Zaraz po przekroczeniu progu wyczuwa się unoszący się w powietrzu, przyjemny aromat herbaty. Pomieszczenie jest niewielkie i bardzo przytulne, oraz ciepłe, stoliki w nim natomiast są okrągłe i małe. Herbaciarnia ta jest szczególnie ulubionym miejscem zakochanych. Pokój urządzony jest w łagodne, stonowane kolory z przewagą różu i beżu. Można tu spróbować wielu rodzaju herbat i kaw.
Zaskakująca osoba. Wydawała się w pierwszym momencie być zaledwie piątoklasistką, która jeszcze nie ma pojęcia o życiu. Gdy jej się przyznał udało mu się zauważyć jednak te szczególne cechy, które pozwoliły mu (pewnie jako jednemu z niewielu) stwierdzić, że jest już na pewno pełnoletnia i może mieć 19-20 lat. Po czym to ocenił? Nie pytajcie. Tylko Jake to wie i najważniejsze, że rzadko kiedy się mylił choć nie przeczę, że zdarzało mu się czegoś nie zauważyć. Chwała bogu jednak, że był na tyle inteligentny, żeby nawet jeśli nie był pewien nie spytać kobiety „który miesiąc” gdy była po prostu puszystej budowy. Wracając jednak do tematu. Mimo iż wydawała się dzieckiem, to przy dłuższej rozmowie okazywała się bardzo mądrą i dojrzałą osobą. - Myślę, że masz rację. Zatem Victorique, co wniosę do twojego życia ja? I co ty wniesiesz do mojego?- Zagadnął pozwalając jej na podjęcie kolejnego wywodu. Zdecydowanie był ciekawy co mu odpowie. I równie mocno zastanawiał się za co mu dziękuje, ale postanowił nie pytać. Po prostu skłonił głowę w geście akceptacji. - Poniekąd Ci tego zazdroszczę. Naprawdę przyjemnie jest móc się zaszyć w ciszy i samotności. Dlaczego chodzę do biblioteki. Tylko tam jeszcze mnie nie dorwał mój brat – Zwierzył się jej poniekąd z obecności takiej popierdoły w swojej rodzinie. To jeden z tematów na który lubił rozmawiać. Odwracał uwagę od siebie, a skupiał ją na Nicku.
Chociaż jedna osoba potrafiła dostrzec, że nie jest jakimś tam dzieckiem, które potrzebuje opieki i które nie rozumie świata. Można by rzec że znała go dobrze. Chociaż nie miała takiego doświadczenia, ale dzięki swojej osobowości i przemyśleniom mogła dowiedzieć się tego co starsi ludzie. Kiedy zadał pytanie jej oczy zabłyszczały i na początku zamiast odpowiedzi pojawił się tajemniczy uśmiech. Chciała znowu napić się herbaty kiedy okazało się, że filiżanka jest pusta. - Mam przeczucie… że… W szale tańca, tango, powstanie Cierpienie, radość i oczekiwanie. – zaśmiała się pod nosem i nie odrywając od niego wzorku czekała na reakcję. Nie rozumiała do końca tej części wiersza, który stworzyła, ale czuła, że był odpowiedni do tej sytuacji – To co powstanie, to co wniesiesz i co ja wniosę zależy od tego czego będzie oczekiwać nie sądzisz? Mam nadzieję, że będzie to coś przyjemnego… Czekałam na ciebie? Znowu się trafił wiersz odzwierciedlający rzeczywistość? Czy tylko mi się wydaję i popadłam w paranoję? Kiedy nawiązał do jej zdolności posmutniała. - Wiesz uwielbiam się chować i spoglądać na ludzi zza cienia. Lubię być sama, ponieważ mogę wtedy pomyśleć… ale… ileż można być samemu? W końcu nawet jeżeli kochasz samotność to zacznie ona wysysać z ciebie wszelkie uczucia… Człowiek jest istotą, która musi nawiązywać kontakt z ludźmi. Dzięki nimi możemy poznać siebie… tak mi się wydaję… Gdy wspomniał o swojej rodzinie spojrzała na niego z zachwytem. - Masz brata? I jest w tej szkole? Naprawdę? To super! Zawsze chciałam mieć rodzeństwo takie… prawdziwe!
Ten uśmiech zdecydowani nie był tym, czego się spodziewał. Widać było, że podwójne, szybkie mrugnięcie oczami było oznaką właśnie zaskoczenia. Cóż, to zawsze jakieś uczucie. Ale akurat zaciekawienie czy zdziwieni było dołączone do jego charakteru w standardzie, choć i tak rzadko tak wyraźnie je pokazywał - Brzmi jak fragment dobrego wiersza. Wybacz, nie znam się na poezji, ale mimo to powiedz mi gdzie mogę znaleźć pełną wersję tego utworu? Myślę, że warto byłoby się z nim zaznajomić. Może następnym razem to ja ciebie zadziwię? - I oto stało się coś nowego. Puścił do niej oczko. I było ono nawet całkiem zawadiackie. Kto by pomyślał, że w tym bezbarwnym ciele potrafi wykrzesać z siebie nawet coś takiego. Jednak cóż, nadal wszystko co robił mogło wydawać się puste, sztuczne. Nie można było inaczej myśleć, kiedy jego oczy zawsze pozostawały pozbawione emocji – cokolwiek robił. - Powinnaś więc brać udział w jak największej ilości zajęć i imprez organizowanych przez szkołę. Wydaje mi się, że niedługo będzie Sylwester. Ja nie zamierzam się tam wybrać, ale tobie polecam – Z góry uprzedził, że jego tam nie będzie. Nie warto jej robić nadziei, że akurat on pomoże jej w schowaniu samotności głęboko w przepaść i otworzeniu się na ludzi. W sumie to był najgorszym do tego nauczycielem. Na pewno Vivi zna ku temu lepszą osobę. - Powiem więcej. Mam brata... Bliźniaka – Westchnął tak, jakby to był ciężar który opadał mu na ramiona i sprawiał, że nie mógł się podnieść z ziemi.
Słysząc jego pochwałę zarumieniła się i odwróciła wzrok. Do tego jeszcze to oczko, no cóż trafiło prosto w jej serce, jak strzała amora. Pogrzebała we wspomnieniach i wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy recytując całość. - Jaskółki śpiew w zimowy dzień To nie jest zwykły sen Na białym tle życia Znajdziesz niezwykłe odkrycia. Chłód czasu w ciele zmieszany Nicości został oddany Lecz w pustym pokoju zamknięty Nie do końca został domknięty. Chcąc ujrzeć prawdę ukrytą Nie trzeba być Afrodytą W szale tańca, tango, powstanie Cierpienie, radość i oczekiwanie. Kiedy skończyła uchyliła powieki i wlepiła w niego swoje melancholijne spojrzenie. To co działo się pomiędzy nimi było dziwne wręcz. Ona miała nadmiar emocji, które okazywała w każdy możliwy sposób, a on? Wyssany z najmniejszych uczuć. Czyżby to spotkanie było im przeznaczone? Być może. - To jest mój wiersz… prawdę mówiąc nawet nie wiem jak i kiedy go wymyśliłam. Po prostu kiedy otworzyłam oczy już był. Jej wzrok utkwił za oknem, a ona sama wyłączyła się na parę chwil. - Nie chce… wiesz może uznasz to za dziwne, ale jestem pełna przeciwieństw. Nie lubię być sama, ale nie lubię przebywać z ludźmi… możesz po prostu powiedzieć, że jestem zbyt kobieca, ale nawet kobiety nie mają takich odchyłów, nie sądzisz? – zaśmiała się z tą wypowiedzią. Nie kłamała, to była prawda, jej nasączona przeciwieństwami jak gąbka wodą. - No wiesz… jak ciebie nie będzie to po co mam tam iść? – spytała go puszczając mu oczko. Jej kolej na takie gesty. - Ach to chyba wiem już o kim mowa! Jest z nami na roku, nieprawdaż? To chyba ślizgon? – zapytała. Często go widywała jak zarywał do wszystkiego co się ruszało – Aż taki zły jest?
Na prawdę przykro będzie złamać jej serce. On naprawdę nikogo nie szukał. A jeśli już chciałaby być jego wybranką musiałaby pochodzić z niesamowicie wpływowej rodziny. Mieć nienaganne maniery i prezencje. Zawsze robi dobre wrażenie. I przede wszystkim musiałaby się pogodzić z tym, że dla Jake kariera zawsze będzie na pierwszy miejscu. Kariera i nauka. Wysłuchał wiersza. Podczas gdy ona recytowała on oparł się na rękach zasłaniając nimi wargi. Myślał. Doskonale było widać, że nad czymś głęboko się zastanawia. Kiedy skończyła odetchnął i zamilknął na kilka minut. Co takiego chodzi mu po głowie? - Nie chcę być wścibski, wybacz mi namolność. Czy uważasz, że ten wiersz ma jakieś głębsze znaczenie? Lub inaczej spytam. Czy tłumaczysz go w jakiś rzeczywisty sposób? - Nie znał jej, a i tak to wystarczyło, żeby w jakiś sposób połączył całkiem odległe fakty. Potrzebował jednak jej odpowiedzi na to jedno, kluczowe pytanie. A jeśli się czegoś dowie? Oczywiście, że jej nie uświadomi. To nie jego sprawa. Pozostawi to dla siebie. Może też dla ewentualnej korzyści? Cóż, znów chłodna kalkulacja. - Każda płeć rządzi się swoimi prawami. Nic tylko akceptować, nawet jeśli się tego nie rozumie, prawda? - Odpowiedział nie kłócąc się z nią, bo oczywiście doskonale widział jakie są kobiety. Jak już mówiłam miał z nimi kontakt, nie jest prawiczkiem w tych sprawach – Nie bawią mnie takie przyjęcia. Wierz mi, że wiele już ich w życiu zaliczyłem i jeśli nie jest to przymus, to wole unikać tak przepełnionych alkoholem i nieprzyjemną dla ucha muzyką spotkań – Wytłumaczył swoje podejście na wszelki wypadek, jakby miała pomyśleć, że to jej wina, że nie zamierzy tam pójść. Nauczył się, że jeśli czegoś nie sprecyzuje, to ludzie często wyczytują między wierszami to, czego nie chciał przekazać. - Jeśli go kojarzysz, to powinnaś wiedzieć jaką jest osoba. Niemniej nie mogę go obrażać, to mój brat.
Szkoda tylko, że tylko połowa jej krwi należała do wpływowej rodziny, która nie miała o niej zielonego pojęcia, tylko jedna rzecz informowała świat, że pochodzi z tej rodziny, tatuaż na kręgosłupie. Maniery miała średnie, a jej prezencja była… no cóż to zależy. A jeżeli chodzi o dobre wrażenie, to jedyne wrażenie jakie mogła zaprezentować komukolwiek to negatywne poprzez swoją niezdarność i dziecinność. Może i nie była odpowiednią kandydatką, ale nadzieję mogła mieć? Zawsze się mówi, nadzieja matką głupich. Słysząc jego pytania spojrzała na niego zdziwiona. Nie wiedziała… skąd miała wiedzieć. Nawet nie wiedziała jak go stworzyła. - Wydaje mi się, że tak… poprzedni odzwierciedlał się trochę w rzeczywistości, a ten… można powiedzieć, że niektóre wersy odzwierciedlają się teraz… starałam się szukać po słownikach, po symbolice i odczytywać metaforykę, ale to jest trudne. Niektóre z nim udało mi się przetłumaczyć i… – zamilkła. No cóż męczy to ją od dłuższego czasu. Dlaczego tworzy coś takiego i jakim cudem to tworzy, a przede wszystkim, dlaczego ma to miejsce w rzeczywistości, to co jest napisane na kartkach – dlaczego pytasz? – w końcu dodała nie odrywając od niego wzroku. Może on na coś wpadł, może to właśnie on jej pomoże zrozumieć o co w tym chodzi. Uśmiechnęła się szeroko. Miał rację, nie miała się o co czepiać, czy kłócić. Po prostu tak było i tyle. - Czyli tak jak ja – dodała mimochodem. Miała podobnie, nie lubiła takich imprez ze względu na atmosferę. Bal? Bal to co innego, ale też długo nie mogłaby tam zostać, za dużo ludzi. - Tak wiem jaki jest. Czasami się ze mnie nabijał – zaśmiała się pod nosem. Był dziwny, ale to nie jej sprawa.
Nadziei nikt jej nigdy nie może odebrać. To najważniejsza wartość w życiu każdego człowieka. Nawet on miał nadzieje. Wszystkie związane z jego karierą oczywiście. Pamiętajmy o tym, że to przyszły Minister Magii. - Bez przyczyny – Mogła się spodziewać takiej odpowiedzi. Jednak on już swoje wiedział i jak wcześniej mówiłam nie zamierzał się tym podzielić. Uśmiechnął się tylko do niej tak, jakby faktycznie nie miał nic więcej do powiedzenia i po prostu się napił. Niech poczyta więcej. Jest mądra, sama w końcu na to wpadnie. Był tego niemal pewien. - Proszę tylko nie przychodź mi się na niego skarżyć. Mam już pełną listę osób, na temat których mam porozmawiać z moim bratem – Widać było, że próbował ją rozśmieszyć. Nie chciał, by się smuciła tylko dlatego, że ten bałwan nie umie trzymać języka za zębami.
Szkoda tylko, że ona przede wszystkim wykluczała to co było prawdą. Nie wierzyła w to, że jest wyjątkowa, nie potrafiła dopuścić do siebie takiej myśli, dlatego błądziła. Chociaż te wszystkie książki, które chłopak pomógł jej zanieść do pokoju dotyczyły właśnie jasnowidzenia, dlatego też była blisko, ciekawiło ją to, chociaż to nie możliwe, to jednak… nic się nie stanie jak sprawdzi, nieprawdaż? Przechyliła głowę w bok wpatrując się w chłopaka zdziwiona i zamrugała kilkakrotnie. W końcu jednak się opamiętała i wyrzuciła wszelkie myśli. I kolejne zdziwienie. - Dlaczego miałabym się skarżyć? Jest zabawny. Chociaż udaje takiego twardziela to założę się, że ma też tą milszą stronę. Słyszałam, że chce przelecieć każdą dziewczynę z zamku, a ze mną tylko się drażnił. To miłe z jego strony, że nie wziął mnie pod uwagę, zwłaszcza z moją nieśmiałością w stosunku do mężczyzn.
Skoro już udało jej się domyślić, że mogłoby być to Jasnowidzenie, to jeszcze kilka skonkretyzowanych bardziej przepowiedni i w końcu jej się uda. A wtedy będzie mogła pogratulować wyłącznie sobie. Bo przecież sama do swojego daru dotarła, a to ważne móc takie odkrycie przypisać sobie samemu. On nie chciałby zostać od tak poinformowany „Gratuluję, jesteś jasnowidzem. Wygrałaś los na loterii w bramce numer dwa! Co z tym teraz zrobisz?”. - Uważasz, że to miłe? Niesamowite podejście – Kochanie, jaka ty jesteś naiwna. Jonatan doskonale wiedział, że to nie ten fakt kierował Nicholasem. Ale przecież wyprowadzić ją z błędu... Mogłoby zaboleć. Kurcze no, co on z tą dziewczyną ma zrobić. Ni to mówić jej prawdę, ni oszukiwać. Nie potrafił się wobec niej zachować, a to dla niego nowa sytuacja. Mieszał się w swoim takcie, gubił w tym co mówił. Dawno tak się nie działo. Z czym to połączył? Z nawrotem... Choroby! I dlatego też postanowił zakończyć to spotkanie. - Pozwól Vivi, że Cię opuszczę. Mam wiele ważnych spraw – To mówiąc odliczoną kwotę wraz z napiwkiem położył na stole. Ubrał się, podszedł do niej. Ukłonił się całując jej dłoń po raz kolejny i wyszedł. Zniknął tak szybko jak się pojawił. Puf...
Dziewczyna posłała mu szeroki uśmiech pokazując ząbki. No cóż miała niezwykłe podejście do świata i była tego świadoma. Jednak nie chciała go zmieniać, podobało jej się takie podejście. Nie ma nikogo kto był do końca zły, nie było też nikogo kto byłby nieskończenie dobry. Każdy posiadał wady i zalety. - Prawdę mówiąc też muszę się zbierać, mam trochę lektury do przerobienia w pokoju, podejrzewam, że zajmie mi to całą noc. Dziękuję bardzo za zaproszenie Dodała na zakończenie. Wstała razem z nim i pozwoliła mu najzwyczajniej w świecie odejść. Wpatrywała się w miejsce gdzie zniknął przez jakiś czas, po czym uśmiechnęła się do siebie. Czas wracać Teraz i ona opuściła herbaciarnie i ruszyła w stronę Hogwartu.
Chłopak wpatrywał się w list z uśmiechem podążając przed siebie. Jakimś cudem udało mu się ją namówić! Jakimś cudem był w stanie ją przekonać! Nawet teraz nie jest pewien jakiej magii i czarnoksięskich zaklęć użył… ale dał radę! Ale nie ważne! Najważniejsze jest to, że dał radę i teraz będzie mógł posłuchać jej głosu dłużej… Aureolka wszedł do kawiarenki rozglądając się. Włosy miał rozmierzwione na wszystkie kierunki, a była to wina zapewne czapki, którą ściągnął przed wejściem. Na plecach miał swoją ukochaną gitarę, która nie opuszała go na krok. Ściągnął z ciebie niepotrzebne ubrania i usiadł przy najbardziej oświetlonym stoliku. Musze przyznać, że jest tu przyjemnie. Dopiero przy wyciąganiu gitary zauważył jakichś pracowników i przywitał się z nimi z promiennym uśmiechem pytając, czy nie będą mieć nic przeciwko małym ćwiczeń. Na szczęście nikt nie miał żadnych problemów z tym. Kiedy na stoliku pojawił się notes z długopisem, chłopak zaczął nastrajać gitarę i czekając na piękną ślizgonkę zaczął grać. Jednak melancholia nie potrwała długo. Kiedy uznał, że każda struna brzmi idealnie zaczął grać na poważnie.
Nie wiedziała czemu zgodziła spotkać się z Aurèlem. Nie lubiła śpiewać dla kogoś, nie było to dla niej w żaden sposób niemiłe, lecz uważała to coś... intymnego i nikt nie powinien jej słuchać. A jednak się zgodziła i zaprosiła go nawet do herbaciarni, że by mogli razem pograć. To było jakby nie podobne do niej. Może rzucił na nią jakiś urok... nasączył list eliksirem miłosnym? W sumie to mało możliwe, bo nie czuła jakiejś strasznej miłości do niego, może to coś jeszcze innego? Zresztą nie ważne, już za późno na to żeby odwołać spotkanie. Dziś w pracy nie miała za wiele do roboty. Przez cały dzień przyszły w sumie dwie osoby, jakaś do bólu zakochana w sobie para, która w co drugie słowo wtrącało skarbie, kochanie, najukochańszy czy coś w tym rodzaju. Nienawidziła takiego nadmiernego okazywania uczuć, to było takie trochę sztuczne i naciągane.. Oczywiście, sama była w związku, ale z pewnością nie wyglądało to tak strasznie, jak z tamtą parą. Od patrzenia na nich, aż chciało jej się śmiać. Uśmiechnęła się nawet nieznacznie na jego widok, gdy cały ośnieżony z nastroszonymi włosami stanął w drzwiach. Zniknęła na chwilę na zapleczu w poszukiwaniu swojego instrument, zajęło jej to chwilę nim znalazła go schowanego w szafce, a gdy wróciła zobaczyła go rozłożonego przy stole pod oknem brzdąkającego wesoło na gitarce. Podeszła do niego, od tyłu i rozczochrała mu jeszcze bardziej i tak już nastroszone włosy. - Cześć osiołku
Chłopak wyłączył się całkowicie. Kiedy chodziło o muzykę to poświęcał jej się w całości. Bez względu na to co się działo dookoła jeżeli postanowił grać, to nic nie mogło go wyrzucić z rytmu, no chyba, że on sam. Kilka osób przyglądało mu się z widocznym uśmiechem, a on widział ich zadowolenie i była to dla niego najlepsza, możliwa zapłata! W końcu dziewczyna się pojawiła i kiedy jego włosy zostały rozmierzwione na wszystkie możliwe kierunki zatrzymał ostatni akord i uniósł głowę, spoglądając na nią z dołu. - Witaj księżniczko – chyba dostała ksywę, z której chłopak już nie zrezygnuje, tak jak i ona pewnie nie zrezygnuje z osiołka. Aureolka wyszczerzył w jej stronę swoje białe ząbki. - Jak tam w pracy? Ciężki dzień? – nawiązał normalną konwersację przygrywając sobie po kilka akordów i co jakiś czas zerkając na ślizgonkę. - Myślałaś o tym co byś chciała mi zaśpiewać? – mi? On już nawet zrobił sobie dedykację dla samego siebie, od niej. Nie miał zamiaru odpuścić.
Sonia była niekwestionowanym mistrzem robienia złego pierwszego wrażenia. Zawsze tak było, jest i pozostanie; albo coś popsuje albo nawrzeszczy na jakąś przypadkowo spotkaną osobę, która stanie jej na odcisk. Miała niewyobrażalny talent do krzyczenia na wszystkich bez większego powodu, np. na tego Krukona, którego spotkała kiedyś w kawiarni. Nie wesoła historia... przynajmniej dla tego chłopaka. Wyglądał jakby miał zemdleć, kiedy zaczęła mu wygarniać co o nim myśli, a przecież on tylko oblała ją kawą. Nie dała sobie jednak za nic wytłumaczyć, że zrobił to przypadkowo. Dobrze jednak, że nie wszyscy tak bardzo się przejmowali jej złością... a nawet próbowali się z nią zaprzyjaźnić. Jak, np. obecny tutaj Aurèle. Był na tyle uparty, że nie dał jej spokoju dopóki nie zgodziła się spotkać. Usiadła naprzeciwko niego i rzuciła mu spojrzenie w stylu czego chcesz, bo się spieszę. W rzeczywistości nie czuła do niego jakiejś złości czy pogardy, ale zachowywała się tak dla samej zasady, inaczej nie byłaby sobą. Księżniczka w sumie to całkiem miłe... - Nie najgorzej... tłoku nie było, wszyscy wyjechali na ferie - powiedziała i machnęła lekceważąco ręką. Położyła swoją gitarę na stole i oparła głowę na rękach obserwując go uważnie. - Niezbyt nad tym myślałam, ale nie martw się znam sporo piosenek... dam radę - powiedziała i już miała sięgnąć po swoją gitarę, gdy jej ręka zatrzymała się w połowie drogi, bo dostrzegła coś ciekawszego leżącego tuz obok. Notatnik. Jak zwykle poczuła ogarniającą ją ciekawość. Nie mogła się powstrzymać i chwyciła go szybko, nim Gryfon zdążył zareagować. Nawet jakby nie chciał żeby nie dotykać jego własności, było już za późno. Piszesz piosenki? - zapytała z ciekawością i zajrzała do środka.
Chłopak myślał, że trochę rozumie ślizgonkę. Czasami kiedy przyswoimy sobie jakieś zachowania, nie możemy się ich wyzbyć, dlatego ufał swojej intuicji i żył w przekonaniu, że w głębi duszy to bardzo miła i rozsądna dziewczyna, która po prostu nie potrafi się otworzyć przed ludźmi. - To dobrze… ale jak masz jakieś życzenia to ja z chęcią je spełnię – temu zdaniu towarzyszył szeroki, szarmancki uśmiech, któremu nie jedna kobieta nie mogła się oprzeć. Nie chciał jej zauroczyć w sobie, on po prostu się tak zachowywał i nie panował nad takimi odruchami. Dla pewności sprawdził, czy gitara jest dobrze nastrojona i w tym momencie stało się coś, czego się nie spodziewał. Usłyszał dwa słowa i kiedy podniósł głowę dostrzegł, ze dziewczyna zabrała coś, czego nie powinna. Ułamki sekundy tyle trwało wyrwanie jej z rąk notatnika, a jego twarz przybrała bardzo lodowaty i groźny wyraz. Nie wydobył z siebie żadnego słowa, po prostu opuścił głowę i siedział w takiej pozycji w milczeniu. Dopiero po kilku chwilach podniósł wzrok wysyłając jej szeroki uśmiech. - Taa, czasami coś naskrobię – zachowywał się jakby to nienawiść i ta agresja, która przeleciała przez jego twarz, przez jego spojrzenie w ogóle nie istniała – wiesz tylko tak bardziej dla siebie… mimo wszystko nie są jakieś wyjątkowe, żeby je pokazywać – zaśmiał się zakłopotany odkładając notes obok siebie tak, żeby dziewczyna nie miała dostępu do niego. „The secret side of me I’ll never let you see I keep it caged but I can’t control that.” Tak czasami u niego było. Nie kontrolował tego, co się z nim działo. - Więc masz jakieś pomysły?
Świetny żart. Uśmiać się można. Naprawdę dobry. Przykro mi Aurele. Wcale jej nie rozumiesz. To naprawdę mało prawdopodobne, żeby w głębi duszy była miła, rozsądna i słodka. Nie, z pewnością taka nie była. Można ją raczej określić jako wredną zołzę z dość pokręconym poczuciem humoru. Chociaż faktycznie pod jednym względem chłopak miał racje. Ślizgonka raczej z trudnością otwierała się przed ludźmi. Nigdy nie mówiła o sobie, czy o swojej przeszłości. Opowiadanie o tym, że była w swojej rodzinie czarna owcą, a jej matka szczerze jej nienawidziła, nie należy do miłych tematów. Nie miała żadnych specjalnych życzeń do Gryfona… Chociaż, w sumie to ma. Mógłby przestać być taki uparty, trochę mniej irytujący i zdecydowanie nie tak ciekawski. No tak. O ile byłoby łatwiej żyć, gdyby obecny tu Aurele nie byłby tak ciekawski. Wtedy nie usłyszałby jej, nie napadł i nie musiałaby teraz z nim siedzieć… ale w sumie to nie ma nad czym myśleć. Zgodziła się z nim spotkać i będzie musiała to jakoś przetrwać. Uniosła głowę i spojrzała na niego. Te jego delikatne rysy, zgrabny nos, głębokie, brązowe oczy i szarmancki uśmieszek… Nie jedna dziewczyna nie mogłaby się mu oprzeć. Trzeba przyznać, że nawet Sonia lekko złagodniała na widok jego uśmiechu. Była taki miły. Ponownie skupiła się na notatniku, jednak nie zdążyła nic przeczytać, bo Aurele szybko wyrwał jej go z ręki. Trwało to ledwie ułamek sekundy. Spojrzała na niego, jednak z zaskoczeniem odkryła, że wyraz jego twarzy całkiem się zmienił. Zamiast uśmieszku pojawiła się na niej lodowaty wręcz groźny grymas. Dopiero po kilku chwilach wrócił do siebie i wyszczerzył się, jakby tego w ogóle nie było. Sonia wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Coś pomiędzy okrzykiem zaskoczenia, a jęknięciem. Gryfon odłożył zeszyt obok siebie tak, żeby nie mogła go dosięgnąć, jednak Ślizgonka nie miała zamiaru tak łatwo odpuścić. O nie! Tak łatwo jej się nie pozbędzie. - A wiesz co? - zagadnęła niby od niechcenia, a na jej twarzy pojawił się wredny uśmiech. - Mam pewne życzenie, które możesz spełnić. – zamilkła na chwilę, wzięła głęboki oddech i spojrzała mu głęboko w oczy. - Daj. Mi. Notatnik. Oj, oj Sonia. Powinnaś być trochę milsza. Chyba właśnie udało ci się przekonać go, że wcale miła nie jesteś. Gratuluje.
Czy można ubrać się jak grabarz, krzywić się niemiłosiernie mocno ilekroć się ujrzy różowy kolor na ścianach i jednocześnie być upalonym niemalże do nieprzytomności? Oczywiście, że można - aczkolwiek pod warunkiem iż jest się Quietusem. I chociaż świat mu się rozmywał przed oczami a dźwięki dochodziły do niego jakby z oddali - to mimo wszystko było mu lżej na jego aktualnie, naszprycowanej duszy. I nawet jego klasyczne grymasy można by było przy zmrużonych oczach uznać za przesłodkie. Problemem natomiast było to, że znalazł się w pomieszczeniu gdzie dominował róż - a biednego adepta magii coraz bardziej bolała głowa i tym samym stawał się jeszcze bardziej marudniejszy i iście naburmuszony. I jeszcze musiał się przedrzeć przez hordy tych zakochańców, którzy sobie słodko gruchali do siebie, och. Mamrocząc więc sam do siebie goblińskie przekleństwa (hard lvl, he) na oślep przedarł się przez tych idiotów i potykając się, nagle uzmysłowił sobie, że łatwiej mu będzie się poruszać na czworakach. I jak pomyślał tak właśnie uczynił! Lawirując pomiędzy stolikami niczym najprawdziwszy wariat; po drodze pozbył się również aksamitnie, czarnego płaszcza i porzucając go gdzieś przy stoliku numer czternaście - dotarł wreszcie do najbardziej zaciemnionego kąta herbaciarni. Układając się wygodnie na wyszukanych, jaskraworóżowych jaśkach zmierzył swe przesadnie różowe i rozchichotane otoczenie i dla świętego spokoju potarł swe ślepia. Dopiero gdy odjął ręce od swej zbyt bladej i wymizerowanej twarzy, dostrzegł na kościstych palcach smugi czegoś czarnego - czyli czegoś - czym Cichy dla magicznego żartu podkreślił swe ślepia. Zafascynowany egipską magią doczytał się, iż kapłani i wyżsi rangą magowie w starożytnym Egipcie podkreślali sobie oczy na czarno tzw. kohlem. A po wypaleniu peruwiańskiego zioła, Cichemu właśnie dziwnym trafem zachciało się wcielić w samego Ozyrysa. (Niech żyje czerń! Niech żyje ciemność!) - dlategoż upodobniając się do szalonego czarodzieja, machnął sobie czadowe krechy. Niestety one z kolei bardziej go upodobniły do rozłoszczonego kota niźli do starego Zyrysa. Wydął więc nieznacznie dolną wargę na znak ogólno-magicznego rozdrażnienia i wyrzucił przed siebie nogi czyli po prostu wepchnął je buntowniczo pod czyjeś krzesełko; i właśnie w tejże pozie obrażonego na cały świat czarodzieja - czekał na jegomościa.
Tego dnia było chłodno, a słońce które na chwilę pojawiło się na niebie idealnie zmyliło Setha przez co nie ubrał się zbyt ciepło. Jedynie parasol na wszelki wypadek wziął i teraz szedł pod nim uliczkami Hogsmeade, ubrany w sweter w liliowym kolorze, ciemne jeansy oraz czarne desanty. Na biodrach, w sumie bardziej jako dodatek, miał związaną rękawami koszulę w kratkę. Mógłby ją co prawda na siebie narzucić ale wątpił, czy w jakiś sposób by to go ogrzało. Dobrze jednak że Cichy zgodził się na spotkanie w herbaciarni, przynajmniej żaden z nich się nie przeziębi. Spokojnym krokiem wszedł do środka i od razu zamówił Malinowy Chruśniak. Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Quietusa i w końcu dostrzegł go na samym końcu sali, w najciemniejszym kącie. Ruszył w kierunku zajętego przez rówieśnika stolika po drodze podnosząc z podłogi jego płaszcz. Widząc chłopaka dosłownie rozwalonego na kanapie tylko cicho westchnął, po czym usiadł obok niego. - Cześć, Quietus - przywitał się, kładąc płaszcz chłopaka na kanapie. Kelnerka akurat przyniosła jego herbatę, więc grzecznie podziękował i upił kilka łyków. Spojrzał na chłopaka. - Rozmazałeś się trochę, o tutaj - stwierdził, po czym delikatnie starł opuszkiem nadmiar kholu z okolic oczu Cichego. - Masz może ochotę się czegoś napić? Zapytał głównie z grzeczności gdyż towarzysz raczej nie wyglądał jakby miał ochotę na cokolwiek. Trochę go to martwiło, ale uznał że skoro już się umówili na spotkanie, cierpliwie zniesie nawet narzekania Cichego.
Quietus był dzisiaj drapieżnikiem, otak. Absolutnie, amerykańskim drapieżnikiem, który z podejrzanie, naćpanym uśmiechem obserwował jak ku niemu kroczyła zjawa w różowo-podobnym swetrze. Przyciągając więc do siebie, jaskrawą poduszkę niczym magiczny talizman, nieumiejętnie przesunął się na kanapie (a raczej przeczołgał jak gad, pierwsza klasa ) - tym samym, robiąc mu litościwie miejsce obok siebie i scenicznie zawarczał. - Quietus. Quietus. Jestem Quietus. Na bogów skrzywdzili mnie tym imieniem. - rzekł zachrypniętym głosem, wielokrotnie powtarzając swe nie-boskie imię i zaczepiając swoimi ślepiami o jego kubek z interesująco pachnącą w nim zawartością, mimowolnie pochylił się nad nim i zadarł brew do góry. A po chwili uniósł niezdarnie brodę, akurat w doskonałym momencie, gdy ten zajęczał coś do niego - o jego kompletnym rozmazaniu się. Wtedy posyłając ku niemu, jakieś takie niezrozumiałe spojrzenie, zaskoczony jego następnym posunięciem - drgnął nieznacznie na jego dotyk - aczkolwiek pozwolił mu na starcie nadmiaru czarnej smugi. Dokładnie, w tym samym momencie, na jego wargi wpełznął krzywy uśmieszek i jakiś błysk w oczach Cichego, mógł poinformować już zawczasu Setha - iż, ten dzień może się skończyć doprawdy z różnorakim finałem. Bez skrępowania, wyciągnął więc jeszcze jednego peruwiańskiego skręta i odpalając go magicznym sposobem za pomocą różdżki, spojrzał przeciągle na swojego równolatka jakby oceniał jego możliwości i bez słowa podarował mu swój prezent dla niego. W międzyczasie, skubany podebrał mu kubek z tym słodko pachnącym czymś, i próbując słodkiego wywaru - niemalże się zakrztusił nadmiarem jego słodkości. - O-och! - wyjęczał będąc wielce poszkodowanym i na biegu zwilżając swoje wargi, łypnął na chłopaczynę złowrogo. - To smakuje niemalże tak samo słodko jak amortencja. - wykrztusił słabo i z powrotem zapadając się w poduchy - ponownie się widowiskowo na nich rozwalił; aczkolwiek kubka już mu nie oddał. Łeb natomiast mu opadł nieco na prawe ramię i spoglądając gdzieś ponad istotą Setha na kawiarniany bar, westchnął zdruzgotany. Na półkach było absolutne zero alkoholu. Zero. A nawet mniej niż zero. - Sethcie Quinnieee. - zaintonował więc z narkotycznym zaśpiewem i przykładając swą dłoń do swego jakże rozpalonego czoła, aby nie spoglądać na puste półki kawiarni - westchnął nagle przekornie. - To cholerstwo jest mocne. Posmakuj jego wspaniałej mocy. Och tak. Jest mocny, szalenie mocny. Magicznie mocny, na boga. O, fajny sweter. Spróbuj tego, no. - wymamrotał cicho z delikatnie ponaglającym tonem i marszcząc brwi, wyprostował się gwałtownie. Och, chyba dzisiaj Cichy będzie miał fazę.
Nie przeszkadzało mu jakoś mocno to, że Cichy się zjarał i z jego gardła wydawały się ostentacyjne warknięcia. Nie zdziwiło go też to, że chłopak go nie przywitał tylko zaczął narzekać na swoje imię, które według Setha wcale nie było złe. Może i nie był cichym człowiekiem, ale to że dostał takie a nie inne imię czyniło go wyjątkowym. Uśmiechnął się więc tylko na dźwięk głosu rówieśnika i gdy tylko otarł jego twarz z kholu zaczął obserwować jego poczynania. Widząc jak wyciąga skręta w pierwszej chwili miał ochotę go powstrzymać przed zapaleniem go, ale czy miałoby to jakikolwiek sens? To był Quietus, poza tym w herbaciarni nie było żadnej informacji o tym, że nie można palić. Lekko przygryzł tylko dolną wargę w obawie, że zostaną wyrzuceni z tego miejsca. Nawet nie zauważył kiedy Quietus upił łyk z jego filiżanki, ale zauważył jego złowrogie spojrzenie i uniósł brwi na wzmiankę o amortencji. Nikt nigdy nie podał mu tego eliksiru więc nie mógł się wypowiedzieć na ten temat dlatego też zaśmiał się krótko i niezręcznie. Przyglądał się towarzyszowi, który najprawdopodobniej szukał wzrokiem alkoholu na półkach kawiarnianego baru i podskoczył lekko słysząc jego głos. No no, głos ma jak rasowy narkoman. Seth lekko ściągnął brwi widząc jak umęczony (być może swoim stanem?) chłopak podsuwa mu skręta. - Quietus, przecież dobrze wiesz, że nie palę... - rzucił stanowczo, lekko chwytając jego nadgarstek. Mimo to Cichy nie ustępował, a Seth jakoś nie miał ochoty na kłótnie z nim czy szarpaninę, w końcu skąd wie, co może mu strzelić do głowy? Nie wiedział, co się dzieje w jego umyśle tym bardziej, że chłopak był zjarany. Jeszcze raz pokręcił przecząco głową patrząc na Cichego ale widział, że nie odpuści. Nigdy jeszcze nie palił i szczerze mówiąc trochę się obawiał. Niepewnie wziął skręta od Quietusa i zaciągnął się po raz pierwszy. Dym drapał go w gardle i kilkakrotnie zakaszlał, jednak po chwili przeszło, a Sethowi zrobiło się jakoś dziwnie weselej. - Ty, masz rację - wziął jeszcze jednego bucha. - Świetne... Co to takiego? - zerknął na Cichego lekko przymulonym wzrokiem. Zdecydowanie zaczynało go coś brać.
Uśmiechnął się szeroko, gdy jasnowłosy przestał się niemalże dusić jego podarunkiem; i dla wygody, ujął palcami jego podbródek, by nieco mu podnieść głowę do góry. Ponoć to ułatwia oddychanie. Aczkolwiek nie był tego stuprocentowo pewien. Ha! W tym momencie to Cichy, nie byłby nawet w stanie poprawnie przeliterować własnego imienia - nie wspominając już o tajnikach pierwszej pomocy. Dlategoż mrużąc oczy, obserwował jak chłopaczynie oddech powoli się normował i niemalże automatycznie jego tęczówki rozkosznie się rozszerzały. Wtedy Quiet zacmokał z rozbawieniem i pstryknął mu palcami przed oczami. - Pacjent wraca do zdrowia, aha. - oznajmił powoli, by Seth dogłębnie go zrozumiał i przywołał na swoją bladą gębę, krzywy uśmiech. Powstrzymał się także od głośnego śmiechu, gdy jego współtowarzysz niemal od razu zaczął zachwalać peruwiański towar i zadarł brew do góry. - Peruwiańskie zioło. Rozjaśnia umysł jeśli wiesz co mam na myśli. - orzekł jakże tajemniczo i bez zbędnych wyjaśnień, podniósł się nagle z miękkiej kanapy i rozciągając się niczym prawdziwy kocur ( mrrrr :”) ); wydał z siebie cichy pomruk i wyciągając do niego łapę, przygryzł dolną wargę. Czy warto mu było mówić, że nabrał ochoty na drastyczną zmianę wyglądu tego lokalu? A być może; uda mu się go namówić na to, by razem zmienili całe jego wnętrze - na coś iście diabelskiego? Chociaż tańczyć mu się też zachciało, dziwnym trafem. I śpiewać. I ogólnie pokój i miłość dla każdego. I różowy kolor, nagle stał się tak bardzo piękny, że Cichy przytuliłby się nawet do różowej ściany - gdyby ona tylko nie była dla niego taka chłodna i zimna, och. Dlatego zawieszając swe spojrzenie na Sethcie ( też w różu! ) - bez większego namysłu to właśnie jego uścisnął; robiąc praktycznie za dziecię kwiatu. Taki łagodny i spokojny się stał. Co prawda, nogi mu trochę odmawiały posłuszeństwa, toteż niedbale się opierając na chłopaczynie; notorycznie poprawiał swoje niesforne kłaki, które jakże namiętnie i uporczywie, raczyły mu wpadać do ślepi. Przekręcając także nieznacznie głowę, zlustrował lokal raz jeszcze i wygiąwszy swe wargi w nieco przyjaźniejszy uśmieszek, skinął głową jakoby do swoich myśli jednocześnie zatrzymując na nim swoje spojrzenie. - Teraz jest tutaj zdecydowanie ładniej. Prawda, Seth? - spytał się go cicho; w dalszym ciągu obdarzając jasnowłosego delikatnym półuśmiechem i opierając dłonie na jego ramionach, ponowił próbę aby stanąć tym razem nieco bardziej w pionie - przy okazji, starając się, aby tak nie wisieć na biednym krukonie.
Dotyk dłoni Quietusa na jego podbródku sprawił, że Seth delikatnie zadrżał. Zerknął na towarzysza. Faktycznie, trochę lepiej się oddychało chociaż chłopak nie przywykł do czyjegoś dotyku w okolicy swojej twarzy i po chwili lekko odsunął głowę. A wtedy Cichy strzelił mu palcami przed oczami, przez co wzdrygnął jakby w strachu, unosząc brwi. Rozjaśnia umysł... Tak, chyba wiedział, co Amerykanin ma na myśli. Wszystko wokół nabierało jakby nowych kolorów, kontury przedmiotów i postaci stawały się wyraźniejsze. Miał ochotę na więcej dlatego też kolejny raz przejął od Quietusa skręta i ponownie się zaciągnął. Bez namysłu chwycił dłoń chłopaka by po chwili również stać i zostać potraktowanym jako podpórka dla Cichego, który postanowił się w niego wtulić. Lekko poklepał go po plecach leniwie przesuwając wzrokiem po pomieszczeniu, falowało mu przed oczami. - Ładniej... Bo ja wiem - mruknął gapiąc się na Salemczyka, dokładnie obserwując jego wargi, powieki, tęczówki. - Ty jesteś ładny - wypalił, niewiele myśląc nad swoimi słowami. - Chociaż może raczej przystojny - zastanowił się, lekko drapiąc się w skroń. Z resztą, czy to wszystko miało jakikolwiek sens? Chwycił dłoń Cichego, którą to do tej pory opierał na jego ramieniu i począł uważnie studiować jego linie papilarne. - Będziesz długo żył - wymamrotał, uderzając opuszkiem palca w przypadkowe miejsce na dłoni Quietusa. - Ale twoja sowa cię zdradzi. Zaraz, sowa? Nie ważne... - Może być ładniej. W kawiarni - uniósł rękę, zacisnął pięść po czym wyprostował wskazujący palec i zatoczył nim kółko. - Tutaj. Chcę więcej różu i zielonego. Chwilę po wypowiedzeniu tych słów kolana się pod nim lekko ugięły na co złapał się towarzysza aby nie wylądować na podłodze, tylko w jego ramionach. Oparł głowę o jego ramię w taki sposób, że czubkiem nosa dotykał niemalże szyi Cichego. Dobrze wiedział, że jego oddech może łaskotać Amerykanina, jednak jakoś nie za bardzo się tym przejmował gdy brał głęboki wdech.
Gdy nogi odmawiają człowiekowi posłuszeństwa, a ten zechce się urokliwie uwiesić na swoim towarzyszu - konsekwencje z tegoż zajścia mogą być dosłownie przykre bądź nadzwyczajne. Na szczęście! - Cichy to ekspert od rzeczy niemożliwych i obarczonych totalnym szaleństwem! Toteż, niefrasobliwie się podpierając na krukonie, uśmiechnął się wielce rozbawiony, gdy ten mu ponownie zajumał skręta. I pomyśleć, że krukońscy przedstawiciele, największej krynicy mądrości - i to magicznych wszechczasów - również umieją sobie pofolgować. A widok palącego Quinna miał w sobie coś ulotnego i niemalże delikatnego. Delikatność wyrażała się przede wszystkim w tym, jak nieumiejętnie wypuszczał szarawy dym z warg ( po uprzednim niemalże uduszeniu się przez niego;) oraz w jego nagle się rozszerzających tęczówkach niczym u zwierza podczas najciemniejszej nocy. Aczkolwiek, to właśnie słowotok przyjemnie upalonego peruwiańskim specyfikiem, krukona - był dla Cichego, zjawiskiem o wiele ciekawszym; i to nawet ciekawszym od jego najnowszego traktatu o sposobie modyfikacji eliksirów za pośrednictwem włosa wili, który zawinął jakiemuś uczniakowi z wyższej klasy. Oparcie się o krukona miało jednakże i swoje plusy. Po pierwsze nie zaliczył zderzenia pierwszego stopnia z podłogą, które z pewnością, pozostawiłoby na nim trwały uraz w postaci wszelkich nieprzyjemnych otarć i zasinień niczym u zwykłego śmiertelnika. Wszak, nie zapominajmy, że w dalszym ciągu, Cichy dzisiaj bytował gdzieś w innym wymiarze! W boskim, wymiarze. A po drugie, przyjemnie mu było się oprzeć o kogoś tak dosłownie, MIŁEGO w dotyku. Szczęście w nieszczęściu, za Cichym był stolik. Taki najzwyczajniejszy, czteronogi i cholernie różowy. Nie mając jednak wyjścia, niedbale oparł się o niego i uśmiechnąwszy się pod nosem; łaskawie podał Sethowi swoją dłoń. - Jestem ładny? - powtórzył za nim; lekko przeciągając poszczególne samogłoski i nie mogąc się oprzeć (och!), przekręcił swój łeb tak, by jego wizerunek ponurego grabarza odbił się w jednym ze zwierciadeł, które kobita z herbaciarni, zawiesiła na ścianach - ale po kiego gnoma, to już Cichy nie umiał ustalić. Ustalił zaś fakt, że rzeczywiście był niebrzydki. Dlatego, wygiął swe wargi w dziwnie radosną minę i ponownie zwracając swe ślepia ku jasnowłosemu, westchnął z zachwytem. - Ty za to jesteś Śliczny. - orzekł bardzo poważnie jak na siebie samego i wyszczerzył się nieprzyzwoicie szeroko. Na wzmianki o jego wróżbach, i to bardzo wątpliwej jakości - wywrócił naraz oczami i jęknął niemal zawodząco. - Zostałem zdradzony raz, dzięki wielkie. - odparł dość niedbałym głosem i zaciskając nieznacznie swoje wargi, przyjrzał się badawczo chłopaczynie z którym przez prawie rok dzielił dormitorium w krukolandzie. Instynktownie zacisnął również palce na jego ubraniach i ponownie zauważając na nich różowe barwy, wygiął mimowolnie kącik ust do góry. Tak samo jak na jego wzmiankę, odnośnie przemalowania całej tej cholernej herbaciarni na bardzo żywotne kolory. Z pewnością, by mu w tym pomógł bo czemuż, by nie? Ba! Nawet się wyprostował i wtedy Seth go zaskoczył. Widocznie na chłopaczynie, jego iście ziołowy towar, musiał zadziwiająco mocniej zadziałać niż na niego samego bo już po chwili, ponownie niemalże siedział na blacie różowiutkiego stolika i trzymał w ramionach jasnowłosego pięknisia. A piękniś, chyba dość nieostrożnym ruchem - praktycznie, się umościł na jego ramionach - i Cichy z niewielkim rozbawieniem odnotował w głowie fakt, iż wargi osobnika płci równie pięknej, co i tej kobiecej części świata - nieomal muskały jego odsłoniętą szyję. Już sam jego oddech, niemalże parzył skórę salemczyka, ale - na Merlina! - nie było to nieprzyjemne uczucie. Zwłaszcza, że wypalone peruwiańskie zioło, jeszcze bardziej potęgowało jego doznania i miłe wrażenia. Dlategoż palce Cichego się nieznacznie rozluźniły na ciuchach Setha i delikatnym ruchem, przygarnął do siebie rówieśnika, aby rzeczywiście nie wyrżnął orła. To, że Cichy był dzisiaj bogiem, nie oznaczało wszak od razu, by pozwolił się Quinnowi rzucać na kolana tuż przed jego boskim obliczem. Zamiast tego, przeczesał smukłymi palcami jego jasne kosmyki włosów i zwilżając wargi, nagłym ruchem zacisnął weń dłoń w jego czuprynie i zachichotał złośliwie, gdy zajrzał mu w oczy. - Nie mamy farby.- stwierdził jakże odkrywczo i przekrzywiając nieznacznie głowę do boku, zawiesił na nim swe spojrzenie zdecydowanie dłużej. Dłużej niźli, by to wypadało chłopakowi. I dłużej niźli wypada ogólnie na kogokolwiek tak spoglądać. Takie spojrzenie mogło być nawet uznane za zaproszenie do czegoś jeszcze bardziej ulotnego. I doprawdy nie wiadomo co, by Cichy wykombinował w tejże chwili. Urok Setha, dziwnym trafem go intrygował. Można rzec, że nawet go przyciągał do siebie, ciesząc oko pewnego rodzaju oryginalnością. Aczkolwiek, Cichy także nie grzeszył oryginalnymi decyzjami i pomysłami. Toteż, gdy mimowolnie podniósł znad niego swe błyszczące spojrzenie; ponownie skierował je ku blatu, na którym dostrzegł teraz różnego rodzaju.. ciastka. Co prawda, Seth mu teraz dostarczał wszelkiej słodkości, ilekroć, by na niego nie spojrzał - ale czemu miałby nie wykorzystać tych piekielnych ciastek do malowania ścian? Bo czemuż ściany nie mogą być pokryte słodkim, lepkim kremem? Jadalnym do tego jeszcze! Niewiele myśląc, odbił się dość niezdarnie od stolika i siłą rzeczy, obejmując w pasie swego równolatka, nachylił się nieznacznie nad nim. Wpadłem właśnie na idiotyczny pomysł! - Wpadłem właśnie na genialny pomysł! - jęknął wbrew swojemu rozsądkowi - i to z jaką ekscytacją! - ledwo co powstrzymując, przy tym swój szeroki, nieco szaleńczy uśmieszek i nie wypuszczając go ze swoich ramion ( za fajnie się go trzymało i w końcu trzeba mieć podporę, aha) - pociągnął go w stronę góry ciastek. Nie trzeba chyba tłumaczyć, co wtedy zrobił. Pierwsze ciastko jakie ujął w palce, wpierw skosztował niczym rasowy cukiernik, a po chwili; jeb - cisnął nim o ścianę (O DZIWO, BIAŁĄ!) i z błogą miną, rozsmarował je po całej gładkiej powierzchni. Cóż z tego, że też się lepił. Niech dzisiaj ocieka słodyczą. Drugie ciastko zakończyło swój żywot podobnie jak pierwsze, a trzecie z kolei miało mieć nieco urozmaiconą trasę. Mianowicie Cichy ujmując je ponownie dwoma palcami, obrócił się w stronę Setha, omal na niego nie wpadając - i podnosząc brew do góry, podsunął mu słodkość niemalże pod sam nos. - Na koszt firmy. - rzucił z totalną beztroską i uśmiechnął się nieznacznie. Bóg, który karmi swych ulubieńców, och. Czuj się właśnie wyróżniony Quinn.
Na wzmiankę Cichego o tym, że jest śliczny odniósł wrażenie, że na jego ciągle bladych niczym śnieg policzkach wykwitł delikatny rumieniec, jednak mimo to nie uciekł wzrokiem gdzieś na bok. Ciągle patrzył na Amerykanina a raczej na jego dłoń w którą co i rusz stukał palcem. Słysząc, że chłopak został już kiedyś zdradzony uniósł brew do góry wykrzywiając twarz w jakimś dziwnym wyrazie po czym lekko wydął wargi i wyraził zainteresowanie zmianą koloru herbaciarni po czym wylądował w ramionach Ettrévala, a gdy poczuł lekkie pociągnięcie za włosy jak na komendę spojrzał Salemczykowi w oczy. I wtedy usłyszał, że nie ma farby. Ale jak to? Patrzył pytająco na Quietusa zastanawiając się, czym pomalują ściany herbaciarni i doszedł do wniosku, że bardzo podobają mu się brązowe tęczówki równolatka. W żaden sposób nie przeszkadzało mu to, że Cichy na niego patrzy i w jaki sposób patrzy. Seth także patrzył. Z tym, że nie na siebie tylko na niego. I tak gapiąc się na chłopaka z lekko rozchylonymi wargami w pewnej chwili został objęty przez niego w pasie. Uniósł brwi gdy Quietus się nad nim nachylił. Chce mnie pocałować? Odruchowo zerknął na jego wargi swoje natomiast lekko zwilżając językiem, do tego delikatnie przytknął dłoń do policzka towarzysza. Jednak wtedy został pociągnięty w kierunku blatu, na którym stały... Ciastka. - Jedzenie - szepnął, jakby w transie. Odczepił dłoń od twarzy Cichego i bez zastanowienia wsunął jedno z ciastek do ust. Nie przepadał za słodyczami ale w tej chwili smak ciasteczek nie miał dla niego najmniejszego znaczenia, liczyło się w sumie to, że było to jedzenie, a Seth który wiecznie był głodny miał właśnie chęć zjeść cokolwiek. Widząc jak Salemczyk rzuca ciastkiem omal się nie zakrztusił. - CO TY WYPRAWIASZ?! - krzyknął, chwytając rękę chłopaka, gdy drugie ciastko wylądowało na ścianie. - Jak możesz tak postępować z jedzeniem... Quietus... I właśnie wtedy Amerykanin podsunął mu pod nos kolejne ciastko. Zerknął na niego uważnie w obawie, że tylko sobie z nim pogrywa. Ale nie. Ciągle trzymał ciastko niedaleko quinnowych warg więc Seth przestał przypuszczać, że zaraz rozpłaszczy się na ścianie. Przytrzymując lekko nadgarstek Cichego zjadł oferowane mu ciastko przy okazji lekko dotykając wargami palców chłopaka. I tak jedząc ten słodycz podarowany przez Ettrévala znów patrzył mu w oczy. - Może... Może wyczarujemy kubeł farby? - mruknął wspaniałomyślnie, odkrywczym tonem. - Albo... Chodźmy się napić - raczej stwierdził niż zapytał. W sumie, co mu szkodziło? Pijany jeszcze nigdy nie był, ale w końcu wszystkiego w życiu trzeba spróbować!
- Nadaję słodyczy temu miejscu. - odparł z nieco złośliwym smirkiem, gdy towarzysz magicznego upalenia, zadał mu te na pozór głupie pytanie - odnośnie tego, cóż on takiego wyprawia, że rozsmarowywał słodkości na ścianach. Równocześnie w dalszym ciągu, trzymał w palcach lukrowane ciastko i będąc cholernie ciekawym reakcji Setha, wywindował ponaglająco brew do góry, aby go skosztował. Sam nie wiedział co nim tak naprawdę kierowało, że zachowywał się jak nieprzewidywalny szaleniec. Był to smak czegoś zakazanego i nowego? Czysta głupota? A być może to osoba Quinna wyzwalała w nim jakieś dziwne pokłady; kompletnie mu do tej pory nieznanego? Mrużąc lekko oczy, wygiął naraz wargi w rezolutny uśmieszek i mimowolnie łypnął na swój nadgarstek, gdy palce jasnowłosego towarzysza, zacisnęły się na jego obręczy. Drgnął nieznacznie, gdy wargi chłopaka musnęły jego palce, ale na merlina - nie uciekł od tego. Jedynie błysk w jego oczach, mógł zasugerować, iż krukon ewidentnie zaskoczył salemczyka swoim zachowaniem. Zważywszy na fakt, że przy tym całym miłym akcencie, chłopaczyna utkwił w nim swoje ślepia. Na całe szczęście, Cichy nie był typem człowieka z którego, można czytać niczym z otwartej księgi - toteż pokusił się o przekorną minę i bezceremonialnie oparł się biodrem o blat na którym wyłożone były wszelkiej maści słodkości. - Alkohol mam wyłącznie w domu. Jedzenie prawdopodobnie też. - dodał z typowym dla siebie namysłem i stukając palcem w dolną wargę swych nieznacznie naburmuszonych ust, wykrzywił je na moment w dość speszoną minę. - Farby także mam w domu. Takie świecące w ciemnościach. Pozostałości po.. po.. integracji. - wymruczał pod nosem i tym razem, szczerząc się nieprzyzwoicie szeroko, odczuł, że niebezpiecznie chwieje się na boki, jakby bardziej płynąc w powietrzu. Niczym flaga hogwarcka na szczycie wieży! Było mu lekko, przyjemnie i rozluźnienie płynęło w jego krwi niczym wesoły strumyk. Widzenie także jakoby się wyostrzyło u niego i Cichy po raz wtóry, przyglądając się barwnym kwieciom zwisającym z dziwnych doniczek, westchnął z niemałą nostalgią, - i po chwili zaliczył piękny odlot, który zakończył się artystycznym zsunięciem się prosto w ramiona chłopaczyny w różowym swetrze. Zadzierając do góry głowę, przyjrzał mu się niczym na wyjątkowo, fascynujący składnik do eliksirów i bezceremonialnie uwieszając się z jego ramion, ssyknął nagle. Tak ssycząco i przeciagle, ale był to przyjemny syk. - Dlaczego ze mną nie zamieszkasz, Sseth. Siedzisz w tej wieży Ravenclawu niczym uwięziona księżniczka. To niezdrowo, tak. - palnął pierwszą lepszą głupotę, jaka rozbłysła w jego odurzonym umyśle niczym pierwsza gwiazda na niebie i westchnął dramatycznie. - Idziemy. Teraz, już, natychmiast. KONIECZNIE, musisz obejrzeć mój wampirzy apartament. Jest mega-genialny. - wycedził z dokładną precyzją swym miękkim głosem i dla podkreślenia swej deklaracji, machnął uroczyście łbem i nachylił się niemalże nieśmiało w jego stronę. Dopiero gdy zajął dogodną pozycję (tj. w pionie, stając już o własnych siłach); wygiął wargi w krzywy uśmieszek i pogroził mu (prawdopodobnie) żartobliwie palcem. - Będziesz gościem honorowym, zapewniam cię. - pozwolił na to, aby jego szept i ciepły oddech, omiótł okolice ucha towarzysza i po chwili z łatwością odbił się od blatu. Dopiero teraz zauważył, że przez krótką chwilę niemal uwięził swoją osobą, Setha do barowego blatu, ale skwitował to wyłącznie przekornym uśmiechem. Żołnierskim krokiem (tak, bardzo) skierował się ku wyjściu, jednocześnie ciągnąc za sweter chłopaczynę, by podążył za nim i gdy tylko znaleźli się na zewnątrz - Cichy po dość dłuższej chwili przetrząsania swoich kieszeń, jednym potknięciu się i wiązanki puszczonych w eter przekleństw, odnalazł wreszcie swoją magiczną różdżkę (tak, dla jasności którą : / ); i za pomocą teleportacji łącznej, wywlókł ich do Londynu. Wprost pod mieszkanie Cichego i centralnie na jego wycieraczkę.
Freya powolnym pośpiechem opuściła mury zamku ruszając drogą do wioski Hogsmead. Kiedy dotarła miała jeszczę troche czasu na spacer, następnie udała się do herbaciarni na swoją zmianę. Tam czekała już właścicielka sklepu z listą obowiązków dla niej. Wzieła listę od staruszki z uśmieszkiem idąc na zaplecze by się przebrać. Pierw swoją pracę zajęła od wymycia podłogi, po ścieraniu stolików. Jak skończyła sprzątanie to przyszło czas na wyłożenie towaru na ladę. Zajeło jej to dość mało czasu, wspomogła się zaklęciem lewitacyjnym. Reszte czasu spędziła na obsługiwaniu gości, i staniu za ladą. Kiedy czas pracy dobiegł końca, Freya udała się na zaplecze by przebrać w normalne ubranie. Wychodząc pożegnała się z staruszką która była jej szefową. Do Hogwartu natomiast wróciła dość późno odrazu kładąc się spać.