Bunkier znajduje się gdzieś na obrzeżach Hogsmeade, jest ukryty bardzo, ale to bardzo dobrze! Niewielu zna jego położenie, wśród porastających go krzewów i drzew jest trudny do zauważenia. Jeśli uważnie słuchałeś na historii magii, będziesz wiedział, że bunkier prawdopodobnie pochodzi z czasów wojny z goblinami - w takiej i w podobnych kryjówkach, czarodzieje często znajdywali schronienie.
UWAGA:
4, 6 – udaje Ci się wejść 1, 2, 3, 5 – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Jedną z najbardziej wiadomych o Harmony rzeczy było to, że kochała chodzić na przygody. Szczególnie, jeżeli były to przygody śladami jej ojca. Pamiętała, jak za dziecka tak właśnie się z nim bawiła. On wybywał na wędrówkę po okolicznych terenach, zapisywał mapy, notatki i drobne zagadki dla małej dziewczynki, a ona odtwarzała jego trasę i wyrabiała swoje własne opinie i przygody. Tak zostało jej aż do teraz. Inną z najbardziej powszechnej wiedzy na temat Harmony było to, że w swoje przygody i wyprawy uwielbiała wciągać inne osoby. Gdy tylko ktoś kogo lubiła nawinął jej się pod rękę, od razu go zgarniała ze sobą, pokazać „COŚ NIESAMOWITEGO!”. Dokładnie tak było tym razem, gdy z @Symphony O. Seaver szła gęstym lasem. Na ustach miała szeroki uśmiech i dziarskie, chyba harcerskie piosenki, nie wiedziała, skąd je znała, ale zawsze nuciła je z tatą, gdy szli na przygodę. W ręku niosła jedną z jego książek „śladami magicznych potyczek”, ten konkretny rozdział opowiadał o wojnie z goblinami i skupiał się na jej pozostałościach i ciekawostek, jakie skrywały lasy Hogsmade, dotyczące tych wydarzeń. Jedną z tych ciekawostek były bunkry. - Strzelimy sobie zajebiste fotki! – zaśmiała się, wskakując jeden z rowów. Rów ten był jednak na swój sposób dziwny. Nie przypominał zwykłego, rzeźbionego deszczem bądź też strumykiem wgłębienia. Chociaż przysłaniał je śnieg i rozkładające się z jesieni liście, uwięzione pod nim, a wszystko było dość błotniste, to były… - OKOPY! – wykrzyknęła z takim entuzjazmem, że aż kilka pobliskich ptaków zebrało się do lotu. – Simcia! To droga do bunkrów! – i od razu wyciągnęła aparat, żeby zrobić zdjęcie i okopów i nich samych.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Nie była wielką fanką przygód, ale no z Remy by nie poszła? Oczywiście, że sie zgodziła! Zwłaszcza, że jej kochana kuzyneczka powiedziała jej, że pokaże jej coś niesamowitego. No takiej okazji nie mogła sobie odpuścić! - Mam taką nadzieję! W końcu jakoś musimy kontynuować jakiś album ze zdjęciami! - zaśmiała się. Nie miała nic przeciwko blasku z aparatu i byciu w centrum uwagi... Choć czasami potrafiło ją to denerwować, zwłaszcza na dłuższą metę.
Szła spokojnie za przyjaciółeczką próbując się nie wywrócić. Co chwila rozglądała się podziwiając przyrodę. Krzyknęła nagle i ledwo co nie upadła na ziemię, gdy usłyszała okrzyk Harmony. - Remy! Mówiłaś, że nie będziesz mnie już straszyć! - oskarżyła ją niezadowolona i jeszcze w szoku co się przed chwilą stało. - Po za tym to nie krzyczy się w lesie... - Westchnęła załamana. - Ale skoro już mówisz, to zrób mi focię! - odparła i od razu zaczęła pozować przed kuzynką by ta zrobiła jej jak najlepsze zdjęcia.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Uwielbiała spędzać czas ze swoim kuzynostwem i pakować się razem w najróżniejsze głupie akcje, kłopoty, czy, jak oni woleli to nazywać – dobrą zabawę. Co prawda tym razem nie miała do zaoferowania wyskoczenia do klubu, ale Seaverowa krew zobowiązywała, odkrywanie zakamarków świata było równie dobrą zabawą, bo szaleństwo na parkiecie. - Oj no nie straszę cię, pokazuję! Wiesz co to jest?! – ekscytowała się i poklepała brzeg okopów. – To droga do bunkra, który został po wojnie magicznej! Symcia! Wojenne bunkry! Chodzenie po starych ruinach, szkieletach budynków i innych takich było niezastąpionym uczuciem. Kroczenie po szczątkach dawnych struktur było jednocześnie ekscytujące i trochę straszne, chociaż akurat strachowi nigdy nie dała dojść do głosu, tłumiła go pod ogromną dozą ciekawości. Stare budynki miały w sobie ten dziwny, mroczny urok, chowały w sobie historię, a błądzenie po nich sprawiało, że czuła się prawie tak, jakby podróżowała w czasie. A to w dodatku był bunkier! - Już ci robię zdjęcia! I dawaj, zapozuj jeszcze trochę! A teraz usiądź na brzegu okopów! Pięknie! – instruowała ją ze śmiechem, jak miała się poustawiać, żeby zyskać jak najlepsze fotki. – Czekaj, czekaj! Teraz ty mnie! Dała jej aparat i zrobiła kilka różnych póz, tych bardziej „pokazowych” jak i po prostu dla wygłupów i jako pamiątka. - No dobra, jak będziemy szły w górę okopów, to powinnyśmy dojść do jakiegoś bunkra – oznajmiła, no bo któryś gdzieś być musiał. To, co się nie spodziewała, że będzie to tunel. Okopy schodziły pod ziemię i to nie w normalnej wysokości tunelu. O nie. To było wąziutkie i niziutkie wejście, a sklepienie miało może na wysokości metra w porywach do metr dziesięć. Trzeba było przejść tam w kuckach. Wyciągnęła różdżkę i posłała baubillious. Z końca jej różdżki wystrzeliła w głąb tunelu błyskawica, rozświetlając stare przejście, które zdawało się nie kończyć. - Idę o zakład, że tym w końcu dojdziemy do bunkra. To jak, wchodzimy? – zaśmiała się, a zaraz wyczarowała lumos, złapała różdżkę w zęby i weszła na czworaka do środka. To mogło być długa trasa w kuckach.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Jej Seaverowa krew naprawdę w tamtym momencie się odezwała. Z powrotem była tą samą małą dziewczynką, która chodzi z kuzynostwem do lasu, szwęda sie po różnorakich, dzikich lub mniej dzikich trasach. Znów była tym najbardziej przeszczęśliwym dzieciakiem, który śmieje się na sam widok przyrody.
- Dobrze! Tak, świetnie! - komentowała pozy kuzynki i starała się jej cykać jak najlepsze fotki. - Ciekawe jak dzika będzie ta droga - zaśmiała się przytakując jeszcze na słowa blondynki. Po chwili jednak nie było jej aż tak do śmiechu gdy zobaczyła przez co będą się musiały przedzierać. - No nieźle... - westchnęła, ale bez problemu zeszła niżej i zaczęła drogę zaraz za Remy. - Zakładamy, że jak długa jest droga? - Dopytała się przy okazji wiedząc, że to Harmony ma wszystkie zapiski co do ich podróży.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Od razu posłała swojej ukochanej kuzynce promienny uśmiech. Były Seaverami, oczywiście, że nie trzeba się było pytać, czy wchodzą, a ile zajmie im dotarcie do celu podróży! Ucieszyła się niesamowicie, że nawet po tylu latach Simcia wciąż była gotowa na ten dziecięcy wręcz dreszczyk emocji podczas przygód. Spojrzała na swoje notatki, analizując wszystkie zebrane informacje. - Nie jestem pewna, na którą dokładnie trasę okopową trafiłyśmy, ale jesteś mniej więcej tutaj – powiedziała, zakreślając koło na mapie, a tym samym wchodziły w obręb trzech możliwych tras. – To jedna z nich. Zakładam, że to nie ta najkrótsza, bo światło tak długo by nie leciało. Więc zejdzie nam w nim albo około dziesięciu minut, albo pół godziny – wzruszyła ramionami, bo ani jedna, ani druga opcja nie była jej straszna. Odchyliła trochę roślinność, żeby wcisnąć się do środka i ruszyła przed siebie, szybko stwierdzając, że chodzenie w kuckach jest niewygodne i przeszła po prostu na czworakach. - Jak tu ciemno! – stwierdziła, wyciągając różdżkę. – Lumos – nakazała, a gdy końcówka jej różdżki rozbłysła światłem, złapała ją w zęby, żeby dalej się czołgać. Było… błotniście. Roztopy musiały zalać ten tunel, zresztą on sam nie był w najlepszym stanie, spod ceglanych ścian i podłogi wyrastał mech, a niektóre cegły były ruchome. Zdecydowanie nikt od dawna o to nie dbał, ale konstrukcja sama w sobie zdawała się stabilna, po prostu trochę zaniedbana. A im głębiej szły, tym więcej błota było, na tym etapie już w nim brodziły. - Jeju, pamiętasz jak wracałyśmy takie całe ubłocone z lasu? Mama nas nie chciała wpuścić, dopóki nie zlała nas całych wodą! – zaśmiała się, brnąc dalej i wspominając stare, dobre czasy.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Dziewczyna przyjrzała się mapie, którą pokazała jej kuzynka. Wbrew pozorom, Symcia kompletnie nie znała się na mapach choć wiele razy była zmuszona z nimi pracować, jest typem osoby, która raczej musi zobaczyć coś na własne oczy jeśli chce coś spamiętać... Bynajmniej w większości przypadkach. Lasy blisko domu znała jak własną kieszeń nie dlatego, że spamiętywała wszystkie mapy, a dlatego, że chodziła po nich tyle razy, różnymi ścieżkami. Ona sama tworzyła mapy, z tą różnicą, że miała je w swojej głowie, a do tego o wiele bardziej realistyczne.
- Brzmi zachwycająco - zaśmiała się pod nosem jako komentarz o ich czasie przejścia.
Praktycznie czołgała się zaraz za Remy, a ta cała roślinność prawie walnęła Symphony w twarz. - Następnym razem uważaj z tą zieleniną, bo prawie oberwałam - prychnęła śmiechem omijając już roślinki.
Dzielnie szła na kuckach przed siebie i rozglądała się co chwila, strasznie interesowało ją to co było wokoło. - Matko ile tu błota... - załamała się nieco, choć za dzieciaka kochała skakać przez błotniste kałuże po deszczu, to teraz wydawało jej się to nieco obrzydliwe. W końcu aktualnie bardziej dbała o swoje ubrania, niż jeszcze parę lat temu.
- Masakra jakaś! Mi to przecież wtedy grozili, że do domu na piechotę będę wracać - humor nagle jej wrócił, na wspominkę o dawnej historii. - A pamiętasz, jak jeszcze z Melody zrobiliśmy wyścig do lasu przy moim domu? Było po deszczu i co chwila się wywracaliśmy! - cały czas śmiała się i ona sama wspomniała o błotnych czasach.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Dla Harmony błoto nie było straszne. Ale tak to jest, jak ktoś na treningach lądował na twardym lodzie, wtedy błoto wydawało się wręcz mięciutką poszeweczką. Druga sprawa była taka, że chyba na zawsze miało zostać jej coś z tego odkrywczego, brawurowego dzieciaka, które było się w stanie wspinać po najbardziej śliskich wzgórzach, jeżeli oznaczało to dotarcie do celu. Kochała być w drodze, trwać w podróży, równie mocno, co zaznać jej celu. A gdy miało się taką pasję do zdobywania doświadczeń jak i zaliczania przygód, błoto jakoś tak samo stawało się nawet i przyjemną wspominką.
Zresztą dokładnie tak, jak to było teraz, gdy wspólnie żartowały o wesołej przeszłości, gdy wszystko było proste. Czasami dziewczynie wydawało się, że tymi swoimi wybrykami i podróżami nieustannie goniła za tym, by było tak prosto jak w dzieciństwie, nie pozwalała temu uciec. Choć mogła być to wspólna cecha wszystkich podróżników, nie mogła temu za przeczyć. Za to na pewno było to wśród nich rodzinne i nawet wpisane w geny.
- Ledwo co pamiętam, bo widziałam tylko błoto! – zaśmiała się w głos, przypominając sobie tamten dzień od razu robiło jej się cieplej na sercu. – Nawet po trzech dniach dalej miałam błoto we włosach! A siniaka w kształcie podeszwy następne dwa tygodnie na policzku! – aż pisnęła z rozbawienia. – Kurde, nie pamiętam… To ty czy Milo mnie tak załatwiliście? Pamiętasz? Któreś z was się poślizgnęło i wjechało we mnie z buta! – prychnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Jak tak myślała, to chyba tylko ze względu na opatrzność Merlinia nie zostały im jakieś stałe urazy po tych eskapadach. Ale, jak było się dzieckiem, nie myślało się w kategorii zagrożeń a potencjalnej zabawy. Zresztą, cały czas żyła tą samą zasadą – girls just wanna have fun, prawda?
Nie wiedziała, czy mogła to samo powiedzieć o swojej ukochanej kuzynce, ale sama bawiła się przednio. I to nawet jak w tej ciemności (lumos jej już zgasł i nie zdążyła wypowiedzieć kolejnego, wszak pewnie jeszcze trzy kroki nikogo nie zabiją, no nie?) nie zauważyła ściany przed sobą, w którą pięknie zaryła głową.
- Ał! – skrzywiła się i pomasowała, a zaraz odpaliła kolejne zaklęcie. – Ty no zaraz… – zdziwiła się, rozglądając dookoła. – Ślepy zaułek…? – jej ojciec nic o tym nie pisał.
Zmarszczyła brwi. Nie, na pewno było jakieś wyjaśnienie. Jeżeli w coś wchodziła magia, to zawsze było jakieś wyjaśnienie. Obmacała ścianę tunelu przed sobą i coś drgnęło pod jej dłońmi. Wyszukała wszystkich ruchomych elementów, popchnęła je, a one ustąpiły.
- UKRYTE WEJŚCIE! – podekscytowała się i zaklaskała w dłonie z przejęciem.
Faktycznie, było to malutkie wejście, to wcale nie tak małego bunkru, który w większości schowany był pod ziemią i tylko drobne szparki na jego suficie wystawały na powierzchnię.
- Ale czad – zachwyciła się i natomiast pociągnęła Symcię do środka, wręcz się tam wturlikując, co jak co, ale pociągnięcie za sobą kogoś w biegu, kiedy było się w kuckach, nie należało do najmądrzejszych pomysłów.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Jeszcze przez chwilę żałowała, że zgodziła się tam pójść... W takich ciuchach. Kochała wszelkie wyprawy z kuzynostwem, ale tym razem to zdecydowanie nie pomyślała, że te dwie mogły się natknąć na błoto. Dużo błota.
Nawet pomimo pewnie przesiąkniętych już ubrań, humor jej nie zniknął. - A weź! Wszyscy byliśmy! - dalej śmiała się w głos. - I chyba to byłam ja... Oops? - prychnęła, ale wcale nie było jej wstyd, wciąż bawiło ją to ogromnie. No i do tego wiedziała, że Remy nie będzie mieć jej nic za złe, a nawet jeśli... To 5 sekund później zapewne znów byłoby normalnie.
- Matko Remy! - zdążyła zatrzymać się w ostatnim momencie, tak aby dodatkowo nie wpaść na kuzynkę. - Żyjesz? - Żyła, rzecz jasna. Niby Seaver, ale Symcia i tak wolała się spytać... Tak na wszelki wypadek. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy przed ich oczami osunęło się wejście do bunkru. - WOOAH REMY - krzyknęła, ale nie zdążyła powstrzymać jej przed pociągnięciem jej zaraz za sobą, przez co obie padły na ziemię. Nawet mimo obolałych kolan i startych lekko dłoni, można było stwierdzić, że ta ich cała podróż była siebie warta. Nawet błoto.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Prychnęła wesoło, kiedy Symcia przyznała się do winy.
- A więc to tobie zawdzięczam zdjęcie w legitymacji z butem na policzku?! – zaśmiała się, wcale się nie złościła, to były cenne, piękne wspomnienia. Była pewna, że wtedy, lata temu, zareagowała podobnie, czyli śmiechem. Smutek i płacz były jej najbardziej obce ze wszystkich uczuć i reakcji, więc zapewne, kiedy oberwała w policzek, uznała to za przezabawne.
Zupełnie tak jak teraz, gdy rozpłaszczyła się na ścianie. Zaśmiała się ze swojej głupotki, bo i co innego miała zrobić? Czasami jej nieuwaga była po prostu komiczna i sama doskonale z tego sobie sprawę zdawała. A i umiała śmiać się z siebie i to najgłośniej, miała tyle pewności siebie, żeby móc to robić szczerze.
No i wpadły do środka, z czego znów się chichrała.
- Jak za starych, dobrych czasów, co? – ucieszyła się i wstała, otrzepując kolana… Tak, dopiero po tej próbie zauważyła, że miała na nich tyle błota, że to było na nic. No cóż, zdarza się i tak. – Jeju, ale tutaj jest niesamowicie!
Nie spodziewała się aż tak przestronnego bunkra. Myślała, że będzie to mała budowla, a nie cała mini baza wypadowa ukryta w ziemi. Duża jej część została rozebrana, widziała, że wiele rzeczy usunęli, nic zresztą dziwnego, lepiej żeby nikt nie bawił się sprzętem, który miał służyć w magicznych wojnach. Został tylko pustak, ale za to jaki!
Podeszła do jednej ze ścian i wspięła się na wybudowane tam półpiętro, prowadzące prosto do drobnych szpar, przez które można było wyglądać na zewnątrz.
- Patrz Symcia! Tędy musieli rzucać zaklęcia w przechodzących wrogów! – zachwyciła się i wszystko zaczęła dokładnie fotografować i opisywać. Wyciągnęła nawet różdżkę, żeby zobaczyć jak by to było czarować z tej pozycji i rzuciła oświetlającą błyskawicę. Choć szpara wydawała się mała, była idealnie wygodna na różdżkę. – Sama spróbuj! Niesamowicie dobrze przemyślane wymiary! – i jeszcze rzuciła aquamenti, tak dla zabawy, jakby udawała, że walczy właśnie z przechodzącymi goblinami.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Otrzepała się jeszcze jeden raz od momentu gdy wpadła do tego bunkru z kuzynką. Rozglądała się co chwila i była wniebowzięta. Dla takich właśnie widoków, odkryć i wspomnień żyła. Z natury nie lubiła siedzieć w miejscu, wolała cały czas pozostawać w ruchu, nawet jeśli był to ruch do dobrze znajomego jej lasu przy rezydencji. Była Seaverem! Nie była w stanie nie podróżować.
Od bardzo dawna nie było jej w tak wspaniałym miejscu, w miejscu które posyłałoby ją głową do historii danego miejsca. Dawno nie czuła się tak wspaniale podróżując. - Tak, zdecydowanie jak za starych dobrych czasów - przytaknęła głową, choć jej wzrok wzrok był skierowany gdzie indziej. Non-stop rozglądała się i co chwila dotykała delikatnie ścian bunkru chcąc jeszcze bardziej przenieść się w te historyczne czasy.
Z chwili wyobraźni i zamyślenia wybiły ją nawoływania kuzynki. Czym prędzej udała się w miejsce z którego dobiegały głosy Harmony. - O matko! Masz rację! Nawet dużo stąd widać! - rozglądała się przez szpary, które tak jak powiedziała jej Remcia, były stworzone to rzucania przez nie zaklęć we wrogów. Znów umysł przeniósł ją do czasów wojennych, w głowie miała wiele. Myślała jeszcze nad tym jak to miejsce mogło wyglądać gdy dopiero co było wybudowane. Może tak naprawdę była urodzona w złych czasach? Czuła się trochę jakby już tam kiedyś była, albo chociażby jakby była jakoś przywiązana do tego miejsca. Dziwne uczucie, to było dla niej coś nowego. Nie wiedziała nawet co z tym zrobić.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Gdyby tylko ściany mogły mówić… – powiedziała niemalże z nostalgia, gdy przejechała dłonią po starych murach. Musiały być kiedyś chronione magicznie, nie było co do tego wątpliwości. Niestety ona sama nie potrafiła jeszcze na tyle dużo, by móc sobie tak po prostu wyciągnąć różdżkę i odczytać sekrety używanych tu zaklęć obronnych i pewnie maskujących. – Myślisz, że gdyby przyjść tutaj lepiej przygotowane, znalazłybyśmy jakieś runy na ścianach? No wiesz, ochronne? Albo maskujące! Albo takie… No nie wiem jakie mogłyby się jeszcze przydać na wojnie? Wyciszające? – ekscytowała się, próbując sobie wyobrazić gdzie mogłyby być takie narysowane.
Była Seaverem, a co za tym szło, miała zamiłowanie do świata i jego odkrywania. Jej objawiało się między innymi w wiecznym poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, które wymyślała z prędkością światła. Tutaj też ubzdurała sobie już kilka zagadek, które koniecznie chciała rozwiązać. Co ich broniło? Jakiej magii używali? Gdzie skryli runy? Jakie mogłyby być to runy? Jak wyglądała walka?
Po obleceniu po raz kolejny całego pomieszczenia, próbując znaleźć na ścianach coś więcej niż tylko znaki upływającego czasu, znów podskoczyła do szpar, wystających nad ziemię. Wyciągnęła różdżkę, ułożyła ją wygodnie w okienku i…
- Immobilus! – rzuciła w nieistniejącą ofiarę, wyobraziła sobie, że był tak właśnie goblin, który magią został zmuszony do spowolnienia. Co, jeżeli w takiej sytuacji by ją wypatrzył? Chciał zaatakować bunkier?! – Flipendo! – wykrzyknęła, piszcząc i śmiejąc się w głos. – Atakują Symcia, atakują! Teraz ty coś rzuć!
Pamiętała, jak za dzieciaka, biegając jeszcze ze zwykłymi patykami, bawili się w różne wojny i udawanie walki. Może to ta przygoda sprawiła, że cofnęła się wspomnieniami do czasów, gdy po prostu wydurniali się całe dnie, a może to jej dziecięca część, której nigdy nie chciała wyciszyć i puścić, się odezwała, że był czas na zabawę. Cokolwiek to było, zaczęła wygłupiać się w tej zabawie w atak goblinów, latając od okienka do okienka, śmiejąc się i rzucając najróżniejsze, wczesnoszkolne zaklęcia ofensywne.
/zt
+
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Symphony choć próbowała skupić się na tym co mówi jej ukochana kuzyneczka, to i tak była w swoim świecie. Dalej tak samo zapatrzona i zamyślona. - Nie mam pojęcia, ale zdecydowanie musimy tutaj wrócić - postanowiła patrząc się pewnie w stronę Remci. Temat tych ruin niesamowicie ją interesował. Nie chciała stamtąd wracać.
W pewnym momencie gdy Harmony do niej zawołała, to Symcia chyba aż za bardzo wczuła się... Faktycznie sięgnęła po różdżkę i była gotowa rzucić zaklęciem. - Boże Remy... - westchnęła cicho zdając sobie sprawę co chciała zrobić, po czym zaśmiała się, a wraz z nią kuzynka. - Chyba powinnyśmy wracać, nim rozpętam jakąś kolejną wojnę. - dopowiedziała.
Zanim jeszcze obie udały się do wyjścia to nastolatka rozejrzała się raz jeszcze po budowli. - No to prowadź z powrotem, kapitanie - uśmiechnęła się do blondynki przed sobą. Było jej przykro, że muszą wracać... Ale nie było innego wyjścia. Droga powrotna też musi być zabawna.
Grupa B Czas indywidualny6, ale przerzucam za swoją bransoletkę z z ayuahascą: 3 Wydarzenie11 - Sprawiedliwość, mogę sobie odjąć czas od czasu za k6: 6 Utracone/zdobyte gruby sweter Lokacja meta Czas grupy lokacja 1 17 Czas grupy lokacja 2 12 Czas grupy na mecie 0
- Ukryte historie? - mruknęła, marszcząc lekko brwi, rozglądając się dookoła, kiedy zorientowała się, że najwyraźniej @Kate Milburn musiała zostać w tyle. Westchnęła, kiedy dostrzegła iskry sygnalizujące, że dziewczyna potrzebuje pomocy, po czym zauważyła na głos, że profesor z całą pewnością już do niej leciał. - Myślę, że musimy skierować się w stronę bunkra. Wiem tylko mniej więcej, gdzie się znajduje, ale lećmy, to jest w tym obszarze - powiedziała, wskazując na trzymaną mapę, tak żeby wszyscy z grupy byli w stanie zobaczyć, o co dokładnie jej chodzi. Później zaś najzwyczajniej na świecie wskoczyła na miotłę, bo nie było czasu na czekanie i zastanawianie się co dalej i pomknęła przed siebie. I właściwie to było doskonałe określenie tego, co się tutaj działo, bo zwyczajnie cięła przestrzeń między drzewami, przelatując między nimi z taką prędkością, że jedynie migały jej w oczach, a kompas wyznaczał jej kierunek, w którym miała się udać. Była niczym jakaś błyskawica i chciała, by tak pozostało, co faktycznie jej się udało, gdy stawała na ziemi w miejscu, gdzie powinien znajdować się bunkier.
Grupa B Czas indywidualny2 + 6 (za mgłę) = 8 Wydarzenie1 - Mag i 6 (przepraszam!) Zdobyte pluszowa lunballa i śmierciotula Lokacja meta Czas grupy lokacja 1 17 Czas grupy lokacja 2 12 Czas grupy na mecie 0 + 8 = 8
Jest zachwycona tymi zabawkami. Jeśli Joshua porozrzucał pluszaki, to naprawdę był z niego fajny nauczyciel. Tylko jaka z nich wskazówka to Hudson tego nie wiedziała. Dobrze, że inni mają oczy szeroko otwarte, a ją grzeje śmierciotula. Pluszowej lunaballi lepiej nie wyciągać z kieszeni płaszczyka, bo jeszcze uśpi i wszyscy zaliczą senny upadek z miotły, a także szokującą pobudkę. Dobrze pamięta, jak podleciała do zabawki, a ta tak zaczęła tańczyć, że Marcella ziewnęła ze dwa razy, jeszcze chwila a położyłaby się na polanie i zasnęła! Przytakuje tylko Victorii, która wie, dokąd trzeba lecieć, tak więc rusza za nią i za resztą. Głaszcze swojego pluszaka, robiącego jej za płaszcz. Meta jest tam gdzie bunkier? W stronę bunkra? Krukonka nie podejrzewa Walsha od mioteł, że chce ich wszystkich zwabić w pułapkę, a potem wysadzić w powietrze, ale przecież też nie podejrzewała go o masakrę tłuczkową na lekcji latania. Brandon tak szybko mknie, że wystarczyło tylko raz mrugnąć, a Hudson już się w tym wszystkim pogubiła. Mglista biała przestrzeń pojawia się przed nią, jak z jakiegoś strasznego horroru, które zabraniał oglądać jej tato (sam też się bał). Najlepiej oglądało się z babcią, która jako jedyna nie krzyczała i uważała, że to totalne głupoty są! Wyjście z tego mlecznego impasu pojawia się niespodziewanie, tak też Marce korzysta z tego i dogania resztę swojej drużyny. Kto pierwszy? Kto wygrał? My wszyscy?
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Grupa B Czas indywidualny6 za wydarzenie przerzucone na 6 Wydarzenie19 za mapę przerzucone na 15 Utracone/zdobyte pluszowy popiełek, pluszak langustnik Lokacja meta Czas grupy lokacja 1 17 Czas grupy lokacja 2 12 Czas grupy na mecie 8 + 6 = 14
Byłam nadal zaniepokojona zagubioną osobą, ale w końcu jedna z Krukonek też to zauważyła. Kate na pewno uzyskała od profesora pomoc... mimo to spięcie nie opuszczało moich ramion. Nie chciałabym się gubić w zupełnie obcym lesie, z różdżką, którą nawet nie umiałam się posługiwać. O mojej nieobecności to już w ogóle nikt mógłby nie pamiętać. Przecież tylko milczałam i stałam na uboczu. Odnaleźliśmy wskazówkę i wlepiłam oczy w swoją mapę, ale na próżno. Skoro coś zostało ukryte to czy mogłoby być tu zaznaczone? Kolejny raz brak obycia z terenem utrudniał mi znalezienie rozwiązania, ale ta sama dziewczyna z Ravenclaw powiedziała o jakimś bunkrze. Taka lokacja nie istniała na mapie. Pozostawało uwierzyć jej na słowo. Lepszy taki pomysł niż żaden. Wsiadłam na miotłę i ruszyłam, a szło mi jednocześnie mozolnie i sprawnie. Jedna z Krukonek dawno zniknęła mi z oczu, kolejną tylko zauważyłam, jak wpada w gęsta mgłę. Czułam się już bardzo zmęczona tak długim lataniem. Oparłam się o Nimbusa, gdy doleciałyśmy do kawałka lasu wyglądającego bardzo zwyczajnie. Czyli to tutaj musiał być ten ukryty bunkier... Z ciekawością się rozejrzałam.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Grupa B Czas indywidualny1 + ewentualne modyfikatory wynikające z wydarzeń Wydarzenie15 Utracone/zdobyteo ile się nie zgubicie - zdobywasz pluszowego bzyczka Lokacja meta Czas grupy lokacja 117 Czas grupy lokacja 2 12 Czas grupy na mecie 14 +1 +17(1 etap) + 12(2 etap)= 44
Coś ukrytego? W Hogsmeade? Z Historiami? No takich miejsc do potrafił wskazać przynajmniej z tysiąc, a w każdym z nich posiadał jakieś wspomnienie, którego prawdopodobnie przy Joshu na lekcji opowiadać nie powinien. Zgodził się jednak z dziewczynami, że treść zagadki najjaśniej wskazuje pewien stary bunkier, gdzie kiedyś przyszło mu zagrać w therię i dostać przy okazji super ataku paniki. Ehh... Stare dobre czasy, nie ma co. W każdym razie, spiął poślady, pochylił się nad miotłą i wystrzelił ponownie przed siebie, nawigując na pamięć bezbłędnie. Na miejscu znalazł się w mgnieniu oka pewien, że to tutaj była ich meta. -Jak myślicie, rozjebaliśmy system? - Zapytał dziewczyn, praktycznie pewien, że nie było opcji, by tamta drużyna poradziła sobie tak kozacko jak oni.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie czekał na wszystkich dokładnie na mecie, ale w pobliżu, obserwując, która z grup dotrze na miejsce. W oczekiwaniu na koniec zabawy terenowej obserwował uważnie okolicę i gdy widział czerwone iskry, teleportował się we właściwe miejsca, aby zabrać odpowiednie osoby na metę. W końcu pierwsze osoby pojawiły się w miejscu ukrytego bunkru i Josh z zaskoczeniem odkrył, że właściwie pierwsza przyleciała cała jedna grupa. Podejrzewał, że przylecą wymieszani, że koniec wyścigu będzie naprawdę emocjonujący, ale nic takiego nie dostał. - Gratuluję, jesteście pierwsi, więc każdy z was dostaje po dwadzieścia punktów dla domu. Poczekajmy jeszcze na pozostałych - powiedział, gdy upewnił się, że cała grupa dotarła, wychodząc samemu z ukrycia z pozostałymi, którzy polegli w trakcie lotu pośród lasu. Kiedy ostatecznie na miejsce dotarła reszta dzieciaków, uśmiechnął się szeroko, sprawdzając, czy wszyscy byli w jednym kawałku, gotowi do powrotu do szkoły. Uśmiechnął się lekko pod nosem, kiedy dostrzegł, że niektórym udało się nawet złapać pluszaki. Widać nie rozłożył ich w lesie niepotrzebnie. - Dobrze, wracamy i mam nadzieję, że mimo wszystko, macie większą świadomość, że powinniście bardziej rozglądać się wokół siebie w trakcie lotu, tak na boisku, jak i w lesie - powiedział jeszcze, nim kazał znów wszystkim złapać się za ręce i z cichym trzaskiem całą grupą teleportowali się przed bramę główną zamku.
- Gdzieś po prawej szukaj. Wyglądali jak dwójka zagubionych w lesie uczniaków, gdy rozglądali się za bunkrem, który rzekomo właśnie gdzieś w tych okolicach lasu Hogsmeade miał się znajdować. Fire słyszała o tym tajemniczym miejscu jeszcze w czasach szkolnych, gdy szeptano, że czarnoksiężnicy odprawiali tu niegdyś krwawe rytuały. Albo że odbywały się tutaj mocno zakrapiane alkoholem orgie. Obie wersje wzbudzały wiele ekscytacji, chociaż nie zdążyła przekonać się na własnej skórze czy bunkier istnieje. Początkowo myślała o zaproszeniu Caseya do swojego mieszkania, ale zrezygnowała z tego natychmiast przez fakt, że dzieliła je z Fleur. Gdyby jej drogi towarzysz zyskał świadomość, że czarownica taka jak Fire wzięła pod swoje skrzydła kilkuletnie dziecko to prawdopodobnie miałby wiele w tym temacie do powiedzenia, a Blaithin nie miała zamiaru wysłuchiwać ani jednego słowa padającego z ust półwila. Bez wątpienia każde zabarwiłby odpowiednią dawką jadu. I ciężko byłoby go przed tym powstrzymać, choć w teorii Dear potrafiła dość skutecznie zamykać usta ludziom. Nie w ten przyjemny, pobudzający ciało sposób - znała klątwy. Nie kluczyli długo, ale zdążyła odczuć ukłucie irytacji. Szanowała zarówno swój czas, jak i ten Caseya, a zapadał już późny wieczór i mrok otulił otaczające z każdej strony czarodziejów drzewa. Cienie migotały pomiędzy nimi, utrudniając wypatrzenie czegokolwiek w leśnym poszyciu zasypanym dodatkowo śniegiem. Mieli więc ciężkie zadanie, ale ostatecznie to mężczyzna zauważył fragment włazu prowadzący na dół. Dotychczas spięte mięśnie rudowłosej delikatnie się rozluźniły i już po chwili zeszli drabinką do sporej wielkości pomieszczenia. To miejsce wcale nie wyglądało na opuszczone, więc być może faktycznie kręcili się tu od czasu do czarnoksiężnicy urządzający orgie lub uczniowie odprawiający krwawe rytuały. Grunt, że panowała tu względna czystość, a także stanowisko nadające się do warzenia eliksirów. Najpierw jednak Fire bez pośpiechu ściągnęła z ramion długi, ciemnozielony płaszcz, który odrzuciła na oparcie kanapy. Pozostawała w czarnym, luźnym ubraniu. - To ile możesz mi dać za recepturę? - odwróciła głowę w stronę O'Malleya z zaczepnym błyskiem w oku. Chciała go zaciekawić, ba, była praktycznie pewna, że już go zaciekawiła, gdy napisała, aby się spotkali w sprawie nowej mikstury prosto z kolumbijskiej dżungli. Z miliona rzeczy, jakie ich różniły, na pewno łącznik stanowiła miłość do eliksirów. Rozwijali tę pasję równie namiętnie i równie długo, a teraz mogli poszczycić się naprawdę wysoko rozwiniętymi umiejętnościami. Fire bardzo rzadko szanowała ludzi, ale wobec potęgi wiedzy potrafiła odczuwać niekłamany podziw. Te myśli nie opuszczały nigdy jej głowy, nie mówiła o tym wprost. Jak o wielu sprawach. Ale Casey nie był głupi, on wiele widział i wiele rozumiał. Pilnowała się przy nim. Swoich słów, odruchów, sprawdzała nawet dzielący ich dystans, jakby była dosyć niepewna tego, co może się wydarzyć, gdy odda kontrolę w jego ręce. Zgarnęła związane gumką włosy na plecy, powoli rozgrzewając nieco zmarznięte przez spacer policzki oraz dłonie.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Nie przykładał dużej uwagi do otoczenia. Mieli plan – określony z góry, że szukają jakiegoś bunkra, ale to Blaithin przyłożyła do tego więcej uwagi niż on. Sam Casey po prostu cieszył się spokojem, ciszą i otoczeniem, o dziwo, natura wila sprawiała, że nawet jeśli nie był wielkim znawcą fauny i flory, dobrze czuł się w naturalnym środowisku. Dlatego kroczył przez kręte ścieżki nieśpiesznie, bez żadnego nacisku na konkretny cel, i też przez to, swobodnie podążając spojrzeniem po otoczeniu, dostrzedł też wyraźną kępę wyrastającą z prostego podłoża. Wyróżniała się spomiędzy pozostałego, znacznie mniej pochyłego terenu. W przeciwieństwie do Blaithin, on sam nie miał żadnych wyobraźeń wobec tego bunkra. A może zataił informację, że on też w czasach szkolnych mógł brać udział w jednych z tych zakrapianych imprez, które ona podsumowała jako “orgie”. Może właśnie dlatego wszelkie historie i legendy krążące wokół tego miejsca nie robiły na nim wrażenia. Niewykluczone, bo kiedy przekroczyli wejście do bunkra i znaleźli się w środku, Casey zdawał się czuć tam bardzo komfortowo. Bardzo szybko znalazł sobie najdogodniejszy fotel w pomieszczeniu, jakby dokładnie wiedział, gdzie ten się znajduje i jak najwygodniej się na nim rozłożyć. W wyniku tego rozsiadł się jak król, osunięty na poduszkach, obserwując jak Fire szuka sobie miejsca i goszczenie się w bunkrze rozpoczyna od zdejmowania z siebie wierzchniej odzieży. — Jakbym wiedział, że zaczynamy od roznegliżowania to inaczej bym się przygotował do tego spotkania — rzucił od tak, zaczepnie i mocno sugestywnie, ale tylko dlatego, że dawno już zauważył, że nie należała do osób mocno tykalskich, a on lubił przesuwać granice, testować ich nienaruszalne wyznaczenie limitu. Nie sprawdził go dogłębniej, bo za moment zostało mu zadane pytanie, bez wątpienia wyższej wagi. Nie oderwawszy od niej spojrzenia, prychnął trochę z przekąśliwością, zanim rzucił: — Powinnaś mi jeszcze dopłacić za możliwość doskonalenia jej ze mną. Pewności siebie na pewno mu nie brakowało. Dlatego to nie przez jej brak, a przez zwykłe zainteresowanie, jednak podążył wzrokiem od jej twarzy do stanowisk idealnych do warzenia eliksirów. Sprawdzał warunki – niewiele się różniły od tego, jak je sobie wyobrażał. Mogło być lepiej, choćby pusta salka przy eliksirach nadawała się lepiej do testowania receptur, ale nie byli w najgorszym położeniu. Przynajmniej oddaleni od potencjalnych, nieproszonych gości – uczniów, studentów, innych nauczycieli. — To ile ty mi dasz? — odbił piłeczkę w jej stronę.
Zauważyła kątem oka to rozsiadanie się na kanapie, jakby przyszli tutaj na miłą drzemkę. Nigdy nie potrafiła w podobny sposób się rozluźnić, a przynajmniej nie bez wyraźnego wpływu różnego rodzaju substancji. Nawet, gdy stała teraz na środku tego przytulnego, sprawiającego dobre wrażenie bunkra, robiła to z nienaturalnym wyprostowaniem kręgosłupa, ułożonymi równo stopami oraz jedną z rąk ściągniętą ściśle wzdłuż boku. Ciężko stwierdzić czy to dlatego, że wyczuwała na sobie spojrzenie Caseya. Może kiedy przebywała w samotności również poruszała się z podobnym napięciem, tego nie mógł wiedzieć. - Na płaszczu poprzestanę, nie martw się. - odbiła piłeczkę bez problemu, ignorując własną chęć, aby dopytać, jak by się wtedy przygotował. Kupiłby wino? Im mniej dawała się mężczyźnie prowokować tym lepiej, to już wywnioskowała dawno temu. Poza tym, próbowała udawać, że nic nie jest w stanie jej zawstydzić, dlatego wychodziła naprzeciw sugestiom półwila z odwagą. Potrzebował o wiele więcej, aby złamać siłę jej spojrzenia. Prychnęła w praktycznie identyczny sposób. Byli trochę niczym dwie krople tej samej, zepsutej i zgniłej wody. W tak małym bunkrze z trudem mieściły się ich wybujałe ega, ale żadne nie ustępowało, wznosząc się na kolejne wyżyny arogancji. - Zawsze byłam od Ciebie lepsza. Wzruszyła nieznacznie ramieniem, odwracając się całkowicie od Caseya, jakby chcąc dać mu poczucie, że od tej chwili jest ignorowany. Chciała go zmusić do wstania i wzięcia udziału w przygotowaniach, a nie leniwego czekania aż wszystko zrobi sama. Wybrała jeden z pustych stołów, aby ustawić ostrożnie i z namaszczeniem swój personalny kociołek. Chciała gotować w nim, bo był po prostu z najwyższej półki, czysty jak łza, z solidnych materiałów, idealnie obłożony zaklęciami. Zastanowiła się przelotnie czy na kobietach naprawdę robiły wrażenie takie słowne zagrywki, w jakich ewidentnie lubował się O'Malley. - Na ten moment mogę zrezygnować z dawania Ci czegokolwiek, jeśli nie skończysz podziwiać widoków z kanapy. - rzuciła bez odwracania się. Rzadko pozwalała sobie być skierowaną do kogoś tyłem, zbyt wiele niepokoju to Fire kosztowało, ale przy Caseyu nie tyle, co mu ufała, a po prostu wierzyła, że będzie szybsza z różdżką. Nigdy nie wyzwała go na pojedynek, ale nie sądziła, aby potrafił być równie dobry. Rudowłosa ułożyła obok kociołka kilka ścierek, pustych fiolek, moździerz z tłuczkiem, a potem także zmięty kawałek pergaminu. Dalej w torbie miała przygotowane różnorodne składniki. I to nie jakieś tam sproszkowane oczy traszki czy skrzydła nietoperza, nie, to były składniki, które również sprowadzała z kolumbijskiej dżungli i których zwykły czarodziej raczej ani razu w życiu nie zobaczy.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Istniała cienka granica między tym, w jaki sposób pozwalał Blaithin na wyzłośliwianie się z nim i wzajemne dogryzanie, a między tym, jak poruszała te wrażliwe nuty, przez które zapisywał sobie w pamięci, że znowu powiedziała coś, czego nie powinna i czego nawet nie będzie żałować. Prychnął, tym razem bez tej całej otoczki zwykłego, ludzkiego rozbawienia – tym razem było to prychnięcie pogardliwe. Uczennica mówiąca mu, że zawsze była zdolniejsza od niego. Ego miał bardzo wrażliwe na tym punkcie, bo może teraz była, ale jeszcze kilka lat temu, kiedy był w szczytowej formie, młodszy nawet może od niej w tej chwili, nie mogli się ze sobą równać. Jego przyszłością były eliksiry, jedyną stałą w życiu i jedynym kierunkiem. Wiedzy też nie stracił, może tylko biegłość i pewność w rękach, przez którą musiał zrezygnować ze swojej kariery. Nie ruszył się z miejsca, przewracając oczami. Straciła go, straciła jego wyrozumiałość, pobłażanie i zrozumienie. Straciła dobrą wolę i dobry humor, z jakim tu przyszedł. Wystarczyło to jedno zdanie. Nie przyjmował poleceń od kogoś, kto tak wyraźnie i arogancko wyrażał się o jedynej pasji w jego życiu. Jeśli o niego chodziło, mógł bez żalu wyjść stąd nawet teraz, bez słów pożegnania, bez jakiegokolwiek komentowania jej buty. Udowodniłby jej jednak tym tylko tyle, że obchodziło go jej zdanie – a miał je w głębokim poważaniu. Dlatego został. Patrzył jak ta “najlepsza’ uczennica radzi sobie sama. Zdolniejszych znał nawet teraz w szkole – a przecież wszystkich uważał za nieuków. Chciała coś mu udowodnić, wziąć nad nim kontrolę, ale znając go już na stopie prywatnej trochę, powinna wiedzieć lepiej. Nie lubił przyjmować od nikogo poleceń, ani łamać się pod niczyją wolę. To on łamał innych, a jej nawet nigdy nie próbował, ale może powinien jej przypomnieć kim był i dlaczego pozwalała sobie na zbyt dużą swobodę. Ostatecznie podniósł się dynamicznym ruchem z miejsca, ale nie dlatego, że ona tak chciała, a on tak zadecydował, kiedy doszedł do niej i zwrócił jej twarz w swoją stronę, chwytająć ją lekko za podbródek. Nie musiał wykorzystywać siły. Nie był brutalem – tylko skurwielem, który mało co liczył się z cudzymi emocjami, bo gdyby miał je na uwadze, nie pozwoliłby sobie patrzeć prosto w jej oczy te pięć sekund, w których upewnił się, że w tej właśnie chwili przypomni sobie, jak łaskawy był, nigdy wcześniej nie używając na niej wilego uroku. Tłamsił go wręcz, pozwalając jej czuć się przy nim komfortowo. Teraz ten owiał cienką otoczką jego ciało. Jeśli jeszcze moment temu wydawał jej się po prostu Caseyem, teraz był Caseyem, świadomie używającym swojej naturalnej hipnozy. Caseyem, którego magnetyczny głos nie pozostawiał przestrzeni na niezgodę. — Nie masz pojęcia jak kurewsko spokojny teraz jestem — mruknął, uśmiechając się do niej półgębkiem, żeby dać jej do zrozumienia, że to napięcie, jakie teraz wokół nich budował, nie było nawet połową jego talentu i umiejętności korzystania z wilego uroku. Korzystał z niego codziennie – maskował niedoskonałości, które gdyby nie jego kontrola, znacznie wyraźniej rzucałyby się w oczy. — Jestem znudzony. Nudzisz mnie, Fire. Mam Ci nadskakiwać, bo łaskawie chcesz mi udzielić swojej wiedzy? Wyjaśnijmy coś sobie. Nie lekceważ mnie, bo nic nie stoi na drodze, żebym ja zlekceważył Ciebie. Była lepsza w zaklęciach? Mogła być. Nigdy go ta dziedzina nie obchodziła, używał atrybutów i talentów, jakich inni, z racji urodzenia, byli pozbawieni. Nigdy nie potrzebował różdżki do obrony. Ani nauczyciela, do tłumaczenia mu działania eliksirów. — Zabierz sobie tą wiedzę do grobu — skończył, wyraźnie tracąc zainteresowanie, jeśli ceną za nią była jego duma. Cokolwiek, do czego doszła sama, nie było niczym, do czego nie mógłby dotrzeć na własną rękę – jeśli będzie tylko miał na to ochotę. Nie musiał o to nikogo prosić.
Nie zwracała uwagi na rozjuszone prychnięcia, które mogłyby padać prędzej z ust obrażonego dzieciaka niż dorosłego mężczyzny. Fire ciężko było uwierzyć, że trafiła na kogoś jeszcze bardziej drażliwego niż ona sama, ale najwyraźniej istniały takie osoby. Rozsądny człowiek na pewno uważałby, żeby w takiej sytuacji niepotrzebnie nie wchodzić blondynowi na odcisk, ale nie Blaithin. Ona zamierzała nadepnąć na niego z pełną premedytacją i siłą. I to nie raz, a dwa lub trzy, dopóki przestanie ją to interesować. Usłyszała dźwięk ciała opuszczającego wygodną kanapę i pomyślała sobie "nareszcie". Tylko że nie doceniła Caseya, a konkretnie jego skłonności autodestrukcyjnych. Prosił się o ogromne kłopoty, gdy bez pozwolenia złamał granice nienaruszalności cielesnej. Pomimo wydania na siebie bolesnego wyroku, dalej uznawał, że to on tutaj będzie górował. Może i fizycznie była to prawda; Dear musiała zadrzeć głowę bardzo wysoko, aby sprostać zimnemu spojrzeniu różnobarwnych tęczówek O'Malleya. Mimo to nie wycofała się, nie szarpnęła jak spłoszone zwierzę. Zwalczyła odczucie wstrętu i dyskomfortu, jakie pojawiły się po ujęciu podbródka przez jego palce, palce, których nigdy do tej pory nie miała okazji na sobie doświadczyć. Ta niechęć nakazywała podjąć próbę odsunięcia się, ale wiedziała, że paradoksalnie wtedy Casey przyciśnie ją do siebie mocniej, przyciągnie i zamknie w uścisku, z którego ciężko byłoby się komuś tak drobnemu wydostać. Dlatego tylko wyciągnęła własne dłonie i oplotła je dokładnie dookoła nadgarstka mężczyzny. Nie odbierała mu tym żadnej kontroli nad tym, co jej robił, ale to złudzenie, że gdyby chciała to mogłaby go odciągnąć pozwalało Blaithin gwałtownie nie wybuchnąć. - Puść - warknęła to jedno słowo, mimo wszystko świadoma że Casey O'Malley nie wykonuje poleceń. Do tej pory skrycie to w nim szanowała, ale teraz wiele aspektów tej relacji uległo zmianie. Patrzyli sobie w oczy, a w Fire kumulowała się rosnąca w zastraszającym tempie wściekłość. I zorientowała się, że to nie do końca coś związanego z Caseyem, że już od bardzo dawna rosła w niej taka paskudna gula, tworzył się jakiś ogromny kamień ciążący na krawędzi duszy i teraz mężczyzna go po prostu popchnął prosto w nicość. Na pewno powinna się bać, bo mógł jej uczynić dużą krzywdę i to na wiele sposobów, ale nie potrafiła. Wypruto z niej ten odruch, wyrwano z krzykiem z piersi już lata temu, a pozostało po nim tylko to zimno, jaka znajdowała odbicie w błękitnej tęczówce jedynego oka dziewczyny. Fire miała nadzieję, że jej niewzruszona postawa go jeszcze bardziej rozdrażni. To było bardzo buńczuczne "No i co mi niby zrobisz?". Pomiędzy jednym mrugnięciem, a drugim te emocje zmieniły się w pewien subtelny sposób. Na pozór niezauważalnie, a jednak w tak wielkim stopniu, że dotyk przestał być niemiłym aspektem tej rozmowy. Nagle nie pragnęła już trzasnąć mężczyzną o ścianę aż pogruchocze mu kości. Patrzyła tak intensywnie, że mogłaby przewiercić go tym spojrzeniem na wylot, ale zaczęła odczuwać mętlik w głowie i mimowolnie na chwilę przebiło się to przez zastygły w obojętności grymas. Jakieś mieszane uczucia i pragnienia, które nie powinny zaistnieć, wzrok uciekający od jego oczu przez nos aż do ust. Zrozumiała co robi w momencie, gdy się tak nieznacznie uśmiechnął połową twarzy, co mogła dokładnie zaobserwować od początku do końca. Każdy tego rodzaju gest znajdował teraz wyraźną odpowiedź w uczuciach Szkotki, które przestały w pełni oscylować wokół nienawiści, a czegoś innego. A może tego samego tylko oglądanego z innej perspektywy? W końcu od nienawiści do miłości jeden krok. Coś o tym Fire już wiedziała. Aż za dobrze. - Mhm - mruknęła, próbując na razie zebrać rozbiegane na wszystkie strony myśli do kupy i słuchać słów, jakie wypowiadał, ale przede wszystkim skupiała się na niskim tonie głosu, który niemalże wibrował jej teraz w całym ciele. Jak ona cholernie żałowała, że nie została hipnotyzerem. Była na zbyt początkującym etapie, aby umieć postawić się urokowi wili. Ale kiedyś na pewno się uda, a wtedy będzie czerpać mnóstwo przyjemności z zaskoczenia Caseya. Nie odzywała się nie dlatego, że nie miała nic do powiedzenia, bo miała wiele. Po prostu chciała go jeszcze posłuchać, pozwolić mu mówić byleby O'Malley rozbrzmiewał dalej w bunkrze. - Jak krucha jest Twoja pewność siebie. - powiedziała w końcu, całkowicie szczerze, jedną dłonią rozluźniając nacisk na jego nadgarstku, aby położyć mu ją na klatce piersiowej w miejscu serca. - Gdybym umiała to bym Ci bardzo współczuła. Wytworzył w niej napięcie, które w ogóle nie znajdowało nigdzie ujścia. Miała dosyć tego cholernego uroku, ale duma zabraniała poprosić, aby go nie używał. Zresztą, już za późno, zrobił to i miała ochotę go za to zabić. Zasłużył. Nienawidziła wchodzenia do własnej głowy oraz sterowania uczuciami, tylko ona mogła to robić ludziom, jej nikt nie miał prawa. Wykazał się całkowitym brakiem szacunku, wobec tego nagle zdecydowała, że również mu to zafunduje. - Do grobu zabiorę ze sobą też Ciebie. - powiedziała i splunęła Caseyowi w twarz. Chciała go w ten sposób podobnie znieważyć, ale w perfidny sposób poczuła, że jej się to spodobało. Oby było to tylko i wyłącznie winą delikatnego wpływu uroku.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Trudno było jednoznacznie powiedzieć, co tak naprawdę drażniło Caseya, teraz, w tej chwili, w tym bunkrze, w postawie Blaithin, w jej spojrzeniu, w jej arogancji, czy obojętnej pozie. Prawda była taka, że O’Malley bardzo często nie potrzebował nawet prawidziwych powodów do złości. Wystarczyło, żeby sięgnął wgłąb siebie, do pustki, jaką od przeszło ośmiu lat nosił w sercu i tyle mu wystarczało. Powody do gniewu zawsze znajdowały się same. Nie traktował tej rozmowy personalnie, o nie. Po prostu znalazł sobie wytłumaczenie dla swojego rozdrażnienia – dla chwilowego wylania z siebie kwasu i jadu. Blaithin tylko podsycała jego złość, prowokowała go bardziej – i bardzo dobrze. Usprawiedliwiała kolejne jego nagięcie granic między nimi. Spodziewała się, że złamie jej przestrzeń osobistą jeszcze bardziej? Oj, nie. To byłoby za proste. On miał inne sposoby, techniki, które sprawiały mu więcej przyjemności niż czysta agresja. Agresja zawsze kojarzyła mu się z przegraną, okazaniem słabości charakteru. Jego furia była inna, pozbawiona pierwotnej brutalności, nie musiał używać ani siły, ani fizycznego przymusu do zyskania kontroli nad sytuacją. Casey znacznie bardziej wolał wpływać na umysł, niż na ciało. Już teraz czuł jak wzbierające w nim emocje powoli się formują i przybierają odbicie czystej satysfakcji, kiedy Fire trwała w zawieszeniu pomiędzy nienawiścią do niego, a uznaniem jego uroku. Czar wila to była część jego, to nie była magia, którą manipulował – to była jego osobowość, dlatego nie traktował tego, jako tanie zaklęcie odurzające. On był jej odurzeniem, tylko on i jego talent, jego natura, nigdy nie uważał inaczej. Dlatego właśnie usta rozciągnęły mu się w szerszym, perfidnym uśmiechu. Pozwolił jej jeszcze pozostać w tym stanie – pomiędzy jego sugestią, a własnym pojmowaniem. Nie chciał mieć przed sobą marionetki, podatnej na każde jego życzenie. Wolał mieć przed sobą Fire, która będzie do samego końca świadoma wszystkich emocji. Wolał, żeby zastanawiała się, które z nich należą do niej, a które on jej podsuwał. Pociąg, przyciąganie, napięcie, złość, hipnotyczny szept zaraz obok jej ucha, dłoń, którą zgodnie z jej wolą cofnął z jej podbródka, odraza. Mieszały się ze sobą uczucia – te, którymi spowijał ją on, z jej własnymi – gesty i intencje. A także słowa. — Chcesz sprawdzić, czy Twoja jest kruchsza od mojej? Mąci jej w głowie. Skupia jej uwagę na słowach, kiedy tak naprawdę, nawet będąc tak blisko jej ucha, patrzy jej prosto w oko, a ona patrzy prosto na niego. I to jest jej błąd. Nawet kiedy spluwa mu w twarz – nie popełnia nic tak karygodnego, jak po prostu to butne patrzenie wprost na niego, z tą niezbitością, którą przecież tak łatwo jest skruszyć. Nie ma pojęcia, że jej duma i ego sprowadza ją na dno. Nie powinna na niego patrzeć, stawiać mu wyzwania w tym spojrzeniu. Wzrok, jest źródłem jego wilej sugestii. Ten wzrok kosztuje ją całą pewność siebie, kiedy Casey mruczy dziwnie wcale nierozjuszony splunięciem mu w twarz. — Cudownie, Fire — kwituje i teraz już nie trzyma rąk przy jej twarzy, nie kieruje nią wcale, bo ręce ma przy sobie. Jedną opartą obok swojego biodra na stanowisku zaraz obok fiolek, drugą trzyma w kieszeni spodni i Fire może teraz poczuć różnicę, jak to jest czuć tylko sugestię wila, a jak to jest całkowicie mu podlegać. — Nie możesz ode mnie oderwać wzroku, prawda? — to nie jest pytanie, bo przekroczyła tę granicę już dawno temu, teraz nie mogłaby z niego spuścić spojrzenia, dopóki O’Malley nie puściłby jej spod swojego uroku. — Zabierz mnie gdziekolwiek chcesz, kochanie. Wszędzie z Tobą pójdę — złożył jej tą słodką obietnicę, bo chociaż Fire nie wierzyła, że takie słowa działają na kobiety, nie musiała. NIe kłamał, był z nią teraz absolutnie szczery, mógł podążyć za nią wszędzie, poddać się jej, tak samo, jak ona poddawała się jemu. Bo prawdziwa prawda uległości była w tym, że nie było prawdziwego oddania, bez oddania obu stron. Więc kiedy ona zatracała się w nim – z lekką pomocą jego uroku – on zatracał się w niej. W niedosycie błękitu jej jednego oka, bo chętnie chłonąłby ten sam królewski kolor z drugiej tęczówki. W obserwacji zaciętości wypisanej na jej twarzy. — Teraz scałuj to z mojej twarzy. Urok, jego własna sugestia, czy jej własna wola? Pozwolił jej zgadywać, co miało ją do tego skłonić.
W jej krnąbrnym umyśle odzywała się czasami logika i na pytanie Caseya zmarszczyła nieznacznie brwi. Chciała odważnie rzucić mu wyzwanie i zapewnić, że na pewno nie zdoła złamać jej ducha, ale z drugiej strony - cholera, przecież mógł. Dlatego wbrew sobie nie wypowiedziała nic, jednocześnie rozproszona oraz skupiona na każdym drgnięciu mimiki mężczyzny. Co tu dużo mówić, podobał jej się. Był szalenie przystojny, męski oraz w ten intrygujący sposób dominujący, przez co miała wieczną ochotę mu się stawiać. Jedyne, czym naprawdę mógłby ją zranić, to odbierając tę możliwość i zamieniając ją w całkowicie bezwolną zabawkę. Tego nie potrafiłaby wybaczyć. Faktycznie popełniła błąd, kiedy patrzyła mu w oczy, ale nie umiała nad sobą zapanować. Musiała powracać do nich spojrzeniem chociaż na chwilę, na jeszcze jedną sekundę... Była pewna, że oplucie doprowadzi go do szału, że może zaraz zobaczy prawdziwą harpię. Na moment, dwa zanim już pewnie nie zobaczyłaby nigdy nic więcej. Ale zaskoczył ją, a nawet zaciekawił. Gdy została wypuszczona to zrobiła krok w tył, ale natknęła na stół, który dopiero co przygotowywała. Ten prosty krok wiele ją kosztował, opłacony był jakimś nadludzkim wysiłkiem. - Nie jestem kochaniem - powiedziała, ale kompletnie bez przekonania, bo sprawiło jej to olbrzymią przyjemność zostać tak przez Caseya nazwaną. Mogłaby oddać wszystko, cały świat, żeby zmienił to na "grzeczną dziewczynkę". Każde następne słowo zdawało się zaciskać na Fire niewidzialny urok. Nie umiała już rozpoznać czy z niej teraz kpił, czy kłamał, czy przyrzekał... Tak bardzo chciała wierzyć, że to urok magicznej krwi płynącej w żyłach Caseya ją do tego wszystkiego zmuszał. To byłoby tak proste. Zrzucić całą odpowiedzialność na niego, kiedy straciło się kontrolę nad swoimi słowami oraz myślami. Najwygodniejsze wyjście, które nie kosztowałoby Fire miliona zwątpień czy aby cząstka tego pragnienia nie istniała w niej zupełnie bez udziału rzucanego hipnotycznego uroku. A teraz pozostawała jedynie wyraźnie wyciągana na zewnątrz. Nie, on po prostu chciał stworzyć jej takie zamieszanie w głowie. Był psychopatą, którego cała sytuacja niesamowicie kręciła - bawił się Fire jak marionetką, której sznurki owijał sobie dookoła wytatuowanych knykci. I to w gruncie rzeczy przykre, że nie potrafiłby Blaithin skłonić do podobnych zachowań, do dotykania go, gdyby musiał obyć się bez wywierania wpływu. Musi mu to wytknąć, gdy tylko się ocuci. Ale co ją ocuci? Uderzenie w twarz? Gdy ją odepchnie? - Myślisz, że się wycofam? Powiedziała to ciszej, tracąc chęć na gniewne krzyki. Zasiała w tonie ziarno groźby oraz ostrzeżenia, że z ich dwójki to on prędzej skapituluje. Blaithin nie pozwalała się tak łatwo zdominować, nieustannie usiłowała uzyskać przewagę, bo może i nie wyciągali jeszcze w ogóle różdżek przeciwko sobie, ale dla niej już toczyła się teraz bitwa. Batalia, której nie mogła pozwolić sobie przegrać. Dlatego brnęła dalej w ten nieznany i wyjątkowo niebezpieczny nurt. Ale nie robiła tego bezwiednie, nie jak posłuszna owieczka, jak jedna z tych uległych dziewcząt, jakie musiały mu się non stop przewijać w łóżku. Nie, Fire miała swój styl. - Wybaczę brak słowa "proszę"... ten jeden raz. - kontynuowała z zaczepnym błyskiem w oku, kiedy przesunęła rękę wyżej aż do złotych włosów mężczyzny. Złapała za nie, ale bez niepotrzebnej brutalności. Mimo to dość stanowczo pociągnęła go tak, aby nieco się pochylił i ułatwił dostęp do jego urodziwej twarzy. Dear w ogóle nie przeszkadzały blizny, nie widziała w nich ujmy na urodzie półwila i to akurat nie wiązało się nawet z rzucanym urokiem, a po prostu jej gustem. Sama nosiła na swoim ciele przeróżne ślady po mniej lub bardziej bolesnych przeżyciach, a już jedno spojrzenie na twarz rudowłosej potwierdzało, że też nie prezentowała się najlepiej przez czarną opaskę zasłaniającą dziurę po prawym oku. Tym samym, które u niego przyćmiło bielmo. Mimo wszystko musiała wspiąć się na palce oraz oprzeć o stabilność jego klatki piersiowej, żeby nie upaść. Tego rodzaju dotyk, taka jego dawka, to wszystko znacząco przerastałoby Dear, gdyby nie ciężkie do zniesienia przyciąganie do Caseya. Teraz wręcz tego potrzebowała, aby go poczuć obok. Zbliżyła usta najpierw do policzka mężczyzny, tam, gdzie śliny było najwięcej. Cała sytuacja mogła z boku wyglądać na wstrętną, ale bynajmniej tak tego nie postrzegała. To tylko trochę płynu, jaki przecież ludzie wymieniali ze sobą cały czas podczas pocałunków. Powoli, z rozmysłem scałowywała ten naniesiony na niego w gniewie ślad, orientując się, że trochę kłuje ją dwudniowy zarost O'Malleya, ale to tylko dodawało wrażeń i podsycało to doświadczenie o nowe bodźce. A ciało Fire teraz je bardzo ochoczo przyjmowało. Wieloma zmysłami. Przy każdym głębszym wciągnięciu powietrza wyczuwała nowe nuty w zapachu Caseya, każdej z nich poświęcając chociaż ułamek myśli. Pachniał pięknie, tak że nagle zapragnęła otulić się tą wonią i po wyjściu z bunkru nadal wyczuwać ją na ubraniach. Chociaż i tak przyłapała się na tym, że pod zapachem różnego rodzaju eliksirów, ingrediencji, olejków i mgiełek chce dotrzeć do naturalnego zapachu jego ciała. Takiego, jakim pachniała jego skóra tuż po przebudzeniu. Wbrew pozorom podczas tej sytuacji poczuła, że odzyskała kontrolę. Tym razem to Fire ujęła podbródek półwila, chcąc go nieco przesunąć na bok, aby scałować ślinę z trudniej dostępnych zakamarków twarzy. Złożyła lekki pocałunek na nasadzie nosa, na powiece zdrowego oka, wreszcie i na kąciku ust. Wtedy lekko się to odgrywane niewzruszenie posypało, kiedy na moment zrobiła mniej ostrożny ruch, jakby wytrącony z równowagi. Niby nic wielkiego, ale musiał to zauważyć od razu, przez co przeklęła w myślach. Udawała, że to nic. Dopiero po chwili odsunęła głowę do tyłu, aby odnaleźć jego spojrzenie. Wolała milczeć, bo ciężko odnaleźć słowa, jakie mogłaby teraz powiedzieć, a które nie brzmiałyby... sugestywnie. A nie chciała podsuwać mu sugestii. Wywołał w niej mały lęk, ale nie w taki sposób, jaki zapewne chciał. Obawiała się, że kiedy zdejmie całkowicie urok to nic się nie zmieni, nadal będzie chciała trwać przy nim i żadna nasycona erotyzmem myśl nie zostanie zaburzona. Ale to niemożliwe, by tak zostało.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Codzienny Casey różnił się od tego, który patrzył teraz na Fire – jego wzrok nie nosił w sobie obecnie pogardy, zimne spojrzenie, spotęgowane przez bielmo na oku, które nigdy nie miało cech przychylności i przyjazności, teraz prezentowało sobą nową skalę emocji. Znaleźć można było w nim zainteresowanie i zwierzęcy magnetyzm, z jakim pochłaniał jej osobę, i nie było w tym intensywnym wrażeniu miejsca na dawkowanie tego, co widział i chciał zobaczyć w odbiciu jej sylwetki. Łatwo ulegał ekstremom – kiedy nie emanował tłumioną pasywną agresją, miejsce gniewu wypełniła fascynacja, pobudzenie, ekscytacja, jaśniejąca w oczach pół-wila. I trzeba mu było przyznać, że jeśli na co dzień epatował lekkim wilim błyskiem, tak dopiero teraz dawał poznać swoją prawdziwą naturę. Otóż – nienawiść, którą tak często i tak szybko był obdarowywany w szkole – w każdej sekundzie, jak teraz, mogła się zmienić w pobudzenie i zachwyt. Jakiż był kurewsko miły, że nigdy nikomu o tym nie przypominał. Zaryzykowałby nawet zwolnieniem, gdyby tylko chciał udowadniać tym, którzy patrzyli na niego z takim wstrętem i zniesmaczeniem, że te wrażenia tak samo łatwo mogą przerodzić się w uwielbienie i całowanie drogi, po której kroczył. Tylko na ogół – nie mial w tym interesu, nie interesowało go zdanie uczniów, czy kadry nauczycielskiej. Nie zależało mu na rzeczach pozbawionych dla niego wartości. Co innego z Fire. Fire… sama się o to prosiła. Fire wyzywała go, żeby stawiał jej wyzwanie, wyzywała go do zaprzeczenia jej sile, wyzywała go do przypomnienia jej, dlaczego w pierwszej kolejności w ogóle zwróciła na niego uwagę wystarczająco, żeby spędzali ze sobą czas na własne życzenie. Nie ze względu na jego talent zaklęciarza – nie miał go. Nie przez wzgląd na jego jakże ciepły i przyjemny charakter, oczywiście. Zwróciła uwagę na tą manipulacyjną szuję, jaką bywał, nie znającą pojęcia empatii i prawdziwego zrozumienia. Na pół-wila, nawet, jeśli na chwilę o tym zapomniała. Mógł jej o tym przypomnieć, droga do tego była dziecinnie prosta. Wystarczyło, żeby na moment zrzucił z siebie okowy opanowania i dał się ponieść własnym instynktom – tym natury odzwierzęcej i ludzkiej jednocześnie. Ta pozwoliła mu na tę chwilę porzucić hamulce, zaśmiać się gardłowo, perfidnie i z prawdziwym rozczuleniem, ale także butą i nieznośną, hipnotyczną manierą dodać: — To teraz powiedz to tak, żebym uwierzył. Otaksował wzrokiem jej ciało, a chociaż znajdował się kilkadziesiąt centymetrów od niej, a rąk dalej nie cofnął z boków swojego ciała, mógłby przysiąc, że w miejscu, na które rzucił swój oddech, w zagłębieniu jej szyi i ramieniu, włoski zjeżyły się na jej skórze. Schlebiała mu tym, bo nawet nie takie reakcje starał się w niej rozbudzać. A może to była tylko jego wyobraźnia? Nie miało to znaczenia, bo koło poszło już w ruch i kiedy to zauważył, jego bezczelność tylko się nasiliła. Jego śmiech aż odbił się od ścian bunkra podatnych na echo, ale mimo spalonych toksycznymi wywarami strun, brzmiał jakoś tak… jak powinien brzmieć głos, który przenika przez ciało i wibruje dopiero w nim, każdą nutą i każdym drżeniem, jakie powinno mieć miejsce w powietrzu, zamiast tego kończy się u dołu własnego podbrzusza. — Absolutnie nie. Błagam cię żebyś się nie wycofywała. Jego definicja błagania miała w sobie coś lubieżnego i nieprzyzwoitego, coś śmiałego, nie obawiał się błagać, padać na kolana przed kobietami. Jego ego nie mogło na tym ucierpieć, jeśli składał słodkie obietnice, przez które potem to przed nim padano na kolana. Co ciekawe, nie kłamał, mógł to zrobić nawet teraz, gdyby właśnie tego chciała. Ale przecież nie chciała. Przecież go nienawidziła, przecież gardziła nim, przecież wcale jej nie pociągał, przecież nie traciła właśnie gruntu pod nogami tylko przez niego, a jej ciało nie reagowało na niego wcale. PRZECIEŻ nie. Nie? Była łagodna, tego akurat się nie spodziewał. Obserwował ją, skracał dystans między nimi, teraz już opierał się o stół za jej plecami, zamykając ją pomiędzy swoimi ramionami, podłóg jej woli, zbliżając do niej twarz, ułatwiając odnalezienie ścieżki ust do jego policzka. Wstręt, to było ostatnie, jak teraz postrzegał tą sytuację. Czuł ciepło jej ust i wilgotne ich wnętrze na swojej skórze, jej oddech na swoim policzku, aż w końcu fakturę jej warg w kąciku własnych, rozciągniętych teraz w lekkim uśmieszku. — Powiedz dość. Wyzywam cię. Tylko szept. Stosował tylko szept, jako swoją broń i nie potrzebował niczego więcej. Dalej owijał ją swoim urokiem, czy już przestał. Fire? Jak uważasz? Pochylił się na kilka centymetrów przed jej twarzą, grożąc czymś, co zwyczajnie nazywało się sensualnym napięciem. — Dalej chcesz poprzestać na płaszczu? Przechylił głowę na bok, do jej ramienia i jedynie trącił go policzkiem. — Zdejmij to, proszę— nie prosił jakby w to wierzył, ale jakby bardzo dobrze się bawił wypowiadając to słowo. I chociaż nie musiał, tutaj akurat postawił nacisk na wilą hipnozę, na wszelki wypadek, bo kiedy zrzuciła z siebie kurtkę, odrzucił ją na fotel, na którym wcześniej siedział. Przezornie, bo dokładnie wiedział, że właśnie tam chowała różdżkę.
Im dłużej przebywała pod jego wpływem tym trudniejsze stawało się robienie wszystkiego, co nie dotyczyło nawiązywania z nim kontaktu. Emocje O'Malleya zmieniały się szybko, to zdążyła zauważyć. Przeskakiwał ze złości do zainteresowania, z zainteresowania mógł z kolei równie prędko przejść w nudę, a tego bardzo by nie chciała. Pomyślała przelotnie, że musiał się niezwykle namiętnie kochać, gdy w końcu pozwalał tym wszystkim uczuciom na uwolnienie. - Drań - mruknęła, kiedy się z niej po prostu zaśmiał. Zmrużyła oko w wyrazie udawanej irytacji, bo tak naprawdę zaraził ją rozbawieniem. Aktualnie, gdy Casey się śmiał i Fire chciała się śmiać, gdyby zaczął płakać i ona mogłaby zalać się łzami. Zrobił to, błagał. Na jej blade policzki wkradła się odrobina czerwieni, ale to można było równie dobrze zrzucić na karb podniecenia. Ten gardłowy głos w połączeniu z konkretnym słowem wywoływał zdecydowanie zbyt wielkie zakrzywienie w rzeczywistości, jakby na moment świat przerywał swój naturalny bieg, aby się przysłuchiwać. Blaithin usłyszała to tylko raz, a już dotarła do niej świadomość bycia uzależnioną. Rozchyliła wargi, żeby faktycznie powiedzieć mu twardym tonem "dość". Dość bawienia się mną, dość wykorzystywania swojej kurewskiej mocy. A z drugiej strony... dość zwlekania, Casey. Dość opóźniania tego, co ma się tutaj wydarzyć. Dość błądzenia ustami gdzieś obok, dość przeciągania momentu wyczekiwanego teraz z niecierpliwością pocałunku. Dear z trudem powstrzymała się od mówienia, nie mając pojęcia, które "dość" wybrałby zdradziecki i nieprzewidywalny język. O'Malley uwodzicielskim szeptem sprawiał, że słowa mogłyby jej się zupełnie pomylić. Wyszedłby z tego nieskładny bełkot, jak po wypiciu blekotu. Mrugnęła, orientując się, że przeszli do momentu rozbierania. Gdyby tylko chciał i wypowiedział parę słów to wyskoczyłaby dla niego natychmiast ze wszystkich ubrań. Wręcz jej przeszkadzało to nagromadzenie kurtki, koszulki, spodni, butów, bielizny. Ale o wiele bardziej przeszkadzało Blaithin, że tyle też wciąż miał na sobie Casey. - Nie - Ciężko stwierdzić czy to była odpowiedź na retoryczne pytanie, jakie sugestywnie zawiesił w powietrzu, napędzając wyobraźnię dziewczyny do pracy na pełnych obrotach. Czy może raczej cichy sprzeciw, żeby nie zmuszał jej do obnażania się w taki chory, obrzydliwy sposób. Drgnęła lekko, wyczuwając tknięcie nosem i mimowolnie uśmiechnęła się odrobinę, bo to słowo tak bardzo nie pasowało do O'Malleya. Lubiła jednak to, że mówił, że prowadził ten dirty talking, chociaż na pewno po prostu pomagało to utrzymywać kontrolę nad wilowaniem. Nie rozstawała się ze swoją różdżką. Była czystokrwistą czarownicą i przeszła przez tyle niebezpiecznych sytuacji, że bez możliwości rzucania zaklęć zostawała pozbawiona dużej części śmiałości. Ale mogła co najwyżej nazwać w myślach ten ruch fatalnym posunięciem - bo dłonie dziewczyny automatycznie, bez najmniejszej zwłoki czy stawiania oporu, złapały czarny materiał i po zsunięciu posłusznie oddały go w ręce Caseya. Nie odmawiając sobie przy tym przeciągniętego w czasie do długiej sekundy muśnięcia palcem jego kciuka, zaczepnie oraz drażniąco. Dało się jednak zauważyć gdzieś głęboko w odbiciu spojrzenia Szkotki siłę, z jaką przetoczyła wtedy wewnętrzną walkę, walkę, którą boleśnie przegrywała pod naporem dominującej magii bijącej od złotowłosego. W teorii wiedziała, jak to działa, sama uczyła się identycznych sposobów mącenia komuś w głowie, aby był gotów wypełniać każdy rozkaz, ale nie umiała jeszcze w pełni tego wykorzystać. Powinna traktować to jako lekcję i okazję do treningu woli. Głowa Baithin powoli odzywała się tępym bólem przez cały wysiłek, a mimo to nie potrafiła sobie odpuścić i całkowicie ulec. - Lubię, jak prosisz i błagasz, Casey. - również szepnęła, bo słowa i tak odbijały się teraz pomiędzy ich napiętymi ciałami niezwykle wyraźnie. Pierwszy raz nie zwróciła się do niego po nazwisku, przekraczając całkiem ważną dla niej granicę intymności. Cóż, to dziwna kolejność, bo najpierw zdążyła bezczelnie go opluć i potem to zlizać, a dopiero teraz przejść na ten poziom znajomości, by używać imienia. Casey. Razem ze ściągnięciem kolejnej części odzienia, tak jakby równocześnie ściągała z siebie kolejną warstwę tej utkanej z kłamstw oraz manipulacji ułudy, jaką pielęgnowała latami, aby prezentowała się w końcu całkowicie naturalnie. Niestety, widział ją coraz bardziej taką, jaką była bez niepotrzebnych zasłon. Chociaż w bunkrze nie panował taki chłód, jak na zewnątrz, pozbawiona okrycia skóra Blaithin niemalże natychmiast pokryła się gęsią skórką. Odruchowo jedną ręką potarła ramię, sprawiając na ułamek sekundy wrażenie zawstydzonej. Uciekłaby w tym momencie wzrokiem na dół niczym najzwyklejszy tchórz, jakim oczywiście, że w głębi duszy zawsze była, gdyby nie magnetyczne przyciąganie tęczówek mężczyzny. Musiała natychmiast to wszystko ukryć za fałszywą pewnością siebie. - Powinieneś wzmocnić urok - odezwała się, bezwiednie wyciągając dłoń ku jednemu z bioder mężczyzny, bo nabrała ochoty, aby go do siebie przyciągnąć bliżej, kiedy w ostatniej chwili cofnęła ją z powrotem. Rzadko przeżywała dotyk i zawsze oddziaływał na nią przez to zbyt intensywnie. - bo jak przestanie działać to zrobię Ci dużą krzywdę. Czuła się niczym upojona Afrodisią. - Dalej jesteś znudzony? Przechyliła nieznacznie głowę na bok, taksując go wzrokiem kogoś, kto bardzo, ale to bardzo długo jadł tylko suchy chleb, a teraz miał przed sobą królewską pieczeń.