Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Na ostatnim balu nie była, ale w tym roku miała to być ostatnia okazja, kiedy mogła przyjść tutaj jako student. Zgłosiła się do losowania par, wierząc, że dzięki temu trafi jej się ktoś, z kim będzie mogła milo spędzić ten wieczór. Od dawna już nie miała osoby, która mogłaby ją po prostu zaprosić - jakie to smutne, może przeznaczone jej było zostać starą panną? Albo po prostu miała robić światowa karierę i niepotrzebny był jej w tym facet, którym tylko by w tym przeszkadzał. Ale dzisiaj nie myślała o takich rzeczach. Założyła na siebie czarno-niebieska suknię, mniej więcej taką, czując się przy tym nieco głupio, bo jak Elenka. To ona zawsze zakładała na siebie podobne stroje, bez względu na to czy szła na lekcję, spacer czy imprezę. W miarę pasowała do tego czarna maska z pawimi piórami. Włosy związała w kok prawie na czubku głowy, z którego wystawało parę rudych kosmyków włosów. Wystój sali ją zadziwił. Uwielbiała takie klimaty, te wszystkie sztuczki, wygibasy. Czuła się trochę jak mugol patrzący na magię. Nie miała pojęcia jak ci wszyscy ludzie mogą potrafić to robić. Widok ognia przyciągnął ją i tak jakoś się stało, że zaraz stała razem z całym tłumem ludzi i patrzyła jak mężczyzna pluje ogniem. Na tę chwilę zupełnie zapomniała o szukaniu swojego partnera, chociaż międzyczasie mignął jej gdzieś czerwony cylinder. Tyle, że on miał być z czerwoną wstążka, więc to chyba nie był ten, którego szukała. Przyglądała się zafascynowana, kiedy kolejne osoby z tłumu próbowały swoich sił. Nawet nie zauważyła, że jeden z tych, którzy wypluli ogniste zwierzę, miał na głowie cylinder, którego szukała. Przyszła kolej i na Bell. I chociaż czuła się pewnie, bo tyle się napatrzyła i słuchała, ale nie wyszło nic wyjątkowego. Ale ogień był, to na pewno. Chwilę później jednak sobie poszła, bo zaklinacz brzydko się na nią patrzył i przez to krukonka poczuła się nieswojo. Okazało się, że tuż przy tym całym zbiorowisku ludzi, stał też jej partner z cylindrem z czerwoną wstążką. Nim jednak zdążyła się obejrzeć, obok niego pojawiła się dziewczyna z chłopakiem. Widać było, że musi go znać i lubić, tak wykrzykiwała jego imię. Bell stwierdziła, że jej balowym partnerem jest nowy prefekt Hufflepuffu, którego właściwie wcale nie znała. - Cześć - powiedziała, stając obok, zwracając się zarówno do puchona, jak i do puchonki oraz ślizgona. - No, super ten cylinder - stwierdziła, słysząc o czym puchonka mówiła wcześniej. - Jestem Bell, a Emmsik to chyba mój dzisiejszy partner. - Wyszczerzyła się do Sary. Wydawała się niezwykle pozytywną osobą, a ona takich ludzi uwielbiała, bo wtedy sama robiła się weselsza.
Nie wiedziała dlaczego się na niego zapisała. Zapewne za sprawą natchnienia kolejnej ze swych starych, podniszczonych książek bądź z czystej nudy. W każdym razie nie miała w tejże chwili za szczęśliwej miny. Nie umiała się dostojnie zachowywać, nigdy nie wiedziała co w takich chwilach powiedzieć czy też zrobić, a wszystkie te szczegóły skutkowały większą bądź mniejszą katastrofą. Nawet nie posiadała odpowiedniej sukni na styl wiktoriański! Nachmurzona buzia młodocianej Llewellyn jeszcze bardziej stała się posępna, gdy otwierając swoją szafę jej wzrok padł na jej dość ekstrawagancką czarną sukienkę z .. pogrzebu własnego Ojca. Próbując wykrzesać z siebie chociaż jeden z tych miernych uśmiechów, który nigdy człowiekowi nie wychodzi - zdjęła z wieszaka miękką tkaninę i powiesiła ją przez oparcie krzesła. Sama zaś zdjęła z siebie obszerną męską bluzę rzucając ją w kąt. Później rozpięła swoją kraciastą koszulę z niesmakiem oglądając swoje ciało w wielkim lustrze. Niestety w dalszym ciągu uparcie milcząc, koszula również zakończyła swój żywot na podłodze. W samej bieliźnie przemaszerowała przez swoje studenckie dormitorium do przestarzałej toaletki na której leżała jej maska na dzisiejszy bal dla potworów. Muskając opuszkami palców białą maskę w czerwone hafty, skrzywiła nieco swoje bladoróżowe wargi. Dlaczego nie mogli dać jej czarnej? Koronkowej, wspaniałej, tajemniczej! Jednak zamiast kolejnych skarg, tylko ciche westchnienie wydobyło się z jej ust. Mimowolnie przeczesała palcami swoje skołtunione długie, blond włosy i w ramach wzmożonego buntu, założyła maskę na swoją twarz, tak by przysłaniała jej oczy. By skryła jej hipnotyzujące spojrzenie. Ach do diaska! Jeszcze bardziej przyciągała wzrok, nie oszukujmy się! I wtem znalazło się rozwiązanie dla Elsy. Ujmując maskę w dwa palce, przesunęła ją ku górze, aż zginęła w gęstwinie jej wzburzonych jasnych włosów. Nie przeciągając jednak zbliżającej się katorgi w postaci tego nieszczęsnego balu, ponownie podeszła do swojej pogrzebowej sukienki i nie myśląc wiele, wciągnęła ją przez głowę. Była prostego kroju. Z cienkiego wręcz lejącego się materiału, który był gdzieniegdzie prześwitujący. Pod spodem miała jednakże najczarniejszą niż niejedna bezgwiezdna noc, halkę - która skutecznie chroniła jej ciało przed wścibskimi spojrzeniami. Delikatnie rozszerzone rękawy dodawały jej jedynie lekkości czyli to, czego tak bardzo pragnęła Elsa. Pozostawiła swoje splątane włosy w spokoju, nie spinając ich w żadną fantazyjną fryzurę. Lecz w trakcie zakładania glanów ze srebrnymi czubkami - nie mogła się powstrzymać by nie zachichotać złośliwie na myśl, że jej potencjalny partner z pewnością się przerazi takiej istoty jak jej. Cała na czarno z podkreślonymi szarymi, hipnotyzującymi oczętami i zadziornym uśmiechem, zwiastującym kłopoty. Z tym samym uśmiechem pojawiła się w Wielkiej Sali, gdzie raźnie maszerowała przez tłum wystylizowanych panien na mogę-ale-nie-dam. Ach, złośliwa dzisiejszego wieczoru była Llewellyn. Jej maska była jednakże całkiem na widoku pomimo tego, że zamiast na oczach tkwiła leniwie w jej włosach. Jak ktoś zechce to ją w końcu znajdzie. Dlatego też zwinnie sięgnęła po kieliszek z szampanem i usiadła pod jednym ze stołów - oczywiście, że na podłodze! Wyprostowała nawet przed siebie swoje długie nogi, marząc w tej chwili o swoich ukochanych słuchawkach wraz z odtwarzaczem. Ach gdyby mogła, to wzięłaby nawet ze sobą pergamin i pióro! Z pewnością by napisała wiersz a nawet krótkie haiku odnośnie tego, gdzie się znalazła. A trzeba przyznać, że Wielka Sala wyglądała cudownie. Nawet jak dla samej Elsy.
Zdrowie, Llewellyn! Uniosła w geście toastu, kieliszek do góry z jednoczesnym obejrzeniem pod światło mieniącej się struktury alkoholu - i skosztowała go leniwie. - Och bez bąbelków już. - mruknęła po chwili do siebie, bez zbytniego entuzjazmu i naraz wywróciła oczami. Spodziewała się tego, naprawdę. Życie osobiste jej się sypie. Zawala wróżbiarstwo. Ma na głowie firmę ojca - nieboszczyka i aktualnie na sobie żałobną kieckę. Uśmiechając się do siebie gorzko, nasunęła na swój dość zgrabny nos z powrotem maskę i poczęła kontemplować sufit. Jakoś nie śpieszno jej było do dodatkowych atrakcji. Zapewne z każdymi urodzinami stawała się coraz bardziej leniwa.
Ostatnio zmieniony przez Elsa C. Llewellyn dnia Sob Paź 11 2014, 23:06, w całości zmieniany 1 raz
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Kogo, jak kogo, ale nie spodziewał się zobaczyć tutaj Sary. Znał ją zdecydowanie zbyt dobrze i wiedział, że dziewczynę pociągały te wszystkie tajemnice tyle, że nie była sama. Jeszcze bardziej zdziwiony całą sytuacją, rozpoznał w nim Ślizgona, kiedy już zdążył wyswobodzić się z ramion przyjaciółki. - Ciebie też miło widzieć, Sarenko - odparł na jej zaczepkę w niemal identyczny sposób, jednakże nie był łasy na uszczypliwości w tym stylu, toteż ściągnął brwi, słysząc ksywkę towarzysza Puchonki. Odruchowo zaplótł ramiona na torsie, obserwując chłopaka z uwagą, przy czym przez jego własne wargi wydobyło się ciche: - Gresik? Saro, doprawdy, ty nawet najbardziej dostojne nazwisko zamienisz w zdrobnienie, które nie przejdzie przez usta innej osoby. - Zwrócił się w stronę Gresika, wyciągając ku niemu dłoń na przywitanie: - Emmet Thorn, prefekt Hufflepuffu i przyjaciel tej tutaj niewydarzonej Puchonki - powiedział, uśmiechając się szeroko w nadziei, że Ślizgon zrozumie, co miał na myśli. Inaczej czekało go niechybne spotkanie z pięścią, tudzież wlepienie szlabanu za fizyczną napaść na prefekta. Merlinie, o czym ty teraz myślisz? Baw się, a nie rozpatruj każdej sytuacji pod kątem tego durnego regulaminu. I tak wszyscy go łamią! - Gregers, powiedz mi, jak spędzasz czas z Sarenką? Bardzo męczy cię swoimi poszukiwaniami zakamarku Hogwartu? - spytał, w dalszym ciągu podejmując tę zabawną grę w zdrobnienia. Rzecz jasna kontynuowałby dalej swoją wypowiedź w dość oficjalnym tonie, lecz obok pojawiła się inna dziewczyna, zdecydowanie starsza od Emmeta, z maską i pawimi piórami. Ostrożnie zlustrował jej sylwetkę. Nie należał do szalenie towarzyskich osób, toteż nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. Za to poprawił swój śmieszny cylinder, by nie spadł mu z głowy, po czym wyciągnął dłoń w stronę Bell. - Dziękuję, mnie również się podoba. Wystarczy Emmet. - No dobra, pierwszy krok za nim. A co dalej? Powinni się czegoś napić? A może powinien zaprowadzić ją do któregoś ze stoisk? Nie wiedział i głęboko we własnych myślach liczył, że ten jeden raz się nie zbłaźni. - Napijemy się czegoś? - Rzucił jeszcze luźne pytanie, chcąc jakoś uczestniczyć w rozmowie, bo co innego by zrobił. Zapewne zostawiłby Bell samą i poszedł oglądać inne atrakcje. Ta wata cukrowa i wahadełka wyglądały całkiem zachęcająco. Może da się namówić i pójdą razem? Za dużo tych może. Zdecydowanie za dużo.
Był taki szczęśliwy, że w końcu mógł uczestniczyć w obchodach dnia Założycieli Hogwartu. Jednak ten Sfinks był zdecydowanie lepszy niż oczekiwał i na tę okazję wybrał prosty, granatowy garnitur posiadający te wszystkie wiktoriańskie dodatki z tym, że cały tors, czyli poły marynarki i koszulę zdobiły srebrne nitki, bądź guziki z wygrawerowanymi symbolami domu Roweny Ravenclaw. Niezmiernie ciekawiło go, z kim przyjdzie mu spędzić ten wieczór i niemal skakał z ekscytacji po całym dormitorium w rytm muzyki rozbrzmiewającej w jego głowie. Właściwie całą drogę do Wielkiej Sali pokonał w podobnym tonie. Uśmiechnięty, z idealnie ułożonymi włosami czuł się jak na jednym z tych pokazów mody urządzanych w Mahoutokoro. Szkoda, że tutaj nie organizowano takich akcji. Na pewno wziąłby udział, ale mniejsza z tym, bo dostrzegł miejsce, gdzie robiono watę cukrową. Podbiegł tam, kończąc całą wędrówkę lekkim wślizgiem, po czym odczekał te kilka minut, by samemu móc zabrać się za tworzenie tego cudnego smakołyku. Zabrał się do pracy dość entuzjastycznie, ale ciągle robił coś źle. Chyba trochę przesadzał z tą ostrożnością, bo efekt pracy L'a wyglądał jak bezkształtna masa, która mimo wszystko smakowała wyśmienicie. No dobra, przez chwilę patrzył na swoje dzieło z wyraźnym smutkiem i wyglądał tak, jakby miał się rozpłakać lada moment, ale szybko uśmiechnął się niczym małe dziecko, po czym pobiegł gdzieś dalej, pośród tłumu ludzi, zajadając się smakołykiem na patyku. Po drodze rozglądał się za kimś, kto nosił maskę z wizerunkiem borsuka i to na pewno będzie ktoś z Hufflepuffu. Tylko kto?
Ech... Bal się nie zaczął najlepiej. Totalna porażka jaką odniósł podczas nauki ziania ogniem, przygnębiła Sola. Spodziewał się, że lepiej mu pójdzie a tu taki wstyd! Westchnął ciężko i powlókł się dalej, żeby szukać swojej partnerki. W oczy rzuciło mu się stoisko z watą cukrową. No, takie coś mu się by przydało na osłodę życia. Przez chwilę stał i obserwował prowadzącego to stoisko. Wydawało się to takie proste, że na sto procent sobie poradzi! Idealnie, gdy trzeba sobie podbudować ego, po porażce. I początkowo wszystko szło idealnie. Ale wystarczyła chwila nieuwagi spowodowana nadmierną pewnością siebie, żeby prawie cała wata cukrowa uleciała w przestworza... Więc teraz stał trzymając patyk ze smętnym strzępem waty i cieszył się, że jeszcze nie udało mu się znaleźć dziewczyny, którą wylosowano mu na bal. Przynajmniej przed nią się nie skompromitował.
Lekko znudzona chodzeniem w pojedynkę, Iris raz po raz rozglądała się w okół siebie, szukając swojego partnera. Gdzieś musiał być. Może się spóźni. Albo nie przyjdzie w ogóle.. Była przygotowana na wszystkie możliwe opcje. Gdyby nie przyszedł, wtedy to i nawet lepiej, że nie widzieli się wcześniej. Przechadzała się w tę i z powrotem, biorąc co chwila nowy kieliszek od kolejnego kelnera. Miała nadzieje, że nie było w nich alkoholu, bynajmniej żadnego nie czuła. Jednak trochę zdążyła ich wypić, więc gdyby było na odwrót - mogłoby się to różnie skończyć. Zatrzymywała się przy tych samych stoiskach po kilkanaście razy, żeby tylko coś robić, zanim znajdzie swojego towarzysza zabawy. Właściwie dlaczego to ona miała go szukać? Równie dobrze on mógłby trochę polatać po sali, nic złego by mu się nie stało. Przechodząc obok stoiska z watą cukrową poczuła słodkawy zapach unoszący się w powietrzu. Zachciało jej się spróbować szczęścia, ostatecznie jednak zrezygnowała, gdy w oczy rzuciła jej się przypinka z godłem Gryffindoru, przypięta na garniturze gryfona o charakterystycznie rudych włosach. A był nim nie kto inny, jak Samuel Doyle. Cholera jasna! Iris na widok byłego chłopaka zakrztusiła się resztką napoju. Odwróciła napięcie i odeszła kilka kroków. Nie, nie, nie.. to nie może być prawda. Za jakie grzechy! Kurwa, no! Od początku coś jej dzisiaj nie pasowało. Wiedziała podświadomie, że coś pójdzie nie tak. A tu proszę, takie spotkanie. Idealnie! Miała tylko nadzieje, że nie wypsikał się tymi piekielnie ślicznymi perfumami, które tak kiedyś lubiła. Poprawiła ręką kosmyk włosów, jak na złość spadający co chwila na oczy. Nie miała wyjścia, skoro już go zauważyła, musi podejść. Chwiejnym ze zdenerwowania krokiem podeszła od boku do stojącego przy stoisku Sola. Znacząco chrząknęła, lekko odchylając przy tym głowę. - No, no.. Co za spotkanie. Spodziewałbyś się tego, Samuelu Doyle? - czerwone od szminki usta wykrzywiła w ironicznym uśmieszku, rzucając mu jedno z tych swoich spojrzeń spod przymrużonych powiek.
Melody ucieszyła się, że wylosował jej się taki sympatyczny, a w dodatku kurtuazyjny chłopak. A przynajmniej takie wrażenie odniosła. Komplement otrzymany z ust Alana skwitowała wyłącznie cichym "aww". Jednocześnie w jej oczach można było dostrzec iskierki najszczerszego rozbawienia, tak wyszukaną odpowiedzią. Z wdzięcznością przyjęła kieliszek szampana, w który sama nie zdążyła się zaopatrzyć i zaczęła go powoli sączyć łudząc się nadzieją, że ma jakiekolwiek powiązanie z tym prawdziwym alkoholem. Co jest lepszego na więcej swobody i rozwiązanie języków niż kieliszek czegoś mocniejszego? Słysząc pytanie, przetoczyła ponownie spojrzeniem po atrakcjach w myślach tocząc walkę ze samą sobą. Wszystko było kuszące na swój sposób. Mel widząc, że największy tłumek zebrał się przy stoisku z kursem ziania ogniem stwierdziła, że najlepiej wybrać, przynajmniej na razie, coś mniej obleganego. Ponownie przeniosła spojrzenie na towarzysza, już pewna swojej decyzji. - Może spróbujemy pochodzić na tych szczudłach? - zaproponowała wyginając usta w błagalnym grymasie i łapiąc Alana za rękaw. - Proooszę - dodała, przeciągając w uroczy sposób samogłoskę. Odstawiła na tacę przechodzącego obok kelnera w jednej czwartej pełny kieliszek i wyciągnęła do Alana rękę, żeby przypadkiem nie zostali rozdzieleni przez tłum, jeżeli chłopak się zdecyduje przetestować z nią ten kurs. Dawała mu wybór. Przygryzła wewnętrzną część policzka i energicznie przestępowała z nogi na nogę, jakby ta jedna pozycja już ją znudziła. Miała w sobie dziś tą męczącą wesołość, która nie pozwalała usiedzieć na miejscu. Jedyne co potrzebowała to nieco rozrywki.
Lynn trafiła w bardzo ciekawych okolicznościach do Hogwartu, powróciła idealnie na uroczystości związane z rocznicą jego założenia. Nie miała jednak szczęścia by zapoznać się jeszcze z uczniami, toteż prawdopodobnie dla większości uchodziła za absolwenta, których było pełno. Van Rossem odnalazła parę znajomych twarzy w tłumie, do których się uśmiechnęła lekko lub zignorowała, poszukując tego tajemniczego partnera dla siebie w tę magiczną noc. Cała sala była wypełniona tłumem elegancko ubranych czarodziei, bawiących się świetnie w swoim towarzystwie. Muzyka unosząca się nad głowami gości, wpadła w ucho nowej pani profesor, która już nie mogła się doczekać dzisiejszej zabawy. I pomyśleć, że obiecała sobie przystopować z takim życiem! Kobieta przechodziła od stoiska do stoiska, zainteresowana wszystkim, co zostało przygotowane. Oglądając innych jak korzystali z atrakcji wieczoru oraz słuchając przemówienia mężczyzny na scenie. Kręcąc się po sali miała przyjemność pozamieniać parę zdań to z jedną to z drugą osobą, jednak nic ciekawego z tego nie wynikło. Znudzona zawsze wymyślała jakąś wymówkę i uciekała z danego kręgu towarzyskiego by szybko opróżnić swój kieliszek z napojem i wymienić go na inny. Oczywiście ubrana w klimatach idealnie wpasowujących się w groteskowym kontekście do klimatów cyrkowych wraz z wiktoriańskimi nutami w jej śnieżnobiałej sukni, odsłaniającej jej idealne nogi i ściągającej odpowiednio talie, by wydawała się wręcz nieludzko smukła. Dodatkiem do ubrania, bardzo istotnym w oczach kobiety była biała woalka, która przypięta tuż powyżej koku kobiety idealnie zasłaniała jej prawą stronę twarzy. Tak ubrana zdecydowanie przykuwała uwagę innych, a przynajmniej tych, których aktualnie mijała. Z kieliszkiem do połowy pełnym w ręku podeszła do jednego z miejsc siedzących zajmując go na chwilę obecną i oglądając się dokładnie, za kimś interesującym do rozmowy, by nie przesiedzieć całej uroczystości przysłowiowo podpierając ścianę. To by zupełnie nie pasowało do rozwiązłości towarzyskiej panny van Rossem. Z drugiej strony rozmowy ze zwykłymi uczniami nie wydawały się jej adekwatne, Lynn jeszcze nie czuła się komfortowo w swej nowej roli nauczycielki, której debiut miała mieć w poniedziałek rano, a zważywszy na fakt, że plotki na pewno rozeszły się po szkole o nowo zatrudnionym wykładowcy, nie chciała zdradzać się przedwcześnie w towarzystwie i wpierw podłapać relacje między jej uczniami, by wiedzieć na kogo uważać w klasie! Tak skoncentrowana na szukaniu kogoś w tłumie, odpowiedniego, zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna zacząć zwracać uwagę na innych profesorów, w końcu teraz była jednym z nich. Kłopot polegał jednak na fakcie, że część z nich pamiętała ze swoich szkolnych lat i wiedziała, że z nią to nie mieli niestety łatwo. Na pewno nie na początku. Panna van Rossem należała do osób, które albo się kochało albo nienawidziło z całego serca. Nie było niczego pomiędzy. Zresztą sama lubiła popadać w skrajności w swym zachowaniu.
Po zaledwie miesiącu w szkole przyszło mi zmierzyć się z największym towarzyskim wyzwaniem życia, a mianowicie z organizowanym w Hogwarcie balem. Wcale nie byłam zaskoczona tym, że w ostatecznym rozrachunku byłam partnerką, cóż, samej siebie. Nie znałam tu jeszcze nikogo na tyle dobrze, by choćby wspomnieć o balu - zresztą myślę, że to było planowane już od dawna i jeszcze w tamtym roku wielu podobierało się w pary, a żeby brać udział w losowaniu partnera... Nie, jeszcze nie upadłam na głowę tak bardzo. Obawiam się, że znając moje szczęście trafiłabym na kogoś wyjątkowo nudnego i nieciekawego, a w takim wypadku już naprawdę wolę zabawiać sama siebie. I skoro doszłam już do wniosku, że na dobrą sprawę dobrze mi z moją samotnością na balu, moim największy, problemem stał się dobór kreacji, gdyż doszły mnie słuchy, że panują tam klimaty wiktoriańskie, a ja niestety nie byłam w posiadaniu ani jednego ubrania w podobnym stylu, a napisanie do taty z prośbą, by mi coś odesłał... Nie. Trudno, muszę się "wybić" lub pogrążyć, nie mam pojęcia, czy skazuję się na ostracyzm wkładając długą do ziemi białą sukienkę najprostszego kroju z odsłoniętymi plecami. Od razu zaznaczam, że nie mam na sobie obcasów, a moje buty są w stu procentach płaskie, choć i tak czuję, że będę musiała podnosić sukienkę przy każdej okazji, gdy ktoś zapyta, czy naprawdę jestem tak wysoka. Włosy puściłam luźno na plecy, a na mój makijaż składała się wyłącznie maskara, by pokazać, że jednak mam rzęsy. Ciężko jest być potomkinią albinosa, cała jestem tak biała, że wielu chyba pomyli mnie z duchem. Nie zdziwi mnie to. Serio. Na miejscu tłum ludzi, niektórzy mają ze sobą jakieś specjalne akcesoria. Nauczycielka eliksirów wyglądająca jak panna młoda, jakiś chłopak z czerwonym cylindrem. Klimat ogółem został zachowany, tak sądzę, chociaż przed oczami mignęła mi czerwona mini, nawet zaśmiałam się pod nosem. Rozejrzałam się raz, drugi, zero znajomych twarzy, a czas mija. Wyrzucona kostka: 2 Pomyślałam, że może wezmę udział w jakichś atrakcjach i na starcie odrzuciłam chodzenie na szczudłach. Za to zianie ogniem wydawało mi się całkiem ciekawą opcją, dlatego też ustawiłam się w tłumie i po jakimś czasie oglądania pokazu zostałam wyciągnięta przez Zaklinacza! Udzielił mi lekcji i dawał wskazówki i już, już miałam ZIAĆ OGNIEM... ale oczywiście tuż przed pierwszą próbą ze stresu dostałam czkawki i zaczęłam pluć ogniem na wszystkie strony, nie mogą się powstrzymać. Próbowałam nawet zatkać usta dłońmi, ale tylko poparzyłam sobie palce. Prawie trafiłam jakiegoś chłopaka w twarz kulką ognia, aż z pomocą przyszedł Zaklinacz, uspokajając mnie nieco i wciskając w ręce paczkę z cukierkami, po czym wypchnął mnie z kółeczka i poprosił kogoś innego. Oddaliłam się na bok zarumieniona ze wstydu. Zaczęłam rozglądać się za tacami z kielichami, może jeśli się napiję, czkawka przejdzie mi do końca?
Pomimo zabójczej logiki, według której dobry bifor przekształca się od razu w after i pomija gwóźdź programu, pomimo tego, że sprawy nabierały już powoli takiego obrotu, że nasza dwójeczka powinna raczej zawinąć do portu w mieszkaniu w Hogsmeade niż pojawiać się w murach szkolnych, jakimś cudem jednak wylądowali w Hogwarcie. Chyba ciągnęła ich obietnica świetnej zabawy, pozyskania nowych niewolników i składania ofiar, a humory naprawdę im dopisywały, skoro Ava była już naprawdę w bardzo ciekawym stanie, a i Cesaire po drodze zdążył się całkiem nieźle doprawić, skoro to jemu przyszło dzierżyć niczym pochodnię z ogniem olimpijskim butelkę whisky. Nie wiadomo właściwie, jakie były miny i reakcje osób zebranych w Wielkiej Sali, kiedy do środka, modnie spóźnieni, weszli, a może raczej wtarabanili się wesolutcy jak szczygiełki rzymscy obywatele, w strojach godnych prawdziwej bogini i wielkiego imperatora, ale kto by zwracał uwagę na plebs. Na pewno nie oni. Weatherly cały czas trzymał mocno rękę Avy, a drugą, już wolną, bo pusta butelka po Ognistej wylądowała gdzieś wzgardzona w krzakach przed zamkiem, poprawił swój przepiękny laurowy wieniec, żeby prezentować się godniej. - Bogini, ambrozja i nektar w tym kierunku. – oznajmił, prowadząc Avę w kierunku stołu, by mogła coś zjeść, bo przecież burczało jej w brzuchu tak paskudnie, że usłyszał to nawet Kanadyjczyk, chociaż uszy wypełniały mu nierzeczywiste dźwięki będące skutkiem niekonwencjonalnego dodatku do ogniska. W przypływie weny do rzymskiego ucztowania, nakarmił nawet Erskine kilkoma owocami, jednak nie dał jej zbyt wiele czasu na konsumpcję, bo oto jego oczom ukazało się bogactwo balowych atrakcji. - Chodź, chodź, muszę się nauczyć tego numeru z wahadełkiem, załatwię ci więcej wyznawców! – zarządził jakże poważnie, po czym nie czekając na jej odpowiedź zaciągnął ją w stronę tajemniczego ziomka, który machał czymś na nitce i równie poważnym tonem nakazał mężczyźnie naukę posługiwania się wahadełkiem. Po krótkim instruktażu, który podpity umysł Kanadyjczyka niezbyt przeanalizował, chwycił w palce nitkę i stosując się do rad, zamachał ciężarkiem przed oczami Erskine. – Jesteś ekstra Gyfonką, więc na pewno potrafisz ryczeć jak lew. Do dzieła. – wypowiedział pierwsze lepsze polecenie, jakie przyszło mu na myśl i już po chwili kilka otaczających ich osób odwróciło głowy w ich kierunku, kiedy w Sali faktycznie rozległ się ryk zbliżony do tego lwiego. Ucieszony z sukcesu Cezar przyklasnął w dłonie, a zdziwiony hipnotyzer pogratulował mu i podarował wahadełko w prezencie. Może jeszcze Weatherly zostanie hipnotyzerem? Kto wie! Poczekał chwilę, aż Ava spróbuje swoich sił w zadaniu, po czym wspólnie ruszyli do budki ze zdjęciami, gdzie zaczęli pozować jak szaleni. Co prawda co jakiś czas rozlegały się ponaglające głosy, które twierdziły, że dwójka siedzi w budce dłużej, niż ustawa przewiduje, ale Cesaire nie miał zamiaru z niej wychodzić, dopóki nie będą mieli całego pliku zdjęć. W końcu zadowolony z otrzymanych pamiątek wyszedł z budki, by na środku Sali pobujać się trochę w rytm dziwnej, nierzymskiej muzyki, obracając szatynką kilkakrotnie i paplając coś o okropnym ubiorze większości ich poddanych i kompletnym braku manier. - Może teraz wata cukrowa? – zapytał, stając w miejscu na krótką chwilę i spoglądając na Avę pytająco. Miał jeszcze tyle energii do spożytkowania i tyle rzeczy do spróbowania!
Nauka hipnozy, wyrzucone kostki: 6, 6 + kostka 5 zdjęcia
Cóż... tego można było się domyślić, że na balu nie będzie można napić się odrobiny. Byli w końcu w szkole. Pozostawało tylko westchnąć i zająć się innymi atrakcjami przewidzianymi na dzisiejszy wieczór, albo partnerką... tak na przykład. Nie tylko w oczach Melody kryło się rozbawienie. Samego Alana bawił komplement, który wymyślił. Na szybko, bo na szybko, ale czasy wiktoriańskie do czego zobowiązywały. -Szczudła? Szczudła to dość ciekawy pomysł. Przyznał, gdy jego partnerka podała swoją propozycje. Jak to dobrze, że nie miał lęku wysokości. Za to kiedy go złapała za rękaw od razu pomyślał, że nie chce jej się czekać na jego odpowiedź i po prostu go zaciągnie do wskazanego stoiska, więc profilaktycznie jego kieliszek spotkał ten sam los co jej, czyli wylądował na tacy kelnera. Na szczęście jego zawartość średnio mu smakowała, a Melody liczyła się z jego zdaniem i czekała na odpowiedź. -W prządku, ale pod jednym warunkiem. Odparł w końcu i poczekał, aż jego partnerka zdąży wyobrazić sobie... cokolwiek, po czym dodał: Ja pierwszy. I poszedł w stronę arlekinów. Czy nadal trzymali się za ręce, to była kwestia woli Melody. Jeśli puściła jego dłoń, nie protestował, a jeśli trzymała nadal, również nie protestował. Wyrzucona kostka: 3 A tam ku jego radości, kobieta-arlekin wybrała właśnie jego do nauki. Stanął się na ofiarowanych mu szczudłach, które w momencie gdy był w miarę stabilnej pozycji zaczęły się wydłużać i... osoby, które zachwycały się widokiem sali z dołu powinny zobaczyć widok jaki teraz rozciągał się przed Alanem. Nawet taka osoba jak on wpadł w chwilowy zachwyt, a później zobaczył w oddali znajomą twarz, więc wypadałoby pomachać, a wtedy się zaczęło. Przed przypadek puścił jedno szczudło, które poleciało gdzieś w bok. Uchwycił się więc drugiego, jak przysłowiowej brzytwy i zdążył tylko jęknąć wyobrażając siebie w roli mokrej, czerwonej plamy, gdy leciał już dół. Na szczęście upadek okazał się miękki, bo na bardzo wygodną pufe i gdy myślał, że już po wszystkim... bęc! Dostał szczudłem w czoło. -Auuu! Jęknął cicho, rozmasowując bolące miejsce, po czym chciał poczuć w końcu pod nogami stabilny grunt i tu czekała go kolejna niespodzianka, bo... lewitował. No cóż... najwidoczniej przez jakiś czas będziesz skazana na latającego partnera. Odparł z uśmiechem Melody, żeby po chwili dodać: Twoja kolej. Niech teraz ona zobaczy jak fajnie jest spadać z takiej wysokości.
Czerwona wstążka zawiązana na nadgarstku utożsamiała Katniss z jej domem. Mimo ogromu nauki, jaki Gryfonka miała teraz przez zaliczenia i mnóstwo prac domowych, postanowiła pojawić się na Balu Założycieli Hogwartu. Nie umawiała się z nikim, wiedząc, że wpadnie tylko na chwilę, zatem gdy tylko weszła do Wielkiej Sali skierowała się w stronę stoiska, spod którego co sekundę buchał ogień. Dziewczyna bacznie obserwowała Zaklinacza i gdy po występie nadarzyła się okazja do zgłoszenia swojej kandydatury na ucznia, skwapliwie ją wykorzystała. O dziwo, właśnie ona została wybrana spośród tłumu uczniów i poinstruowana. Może presja otoczenia, a może brak własnych umiejętnosci przyczyniły się do tego, że Katniss nie została gwiazdą wieczoru. Właściwie to wszystko było winą profesora Forestera, który swoim śmiesznym ubraniem doprowadził Gryfonkę do parsknięcia śmiechem. Wymamrotawszy przeprosiny, czym prędzej uciekła w stronę stoiska hipnotyzera, które wydawało się choc trochę bardziej bezpieczne. Katniss wierzyła, że ten wieczór może skonczyć się bardziej pomyślnie niż jej próba bycia połykaczem ognia i dlatego zgłosiła się do bycia ofiarą hipnotyzera. Kiedy spoglądała na wahadełko, poczuła, że odpływa, że powieki jej opadają, że bardzo chce jej się spać... i że musi coś wyrzeźbić. Tu, teraz, natychmiast. Niech wszyscy to zobaczą! Z szalonym uśmiechem podbiegła do stołu i zaczęła rzeźbić w jedzeniu, umazując sobie całe ręce. W pewnym momencie jakby jakaś przekładnia w jej głowie przeskoczyła i do Gryfonki dotarło, co właściwie robi. Wokół byli tylko uczniowie, patrzący na nią z politowaniem lub ze śmiechem. Zaczynało być coraz gorzej. Nadszedł więc czas na chwilę przyjemności i słodkości, czyli stoisko z watą cukrową. Pan Cukierasek widząc niezbyt już szczęśliwą minę dziewczyny, szybko pokazał jej i powiedział, co zrobić, by otrzymać piękną watę cukrową. Nie wydawało się to zbyt trudne, toteż Johnson z uśmiechem nadziei zaczęła nakręcać watę na patyk. Szło jej to na tyle dobrze, że postanowiła podnieść wzrok i spojrzeć w oczy tym, którzy przed chwilą śmiali się z jej rzeźb. Niestety, podzielność uwagi i koordynacja ruchowa u Katniss nie współgrały i większość waty uleciała w powietrze, zostawiając ją poklejoną i zezłoszczoną. Ostatnią deską ratunku była próba nauczenia się chodzenia na szczudłach. Małej Johnson zawsze kojarzylo się to z cyrkiem, odwagą i świetną zabawą. Jednakże okazało się, że to wcale nie takie banalne, na jakie wyglądało.. Świat z góry wyglądał naprawdę super, ale ludzie nie słyszeli, jak do nich wołała. Chciała pomachać do znajomej Krukonki, co skończyło się upadkiem na pufę. Jeszcze tego by brakowało, by się połamała sierota. W dodatku chyba szczudła były posypane proszkiem z chochlików kornwalijskich, bo dziewczyna zaczęła lewitować. Za ostatni punkt tego beznadziejnego wyjścia Katniss postawiła sobie zrobienie zdjęcia. W końcu już kończy tę szkołę, a każde zdjęcie przywołuje wspomnienia, z których można się pośmiać. Napis na budce informował o tym, że wchodzi się na własną odpowiedzialność. 'Jest ryzyko, jest zabawa' pomyślała Gryfonka i po chwili dostała w twarz jakimś pyłkiem, który zaczął ją mrowić. Coś było nie tak. Jedno spojrzenie w lustro wystarczyło, by bezgłowa Katniss wyszła z balu, unosząc się nad ziemią.
Oczywiście, że zapisując się na listę liczyła się z brakiem alkoholu, to nie był pierwszy hogwarcki bal, na którym się pojawiła. Zawsze jednak, pomimo tego ogromnego braku, udawało jej się go przetrwać będąc zadowoloną. Może dlatego, że poziom tych bali przebijał dosłownie wszysto. Blackthorne poznała dzięki temu nie jednego znajomego. W jej zwyczaju nie leżało ignorowanie pomysłów i zdania innych, dlatego grzecznie poczekała na reakcję Alana i dopiero, kiedy się zgodził, zadowolenie wylało się na jej twarz. Warunek?... Hm, może chciał wybierać następną atrakcję? Albo w jego głowie kształtował się jakiś diaboliczny plan? Kto wie, kto wie, ale Mels była gotowa przystać na niemal wszystko. Przechyliła lekko głowę czekając na dokończenie myśli. - Niech będzie - odparła udając wspaniałomyślność. Sama przed sobą musiała przyznać, że chętnie poobserwuje zmagania chłopaka zanim nadajdzie jej kolej. Idąc w stronę arlekina puściła dłoń Alana. Z uśmieszkiem formatującym się na jej ustach obserwowała, jak kobieta-arlekin ofiarowuje jej partnerowi szczudła. Nawet kiedy był tak wysoko Mels mogła odczytać z jego twarzy zachwyt. Na prawdę nieźle mu idzie przemknęło jej przez myśl, akurat w momencie, kiedy Alan postanowił pomachać jakiemuś znajomemu, a następnie, tracąc równowagę, wylądował na wyczarowanej pufie. Jakby tego było mało, szczudeł uderzył go w czoło. Słysząc cichy jęk bólu, Melody podbiegła, żeby upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Jednocześnie nie potrafiła zapanować nad śmiechem, który zbierał się jej w gardle i który nieskutecznie chciała zamaskować. - Pocałować w czółko? - zapytała z nutą złośliwości. Przesunęła się nieco, aby mógł wstać, a wtedy została nieco zbita z tropu, bo... On do cholery lewitował! - Oficjalnie zaczynam zazdrościć ci tego upadku - mruknęła wyginając usta i podchodząc do arlekina. Chociaż suknia nie sprzyjała jej w nauce tej umiejętności, nie darowałaby sobie, gdyby z tego zrezygnowała. Wylosowana kostka 4 Melody była bardzo skoncentrowana na wykonywanej czynności, nie chciała powtórzyć błędu Alana. Chwiejnymi krokami zaczęła pokonywać drogę. Czuła jak na jej czole pojawiają się kropelki potu, ale pochwała arlekina, którą dosłyszała była nie tylko motywująca, ale mile połechtała jej próżność. Szybko jednak opadła z sił. Szczudła się zmniejszyły, pozwalając jej na bezpieczne zejście na ziemię i dołączenie do Alana. - Tak to się robi, mój drogi - powiedziała z wesołym uśmiechem. Pewnie zbłaźni się nie raz tego wieczoru, ale przynajmniej umiejętność trzymania równowagi, jeszcze w niej nie umarła. - Twoja kolej. Na co masz ochotę?
zdjęcia 3,2 Hipnoza/nauka nauka Wyrzucone kostki: 4,6, 2, 5, 2, 2 Wata cukrowa 2 Szukanie niewolników, służby i wyznawców ta dwójka rozpoczęła już na drodze do Hogsmeade. Ava wraz z Cezarem zaczepiali każdego mijanego człowieka. Nawet padło sformułowanie, aby padł teraz na kolana i złożył ofiarę dla czcigodnej Venus i oddał pokłon największemu dowódcy w historii. Magiczne śmieszne ludzki pewnie nie ogarniali, kim jest w ogóle Cezar czy tam bogini i dlaczego parodiują w takich strojach. Szybko wysyłali go do diabła, niech gnije w smole. Ava niestety zdążyła się już wspaniale zrobić, więc całą drogę snuła plany jak mogą rządzić światem. Przed bramą Hogwartu wyrzucili butelkę i przyrzekli sobie, że nie zdradzą swoich tajemnic dotyczących ich imprezowego stanu. Gdy wkroczyli do Wielkiej Sali, Ava od razu zadarła głowę do góry. Zachowywała się jakby wchodziła do grona swoich wybrańców. Miała nadzieję, ze nie spotka tylko Storma, bo ten znów wlepi szlaban za ten "niestosowny" strój. Złapała się za burczący brzuch, który przeszkadzał jej zachować pełną powagę. Kiedy dotarli do stołu, Ava rzuciła do zebranych krótkie: rozejść się, zrobić miejsce dla bogini i Cezara. Uznali ich pewnie za wariatków, którzy rozdają swoją chorobę psychiczną drogą kropelkową i dość szybko się posłuchali. Ava oparła się o stół i tylko otwierała buzię jak chłopak podawał jej najróżniejsze owoce. Rozejrzała się po wszystkich, zauważając, że chyba nikt nie zrozumiał, co to ma być "styl wiktoriański" i nie wpasował się w iście rzymiański klimat, aby zostać niewolnikiem czy tam wiernym. Nachyliła się do Cezara. - Psss, mój panie, nie widzę tu nikogo godnego - gdyby Maria Antonina zobaczyła wycięte sukienki, mroczne gorsety i prześcieradła zamiast ubrań, zaczęłaby się przewracać w grobie. Cezar i Ava mieli na swoje usprawiedliwienie to, że byli niesamowitymi osobami, którym powinno oddawać się hołd. A gdy bifor zmienił się od razu w bal, nie zdążyli się ani przebrać ani chociażby lekko wytrzeźwieć. Pociągnięta przez cezara poszła w stronę wahadełka, krzywo patrząc na hipnotyzera. Nie czuła się tu zapewnie, zwłaszcza, że nie zauważyła kiedy zaczęła ryczeć jak lew. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę i zdzieliła mocno Cezara po klatce piersiowej. - Teraz ja, teraz ja - podeszła o krok bliżej do stanowiska, marząc o tym, aby cały plebs przestał się na nią patrzeć. Co to nie ryczeli nigdy jak lwy?! Wysłuchując jeszcze raz rad człowieka z wahadełkiem, zaczęła się stosować do wszystkich zasad, ale jedyne co zrobił Cezar to zasnął na zawołanie i chrapał jak świnia. Ava zaczęła go szturchać, powoli panikując. - Hej, hej, Cezarze, nie wypada aż tak... - tu przerwała, bo chłopak zaczął jeszcze głośniej chrapać. Pstrykała palcami, nawet pocałowała Cezara w policzek, a ten nadal spał. Wtedy zaczęła machać jeszcze raz i jeszcze raz, aż w końcu wściekła odrzuciła wahadełko na bok i Kanadyjczyk nagle się obudził. - Niech się smaży w piekle - warknęła, odciągając go od stanowiska. Aż chciała się wrednie spytać, czy dobrze mu się spało, ale mógłby szybko jej odpowiedzieć, że jest pokraką i nie potrafi zahipnotyzować jednego chłopaka. Z lekką naburmuszoną miną szła w stronę kolejnego stanowiska, obrażona na Cezara, że jemu wyszło, a jej nie. Gdy zobaczyła budkę ze zdjęciami, aż pisnęła ze szczęścia. Na początek kolejki chłopaka robili przecudowne zdjęcia. To była prawdziwa sesja! Nie zwracali uwagi na ponaglające głosy, bo równie dobrze mogli rozpocząć tam grę wstępną i nic im do tego! Gorzej gdy Ava rozpoczęła swoją kolej. Ledwo wrzuciła żetony, a maszyna zaczęła skrzeczeć, wydawać z siebie dziwne jęki i nagle z otworu zamiast zdjęć wyleciały cukierki Kwachy. Nie wiedziała, gdzie ma je schować, więc połowę oddała Cezarowi. Wciąż trzymała je w dłoni, bo ludzie, którzy wymyślili prześcieradło nie wpadli na pomysł, aby dodać do niego kieszenie. Idąc w kierunku stanowiska z watą cukrową, przeglądała ich zdjęcia. Wybrała kilka najlepszych, dodając, że koniecznie po balu muszą je zdublować, bo musi je powiesić u siebie na ścianie. Poprawiła jarzębinę we włosach i już była gotowa do robienia waty cukrowej. Pan Cukierasek ubrał ich w fartuchu, co Ava skomentowała smutnym jękiem. Jednak to była sprawa wyższa, wszak nie mogli ubrudzić swoich szat! Tym razem jako pierwsza chwyciła patyk i zaczęła nawijać na niego watę. Nie zorientowała się nawet kiedy wybrała jej różowy kolor, ale była tak piękna, puszysta, że od razu musiała jej spróbować, brudząc sobie nos. - Jakie pyszności, nigdy czegoś takiego nie jadłam!
Jeśli myślał, że ten bal nie mógł się potoczyć gorzej niż się dotychczas toczył to się mylił. Ze wszystkich dziewczyn, które zgłosiły się do losowania, musiał trafić akurat na swoją byłą, z którą wcale się w zgodzie nie rozszedł... Kiepsko, po prostu kiepsko. Ale przypinka z godłem Slytherinu, która tkwiła przypięta do skókni Iris nie pozostawiała złudzeń. To była jego partnerka na bal... Szybkim acz dyskretnym ruchem wyrzucił swoją całkowicie nieudaną watę cukrową do kosza, który stał tuż obok stoiska, na którym odbywały się lekcje. Iris nie przepuszczała okazji, żeby mu dociąć, więc nie ma co jej dokładać dodatkowych powodów do tego zajęcia. - Trudno się kogokolwiek spodziewać, gdy w grę wchodzi losowanie, prawda? - powiedział uprzejmym, lecz chłodnym tonem. Tak naprawdę to tego, że wylosuje akurat Iris się zdecydowanie nie spodziewał. Tyle dziewczyn a trafić akurat na tą jedną... Pewnie, ktoś z osób odpowiedzialnych za losowanie postanowił zrobić im psikusa. Westchnął ciężko - zapowiadał się długi i męczący wieczór. - No to co byś chciała robić? Jesteśmy chyba na siebie skazani, więc nie ma sensu tutaj po prostu stać.
Michael zaczął się zastanawiać ze smutkiem, czy jego partnerka go wystawiła, czy jeszcze jej po prostu nie ma. Żeby zrozumieć, skąd brały się taki myśli, trzeba spojrzeć z perspektywy osoby, która pewność siebie odzyskała stosunkowo niedawno. Może został zauważony i po zorientowaniu się, że to akurat on, ktoś wolał się nie pokazywać i zdjął rozpoznawalny element stroju? Takie ponure myśli zagościły przez chwilę w głowie chłopaka. Jednak dość szybko je przegonił, przestawiając się na tryb "always look on the bright side of life" i ustalając wersję, że pewnie jeszcze poprawia makijaż, albo chodzi po sali i już go z zapałem szuka. Poprawił więc cylinder i postanowił komuś w tych poszukiwaniach dopomóc. Tylko jak zwrócić na siebie większą uwagę? Odpowiedź nasunęła się prawie od razu. Szczudła! Z wysokości i on będzie lepiej widoczny, a i może wypatrzy błysk poszukiwanej bransoletki. Rudzielec zaczął się więc szybko przepychać przez tłum, obserwując jednocześnie próby innych, ich wzloty i upadki, sukcesy i porażki, bardziej lub mniej śmieszne. W tłumie wypatrzył Sama, który rozmawiał z jakąś ślizgonką. Może jednak nie tak źle, że jego partnerka się jeszcze nie nie pojawiła? Co by zrobił, gdyby to był ktoś ze Slytherinu? Ano tak, już raz rozwiązał ten dylemat i to zaliczało się w jego życiu do kategorii "śmieszne". Ale to był wypadek. Jednorazowy. Z możliwością powtórzenia. W określonych okolicznościach, tak. W końcu mógł wystąpić z kółka otaczającego arlekin i dobrać się do szczudeł, które w pierwszej chwili wydały się dziwnie krótkie. Przecież w taki sposób nie będzie dostatecznie widoczny! Jednak kiedy drewniane nogi się rozciągnęły, a Michael doznał uczucia trochę jak na jakiejś atrakcji w wesołym miasteczku, zobaczył wszystko z góry. Wziął głęboki oddech i... postawił pierwszy krok. Potem drugi... trzeci, czwarty, a po nich następny, następny, następny... i tak maszerował raźno uśmiechając się z własnego sukcesu. Ludzie na dole wiwatowali i pokazywali go sobie palcami. Michael przypomniał sobie dawne zawody, kiedy wraz ze swoją drużyną wygrali sztafetę, a on miał jeden z lepszych czasów. Jaki on był z siebie dumny kiedy wchodzili na podium! Jakoś nagle nikomu nie przeszkadzał jego rudy fryz, wszyscy byli zwycięską drużyną. Tak samo teraz czuł, po raz kolejny, że czasy złej passy w jego życiu bezpowrotnie odeszły. Skłonił głowę w stronę patrzących na niego ludzi, odkrzyknął coś znajomym i wyszczerzył się. Nawet jeśli jego partnerka nie przyjdzie na bal, ten wieczór wciąż będzie udany. Kto wie, może znajdzie kogoś w jej miejsce, kogo też wystawił partner? Zawrócił po raz ostatni, przemaszerował przez Wielką Salę i kiwnął na arlekina, żeby ściągnęła go w dół. Co za dużo to niezdrowo. Na dole ktoś poklepał go po plecach, ktoś mu gratulował, a zdyszany Michael porwał kieliszek i opróżnił go duszkiem. Ten wieczór, mógł być naprawdę dobry.
Wyrzucona kostka: 2
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Ingrid nigdy nie spodziewała się, że na taki bal będzie zmuszona pójść bez swojej siostry. Stan Astrid w żadnym wypadku nie wyglądał na polepszający się, a uzdrowiciele szli w zaparte jeśli tylko pojawiało się pytanie o wypuszczenie biednego Jelonka z tego szpitala. Niech będzie, z dzieciakami znajdowała miliardy wspólnych tematów a co za tym idzie, pewnie nie czuła się najgorzej, ale tak na dobrą sprawę z pewnością wolałaby wrócić do szkoły, do znajomych oraz rzecz jasna - do swojej siostry, której odwiedziny w środku roku szkolnego zaczęły być coraz rzadsze. Po ostatnim sumowaniu wyników Złotego Sfinksa Inga siedziała sobie wygodnie ex aequo z Phoenix na drugiej pozycji, mając jakąś tam w miarę solidną przewagę nad osobą z miejsca trzeciego, ale jak to zawsze jest z tego typu zawodami, fart może się prędko obrócić. Z tego też względu siedemnastolatka - może trochę niesprawiedliwie - przedkładała ostatnimi czasy naukę nad siostrzyczkę. Szczęśliwie nie znajdowało to przełożenia tylko w zaniedbywaniu Astki, bo wtedy sama uznałabym Inkę za najokrutniejszą na świecie, ale również we wszelkich socjalizacjach, takich jak na przykład widywanie się z Leilii. Po wakacyjnych przygodach obu dziewczyn na dosyć długi czas nastały ciche dni ze strony tej młodszej. Tam w Göteborg naprawdę straciła kontrolę, a dochodząc do wniosku, że w sumie sama nie ma pojęcia czy związek z Vilms jest jej potrzebny naprawdę dla zaspokojenia siebie w rozumieniu fizycznym, czy też dla zaspokojenia swoich potrzeb czysto psychicznych i tylko po części fizycznych, postanowiła powstrzymać nieco swój angaż w ową relację. Na sam bal bardzo chętnie poszłaby właśnie z Astrid, ale że biedna kiblowała w szpitalu, propozycja rudowłosej nie mogła zostać odrzucona, głównie z grzeczności i nieco ze strachu o własną zabawę na imprezie. Gdyby zamiast meldować się w parze wpisałaby się do tego całego losowania, które ogłoszono jakiś miesiąc wcześniej, to biedna Ings mogłaby dostać kogoś naprawdę nieodpowiedniego. Wyobraźcie sobie tylko torturę, jaką musiałaby przebyć, gdyby ktoś wcisnął jej Sharkera! Przygotowania do wyjścia nie były nawet specjalnie długie, przynajmniej w mniemaniu samej Westerberg, ale niezależnie od tego, do Wielkiej Sali i tak wpadła spóźniona. W sumie ciężko stwierdzić, co ona przez tych kilka godzin w sobie poprawiała, skoro ledwie wyszła z łazienki, wysuszyła włosy, wrzuciła się w suknię z epoki, z włosów zrobiła najdoskonalszy kok w całym swoim życiu... i tyle. Uznajmy, że opóźnienie wyszło przez zbyt długie zastanawianie się nad wplataniem jakichkolwiek kwiatów we włosy - czego ostatecznie i tak nie zrobiła - oraz nieco zbyt staranne malowanie się. Z drugiej strony nie można jej przecież mieć za złe chęci wyglądania przyzwoicie, problem jednak w tym, że nie przygotowawszy się z tym trochę wcześniej, Ingrid musiała jeszcze czarodziejsko ukracać swoją kreację, bowiem ta ciągnęła się po ziemi, a z tej racji całkiem łatwo byłoby o wywrotkę, zwłaszcza że nasza szalona dziewucha postanowiła jeszcze pójść na bal w dziesięciocentymetrowych szpilkach. Czy to specjalnie zagranie wobec swojej malutkiej dziewczyny, czy też przypadkowy kaprys, ciężko stwierdzić, niemniej schodzenie po Ruchomych Schodach było nie lada przygodą i ostatecznie przez nadmiar ostrożności Szwedka dotarła na bal o wiele później niż cała reszta gości. Rzecz jasna wcale nie przeszkodziło jej to w skorzystaniu ze wszystkich możliwych atrakcji. W tenże sposób przeżyła już amatorskie zianie ogniem, które zadziałało dopiero przy drugiej próbie, robienie z siebie pośmiewiska przy udawaniu sowiego nielota, trzy razy próbowała zahipnotyzować jakiegoś nieznajomego uczniaka, czym prawie uśpiła samą siebie, napozowała się za wszystkie czasy w budce z bezgłowymi zdjęciami, maszerowała kilka minut na szczudłach, aż wreszcie igrała z ogniem przy wacie cukrowej i... nabawiła się różowej twarzy. Pech chciał, że usilnie próbując ukryć się przed wzrokiem wszystkich tych ludzi obecnych naokoło, dziwacznym trafem wpadła akurat na Leilii. Wbiła w nią osłupiały wzrok, próbowała zdobyć się na minimalny chociaż uśmiech, aż wreszcie usiadła obok niej, westchnęła i zaczęła się wgapiać w pierwsze bezgłowe zdjęcie z całego pliku, który teraz musiała tachać ze sobą praktycznie wszędzie. Wstydziła się, to jasne, bo przecież nie mogła się odczarować, nie mając przy sobie różdżki, a teraz głupio byłoby uciekać z balu specjalnie po to. Zwłaszcza, że do dormitorium Gryfonów jest całkiem długa droga po schodach. - Hej... - mruknęła, nieco przytłoczona niezręcznością sytuacji. Bo wiadomo, ciche dni połączone z różową buzią...
Kostki:
Zianie ogniem - 1 i 3, czyli sukces
Hipnoza - 2, sowia panika
Własnoręczna hipnoza - 8, drugi rzut 10, trzeci rzut 6, prawie uśpiła samą siebie
- Ja nigdy nie kłamię, Sullivan. - Rzucił równie zadziornie i obserwując poczynania Sary, zerknął na swoją koszulę. Uniósł lekko brwi. - Tydzień temu też chciałaś koszulę, tą białą, pamiętasz? Dałem ci ją. Z takim rozmachem, opróżnisz całą moją szafę w przeciągu miesiąca! - Wywrócił oczami w teatralnym geście, ale już po chwili zerknął na nią. Milczał wymownie przez krótką chwilę, aczkolwiek wyraz jego twarzy mówił nie mniej, nie więcej, niż no dooobra, dostaniesz ją. Och, Gregers! Nie możesz być taki miękki! Przecież od takiego zachowania, droga do zdobycia miana pantoflarza, jest już naprawdę krótka! W każdym razie, wciąż zdecydowanie zbyt uległy Colton, ruszył w stronę faceta ziejącego ogniem, a na kolejne słowa Puchonki, parsknął śmiechem. - Czasami rozbraja mnie twoja szczerość. - Wyznał, kiwając z niedowierzaniem głową, a czując dotyk jej ust na swojej brodzie, uśmiechnął się jeszcze szerzej. To było takie urocze! - Ale tak, czy inaczej, chcę je widzieć jutro w swoim pokoju. Gdziekolwiek je wyniosłaś... - Ostatnie zdanie rzucił w eter, gdyż Sara zdążyła już pobiec w stronę jakiegoś chłopaka i rzucić mu się w ramiona, na co Gregers uniósł wysoko brwi. Nie, żeby był jakiś specjalnie zazdrosny, czy coś, ale no ona do niego tak... I... Och, to zbyt skomplikowane! - Emmsik... - Mruknął niemo pod nosem, ale już chwilę później przywołał na twarz lekki uśmiech i podał Puchonowi dłoń. - Siema, Gregers Colton. - Rzucił, nie wiedząc, co więcej miałby o sobie opowiedzieć. W końcu nie był ani prefektem, ani nikim ważnym dla Hogwartu, ale... Wystarczy być Gregersem, żeby uważać się za kogoś wspaniałego, niezależnie od tego, jak jest naprawdę! Jak to mówią? Wybujałe ego? Na pytanie Emmeta, uśmiechnął się nieco szerzej i wzruszył lekko ramionami. - Dużo by mówić. Robimy mnóstwo fajnych rzeczy. - Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów i posłał Sarze nieco zadziorne spojrzenie, chcąc brzmieć, hm... Niejednoznacznie? Ach, kto go tam wie! - Ostatnio na przykład trochę lataliśmy na miotłach... Zakamarku Hogwartu? - Uniósł nieznacznie brwi. -Nieee, raczej nie. - Milczał przez chwilę, po czym dorzucił. - A wy? Długo się znacie? - Wsadził ręce w kieszenie, a na jego twarz po raz kolejny wpłynął nieco cieplejszy tym razem, uśmiech.
Kątem oka zobaczyła, jak Samuel dyskretnie pozbywa się cukrowej waty, a raczej jej karykatury, do kosza. - Smakowała Ci wata? Może zrobiłbyś jedną dla mnie? - Na widok jaki przed chwilą zobaczyła, jej usta wykrzywiły się w jeszcze większym, ironicznym uśmieszku. Dobrze go znała. Miała wielką ochotę trochę podziałać mu na nerwy. - Niestety, jesteśmy - odpowiedziała równie chłodno, jak on wcześniej. Nic nie wskazywało na to, że ten wieczór miał zakończyć się dobrze. Chociaż od ich zerwania minął już ponad rok, nadal nie potrafili normalnie ze sobą rozmawiać. Zawsze kończyło się tak samo - jedną wielką kłótnią. - Co chciałabym robić? Właściwie możemy się przejść w tamtą stronę - kiwnęła głową na mężczyznę ze szczudłami - Może się zdecyduje. W to jednak nie bardzo wierzyła. Od zawsze miała lęk wysokości, paraliżujący ją jak tylko znalazła się zbyt wysoko. Nie sądziła, że tym razem da się namówić na coś takiego, jak chodzenie na szczudłach. Musiałby ją ktoś tam przywiązać siłą. - A potem.. - dodała, z powrotem odwracając głowę w stronę Sola - napiłabym się czegoś. Skoro wieczór nie zapowiadał się na dobrą imprezę, równie dobrze mogła sobie tę imprezę trochę podkręcić.
Ludzie po prostu byli zbyt sztywni i kompletnie nieprzystosowani do tego, że ktoś w dziwnym stroju może ich zaczepić na ulicy i wygadywać dziwne rzeczy, a absolutny brak dystansu do siebie, na jaki cierpiał ogół społeczeństwa, nie pozwalał im zareagować inaczej, niż spojrzeć jak na wariatów i przyspieszyć kroku lub w przypływie ekspresjonizmu dodatkowo popukać się w czoło. Co za ignoranci, żeby nie rozpoznać Venus i Juliusza Cezara! - Boska Venus, plebs od zawsze miał problemy z ubiorem. Ze składaniem porządnych ofiar również. – oznajmił, lustrując spojrzeniem kilka przemykających obok postaci w powycinanych strojach, z pewnością nie należących do epoki, która była motywem przewodnim, po czym, jakby na znak swojej wyższości, wyprostował się dumnie i jeszcze raz poprawił swój laurowy wieniec. Chwilę później Ava już machała wahadełkiem tuż przed jego oczami, a całość niestety nie wyszła tak nieźle, jak jego działania, bo Kanadyjczyk nie wybudził się z hipnozy wtedy, kiedy powinien i trochę dłużej raczył wszystkich zebranych osobliwymi dźwiękami. - Twoja jedyna okazja w życiu, żeby posłuchać chrapania w moim wykonaniu. – nie, że miał na myśli to, że Erskine nigdy nie będzie świadkiem jego spania, bo wiadomo, że nie należy takich osądów wypowiadać zbyt szybko, po prostu Weatherly należał do grona szczęśliwców z przepisowo prostą przegrodą nosową i anatomicznie poprawnymi innymi częściami układu oddechowego, dlatego też nigdy nie chrapał. Nigdy. Zaśmiał się, gdy w budce ze zdjęciami zamiast zdjęć zaczęły ich atakować Kwachy. Czyżby wahadełko nie było jedyną rzeczą, z jaką Szkotka miała problemy? Gdy już skończyli operacje kolekcjonowania fotografii do albumów, momentalnie ruszyli w kierunku stoiska z watą cukrową. Chłopak miał lekkie problemy z utrzymywaniem tempa, z jakim powinien wygarniać zbierające się szybko cukrowe nitki. Nie chciał jednak przyjąć do wiadomości tego, że może być w czymś okropny, dlatego z uporem maniaka stał przy maszynie, aż na jego patyku znalazła się masa przypominająca kulę. Nie było to zbyt piękne, ale smakowało świetnie. - Szalona dziewczyno, masz watę nawet na nosie. – oznajmił, po czym ujął jej podbródek w palce i ucałował nos ubrudzony słodziutką watą cukrową, by po chwili zająć się konsumpcją swojego działa. Gdy już uporali się z watą, udali się do miejsca, gdzie ludzie niemalże łamali sobie nogi pod okiem arlekina, który zachęcał do próbowania swoich sił w chodzeniu na szczudłach. Mający lekkie odchyły od pionu Cezar miał wątpliwości co do tego, czy powinien próbować swoich sił w chodzeniu na tak cholernie niestabilnych rzeczach, jednak w końcu dał się namówić, by… z ogromnym zaskoczeniem odkryć, że całkiem całkiem daje radę przejść parę kroków bez widowiskowego upadku! Arlekin szczerze mu pogratulował i polecił dalsze ćwiczenie, co Kanadyjczyk tylko skwitował pełnym sceptycyzmu skinieniem głowy. Po jego trupie znowu podejmie się czegoś takiego!
Ech... Więc jednak jego próby dyskretnego pozbycia się dowodów "zbrodni", czyli nie udanej waty cukrowej, spełzły na panewce. Cóż... - Całkiem niezła była, nie powiem - stwierdził swobodnym tonem. - Niee, nie zrobię ci - to zbyt tuczące i jeszcze się spasiesz... - nie mógł odmówić sobie odrobiny złośliwości. Niech Iris nie myśli sobie, że Sol pozwoli sobie wejść na głowę i po niej jeździć, o co to to nie. Już to widział jak Iris da się namówić na chodzenie na szczudłach. Przez ten czas, gdy byli razem poznał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że dziewczyna ma koszmarny lęk wysokości i prędzej pójdzie smokom czyścić zęby niż wejdzie gdzieś wysoko. Ale on sam mógłby spróbować - nawet jak skręci kark to i tak będzie można to zaliczyć na plus, bo ominie go wieczór w towarzystwie Iris. - No to niech pani pozwoli - podsunął jej ramię i podprowadził w kierunku miejsca, gdzie się odbywały pokazy chodzenia na szczudłach. W pierwszej chwili obeszły go wątpliwości czy to na sto procent taki dobry pomysł czy może jednak warto było zrezygnować. Ale słowo się rzekło, kobyłka u płotu a dodatkowo Sorrentino by mu nie odpuściła. Więc zebrał się w sobie, założył szczudła, które natychmiast wydłużyły się. Z góry był całkiem niezły widok na salę, ale gdy spojrzał w dół, zakręciło mu się w głowie i poczuł, że leci na łeb, na szyję. Przeszło mu przez myśl, że życzenie sobie skręcenia karku to nie był najlepszy pomysł, gdy poczuł, że uderza w miękką poduchę. Arlekin czuwał cały czas i w ostatnim momencie wyczarował poduszkę, która zamortyzowała upadek. Gdy wstawał, zorientował się, że coś leży mu na brzuchu, jakiś breloczek z logiem teatru. Zerknął pytająco na arlekina, który kiwną głową, dając znak, że może sobie zabrać znalezisko. No przynajmniej coś z tego będzie mieć... - Dobra, Iris, teraz twoja kolej! - powiedział, podchodząc do swojej partnerki. - Bal jest po to, żeby się bawić, nie?
Na wspomnienie o spaśnięciu się Iris momentalnie zniknął uśmiech z twarzy. Z małym wahaniem złapała się podsuniętego przez Sola ramienia i dała poprowadzić w stronę mężczyzny. Patrzyła jak jej towarzysz zakłada szczudła, a za chwilę znajduje się ponad głowami gości. Kto jak kto, ale musiała przyznać, że on do odważnych należał. Wiedział, że mu nie odpuści. Nie było nawet mowy o tym, żeby nie spróbował założyć tego cholerstwa. Kiedy chłopak uwolnił się ze szczudeł, podniósł się i podszedł do Iris. Obleciał ją strach. Że co? Ona miałaby wejść na te badyle? Nie ma mowy, już się jej odechciało sprawdzać szczęścia. Z daleka wyglądało to o wiele lepiej. - Nie ma mowy.. - zrobiła mały krok w tył, po czym spojrzała na niego, marszcząc brwi. - Skoro sprawdziłeś już jak bardzo potrafisz chodzić z patykami u nóg, możemy iść w stronę mojego dormitorium. Trochę mnie suszy - posłała mu blady, udawany uśmiech i żwawym krokiem zaczęła iść w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej znaleźć się najdalej od tamtego miejsca.
Ostatnio zmieniony przez Iris Sorrentino dnia Nie Paź 12 2014, 17:57, w całości zmieniany 3 razy
Lustrując chłopców badawczym spojrzeniem, naraz westchnęła ciężko i wywracając oczami, przesunęła spojrzeniem po innych aż z ciekawością zatrzymała się na osóbce, która nosiła śliczną maskę z piórami. Jednakże Sara to mądra bestia, więc od razu się zorientowała, że ów dziewczę to nikt inny jak dzisiejsza partnerka puchoniastego! Mrugnęła do niej i uśmiechając się zawadiacko, pomachała do niej radośnie, bo tak jakoś głupio by jej było podawać dłoń do drugiej dziewczyny. - Sara Sullivian, studencka pucholandia. - przedstawiła się jak na nią przystało, po czym drgnęła nieznacznie, słysząc nad swoją biedną głową, głos Coltona. Podnosząc nieco podbródek do góry, odchyliła swą łepetynę do tyłu, opierając ją na ramieniu Gregersa i jakże by inaczej! - swojemu Ślizgonowi, także posłała uroczy uśmiech, że ją odnalazł w tym tłumie! W końcu jakaś tam nagroda musi być, hehe. A zakładając ramiona na swoich piersiach - Thorna z kolei obrzuciła morderczym spojrzeniem, że ma czelność tak przy ludziach nazywać ją per Sarenko. S a r e n k o. Orajuśku! Tak więc w ramach przyjacielskiej miłości, rzucała mu miażdżące spojrzenia i tylko siłą swojej puchońskiej woli powstrzymywała się od warczenia. - Sam jesteś niewydarzony, ot co! - rzuciła, marszcząc lekko nosek i dopiero teraz się zastanowiła nad tym, jak się będzie zachowywał Gresik. Co prawda nie zauważyła by się rozbierał do jakiegoś mordobicia ale koniec końców to ślizgon! Z ulgą wypuściła jednak powietrze z ust dostrzegając na jego twarzy lekki uśmiech i parsknęła śmiechem, na to jak się przedstawił - i wtedy wykorzystała swoją okazję by móc podręczyć swojego towarzysza. Wychylając się nieco do przodu, przekrzywiła nieznacznie głowę by móc spojrzeć dość złośliwie na blondasa i uniosła leciutko brew do góry. - Och Ems, to nie tylko Gregers Colton. TO TEN Gregers Colton, o ile wiesz co mam na myśli. Podobno to ten sam, który niegdyś prowadził jakiś nielegalny harem na terenie Hoga. Ale tak, to jest grzeczny więc nie wlepiaj mu szlabanu. - stwierdziła z nutą słodyczy w swoim głosie i dla potwierdzenia swoich słów, pogłaskała ślizgońskiego smoka po ramieniu, śląc mu przy tym złośliwy uśmieszek. Niestety nie przewidziała dość podchwytliwego pytania swojego przyjaciela! Gregers, powiedz mi, jak spędzasz czas z Sarenką? Na Hadesa, Emmet! Wiedziała, że z czymś takim wyskoczy! Och przeczuwała to - w listach się już wypytywał o jej życie osobiste i gadał jej, że niby plotki chodzą po Hogwarcie, ha! Zwłaszcza, że to najprawdopodobniej on sam je tworzy! Ostatecznie jednak, jeszcze gorsza była odpowiedź Gresa! Wszakże jęknęła cicho na tak dwuznaczną wypowiedź, że biedna, spaliła przysłowiowego buraka i z oburzoną miną schowała zarumienioną buzię w jego błękitnej koszuli, od razu się do niego przytulając - i prychając pod nosem dość niecenzuralne rzeczy na temat gadowatych i złośliwych ślizgonów. Dopiero gdy Ems się wychylił z tym, czy ktoś chce pić - Sareczka będąc wciąż przylepiona do Gresa podniosła rękę do góry, uparcie milcząc. Chyba lepiej już się nie wychylać z odpowiadaniem skoro tych dwóch zamierza się bawić jej kosztem! Pf.
Rozglądała się po sali, raz po raz popijając tą marną imitację szampana, kiedy usłyszała znajomy głos, a już chwilę później spojrzała w błękitne tęczówki. Przez parę sekund nawet poczuła ciepło gdzieś w okolicach serca i naszła ją ochota, by swoją dziewczynę objąć i przeprosić, żeby już wszystko było dobrze. Jednakże powszechnie wiadomo, że Vilms nie była dobra w poważnych rozmowach, dlatego większość z nich odbywała się tylko w głowie wyżej wspomnianej. Chcąc zamaskować swoje skrępowanie, uśmiechnęła się szeroko i zlustrowała partnerkę wzrokiem, po czym kiwnęła głową dokładnie tak, jakby chciała w ten sposób wyrazić swoją aprobatę. - Hej! Ładnie wyglądasz. - Stwierdziła, po czym ruchem głowy wskazała na swoją kreację, która zdecydowanie nie pasowała do tematyki balu, aczkolwiek... Och, przecież wszyscy wiemy, że Leilii lubi wychodzić poza to, co odgórnie narzucone! Owa ciemno-czerwona kreacja zachwyciła ją tak bardzo, że nie mogła oprzeć się pokusie założenia jej na dzisiejszy bal. - Ja postanowiłam trochę złamać zasady. - Wymawiając ostatnie dwa słowa, wykonała w powietrzu znak cudzysłowu i uśmiechnęła się lekko. Widziała, że Ingrid nie jest szczęśliwa, ani zachwycona, ani nawet choć trochę zadowolona. Wyglądała bardziej na złą, czy też skrępowaną tym spotkaniem tak samo, jak Leilii. Estonka poczęła analizować wszystko gdzieś tam w swojej głowie i zastanawiać się, czy ów skrępowanie, a może złość, mogłaby być potwierdzeniem tego, że jej dziewczynie wciąż w jakiś sposób zależy. Milczała więc przez dobre parę minut, spoglądając to na Rid, to na swój kieliszek, a od czasu do czasu wymachiwała stopami na prawo i lewo, dając przy tym upust swoim nerwom. Żałowała teraz, że nie przemyciła ze sobą butelki czegoś mocniejszego, którą teraz z pewnością opróżniłaby co najmniej do połowy. Być może rozmowa kleiłaby się bardziej, wyjaśnienia przyszły same i wreszcie byłoby już dobrze. Chociaż, z tym alkoholem, to nigdy nic nie wiadomo, prawda? Czasami potrafi zrobić sporo niepotrzebnego zamieszania. - Brałaś już udział w którejś z zabaw? - Rzuciła, nie wiedząc, co innego mogłaby powiedzieć, a atrakcje były dziś jednym z tematów zastępczych. Tak to jest, że w pewnych sytuacjach ludzie rozmawiają o bzdurach, nie chcąc przejść do sedna. Leilii skarciła się w myślach. Nie myślała, że będzie tak ciężko. Wzięła głęboki oddech. - Przepraaaszam. - Wyrzuciła z siebie, momentalnie czerwieniejąc na twarzy. Teraz kolor jej skóry idealnie komponował się z sukienką, kokardą, wczepioną we włosy. Przez chwilę milczała, zastanawiając się, co powiedzieć, by jeszcze bardziej nie skomplikować sytuacji. – Nie musimy wracać do tematu. - Wymamrotała wreszcie, wpatrując się w swoje dłonie. - Ale po prostu chcę, żebyś wiedziała, że zależy mi. Naprawdę, Rid, naprawdę... Nawet, jeśli wszystko wygląda zupełnie inaczej. - Na krótką chwilę utkwiła spojrzenie w błękitnych tęczówkach. Poczuła się trochę lepiej. Jakby jakiś ciężki kamień spadł z jej serca. - Chodź potańczyć, noo. - Zaproponowała i wyciągnęła rękę w stronę swojej partnerki, chcąc rozluźnić trochę atmosferę, choć nie wiedziała, czy Ingrid na to przystanie. W końcu miała prawo być zła i ogólnie zniechęcona, jednakże Leilii najzwyczajniej w świecie nie potrafiła tak funkcjonować. Nie lubiła wszelkiego rodzaju nieporozumień i kłótni, a szczególnie z tymi, na których jej zależało. Nawet, jeśli sama niezwykle często stwarzała sytuacje tego typu. Och, to się chyba nazywa ironią losu...
Nieco spóźniony, ale w końcu dotarł na zabawę. Spóźniony, ponieważ zatrzymały go sprawy od niego niezależne. No, ale nieważne. Przecież nie można mówić o tym, że miał problem z doborem butów. No bo miał takie ładne dwie pary, tak pięknie pasującymi do całości jego kreacji. Kreacji, która nie można powiedzieć, nieco go zdziwiła. No bo planował założyć coś klasycznego. Szkoła i organizatorzy chyba czytali w jego myślach, skoro wysłali chłopakowi koszulę z wyszytym haftem. Okej, okej. Klasyka, klasyką, ale nie znaczy to jeszcze, iż miał stawiać na historię.. Chociaż? W sumie, skoro to impreza historyczna, to czemu na coś takiego nie postawić? Oczywiście nie założył jakieś staromodnej szaty wyjściowej, o nie. Znalazł (na szczęście!) coś pomiędzy tą klasyką, a współczesnością. Subtelnego, ale jednocześnie ekstrawaganckiego. Pieniądze nie grały roli. Najważniejsze było samozadowolenie. A takie właśnie osiągnął, ba, nie opuszczało go ono, kiedy znalazł się na Sali. Miał szukać jakieś panny/pana (o zgrozo nie) w długich rękawiczkach. Oby tylko ta osoba raczyła już przyjść i w ogóle. Nie głupim pomysłem wydało mu się poszukanie osoby towarzyszącej. Serio, następnym razem kogoś zaprosi. Ileż można przechodzić tych „niespodzianek”?
No to wiadomo czemu Alan spadł ze szczudeł. Po prostu najzwyczajniej w świecie Melody zapeszyła swoimi myślami... bo przecież nie dlatego, że machał do znajomego! W końcu co złego, to nie on. Gdy usłyszał pytanie o pocałunek w czółko zrobił minę mówiąca "serio?", ale na dość szybko zniknęła z jego twarzy i tylko odgarnął grzywkę, żeby... w sumie jego partnerka powinna domyślić się odpowiedzi. -Chcesz się zamienić? Odparł, próbując jakoś zapanować nad swoim, lewitującym ciałem, które jak na złość zaczęło się obracać głową do góry. Wszystko by było dobrze, gdyby nie fakt, że wprost nienawidzić latać. Głównie dlatego, że nie potrafił, ale tego łatwo się domyślić. Na szczęście gdy Melody uczyła się chodzić na szczudłach, Al jako tako przyswoił sobie sztukę lewitacji... czyli potrafił sprawiać wrażenie, że nie cierpi z powodu ataku padaczki. -Fart początkującego. Odparł tylko, gdy jego partnerka w końcu znalazła się na ziemi. W porównaniu z udaną próbą Mel, prosto ciosem w czoło od szczudła był bułką z masła. Nie to, żeby Alan był jakimś szowinistą... ale tak efektownie przegrać z dziewczyną! Może przy następnym stoisku będzie miał więcej szczęścia, albo... Nie! Miał inny plan. -Na watę cukrową. Odparł na jej pytanie. Choć, zrobisz mi watę cukrową. Odparł i żwawym kro... no, po prostu pofrunął w stronę stoiska z watą cukrową. Niech teraz ona zaczyna.