Zaraz po przekroczeniu progu wyczuwa się unoszący się w powietrzu, przyjemny aromat herbaty. Pomieszczenie jest niewielkie i bardzo przytulne, oraz ciepłe, stoliki w nim natomiast są okrągłe i małe. Herbaciarnia ta jest szczególnie ulubionym miejscem zakochanych. Pokój urządzony jest w łagodne, stonowane kolory z przewagą różu i beżu. Można tu spróbować wielu rodzaju herbat i kaw.
- Moi rodzice… W ogóle do mnie nie piszą, nie odzywają się od dwóch miesięcy. Nie dają znaku życia, boję się, że coś im się stało. Chcę uciec z szkoły, chcę iść do nich, bardzo ich potrzebuję, ale to nie jest oznaka słabości z mojej strony tylko potrzeba bronienia innych przed niebezpieczeństwem jakie niestety wyczuwam, a poza tym męczą mnie bardzo dziwne sny; okropne koszmary w, których giną właśnie moi rodzice, a nawet czasem ja… tonę w dziwnej, czarnej otchłani… - wyszeptała. Po policzku dziewczyny spłynęła przeźroczysta łza, która potem spadła na stolik. Tak. Od jakiegoś czasu Puchonkę męczą okropne, niezbyt ładne sny, ale cóż ona na to poradzi? Przecież do uzdrowiciela z tym nie pójdzie więc musi sobie z tym sama jakoś poradzić, innej rady nie ma, a jak jest to nie zna po prostu. Kiedy Elianna Bryant płakała można było zauważyć, że jej oczy robią się coraz jaśniejsze i nabierają lepszego, ale takiego samego koloru, wydają się wtedy tajemnicze niż dotychczas. No, ale mniejsza z tym. Pewnie to normalna kolej rzeczy w tym magicznym, acz dziwnym trochę świecie. - Bardzo chętnie to ‘’nadrobię’’ – uśmiechnęła się do niego, podniosła prawą brew do góry. Wyglądała przy tym zagadkowo, zmysłowo, kusiła swoją osobą. Dlaczego wybrała takie miejsce, a nie inne? Cóż. Powód był oczywisty; chciała się po prostu napić dobrej, przepysznej herbaty, a nie obchodziło ją to, że to miejsce dla zakochanych, a ona do takich nie należała. Nie zakochała się w nikim, na nikogo nie zwróciła uwagi, ale w sumie nie przejmowała się tym bo miała na głowie całkiem inne ważniejsze sprawy, zwłaszcza te rodzinne. - Przepraszam, że rozmawiamy o moich problemach, widocznie potrzebowałam chwili szczerości, ale wiedz, że już więcej się to nie powtórzy, a przynajmniej postaram się. No, dobrze my tutaj gadu o mnie, ale jak u Ciebie? Jak się masz w ogóle? Tyle czasu ze sobą nie rozmawialiśmy, że koniecznie musimy to nadrobić. W każdym bądź razie opowiedz mi… - powiedziała.
Ramiro wysłuchał jej, przy czym wytarł koniuszkiem palców jej mokrą twarz od łez, i uśmiechnął się delikatniej. - Przecież nie trzeba zaraz uciekać. Można iść do dyrektora. On na pewno da ci wolne, byś mogła odwiedzić swoich rodziców. - Powiedział szeptem łagodnym i cichym. Przy czym także, delikatniej się uśmiechając. W końcu skoro dyrektor zgodził się, mieć w swojej szkole wilkołaka. To czemu miałby się nie zgodzić, na malutki wyjazd dziewczyny? - Sny powiadasz? - Zapytał Ramiro, lecz zabrzmiało to jak gdyby pytał się sam siebie, niż dziewczyny. Na chwilę, przymknął oczy, i przetarł swoją potarganą fryzurę. Było to nic innego, jak oznaka iż chłopak stara się skupić, co zawsze mu się udawało, nawet w takim gwarze. Swoją drogą skoro tutaj dla niego był gwar, to wyobraźcie sobie co on przeżywa w wielkiej sali. I jak, nadal chcielibyście być tacy jak on? - Myślę, że te sny. To wołanie o ponowne zobaczenie się. Lecz na pewno nie oznaczają nic złego, po prostu tak bardzo za nimi tęsknisz że zaczynasz się bać iż jest coś nie w porządku. - Powiedział z uśmiechem, lecz nadal nie otwierając oczu. Dziewczyna nie była jasnowidzącą, ani także nie miewała proroczych snów. Z skąd ta pewność? Wyczytał to z jej oczu i ruchów. Miały one zbyt wiele niepewności, stresu i wahania. A ruchy takich osób obdarzonych owym talent, darem czy też na swój sposób przekleństwem. Były zupełnie inne. Bardziej pewne, zdecydowane i charakterystyczne. Ale mimo tego, z skąd to uczucie? Z skąd ta niepokojąca myśl, iż to może nie być zwykły sen? Jeżeli kogoś mocno się kocha, to nie trzeba mieć darów jasnowidzenia, czy też proroczych snów, by móc przeczuwać najgorsze. Takie coś, przeżywali także, co poniektórzy mugole. To jest właśnie zagadnienie, którego nawet czarodzieje jeszcze nie rozwiązali. Czy dziewczyna mogła już coś przeczuwać? Miejmy nadzieje że nie, a obawy Ramiro są po prostu spowodowane jego ostatnim brakiem snu i wymęczeniem ciała po ostatniej pełni. Niczym więcej. Młody Hiszpan otworzył oczy i spojrzał się na dziewczynę. Jej twarz była jeszcze mokra od łez, oczy zaszklone. Lecz było jej z tym do twarzy, ogółem chyba ze wszystkim było jej do twarzy. - Nie masz za co przepraszać, chętnie cię wysłucham. - Powiedział szeptem chłopak. W końcu rozmowa o niej, była dużo ciekawsze niż rozmowa o nim. Nie lubił rozmawiać o sobie, lecz nie dla tego że się wstydził, krępował czy też się bał. Po prostu nie lubił rozmawiać o sobie, bo zawsze był zmuszony omijać prawdę i nie mówić wszystkiego. A to było niemal jak kłamstwo, którym się brzydził. To było jak zdrada wobec najbliższych, mu osób. I nie czuł się z tym wspaniale. Właściwie to czuł się okropnie. Jak zdrajca. Jak taki Brutus który zdradził cezara. - Nie martw się, zawsze możesz liczyć na moje wsparcie. A razem na pewno, uciekniemy z tego mroku. - Powiedział chłopak, z delikatnym i łagodnym uśmiechem. Kiedy w końcu zjawiła się kelnerka, Ramiro zamówił sobie kawę. W końcu po to tutaj przyszedł czyż nie? A towarzystwo dziewczyny, było jak taka śmietanka do kawy. Swoją droga to była niezła ironia. On chciał pomóc jej wyjść z mroku, a sam przecież w tym mroku siedział od ładnych paru lat. Dla niego mrok, pustka i nicość to starzy dobrzy przyjaciele. Tacy sami jak samotność, ból, tęsknota czy też żal i nie pewnosć.
Była mu wdzięczna za to, że tak bardzo ją słucha, że jest pewny tego wszystko i nigdy nie powie tego nikomu co on usłyszał – takiego drugiego człowieka drugi raz nie znajdziesz, a może… jakieś szczęście przybędzie kiedyś? Ale to tylko może. Jednakże ona odnosiła wrażenie, że on nie chce jej coś powiedzieć, że również skrywa jakąś ważną tajemnicę, ale zaraz… przecież ona już o tym myślała więc po co to wszystko? Po nic. W sumie on miał rację, że ucieczka z szkoły nic nie da, a pogorszy sprawę. Trzeba wymyślić coś innego, koniecznie. - Masz rację, a poza tym musi być inny jakiś pomysł… Coś innego, zupełnie – przytaknęła i odłożyła łyżeczkę na bok kiedy znów wsypała odrobinę cukru bo herbata wydawała się za gorzka. Młoda twarz dziewczęcia już była nieco weselsza, ale gdzieś dalej skrywał się smutek, który ją oczywiście męczył. Zdecydowanie powinna ‘’zapomnieć’’ o tym problemie na jakiś czas… - Cieszę się, że jesteś moim przyjacielem – uśmiechnęła się – Czasami nie wiem kto jest po mojej stronie… Boję się także iż rodzinę też stracić. No, ale mniejsza z tym wszystkim. - Pomimo tego, że to jest miejsce raczej dla zakochanych, a ja wcale zakochana nie jestem to lubię tu przychodzić. Posiadają tutaj przepyszne herbaty, które przypominają mi o miłych rzeczach. A ty masz jakieś ulubione miejsce, czy raczej nie? Niektórzy mają – stwierdziła. Herbata co prawda dziewczynę trochę rozgrzała, ale nie tak do końca gdyż nadal miała zimne ręce, co jakiś ‘’przytulała’’ je do filiżanki, aby chodź trochę poczuć tego ciepła. Wpatrywała się w gorący napój, który niby miał za zadanie poprawić jej samopoczucie…
Ramiro słuchał uważnie, lecz był zapatrzony w coś zupełnie odległego. Ocknął się dopiero kiedy kelnerka przyniosła mu kawę. Zapłacił od razu, i sięgnął po cukier. Kiedy sobie ją osłodził i wymieszał, wyjął łyżeczkę i postawił obok. - Ja też się ciesze, że mam takiego przyjaciela. - Powiedział chłopak, uśmiechając się delikatnie. Przyjaciel.Czy mógł ją tak nazwać? Wiem że już o tym wspominałem, lecz młody Hiszpan naprawdę czuł się jak zdrajca, wobec tych osób które mu ufały i powierzały mu swe sekrety. Ramiro zwlekał z odpowiedzią na pytanie, o ulubione miejsca. Tak miał takie, ale one były bardzo dziwaczne. Jak zakazany las czy też wieża wiatrów. To dziwne że zakazany las, stał się jego ulubiony miejscem. W końcu to tam się chowa jako wilkołak. Lecz polubił ten las i tyle. Mieszkańcy lasu także się do niego przyzwyczaili, na początku się go nie tyle co bali, co po prostu byli nie pewni. Teraz było inaczej, wchodził do zakazanego lasu jak do domu, a wszystkie zwierzęta witał jak starych znajomych. - Tak mam kilka takich miejsc. Zresztą jak każdy w tej szkolę. - Powiedział wymijająco Ramiro. Nie chciał być uznany za dziwaka, który za ulubione miejsca, bierze te najdziwniejsze. Chociaż za dziwaka był postrzegany, nawet wśród przyjaciół. Chłopak wziął filiżankę, kawy i upił z niej łyk. Nic tak nie poprawie humoru, jak mała czarna. Ramiro nie miał złego nastroju, po prostu nie lubił przebywać w miejscach gdzie jest dużo ludzi. Normalnie wydaję się być tutaj cicho, parę głośniejszych szeptów, od czasu do czasu jakieś szuranie krzesłem i nic więcej. Dla chłopaka było tutaj zdecydowanie zbyt głośno, każdy odgłos zwielokrotniony, słyszał wszystko zdecydowanie zbyt głośno. I właśnie dla tego unikał takich miejsc. - Coś jeszcze cię martwi prawda? Jeżeli chcesz możemy się wybrać do twoich rodziców, choćby zaraz. Jesteśmy pełnoletni i trwa przerwa świąteczna aż do drugiego stycznia. - Powiedział chłopak łagodnym szeptem. To nie była namowa do czegoś złego. W końcu jak już wspomniał, trwała przerwa i każdy mógł dowolnie opuszczać Hogwart. No może nie każdy, lecz z pewnością ci którzy umieli się teleportować. Zresztą taka wizyta nie powinna im zając wiele czasu, dzień może dwa. A dziewczyna zyska czyste sumienie, i uspokoi się. A przecież to było najważniejsze prawda? Nie było sensu, zatruwania sobie myśli domysłami, i mrocznymi pomysłami. Zwłaszcza że mogli wszystko sprawdzić i przekonać się jak jest w istocie. Chłopak upił kolejny łyk kawy, i zapatrzył się przed siebie. Po chwili Ramiro wziął jej ręce w swoje dłonie, w celu ogrzania. Nie trzeba było być jakimś, specem by dostrzec że są one po prostu zmarznięte. Chłopak nie miał jakiś szczególnych intencji, po za tymi które wcześniej wymieniłem. Wiecie, kto jak kto, ale on nigdy nie podrywał. A przecież jego dłonie były ciepłe, za sprawą latynoskiej krwi, która w nim płynęła. Chociaż czasami zastanawiał się, czy to może nie być spowodowane tym, iż ma w sobie tą bestię. Naprawdę są takie chwile, kiedy chłopak, nie odczuwa chłodu, a powinien trząść się z zimna. Kiedy już "oddał" całe swe ciepłe i ogrzał dłonie dziewczyny, wypuścił je ze swych rąk, żeby ta czegoś sobie nie pomyślała. W końcu chłopak, nie chciał psuć ich przyjaźni, o ile ma prawo tak to nazywać.
Dwadzieścia po. Wpół do. Za dwadzieścia. Tak Sebastian odliczał czas w dormitorium. Stresował się? Tak. Żebyście chociaż wiedzieli jak. Decyzja została podjęta, list wysłany. Wystarczyło pójść na omówione spotkanie, i zadać jedno ostateczne pytanie. Zrobić krok do przodu i raz na zawsze przekroczyć ciemną kortynę. Wyrzucić na stół wszystkie karty, i liczyć że przeciwnik nie trzyma asa w rękawie. Heh. Wiadomo ze jest inaczej. Ona zawsze miała asy w rękawie. To Sebastian przy niej wydawał się nikim. Jak karaluch którego może zdeptać. Dotarła wprost do jego serca, a on pozostał niewolnikiem tych uczuć. A mimo wszystko nie żałował. Może nie potrafił? Nie wiem. Lecz nie żałował ani chwili spędzonej z nią, ani sekundy. Gdyby tylko mógł chciałby tulić ją w objęciach, pokazać że świat ten nie jest taki zły, że wystarczy marzyć i śnić. Chciał przywrócić jej wiarę i uśmiech. Chciał zrobić coś, czego sam nie posiadał! A mimo to, przy niej było inaczej. Było wspaniale. Tylko jak mógł ja do siebie przekonać? Co zrobić by zechciała przy nim zostać? To wydawało się niemożliwym, i chyba właśnie takim było. Niemożliwym zadaniem, jak walka w klatce smoków. Mimo wszystko miał już dosyć. Chciał uwolnić się od rozmyśleń, od wspomnień. Chciał przestać być niewolnikiem swych uczuć. Chciał w końcu wiedzieć na czym stoi, kim dla niej jest, co między nimi jest. Miał dosyć tej niepewności. Wcześniej jej unikał najskuteczniej jak to tylko możliwe. Teraz nawet jej szukał! Chociaż robił to mocno nie skutecznie. Gdyby chciał to by ją znalazł. Lecz cóż... Wszedł do Herbaciarni pani Puddifoot i zajął wolne miejsce. Nie zamówił niczego. Czekał. Było jeszcze pięć minut przed czasem, a on się niecierpliwił, jak gdyby czekał na wyrok czy trafi do Azkabanu czy nie. Jego dłonie się pociły, twarz pozostawała w skupieniu. Z całą pewnością, nie przypominał tego samego chłopaka co wcześniej. Ale też sytuacja była inna. Pozostawało jeszcze jedno. Co ma zrobić? Co powiedzieć ma? Wszystkie słowa i gesty, jakoś straciły na znaczeniu. Nie znajdował żadnych sensownych słów, którymi mógł ją zatrzymać. Nie było słów które by nie były banalne. Z chęcią wypiłby Veritaserum. I po prostu powiedział co czuje. Ośmieszyłby się, lecz może to by go czegoś nauczyło? Może właśnie coś takiego pozwoliłoby na to, by nikt już nie zagościł w jego sercu. Sam nie wiedział czy ją kocha. Wiedział że jest dla niego bardzo ważna, a to już i tak bardzo wiele. Ostatnio rozmyślał o niej nazbyt często. Gdyby chociaż wiedział co ona do niego czuje! Co dla niej znaczy! Cóż. Niedługo przyjdzie mu się dowiedzieć. Lecz co potem? Pewnie w szale i rozpaczy, zdemoluję ów Herbaciarnie. Byłą by wielka szkoda, lecz to chyba pozostaje nieuniknione. Znał siebie, znał Chiare. Wiedział co przyjdzie mu usłyszeć, wiedział jak zareaguję. Problem tkwił w tym, ze mimo wszystko liczył na coś innego. Żmudna nadzieja która okazuję się trucizną, nie lekarstwem.
Wątek zarezerwowany. Jak ktoś się wbije to zabiję!... ;)
Była przeokropnie zaskoczona, kiedy dostała list od Sebastiana. Nie miała pojęcia, o co chodzi, ale gdzieś wgłębi czuła, że może stać się coś złego. Chociaż nie… nie tyle złego, co trudnego. Dla niej, dla niego… dla nich. Nie wiedzieć czemu, poczuła się dziwnie zestresowana. Ktoś zacisnął na jej żołądku mocną pętlę, która uwierała ją przy nawet najmniejszym ruchu. Nie tak powinno być. Po przeczytaniu listu powinna się uśmiechnąć, szybko przebrać i lecieć jak na skrzydłach do jakiejś opuszczonej Sali czy jego dormitorium, żeby spędzić jedną z lepszych nocy w jej życiu. Ale tym razem chciał się z nią spotkać w miejscu publicznym. Czyli chciał porozmawiać. A ona nie przepadała za rozmowami, nie takimi, jaka najprawdopodobniej ją czeka. Gubiła się w tym, co czuła bardziej niż zwykle. W jednej chwili wydawało jej się, że równie dobrze mogłoby go nie być w jej życiu i nic by to nie zmieniło, a zaraz potem nadchodził paniczny strach, że go zabraknie. Zbyt intensywnie przeżywała każde spotkanie z nim, bliskość między nimi w postaci uścisków czy pocałunków przychodził jej zbyt naturalnie. To źle. Wiedziała, do czego to prowadzi i w ogóle jej się to nie podobało. Wiedziała, że nawet jeśli coś z tego wyjdzie, to będzie to niezwykle krótkie i bardzo chwiejne. Niczym chatka na kurzej łapce, która w każdej chwili może się zawalić. Jeśli tylko wiatr zawieje odrobinę mocniej, jeśli deszcz będzie padał zbyt obficie, jeśli słońce za bardzo się do niej zbliży. Nienawidziła się bać. Wiedziała, że nie jest to nic dobrego i powinna go pokonać już dawno. Ale uważała też, że jeśli go zniszczy, może przyjść coś gorszego i ta myśl powstrzymywała ją przed jakimkolwiek działaniem. A więc co… kolejny raz ucieknie? A może stanie się cud i zdarzy się coś, co pozwoli jej w końcu być szczęśliwą? Wyszła z zamku z niepewną miną, szurając trampkami o kamienną podłogę zamku, później wbijając nogi w ziemię. Nie chciała tam iść. Chciała, żeby wszystko wróciło do normy. Żeby ich relacja opierała się na cielesności i nie naruszała jej bariery uczuciowej. Ale przecież… Przeznaczenie ma ją w dupie. Ale tym, czego najbardziej nie miała ochoty robić, to go ranić. Bała się, że znów powtórzy się sytuacja, jaka zaistniała u Dextera. Sytuacja, która była dla niego przeogromnym ciosem i wyrazem tego, że choćby niewiadomo jak się starała, prędzej czy później wyjdzie z niej zimna suka i zniszczy wszystko, na czym jej samej zależy. No i dotarła. Weszła do herbaciarni z zaciśniętą szczęką. Przy wejściu przystanęła na chwilę i zamknęła oczy, oddychając głęboko, żeby uspokoić łopoczące serce. W końcu zrobiła pierwszy krok w jego stronę. Potem kolejny i kolejny, aż dotarła do jego stolika. Usiadła sztywno na krześle, wpatrując się w swoje kolana. W końcu podniosła wzrok na niego i uśmiechnęła się smutno. Co zrobisz Czarko? Co zrobisz?
Spóźniała się. Dlaczego? Nie przyjdzie? To było wiele prawdopodobne. Coś mu mówiło, że i ona wie co się święci. Że sama tego nie chce, tak bardzo jak chce. A mimo wszystko, to on wszystko zaaranżował. Właściwie czemu to zrobił, skoro tego tak naprawdę nie chciał? Chociaż nie. To źle powiedziane. Chciał z tym skończyć, być w końcu w jasnej sytuacji. Dowiedzieć się wszystkiego. Sebastian jest na swój sposób wyjątkowy, nie przenikniony. Zimny jak lód na swoje własne życzenie. Bawi się życie, i gra w pokera z szczęściem. Igra z losem, oszukuje przeznaczenie a przede wszystkim, odwraca życie do góry nogami. Wszystko to robi bo chce, nikt go do tego nie zmusza. Nie miał jakiś ciężkich przeżyć które zrobiły z niego drania. Chociaż może miał, tylko o tym nie mówił? Nawet pod tym względem jest wyjątkowy. Z uśmiechniętego, wesołego chłopaka który z łatwością przyswajał sobie nowe znajomości, który był wsparciem dla innych, raną na duszy. Stał się zimnym draniem, dupkiem i wszelkim złem na tej ziemi. Przemiana która nastąpiła w dzieciństwie zaszokowała wszystkich, być może nawet i jego samego. Była to zmiana na lepsze według jego mniemania. Inaczej byłby słaby i żałosny z prostym i błędnym spojrzeniem na świat i ludzi. I wtedy zjawia się ona. Chiara. Prawdziwa czarodziejka, bo tylko ona trafiła do jego serca, potrafi go ogrzać i dać coś, o czym nawet nie śnił. Tylko z nią mógł poczuć się jak ktoś wyjątkowy. Nie udawać, nie przejmować się tym co powiem. Być naprawdę sobą. Miłość ta piękna, lecz skuta w kajdany. Bo człowiek kocha, lecz nie wie czy jest kochany. Dlaczego właśnie to przyszło mu na myśl? Może naprawdę się zakochał. Nie wiem. Wiem jednak że bardzo mu zależy na tej dziewczynie. Wiedział że cokolwiek by się nie zdarzyło, i tak będzie stał za nią niczym stalowy mur. Nawet jeśli teraz go wyśmieje i sobie pójdzie, nie pozwoli jej skrzywdzić. Nawet jeśli im nie wyjdzie, zawsze będzie stał po jej stronie. Zawsze w cieniu, zawsze przy niej. Inaczej już nie potrafił, i chyba właśnie to było tak przerażające. Nawet jego dopadło to o czym poeci piszą w swych wierszach, to o czym muzycy tak pięknie śpiewają. I chociaż nie chce tego, to nie potrafi inaczej. Już nie. Zatopiony we własnej nienawiści, zatopiony w oceanie smutku. I wtedy zjawia się ona, nienawidzi go za to,a on to kocha coraz bardziej. I nawet jeśli powie że to już skończone, nie będzie to prawdą. Wystarczy że obieca, ze za każdym razem kiedy spojrzy w gwiazdy, wspomni właśnie jego. I wtedy weszła. Sebastian instynktownie spojrzał się na nią. Już wiedział. Przymknął lekko oczy, serce przyśpieszyło bicie, ciało oblało się zimnym potem. A wszelkie zdecydowanie i słowa, gdzieś zniknęły. Nie było już odwrotu. Lecz jak ma to powiedzieć? Zrobić z siebie idiotę, wyznać to wszystko co czuję? Powiedzieć jej jak bardzo tęskni? Z jego ust wyszło ciężkie westchnienie, zdawało mu się że czas się zatrzymał, serce przestało bić. Krew przestała płynąc, a ciało nie ustanie walczyło ze sobą. Rozsądek kontra serce. Kto dziś wygra? Czy rozsądek który nakazuję, skłamać, utrzymać tą cienką granicę? Balansować na linię i liczyć że się z niej nie spadnie? Nie na to już za późno. Sebastian już spadł z tej liny, przekroczył kurtynę. Idzie ciemnym tunelem oczekując światełka, i pozostaje liczyć ze to nie będzie reflektor pociągu. Serce wyjedź jak najprędzej, bo jak rozsądek się dowie, co uczyniłeś... Sebastian uśmiechnął się delikatnie, czule. I przyjrzał się dziewczynie. Trzeba mieć to za sobą, potem się upić do nieprzytomności. Rozwalić wszystko dookoła i nie patrzeć na konsekwencje. Sebastian już wiedział że nie ważne co powie, jak bardzo odsłoni siebie samego. To co naprawdę w nim siedzi. Chiara go nie zaakceptuję, może ze strachu, a może po prostu go nie chce? Smutna historia która dziś ukaże nam wielki finał, może gdzieś, może kiedyś, odnajdą wspólne szczęście, a może miną je i skręca w pobliską ulicę, poszukując dealera.. Chłopak splótł razem dłonie, nie mając zielonego pojęcia od czego powinien zacząć. - Kim ja dla ciebie jestem? - Zapytał nim zdążył się zastanowić, i powstrzymać napływ słów. Przymknął oczy, nie tak powinien zacząć. Spróbował jeszcze raz : - To wszystko zaszło za daleko. Może i dobrze by było gdybyśmy nigdy się nie spotkali, lub utrzymywali nasza znajomość udając obojętność. Lecz ja już nie potrafię. Znaczysz dla mnie nazbyt wiele. Pragnę mieć ciebie przy sobie. Chronić cię, zamrozić piekło, tylko po to byś mogła się uśmiechać. Może i to jest idiotyczne. Lecz nie obchodzi mnie to. Po prostu..... Zakochałem się w tobie. - Dokończył lekkim szeptem. Nie wiedział czy to jest właśnie miłość. Bo tak naprawdę nie wiedział co to miłość, lecz jeśli to właśnie nie jest miłość, to czym ona jest? Nie potrafi zapomnieć o dziewczynie, myśli tylko o niej. Tylko ona potrafiła przyśpieszyć mu bicie serce, i sprawić że noc staje się dniem. Tylko ona działa na niego jak narkotyk, a on pragnął coraz więcej. Tylko kur*a jak jej to powiedzieć? - Nigdy nie sądziłem że do tego dojdzie, ale nawet ja nie wiem co mam robić. Nie chcę cię stracić, lecz nie potrafię już dłużej udawać. Nie potrafię patrzeć na innych idiotów którzy ślinią się na twój widok. Po prostu nie umiem! Jedyne czego pragnę to żebyś mi zaufała, chce ci pokazać że razem możemy wszystkiego dokonać. Dobrze wiem że to oklepana gadka, i że masz własne zdanie na ten temat. Lecz czyż nie było nam dobrze razem... Czy nie może już być tak na zawsze? - Sebastian zamilkł, i zamknął oczy. W najgorszych snach, nie przypuszczał że dojdzie do czegoś takiego. Że to on będzie wyznawał miłość. Lecz jeśli był zdolny kochać, to właśnie ją. Nie istniała druga taka osoba jak ona, i chociaż by go to kosztowała, wszystko co posiada. Chce tego, nawet jeśli przyjdzie mu zapłacić to śmiercią, szaleństwem i cholera wie czym jeszcze. To chce tego. Zapłaci każdą cenę za jej dotyk, nastał czas by nie zważać na słowa i koszty. Czas by postawić wszystko na jedną kartę i walczyć ze wszystkich sił, by cieszyć się życiem z kimś takim jak ona. Nic innego się nie liczy, nie teraz.
Powinien się przyzwyczaić. Nie należała w końcu do specjalnie punktualnych osób, nawet jeśli na danym spotkaniu jej zależało. A dzisiaj wyjątkowo nie miała ochoty się z nim spotykać, więc niech się nie dziwi. Hmm… dziwne, ale nawet nie rozważała odrzucenia zaproszenia. Ciekawe, dlaczego. Przecież nie chciała tu być… A może jednak… Może miała nadzieję, że kiedyś ktoś powie jej w końcu, że mu na niej zależy i że jej potrzebuje. Że ta sytuacja kiedyś nadejdzie… Może to było spełnienie jednego z tych marzeń, którego nie dopuszczała do głosu ze strachu? A właśnie! Ciekawe, jak ktoś mógł mówić, że ją zna, skoro ona sama miała problemy z rozpoznaniem mechanizmów, które nią kierowały czy toku swojego myślenia i uczuć. Jak oni to robili, jak ją rozumieli? Nie mogła pojąć, co dzieje się w jej głowie, a oni jakimś cudem wiedzieli. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo byli do siebie podobni. Ona też w pewnym momencie zgubiła charakterystyczną radość życia i zamieniła ją w uwielbienie do cierpienia. Swoisty masochizm, który u siebie wykształciła był jej tarczą i obroną przed pułapkami życia. Ból, który z nich emanował przerabiała na siłę do pokonywania słabości, a przynajmniej do prób tego. Bo to, że strach w pewnym momencie paraliżował wszystkie jej człony, to już inna sprawa. Stawała wtedy pomiędzy startem a metą i nie mogła ruszyć w dalszą drogę. Potrzebowała chyba kogoś, kto ją popchnie albo najlepiej poprowadzi i przetnie wstęgę razem z nią. Może on był właściwą osobą? W końcu byli tacy sami, rozumieli się bez słów, potrafili milczeć i rozmawiać ze sobą równie swobodnie jak uprawiać seks, co było u niej rzadkością. Ale czy to było wystarczająco wiele, żeby powierzyć mu swoje uczucia i swoją wolność? Czy dobrym krokiem będzie związanie się z osobą, która zawsze będzie szła koło ciebie, będzie wiedziała, co myślisz i co robisz za jej plecami, choć nikt nie powie tego na głos? Bo przecież tak będzie. Nawet teraz wyczuła, na co się zanosi, choć w liście o tym nie wspomniał. To nie było dobre. Naprawdę. Ani dla jednej strony, ani dla drugiej. Chociaż miała tu pewną przewagę, bo nie wpadła w ich relację aż tak głęboko. Wątpiła nawet, czy to jest w jej przypadku możliwe. Była zbyt doświadczona, żeby dać się złapać na miłości. Zbyt ostrożnie podchodziła do każdego romansu, by pozwoliła przerodzić się w coś większego. Nauczyła się, że związki nie są w jej życiu wskazane, postawiła gruby i stabilny mur pomiędzy sercem a resztą jej organizmu. Mur bez bramy, a tak przynajmniej jej się wydawało do teraz. To, że jemu udało się tam częściowo przebić ją przerażało. Starała się zamurować dziurę, ale ta tylko się poszerzała. Było źle. Niewątpliwie doszedł dalej niż cała reszta, ale czy wystarczająco daleko, żeby udało mu się poruszyć jej serce? Bo to był jej problem. Miała serce z kamienia. Nie było w nim miejsca na miłość. Jedynie fascynacja i rozkosz wchodziły w grę. Ale co powinna zrobić w tej sytuacji? Nie chciała go zranić, naprawdę jej na nim zależało. Nie w tym sensie, jakiego on szukał, ale jednak bardziej niż na całej reszcie. Dlaczego zdecydował się jej to powiedzieć? DLACZEGO? Czy nie było dobrze tak, jak było? Musiał wszystko rujnować? Naprawdę nie podobało mu się to, co zbudowali? Chciał czegoś lepszego? Był aż tak zachłanny? Cholera jasna. Do jej głowy wkraczała raźnym krokiem panika. Co zrobić? Lubiła ten jego uśmiech. Pojawiał się na jego ustach tak rzadko, ale za każdym razem ją oczarowywał. Ale niósł ze sobą jej największe obawy. Zmienił się jego sposób postrzegania jej i teraz wyraźnie to widziała, a nie tylko domyślała. Na tysiąc procent nadszedł moment prawdy. Bez Veritaserum, bez innych wspomagaczy. Ten prawdziwy, tak znienawidzony i odkładany zawsze na później. Kim dla ciebie jestem? Nie wiedziała. Nie miała pojęcia, kim dla niej był i chyba to jej się w tym wszystkim podobało. Słodka niepewność i nieświadomość. Nic nie powiedziała. Wpatrywała się tylko w niego z przerażeniem w oczach, które rosły z każdym jego kolejnym słowem. Przestań, proszę. Nie niszcz tego, co udało mi się uporządkować. Nie psuj mojego ładu. Nie utrudniaj mi życia. Błagam. Przestań… nie mów tego… Jedna łza pociekła po jej policzku, a za nią jej wierni naśladowcy. Nie chciała go słuchać, a jednak nadal siedziała naprzeciw niego. Nie miała siły się podnieść, nie miała siły niczego powiedzieć. W jej głowie panował kompletny chaos, w połowie jego wypowiedzi zagubiła się w labiryncie bez wyjścia. Potrzebowała powietrza. Powietrza i alkoholu. Zakręciło się jej w głowie, odchyliła głowę do tyłu, przeganiając mroczki sprzed oczu. Zawsze? Zawsze razem? Jak… nie. On chyba żartuje. Czy dzisiaj nie ma prima aprilis? Czego on oczekuje? Nie potrafiła nic z siebie wykrztusić. Bała się, że z jej ust nie wydobędzie się ani jedna nuta albo że nie będzie miała ona siły by walczyć o swoją wagę. Każdego jego słowo było sztyletem przecinającym jej starannie uszytą kurtynę. Zniszczył ją doszczętnie, jej skrawki leżały teraz na scenie jej spalonego teatru. Idź sobie. Wyjdź. Zejdź mi z oczu. Na zawsze. Albo nie! Zostań… przytul mnie i nie odchodź. Ciężką walkę miała do odegrania. Oj, ciężką. Może wybije obydwie strony? Może kiedy to zrobi, nie będzie musiała nic robić? Może nie będzie musiała wybierać między szczęściem a bezpieczeństwem? Może odnajdzie kompromis? Nie. To było niemożliwe.
Spokój, zabawa, bezpieczeństwo przede wszystkim. Być kochanym, przytulanym. O tym każdy z nas marzy, czy tak wiele wymagamy? Zastanówmy się wszyscy. Labirynt bez wyjścia. Tak tez można to nazwać, zagubienie się w ocenie nie zgłębionego uczucia. Zrobienie o jednego kroku za dużo, tylko w przód czy w tył? Czy rujnował wszystko co zbudowali? Tak. Lecz nie po to by brać, nie tym razem. Tym jednym, jedynym razem, chciał dać. Zrujnował nie po to by napawać się bólem i cierpieniem drugiej osoby. Lecz po to by zbudować, coś wspaniałego. Coś lepszego. Kamień po kamieniu, zbudować nową, lepszą, jaśniejszą przyszłość. Nie ma rzeczy niemożliwych, po prostu się du*y ruszyć nie chcę. Taka prawda, chociaż gorzka, trzeba ją przełknąć bez popity i poprosić o dolewkę. Sebastian nie był tak doświadczony jak Chiara. On pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji, nigdy nikomu czegoś takiego nie mówił. Nigdy czegoś takiego nie czuł. Tylko ona potrafiła wzbudzić w nim uśpione emocje. Jest jak wiosna, a on jak niedźwiedź. Nastał czas po budki. Jednak było coś, co go odróżniało od innych osób. On świadomie to wszystko robił, wiedział że to może być błąd, że dziewczyna może uciec i nie chcieć go więcej widzieć. A mimo wszystko musiał to zrobić, podjął ryzyko. Dlaczego? Bo ją pragnął, jej dotyku, jej spojrzenia. Pragnął jej tak mocno, że nie wystarczał mu romans, z świadomością iż to TYLKO romans. Nic więcej. Chciał z nią zbudować przyszłość, pokonać wszelkie przeszkody. I chociaż naprawdę będzie zmuszony zrobić coś, czego jeszcze nikt nie dokonał, to zrobi to. Zrobi wszystko, o ile ona da mu na to szanse, jeśli pozwoli by objął jej rękę i poprowadził schodami w górę. Odnalezienie kompromisu nie jest takie trudne jak się wydaję. Przecież nie muszą chodzić wiecznie obok siebie, kradnąc sobie nawzajem tlen. Mogą przecież chodzić na osobne imprezy, spotykać się z dowolnymi osobami. Byle by zachować tego wszystkiego granice. Czyż nie wystarczy im świadomość że są tylko dla siebie? Czy nie wystarczą im wieczorne spotkania, rozmowy przy ognistej, bez lub z upojną nocą? Wszystko można zrobić, nawet odnaleźć granicę, o ile naprawdę się tego chce. Chłopak miał pewną słabość, o której nikt. Ale to absolutnie nikt nie wiedział. Jego jedyny słaby punkt, który nie miał żadnej obrony. Chociaż nie, miał jeden. Jednak przejdźmy do rzeczy. Sebastian nie potrafił patrzeć na łzy bliskiej mu osoby. Targały w nim wtedy nie wyobrażalne i nie wytłumaczalne uczucia. A świadomość ze to z jego winy ta osoba płacze, tylko pogarszała jego stan bytu. To między innymi właśnie dla tego Sebastian nie do wpuszczał do swego serca nikogo. Chociaż było kilka takich osób. Jednak żadna nie była tak ważna jego Chiara. Nawet Kath. Sebastian wstał i podszedł do dziewczyny, klękając przed nią. Wolnym gestem osuszył łzy z jej policzka, i nakierował wzrok na siebie. - Znasz mnie. Jestem jaki jestem, ale nigdy do nikogo nie mówiłem, tego co do ciebie. Nie potrafię już przestać myśleć o tobie. Stałaś się moim narkotykiem, którym ciągle widzę. Ciągle widzę, każdy oddech twój, każdy ciała gest, każdą twoją grę, i każde twoje „Nie” Sebastian wstał i bardzo czulę i namiętnie pocałował dziewczynę. Nie chciał jej stracić, stała się dla niego wszystkim. Wszystkim co dobre i złe. Tlenem bez którego nie przetrwa. Był gotowy na wszystko, na każde poświęcenie, byle by dziewczyna powiedziała mu krótkie, stanowcze „Tak” - Pozwól mi być przy tobie. To nie musi się skończyć tragicznie, przecież wiesz. Proszę cię... Zaufaj mi. Zrobię wszystko i jeszcze więcej być była przy mnie szczęśliwa. - Mówił szeptem by nikt inny go nie usłyszał. Lecz był to szept czuły. Pełen ciepła, troski i bezgłośnego błagania. Tylko ona mogła doprowadzić go do skraju jego własnych emocji, i wyciągnąć wszystko na wierzch. Lecz czy żałował? Nie. Dziewczyna była tego warta, nawet jeśli przyjdzie mu zapłacić nie wyobrażalną cenę za to wszystko. Poniżenie i upadek na sam dół. W miejsce tak ciemne że nie będzie widać swego cienia, w tak głębokie że nikt nie usłyszy jego krzyków o pomoc. To zrobił to, i zrobi jeszcze raz. Nawet jeśli szansa na to że Chiara zostanie przy nim, wynosi jedna na milion. To chce zaryzykować, chce odnaleźć tą jedynkę. Pokochał ją, i nawet jeśli dziewczyna go nie kocha, to może kiedyś to nastąpi? A nawet jeśli nie, to i tak nie powód by zaprzestać. Nawet jeśli dziewczyna go odrzuci, wyśmieje lub cokolwiek innego zrobi. Sebastian będzie przy niej. Wiedział to już, i chociaż ciężko będzie mu się z tym pogodzić... Nie. Chyba sobie nie poradzi z odrzuceniem. Nie potrafił sobie wyobrazić co miałby zrobić. Tak bardzo mu na niej zależało, że stał się bezsilną istotą a jego bytność zależy jedynie od dziewczyny. Tylko ona mogła w nim rozpalić ogień walki, coś co pozwoli mu robić rzeczy o których nikt nawet by nie pomyślał. Jeśli tylko zechce, przyjąć go do siebie, jeśli zechce mu zaufać. Odrzucić wszelką niepewność i strach. Jeśli tylko pozwoli, by die dusze znalazły siew jednym ciele, mogą dokonać wszystkiego. Razem, nie osobno.
Być kochanym… owszem, każdy tego chce, wręcz wymaga. Ale czy ktokolwiek daje coś w zamian za to przywiązanie? Wszyscy chcą dostawać, a mało jest osób, które mogą cokolwiek dać. Ona należała do osób, które bały się oddać komuś choćby palec, by ten nie wziął całej ręki. Strasznie pragnęła, żeby ktoś w końcu zrobił z nią porządek, nauczył używać serca a nie tylko rozumu. Kogoś, kto zagłuszyłby głos rozsądku i nauczył ją żyć chwilą. Albo może pomógł jej odnaleźć to, co utraciła jakiś czas temu. Wątpiła jednak, żeby to było możliwe. Kierowała się zasadą, że dobrymi chęciami piekło wybrukowano. Chowała się przed dobrymi ludźmi, odpychała pomocne dłonie wyciągane w jej stronę, odrzucała każde koło ratunkowe. Tonęła w oceanie swoich wątpliwości i strachu. W głębi duszy chciała, żeby znalazł się ktoś, kto zamiast rzucać słów bez pokrycia, wyciągnie ją z wody własnoręcznie, nawet wbrew jej woli. A raczej wbrew woli jej powierzchowności. Skąd wiedział, że będzie wstanie zbudować coś porządnego i pięknego? Że zamiast muru wybuduje pałac, a nie lichy szałas? Przecież to wcale nie było takie oczywiste. Zbyt wiele było przeciwności, zbyt mocny wiał wiatr, za mocno zacinał deszcz. Cała natura przeciwko ich budowli. Z góry byli spisani na straty. A może po prostu widziała wszystko w czarnych barwach, bo miała klapki na oczach ukierunkowane na samozniszczenie? Ona też nikomu nie mówiła, że go kocha. Nie wprost, nie tak prawdziwie. Kiedy ktoś jej to wyznawał, kiwała głową i odwracała wzrok, udając, że druga osoba nie oczekuje od niej czegoś w zamian za te słowa. Tak było łatwiej i wygodniej. Nie zaprzeczała, ani nie potwierdzała. Nie cumowała łodzi przy lądzie, nie wypływała na głębokie morze. Zatrzymywała się na bezpiecznej mieliźnie. A potem po prostu urywała kontakt, stopniowo znikała z czyjegoś życia, żeby w niedalekiej przyszłości na nowo namącić komuś w głowie, zburzyć to, co udało mu się wybudować przez okres ciszy. Przyszłość… to tak irracjonalnie brzmi w jej przypadku. Czy ona miała jakąś przyszłość? Albo inaczej… czy była wstanie zbudować inną przyszłość niż jej przeszłość? Przecież… w jej głowie zawsze miała być młoda, zawsze wolna i zawsze taka sama. A tu nagle wkracza pojęcie wspólnej miłości… czy to nie za wiele, jak na jeden raz? Tak w ogóle można? Żyć z jedną osobą przez tyle lat, robić jej codziennie śniadanie, zasypiać i budzić się przy niej? Potrafiłaby to zrobić? Wątpliwe. Przynajmniej na razie. Skupmy się więc na teraźniejszości. Przyszłość zostawmy przeznaczeniu, niech się dzieje, co chce. Są jeszcze za młodzi, żeby zwracać na to uwagę. Jak długo wytrzymają? Skoro są dla siebie ważni, w końcu zje ich zazdrość o tę drugą osobę. W końcu przybierze ona drastyczną formę, mimowolnie nie będą mogli przestać podejrzewać siebie nawzajem o romansowanie za plecami, a tolerancja i przymykanie na to oka zniknie w otchłani maniakalnej chęci posiadania siebie na wyłączność. Czyż nie? Przecież to całkiem możliwy scenariusz… Oczywiście, jeśli Chiara zdecydowałaby się na związek z nim. Na papierze wszystko wygląda magicznie i pięknie. A rzeczywistość jest inna. Nikt nie bierze pod uwagę tego, że ich losy już są przypieczętowane, że przeznaczenie wybrało już dla nich drogę lub drogi. Problem w tym, że trudno rozpoznać tę prawdziwą i najlepszą. Z doświadczenia wiedziała, że w życiu jest wiele pułapek i niewiele z nich można odwrócić i przejść bez szwanku. Bała się. Tak cholernie się bała, że znowu wpadnie w jedną z nich. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że łzy ciekną jej po policzkach, miała to naprawdę głęboko, dopóki nie poczuła jego dłoni na swojej twarzy. Reakcją na to niby niewinne doznanie był dreszcz, który przeszył ją od stóp do głowy. Przyjemny dreszcz. Otworzyła oczy, próbując dojrzeć go zza kurtyny kropel i rzęs. Nadal nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa, nic sensownego nie przychodziło jej do głowy, w której panował okropny chaos i czuła, że tak zostanie jeszcze przez jakiś czas. Była… narkotykiem? Słyszała na swój temat wiele, ale na pewno nie padło nic podobnego do tego. Jego pocałunki zawsze działały na nią jak energetyk. Zatopiła się w tym drobnym geście, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jaką przyjemność jej to sprawiło. Kiedy się od niej oddalił, wzdrygnęła się delikatnie. Nagle zrobiło jej się zimno, jakby zabrakło źródła ciepła. Którym był Sebastian. Nie, Czarko. Nie poddawaj się temu. Nie bądź cholernym latawcem miotanym przez wiatr. Choć raz oprzyj się pokusie. Bądź rozsądna. On cię zrani. Jest taki jak ty. Dokładnie taki sam. Cichy głosik rozsądku odbił się echem w jej głowie. Było w tym trochę prawdy. Był taki jak ona. A co jeśli zwycięży ją jej własną bronią? Co jeśli zrobi to, co zawsze robiła ona? Co jeśli… odejdzie, kiedy będzie go najbardziej potrzebować? A jednak coś kazało jej zaryzykować. Coś wyjątkowo silnego. Przeczucie, że może się udać. O wiele głębsze od wszystkiego innego, o wiele bardziej pewne tego, co kryje przed sobą droga, którą może obrać. Pochyliła się znów w jego stronę i złożyła na jego ustach słony pocałunek. Inny niż wszystkie poprzednie, będący swego rodzaju obietnicą, utkany z nadziei.
Jak to jest stać się w jednej chwili zupełnie kimś innym? Tylko dla tej jednej osoby, zmienić się z człowieka tak zimnego jak lód na Syberii. Z człowieka który zadawał ból, niszczył i ranił, tylko po to by samemu poczuć się lepiej. A teraz, jest jednym z tych którzy poznali białe gwiazdy. Kochał i chciał dawać szczęście, sprawiać że będzie się uśmiechać. I nie oczekuje niczego w zamian. Jeszcze chwilę temu było to niemożliwe i śmieszne, teraz stało się to realnością. Owszem gdzieś tam czaił się strach. Strach przed tym że go zdradzi, że go zostawi samego. Lub co gorsza że się rozmyśli, chociaż jeszcze nie wiadomo co między nimi tak naprawdę jest, to chyba wszystko toczyło się w dobrym kierunku. Był także głos rozsądku próbujący dojść do świadomości chłopaka. Lecz było na to wszystko za późno. Jedyne czego pragnął Sebastian to towarzystwa Chiaray. Teraz i na zawsze. To prawda że nie wiadomo co będzie za kilka lat. Ba! Nie wiadomo co będzie za minutę, jednakże czasami są takie chwile że po prostu wiemy. To coś nie ogarniętego przez człowieka, coś czego nie można nazwać. To właśnie to coś, mówi nam co będzie a my w to wierzymy. Może i ślepo, ale jednak. Sebastian naprawdę się czuł tak jak by nie istniała dla niego już żadna przeszkoda, jak by granice i rzeczy nie możliwe do wykonania, przestały dla niego istnieć. Wystarczy że Chiara jest przy nim, że ogrzewa go swoim ciałem i daje prawdziwy powód do życia. Coś innego niż fikcja i knowania, coś innego niż czarny płomień zemsty. To coś sprawiała że naprawdę czuł się szczęśliwy, nie pamiętał jak to jest. Nie jednokrotnie odczuwał szczęście lecz porównując ten stan z poprzednimi podczas jakiegoś romansu, lub patrząc na cierpienie innej osoby, to po prostu jest nie do porównania. To tak jak by ktoś wlał w niego lawę, która zamiast wypalać jego od środka, sprawia ze jest niezniszczalny. Sebastian nie chciał znać odpowiedzi co z nimi będzie, nie chciał nawet zadawać takiego pytania. Będzie jak będzie. Albo któreś zdradzi lub bezpodstawnie osądzą się o zdradę, doprowadzając do rozpadu tego co zaczęli budować. Albo wybudują piękny pałac w którym zamieszkają i będą śmiać się z szczęścia oraz przeznaczenia. Wygrają lub przegrają, trzeciego wyjścia nie ma. Lecz czy nie jest to warte ryzyka? Łączy ich nazbyt wiele, czują się przy sobie nazbyt dobrze by po prostu, dać tej szansie przejść obok. Oboje już dawno zagubili sens istnienia bez drogiej osoby, trzeba przestać się oszukiwać. Sebastian bynajmniej właśnie to zrobił. I wiedział jedno, że nie chcę stracić Chiary. A nie jest to typ faceta który ma takie zachcianki. Można mieć zachcianki na seks w błoniach, lub na trybunach boiska. Lecz nie na stały związek, w którym chce się zaangażować całym sercem. Odsłonić się, bo wie że przy niej byłby w stanie to zrobić. Gdzieś głęboko czuł strach iż to wszystko to droga do samozagłady. Lecz żyć bez niej także nie chciał. Nie umiałby, już za późno na odwrót. Zresztą nawet gdyby mógł, to by nie powrócił do tego co było. Nie teraz. Sebastian patrzył się na dziewczynę, nadal nic nie mówiła, pozostawiając Sebastiana w okrutnej nieświadomości. Nie wiedział czy ma odejść, czy tego właśnie dziewczyna pragnie? A może ma zostać, by mogła napawać się jego ślepym uczuciem? Myśli teraz biegały szaleńczo, do momentu kiedy dziewczyna go pocałowała. Pierwszy jej znak że w ogóle tutaj siedzi, ona nie kukła. Pocałunek który przeszył go dreszczem, a serce zmusił do szybszej pracy. Pocałunek inni niż wszystkie. Bardziej obiecujący, może nawet przeznaczony jedynie dla niego. A może po prostu jemu się to tylko wydawało? Może sobie to wszystko ubzdurał, bo chciał żeby tak było? Sebastian osuszył jej twarz z resztek samotnych łez. Uśmiechnął się do niej czulę, tak jak zawsze chciał się uśmiechać. No może nie zawsze, lecz od jakiegoś czasu. Jeszcze zanim zaczął jej unikać. Splótł jej lewą rękę, z swoją prawą. - Jeszcze zanim zacząłem cię unikać, wiedziałem że znaczysz dla mnie więcej niż inni. Właśnie dla tego cię unikałem, myślałem że tak będzie lepiej i bezpieczniej. Myliłem się. Zresztą jak widać niezbyt skutecznie cię unikałem. Często o tobie myślałem a także tęskniłem. Mogę zrezygnować z wszystkiego, tylko dla ciebie. Nie jestem kimś wyjątkowym, i nie mogę ci wiele dać. Prawdę mówiąc nawet nie liczę na to że mnie zechcesz, jesteś zbyt wspaniała by pozostać przy mnie. Ale nie potrafię już żyć bez ciebie, nie chcę takiego życia. Mam w sobie za dużo uczuć związanych z tobą, i jeśli nie będziesz chciała go przyjąć, zacznie ono mnie wypalać od środka. Jesteśmy chyba najbardziej niezrównoważeni, nieprzewidywalni i najbardziej okrutnymi uczniami w tej szkolę. Więc przy kim mam się ogrzać jeśli nie przy tobie? Chciałbym dla ciebie zrobić wszystko, stać się twoją oazą bezpieczeństwa. Chce nadać sens twojemu życiu. Nie pragnę niczego więcej, dlatego proszę cię. Pozwól mi być twym szczęściem. Bo jedyne czego pragnę, to twego uśmiechu. Obiecuję że to nie zakończy się źle. I nie pytaj proszę z skąd to wiem, po prostu to wiem. Tak samo jak wierze w to co mówię. Nie wiem co mam powiedzieć, by nie zabrzmiało to banalnie. By nie powtarzać innych słów. Nie umiem tez mówić o uczuciach, bo robię to pierwszy raz. Po prostu cię pokochałem i chcę sprawić że twoje życie nabierze nowych, jaśniejszych kolorów. - Potok słów wylewał się z niego, jak woda z przepełnionej wanny. Nie potrafił zatrzymać tych wszystkich słów, chociaż uznał je za banalne, i pewnie setki razy powtarzane przez innych. Jednakże naprawdę nie umiał mówić o swych uczuciach, zwłaszcza że jeszcze trochę żył w przeświadczeniu iż nie potrafi kochać. Nie wiedział co ma powiedzieć by zatrzymać przy sobie Chiare. I bał się myśli ze od tak po prostu ja starci.
W jakim dziś humorze jest Marione? W spaniałym! Chce skakać, biegać, śpiewać, tańczyć, drapać się, wszystko co mu przyjdzie do głowy chce to zrealizować. Dziś jest zupełnie innym człowiekiem. Nie jakimś tam nudziarzem z książką w ręku tylko pełnym energii facetem, który mógłby w tej chwili zrobić wszystko. Wschodzące słońce obudziło chłopaka po czym szybko postawiło go na nogi. Piękna dziś pogoda. Słońce, bezchmurne niebo bez żadnej chmury, lekki wiatr - to co Marione lubi najbardziej. Lecz był inny powód dlaczego chłopak tak dziś ,,dziwnie się zachowuje". Otóż dziś się z nią spotyka. Ale z kim? Moa tu o Tamarze, wielkiej miłości Mariana. O niczym innym nie myśli tylko o niej. No może trochę przesadziłam, ale dość często. Wyjątkowo wstał wcześnie by zdążyć na spotkanie z jego wielką miłością, która jest z trzy lata starsza, ale co tam. Ma czym się popisywać w Hogwarcie. Z resztą wiek się nie liczy, przecież kocha ją. Wyszedł z dormitorum i kierował się ku wyjściu z zamku po czym szedł w kierunku Hogsmeade, a tam do herbaciarni, gdzie umówili się. Starał się być punktualny, żeby puchonka na niego długo nie czekała. Po drodze zerwał kilka meczy (jakie to romantycznie no nie?!) i pobiegł do umówionego miejsca. Cały zdyszany wszedł to herbaciarni lecz Tamary nadal nie było. Chłopak nieco się zdziwił, że jej nie ma. Bał się, że to on się spóźni a tu paczcie, Tamara. Zajął pierwsze lepsze miejsce gdzieś przy oknie i czekał. sorki, że taki krótki nie wiedziałam co napisać :c
No paczę, paczę, ale wypaczeć nie mogę, że coś zrobiła złego, no! Że co, że się spóźnia? Przepraszam bardzo, ona się nie spóźnia, to inni przychodzą za wcześnie, o. A tak na serio, to przecież wiadomo, że kobietom dłużej zajmuje przygotowanie się do wyjścia (zazwyczaj), więc nie ma się co dziwić temu, że jej tu jeszcze nie było. Przecież nie mogła wyglądać jak jakiś menel, musiała wyglądać pięknie, dla niego, dla Marione'a, no. A zrobienie z siebie bóstwa (albo przynajmniej nimfy) nie zajmuje pięć minut, nie była metamorfomagiem, że zmieniłaby sobie dowolnie swój wygląd, musiała posługiwać się bardziej czasochłonnymi metodami. Bo to wszystko dla niego, no, chciała, by to docenił, naprawdę. Każdy ma podświadomą potrzebę uznania. Dzięki, że była już wiosna i nie musiała się ubierać grubiej, przecież im jest na dworzu cieplej, tym ładniejsze ubrania się zakłada, no nie? Poza tym świat był taki piękny teraz, wiosną, że nie mogła czasem nie zatrzymać się na dwej drodze i nie podziwiać. W końcu jednak przypomniała sobie, że przecież chłopak miał na nią czekać i pewnie czeka długo i się niecierpliwi. Dlatego też przyspieszyła kroku i w stosunkowo niedługim czasie zjawiła się w herbaciarni, gdzie szybko wypatrzyła Marione'a. - Hej - powiedziała, a potem pocałowała go w usta. Krótko, na dłuższe przyjdzie czas. - Przepraszam za spóźnienie - dodała z uśmiechem, który miał wybłagać wybaczenie swojego małego grzeszku. I usiadła naprzeciwko chłopaka.
Oj tam oj tam, każdy tak mówi. Ci co za wcześniej przychodzą narzekają na to, że inni się spóźniają, zaś Ci którzy przychodzą za późno narzekają, że inni przychodzą za wcześnie. I weź człowieku ogarnij to wszystko. Oczywiście Marianek zalicza się do tych, którzy wolą przyjść trochę wcześniej, a to, że Tamś się spóźniała wcale nie przeszkadzało krukonowi. Bo przecież nie będzie obrażał się za to, że dziewczyna za późno przyszła. Chłopak siedział na jednym z krzeseł czekając na swą ukochaną z mleczami w ręku. Czekał, czekał, aż nagle w drzwiach zauważył ją. Od razu wstał na nogi, by powitać dziewczynę, lecz ona była szybsza i dała mu buziaka w usta. Ach jakie to romantyczne! Lekko się uśmiechnął po czym siadł i rzekł: -Nic się nie stało. Z resztą i tak nie dawno przyszedłem - i znów skierował wzrok w sufit. O czymś chyba zapomniał, ach no - A to dla Ciebie - przypomniało mu się, że specjalnie w ręku trzyma bukiet mleczy dla Tamary. Dał go dziewczynie po czym znów posłał jej kolejny uśmiech. Dawno jej nie wdział, oj dawno, ale wreszcie się spotkali i wreszcie może nacieszyć się tym jakże pięknym widokiem - jego (o trzy lata starszą!) Tamarą.
No całe szczęście, że nie miał jej tego za złe, bo bywali tacy, którzy za minutę spóźnienia robili rumor taki, że potem to się lepiej w lokalu nie pokazywać. Ale jej to nie spotka, uff. - Dziękuję, jesteś taki kochany - odparła radośnie. Nie przeszkadzało jej, że nie dostała jakichś pięknych róż, tylko mlecze. Liczyło się to, że sam je nazrywał no i oryginalność, a to dużo lepsze od oklepanych banałów. Przytrzymała jego rękę wtedy, kiedy dawał jej te kwiaty i teraz trzymała go za rękę, a ich dłonie tak leżały sobie ładnie na stoliku. Musiała to zrobić, odczuwała taką potrzebę, po prostu. - Co zamówimy? - zapytała, może lekko burząc tę romantyczną atmosferę, no ale przecież nie po to tu przyszli, się umówili, żeby tylko siedzieć, zresztą wyproszą ich, jeśli niczego nie zamówią. Dlatego w tym przypadku troszkę chłodnej kalkulacji nie zaszkodzi, a pomoże. Przybliżyła się do chłopaka, tak po prostu, przecież nie potrzebowała pozwolenia, nie? - Tęskniłam za tobą - wyznała.
Jak mógłby mieć jej na złe, że spóźniła się o kilka minut. Nie miałby odwagi nawet na nią podnieść głosu, bo przecież bardzo ją kocha. Tak bardzo, że zawsze jej ustępuje no. To cud, że w ogóle Tamara coś w nim widzi. Nie jakiegoś kujona oraz ciapowatego krukona, tylko PRAWDZIWEGO MĘŻCZYZNĘ NO NIE?! A PRZECIEŻ MARIAN DO TAKICH NALEŻY. No oczywiście, że mlecze są jak najbardziej oryginalne. Róż nie chciał szukać, z resztą ręce by sobie pokaleczył. A takie mlecze nikomu nic nie zrobią. Nie daj Boże, żeby Tamś się pokaleczyła! Jak on uwielbiał jej dotyk. Był taki ciepły i w ogóle. Mógłby tą rękę trzymać cały dzień, jednakże pewnie spociłyby im się, bądź by im zdrętwiały. -A na co masz ochotę? Ja z chęcią wypiłbym herbatę z odrobiną imbiru. A ty? - zapytał dziewczynę przy czym uroczo się uśmiechał do niej. Oczywiście, że muszą coś zamówić. Przecież nie będą siedzieć jak ciołki i cały czas trzymać się za ręce. -Ja jeszcze bardziej - oczywiście, że on bardziej tęsknił! Widzicie? Nawet Marian umie być romantyczny.
No oczywiście, że był prawdziwym mężczyzną ani ja tego nie kwestionuję, ani tym bardziej nie kwestionowała tego Tamara i kwestionować nie zamierzała. Poza tym uwielbiała w nim właśnie to, że był taki normalny, nie był jakimś piromanem (wiadomo, o kogo tu chodzi, a jak nie, to trudno!), a ona właśnie takiej normalności szukała i potrzebowała. Dosyć miała zawirowań w swym życiu, chciała spokoju, choć na chwilę. Pokaleczone ręce z pewnością nie wyglądałyby dobrze, a i dotyk nie byłby już tak przyjemny. I ból, dużo bólu, a tego nie chciała. I aj tam zdrętwiały, można zawsze zmienić ułożenie rąk, nie? - Herbatę miętową chyba, nie wiem, na co się zdecydować, tyle smaków. Albo może czekoladowo-miętową? Tak, to będzie dobre, tak myślę. Może trochę zbyt dużo mówiła, ale coraz częściej musiała wypowiedzieć pewne rzeczy na głos, by upewnić się, że były one dobrą decyzją. By stały się realne. - Skoro tak mówisz - zgodziła się. Przecież nie będzie się kłócić, że to ona bardziej tęskniła, bo nie to było ważne. Ważne było to, że byli tu razem.
Mariana bardzo cieszy to, że Tamara wieży w jego ,,mięskość" Ba! Jest taki dumny, że jego WŁASNA DZIEWCZYNA tak uważa, a nie jakaś tam Chiara Ana Morello, która zaczęła romansować z jakimś śmierdzącym Włochem. Swoją drogą, ciekawe co by było gdyby krukon spotkał tego całego Fabiana fejs tu fejs. Cóż, można obstawić dwie opcje. Pierwsza - Marian by zwiał, druga - no niech pomyślę...Marian by zwiał. Oj tak, ta cała ,,mięskość" coś mu nie wychodzi, ale przecież on ma Tamarkę, która go kocha taki jaki jest, jakie to rozkoszne aw! Jak dobrze, że się spotkali. Jak on dawno jej nie widział i w sumie ona jego też. Przecież chodzą razem, więc muszą spotykać się chociaż dwa razy w tygodniu. Chyba, że to za mało? Cóż, chłopak nie pierwszy raz ma dziewczynę, aczkolwiek tą pierwszą była Chiara. Czemu o niej cały czas mimo, iż jest w szczęśliwym związku z Tamarą Markową. Dziwne, bardzo dziwne (znaczy dziwne dla Mariona) Ha! Marian boi się ognia no sorry. Gyfyby tylko był tutaj Grig może mógłby mu zdradzić kilka cennych uwag (czy tam informacji) co do sztuczek pirotechnicznych. Ale przecież nie potrzeba mu takich uzdolnień, bo przecież puchonka kocha go takim jakie jest no nie? -Wybór należy do Ciebie - no bo co miał powiedzieć? Nie zna się na herbatach,a jedynie jaką kojarzy to tą z cukrem lub imbirem. Mariankowi wcale nie przeszkadzało, jak Tamara dużo mówi. Ba! Lubi jej głos. Jest taki, taki, no jakiś, bo nie umiem go opisać. Aczkolwiek ma w sobie coś co chłopak wprost uwielbia. Shelley uśmiechnął się do dziewczyny przy czym zawołał kelnerkę, złożył swoje zamówienie i czekał aby Markowa także je złożyła.
Skoro tak ciągle wspominasz o Chiarze, to znak, że Tamara jest tylko po to, żeby zapomnieć o Włoszce, taki substytut, zamiennik, no ja to tak odbieram, a wiesz, zamienniki nigdy nie będą tym, co pierwsze, pełne, najlepsze. No poza tym z tymi uczuciami Tamary to się bym nie spieszyła, bo nie wiem, czy go kochała, czy to było tylko chwilowe zauroczenie, okaże się, przecież wszystko mogło się zmienić. No przynajmniej ja o miłości nic nie wspominałam, tylko o uwielbieniu, a jak mi ktoś powiedział niedawno, uwielbienie jest mniejsze niż miłość, więc... A o Grigu nie wspomonamy, nununununu, jakby tak wspomniał, to by sobie poszła i nie odzywała do Marione'a długo. I cała sympatia by zniknęła. - No tak, tak - odparła, a potem słuchała, jak chłopak zamawiał sobie herbatę, aż w końcu sama się namyśliła. - Herbatę czekoladowo-miętową poproszę - powiedziała z uśmiechem.
wiesz, tak sobie myślę, że jak ci tak trudno pisać te posty, to zamknijmy to jakoś w kilku postach albo nawet w 2-3 i zróbmy im chwilową sielankę jeśli Czarka nie wpadnie albo już niech wpada
Herbata. To było coś czego potrzebował. Od dawna nie wychodził poza mury Hogwartu, a było to przyjemną odskocznią od tego wszystkiego. Tych wszystkich współczujących spojrzeń i poklepywania po plecach. Miał dość tego i tych fałszywych "Będzie dobrze" także. Nie będzie dobrze. A przynajmniej nigdy nie będzie tak samo. Ci ludzie nie wiedzieli o czym mówili. Finnowi było trudno i bez tego. A pytania "jak się czujesz?" doprowadzały go do szaleństwa. W końcu jego dziewczyna umarła, na litość boską, jak miał się czuć?! (tak mu się przynajmniej wydaje) Ona była jego ukochaną... jego dziewczyną, przyjaciółką, nosiła nawet jego dziecko i to wszystko zostało zniszczone w jednej, krótkiej chwili. Jego świat się załamał, a życie jakie znał się skończyło. Może i dramatyzował, ale nic go to nie obchodziło. Przecież nie płakał publicznie, nie mówił wszystkim jak mu jest źle i strasznie, nie żalić się każdej napotkanej osobie. Tylko Timowi. Tylko on wiedział, że tak naprawdę nie jest mu łatwo i tylko w jego obecności pozwalał sobie na łzy. Krukon go akceptował, Finn tak strasznie go kochał... Jak przyjaciela. I nigdy nie pomyślałby, że ten może czuć do niego coś innego. Ale dzisiaj planował oficjalnie skończyć ze łzami. Doprowadził się do ruiny; nie jadł, mało spał i w ogóle o siebie nie dbał. Dzisiaj jednak zadbał wyjątkowo; ułożył ładnie włosy, włosy czysty podkoszulek i marynarkę, a do tego ciemne spodnie i trampki. Na rękę na nowo zawitały rzemyki i koraliki, a na nos okulary przeciwsłoneczne. Znów dziewczyny do niego wzdychały, a on znów szedł uśmiechnięty. Teraz zaś spokojnie czekał na przyjaciela, popijając niespiesznie gorącą herbatę. Była pyszna i Finn wyłączył się na chwilę, rozkoszując się jej zapachem, smakiem...
Tim ucieszył się, że Finn zechciał się z nim spotkać na herbacie. Naprawdę, tego im było trzeba. Krukon trochę...ba, bardzo martwił się o przyjaciela, gdyż ten ostatnio nie wyglądał najlepiej. Nigdy nie lubił Cornelii. To chyba zrozumiałe. Był zazdrosny. Wielokrotnie wyobrażał sobie jakby to było gdyby to on był z Finnem, nawet kilkakrotnie próbował wyznać mu swoje uczucie...Ale nie potrafił. Potem zjawiła się ona i w jakiś sposób mu go zabrała. Puchon spędzał z nią prawie całe dnie, jak się spotykali mówił tylko o niej, jaka to ona nie jest, i inne takie. A biedny Tim słuchał tego z bólem serca próbując wyplewić z siebie miłość do przyjaciela. Ale ona była zbyt silna i nadal istniała. A teraz Finn został porzucony. Tak po prostu, z dnia na dzień i cierpiał. Nikt, oprócz Timotheusa, nie wiedział co chłopak tak naprawdę przeżywa i młody de Jong starał się jakoś pocieszyć pana Visse, być dla niego oparciem. I tak strasznie go żałował, tak bardzo nie cierpiał Gryfonki za to co zrobiła jego Puchonowi...A jednocześnie cieszył się, że już jej nie ma. I miał nadzieję, że Finn wkrótce się po tym pozbiera. I może...może kiedyś...może im się uda...Kiedyś. Jak na razie Tim dobrze skrywał miłość do chłopaka. Nikt o niej nie wiedział. Ale ile mozna ukrywać, prawda? Ale to nie była jeszcze ta pora. Finn nie mógł dowiedzieć się o tym teraz. Timotheus Maximiliaan żwawo szykował się do wyjścia. Ładnie się ubrał, uczesał, wziął ze sobą pieniądze, pogłaskał Gizmo i wyszedł. Pogoda była cudowna, słonko świeciło, ptaszki śpiewały, a Krukon pogwizdywał sobie wesoło udając się na spotkanie z ukochanym...przyjacielem. Zauważył go od razu gdy tylko wszedł do tej cudownej herbaciarni. I momentalnie jego serce zabiło szybciej widząc chłopaka, który wyglądał...lepiej. Ostatnio Finn był strzępem samego siebie, cieniem. Teraz na jego twarzy pojawił się uśmiech, który Tim tak uwielbiał, pojawiły się ładne, niepogniecione ubrania, uczesane włosy. Ucieszył się niezmiernie widząc poprawę nastroju przyjaciela. Szybko zamówił swoją ulubioną zieloną herbatę i udał się do stolika by przysiąść przy chłopaku. Jak zwykle podczas ich spotkań na twarz wpłynął mu szeroki uśmiech, a oczy roziskrzyły się wesołymi ognikami widząc pana Visse. -Hej. Jak się czujesz? Wyglądasz lepiej niż ostatnio. - zainteresował się Tim spoglądając uważnie na przyjaciela. Ucieszył się z tego co zobaczył. Była w Holendrze jakaś siła, pewność siebie i determinacja, której ostatnio nie można było dostrzec.
On był kompletnym idiotą, jeśli chodziło o TE sprawy. Miłość i tak dalej... to był coś, co dla chłopaka wciąż pozostawało wielką tajemnicą. Jednak- potrafił kochać. Tak mu się wydawało. Był przecież idealny dla Corneli! Czy zauważył, że Tim za nią nie przepada? Na początku nie, ale potem- gdy nie chciał spotykać się z nim i Corin razem, gdy wywracał oczami na jej wspomnienie Finn zrozumiał, że przyjaciel nie darzy jej zbytnią sympatią. Ale to przecież nie był taki problem. Dziewczyna, owszem, miała trudny charakter i Finn wiedział o tym najlepiej, ale nigdy by nie pomyślał, że ze strony Tima to zazdrość. Poza tym- on zazdrosny o niego?! Tim był przecież ideałem, do którego po nocach wzdychały dziewczęta. I nie tylko dziewczęta. Wyglądał jak wyjęty z okładki magazynu o modzie; zawsze prezentował się doskonale, czego Finn po prostu nie mógł pojąć. Kiedyś Holender podkochiwał się w nim, potajemnie, gdy przyjaciel był w Durmstrangu. No, ale przecież Tim nie lubił chłopców. Tak właśnie Finn myślał. Podskoczył lekko, słysząc znajomy głos. Spojrzał w górę i posłał Krukonowi szeroki, szczery uśmiech, który niegdyś nie schodził z jego twarzy. -Jest już dużo lepiej, choć...- westchnął, pochylając głowę i pomasował skronie palcami. -Ostatnio miałem wrażenie, że znów ją widzę. Prześladuje mnie na korytarzach, w klasie, nawet w nocy nie daje mi spokoju- zwierzył się. To prawda; było lepiej, bo pogodził się z jej stratą, ale i tak widział ją wszędzie, gdzie tylko poszedł. -Trudno mi tak po prostu o niej zapomnieć- uniósł na niego spojrzenie ciemnych oczu i wzruszył delikatnie ramionami. -Wiesz przecież, jaka była dla mnie ważna i tak z dnia na dzień zniknęła. Każdy mówił mi, że ona na mnie nie zasługuje- zaśmiał się gorzko. -Była w końcu zwykłą dziwką. Na jego twarzy znów powrócił delikatny uśmieszek, co wydawać by się mogło dość dziwne. Ale nią miał zamiaru żalić się już nigdy więcej. Teraz chciał być po prostu szczęśliwy. Naprawdę wymagał za dużo? -A co u ciebie, casanovo?- spytał, uśmiechając się do niego łobuzersko. -Ostatnio jakoś urocza Gryfonka zaczepiła mnie i spytała, czy mogę was poznać. Chyba się w tobie podkochuje- przyłożył palec do warg i udał wielce zamyślonego.
Tim też był idiotą. Nie wiedział o kompletnie nic, oprócz tego, że darzył nią właśnie Finna. Do nikogo innego nigdy nie czuł czegoś takiego, choć był w dwóch związkach. Nie były one ważne. Jeden trwał tydzień, kompletna klapa. Dziewczyna była totalnie głupia. Ale nie tak jak Quentine powiedzmy. Nie, jego znajoma Puchonka jest w swojej głupocie urocza, a u tamtej to aż bolało. No i była pusta jak but. Holender do tej pory zastanawia się jak wytrzymał z nią siedem dni. Nie było to łatwe. Potem był Arthur, rok młodszy Austriak. Nic mu nie brakowało, był miły, na swój sposób nawet przystojny, ale...nie był w jego typie. Źle. Nie był Finnem. Związek trwał jakieś pół roku, może mniej, nie było w nim pasji, ani uczucia (przynajmniej z jego strony). Trwał, bo zdążyli się już do siebie przyzwyczaić. Timotheus nie potrafił tego przerwać, nawet polubił chłopaka. Postąpił wtedy bardzo podle, zdradził go, by to tamten zerwał. Do tej pory zżerają go wyrzuty sumienia, gdyż wiedział, że Arthurowi naprawdę na nim zależało i bardzo go zranił. Potem nie było już nikogo. Miłość była więc dla niego tajemnicą, choć potrafił ją odczuwać. Całe szczęście, że Cornelia miała taką, a nie inną opinię i wiele osób jej nie lubiło. Dzięki temu nie było podejrzanym tym, że Tim za nią nie przepadał. Wiedział, że powinien być dla niej miły, w końcu była dziewczyną jego przyjaciela, ale jakoś nie potrafił ukryć niechęci. I cieszył się, że Finn nie miał do niego o to pretensji. Nie lubił z nią przebywać (pewnie dlatego, że wtedy przyjaciel nie zwracał uwagi na nikogo innego tylko na Corin), denerwowała go swoją osobą, taka...Holender od razu wiedział, że wiązanie się z nią to nie jest zbyt dobry pomysł, ale nie chciał mówić tego przyjacielowi, widział jak ten bardzo kocha tą Gryfonkę, na pewno nie dotarłyby do niego owe przestrogi. Tim nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest przystojny i że ktoś mógłby do niego wzdychać. Tak naprawdę to był dosyć skromny. Nie uważał się za jakiegoś nie wiadomo kogo. Zwykły dwudziestolatek, nic specjalnego. Jakbym była nim to na pewno stałabym się stuprocentowym narcyzem, uwielbiającym przyglądać się swoim seksownym loczkom przed lustrem, a on wręcz przeciwnie. Nie dbał jakoś specjalnie o wygląd, samo wychodziło. Szkoda, że Krukon nie mógł odczytać myśli Finna i dowiedzieć się, że tamten się w nim podkochiwał. Na pewno z radości dostałby zawału, albo czegoś podobnego. I może by mu trochę pewność siebie i samoocena urosły. A tak to nie wiedział o niczym i wplątywał się w różne romanse by przynajmniej na chwilę zapełnić pustkę, jaką odczuwał będąc blisko pana Visse i nie mogąc z nim być. Wybierał oczywiście dziewczyny, nikt nie mógł się dowiedzieć o tym, że chłopak jest biseksualny, miał złe wspomnienia związane ze swoją orientacją z poprzedniej szkoły. Ktoś tam się o tym dowiedział i..no cóż, nie był dla niego zbyt miły z tego powodu. Nic więc dziwnego, że się z tym ukrywał. Tim wyszczerzył zęby jeszcze bardziej widząc szeroki uśmiech przyjaciela, jednocześnie czując rozchodzące się po swoim ciele ciepło spowodowane bliskością ukochanej osoby. Z uwagą słuchał opowieści chłopaka. Aż się w nim gotowało jak to słyszał, Finn bardzo cierpiał. Zgadzał się z tymi wszystkimi ludźmi mówiącymi, że nie zasługiwała na niego. Bo tak było. Puchon był miły, kochany, idealny. A Corin...nie miała zbytnio dobrej opinii, zdradzała go...Był dla niej za dobry, ciągle jej wybaczał i nie miał do niej żadnych pretensji, tak bardzo o nią walczył...ale nigdy nie powiedział mu tego co myśli. Cieszył się jego szczęściem. Nigdy nie potępiał Finna za poświęcenie w jego związku, zazdrościł Gryfonce, tego jak bardzo Puchon się w nią zaangażował. Zawsze był przy nim i słuchał tych wszystkich opowieści o ich randkach, czy rozmowach. Był, doradzał, pomagał...chciał być dobrym przyjacielem, gdy ten go potrzebował. Tak jak ostatnio. Na zewnątrz Visse się trzymał, nie pokazywał tego co czuje w środku, tak naprawdę jedynie Tim o tym wiedział. I naprawdę było mu żal Finna, a jednocześnie czuł się bezradny, że nie może mu w żaden sposób ulżyć i pomóc. - Wiem...kurczę...ostatnio za dużo się tobie przytrafiło...najpierw Jimmy, potem Tristan, Corin...nie mam pojęcia jak bym się czuł na twoim miejscu. Ale uwierz mi, kiedyś w końcu przestanie boleć. Czas nie uleczy tego co siedzi w twoim sercu, ale pozwoli żyć dalej w miarę normalnie. Tylko nie możesz się dalej pogrążać w takim stanie do końca życia...Obiecaj mi, że tak nie będzie. Nie mogę patrzeć na to jak cierpisz...Jesteś moim najlepszym kumplem i czuję się tak jakbym też cierpiał. - wzruszył ramionami uśmiechając się lekko. Żałował, że nie jest zbyt dobry w pocieszaniu. -Była nie była, ale ją kochałeś. A ona kochała ciebie. - tego ostatniego nie mówił ze zbyt wielkim przekonaniem, ale może tak było, nie wiedział. W każdym razie według niego było to to co powinien powiedzieć. Ucieszył się, że Finn skończył ten temat. Naprawdę, w taki piękny dzień nie warto się smucić! Na słowo "casanovo" uniósł do góry brew przyglądając się przyjacielowi z rozbawieniem pomieszanym ze zdziwieniem. Tak jak mówiłam, nie uważał się za nie wiadomo kogo. - Casanova pisał wczoraj przez pół dnia esej na Historię Czarów, i mimo iż jest to jeden z jego ulubionych przedmiotów, czuje się trochę zmęczony, dlatego cieszy się, że umówiliście się na spotkanie. - odparł Tim odwzajemniając łobuzerski uśmiech. Kolejna wypowiedź Puchona wywołała w nim atak śmiechu. Ktoś chce go poznać? Podkochuje się w nim? W takim zwyczajnym Krukonie? Chichotał przez chwilę by zaraz spojrzeć na Finna. - No coś ty? I co jej powiedziałeś? I w ogóle, kto to? - zasypał przyjaciela pytaniami. Naprawdę rozwaliło go to co powiedział Holender.
Niech mi tu Tim nie zaprzecza, że jest przystojny! Zresztą; obaj byli. Obaj też byli skromni i Finn nie afiszował się swoją urodą, podobnie jak Krukon. Nie był próżny, zadufany w sobie i nie ćwiczył uśmiechów przed lustrem. Nie podążał za najnowszymi trendami by wyglądać "cool" i nie zależało mu na adoratorkach, które jednak miał. Może to właśnie dlatego, że był taki skromny? Ale- miał swój mały fanclub! Potem zmienił się on w fanclub związki jego i Corin; niektóre dziewczyny strasznie im kibicowały, inne już troszkę mniej, żałując, że nie mogą mieć Holendra tylko dla siebie. Zaś jeszcze później był to już raczej anty; przestali im kibicować i tylko oczerniali Corin za jego plecami. A czasem nie tylko. Finn nigdy nie lubił ludzi, którzy wpierniczali się w czyjeś sprawy. Po prostu nie znosił wścibstwa, to chyba naturalne. Na wzmiankę o Jimmym coś się w nim zagotowało. Za to imię Tristana niemalże złamała mu serce; przecież on umierał na jego oczach, Finn trzymał jego dłoń. Nieważne, jak patetycznie to brzmi, ale przy nim Puchon wziął swój ostatni oddech. -Nawet mi nie mów o Jimmym- prychnął, obracając głowę w bok. Wydął lekko wargi, jak niezadowolony pięciolatek. Jimmy to drań, dupek i Finn do dziś zachodził w głowę, jak mógł się z nim związać. Tim dobrze znał całą tą sytuację, bo wiele razy Finn klął pod adresem tamtego studenta. Na szczęście rok szkolny dobiega końca i od września nie będzie musiał oglądać jego buźki na korytarzach, co zdecydowanie mu się podobało. Gdyby tylko Finn wiedział, że Tim darzy go takim uczuciem... na pewno to by coś zmieniło w ich relacjach. Tylko co? Nagle odkryłby, że on też od zawsze go kochał? Nie mógłby go odrzucić, ale jednocześnie nie mógłby poczuć tego tak... od razu, tak z miejsca. Czy to wam czegoś nie przypomina? Pewnie byłoby podobnie, jak w związku Corin i Finna, tylko tutaj Puchon grałby rolę Gryfonki. Naprawdę nie chciałby ranić Tima! Był idealny; przystojny, niesamowicie inteligentny, zabawny, do tego zupełnie w typie Finna! Jeszcze nie tak dawno myślał o nim w kategoriach swojego ukochanego, ale... to przecież takie dziwne! Myśleć tak o przyjacielu! Znali się od zawsze, razem bawili się w piaskownicy i zdzierali sobie kolana. Szybko więc wyrzucił z siebie te uczucia, będąc poniekąd wdzięcznym Timowi, że przestał do niego wtedy pisać. Jakie to zabawne; wtedy obaj próbowali pozbyć się uczuć do siebie. Finnowi się jakoś to udało, ale Krukonowi niekoniecznie. Ich życie jest poplątane, a szczęście chyba im nie sprzyja. Inaczej już dawno byliby razem. Coś czuję, że jeszcze wiele ich czeka. -Hej! Nie bądź taki zdziwiony! Jesteś przystojny, zabawny i inteligentny. Normalnie gdybym był dziewczyną...- roześmiał się wesoło, odchylając przy tym głowę w tył. -Ale ona chyba naprawdę cię ubóstwia i ja się jej nie dziwię. Nie pamiętam jej imienia, ale na korytarzu na pewno ją rozpoznam i ci ją pokaże. A ty do niej zagadasz! Czuję się w obowiązku w końcu cię z kimś wyswatać- dodał. Przecież nie miał pojęcia o jego poprzednich związkach i był pewny, że przyjaciel nigdy jeszcze nie miał dziewczyny, a tym bardziej chłopaka. -Była urocza, ładnie byście razem wyglądali. Myślę, że mogłaby ci się spodobać, chyba takie lubisz- wzruszył delikatnie ramionami, jakby nigdy nic. Gdyby tylko wiedział... nie gadał by takich rzeczy! To musi boleć, gdy osoba którą się kocha swata cię z innymi.
Ależ oczywiście, że obaj byli! I Tim wcale nie zaprzeczał, on tylko nie potwierdzał, a to dwie różne sprawy. Krukon jak to on, był skromny, może aż do przesady. Nie wywyższał się, nie puszył, a jednak ktoś go dostrzegał. Może nawet i on miał fanclub, nie wiedział tego. I szczerze mówiąc, nie interesował się tym. Dla niego liczyła się tylko jedna osoba. Przeklął w myślach na reakcję Finna na wzmiankę o Puchonie i studencie. Głównie o tym drugim. Wiedział, że Jimmy bardzo go zranił wyzywając ich dziecko i w ogóle...według niego to było okropne. W zasadzie to nie spodziewał się tego po Clarke'u. Gdyby nie to, że wtedy też był zazdrosny o przyjaciela, to mógłby go nawet polubić,bo wydawał się w porządku, a tu takie coś. - Spokojnie, przepraszam. - posłał Finnowi przepraszające spojrzenie. Poczuł się głupio, że przypomniał mu drażliwy temat. Ich relacje zmieniłyby się na sto procent. Ale tego właśnie Tim się obawiał. Naprawdę było mu dobrze tak jak jest. Bo na przykład, gdyby wyznał swoje uczucia, a Puchon nie byłby w stanie ich nigdy odwzajemnić to...już zawsze Krukon czułby się głupio. Tak naprawdę nie móglby sobie wyobrazić jak zareagowałby na takie wyznanie przyjaciel. Nie wiedział, że wtedy gdy on starał się pozbyć tego uczucia Finn robił to samo, nie wiedział, że jest w jego typie...nic nie wiedział. On cały czas uważał to za dziwne, no jak to tak, zakochać się w kimś kto jest dla ciebie prawie jak rodzina. Nie wiedział co powiedziałby na to panicz Visse. Ale on i tak wierzył, że kiedyś jego sen się ziści. W końcu szczęście raz komuś nie sprzyja by potem odmienić czyjeś życie o sto osiemdziesiąt stopni. A czeka ich na pewno dużo. W końcu są piękni i młodzi! "Normalnie gdybym był dziewczyną..." -Nie musiałbyś być dziewczyną...-wymamrotał nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Cholercia. Tak czy inaczej. Słowa Finna może i wypowiedziane w formie żartu, ale i tak przyczyniły się do jeszcze większego ciepła rozlewającego się po jego serduszku, które na chwilę zaczęło bić mocniej. Szczególnie, że po chwili Finn wypowiedział pod jego adresem parę komplementów. Krukon wyszczerzył się niezwykle zadowolony i mile połechtany. Dalsza wypowiedź chłopaka sprawiła, że Tim poczuł się trochę...dziwnie. Fakt, to trochę boli, jak ktoś kogo się kocha cię swata. - A to się swatka znalazła. - dał przyjacielowi kuksańca w żebra. - Dam sobie radę sam jak będę chciał, najpierw muszę ją zobaczyć, poznać i w ogóle. - pomyślał sobie, że w sumie to nie byłoby takie złe. A nóż widelec...nie wiem...wzbudziłby spotykaniem się z kimś kogoś zazdrość?...był totalnie zielony w tych sprawach, ale słyszał od jednej z przyjaciółek, że zrobiła tak z chłopakiem, który jej się podobał i teraz są razem. Więc może to dobry sposób?
Byli też idiotami! Takie rzeczy nie mogę się dziać naprawdę, jak w jakieś głupiej hiszpańskiej telenoweli. No, naprawdę, materiał na dobry serial, nie powiem. Żeby czuć coś do siebie w tym samym czasie i milczeć?! Głupota! Ale... Finn wtedy bał się tak samo, jak jego przyjaciel. Że ich przyjaźń legnie w gruzach, że już nigdy nie będą mogli wrócić do tego co było. Poza tym, Tim był stuprocentowym hetero, na bank! Wszystkie dziewczyny w okolicy na niego leciały, ale on wydawał się tym nie przejmować. Nie to co Finn, który czerwieniał jeśli tylko jakaś na niego spojrzała. Tak było, gdy był młodszy, a teraz niewiele się zmieniło. Choć Tim nie raz dawał mu lekcje z uwodzenia, gdy byli jeszcze w podstawówce to Finn nic z nich nie wyniósł i wolał czas spędzać z przyjacielem niż na randkach. -Co?- spytał, jednak nie czekał za bardzo na odpowiedź. Słowa chłopaka "nie musiałbyś być dziewczyną" puścił mimo uszy, uznając je za jakiś nic nie znaczący bełkot. No cóż... -Wiesz, to dobrze, że jesteś pozytywnie nastawiony! Trochę się bałem, że nie będziesz chciał jej poznać, a jest naprawdę sympatyczna. No i... pozwoliłem ją sobie tutaj zaprosić!- powiedział radośnie i ścisnął dłonie przyjaciela, uśmiechając się przy tym szeroko. -Cieszysz się? Kiedyś mi za to podziękujesz, mówię Ci!- dodał, wręcz tryskając entuzjazmem. Taka zabawa w swata dobrze mu zrobi, pozwoli oderwać się od zmartwień i na chwilę zapomnieć o tym wszystkim. -Niedługo powinna tu być, powiedziałem, że będziemy tu. Idealna okazja by się poznać, co nie? Do tego to nie będzie prawdziwa randka, bo będziemy we trójkę, ale potem się z nią umówisz sam na sam!