. - Jestem pewny, że pamiętasz, że ja i "mocniejsze rzeczy" nie bardzo dobrze się łączymy, prawda? - stwierdził, wzruszając ramionami. Jeszcze tego by brakowało, żeby mu się film urwał albo narobił scen na balu... Zresztą dla Iris chęć napicia się czegoś mocniejszego była tylko wymówką, żeby ukryć, że się wystraszyła a skoro nie zamierzał ją tym dalej dręczyć to nie było powodu wychodzić, prawda? Nie planował nawet więcej o tym wspominać. Wzajemna niechęć i chęć dogryzania sobie to jedno a psucie wieczoru, który powinien być wyjątkowy to drugie. Westchnął ciężko, po czym pociągnął dziewczynę w kierunku parkietu. Cóż... Nie był wielkim fanem tańczenia ani nie miał do tego jakiegoś porażającego talentu, ale coś tam potrafił. Może Iris chociaż przez chwilę zapomni o stresującej sytuacji i wyluzuje? - Chodź, zatańczymy! - powiedział, uśmiechając się zachęcająco. - Obiecuję, nie będę ci deptać po nogach.
Nie dziwne, ale wyjątkowe. Zbyt wyjątkowe dla przedstawicieli społeczeństwa, które w większości przypadków nie potrafiłoby nawet zlokalizować biblioteki, nie wspominając już o wręcz panicznym lękiem przed zajrzeniem do którejkolwiek z książek. Dla tych wszystkich ludzi ich stroje, wypowiedzi i zachowanie upodabniające ich do bogini i imperatora, było po prostu obce i tajemnicze. A wiadomo, że kiedy ktoś natyka się na coś odmiennego, zamiast poświęcić temu chwilę, uznaje za wariactwo i unika jak ognia. Pewnie w ten oto sposób Erskine i Weatherly w kilka chwil zyskali miano świrów. Kogo by to jednak obchodziło, skoro eliksir mile podbarwiał rzeczywistość, a ognista rozgrzewała ciała i zachęcała do czegoś więcej, niż biernego obserwowania innych uczestników balu i ewentualnie kilku sztywnych tańców? O tym, że Ava tak ochoczo wspominała o alkoholu, Kanadyjczyk z pewnością nie omieszka jej wypomnieć, gdy ta w jego obecności zacznie się zarzekać, że jest abstynentką. O takich rzeczach się nie zapomina! - Ma cherie, nie łudź się, na zasłużony po całym dniu ciężkiej pracy w roli imperatora wszechczasów spoczynek udaję się bez efektów dźwiękowych. – och doprawdy nie zamierzał się spierać w kwestii nocowania u Erskine. Odprowadzenie jej do domu było kwestią oczywistą, ale przecież musiał jeszcze na miejscu się upewnić, że na sto procent grzecznie przebierze się w piżamkę i umyje zęby czymś innym niż whisky. Kanadyjczykowi z pewnością zrobiło się niesamowicie przykro, kiedy Venus nie dołączyła do jego prób chodzenia na szczudłach (dobrze przynajmniej, że biła mu brawo, co skwitował pewnie wdzięcznym ukłonem), szybko jednak jego uwagę przykuł mężczyzna plujący ogniem o różnych kształtach, który proponował innym szybką naukę tej umiejętności. Koniecznie musieli odwiedzić i tę atrakcję, dlatego też w kilka chwil przebili się przez tłum ludzi obecnych w Sali, by dopchać się do fakira czy jak nazwać tego szaleńca z ogniem. Zachęcony całkiem pomyślnymi próbami innych Cezar postąpił zgodnie z instrukcjami, by niemalże równocześnie z Avą, z jego ust zaczął się wydobywać ogień, zamiast słów. I to nie byle jaki, bo formował się w przepiękną winorośl, bogato obrodzoną owocami, które z pewnością były idealne do produkcji wina godnego prawdziwych Rzymian. Niestety i Weatherly nie był w stanie na razie wyczarować patronusa, dlatego pewnie ogień w jego przypadku zasugerował się jego dzisiejszym nastrojem. Nie miał jednak zbyt dużo czasu na dywagacje, bo gdy odwrócił się do szatynki, by porwać ją do szalonego tańca, jakiś nieostrożny puchon obok dmuchnął ogniem tak, że kilka płomieni dosięgło szaty Avy, która momentalnie zajęła się ogniem. - Na Jowisza! - oczy Kanadyjczyka momentalnie się rozszerzyły i pomimo tego, że momentalnie zabrał się za gaszenie płomieni, zanim te zdążyły w ogóle poparzyć dziewczynę, rzymski strój poważnie ucierpiał, a w wypalonych dziurach w prześcieradle zaczęła prześwitywać blada skóra Szkotki. Cezar, menski menszczysna, musiał zrobić coś, żeby biedna Ava nie zarobiła tytułu ekshibicjonistki roku, ale umówmy się, że miał niewielkie pole do popisu, skoro sam nie dysponował żadnym dodatkowym okryciem, poza własnym prześcieradłem, którym próbował ją nieco owinąć. O dalszym balowaniu nie było jednak mowy, a po zażywaniu wszystkich cudownych używek, w tym kluczowym momencie nie przychodziło mu do głowy żadne przydatne zaklęcie, które mogłoby uratować sytuację. – Nędzny śmiertelniku, właśnie uraziłeś boginię Venus. Bądź potępiony i smaż się po wieki w piekielnych ogniach Tartaru. – wywarczał jeszcze w kierunku nierozważnego puchona i na dokładkę, bo przecież same przekleństwo nie było wystarczające, machnął różdżką krótko, zmieniając tego idiotę z bożej łaski w świnię. Ta postać była o wiele bliższa jego prawdziwego „ja”. - Nic tu po nas, czas udać się na bardziej elitarne Dionizje. – oświadczył buńczucznie, po czym nie czekając na nic, wyprowadził Avę w kierunku wyjścia z Hogwartu, skąd ruszyli w stronę mieszkania Erskine.
No tak, prawie zapomniała. Co jak co, z Solem nigdy nie mogła się napić. Ale to jego słaba głowa zawsze ratowała ją przed obrzyganiem siebie i wszystkiego w okół. Mimo tego, że nie miał talentu do picia, wiedział kiedy ma skończyć, ona natomiast nie. Na samą myśl o alkoholu przypomniał jej się ojciec, o którym tak bardzo starała się zapomnieć. Może to i dobrze, że Doyle wcale nie wykazywał chęci do spróbowania whiskey leżącej gdzieś na dnie jej walizki. Jeszcze by przesadziła, a wtedy skompromitowałaby się bardziej niż ucieczką. - Okej.. Czemu nie. - Ona i on tańczący razem? Kto by pomyślał. Zgodziła się, niechętnie wchodząc na parkiet. Normalnie obdarowałaby go jakimś miłym słówkiem, komentując jego antytalent, jednak była tak zaskoczona propozycją, że wybąkała tylko krótkie "Czemu nie". Poczuła się co najmniej niezręcznie, kiedy Sol położył rękę na jej talii. Tak dawno nie tańczyli razem, że miała wrażenie, jakby dopiero co się poznali. Powoli ruszali się dostosowując w wolny rytm muzyki. W tej sytuacji cieszyła się ze swoich 162cm wzrostu. Nie musiała patrzeć mu w oczy. Zawiesiła więc wzrok na kołnierzyku jego koszuli. Cholera! Wiedziałam. Jak na złość jednak użył akurat tych perfum, za którymi kiedyś tak przepadała. Odwróciła więc lekko głowę starając się nie wąchać partnera. Do myśli znowu powrócił temat jej ojca. Na cholerę wspominała o tej całej whiskey? Mimowolnie całe resztki entuzjazmu, jakie jeszcze w niej pozostały, wypełzły szybciej niż się pojawiły. To był jeden z tych tematów, od których stroniła jak tylko mogła. Na zewnątrz również nie potrafiła ukryć emocji. Twarz od razu przybierała jej inny wyraz. Było tak i tym razem. Chcąc odwrócić uwagę Sola, który od pewnego czasu dziwnie się jej przyglądał, od swojej zapewne nie wyjściowej miny, spojrzała na niego. - Czego chcesz jeszcze dzisiaj spróbować? Ognia, zdjęć? Bo stawiam, że waty cukrowej i szczudeł masz już chyba dość - powiedziała, patrząc mu w oczy - skoro Ci nie wyszło. Ostatnie dwa słowa wypowiedziała szczególnie dobitnie.
Och, no tak. Powszechnie wiadomo było, że Mel potrafi jedną złą myślą przywołać najgorsze nieszczęścia. Taka z niej czarownica była! Przecież ktoś tak krystalicznie niewinny jak Alan nie mógł być sprawcą tego małego wypadku, pf. Nieme pytanie uformowane w oczach chłopaka bynajmniej nie zaskoczyło Melody. Bardziej raczej to, że odgarnął czuprynę oczekując... cóż. Krukonka przewróciła oczami. No chyba jednak nie. Przecież nie mógł sądzić, że ona tak na serio. Zamiast tego nieszczęsnego buziaka podarowała mu pstryczka w nos. - Nawet nie wiesz jak bardzo. Kompletnie nie potrafisz tego docenić - zamarudziła patrząc na niego z zazdrością. Ze swoim metrem siedemdziesiąt już w normalnych okolicznościach była jednym z tych niziołków, a między nią a Alanem musiało być co najmniej 15 centymetrów różnicy.... A on sobie lewitował! Tak bardzo to było niesprawiedliwe. - Możliwe. Nie zmienia to faktu, że ten "fart początkującego", jak nazwałeś moje wschodzące umiejętności, coś lepiej działa dziś u mnie. - Wzruszyła ramionami z miną pod tytułem "nie twoja wina, jestem po prostu stworzona do sukcesu". Na propozycję partnera zareagowała szczerym śmiechem. - Nie no, jasne, mogę spróbować. Tylko zanim weźmiesz ode mnie cokolwiek powinieneś wiedzieć, że jestem we wrogich kontaktach z wszelkimi urządzeniami, które wytwarzają jedzenie. Jeśli cokolwiek uda mi się stworzyć prawdopodobnie będzie niesmaczne... albo trujące. Mel zawsze była niezła w pocieszaniu! Zostawiając Alana z otrzymaną wiedzą żwawo podeszła do maszyny. Niby wszystko proste, Pan Cukierasek bardzo miły... ale kiedy tylko zabrała się za pracę coś zaczęło się komplikować. Starała się ze wszystkich sił, wykorzystując sztukę perswazji, prośby, a nawet groźby, ale maszyna najwidoczniej miała inne plany i po prostu przestała działać. Z miną pokonanego odwróciła się do Pana Cukieraska, który na pocieszenie dał jej długopis pachnący słodkim aromatem waty. - Przynajmniej mam długopis - pochwaliła się, podając chłopakowi zdobycz. Nie uznała tego za porażkę życiową, tak przynajmniej nie miała szansy otruć nikogo swoim wynalazkiem. To też się liczy, prawda? Wyrzucona kostka: 4
Bal trwał w najlepsze, gdy Utopia na niego dotarła. Ale cóż miała poradzić na to, że miała ogromny problem ze swoją suknią, którą dało się zapiąć jedynie zaklęciami, a z nimi nie radziła sobie najlepiej. W każdym razie kiedy już znalazła się w Wielkiej Sali, nie potrafiła wyjść z podziwu nad tymi atrakcjami. Poprawiła swój jedwabny, czerwony szal i ruszyła w tłum, rozglądając się za osobą, którą przydzielono jej do pary. Jednak jak dostrzec mały element wśród tak różnorodnych dekoracji i przepychu? W końcu jednak zrezygnowała z myślą o tym, że jej para odnajdzie ją sama, bo szal dużo łatwiej znaleźć niż spinkę. Udała się więc do stoiska hipnotyzera, bo gdzieś w tłumie usłyszała o możliwości nauki tej czynności. Była wręcz zachwycona na samą myśl i gdy nastała jej kolej, otrzymała instrukcję i zabrała się za hipnotyzowanie chętnej osoby. Za pierwszym razem udało jej się jedynie sprawić, że pomocnik zapadł w sen, ale nic poza tym. Czując ogromną frustrację nie była w stanie nawet skorzystać z drugiej szansy, bo sama o mały włos nie przysnęła. Najwyraźniej to nie dla niej. I chcąc się rozweselić zmierzyła do stoiska z watą cukrową. Na samą myśl o słodkościach poczuła się niezwykle głodna. Pech jednak chciał, by i to jej się nie udało. Maszyna spłatała jej psikusa, całkowicie się psując. Jak gdyby nigdy nic. A Pan Cukierasek, choć wyglądał na niezbyt zadowolonego, wręczył jej długopis. To chyba jedyny pozytywny aspekt całej tej wyprawy na bal, bo już od początku nic się nie układało. No i gdzie się podział posiadacz spinki z gryfem?
Hipnoza: nauka Wyrzucone kostki: 4 i 3, potem 3 i 2 Wata cukrowa: 4
Kiedy dostał tego pstryczka w nosa, złapał się szybko za niego z trudem powstrzymując się przed wykrzyknięciem "Ej! A to za co?" Oj tam taki mały, niewinny żarcik w stylu "Chcesz całować, to proszę bardzo." i tyle przysłowiowego krzyku. -Przez jakąś godzinę będę próbował nie kręcić się ciągle w kółko... uuu... ale zabawa! On też mamrotał pod nosem, a co mu tam?! Właściwie, to jakby istniał jakiś sposób przekazania tej "umiejętności" to nie miałby nic przeciwko, bo w końcu... kiedyś się to skończy. O tak. Już miał przed oczami, jak z wielkim hukiem spada tyłkiem na ziemię z takim impetem, że wypluje kręgosłup. O tak! Taka zabawa! -No dobrze! W chodzeniu na szczudłach wygrałaś, ale wieczór się jeszcze nie skończył. Przyznał się do porażki. Niech Melody ma, a Alanowi nie spadła korona... bo już jej nie było na głowie. Spadłą, kiedy jego partnerka szczęścicie wylądowała na ziemi! Oj tam, oj tam. Najwyżej spróbuję kawałek i oddam tobie. Odparł na jej wyznanie dotyczące gotowania, po czym posłusznie poma... polewitował w stronę stoiska. Patrzył. Patrzył, a Melody w końcu się coś nie udało! Jakimś heroicznym wysiłkiem udało mu się ukryć uśmieszek na twarzy, ale długopisu oddał z miną "Nie, to trochę zbyt gejowskie jak dla mnie." Teraz moja kolej! Wyrzucone kostki: 2 Kręcił, kręcił, co nie było łatwe, bo jedną ręką musiał się trzymać stołu (w końcu wciąż lewitował), a na twarzy Pana Cukieraska wykwitał coraz większy uśmiech na twarzy, aż w końcu wyciągnął wielką watę cukrową i z wyrazem tryiumfu na twarzy podarował ją Melody. Proszę.
Co by się stało gdyby ten jeden, jedyny raz Gaia przyszła na czas? Pchnęła drzwi wielkiej sali i stanęła w progu rozglądając się za swoim partnerem. Czerwony cylinder, czerwony cylinder... Mruczała pod nosem rozglądając się nad głowami bawiących się czarodziejów. Muzyka huczała jej w uszach, a większość z nich stała na parkiecie podrygując w rytm melodii. Wtedy go zobaczyła. Wyciągnęła z czarnej kopertówki małe lustereczko, aby ostatni raz sprawdzić stan swojego makijażu. Czerwona szminka nadal nie była rozmazana, a oczy lekko podkreślone czarną kreską. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i schowała okrągłe opakowanie. Poprawiła złotą bransoletkę, która była ulokowana na jej nadgarstku i ruszyła w tłum bawiących się ludzi. Miała na sobie długą, białą sukienkę i czerwone szpilki, które lekko jej przeszkadzały w szybkim dotarciu do celu. Była z siebie dumna, gdy w końcu dotarła do celu. A był nim wysoki chłopak z uroczo wyglądającymi rudymi loczkami. -Wygląda na to, że jesteś moim partnerem! - powiedziała z nieskrywaną ekscytacją i uśmiechnęła się szeroko. -Wydaje mi się, że nigdy się sobie nie przedstawialiśmy. Jestem Gaia i wygląda na to, że będziesz mnie musiał znosić tego wieczoru - zaśmiała się cicho.
Też nie czuł się zbyt zręcznie, gdy zaprosił Iris na parkiet, więc nie była w tym uczuciu odosobniona. Za dużo przykrych słów między nimi padło i rany były za świeże, żeby móc podchodzić do całej sprawy bez emocji. Ale, bal to bal i trzeba będzie choć spróbować, żeby go spędzić w miłej atmosferze. I nawet nie chodziło o nich a o resztę uczniów - nic nie psuje atmosfery jak drama skłóconej pary. No i ile by potem było gadania, że Samuel Doyle i Iris Sorrentino urządzili scenę. Przyglądał się jej, to oczywiste, gdy partnerka w tańcu patrzyła wszędzie byle by nie w oczy partnera. Ale jeśli myślała, że będzie drążył, co jej chodzi po głowie to chyba go nie znała. Oczywiście, jeśli by sama chciała się zwierzyć to ją wysłucha, ale nie będzie naciskać. Są tematy, o których nie chce się gadać a już na pewno nie chce się gadać byłemu na niezbyt udanym balu. Uśmiechnął się szeroko, gdy nie omieszkała wsadzić mu szpili przy pytaniu o to co będą dalej robić. To była Iris, którą znał i (nie)lubił. Mimo, że zwykle nie cierpiał jej złośliwości to miło było zobaczyć jak wraca jej humor i znajduje siły na docinki. - Niee, zianie ogniem też mam już zaliczone... - ton jego głosu dobitnie wskazywał z jakim wynikiem zaliczył rzeczoną atrakcję. - Ale oczywiście jak ty chcesz tego spróbować to możemy tam zajrzeć - dodał pospiesznie. On osobiście najchętniej poszedł by zrobić sobie bezgłowe zdjęcie. Przy tym raczej nic nie zawali, bo to nie on a aparat będzie te fotografie robić. Ale cóż... Na balu są we dwoje, więc rozrywkę trzeba będzie wybierać pod kątem tego, co im obojgu może się spodobać.
Noc pachnie obietnicą - głęboko zaciągnął się tym zapachem, nim wrócił do zamku. Wyszedł jedynie na moment, by poprawić czarne mankiety marynarki. Nieco różniła się od tych, które zwykł nosić - przede wszystkim bardziej staroświeckim i dłuższym krojem, miała również trzy złote i nie posiadające ozdób guziki, które wyjątkowo przypadły mu do gustu. Pod nią zaś jego ciało zdobiła biała kremowa kamizelka w delikatny, złoty wzór. Pod odpowiednim kątem lekko i nienachalnie migotała, jakby drażniąc się z ludzkim okiem. Co ciekawe miała stójkę, spod której wyzierał na gardle węzeł białej chusty. Całości dopełniały jasne, gładkie spodnie w przyjemnym odcieniu złamanej bieli, czarne, skórzane buty oraz czarna laska właściciela cyrku. Esencja elegancji. Pazura dodawał mu zawadiacki uśmiech, z którym odwrócił się i wszedł do sali. Laskę trzymał z wprawą i nawet nią raz czy dwa zakręcił, nim wszedł w tłum. Pięknie tańczyła między palcami co z zadowoleniem zauważył. Znalazłszy się między innymi nauczycielami, uczniami i absolwentami nie mógł powstrzymać się przed witaniem znanych twarzy. Jednej czy dwóm osobom puścił oko, ale raczej zbywał niż gromadził rozmówców. Rozglądał się za kimś, kto przyciągnie jego wzrok na dłuższą chwilę, a w międzyczasie opróżnił jeden kieliszek kłębolota. Na dobry początek. Przechadzając się po sali rzucił okiem na zajęte miejsca siedzące, by dostrzec tam element mu na swój sposób znajomy. I ponownie na jego wargach wykwitł nieznaczny, drapieżny uśmiech zdradzający jego niepokorną naturę. Zbliżył się do panny van Rossem, by znaleźć się w zasięgu jej wzroku. Stał przez chwilę nieruchomo nim skłonił się przed nią zapraszająco. Potem zaś wyciągnął w jej stronę dłoń, wnętrzem do góry, grę można uznać za rozpoczętą.
Rzeczywiście, po małym docinku rzuconym w stronę Sola, humor zaczynał się jej poprawiać. Nawet kiedy byli razem, potrafili cały dzień spędzić na wymienianiu między sobą ironicznych tekstów, złośliwości i czego tylko nie wymyślili. I właściwie to zawsze w jakimś stopniu poprawiało jej humor. Nie miała ochoty na żadne zwierzenia, nigdy nie lubiła mówić o swoich problemach, a tym bardziej teraz, kiedy stoi przed nią były chłopak. Uśmiechnęła się triumfalnie, patrząc mu prosto w oczy. - Jak to możliwe, że nie wyszło Ci nawet z ogniem? Musisz mieć na prawdę pecha, albo tak się zmieniłeś, odkąd ostatni raz ze sobą rozmawialiśmy. A ja chętnie spróbuje swoich sił, nawet bardzo. - posłała mu słodką minkę, ciesząc się w duchu, że zaraz zobaczy ogień. Fascynował ją sam w sobie, a możliwość spróbowania nauczenia się czegoś z nim związanego, była po prostu cudowna. Ponownie łapiąc się ramienia Sola, podeszli pod stoisko, przy którym odbywał się kurs. Iris z zaciekawieniem obserwowała, jak inni zmagają się z zadaniem. Nie wydawało się być aż tak trudne. W końcu przyszła kolej na nią. Podekscytowana podeszła bliżej, słuchając rad Zaklinacza. Nie ma mowy, żeby to mi nie wyszło - pomyślała, przykładając koniec różdżki do szyi. Odwróciła się jeszcze tylko na bok, unosząc brwi i posyłając Samuelowi chytry uśmieszek. Po kilku sekundach napięcia z gardła Iris wydobył się wielki płomień, w kształcie patronusa. Kilku ludzi cofnęło się do tyłu. Zaklinacz zaczął klaskać, wyraźnie zdumiony i szczęśliwy zarazem, że jej się udało. Wychodzi na to, że warto było spróbować. Dumna z siebie wróciła z powrotem do Sola, unosząc głowę i śmiejąc się. - I jak, panie Nicmidzisiajniewychodzi? Widziałeś jak to robi mistrz?
To nie była jego wina, że mu nie wyszło z zianiem ogniem! Gdyby nie profesor Forester i jego idiotycznie różowy melonik! Chodzenie w takich rzeczach i dekoncentrowanie ludzi powinno być karalne. Albo chociaż zabronione... Westchnął. Iris chyba za dużo humoru odzyskała, ale cóż poradzić. Sam jej dał do ręki powód do kpienia - mógł przecież udawać, że mu świetnie poszło, więc nie powinien teraz marudzić. - Życie nie rozpieszcza, moja droga... - stwierdził tylko, po czym zaprowadził ją do stoiska, na który odbywał się kurs. Sam starał się trzymać nieco na uboczu, tak na wszelki wypadek, gdyby hipnotyzer go pamiętał. Niech Iris sama pokaże na co ją stać i zobaczy, że to wcale takie łatwe nie jest. Wtedy przestanie się z niego śmiać! Mina mu zrzedła, gdy zobaczył JAK sobie dziewczyna radzi. A radziła sobie po prostu świetnie... Nie dość, że w ogóle udało jej się wydmuchać jakikolwiek ogień to jeszcze płomień był naprawdę olbrzymi i w kształcie patronusa. Westchnął ciężko. Teraz to zacznie po nim jeździć, nie ma co... I oczywiście co do tego się nie mylił, bo zaraz podeszła do niego z tryumfalnym uśmieszkiem na twarzy. - Widziałem jak to robi mistrz. Szkoda tylko, że ten mistrz ma teraz cały nos w sadzy - powiedział. Oczywiście blefował, ale i on może mieć z tego trochę zabawy, prawda? - Niezbyt to mistrzowsko wygląda - uśmiechnął się krzywo.
Nie była Alfa osobą cierpliwą. Ani trochę, naprawdę. Wręcz przeciwnie. Chodziła teraz z tym cholernym, białym naszyjnikiem na szyi, w zdecydowanie zbyt długiej sukience, po raz kolejny tego wieczoru przeklinając wszystko i wszystkich. A szczególnie swojego niedoszłego partnera, który z pewnością pożałuje tego, że nie raczył zjawić się na balu. Och, niech ona go tylko dorwie! Skrzyżowała ręce na piersiach i próbując powstrzymać się od wszystkich zbyt impulsywnych poczynań, oparła plecy o ścianę i omiotła salę wzrokiem. - Kurwa, wspaniale. - Mruknęła pod nosem, widząc te wszystkie rozmawiające i wirujące na parkiecie pary. Doprawdy, było tylu facetów, z którymi mogłaby pójść na bal, ale ona chciała sobie zrobić niespodziankę! No i ma. Co za pieprzona ironia losu! Westchnęła ciężko, dając upust swoim nerwom i już miała wyjść z sali, by tak, jak ustaliła, ruszyć dzielnie na boisko. Jednakże właśnie w tym momencie kątem oka dostrzegła dziewczynę, która najwyraźniej tak, jak ona sama, została wystawiona przez jakiegoś super faceta, który nie miał nawet tyle honoru, by pojawić się na balu. Nie myśląc za wiele, swoim sprężystym krokiem ruszyła w jej stronę i już po chwili wyciągnęła ku nieznajomej rękę. - Alfa. - Rzuciła, uśmiechając się lekko. Och, była wściekła, więc ciężko było jej nawet taki uśmiech z siebie wydobyć! - Uciekłaś od jakiegoś nachalnego kujonka? Czy może twój świetny partner również nie stawił się na balu? No ja pierdolę! - Ze złością skrzyżowała ręce na piersiach, po czym utkwiła swoje ogniste spojrzenie w rozmówczyni. Musiała jednakże pamiętać o swoim postanowieniu! Nie wyładowywać złości, czy frustracji, na przypadkowych osobach. No, ale to takie ciężkie... Jej twarz złagodniała trochę. - Och, wkurwiłam się po prostu. No bo przyszłam na ten cholerny bal i od godziny siedzę tylko, wyczekując jakiegoś pajaca. - Wyrzuciła z siebie na jednym wydechu i z impetem usiadła na krześle, opierając brodę na dłoni. Zerknęła kątem oka na swoją towarzyszkę. - Z jakiego jesteś domu? - Rzuciła, sprawnym ruchem ręki wyciągając z torebki małą buteleczkę czegoś zdecydowanie mocniejszego, niż ten pseudo szampan i wlała jej zawartość do kieliszka. Oczywiście, rozglądając się uprzednio dookoła, co by sprawdzić, czy teren na pewno jest czysty. Ach, zresztą! W razie czego, to przecież ani jej pierwszy, ani na pewno ostatni, szlaban. Upiła łyk i uśmiechnęła się do rozmówczyni z niekrytą satysfakcją.
Z zamkniętymi oczami i z miną wyrażającą skrajną obojętność, zaczęła bębnić opuszkami palców w lśniący parkiet. Nie miała za bardzo nic ciekawszego do robienia, a chodzenie i kręcenie się w kółko bądź przystawanie przy każdej atrakcji - nie napawało Llewellyn większym optymizmem niż dotąd. Nawet smak tegoż szampana, nie zrobił na niej odpowiedniego wrażenia. Był za słodki, nie miał odpowiedniej ilości bąbelków (a przecież w każdej książce opisują jak owe bąbelki rozkosznie dotykają podniebienia!) - a koniec końców, nie czuła się tutaj najlepiej. Według niej, bal powinien być niczym z bajki! Jego przymiotami powinno być mnóstwo tańców, subtelna muzyka płynąca z dobrze ukrytych głośników oraz tajemniczy partner, który by miał za zadanie dotrzymywać wylosowanej damie, towarzystwo. A czego się doczekała? Kilku arlekinów, mnóstwo osób ziejących ogniem, kręcących watą cukrową bądź człapiących na szczudłach. Toż to był cyrk a nie bal! Cyrk z horroru, najlepiej klasy B - o ile ma sprawiedliwie oceniać, to wydarzenie roku. Raz w życiu była w cyrku, będąc dzieckiem. I już tam więcej się działo aniżeli tutaj w tych czterech ścianach. I trzeba przyznać, że od zawsze uwielbiała gdy czterech jeźdźców (na wzór Apokalipsy!) na swoich motorach, wykonywało podniebne sztuczki w specjalnej zamkniętej kuli. Wzdychając, przewróciła oczami i już miała iść dorwać kelnera i ładnie go poprosić o coś smaczniejszego do picia, gdy nad nią wyrósł cień, nieznanej jej dziewczyny. Wkurzony cień, nieznanej jej dziewczyny, jak ma być dokładniejsza. Odruchowo podała jej dłoń i powstrzymując się od śmiechu, usiłowała zrobić wielce poważną minę, jednocześnie powstrzymując drżenie kącików warg. - Elsa, Gryffindor. - stwierdziła, oczyszczając swoje gardło by nie brzmieć dziwnie i obdarzyła dziewczę rozbawionym spojrzeniem, gdy tak klęła i żywiołowo gestykulowała. Och uważała siebie, za dość impulsywną istotę ale tudzież nowo-poznana Alfa, bodajże nie bez przyczyny przygarnęła dla siebie tenże przydomek. Chociaż to trochę dziwne. Alfa, to pierwsza litera alfabetu greckiego, więc na jej poetyckie rozumowanie w jej głowie rozbrzmiały nieco inne słowa a raczej ich znaczenie. Jestem Alfa i byłam tu pierwsza. Zmarszczyła niepewnie czoło i przekrzywiła zabawnie głowę, mając aktualnie pół twarzy zasłoniętej przez tą idiotyczną, białą maskę. (białą! Litości!) Wysłuchała jej wszystkich zażaleń i zacisnęła delikatnie wargi by nie zachichotać. I dopiero chwilę później, dostrzegając jak blondynka nalewa sobie coś z piersiówki - wykonała śmieszny dzióbek z warg i poklepała czule podłogę by się do niej przysiadła. - Tak, zostałam opuszczona i czuję się taka samotna, rozumiesz. - zrobiła przerwę by móc się jej przyjrzeć, czy załapała aluzję i wywróciła oczętami. - A do diabła z tym. To i tak nie jest dla mnie bal, lecz parodia jego. - skwitowała z odrobinę szerszym uśmieszkiem i stuknęła palcem jej kieliszek gdy sama podciągnęła maskę do góry by ponownie wylądowała jej we włosach. - Co dolałaś sobie? Smaczne?
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Chyba po raz pierwszy mógł tak naprawdę wyluzować. Jego partnerka okazała się całkiem przyjemną osobą, chociaż z oczywistych powodów nie potrafił do niej zagadać. Właściwie, to chciał coś powiedzieć, tylko poczucie humoru Emmeta w głównej mierze wiązało się z tekstami, które zrozumiałby jego brat lub ktoś pokroju Sary. Natomiast Bell wydawała mu się kimś, kto ma nieco inne spojrzenie na takie sprawy, toteż najlepszą opcją było milczenie albo zdawkowe odpowiadanie na zaczepki. Mimo to, uśmiech nie schodził twarzy Puchona, a - prawdę mówiąc - wizja bawienia się wahadełkiem dawało jeszcze tę odrobinę nadziei, że będzie lepiej. Ale tylko odrobinę, ponieważ dotarłszy do stoiska i zgłosiwszy chęć nauki, cały czar prysł. Nawet nie przejmował się swoimi towarzyszami, wszak oni też chcieli wziąć w tym udział, a Emmet poszedł na pierwszy ogień i stanął z wahadełkiem przed kimś z tłumu. Wystarczyło kilka machnięć, by zmrużył oczy, ziewając dosyć głośno - zapewne ku uciesze pozostałych - aż wreszcie odrzucił przyrząd na bok, definitywnie rezygnując z przedsięwzięcia. - Wybaczcie, ale to nie na moją głowę. Jestem potwornie zmęczony i w sumie to powinienem iść do łóżka nieco wcześniej, niż pozostali. - wymamrotał między kolejnym ziewnięciem, robiąc miejsce dla Sary i Gregersa. Oboje z pewnością będą chcieli zrobić to na samych sobie, ale Puchon miał nadzieję, że nie będą chcieli próbować tego na nim. Chyba nie wytrzymałby takiej presji i zwiał do dormitorium, chcąc schować się w niepościelonym łóżku. Z tego wszystkiego zapomniał nawet o tak trywialnej czynności, chociaż ostatnio był coraz bardziej rozdrażniony z powodu zaniedbywania swoich podstawowych obowiązków, a co dopiero pełnieniu innych funkcji. Weź się w garść, Kato na pewno powiedziałby coś w tym stylu, byle tylko jego brat przestał marudzić na życie. W sumie to powinien go gdzieś zobaczyć na tym balu, a tu ani widu, ani słychu o Ślizgonie, który z pewnością narobiłby problemów. Ciekawe, kto musiałby wtedy interweniować? On sam, bo innych nie znał i właściwie o to wszystko rozchodził się cały problem. Brał na siebie zdecydowanie za dużo, ale nikt go nie pilnował i w końcu przesadzi do tego stopnia, że wyląduje w skrzydle szpitalnym zapomniany przez całą resztę. - Bell, nie jesteś z mojego roku, prawda? - zwrócił się do dziewczyny z tak idiotycznym pytaniem, iż pozostawało tylko przeciągnąć dłonią po twarzy w tym dziwnym geście uzupełniającym kompromitację. Szlag.
Nic nie wskazywało na to, aby jej świetny humor mógł ulec zmianie. Samuel nie potrafił pogodzić się z porażką, dlatego uśmiech na jej twarzy rozszerzył się jeszcze bardziej, gdy spostrzegła jego zaskoczoną minę. Nawet gdyby jej próby wydobycia z gardła ognia zeszły na niczym, nie odeszłaby od stoiska dopóki nie nauczyłaby się, jak tego dokonać. Mina jej jednak zrzedła, usłyszawszy, że cały nos ubrudzony ma od sadzy. Mimowolnie dotknęła go opuszkami palców. Niby wcale czarne nie były, jednak wolała na własne oczy przekonać się, czy chłopak mówi prawdę. Nie zamierzała przez cały bal paradować z nosem jakby przed chwilą co wyszła z kopalni. Niezbyt mistrzowsko? Zaczynał działać jej na nerwy. Dlaczego po prostu nie mógł przyznać jej racji? Sprzeczali się jak stare małżeństwo, któremu nic innego nie zostało już do roboty. - Gdzie tu jest jakieś lustro... - marszcząc nos próbowała zmyć sadze z nosa. Widząc, że Sol niezbyt zaangażował się w to, co przed chwilą powiedziała, przestała przecierać nos. Wyprostowała się i z irytacją w głosie podniesionym tonem powiedziała: - Ogłuchłeś? Czy twoja duma została zbyt mocno urażona?
Michael akurat zajęty był opowiadaniem o wrażeniach ze spaceru na szczudłach, kiedy zauważył, że ktoś idzie w jego stronę. Uniósł lekko brew (a przynajmniej zrobił grymas, który chciałby aby osiągnął taki efekt, ale chyba jeszcze nigdy mu to w pełni nie wyszło) i jego wzrok od razu wychwycił bransoletkę. Uśmiechnął się w duchu i przeprosił swoich rozmówców, że dokończy opowieść kiedy indziej. Jego partnerka wyglądała na całkiem uradowaną perspektywą wylosowania właśnie jego. Dobrze! Tym razem uśmiech wykwitł na jego twarzy. Oj ten wieczór wygląda naprawdę dobrze... -Michael - przedstawił się uchylając cylindra - I jeśli to z tobą mam spędzić ten wieczór, nie sądzę bym czuł się zmuszony do czegokolwiek, a raczej będzie to czysta przyjemność. Podał dziewczynie ramię i ruszył powoli przez Wielką Salę. Gaia nie dawała mu spokoju, a raczej fakt, że była bardzo podobna do jego znajomej z mugolskiej szkoły, zanim poszedł do Hogwartu. Wydawało mu się to niemożliwe, aczkolwiek podobieństwo było dość duże. Postanowił zapytać o to później. Póki co, niech można się cieszyć wieczorem. -Masz może ochotę na jakąś konkretną spośród atrakcji? Hogwart się postarał i muszę powiedzieć, że wyszło im to bardzo dobrze i jest sporo zabawy. Także mów, co chcesz robić, powiedzmy, że dziś wieczór jestem do twoich usług - i uśmiechnął się do dziewczyny. Zdecydowanie był w dobrym nastroju, nawet jak na niego. Cała ta atmosfera, sukces ze szczudłami, szampan, wszystko to sprawiło że upajał się balem. Dodatkowo kamień spadł mu z serca, gdy spotkał w końcu swoją partnerkę i okazało się, że ani nie jest to ktoś ze Slytherinu, ani też ktoś kto krzywiłby się na jego widok. Ciekawe, co jeszcze fajnego wydarzy się dzisiaj?
- Za niewinność - wytłumaczyła z lekka złośliwie, wykonując bliżej nieokreślony ruch ręką. Mel lubiła postawić na swoim, często zmieniała zdanie, a jej słowa bądź reakcje często nie miały zbyt wiele związku z myśleniem. Zdarza się. - A ja przez cały wieczór będę chodzić w tych szpilach, wychodzi prawie na jedno - wtrąciła wskazując na wysokie czarne buty, kupione na ważne uroczystości. Bo czego się nie robi dla poprawy wyglądu? Melody wskazała mu maszynkę, aby Al mógł się popisać i odbudować swój honor. W tej sytuacji nie było to trudne, każdy pokonałby Krukonkę w konkurencji kulinarnej. Podświadomie czuła, że Alanowi sprawiło satysfakcję jej potknięcie i wcale się temu nie dziwiła. Tylko... jakim cudem mógł mu się ten długopis nie spodobać? Był cudownie uroczy! Faktycznie, mało męski i tak dalej, ale wciąż bardzo ładny. Przewróciła oczami, przyjmując przedmiot z powrotem. Zaplotła ręce na piersi obserwując, jak w dłoni chłopaka materializuje się słodycz. Pomimo utrudnienia, szło mu znakomicie. - Dzięki. - Uśmiechnęła się, skubiąc troszkę waty. - Zwracam honor, jest świetne. Uniosła kciuk na potwierdzenie swoich słów. Kiedy tak stała czekając na niego, przyszło jej do głowy, że opłacałoby się nieco poznać partnera. Dlatego teraz, na chwilę zapominając o kuszących atrakcjach, postanowiła zahaczyć o pierwszy temat, który wpadnie jej do głowy i dowiedzieć się czegoś o Alanie. - Al? Tak á propos niczego, jakiej muzyki słuchasz na codzień?