Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Przyglądała się swojemu partnerowi, zastanawiając się czy też by tak myślała, gdyby nie wyprowadzili się po śmierci Montgomerego ze Stanów Zjednoczonych. Kochałaby USA i nie zamierzała nigdy opuszczać ich granic na dłużej niż byłoby to konieczne? Akurat nikt z rodziny nie wychował ją na jakąś patriotkę. Nawet mama wpoiła jej, iż jej dom jest tylko tam gdzie rodzina. Nie ważne w jakim miejscu na świecie. Jednak Serena przyzwyczaiła się na swój sposób do obu miejsc i nie czuła się z tego powodu winna. - W takim razie dziękuję w imieniu wszystkich hogwardzkich kobiet za takie wyróżnienie - roześmiała się w odpowiedzi i pokręciła delikatnie głową widząc jego uśmiech. Zdaniem Sereny wydawał się naprawdę miły. No niestety ona dość często była ślepa na podrywanie. Biedne dziewczę, nie? Ale za to ładnie się do niego uśmiechała i z zaciekawieniem słuchała jego odpowiedzi. - Bliźniaczkę? Jest bardzo do Ciebie podobna? - zapytała nadal przemieszczając się ku fotografowi. Prawie podskoczyła słysząc donośny głos dyrektora. Obejmując ramię chłopaka zwróciła się we właściwą stronę. Mało spodobał się jej wynik walki o puchar domów. Czemu wypadli tak słabo? Przynajmniej nie zajęli ostatniego miejsca, chociaż to słabo pociesza. W między czasie rozejrzała się po tłumie i nie musiała nawet zastanawiać się, kto z nich należał do ślizgonów. Po przemowie w końcu udało im się dotrzeć do celu i Serena stanęła sobie grzecznie w kolejce. Na nowe pytanie od Leosia musiała się dłużej zastanowić. - Złoty Sfinks raczej nie jest moim głównym celem... raczej przygodą. Ogólnie staram się teraz malować jak najwięcej, by mieć co pokazać po skończeniu szkoły. Poza tym to chyba zajmuję się tym co większość uczniów. A ty, poza pokonywaniem innych w projekcie co robisz? Przechyliła lekko głowę ciekawa jego odpowiedzi. Jej zdaniem czyjeś pasje naprawdę dużo mogą powiedzieć o danej osobie. Gdy nadeszła ich kolej rzuciła kostką, by wylosować jedną z dziwacznych rzeczy. Zabawkowa miotełka... miała kiedyś w dzieciństwie taką. Jak śmiesznie! Zerknęła na chłopaka, który akurat założył na nos okulary z purpurowym nosem. Ledwo powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem. - Wyglądasz w nich genialnie - wyszczerzyła się i delikatnie poprawiła mu jego super przebranie. Jak tylko fotograf dał im znak Serena złapała go za rękę i pociągnęła w wyznaczone do pozowania miejsce. Uśmiechnęła się uroczo do obiektywu i oparła dziecięcą miotełkę o ramię.
Sheila była jedną z tych osób, które potrafiły naprawdę często bujać w obłokach , dlatego nikt nigdy nie mógł być pewien tego, co go czeka podczas konwersacji. Potrafiła rozmawiać i nagle rzucać jakieś samotne, zupełnie oderwane od tematu pytanie, na które przecież wypadało odpowiedzieć, a kiedy zostawała uświadomiona o tym, że to zrobiła, najczęściej jedynie wzruszała ramionami. Zdarzało jej się to dość często, ale lubiła w sobie tę cechę. Kiedy zapominała o zadaniu wcześniej jakiegoś pytania, z dość dużą łatwością mogła dociec interesujących jej aspektów właśnie w ten sposób, a nikt do tej pory specjalnie nie narzekał i w sumie dobrze. Teraz na sekundę zapatrzyła się oczyma wyobraźni na to, jakby wyglądało łapanie jej przez Percy’ego. Zapewne po kilku jej wywrotkach, doszedłby do wniosku, że nie zapisywał się na sport wyczynowy, a na spacer po lesie i obserwację magicznych stworzeń. Ach, zapomniałaby dodać w swoim wyobrażeniu taplania się w błocie! Wtedy by ją porzucił w środku lasu i zjadłyby ją testrale! No, a tak poważnie to wcale nie uważała, że Follett mógłby gdzieś ją tak zostawić, no, ale jej wyobraźnia rządziła się własnymi prawami. - To byłby pracowity dzień. - ostrzegła go jeszcze ostatni raz, uśmiechając się dość ironicznie, ale nie poruszała już tematu swojej miernej koordynacji ruchowej. W sumie jedyną „synchronizacją” jaką potrafiła osiągnąć, była ta ręka - oko. Wtedy względnie udawało jej się nie zrobić z siebie pośmiewiska i szyć z łuku naprawdę niczym zawodowiec. W sumie powinna niedługo wybrać się i postrzegać do czegoś. Nie wiedziała jednak czy tutaj, w Hogwarcie, nie zrobiłaby czemuś przypadkowo krzywdy. Kiedy strzelała w Salem, wybierała sobie miejsca, w których nie biegały koty, bo o ptaki się nie martwiła. Żaden z nich nie odważył się kręcić w okolicy, gdy w pobliżu było tyle sierściuchów. Znowu się zamyśliła, na moment tracąc wątek, ale szybko wróciła na ziemię, kontaktując, że rozmawiali o Quidditchu i byciu kapitanem. Spojrzała na niego podejrzliwie, zupełnie tak, jakby się zastanawiała czy uważa ją za dziwną, tylko dlatego, że jej znajomość Quidditcha ogranicza się jedynie do wiedzy, że się tam lata i ludzie często się tłuką. Poza tym Sheila nie zaglądała zazwyczaj do gazet, bo przecież jej wujek był duńskim Ministrem Magii, a głupio jej było monitorować jego poczynania i coś takiego jak informacja o wygranej Kanady, nie trafiła do niej w ogóle. - Och - powiedziała, gdy już ją oświecił i uśmiechnęła się, lekko dźgając go palcem w bok - to moje spóźnione gratulacje! Naprawdę wyglądała tak, jakby się cieszyła, bo i jej intencje były szczere. Villadsen nigdy nie była specjalnie zawistna i umiała się cieszyć czyimiś zwycięstwami, ale i również płakać razem z nimi, gdy dosięgały ich porażki. Pokiwała głową po jego słowach. - W sumie szkoda byłoby, gdybyś wyjechał - oznajmiła mu, zanim zdążyła się zorientować co tak naprawdę zamierzała powiedzieć. Znowu się lekko zaróżowiła. - Znaczy, bo wiesz, mamy się wybrać do lasu! Ot i całkiem zgrabnie z tego wybrnęła, szczerząc do niego zęby, jakby mundial wygrała. Dzisiaj nie było dobrej chwili na smutki i smęty. - Tulipany.... - powtórzyła po nim. Jakby się zastanawiała nad czymś. - Och, moje? Bardzo lubię konwalie… i kwiat lotosu też jest piękny! Nic już nie mówiąc o niebieskich frezjach i chabrach. Ton jej głosu wyraźnie wskazywał na to, że mogłaby go zasypać informacjami o kwiatach, które się jej podobały, ale chyba starała się oszczędzić mu tych cierpień, wymieniając jedynie kilka z nich. Wtedy też jej męki zostały ukrócone, więc rozpromieniona zdjęła maskę, owijając sobie gumkę, na której trzymała się na jej twarzy, na ręce. - Och, zdejmij też. - poprosiła go, z rozbawieniem przyjmując od fotografa zabawkową miotełkę. - Patrz co mam! Zauważyła rozbawiona, pozwalając przedmiotowi na polatanie koło jej głowy, gdy Percival ją objął do zdjęcia. Uśmiechnęła się, bardzo zadowolona, że się zgodził i mają pamiątkę. - Yay - wydała z siebie odgłos radości - To co teraz? Tańce zaliczone, wróżka i fotograf też… Gdzieś po drodze zmieniła się dekoracja, ale Sheila nawet nie zwróciła na to uwagi, absolutnie się nie przejmując domową rywalizacją.
Każdy w przypadku imprezy powiedziałby, że im więcej, tym lepiej. Gittan trzymając w rękach kieliszek z zarówno dymiącym jak i nieco wzmocnionym napojem, uśmiechała się do Prestona, szczęśliwa, że ma w końcu coś, co nieco ośmieli ją i zacznie tańczyć. Baletnica wolała nie pokazywać innym swojego „braku” wyczucia rytmu, wciąż okłamywać innych, że z tańcem nie ma wiele wspólnego. Gdy kieliszek po prostu wyfrunął z jej ręki, Gittan zaczęła się rozglądać po sali. Ach, nowa nauczycielka, opiekunka Slytherinu, przed którą już ją wiele osób przestrzegało. Tym razem może nie potrafiła wejść do umysłu Gittan, poznając jej tajemnice, ale potrafiła przywołać picie za pomocą zaklęcia Accio. Svensson nie była jakimś orłem w tej dziedzinie magii, lecz myślała, że to jest niemożliwe. Teraz zapamięta na przyszłość, wszyscy wiedzą jakim leniem jest i nie będzie musiała przekupywać skrzaty, aby dały jej coś dobrego do jedzenia. - Chodźmy w ogóle stąd, strasznie drętwo, w dodatku nie wiesz, co ci jeszcze zabiorą. – rzekła prawie błagalnie, bo nie wyobrażała sobie wyjścia teraz na parkiet, gdy groźna nauczycielka spacerowała między nimi. Chyba już miała jakąś blokadę psychiczną przed opiekunami Slytherinu. Tak, dokładnie tak to można wytłumaczyć. Nie wiedziała, gdzie znajduje się jej maska i czy powinna ją z powrotem założyć. Rozglądała się wokół własnej osi, ale nic nie znalazła, wzruszyła ramionami. Uniosła wzrok w stronę Prestona, który pytał o jej tatuaże. Tak właśnie jest z jej anonimowością! - Niespodzianka? – spytała cicho, bo chciała dosłownie rozszarpać przyjaciela. Po to się tu zmieniała, gimnastykowała i szukała zaklęcia, o którym nota bene wspomniał jej Rasheed, aby Preston ją tak zdradził. Będzie musiała z nim potem porozmawiać! Usłyszała słowo „partnerka”, a potem „parkiet” i zastanawiała się nad drogą ucieczki. Przy ścianie iść, a może tak po chamsku przez sam środek, zdejmując w tym czasie niebotycznie wysokie szpilki? - Jävla grisen – mruknęła pod nosem. Jak miała mu powiedzieć, że nawet jeśli oferował jej miliardy koron szwedzkich i galeonów, to ona za nic by nie wyszła na parkiet? Pierwszy raz była tak zmieszana i nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. - Poznasz mnie, jak mnie złapiesz – rzuciła i prosto przez sam środek sali, zdejmując w tym samym czasie buty, zmierzała w stronę drzwi wyjściowych. Nie wiedziała, czy ją złapie, czy ich znajomość w ogóle będzie kontynuowana. Jedno było pewne: Gittan Svensson nie zatańczy na balu. [zt] wybacz, musiałam działać zgodnie z moja postacią, jak chcesz gdzieś popisać po tym incydencie, to czekam na PW, złodzieju internetu!
Zachwycał się tą sukienką, kiedy nagle usłyszał bardzo, ale to bardzo kuszącą propozycje. Zdjąć sukienkę? No w sumie.. Czemu nie? Bez zastanowienia rzucił tylko – Boję się, że wtedy miałbym problem, by skupić się tylko na sukience... – powiedział z udawanym smutkiem, jednak uśmiechając się szeroko do swojej towarzyszki. W sumie to, co powiedział.. nie powinno zostać powiedziane, prawda? Chyba tak. Pewnie tak… No, ale jakoś tak.. POZA TYM, TO ONA ZACZĘŁA! Jeny, co jedna kąpiel robi z człowiekiem? Od razu nabywa jakieś takiej pewności siebie i w ogóle. No masz babo placek. I wychodzi, że Benji to jakiś brudas, skończona fleja i w ogóle niechluj. A tymczasem tak nie było. Chodzilo raczej o pewną wizytę Łazience Studenckiej. Niby nic niewinnego, a jakiej nabrał pewności w kontaktach z kobietami. Nabrał takiej pewności, że chyba stał się aż zbyt pewny.. - No to co? Idziemy? Chyba, że wolisz się rozbierać tutaj, nie widzę problemu! – rzucił, śmiejąc się. Nie to, żeby chciał ją zobaczyć nago, albo w bieliźnie. Znaczy, nie przy tylu ludziach. No i w sumie, mogłby jej nawet pomóc. W sensie, pozbywac się garderoby wraz z nią. No, a kiedy zaczęła mu przedstawiać ten łańcuszek osób, związanych z sukienką, poczuł, że chyba się pogubił. Chyba nawet bardzo się pogubił. Żona brata, siostry… Nie. Kuzynka siostry, nie moment. Kuzynka siostry, to także jej kuzynka. Rany! Jakie jej drzewo genealogiczne było zagmatwane. Żeby kuzynka twojej siostry nie była twoją kuzynką? To tak się da? Szczerze mówiąc sam nie wiedział, ale jak widać siędało. Tak przynajmniej można było wywnioskować ze słów dziewczyny, której na imię było Quinn. I nie, niczego nie chciała. Jeść, pić. Nic. Okej. – Nie zrozumiałem nic, poza tym, że masz skomplikowaną rodzinę, no i że ktoś tam na świecie ma butik. Przepraszam. – rzekł smutno, po czym zmienił nastrój. Uśmiechnął się szelmowsko, po czym rzucił na nia spojrzenie od stóp do głów. – To co? Zatańczymy nie? – zapytał, po czym złapał ją za rękę i ruszył w stronę parkietu.
Leoś zamyślił się gdy zapytała o Jarkę. Czy byli podobni. Może nosy i usta i oczy. Ale tak to ona była przecież niższa, miała te swoje kolorowe włosy. I w sumie miało kto widział miedzy nimi to oczywiste podobieństwo. : -Ma kolorowe włosy, i równie silny akcent co ja. Czasem przedstawia się Pharell.- powiedział ale jego głos raczej zniknął w głosie dyrektora. Gdy zadała mu pytanie musiał się porządnie zastanowić co na nie odpowiedzieć. Czym się interesował? I co on miał jej powiedzieć. Że zalicza wszystkie brunetki jakie mu się napatoczą. Rude i blondynki też? Nie wiem albo że jest mistrzem wymyślaniu przekleństw po czesku? To na pewno nie zrobiło by na niej wrażenia. A Leosiowi o dziwno zależało żeby nie wyjść na wieśka. Po chwili coś mu zaświtało: -Zwierzęta. Jestem z Mane. Głównie to tylko nimi się interesuję. To jest coś w czym jestem naprawdę dobry. Dlatego jestem w Sfinksie. Nie uczę się za dobrze ale oceny z ONMS mi to rekompensują. Trochę się spoiłem i jestem. Po za tym to mało co robię tak na 100%. Trochę tańczę. A ty mówisz że rysujesz? Wow, to naprawdę coś. - pokiwał głową z aprobatą. Żałował że sam siebie nie może zobaczyć. Po minie swojej partnerki wnioskował że musi wyglądać komicznie. Dziewczyna miała na niego niesamowity wpływ. Przez plecy przebiegł mu lekki dreszcz gdy złapała go za rękę. Poszedł z nią i ustawił się do zdjęcia wcześniej obejmując w tali. Wyszczerzył swoje Czeskie zęby. Gdy już zdjęli swoje przebranie i odeszli kawałek z świetnymi zdjęciami przyszedł czas na dalszą zabawę: -To co teraz do tej wróżki? A może chcesz sie czegoś napić?- oczy Leosia błyszczały miłym blaskiem.
- Nie śmiej się ze mnie!- powiedział głośno, niby to wielce oburzony jej zachowaniem, a w rzeczywistości niemalże równie rozbawiony co ona. Uśmiechnął się chwilę później, pakując od ust kolejną już fasolkę. Nie była taka dobra jak ta pierwsza, ale jakoś dało się znieść jej smak. Zjadł już w życiu o wiele, wiele gorsze i ... ble. - Nie wiem czy jestem od nich uzależniony, ale... no, fakt, nie ruszam się bez nich praktycznie nigdzie. Jak widzisz, nawet tutaj musiałem je zabrać. Zaczerwienił się lekko, jak na słodkiego i uroczego Puchona przystało. Po chwili uśmiechnął się delikatnie i nalał sobie trochę kawy. Jakoś senność go wzięła. Normalnie powinien już spać, a balu mu się zachciało, cholerka. - Jedziesz na nasze hogwarckie wakacje? - popatrzył na nią z zainteresowaniem znad kubka z kawą. - Ciekawe gdzie nas teraz zabiorą... jak myślisz? - kolejne fasolki wylądowały w ustach chłopaka.
Droga z powrotem na Wielką Salę była.. chyba najwspanialszą chwilą w jej życiu. Lekki niemal koci krok, rozpuszczone włosy smagane przez wiatr i niesamowicie rozszerzone źrenice będą chyba dzisiaj znakiem rozpoznawczym tejże istotki. Co prawda to prawda - Sara potknęła się o próg Hogwarckiej Jadalni - jednakże towarzyszący temu jej słodki, niemal rozkoszny i roztargniony uśmiech wynagradzał jej niewielką wtopę. Ówczesne wypicie całego kieliszka taniego, różowego i studenckiego wina jak i wypalenie jointa podziało na biedną Sarę tak jakby co najmniej wypiła z dwie butelki porządnego wina. Jednak najbardziej trafiło ją gdy zaraz po przekroczeniu progu Wielkiej Sali do jej uszu doleciała ta muzyka. Wtem dziewczę jęknęło cicho i poczęło się poruszać w rytm melodii. A uwierzcie, że ta melodia po wypaleniu skręta wydawała jej się och taka super i och i ach! Przymknęła powieki i na luzie sobie tańcząc, przypomniała sobie nagle o ślizgonie! Dlatego też powoli się odwracając w (chyba) jego stronę, Sara uśmiechnęła się do niego szeroko i dość głupkowato gdy również wykrzyknęła jego imię. - G-Gregresss! - wymówiła zabawnie jego imię i okręciła się wokół własnej osi, podziwiając zaczarowany sufit. Ok, była naćpana ale olać to. Pociągnęła chłopaka za ramię i brodą wskazała na sklepienie tuż nad nimi gdy sama podrygiwała w rytm piosenki. - Patrz jakie zajebiste gwiazdy. - szepnęła z rozmarzeniem i zachichotała gdy chwilę później usiłowała przybrać poważny wyraz twarzy. - Trzeba koniecznie życzenie pomyśleć! - dorzuciła stanowczo i skinęła swą łepetyną.
Gregers szedł sobie z rękami w kieszeniach, szerokim uśmiechem na twarzy i przyjemnym mrowieniem w rękach. Nie wiedzieć, czemu, ale taki objaw towarzyszył mu po spaleniu przysłowiowego blanta. Spoglądał co jakiś czas na Sarę, śmiejąc się przy tym głośno. Nie, że ją wyśmiewał! On miał tak dobry nastrój, że wszystko było teraz takie zabawne. O, jakie drzewo! Śmieszne takie. No widzicie, nawet widok Wielkiej Sali i tych wszystkich tańczących ludzi będzie zapewne dla Coltona zabawny. Tańczą. Hehe. Od czasu do czasu spoglądał w górę, by popatrzeć chwilę na gwiazdy. Były piękne. Takie... Świecące i małe. Dziwne te gwiazdy. Przekrzywił lekko głowę. Dlaczego one w ogóle świecą i czemu zamiast księżyca nie mogłoby świecić w nocy słońce? Oj, Gregers, rzuć palenie. Nie, dlaczego? Kiedy dotarli wreszcie do Wielkiej Sali, roześmiał się w głos. Ktoś już chyba wspominał, że tak będzie, prawda? No i miał rację. Po chwili chłopak zaczął poruszać się lekkim, tanecznym krokiem w stronę parkietu, kiedy usłyszał, że Sara coś do niego mówi. Pociągnęła go gdzieś w jakąś stronę i znowu mówiła. Czemu ona mówi? Roześmiał się po raz kolejny, po czym spojrzał na gwiazdy. - Piękne. - Szczena mu opadła normalnie. Wymówił to słowo tak, jakby urwał się z powieści romantycznej. Naprawdę. Jego znajomi popukali by się w czoło, słysząc ten ton głosu. - Życzenie... - Zmrużył oczy. Życzenie, życzenie, życzenie. Miał mnóstwo życzeń, więc które wybrać? - Chciałbym móc palić w nieskończoność. - Powiedział z błogim uśmiechem i klasnął w dłonie. To był chyba najbardziej żywy gest, jaki można było zauważyć u Gregersa w przeciągu ostatniej godziny. Miał wrażenie, że wszystko płynie tak powoli. Czas płynie powoli, on idzie powoli, myśli powoli, klaszcze powoli... Zajebiście...
Chcę taką gwiazdę. Pomyślało sobie dziewczę i puszczając ramię Coltona, uniosła wysoko swe drobne ręce i poruszając się w powolnym tańcu, westchnęła przeciągle. Zmrużyła nieco swe powieki i zwilżyła swoje wargi i kolejny cichy jęk wyrwał jej się z gardła. Jaka słodycz.. Kolejna głupia myśl, zawieruszyła się w jej nieco otępionym umyśle. Ale to akurat była prawda. Po spaleniu jednego z jonitów jej wargi miały posmak czegoś zajebiście słodkiego, czego Sara nie umiała dokładnie skonkretyzować.. a smakowało jej to. Na słowa chłopaka czy też raczej wyrażenie podziwu dla gwiazd, Sullivianka otworzyła szerzej oczy gdyż miała wrażenie, że sam dźwięk wypowiadanych przez niego słów jakby przechodził tuż obok Sary i ocierał się o jej skórę. Czyli po prostu nie dochodził do Sary tak jak zazwyczaj a raczej przepływał leniwie tuż koło jej umysłu. Jednak dla Sary to było takie.. Wow. – Palić w nieskończoność. - powtórzyła cicho, delektując się i obracając każde swoje słowo na języku jakby go smakując. - Czadowe życzenie, Smoku. - stwierdziła po chwili, kołysząc się do płynącej melodii. Ba! Nawet alkoholu teraz mogłoby dla niej nie być! Pochyliła się jednak w stronę ślizgona i szturchnęła go lekko palcem w żebra. - Myślisz, że inni nas obserwują? – spytała konspiracyjnym szeptem i przysłoniła się dla bezpieczeństwa swoimi włosami. Pff, jeżeli się okaże, że ich obserwują to Sara się schowa! A gdzie? No oczywiście, że przylepi się do pleców Gregersa. W końcu wielki z niego chłop to ją schowa, nie?
Cały ten bal był kurewsko uroczy. Poczynając od wpadnięcia na osobę, z która nie chciał mieć nic wspólnego, przez dziwne komentarze jeszcze dziwniejszej dziewczyny, która jakimś cudem stała obok, kończąc na jakiejś opętanej akcji przywoływania wszelkich napojów wyskokowych, które właśnie stanowiły plan awaryjny Cezara na wieczór. Muzyka grana przez zespół kompletnie mu nie odpowiadała, ludzie dookoła byli absurdalnie podekscytowani i rozgadani, a dyrektor Hampson wyskoczył ni z gruchy, ni z pietruchy chyba wcześniej niż powinien, by ogłosić, że cudowny dom Salazara Slytherina, pomimo ostatnich akcji z pewnym Kanadyjczykiem w roli głównej, zdobył jakiś głupi puchar domów, a Cezar zaczął gorączkowo się zastanawiać czy wszystko odbywa się w szaleńszym tempie, czy to jemu już tak dramatycznie zagina się czasoprzestrzeń. Przecież dopiero co przyszedł! Chyba jednak powinien na jakiś czas pożegnać się ze swoją piersiówką i innymi umilaczami rzeczywistości i zrobić sobie jakiś świetny wakacyjny detoks czy cokolwiek. Naprawdę, cokolwiek. - Księżniczko, twoje upodobania nie są aż tak ciekawe czy oryginalne, żeby robić z nich studia. Przykro mi, że muszę cię tak koszmarnie rozczarować. - stwierdził, lekko wzruszając przy tym ramionami i ponownie rozglądając się po sali. Gdzieś w oddali mignął mu jego bliźniak, który oczywiście był na tyle wyrodny, że zbyt zajęty Haneczką i jakąś inną dziewczyną, nawet nie zobaczył lepszej wersji siebie, skandal! - Może najgorsza, jaka miała okazję chodzić po ziemi, ale i tak najlepsza, z jaką miałaś okazję obcować. - uściślił, pochylając się lekko nad ramieniem Alexis, by usłyszała każde z jego gładkich, pięknych słów głośno i wyraźnie. Czy faktycznie któreś z nich życzyłoby sobie, żeby przypadkowo zostać dobranym w parę właśnie ze sobą? W życiu. Weatherly miał do perfekcji opanowany system wypierania ze swojej świadomości pewnych niewygodnych faktów, a do takich zdecydowanie zaliczała się ostatnia lekcja zaklęć i to, co miało nastąpić później, ale zostało ukrócone przez Adena Morrisa. Uśmiechnął się krótko na następny komentarz Sky, ale naprawdę, opuściła go już cała wena na docinki, tym bardziej, kiedy Avis tak hardo ich hejtowała. Aż strach się bać! - Obawiam się, że jednak bym panią zawiódł i odmówił, bo jak raczyła zauważyć moja zdecydowanie nie przyjaciółka, do rangi dżentelmena nawet nie dopełzam. Może więc lepiej dla wszystkich, że decydujesz się opuścić nasze zacne towarzystwo. - pożegnał oschłym tonem Krukonkę, która szczęśliwie postanowiła się od nich oddalić. - Niby taka cięta, a jednak niewystarczająco bystra, by domyślić się, że „aro” miało znaczyć „arogancki”. Jaka szkoda. - stwierdził pogodnie, jak gdyby nigdy nic, patrząc jeszcze przez krótką chwilę, jak brunetka się od nich oddala. Dopiero gdy powrócił spojrzeniem do Alexis, dostrzegł tak naprawdę, że chwycił jej przeklęty palec, którym próbowała go tak bojowo dźgać po klatce piersiowej i że właśnie to było powodem, dla którego jej wypowiedź skończyła się właśnie na „aro”. Los znowu z nich sobie kpił, stawiając ich niemalże dokładnie w tej samej sytuacji, w jakiej znaleźli się zaledwie kilka dni temu w Pokoju Gier. Deja vu? W chuj tak. Powoli opuścił rękę, rozluźniając uścisk i uwalniając palec blondynki i zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego jego spojrzenie na kilka cholernie długich sekund powędrowało właśnie w kierunku jej lekko uchylonych karminowych ust, z których wyjątkowo nie wydobywał się żaden dźwięk. Najchętniej zrobiłby chociaż jeden mały krok w tył, świadomy tego, że to byłby najlepszy z możliwych wyborów, na pewno najbezpieczniejszy dla wszystkich, ale przecież to był Cesaire, jego upór i duma nie pozwalały mu na tak proste i oczywiste rozwiązania, dlatego też, nie cofając się ani o milimetr, oparł się ponownie o brzeg stołu, by wyginając wargi w lekkim uśmiechu, spojrzeć na Alexis, jakby oczekiwał jakiejś reakcji, komentarza, czegokolwiek. - Zazdroszczę randki w ciemno, świetny wybór towarzystwa. - rzucił luźnym tonem, nie pozwalając, aby pomiędzy nich wkradła się niezręczna cisza, przez którą nie mogliby się przegryźć bez ofiar w postronnych, niczym niezainteresowanych osobach trzecich, które miały pecha znaleźć się w złym miejscu, w złym czasie. Czyli obok nich.
No dobra, jego partnerka nie robiła wrażenia jakby cieszyła się z balu, a raczej, że będzie robiła wszystko żeby się dziś dobrze nie bawić. Może i to nie do końca była impreza w jego klimacie ale raz na jakiś czas nie zaszkodzi i szczerze powiedziawszy był bardzo zawiedziony z losowania partnerki bo z tego co zauważył reszta par bawiła się świetnie. Jedyną dobrą informacją był fakt, że jego dom wygrał i mógł być z siebie dumny bo sam również się do tego przyczynił. Trzeba też dodać, że może Matt nie oczekiwał jakiejś wymalowanej cizi, która jest w stanie myśleć tylko o tym ale było widać, że jego partnerka w ramach protestu nie przyłożyła wagi do własnego wyglądu. I to kłamstwo o włosach? Raczej nic z nimi nie zrobiła. Mimo wszystko postanowił nie skreślać jej od razu więc się uśmiechnął. -Nie szkodzi. Jestem Matt. I chyba możemy już zdjąć to ohydztwo - stwierdził zdejmując krawat w gryfy i schował go do kieszeni. To w sumie nie fair bo inni wylosowali fajniejsze dodatki! Ale nie ważne, teraz liczyła się już tylko zabawa przynajmniej na przyzwoitym poziomie. -Masz ochotę zatańczyć albo się czegoś napić? W prawdzie kojarzył dziewczynę z korytarza ale nigdy wcześniej nie miał okazji jej poznać ani być przynajmniej na tej samej imprezie więc nie miał pojęcia co miała ochotę robić.
Percy nie lubił nudnych ludzi. To znaczy... mógł ich lubić, ale tylko na krótką metę, bo jeśli nie byli po prostu nieśmiali, jeśli nie drzemał w nich duch zabawy, który po prostu wymagał ośmielenia, to Percy dość szybko tracił zainteresowanie i mimo że nie był dla nich otwarcie niemiły (oczywiście jeśli oprócz bycia nudnymi nie mieli żadnych innych, drastycznych i rażących wad ani nie narazili się mu w jakiś inny sposób), to starał się ich omijać szerokim łukiem. Co prawda nudziarstwo nie jest zaraźliwe, ale szalenie męczące, szczególnie dla kogoś takiego jak Percy, który uwielbiał inteligentne rozmowy, zabawę słowem i ciekawe historie. Lubił być zaskakiwany i niestety właśnie dlatego wpadł w sidła Zoe, która nie dawała mu chwili na myślenie, miała sto pomysłów na minutę, była zarazem słodka i drapieżna i przyprawiała go o prawdziwy zawrót głowy. No cóż, trafiła kosa na kamień. Biedak nadal nie do końca wyleczył swoje obolałe ego, które żadną miarą nie chciało się pogodzić z faktem, że pierwsza kobieta, którą naprawdę pokochał, zdradziła go z jego najgorszym wrogiem, łamiąc mu serce, godząc w dumę i robiąc z niego idiotę przed całą drużyną, której w końcu był kapitanem! - Pracowite dni są dobre, bo nie pozwalają roztrząsać rzeczy bez znaczenia - powiedział w przypływie szczerości, choć nie wiedział, dlaczego mu się to wypsnęło. Tak, ostatnio to zdanie było idealnym podsumowaniem jego filozofii życiowej, która pozwalała jakoś to wszystko przetrwać. Dziwą sytuację z Estelle, zdradę Zoe, koniec rozgrywek, powrót brata i większości drużyny do Kanady, dyplom... Chyba nigdy w życiu nie czuł się tak cholernie samotny, ale nie robił nic, by zmienić ten stan rzeczy. Roześmiał się szczerze, słysząc słowa Sheili. Spóźnione gratulacje. To było naprawdę miłe i zabawne, choć Percival był naprawdę zaskoczony, że dziewczyna nie słyszała o mistrzostwach - przecież to było wydarzenie roku! Niemożliwe, żeby nie miała jakichś znajomych zapalonych fanów quidditcha. Po prostu niemożliwe. Tak czy owak ukłonił się w ramach podziękowań, a potem uśmiechnął jeszcze szerzej, gdy powiedziała, że szkoda by było, gdyby wyjechał. Podobała mu się jej szczerość, pogoda, a fakt, że najwyraźniej się jej spodobał, mile łechtał jego próżność. - Konwalie są urocze i ładnie pachną. Jedna z moich sióstr zawsze ma w pokoju bukieciki konwalii - powiedział z uśmiechem, myśląc o Grace, jednej z bliźniaczek. Prawdę mówiąc mógłby posłuchać o ulubionych kwiatach Sheili bez większej przykrości, bo słuchanie jej sprawiało mu jakąś dziwną przyjemność, ale skoro nie chciała ciągnąć tego tematu, to nic na siłę! Co za gapa z niego, z tego wszystkiego zapomniałby zdjąć maski. Ściągnął ją pospiesznie, po czym spojrzał z ciekawością na Sheilę. Nie zawiódł się - była tak ładna jak przypuszczał, może nawet ładniejsza - wszystko to mówiło jego spojrzenie i uśmiech, którymi ją obdarzył. Percy nieco bardziej się przejął faktem, że Slytherin wygrał puchar domów. Skrzywił się z niesmakiem, zastanawiając się, jak mogło do tego dojść, ale nie poświęcił tym rozmyślaniom zbyt wiele czasu. - Hm, a na co masz ochotę? Może jesteś głodna albo spragniona? Stoły uginają się od różnych dobrych rzeczy, więc może...? - uniósł pytająco brwi. Naprawdę chciał, by dobrze zapamiętała ten bal. Jego ostatni bal w Hogwarcie.
Zastanowiła się chwilę, próbując przywołać sobie w głowie obraz jego siostry zgodny z jego opisem. Z tego co pamiętała raczej z nią nie rozmawiała, ale pewnie na szkoleniu kiedyś jej kolorowa czuprynka musiała mignąć jej przed oczami. Czyli jeśli była podobna do niego, to nie poznała kolejnej ciekawej osoby. Pod koniec ledwo usłyszała co mówił, więc nie była pewna, czy cała jego wypowiedź do niej dotarła. Pokiwała powoli głową i posłała mu delikatny uśmiech. Po wykonaniu zdjęcia odeszła razem z Leosiem na by oddać ich genialne przebrania. Pomysł z fotografem i tymi atrybutami był naprawdę świetny. Za chwilę pan z aparatem wręczył im ich zdjęcia, a Syrenka znów omal nie roześmiała się widząc dwójkę pozujących czarodziei. Fotografia wyszła im jej zdaniem bardzo urocza. - Super, oprawię to w ramkę by się nie zniszczyło. - zaśmiała się i pogładziła lekko palcami śliski papier. Z drugiej strony mogła też włożyć je na tył szkicownika, jak resztę nagromadzonych zdjęć. O swoje rysunki dbała jak o oko w głowie, wiec tam raczej nie powinno ono ulec zniszczeniu. Podniosła ponownie spojrzenie na swojego balowego partnera i uśmiechnęła się szeroko. - Naprawdę? Oh, zwierzęta bywając czasami strasznie kapryśne... Czyli musisz mieć do nich naprawdę dobre podejście? Jeju, zazdroszczę... jak będziesz wiedział, jak nauczyć mojego kota nie gubić się wszędzie to daj mi znać. Pokręciła głową na myśl o swojej kotce, którą ostatnio sporo osób musiało ratować. Serena czasami czuła się jak matka, która nie umie wychować swojej latorośli. Błąd wychowawczy na błędzie i w dodatku jej kotka nadal jest bezimienna... co za wyrodna matka. Na kolejne pytanie oparła dłoń o jego ramię i rozejrzała się po sali. Co wybrać? Obydwie opcje wydawały się dobre, ach to niezdecydowanie! - Sama nie wiem, więc zdaję się na Ciebie. - uśmiechnęła się i zwróciła wzrok znów ku niemu.
Również lubiła słuchać, nie miała też nic przeciwko, jeśli druga osoba zachęcała ją do rozmowy. Chłopak radził sobie z tym jako tako, przynajmniej całkiem nie milczeli. - Nie nauczyłam się całkiem gotować, tylko trochę. - Zaśmiała się nawet z tego jak zrozumiał jej słowa. - Nie da się. Chyba, że za pomocą jakiegoś zaklęcia, zmiany wspomnień, wszczepiania nowych... - zastanowiła się na chwilę czy to możliwe, bo to był naprawdę ciekawy temat do rozmyślania, ale zaraz powróciła do przerwanego mówienia. - Ale ja się nauczyłam tylko dwóch potraw. Jedna to takie naleśniki, że jak się je zje to się pluje ogniem, a druga to gulasz. Niby nic specjalnego, ale robi się go w magicznym garnku - rozgadała się aż za bardzo. Pomyślała może, że chłopaka chociaż trochę mogłoby to zainteresować, ale tak naprawdę to nie wiedziała czy go nie przynudza. Ale skoro wydawało się, że tak bardzo lubi jedzenie... Skwitowała uśmiechem to co mówił o piciu i poczęstowała się fasolką. Była arbuzowa, rzadko kiedy trafiał na te dziwaczne i okropne smaki, takie miała super szczęście. - Tak bardzo widać? - spytała z uśmiechem, kiedy chciał dowiedzieć się czy jest ślizgonką. No, na pewno nie wyglądała! Potem poszli tańczyć i Laura nie mogła się nadziwić jak te wszystkie dziwne rzeczy które robił (albo mówił) wydawały się dla niego naturalne. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na twarzy, kiedy postawił sobie miskę na głowie. Może, gdyby była akurat w złym, bardziej ślizgońskim humorze, wydawałoby jej się to głupie, ale teraz powiedziałaby raczej, że jest urocze. I to jak się starał. - Nie pytałeś. I również się nie przedstawiłeś. - Obróciła się dookoła.
Uśmiechając się do Aidena odpowiedziała. - Brudne myśli, powiadasz? Ja o niczym złym nie myślałam, może to ty miałeś "bruuuudne myśli"? - Zaśmiała się i kucnęła, gdyż zaczęły boleć ją nogi. Nie była zła na Aidena, że nie sprzeciwił się, żeby Lena usiadła. Była nawet wdzięczna mu, że nie było żadnych sprzeczek kto ma siedzieć na krześle. Hmm, czy Lena serio myślała by wskoczyć z Aidenem po balu do łóżka? Nieeee, jeszcze na to nie czas. Poza tym ona również z nieznajomymi nie śpi, nie jest dziwką, ani nie daje dupy dla każdego przechodniego. Każdy powinien o tym wiedzieć. A jak chcesz się do niej przystawić wiedz, że dostaniesz w ryj. Gdy ślizgon zaproponował jej fotografa... Czemu nie. - No dobra, chodźmy.- Ruszyli razem do fotografa, który na początku dał im różne rzeczy, by na zdjęciu wyglądać "lepiej". A może bardziej komicznie? Lena może strzelić sobie zdjęcie, ale żeby nie wyglądała na nim jak idiotka. I los chciał wkurwić Lenę, gdyż fotograf wygrzebał jej jakieś okulary z przyczepionym nosem... - Ja tego nie ubiorę. Chcesz zdjęcie, to bez tych rupieci. Ty możesz sobie wziąć tą poduszkę! - Pokazała cycatą poduszkę i zaczęła się śmiać. Gdy oboje stanęli do zdjęcia, Lena uśmiechnęła się obok Aidena. Zdjęcie wyszło dziwnie, tym bardziej w przypadku Aidena. Widząc zdjęcie Lena zaczęła się śmiać. - Ładny dzióbek robisz kochanie. - Nie umiała przestać się śmiać. Usiadła trzymając się za brzuch. Próbowała opanować śmiech. Gdy dyrektor zaczął mówić uciszyła się, trzymając się za buzię, próbowała odegnać od siebie myśli związane z zdjęciem. Gdy dyrektor przestał mówić i bal wrócił do użytkowania przestała się śmiać, ale poczuła się bardzo zmęczona. - Wiesz Aiduś ja już pójdę. Zmęczona jestem , a do tego muszę się przygotować przed wyjazdem. Pa pa.- Pocałowała go w policzek i wyszła z Wielkiej Sali by się przygotować do wyjazdu. z/t
Zmrużyła delikatnie oczy, zastanawiając się czy ich podejście do sprawy pracy jest podobne. Po jego wypowiedzi uznała, że tak, ale nie była pewna czy jej wizja pokrywa się aż tak dobrze z jego. Ona była okrutną wręcz perfekcjonistką, gdy coś jej dotyczyło, dlatego zapowiedź pracowitego dnia, niespecjalnie ją przerażała. Zawsze musiała być najlepszą, dlatego to, że i tym razem miała szansę zapracować na swoją dobrą opinię działało na nią jakoś miło i kojąco. - Zgadzam się - potwierdziła, ale nie byłaby sobą, gdyby czegoś nie dodała - zwłaszcza jeśli pozwalają pracować nad sobą i oferują wymierne korzyści. Nie żeby była interesowna. Bardziej chodziło właśnie o stawanie się lepszym człowiekiem i wyciąganie z czegoś lekcji dla samego siebie, aniżeli dążenie do czegoś konkretnego i ukierunkowanego właśnie na profity. Cóż, Sheila doceniała szczerość, zwłaszcza, że sama dzisiaj była wobec Percy’ego bardzo szczera i nawet dość wylewna. W sumie, gdyby zapamiętał wszystko co powiedziała mu na wstępie, to wiedziałby o niej więcej niż wiele osób, z jakimi utrzymywała do tej pory kontakt. W swojej szczerości nie miała zazwyczaj zbyt wielkich hamulców i być może właśnie dlatego wyrwały jej się te gratulacje. Naprawdę cieszyła się razem z nim, jeśli tylko wygranie takich głupiutkich zawodów sprawiało mu radość. Tak, Villadsen nie traktowała Quidditcha zbyt poważnie, uważając to za zabawę, która może mieć przykre konsekwencje, ale mimo wszystko jeśli on był radosny, to czemu ona miałaby nie być? Nie wiedziała o mistrzostwach, bo naprawdę jej to nie interesowało. Jej życie kręciło się wokół wróżbiarstwa i samodoskonalenia. Ktoś taki jak ona nie miał czasu na zawody sportowe. Zresztą przecież wiecznie uprawiała gonitwę z własnymi myślami, co niekiedy stanowiło niemalże dyscyplinę olimpijską, jak na jej możliwości. - Więc masz siostry? - postanowiła pociągnąć go za słowo, gdy z tematu kwiatów, płynnie przeszli na rodzinne tory. Jeśli już rozmawiali, co jej szkodziło zapytać? Tak czy siak, prawdopodobnie, nie będą mieli wielu okazji do tego, aby jeszcze raz porozmawiać, poza oczywiście tajemniczą wyprawą w dzicz, więc wniosek nasuwał się sam. Tymczasem, gdy i do ściągania masek przyszło, Sheila starała się nie skupiać na twarzy partnera, bo biedna znowu by rezon straciła. Uśmiechnęła się jednak nieco szerzej, na widok tej okropnej, pomarańczowej skóry. - Opalanie się masz już za sobą - skwitowała z cichym śmiechem, ale widząc jaką ma minę, gdy kolor zastawy się zmienił, najpierw rozejrzała się uważnie, a potem spojrzała mu odważnie w oczy. - Więc nie jesteś z tych zielonych, tak? Zapytała, mierząc go oceniającym spojrzeniem, zupełnie tak, jakby zastanawiała się nad tym, jaki kolor pasowałby do jego oczu, a nie jaki w rzeczywistości mógłby odzwierciedlać jego charakter. Po jego pytaniu wstrzymała na moment oddech. - Wiesz, że podejmowanie decyzji zazwyczaj nie stanowi zbyt mocnej strony kobiet? - zapytała go z lekkim rozbawieniem, po czym chwyciła go odważnie za dłoń, aby pociągnąć za sobą do stołu, mrucząc jeszcze pod nosem - Mam nadzieję, że wreszcie będzie coś co lubię…
Leonardo uśmiechnął się lekko do dziewczyny, mając nadzieję, że dzisiejszy bal będzie należał do udanych. Miał zamiar potańczyć, wypić coś, właściwie zrobić wiele rzeczy. Nie wiedział tylko od czego zacząć, więc wiedział, że rozmowa będzie najbezpieczniejsza. Chciał, żeby dziewczyna także dobrze się bawiła, mimo faktu, że chyba nie przypadli sobie do gustu na lekcji tańca. Nie wymienili właściwie wtedy ze sobą żadnego zdania, a teraz muszą rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać. Dziwnie to życie łączy ludzi w pary. - Taniec bardzo chętnie, ale może najpierw się czegoś napijemy? Nie jestem zbyt dobry w rozmowie z pięknymi kobietami, a jeśli nie będę miał czym popijać, może się to skończyć jak ostatnio - mrugnął do niej wesoło, zastanawiając się po co komplementuje ją na każdym kroku. Co prawda miał taką naturę i każdy, kto go odrobinę lepiej znał, wiedział, że jest okropnym flirciarzem, jednak obiecał sobie w duchu, że ktokolwiek będzie dzisiaj jego partnerką, nie spróbuje jej oczarować swoim urokiem osobistym, a cały czas to robił. Nie chciał niczego zobowiązującego, chciał spędzić dzisiejszy wieczór lekko i przyjemnie. Z pewnością mu się to uda. Gdy dyrektor ogłaszał wyniki, zrezygnowany Leonardo pacnął się ręką w czoło. Dlaczego wygrali Ci, których z reguły najbardziej nie lubił? Przecież Gryfoni też mieli ogromne szanse i zdobyli masę punktów dla domu. Westchnął ciężko, wywracając oczami i zerkając na dziewczynę z lekką nutą irytacji. No tak, Ślizgonka. - Nie, nie jestem. Jestem Gryfonem - powiedział dumnie, chociaż jeszcze niedawno nie miał pojęcia, co to tak naprawdę znaczy i dlaczego powinien się tak właśnie czuć. - W każdym razie, gratuluję wygranej. Dobrze Wam poszło, nieźle zostawiliście nas w tyle - zaśmiał się cicho, czując, jak jego chwilowa irytacja odchodzi w niepamięć. Cudownie! Gdyby chodził naburmuszony cały wieczór, bo jego dom nie wygrał nic dla niego nieznaczącego pucharu domów, to na drugi dzień miałby ogromne wyrzuty sumienia.
Zastanawiał się nad tym paleniem w nieskończoność. To wspaniały pomysł. Może nawet zostałby jakimś poetą? Albo muzykiem? Co z tego, że nie umie śpiewać. Tworzyłby teksty, którymi mógłby podbić serca całego świata! Podbić serca... Czuł, że może przenosić góry. Bardzo powoli, ale z ogromną siłą. Złote góry, złote góry. Uśmiechnął się szeroko, patrząc ze zmrużonymi oczami na Sarę. Po chwili jednakże uniósł brwi wysoko w górę i rozszerzył oczy. - Obserwują nas? - Rozejrzał się dookoła. Miał wrażenie, że każdy ruch gałek ocznych trwa w nieskończoność. Przez chwilę czuł strach. Obserwują nas, obserwują. Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą. Myśli kotłowały się w jego głowie, a ogromna moc minęła. Jednakże tylko na chwilę po to, by zaraz znów mógł z błogim uśmiechem zatopić swoje spojrzenie w gwiazdach. Przekrzywił głowę, spoglądając na nie i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Może sobie taką weźmiemy? - Zapytał i spojrzał na Puchonkę. Sięgnął ręką ku górze, jakby chciał sprawdzić, czy rzeczywiście chwyci gwiazdę w dłoń. - Musisz mi pomóc. - Powiedział zupełnie poważnie. Naprawdę Gregersowi wydawało się, że może zbierać gwiazdy. Cóż to zioło robi z ludźmi? Po chwili zaczął znowu nerwowo rozglądać się po sali i szepnął Sarze do ucha. - Idziemy. Obserwują nas. - Parsknął śmiechem, po czym przybrał śmiertelnie poważną minę i wyszedł z sali. Nie śmiejcie się z Gregersa, on tak ma, jak sobie zapali.
Ale dlaczego Mads miałaby w miejscu publicznym wyskakiwać z jakimiś tekstami odnośnie perwersów, kiedy on tylko poprosił ją do tańca, a nie do szaleńczego seksu pod stołem z ponczem! Może gdyby Richelieu zaczęła się trochę spinać i reagować z dystansem, tak jak wtedy w gabinecie, kiedy niewidzialna granica wynikająca z odgórnie narzuconych relacji nauczyciel-uczennica została zdecydowanie naruszona, wywołałoby to jakieś wspomnienia u cierpiącego na amnezję czy zespół stresu pourazowego Lucasa. Czasami najbardziej oczywiste metody przywracania pamięci, kontakty z najważniejszymi ludźmi, wracanie do najważniejszych wydarzeń, zawodzą, a skuteczne choć w jakimś stopniu okazują się być te nieoczekiwane. Może to właśnie w bliżej nieokreślonej przyszłości Kanadyjka, już nie ukrywająca swojej prawdziwej tożsamości, nieświadomie wpłynie na chwilowo martwe rejony pamięci Godfreya? Teraz to jednak wszystko nie miało znaczenia, bo oprócz Percivala, który jakimś cudem jednak rozpoznał Mads, nikt inny z obecnych w wielkiej sali nie wiedział, że oto pani prefekt, słynąca z plotek o romansach z nauczycielami, zamiast spędzać bal, może i jej ostatni w Hogwarcie, w gronie swoich rówieśników, bawi się z czonkiem grona pedagogicznego, tak dla odmiany również mającego historię z nieodpowiednimi romansami. W chwili, w której wirowała na parkiecie, prowadzona przez Godfreya, wszystkie wydarzenia sięgające kilku miesięcy wstecz, po prostu się ulotniły, a z ust blondynki wydobywał się dźwięczny śmiech, brzmiący niemalże obco w jej uszach. Nie słyszała go od tak dawna, że już prawie zapomniała, jaki to dźwięk. Pokiwała głową, słuchając jego słów, na potwierdzenie, że rozumie te ambiwalentne uczucia, jednak nie zrozumiała do końca całej wypowiedzi. Przypomni sobie wszystko? Ale co tu jest do przypominania? - Przypomnisz? Co sobie przypomnisz? - powtórzyła zdziwiona, nie mając kompletnie pojęcia o wszystkich tych zakulisowych dramatach z Lunarnymi, zanikiem pamięci i tak dalej. Ile jeszcze ważnych rzeczy ominęło ją, kiedy była zbyt pochłonięta swoimi prywatnymi tragediami? - Czy mojej chandry to też dotyczy? - zapytała po skończonym piruecie, by uśmiechając się ujmująco, przesunąć swoją drobną dłoń z obojczyka Lucasa, w kierunku klapy jego marynarki i znaleźć tam tajną broń do zwalczania smutków, którą oczywiście postanowiła niezwłocznie zastosować, korzystając z tego, że w pomieszczeniu było pełno mgły, która częściowo maskowała wszelkie takie wybryki. - Wątpię, żebym tęskniła za tą szkołą, ale z drugiej strony w domu nie czeka mnie nic dobrego. - odpowiedziała, nie zagłębiając się już w ponure szczegóły i nie rozwijając tematu tego, że jej rodzinny dom został spalony do gołej ziemi przez kanadyjską mafię mającą porachunki z jej przyjacielem, Jackiem, któremu pomogła uciec z obławy jakieś dwa lata temu w Toronto, a wszyscy jej przyjaciele, czy River, z którym od tak dawna planowała wspólne wakacje, po prostu zostawili ją w tyle, jakby zapominając o niej zupełnie. W Hogu źle, poza Hogiem jeszcze gorzej, ale co z tego! Starła opuszkiem palca czerwony ślad po jej szmince, jaki zostawiła na ustniku piersiówki i schowała ją z powrotem do marynarki Lucasa, z tym samym charakterystycznym uśmiechem, by już po chwili wirować w następnym piruecie.
Roześmiała się miękko. - Hej, jeśli masz coś zawsze przy sobie, to chyba jednoznaczne z uzależnieniem. - Ona jeszcze kawy w torebce nie nosiła, ale nie wyklucza takiej opcji. W końcu nałóg, to nałóg, nie? Jak rano nie łyknęła odpowiedniej dawki kofeiny, to stawała się nieprzyjemna, naprawdę. - Jadę, pewnie. - Uśmiechnęła się delikatnie, po czym spuściła wzrok. Trochę się obawiała tego wyjazdu. Nie wiedziała, z kim będzie musiała dzielić chociażby pokój, a do nowych ludzi podchodziła nieco z rezerwą. Najwyżej zaszyje się gdzieś w kącie i będzie czytać. Czy pić kawę. - A Ty? Mogliby tym razem wysłać nas gdzieś daleko. - Rozmarzyła się. Uwielbiała podróże, szczególnie dalekie. Chciałaby kiedyś zwiedzić cały świat. - Fajnie byłoby kiedyś zafundować sobie taką wycieczkę dookoła świata. - Powiedziała dość cicho i uśmiechnęła się ni to do Castiela, ni do siebie samej. - Wiesz, ile ciekawych miejsc jest na ziemi? A podróże kształcą i wracasz dużo mądrzejszy. - Spojrzała na swojego partnera. Podróże kształcą, to prawda. A ona lubiła wiedzieć. Dużo wiedzieć. Jak najwięcej wiedzieć. Niezależnie od tego, czy mówimy o wiedzy książkowej, czy też nabytej poprzez doświadczenia.
Daeril zaplanował bardzo drastyczną niespodziankę dla uczniów. Niech wiedzą, że ich nauczyciel lubi się czasami nad nimi podręczyć. Specjalnie powędrował do Zakładu Transmutacji Teatralnej i pogadał z kolegą, czy nie mają pewnego super czaru, który zmieniłby jego postać. Rzecz jasna dało radę, jedna. jego wygląd był tylko iluzją. Głos miał zmodyfikowany do podobnego tej osoby, a przynajmniej według przekazów pisemnych z dawnych lat. Pojawił się w zamku i użył czaru. Zaczął przechodzić przez korytarze, bezpiecznie omijając każdego zabłąkanego ucznia. Stanął przed drzwiami na Wielką Salę i wycelował w nie różdżką, używając zaklęcia Depulso do odepchnięcia ich. Wrota otworzyły się z wielkim hukiem, zaś w progu stanął sam LORD VOLDEMORT. - Hahahaha... - zaśmiał się złowieszczo - Wróciłem! - właściwie to Daeril nie kłamał, bo wrócił z Londynu do Hogwartu. A to, że kwestia pasowała do lordziny, to już nie jego kłopot.
Fascynująco patrzyło się na rumieniec Puchonki. Miała ochotę się roześmiać, ale nie chciała, żeby zostało to źle odebrane. Tym bardziej, gdyby przerwała dziewczynie to jej dukanie. W końcu jednak nie wytrzymała. Zaczęła się śmiać. Objęła dziewczynę, podniosła nieco nad ziemię i zakręciła się dookoła własnej osi. Zaraz potem odstawiła Ivy na podłogę, bo to trochę męczące było. - Jak ja się cieszę, że cię widzę! A już po tych kilkunastu minutach spędzonych w towarzystwie Alexis tym bardziej - stwierdziła radośnie. Spojrzała na Moirę. Dziewczyna wydawała się być nieco nieobecna, ale trudno, może ten typ tak ma. Wyciągnęła rękę. - Cześć. Jak się bawisz? Powiem ci, że niezłą partnerkę ci wylosowali, aż zazdroszczę, tym bardziej patrząc na zaangażowanie tej mojej. - Puściła dziewczynie oczko. Kiedy Ivy zwróciła się do towarzyszki, spojrzała na nią ze zdziwieniem. Wybiera się gdzieś czy jak? O co chodzi? Zrozumienie przyszło chwilę później. Rozpromieniła się na propozycję. - Pewnie! - zawołała, złapała Puchonkę za rękę i pociągnęła na parkiet. Ledwo zaczęły tańczyć, kiedy piosenka się skończyła i zespół zaczął grać coś wolniejszego. - No masz wyczucie - powiedziała, przyciągając ją do siebie. Była tak skoncentrowana na partnerce i tańcu, że kompletnie nie zauważyła postaci, która pojawiła się właśnie w sali.
Normalnie nie mogła uwierzyć w te wszystkie śmieszne rzeczy które się działy. A najbardziej nie mogła uwierzyć w to, że jakaś nowa paniulka, uważająca się za nauczyciela postanowiła zebrać cały alkohol i jak ona niby miała przetrwać ten wieczór. Śmieszne. Przezabawne. Uśmiała się po pachy jeszcze. A jej towarzysze na dzisiejszy wieczór? Było to wszystko bardziej niż śmieszne. Zaczynając od tego, że do pary przydzielono jej jakąś nadętą krukonkę, która myślała, że pozjadała rozumy w każdej możliwej dziedzinie, to jeszcze obok pojawił się Cezar, który z założenia i dla dobra szkoły powinien stać po drugiej stronie sali, czyż nie? Stała tam, zaciskając dłonie w piersi i próbując głęboko oddychać, wiedząc, że jak tak dalej pójdzie to normalnie ukradnie komuś różdżkę po to tylko, by jakoś dać się we znaki dziewczynie, która w jej mniemaniu stała się jej śmiertelnym wrogiem, oczywiście nie tak wielkim jak Cezar, bo jego przebić się nie dało. Tym bardziej, że twierdziła, że Alexis czuje coś do Cezara. Prędzej by ją ziemia pochłonęła niż to by się stało. Jasne. Na komentarz Cezara na temat dokończenia jej zdania po raz pierwszy od.. zawsze byłaby gotowa się uśmiechnąć i to tak szczerze i miło, nawet jak na nią, gdyby nie fakt, że z równowagi kompletnie wytrącał ją jego dotyk. Co było dość śmieszne, zważywszy na fakt, że tylko dotykał jej palca. Opuścił ich dłonie, po czym puścił jej palec, a Alexi poczuła się, jakby jej czegoś brakowało. Nie pokazała jednak tego po sobie. Zamrugała kilka razy usilnie starając się zwrócić swój wzrok na coś innego niż jego oczy czy usta. Nadaremnie jednak, wychodziło na to, że jej oczeta na nic innego patrzeć nie chciały. Jego słowo wyrwały ją z zamyślenia i namolnego gapienia. Pokręciła lekko głową i zacisnęła dłonie w pięści znów. Przestąpiła z nogi na nogę i założyła włosy za ucho kompletnie nie wiedząc co powiedzieć. Rozejrzała się po sali stwierdzając, że pojawienie się na balu było iść katastrofalnym pomysłem. -Spadam, nie wierzę że wybrałam bal, a nie pracę. Może Danny pozwoli mi jeszcze dziś popracować. - powiedziała, ale było to skierowane bardziej w przestrzeń niż do Cezara. Rozkojarzona i zupełnie zamyślona zapomniała całkiem, że nie chciała by ludzie wiedzieli że pracuje. Ślizgoni chełpili się rodzinnymi bogactwami, a ona, porzucona za młodu musiała zarabiać na swoje utrzymanie od najmłodszego. Niewiele myśląc odwróciła i ruszyła się do wyjścia. Zanim wyszła z sali obróciła się jeszcze by spojrzeć na Cezara. Nie miała pojęcia czemu to zrobiła, przecież powtarzała sobie, by się nie oglądać, prawda?
To nie jest tak, że panna Wotery jest totalnie na nie ze wszystkim, co się dzieje na balu. Chce się dobrze bawić i chce, żeby ten wieczór pozostał w jej wspomnieniach jak najdłużej.. jednak wie, że jest to nierealne. Ma zbyt wiele problemów, nierozwiązanych spraw, niedomówień. Ktoś, kto wydawał się być dla niej idealny po raz kolejny zniknął. Już dwóch facetów opuściło ją bez słowa. To było tak dołujące, że Amelia po prostu nie miała siły na zabawę. Mimo wszystko starała się jednak nie popsuć sobie jednego z ostatnich wieczorów w Hogwarcie. - Masz rację, krawat jest okropny. Nie wiem kto wybrał coś takiego dla Ślizgona i Krukonki. Gryfoni może jeszcze jakoś by się w tym prezentowali - powiedziała odrobinę swobodniej i uśmiechnęła się także troszkę szerzej. Może nie powinna na starcie zakładać, że ten wieczór będzie nieudany? Mimo faktu że dzieliła ich spora różnica wieku, mogła się przecież dobrze bawić! Najważniejsze, żeby chłopak potrafił dobrze tańczyć. To też nie do końca tak, że nie przyłożyła się do swojego wyglądu - oczywiście, że to zrobiła. Nie starała się jednak być najśliczniejszą dziewczyną na sali. Wiedziała, że to kompletnie nie w jej stylu, po co ma oszukiwać swojego partnera i całe towarzystwo, z którym spędzi dzisiejszą noc? - Bardzo chętnie z Tobą zatańczę, tylko najpierw potrzebuję czegoś do picia. Nie mówię o dyniowym soku - dodała z lekkim uśmiechem na twarzy, zmierzając w stronę baru. - Gratuluję wygranej, w sumie Wam się należy, bo chociaż jesteście niezłymi rozrabiakami, to nadrabiacie swoją inteligencją i sprytem - to chyba najmilsza rzecz wypowiedziana pod adresem Ślizgonów przez pannę Wotery w całym jej życiu. Matthew powinien być z niej dumny i podziękować za taki cudowny komplement.
Przewrócił wymownie oczami. Ależ oczywiście, że Lena nie zamierzała się przyznawać, nawet jeżeli Aiden miał rację. Mógł się tego spodziewać. -Nie będę się wypierał tego oczywistego faktu - powiedział wesołym tonem. Cieszył się, że nie musiał niepotrzebnie komplikować ich znajomości. Akurat z tą dziewczyną pozostanie w stopie koleżeńskiej wydawało się być najlepszą decyzją. Lena przystała na jego propozycję. Uwiecznienie jego ostatniego balu, jak uczeń wydawał się być dobrym pomysłem. No cóż, w każdym razie do momentu, w którym okazało się, że dla każdego znajdzie się jakiś przedmiot, aby zdjęcie nie było nudne. Fotografowi chyba spodobała się sugestia panny Vaught, ponieważ w przydziale trafiła mu się właśnie owa cycata poduszka, którą natychmiast pokazał Lenie. Za to na narzekanie swojej partnerki wyjęczał. - Daj spokój, to całkiem zabawne. Sama musisz przyznać, są bardzo stylowe! Weatherly nie miał problemu z otrzymanym elementem, lepsze to niż dziewczęca spinka, prawda? Już chciał odpowiedzieć na zaczepkę Leny, ale spoglądając na zdjęcie ponad jej ramieniem, był zmuszony przyznać jej rację. Wyszedł co najmniej dziwnie. Zawtórował jej cichym śmiechem. -Mmm w porządku. Też chyba zaraz się zmyję. Kolorowych snów i do zobaczenia... Mam nadzieję, wkrótce - pożegnał Puchonkę ciepłym uśmiechem. Podążał za nią wzrokiem, aż do chwili kiedy zniknęła za drzwiami. Przez chwilę jeszcze krążył po sali, ale nie widząc już nikogo tak samo znudzonego, jak on, postanowił wrócić do siebie. Przestając zwracać uwagę na kogokolwiek ruszył w stronę wyjścia i minął kogoś w drzwiach. Nawet na niego nie spojrzał, zbytnio pochłonięty własnymi myślami.
Spokojna muzyka, która nagle wypełniła salę, zbiła Ivy z tropu. Podobał jej się taki obrót zdarzeń. Nie była jednak pewna czy Vi też się to podoba. Kiedy jednak zastanawiała się, co powinna zrobić, towarzyszka przyciągnęła ją do siebie, rozwiewając wszelkie wątpliwości. Czy nie powinna już wracać do Moiry? Serce biło jej jak oszalałe. Nawet gdyby Moira stanęła obok i postukiwała ją co chwilę w ramię, chyba nie potrafiłaby zrezygnować z tej chwili. Vi wydawała się być skupiona wyłącznie na niej. Podzielała jednak ten stan. Powolne ruchy w rytm muzyki z minuty na minutę nieco ją uspokajały. Przełknęła ślinę, chcąc się odezwać, ale nie będąc całkowicie pewną swojego głosu. - Wybierasz się na ten wakacyjny wyjazd? – zaczęła cicho, nie chcąc burzyć dziwnego spokoju, który nagle je otoczył. Uśmiechnęła się lekko. Miała wrażenie, że coś dzieje się w sali, gdzieś za jej plecami. Nie potrafiła jednak zmusić się do odwrócenia uwagi od Avis. Oczekiwała na odpowiedź na swoje pytanie, mając nadzieję, że będzie dokładnie taka, jakiej oczekiwała. - Przy okazji przykro mi, że z twoją partnerką nie wyszło – zmieniła na chwilę temat. – Albo może wcale nie – kontynuowała, przygryzając dolną wargę. – Napijesz się czegoś? – zapytała, dostrzegając nienaruszoną porcję parujących drinków. – Szkoda, że są bezalkoholowe. Żałowała, że faktycznie takie były. Chociaż zwykle była odważna, przy Avis zmieniała się w dygoczącą, wystawioną na dźgnięcie widelca galaretę, wyeksponowaną na talerzu. Żółtą, rzecz jasna. Tak silny przejaw puchońskiej natury musiał być podkreślony czymś w kolorze herbu. Czując, że jej myśli dryfują w dziwnym kierunku, przymknęła na chwilę oczy, starając się oddychać spokojnie. W pomieszczeniu było jakoś podejrzanie gorąco.