Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Dla Matta to był zwykły dzień, a już na pewno nie spędził kilku godzin w łazience! Po ostatniej lekcji tańca i tak już stracił nadzieję, że powyrywa czarownice na swoje kocie ruchy ale zawsze pozostawał mu jeszcze urok osobisty, prawda? Prawda! Rano powłóczył się trochę po opustoszałym Hogwarcie, a później mu się znudziło więc postanowił się zdrzemnąć godzinkę czy dwie. Niestety to trochę się przedłużyło i nieco zaspał ale bez żadnego pośpiechu wziął sobie jeszcze prysznic, posłuchał muzyki chodząc po pokoju i szukając nie wiadomo czego i dopiero wtedy włożył garnitur, który przysłali mu rodzice i zdawał się być skrojony jak na miarę. Oczywiście do tego cały zestaw czyli koszula, buty itp. No i ten ohydny krawat w gryfy. Kto w ogóle był takim bezguściem żeby to wybrać?! Nawet Temples ni w pień nie znający się na modzie wiedział, że to coś jest bardzo passe. Z tym to na pewno nie powyrywa. No ale najwyżej jak już odnajdzie swoją partnerkę to będzie mógł to zdjąć. Miał przeróżne wyobrażenia na jej temat. Fajnie jakby była chociaż trochę w jego guście. No i jakby była w miarę wyluzowana bo nie chciał spędzić całego wieczoru z laską, która sprawia wrażenie jakby połknęła kijek albo doznała paraliżu. No ale nie przekona się jak nie dotrze na miejsce, prawda? To znacznie przekroczyło modne spóźnienie ale to typowe dla niego. Wpadł na bal ze sporym opóźnieniem chyba jako ostatni z niedobitków, którzy nie dotarli. Zaczął krążyć po sali i szukać dziewczyny z takim samym krawatem. Przy okazji poprzyglądał się też innym, które były niczego sobie.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Właśnie ktoś podał jej kieliszek z dymiącym napojem, na którego spojrzała trochę sceptycznym wzrokiem, a potem upiła delikatnie malutki, zaledwie znaczący niewiele łyczek. Chłopak, który się do niej dosiadł i zaczął ją zagadywać nie posiedział przy niej długo, bo ta zaraz go stąd spławiła i kazała mu odejść, byle daleko od niej. Przesunęła dłonią z pierścionkiem do swojej twarzy by powstrzymać ziewnięcie. Gdzieś w oddali dostrzegła swojego braciszka, do którego posłała swoim kieliszkiem mentalny toast. Gdzieś tam dalej był Ambroge. Ciekawe, może to jemu przypadła Katherine w parze? Raczej mało prawdopodobne. Muzyka była nawet w porządku, ale nauczyciele jacyś drętwi? Czy oni nigdy nie chodzili na żadne imprezy? To ją lekko oburzyło. Nagle jednak jednego z przystojniejszych chłopaków na sali zasłonił jej jakiś inny chłopak. Cały w tatuażach, zerknęła jednak odruchowo na pierścień i ten o dziwo miał go na palcu. Chłopak nie był zły, jednakże nie gustowała do końca w takich właśnie mężczyznach. No i w dodatku był Gryfonem, nie kojarzyła go jednak do końca. Uznała też, że po to przyszła na bal by się dobrze bawić. Zdjęcie zrobi sobie później ze znajomymi, a nawet jeśli ten cały Seth też będzie chciał mieć z nią pamiątkę to i dla niego się poświęci. W końcu legenda szkoły mu trafiła, mimo iż wolał jakąś Mandy. To Katherine była ciekawszą osobą z zaburzeniami psychicznymi. -Cześć, Katherine Russeau. Pewnie o mnie słyszałeś. Ja o tobie co nieco- powiedziała zgodnie z prawdą, ponieważ wiedziała że chłopak tatuuje ludzi i sama miała ochotę sobie coś kiedyś znowu wytatuować, ale dopiero po roku szkolnym. Niedawno skończyła swoje siedemnaste urodziny więc już była osobą pełnoletnią. Gdy zapytał się ją o to czy tańczy to uśmiechnęła się znowu lekko. Skoro już trafił jej taki a nie inny partner to doszła do wniosku, że mimo wszystko musi się dobrze bawić ten jeden dzień. -Tak, nawet dość dobrze. Mam nadzieję, że ty też, a twoje pytanie nie było tylko pytaniem testującym- oznajmiła patrząc mu przy tym prosto w oczy po czym odstawiając swój kieliszek na blat stołu. Nie był jej chwilowo potrzebny, no i nie do końca lubiła tego typu napoje smakowe. Chociaż to, że leciał z niego dym było naprawdę niesamowitym zjawiskiem.
Angus nie był jakimś zwolennikiem balów i gdyby nie fakt, że jest to ostatnia impreza tego typu w Hogwarcie to na pewno by nie przyszedł. Jednak w podświadomości chłopaka pojawił się drobny sentyment, toteż postanowił wybrać się na imprezę i kto wie, może ten wieczór spędzi z całkiem ładną dziewczyną? Generalnie to preferuje nieco bardziej kameralne imprezy. Jakiś cichy melanż z paczką przyjaciół na skraju zakazanego lasu czy też wybranie się do trzech mioteł, bądź innego lokalu na przysłowie piwko. Mimo wszystko postanowił przyjść, najeść się do syta, posłuchać dobrej muzyki, potańczyć i zwinąć się. Taka z niego towarzyska bestia, ot co! Na przygotowania nie przeznaczył zbyt dużo czasu. W końcu to facet, nie będzie przecież pindolić się przed lustrem z kilka godzin. Na Merlina, toż to dużo czasu, tyle ciekawych rzeczy można zrobić, niż ślęczeć nad garniturami. I racja, chłopak nie próżnował czasu. Z samego rana wyszedł na błonia, coby mógł sobie chłopaczek pobiegać, następnie poszedł na szlajanie się z kumplami po Hogsmeade, rozegrał parę partyjek w czarodziejskiego pokera, szachów czarodziejów i nim się obejrzał dochodziła godzina i tym samym musiał szybko się zwinąć, nieco się ogarnąć i iść na bal. I tak też zrobił. Samo przygotowanie się zajęło mu bodajże... pięć minut? Albo i mniej, nevermind! Wszedł do wielkiej sali, oczywiście spóźniony, bo jakże byłoby inaczej. Ach, i jeszcze jeden, bardzo ważny element. Brożka z rubinem, która miała pomóc odnaleźć odpowiednią partnerkę. Przez parę minut przechadzał się po sali w poszukiwaniu jego pary, co oczywiście udało mu się. Poprawił garnitur, przylizał brwi i zawadiacko podszedł do dziewczyny. - Cześć, jestem Angus i niestety, jesteś skazana na moje towarzystwo. Ale nie martw się, z pozoru wyglądam na gbura, ale w głębi duszy prawdziwa ze mnie imprezowa bestia - odparł i uśmiechnął się do swojej partnerki. No patrzcie, co za amant z tego Angusa. Nic, tylko go podziwiać! A tak na marginesie to kojarzył dziewczynę z widzenia, ale nigdy nie miał okazji z nią pogadać. Cóż, muszą to zmienić!
Nie wiem o czym mówisz. - szepnęła cicho i poprawiając palcami swoje zmierzwione włosy, uśmiechnęła się do niego konspiracyjnie. Rumieńce powoli bladły i już chciała na nowo zacząć się cieszyć swoją nieskazitelnie białą buzią gdy rumieńce znowu pojawiły na jej policzkach lecz tym razem.. zażenowania i złości. Czy to jakiś żart? Najpierw jeden gość im przeszkadza, teraz opiekunka wężyków! Sara jakoś przebolała stratę swojego trunku bo jak to ona - córeczka ślizgona, zawsze ma asa w rękawie, nie? Dlatego tylko skinęła głową na słowa D’Agust i westchnęła przeciągle. Machnęła ręką na szlaban i wzruszyła ramionami. No wiecie, nie pierwszy jej w życiu i na pewno nie ostatni skoro zamierza tutaj studiować Zaklęcia. Taak, to właśnie oznacza, że Hogwart tak łatwo jej się nie pozbędzie i, że będzie musiała chałupę jakąś sobie skołować. Doprawdy zabawne, zważywszy na fakt, że parę dni temu mówiła do jasnowłosego węża, że chyba ze sto lat będzie ciułać na mieszkanie. No cóż! Zmiana planów. A raczej ich zdecydowanie przyśpieszniee! - Arghh, całe szczęście, że za niedługo nie będą mieć nade mną władzy! – odparła, marszcząc lekko nosek i przygryzła wargi. Uśmiechnęła się także, gdy profesorka i Gregersowi wlepiła szlaban na co Sara zadarła niewinnie swoją łepetynę do góry i przybrała skromny wręcz puchoński uśmiech. - Widzisz jak mnie zdemoralizowałeś? – zapytała zabawnie i puściła mu oko, przybierając coraz bardziej szerszy jak i anielski uśmiech. Wręcz podejrzliwie anielski! A czemuż ona się tak uśmiechała? Ano miała tego asa w rękawie. Znaczy dosłownie mówiąc to raczej w zdecydowanie innym miejscu ale co tam! - Mów za siebie ja mam różne ciekawe rzeczy przy sobie. - rzuciła z przekornym uśmiechem i schowała ręce za swoimi plecami.
Dziewczyna akurat piła kiedy jej partner zaczął się zbliżyć. Widząc broszkę odstawiła kubek, poprawiła włosy, upewniła się czy sukienka leży idealnie i posłała w jego stronę delikatny uśmiech (taki żeby go przypadkiem nie przestraszyć bo różne historie się słyszało, nawet o jej psychopatycznym uśmiechu). Już się obawiała, że jej partner będzie jakimś nadętym, młodszym i w ogóle nie atrakcyjnym typem ale na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że nie trafiła tak źle. Miała tylko nadzieję, że się nie zanudzi bo po tych wszystkich egzaminach nawet jej przyda się odrobina rozrywki. Ba, może nawet uda im się trochę najeść, potańczyć i zmyć stąd na jakiś bardzo kameralny melanż? O ile teren będzie dostosowany do jej szpilek. Na szczęście chłopak był wysoki bo może ona nie była gigantem ale jednak buty dodawały jej kilka centymetrów i głupio by było wylosować partnera, który wtedy byłby od niej niższy. -Cześć. Jestem Nina i jeszcze się okaże kto na kogo tu jest skazany - mruknęła rozbawiona. Korzystając z faktu, że już odnalazła partnera sięgnęła z powrotem po swój kubek z sokiem po czym zasłaniając się chłopakiem przed prefektami dyskretnie wyjęła małą buteleczkę alkoholu przemyconą w jej miniaturowej torebce i dolała do napoju. Zadowolona upiła łyka i kiwnęła głową w stronę Angusa z zapytaniem czy chce się poczęstować. Jeśli chodziło o Ninę to ni w pień go nie kojarzyła. Może to przez to, że była świeżynką w tej szkole i w ogóle mało kogo znała? Z resztą nie miała zwyczaju gapienia się na ludzi i zapamiętywania ich tylko raczej izolowania się. No ale dziś była taka noc kiedy mogła nieco nagiąć swoje zasady i nawiązać nowe, być może nawet ciekawe znajomości. -Pewnie słyszałeś na mój temat kilka plotek ale nie martw się, część z nich to nie prawda - zabawnie poruszyła brwiami. Żeby rozmowa się kleiła i nie musiała symulować bólu czegokolwiek proszę, proszę, proooszę.
Richelieu nie tęskniła za balami. A już na pewno nie za balem końcoworocznym w Wielkiej Sali, kiedy to wszystkie okoliczności boleśnie przypominały jej zeszłoroczny bal. Ten bal, na który przyszła z Riverem, niedługo po tym, jak oficjalnie się zeszli razem, bal, na którym po raz milionowy kłóciła się z Teddrą właściwie o nic, bal, na którym Marceline i Joven pojawili się z przypadkowymi ludźmi w parach, by cały czas rzucać sobie tęskne spojrzenia i bal, na którym był atak grupy wilkołaków, panika, Indianin zamieniony w kamień, ewakuacja w ciemnościach, latające wszędzie zaklęcia i okropne emocje, które były tak rozdzierające, że po wszystkim Kanadyjka po raz pierwszy w życiu publicznie wpadła w histerię. Och, słodkie wspomnienia. Teraz nie było już praktycznie nikogo, ani Jovena, jej niespełnionej miłości, ani Marceline, jej najlepszej przyjaciółki, będącej dla niej jak siostra, której nigdy nie miała, ani w końcu Rivera, a Madison nie była w stanie stwierdzić, czego najbardziej nie może odżałować. Snuła się po szkolnych korytarzach, nie mając nawet siły jako prefekt pilnować uczniów łamiących regulamin ani chodzić na treningi i rozwalać wszystkich w quidditcha. Limiera unikała jak ognia, bo wiedziała, jak potępiłby jej marazm, jej zmarnowany talent i niespełnione ambicje, a przede wszystkim to, że sprawy prywatne przesłoniły jej szerszą perspektywę i zamknęły w małej klatce, z której nie potrafiła się wydostać. Ten wieczór jednak miał być jej ucieczką od rzeczywistości i w sumie nie był to pierwszy szkolny bal, na którym korzystała ze swoich genów metamorfomaga, ale o ile poprzednio tylko odrobinę ulepszyła swój wizerunek, by wyglądać jak syrena, tak teraz zmieniła praktycznie wszystko. Byleby być nierozpoznawalną. Nie brała udziału w losowaniu, nie była nawet pewna, ile wytrzyma w tłumie ludzi, z którymi nie miała ochoty rozmawiać już od dawna. I szczerze, wstęp do imprezy miała już w trakcie szykowania się do balu w swoim mieszkaniu, tak przeraźliwie pustym od wyjazdu Delcroix, a dowodami tego miała być prawie zupełnie pusta butelka łez Morgany le Fay leżąca gdzieś w okolicach jej łóżka. To się nazywa klasa! Ale dzięki temu, nie była w aż tak wisielczym humorze, jak przez resztę ostatnich dni i nawet delikatna, powycinana suknia z wyrazistego, lejącego się, czerwonego materiału, była w jej opinii przepiękna, choć od zawsze Richelieu miała problem z wyborem ubrań spełniającym jej wysokie wymagania. Pojawiła się w Wielkiej Sali, ale nie miała zielonego pojęcia, w którą stronę się udać. Zauważyła Percivala i nawet posłała mu swój charakterystyczny uśmiech, ale szybko przypomniała sobie, że przecież wygląda zupełnie inaczej. Chociaż może skojarzy ten uśmiech i inny wygląd zrzuci na maskę, zakrywającą okolice jej oczu? Kto wie, nie podchodziła bliżej, żeby nie przerywać Kanadyjczykowi i jego partnerce, tylko tanecznym, pomorganowym krokiem, przewędrowała przez pomieszczenie, szukając znajomych, kompana do tańczenia albo przynajmniej napojów wyskokowych. I nie, nie była nastoletnią alkoholiczką, ona po prostu potrzebowała wieczoru przerwy od samej siebie.
Gabi zupełnie nie wiedziała o co chodziło Prestonowi. Przecież tańczył całkiem nieźle. Może nie perfekcyjnie, ale przynajmniej nie podeptał jej butów! A to było przecież ważne, prawda? -Nie jest źle. -Rzuciła i posłała mu pytające spojrzenie. -Hmm, ok. Jakby co, kopnę Cię w piszczel. -Zaśmiała się i przymknęła oczy, tańcząc w rytm muzyki. Trochę żałowała, że nie spięła włosów, bo w tej chwili było jej niemiłosiernie gorąco. -Nie denerwuj się. -Szepnęła mu na ucho, widząc, że chłopak jest trochę spięty. Złapała go za rękę i pokazała parę prostych kroków. Szykuje się bardzo, bardzo dobry wieczór. Przynajmniej taką miała nadzieje. Po paru piosenkach, chłopak złapał ją za rękę i ruszył w kierunku stołów z napojami. -Jestem za. -Rzuciła pomiędzy głębokimi oddechami. W sumie przetańczyli parę piosenek, więc nic dziwnego, ze ją suszy. Gdy już dotarli na miejsce, Preston chyba kogoś zauważył, bo przeszedł jeszcze parę kroków i podszedł do jakiejś pary. Gabi uśmiechnęła się do dziewczyny, obok której stanął i skierowała wzrok na jej partnera. Uśmiechnęła się pod nosem, bo wiedziała już czemu tu przyszli. No wreszcie jakieś procenty. Nie dane im było nawet spróbować, kiedy do sali wparowała nauczycielka i skonfiskowała cały alkohol z sali. Krukonka z niedowierzaniem popatrzyła na profesor D'Aoust i zacisnęła zęby. -Cholera. -Mruknęła pod nosem i popatrzyła na Prestona.
Na słowa Sary, trochę się rozweselił. - Zdemoralizowałem? - Dlaczego odczuł w tym momencie jakąś taką przyjemną satysfakcję? Hm. Choć nie chciało mu się wierzyć, że przed ich pierwszym spotkaniem, była iście Puchońską Puchonką i stroniła do alkoholu, a szlabanu to nigdy w życiu nie dostała. Spojrzał więc na nią podejrzliwie i zmrużył oczy. - Czyli wtedy do pubu przyszłaś posiedzieć i w ostateczności wypić soczek jabłkowy? - Zapytał z uśmiechem na twarzy. Tak, to był jeden z tych uśmiechów, które mówiły ,, I tu Cię mam! " No bo po co przychodzić do baru, jeśli nie po to, żeby się napić? Chyba, że on był wyjątkiem, a wszyscy inni popijali wodę. Tak. Na pewno. Kiedy Sara stwierdziła, że ma coś jeszcze w zanadrzu, posłał jej przenikliwe spojrzenie. Czyżby udało jej się uchronić alkohol przed zaklęciem D'Agust? Możliwe. A może zamierza przynieść coś z dormitorium? W zasadzie, to całkiem niezły pomysł, a co by nie było, Gregers w swoim mieszkaniu również miał dość pokaźny barek. Można tam zajrzeć, prawda? Chociaż musiałby pofatygować się aż na Aleje Amortencji, a chyba był zbyt leniwy. Aczkolwiek, jeśli Sara nie wyciągnie za chwilę jakiegoś napoju wyskokowego, pewnie się pokusi. Wtedy wypiłby coś w swoim własnym mieszkaniu i wrócił na Wielką Salę z uśmiechem od ucha do ucha. Kto wie, może zaprosiłby do siebie swoją towarzyszkę? Tam można napić się w spokoju, bez obaw, że zaraz pojawi się koło nich kolejny nauczyciel, nauczycielka, czy jakiś dziwny typ, który ot tak zabrał im butelkę ognistej. Trzeba rozważyć tą opcję, trzeba.
Ostatnio zmieniony przez Gregers Colton dnia Sob Cze 28 2014, 22:26, w całości zmieniany 1 raz
Lukas już od dawna, dawna nie był w szkole, jakoś nie śpieszyło mu się do miejsca z którego praktycznie nic nie pamiętał, to zupełnie taka sytuacja w jakiej znajduje się kot wypuszczony po raz pierwszy na zewnątrz. Stąpa ostrożnie, niepewnie bojąc się że następny krok może być niebezpieczny. Na jakiś czas odszedł ze szkoły, zaszył się w jakimś hotelu i siedział w pokoju starając sobie przypomnieć chociaż jedną rzecz z jego poprzedniego życia. Ale cholera to było takie trudne! Nie mógł powrócić do tego czasu...niestety. Jedyną rzeczą którą sobie przypomniał, była to że jest wilkołakiem i nie przypomniał, a doświadczył tego podczas pełni. Ból którego nie można opisać. Dopiero po upływie jakiegoś czasu stwierdził że nie może dłużej siedzieć w ukryciu i postanowił napisać list do dyrektora, z prośbą o możliwość powrotu. Po pozytywnym rozpatrzeniu jego prośby, powrócił do Hogwartu, czasem spędzał długie godziny w gabinecie dyrektora na rozmowach, poszukując jakiejś pomocy, bo sam sobie nie radził ze swoimi problemami i wilkołactwem. Gdzieś w jego głowie czuł że może temu zapobiec, znaleźć jakiś eliksir, ale to był tylko taki swego rodzaju instynkt który nic mu nie mówił. Dziś odbywał się bal, miał nadzieję że pilnując te dzieciaki jakoś odejdzie myślami od codzienności. Ubrał się na luzie, choć tak jak przystawało nauczycielowi. Pamiętał jak kiedyś sam przemycał alkohol na salę łamiąc regulamin, to też wiedział że młodzież również będzie próbowała zrobić to dzisiaj, dlatego! Zabrał do bocznej kieszeni marynarki piersiówkę która była zaczarowana i alkohol nie kończył się tak szybko. Czy da to komuś? Możliwe. Ale jest nauczycielem! Cóż nie wiedział jaki był poprzedni Lukas ale ten...ten zaczynał tworzyć nową historię. Wszedł na wielką salę, wcześniej zatrzymując się w progu i patrząc na wszystkie osoby znajdujące się na sali. Z początku chciał uciec, czuł że przerasta go ta impreza, ale przełknął ślinę i wszedł dalej. Stanął sobie gdzieś przy jakimś stoliku z dala od nauczycieli przechodząc obok Madison której kompletnie nie rozpoznał gdyż dziewczyna wyglądała inaczej, a utrata pamięci była dopełnieniem tego wszystkiego. Przy stoliku wyciągnął sobie piersióweczkę i pociągnął łyka z ukrycia. Obserwował sobie uczniów. Schował piersiówkę do marynarki i podszedł do pierwszej lepszej uczennicy. A co! Nauczycielom też można potańczyć, a że była tą nieszczęśnicą Madison, to co poradzić. -Można prosić? Zapytał wyciągając w jej kierunku rękę i zapraszając tym samym do tańca.
//No nic innego nie wymyślę xD Jeżeli chcesz to co zaplanowaliśmy to trzeba się przemęczyć xD
Sheila to była taka cicha woda. Przy pierwszym kontakcie niemalże zawsze była wycofana, ale gdy przychodziło co do czego, okazywało się, że potrafi mieć naprawdę ognisty temperament. Dzięki temu już niejednokrotnie udało jej się zaskoczyć kilka osób, nawet tych, które były w jej najbliższym gronie. Zresztą, chyba pierwszą osobą, która poczuła tak naprawdę jaka Sheila może być gwałtowna jest Toby. Z początku nawet żałowała swojej porywczości, chcąc ją stłamsić w sobie. Nigdy nikogo wcześniej nie uderzyła, a wtedy… no cóż, każdy kiedyś traci kontrolę, a Villadsen naprawdę miała nadzieję, że nie będzie musiała być jedną z tych osób, którym zdarza się to częściej niż powinno. Teraz jednak była już spokojna, względnie odzyskawszy rezon, dlatego jego zmianę podejścia przyjęła z cichym westchnieniem i lekkim zmrużeniem oczu. Nie pomyślała sobie nawet przez chwilę, że może być fałszywy, bo sama zachowywała się dokładnie tak samo. Zawstydził ją, ale nie chciała tego dalej po sobie pokazywać, aby nie zepsuć im zabawy. Była Puchonką, ale miała w sobie naprawdę dużo odwagi, gdy przychodziło co do czego, dlatego stawienie czoła balowi z nieznajomym przystojniakiem nie powinno stanowić dla niej żadnego wyzwania! Okej, stanowiło, ale zawsze można próbować udawać twardą. - Praca dyplomowa? - uniosła lekko brew. Był od niej starszy o kilka, długich lat. Śmiesznie ich sparowano. - O czym piszesz? Zapytała go jeszcze, a potem przygryzła delikatnie wargę, pokrytą błyszczykiem i pochwyciła jego ramię, aby dać się poprowadzić w stronę wróżki. Dla niej wróżenie było czymś więcej niż jedynie pustymi słowami, rzuconymi po to, aby zaspokoić ciekawość nieznających się na tej delikatnej sztuce czarodziejów. Nic więc dziwnego, że była naprawdę bardzo ciekawa tego co powie jej ta znajdująca się na balu. Szybko jednak przekonała się, że to jest zwykła ściema, która ma za zadanie zapewnić rozrywkę. Uśmiechnęła się mimo wszystko delikatnie, dochodząc do wniosku, że wcale jej to nie przeszkadza. To była zabawa, a jej wróżba była na tyle pozytywna, że zaakceptowała jej lekkie wady, między innymi zbiorowość. Na pewno nie tylko ona otrzymała taką wróżbę. - „Szczęście to nie jest to co posiadasz, lecz to czym potrafisz się cieszysz. Baw się dobrze!” - zacytowała mu to, co powiedziała jej wróżka i uśmiechnęła się do niego nieco zadziornie, co musiało mocno kontrastować z jej poprzednim zachowaniem. Taka była jednak Sheila - do bólu słodko gorzka i zmienna. - Nie umiem tańczyć - odpowiedziała na jego propozycję - Ale skoro mam się dobrze bawić to może zatańczymy coś, w czym mógłbyś mnie poprowadzić lub chociaż nauczyć nie deptać partnera szpilkami po stopach?
I czego się cieszysz. - wymamrotała cicho lecz uśmiechnęła się leciutko gdy wydęła zabawnie dolną wargę i ulokowała swoje spojrzenie gdzieś ponad jego ramieniem. Czy ją rzeczywiście zdemoralizował? W sumie niekoniecznie. Alkohol miała w ustach ciut wcześniej, ok. – z papierosami ją zdemoralizował tak samo jak ze swoją obecnością bo wcześniej to raczej stroniła od ślizgonów a teraz proszę! Jednym z wężyków piła prawie całą noc, zgubiła się, znowu piła, paliła, potem znowu piła, rozmawiała, droczyła, wcześniej kłóciła, odgrażała i wygrażała a teraz wylądowała na balu. Jakiż ten los przewrotny, nie? Podniosła na niego nieco rozkojarzone spojrzenie swoich ciemnych ocząt i sarknęła. - Piłam ale sok porzeczkowy a wtedy przyszłam boo.. bo tak wyszło, o. – zakończyła dość koślawo i uśmiechnęła się iście uroczo by go choć trochę tym rozdrażnić, że tak cały czas zasłaniała się niepamięcią. Z ciekawością przyjrzała mu się gdy nad czymś chyba rozmyślał bo Sara szturchnęła go lekko w biodro. – Nie myśl tyle bo jeszcze drugim Merlinem zostaniesz. - wymruczała rozbawiona i westchnęła przeciągle. I po co się wychylałaś głupia, hm? Teraz Ci spokój nie da! Sara pogratulowała samej sobie głupoty i stanowczo za długiego języka i oparła jedną ze swoich dłoni na biodrze. – W sumie nie wiem czy umiesz palić wynalazki zawierające w sobie.. ciekawsze substancje. I czy byłeś wystarczająco grzeczny by na nie zasłużyć. - rzuciła swobodnie tak by nikt powołany jej nie usłyszał i uśmiechnęła się na samą myśl. Owszem Sara palić nie umiała ale tak się złożyło, że w jej ręce wpadły całkiem niezłe rzeczy. W końcu trzeba korzystać z życia prawda?
Lucas pamiętał niewiele, za to Madison pamiętała wszystko. No może prawie wszystko, zważając na jej odrobinę już rozrywkowy stan, w który musiała się wprowadzić, zanim zdecydowała się na przyjście na bal, bez osoby towarzyszącej, niczym ostatnia ofiara losu. Kiedy stała się tak żałosną postacią, że bez drugiej osoby nie była sobą? Wystarczyło jedno krótkie spojrzenie na młodego nauczyciela w jasnym garniturze, a przed jej oczami stanęła scena z gabinetu, kiedy to za zamkniętymi drzwiami pili wino i prowadzili dziwne rozmowy, których nie do końca rozumiała, a następnie uciekła w podskokach, kiedy Godfrey przekroczył według niej pewną granicę, odsłaniając swoje zamiary nie do końca trzymające się utartej relacji nauczyciel-uczeń. Dlaczego teraz odbierała to zupełnie inaczej, a wspomnienie sprawiło, że uśmiechnęła się szelmowsko, zamiast odwrócić wzrok gdzieś w bok? Nie wiedziała, co się stało z Lucasem, nie wiedziała o jego problemach z pamięcią ani o tym, co sprawiło, że przez jakiś czas nie było go w szkole, jednak kiedy zauważyła, że jej nie rozpoznaje, nie była wcale zdziwiona i wytłumaczyła sobie wszystko zmienionym wyglądem, a nie amnezją, o której nie miała pojęcia. Zresztą kto by wnikał w szczegóły? Jeszcze do niedawna unikałaby jakiegokolwiek kontaktu poza salą lekcyjną z Godfreyem, ale teraz miała czyste konto, nikt jej nie kojarzył, nikt nie rozpoznawał, a jeśli tylko przyjdzie jej ochota, zmieni twarz w kilka chwil i postać, która przyszła na bal, zniknie bezpowrotnie. - Idealne wyczucie czasu. – odpowiedziała, gdy Lucas wyciągnął w jej kierunku rękę, po czym ujęła ją bez chwili zastanowienia, by z ustami rozciągniętymi we wdzięcznym uśmiechu, dać się wciągnąć w tłum tańczących par. – Szczęśliwy, że to już koniec roku? – zapytała po kilku chwilach, kładąc drugą swoją dłoń gdzieś w okolicy obojczyka Godfreya i patrząc na niego swoimi pięknymi oczętami, ciekawa, czy po całym roku zajęć ma dość uczniów i chętnie opuści mury szkoły czy będzie tęsknił przez wakacje za swoimi ukochanymi podopiecznymi. Nie nie, wcale nie za nią, tylko tak ogólnie za uczniami!
Meredith raczej nie była typową dziewczyną. Nie planowała kreacji od tygodni, nie odliczała do godziny rozpoczęcia balu, traktowała to wszystko jak kolejny zwyczajny dzień. Może poza tym, że i tak spędziła jakieś dwie godziny w łazience. Przecież nie chciała wyglądać gorzej od innych dziewczyn! Jeszcze by ją zazdrość wzięła czy coś i byłoby dziwnie. Wybrała czarną, skórzaną sukienkę bez rękawów. Niedługą, zaledwie do kolan, ażeby jej za bardzo nie denerwowała i nie ograniczała ruchów. Znalazła też w jednym ze swoich kuferków z butami jakieś stare, czarne szpilki na pięciocentymetrowym obcasie. Dopiero kiedy je ubrała zdała sobie sprawę z tego, że przez przyzwyczajenie do butów na płaskiej podeszwie będzie się co chwilę potykała, a nawet grozi jej upadek, ale nie miała czasu na zmianę decyzji. Podjęła takie wyzwanie i była z siebie zadowolona, chociaż już robiąc kilka kroków po dormitorium zdążyła się przewrócić. Tyle dobrze, że na łóżko, a nie na podłogę. Głupio byłoby sobie złamać kostkę przed samym balem. Najgorszy problem miała z maską, bo posiadała tylko jedną, kupioną jakiś czas temu również ze względu na potrzeby balu maskowego. W końcu znalazła ją pod łóżkiem, czyli tam gdzie trzymała w ogóle takie śmieci, że sama czasem bała się w to miejsce zaglądać. Maska oczywiście musiała pasować jej do sukienki, przynajmniej kolorystycznie, co akurat żadnym problemem nie było, bo dosłownie wszystkie sukienki Krukonki były w jednym kolorze - czarnym. Poza tym, jakie to życie było dla niej miłe! Maszyna losująca wylosowała dla niej idealnie pasujące do maski koronkowe rękawiczki, które jej się bardzo spodobały! No bo lepsze takie rękawiczki niż jakiś oczojebny krawacik czy coś. Meredith musiała się upewnić na dwieście dwadzieścia procent, że wygląda dobrze, aby wyjść z dormitorium. Najwyraźniej zabrało jej to więcej czasu, niż by chciała, bo kiedy weszła do Wielkiej Sali zauważyła już niezły tłum. Trochę ją to zmartwiło, bo jak w tym tłumie miała znaleźć swojego partnera czy partnerkę? Mówi się trudno. I tak przechadzając się po sali nie zauważyła nikogo z takim samym dodatkiem jaki wylosowała ona. Chodząc tak po pomieszczeniu zorientowała się przy okazji, że właściwie to połowy osób z tej szkoły jeszcze nie kojarzyła. Biedaczka. Nic dziwnego, skoro zawsze tak się od ludzi odcinała, ale to nic. Wszystkie znajome jej twarze miały już swoje pary, więc nawet nie chciała się wcinać. W końcu usiadła przy jednym z wolnych stolików i zakładając nogę na nogę postanowiła, że będzie sobie wszystkich tak bez słowa obserwować. Świetny plan jak na początek.
Cóż zrobić, Seth był zakochany na zabój. Gdyby w tej chwili Mandy weszła do Wielkiej Sali, jego świat zawirowałby mu przed oczami, a serce zgubiło swój zwykły, zdrowy rytm i jak nic porzuciłby Katherine w trybie natychmiastowym. Nie wiedział już czemu zapisał się w ogóle na ten bal, ale nie potrafiłby porzucić swojej partnerki od tak sobie, tylko dlatego, że zawiódł się sromotnie i nagle wszystkiego mu się odechciało. Był na tyle dobrym aktorem, że bez problemu mógł grać zainteresowanie i tak też postanowił zrobić. Poudawać, pokręcić, a potem być może nawet dobrze się zabawić. Kto wie, może ta dziewczyna okaże się kimś więcej niż jedynie pustą lalką z trzydziestocentymetrową gładzią szpachlową na twarzy? Na razie oględziny wypadały pozytywnie. Była całkiem ładna. Nie przesadziła specjalnie z makijażem i chociaż jej sukienka była nieco zbyt odblaskowa to chociaż pokazywała, że ma czym wypełnić stanik, a na to chłopak nie narzekał. Nie wpatrywał się długo w „punkt strategiczny”, decydując się na to, aby skoncentrować spojrzenie na jej twarzy. Jak dobrze, że miał na sobie koszulę. Co prawda podwinął rękawy do łokci, przez co było widać delikatne sploty tatuaży, sięgających od palców, aż po łokcie, a potem wystające ponad kołnierzyk krawatu, ale nie było źle. Zgorszyć jej nie powinien, a w sumie trochę się tego obawiał, bo wyglądała mu na taką lalunię z dobrego domu. Nie zamierzał się jednak uprzedzać. - Cośtam słyszałem - powiedział lekko chrapliwym głosem, zupełnie takim, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie, po czym opuścił wyciągniętą rękę, skoro Katherine nie zechciała z niej skorzystać, co zupełnie zaprzeczyło temu co powiedziała. Nic jednak nie powiedział, decydując się na przełknięcie riposty w ciszy. - Nie jestem pewien czy potrafię tańczyć tak, jakby się tego oczekiwało na balu - uśmiechnął się nieco ironicznie. W ogóle ciekawym faktem jest to, że był w Gryffindorze. Tiara w pierwszej klasie oznajmiła mu, że naprawdę mocno trąci od niego Ślizgonem, ale kwestia krwi wszystko załatwiła za niego. Może to właśnie dlatego lekko się poirytował, gdy na początku dojrzał pierścionek na palcu Russeau? Wiedział gdzie ona przynależy… Zaraz wrócił jednak na ziemię, rozglądając się po sali i szukając skrawka wolnego miejsca, aby mogli zatańczyć. - Kilka lat tańczyłem tango. Myślisz, że będzie odpowiednie? Chociaż w sumie powinienem raczej zapytać czy masz ochotę?
Przyjrzał się Ruby, która okazała się jego partnerką na ten bal. Starał się nie zastanawiać zbytnio czy ta szeroka sukienka nie krępuje jej ruchów. Może to taki model, w którym się tylko stoi i ładnie wygląda? Cameron chyba wolał po prostu nie wiedzieć. Kanadyjczykowi było wygodnie w jego garniaku i nie zamieniłby go na żadne inne cudo, nawet jeśli miałoby przyciągnąć tłumy ślicznych panien. Nie interesowało go zbytnio jak wygląda i czy podoba się to ogółowi i w sumie... ktoś tam na niego czeka. - To Ruby zaproponowałbym Ci coś mocniejszego, ale chyba wkroczyli już do akcji zabierania procentów na balu. - wzruszył tylko ramionami. Wskazał jej głową krążących po Wielkiej Sali nauczycieli, którzy pewnie czaili się, aż jakiś biedny czarodziej skombinuje jakąś butelkę trunku. Nie czuł się winny, iż nie ma nic na rozpoczęcie nowej znajomości. Chciał w miarę normalnie przejść przez tę imprezę i nie zostać zawieszonym na wakacje. W końcu tam się rozerwie... może nie tak jak rok temu. I od razu odrzucił wspomnienia na bok, gdy z bólem pojawiły się te z uroczą Kaią z Australii. Przecież pogodził się już z jej śmiercią? Chociaż w pełni zaakceptować tego nie potrafił i musiał z tym jakoś żyć. Teraz znowu mu się układało i nie zamierzał się tym nie cieszyć. Roześmiał się słysząc komentarz dziewczyny. - Twoja też nie jest najgorsza! - uśmiechnął się szerzej - Wiesz, tylko mi jeszcze brakuje peleryny do kompletu. Moglibyśmy w sumie zobaczyć jaką przyszłość nam wywróżą. Wskazał na swoje plecy, które owego okrycia nie posiadały. Zawsze Cameron-Batman mógł zerwać jakąś zasłonę, licząc na to, że nie zrobi zbyt wielkiej szkody w dekoracji pomieszczenia. W końcu jest superbohaterem... musi coś od życia mieć? Tak, oczami wyobraźni, już widzę Camerona ratującego bezbronnych pierwszaków. Nie, raczej nie. Chociaż dwie bijące się panny już rozdzielał i bronił honoru bliskich dostając dzbankiem w głowę.
Hanka to jednak głupią dziewuchą jest! Zamiast szykować się od rana na bal, to wolała topić swoje smutki w soku dyniowym i cały dzień przesiedzieć w dormitorium i ewentualnie poplotkować z młodszymi ślizgonkami na temat chłopców, zespołów, prawie jak szalona trzynastolatka! Ale z drugiej strony było to całkiem fajne doświadczenie. Nigdy nie miała okazji, by pogadać z młodszymi koleżankami. Ba, nie chciała nawet zabierać się za to. Jednak jej obecny stan tak ją przygniótł, że musiała pogadać o jakiś bzdurach z dzieciakami. W dodatku tak nieładnie potraktowała Camerona. Ten chciał wyciągnąć ją na bal, by mogła się trochę rozluźnić po nieudanych dla niej egzaminach, ta o nią dbał! A ona co? Odstawia głupie scenki, że nic jej się nie chce, cóż z niej wyrodna dziewczyna! Jednak dawanie porad młodszym koleżankom oraz obżeranie się słodyczami zmęczyło Haneczkę i postanowiła wbić na bal, coby zrobić milą niespodziankę Cameronowi. Przeprosiła swoje młodsze koleżanki (które pewnie nie dadzą jej spokoju przez najbliższy miesiąc) i wybiegła z pokoju wspólnego do dormitorium, by móc się przebrać. Włożyła na siebie sukienkę, którą miała z bodajże dwa razy na sobie, włosy spięła w luźny kok i ozdobiła do drobnymi, mieniącymi się spinkami, czarne buty na koturnach i już! Ach, jeszcze maska, bo w końcu to najważniejszy element. Zwykła, czarna, wysadzana w niektórych miejscach kryształkami. Po kilkunastu minutach dotarła na miejsce. Rozejrzała się po pomieszczeniu i już z oddali zauważyła Camerona z jak na razie nieznaną dla Hanki dziewczyną. Zaczęła kierować się w ich kierunku. - Patrz, Cameron, jestem, bądź dumny! - oznajmiła radośnie, po czym pocałowała Camerona w policzek, a następnie skierowała wzrok w stronę nieznajomej, a może i znajomej? Nieważne! - Cześć, jestem Hannah, miło mi Ciebie poznać! - przedstawiła się i podała rękę na przywitanie. Przy okazji przybliżyła się do Cama, czyżby to początek jakiś scen zazdrości?
Interesujący? On. Ciekawe, bardzo ciekawe, zwłaszcza że w szkole miał raczej opinie nudziarza i ponuraka. Zabawne, bo był na większości imprez organizowanych przez uczniów, do których nie każdy miał dostęp. I jako „plus jeden”, a także pod swoim własnym nazwiskiem. Cóż, mimo wszystko, zapewne zrobiłoby mu się miło gdyby tylko się dowiedział. Niemniej, wcale nie był interesujący. Jego tok myślenia może jeszcze, ale mało osób na tym świecie chciało się w niego zagłębiać. Czemu? Bo i miał swój iście Bonnetowski system wartości. System, który nagradzał i karcił te same postawy. No, ale temat ideologii Antoine, tak bardzo nieukształtowanej po poznaniu Dany, to chyba temat na osobną pracę naukową, jeśli nie całą książkę. A jego kultura? Tak, zdecydowanie mało osób się nią odznaczało, nawet wśród Ślizgonów, co nie napawało go radością i jakimś ogólnym optymizmem, szczególnie że dzięki znajomość tych zasad była świetnym argumentem w rękach niektórych przy myśleniu o tym, iż jest nudny. Z tą różnicą, że Antek gardził jakimś tam plebsem, mieszczaństwem i w ogóle. No, ale to chyba zrozumiałe, prawda? W końcu asfalt powinien wiedzieć gdzie jego miejsce.. - Wybacz pytanie, ale czy coś nie tak z twoją nogą? – zapytał, kiedy już odzyskała równowagę. Fakt jej niestabilności nie umknął uwadze Antka. Szczerze powiedziawszy zauważył to, jeszcze kiedy zbliżał się do niej. On takie rzeczy po prostu wychwytywał. Czemu? Sam nie wiedział. Po prostu, jego uwaga nakazywała skupić się na takich mankamentach. Wysłuchując tego, co ma do powiedzenia na temat jego uśmiechu, oczywiście zrozumiał aluzję i dlatego w jej kierunku posłał nieco cieplejszy od poprzedniego, niewymuszony i naprawdę szczery uśmiech. Pewnie ktoś, kto go nie zna pomyślałby że Ślizgon się zarumienił, albo coś w tym rodzaju. No cóż, niewątpliwie był to komplement, dlatego też podziękował i nie omieszkał wspomnieć, że weźmie pod uwagę jej wypowiedź. Natomiast w toku dalszej rozmowy zauważył jeszcze jedną ciekawą prawidłowość. Mianowicie dziwnie nad czymś rozważała. Nad czym nie miał pojęcia. Na pewien trop, tok myślowy skierowały go kolejne słowa, to swoiste tłumaczenie i zarazem zrzucenie decyzji i odpowiedzialności na niego. Bonnet aż porzucił swoje zimne i kalkulujące spojrzenie, przywdziewając minę ciepłego i serdecznego człowieka. – A Pani.. To znaczy Ty. Nie powinnaś się tak wszystkim przejmować. – rzucił niby to bez większego znaczenia i celu. Ot, tak po prostu. Mogła to interpretować na swój sposób, jednak idealną interpretacją byłby jej brak i odrzucenie na bok jakiś dziwnych rozmyślań, tak jak to on postanowił zrobić dzisiejszego wieczoru. – A teraz. Pani pozwoli? – zapytał, choć w zasadzie nie było to pytanie, bowiem pozwolił sobie objąć ją w talii, a także pochwycić dłoń, celem zaprowadzenia na parkiet. Prawdopodobnie to te buty. Może nie mogła znaleźć środka ciężkości? Niemniej, postanowił je pomóc, prowadząc na tę część Sali, przeznaczoną do tańca, o dziwo jeszcze pustą. Dobra, słowo pusta nie jest odpowiednia, bowiem kilka par już tańczyło, jednak ewidentnie widać było, że większość osób znajduje się nadal na etapie poznawania, bądź szukania partnera.
Nie była wielką miłośniczką ogromnych imprez, ale takie bale jak ten były chyba tylko dwa razy do roku, więc aż głupio byłoby nie przyjść! Szczególnie, że nauczyciele zawsze się wysilali i przygotowywali super wystrój i inne fajne rzeczy. Ubrała się dziś na biało, sukienka bez ramiączek sięgała aż do ziemi i mieniła się na fioletowo, maskę też miała białą, a do tego wszystkiego zawiązała czerwoną wstążkę na nadgarstku. Weszła do sali, ślicznie tutaj było, przez półmrok i dym nie widać było wszystkiego co prawda wyraźniej, ale i tak wywierało wrażenie. Dziwnie się trochę czuła, chodząc sama, kiedy wszyscy dookoła podobnie krążyli albo już znaleźli swoją parę i ćwierkali wesoło. Miała nadzieję, że osoba z taką samą czerwoną wstążką okaże się kimś, kogo zna, a nawet jak nie, to będzie to taka osoba, dzięki której nie będzie bawić się tak bardzo źle. Wciąż miała wrażenie, że to nienajlepszy pomysł porywać się na takie losowanie, iść w ciemno na bal gdzie wiadomo, że wszyscy znajomi zajęci są kimś innym. Na razie poszła do stołu z jedzeniem i przyglądała się wszystkiemu co tam było, niczego jednak nie kosztująć.
- Wiedziałem, że nie możesz być stąd. Tylko teraz mam pewien problem. Bo wychodzi na to, że teraz muszę się bardzo mocno postarać byś bawiła się dobrze. Nie możesz nas zapamiętać przecież jako sztywnych i nudnych - odpowiedział i uśmiechnął się zadziornie. Szybko jednak ten uśmiech zniknął, a pojawiło się zdziwienie. Bo obserwując śmiejącą się studentkę zaczął się zastanawiać co tym razem takiego palnął. Wysłuchał jej słów i wszystko stało się jasne. No i jako wypiła już sporo?! - Ale tak sama? No wiesz co? Nie wypada to tak, żadnej integracji między naszymi szkołami? Coś mi się wydaje, że będziemy musieli to nadrobić - narzekał trochę dziewczynie, jednak nie ukrywał rozbawienia w głosie, cały czas realizował swoje postanowienie i skoro miał się naprawdę rozluźnić to może powinien też się czegoś napić? Tak więc zdejmując te okropne okulary z głowy schował je do wewnętrznej kieszeni marynarki ukazując schowaną tam piersiówke i kiedy wyciągnął ją by nalać trochę alkoholu wysokoprocętowego, to ta wyskoczyła mu z dłoni i poleciała gdzieś w bok w stronę jakiejś panienki. Spojrzał morderczym spojrzeniem nr 33. Tym najgorszym, posiadającym najwięcej okrucieństwa i nienawiści i wcale nie była to maska, którą na chwilę ubrał, a jego prawdziwe emocje. Niestety szybko musiał z nich zrezygnować kiedy zorientował się kto to popełnił taką zbrodnię. Nauczycielka i wszystko jasne... Westchnął głośno i wrócił spojrzeniem na swoją partnerkę. - No jak widzisz nauczyciele nie za bardzo pozwalają nam się rozluźnić. Bo co do pytania, czy lubię procenty to chyba odpowiedź jest oczywista - odpowiedział i uśmiechnął się dość tajemniczo. - Chyba nie miałaś okazji by usłyszeć o Brandonie Russeau, co nie? No ale to w sumie dobrze, widać że mam talent do tego czym się zajmuję. Tylko chwilowo brak już tego towaru. Zapewnie wszystko trafiło do mojej opiekunki domu - dodał wstając już z krzesła i podszedł do dziewczyny i słysząc jakiś w miarę szybszy kawałek chwycił za dłoń partnerkę i pomagając wstać pociągnął na środek parkietu dodając do tego jakże kilka słów wyjaśnienia: - No to zapraszam na parkiet, no i nie ma żadnego wykręcania się, bo nie wierzę w to, że u was w Francji nie uczyli was tańczyć - powiedział i wystawił język - jakże bardzo dorosłe i dojrzałe zachowanie, nie ma co. No ale miał przestać być tak sztywny więc pomału to robił, rozkręcenie się zajmuję może nieco dłużej niż z alkoholem, ale i bez niego umiał dać sobie radę. - Zwłaszcza, że mając tak zjawiskową partnerkę mamy szansę na zostanie królem i królową balu - dodał, zauważając, że nie powiedział jeszcze tego komplementu. Przecież to niewybaczalbe. I nie ważne czy teraz byłby zakochany w kimś innym, czy może mu się podobać dziewczyna, czy też nie. Jednak teraz, dopóki będzie z nią to ona jest jego najjaśniejszą gwiazdą na niebie. Można powiedzieć, że ślizgon umiał tańczyć, bo jak Wam się zdaje kto musiał tańczyć z matką na przeróżnych imprezach? No ok ojciec też coś tam zatańczył, ale ten typ szukał zawsze pretekstu by coś jeszcze przy okazji załatwić z wysoko postawionymi osobami więc przesiadywał w ich towarzystwie, później dochodziły te wszelkie ciotki, dwie siostry! Przecież jak byli mali to ktoś musiał tańczyć z tymi słodkimi dziewczynkami no i zaginięcie kto to musiał być? No i w końcu kuzynki, przecież tyle ich ma, a on jest jedynym facetem[z tego co wiem to chyba nie mam żadnego kuzyna], tak więc miał sporo okazji do praktykowania tej umiejętności. Zwłaszcza, że nie robił tego nigdy pod przymusem, a bardzo chętnie, przecież zawsze był bardzo ciekawski i chętny do nauki. Zwłaszcza nauki umiejętności którymi będzie się wyróżniał między innymi uczniami. Więc dochodząc do meritum tej krótkiej opowieści to Brandon potrafił tańczyć, zarówno tańce eleganckie jak i te bardziej na czasie, szalone i bardziej odważne. Zwłaszcza że miłą odmianą będzie taniec z dziewczyną którą nie będzie się krępować mocnej chwycić i stanąć naprzeciwko niej w pewnych momentach naprawdę blisko, by móc poczuć swój przyspieszony oddech. Nie zamierzał oszczędzać się, tak jak niektórych będzie trzeba zanosić do pokoi bo byli za bardzo nawaleni, tak jego będzie trzeba zanosić, a raczej znosić bo sam nie będzie miał siły by iść. Co najwyżej pozwoli się nawet zepchnąć z schodów by oszczędzić komuś dźwignia. - Dobrze tańczysz - powiedział do ucha dziewczynie kiedy tylko mógł złapać powietrze i przybliżyć się na tyle by nie musieć do niej krzyczeć.
A Filip stał i stał. Brzmi trochę, jak początek jakieś kiepskiej powieści, więc przejdę dalej. Z każdą wchodzącą osobą spoglądał w stronę drzwi, wypatrując tego głupiego wachlarza, który miał być jego znakiem rozpoznawczym na tej imprezie. Gupi znak rozpoznawczy, skoro nikt nie rozpoznaje w nim swojego partnera! A może osoba, która miała się z nim dzisiaj bawić już tu była, tylko schowała się gdzieś przed nim, bo zobaczyła z jakimś frajerem przyjdzie jej tańczyć? Filip aż westchnął w duchu i jedynie pomachał Cameronowi, Madison, której nie widział od lat i... i tyle. Chyba nikogo więcej tu nie znał. Aż smutek. A nie, Nastka! Wyszczerzył zęby w uśmiechu i jej także pomachał, z zamiarem przepchania się w jej stronę, ale właśnie w tym momencie rzucił mu się w oczy wachlarz. Oł je, Filip zwycięzca. Posłał Nastce przepraszający uśmiech w stylu "siła wyższa" i lekko wzruszył ramionami. Nie znał dziewczyny, ale wyglądała całkiem miła i miał nadzieję, że taka właśnie jest. Z bijącym sercem podszedł do niej, nie żadne tam od tyłu czy z boku, tylko fejs tu fejs, by mogła jeszcze uciec, hłe hłe. -Chyba jesteś dzisiaj na mnie skazana- uśmiechnął się szeroko do Cheyenne Murray, pokazując jej swój wachlarz. -Filip- przedstawił się, wyciągając dłoń w jej stronę i ściskając ją lekko. -Jak podoba ci się sala? Masz ochotę na coś do picia, może chcesz coś zjeść albo zatańczyć?- no brawo, nie ma to jak na starcie zarzucić dziewczynę gradem pytań. Na pewno się w tobie zakocha, Fifi!
Sączyła swój napój, obserwując przy okazji zebranych w sali uczestników balu. Z każdą chwilą było ich coraz więcej, a jej partnerka wciąż się nie znalazła. Ivy zerknęła na Avis – a przynajmniej taką miała nadzieję, sądząc po doborze sukienki i maski – rozmawiającą ze swoją partnerką. Przesunęła wzrokiem po jej odsłoniętych ramionach i prawie nagich plecach. Wyglądała zachwycająco. Nagły dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Chociaż Ivy zwykle wolała zielony, niebieska sukienka przyciągała jej wzrok. Pomachała do Vi, chociaż nie była pewna czy dziewczyna w ogóle zwróciła na to uwagę. Zwłaszcza, że najwyraźniej brała udział w dziwnym trójkącie. Haden potrząsnęła głową, rozglądając się dalej. Nie mogła teraz skupiać się na Dakers. To groziło kompletnym wyłączeniem. Miała nadzieję, że lada chwila wyhaczy gdzieś wzrokiem tę przeklętą złotą opaskę. W jednej chwili dostrzegła szatynkę w długiej, czerwonej sukni. Kreacja robiła niesamowite wrażenie. Zwłaszcza w połączeniu z czerwonymi ustami. Haden uwielbiała, kiedy kobiety używały czerwonej szminki. Musiała przyznać, że dziewczyna wyglądała zachwycająco. Już miała kontynuować poszukiwania, kiedy nieznajoma zbliżyła się i wskazała dłonią na własną opaskę. Oh. Uniosła brew, słysząc hiszpański akcent. Miała ochotę wydąć usta w podziwie. Zamiast tego odruchowo uniosła brew. Szybko jednak zamieniła swój podejrzany wyraz twarzy na szczery, łagodny uśmiech. - Ivy – rzuciła radośnie i dygnęła lekko w ramach żartu. – Wydaje mi się, że nigdy cię nie widziałam. – Haden przechyliła odrobinę głowę. – Jesteś z wymiany czy coś? Pociągnęła kolejny łyk ze swojego kieliszka. Napój już prawie nie parował. - Przy okazji, naprawdę świetna sukienka – dodała, jeszcze raz mierząc dziewczynę wzrokiem. Zastanawiała się czy będą dzisiaj tańczyć, a jeśli tak, to miała szczerą nadzieję, że nie podepce czerwonego materiału. O stopy Moiry raczej się nie bała. Na lekcji tańca przed balem poszło jej rewelacyjnie, więc czy cokolwiek mogło pójść nie tak?
Gdzieś w tłumie zamajaczyła mu znajoma, zamaskowana postać, która uśmiechnęła się lekko. To musiała być Madison. Sam nie wiedział, skąd ta pewność, pewnie przez charakterystyczny taneczny krok i uśmiech, który wszędzie by rozpoznał. Dobrze było mieć świadomość, że nie jest się tak zupełnie samotnym, nawet jeśli tak się wydaje. Odpowiedział uśmiechem, ale nie ruszył się z miejsca, poświęcając swoją uwagę tylko i wyłącznie Sheili, która wydawała się naprawdę miłą i uroczą dziewczyną. Żałował, że muszą nosić te idiotyczne maski, ale cóż, pewnie w końcu z nich zrezygnują, kiedy zabawa się rozkręci. - O hipogryfach i ich zachowaniu w środowisku naturalnym, w związku z czym większość czasu spędzam ostatnio w krzakach na obserwacjach. Bal i eleganckie ubranie to dla mnie miła odmiana - wyznał z rozbawieniem, zastanawiając się, czy widząc go w takim wydaniu Sheila może sobie wyobrazić, że ostatnie kilka tygodni spędza albo w domu (no, akurat w to nie było trudno uwierzyć), albo leżąc w zaroślach z potarganymi i pełnymi igliwia włosami, ubraniem poplamionym na zielono od trawy i dłońmi czarnymi od ziemi. Lubił siebie w takim... dzikim wydaniu. Chociaż lubił też brylować na salonach i mącić w głowach kobietom. Percy chyba po prostu potrafił się rozkoszować różnymi aspektami życia, choć ostatnio bliskość natury przynosiła mu ukojenie, a praca intelektualna pozwalała zapomnieć o wszystkim, co ostatnio spędzało mu sen z powiek. - Opowiesz mi coś o sobie? - spytał, prowadząc ją w stronę wróżki, obleganej przez stada ciekawskich. No cóż, wróżba Sheili była znacznie przyjemniejsza niż jego własna, jednak Percy skwitował to tylko ciepłym uśmiechem. - Może twoją wróżbę przyjmiemy jako nasze motto na ten wieczór? - zaproponował, przekrzywiając lekko głowę i patrząc na dziewczynę uważnie. Tak, zdecydowanie dobrze trafił. Jego szczęście jeszcze raz się uśmiechnęło, dając mu na towarzyszkę uroczą panienkę, która powoli zaczynała się z nim oswajać. Chciał jej to jakoś ułatwić, dlatego starał się dobierać uważniej słowa i nie zgrywać szarmanckiego łobuza (choć w tym wydaniu zawsze czuł się wyjątkowo dobrze, może dlatego że to wydanie było najbliższe prawdy absolutnej). - Taniec to tylko kwestia zaprzyjaźnienia się z własnym ciałem. Na pewno jakoś sobie poradzimy - powiedział z przekonaniem, po czym poprowadził ją na parkiet. Akurat grano jakiś skoczny kawałek, więc Percy zakręcił Sheilą, po czym przytrzymał ją pewnie, żeby nie straciła równowagi. - Po prostu spróbuj mi zaufać, dobrze? - poprosił z uśmiechem, po czym wykonał kilka improwizowanych ruchów, sugerując dziewczynie gestem, żeby spróbowała zrobić coś podobnego, ale we własnym stylu.
Toby nie rozumiał tego całego zamieszania, jakie powstało w związku z tym balem. Może dlatego, że w jego szkole nie było podobnych- zawsze wiedziało się z kim się idzie i tak dalej, zapraszało się swoją dziewczynę, chłopaka lub koleżankę, by miło spędzić te kilka godzin. A teraz? Teraz wszystko mogło się zdarzyć! Ale jakoś w dziwny sposób go nie ekscytowało. Nie lubił niespodzianek, toteż odwlekał moment wyjścia, jak najdłużej mógł. Aż nie został w dormitorium sam. Dopiero wtedy zaczął się szykować, ale z braku lepszego pomysłu (i braku garnituru w szafie) założył elegancką, czarną szatę wyjściową z godłem Gryffindoru, do której przypiął broszkę w kształcie pióra feniksa, która dzisiejszego wieczoru miała pomóc mu odszukać partnerkę. Nie liczył, że będzie się dobrze bawił, nie spodziewał się, że pozna kogoś super i w ogóle. Wolał się miło rozczarować. Albo zwyczajnie był pesymistą. No ale cóż... JAK TU NIE BYĆ PESYMISTĄ, gdy Sheila bawiła się z kimś innym? Może po cichy liczył, że ktoś tam na górze wie o ich dramatycznej, pełnej miłości przeszłości i połączy ich w parę na tym balu? By mogli sobie wszystko wyjaśnić i tak dalej. Tyle, że Sheila na pewno nie chciałaby sobie z nim nic wyjaśniać. Zachował się, jak ostatni kutas i wiedział o tym. Sam zresztą nie do końca potrafił nazwać i sprecyzować swoich uczuć. No bo była Nix, Frejka... Frejka super całowała, a Nix to Nix, no. To z nią zdradził Sheilę i może miał do niej jakiś sentyment? Pewnie też. Ale lubił ją, bardzo. Tak samo, jak Frejkę, do cholery. Może powinien zacząć prowadzić dziennik, bo już sam siebie nie ogarniał. Ale powiało gimbą. Stanął sobie gdzieś przy stole z przekąskami, zaczynając wyjadać te z warzywkami albo zdejmować mięso z tych z mięsem. Nie wyglądał swej partnerki, niech ona do niego pierwsza podejdzie, a co!
- Mój urok osobisty Cię przyciągnął. - Powiedział w teatralnym geście poprawiając kołnierzyk koszuli. No, bo jak nie, jak tak? Na jego twarzy można było dostrzec lekkie rozbawienie. Kiedy Sara szepnęła coś o paleniu, Ślizgonowi zaświeciły się oczy, a twarz rozpromieniła jeszcze bardziej. Ciekawe, skąd ona miała takie rzeczy? Rozmyślał chwilę, spoglądając na nią podejrzliwie. - A Ty wiesz, że za to możemy wylecieć ze szkoły? - Szepnął jej prosto do ucha, po czym posłał uśmiech, mówiący To mi się podoba. Cały Colton. Mogłoby się wydawać, że adrenaliny potrzebuje bardziej, niż tlenu. To przesada, ale rzeczywiście uwielbiał ryzyko w każdej postaci. Ktoś obserwując jego wyczyny, popukałby się w czoło i stwierdził, że chłopak jest Zwykłym kretynem, któremu życie nie miłe. Cóż. - Na tą okazję możemy odwiedzić moje mieszkanie na Alejach i wrócić tu. - Wciąż szeptał tak, by nikt niepowołany go nie usłyszał. Nie chciał kolejnych kłopotów. Chyba nie będą mieli problemów z ponownym dostaniem się na Wielką Salę, prawda? Miał taką nadzieję. Ostatecznie znowu pójdą gdzieś w siną dal i będą szukać drogi powrotnej przez pół nocy. Ach, co za różnica? - A skąd Ty masz takie cuda? - Spojrzał Sarze w oczy z szerokim uśmiechem na twarzy. Ciekawe.
Gdybyś był brunetem to może byś i przyciągnął. - odparła, leniwie przeciągając samogłoski i uśmiechnęła się pod nosem. Mówiła poważnie czy żartowała? Jasne, że żartowała. Panienka Sullivian niespecjalnie zwracała uwagi na wygląd drugiej osoby a raczej na jego charakter. Dlatego też opuściła swoje ręce wzdłuż boków i wygładzając cienki materiał na biodrach, przysłuchiwała się co też on jej takiego szepcze. Muzyka dość głośno jednak grała a dodatkowo gwar rozmów innych osób nieco dekoncentrował jasnowłosą istotkę, która przechyliła delikatnie do boku głowę i gdy przekaz jego słów do niej dotarł, Sara roześmiała się cicho. - Cykasz się Smoku? - spytała przybierając rozbawioną minę i uniosła prowokująco brew do góry. Zdmuchnęła także ze swojego czoła niesforne kosmyki włosów i zastukała nieznacznie swym wysokim obcasem. Nawiasem mówiąc to cholernie niesprawiedliwe, że ona na szpilach w dalszym ciągu sięga mu ledwie do ramienia! Skandal po prostu, no! Przygryzła dolną wargę na propozycję wybrania się do jego mieszkania i zmierzyła go badawczym spojrzeniem swoich orzechowych ocząt. Iść nie iść? Puchońskie dziewczę westchnęło przeciągle, zmarszczyło lekko nosek w zamyśleniu i stuknęło go palcem w ramię. - Jak mi jakimiś cudem skombinujesz jakieś okrycie bym nie zamarzła po drodze to się przejdę. Zobaczymy, czy ślizgoni mają w swoich lochach kajdany, pajęczyny i inne ślizgońskie akcenty. - odparła w żartobliwym tonie i uśmiechnęła się szeroko gdy również odwzajemniła jego spojrzenie. - Cuda? No cóż… dziwnym trafem wpadają mi w ręce same fajne rzeczy. - skwitowała i puściła mu oko. A bo i po co ma mówić, że ma dobre kontakty z Irytem, hm?
Leoś wszedł do sali, i zaczął się oczywiście rozglądać za swoją partnerką. Ludzi co chwila było coraz więcej. A Czech miał zadziwiająco dobry humor. Matko Chrystusowa, co to się stanęło! Leoś uśmiechał się do wszystkich, chodził. Żałował tylko że papierosa sobie nie odpali. No ale nie można mieć wszystkiego przecież! Pooglądał sobie wszystko, fotografa i w ogóle. Zastanawiał się czemu nigdy nie był na balu w swojej szkole. Przecież to takie pocieszne imprezy są. Nasz mistrz oczywiście połapał się że bal jest maskowy i szybko przywołał jakąś maskę z garderoby teatralnej. Chociaż jego i tak mało kto znał. Ale kto wie może trafi na Zilye? Bez maski nie było by zabawy. Příborský zaczynał się trochę niecierpliwić. Był tu już od pół godziny a jego partnerka nadal się nie zjawiła. Znał kobiety, wiedział że punktualność nie jest ich szczególnie mocną stroną, no ale na boga! Ile można się szykować. Dlatego podszedł do stolika z napojami i poczęstował się sokiem dyniowym. Starał się zbytnio nie irytować. Po chwili podziwiania wirujących par, usłyszał przyjemny głos. Od razu się odwrócił, i szczęka mu opadła. Warto było czekać. Piękna niewysoka dziewczyna. Włosy miała jak płomienie. Chyba byli z tego samego domu, ale maska uniemożliwiła mu sprecyzowanie tej myśli. Na pewno już nie raz się za nią obejrzał. Posłał jej swój uśmiech nr #654. Łobuzerski. On też podniósł rękę i powiedział. -Jestem Leoś. Leoś Příborský. Miło mi.- w jego głosie było słychać mocny czeski akcent.- Pięknie wyglądasz. Chcesz potańczyć?- złapała go trochę trema. Nie był nigdy miły dla nikogo na takiej imprezie. W ogóle rzadko bywał. Ale zaraz mu przeszło. Przecież ociekał wręcz zajebistością.