Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Tylko na chwilę wszedł do Wielkiej Sali w poszukaniu kogoś. Wiedział, że ta osoba go unika jednak posiłków nie mogła, więc liczył na to, że końcu mu się uda ją spotkać. Kolejny raz musiał przyjąć do wiadomości, że zjawił się tutaj o złej porze. Nie miał ostatnio szczęścia, ale nie zrażał się, w końcu wiedział, że ich drogi się skrzyżują, a rosnącą w sobie złość, która się w nim kumulowała znajdzie ujście. Stał na środku ostatni raz spoglądając w stronę stołów, nie ograniczał się do jednego, bo wiedział, że to mija się z celem. Może jednak przeoczył? A moż… - Kurwa - syknął pod nosem kiedy poczuł, że ktoś na niego wpada. Kątem oka tylko zobaczył, że jakaś blondynka usiłuje teraz utrzymać równowagę, kiedy na nim to zderzenie nie zrobiło najmniejszego wrażenia. Dopiero widząc na jej nadgarstkach błyskotki, które mieniły się obijając od siebie światło świec zainteresował się nią bliżej. Nie musiał, bo jakoś blisko już była złapała równowagi, ale złapał ją za nadgarstek. Miły to gest, czyż nie? Ale Madness nie zrobił tego po to, aby upewnić się, że dziewczyna nie skończy na podłodze. Zrobił to dla siebie. Dla jednej z jej licznych bransoletek, którą sprawnie teraz chował do kieszeni. Wiedział, że nic nie poczuła, nie mogła. W końcu nie po raz pierwszy to robił i ostatni. Uśmiechnął się do niej łagodnie, przecież kiedy chciał umiał być czarujący. Umiał zwodzić innych, a skoro jego pierwsza ofiara była… gdzieś daleko, postanowił ją zastąpić dziewczyną. Nawet schylił się po książkę, która leżała u jego stóp. - Czytałem ją wiele razy, wciągająca - wyciągnął do niej książkę, a kiedy ją brała niby przypadkiem doprowadził do tego, aby ich palce się zetknęły. Nie wiedział dlaczego to zrobił, jednak wydawało mu się, że jest w niej coś tak niewinnego, co z chęcią by zmienił.
Już chyba wolałaby się wyłożyć, ale szybko i całkowicie. Bez tych kombinacji alpejskich, równoważenia ciała i jakiś wymachiwań rękoma. Gdyby po prostu upadła, nikt pewnie nie zwrócił by na to uwagi. A tak, nie dość, że hałasu narobiła upadająca książka, która nie skupiła na sobie zbyt wielu spojrzeń. Bynajmniej z początku. Kogo interesuje to, że komuś innemu książka spadła? To jednak Nastasja wymachująca na wszystkie możliwe strony swoimi chudymi kończynami w nadziei utrzymania się na nogach przyciągnęła już więcej spojrzeń, które nie opuszczały jej i z zaciekawieniem patrzyły na to, co ta młoda dziewczyna wyprawia. To znów wprawiało samą Nastkę w odczucie dyskomfortu i wielkiego zakłopotania. Nie lubiła być w centrum wydarzeń. Ba! Ona bała się rozmów z obcymi, a co dopiero gdy zgraja nieznajomych, czy może raczej znajomych z widzenia lecz niekoniecznie z rozmów, osób stała gapiąc się na nią. Chwilę przed tym jak udało jej się złapać równowagę, ktoś chwycił ją za nadgarstek. Stala tak chwilę, z dłonią jeszcze wyciągniętą w bok, a drugą w uścisku chłopaka, czekając aż będzie miała stuprocentową pewność, że już się nie zachwieje. I wtedy to się stało. Jej największy koszmar, najgorsze przeczucie. KTOŚ SIĘ DO NIEJ ODEZWAŁ. Chociaż w sumie straszną rzeczą już był sam fakt, że ktoś jej dotknął. Walcząc jednak o życie nie zwróciła na to początkowo uwagi. Teraz, gdy nie zginęła, poprzez upadek na posadzkę mogła w końcu zacząć być sobą. A to miało w zwyczaju dukanie i oblewanie się tonami czerwieni na policzkach. Chłopak jednak puścił ją po chwili uśmiechając się do niej. Ba! Podał jej nawet książkę, którą szybko zabrała przy okazji dotykając jego dłoni. Jak można się domyślić jej twarz wyglądała teraz jak jeden wielki czerwony burak. A w oczach można było dostrzec tak sławetną dla niej nieśmiałość i strach. Sama rozmowa z przeciwnikiem innej płci budziła w niej tak straszliwe przerażenie, że wiązł jej głos w gardle. Przycisnęła książkę do piersi, jakby była ona w stanie obronić ją od czegokolwiek. -D..-zaczęła, a jej głos jak zwykle zawiódł. No, Wodnikov, komunikacja międzyludzka to ważny aspekt życia społecznego, każdy to potrafi nawet Ty-powiedziała do siebie w myślach i choć brzmiało to całkiem motywująco Nastka wcale się nie czuła, jakby i ona to potrafiła. Przełknęła jednak głośno ślinę. - Dziękuję. Z trudem w końcu padło z jej ust. Doprawdy Wodnicov, wydusić z Ciebie jakieś słowo to naprawdę nie lada wyczyn.
Dość dużo czasu spędzała nad płakaniem i wycieraniem nosa w chusteczkę. Powinna z tym skończyć, powinna skończyć z rozmyślaniem nad Anthony'm. Nie mogła nadal o nim myśleć i tracić przez niego zmysłów. Właśnie sobie uświadomiła, że powinna dać sobie z nim spokój i tak też postanowiła zrobić. Postanowiła już więcej o nim nie myśleć, bo po co? Nie wiadomo gdzie teraz jest, czy w ogóle go jeszcze spotka miał przecież gdzieś wyjechać. Może i tak byłoby dla niej najlepsze. W końcu wyszła z lochów, ażeby trochę odreagować. Najlepiej spotkać się ze swoimi znajomymi, ale gdzie ich teraz szukać? Sarah gdzieś zniknęła, Thomas również. No ale cóż na to poradzić, będzie musiała się z nimi jakoś skontaktować, ale wysyłać sowę to było trochę nie przyzwoite tym bardziej, że mieszkają przecież w tym samym domu hogwarckim. Należą do tego samego domu i są w tej samej klasie. Sarah jak już wracała do dormitorium to jedynie spały i nie rozmawiały ze sobą, jedynie zamieniły kilka słów i na tym się to kończyło. Weszła do Wielkiej Sali, sama nie wiedziała dlaczego tutaj przyszła, ale czuła taką potrzebę. Wlała sobie soku dyniowego do pucharka i zatopiła w nim swoje drobne usta.
"Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą...". Takie myśli chodziły po głowie tej blond Krukonki latającej z miejsca na miejsce. I to z gitarą starszego brata a jak wiadomo on o tym nic nie wie. Aj nagrabi sobie. Doleciała do wielkiej sali i zauważyła przyjaciółkę. O... To dziwne... była sama i wyglądała na jakąś smutną czy cuś... Ruszyła w jej stronę.
- Cześć Adi- wrzasneła śmiejac się i patrząc na nią- Nie pij tego tylko chodź polatać ze mną po szkole... Bo tu nudno jest ... Chodź rozruszasz się Adrienne była chyba jedyną przyjaciółką Juliette w tej szkole. Uśmiechała się do niej bardzo szeroko.
Z Juliette znały się od pierwszej klasy, to ona przed nią poszła na ostrzał przez Tiarę Przydziału. Niestety, ale czarodziejska czapka przydzieliła je do innych domów, ale to i tak nie przeszkadzało im w rozwoju swoich kontaktów. Co prawda od samego początku jakoś nie rozmawiały wiele, wiadomo każdy trzymał się ze swoim domem, ale z roku na rok było coraz to lepiej, a teraz bardzo często siedzą na lekcjach w jednej ławce. Lubiła ją, nawet bardzo. Dziewczyna była dość zamknięta w sobie, ale Adrienne również taka była, więc na prawdę potrafily się dogadać. Nagle to właśnie ta krukonka wpadła do Wielkiej Sali i znalazła sie obok niej. - Po co? Będziemy biegać po szkole? To jest raczej zadanie dla pierwszaków, a nie dla nas... - mruknęła do niej. Jedynie tym się różniły, że Adi bardziej siedziała na tyłku i nie ruszała się, a krukonki wszędzie było pełno.
Juliette spojrzała na przyjaciółkę z Oburzeniem. Jak zwykle była leniwa. Boże czy ją dupa od siedzenia jeszcze nie bolała?? Powinna... Dziewczyna wciąż siedziała i tak na prawdę nie robiła nic. Juliette zastanawiała się jeszcze jak to jest że Adrienne nie tyje... - Boże... czy ty musisz być taka leniwa?? Chodź polatamy zagram Ci coś... pośpiewamy... Nooo dawaj mała- mówiła śmiejąc się. No musi ją jakoś nakłonić do ruszenia tyłkiem. Tak nudna to ona nie może być- Rusz się rusz Zaśmiała się szczerze i podeszła do niej bliżej.
Kolejny raz zamoczyła usta w soku dyniowym. Przyjaciółka najwyraźniej nie miała zamiaru przestać i nadal będzie ją przekonywała do tego, żeby się gdzieś ruszyła. Pewnie to był bardzo dobry pomysł, ale nie na dziś, nie na teraz. Puchonka na prawdę nie miała na to najmniejszej ochoty. - Juliette, daj spokój... Nie jestem leniwa, powoli żałuję, że wyszłam z dormitorium. - powiedziała. Wiedziała, że Juliette tak łatwo nie odpuści i pewnie skończy się to na tym, że będzie latała z nią po tej szkole, ale po co? W jakim celu? Chyba lepiej jak będzie ją tyłek bolał niżeli nogi, prawda? - A może Ty jednak usiądziesz i napijesz się tego soku? Bo Ci w gardle zaschnie od tego gadania. - zaśmiała się cicho. Założyła nogę na nogę i wpatrywała się w przyjaciółkę.
Panienka Scorpion posłuchała w końcu przyjaciółki i usiadła przy jej stole. Wzięła i nalała sobie soku dyniowego. - Dobra... usiądę... ale... co jest??- spytała swoim zatroskanym tonem patrząc na przyjaciółkę. Wyglądała jakby ją pociąg przejechał albo gorzej. Uśmiechnęła sie. - Siedzenie w szkole jest nudne nie zauważyłaś??- zwróciła się w stronę przyjaciółki mimo że wzrok miała skierowany bardziej na okno niż na nią. Wolałaby siedzieć poza szkołą a nie w szkole. Tu było strasznie nudno a Julia nie lubiła się nudzić.
Całe szczęście, że krukonka postanowiła jednak się zmotywować i usiąść przy niej. Uśmiechnęła się do niej lekko. Nie musiała nadal jej przekonywać, a teraz była pewna, że jak siądzie i trochę posiedzi to i jej odechce się biegania po szkole. - Nic nie jest... Przecież wiesz, że chodzi o Anthony'ego. - nie raz jej mówiła o nim, zresztą chyba każdy już o nich wiedział. Zostawił ją i odszedł, trudno. Będzie dalej żyła, podniesie się i będzie szła przed siebie. - Od jakiegoś czasu mam chęć iść do Hogsmeade na piwo kremowe... Pójdziesz ze mną? - zapytała. Piwo kremowe chodziło za nią już od jakiegoś czasu więc jeśliby krukonka zechciała z nią iść byłaby w siódmym niebie, chociaż czy dzisiaj? Pewnie tak, ale trochę później, bo jeszcze musiała załatwić dość pilną sprawę.
Od kilku dni w Hogwarcie rodziło się małymi kroczkami pewne poruszenie, które wreszcie niepewnie wyjrzało na świat dzisiejszego wieczora! Otóż do zamku zaczęły zjeżdżać się kolejni młodzi zdolni. Gwiazdy, które miały zamiar zająć w Hogwarcie ciepłe miejsca, w postaci łóżek w dormitoriach, co by tylko spokojnie przygotować się do konkursu. Pytacie jakiego konkursu? Czekało ich naprawdę wiele. Może ktoś im wspomniał już o czyhających niebezpieczeństwach? Możliwe, wszystko teraz było możliwe, jednak nie będziemy przecież młodzików straszyć. Niech cieszą się z tego, że teraz mają jeszcze wszystkie kończyny przy sobie, a pomiędzy nimi panuje miłość i przyjaźń, są obiektem zainteresowania Hogwartczyków i mogą przez ten jeden moment czuć się sławni. A kto pośród nich jest? Czyj głos jest głosem zwycięzcy w "Złotym Sfinksie"? Cóż. To pokaże nam słodka przyszłość, która wcale nie będzie usłana różami, bo pewnie niejeden niemiły zawód miłosny przebrnie przez serca chwilowo zajęte nauką. Bo głupcem byłby ten, który powiedziałby, że geniusze nie mają tak prostych potrzeb jak sportowcy z poprzedniej edycji wymiany w Hogwarcie. A kto wie? Może sfrustrowani samotnością pośród książek teraz zaczną się do siebie lepić jeszcze bardziej niż Ci fitnessowcy? Ale dość tych pogaduszek. Kolacja w Wielkiej Sali została przesunięta na nieco późniejszą godzinę, co by wszyscy mogli kulturalnie dotrzeć do dormitoriów. Prefekci uwijali się w robocie od rana co raz to zaglądając w kolejne miejsca. Dzisiaj byli wyjątkowo dręczeni przez opiekunów swoich domów, a i zmuszani do tego, by wreszcie wziąć się za robotę. Zatem o ile magiczny sufit był dziś nieznacznie zachmurzony to pod nim zawisły odświętne flagi domów nad czterema stołami, a tuż obok nich symbole wymiany w kolorze fioletu, który niegdyś był przyszpilony do prefektów. Teraz jednak zdobił on już zupełnie inne kwestie. Stoły tymczasowo były puste, ale za to zaczęła schodzić się młodzież. Każdy nowy uczeń przyjezdny był prowadzony przez swojego przewodnika (zazwyczaj prefekta domu) na stołek stojący przed stołem nauczycielskim, a nad jego głową zawisała na moment tiara, która dumnie obwieszczała, że przez okres wymiany owy gość będzie zajmował miejsce w X domu. Gareth Hampson doszedł bowiem do wniosku, że tak będzie najlepiej, iż pokrewne dusze powinny być blisko siebie bez względu na jakiś nienormalny podział beztolerancyjny, gdyby w grę wchodzili uczniowie innych ras. Cóż, on już wtedy sobie z nimi porozmawia! Jednak w momencie gdy już tak młodzi adepci magii co raz przysiadali na stołku i udawali się do stołu, do sali zaczęło schodzić się zacne grono pedagogiczne, które z uśmiechem przyglądało się nowym podopiecznym. Kto wie, może część z nich zostanie w Hogwarcie? A przecież każdy uczeń to dodatkowe dopłaty z Ministerstwa Magii. Szkoda by było, żeby się zmarnowały czy coś. - Siadajcie grzecznie! Nie róbcie zamieszania pysiaczki! Już, już! Szybciutko do stołów! Pełna sprawność! Ruch prawostronny! - Grzmiała Mary Abney poruszając się po sali żwawo, gdy np. Estella Vicario z lubością przyglądała się studentowi, który właśnie począł rozpinać koszule. I pewnie robiłaby to dalej, gdyby Aden Morris nie dźgnął jej w ramię i nie nakazał obciągnąć spódniczki za kolano. A potem? Potem to już nawet dyrektor się pojawił, acz jeszcze nie rozpoczął swojej przemowy.
Hogwart nie zrobił na niej wielkiego wrażenia. Wyglądał w gruncie rzeczy podobnie do Trausnitz, choć błonia nie były równie imponujące jak w niemieckiej szkole. Mignął jej las znajdujący się na ich skraju i jedynie on wzbudził większe zainteresowanie Nuki. Zamek też był stary i kamienny. Może jedynie wilgotność powietrza była nieco większa, ale nie była pewna, czy powodem była pogoda, czy i ta szkoła położona jest obok wielkiego zbiornika wodnego. W otoczeniu zatem niewiele się zmieniło, czego bardzo żałowała. Nim ogłosili miejsce, w którym odbędzie się tegoroczny konkurs, marzyła o jakiejś bardziej egzotycznej i imponującej placówce. Ogromnymi różnicami było to, że znajduje się wśród wielu obcych ludzi i wszyscy odrobinę zbyt szybko wystrzeliwują z siebie potok angielskich słów. Problemy w Hogwarcie napotkała już na samym początku, gdy chciano odebrać jej pieczę nad kuframi z roślinami. Rzucała jedno "nie" za drugim, ale i tak zabrano najcenniejszy dobytek Nuki, rzucając w przestrzeń puste obietnice opieki. Jeżeli dobrze je zrozumiała, bo słów natywnych Szkotów nie potrafiła rozróżnić niemalże wcale. Gdy wchodzili zatem do zamku, Nuka była tak przejęta losem swoich roślinek, że nie rozglądała się już wcale po podróbce Trausnitz. - Na pewno naruszą mikroklimat w kufrach, a tak długo udoskonalałam ten ostatni - powiedziała po grenlandzku, spoglądając na Malakiasa. Nie miała jednak czasu bardziej mu o tym ponarzekać, bo ustawili ich w szeregu, jak do odstrzału i kazano siadać przy stołach o różnych kolorach. Nuce jako pierwszej z rodzeństwa Egede trafił się zaszczyt włożenia na głowę poszarpanego kapelusza, który wrzasnął jej do ucha jakieś dziwaczne słowo. Spojrzała pytająco na zebranych, aż ktoś wskazał jej stół pod niebieskim sztandarem. Zasiadła przy nim, czując się niezbyt pewnie. Po obu stronach obce osoby, ktoś już próbował się jej przedstawić i wyciągał do niej dłoń, gdy ona nie otrząsnęła się jeszcze po koszmarze zawszawionej zapewne tiary; opływały ją zlewające się w bełkot angielskie frazy powitań i prymitywnie brzmiące imiona. Wymamrotała swoje własne, garbiąc się już lekko i spuszczając wzrok, lecz wyprostowała się i uśmiechnęła, widząc idącemu już ku niej bliźniaka. - Jak miło, że nas nie rozdzielono. Do końca będziemy już Kurkonami? - zapytała, niecelowo przeinaczając to słowo. Pech chciał, że od tej pory zabliźni się tym brzmieniem w jej głowie i zapewne nie oduczy się nazywania niebieskich w ten sposób.
No cóż, na Malakiasie też nie zrobił imponującego wrażenia. Miał wrażenie, że nic nie zmienili całej scenerii. Oprócz większego prawdopodobieństwa częstych deszczów. Nie miał pojęcia jak będzie wyglądał Hogwart, ale naprawdę spodziewał się czegoś chociaż odrobinę ciekawszego niż powtórki z Trausnitz. Ale w sumie nie narzekał. Może skrzywił się raz rozglądając się wokół błoni, po czym wzruszył ramionami szybko przystosowując się do panującej tu atmosfery. I on, w przeciwieństwie do siostry, słysząc gdzie będą przebywali, odetchnął z ulgą. W jakimś innym miejscu musiałby chodzić w krótkich rękawach i spodenkach, a przecież nie na co dzień jego ręce wyglądały gładko i idealnie. Malakias trochę powalczył o rzeczy Nuki, a potem trochę próbował ją uspokoić kiedy w końcu zabrali jej cenne kufry. Słuchał ją jednym uchem, rozglądając się po zamku całkiem zaciekawiony z dość rozczarowaną miną. - Postawią je w jednym miejscu i nic im nie będzie – odpowiedział również po grenlandzku, zerkając na zestresowaną siostrę. Stanął grzecznie w szeregu nie mając pojęcia o co chodzi. Może był prostakiem, ale zupełnie nie interesował się jak przebiega tutaj przydział do klas. Nie znał się na domach i nie czytał o tym w ich rozległych bibliotekach niemieckiej szkoły. Nie miał za to najmniejszej wątpliwości, że będzie tam gdzie Nuka, bo ostatnio widział ich siedzących razem przy stole oraz wspinających się po schodach do wysokiej wieży. Jednak był bardzo zdziwiony całym przebiegiem ceremonii. Usiadł po chwili na miejscu Nuki, kiedy jakiś stary kapelusz wykrzyknął niezrozumiałą dla niego nazwę. Nie miał pojęcia jak to będzie wymawiać. Zanim usiadł obok siostry, potarł nosek bliźniaczki swoim, w wyraźnie czułości. Średnio przejmował się jak na to patrzą uczniowie z Hogwartu siedzący przy stole. I tak pewnie gapili się na nich jak na dzikie okazy, którymi pewnie byli. - Nie wiem, na pewno długo. Szczerze mówiąc nie wiem też na jakiej podstawie starszy kapelusz wybierał nas do różnych kolorów. Na pewno nie na podstawie rodziny jak u nas – odpowiedział w rodzimym języku, żeby wszyscy wokół nie zauważyli ich zupełnej niewiedzy co do wszystkiego. Może później zapyta kogoś przyjaznego. Albo któryś jego ziomek na pewno znał się dobrze na takich rzeczach. Poprawił szalik, którym przysłaniał nieładnego siniaka na szyi i podciągnął odrobinę rękawy ciemnego swetra. Szybko wrócił do oglądania przydziałów, bo usłyszał pewnie jakieś znajome nazwisko.
Była tutaj. Hej, ale zaraz już była tam! I tu i tam. Za rogiem. A tutaj wpadła na zbroję. Potknęła się o dywan przy wejściu, ale głowę wciąż trzymała prosto. Była niska, nie wystawała ponad wiele otaczających ją głów. Bardzo dobrze, BARDZO! Nie chciała by na nią patrzyli, oj nie. Nie lubiła tego, wbrew pozorom, oczywiście, bo te przecież lubią mylić. Teraz chciała zniknąć w tłumie, bo przecież czemu nie? Była tutaj nowa, nie jako jedyna zresztą, a przecież dobrze jest poznać swojego wroga, nie zdradzając się przy okazji, bo tak, aktualnie wykazywała pewne skłonności do bycia fajtłapą, a przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Przesuwała wzrokiem po wysokich sklepieniach zamku, ale w gruncie rzeczy jej również on nie zachwycił. W Salem też mieli zamek, w dodatku ładniejszy! No cóż, była stronnicza, bo już nie lubiła Brytyjczyków. Za co, zapytacie? Ich dywany atakowały jej stopy, a zbroje przewracały się bez powodu. To było haniebne! Chcieli zrobić z niej pośmiewisko, wiedziała to. Dlatego właśnie szła teraz uważnie, nie koncentrując się na czymś w oddali, a starając się opanować swoje ciało, aby znowu stało prosto, poruszało się płynnie, z gracją, którą przecież miała. Szkoda, że nie było widać jej na pierwszy rzut oka, ale to nic! Siadała na stołku, a kapelusz wywrzasnął jakieś zaskakujące dla niej słowo. Czemu go nie znała? Powinna przecież, musiała! Jak mogła przybyć do tego dziwacznego miejsca bez przygotowania? Rozejrzała się zdezorientowana, dopiero po sekundzie lub dwóch po oddaniu kapelusza, orientując się gdzie powinna pójść. No i szła. Krok za krokiem, szukając wzrokiem jedynej osoby, jakiej z pewnością mogła się tutaj spodziewać. Jej kuzynka nie mogłaby jej tak zostawić w tym ogromnym zamku, prawda? Usiadła przy stole Puchonów, ani odrobinę się nie rozluźniwszy i splotła dłonie, kładąc je na swoim podołku, wciąż zawzięcie przeczesując teren. Math, gdzie jesteś? Unikała odpowiedzi na pytania, rzucając jedynie lakoniczne odpowiedzi. Była nieco przytłoczona ilością nowych ludzi, a w dodatku czuła się osaczona. Oni wszyscy się w nią wpatrywali, zupełnie tak, jakby była jakimś przedziwnym okazem, wystawionym w zoo. Co z tego, że miała śmieszny akcent? Fuknęłaby pod nosem, gdyby tylko nie była tak przerażona. Merlinie dopomóż.
Odetta nie przywykła do deszczu, pochmurnej pogody czy tego, że po prostu jest ponuro. W Bangladeszu niemal cały czas świeciło słońce, a deszcz? Deszcz tam naprawdę był rzadkim zjawiskiem, a co za tym idzie przerażała ją myśl ubierania się nieco cieplej, a nawet czasem zakładania płaszczy. Fakt – w Irlandii to co innego, spędziła tam dziesięć lat życia, ale gdy wszystko się pozmieniało, postanowiła po prostu zaryzykować i żyć wedle tradycji, która przyświecała w Theravadzie. Sari, cudowne sari, od którego ona nie potrafiła się uwolnić, ale chyba tym razem trzeba iść na ustępstwo i odnaleźć się w zatłoczonym Hogwarcie, o którym wiedziała tyle, że po prostu istnieje, że uczą się tu magiczni ludzie, a do tego uczą się tu mugole. Zabawne z nich stworzenia, nigdy zapewne ich nie zrozumie, wszak były to osoby, które przejawiały nadzwyczaj dziwny stosunek do nie magicznych przedmiotów, a ona to nawet pewnie poprawnie nazwy nie powtórzy. Posługiwała się biegle trzema językami. Angielskim. Irlandzkim i bengalskim. Jest prawdopodobieństwo, że porozumie się z większą ilością osób, niż tylko z siostrą. I fakt, to było cudowne, że Ella trafiła do tej szkoły, podobnie jak ona. Wiecznie razem, ale teraz przynajmniej Odetta będzie mieć na nią oko, i będzie jej pilnować, co by żadnemu frajerowi nie przyszło do głowy dymać jej młodszą siostrzyczkę. Starsza de Cardonnel jest doprawdy waleczna, a już na pewno kiedy chodzi o jej teren. Wiecie, taka lwica… I tak o to wreszcie dojrzała swoimi błękitnymi tęczówkami wybawienie. A to wybawienie nazywało się Malakias i o dziwo był jej facetem i naprawdę byli szczęśliwi, choć znając los to ten bywał przewrotny, i coś się sypnie, ale nie traćmy nadziei. Wszak integracja rasowa jest bardzo ważna i to zapewne jeden z powodów, dla których powstał projekt „Złoty Sfinks”. Oni to się już zaprzyjaźnili dość intensywnie podczas tego miesiąca, gdzie byli razem na obozie, a to że była starsza dwa lata? Dajcie spokój, jarają ją po prostu młodsi. -Świetnie, że Was widzę! Nie wiem jak wy, ale ja jeszcze nie rozumiem o co dokładnie chodzi, z tymi domami. Mam nadzieje, że to przez to, że jesteśmy tu pierwszy dzień. Jak myślicie, zdążymy poznać panujące tu zasady, zanim zacznie się cały turniej? – Odetta oczywiście po pierwszych trzech słowach pocałowała Malakiasa w policzek, a zaraz potem stanęła tak blisko niego, co by się wtopić w tłum, ewentualnie udawać, że jest z tego samego domu. W każdym razie przyjezdni teraz powinni trzymać się razem, zanim wpadną w szalony wir nowych znajomości. Wbiła po chwili jednak wzrok w blondynkę o jasnych oczach. -Nuka, a my to chyba jesteśmy razem w grupie… Magia lecznicza. Zielarstwo. Ciekawe połączenie, mam nadzieję, że nie ma u nas żadnych, no cóż... Osób, u których przejawia się nadmiar ambiwalencji.– Uśmiechnęła się do dziewczyny, bo tak naprawdę najlepiej ogarniała tę dwójkę, wiadomo że przez wzgląd na to iż niebieskooka była siostrą Malakiasa, ale też z innych względów, jak chociażby to, że będą rywalizować o wysokie miejsce w całym tym przedsięwzięciu.
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
/Od chwili wywoływania dziewczyn jest dosyć ważny dla Ingi moment, także jak ktoś ma z nią relki to czytać tam! No i z góry przepraszam za elaborat :c/
Gdzie by nie spojrzeć, tam zagubione, zupełnie niemające pojęcia o swoim położeniu twarze. Część z nich wyrażała nawet dosyć nieprzychylny wystrojowi zamku wyraz, co Ingrid bardzo dziwiło. No tak, może i rzeczywiście fakt, że Hogwart wcale nie jest zrobiony z lodu powinien już być minusem w "rozkładzie plusów i minusów" prowadzonym przez każdego przyjezdnego ze Skandynawii, ale Inga była przecież ewenementem, nawet jeśli nie tak wielkim jak siostra. One dwie chyba jako jedyne nie miały żadnego problemu ze swoimi bagażami. To oczywiście z bardzo prostego powodu - Kvasir, czyli odpowiednik Hagrida w Stavefjord, zabierając je paręnaście lat temu ze Sztokholmu użył na wielkim kufrze pewnego bardzo przydatnego w późniejszym życiu zaklęcia. Nie trzeba chyba długo tłumaczyć, że Ruda jako zapalona entuzjastka wszelkich czarów dołożyła wielkich starań, aby tego jednego jak najprędzej się nauczyć. I to właśnie w tym momencie, trzymając swój kuferek w kieszeni spodni, z torbą na ramieniu, uznała że to najbardziej przydatny (pomijając farbowanie włosów magią) trik na świecie. Uśmiechnęły się tylko razem z Astką do pana od tobołków, który z wielkim zdziwieniem zauważył, że one chyba jako jedyne nie mają jakiegoś wielkiego bagażu. Ingrid podziękowała ślicznie za chęć pomocy, a następnie poprowadziła blondyneczkę dalej, mimo że sama musiała być jeszcze prowadzona przez cały tłum, który zgodnie pędził w jedną stronę. Tak oto dziewczyna miała swoją pierwszą styczność z prawdziwie szkockim akcentem. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego wszyscy na niego narzekają! Oczywiście że brzmiał o wiele inaczej niż angielski, bo przecież między jednymi a drugimi pełno jest różnic etnicznych, ale wystarczyło tylko trochę wysiłku oraz wyobraźni, aby bez problemu ogarnąć, o co takiemu Szkotowi chodzi. Niedługo potem pannom Westerberg ukazała się Wielka Sala, której nazwę szeptano już od paru minut. To właśnie w tej chwili błękitne oczy zrobiły się prawie tak wielkie jak te, które były w wielu kręgach jedynym znakiem rozpoznawczym Astrid - no, może pomijając jej charakter. Ktokolwiek narzekał na wystrój Hogwartu powinien właśnie wypluć swoje słowa, podeptać je i stwierdzić, że nigdy nic takiego nie powiedział ani nie pomyślał. Ing wpadała raz po raz na jakichś losowych ludzi, zapatrzona w zwisające z zaczarowanego sufitu flagi, z kolorami tak pięknymi, że siedemnastolatce zabrakłoby słów na ich opisanie, gdyby miała zacząć mówić sama do siebie, albo do jakiejś znajomej osoby. Tych zresztą też było wokół całkiem sporo. Gdzieś w oddali mignęła jej głowa Malakiasa, chłopaka który do Sfinksa dostał się dzięki swoim niebywałym zdolnościom przewidywania przyszłości - nawet pomógł jej na kursie przygotowującym, za co jest mu ciągle bardzo wdzięczna! - a gdzieś indziej błysnęła chyba twarz Villadsenówny, tej samej, która kiedyś przyjechała do sióstr na wakacje. Ingrid nie zdążyła się przywitać ani z Eskimosem, ani z Amerykanką, bowiem tak nagle, jak zobaczyła wspomniane dwie osoby, tak rozpoczęła się Ceremonia Przydziału. Ruda nie byłaby sobą, gdyby wcześniej nie poczytała trochę o obyczajach panujących w tej szkole, tak więc była na to całkiem dobrze przygotowana. Wiedziała, że Jelonek będzie pierwsza w kolejce, dlatego zaczęła jej powtarzać wszystko, czego sama dowiedziała się zarówno od Seony, jak i z książek domowej biblioteki. Tłumaczyła, że każdy będzie musiał nałożyć ten wielki, spiczasty kapelusz na głowę, cierpliwie poczekać na ocenę swojego usposobienia, a potem, kiedy Tiara wykrzyczy już nazwę domu - tak jak to robiła podczas owego małego wykładu - należy usiąść przy stole, który dla danego domu jest przydzielony. Mówiąc to, była w pełni świadoma że werdykt je najpewniej rozdzieli. Ale nie martwiła się, o nie! To właśnie Złoty Sfinks i pobyt w Hogwarcie dawał jej ogromną nadzieję na to, że Astka będzie miała szansę na odnalezienie się w jakimś społeczeństwie. Przecież wszędzie uznawali ją za dziwaka, prawda? - Astrid Westerberg! - zabrzmiało na całe pomieszczenie, a Ingrid, położywszy siostrze dłoń na ramieniu, pokrzepiła ją uśmiechem i pokazała ruchem głowy, że powinna już usiąść na stołku. Ravenclaw. Ruda obserwowała blondyneczkę cały czas, kiedy ta szła posłusznie do stołu pełnego niebieskich. Puściła jej jeszcze dobrotliwie oczko, dając tym samym znak, że wszystko będzie dobrze. - Ingrid Wistrom! - i w tym momencie cała atmosfera diametralnie się zmieniła. Niebieskooka stała otumaniona, podczas gdy całe grono pedagogiczne spoglądało na nią nie do końca pewne tego, co się dzieje. Rozejrzała się jeszcze, czy przypadkiem nie ma tu żadnej innej Ingrid, ale okazało się, że niestety nie. Dziewczyna nie miała pojęcia jak zareagować, jednak w końcu weszła na stopnie schodów i usiadła na miejscu, gdzie jeszcze niedawno siedziała Astka. Tiara, jak to ona, zaczęła od razu drążyć ten temat. "Coś nie tak, słonko? Czuję, jaka jesteś zbita z tropu! No powiedz mi, o co chodzi!" Siedemnastolatka odrzekła tylko, że nazywa się Westerberg, a nie Wistrom, a kiedy wredny kapelusz zaczął wspominać o Dagny Wistrom, zdecydowanie powiedziała, że nie chce aby ktokolwiek to przywoływał. Wtem, bez zbędnego zwlekania, rozległo się głośne "Gryffindor", które Tiara Przydziału poprzedziła cichym "Tylko tego mi było potrzeba" a które Ing początkowo zignorowała. W końcu poszła do swojego stołu, przysiadła tam i tłumaczyła zaciekawionym uczniakom, że jakimś cudem ich wspaniały, magiczny przedmiot pomylił jej nazwisko. Westchnęła też cicho, próbując odnaleźć wzrokiem Jelonka. Niestety, tłum ją zasłaniał, więc nie dało się stwierdzić, jaka była jej reakcja na to wszystko.
Podróż z Chile do Wielkiej Brytanii minęła mu fantastycznie. Głównie siedział i ględził coś swojej siostrze, która raz słuchała, a raz miała go dosyć i próbowała gawędzić z innymi, lecz wtedy Thiago nie dawał o sobie zapomnieć i wtedy mówił coś do tych osób, z którymi Alva próbowała nawiązać kontakt. Tylko jemu oczywiście to w ogóle nie przeszkadzało! Gorzej było, kiedy już byli na tym całym południu kraju i mieli dostać się do Hogwartu - droga była niesamowicie krótka, w dodatku nie było jak podczas niej pogadać, więc chwilowo wszyscy mieli spokój od natrętnego Cabrery. Szczerze mówiąc to tak był zafascynowany oglądaniem wszystkiego po drodze, że nawet nie zorientował się, kiedy sprytni Hogwartczycy zwinęli mu bagaż. Miejmy nadzieję, że nie była to miejscowa mafia (sławnych gitowców chociażby), a rzeczywiście dobre dusze, które postanowiły zająć się tobołkami nowoprzybyłych. Nie mniej podążał za innymi do Wielkiej Sali, o której czytał. W ogóle dużo czytał o tym miejscu zanim tu przyjechał - nie mógł sobie odpuścić. I choć lubił niespodzianki, tak po prostu bardziej lubił wszystko wiedzieć. WSZYSTKO. Trzeba przyznać, że miejsce zrobiło na nim lepsze wrażenie niż ilustracje w jego tomiskach, które notabene przywlókł ze sobą, na szczęście opanowując przedtem mistrzowsko zaklęcie pomniejszające, aby w ogóle ten chuderlak był w stanie to wszystko udźwignąć. Wolał chyba ten sposób, aniżeli machać różdżką, by torby stale lewitowały. Może to jakieś mugolskie zapędy, nie wiem. W każdym razie zrobiło mu się dziwnie lekko, lecz nie protestował. Raczej wgapiał się w piękny sufit, aż wpadł na kogoś przed sobą, odbijając się od niego w tył. Przeprosił ów osobnika podniesieniem ręki i skinięciem głową, którą zaraz wychylił z rzędu. Wszystko po to, aby zorientować się, że bierze udział w słynnej ceremonii przydziału! Czytał oczywiście o tych wszystkich domach i w ogóle, ale szczerze mówiąc nie był pewien gdzie go przydzielą. Wahał się między Ravenclawem a Hufflepufem, lecz tak naprawdę było mu to wszystko jedno. Wątpił niestety w to, że Alva znajdzie się po tej samej stronie barykady co on, lecz do końca miał nadzieję. Gdy tiara wyczytała jego nazwisko, poruszył ramionami jak gdyby gotując się do jakiejś walki na śmierć i życie, a następnie usiadł na stołku i oczekiwał wedryktu. A więc został wychowankiem Helgi! Niesamowite. Jednak nie poczuł z nimi od razu silnej więzi, bowiem kiedy wszyscy puchoni klaskali, zachęcając go tym samym do przyjścia do nich, Cabrera skierował swe kroki do stołu krukonów, gdzie podeszli Malakias i Nuka. Niestety widząc, któż jeszcze się tam pojawił, machnął im jedynie ręką i odwrócił się na pięcie, wracając tam, gdzie powinien posadzić swój kościsty tyłek. Chyba dobrze zrobił, bowiem wszyscy uczniowie i studenci Hufflepuffu patrzyli na niego jak na głupca, który nie potrafi odnaleźć właściwej drogi do właściwego miejsca. Thiago nie byłby sobą, gdyby się tym przejął, zatem po prostu wypatrzył w tłumie Sheilę, do której uśmiechnął się szeroko. - Sheila! Tak się cieszę, że nie tylko mnie przydzielili do tego śmiesznego huff... żółtego domu - zaciął się, bowiem nazwy oczywiście kojarzył, ale kompletnie nie potrafił ich wymówić. Zresztą na pewno brzmiały komicznie w zestawieniu z jego hiszpańskim akcentem i tym, iż mówił po prostu bardzo szybko. Nie zastanawiając się nad absolutnie niczym, przegonił jakiegoś bogu ducha winnego puchona, aby zrobił mu miejsce obok Villadsen i tam też się wepchnął. Już miał coś mówić do swej uroczej towarzyszki, gdy ujrzał, iż jego własna, przyrodnia rodzona siostra zostaje przydzielona do Gryffindoru. Bardzo się tym faktem zdenerwował, co objawiło się w postaci burzliwej reakcji, mianowicie uniesienia brwi wysoko do góry, a potem ich gniewnego ściągnięcia. - Na Guenechena, oni chyba chcą nas rozdzielić, aby nasze siły osłabły. Nie dość, że musimy być podzieleni na jakieś dziwne grupy, to jeszcze dzielą nas na domy. Ja rozumiem, że chcą nas zintegrować z tubylcami, ale serio? Żeby od razu nas tak rozrzucać po całym zamku? Przecież on jest ogromny! Ale widziałaś niebo tej sali? Jest ekstra. Ciekawe, czy mają tu więcej atrakcji - paplał wesoło w stronę dziewczyny, nie przejmując się tym, czy go w ogóle słucha. I wcale nie wydawał się być w ogóle rozgniewany całą tą sytuacją, ale rzeczywiście był. - Cabrera, rusz tyłek do nas! Jeszcze zdążysz się przywitać z tymi wszystkimi uczniami gryf... no tymi od gryfów! - krzyknął do siostry po angielsku, co by wszyscy musieli biedni wysłuchiwać jego dziwnych tekstów. I patrzeć, jak entuzjastycznie macha na Mikaelę. - Swoją drogą ładne dziewczyny tu mają. Widzisz tamtą? Jest przepiękna. I jest prefektem naszego nowego domu. Chyba często będą chodził do niej po porady - gadał dalej, kiwając głową w stronę Mathilde, która siedziała gdzieś tam po drodze, nieświadomie wskazując Sheili osobę, za którą patrzyła. Cóż, szkoda, że nie wiedział, iż mówi takie rzeczy do jej kuzynki, co za pech. Nie wydawał się być jednak niczym skrępowany. Dopiero, kiedy wynikła taka niespotykana sytuacja z Ingrid, gdzie ewidentnie pomylili jej nazwisko, umilkł na moment, wpatrując się w tiarę. - Dziwna sprawa. Może ten kapelusz powinien przejść już na emeryturę? - rzucił cicho do biednej Villadsen, która musiała siedzieć obok niego. No cóż, nie był za bardzo świadomy historii panny Westerberg, więc chyba wydarzenie nie zszokowało go do tego stopnia, co powinno.
Postanowiła porzucić chwilowo próby wymknięcia się z sali i ratowania kufrów. Widząc jej zapalczywość i przerażenie, na pewno zorientowali się, że jej bagaż jest wyjątkowo cenny. Odetchnęła, rozluźniając nieco mięśnie i zamiast tego zajęła się obserwowaniem całej sali. Przesuwała spojrzenie po twarzach nieznanych jej uczniów, zatrzymując się tylko na tych, których znała już z wyjazdu przygotowawczego. Spostrzegła Thiago przy stole pod żółtym sztandarem i skinęła mu lekko głową. - Kapelusz i jego interesujące wybory - skomentowała, patrząc dalej na Argentyńczyka. - Thiago na pewno będzie wiedział - uznała, mając zamiar zapytać go później o powody przydzielenia go do innego domu niż rodzeństwo Egede. Nie pamiętała jeszcze niektórych imion uczestników projektu, nazwiska też dopiero zaczynała segregować w głowie, dlatego jakoś nie zauważyła poruszenia Ingrid, gdy tiara nazwała ją inaczej niż Astrid. Spojrzała za to na Odettę, nową dziewczynę jej brata i uniosła lekko brwi. Porzuciła grenlandzki, odzywając się tym razem angielskim o miękkim akcencie. - Tak - odparła tylko. Wszak od dawna wiedziały, że będą razem w grupie. Nuka z zasady nie przepadała za partnerkami swojego brata. Uważała, że Malakias zasługuje na wszystko co najlepsze, a ciężko było spełnić jej wymagania jakiejkolwiek żyjącej istocie. Nigdy nie była jednak otwarcie wroga, zależało jej przecież na jego szczęściu, a to nie byłaby najlepsza strategia, skoro jego dziewczyny nienawidziłyby Nuki, a ona ich. Zdystansowana obserwowała je, gotowa reagować w momencie, w którym popełnią jakiś błąd.
Nawet powietrze w Szkocji wydawało się lżejsze. Koniec końców na chwilę obecną wszystko układało się idealnie: była tutaj, z daleka od Bangladeszu. W przeciwieństwie do siostry, ona nigdy nie polubiła tamtego miejsca. Wydawało się krainą z baśni tylko na samym początku, ale obecność zawsze czujnej Priyal rujnowała całą jego magię. Nie mówiąc już o tym, że później ojciec został ambasadorem i jego obecność naznaczała każdy dzień w tamtym przeklętym domu. Przez kilka najbliższych miesięcy wszystko miało być w jak najlepszym porządku, zwłaszcza, że Odetta też dostała się do projektu. Tylko gdzie ona była? Ella starała się wypatrzeć jakąkolwiek znajomą twarz, ale dostrzegła jedynie Ingrid, która akurat została przydzielona do czerwonego domu i za chwilę ruszyła w stronę ich stołu. Zil nigdzie nie mogła dostrzec i koniec końców postanowiła dołączyć do niebieskich, stanąć gdzieś obok i udawać, że jej nie ma. W połowie drogi mignęła jej przed oczami ruda głowa siostry. Ella była niemal pewna, że stoi ze swoimi znajomymi - w końcu to była Odetta, ona nigdy nie była sama - i w istocie tak było. Nigdy nie lubiła doczepiać się do siostry i jej grupki, dlatego w Theravadzie zazwyczaj przebywały osobno. - Szukałaś mnie? - spytała siostry, klepiąc ją w ramię, zaś do jej towarzyszy skinęła tylko głową na powitanie. Była niemal stuprocentowo pewna, że wcale tak nie było i nuta ironii brzmiała w jej głosie, twarz jednak nie zdradzała zwątpienia dla siostry. W gruncie rzeczy zdawała sobie sprawę, że Odetta ma jak najlepsze intencje, żeby się nią opiekować, a Ella niesprawiedliwie roztrząsała jedynie te momenty, w których swoją buntowniczą naturą siostra skazywała Ellę na tete-a-tete z ojczulkiem.
Puchata, biała czapka z futra lisa delikatnie posklejała swe włosie pod wpływem mżącego deszczu. Rosjanka z ulgą zdjęła nakrycie, z przekąsem stwierdzając, że tu jest po prostu za ciepło. Szybko rozpięła swe czarne futro, ostrożnie odrzucając je na ławkę przy stole do którego ją przydzielono. Slytherin. Lubiła węże, a szczególnie torebki z ich skóry. Przeczesała czarne włosy, by wnieść w nie nieco życia, po tym jak spędziły podróż przygniecione ciężką czapką. Przy każdym ruchu jej liczne złote bransoletki (z których tylko jedna realnie, od początku należała do niej), głośno brzęczały. Uwielbiała ten dźwięk. Wielka Brytania wyglądała bogato. Złote zdobienia, zadbane wszystkie zakątki, nawet domy na pustkowiach, które mijali po drodze, wyglądały zupełnie inaczej. Chaty, takiej jak ta jej własna, z dziurawym dachem i pijanym ojcem śpiącym przed nim, nie widziała ani jednej. Wolała być u siebie. Oparła buźkę o ręce, obserwując każdego z kolejnych przyjezdnych, którzy dołączali do innych stołów. Zaczynała widzieć w tym pewną logikę, przecież zawsze miała świadomość, że nie pasuje do reszty. Nie wiedziała tylko na czym polega kwestia bycia w tym, a nie innym domu. Oczywiście, kiedy dostrzegła, że prefektuje tu dwóch wili (na których swoją droga przez chwilę gapiła się jak otępiała), uznała z grymasem, że po prostu ktoś sobie zrobił z niej bardzo zabawny żart dając ją do grupy jakichś pięknych i wiecznie młodych. Zielone oczy padły na Thiago, zrobiło się jej gorąco, znów za dużo mówił, szybko obróciła się w drugą stronę. Ella dołączyła do jakiejś większej grupki, która dla Zil wydała się średnio pociągającym towarzystwem. Machnęła jej ręką, nie zamierzając dołączać do wielkiej bandy, acz wcale nie odwracając wzorku. Ot, obserwowała sobie ich z daleka.
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Tak, w końcu znaleźli się w Hogwarcie! Zamek nijak się miał do Hechiceros, za którym już potwornie tęskniła, ale i tak Alva była niezwykle podekscytowana nowym otoczeniem. Może niespecjalnie odpowiadała jej ulewa, bo przywykła raczej do cieplejszego klimatu lub ewentualnej mgły, otaczającej ich szkołę, ale i tak… To nowe otoczenie! Szkoda, że nie Indie, bo wiele by dała, żeby tam trafić, ale może pozna kogoś fajnego z Theravady i ją tam zabierze. Wszystko lepsze od Stavefjord i powrotu złych wspomnień z dzieciństwa. No dobra, nie aż tak tragicznych, jeśli wykluczyć z nich jej matkę, bo „wujkowie” byli fajni. Zresztą nieważne. Podczas miesięcznego pobytu na południu Wielkiej Brytanii poznała tylu wspaniałych ludzi z całego świata, a w tym momencie miała poznać jeszcze więcej. Już się nie mogła doczekać, chociaż miewała jeszcze problemy z załapaniem, co mówili do niej rodowici Anglicy. O wiele lepiej szło jej z hiszpańskim czy nawet tym nieszczęsnym szwedzkim. Rozglądała się wokół z ciekawością, podziwiając zwłaszcza sklepienie pomieszczenia, w którym się znaleźli. Wyglądało jak prawdziwe niebo, choć domyślała się, że wcale nim nie było. Zwłaszcza że Thiago ciągle paplał o Hogwarcie, bo przeczytał chyba wszystkie książki na jego temat. Ciekawe, czy miał w swojej walizce też mapy tego zamku, bo samo wejście było przerażająco wielkie. Chyba wolała nie wiedzieć, jak wyglądała reszta tej szkoły. Hechiceros było jednak trochę mniejsze. A może to tylko iluzja? Zaklęcie zwiększające, by powkurzać nowoprzybyłych? I nastała ceremonia przydziału, a ona nie mogła się doczekać, gdzie trafi. Miała ogromną nadzieję, że tam, gdzie Thiago, bo raczej nie zniosłaby myśli, że ich rozdzielili. Niby jak miałaby z nim szaleć w nowym miejscu, mając go w zupełnie innej części zamku? Poza tym Pascal nie wyrobi wtedy z bieganiem od jednej osoby do drugiej. Lub co gorsza zabłądzi. Przecież on tak bardzo uwielbiał jej braci, że czasem znikał na parę dni, by okazało się, że demoluje poduszkę któregoś z nich. Nie miała zielonego pojęcia, co różni te całe domy w Hogwarcie, więc nie zrobiło na niej zbyt wielkiego wrażenia przydzielenie Cabrery do Hufflepuffu. Może ona też tam trafi? Zwłaszcza ze wywołano ją zaraz po nim. Szybkim krokiem, nadal niezwykle podekscytowana, podeszła do stołka, na którym usiadła i wcisnęła tiarę na głowę. Niemal podskoczyła, gdy usłyszała szept w swojej głowie, mruczący coś o ryzyku i odwadze, a potem stara czapka wykrzyczała: - Gryffindor! Niech to szlag, fuknęła do siebie w myślach i podeszła do stołu czerwonych, którzy bili brawa. Mimo wszystko wydali jej się bardzo sympatyczni, więc zaczęła się z nimi witać i rozprawiać na temat wrażeń z przybycia do Hogwartu, choć nadal tęsknie spoglądała w stronę żółtego domu. - Przepraszam na moment – odparła do nowopoznanych, gdy Thiago ją zawołał i przekradła się do jego stołu, kucając tuż obok niego i Villadsen. Zaśmiała się, nie wiedzieć czemu, ale i tak posłała mu zdziwione spojrzenie. - Przestań się drzeć, bo Cię zaczną unikać, jak babcia Chupacabry – powiedziała do brata. – Wkurzyła mnie ta czapka. Jak ona mogła mnie dać gdzie indziej niż Ciebie? Uniosła głowę, gdy wyczytano Ingrid z innym nazwiskiem. Przecież była siostrą Astrid – jakim cudem to zrobili? Może to też tak pokręcona historia jak z jej własną rodziną? Chociaż Alvę wyczytali jako Cabrera… No pomijając to paskudne imię, które kojarzy jej się od zawsze z Myszką Miki. Chyba zamorduje kiedyś matkę za takie skrzywdzenie jej, bo Mikaela za nic do niej nie pasowała. - Dobra, spadam do Ingrid – stwierdziła, gdy Szwedka została przydzielona do jej domu i wróciła szybko do swojego domu, by usiąść obok dziewczyny. - Siema, dobrze wiedzieć, że nie wylądowałam tu sama – odparła do niej, choć zżerała ją ciekawość na temat tego nazwiska. Nie pytała jednak, by bardziej nie dołować dziewczyny. – Mam ochotę na jabłko – dodała tylko, przyglądając się jej.
Rozmawiał, śmiał się, patrzył jak kolejne osoby wchodzą do jego przedziału, kurcze tłok zaczął się robić, dlaczego dyrektor nie wynajął dla tych wybitnych jakiejś karocy czy czegoś podobnego, co mogło zwiastować uczniom z Hogwartu że przybył ktoś ważny? No ale nic, kiedy zrobiło mu się za duszno wyszedł na korytarz i stanął przy oknie które opuścił delikatnie w dół. Przyglądał się tym wszystkim mijanym drzewom, myśląc nad tym całym wyróżnieniem. Po co mu to było? Może to jest dowód na to że mugole (nie do końca z niego taki mugol ale tak siebie nazywał, bo jego krew nie była najczystsza) potrafią też być ekspertami w jakiejś dziedzinie. Jakoś tam w którymś momencie musieli się przesiąść do pociągu w którym wszyyyyscy z różnych szkół musieli się znaleźć, dlatego dopiero teraz zobaczył tą czuprynę, którą rozpozna wszędzie! -Thiago! Zawołał uradowany, chodź po chwili zaczął się zastanawiać dlaczego nie widział go w przedziale, pewnie zamulił na chwilę i dlatego nie zauważył jak jego przyjaciel przechodzi do innego przedziału. No ale teraz! Wskoczył mu na plecy z zaskoczenia i poczochrał mu długie włosy, no istny Chopin! Reszta podróży przebiegła bez problemu, rozmawiali o wszystkim i o niczym, dzięki czemu czas zleciał bardzo szybko. Ruszając w stronę zamku znalazł jakiś informator w kieszeni który sobie gdzieś tam w szkole znalazł, w Hogwarcie jest podział na domy, który odbywa się z wyboru jakiegoś kapcia który wkłada się na głowę. Fuj! Tyle ludzi przez tyle lat wszyscy mieli to na głowie i teraz on ma to zakładać? No ale nie to go teraz martwiło. Najważniejsze było to czy on będzie w jednym domu z Thiago, no bo nie ma innych tutaj ziomków. W zamku było takie zamieszanie, tak tłoczno jest tylko na dworcu jak wszyscy chcą wsiąść do jednego busa! Cała ceremonia wreszcie się rozpoczęła i dobrze bo był głodny i mógłby zacząć brzuchomówstwo, został wyczytany i podreptał pełen tremy do stołeczka, spoglądał na boki szukając jakiś znajomych twarzy i usiadł czekając na werdykt. Gryffindor. Wrzawa rozpoczęła się przy jednym ze stołów. Poszedł tam oczywiście i uścisnął pare dłoni z uśmiechem, może nie będzie tak źle. Zaczął bawić się widelcem, jeżdżąc nim po talerzyku delikatnie i nagle...BRZDĘK! Thiago był w innym domu! No nie! Cały świat legł w gruzach. Będzie się nudził jak nigdy! Może nie będzie tak źle boooo chwilę potem siostra Thiago została przydzielona do Gryffindoru, oj to przynajmniej będzie miał do kogo się odezwać.
Zerknął zdziwiony na swoją dziewczynę, która usiadła nagle obok niego. Cóż znali się zaledwie od miesiąca i Malakias miał mnóstwo bardzo romantycznych i głębokich powodów, dla których zaczął ten związek. Odetta była oczywiście ładną dziewczyną, na dodatek dwa (czy tam trzy?) lata starsza niż on, więc jej zainteresowanie połechtało miło jego ego. Umiała też seksownie tańczyć i z tego co wiem z karty, nie nosiła często stanika. Trudna zaprzeczyć, że był tak bardzo zwykłym siedemnastolatkiem jeśli chodzi o powody wejścia w związek, jakkolwiek nie chciałby się do tego przyznawać. - To nie jest tylko na dzisiaj. Chyba usiadłaś przy złym stole – powiedział spostrzegawczo, przestawiając się na angielski, kiedy wystawiał lekko policzek do pocałowania dla Odetty. Zignorował chłodne przywitanie jej i Nuki zajęty nagle zupełnie czymś innym. Cóż przyzwyczaił się już do zachowania siostry względem jego dziewczyn i nie sądził, że kiedykolwiek to się zmieni. - Zaraz wracam – rzucił wstając sprawnie na miarę osoby, która potrafiła jeździć psimi zaprzęgami i skierował się w stronę Slytherinu, zostawiając swoje kobiety, żeby sobie poczatowały. Przeuroczo. Stanął za Zilyą i popukał ją delikatnie w ramię. W zasadzie niewiele o niej wiedział. Oprócz tego, że chodziła w wielkich futrach, miała równie mocny akcent co on i ogólnie była wręcz podręcznikową Rosjanką z tymi brzęczącymi bransoletkami oraz zamiłowaniem do mocnego alkoholu. - Fyodorova. Za jakieś godzinę lub dwie wyślij list do odrobinę opasłego mężczyzny o gęstej czarnej brodzie i zielonych kaloszach. Mogę założyć, że to twój jakiś sąsiad. Obok niego będzie nocował twój… ojciec? W lesie. Mało by mnie obchodziły pijackie zwyczaje twojego ojca, ale akurat z tego mogą być bardzo duże konsekwencje dla niego i dla ciebie– powiedział szybko, po czym uśmiechnął się do niej krzywo i odszedł bez pożegnania. Po drodze zobaczył swojego przyjaciela Thiago i poklepał go po plecach akurat słysząc, kiedy ten chwali prefekt Huffu. Zerknął na nią i pokręcił głową na Math. - Tam jest jeszcze lepiej. Krew wili chyba –zasugerował pokazując w stronę stołu Slytherinu, a dokładnie pani prefekt! Zagapił się na chwilę znowu, po czym przypomniał sobie co jeszcze miał powiedzieć. – O co chodzi z tymi domami, nie mogę znaleźć żadnego odpowiedniego wzoru na to jak nas układają. Mój jest znacznie lepszy od twojego? – zapytał przyjaciela ufając, że on dowiedział się cokolwiek na ten temat. Uśmiechnął się do jego siostry, kiedy ta podeszła i również przerwał na chwilę rozmowę słysząc jakieś poruszenie. Nie wiedział za bardzo na czym rzecz, dopiero po chwili zorientował się mniej więcej o co biega. - Ach, bo one są siostrami – mruknął upewniając się, że o to chodzi. Pokazał głową, że też spada i skierował się razem z Alvą do ich różnych stołów. - Hej Ella – przywitał się z siostrą Odetty, siadając z powrotem miedzy nią a Nuką.
Dobrze, że Malakias był zdrowym facetem, to bardzo ważne by pamiętać, że kobieta nie nosiła stanika, aczkolwiek zaliczenie tej bazy, pozwoliło sprawdzić (a może i nie) czy ta części garderoby naprawdę nie występuje. I jak widać zrobił to bardzo sprytnie, bo miał świadomość, że dziewczę nie tolerowało tego co zniewala jakże ponętną część ciała. Ciekawe ilu kumplom się już pochwalił, a ile przekoloryzował, wszak mimo wszystko między nimi do niczego nie doszło. Odetta nadal była dziewicą, i chyba prędko się to nie zmieni, wszak księżniczce nie zależało na tym by korzystać z dóbr łóżkowych. Nie znała ich, ale jak już je pozna to nie wypuści chłopaka z pokoju przez tydzień, ewentualnie się nie miło rozczaruje, a to byłby absurd. Zmarszczyła lekko brwi gdy wspomniał o tym, że siadła przy złym stole. No jasne, że siadła przy złym, bo się fatalnie czuła przy swoim, znała te urocze mordki, ale jakoś nie przywiązywała wagi do tego by rozmawiać z ludźmi, których kojarzyła tylko na „cześć”. Stąd wystąpiła u niej chęć podejścia do stolika niebieskich, a zaraz potem ogarnięcie, że Ella pojawiła się równie szybko, co Od o niej myślała. -Właściwie to tak, szukałam. Zgubiłaś mi się, następnym razem, a przynajmniej przez najbliższych kilka dni musimy trzymać się razem. Patrz, tam jest Ingrid. Co u niej słychać? Dawno z nią nie rozmawiałam… Wszystko w porządku, mała? – Powiedziała z lekkim uśmiechem, delikatnie muskając opuszkami palców policzek siostry, a zaraz potem wzrok przeniosła na Nukę, której wbrew pozorom się obawiała, bo nie miała pojęcia czy dziewczyna już zaplanowała zabójstwo Odetty, czy da jej jeszcze pożyczyć i nacieszyć się bratem, ale wiecie… Wyobraźnia dziewczęcia lubiła po prostu płatać figle. Może i tym razem tak było? -No to świetnie, z tego co wiem to… - Zawiesiła nieco głos, a spojrzenie niebieskich tęczówek poprowadziła na Malakiasa i Zilyę, i doprawdy była zła, że chłopaka i tą Rosjankę mogą łączyć jakieś bardziej zażyłe relacje, wszak różnica temperatury krwi w ciałach dwóch młodych dziewczyn była diametralnie różna i stąd zapewne wynikał konflikt charakterów. – To mamy ciekawy skład ekipy. Ten pomysł z projektem Złotego Sfinksa jest czymś niesamowitym, ale przeraża mnie fakt spędzenia w tym miejscu najbliższego roku, wszak… Słyszałam, że tu ciągle pada deszcz. – Jakie to wszystko było trudne. Odett czuła się tak jakby miała kij w dupie, a może właśnie go połknęła? Kto ją tam wiedział… Nagle jednak wrócił blondyn, a jej pochmurne myśli zostały rozwiane. -Malakiasie, mam nadzieję, że nieszczególnie przeszkadza Ci moja obecność, wszak… Jeszcze nie odnalazłam się w towarzystwie mojego domu, a przy Was czuję się najlepiej… - Powiedziała uroczo, choć w głębi niej gotowało się cholernie, ale przecież nie da tego po sobie poznać. Odgarnęła włosy na plecy, delikatnie bawiąc się jednym z kosmyków, a dodatkowo uśmiechając się przy tym rozkosznie co by czasem nie zdradzić tego jak bardzo miała ochotę w tym momencie wyjść z siebie i stanąć obok.
Fyodorova potwierdzała stereotypy o Rosjanach. Sama oczywiście absolutnie nie była tego świadoma. Jej kontakt z obcokrajowcami zaczął się tak naprawdę dopiero miesiąc temu, gdy trafiła do Złotego Sfinksa. Mało kto przyjeżdżał na wymianę do Rosji, a nawet jeśli, to nigdy nie zawierała z nimi wielkich przyjaźni, by później dowiadywać się, jak inne narody postrzegają mieszańców jej cudownego kraju. Zilya nie czytała też wiele. Czas starannie rozdzielała między polowania, skórowanie zdobyczy, gotowanie obiadu, czy też po prostu pilnowanie domu, ojca... wszystkiego. Była na tyle zajęta, że nie miała nawet czasu myśleć o sobie, a co dopiero siedzieć i czytać jakieś dyrdymały. Zaczepił ją jeden z tych eleganckich chłopców o doskonale wyprasowanym ubraniu, starannie uczesanych włosach i dłoniach czystych, jakby nigdy nie miały kontaktu z brudną ziemią. Automatycznie zamknęła swe ręce w pięści, jakby obawiając się, że jej paznokcie nie będą prezentować się tak fikuśnie jak większości dziewczyn w jej wieku, a co najwyżej będą nosić znamiona brudu, skądś tam przemyconego. Zbyt idealny wygląd rozmówcy, zbyt nieidealny, ten jej własny, nagle z pstryknięciem palcami wydały się czystą błahostką. Jej ojciec. Podniosła się gwałtownie zupełnie zdezorientowana. Oczywiście w pierwszej chwili założyła, iż jej kolega z wymiany zrobił sobie bardzo nieprzyjemny żart, jednak to co mówił, zawierało tak dobrane szczegóły, iż mimo początkowego zwątpienia, musiała przyjąć do wiadomości, że może się nie mylić. Wiedziała, iż chłopak jest z grupy wróżbitów, mógł mieć więc wizję, albo właśnie fusy w herbacie mu powiedziały co jest grane... tak czy owak, musiała napisać list. Nawet jeśli to żart, tak na wszelki wypadek. - Kurwa. Jeśli to bzdury, przysięgam, że bardzo się postaram, abyś cholernie pożałował tego żartu - rzekła mało wdzięcznym tonem, obrzucając go uważnym spojrzeniem, jakby chcąc wyczytać nutę kłamstwa. Drgnienie ust w cisnącym się uśmieszku, nerwowe przygryzienie wargi. Nic się nie wydarzyło. Obróciła się, by szybko go wyminąć i zniknąć na kilka minut z sali. W angielskim najszybciej zapamiętała przekleństwa. A powinna była sympatycznie podziękować. Fyodorova, wciąż musisz się wiele nauczyć.
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Obóz "płaski brzuszek" pomimo przyjemnie brzmiącej i nie budzącej strachu nazwie, nie był ani przyjemny, ani nie budzącym strachu miejscem. Mówiąc szczerze pomimo iż miejsce nie wyglądało okropnie i ludzie byli mili, codzienna harówka nad ciałem do przyjemnych nie należała. Przynajmniej z początku. Poranne ćwiczenia, wieczorny jogging, popołudniowe gry mitolarskie. Pierwszy miesiąc był okupiony cierpieniem, potem i łzami. Postanowienie by zostać tam, będąc już na miejscu było z dnia na dzień trudniejsze i tylko listy od jej przyjaciół pozwalały jej funkcjonować jakoś z dania na dzień. Nie raz przeklinała w myślach Alvę, ze namówiła ją na ten obóz i nie raz solennie w myślach obiecywała, że jak się z nią spotka ponownie, to ta srogo za to pożałuje. O czym wspominała nie raz w listach do niej. Po miesiąc jednak coś się zmieniło. Zaczęła lubić poranne ćwiczenia, nauczyła się utrzymywać na miotle, więc i gry miotlarskie nie były już takie straszne, a wieczornego joggingu nie mogła się wręcz doczekać, bo "oczyszczał jej ciało i dawał pomyśleć". Nie zdziwiła ją sowa ze szkoły informująca o tym, że została wybrana na wymianę do Hogwartu. Była wręcz pewna, że jeśli kogoś mają wybrać to zdecydowanie na liście była ona wraz ze swoim rodzeństwem i ich sąsiedzi z drugiej strony ulicy. No i jak zawsze nie pomyliła się. Nix nie jechała razem z resztą ze szkoły. Znalazła się dopiero w pociągu, w którym podróżowali wszyscy przyjezdni. Jednak zmęczona podróżą usiadła na pierwszym wolnym miejscu i przysnęła przez drogę. Udało jej się zamienić kilka słów z osobami z przedziału, ale klejące się oczy wygrały nad chęcią poznania nowych osób. Myślała, ze uda jej się złapać Alvę i Thiago przed wejściem do Hogwartu. Niemniej jednak okazało się to o wiele trudniejsze. W końcu postanowiła dać za wygraną i ruszyła za tłumem. Nie rozumiała całego tego przydzielania. Tym bardziej, że nie lezał w tym żaden sens(tiara na głowę i już, no proszę). Stała tam, obserwując jak ludzie po wyczytaniu podchodzą i siadają na stołku a zaraz potem tiara drze się w niebogłosy wymawiając nazwę jednego z ich domu. Alva i Preston trafili do tego samego stołu, nieszczęśliwie Thiago znalazł się przy innym. Gdy wyczytano jej nazwisko nieszczęśliwie ruszyła w stroną stołka. Czuła jak się trzęsie, zaraz miała ujrzeć ją cała szkoła. Co jednak ważniejsze zaraz mieli ujrzeć ją jej znajomi. Ją, nową, przemienioną, nie miała pojęcia jak zareagują. Drugą rzeczą, jaka zaplątała jej myśli był fakt przydziału. Z jednej strony strasznie chciała być z Alvą w jednym domu, niekoniecznie zaś odpowiadało jej towarzystwo i przytyki Prestona. Z drugiej znów równie mocno zależało jej na znalezieniu się Thiagiem. Tiara rozstrzygnęła ten dylemat za nią, drąc się na cały głos Gryffindor. Dobrze, że sama nie musiała decydować i że trafiła do domu w którymś kogoś znała. Ruszyła do stołu, z któreg czuła spojrzenia zarówno tubylców, jak i swojego brata i przyjaciółki. Podeszła do nich stając i z zakłopotaniem przestępując z nogi na nogę. -Preston. - mruknęła do brata i skinęła głową w geście powitania. Zaraz jednak całą jej uwagę zabrała Alva, bo to w sumie na jej zdaniu odnośnie transformacji którą przeszła jej zależało. Na jej usta wszedł blady uśmiech, gdy zwracała się do dziewczyny mówiąc - tęskniłaś?
Astrid dreptała powoli za Ingrid, jak zwykle ufając bezgranicznie, że doprowadzi ją na miejsce. Trzymała ją za rękę i zostawała zawsze przynajmniej pół kroku za siostrą, nie martwiąc się patrzeniem pod nogi - wokół było o wiele więcej ciekawych rzeczy. Była jak w transie, pochłaniała absolutnie każdy zakątek zamku, obserwowała z zaciekawieniem Anglików i Szkotów, których nigdy jeszcze nie widziała. Była jeszcze zbyt zaabsorbowana nowością i środowiskiem, dlatego nawet przez myśl jej nie przeszło, aby podchodzić do kogokolwiek. Był na to czas, teraz Aurelia dążyła do przemielenia wszystkiego w swoim umyśle - na flaczki, na najdrobniejsze cząstki. Pochłaniała wzrokiem barwy domów i próbując wykminić dlaczego są takie, a nie inne. Gryffindor od razu skojarzył jej się z ogniem, ten cały lew też jej nie przekonywał, był jakiś groźny i nieuprzejmy. W Hogwarcie czuła się nieco zagubiona i nie wynikało to wcale z nieznajomości szkoły, korytarzy i miejsc. Słyszała coś o żartobliwych schodach, które potrafiły przesuwać się nawet wtedy, gdy się po nich chodziło. Nie robiło to na niej większego wrażenia, bo wiedziała, że po pewnym czasie zrozumie schemat i przyzwyczai się do kamiennych murów. Czuła się trochę jak w wartowni. Ostatnio prawie wcale nie spała, ale troska o siostrę (uwaga, relacja nie opierała się tylko na jednostronnej opiece, Astrid również, choć w inny sposób niż Inga, starała się dbać o swoją najukochańszą Rid) kazała jej udawać, że zasypia. Śpiew rudzielca był kojący, ale nie potrafił stłumić natłoku myśli, który wieczorami wybitnie przyczepiał się do blondynki. Aurelia nie bała się, wręcz przeciwnie, lgnęła do nowości. Słuchała uważnie siostry, gdy znalazły się w Wielkiej Sali. Obróciła się w miejscu, puszczając jej rękę, aby móc ujrzeć każdy kąt pomieszczenia. - Powiesisz mi takie świeczki w pokoju - poinformowała siostrę, wpatrując się w migoczące płomienie. Taka ilość ognia była dobra, nie przerażała jej. Usłyszawszy swoje nazwisko, spojrzała krótko w kierunku Ingrid, uśmiechając się pewnie. Drogę do stołka przebyła raczej powoli, wciąż rozglądając się na boki. Usiadła prosto, a Tiara Przydziału zasłoniła jej oczy, choć zatrzymała się na burzy loków. Astrid zachichotała, słysząc głos kapelusza, mówiącego coś o niebywale ciekawych przypadkach. - Dzień dobry, panie kapeluszu - przywitała się grzecznie, najprawdopodobniej na głos, bo usłyszała z zewnątrz jakieś podejrzane zagęszczenie śmiechu. Uśmiechnęła się do siebie. Tiara okazała się bardzo miłym kapeluszem, a na dodatek wiedziała mnóstwo o niej samej. Ta wszechwiedza nie spodobała się Wendy ani trochę, dlatego nieufnie odpowiadała w głowie na pytania. Ostatecznie usłyszała "Ravenclaw" wypowiedziane głośniej, ktoś zdjął jej tiarę z głowy i mruknął coś, żeby się pospieszyć. Audrey za nic miała sobie te komentarze, musiała być kulturalna. Wstała i dygnęła lekko przed kapeluszem, aby skierować swoje kroki do stołu Krukonów. Kolejne słowa zmusiły ją jednak do zatrzymania się, zanim usiadła z resztą. Ingrid Wistrom odbiło się głuchym echem w jej głowie, wywołując bardzo nieprzyjemną lawinę smutku. Zdążyła już zapomnieć, że nie są spokrewnione i że ich siostrzane relacje polegają jedynie na specyficznej więzi, jaką to sobie wytworzyły. Nie było w tym nic złego, ale Astrid mimo wszystko poczuła się osamotniona. Zadziwiające jak jedno nazwisko potrafiło trafić w serducho. Obserwowała jak Ingrid siada, a słowo "Gryffindor" kompletnie popsuło jej humor. Wszystkie świeczki straciły znaczenie. Zrezygnowana dosiadła się do ludzi, których mniej więcej znała, nie zwracając większej uwagi na temat ich rozmowy. - Nuka - mruknęła, wpatrując się w dziewczynę. - Masz oczy jak królowa śniegu.