Zaraz po przekroczeniu progu wyczuwa się unoszący się w powietrzu, przyjemny aromat herbaty. Pomieszczenie jest niewielkie i bardzo przytulne, oraz ciepłe, stoliki w nim natomiast są okrągłe i małe. Herbaciarnia ta jest szczególnie ulubionym miejscem zakochanych. Pokój urządzony jest w łagodne, stonowane kolory z przewagą różu i beżu. Można tu spróbować wielu rodzaju herbat i kaw.
Iść do Skrzydła Szpitalnego? Nie ma mowy! Przecież to było pierwsze przeziębienie panny Mooler, a takie wydarzenia są... niewiarygodnie ekscytujące. No dobrze, ktoś kto choruje prawie że cały czas teraz uzna to za jakieś chore, ale to prawda. Jeszcze tego dnia Holly będzie musiała chyba napisać sowę do rodziców, iż jej bariera ochronna przeciw chorobom właśnie gdzieś zniknęła, bum, nie ma jej. - Dam radę. Czytałam przecież dużo książek na temat zielarstwa, a tam często wspominane było, czym się kurować. - Odparła szybko, byle tylko nie zaciągnąć się do Skrzydła Szpitalnego. Musiała pozbyć się choroby jak najszybciej, ale na pewno nie pokazałaby, że nie wie jak się od-chorować! Drugie z kolei pytanie von Ingersleben skłoniło Krukonkę do poważnego zastanowienia się i odpłynięcia ponownie w serie rosnących z każdą sekundą myśli. Nawet kaszel poszedł na jej stronę i na chwilkę zamilkł. Tak, Hollywood nigdy nie była jeszcze zakochana. Może tam raz, gdy miała 14 lat... Ale wiecie, taka szczeniacka miłość, to nie trwa zbyt długo. Tym bardziej, gdy kocha tylko ona a on nie wie o jej istnieniu. Czy to wtedy Mooler dała sobie odpocząć od miłości raz na zawsze? Powiedzmy, że tak. Holly i tak nigdy nie obchodziły żadne te związki. Jej zdaniem, była na nie zbyt dojrzała. Chwila, ale czy na związek człowiek nie musi być dojrzały? Zawsze mi się wydawało, że musi. Jednak nie próbujmy rozgryźć konstrukcji działania myśli Krukonki. - Tak, ale nie jest mi jakoś strasznie źle z tego powodu. Mam 19 lat, teraz nie jest czas na takie chodzenie za rączkę i ogólnie. Powinnam przywiązywać większą wagę do nauki... A jak z tobą? Założę się, że masz setki adoratorów. - Rzekła i pociągnęła nosem, przez katar, nie myślcie sobie.
- Jedyne, co na mnie leci do kurz, a latem co najwyżej owady - stwierdziła Gwen żartując. - Chociaż teraz wzmożoną adorację zapowiada deszcz a już niebawem pewnie śnieg - zakończyła. Bądź co bądź, Gwen wcale nie była nieatrakcyjna. Nie należała jednak do piękności. Miała swój urok, ale raczej krył się on się w jej wnętrzu. - W sumie zgadzam się z tobą - powiedziała upijając pół filiżanki na raz. Kolejną wadą tych figlarnych naczynek do picia było to, że są za małe. Duża ilość płynów do nich nie wejdzie. A Puchonka lubiła dużo pić, chociaż wiązało się to z częstymi wizytami w toalecie. - Zgodzę się z tobą, że teraz ważna jest nauka i dla mnie. Nie oznacza to, że będę dzień i noc spędzać z książkami - Gwenllian nie była miłośniczką nauki. - Wszystko oczywiście w rozsądnych ilościach. Z nauki znani są Krukoni. Puchoni w sumie nie mają niczego szczególnego, czym dało sie wyróżnić na tle innych domów. Mimo to, nie żałowała, że Tiara Przydziału umieściła ją w Huffelpuffe. Czasami traktowała to jako wymówkę od nauki. Gwen wiedziała, że jest leniem, ale starała się mobilizować do nauki.
Hollywood zaśmiała się z dowcipu Puchonki. Cieszyła się, że to na nią trafiła w Herbaciarni. Pomimo tego, że na początku miała zaplanowane samotne picie herbaty w skupieniu. Ta samotność dobrze jej nie robiła: zawsze gdy robiła coś sama, bez żadnej osoby w pobliżu, stawała się jeszcze bardziej oschła. A przy jej przeziębieniu, chłód przekazywany innym byłby najgorszym dodatkiem Krukonki. - Och, Gwen, ale mimo to i tak uważam, że znalazłoby się kilka osób zainteresowanych tobą! No i już byłby pomysł. Obserwować osoby kręcące się niedaleko jej przyjaciółki. Alealeale, co ona się będzie wtrącać, skoro jej życie jest tak rozwinięte, że prawie zawsze zasypia o 19, a w soboty najlepszą rozrywką dla niej jest książka. Osobami, które się za nią oglądają, są zazwyczaj wredne dziewczyny chcące podokuczać Wood. Nie mówmy jednak, że to tylko ich wina! Gdyby Holly chciała i by się postarała mogłaby być atrakcyjna i towarzyska jak mało kto, zgarniając przy tym tytuł Miss Hogwartu. Lecz jej się nie che. Oraz uważa, że to nieprzyzwoite. - Oczywiście, rozsądne granice to podstawa. Bez przemęczania się. - Oznajmiła, popijając herbatę, tym razem w większej ilości, przez co jej filiżanka była już pusta. Nalała sobie jeszcze i bez dmuchania przechyliła sobie filiżankę, tak że połowa herbaty już zniknęła z naczynia. Co do tej nauki, to Holly mówiła jak najbardziej poważnie. Tak, taki mega kujon i mówi żeby z nauką nigdy się nie przemęczać. "Przecież Mooler przemęcza się cały czas!" - nie, wręcz przeciwnie. Zdaniem Hollywood, stać ją było na więcej i gdyby tylko postarała się, spełniłaby wszystkie swoje ambicje. Ale tu nie było ani grama przemęczenia. Hollywood to sprawiało przyjemność... Kochała naukę, jako jedna na milion. Przynajmniej z osób jej znanych.
Czasami Gwenllian miewała dni, że potrafiła nie uczyć się całe dnie, ale potem tego żałowała. Zwłaszcza, że materiału z każdym dniem przybywało i wcale jej nie ubywało. Gwen była leniem pierwszej kategorii, jak określał ją tata wraz z dziadkiem. I Puchonka się z nimi zgadzała. Walcz z lenistwem od chwili, kiedy poszła do szkoły. A szczególnie od chwili, gdy wiedziała, że będzie w swojej przyszłości zajmować się zwierzętami lub z nimi pracować. - Trzeba przyznać, że Anglicy mają bardzo dobrą herbatę – przyznała Gwen. – W Monachium zdecydowanie wolą sobie walnąć piwo. Szczególnie jak zacznie się Oktoberfest. Jak skończę studia to na pewno pójdę na festyn z dziadkiem. Obiecał mi to już, kiedy byłam dzieckiem. Puchonka miała to do siebie, że przeważnie i tak w każdej rozmowie napomknie o swoim dziadku, choćby tylko raz. Była z nim bardzo zżyta po za tym zawsze chciała wziąć udział w tym festynie. Gwen upiła łyk herbaty i rozejrzała się po innych klientach herbaciarni. Niedaleko od nich jakaś para głęboko spoglądała sobie w oczy; inna z kolei zawzięcie chichotała. Gwen westchnęła i przeniosła wzrok z powrotem na Hollywood. - Czytasz teraz jakąś ciekawą książkę? - Spytała. - Od jakiegoś czasu szukam czegoś ciekawego do przeczytania po za podręcznikami.
Och, Gwen wspomniała o swoim dziadku. Własnego Holly straciła już dawno, miała wtedy może dwa latka. Nie pamiętała go zupełnie. Ale słyszała, że nie był on "dobrym człowiekiem", cokolwiek to miało oznaczać - tak tylko plotkowali ludzie spoza ich rodziny. Mooler przepełniła pewnego rodzaju tęsknota. Wiadomo, skoro to był jej dziadek... Puchonka miała szczęście. - Słyszałam o tym. Podobno jest tam bardzo fajnie... - Holly wpatrzyła się w swoją filiżankę, którą dopiero po dłuższym czasie postawiła ponownie na stole. Ocknęła się i znowu popatrzyła na von Ingersleben. - Chętnie pojechałabym do ciebie. U mnie, w Londynie, wszystko jest takie nudne. Oklepane. - Wzruszyła ramionami "dla efektu". W sumie to i prawda. Hollywood nigdy nie miała jakichś tam wielkich przeżyć ze swojego rodzeństwa, którym mogłaby się chwalić. Co, że gdy miała 6 lat to poszła na urodziny pięcioletniej kuzynki? I tyle? Bo więcej na pewno się nie wydarzyło. Ach, nie sugerujmy, że Anglia, no i Londyn, to takie ospałe, nieciekawe miejsce! Mooler zwyczajnie... nie umie go docenić. Oraz tego co mogłaby robić w swoim mieście. - Tak, jest takich dużo... Cóż, ostatnio, czyli wczoraj, czytałam "Władcę Różdżek". Naprawdę świetna książka. - Poleciła, przesuwając wolno w powietrzu dłonią, w której trzymała filiżankę.
- Czytałam już nie raz - przyznała Gwenllian. - Niektóre fragmenty znam na pamięć. Ulubione książki czytałam kilkanaście razy w życiu. Szkoda, że podręczniki nie są takie zajmujące. Puchonka nigdy nie uważała się za mola książkowego, ponieważ nie czytała wszystkiego, co jej w ręce wpadło. Jej kuzyn miał skłonność do studiowania nawet etykiet na opakowaniach produktów. Pożerał dosłownie wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jego wzroku. Twierdził nawet, że czyta ulotki leków, które jego matce przypisuje mugolski lekarz. W to raczej ona sama nie wierzyła, ale Rafael twierdzi, że to prawda. - Możesz przyjechać do mnie na wakacje - zaproponowała Gwen. - Dziadkowie się ucieszą. A babcia nafaszeruje cię przetworami z jej ogródka. Babcia Gwen wprost uwielbiała gości i zawsze wpychała w nich tyle jedzenia ile się dało. Często nawet dawała im coś do domu. - Pokazałabym ci moją Błyskotkę - Puchonka aż uśmiechnęła się od ucha do ucha. Nie często się chwaliła, ale posiadanie własnego konia uważała, za powód do dumy. Inni chwalili się ilością butów czy czegoś innego. Ona swoją klaczą.
Ostatnio zmieniony przez Gwen von Ingersleben dnia Pią Lis 23 2012, 23:29, w całości zmieniany 1 raz
- Jest świetna, prawda? - Holly uśmiechnęła się od ucha do ucha, popijając kolejny łyk. Płyn się skończył, więc Krukonka odłożyła filiżankę, ale póki co nie wlała do niej więcej herbaty. Chyba jak dla niej było to już sporo. Mooler można było więc porównać do kuzyna Gwen. Ona również pożerała wszystkie książki, podręczniki, ulotki, paragony, etykietki... Po prostu wszystko. Byle tylko wiedzieć więcej - bo w końcu to było dla niej najważniejsze. Dziewczynie chyba nawet nigdy nie udało się zjeść batonika, zanim wcześniej nie sprawdziła sobie jego zawartości i daty wyprodukowania. Nie chciała nabawić się żadnego zatrucia żołądkowego. - Naprawdę? Byłoby cudownie. Nigdy nie byłam w Monachium, więc podejrzewam, iż będziesz musiała pokazać mi całe miasto. - Powiedziała radośnie Holly, co było do niej aż niepodobne, a kiedy usłyszała, iż będzie nafaszerowana przetworami z ogrodu, zamruczała zabawnie. No a właśnie, zgłodniała trochę. - Twoja Błyskotka to zwierze? - zapytała Mooler. - Nigdy nie miałam zwierzęcia, nie licząc sowy. Ech, moi bracia nienawidzą zwierząt. - Przewróciła oczami, na myśl o tym, jak okrutnie wyrazili się o jej przyszłym piesku, którego i tak w końcu nie otrzymała. Miała wtedy 11 lat, więc naprawdę było jej przykro. A teraz, gdy już urosła, chęć posiadania zwierzaka oczywiście rosła wraz z nią. Co tam sowa... i tak ta biała dzikuska jej nie lubiła. Zawsze ją dziobała.
Ostatnio zmieniony przez Hollywood Mooler dnia Sob Lis 24 2012, 10:13, w całości zmieniany 1 raz
- Błyskotka to moja klacz - wyznała Gwen nie mogąc się powstrzymać. - Dostałam ją od dziadków na własność jak miałam sześć czy siedem lat. Przez szkołę nie mogę się nią zajmować, ale kiedy tylko jestem w domu to sama wszystko przy niej robię. Gwen napiła się herbaty, by za chwilę zamilknąć. Jeśli chodziło o konie i stadninę mogła gadać jak najęta przez całą dobę, aż do znudzenia słuchacza. Ona się nie nudziła tym tematem. Nic dla Gwen nie było tak fascynujące jak jej klacz i inne zwierzęta. Dziewczyna odstawiła filiżankę i na moment spoglądała za widok zza okna. Jesień miała urok, ale traciła ją, kiedy liście opadały z drzew i zaczynał padać deszcz. Wtedy robiło się nie przyjemnie. - Monachium jest zdecydowanie różne od Londynu - podjęła po minutowym milczeniu. - Przede wszystkim inny klimat, ludzie. Niedaleko od miasta są góry i lasy. Na samą myśl o tym, Gwenllian chciała wracać i rzucić szkołę. Szkoda, że było to nierealne. Edukację Puchonka traktowała jak przymus i bezproduktywnie spędzony czas. Były oczywiście zalety, jak choćby nabyta wiedza o zwierzętach i poznanie ciekawych i interesujących ludzi.
- Na pewno sprawia ci to dużo przyjemności. - Stwierdziła. Hollywood mogła słuchać przez całe dnie o zwierzętach, a temat nie znudziłby się jej. Tak ogólnie rzecz biorąc, to Mooler miała tak nudne i bez-rozrywkowe życie, że jej nie nudził żaden temat! Łącznie z tym jak powstaje gleba czy też dlaczego niebo jest niebieskie. Ale wracając do zwierząt, gdyby takowego posiadała, pewnie też ogarnęłaby ją chęć nadawania ludziom na prawo i na lewo, w jakiej też to jej pupil pozycji bieżącego dnia spał. Pomimo jej zwykle zakneblowanych ust i języka. Hollywood spróbowała wyobrazić sobie, jak to jest w mieście Puchonki. Miała już przed oczami wspaniałe krajobrazy, które u niej w Londynie były przysłonięte dymem i wieżowcami. - W takim razie pewnie masz co robić u siebie w mieście. - Mooler nie zdziwiłoby, gdyby Gwen właśnie teraz rzuciła szkołę dla miasta. Ona sama, gdyby tylko nie jej chora ambicja, już dawno by to zrobiła. Tyle że ona nie miała po co wracać do swojego Londynu. Aby pooglądać ciągle ruchliwe ulice? Nie ma mowy.
Gwen momentalnie się rozmarzyła. Nie przepadała za Londynem, ale szkoła jej przypasowała. Otoczenie nieco przypominało jej Bawarię. Chociaż nie miała porównania lasów do Zakazanego Lasu, bo nigdy tan nie zawędrowała. Była ciekawa jak tam jest, ale tchórzyła. Za bardzo obawiała się o swoje życie, które miała tylko jedno. Po za strachem nie lubiła bólu. - Nie da się tam nudzić - zgodziła się wypijając drugą filiżankę. Odstawiła ją na spodeczek. Zastanawiała się przez chwilę czy sobie nie dolać. Jak nie piła herbaty to nie piła, a jak zaczęła to nie wiedziała kiedy przestać. Z drugiej jednak strony w końcu za nią zapłaciła więc musi ja wypić do końca, aby nie zmarnować galeonów. - Jeździłaś kiedyś konno? - Spytała. - Dziadkowie mają stadninę i prowadzą lekcje jazdy więc jakbyś to nie na problemu. W końcu jednak nalała sobie herbaty. - Herbaty? - Zwróciła się do Hollywood.
Gwen coraz bardziej powodowała, że Hollywood pragnęła znaleźć się w Monachium. W dobrym tego słowa znaczeniu. Przynajmniej Krukonka poczuła, że ma zaplanowane wakacje. Wyjazd do Niemczech, o tak, o niczym innym teraz nie marzyła. Och, chyba powoli rodziło się w niej to samo zamiłowanie do podróży co jej matki. - Z pewnością! – skinęła głową z uśmiechem. Dziewczynę nawet ogarnęło przyjemne uczucie. Uczucie rozmarzenia. To prawda, że jej rodzice często podróżowali, a jednak tylko do momentu spłodzenia przez nich ostatniego brata Krukonki. A ile ona wtedy miała lat? Maksymalnie trzy. Nie pamiętała zupełnie nic, nawet nazwy krajów po jakich podróżowała z rodziną gdzieś tam powoli zanikały. - Eh, niestety nigdy nie mogłam. Konie są wspaniałe, ale nie miałam takiej możliwości, aby na nich jeździć. – Powiedziała zgodnie z prawdą, a jej szeroki uśmiech gdzieś zniknął. Zastąpiło go zamyślenie. No tak, Mooler musiała namówić rodziców do kolejnych podróży. A przy jednej z nich musiałaby pojechać gdzieś, gdzie mogłaby sobie pojeździć konno, wiadomo! - Tak, dziękuję. – Odpowiedziała, opierając się łokciami o stół. W sumie to bardzo cieszyła się, że ma taką przyjaciółkę jak Gwen. Ktoś, kto nie ma przyjaciół musi mieć naprawdę trudno w życiu, hm. I skąd Holly to wie? A no tak. Przecież ona sama była kiedyś cholernie samotną dziewczyną.
Gwen dolała Hollywood herbaty, po czy odstawiła dzbanek z powrotem na środek stolika. Co jak, co ale Gwen bardzo lubiła takie chwile, kiedy mogła spędzić czas w towarzystwie osób, które cieszyły się je zaufaniem. Wiedziała, że może na nich polegać bez względu na wszystko. Prawdziwi przyjaciele to skarb, o który należy dbać. - W takim razie zapowiem dziadkom, że możemy się ciebie spodziewać w wakacje - powiedziała Puchonka. - Oczywiście jeśli do tego czasu się nie rozmyślisz. Gwen podniosła filiżankę dwiema dłońmi i popatrzyła na Hollywood. Chciałaby mieć takie zacięcie do nauki. Oj chciałaby. Nie musiałaby tyle siedzieć i kuć przed egzaminami. Jakby człowiek nie mógł urodzić się mądry! - Byłaś kiedyś w Irlandii? - Zapytała Gwenllian. - Byłam tam jako dziecko. Miałam chyba z pięć lat, a jedyne, co pamiętam do otwartą przestrzeń. Swoją drogą chciałabym kiedyś zobaczyć Hollywood.
Hollywood podziękowała znów Puchonce i wzięła filiżankę w swoje smukłe palce. Upiła łyk, a na słowa von Ingersleben orzekła: - Nie mogę się już doczekać. Twoi dziadkowie to z pewnością sympatyczni ludzie, prawda? - zapytała, stawiając filiżankę z powrotem na stole. Jej zawartość prawie się nie zmieniła. Och, Irlandia! Ukochane miasto babci... Jakże by mogła o nim niczego nie słyszeć, nie wiedzieć... Ale okazji, by w owe miejsce kiedyś pojechać, nie było. Oczywiście, że Holly błagała wiele razy rodziców o wycieczkę w dane miejsce. Rodzice jednak zawsze mówili, że "pieniądze". Nie byli jacyś biedni, ale fakt faktem - sześcioosobowa rodzina w dobrym hotelu na pewno musiałaby dużo zapłacić. I dlatego Mooler pozostawały tylko fotografie jej babci, kiedy to ona, nie wiele młodsza od Holly, pojechała ze swoimi rodzicami do Irlandii. Jej babcia była jedynaczką. Szczęściara. - Nie, niestety nie byłam... Wiesz, moja babcia kocha ten kraj. - Zaśmiała się. - Hollywood, moje kochane miejsce urodzenia. - Przewróciła oczami, po czym wybuchnęła zupełnie do siebie nie podobnym śmiechem. - Cudowna dzielnica. To znaczy, tak mówią moi rodzice. Jedyne co ja pamiętam z Hollywood, to nazwa.
- Mam babcię w Irlandii, a właściwie dziadków - poprawiła się Gwen. Rzadko widywała swoich dziadków w Irlandii. W sumie tylko dwa razy ich odwiedziła z tego względu, że jej matka nie była mocno związana ze swoimi rodzicami. Grania poświęciła się malowaniu i mężowi oraz dzieciom. Szczególnie mocno kochała Klausa, ponieważ jakoś nie strawił oporów. Dopasowywał się od otoczenia. A Gwenllian na złość robiła problemy. Nie to, co jej tata. Michael często odwiedzał Roberta i Albertę. - Szkoda - przyznała ze szczerym zawodem Gwenllian. - No, ale zawsze mam jeszcze możliwość udania sie tam po ukończeniu szkoły. Gwen miała dużo planów na przyszłość, ale jeszcze większości z nich nie wdrożyła w życie. W sumie nawet nie wiedziała ile z nich zrealizuje. - Na pewno chcę podróżować - powiedziała Gwen upijając herbatę. Anglicy naprawdę umieją zrobić dobrą herbatę. Von Igersleben miała wielką ochotę skonsumować piwa, ale jeszcze nie mogła, bo była nie letnia.
- A więc pewnie byłaś tam dużo razy, prawda? - zapytała, już przypominając sobie fotografie z tego pięknego kraju. Hm, obudziło się w niej coś, co można by nazwać miłością do podróży. Pasja po mamie, ot co. W każdym razie, we wszystkich krajach można zobaczyć wiele rzeczy... zabytków... poznać kulturę ludzi... A to przecież takie fascynujące! Bynajmniej dla Mooler. - No tak. - Hollywood lekko uśmiechnęła się, popijając herbatę. Niech diabli wezmą te filiżanki, były takie małe a herbata taka dobra! Brunetka dolała sobie jeszcze trochę. A co tam. - Powiedz... często podróżujesz, bądź podróżowałaś? - spytała, ze szczerym zainteresowaniem. Dobrze wiedzieć takie rzeczy o swojej przyjaciółce, a poza tym, jeżeli Gwen była w wielu miejscach, to może Krukonce udałoby się ją jakoś ładnie uprosić by jej trochę opowiedziała o świecie. W domu z resztą też będzie musiała uprosić w najbliższym czasie rodziców, by gdzieś pojechali. Niech zostawią tych dwóch idiotów, których nazywają swoimi synami w domu czy gdziekolwiek indziej! Holly także chciała teraz podróżować, to był jej kaprys - i koniec. Och tak, kaprysy Hollywood...
- Co najwyżej dwa - przyznała szczerze Gwenllian. - A bardzo tego żałuję, bo choć byłam mała, kiedy odwiedzałam dziadków, to dużo pamięta. Gwen żałowała nie raz, ale matka jakoś zawsze zręcznie odwracała temat wyjazdu do Irlandii na jakikolwiek inny. Jako mała dziewczynka Puchonka nie zdawała sobie z tego sprawy do czasu, aż nie podrosła i zaprzestała. Miała dość ciągłego proszenia matki o coś, czego i tak nie mogła dostać. Z drugiej strony matka Granii też nie paliła się do spotkania z wnukami. - Po za Irlandią, Niemcami i Anglią nie byłam nigdzie więcej - powiedziała. - Zanim urodził się mój brat rodzice dość dużo podróżowali, co było związane z pracą taty. Badał zachowania magicznych zwierząt w naturalnym środowisku. Gwen odstawiła filiżankę i wygodniej usiadła na krzesełku. Odgarnęła niesforny kosmyk za ucho. Za chwilę jednak zaczęła nawijać do na palec. Jakoś nie specjalnie lubiła kolor swoich włosów. Dlatego też nie poświęcała mi dużo uwagi. - Po szkole mam zamiar to nadrobić -dodała. - Będę się zbierać. Zadania domowe czekają. Miło było spędzić z tobą czas, Holly. Cieszę się, ze spotkania. Do zobaczenia
Weszliśmy do herbaciarni. Od razu uderzyła we mnie fala gorąca. Uśmiechnęłam się, kochałam ciepło. Niektórzy obecni w pomieszczeniu dziwnie się na nas patrzyli. Zresztą teraz kiedy o tym pomyślałam nie zdziwiłam się zbytnio. Miałam na sobie glany, cienkie leginsy, płaszczyk niechlujnie zapięty oraz jakąś starą czapkę na głowie, za to Florian pierwsza klasa - płaszcz, szal, kapelusz. Był strasznie elegancki. Zaśmiałam się i popędziłam do stolika najbardziej oddalonego od wejścia i okien, od których biło zimno. Pstryknęłam Florka w nos i usiedliśmy. -Tu jest taka miła atmosfera prawda? - uśmiechnęłam się. Złapałam mojego towarzysza za rękę i zaczęłam się nią delikatnie bawić. Musiałam wyglądać zabawnie, ale jakoś mnie to specjalnie nie obchodziło. Byłam naprawdę szczęśliwa, widziałam się z dziadkami, poznali Floriana. Nie mogło być lepiej. Podrapałam się po policzku, kolejny pryszcz wyskoczył i swędział. Jednak nawet to nie popsuło mojego doskonałego humoru. -Jestem taka szczęśliwa - podzieliłam się tym z Florkiem. - Właściwie czemu akurat tutaj nas zabrałeś?
Jak ogień i woda, dokładnie to nas opisywałem. Jakoś tak.. Wiecie, co? Nie obchodzi mnie, to co ludzie mogą pomyśleć. Liczy się dla mnie szczęście jej i moje. Nigdy nie spowoduję sytuacji, aby była na mnie wściekła, ani wkurzona, gdyż coś zrobiłem. Obiecuję tu i teraz! Na naszą miłość. Zerknąłem jak bardzo się Martinne uśmiechała, nawet nie wiem czy to czuła. Młodej kobiecie było z tym do twarzy. Kochałem to jak się cieszyła. Pocałowałem więc jej czoło, a następnie odsunąłem krzesło, kładąc na nie jej płaszcz. Kelnerka podeszła, figlarnie patrząc w moim kierunku, ja zaś byłem wpatrzony w Martinne. Zadawała pytania jakieś, a ja byłem w transie. - Co chcesz skarbie? - Zapytałem uśmiechając się jednym kącikiem ust, uniosłem brew do góry, zawadiacko. Potwierdziłem skinięciem głowy na pytanie, czy tutaj jest miła atmosfera, uwielbiałem to miejsce. Chyba nawet wspominałem już o nim. - Znam wiele takich miejsc, niektóre są lepsze. - Zaśmiałem się w duchu. Kapelusz właśnie spadł lekko na moje oczy, więc gryfonka nie mogła teraz widzieć mojego blasku w oczach, co spławiło kelnerkę, która już zanotowała co chcemy. Zrobiła to zręcznie i szybko. Bawiłem się jej dłońmi, krążąc opuszkami palców po jej paliczkach, wziąłem jej rękę bliżej mojego policzka i tak zamarłem na dłuższą chwilę, a następnie pocałowałem jej dłoń, bardzo delikatnie. - Bo Ciebie kocham. - Wyszeptałem ciepłym tonem. W tym momencie miejsce zostało wypełnione jakąś atmosferyczną piosenką, która powodowała jeszcze lepszy nastrój, niż poprzedni. Żyć, nie umierać!
Zachichotałam na widok miny kelnerki, która już przystawiała się do Florka. Jakoś nie byłam zazdrosna, widziałam jak chłopak jest we mnie wpatrzony. W takiego brzydala. Kiedy mnie dotykał, całe moje ciało przeszywała energia. Jego dłoń na moich dłoniach były gorące. -Ja Ciebie też. - wymamrotałam. Nastrój w kawiarni zrobił się bardzo miło. Miłość można było wyczuć w powietrzu. Nie byliśmy jedyną zakochaną parą i to było w tym najlepsze. Lubiłam patrzeć na szczęśliwych ludzi. A wszyscy tutaj tacy byli. Znaleźć miłość i przyjaźń to najlepsze co można w życiu zrobić. Kelnerka przyniosła nasze zamówienia. Pomału sączyłam herbatkę patrząc chłopakowi w oczy. -Jak wyobrażasz sobie przyszłość?
Na pytanie o przyszłość lekko drgnąłem. Wystraszyłem się tego. Za dużo się działo ostatnio w świecie magicznym, co powodowało niepokój w mojej osobie. Zrobiłem lekki grymas, oraz westchnąłem. - Wiem, że z Tobą, ale nie wiem gdzie. Kochanie.. Póki losy naszej szkoły są niepewne, nie wiadomo co z resztą miejsc, gdzie są czarodzieje.. Nie czujesz tego? - Zapytałem się mając powagę w oczach. Florian Salsi - mistrz rozwalania atmosfery! Tak. Głosowanie.. Wygrałem? Tak? Na prawdę? Ojej. Zupełnie się tego nie spodziewałem po tym, co właśnie zrobiłem. Podniosłem brew, uśmiechając się niezdarnie.. Powinienem coś zrobić. Ale co? Hum, hum. Wiem! Sięgnąłem właśnie po filiżankę herbaty. Wydałem z siebie odgłos rozkoszy po czym zerknąłem na Martinne. - Wyborna. - Skomentowałem udając, że nie rusza mnie to co powiedziałem poprzednio - Wiem, że chcę być obok Ciebie do końca moich dni. - Załagodziłem totalnie prawiąc coś tak miłego. Uff, obroniłem swój ród.. Który wcale nie był taki czysty, jakby się wydawało. Jednakże.. Wszystko w swoim czasie, wszystkiego dziewczyna dopiero co się dowie, a ja.. Będę milczał, tak. Salsi.. Niezły z Ciebie puchon.
Spochmurniałam delikatnie. -Nie, szczerze mówiąc nie czuję. Tylko raz się wystraszyłam, kiedy razem z Morgane znalazłyśmy świeży ślad łapy na ziemi. To był jeden jedyny raz, wcale się nie boję. Jestem gotowa nawet oddać życie za Hogwart, to mój drugi dom. Ścisnęłam dłonie w pięści i spojrzałam na swoje kolana. Wcale nie kłamałam, to właśnie w Hogwarcie spotkały mnie najlepsze chwile, najlepsze wspomnienia. -Oj Florek, wiem że chcesz i wiem że zapewne tak będzie, ale jak na to patrzysz? Ja w kuchni, ty w pracy? Na odwrót? Wyobraziłam sobie Floriana jako gosposie, faceta w kuchni. Mimo woli mój humor się poprawił, a na ustach zagościł uśmiech. -Fajnie wyglądałbyś w samym fartuchu. - szepnęłam i puściłam do chłopaka oczko. Oj Martinne, nieładnie, chyba zaczynasz mieć chrapkę na swojego chłopaka w takim spokojnym miejscu jak to.
Zerknąłem na nią milcząc, mając twarz bez większego wyrazu. Ani mnie to bawiło, ani jakoś nie drgnęło. Zamarłem w tej pozycji, mimice. Nie wiedziałem zupełnie co powiedzieć. - Rosenrot. Byłabyś pierwszą kobietą w moim rodzie, która pracowałaby. Jednakże, chcę żebyśmy my obydwoje pracowali. Załatwię coś Tobie, jeślibyś chciała.. A pewnie tak się stanie; dostaniemy skrzata domowego z okazji ślubu. Parę miesięcy później zapewne będę mieć już ofertę pracy dla Ciebie, skoro będziesz już formalnie ze mną, na zawsze. - Miałem chłodny ton głosu, co mogło zmrozić każdą istotę. Złapałem kubek i zacząłem sączyć herbatę. Zachciało mi się teraz Ognistej, ale to inny szczegół, na zupełnie inny temat i okazję. Wiedziałem, że mogłem dziewczynę teraz zranić. Wiedziałem, że się różnimy. - Kontrastami jesteśmy, ale chciałbym żebyś czuła się uprzywiliwowana oraz że masz pełny wybór co do swojej osoby. Wiedz, że moja rodzina do końca tego Tobie nie da. Jest jak sąd. - Dodałem jeszcze tonem jakbym miał zaraz powiedzieć coś o wielkiej tragedii jaka nastała w Londynie podczas jakiegoś ataku z okazji tych wszystkich zdarzeń jakie są w szkole. Wypiłem całą herbatę, a następnie zamówiłem u kelnerki szarlotkę, która została nam natychmiast podana. Wziąłem talerzyk towarzyszki i jej go podałem. Czekałem aż ona pierwsza ruszy ciasto, po czym ja się dołączę. Sam niczego nie zaczynam.
Roześmiałam się serdecznie. -Och Florek, wychowałeś się w rodzinie szlacheckiej że tak powiem, ja kiedyś byłabym chłopem. Muszę pracować, to leży w mojej naturze. Po chwili kelnerka przyniosła nam ciastko. Dźgnęłam je widelczykiem, a następnie podałam mojemu facetowi do ust. Nie mógł zaprzeczyć, musiał zjeść je pierwszy. Uśmiechnęłam się delikatnie do niego i poprawiłam moje poskręcane włosy. -Co byś powiedział na nocowanie u mnie za tydzień? - wyszeptałam, zmieniając temat. Tak Martinne, jesteś jak facet, myślisz tylko o jednym. Ale prawda była taka, że pierwszy raz mam za sobą i tak mi się podobało że chcę to powtórzyć. Nie dziś, nie jutro, ale za tydzień. Co za dużo to niezdrowo. Puściłam oczko do Florka i pod stolikiem stuknęłam go delikatnie w kolano. Po raz drugi nabiłam na widelczyk kawałek szarlotki i tym razem sama ją skosztowałam. Poczułam jakbym miała w buzi kawałek nieba, delikatny kawałek nieba. Uśmiechnęłam się sama do siebie i rozkoszowałam podniebienie ciastkiem. -Masz oko do deserów mój drogi. - pochwaliłam.
Zaśmiałem się dość głośno, sam nie wiem dlaczego. Wiedziała, jak mnie odtrącić od tematu moich myśli. Za to ją też kocham! - Jasne. Zgadzam się na Twoje towarzystwo panienko Rosenrot, a jeszcze przyjemniej mi będzie być u Ciebie. - Powiedziałem grzecznościowo, już z poważniejszą mimiką. Wyobraziłem sobie multum świec, jej przytulne małe mieszkanko. Nasze nagie ciała oraz jej psa, który ciągle na nas się gapi! Zerka co chwilę i wskakuje do łóżka, szczekając na mnie, bo przecież robię krzywdę pani, bo dziwnie jęczy! A kysz, tak.. Sio, wróćmy do tematu.. - Pisałem list do swojej rodziny.. Są zainteresowani poznaniem Ciebie. Czy byłbym tak zaszczycony, gdybyś odwiedziła moją rodzinę podczas świąt? Drugi dzień, tak żebyś Wigilię u swoich spędziła. - Zaproponowałem. W głowie powstał mi obraz świąt z Martinne, pełno prezentów, oraz wielka choinka. Zapewne moja rodzina coś szykuje wielkiego. Oby nie wyszło na jaw, że Gryfonka nie jest czystej krwi. Ach.. Chyba zabito by mnie za taką zbrodnie, jeśli mogę to tak ująć. Przecież.. I tak nie będzie potomstwa, co im do tego? Odwieczne komplikacje, wr.
Kiedy szły w stronę herbaciarni pani Puddifoot, po usłyszeniu tego co powiedziała Lice, znowu się zarumieniłam -Nie wiem o czym mówisz, rumienie się bo jest zimno, poza tym dziękuje za komplement. Nigdy nie lubiłam się ograniczać także w sferze miłości dlatego komplementy dziewczyn i chłopców działają na mnie w ten sam sposób. Po chwili doszłyśmy do herbaciarni, po czym weszłyśmy i zajęłyśmy stolik przy oknie, a po chwili podeszła do nas chyba kelnerka i spytała się czy chcemy coś zamówić -Po proszę filiżankę herbaty różanej, a ty Lice zamawiasz coś?
Lice spojrzała na Zarumienioną twarz Elizabeth i uśmiechnęła się. Komplementy działają na Liz tak jak Astka sobie tego życzyła. No widać że Liz lubi być komplementowana... czas na... podryw. - Ja wezmę to co Koleżanka- Uśmiechnęła się i puściła motylka oczyma... No u niej wyglądało to dość.. ładnie- Mogę Cię narysować?? Wiesz... będę mogła patrzeć na twoją twarz codziennie przed snem i po przebudzeniu się. Lice zaczęła polowanie na Elizabeth... Chciała ją poderwać no cóż... Dziewczyna się jej podobała a to chyba nie było złe... Uśmiechnęła się i niby przez przypadek musnęła rękę Elizabeth swoją ręką.