Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Autor
Wiadomość
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Piwne oczy śmigały pod kapelusza to z prawej na lewą,lustrując Wielką Salę i uczniów się w niej znajdujących. Nie było jeszcze ich wiele, ale to dobrze. Mógł dokładniej przyjrzeć się poszczególnym parą. I dekoracjom rzecz jasna. Właściwie sala wyglądała niemal jak rok temu , kiedy musiał zaniedbać swą naukę. Ale jak zawsze perfekcyjnie. Poprawił krawat i sprężystym krokiem ruszył przez salę, ku... No właśnie, ku czemu? Zatrzymał się w pół kroku, zastanawiając się, gdzie mógłby się podziać. Nie widział żadnej znajomej twarzy. Choć w sumie,to dobrze,w końcu zabawa jest po to, żeby poznać nowe twarze, czyż nie?Jeśli o twarzy mowa, jego ślepia spoczęły na pewnej drobnej dziewczynie. Uśmiechnął się lekko i podążył ku niej. Nie znał jej, ale mógł nacieszyć oko, bo musiał przyznać sam przed sobą, że prezentowała się rewelacyjnie. Podszedł do ów osóbki i z florenckim uśmiechem na ustach, zdjął kapelusz i ukłonił się teatralnie, tym samym bliżej przyglądając się dziewczynie. - Hello - przywitał się grzecznie. Słysząc jak zespół próbuje rozkręcić bal jedną z wolniejszych piosenek, zerknął przez ramię na parkiet, a uśmiech poszerzył się jeszcze odrobinę.Wbił swe spojrzenie na powrót w nieznajomą i wyciągnął ku niej dłoń. - Jakoś ten Bal trzeba - stwierdził i wykonał zachęcający ruch głową w kierunku parkietu. -Zatańczysz? No bo po cóż czekać? Bale są po to, żeby tańczyć, a on miał to zamiar robić do upadłego. Tym bardziej, że przybył tu bez żadnej "drugiej połówki", więc swój krąg rozmów mógł poszerzyć tak bardzo jak mógł. Nie miał zamiar "skakać z kwiatka na kwiatek". Im więcej osób się pozna tym lepiej, czyż nie? A ów dziewczyna od razu wpadła mu w jego błyszczące dziś oko.
Ostatnio zmieniony przez Nadish Narayanan dnia Sro 16 Paź 2013 - 19:05, w całości zmieniany 2 razy
Anglicy byli winni całemu złu. Nie chodziło tylko o to, że cały czas czyhali na ich niewinne żywoty, podsuwając pod nogi coraz to cięższe kłody, ale i ta ich ponura mgła, niemal wiecznie otaczająca zamek, wprowadzała jakiś niezdrowy nastrój. A już w ogóle nawet nie warto wspominać o tym, że posiadali bezlitosnego obserwatora równającego z ziemią ich nadzieje na przyjemne życie. Wszystko, co miało być tak proste, okropnie stawało się skomplikowane. Niestety pominę już te ich wesołe pogawędki, które całkiem szybko się skończyły, gdyż niebawem będziemy w jednym poście grać na dwie strefy czasowe. Chociaż pomysł o oślepieniu przeciwników blaskiem bijącym od ich włosów, brzmiał wprost bajecznie i na pewno przypadł do gustu Riverowi! Oczywiście, Madison miała absolutną rację, mówiąc, że gdyby rzeczywiście chciała go zdradzić, zrobiłaby sobie czerwone włosy, wielkie usta i figurę jakiejś gwiazdy porno, no, przykładowo. Tylko, że same słowa, że jeśli chciałaby coś takiego zrobić, zmieniłaby swój wygląd, sprawiały, że nie czuł się ani trochę bardziej spokojny! Bo przecież dawało jej to cholerną możliwość zdrady w dowolnej chwili, tylko wystarczy, że trochę zmieni wygląd i już nikt nigdy o tym nie napisze. - Nie wiem, czy myśl, że masz takie możliwości jakkolwiek mnie uspokaja - przyznał, dość niemrawo mrucząc to pod nosem. I gdzie tu sprawiedliwość na tym świecie? Problem był taki, że River na tą chwilę niezupełnie ufał, iż Mads nic takiego by nie zrobiła. Ale proszę go zrozumieć, to wszystko przez te jakże świeże plotki, które zamiast magicznie znikać, cały czas się rozbudowywały. Jednak, dziewczyna cały czas zaprzeczała, cały czas obstawała przy tym, że nic ją z tamtymi facetami nie łączyło. A w gruncie rzeczy dotychczas River nigdy nie zawiódł się na jej zapewnieniach. Pewną częścią siebie bardzo chciał jej uwierzyć. Mimo powagi tej sytuacji całkiem wesoło się uśmiechnął na wspomnienie ciasta dyniowego, którego właściwie spróbował dopiero następnego dnia. Rzeczywiście ostatnie okoliczności nie sprzyjały do spokojnej rozmowy. - Ciasto było świetne, możesz mi je częściej piec - zapewnił uśmiechając się pod nosem. - Nie dziw się, że nie odpuściłem lekko, po dwóch dniach machając ręką na plotki o mojej dziewczynie flirtującej z nauczycielami i że nie przyszedłem tak szybko jak chciałaś - rzekł przenosząc wzrok, który na chwilę wbił w swe piękne buty, by spojrzeć na Madison. Może jednak rzeczywiście powinien był się rzucić do tego jeziora, bo jakoś okropnie ciężko szły mu te wszelakie poważne rozmowy, zwłaszcza ta. - Jasne, że czuje niedosyt. Daliśmy się rozerwać kilku problemom. To trochę głupie, że jesteśmy dzikimi barbarzyńcami i daliśmy się rozbić pierwszej lepszej kłótni i plotkom pisanym przez flegmatyczne, zakompleksione Angielki. Nasi Kanadyjscy przodkowie powinni się nas wyrzec. - River potrafił mówić bardzo dużo i często bez skrępowania o wielu sprawach, tylko, że gdy chodziło o coś naprawdę ważnego, wszystko obracał w żart. Jakby ta powaga choć przez chwilę, mogła go zabić. W istocie, chyba takim kierował się poglądem. - Mads, ja wcale nie chcę tego tak skończyć i przez takie coś.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel wieczny iluzjonista, mistrz marionetek, władca lalek, arcymistrz gry i zabawy. Tak go widzę i naprawdę nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, że mu zależy i, że się odsłonił. Dla mnie to jakaś nowa gra, nowa zabawa w stopniu bardziej zaawansowanym jak, gdyby szukał granic tego co może zrobić, granic manipulacji do czego może się posunąć, by dalej płynąć spokojnie po morzu. Takie są moje odczucia, jednakże mogę się mylić i może to wszystko dziać się naprawdę wszak nie wiem tego na pewno. Tak właśnie z, nim jest, że nigdy nie wiadomo co jest prawdą, a co iluzją, że nigdy nie wiadomo co się w jego głowie czai, czy to jakiś ruch pionkiem w wielkim strategicznym planie czy po prostu coś czuje i stara się tego nie stracić. Tyle pytań żadnej odpowiedzi a Gabriel będzie ostatnią osobą, która tą odpowiedź udzieli, więc co pozostaje? Zaufać mu i dać ponieść się fali? Chyba tak.. Oj, były takowe kobiety i to nie jedna, lecz, gdy już je porzucił nigdy już do niech nie wracał, lecz do Dainy wrócił może nie z własnej woli, ale jednak, bo przecież, gdy zobaczył, że to ona jest jego partnerką mógł się wycofać i odejść prawda? Mimo wszystko został i uroczył ją pragnął to zrobić, bo tego nie ma co ukrywać, lecz i ona go zauroczyła, więc byli kwita. Ich relacje wymagają zbyt dużo myślenia a ja się do tego chyba nie nadaje czy nie może być prosto jak z innymi? Whisky, Maryśka, Seks. Zero kłopotu a tu i teraz? Same kłopoty i przemyślenia za dużo tego! Może naprawdę to, co było w jego oczach było to, co widziała dziewczyna może jakąś namiastką, a może po prostu ujrzała to, co chciała ujrzeć nie dostrzegając ukrytych szczegółów jak ostrzeżenia niczym pomruk lwa przed jeleniem? No cóż to także są tylko przypuszczenia zresztą wszystko między nimi są tylko przypuszczeniami czy coś między nimi jest jasne i klarowne? Gdy dziewczyna zaproponowała, a raczej powiedziała co powiedziała Gabriel uśmiechnął się lekko, tajemniczo nadal z nią tańcząc. - Naprawdę tego chcesz? – Zapytał patrząc na nią. – Nie będzie to łatwe, bo z zemną nigdy nie jest łatwo. – Powiedział, czy też ostrzygł, lecz bądź co bądź było to całkowicie zgodne z prawdą. Nic z Gabrielem nie było łatwe nawet seks. - A co potem? – Zapytał niespodziewanie. – Będziesz namawiać mnie do modlitwy czy do seksu? – Zapytał z charakterystycznym tonem głosu niczym pomruk kociaka. No tak w końcu to Gabriel, więc nie było co się dziwić. - Zastanów się dobrze, bo, jeśli jesteś tego pewna ja nie widzę przeciwwskazań. – powiedział i mogę się założyć, że zaskoczył tym dziewczynę a bynajmniej i na pewno mnie tym zaskoczył. On i związek tak bez zakładu i niczego? Dlaczego ja nie mogę uwierzyć, że to się dzieje? Może to tylko jakiś sen a on nie wie, że tylko śni i to się nie dzieje naprawdę?
Między nimi nigdy nie było nic jasne i wiadome bez zbędnych przypuszczeń, gierek czy wymuszania prawdy. Od samego początku tak było, co jedynie podsycało ich relacje. Trzeba się pogodzić z takim biegiem spraw.. Lecz czy tak nie jest w sumie ciekawiej? Przynajmniej nie ma monotonii i znając ich.. Myślę, że się takowa nie pojawi. Co do jego wracania do kobiet. Do innych nie wracał, więc to, że Daina jest tym wyjątkiem coś znaczy, nieprawdaż? Wyjątkowe wyjątki zdarzają się tylko w wyjątkowych sytuacjach! Może to przeznaczenie i bal na którym są partnerami miało coś wspólnego z propozycją ślizgonki? Cóż, skoro owa kobieta wierzy w znaczenie snów, to czemu by nie wierzyć w przeznaczenie? Położyła dłoń na jego ramieniu nie przestając poruszać się w tańcu, który trwał już… dłuższą chwilę! Ah, jakże ten czas szybko mija.. - Domyślam się, że nie będzie to łatwe. Nic nie będzie łatwe ale sądzę, że jeśli naprawdę Ci zależy, to jakoś sobie poradzimy. Gdybym w Ciebie.. w Nas nie wierzyła, to nie proponowałabym tego. – odparła spokojnie i przygryzła malinową wargę. Nie było zaskoczeniem, iż panna de Langeais obawiała się tego, co może się wydarzyć w ciągu tego czasu, kiedy ich relacja zostanie wystawiona na próbę.. Ale przecież kto nie próbuje, ten nie ma! Słysząc jego kolejne słowa wybuchła perlistym śmiechem i pokręciła przecząco głową. - Nie Gabrielu. Potem myślę, że pozostają dwa wyjścia. Albo nam się uda, albo nie i będzie po sprawie. – wzruszyła ramionami jakby opowiadała o wydarzeniach z wczorajszego dnia. – Po za tym, mon soleil nie zastanawiajmy się nad jutrem. Żyjmy chwilą, bo może długo nie potrwać. Sam tak mówiłeś. – mrugnęła do niego i przeniosła z niego spojrzenie, na tłum otaczający ich. Musieli już długo tańczyć, skoro kilka piosenek przeminęło a ludzi którzy wcześniej tańczyli wokół nich, teraz zmienili inni. Zamrugała szybko oczami i wróciła spojrzeniem do ślizgona. Rozchyliła wargi wyglądając przez chwilę tak niewinnie, iż niemal trudno było przypuszczać, że ma tak zepsutą osobowość. Po chwili je zamknęła i posłała mu uspokajający uśmiech. - Nie muszę się nad tym zastanawiać. Naprawdę chciałabym spróbować czegoś więcej. – skinęła twierdząco głową i przybliżyła swoją twarz to jego twarzy, aby na ustach Gabriela móc złożyć czuły pocałunek. Taki na potwierdzenie swoich słów i uczuć.
Poczuła się nieswojo, z każdą chwilą coraz dobitniej uświadamiała sobie, że przyjście tu bez partnera było kompletną głupotą. Wszyscy wokół byli zajęci swoimi towarzyszami, przyjaciółmi, a ona stała sama jak palec, bez pomysłu co zrobić czy śmiałości, by kogoś zaczepić czy dołączyć do jakieś grupki ludzi. -Zorientowałaś się, co tu jest i jak to wygląda. Teraz już możesz iść - mruknęła sama do siebie, zaciskając dłonie na materiale torebki. Zaczęła taktycznie powoli wycofywać w kierunku drzwi. Krok po kroku.. Coraz bliżej. I kiedy już była pewna, że uda się jej opuścić sale bez zwracania na siebie uwagi i odetchnęła z ulgą, ktoś zagrodził jej drogę i odezwał do niej. Ba. Nazwał ją piękną. Zielone oczy Florence przypominały wielkością pięciozłotówki. "Żartuje tylko, głupia" zrugała się w myślach. Przy okazji przyjrzała się mu. Był przebrany za pirata, z przepaską na oku. Ciemne włosy, ciemne oczy. Przystojny, robił wrażenie. Uśmiechnęła się do chłopaka zmieszana, skręcając w palcach pasek od torebki. - Cześć - odpowiedziała zakłopotana. Czemu ją zaczepił? Chciał z niej kpić? Pożartować sobie? A może się poznali, tylko Florence go nie pamięta? Szczególnie ta ostatnia opcja była niepokojąca. Spojrzała za nim na parkiet, a potem znów na niego. Zmarszczyła brwi na niedokończone zdanie, a na pytanie zamrugała szybko. Powiedzieć, że ją zaskoczył to zdecydowanie za mało. Ledwo się powstrzymała od walnięcia niezbyt grzecznego w tej chwili, a w dodatku mało inteligentnego pytania "po co?". Przecież po to się chodzi na bale, żeby tańczyć i się bawić. Nie zadała więc tego pytania, tylko spłoszona przygryzła wargę i kiwnęła głową. - Jasne - zgodziła się, udając nonszalancję i beztroskę, kiedy z nerwów jej żołądek zawiązał się w supełki. Wszystko przez tą przeklętą nieśmiałość! To ona wszystko utrudniała i nie pozwalała robić tego, co inni w tej samej sytuacji. Wyprostowała się i czekała dość niepewnie na jego ruch.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
No cóż Gabriel też miał kilka powodów, by zacząć wierzyć w przeznaczenie a jednym z tych powodów była dzisiejsza sytuacja jednak mimo wszystko jakoś nie mógł sobie wyobrazić, że jego życiem miał ktoś sterować a on nie miał na to wpływu, bo, gdyby okazało się to prawdą, to by poszedł i zabił tego kogoś a przecież nie planował być mordercą! Ale ilu rzeczy on nie planował a, które się wydarzyły… Fakt tańczyli już dłuższą chwilę a właściwie znaczącą część balu wciąż nieprzerwanie wpatrując się w siebie, ale czy, im to przeszkadzało? Oboje nie chcieli przerywać tej chwili, która ich połączyła, chociaż już dawno przestali słuchać jaka muzyka akurat leci czy szybka, wolna, smutna, wesoła nie ważne! Oni i tak tańczyli przytuleni do siebie mając gdzieś cały otaczający ich świat. Czyż to nie jest piękne? - A, więc postanowione. – Powiedział nie zastanawiając się nawet nad wagą tego zdarzenia. Nie chciał nad tym myśleć i to analizować, bo mogło, by dojść do nieciekawych przemyśleń lepiej było żyć chwilą dać się ponieść emocją, bo przecież będzie co będzie przestawienie musi trwać. – Namawiasz mnie do modlitwy czy seksu? – Zapytał ponownie unosząc charakterystycznie jedną brew do góry. Nie oszukujmy się, bo nie znają się od dziś a ich spotkania nie licząc dwóch zawsze kończyło się tak samo i na pewno nie mówię tu o modlitwie, chociaż, kto wie może Gabriel zaskoczy ją nagle czymś innym? Nie żebym coś sugerował, ale łoże małżeńskie już czeka… - Obyś tylko tego nie żałowała. – Powiedział niespodziewanie, bo przecież z, nim nie może jej się udać a bynajmniej szansę są bardzo małe, ale, kto wie, co szykuje, im wielki i okrutny los? Może akurat będzie, inaczej niż myślę i, im się uda będą stanowić świetną parę później rodzinę z dziećmi i samochodem? No dobra zaczynam wybiegać trochę do przodu, ale cóż poradzić na to, że nadal uważam to za jeden wielki żart tylko jeszcze nie wiem, kto żartuje i się śmieje a, kto jest wyśmiewany. – Po raz pierwszy w życiu nie chcę znać niczyich myśli ani przyszłości. Nie chcę wiedzieć co się stanie i jaki będzie tego skutek. Chciałbym także wierzyć, że to wszystko ma sens, ale nawet to nie potrafię. Nie wiem czemu akurat mnie wybrałaś, ale czuje się… Szczęśliwy. – Powiedział, po czym ujął jej podbródek i delikatnie, czule z namiętnością pocałował. To naprawdę nie może dziać się naprawdę.. I nie wcale nie jestem pesymistą, ale takie rzeczy dzieją się w bajkach i książkach a tu jest życie! Tutaj happy end nie istnieje co najwyżej poetycka śmierć dwojga kochanków.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Uśmiech godny dziecka, które dostało w końcu swą wymarzoną nagrodę nie schodził Puchonowi z ust, nawet wtedy, gdy zaczęli tańczyć. W końcu takie huśtanie się w rytm muzyki, to poniekąd też taniec! A przynajmniej taniec najbardziej dogodny do rozmowy. Podczas prawdziwego walca wiedeńskiego, raczej nie byłoby na to czasu. No chyba, że obie strony znałyby kroki na pamięć. - Ja nic z tych rzeczy zadnych kpin zartów- zaśmiał się cicho i wbił swoje spojrzenie prosto w jej zielone oczy, nie mogąc od nich oderwać wzroku. - Jak soknczymy tanczyć moze gdzies pojdziemy po balu. -Tak zjawiskowej towarzyszki na bal, to tylko ze świecą szukać. Ostrożnie z niejaką rezerwą położył jedną dłoń na jej biodrze, a drugą oplótł ją w drobnej talii, badając jednocześnie, czy jego towarzyszka nie ma nic przeciwko temu. Nie należał do przedstawicieli płci męskiej, którzy od razu "przywłaszczali" sobie kobiety. Najpierw trzeba ów osóbkę poznać i to nie na przysłowiowe "odwal się". Jedną ręką sięgnął powoli ku jej dłoniom splecionym na szyi i ujął delikatnie jedną z nich, by po chwili okręcić jej śliczną właścicielkę w piruecie i na powrót przyciągnąć ku sobie. Nie zwracał nawet uwagi na powoli przybywających uczniów. - Przyszłaś tu sama, czy mogę spodziewać się w najbliższym czasie oburzonej drugiej połówki? - przyglądał jej się badawczo, muskając spojrzeniem jej eteryczną twarzyczkę.
Ostatnio zmieniony przez Nadish Narayanan dnia Czw 17 Paź 2013 - 16:11, w całości zmieniany 1 raz
Zanim jednak Taitiane postanowi zabić Sophie za namówienie brata do zaproszenia na bal niech pomyśli ile daje jej to korzyści. Nie dość, że nie będzie się musiała przejmować, że jakiś frajer się do niej doklei na balu lub w trakcje jego trwania (w końcu nie ona jedna nie poszłaby na bal), to jeszcze (może właśnie dlatego, że to brat Soph, hehs) będzie mogła dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o osobie, którą chce skrócić o głowię. Z resztą jeśli nie chciała pójść na bal, po prostu mogła nie odpisywać Philippowi. Znając życie i tak by się tym nie przejął, w końcu zdawał sobie sprawę, że nie jest jakimś rozchwytywanym fejmem w szkole. Z drugiej strony najwyraźniej jest bardziej towarzyskim stworzeniem niż Taitiane, bo jemu nie sprawiało zbyt dużej różnicy czy pójdzie na bal czy nie. Wszystko kwestia losu. Jeśli byłoby mu pisane pójść, to pewnie nic nie robią i tak by się tam znalazł. Ktoś by napisał, jakiś znajomy wywlókł pod głupim pretekstem... Cokolwiek. Czemu nie była zadowolona z tego faktu? W końcu Lorrain nie był jakiś brzydki czy garbaty. Lepiej żeby swatała ją z nim, aniżeli z jakąś zakałą czy rasowym podrywaczem (choć ostatnio to w szkole można raczej mówić o rasowych podrywaczkach, bo coraz więcej pań lekkich obyczajów się spotyka). Odbiegając jednak od tematu swatania każdego z każdym to jak można zrobić tak ładną postać, a potem jej wpisać w profil ASEKSUALNA... Przecież nie powiesz mi, że Tatka pójdzie na zakonnice? To byłoby by takie przykre. [/b]- A czy każda osoba z którą kiedykolwiek piłaś okazywała się później gwałcicielem, złodziejem czy innym obrazem zła?[/b] - Zastanawiał się, czy ona na serio myśli, ze jest jakimś niecnym skurwysynem z podłymi planami. Jak zawsze prowadził jakąś luźno biegnącą potyczkę myśli, która prowadziła donikąd. Ciekawe, ze jeszcze mu się to nie znudziło... Podejrzewasz Philippka o niecne plany, gdy sama ubierasz się tak, by wygląd ci się przydał do jakiś nieznanych celów... Coś w tym musi być. Tak rozegrała się ich pierwsza i na pewno nie ostatnia wymiana zdań tego wieczoru. Na pewno spędzili ją dobrze się bawiąc, w końcu tak zacne towarzystwo nie mogłoby postąpić inaczej. Równie pewne jest to, że przywitali się z uroczą i jakże niczego winną Soph, po obgadywali parę osób, pośmiali się z niczego. Jak nie charakter to alkohol otworzył ich na siebie.
zt (wybacz, ale mam taki natłok nauki, że w sumie pewnie i tak bym zapomniała o kolejnym odpisie : /. Jak będzieszz chciała to odezwę się jeszcze kiedyś)
Przeznaczenie.. Być może jest, być może go nie ma. Może wszystko jest jedynie przypadkiem, który nie ma nic wspólnego z tym oto pojęciem. Może ta cała ich decyzja dotycząca związku tak, czy inaczej została by podjęta ze względu na ich uczucia do siebie, do których tak długo nie chcieli się przyznać? A może właśnie wręcz przeciwnie i gdyby nie ten wieczór, to wszystko potoczyłoby się całkiem odwrotnie, gdzie wciąż Daina starałaby się do niego dotrzeć a potem poddała i tak zakończyłaby się ich wspólna egzystencja. Jak to mówią „nigdy nic nie wiadomo” i może lepiej zostańmy przy tym co się wydarzyło, a nie przy tym co mogłoby być. Posłała mu zmęczony, aczkolwiek zadowolony uśmiech i odgarnęła z twarzy zabłąkany kosmyk włosów. W jej lazurowych oczach były ogień i emocje, które hipnotyzowały i nie pozwalały odwrócić wzroku, gdy wpatrywała się w jego cudowne tęczówki. Uwielbiała kolor jego oczu. Był taki głęboki i zaskakująco zniewalający.. Słysząc jego słowa, jej wargi wykrzywił znaczący uśmiech który sygnalizował, iż Daina miała doskonały nastrój dzisiejszego wieczora. Zbliżyła usta do jego ucha i rozchyliła wargi, wypuszczając powoli powietrze zza krwistoczerwonych warg. - A co, jeśli Ci powiem, że do obu tych rzeczy? – zamruczała cicho a głosem pieściła go tak samo, jak czubkami palców, które dotknęły jego szyi. Po chwili odsunęła się i mrugnęła do niego rozbawiona. Naprawdę była zadowolona! Od dawna nie czuła takiej ekscytacji i euforii jak dzisiaj. Gabriel dobrze na nią działał.. A słysząc jego kolejne słowa, jej wyraz twarz zmienił się z uwodzącego i kuszącego, na troskliwy i niemal zakochany. Uśmiechnęła się do niego pobłażliwie i dotknęła jego policzka. Pogładziła go czule i musnęła wargami jego usta. - Słońce, ja o innym niczym nie marzę niż o tym, abyś czuł się szczęśliwy. Jeśli to ja jestem powodem Twojego zadowolenia, to jedynie wprawia mnie w większą euforię. Wiele to dla mnie znaczy i wiem, że nie będę żałować swojej decyzji. Bez względu na wszystko. – odparła spokojnie a kiedy ją pocałował, to jej ręce otoczyły jego szyję. Przybliżyła się do niego jeszcze na kilka centymetrów i odwzajemniła jego pocałunek z całą swoją pasją, namiętnością i uczuciem, które kłębiło się w środku niej. To, iż cała ta sytuacja jest złudzeniem i nie może dziać się naprawdę, jest pesymistycznym patrzeniem na świat, gdyż rzeczywiście Daina i Gabriel są w tym momencie szczęśliwi. Może rzadko można zaobserwować miłość aż po grób, ale kto powiedział, że nigdy się nie zdarza?
O tak, jeżeli chodziło o imprezy, Kai się na nich nie marnował, choć następnego dnia chodził zmarnowany. Jako dziecko nie miał najlżejszego życia, mieszkając z matką alkoholiczką i bratem, który przywykł do tego, że tak jak mówił tatuś nic nie osiągnie. Swoją drogą trafił swój na swego, bo Youngowa krew w połowie rosyjska właśnie była, więc może i wydawał się być odrobinkę za mocno zawiany, jednak mógł w siebie jeszcze wlać hektolitry czystej wódki, a jego stan nie uległby zmianie. Co prawda nazajutrz pewnie obudzi się o zmierzchu, a każda komórka w jego ciele będzie się domagała wody, ale pomyślcie raczej po co w ogóle spać. Od razu spodobała mu się postawa tej dziewuszki i koniec końców doszedł do wniosku, że może odłożyć plan ucieczki przed swoją partnerką na następny bal. W ogóle dziwna sytuacja, bo chodzenie na imprezy bez Mathilde to dla niego kompletna nowość i prawie zapomniał o tych czasach, w których miał tyle przeróżnych koleżanek, które tak chętnie dawały mu się odprowadzać do domków, a nawet bywały i takie kąski co nawet zapraszały go na zwiedzanie łóżka, co by poznał tamtejsze rewiry. Jak to się mówi dawno i nieprawda, jednak teraz po burzliwym rozstaniu miał okazję zasmakować w starociach. Nie miał też nic przeciwko posmakowaniu rumu, który gdzieś tu się musiał kryć, bo wódka mu się już przejadła, a jej nieskończone pokłady czekały na niego w domku. To jednak później, bo jego nowa koleżanka właśnie rozlewała jego podarunek do kieliszków, z których w sumie już dawno nie pił, preferując zazwyczaj proste wychylanie z gwinta. - Dobrze gadasz- skomentował, przytakując z uznaniem głową, kiedy wspomniała o tym, że powinni się zniszczyć. Wpadnijcie kiedyś poniszczyć się z nimi, bo tak pewnie skończy się dzisiejsza impreza. On wcale nie miał zamiaru próżnować i z tego co zaobserwował Neva wydawała się być wspaniałym kompanem do tego typu imprez. Musi pamiętać żeby potem wziąć od niej jakiś kontakt albo chociaż przypomnieć sobie imię, które przecież do wysłania sowy mu wystarczy, bo był stuprocentowo pewien, że zapomni je jeszcze nie raz tego wieczoru. - W sumie to od razu możesz lać na drugą nóżkę, bo nie wypada tak na jedną. Jeszcze poskutkuje to krzywym chodem i będę się z nas śmiać - stwierdził tonem znawcy, podsuwając jej dwa kolejne kieliszki. Skoro chciała z nich pić, to będą z nich pić niczym paniska. Powoli zaczęły do niego docierać różne detale, których wcześniej nie zauważył i wielce się ucieszył, widząc jakiś uroczy namiocik, w którym można sobie było strzelić magiczne fotki. - Koniecznie musimy się tam wybrać - stwierdził uradowany, wskazując podbródkiem w stronę atrakcji. Potem mogli jeszcze wybrać się na poszukiwanie jakiegoś pirackiego rumu albo coś. Oczywiście o ile Kai nie zapomni, bo tyle tu było fantastycznych rzeczy, a kobiety normalnie poezja w tych gorsetach z cyckami wzniesionymi ku niebu. Jakby się tylko prosiły o to żeby zwrócić na nie uwagę. Nie martwcie się dziewuszki, Australijczyk zaczął obczajać już wszystkie po kolei, a najbardziej teraz skupił się na biuście swojej partnerki, który miał pod nosem. Nie żeby zachowywał się jak jakiś cham czy prostak, o nie. Robił to niezwykle subtelnie, niby to podziwiając wystrój, a jednocześnie rzucając w tę stronę ukradkowe spojrzenia. Nagle sobie o czymś przypomniał. Tak, tak Young był ubezpieczony na każdą okazję, dlatego panna Drayton nie musiała się o nic obawiać. Rączka chłopaka powędrowała do kieszeni w spodniach, z której wyjął maleńkie, ozdobne pudełeczko, w którym jak to mawiała jego mamusia miał swojej przyszłej żonie podarować pierścień. Obecnie jednak miało nieco inne zastosowanie, bowiem skrywało różnego rodzaju proszki i pigułki, którymi od czasu do czasu Kai się zajmował. Nie przesadzał oczywiście, bo przecież jako kapitan Australii powinien dawać przykład i w ogóle, ale jeden raz nikogo jeszcze nie zabił! Prawda? Podsunął więc pudełeczko w stronę dziewczyny i uśmiechnął się tajemniczo. Albo łobuzersko. Albo i głupkowato. Kto wie, pijany był. - Skosztujesz milordzie? - zapytał niby to podkręcając wąsa, którego w rzeczywistości nie miał. Taki kawalarz z niego był.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Jak to nie ma po co? Ja uwielbiam rozmyślać o tym co, by mogłoby być, bo dzięki temu można docenić to, co już się ma o między nimi mogło być tak różnie, że aż głowa boli, lecz mimo wszystko jest jak jest, lecz czy jest dobrze i, czy to dobrze się zakończy? To już pytanie bez odpowiedzi właściwie nawet ja nie chciałbym poznać odpowiedzi na to pytanie, bo mogło, by się okazać, że ta odpowiedź nie za bardzo mi odpowiada po za tym tak jest ciekawiej i zabawniej, gdy nie wiadomo co się zdarzy za chwilę, gdy się nie ma na to wpływu w takich chwilach można tylko współczuć jasnowidzom, bo oni są pozbawienie takiej nuty oczekiwania i zaskoczenia właściwie to smutne i chyba upije się z tego powodu. Nie ja nie mogę się upić, więc upije się Gabriel. Dobrze, że można na, nim polegać! Gabriel patrzył na nią z lekkim uśmiechem rozkoszując się każdą chwilą, bo nie wiadomo czy przemiłe mokre wilki nie zechcą wpaść na ten bal lub za chwilę nie wpadnie tutaj jakaś zazdrosna dziewczyna i zacznie drzeć strój Dainy. Właściwie było, by w, tedy zabawnie, więc czemu nie? Wpadać śmiało! - Do modlitwy nie dam się przekonać. – Powiedział uśmiechając się. – A o seksie możemy co najwyżej porozmawiać. – Powiedział obracając ją w tańcu i ponownie przytulając ze swym spojrzeniem drapieżnika, który przecież musiała już bardzo dobrze poznać i wiedzieć co oznacza wszak znała go lepiej jak i jego zachowanie najlepiej z nas wszystkich prawda? - Dlaczego mówisz do mnie słońce? Bo nie mogę na ciebie patrzeć. – Wyrecytował jak zwykle obracając poważną sytuację w żart i całując ją, by po chwili popatrzeć na nią. – Czemu mam do ciebie mówić słońce? Bo właśnie zaszłam.. – Ponownie zażartował ze swoim uśmiechem. - Ojoj jak słodko i przepięknie. – Powiedział obracając głową. – Chyba pójdę się z radości upić też chcesz? – Zapytał już po chwili znikając. Gabriel nie był przyzwyczajony do takiego nadmiaru pozytywnych uczuć a musiał je mieć podawane powoli, bo z nadmiaru może się jeszcze zabić lub uciec. Kiedy chłopak doszedł do barku z alkoholem z miejsca wypił dwa drinki, po czym wziął jeszcze dwa i wrócił do Dainy. - Nikt nie chciał cię porwać ani poderwać? – Zapytał zaskoczony. – Szkoda. – Dodał uśmiechając się i podając jej drinka, po czym poszedł z nią gdzieś, gdzie można było usiąść. - Lepiej nie pij tego drinka, bo zamierzam cię upić i zgwałcić. – Powiedział patrząc na nią żartobliwie i popijając swojego. Whisky to, to nie było, ale przynajmniej był to jakiś alkohol wiec lepszy rydz niż nic czy jakoś tak.
Dobra wyniszczenie Merlina zaczyna być serio przerażające i zapewne jak Skaj samej się uda do końca oprzytomnieć z amoku, zapewne na serio się przerazi jego wyglądem. W końcu chyba uda jej się trzeźwym okiem dostrzec różnicę między szczupłym chłopakiem a wychudzonym anorektykiem. O balu w ogóle zapomniała i pewnie by go przespała, gdyby nie sowa od Mathilde, przypominająca jej o ruszeniu dupska z łóżka. Ile się nie widziała z Merlinem? Może jeden dzień minął od kiedy rozstali się, każdy znikając w swoim dormitorium, by móc się w końcu jako tako wyspać. I chwała ci za bal, bo przecież przed balem zajęć nie było, więc Winterbottom miała okazję do przespania całych czternastu godzin, dzięki czemu jakoś tam odżyła. Cóż, po kilkudniowym tkwieniu na wyższym szczeblu świadomości nie można było powiedzieć, że Skaj wygląda oszałamiająco. Z przerażeniem obserwowała swoje odbicie w lustrze, opuszkami palców błądząc po twarzy, odciągając skórę od przekrwionych oczu, rozcierając jeszcze bardziej i tak już rozmazany tusz do rzęs. Chwilowe rozjaśnienie umysłu chyba jej nie pomogło, bo tylko załamała się swoim wyglądem, biedaczka. Powstrzymując rewolucje żołądkowe i ogólne osłabienie, zmusiła się do wzięcia prysznica. Stroju na bal nie miała przygotowanego, mimo iż pamiętała, że jeszcze jakiś tydzień temu planowała zacząć z Math coś tam szyć. Czas najwidoczniej jej się zapętlił, bo nie wiedziała, że minęło go aż tyle, kiedy to beztrosko hasała z Merlinem po zamku. Nie widząc lepszego rozwiązania, wyciągnęła spod łóżka swój ulubiony kombinezon różowego królika i wciągnęła go na nagie, jeszcze wilgotne od wody ciało. Niedbale naciągnęła kaptur z uszami na łepetynę, nie kłopocząc się chowaniem wystających spod niego włosów. O makijażu kompletnie zapomniała - zarówno tym starym, którego resztki zostały na dolnych powiekach, jak i o nowym, który powinna zrobić żeby zamaskować papierowo bladą skórę i podkrążone oczy. Gdyby to był bal halloweenowy, na pewno jej kostium wpasowałby się w klimat psychopatycznego zombie królika. Z butelką whisky w łapce wyruszyła w kierunku wielkiej sali, ignorując pierwszy bunt organizmu przeciwko alkoholowi. Potem już było tylko lepiej i nim Sky dotarła na bal, już zdążyła delikatnie wprawić się w ten stan, kiedy w głowie przyjemnie szumi a ciało znajduje się w stanie nieważkości. Jak sierotka stanęła na środku sali, ignorując tańczące dookoła pary i poczęła rozglądać się w poszukiwaniu Merlina. W pierwszej kolejności dostrzegła jasną czuprynę, następnie trójząb i w końcu bokserki w trytony. I mimo że stał tyłem, Skaj wiedziała, że to JEJ Merloy. Rozpromieniona, nieco chwiejnym krokiem ruszyła w jego kierunku, nawołując go po drodze.
Naprawdę nie rozumiem dlaczego Liam miałby nie tańczyć z Binnie. W końcu od tego były bale, w których założeniu właśnie głównie chodziło o przetańczenie całej nocy do tego stopnia, by następnego dnia nie móc chodzić. Zresztą chyba trochę za dużo sobie wyobrażał, bo chociaż Bins go lubiła, nawet bardzo i nie widziała nic niestosownego w nieustannym męczeniu go w celu pokazywania coraz to nowszych ruchów hawajskiego tańca, to absolutnie nie myślała o nim w kategoriach innych niż koleżeńskich. Przede wszystkim nie był w jej guście. Znaczy się, uwielbiała samczych samców, góry mięśni, brody, blizny, kudłate klatki piersiowe i w ogóle, ale oprócz wyglądu ważny był jeszcze charakter. A jak już ktoś miał mieć taki wygląd, to powinien być też gburem i chamem który warczy na wszystkich i na wszystko, problemy rozwiązuje agresją i pluje czarnym tytoniem do żucia. Ach! Jakże Kohoku różnił się od tego opisu! Mimo iż za każdym razem kiedy go widziała, imponował jej swoją aparycją i aż chciało się powiedzieć, że idealnie by się nadawał do jej ukochanych zapasów! A potem się odzywał i okazywał się być uroczym, słodkim i nieco ciapowatym chłopcem. To tak jakby zamawiać niedźwiedzia grizzy na ebay'u, a otrzymać Kubusia Puchatka. Zresztą to, że kręcił ją widok gór mięśni tłukących się między sobą, wcale nie oznaczał, że z takimi właśnie się umawia i na takich faktycznie leci. Chyba już każdy widział ją gdzież na zamku w towarzystwie Caspra Villiersa, więc można było się łatwo domyślić, że właśnie ten typ facetów to coś, co sprawia, że Binnie miękną kolana. I gdzie tu Liam a gdzie Casper? No nic, niemniej jednak nie jestem w stanie wniknąć w jego umysł i przekazać mu, że absolutnie nie musi czuć się zagrożony, bo Ventrua absolutnie nigdy się w nim nie zakocha, toteż tańca zapewne nie będzie. No chyba że Bins da się porwać której z koleżanek to jakiegoś szybkiego kawałka. Na zrobienie zdjęcia przystała, chociaż niezbyt ochoczo, z utęsknieniem spoglądając w kierunku syren. Tym mniej zadowolona była w momencie, kiedy zauważyła, że to ustrojstwo zamieniło jej śliczny strój w żółwia. Do diaska! Trzymając swoje zdjęcie, Binnie uśmiechnęła się słabo do Liama, po chwili przenosząc wzrok na tańczący tłum. A może jednak by tak zażyć felixa teraz?
Dzisiaj był dzień na złe humorki Amelki, cóż, tak się zdarza. Po pierwsze, była okropnie wkurzona na Gabriela, po drugie na to, że bal okazał się wielką klapą i partner ją wystawił, po trzecie, że zrobiła sobie coś z nogą, po czwarte, że nie mogła się napić, a po piąte, ten pielęgniarz stawał się cholernie natrętny, więc.. nie, nie miała ochoty tańczyć. - Oh, daj sobie spokój, nie znasz mnie i nic o mnie nie wiesz. Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać, a sama raczej stąd nie odejdę, więc błagam, zniknij - warknęła w stronę Avery'ego, starając się nie unosić głosu, jednak średnio jej to wyszło. Prawie krzyknęła. Ludzie dookoła spojrzeli się na nią ze zdziwieniem. Dziewczyna miała to jednak głęboko w poważaniu. Odtrąciła rękę Avery'ego, zastanawiając się, jak wielu ludzi jeszcze do siebie zrazi. - Możesz sobie pójść i być spokojnym, nie wypiję ani kropelki, obiecuję - mruknęła do niego przez ramię, starając się nie zabrzmieć jeszcze bardziej wrogo, o ile w ogóle się dało. Gdy chłopak chciał nasmarować jej nogę skrzywiła się i zabrała ją ze wstrętem wymalowanym na twarzy. Co on sobie wyobrażał? Dziewczyna nie miała ochoty, żeby stał się jej niańką. Taka właśnie była Amelia. Niby w tej drobnej osóbce nie można było nigdy znaleźć tyle złości i agresji, jednak podczas jej okropnych dni, stawała się nie do zniesienia, odganiała od siebie wszystkich napotkanych ludzi i zastanawiała się, jakim cudem ktokolwiek jeszcze się do niej odzywa. Fakt faktem, nie robiło tego zbyt wiele osób, jednak na brak towarzystwa nie mogła narzekać. Na brak przyjaciół za to owszem, mogła. Nie miała nikogo, może oprócz Wave'a, jednak ta ich przyjaźń była dość dziwna. Odnawiali ją raz na jakiś czas, na kilka dni, a później każde z nich szło w swoją stronę, nie patrząc na drugie. Gdy działo się coś złego, odnajdywali siebie jak magnesy, coby później znów się oddalić. Błędne koło.
Po kilku chwilach Amelia wstała i jakimś cudem o własnych siłach wyszła z Wielkiej Sali, udając się do dormitorium.
[zt]
Ostatnio zmieniony przez Amelia Wotery dnia Sob 19 Paź 2013 - 12:41, w całości zmieniany 1 raz
Oczywiście, że dobrze jest kontemplować na temat różnych spraw i tego, co może wydarzyć się w każdej chwili.. Lecz nie jestem pewna czy Gabriel i Daina powinni się nad tym wszystkim zastanawiać. Obawiam się, że mogliby dojść do niepożądanych wniosków i wszystko mogłoby się zmienić a co się z tym wiąże? Również to, że jedno, drugie lub oboje mogliby żałować podjętej decyzji pod wpływem nadmiernego zamyślenia. Pozostawmy więc sprawę tak jak jest i dajmy się im cieszyć! - Nie dasz się przekonać do modlitwy a o seksie możemy jedynie porozmawiać? Hmm.. To się jeszcze okaże – mrugnęła do niego i uśmiechnęła się figlarnie, po czym odwróciła od niego spojrzenie. Rozejrzała się dookoła jak gdyby nigdy nic, by jedynie zarejestrować kolejne zmiany, które nastały w Sali. Niewiele się zmieniło, jedynie kolejne pary przybyły i odeszły z parkietu, bądź w ogóle opuściły pomieszczenie. Muzyka wciąż grała, nie przestając zabawiać otoczenie, choć niektórzy wcale nie przykładali do tego ręki. Matt rozmawiał, a raczej wymieniał zdania z tą dziewczyną, która na początku wieczoru była punktem obserwacji Gabriela, inni znajomi bawili się w swoim towarzystwie tak samo jak nieznajomi, których kojarzyła jedynie z widzenia. Zdając sobie sprawę, że nic więcej ciekawego nie uda się jej stwierdzić z obserwacji, wróciła spojrzeniem do Gabriela który właśnie obracał w żart jej słowa. Wywróciła oczami i dźgnęła go palcem między żebra. - Najwidoczniej nie jestem słońcem z dwóch powodów. Odkąd mnie zobaczyłeś nie odwracasz ode mnie wzroku oraz jeszcze nie zaszłam. – odparła z nutką rozbawienia w głosie i wzruszyła ramionami. Patrzyła jak Gabriel kieruje się do baru, gdzie na wejściu wypija dwie szklanki jakiegoś niezidentyfikowanego trunku. Uniosła kącik ust, skrzyżowała ręce na piersi i przekrzywiła głowę na bok nie spuszczając z niego wzroku. Chyba faktycznie musiał wypić z radości, bo już dawno nie widziała go tak szczerze zadowolonego. Zazwyczaj był schowany za maską cynizmu i sztucznego humoru, co trzeba przyznać – wychodziło mu perfekcyjnie. Podobnie jak Dainie, chociaż ona już jakiś czas temu porzuciła tą grę, w którą grał Lacroix. Może teraz w końcu coś zmieni się w jego życiu na lepsze i będzie mógł żyć jak normalny facet, bez męczącej sztuczności, a jak na razie wszystko podążało w dobrym kierunku. Jak długo to potrwa? To się okaże.. Kiedy wrócił z szklankami wypełnionymi jakimś alkoholem, odebrała ją od niego i ruszyła za nim w kierunku jakichś wolnych miejsc. - Wiesz, wróciłeś tak szybko, że nikt nie zdążył się obok mnie zakręcić. A tak po za tym.. dlaczego szkoda? – zerknęła na niego podejrzliwie i usiadła na ławce. Dopiero kiedy posadziła swoje cztery litery zorientowała się, że była wykończona tym całym tańcem i ciągłym staniem. Zbliżyła do ust szklankę z drinkiem, ale zatrzymała ją przed ustami, kiedy usłyszała jego kolejne słowa. Uniosła charakterystycznie jedną brew i przejechała językiem po wargach. - Upić i zgwałcić? Ale masz pomysły! Po co od razu gwałcić? Nie lepiej podejść do tego z obustronną przyjemnością? – obdarowała go płonącym spojrzeniem i za jednym zamachem wypiła zawartość szklaneczki. Zajrzała do pustego naczynia i zmarszczyła brwi. - W domu mam lepszy alkohol.. a po za tym nie mam już ochoty na przebywanie tutaj. Co powiesz na przeniesienie się do mnie? Jest tam o wiele przytulniej.. po za tym mam ochotę na gorący prysznic. – mruknęła i przekrzywiła głowę na bok. Nie odrywając od niego spojrzenia odstawiła pustą szklankę na stolik i odrzuciła na plecy czekoladowe loki. Wstała i ruszyła w stronę wyjścia wiedząc, że mężczyzna za nią podąży.
Dokładnie tak, wszystkiemu winna Anglia. Herbata wcale nie była tak smaczna jak wszyscy twierdzili, tylko co czwarty uczeń nie miał problemów z przerostem ego, a powietrzem oddychało się jakby ciężej niż górach w Riverside. Dobry nastrój był równie nietrwały co bańka mydlana, czego doskonałym przykładem było właśnie gwałtowne zakończenie całkiem przyjemnych pogawędek Kanadyjczyków. - Może faktycznie to wychodzi trochę niefortunnie, ale nie będę Cię po raz milionowy przekonywać, bo mogę się produkować długo i namiętnie, a to i tak nic nie zmieni, po prostu… po prostu musisz mi uwierzyć na słowo, bo chyba wszystko się do tego sprowadza. Do zaufania. – jasne, miała możliwość zmienić się nie do poznania i w takim wydaniu szaleć bez konsekwencji czy obaw o bycie przyłapaną, jednak w głowie bezustannie dzwoniła jej natrętna myśl, że to przecież jest wszystko takie oczywiste, że gdyby nie chciała czekać, to by po prostu skończyła ich związek, a nie uciekała się do zdrad. Ale to już też powiedziała wcześniej i nie odniosła zbyt wielkiego efektu, nie było więc sensu się powtarzać. - Przemyślę to. – obiecała swobodnym tonem, na chwilę się rozweselając, gdy dowiedziała się, że jej ciasto oraz jej trudy włożone w owy wypiek nie zostały zupełnie wzgardzone, jak jej się wcześniej wydawało w mieszkanku pełnym ludzi po indiańskich ziółkach, biegających, czołgających się i skaczących, którzy zdecydowanie nie wyglądali na bycie chociaż w minimalnym stopniu w stanie doceniania popisów kulinarnych, w końcu człowiek po ziółkach zje wszystko, ach kochana gastrofaza. – Nie przyszedłeś w ogóle. – poprawiła cicho, przeczesując grzebieniem włosy, bardziej dla zajęcia czymś rąk niż z faktycznej potrzeby. Słuchała uważnie Rivera i nawet przytaknęła gorliwie głową na znak, że ich przodkowie naprawdę powinni się ich wyrzec za takie kalanie reputacji barbarzyńców i po chwili zastygła już po raz kolejny tego wieczoru w połowie ruchu, z dłonią trzymającą grzebień w połowie pasma włosów, zastanawiając się, czy aby na pewno się nie przesłyszała. - Też tego nie chcę. – powiedziała, ściszając głos niemalże do szeptu i czując, że w gardle ma prawdziwą Saharę. Dokończyła przeczesywanie pasma, przy którym się zatrzymała i spojrzała na Rivera odrobinę wyczekująco, niepewna tego, co powinna jeszcze powiedzieć. On się zadeklarował, ona się zadeklarowała, okazało się nawet, że ich deklaracje nie są rozbieżne, teraz powinna nadejść pora na jakąś konkluzję, tylko Richelieu w wyniku ostatnich ich spotkań stała się tak cholernie niepewna czegokolwiek i wpadająca prawie że w paranoję, że może powiedzieć o słowo za dużo, że potrafiła tylko stać i wpatrywać się w Indianina, jakby czekając na werdykt.
Wybacz za moje tempo, school sucks! Violet położyła jedną z dłoni na ramieniu Klemensa, drugą zaś chwyciła jego dłoń. W gruncie rzeczy to i ona nigdy nie była wybitnie uzdolniona tanecznie, ale że z niej wszechstronne dziecię, to i w tym jakoś sobie radziła. W dzisiejszych czasach mało kto rozpoczyna bale od tańca. To było takie niezwykłe! Musi sobie zanotować ten fakt w pamięci, bo po kimś innym spodziewać by się mogła, że od razu zechce rzucić się na alkohole czy inne, kompletnie nie związane z tańcem rzeczy. Tymczasem Klemens zachował się inaczej, co osobiście niezwykle dziewczynie się spodobało, a nawet na swój sposób zaciekawiło. Czy każdą dziewczynę tak kokietuje? Brednie, wtedy przecież mógłby zaprosić wspomnianą "każdą", a wybrał właśnie ją. - Ależ mnie komplementujesz dzisiejszego wieczoru! Dziękuję - odparła, unosząc kąciki ust do góry w delikatnym uśmiechu. - Masz rację, mam wrażenie, że to gdzieś zanika. Zresztą nie dziwię się, wszystko tutaj wygląda tak interesująco, że nawet nie wiadomo, od czego zacząć - odparła, przenosząc na chwilę wzrok na sklepienie zalane błękitem. W gruncie rzeczy nie miałaby nic przeciwko, gdyby było odwrotnie. Równie dobrze mogłoby nie być tych wszystkich grzeczności, to znaczy kwiatów i tańca, wcale by się nie obraziła, jednak skoro już są, uznała to za szalenie miłe gesty. Obróciła się wokół osi, a chwilę później znalazła się jeszcze bliżej Vestergaarda, niż by oczekiwała. Nie trwało to jednak długo, bo wkrótce piosenka skończyła się, a co za tym idzie, ślizgonka oderwała się od Klemensa, co uczyniła nieco niechętnie. Trzeba przyznać, był niezwykle szarmancki. - Chyba czas przekonać się na własnej skórze, czy faktycznie te atrakcje są takie super, nie sądzisz? - zaproponowała, zmierzając niespiesznym krokiem w tamtym kierunku. Tłum znacznie się przerzedził, tylko grupka studentów kłębiła się wciąż przy wielkiej muszli, zapewne zastanawiając się, czy wejść. Podeszła bliżej. - Tylko dla pełnoletnich - przeczytała na głos, unosząc brwi do góry. Ciekawe, co też kochana hogwardzka kadra wymyśliła, że jest tak niebezpieczne, iż wstęp mają tylko studenci. - Idziemy? - rzuciła niepewnie, rozważając tę opcję w duchu. Oczywiście dla Klemensa będzie to niepowtarzalna okazja do pokazania, jak bardzo jest męski i dzielny oraz obronienia niewiasty w potrzebie, w razie gdyby taka sytuacja się zdarzyła. Violet miała więc nadzieję, że przystanie i się zgodzi, bo taka wycieczka wgłąb podwodnego świata musi być szalenie ciekawa!
Bal powoli dobiegał końca i większość jego uczestników zaczęło się zbierać. Na sali pozostała niewielka garstka uczniów, w tym Ganoy i Bonnie. Razem siedzieli na ławce i rozmawiali o sobie. Chłopak spędził bardzo miło czas, który zleciał nad wyraz szybko. Spojrzał na zegarek, a on w tej chwili wskazywał dziesiątą dwadzieścia osiem. Była to już późna godzina i zlecano uczniom spanie. Choć na sali znajdowało się jeszcze kilka dzielnie walczących ze snem profesorów, lecz niektórzy już smacznie spali. Ganoy podrapał się zakłopotany po głowie. - Widzisz Bonnie, muszę już iść do łóżka, ponieważ jutro czekają mnie ciekawe zajęcia z opiekunką Hufflepuff. Chciałbym tam pójść, dlatego też muszę się wyspać. Spotkamy się kiedyś? - spytał, po czym opuścił wielką salę i udał się do domitorium.
Zazwyczaj, chodząc na bal Juno żyła w przeświadczeniu, że takie imprezy trwają do białego rana, no ewentualnie do północy kiedy to u co poniektórych czar pryska i zamieniają się w dynie, a nawet najbardziej spity umysł nie przeoczy tego, że z partnerem coś jest nie tak. Co prawda w tej bajce to nie ludzie zmieniali się w dynie, ale jakby się uprzeć to wszystko jest możliwe. Dokładnie tak samo jak z kobietami, czy mężczyznami. Nie ma osób brzydkich, jest po prostu ilość alkoholu niezbędna do nałożenia na oczy różowych okularów, które przesłaniają wszystkie mankamenty. Ten sam chłopak, który jeszcze jakiś czas temu zdawał się być bratnią duszą Gryfonki (tak, tak, przecież o ile dobrze pamiętam jako pierwszy poznał jej pasję, z którą tak się kryła!) , podszedł teraz do nich, przypominając cień siebie samego. Jęczał coś o jakimś niebie, więc automatycznie wzrok Kavanaugh powędrował ku górze żeby jednocześnie stwierdzić, że tam raczej nie znajdzie powodu Merlinowego nieszczęścia. Dopiero w tej chwili przypomniało jej się, że czasami czuła się nieswojo w towarzystwie chłopaka, od którego biło nienaturalne piękno. Nie żeby go uważała za świra, psychola czy coś, bo jej ostatnia miłość wiele sobie do życzenia pozostawiała, jednak samo jego spojrzenie potrafiło sprawić, że człowiek czuł się jakby ktoś miał wgląd w jego duszę. Juno nie lubiła takich atrakcji, tak samo jak nie podobało jej się, że raz na jakiś czas zupełnie niezapowiedziane, nękały ją wizje czyichś zazwyczaj dramatycznych przeżyć. Cóż, Gryfonka miała wyjątkowe szczęście do braku szczęścia nie tylko w tej kwestii. W ogóle to najlepiej by według niej było jakby wszystkie brudy, które do kogoś należą pozostawały na miejscu, a nie wybierały sobie inną osobę na ofiarę. Mniejsza z tym. Radosny zapał zniknął na chwilę z buźki niskiej blondynki, a w jego zastępstwo pojawiła się szczera troska i chęć pomocy. Primrose, bo tak przecież na drugie miała, wiem, wiem fajnie, ogólnie to lubi jak tak się do niej mówi, miała naprawdę duże i gorące serduszko, które pomieściłoby wszystkie osoby na świecie. No ewentualnie miejsca zabrakłoby dla Oliviera Watsona albo tamtej Kurwelii, bo jej też za bardzo nie polubiła, ale nie wchodźmy w szczegóły. Mogliby w drodze wyjątku postać na wycieraczce i podsłuchać jakie szalone imprezy w serduszku obecnie pirackiej wróżki odchodzą. - Znajdziemy Ci nowe! - stwierdziła dziarsko, wbijając pełen pretensji wzrok w Vanberga, który tak niedelikatnie ze swoim kumplem się obszedł. Na twarzyczkę Juno znowu powrócił ten sam zapał, który jeszcze niedawno na chwilę się skrył. Ona i jej nowa papuga przetrząsną cały Hog żeby znaleźć to niebo i na powrót przywołać szczęśliwe błyski w tym mglistym, wilowym spojrzeniu. Taka dzielna była, aż jej pozazdrościć. Nie to co niedobry Dex, który jakimiś podtekstami rzucał, że niby Faleroy na jakimś odlocie tu do nich przyszedł. Nie no skądże, nic przecież na to nie wskazywało, a te bokserki w trytony były takie zajebiste, że aż szkoda byłoby na nie spodnie zakładać! Z rozmyślań ją wyrwał kolejny pirat, który znowu pędził ich do śpiewania szant. Jeszcze chwila, a twarz Kavanaugh z koloru soczystej czerwieni przybierze koloru purpury. Podobno to królewski kolor to może będzie chociaż jej do twarzy. Tak jak poprzednia papuga wywołała u niej ogromny entuzjazm, na drugą spojrzała już nieco mniej przychylnie. Zmrużyła groźnie oczy tak na wypadek gdyby Dexter uparł się na to żeby wciskać jej kolejnego ptaszka. Teraz tłumaczenia, że brak kontaktu u niej nie przejdą! - Sky!- zawołała, machając szaleńczo łapką, kiedy zauważyła zblizającego się w ich stronę różowego królika. Relacji jeszcze między nimi żadnych nie wymyśliłyśmy, ale na pewno się uwielbiają, więc przejdę dalej! Otóż zupełnie nie przeszkadzał fakt Juno, że wyglądają jak grupa naszprycowanych kolorowymi tabletkami dzieci z papugami. W sumie to gdyby nie to, że obecność na sali powoli ulegała wyniszczeniu, stwierdziłaby nawet, że impreza się rozkręca. No no, ale miała przecież obiecany after u Vanberga, więc czym tu się martwić!
Choć nigdy się tego uczyła, ani nie miała zbytnio do tego okazji, Florence lubiła tańczyć. To prawie jak wtapianie się w muzykę, pozwalanie, by to ona ni kierowała.. Często gdy nikt nie patrzył pląsała po dormitorium w rytm jakieś zasłyszanej melodii lub swoich własnych, wymyślanych na bieżąco. Ale taki taniec nie był czymś nawet odrobinkę podobnym do tańca na balu, kiedy wokół jest tylu ludzi, muzyka jest ogłuszająca, a przy tobie stoi druga osoba, przed która okropnie boisz się wygłupić. Popatrzyła na niego nieco rozbawiona, kiedy zaczął ją uspokajać. Czy nie tak powiedziałby ktoś, kto zamierza wykręcić jej numer? Niemniej Florence nie zamierzała zakładać najgorszych możliwości, po prostu zaufała jego słowom. Była ufna, nie potrafiła inaczej. Co innego ją rozśmieszyło. - Czytasz mi w myślach? - zapytała, unosząc brwi do góry. Tak to wyglądało z jej perspektywy! Na propozycje odchyliła nieco głowę w zastanowieniu. Wprawdzie nie widziała żadnych bezpośrednich zastrzeżeń, ale sam pomysł bycia sam na sam z całkiem nieznajomym chłopakiem był nieco.. Kłopotliwy? Na pewno dający do myślenia. - Właściwie to dopiero tu przyszłam.. - zaczęła bezradnie, ale widząc wyraz warzy chłopaka nie potrafiła się zmusić do powiedzenia "nie". - Ale właściwie chętnie - dokończyła z bladym uśmiechem. Kompletny brak asertywności znów z niej wyłaził. Na komplement uśmiechnęła się zdziwiona, ale przez grzeczność nie zaczęła zaprzeczać. - Dziękuję. Jesteś bardzo miły - trochę okrężnie powiedziane, ż uważa to jedynie za uprzejmość i nic innego. Florence nie miała nic przeciwko jego dłoniom na niej, choć czuła się odrobinkę nieswojo. Dopóki jednak jego ręce nie opadały gdzieś w nieodpowiednie rejony, było ok. Ona sama założyła ręce na jego ramionach, dłonie stykały się na szyi. Właściwie to dotyk tych łapek był właściwie motyli. Na pewno nie uwiesiła się na nim całym ciężarem ciała i starała utrzymać pewien dystans. Zakręciła się o obrocie, sukienka zawirowała w ślad za nią, a dziewczyna zaśmiała się cicho. - Nie musisz się o to bać. Nie mam na balu drugiej połówki - strząsnęła ruchem głosy włosy, które opadły jej ona oczy. Zagryzła wargi. - Wiesz.. Byłoby miło gdybyś się przedstawił - zasugerowała delikatnie.
Merlin zupełnie nie zrozumiał aluzji Dextera i o mały włos nie zaczął mu mówić o tym, że Skaj wcale nie daje mu żadnych kopów. Wręcz przeciwnie. Jest miła, słodka i często się przytulają na latających, kolorowych chmurach.. Ale w nieco opóźnionym tempie chciał rozpocząć swoją wypowiedź, bo już zaczął otwierać buzię, a Juno oznajmiła mu, że mogą mu znaleźć inne niebo. Jakże to tak, inne niebo! Jest tylko jedno Niebo, Niebo, nie ma innych, nieprawdziwych nieb. Zrobił przerażoną minę na tą wizję i pokręcił stanowczo głową. - O nie, musimy znaleźć prawdziwe, pomóż mi je znaleźć – powiedział błagalnym tonem Merlin, podchodząc sobie do partnerki Dexa i obejmując ją mocno, przyciągając do swojego wychudzonego ciałka i niesamowitych trytonów na bokserkach. Najwyraźniej to ona go rozumiała, a nie ten okropny Vanberg, który myśli, że jego Skaj jest agresywna. Co za człowiek. Na dodatek mówi, że nie promienieje! - Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. A ty nigdy nim nie będziesz Dexterze Vanbergu z twoim charakterem – powiedział puszczając w końcu Juno i robiąc oskarżycielsko- ćpuńską minę do Dexa. Cóż w zasadzie na pewno nie chciał, żeby to zabrzmiało tak prawdziwie w sumie jak powinno (pomijając część, w której on twierdzi,, że jest najszczęśliwszy). I nawet nie wiedział, że to może być jakiś nietakt z jego strony, ale teraz miał złamane serce, słowami Dexa, oczerniającymi jego idealne Niebo. Zły humor jednak szybko mu przeszedł, bo jego znajomi zaczęli pięknie śpiewać! Merlin klaskał wesoło w dłonie, przeskakując z jednej bosej stopy na drugą, ciesząc się jak dziecko przy tym niesamowitym koncercie. Kiedy ten się skończył usłyszał jakieś niesamowite nawoływania. To przecież jego Niebo! - Chodź do mnie – krzyknął machając do niej dziko trójzębem i poganiając, by weszła na pokład. Prezentowała się naprawdę niesamowicie zdaniem Merlina, w tym stroju królika, a jej rozmazanego makijażu zupełnie nie zauważył. W końcu Sky nie ma wad. Pocałował ją w usteczka, kiedy znalazła się nareszcie przy nim. - To moje Niebo – powiedział z dumą parce ziomków z Gryfffu, z dumą wskazując na niskiego, różowego królika pod jego ramieniem. I wtedy, UWAGA, podszedł do nich kolejny pirat śpiewający szanty! HURA. Teraz zachęcał Merlina i Sky do śpiewania z nim! A ponieważ wiadomo, że zarówno Merlin, jak i Juno lubią śpiewać przy akompaniamencie menelików, więc piraci to niemalże to samo. Szkoda co prawda, że nie mieli piraci gitary, ale co tam. Merl zaczął drzeć się swoim zachrypniętym głosem, kiwając się ze Sky pod rękę. I najwyraźniej poszło im świetnie, bo oni też dostali papugę (tych papug musiało być tu więcej niż ludzi). Faleroy patrzył zafascynowany jak jego nowy zwierzak chodzi mu po ramieniu. - To nasze nowe dziecko – oznajmił z pewnością w głosie do swojej dziewczyny. – Musimy koniecznie zrobić jej pokój w naszym przyszłym mieszkaniu i zapoznać ze swoim ziomkami – dodał podchodząc ze swoim zwierzątkiem najpierw do Dexa, by spróbować interakcji między ptakami, a potem do Juno. Serio, super. - Pójdźmy z nimi do zoo! – zaproponował podekscytowany tą wizją Merlin.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Niestety, przy tak wolnej melodii można było jedynie huśtać się w rytm muzyki. Może jeśli uda im się trafić na coś szybszego, będą mieli okazję wykazać się bardziej energicznymi ruchami. Do tego czasu musieli zachować bezpieczny dystans między sobą. Nie chciał okazywać lekkiej frustracji, więc wpatrywał się w oczy dziewczyny. Nie znali jeszcze swoich imion, a już zdążyli poczuć się dobrze w swoim towarzystwie. Jakie to życie potrafi być dziwne. Gdy jego ręka powędrowała na jej biodro, nie zaprotestowała gwałtownie, ale subtelnie przesunęła ją trochę wyżej. Mimo wszystko, granice muszą pozostać. Nie wiedział, czy poczuł, jak po plecach Flor przeszły ciarki, gdy drugą rękę umiejscowił na jej talii. Po chwili lekko zawirował świat. W wyniku obrotu, oczywiście. Uśmiechął się do niej pewniej, gdy piosenka chyliła się ku końcowi. Był ciekaw czy skończą tylko na jednym tańcu. Zaśmiał się szczerze, na samą wizję, jak jego tajemnicza i nieistniejąca partnerka rzuca się na jego towarzyszkę tańca. Bądź, co bądź, dość zabawny widok. Oczywiście tylko teraz tak mu się wydawało, bo wiedział, iż nie byłoby to możliwe. Co innego świat wyobraźni, a co innego rzeczywistość... - Spokojna głowa jestem tu sam. - odparł na jej słowa, uśmiechając się szelmowsko i puścił jej perskie oko. - Przynajmniej byłem. Trybiki w jego głowie powoli się obracały kojarząc fakty. A uśmiech coraz bardziej się poszerzał. Odwrócił się w stronę dziewczyny. Znał tylko jedną przedstawicielkę płci pięknej z tak oryginalnym imieniem. Choć trudno było uwierzyć, iż to jego przyjaciółka, to powoli to do niego dochodziło. - Cher Flor... - zacytował pierwsze słowa swych opowiadań uśmiechając się promiennie. - Wyobrażałem sobie Ciebie jako piękną i drobną dziewczynę, ale do głowy mi nie przyszło, że możesz być tak diabelsko śliczna! Nadal trzymając jej dłoń, odsunął się kilka kroków, by przyjrzeć się jej w pełnej krasie, nie przestając się szczerzyć jak głupi do sera. Był już pewny, że to była dziewczyna z którą od roku spotykał sie i zasiadł z nią jedza czekolade . Być może dlatego go do niej ciągnęło i tak dobrze się porozumieli na dobry początek? - Nadish puchon - szepnął tylko, jej lekko do ucha. Gdy odzyskał już trzeźwość myślenia, wybuchnął śmiechem. Cóż za zbieg okoliczności, to aż niemożliwe! Również pochłonił ją wzrokiem. Nawet nie próbował robić tego grzecznie, bo po co?
Na pewno wolne piosenki nadawały się do rozmowy bardzo niż te bardziej energiczne. Florence z pewnością nie żałowała, że melodia nie jest szybsza, tak było o wiele lepiej. Bezpieczny dystans, o ile Nadisha to frustrowało, tak krukonkę uspokajało. Wobec osób, które zna i lubi potrafi być prawdziwym lepem i pieszczochem, ale wobec obcych wolała mieć odrobinę przestrzeni. Czasem tak bywa, że spotyka się osobę, która po prostu nadaje na tych samych falach, z którą się instynktownie rozumie. A czasem wystarczy bycie miłymi ludźmi.. Albo po prostu bycie sobą. I tyle. Jak to było w ich przypadku? Tego możemy się domyślać tylko. Podziękowała uśmiechem za przesunięcie ręki, jej wzrok prosił o zrozumienie. Chłopak był domyślny i czuły na drobne sygnały, bo Florence wcale jego ręki siłą nie przesuwała. Zresztą, kto to widział, żeby ona coś robiła siłą? Toż ta drobina ma jej tyle, co kot napłakał. Ciarki przeszły jej po plecach, jakby przebiegło po nich stado mrówek. Całkiem możliwe, że to zauważył, bo i niespecjalnie starała się to ukryć. To byłaby epicka scena zazdrości. Rzucenie się na przeciwniczkę z pazurami, żeby bronić honoru swojego partnera, z pewnością molestowanego przez tą pannicę.. Z pewnością to byłoby zabawne. I całkiem możliwe, gdyby zaprosił na bal jakąś bliską sobie dziewczynę. Skinęła głową wdzięcznie, gdy to wyjaśnił - zawsze lepiej mieć jasną sytuacje, prawda? - po czym zachichotała lekko na jego oczko. Nawet nie miała pojęcia, jak filuternie to zabrzmiało. Tylko jedna osoba zwracała się do niej "cher Flor". Krukonka wysiliła rozumek i przyjrzała się uważnie chłopakowi, przechylając głowę w lewo. Odsunęła się na parę kroków i zmierzyła wzrokiem całą sylwetkę. Znajomy uśmiech, postawa.. Jakim cudem do nie poznała? Pisnęła i prawie dosłownie rzuciła mu się na szyję przytulając. Wspominałam, że wobec znajomych była nieco.. Spontaniczna w okazywaniu uczuć? Właśnie mamy dowód. Cała jej rezerwa znikła. Florence złapała go za ramię, żeby się okręcił wokół własnej osi, oglądając z zaskoczeniem. - Nadish, ty flirciarzu! Nie mogę uwierzyć, że cię nie poznałam, wyglądasz jakoś zupełnie inaczej! Co zrobiłeś z włosami? - tu po prostu sięgnęła i rozczochrała je tak, że każdy kosmyk układał się inaczej. - Ta opaska piracka zmienia pewnie perspektywę, ale ty nie masz wymówki, ze mnie nie poznałeś - uśmiechała się promiennie. Zmianę widać było na pierwszy rzut oka, zupełnie jakby zrzuciła z siebie wielki ciężar, taka stała się przyjacielska i otwarta. - Świetnie ci w tym przebraniu, piracie. Może powinieneś się tak ubierać codziennie? - zaśmiała się znów. Patrzcie z nią, jaka wesoła. Jak szczygieł.
Na Faleroya spojrzał nieco nieprzytomnie, sam już nie wiedząc, co temu biednemu wilowi kręciło się wówczas po głowie. Westchnął tylko ciężko, kiwnął głową, jakby przyznawał mu rację, by zaraz swym tonem zaprzeczyć takiemu wrażeniu. - Tak, ja wiem, aż cały błyszczysz tym szczęściem - przyznał lekko ironicznie, w myślach sobie dopowiadając, że jedyne co od niego bije, to to, że jest naćpany. No właśnie, niezupełnie Vanbergowi się podobało, że prochy teraz były jego szczęściem. To jak dawanie osobie ze skłonnościami samobójczymi naładowany pistolet w prezencie. Nie, normalnie kompletnie w ogóle mu nie przeszkadzało, że któryś z jego kumpli bierze to i owo, nie chciało mu się bawić w psychologa. Szczególnie, że sam lubił kolorowe pigułki. Z resztą Faleroyowi też nie prawiłby żadnych moralizatorskich gadek, to tylko były takie tam, słodkie przytyki. Bo Merl było trochę jak duże dziecko. Trochę jakby dorwał nową zabawkę. Komentarzu do swojej osoby, tego, czy będzie czy też nie będzie szczęśliwy, kompletnie nie skomentował. Przecież to było oczywiste, że Dex swoimi poczynaniami nie dążył do jakiegoś życiowego spełnienia, poczucia szczęścia i beztroski, tylko raczej chodziło o tymczasowe zapełnienie jakichś czarnych dziur, z resztą każda z tych łat bardzo szybko znów prześwitywała. O zaledwie tymczasowe poczucie poczucie, że nie jest bardzo źle. Tylko, że on całkiem dobrze o tym wiedział. Może i przez swój charakter, może, ale trudno, no taki był. Tak sobie przynajmniej w głowie właśnie odpowiedział. To teraz on był dużym dzieckiem. A jednak, od widoku naćpanego Merla, znacznie gorszy był widok jego, pożalsięboże, dziewczyny. W innych okolicznościach pewnie mogłaby zostać jego ziomkiem, ćpaliby sobie jakieś magiczne tabletki i siali chaos w Gryfońskiej wieży, ale jedyne na co Dex w tej chwili się zdobył w jej kierunku, to dość nieprzychylne spojrzenie. Jego niebo, jego nowa laska, patrząc na zdrowy wygląd Faleroya, chyba nawet spotykali się dłużej niż parę dni. Łałał, rekordy. - No tak to tłumaczy, czemu zawdzięczasz swój nowy wygląd. - Ostatni raz spojrzał na Merlina, kierując zielone tęczówki na Gryfonkę. - Następnym razem jak będziesz chciała go otępić, żeby Cię w ogóle przeleciał, to daj mu po prostu amortencję, przynajmniej po niej nie będziesz musiała go szukać po zamku - huhu, to się nam wesoło zrobiło. Tak radośnie, i przyjacielsko. Ależ Vanberg miał tu absolutną rację, jego niebo nie była ładna, a on był wilem, którego chciała pewnie połowa lasek w szkole. Czemu był z jakąś taką Skaj? Och litości, na pewno nie przez powalający charakter i miliony pasji, które dzielili. Przez prochy, proszę państwa. Wszystko zniżało się jedynie do tego, że dzielili się tabletkami. Było smutno, a nie szczęśliwie. (CICHO, VANBERG NIE MIEWAŁ TAKICH RELACJI, NA PEWNO). Faleroy był teraz tak podekscytowany swoją nową papugą, Dex o swojej natomiast już zdążył zapomnieć. Oprzytomniwszy się, że trzyma ją w rękach, szybko postawił ją na swoim haku, który trzymał w ręce, by drugą łapką poszukać papierosów i odpalić jednego z nich. To nie tak, że Vanberg był marudny, Dex w ogóle nie miewał takich skłonności do uskarżania się. I wcale nie bywał też złośliwy, bo po prostu był otwarty na ludzi, ciekawy ich. Tylko, że to była inna sytuacja. Wszystko tak naprawdę bardzo egoistycznie sprowadzało się do myśli o możliwej utracie kumpla. Więc tak też oto obojętny Dex poczuł złość wobec Sky. Teoretycznie o te prochy, praktycznie sam chyba nie wiedział o co mu chodziło. Bardzo jednak wydało mu się ciasno w tej wielkiej Sali. - Impreza na statku się już kończy, zróbmy piracki napad na stary dobry monopolowy, podstępnie wykradając rum i teleportując się na afterparty - zasugerował, zupełnie ignorując dwójkę, która przed chwilą do nich podeszła, a kierując się już do Juno. Naprawdę miał ochotę na alkohol, więcej alkoholu, a ten, który miał ze sobą, jakimś cudem już się skończył.
/wiem, pewnie nie odpowiedziałam na sto rzeczy, które były poruszane, ale w ogóle ledwo udało mi się to napisać. Na pewno jest super składnie i w ogóle górnolotnie. SORY.
I proszę bardzo, ktoś gdzieś tam w balowym losowaniu wiedział dobrze co robi, złączając tę dwójkę w parę. Mieli ze sobą całkiem dużo wspólnego, choć nie zdawali sobie z tego do końca sprawy. Cóż, noc była długa i stała przed nimi otworem, więc mieli masę czasu na poznanie się i ewentualne wnioski. Dzieciństwo Nevy z pewnością nie było tak dramatyczne, jak Kaia. Pasmo miłych wspomnień, wielu przygód i mnóstwa szczęścia przyćmiewała jedynie choroba matki, z którą jednak Draytonowie radzili (i wciąż radzą) sobie nadzwyczaj dobrze. Ogólnie rzecz biorąc, problemy, jakie wystąpiły w życiu brunetki, sprawiła sobie ona sama, władowując się w szemrane towarzystwa, dziwne sytuacje i niemądre pomysły. Ale chyba właśnie na tym życie polegało – na popełnianiu błędów. Oczywiście miło było, gdy jednostka wyciągała z nich pożądane wnioski oraz nauki, a z tym już bywało różnie. Uroki ludzkiej egzystencji. - Oo racja kolego, trzeba w końcu dbać o wizerunek. – przytaknęła z nutą ironii, posłusznie lejąc drugą kolejkę. Pewne tempo zostało narzucone, co oznaczało już tylko jedno – dzisiejsza noc skończy się jutrzejszym kacem. Możliwe także zaniki pamięci. Prognoza dla alkusów, ot co. Ślizgonka podążyła za spojrzeniem kompana, które zmierzało do namiotu. Uśmiechnęła się. - Lepiej zróbmy to teraz, jak będę jeszcze mieć oczy na zdjęciu. – zaproponowała z rozbawieniem. Wiedziała, jak kończyły się sesje po pijaku. Zazwyczaj gubiła na nich tęczówki, bo powieki były już zbyt ciężkie, by wytrzymać błysk flesza. Kai podsunął jej to ciekawe pudełeczko. Kryły się tam różne specyfiki. Cóż, będzie musiała wybrać w ciemno. Zdecydowała się na niewielką, kolorową pigułkę, bo wyglądała.. apetycznie? Nie, to chyba nie było zbyt dobre słowo. Porwała maleństwo w dłonie, patrząc na Kaia wzrokiem rzeczoznawcy. - Ależ owszem, milady. – skłoniła się wdzięcznie, jak to w prestiżowych wyższych sferach przystało, i zabrała się za zastosowanie pigułki. A żeby jej smutno nie było, popiła to kolejnym kieliszkiem, oblizując wargi. - Chyba widzę ląd! Chodźmy, poszukajmy skarbów. – odezwała się w niej piratka. Wstała gwałtownie i pociągnęła za sobą towarzysza, chwytając go za nadgarstek. Zdała sobie sprawę z tego, że procenty zaczęły robić swoje. Poczuła lekkie zawirowania w głowie i z jakiejś strony zawiało, odrobinkę nią chwiejąc. Jak na morzu! Co jak co, wciąż osadzeni byli w klimacie imprezy, więc wszystko grało. Telepatia działała, bo Neva też myślała u rumie. Ostatecznie czym był piracki żywot bez choćby kropelki tego trunku? No właśnie. - Najpierw pamiątka. – zdecydowała, wkraczając energicznie do namiotu i ciągnąc prowadząc za sobą Kaia. Włożyła głowę w jedną z tekturek i.. bum, stała się rafą koralową! Trochę dziwne przebranie, ale co tam. Pokazała równiutkie zęby w olśniewającym uśmiechu. - Dajesz, złotko! Rzuciła zachętę partnerowi. Niech ma!
No dobra przyznam się. Z odrabianiem lekcji jest u mnie dokładnie tak samo jak u Mini, więc opis piórka zgłębiłam nieco lepiej teraz i muszę przyznać, że nieco drastyczna ta ich randka, ale yolo, więc bawimy się dalej. Samo pisanie posta zajęło mi na pewno dużo więcej czasu niż oni poświęcili go na wspólne imprezowanie, ale tyle różnych spraw do zrobienia i nawet nie dadzą Ci spokojnie usiąść i zebrać myśli, szaleństwo! Spokojna głowa, bo Mini już dawno zrezygnowała z okładania kogoś pałką. Co prawda mogłoby to fajnie urozmaicić wieczór, ale nie będzie przecież robić z siebie nie wiadomo kogo przed Szwajcarem. Poza tym mimo tego, że na nią nakrzyczał to całkiem jej się podobał, a i jego wyrzuty wydawały się być całkiem seksowne, kiedy zaciskał swoją męską, kwadratową szczękę. Villiers mogłaby tak sobie siedzieć na nim bez końca i dąsać się, a przy okazji kontem oka obserwować jaki zły jest na jej lekkomyślność. Tak jak jednak już powiedziała, nie spodziewała się że w magicznym, pirackim zoo spotka coś innego niż jakieś fajne latające rybki albo inne nudne stworzonka. Poza tym kelpie są takie śliczne i urocze, że założyłaby się o wszystko że taki Quentin w duchu zazdrościł jej tego, że prawie ujeżdżała morskiego kucyka i to własnie dlatego zabrał ją z jego grzbietu! Tak, to by było wielce prawdopodobne żeby Trichteurowi marzyła się reinkarnacja w kotlet mielony. - Tak myślisz?- spojrzała na niego podejrzliwie, bo nagle jak ręką odjął jego złość, a u facetów było takie zachowanie przecież rzadkością. Miała wszak za wzór cnót i naśladowania postawionego starszego brata, który jak już raz się wściekł, nie odpuszczał przez następny tydzień jak i nie dłużej. Nie no jasne, głupia nie była, poznała też dużo innych mężczyzn, ale tacy którym złość przechodziła natychmiast byli a) ślepo w niej zakochani, b) zbyt mili na znajomość z nią, c) coś innego przykuło ich uwagę. Drogą dedukcji można więc orzec, że piórko jakieś super zwyczajne nie było i pewnie gdzieś tam w środku skrywało jakąś mroczną tajemnicę, no ale kto by podejrzewał że na balu na którym są kelpie, będzie dodatkowo jeszcze jakieś upiorne pióro. Po chwili dłuższego zastanowienia, stwierdziła że skoro Ślizgon wybawił ją już z tylu opresji, to nic złego się przy nim jej stać nie może! Z takim szalonym zapałem ścisnęła w ręku mocniej pióro, a drugim zabrała pergamin z rąk Szwajcara. Czuła jakąś nieodpartą chęć pisania! Zaczęła więc z zadowoleniem kreślić litery, co po jakimś czasie przerodziło się w przerażenie. - Ej no o chuj chodzi - jęknęła głośno, spostrzegając że właśnie jej największe sekrety zostały umieszczone na tym kawałku pergaminu, od gwałtu począwszy a skończywszy na tej głupiej rozmowie jaką ostatnio przeprowadziła z bratem. Co gorsza, jej ręka wcale nie chciała przestać i lawirowała na wolnej przestrzeni, w zawrotnym tempie, tworząc coraz to gorsze i bardziej upokarzające zdania. Literki były szkarłatne i z każdą chwilą robiły się coraz ciemniejsze. Nic dziwnego, skoro to ustrojstwo wysysało z niej krew. Jej niezbyt ciemna twarzyczka zrobiła się jeszcze jaśniejsza, upodabniając się kolorystycznie do.... No na przykład pirackich czaszek na flagach, które przecież były białe. Dawaj Quentin zrób coś, bądź bohaterem. No chyba nie zostawisz tak biednej Mini, czekając aż wyjawi przed Tobą wszystkie swoje sekrety?