Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Uśmiechnęła się mimowolnie, słysząc komplement, ale nic nie odpowiedziała. Również nie planowała spędzić tego wieczoru gdzie indziej niż w Wielkiej Sali. Przytaknęła, gdy chłopak wspomniał coś o napiciu się. Szkoda jej było, że nie ma nic z alkoholem, ale chyba jakoś wytrzyma na trzeźwo. Zaśmiała się, gdy usłyszała dumę w głosie Leonardo, gdy ten oznajmił jej, że jest w Gryffindorze. Nie traktowała rywalizacji pomiędzy owymi domami zbyt poważnie, no bo wszyscy Gryfoni, którzy byli jej znajomymi wydawali się w porządku. Oczywiście, nie rozmawiała z mugolakami, więc nie zdawała sobie aż tak bardzo sprawy z tego, jak inne są pozostałe domy w Hogwarcie pod tym względem. - I tak byliście blisko - rzuciła jeszcze uwagę na temat punktów. Późniejsze próby tańca można uznać za całkiem udane, nie licząc tego, że Lindsey raz o mało co nie przygniotła gryfonowi stopy. Zdecydowanie poszło jej lepiej niż na lekcji tańca, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Może za bardzo się wtedy stresowała, przez już i tak uszkodzoną nogę? Nie była tego pewna, w każdym razie po kilku piosenkach przestali tańczyć. Dziewczyna usiadła przy pierwszym lepszym stoliku, rozglądając się po Wielkiej Sali. W końcu wśród dymu zauważyła fotografa, o czym nie omieszkała poinformować Leonarda. - Zrobimy sobie zdjęcie? - zapytała, wskazując dłonią w głąb sali.
Gdyby Percy dowiedział się, jaki jest naprawdę stosunek Sheili do quidditcha, obawiam się, że jego ciepłe uczucia względem niej, ostygłyby trochę. Dla niego ten sport był czymś więcej niż tylko formą aktywności. On kochał latać, kochał tę adrenalinę, tę walkę z przeciwnikiem, ale i z własną słabością. Potrzebował takiej formy zdrowej rywalizacji. Poza tym lubił tę dziwną więź, łączącą członków drużyny, choć pod koniec mistrzostw w ich grupie zbyt wiele się zdarzyło, by dało się ją utrzymać w całości. Wbrew pozorom ten rozpad ich ekipy dużo go kosztował i bardzo zabolał. Może między innymi dlatego nie wrócił do Kanady, mimo że tam miał rodzinę - chciał zacząć od nowa, nawiązać nowe kontakty, zapomnieć o wszystkim, co tak bardzo bolało i raniło. Percy wiedział, jak wielki wpływ na charakter ma sport, wiedział, ile może dać, jakie cechy wyciągnąć. Zarówno dobre, jak i złe. - Tak. Nawet dwie. Starsze o rok. Bliźniaczki - uściślił z lekkim rozbawieniem, przypominając sobie, jak bardzo lubił paradować z nimi po korytarzach Riverside, napawając się pełnymi cielęcego zachwytu spojrzeniami obu płci i myślą, że są najładniejszym rodzeństwem w tych murach. Potem dołączył do nich Arthur, któremu też niczego nie brakowało, ale on jakoś nie lubił takich demonstracji - Percy podejrzewał, że z czystej przekory, bo jego młodszy brat najbardziej na świecie lubił robić inaczej niż reszta rodziny. - I młodszego dwa lata brata. Mimo wszystko jakoś się dogadali co do dalszych planów na ten wieczór. Pogadali, zjedli coś dobrego i ogólnie miło spędzili czas. Może nie udało się im potańczyć, bo Sheila niezmiennie czuła się niepewnie na parkiecie, ale mimo wszystko to był bardzo udany bal. Przynajmniej dla Percivala. Potem grzecznie odprowadził dziewczynę pod pokój wspólny Hufflepuffu i życzył dobrej nocy. A nawet pocałował lekko w policzek!
Bezalkoholowa impreza wcale nie jest taka zła, przynajmniej dla Leosia. On potrafił się bawić bez dodatkowego kopa, co zawsze bardzo mu się podobało. Gdy inni jego znajomi zabijali się o kieliszek Ognistej, on spokojnie podrywał jakąś dziewczynę albo zacieśniał więzy z najlepszym kumplem, nie martwiąc się faktem, że trzeba wypić jak najwięcej wódki, zanim się skończy. Zabawa na trzeźwo była nawet lepsza! Można było naprawdę poznać drugą osobę. - Wiem. Właściwie naprawdę mnie to nie obchodzi, kto wygrał. Nie rozumiem też tej rywalizacji. W Hogwarcie cały czas z kimś konkurujecie, po co? - spytał unosząc lekko brew i starając się nie wyjść na zarozumiałego dupka z innej szkoły. U nich po prostu nie była to metoda na podniesienie ocen uczniów. Rywalizacja? Owszem, na boisku, w Quidditch'u. Nie w każdej klasie, nie między każdym domem. Nic więc dziwnego, że gdy Leonardo przyjechał do Hogwartu nagle poczuł się osaczony z każdej strony i zmuszony do spięcia tyłka. Czuł się w tym zamku wyjątkowo źle, gorzej nawet niż się tego spodziewał. Zdawał sobie sprawę, że na pewno nie będzie łatwo, jednak nie sądził, że aż tak ciężko będzie mu się zaaklimatyzować. Po tej krótkiej uwadze poprosił dziewczynę do tańca i, o dziwo, tańczyło im się o niebo lepiej niż za pierwszym razem. Może jednak są stworzoną dla siebie parą taneczną? Mały incydent, w którym Lindsey stanęła na jego stopie, można uznać za nieistotny. Uśmiechnął się do niej lekko i podziękował grzecznie za taniec. - Zdjęcie? Jasne! Muszę mieć pamiątkę z pierwszego udanego balu w moim życiu - zaśmiał się pod nosem i ruszyli w stronę fotografa, coby uwiecznił ich obecność na imprezie.
Parsknęła cicho, gdy usłyszała odpowiedź chłopaka. W końcu i tak można było przyjaźnić się z osobami z innych domów bez sprzeczek, więc ta rywalizacja chyba nie była aż tak zacięta. W każdym razie, dłużej się już nad tym nie zastanawiała. Ucieszyła się, słysząc zgodę chłopaka, a także to, że bal mu się podoba. Czyli nie była aż tak złym towarzystwem, super. Skierowali się w stronę dymu, z którego po chwili wyłonił się fotograf. Zmarszczyła brwi, słysząc, że mają dostać jakieś dodatkowe akcesoria. Oczywiście jej trafiły się zmieniające kolor włosy, jakby właśnie tego jej brakowało! Poczekała chwilę, aż Leonardo także dostanie coś dodatkowego, po czym ustawili się do zdjęcia. Od razu po zrobieniu fotografii dziewczyna zdjęła dodatek, bo była pewna, że wygląda w nim głupio. Po zdjęciu stwierdziła, że można by coś zjeść, w końcu przygotowali tak niezwykłe potrawy. Chciała zjeść trochę indyka, ale już pomijając to, że płonął, gdy poczuła w ustach pikantny smak, ledwo co przełknęła to, co miała w ustach. Zdecydowała się na coś wyglądającego bardziej normalnie, mając nadzieję, że już nie trafi na taką przykrą niespodziankę. Miło rozmawiało się jej z Leonardem, co sama stwierdziła w pewnym momencie, oczywiście w myślach. Nawet nie zauważała, kiedy mijały minuty spędzone w Wielkiej Sali. Po posiłku jeszcze trochę potańczyli, ale Lindsey szybko poczuła zmęczenie, więc po drugiej piosence podziękowała gryfonowi za mile spędzony wieczór i wyszła z Wielkiej Sali, aby udać się do swojego dormitorium. Była zmęczona, ale i zadowolona z balu. Ciekawe, jak bawiła się Meadow?
Ashley zniechęcona krzykiem pierwszoroczniaków na błoniach przeniosła się ze sowim ekwipunkiem do Wielkiej Sali. Chciała narysować coś z tłem tego pomieszczenia. Może jakąś przypadkową osobę? Tylko żeby tym razem wyszło jej to jakoś po ludzku. Ostatnim razem jak się do tego zabierała narysowała krzywo jedną z brwi, przez co ten ktoś wyglądał jakby miał jakąś nieuleczalną wadę. Westchnęła i usadowiła się przy stole Krukonów gotowa zabrać się za swoją pracę. Na kartce powoli zaczęły pojawiać się zarysy Wielkiej Sali. Nalała sobie do szklanki soku dyniowego i co jakiś czas po niego sięgała. W pewnej chwili chwyciła szklankę tak niefortunnie, że jej zawartość wylała się wprost na jej czarną koszulę. - A niech to szlag! - wrzasnęła. Co jak co, ale ubrudzić swoją ulubioną koszulę sokiem?! To już przechodziło ludzkie pojęcie! Cała Ashley...
I tak oto nastąpił kolejny Bal Założycieli Hogwartu – uroczystość długo wyczekiwana nie tylko przez uczniów i profesorów, ale również gości z zewnątrz, którzy w tym roku mieli zaszczycić szkołę swoją obecnością. Schodząc w dół po wielkich schodach można już było usłyszeć pierwsze dźwięki wykwintnej muzyki, mającej raczyć uszy przybyłych przez cały ten wieczór. Pierwsi goście zbierali się w Sali Wejściowej, oczekując na to, by drzwi Wielkiej Sali otworzyły się, w końcu ukazując cały wystrój i pozwalając na rozpoczęcie zabawy. Organizatorzy chcieli jednak zabawić się ich cierpliwością i dokonywali ostatnich poprawek, by radość z pojawienia się w pomieszczeniu była jeszcze większa. Muzyka na moment ustała, co zwróciło uwagę wszystkich gości, a ogromne wrota otworzyły się, ukazując cały wystrój. Gdy tłum zaczął wsuwać się do środka, orkiestra ponownie wzięła w ruch swoje instrumenty, nadając atmosferze jeszcze większej siły. Zewsząd pobłyskiwały odcienie złota, szkarłatu i zieleni, nadające Wielkiej Sali iście cyrkowego charakteru. Na zdobionych linach i wstęgach zawieszonych pod sufitem kręcili się akrobaci o ruchach delikatnych niczym piórka unoszone przez wiatr. Kelnerzy w ogromnych cylindrach, widocznych ponad tłumem, rozdawali napoje w kielichach ustawionych na okrągłych tacach każdemu, kto tylko pojawił się w pomieszczeniu. Mężczyźni i kobiety na szczudłach spacerowali po sali, a niektórzy z nich proponowali naukę tego dosyć skomplikowanego chodu wszystkim chętnym na odrobinę wyzwania. Stanąwszy przy stolikach, można było mieć wrażenie, że cała orkiestra unosi się w powietrzu, ponieważ scenę otaczała mgła migająca gwiazdami w barwach przewodnich. Większość obecnych wpatrywała się w śpiewaków jak zahipnotyzowana i nie miało to zupełnie nic wspólnego ze stoiskiem z wahadełkami nieopodal, choć wywoływało ono spore emocje. Nie tak jednak ogromne, jak ziejący ogniem mężczyzna w masce, który tak jak zwolennicy szczudeł, oferował naukę swego fachu. Tak wiele atrakcji, a tak niewiele czasu. Na dodatek zapach waty cukrowej mącił w głowach bardziej niż ciasta i desery na półmiskach w towarzystwie rewelacyjnych pieczeni stworzonych przez hogwarckie skrzaty domowe. Wszechobecną zabawę uzupełniały wiktoriańskie kreacje z prawdziwego zdarzenia. Idealnie komponowały się z rozmachem i cyrkowym klimatem Wielkiej Sali. Hogwart w tym roku przeszedł sam siebie! W pewnym momencie muzyka znów ustała, a przed orkiestrą pojawił się dyrektor Hampson, niezwykle dostojny w swojej szacie wyjściowej. - Serdecznie dziękuję wszystkim za przybycie – powiedział, wcześniej zmieniając swój głos zaklęciem, by był słyszany we wszystkich krańcach pomieszczenia. – Zwłaszcza absolwentom szkoły, których miło jest ujrzeć w naszych progach ponownie. Omijając jednak zbędne przedłużanie, bo nie jesteśmy tu, by słuchać przemówień, życzę wszystkim doskonałej, cyrkowej zabawy! I zszedł z podium, ponownie oddając prowadzenie muzykom.
W poniższych postach znajdziecie spis atrakcji, jakie możecie znaleźć na tym balu:
Jedno z miejsc ciągle wypełniają okrzyki pełne zachwytu. Podchodząc bliżej, można dostrzec mężczyznę w masce, który - trzymając dłoń na gardle - zieje ogniem w rozmaitych kształtach. Oglądanie jego występu wprowadza widzów w pewnego rodzaju trans, a na ciebie sprowadza myśl: Jak on to robi? Odpowiedź na to pytanie nadchodzi zaskakująco szybko, wraz z chwilą zakończenia jednego z wielu pokazów. Cyrkowy Zaklinacz ognia prosi wszystkich widzów, by podeszli bliżej i z przejęciem opowiada o tej trudnej sztuce. Jednak masz wrażenie, że lada chwila zaprosi kogoś do spróbowania swych sił i... wybrał ciebie! Fantastycznie, nieprawdaż? Musisz tylko uważnie wysłuchać udzielanych ci wskazówek, posiadać przy sobie różdżkę oraz nie uciec na drugi koniec sali z myślą, że ogień może zniszczyć twoją kreację lub, co gorsza, poparzyć przełyk. Nie martw się tym! Zaklinacz będzie nad tobą czuwać w czasie całej lekcji. No, do dzieła!
Aby nabyć umiejętność podstawowego ziania ogniem, rzuć kostką w odpowiednim temacie i przekonaj się, jak poszła ci nauka:
Kostka 1 - Nie umiesz ukryć podekscytowania, kiedy nadchodzi twoja kolej. Stajesz na miejscu zaklinacza i... nic. Z twoich ust wydobywa się zaledwie kilka iskier otoczonych kłębem szarego dymu, ale nie martw się, masz jeszcze jedną szansę. Rzuć dodatkową kostką: parzysta - niestety, mimo usilnych starań kaszlesz oparami, których smak nie należy do najlepszych, a w gardle czujesz silne pieczenie; nieparzysta - sukces! Drugie podejście poszło zdecydowanie lepiej, a wydmuchiwany przez ciebie ogień przyjmuje kształt twojego patronusa. Otrzymujesz jeden punkt do kuferka z zaklęć oraz umiejętność podstawowego ziania ogniem. 2 - Jesteś gotowy, by zacząć swój pokaz, lecz przed pierwszym oddechem dopada cię czkawka i jedyne, co jesteś w stanie zrobić, to plucie niewielkimi kulami ognia w pozostałych. Nie umiesz tego opanować i z pomocą nadchodzi Zaklinacz, który uspokaja cię, jednocześnie mówiąc, że w takim stanie nie dasz rady zrobić nic więcej. Na pocieszenie otrzymujesz od niego torebkę musów-świstów. 3 - Zianie ogniem to fajna sprawa, ale twoja próba nie należała do najlepszych. Robiłeś wszystko tak, jak widziałeś na pokazie, jednak potrzebujesz więcej czasu na odniesienie sukcesu. Ostatecznie płomień nie jest ani spektakularny, ani bezkształtny. Zaklinacz przez dłuższą chwilę obserwuje cię, mrużąc przy tym oczy, po czym odprawia z kwitkiem. 4 - Chyba niezbyt uważnie słuchałeś mężczyzny, gdyż popełniasz błąd za błędem. Różdżkę przytknąłeś tak mocno do własnego gardła, że poleciały z niej iskry, a przy okazji widowiskowo kichnąłeś wielkim kłębem czarnego, smolistego dymu prosto na piękną kreację jakiejś wyniosłej damy. Jeśli ci życie miłe, lepiej nie daj się jej złapać (o swoim wypadku wspominaj przez dwa następne posty). 5 - Obserwowanie widzów z perspektywy Zaklinacza jest, mimo wszystko, wielkim stresem, jednak odpychasz swoje zmartwienia na bok i przykładasz koniec różdżki do szyi. Mija kilka sekund pełnych napięcia, po czym wydobywasz z siebie tak wielki płomień w kształcie patronusa, iż kilkoro widzów z wrażenia zrobiło krok do tyłu, a Zaklinacz zaczął klaskać dłońmi, wyraźnie zadowolony z twojej próby. W nagrodę otrzymujesz umiejętność ziania ogniem i dwa punkty do kuferka z zaklęć. 6 - Starasz się, to widać, a jednak coś jest nie tak. Poprawiasz ułożenie różdżki na gardle, zamykasz oczy, by skupić się na wyzionięciu potężnej dawki ognia, lecz - gdy twoje powieki unoszą się ku górze - dostrzegasz profesora Howarda Forestera w różowym meloniku i z wrażenia plujesz śliną prosto na strój Zaklinacza. Co za pech, mężczyzna rzucił ci jedynie chłodne spojrzenie, po czym kazał odejść. Niestety, chyba wyczerpałeś swój limit szczęścia na dzisiejszy wieczór.
Wydawać by się mogło, że wahadełka to stare sztuczki mugoli, którzy udawali jedynie, że hipnotyzują publiczność. Nic bardziej mylnego, a wysoki mężczyzna w szmaragdowej szacie wyjściowej jest w stanie udowodnić, że wszystko ma w sobie odrobinę magii. Jego tajemniczy, może lekko złośliwy uśmiech powinien odstraszać, ale tak naprawdę wokół czarodzieja zebrała się spora grupka widzów, wpatrujących się w niego jak zahipnotyzowani, choć styczność z wahadełkiem mają jedynie ci, którzy sami się zgłosili. Co chwila słychać stamtąd śmiechy i okrzyki podziwu wywołane przez te sztuczki, a ty już czujesz, że musisz tam podejść i przyjrzeć się bliżej. A może sam podejdziesz do hipnotyzera, by inni mogli zabawić się twoim kosztem? Jeśli ładnie poprosisz, mężczyzna pokaże ci, jak sam możesz posługiwać się zaczarowanym przedmiotem, a za opłatą 5 galeonów opchnie wahadełka.
Jeśli chcesz, by hipnotyzer wypróbował na tobie wahadełko, rzucasz jedną kostką. Wpatrujesz się w ruchomy, złoty kształt, aż ten zmienia się w rozmazaną plamę, a ty czujesz się coraz bardziej zmęczony, w końcu zaś zapadasz w sen. To jakaś dziwna magia, której nie rozumiesz, ale nie może ci przecież zaszkodzić.
1 – Hipnotyzer wmawia ci, że jesteś trenerem reprezentacji Anglii w Quidditchu. Choć słyszałeś o tej postaci, nie masz pojęcia, jak zachowuje się na co dzień ani jak porusza, a mimo to jesteś w stanie krzyczeć jak on i wymachiwać rękami we wszystkie strony. Wśród gapiów znajduje się członek rodziny mężczyzny i jest pełen podziwu, że jesteś tak idealnym odzwierciedleniem jego krewnego. 2 – Wszyscy wokół zaczynają się śmiać, ale ty nie możesz tego wiedzieć, ponieważ wydaje ci się, że jesteś sową. Huczysz i machasz rękami, ale nie możesz wznieść się w powietrze, co wywołuje w tobie ogromną panikę. Hipnotyzer musi wybudzić cię przedwcześnie, byś nie zrobił krzywdy sobie i publice. 3 – Mężczyzna zmusza cię do tego, byś opowiedział jakąś anegdotkę ze swojego dzieciństwa. Bez namysłu wracasz do momentu, gdy miałeś pięć lat i wspominasz na głos dosyć wstydliwe przeżycie. 4 – Hipnotyzer mówi ci szeptem, że masz udawać swojego ulubionego nauczyciela, ale w taki sposób, by inni mogli zgadnąć, kim on jest. Jeśli ktokolwiek zgadnie, kogo udajesz, oboje otrzymujecie w prezencie wahadełka. (Poinformuj pod postem, że inni mogą zgadywać.) 5 - Zostałeś smokiem. Miotasz się jak oszalały i próbujesz wzlecieć oraz ziać ogniem, ale nie jesteś w stanie. Gdy dostrzegasz w oddali instruktorów ziania ogniem, chcesz się tam jak najszybciej dostać z myślą o swoich gadzich krewnych, ale hipnotyzer w porę cię powstrzymuje. 6 – Hipnotyzer twierdzi, że jesteś wielkim artystą, a ty w wielkim przypływie weny twórczej podbiegasz do stołu i zaczynasz rzeźbić w jedzeniu. To dosyć dziwne i bardzo do ciebie niepodobne, ale możliwe, że przypadkiem odkryto w tobie nowy talent. Otrzymujesz jeden punkt z działalności artystycznej.
Jeśli chcesz nauczyć się posługiwania wahadełkiem, rzucasz dwiema kostkami i sumujesz ich wynik.
2 – 6 – Starasz się ze wszystkich sił, ale nie potrafisz się skoncentrować i choć machasz wahadełkiem w odpowiedni sposób, ono nie chce działać na chętnego, który zgłosił się, abyś mógł poćwiczyć. Za to ty czujesz się coraz bardziej senny i w ostatniej chwili odrzucasz przedmiot, byś nie trafił w objęcia Morfeusza. 7 – 10 – Dopiero za którymś razem udaje ci się sprawić, że ktoś zasypia. Ciężko jest ci jednak utrzymać tę hipnozę i nie możesz niczego rozkazać. Chętny do pomocy jedynie śpi, coraz głośniej chrapiąc, a ty jesteś tak zdenerwowany, że próbujesz go wybudzić. Mimo wszystko hipnotyzer pozwala ci spróbować jeszcze raz, ponieważ widać w tobie potencjał. Rzucasz kostkami ponownie. 11 – 12 – Hipnotyzer jest pod ogromnym wrażeniem twoich umiejętności. Widać, że masz ogromny talent w tej dziedzinie magii, a twój pomocnik wykonuje zadanie, które mu zleciłeś. Nie jest to jeszcze mistrzostwo i może on jedynie zareagować na drobne polecenia, ale i tak oklaski dla Ciebie. W prezencie otrzymujesz własne wahadełko.
Pamiętasz swój pierwszy raz w cyrku? Gdy namioty wydawały się wielkie, a ich czubki dosięgały nieba? Co było dopełnieniem każdego wypadu do tego tętniącego życiem kolorowego świata? Oczywiście, wata cukrowa. Po zmaganiach w przeróżnych konkurencjach, odwiedzeniu wielu sal i obejrzeniu występów zapierających dech w piersiach, biegiem pędziłeś do stoiska, przy którym pan w fartuchu i z długim wąsem ,z precyzją chirurga przygotowywał dla ciebie ten słodki, różowy smakołyk na patyku. Wydawało się to banalnie proste, prawda? Może sam spróbujesz swoich sił i sporządzisz smakołyk? Boisz się, że ubrudzisz swoją piękną kreację? Nie ma strachu, Pan Cukierasek jednym machnięciem różdżki przyodziewa cię w fartuch. Teraz nie ma już się o co martwić. Do roboty!
Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by przekonać się, jak ci poszło!
1 - Jesteś pewien, że pozwalanie ci przyrządzać cokolwiek to dobry pomysł? Twoje roztargnienie daje o sobie znać. I o ile zacząłeś dobrze, o tyle w pewnym momencie udaje ci się wcisnąć patyk w maszynę. Ta zaś warczy i skwierczy aż w końcu bucha ci dymem prosto w twarz. Do końca balu chodzisz z różową buzią.
2 - Przyznaj się, robiłeś to już kiedyś. Nikt ani nic nie jest w stanie zakłócić Twojego skupienia. Sprawnie nawlekasz watę na długi patyk, a na ustach Pana Cukieraska pojawia się uśmiech. Gdy kończysz, masz na patyku wielką puszystą różową kulkę, wręcz proszącą się o to, by ją spałaszować. Brawo, otrzymujesz 2 punkty do kuferka w kategorii magicznego gotowania.
3 - Niby wszystko zrozumiałeś, niby wiesz, ale coś idzie nie tak. Zaczynasz zgrabnie i pewnie biorąc do dłoni patyk i operując nim dokładnie tak, jak poinstruował cię Pan Cukierasek. Niestety, w pewnym momencie gubi cię pycha. Podnosisz głowę, by triumfalnie uśmiechnąć się do otaczającego cię tłumu gapiów i kompletnie gubisz rytm. Wata zamiast układać się na patyku, ucieka w przestworza. na patyku zostaje ci jej jedynie garstka. Ale hej! Nie przejmuj się. Nie od razu Rzym zbudowano, prawda? Otrzymujesz 1 punkt do umiejętności magicznego gotowania.
4 i 5 - Maszyna cię nie lubi. To jest pewne zarówno dla ciebie, jak i dla całego otoczenia. Choć starasz się jak możesz stawia ona jawny bunt i przestaje działać. Pan Cukierasek klepie cię po plecach i w dłoń wciska magiczny długopis, którego atrament pachnie watą cukrową.
6 - Jest całkiem nieźle, naprawdę! To nic, że strasznie boisz się coś popsuć, a każdy następny ruch to kwestia przyśpieszonych dywagacji odbywających się w twojej głowie. Udaje ci się dobrnąć do końca. I choć kulka na twoim patyku bardziej przypomina bezkształtną masę, to nadal smakuje wyśmienicie i słodko. Super, 1 punkt z magicznego gotowania leci do twojego kuferka.
Tak, dobrze przeczytaliście. W sali została ustawiona specjalna, samoobsługowa budka oferująca bezgłowe zdjęcia na życzenie. Niegdyś były one bardzo popularne i każdy chciał mieć swoje zdjęcie bez głowy, więc do dzieła, macie teraz niepowtarzalną okazję na zdobycie nietuzinkowej pamiątki! Jednak uwaga, na budce wisi ostrzeżenie, mówiące, że nie każde zdjęcie wychodzi poprawnie i można spodziewać się niecodziennego efektu, jeśli coś pójdzie nie tak, więc… wszystko na własną odpowiedzialność. Powodzenia!
Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by przekonać się, jak ci poszło!
1 - Coś było zdecydowanie nie tak. Wszedłeś do kabiny i ustawiłeś się w odpowiedniej pozycji, ale po mignięciu flesza, poczułeś jak coś bucha Ci złotym pyłkiem w twarz wywołując dziwaczne mrowienie. Postanowiłeś obejrzeć się w lustrze, ustawionym tuż przy wejściu i na moment Cię zamurowało. Naprawdę stałeś się bezgłowy! Przez dwa Twoje posty masz niewidzialną głowę.
2 i 6 - Wszedłeś do kabiny i spostrzegłeś, że na siedzisku ktoś zostawił wysłużony kapelusz. Podniosłeś go i przysiadłeś, żeby zrobić sobie zdjęcie. Okazało się, że wcale nie było ono bezgłowe, a zupełnie zwyczajne. Poirytowany i zawiedziony jednocześnie opuściłeś budkę, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że wziąłeś kapelusz ze sobą. Przyjrzałeś mu się uważnie, dopiero teraz dostrzegając srebrny napis na jego rondzie, który głosił „Kapelusz niewidzialności McHavelocka”. Wygląda na to, że rozwiązałeś tajemnicę bezgłowych zdjęć. Jeśli chcesz, możesz wziąć kapelusz ze sobą.
3 - Puff! Maszyna robiąca zdjęcia wydała z siebie przeraźliwy huk, gdy nacisnąłeś przycisk, mający sprawić, że aparat uwieczni Cię na fotografii. Zamiast zdjęcia, z otworu wysypały się dziesiątki czarodziejskich cukierków. Rzuć ponownie kostką, aby otrzymać piętnaście sztuk wylosowanych słodyczy: 1 - Lodowe kulki 2 - Kwachy 3 - Kanarkowe kremówki 4 - Eksplodujące cukierki 5 - Pieprzne diabełki 6 - Balonowa guma Drooblego
4 i 5 - Wszedłeś do budki i niemalże natychmiast zacząłeś pozować. Zdaje się, że bardzo chciałeś mieć jakieś ładne, bezgłowe zdjęcie, bo spędziłeś w budce więcej czasu niż pozostali. Nie przejmowałeś się jednak ich ponaglaniem i gdy wreszcie przestałeś pozować, miałeś już plik wspaniałych, bezgłowych zdjęć. Gratulację, otrzymujesz 1 punkt do kuferka z działalności artystycznej.
Masz dobre poczucie równowagi i nie boisz się wysokości? Może więc spróbujesz chodzenia na szczudłach? Przyznaj, zawsze o tym marzyłeś, a arlekin przechadzający się po sali na niebywale długich nogach, którymi oczywiście są szczudła ukryte w dwumetrowych nogawkach, kiwa na ciebie palcem. Tak, właśnie na ciebie! Idziesz za nim aż na koniec sali, gdzie czeka kobieta-arlekin, wymalowana i uśmiechnięta wesoło. Jeśli masz długą suknię – nic się nie martw. Jeden ruch różdżki arlekina wystarczy, by twój strój na pewien czas zamienił się w parę gustownych spodni, kolorem i stylem przypominających twoją suknię, po czym podaje ci żałośnie małe szczudła – jesteś rozczarowany, a może czujesz ulgę, że nie rzucają cię na głęboką wodę? Jednak w chwili, kiedy stajesz na podpórkach na stopy (a wbrew pozorom wcale nie jest to łatwe, nawet na małej wysokości), szczudła nagle zaczynają się wydłużać, a ty masz fantastyczny widok na całą salę. Trzymaj się mocno i pamiętaj o synchronizacji rąk i nóg, gdyż są to zwykłe, choć pięknie zdobione, drewniane szczudła, a nie takie, jakich używa arlekin – do tego naprawdę potrzeba doświadczenia.
Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by przekonać się, jak ci poszło!
1 i 5 - ups, patrzenie w dół chyba nie było najlepszym pomysłem. Nagle zakręciło ci się w głowie i zachwiałeś się niebezpiecznie. Przerażony próbowałeś odzyskać równowagę, jednak na niewiele się to zdało i runąłeś w dół z przeraźliwym krzykiem, który pewnie zwrócił uwagę całe sali. Spokojnie! Nic ci się nie stało, bo arlekin wyczarował wielką poduchę, w którą zapadłeś się tak głęboko, że widać tylko twoje nogi. Najadłeś się strachu, ale poza tym nie spadł ci nawet włos z głowy! Kiedy wygrzebywałeś się z poduszki, spostrzegłeś, że na Twoim brzuchu coś leży. Podniosłeś przedmiot, obracając go w palcach i odkryłeś, ze to breloczek „New Magic Theatre”. Instruktor, dostrzegając co trzymasz, pozwolił Ci go wziąć.
2 - to chyba wrodzony talent! Pierwsze kroki stawiasz dość niepewnie, co nikogo nie dziwi, ale po chwili nabierasz animuszu i z miną triumfatora maszerujesz przez Wielką Salę, pozdrawiając okrzykami i kiwnięciami głowy znajomych. Co tu dużo mówić – robisz furorę, bo przecież mało kto potrafi chodzić na szczudłach! Otrzymujesz 3 punkty do kuferka z działalności artystycznej i podstawowe umiejętności chodzenia na szczudłach!
3 - ojojoj, w momencie, kiedy znalazłeś się tak wysoko nad ziemią poczułeś przypływ euforii, adrenaliny i różnych innych rzeczy, które odebrały ci zdolność racjonalnego myślenia – widząc znajomego, zacząłeś do niego machać, rozpaczliwie próbując zwrócić na siebie uwagę i zapominając, że musisz trzymać szczudła w obu rękach! Jedno ze szczudeł zaczyna ci uciekać, a ty nie możesz go złapać, jednocześnie czując, że jedna noga traci oparcie. Czepiasz się rozpaczliwie pozostałego szczudła, mimo że wiesz, że i tak zaraz spadniesz. Bez obaw! Arlekin był przygotowany na taką okoliczność, więc kiedy w końcu dochodzi do katastrofy, spadasz miękko na wielką pufę. Co prawda obrywasz w czoło szczudłem, ale oprócz niewielkiego guza, nic ci się nie stało. Kiedy podnosisz się na nogi, wreszcie stając pewnie na ziemi, odkrywasz, że niespodziewanie zaczynasz się unosić nad ziemią. Zdaje się, że szczudła były posypane proszkiem z chochlików kornwalijskich, umożliwiając Ci w ten sposób lewitację przez pełną godzinę.
4 - bardzo dobrze ci idzie. Chwiejnie pokonujesz niewielką odległość, skoncentrowany tak bardzo, że na twoim czole perlą się kropelki potu. Krok za krokiem, krok za krokiem... Arlekin szczerze cię chwali i kiedy widzi, że naprawdę nie masz już siły, zmniejsza na powrót szczudła tak, że możesz z nich bez problemu zejść. Trochę poćwiczysz i będziesz w tym naprawdę świetny! Otrzymujesz 2 punkty do kuferka z działalności artystycznej i podstawowe umiejętności chodzenia na szczudłach!
6 - jest całkiem nieźle, naprawdę! To nic, że drżą ci kolana, a dłonie okropnie się pocą – arlekin zapewnia, że to zupełnie naturalne i trzeba się po prostu przyzwyczaić. W pewnym momencie masz wrażenie, że zaraz runiesz na podłogę albo co gorsza na ten kłębiący się pod tobą tłum i zaciskasz ze strachu oczy, ale ku twojemu zdumieniu nic takiego się nie dzieje. Stoisz w miejscu. Otwierasz oczy i robisz kilka niepewnych kroczków, odkrywając, że nagle złapałeś równowagę i z każdym kolejnym ruchem idzie ci coraz lepiej! Otrzymujesz 2 punkty do kuferka z działalności artystycznej i podstawowe umiejętności chodzenia na szczudłach!
W pokoju wspólnym Gryffonów po raz kolejny rozległo się siarczyste kurwa mać, kiedy Alfa doszła do wniosku, że buty z zeszłorocznego balu nadal ją obcierają, a do tego kontrastują z sukienką. Tak to bywa, jak się wszystko kupuje i przymierza na ostatnią chwilę, nie? Biegała więc boso po dormitorium, przeklinając ten cholerny bal, swoje niewygodne obuwie i wszystko inne też. Nawet biały naszyjnik, dzięki któremu miał rozpoznać ją tajemniczy partner, był taki okropny! Przymierzała, ściągała, zmieniała i tak w kółko, aż ostatecznie doszła do wniosku, że nie ma wyjścia. Długą, fioletowo-srebrzystą suknię, zakupioną specjalnie na bal, z niekrytą złością rzuciła gdzieś w kąt szafy, a parę sekund później z ostatniej szuflady wyjęła jedną z tych zapasowych. Podobnej długości kreacja, w której dominowała czerwień i złoto, wydawała się być idealna. Och, w końcu to Gryffońskie barwy! Humor Alfy od razu uległ poprawie, gdy zadowolona spojrzała w lustro. Poprawiła jeszcze makijaż, posłała swojemu odbiciu lekki uśmiech, a na szyi zawiesiła ów biały naszyjnik, który teraz wydawał się wyglądać dużo lepiej, niż parę minut temu. Kiedy uznała, że jest już gotowa, swoim żwawym krokiem, ruszyła w stronę Wielkiej Sali, mając nadzieję, że nie przyjdzie jej spędzić wieczoru z jakimś nudnym kujonkiem. Och, wtedy musiałaby szybko znaleźć jakąś wymówkę i wrócić do pokoju wspólnego, by już po chwili znaleźć się na boisku z miotłą w ręku. Przecież nie będzie spać, kiedy wszyscy inni spędzają miło czas! Miała nadzieję, że pozna jakiegoś fajnego faceta, z którym będzie mogła polatać, pośmiać się i takie tam. O, najlepiej Gryffon, bo Gryffoni, to lubią takie rzeczy. Przynajmniej ci, których Alfa miała okazję do tej pory poznać, a było ich sporo, nie da się zaprzeczyć. Kiedy postawiła pierwszy krok w Wielkiej Sali, jej oczy otworzyły się szeroko. Pięknie. Już na wstępie, kelner podał jej kieliszek, a Alfa nie dziękując nawet, zachwycała się niesamowitym klimatem, jaki panował w pomieszczeniu. Może ten wieczór nie będzie jednak taki zły?
Cóż... Taka okazja jak Bal Rocznicowy nie zdarzała się często, więc Sol jak nie przepadał za takimi imprezami to postanowił robić wyjątek. Więc teraz stał w Wielkiej Sali, wystrojony w szatę wyjściową, w której czuł się jak małpa w garniturze. W widocznym miejscu miał przypiętą przypinkę z godłem Gryffindoru, umówiony znak po którym miała go rozpoznać partnerka, którą wylosował. Ale jak na razie nikt do niego nie podchodził, więc uznał, że najlepiej będzie się pokręcić po sali i pooglądać co się ciekawego dzieje. Raz, że przygotowano wiele ciekawych atrakcji a dwa, jak będzie się ruszać to większe prawdopodobieństwo, że jego partnerka go przyuważy. Pierwsza rzecz jaką wypatrzył był kurs ziania ogniem. No, to coś, co zdecydowanie mu się podobało! I nawet nie musiał długo czekać na swoją kolej, bo Zaklinacz wybrał akurat jego z pośród zebranych! Sol uważnie wysłuchał instrukcji. Głośno przełknął ślinę, bo wizja spalenia ubrania nie należała do przyjemnych, ale dzielnie postanowił spróbować. Pierwsze wysiłki były jałowe. Choć Sam się starał i robił dokładnie to o czym wcześniej mówił instruktor to nie udawało mu się wydobyć z gardła nawet kłębka dymu... Może to kwestia tego, że jakoś nie odpowiednio trzyma różdżkę? Poprawił uchwyt i zamknął oczy, żeby się lepiej skupić. Nie pomagało to, więc zdecydował się je otworzyć i wtedy zobaczył TO. Profesor Howard Forester w różowym meloniku... Z wrażenia aż parsknął, opryskując śliną Zaklinacza. Zupełnie niechcący, bo kto by wytrzymał przy takich widokach, ale instruktor nie wykazał się zbytnią wyrozumiałością. Obrzucił tylko Samuela chłodnym i wyniosłym spojrzeniem, co oznaczało, że lekcja została zakończona. Sol westchnął i powlókł się dalej w poszukiwaniu swojej partnerki.
Iris gorączkowo robiła ostatnie poprawki makijażu w toalecie. Właściwie nie miała pojęcia, dlaczego zapisała się na ten bal. Ostatecznie nie miała nic do stracenia. Może będzie fajnie. Przeklęła w duchu suknię, o którą potykała się w najmniej oczekiwanych momentach. Na jej szczęście zdążyła pobrudzić już czarny materiał kilkanaście razy, zanim zdecydowała, że wygląda w miarę dobrze. Odrzuciła jeszcze tylko luźne loki za ramię, ostatni raz spojrzała w lustro i wychodząc z toalety przypięła przypinkę z godłem Slytherinu, mającą pomóc jej w odnalezieniu partnera. Zeszła po schodach na korytarz, udając się w stronę Wielkiej Sali. Z daleka było już słychać dobiegającą z sali muzykę. Hm, dużo ludzi - pomyślała, przekraczając próg. Wystrój był nieziemski. Z kieliszkiem w dłoni znalazła sobie bezpieczne miejsce przy ścianie, aby trochę rozeznać się w otoczeniu. Zauważyła mężczyznę na szczudłach, co szczerze ją zdziwiło, jednak kiedy wytężyła bardziej wzrok, nie mogła uwierzyć własnym oczom. OGIEŃ. Tak, to było coś dla niej. Nie wahając się ani chwili dłużej, podeszła do stoiska. Zafascynowana wpatrywała się w mężczyznę w masce. To na prawdę było coś! Rozejrzała się w koło, szukając wzrokiem kogoś, kto tak samo jak ona posiadałby przypinkę. Miała wielką nadzieję, że jakoś się dogadają. Nie miała zamiaru spędzić wieczoru z kiepskim humorem. Dopiła więc napój i ruszyła dalej, trochę się rozejrzeć.
Ostatnio zmieniony przez Iris Sorrentino dnia Nie Paź 12 2014, 00:18, w całości zmieniany 2 razy
Życie Viktora wreszcie trochę się ustabilizowało. Z Fanny mieszkał już od paru miesięcy i póki co, byli razem naprawdę szczęśliwi. Poranne śniadania w łóżku, popołudniowe spacery i wieczorne chwile spędzone na rozmowach o wszystkim, dawały mu dużo radości. Wiedział, że razem zbudowali coś, czego nie można ludzką ręką zburzyć, że stoją na pewnym, solidnym gruncie. Odczuwał ciepło w sercu, taką niesamowitą satysfakcję, obdarowując swoją partnerkę drobnymi prezentami, widząc jej uśmiech, słysząc delikatny głos. Jednakże powszechnie wiadomo, że nawet ci najwięksi romantycy i domatorzy, którzy na co dzień pragną stabilizacji i spokoju, czasami potrzebują także rozrywki. Toteż Viktor, dowiedziawszy się o nadchodzącym Hogwarckim balu, postanowił tąż rozrywkę Fanny i sobie, zapewnić. Początkowo, kiedy zabrał ją do jednego ze sklepów z ubraniami dla kobiet przy ulicy Tojadowej, nie chciał jej zdradzić szczegółów. Poprosił, by zwyczajnie wybrała jedną z długich sukien, która się Fanny podoba, rozbudzając tym samym ciekawość niebieskookiej, a dopiero po paru dniach wyznał, że pójdą razem na bal. Sam wybrał jeden ze swoich eleganckich, czarnych garniturów, dobierając do tego błękitną koszulę i krawat. Wyszykowanie się, zajęło Viktorowi koło dwudziestu minut, więc można wnioskować, że jeszcze chwilę musiał poczekać na Fanny. W końcu nie od dziś wiadomo, iż kobiety w kwestii wyglądu, są perfekcjonistkami, więc chcąc mieć piękną (i zadowoloną z siebie przede wszystkim), partnerkę u boku, trzeba uzbroić się w cierpliwość. Całe szczęście, że tejże cierpliwości Viktorowi nie brakowało. Toteż, kiedy obydwoje byli już gotowi, zaoferował Fanny swoje ramię i ruszyli w stronę Hogwarckiej Wielkiej Sali, mając przed sobą jeszcze całą noc dobrej zabawy.
Kobiety myślą, że mają problem w dobraniu sukienki do butów i biżuterii, albo na odwrót, czy jaką tam sobie kolejność wymyślą? To nie próbowały chyba nigdy dobrać koloru, fasonu i węzła krawata. Nie serio, można przecież zawiązać "pasujący" krawat na najprostszy węzeł. Ale po co? Tak jest zabawniej! Problem był tylko taki, że Michael jeszcze nigdy nie wiązał krawata do cholernego surduta! Że też wymyślił sobie. Spojrzał na siebie w lustrze. Wyglądał jak elegancki dżokej, w białych spodniach wpuszczonych w wysokie buty i ciemno-czerwonym surducie. Zaklął. Węzeł znów wyszedł na krótki. Zrezygnowany sięgnął po szkarłatny krawat w srebrne rąby, jakby to miało mu pomóc. Wyszło... prawie dobrze. Zacisnął zęby i rzucił okiem jeszcze raz na schemat wybranego węzła. Następne podejście zaowocowało sukcesem. Miechael uśmiechnął się, dociągnął węzeł pod szyję, dopiął kamizelkę po czym zarzucił surdut i już chciał się zbierać, kiedy przypomniał sobie, o jeszcze jednym ważnym akcencie. Podniósł z łóżka czerwony cylinder, przetarł go rękawem i wcisnął na głowę Brakowało mu tylko ozdobnej laski, ale nie przesadzajmy. Uśmiechnął się ostatni raz do siebie i ruszył do Wielkiej Sali. Kiedy dotarł na miejsce, stanął w drzwiach i tylko przyglądał się temu, co działo się w pomieszczeniu. Chciałby waty cukrowej. Albo żeby jego wybrali do nauki plucia ogniem. Ale może najpierw wypić. Albo znaleźć partnerkę. Może z wysokości szczudeł ją wypatrzy? Spokój. Ruszył przez tłum, witając się ze znajomymi, łapiąc jakiś kieliszek i szarmancko uchylając ronda mijanym dziewczyną. Wypatrywał wylosowanej mu na dziś partnerki, a jednocześnie jego umysł szukał sposobności do zrobienia czegoś niezwykłego i zabawnego. Na przykład, gdyby tak poprosić do tańca kogoś z nauczycieli... Albo zrobić gigantyczną watę cukrową... Albo... Póki co, Michael szedł przez tłum, wypatrując swojej partnerki i zastanawiając się, kto to będzie.
"No i świetnie." Pomyślał Alan, zapinając ostatnie guziki w kamizelce, stojąc przed lustrem. Skoro miały to być czasy wiktoriańskie, to mógł sobie odpuścić wyjściową szatę i włożyć coś o wiele... ciekawszego. Akurat tą epokę darzył szczególną sympatią, choć sam do końca nie wiedział dlaczego, więc bez cienia wyrzutu, czy smutku udał się na małe zakupy. Jakie to było proste. Wystarczyło zadbać, by ubranie dobrze leżało, a kolor przeważnie były z góry podyktowane i tak oto Krukon znalazł się w białej koszuli z dość wysoką stójką, której jeden guzik pozostał odpięty. Ot, żeby poczuć odrobinę luzu. Wcześniej wspomniana kamizelka była być może jedynym akcentem kolorystycznym, gdyż była niebiesko-czarne pasy, poza tym marynarka (niezapięta), spodnie i buty były czarne, więc nie bardzo godne wzmianki. Pozostało jeszcze włożyć monokl, którego łańcuszek szubko został przypięty do czarnego materiału marynarki. Nawet mu się podobał. Wprawdzie noszenie w pierwszych chwilach przysparzało pewnych problemów, ale za to jak dostojnie z nim wyglądał. Jeszcze tylko dwudziesty piąty raz sprawdził, czy na pewno się ogolił i mógł ruszać w stronę Wielkiej Sali. Z początku przystanął gdzieś przed umowną granicą tych wszystkich ludzi, zastanawiając się... jak właściwie znajdzie wylosowaną partnerkę. W końcu jej element ubioru nie był zbyt dobrze widoczny. Jego też, choć tu było trochę lepiej. Niektórzy mieli pokaźne cylindry, a on... pół okularów. Może powinien wziąć monokl i machać nim nad głową? Nie, to był zdecydowanie zły pomysł. Lepiej przejdzie się po sali, zaczepi jakiegoś kelnera i weźmie... to co akurat będzie miał do zaoferowania. A nóż natknie się na tą szczęściarę, która go dziś wylosowała.
Godzinne strojenie się przed lustrem, dobieranie odpowiednich butów do sukienki, ze sto różnych wariacji fryzurowych i Melody wreszcie mogła pojawić się w Wielkiej Sali. Długą ciemno granatową suknię z czarnym dołem dopełniały liczne ciemne wstawki, a misternie wyglądający kok, ozdobiony został niebieską wstążką będącą elementem rozpoznawczym Mel. Jej głowę okalało kilka luźno puszczonych kręconych kosmyków włosów. Krukonka przykładała ogromną wagę do tego, jak będzie wyglądała na tym balu, szczególnie, iż chciała dopasować się do tematu głównego, czyli czasów wiktoriańskich i miała nadzieję, że jej partner całkowicie nie zleje sprawy. Chciała przede wszystkim spędzić czas z jakimś wesołym, sympatycznym człowiekiem. Weszła do Wielkiej Sali i rozejrzała się. Wiedziała, że organizatorzy balu postarają się o jej przepiękny wygląd, zresztą jak zawsze, ale klimat, który wprowadzili w tym wypadku był urzekający. Przez chwilę stała w bezruchu chłonąc wszystkie obrazy przewijąjące jej się przed oczami. Kurs ziania ogniem, hipnotyzer, wata cukrowa.... I bezgłowe zdjęcia! Mel podskoczyła w duchu ze szczęścia, że będzie mogła uwiecznić ten wieczór w tak ciekawy sposób. Koniecznie zamierzała zaciągnąć tam swojego partnera. Swoją drogą, chyba należałoby wreszcie go poszukać. Wmieszała się w tłumek ludzi uważnie wypatrując towarzysza, jednocześnie zastanawiając się, czy wstążka oplatająca jej włosy jest dobrze umiejscowiona. Może minęła już szukanego chłopaka, a on po prostu nie zauważył elementu? Przemyślenia Melody przerwał widok, którego nie spodziewała się dostrzec tak szybko. Chyba miała dziś szczęście. Do czarnej marynarki jej właściciela przypięty na łańcuszku był monokl. Melody przygładziła suknię i bardzo uważając, aby nie potknąć się o jej materiał, przeszła przez salę wprost do jej potencjalnego partnera, którego niestety wcale nie kojarzyła. - Witaj właścicielu pięknego monokla, a jednocześnie osobo, która została ochrzczona na mojego dzisiejszego partnera - przywitała się, a dziewczęcy uśmiech nie chciał zejść z jej ust. Dygnęła wytwornie, parodiując nieco damy w tamtych czasach. - Jestem Melody i chcąc nie chcąc przez cały wieczór będziesz musiał słuchać mojego paplania.
- Na przeklętego testrala, zmień się wreszcie w coś cudownego! - zagrzmiała zrozpaczona Sareczka gdy po raz enty stała przed swoim kufrem na wprost mugolskiego manekina na którym tkwiła jej najdłuższa z możliwych, bawełniana koszula nocna. Aktualnie zmieniona w coś koszmarnie brzydkiego. Wściekle granatowa i wyszywana cekinami kiecka do pół uda, bardziej się nadawała dla przyszłej dziewczyny Ciasteczkowego Potwora aniżeli dla niej. Klnąc pod nosem przez kolejne dwadzieścia minut, zdołała przewertować wszystkie księgi z zaklęciami jak i zabrać transmutacyjne tomy z pokoju Coltona, do którego weszła z tak gradową miną, że aż dziw człowieka bierze, że jej biedne włosy jeszcze bardziej się nie poskręcały z tej rozpierającej jej złości. Bo przez pół dnia produkowała najbrzydsze suknie jakie tylko mogła - ale na Merlina! - tak źle z jej wyobraźnią chyba jeszcze nie było! Zaciskając mocno swe usta i chcąc wykonać ostatnie podejście, podeszła do tego głupiego manekina. Zacisnęła swoją dłoń na jednym z tych koszmarnych materiałów jakie zdołała do tej pory stworzyć, zamknęła powieki i wypuściła z frustracją powietrze z ust. Prawdopodobnie sam Salazar ją przeklął z piekła i odebrał jej gust ale na Helgę! - uda się jej! Koncentrując się, pomyślała jedynie jedno słowo mianowicie S u k n i a z jednoczesnym niewerbalnym zaklęciem transmutującym. I poczuła jak poprzedni paskudny strój nagle się zmienia, wyślizgując się z jej palców a samej zainteresowanej robi się gorąco. Modląc się w duchu do wszystkich świętości jakie znała, otworzyła powoli oczy i oniemiała. Suknia nie była po prostu piękna - była olśniewająca. Uszyta z błyszczącej błękitnej satyny, w której jakby połyskiwały zielone iskierki. Góra przypominała gorset: bez ramiączek i z fiszbinami z przodu, a kiedy Sullivian obróciła manekin, dostrzegła z tyłu sznurowanie z jasnozielonej wstążki. Spódnica rozpościerała się dzwonowato od zebranej ciasno talii, ale najbardziej imponujące były pawie pióra biegnące przez cały przód. Zaczynały się tuż poniżej gorsetu i rozszerzały trójkątnie ku dołowi. - Och kurwa. - szepnęła z szeroko rozszerzonymi oczętami i nagle uśmiechnęła się ciut złośliwie gdy pogładziła palcami pawie pióra i przesunęła się wzrokiem po dość odważnym dekolcie. - To czyste szaleństwo ale warte dla tego gada. - mruknęła do siebie i po chwili złapała swoją suknię i poleciała niczym błyskawica do łazienki by tam się w nią przebrać. Nie trzeba nawet wspominać, że ów suknia była dość szeroka jak przystało na wiktoriańskie czasy ale och! Zakochała się w niej. Włosy także, po raz pierwszy w życiu postanowiły być grzeczne i Sara wspaniałomyślnie postanowiła je uczesać w węzeł nisko na szyi, z kilkoma lokami zwieszającymi się wokół twarzy. Makijaż natomiast by minimalny. Jedynie połysk na wargi i przyciemnienie swoich ciemnych ocząt co by móc mieć takie głębsze spojrzenie. (Hahaha!) I w tym wydaniu zjawiła się u wrót Wielkiej Sali. Zgrabnie przejęła smukły kieliszek od kelnera co łaził w takim fikuśnym cylindrze, a sama ciesząc się ze swojej przebiegłości - ruszyła przez Wielką Salę. Nawet się nie chwiała ale to już zasługa jej ukochanych trampek, którym zmieniła jedynie kolor na miętowo - błękitny. Zresztą suknia była tak dłuuga, że mogłaby nawet dla własnej chorej satysfakcji, przyjść boso. I tak jest niska niczym skrzat więc czemuż ma się wysilać! Przyjrzała się kilku stoiskom i upijając łyk za łykiem dość miernego szampana czy tam soku (bo alkoholu to żadnego nie wyczuła!) w końcu schowała się za jakimś filarem i ukradkiem obserwowała innych. Niech ją ten ślizgoński dżentelmen sam odnajdzie, ha! I mógłby jej stokrotki przynieść, bo się jakoś do nich przyzwyczaiła, noo.
Absolwenci, nauczyciele, no i oczywiście uczniowie. Tak wielkiej imprezy chyba dawno w Hogwarcie nie było. Prawdopodobnie nawet okazjonalne bale, związane z tymi wszystkimi dziejącymi się w szkole projektami, nie zrzeszały tak dużej ilości osób, jak dziś. Cóż, w sumie czemu się dziwić? W końcu to rocznica założenia tej placówki. Swoiste urodziny. Cudowna, cudowna okazja. Bonnet oczywiście nie mógł takowej uroczystości przegapić. Nie jako prawdziwy Ślizgon. Wszak wychowywany był zawsze w duchu miłości do tego zamku, a także mieszczącej się w nim instytucji. Może właśnie dlatego niespecjalnie mu było do radości, widząc te wszystkie Szlamy, albo nawet inne gorsze stworzenia, jakie zjechały dziś do Wielkiej Sali. Oczywiście, kilka kojarzył. Byli tam tegoroczni absolwenci, osoby starsze od niego o dwa, trzy lata, jak również dorośli, dojrzali ludzie, wiodący normalny żywot, pracujący i utrzymujący swoje rodziny. To takie piękne. Matko, co on tu robił? No tak. Chciał wrócić do siebie po ostatnich, traumatycznych w sumie, wydarzeniach. Okej, już było z nim znacznie lepiej, niemniej chciał jakoś do końca do siebie wrócić. I tak właśnie stał gdzieś w Wielkiej Sali tak bardzo pięknie ubrany, zrobiony na bóstwo, z fryzurą i wszystkim, na palcu nosząc swój znak rozpoznawczy dzisiejszego wieczoru – sygnet z zielonym oczkiem. Tak bardzo szlachetnie. Szlachecko. Ślizgońsko. W każdym razie, co by nie było, podobał mu się ten dodatek. Pasował mu, pasował jemu i w ogóle. Zatem trzeba było szukać partnerki dzisiejszego wieczoru. O ile dobrze pamiętał z informacji, jaką dostał, powinna mieć dziś diamentową kolię. Okej, zatem poszukiwania czas zacząć. No, ale najpierw napije się czegoś. Z tego powodu właśnie ruszył do stołów z napojami i poczęstunkiem.
Trafił do mieszkania spóźniony o co najmniej o pół godziny. Zagadał się z jakimś kumplem na ulicy, wypalił o dwie fajki za dużo i szedł zdecydowanie zbyt wolno. Och, Gregers od zawsze twierdzi uparcie, że ma mnóstwo czasu, nawet kiedy ten już dawno się skończył. - Saraaa! - Rzucił, a kiedy doszedł już do wniosku, że jego dziewczyny najwyraźniej nie ma w domu, postanowił trochę przyspieszyć. Jeszcze ktoś mu ją poderwie i będzie musiał się bić, pojedynkować, czy jeszcze coś innego robić. A on akurat tego wieczoru był wyjątkowo pozytywnie nastawiony do świata i o dziwo, nie miał ochoty na pojedynki, czy inne, wątpliwe atrakcje. To dość zaskakujące, prawda? Czyżby trochę zmiękł za sprawą działań Sary? No, może odrobinkę, ale ćśś! Wyciągnął z głębi szafy jakiś szary garnitur, blado-niebieską koszulę i szary, lekko połyskujący krawat w paski. Pospiesznie odszukał swoje jedyne, eleganckie buty i już po chwili przed lustrem stał wyjątkowo szykownie ubrany Gregers. Przez parę sekund podziwiał swoje oblicze, po czym chwycił kurtkę w odcieniu przygaszonej szarości, ale doszedłszy do wniosku, że nawet na nim wygląda beznadziejnie, rzucił ją gdzieś na łóżko. Krótką chwilę nawet rozważał transmutację owej kurtki w coś bardziej eleganckiego, ale kiedy zauważył, że jego dwie książki z zaklęciami w tajemniczy sposób zniknęły z pokoju, westchnął tylko cierpiętniczo i wzruszył ramionami. - I weź tu, kurwa, mieszkaj z kobietą... - Rzucił sam do siebie, kiwając głową z dezaprobatą. Jednakże, kiedy przeszedł już próg Wielkiej Sali i dostrzegł Sarę gdzieś w tym tłumie, doszedł do wniosku, że w sumie, to wybaczy jej owe małe przewinienie. Chwycił kieliszek, który dostał od kelnera i tradycyjnie zaklął cicho, kiedy nie wyczuł w tej dziwnej substancji ani grama alkoholu. - Ślicznie wyglądasz. - Posłał jej szeroki uśmiech, kiedy już otoczył Puchonkę ramieniem. - I tylko dlatego wybaczę ci tajemnicze zniknięcie moich dwóch tomów o transmutacji. - Zmrużył oczy, jakby chcąc wyglądać groźniej, a chwilę później omiótł salę wzrokiem i kierując spojrzenie ponownie na Sarę, doszedł do wniosku, że zdecydowanie jest najpiękniejszą kobietą na sali. Jednakże owe spostrzeżenie postanowił zachować dla siebie, no bo przecież ileż można komplementować, prawda? Jeszcze się jej w głowie poprzewraca od tego dobrobytu! - Powiedz mi, że w tym szampanie. - Wymawiając ostatnie słowo, w powietrzu wykonał znak cudzysłowu. - Jest choć trochę alkoholu. - Westchnął zrezygnowany i z niechęcią spojrzał na swój kieliszek, a chwilę później skierował wzrok na mężczyznę, ziejącego ogniem, wokół którego ustawił się już wianuszek uczniów. Na twarzy Gregersa pojawił się szeroki uśmiech. - Idziemy spróbować? - Zerknął na Sarę i uniósł lekko brwi, mając nadzieję, że nie odmówi.
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Cylinder z czerwoną wstążką, to ci dopiero nowość. Przynajmniej dla Emmeta, który nigdy nie przyciągał uwagi ubiorem czy wnikliwymi pytaniami zadawanymi w czasie zajęć. Po prostu istniał sobie taki Puchon, który należał do domowej drużyny Quidditcha, a co więcej - BYŁ PREFEKTEM. Informacja ta musiała całkiem nieźle wstrząsnąć całym Hufflepuffem, w szczególności najbardziej zainteresowanym. Oczywiście tytuł nosił z godnością i przestrzegał regulaminu w każdym calu, jednakże nie liczył na laury ani płatki róż sypane pod nogi. Rzecz jasna, dzisiejsze święto to tylko dodatkowe obowiązki. Nie zdziwiłby się, gdyby ktoś postanowił złamać kilka zasad, lecz skrycie miał nadzieję, że takowych incydentów nie będzie. On także potrzebował odrobiny rozrywki. Na tę okazję założył prosty, czarny frak z białą koszulą. Nie zapomniał o najważniejszych dodatkach, takich jak muszka czy cylinder z czerwoną wstążką, który miał być jego znakiem rozpoznawczym. No i oczywiście odznaka prefekta, bo jakżeby inaczej prezentowałby swój dom w czasie tak ważnej uroczystości. Wszedłszy do Wielkiej Sali, z wyraźnym zdziwieniem obserwował cyrkowych akrobatów przemieszczających się na szczudłach czy wykonujących swoje sztuczki na trapezach zawieszonych pod sufitem. Nastawił się na wiktoriańską atmosferę i myślał, że wszystko będzie w takim stylu, a tutaj niespodzianka. Cyrkowcy na pewno będą niesamowitą atrakcją i już wiedział, czego chciał spróbować. Zianie ogniem wydawało mu się najbardziej niesamowitą rzeczą, jaką ujrzał. Oczywiście nie umniejszał wszystkim innym stoiskom, jednakże to jedno przykuło jego uwagę z największą mocą, toteż podszedł tam w pierwszej wolnej chwili. Takową posiadał, bowiem partnerka na dzisiejszy bal jeszcze się nie zjawiła, a przynajmniej nie widział osoby, która nosiłaby maskę z pawimi piórami. Stanąwszy przy stoisku Zaklinacza, został niemal natychmiast poproszony, by zajął jego miejsce i spróbował sił w nauce tejże widowiskowej umiejętności. Rzecz jasna stres gwałtownie ścisnął gardło Emmeta, jednak nie zamierzał się poddawać. Wysłuchał wszystkich instrukcji, wyciągnął różdżkę, po czym delikatnie przytknął ją do skóry na szyi. Wziął głęboki wdech, skupił myśli i - gdy poczuł gorąco napływające do ust, wydmuchnął powietrze, a wraz z nim wielki płomień przybierający kształt jakiegoś wielkiego kota albo psa, choć Thorn niespecjalnie potrafił rozróżnić jedno od drugiego. W każdym razie to nie miało jakiegoś znaczenia, kiedy Zaklinacz klaskał w dłonie i sekundę później gratulował mu tak udanego pokazu. Powinien być z siebie dumny, jednak nie będzie obnosił się ze swoim sukcesem. Wszak chwalenie się każdym zwycięstwem nie świadczyło najlepiej o czarodzieju. Tylko gdzie ta jego partnerka? Oby tylko nie uciekła, bo Emmet nie chciał spędzić wieczoru na gonieniu pierwszoklasistów.
Leilii już od dobrego tygodnia nie mogła doczekać się tego balu. Rozpierała ją ciekawość, a pytania jedne po drugich, napływały do głowy. Jaka będzie ta druga tematyka, cóż za atrakcje ufunduje im Hogwart, czy muzyka przypadnie jej do gustu... Cieszyła się także na spotkanie z Ingrid. Sytuacja między nimi była napięta od tygodni, a ona chciała wreszcie porozmawiać, wyjaśnić sprawę i zrekompensować dobrą zabawą, która zawsze łamała bariery. W końcu życie jest zbyt krótkie, żeby tracić je na nieporozumienia i konsekwencje, z nich wynikające! Wskoczyła więc w dość krótką, czerwoną sukienkę bez ramiączek, którą kupiła już tydzień temu i nie przejmując się, że zupełnie nie pasuje do wiktoriańskiej epoki, wpięła sobie we włosy kokardę w tym samym odcieniu. Żeby wszystko ładnie pasowało, usta pomalowała czerwoną szminką i wyglądała teraz trochę, jak ta mugolska aktorka. No wiecie, Marlin Monroe. Cóż mogła biedna Lei poradzić na to, że owa sukienka zupełnie ją oczarowała i nie potrafiła z niej zrezygnować, na korzyść czegoś bardziej, hm, adekwatnego? Przed wyjściem jeszcze, wypiła kieliszek półwytrawnego wina i ruszyła w stronę Hogwartu, dumna z tego, że tym razem będzie na czas. Tak, punktualność zdecydowanie nie była dobrą stroną Kadri, ale przecież każdy ma jakieś wady! Sprężystym krokiem weszła do Wielkiej Sali i nie mogła powstrzymać się od paru uśmiechów, rzuconych w stronę tych ładniejszych kobiet i przystojniejszych mężczyzn. Och, to jeszcze nic wielkiego! Po prostu wszyscy wyglądali tak pięknie, że trudno było oderwać od nich wzrok, a Leilii nie potrafiła przejść obojętnie obok zachwycających twarzy i idealnych strojów. Przeszła przez salę krokiem niemalże tanecznym i usiadła przy jednym ze stołów, czekając na swoją partnerkę, której nie zdołała wypatrzeć w tłumie. Upiła łyk z kieliszka, wręczonego jej przez kelnera i uśmiechnęła się lekko, na myśl o tym, że kadra nauczycielska wciąż próbuje usilnie chronić młodych uczniów i studentów przed złowieszczym alkoholem. Omiotła salę wzrokiem, zastanawiając się, ilu z nich gdzieś tam w tych swoich torbach i torebeczkach, przemyciło butelki z ową niebezpieczną substancją. Parsknęła cichym śmiechem i zakładając nogę na nogę, oparła łokcie na blacie. Jeszcze raz rozejrzała się po sali i dostrzegłszy wszelkiego rodzaju ozdoby, dekoracje i idealnie dobrane barwy, kiwnęła głową z aprobatą. Musiała przyznać, że wystrój Wielkiej Sali naprawdę robił wrażenie, tworząc niepowtarzalny, baśniowy klimat.
Ostatnio zmieniony przez Leilii Kadri Vilms dnia Sob Paź 11 2014, 15:14, w całości zmieniany 1 raz
Opróżniając cały kieliszek szampano - podobnego trunku, młoda Sullivian rozejrzała się po coraz większej ilości napływającej zewsząd uczniów w smokingach jak i uczennic w skromniejszych sukniach od niej. Ach, do diabła! Znowu przegięła z ubiorem! Marszcząc lekko nosek, postawiła z cichym stuknięciem kieliszek tuż koło swoich kolorowych trampek i z dość głupawym uśmiechem postanowiła się ruszyć z miejsca by móc zahaczyć chociaż o jeden, dwa lub ewentualnie cztery ciekawe programy wieczoru. Nie minęła jednak chwila a ta niezdara weszła wprost na swojego partnera, na widok którego zmrużyła lekko powieki i zjechała go swoimi tęczówkami z góry na dół. Ułożyła wargi w słodki półuśmiech i zadzierając wysoko głowę, uniosła się swą puchońską dumą i celując niego palcem stwierdziła : -Kłamiesz, Coltoon. - i tymże wesołym akcentem, wyszczerzyła się zadziornie i położyła swoje łapy na klapie jego marynarki co by móc się przyjrzeć bliżej jego koszuli na widok której zaświeciły się jej oczęta. Stuknęła go palcem w tors i przeciągle wzdychając, zdmuchnęła ze swojego czoła kosmyki włosów. - Podoba mi się ta koszula i w sumie to ja ją chcę. - stwierdziła tonem pokrzywdzonego dziecka i mrugając do niego zalotnie, uśmiechnęła się niewinnie. Przestąpiła z nogi na nogę i od razu prychnęła niczym niezadowolone kocię, gdy ten jej wytknął zwykłe pożyczenie książek. Zastanawiając się usilnie nad odpowiedzią, ruszyła grzecznie do stoiska, gdzie dzieciaki mogły ziać ogniem bo czemuż nie? Dość ciekawa sztuczka, tylko szkoda by było gdyby przez przypadek podpaliła sobie sukienkę, włosy i wszystko dookoła. Dlatego niczym prawdziwa dama, uniosła delikatnie przód swojej kiecki ukazując światu swoje trampki i dziewczęcym krokiem podążyła w stronę stoiska ziania ogniem. Odwróciła także swą jasną łepetynę w stronę Gresika i posyłając mu słodki uśmiech, pokręciła nieznacznie głową. - To były trzy tomy, Gresik! - pisnęła konspiracyjnie, cmoknęła go w brodę bo za niska była do większych rewolucji i śmiejąc się cicho, na wszelki wypadek przebiegła ostatni kawałek do ognistych atrakcji. I tutaj kolejna niespodzianka! Dostrzegając swojego przyjaciela, niemalże stanęła i naraz skoczyła w ramiona Emmeta co by go utulić. - Emmsik! Emmsik! Emmsik! Emmsik! - zawołała kilkakrotnie i uśmiechnęła się do niego szeroko po czym z ciekawością przyjrzała się jego cylindrowi i zagwizdała przeciągle. - Czadowy! Ach Emmet! To jest Gregers! Gresik to jest Emmsik! - skwitowała złośliwie, spoglądając na obydwu chłopców i chowając swoje dłonie za plecy, przekrzywiła nieco głowę do boku. Ach, to będzie udany wieczór!
Zawartość kieliszka ubywała niezbyt szybkim tempie, co akurat było zupełnie normalne dla Krukona. Za to monokl nie należał do najwygodniejszych rzeczy na świecie. Cholera... i pomyśleć, że ludzie mogli chodzić z tym ustrojstwem cały dzień... czy ile tam wytrzymywali te tortury, a biedny Alan już po chwili noszenia musiał go na zdjąć. Umiejętność noszenia go, a wytrzymanie z tym czymś przy oku to najwidoczniej dwie baaardzo oddalone od siebie rzeczy, o czym dobitnie przekonał się przed chwilą, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Parę sekund wolności od urządzenia optycznego, kilka mrugnięć okiem, jedna głupia mina i już mógł na powrót założyć swój element rozpoznawalny. Podniósł wzrok i od razu trafił na dziewczynę, która z tego co mówiła, była jego partnerką na dzisiejszy wieczór. Aż pokusił się, żeby przeliczyć ile szczęścia dziś już zmarnował. Na przyszły tydzień? Miesiąc? Może to i lepiej, że Alan nie znał swojej wylosowanej partnerki? W końcu trudno sobie wyobrazić lepszy sposób poznania jakąś ciekawą personę, a poznawanie nowych osób zawszę było dobrą metodą na nudę. -Witaj moja dzisiejsza partnerko. Odparł, odwdzięczając się uśmiechem, choć... wbrew pozorom nie dziewczęcym i ukłonił się, a jakby Krukonka wyciągnęła w jego kierunku dłoń, ucałowałby ją. Jestem Alan i jeśli twoja obecność ma być moim największym zmartwieniem, to zapowiada się całkiem przyjemny wieczór. Korzystając z tego, że obok niego przechodził jeden z kelnerów, wziął z jego tacy kolejny kieliszek i podał go Melody. Przecież nie mógł pozwolić, żeby umarła tu z pragnienia, a jeśli nie będzie chciała, to najwyżej kolejny napotkany kelner będzie miał więcej do noszenia. Wybrałaś już pierwszą atrakcję, jaką przetestujemy?
Kolejny raz Leah stwierdziła, że świetnym pomysłem jest iść w tłum. Czy tak ważna uroczystość jak prawdziwe święto nie jest idealną okazją? Tylko głupiec by tak stwierdził. Ubrała się w jeden ze swoich nowszych zakupów. Prosto i elegancko, ale nie można spodziewać się czegoś innego. W końcu kolia wysadzana rubinami musi pasować do stroju, a i krzykliwość nie jest w jej stylu. Poprawiła jedynie włosy. Tym razem miała piękne, długie loki rozwiewające się dookoła jej ramion. Była na etapie w którym próbowała chociaż panować nad swoimi losem i nastawiała się raczej optymistycznie. Szczególnie do zabawy. Weszła do sali pewnie i krążyła po sali zastanawiając się, gdzie dojrzy sygnet z zielonym oczkiem. Ciężka sprawa, bo jedna nie było to nic wielkiego. Szukała jednak wytrwale, wierząc, że szybko upora się z tymi poszukiwaniami i pozna kogoś miłego. Nie małe było jej zaskoczenie, gdy zobaczyła pewnego znajomego jej już chłopaka, który miał owy znak rozpoznawczy. Był to raczej powód do radości. Chociaż małe miało to znaczenie. Ważne, że się udało i znalazła go. To był główny powód jej zadowolenia. Zbliżyła się trochę i wreszcie znalazła się tuż obok swojego partnera. - Miło Cię znowu widzieć - stwierdziła i uśmiechnęła się szeroko. Zabawne, że znowu się spotykają w taki sposób. Jak widać nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być lepiej.