Zaraz po przekroczeniu progu wyczuwa się unoszący się w powietrzu, przyjemny aromat herbaty. Pomieszczenie jest niewielkie i bardzo przytulne, oraz ciepłe, stoliki w nim natomiast są okrągłe i małe. Herbaciarnia ta jest szczególnie ulubionym miejscem zakochanych. Pokój urządzony jest w łagodne, stonowane kolory z przewagą różu i beżu. Można tu spróbować wielu rodzaju herbat i kaw.
O tak, to ucieszenie się byłoby do niego podobne. Albo zaproponowanie trójkącika, albo i czworokącika, zawsze można ściągnąć matkę z Moskwy. Tak jak ich... -Dopiero, gdy się dowiedział, że jesteśmy magiczni i wyjątkowi. -skrzywił się z niesmakiem, ale westchnął ciężko i musiał przyznać jej rację. -To prawda. Można go nie lubić, można mieć do niego żal, ale sukinsyn jest typem, na którego nie da się gniewać. -westchnął, wplatając dłoń we włosy. Ten rozbrajający uśmiech podstarzałego playboya i słynne "C'est la vie!" Ech. -Domyślam się, że jak zabiorę Cię do Paryża, wszystko będzie idealnie. -uśmiechnął się. Szkoda, że nie mogą za bardzo rzucić szkoły. Hogwart był jedynym warunkiem, jaki stawiał im ojciec.
-Pfff, wcale nie jesteśmy superwyjątkowi. Zresztą, nie bądźmy już tacy, takie było nasze przeznaczenie! Czy coś. - uznała filozoficznie. Byli tacy od urodzenia, i pisane im było najwyraźniej, aby pewnego dnia ich wyciągnął z koszmaru do bajki. Nie mogła na to w żaden sposób narzekać, zresztą, nie miała nawet najmniejszego zamiaru podejmować prób narzekania. W ich ojcu było coś, co sprawiało, że nawet jeśli nie darzyła go dozgonną miłością, to i tak go lubiła. Zwłaszcza za to, że był sobą i nie krępował się ich olewać. W końcu od bardzo dawna wychowywanie się nawzajem bardzo dobrze im szło. Zwłaszcza jeśli chodziło o.. szczególny rodzaj współżycia. Ale to już inna broszka. -I tak jest idealnie. - przyznała, uśmiechająć się szeroko. Ale w Paryżu byłoby super. -No cóż, dużo nam tutaj jeszcze nie zostało. Jeszcze jedna klasa i możemy stąd spadać.
-W porównaniu z mugolakami, szczególnie Moskiewskimi, JESTEŚMY. -orzekł twardo. Czasami zastanawiał się, dlaczego ojciec przespał się w ogóle z ich matką. Istniało tylko jedno wytłumaczenie: w młodości musiała mieć niezłą dupę. Uśmiechnął się blado. -Racja. I nawet do ojca, w sumie czasami nie zauważam jego obecności w domu. A tamten dom jest wart...wiele. -odparł. Bo pomimo prostytutek i w ogóle, od pewnego czasu faktycznie czuł się tam jak w Domu.
Westchnęła. Może miała problemy z samooceną, ale jakoś mimo wszystko nie czuła się od wielu z nich bardziej wyjątkowa. Gdy ona nie różniła się niczym od wielu innych biednych dzieci żyjących sobie w Moskwie, wokoło było pełno "moskiewskich mugoli", którzy radośnie topili bajeczne pieniądze w zbytkach. Wówczas nie czuła się w żaden sposób wyjątkowa, czuła się smutna i zaniedbana. Ale miała jego. To nie oni byli wyjątkowy. To on był wyjątkowy. To relacja, jaką udało się jej z nim utworzyć była wyjątkowa. Kiedyś też myślała nad tym, nad czym teraz rozmyślał Louis - ich matka wyglądała na "target" raczej dość nietypowy jeśli chodzi o gust ich ojca. Ale to nie jej sprawa, musiała być naprawdę niezłą dupą w młodości. Musiała się nieźle ubrać. I umalować. Przewróciła oczyma. Ach, nieważne. Wzruszyła ramionami. -Raczej mu nie przeszkadzamy. I raczej nie będziemy mu przeszkadzać, w tym domu jest wystarczająco dużo miejsca. Lubię go, ale mimo wszystko, nie jest dla mnie ważnym, czy zamieszkamy sami czy też będziemy dalej mieszkać tam. Chcę być z Tobą. - szepnęła. Mieli przynajmniej ten komfort, że nie musiała mówić, iż "własne mieszkanie" dałoby im więcej swobody. W obecnym mieli jej wystarczająco dużo.
Cóż, Louis odparłby dokładnie odwrotnie, że to Cherrie jest wyjątkowa. Albo, że są wyjątkowi razem. W parze. W końcu nie miał pewności, jak odbierają siostrę ludzie, którzy nie są nim. Jednakże, miał solidne podstawy aby sądzić, że jest baardzo wyjątkowa. On odstraszał ludzi. Ona nie, ją lubili. To wystarczający powód! Ciekawe, czy by sobie bez niej poradził. Raczej nie. Ona bez niego tak. To napełniało go porządnym strachem. Bój się, bój, to prawdopodobne. Jesteś nudny, znudzisz się jej. A w sumie to nie masz wrażenia, że ją ograniczasz? Zamknijcie się! Wręcz przeciwnie, przecież beze mnie... Bez Ciebie, bez Ciebie, ach ta męska pycha. Może właśnie zaczęłaby się realizować BEZ Ciebie, bez tej kontroli... ZAMKNIJCIE SIĘ! Zrobił dziwną minę, tą niepokojącą minę, której Cherrie nijak nie umiała rozgryźć. Ale zaraz uśmiechnął się blado, z ulgą. -Mi też...obojętne. Zobaczymy jakie lokum znajdziemy, chociaż w sumie:byle gdzie, byle razem. No i byle poza Moskwą. -odparł.
Spoglądała na niego z lekkim niepokojem, który narastał w niej odkąd tylko zorientowała się, że poznanie się na jego nastroju nastręcza jej mnóstwo trudności. Jedyne ograniczenie jakie czuła i jakie jednocześnie było czasami w pewien sposób podniecające to przestrzeń publiczna, w której się znajdowali. Nie mogła w pełni okazywać mu tutaj czułości, musieli się z nią kryć. -Nie mogłabym bez Ciebie żyć. - szepnęła takim tonem, jakby nagle doszła do takiego wniosku, choć przecież tak nie było. Nie do końca. Dochodziła do tego wniosku za każdym razem na nowo. -Mimo wszystko, chciałabym żyć w pięknym, rozpustnym Paryżu. - i być obrzydliwą kosmopolitką, iha! W sumie.. O! -Jak sądzisz, jakie czasy najbardziej nadawałyby się dla nas?
Ostatnio zmieniony przez Cherrie Lefevreux dnia Pon Paź 25 2010, 23:29, w całości zmieniany 1 raz
Czy ona czytała w jego myślach? Uśmiechnął się z nagłą słodyczą, mocno ścisnął jej rękę. Nawet nie wiedziała, jak wiele radości sprawiały mu takie spontaniczne słowa. -Nawzajem Cherrie, nawzajem. -odszepnął, spoglądając jej prosto w oczy. On NAPRAWDĘ by nie mógł bez niej żyć. Bezbolesne powieszenie, ot co. Oto, co by zrobił. -No, no, tylko bez rozpusty mi tu. Poza tym, że lubimy seks, jesteśmy bardzo grzeczni. -zachichotał. -Pod względem ubioru, jaskiniowe, paradowałabyś nago. A poważnie...może XIXw?
Uśmiechnęła się do niego, ściskając jeszcze mocniej dłoń, którą przed chwilą ścisnął. Z radością spojrzała mu w oczy, i uśmiechnęła się szeroko. Takie deklaracje były dla niej bardzo cenne, gdyż Louis jeszcze nigdy nie skłamał. Dlatego słowa same w sobie, zwłaszcza gdy miały taką moc - posiadały naprawdę dużą wartość. Też NAPRAWDĘ nie mogłaby bez niego żyć. Nie była tylko przekonana co do rodzaju śmierci, który wybrałaby, gdyby przyszło jej się pożegnać ze światem/Louisem. Słuchała go i spoglądała na niego z prawdziwym rozbawieniem. -Jesteśmy grzeczni? Chyba Ty. - szepnęła mu do ucha, chichocząc. Na następną uwagę wybuchła szczerym śmiechem. -No, równie ubrana mogłabym być przecież w starożytności. Ale tam byłbyś baardzo zazdrosny. A w prehistorii.. Czemu nie. Walnęłabym solidnie rywalkę krzemieniem i byłoby po kłopocie - Starożytność - orgie, orgie, orgie. Yay. -Czemu akurat XIX? - spytała zaciekawiona. Oby miał interesującą teorię!
Uśmiechnął się krzywo. -Bardzo zazdrosny, dobre sobie! -fuknął, udając oburzonego samą insynuacją. Na jej pytanie o XIX wiek udał solidny namysł. Przejechał kolanem po udzie Cherrie, przekrzywił głowę, zmrużył oczy i milczał enigmatycznie, a w końcu nachylił się, aby odgarnąć jej włosy i szepnąć do ucha. -Przecież wieszz... pończochy! To chyba całkiem logiczny powód!
-A nie? - spytała, sygnalizując ogromny zawód tonem swojego głosu, a także zgięciem ust w podkówkę. Przez chwilę nawet uwierzyła w to, że Louis MYŚLI, dlatego zaskoczenie, które wywołał u niej tym jakże bezczelnym gestem było jej tym milsze. Uśmiechnęła się doń nieco lubieżnie, choć wtedy właściwie już szeptał jej do ucha. Pończochy! To dopiero "dobre sobie"! -Pończochy, pod miliardem koronek, materiałów, krynolin.. Chyba, że to też Cię.. Grzeje. - skonstatowała niewinnie.
-A jakże, rozpakowywanie prezentu z pudełka, wywołuje niesamowitą ekscytację, połączoną oczywiście z niecierpliwością, i irytacją, ale tym przyjemnym rodzajem irytacji... -wymruczał. -A ja, podobałbym Ci się w bokobrodach i wąsach? Pomijając to, że uparcie nie chciały mu rosnąć i nie wiedział, czy kiedykolwiek doczeka się czegoś więcej poza meszkiem na twarzy.
-Pod warunkiem, że podołałbyś wszystkim haftkom, koronkom, podwiązkom i wiązaniom od gorsetów. - zachichotała, próbując mu uzmysłowić, że to wcale nie takie proste. Ale mężczyzna jak jest napalony, poradzi sobie ze wszystkim, jakąkolwiek metodą. Na jego pytanie udała ciężkie zastanowienie. Hm! -Ty i wąsy? - spytała, przyglądając się mu uważnie, jakby chcąc je siłą wepchnąć na jego twarz. Niemożliwe. Przecież on chyba nawet nie musiał się golić. -Ty byś mi się zawsze podobał. Zwłaszcza w seksownych frakach. - przyznała.
Wszedł niepewnie do Herbaciarni. Nigdy wcześniej tu nie był, ale umówił się w tym miejscu z Connie. W pierwszej chwili, lekko go zemdliło od zapachu herbaty, jednak szybko się przyzwyczaił. Rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu, było tu pełno małych okrągłych stolików. Usiadł przy jednym z nich, a chwilę później podeszła do niego kelnerka. - Co dla ciebie słodziutki? - Zapytała staruszka, uśmiechając się do niego przesadnie. - Kawę. - Odpowiedział bez zastanowienia, zdziwiło go to, jak nazwała go herbaciarka. Słodziutki? Wcześniej nikt jeszcze, tak do niego nie powiedział. Nie za bardzo przepadał za herbatami, a w powietrzu unosił się mocny ich aromat. Jednak ciekawość poznania lepiej ślizgonki, była tego warta, a nawet o wiele więcej. Ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu. Było tu niewiele osób, poniekąd go to ucieszyło. Rzadko bywał w miejscach, gdzie było pełno ludzi. Wyjątki stanowiły spotkania ze znajomymi.
Weszła do herbaciarni i z ulgą stwierdziła, że jest tu o wiele cieplej niż na zewnątrz. Idealne, ciche miejsce na spokojną pogawędkę. Nie ma tu takiego tłoku i gwaru jak w Miotłach, co jej się spodobało. W powietrzu unosiła się woń wszelakich herbat. Zdjęła swój czarny płaszczyk i powiesiła na stojącym koło drzwi wieszaku. Rozejrzała się uważnie, i zauważyła mały stolik, na dwie osoby, stojący koło okna. Ruszyła w jego stronę, zajmując miejsce dla siebie i dla Rose. Ledwo zdążyła usiąść, zaraz pojawiła się obok niej starsza kobieta, o miłej, uśmiechniętej twarzy, która miała w zewnętrznych kącikach oczu sporo uroczych zmarszczek. - Coś podać, kochanie? Dziewczyna zamrugała zaskoczona nagłym pojawieniem się kobiety. - Taak, momencik - powiedziała i szybko spojrzała na kartę. W propozycjach było pełno rodzajów herbat, sama nie wiedziała, którą opcję wybrać. Nie chciała się zbyt długo zastanawiać, więc poprosiła szybko o gorącą herbatę z cytryną. Ktoś inny wyśmiałby dziewczynę, w końcu miała przed sobą tyle przeróżnych ciepełek o wszelakich smakach, a ona wybiera najzwyklejszą herbatę z cytryną, ot co! - Za chwilkę przyniosę panience gorącą herbatkę - zaszczebiotała zapisując zamówienie w małym notesiku - Widzę, że panienka zmarzła - powiedziała z uśmiechem i odeszła w stronę lady. Spojrzała w stronę okna, na główną ulicę, miała nadzieję dojrzeć tam Rose. Tak dawno się nie widziały, a miały sobie tyle do opowiedzenia! Miała nadzieję, że Rose nie zapomniała o ich spotkaniu... Nie, nie było o tym nawet mowy. Przecież obie strasznie się cieszyły na wspólny wypad do Hogsmeade.
Rose weszła do herbaciarni i uśmiechnęła się, dojrzawszy Laurel. W końcu się spotkały! Tak bardzo za nią tęskniła; za ich pogawędkami, spacerami... Podeszła do niej i pocałowała ją w policzek. - Lauren! - powiedziała z entuzjazmem. Jej policzki były zaróżowione z zimna. Rozejrzała się po herbaciarni. Usiadła naprzeciwko Krukonki. Zaraz też podeszła do nich kobieta, która chciała odebrać zamówienie. Rose bez zastanowienia, nie patrząc nawet na starszą panią, powiedziała: - Poproszę gorącą, czarną herbatę. Bez cukru. Złożyła ręce na stole i wpatrzyła się w schuldnie opcięte paznokcie. Poczuła napływ ciepła i szybko zdjęła płaszcz, wieszając go na oparciu krzesła. - Jak się masz? - spytała, wpatrując się w Mallory.
Ostatnio zmieniony przez Rose Elizabeth Harm dnia Wto Lis 23 2010, 16:11, w całości zmieniany 1 raz
Dziewczyna wypatrywała uroczej Puchonki, ale ciągle jej nie było. Siedziała więc dalej, tępo gapiąc się w okno, kiedy usłyszała czyjeś kroki, a następnie, jak ktoś woła jej imię z niebywałym entuzjazmem. Zdziwiło ją to, że ktoś może tak zareagować na jej widok. W sumie to nienawidziła swojego imienia. Nagle delikatnie podskoczyła i poczuła coś ciepłego na swoim policzku. Obejrzała się... i zobaczyła Rose! W końcu! Tak dawno jej nie widziała! - Roosiie! Witaj, kochanie! - wstała i uściskała przyjaciółkę, odwdzięczając jej się również całusem w policzek. - Nie widziałam, jak idziesz ulicą! Szłaś jakąś inną drogą, czy jak? - spytała od razu, uśmiechnięta od ucha do ucha i usiadła z powrotem na krzesełko. Po prostu cieszył ją widok znajomej, miłej dziewczyny, z którą zawsze się świetnie dogadywała, pomimo różnicy wieku. Czas zacząć nadrabiać zaległości! W tym czasie podeszła ta miła starsza pani, u której wcześniej Lauren składała zamówienie. Położyła przed Krukonką gorącą herbatę z cytryną i herbatniki. - Dziękuję - mruknęła dziewczyna, nadal wpatrując się swoimi czarnymi oczami w Rose. Puchonka nic, a nic się nie zmieniła! No, chociaż w sumie to nie do końca. Chyba trochę urosła. Ale dalej była tą samą, śliczną i miłą Rose. Prawda? - Proszę bardzo - odpowiedziała kobieta z uśmiechem, po czym skierowała wzrok na Rose - Czarna herbata, bez cukru, zaraz zostanie podana - uśmiechnęła się do niej i ruszyła w stronę następnego stolika, przy którym siedziały jakieś dwie, na oko trzydziestoletnie kobiety. - Cóż, naprawdę mi przykro, że wcześniej nie mogłyśmy się spotkać. Najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu. - przyznała ze skruchą. - Ostatnio tyle nam tego wszystkiego nawalili... Całymi dniami siedziałam w dormitorium, albo jakichś klasach, z książka pod ręką. Mówię ci, nieprzyjemny widok. Chociaż z drugiej strony, niedługo testy. Muszę się wziąć za naukę, bo później będzie cienko. - uśmiechnęła się. - No, ale w końcu wszystko ogarnęłam. W każdym bądź razie większość, i mam teraz trochę czasu, więc możemy spotykać się częściej! - spojrzała z entuzjazmem na uroczą, zarumienioną buźkę swojej młodszej towarzyszki. Ktoś wszedł do herbaciarni, i przez drzwi wleciał zimny wiatr. Dziewczyna szybko upiła łyk gorącej herbaty, która zaraz przepłynęła przez jej ciało przyjemnym, ciepłym strumieniem. Co prawda nie była Ognistą Whisky, ale w tej chwili dawała równie przyjemny efekt ciepła. - A co u ciebie? Choroba już ciebie dogoniła, czy raczej sobie odpuściła, hm? Nie ma się zresztą co dziwić, mnie chyba też coś łapie - westchnęła. - Paskudna pogoda. Mówiąc to spojrzała za okno, gdzie cały czas lało jak z cebra. Przechodnie biegali po ulicy, szukając jakiegoś spokojnego miejsca, w którym mogliby przeczekać intensywny opad, ku uciesze sprzedawców, którzy łapali okazję i namawiali ich do skosztowania nowych trunków, ciast i innych " bardzo tanich i smacznych, po promocyjnej cenie" produktów.
Rose uśmiechnęła się lekko, a na jej twarzy pojawił się wyraz lekkiego zakłopotania. Rzadko się zdarzało, by ktoś witał ją tak mile i entuzjastycznie, natomiast Lauren zdawała się autentycznie cieszyć z ich spotkania. No cóż, przecież się przyjaźniły, więc dla wielu ludzi byłoby to oczywiste, aczkolwiek panna Harm zazwyczaj była ignorowana albo traktowana bardzo oschle, zresztą sama się o to prosiła i nie cierpiała z tego powodu. Tak czy siak zdarzały się wyjątki, a jednym z nich była właśnie ta urocza Krukonka siedząca naprzeciwko niej. - Mogę? - spytała, spoglądając na herbatniki. - Jestem okropnie głodna! Na śniadaniu poprzestałam na szklance gęstego soku, a na obiad nie poszłam. Zaraz po lekcjach popędziłam tutaj, ale oczywiście moimi okrężnymi drogami... - powiedziała, wznosząc oczy do góry z politowaniem. Przy Lauren była zupełnie inna niż na codzień. - Wybacz, że się spóźniłam. Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo. Niewielu uczniów spotkałam dziś w Hogsmeade, ta pogoda raczej nie zachęca do spacerów - paplała wesoło. Za chwilę znowu pojawiła się starsza pani, a na stoliku postawiła filiżankę z herbatą. Rose zmarszczyła brwi. Osobiście preferowała kubki, najlepiej duże z jednym uchem. Cóż, ta herbaciarnia ostatecznie nie była taka zła. Rozejrzała się jeszcze raz. Ujdzie. Trochę za różowo, za słodko i za sympatycznie, ale mimo to dało się znieść, jeśli herbata była smaczna. Przyłożyła do ust brzeg filiżanki i pociągnęła łyk. Jak określić ten smak? Gorszy niż herbata, którą kupuje, ale lepsza niż ta robiona przez skrzaty. Pokiwała głową z uznaniem. W skali 1 do 10, dałaby mocną ósemkę. - Dziękuję - powiedziała tylko, a starsza pani odeszła. Może przy Mallory była sympatyczniejsza niż zwykle, ale nie stawała się od razu jakąś królewną śnieżką. Zwróciła się do Krukonki: - Och, nie ma sprawy. Ja też przepraszam. Nauka, nauka, nauka... Dodatkowo rok Sumów, a to doprawdy masakra. Ten stres! - powiedziała, krzywiąc się z niesmakiem. - Uwierzysz, że dwie dziewczyny z mojej klasy zemdlały na eliksirach? Było się uczyć poprzednie cztery lata, a nie teraz robić z siebie ofiary - stwierdziła Harm, która raczej nie miewała takich problemów. - Ty na pewno dasz sobie radę, wystarczy się trochę przyłożyć. Uśmiechnęła się jeszcze raz i zwilżyła gardło herbatą. - Nie wiesz, czy jest tutaj jakieś ciasto? Może na przykład pączek? - spytała. Słysząc troskliwe pytania, odpowiedziała rozbawiona: - Lauren, wyluzuj. Czuję się dobrze. A jeśli chodzi o nastrój i całe moje życie... jest jak zwykle. - Wzruszyła ramionami. Poczuła, że w brzuchu jej burczy. Westchnęła cicho, lecz wciąż nie traciła dobrego humoru. Zbyt długo czekała na to wspólne spotkanie.
Dziewczyna słysząc pytanie Puchonki odwróciła wzrok od okna i spojrzała na herbatniki. - Głupie pytanie, Rose. Następnym razem nie pytaj, tylko bierz! - uśmiechnęła się do niej zachęcająco. - Mhm, nie widziałam ciebie właśnie na obiedzie. Gdzie się podziewałaś? - spytała. Słysząc wzmiankę o tym, że dziewczyna w pośpiechu biegła na ich spotkanie zrobiło jej się głupio. Przez nią Rose chodzi głodna. Ładnie, bardzo ładnie... - Wybacz, że tak ciebie wyrwałam. Trzeba było spokojnie dokończyć swoje plany, nic by się nie stało. Co do spóźnienia, nie było one spore. Nie czekam długo, prawdę mówiąc ledwo złożyłam zamówienie, a ty się już zjawiłaś. - stwierdziła, odgarniając kosmyk włosów za ucho. - Co do pogody, masz rację, chciałabym, żeby w końcu wyszło słońce. Albo był już śnieg. Nie lubię deszczu. To znaczy nie przeszkadza mi tak bardzo, ale jak z dnia na dzień leje, to może trochę zbrzydnąć. Zauważyłam, że uczniowie po prostu nie plątają się po ulicy, jak zwykle, tylko siedzą zapewne w Trzech Miotłach. Tam zawsze jest taki tłum i gwar. Wtedy przerwała im starsza kobieta, która niosła herbatę dla Rosie. Dziewczyna zauważyła, jak Puchonka krzywi się nieco na widok... filiżanki? Tak, chyba tak. Widać, nie tylko Lauren wolała zwykłe kubki, od tych wszystkich dostojnych i eleganckich pierdół. Uniosła kącik ust do góry. - Co do SUMów, to spokojnie! Nie są takie złe, naprawdę. Dasz sobie radę, najważniejsze to pokonać stres. Przeważnie on jest winien wszelakim niepowodzeniom. A ty zdasz śpiewająco, co do tego jestem pewna. - Dwie dziewczyny zemdlały, mówisz? - spojrzała na dziewczynę zza wachlarza czarnych rzęs. - Tak, takie przypadki zdarzają się co roku, więc wszyscy w sumie są przyzwyczajeni. Na moim roku koleś zwymiotował do kociołka na lekcji eliksirów... - zaśmiała się na to wspomnienie. Stare, dobre czasy! Ale teraz też nie jest źle. - Cóż, w głównym menu, podawane są zazwyczaj nazwy herbat, ale zauważyłam, że z tyłu są różne rodzaje ciast, roladek i rurek z kremem kokosowym, czy czymś takim. Pączki też są, więc możesz sobie coś wybrać. - odpowiedziała na pytanie. - Zjedz coś, bo zaraz mi tu zemdlejesz z głodu. Strasznie blada jesteś. - przyjrzała się badawczo jej twarzy. Cóż, taka była jej natura. Była przewrażliwiona, ale nie na swoim punkcie, tylko innych. Uściślając - na punkcie tych, których szanowała, lubiła. A Rose naprawdę lubiła, za tę aurę dobrotliwości, która ją otaczała. Może Puchonka nie zdawała sobie z tego sprawy, ale tak było.
Rose chwyciła herbatnika i uśmiechnęła się czarująco, ugryzłszy mały kawałek. Zaraz też otworzyła kartę menu i odszukała odpowiedni dział. - Naleśniki z białym serem i bitą śmietaną oblane obficie polewą czekoladową... No proszę, nawet tanie. Masz może ochotę? - spytała, szukając wzrokiem właścicielki herbaciarni. - A na deser może sernik albo na przykład napoleonka? Ja stawiam - powiedziała, widząc śpieszącą ku nim panią Puddifoot. - I dzięki za herbatniki - rzuciła, zjadając kolejne ciastko. - I nie przejmuj się, obiad nie jest czymś niezbędnym. Poza tym nikt mi nie kazał iść tutaj lasem - stwierdziła beztrosko Puchonka. - Kocham deszcz! Jest taki melanchonijny i depresyjny... I ten zapach.... - stwierdziła, po czym wciągnęła do nozdrzy... słodki zapach herbaciarni. Fuj! - Uh, tu go raczej nie poczujesz, ale kiedy będziemy wracać, będziesz miała tę okazję. Mówiła tak dużo, jak rzadko. W końcu czuła się naprawdę dobrze w towarzystwie Lauren i nie stresowała się, martwiąc, że ją zanudzi. Dziewczyna szczerze się o nią martwiła, a także dawała jej dobre rady. Rose uśmiechnęła się z wdzięcznością. Jak nie ona! A jednak Harm też umiała się zachowywać jak normalny człowiek. - Zemdlały, zemdlały - pokiwała głową z zażenowaniem. - Mam nadzieję, że masz rację co do mnie. Istotnie zależy mi na ocenach, chociaż dalej nie wiem, co będę robić po Hogwarcie. Ostatecznie mam jeszcze prawie trzy lata na podjęcie decyzji. Potem chciałabym pójść na hogwardzkie studia. Myślisz, że się dostanę? Chyba nie powinno być z tym problemu, skoro zdam tutaj Owutemy... - Zamyśliła się na chwilę, po czym dostrzegła naglące spojrzenie starszej pani. Może zirytowało ją, że co rusz ktoś ją tutaj woła? Rose nie zamierzała się tym przejmować i spokojnie zwróciła się do Mallory. - To co, naleśniki i ciasto? A może masz ochotę na coś innego? Rose dostrzegła kolejną zakochaną parę w drzwiach. Cóż, zdecydowanie to miejsce było tak słodkie, że dla takich ludzi mogło się wydawać wręcz idealnym miejscem na randkę. Rose wywróciła oczami z politowaniem. Zauważyła, że jakiś chłopak rzuca jej spojrzenie wyraźnie zainteresowany, jakiś inny zatrzymał wzrok na Krukonce, a zaraz potem oboje radośnie obcałowywali swoje dziewczyny. Rose zażenowana odwróciła wzrok. Te nastoletnie miłostki, bo miłościami nazwać ich raczej nie można, potrafiły człowieka doprowadzić do szału.
No i proszę, takim oto sposobem zawędrowali do miejsca bardziej kulturalnego niż gospoda Pod Trzema Miotłami, choć pierwotny pomysł był taki, by udać się właśnie tam. Jednak, kto jak kto, Tosia cieszyła się z takiego a nie innego obrotu sprawy, bo zawsze w ten sposób mogła uniknąć spotkania z rozwrzeszczanymi uczniami młodszych klas, którzy niebywale podniecali się na świadomość skosztowania piwa kremowego. Tak, ona wszystko doskonale rozumiała, zawsze to przecież jakaś względna oznaka wkroczenia w kolejny etap teoretycznej dorosłości. A jeżeli jakimś cudem udało im się przy okazji zapoznać z Ognistą, to już w ogóle... Tragedia murowana. Ale, hm, przecież Krukonka nie zacznie się bawić niespodziewanie w jakąś moralizatorkę i nie będzie biegała za młodymi czarodziejami, trując im aż do znudzenia o ewentualnych konsekwencjach. Chociaż może powinna zacząć wprawiać się do roli, jaka niewątpliwie czeka ją w ciągu najbliższych miesięcy? W końcu jakoś trzeba wychować własne dziecko, jeżeli wszyscy odmawiają ci pomocy. Świadomość, że nie ma co liczyć na wsparcie ze strony rodziców, dała jej w kość, ale zdążyła się z nią oswoić przez te dwa tygodnie od powrotu do szkoły. W końcu nie była słaba. A mając jeszcze u boku Charlesa, miała pewność, że jakoś dadzą sobie radę. Nawet jeżeli on momentami sam zachowywał się jak, mhm, bachor. Ale przyzwyczaiła się do tego i nauczyła ugłaskiwać go bardzo szybko, więc nie widziała w tym większego problemu. Wracając jednak do prawidłowego wątku. Pozwoliła agentowi Primrose powiesić swoją kurtkę na wieszaku... A właściwie sama mu ją wcisnęła, by to zrobił. Po prostu nie chciała ryzykować, że sam na to nie wpadnie, cóż. Bo i takie sytuacje czasem się zdarzały! Jednak kiedy pani bibliotekarka płci męskiej wreszcie uporała się dzielnie z tym jakże skomplikowanym zadaniem, Tosia wynalazła wzrokiem jakiś wolny stolik, w stronę którego następnie ruszyła. Kiwnęła jeszcze do swego partnera (ach, jak to uroczo brzmi!), by nie zgubił się po drodze i dotarł na miejsce w jednym kawałku. Jasnowłosa już Krukonka usiadła przy stoliku, a kiedy na krześle zasiadł też Charles, na blacie pojawiło się menu. Antoinette musiała przyznać, że herbaciarnia była bardzo miłym miejscem, mhm. - Więc co chcesz wiedzieć? - spytała, nie odrywając wzroku od swojej karty. W końcu najwyższy czas podzielić się wzajemnie swoimi historiami, chyba.
Ale głosy w głowie Louisa nie milkły. Nie zauważał już dwóch dziewczyn siedzących obok, ani zakochanej parki z bibliotekarzem na czele. Patrzył tylko na Cherrie jakoś tak dziwnie, a głosy krzyczały, krzyczały i nie chciały zamilknąć. Kochasz ją, kochasz, podobałbyś się jej, a ukrywacie się jak zdradzający współmałżonków...ciota z Ciebie, Louis! Podobałbyś się jej bez tej adrenaliny, bez tego ukrywania, hmm? HMMM? Cicho, cicho, błagam, cicho. Na jego twarzy pojawił się jakiś dziwny grymas, zacisnął pięści. -Cherrie, mam dość. -syknął nagle. -Mam dość tego cholernego kamuflażu.
Cherrie uniosła brwi, jakby brat nieopatrznie wyrwał ją z przeciągającego się letargu. Nie zwróciła nawet uwagi na to, w jak charakterystyczny sposób wcześniej na nią spoglądał. Jego słowa wybrzmialy tym mocniej, tym bardziej niezrozumiale. Spojrzała na niego z nieukrywanym zaciekawieniem. -No cóż, nie dziwię Ci się. - przyznała. Ale nie było innego wyjścia, tout simplement.
Nie dziwiła się. Czyli się z nim zgadzała. Uśmiechnął się triumfalnie. Nie wziął pod uwagę, że Cherrie podchodziła do tego inaczej. Godziła się na tą maskaradę, jako na konieczną. I chociaż kamuflowanie się było uciążliwe, uznawała je za konieczne. Louis wręcz przeciwnie. Jak miał dość...to miał....DOŚĆ. I tyle. I chciał to skończyć. Teraz. Zaraz. -Zatem... -wstał raptownie, i chwycił Cherrie za ramię, zmuszając ją by uczyniła to samo. Potem ująl twarz siostry w dłonie... nachylił się... I zaczął namiętnie ją całować, na oczach całego lokalu. Dość kamuflażu!
No.. Z tą zgodą to było raczej stanowczo za mocno powiedziane. Stanowczo za mocno. Nim się zorientowała, została podniesiona do pionu. To jeszcze nic. Do tej pory jeszcze wszystko mogło zacząć za normalne. Wszystko co było dalej nie powinno było mieć miejsca. To zakład. Przegrali zakład. Przegrał zakład. Przegrała zakład. To nie na serio. Nikt nie może wiedzieć, że to na serio. Postanowiła zachować dobrą minę do złej gry i odwzajemniała jego pocałunki, niemniej cała aż się w środku gotowała. Dlaczego, dlaczego ich wydał? Dlaczego to zrobił!?
Bo miał dość. Dlatego. Bo chciał czegoś PRAWDZIWEGO. PRAWDZIWEGO. A nie szutcnzego, sterylnego, ukrywanego pod osłoną obrusów, zasłon i powłóczystych spojrzeń. Odwzajemniał pocałunki gwałtowniej, namiętniej, aż oderwał się od Cherrie, oddychając ciężko. Chwycił ją za rękę i omiótł salę dziwnym spojrzeniem. -Hej, wszyscy! KOCHAM TĄ DZIEWCZYNĘ, słyszycie? KOCHAM JĄ! -wrzasnął nagle, na cały głos.
Boże, nie, nie, o dziwo, gdy odrywał się od niej to czuła, że może się przytrafić coś jeszcze gorszego, o wiele bardziej szokującego i gorszącego. Miała rację. Wiedziała, że zaraz stanie się coś porównywalnego z tym, co działo się obecnie, to było pewne i niezbywalne. Spojrzała na niego w głębokim szoku, próbując nagle wmówić sobie schizofrenię. -Nie powiedziałeś tego na głos. - szepnęła drżącymi od emocji ustami. Ledwo mógł utrzymać jej rękę, bowiem tak bardzo się trzęsła. Umrze. Umrze, niechybnie umrze. Nie przeżyje tego, do czego właśnie doprowadził. To nigdy nie miało się wydarzyć. Nigdy nie powinno się wydarzyć. Nigdy, przenigdy. Spojrzała na niego rozpaczliwie.