Bunkier znajduje się gdzieś na obrzeżach Hogsmeade, jest ukryty bardzo, ale to bardzo dobrze! Niewielu zna jego położenie, wśród porastających go krzewów i drzew jest trudny do zauważenia. Jeśli uważnie słuchałeś na historii magii, będziesz wiedział, że bunkier prawdopodobnie pochodzi z czasów wojny z goblinami - w takiej i w podobnych kryjówkach, czarodzieje często znajdywali schronienie.
UWAGA:
4, 6 – udaje Ci się wejść 1, 2, 3, 5 – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
-Tak, udałem się tam kiedy to samopoczucie utrzymywało mi się przez więcej niż parę dni, ale w sumie nic nie stwierdzono. No i oczywiście byłem tam też świeżo po wyprawie żeby uzdrowić mi dłoń. - Czy napawało go to lekkim niepokojem? Tak i to dosyć mocno. Chociaż starał się myśleć pozytywnie i nawet pomyślał o czymś co mogło się wydarzyć - Ogólnie miecz mi sam wypadł z ręki i potem chwycił go polter, który rzucił się z nim na Brooks. Niektórym popękały kości, a Mulan chyba wywiało gdzieś na pustynię. Myślę że mogłem oberwać resztą klątwy koszmarów i to dlatego. Niektóre osoby wtedy nią oberwały zamiast magnetyzmem, świecącymi oczami albo samorozpinającymi się guzikami. - Było to w końcu prawdopodobne, prawda? No i jeszcze postanowił dodatkowo spróbować uspokoić Felka. -No i od czasu do czasu biorę jeszcze eliksir spokoju i na sen bez snów. Wtedy tego aż tak nie odczuwam i jest w miarę normalnie. - A nawet jeśli było w tym coś więcej, to raczej nikt tak łatwo tego nie zidentyfikuje. W końcu była to magia Camelotu, który był przez wieki miejscem zaginionym. -W razie gdyby działo się coś więcej, dam znać. -No i w końcu przeszli do nauki zaklęcia jakim była Mora. Tak, bardzo chciał to opanować żeby w przyszłości móc przerwać niektóre klątwy. Obserwował jak Felek przeklina manekina przez co jego usta dosłownie zniknęły-Wredny czar. Jeśli ktoś nie zna zaklęć niewerbalnych, to będzie bezbronny. No i nie może sam z siebie tego zdjąć.- Bo w końcu była to czarnomagiczna klątwa, a Mory na samego siebie rzucić nie można. No ale to tyle z jego rozwodzenia się nad rzuconą przez Felinusa klątwą -No dobra, to zaczynam - Opanował teleportację, więc jeśli chodziło o skupienie można było nieco przerobić zasadę ce wu en. No a jeśli chodziło o wyobrażenie sobie przywrócenia ust nie różniło się to aż tak od wyobrażania sobie efektu podczas rzucania zaklęcia transmutacyjnego. -Mora - I tak oto usta manekina zaczęły powracać. Można było to uznać za mały sukces. Mały, bo było to chyba najsłabsze zaklęcie czarnomagiczne. Z Sectumsemprą zapewne poszłoby o wiele wiele ciężej. -No dobra. Jakoś to poszło.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Uważnie wsłuchując się w słowa, które wypowiadał Drake, nie wiedział, jak mu może nieco pomóc pod tym względem. Mimo to wewnętrzne przeczucie mówiło mu, że ignorowanie pewnych problemów może wywołać znacznie poważniejsze, w związku z czym w oczach koloru iście czekoladowego pojawił się charakterystyczny, mimowolny wręcz błysk zaintrygowania i zmartwienia, jakiego to nie zamierzał powstrzymywać. Zauważalny, subtelny, pojawiający się zawsze, gdy pod kopułą czaszki zastanawiał się nad większą ilością rzeczy, a sam musiał przetworzyć znacznie więcej danych. - Wiesz, to, że nic nie stwierdzono, nie znaczy, że nic się nie dzieje. To są koniec końców... pradawne klątwy i magia. - przyznał szczerze, marszcząc widocznie brwi, a na czole pojawiła się zmarszczka. Słyszał co nieco na temat tego, jakie rzeczy miały miejsce w lochach, choć były to ogólne informacje, nie te szczegółowe. Czarnej magii było tam jednak sporo i cieszył się, że postanowił jednak pozostać w skrzydle, by nie ryzykować niepotrzebnie. - Ważne, że skończyło się tylko na takich obrażeniach. Zawsze mogło pójść znacznie gorzej. - spojrzał w kierunku Drake'a, chcąc upewnić się nieco, czy aby na pewno to nie będzie utrzymywało się przez znacznie dłuższy czas, choć miał nieco wątpliwości. - Pamiętaj tylko, by przy odstawianiu robić to stopniowo, nie gwałtownie. Objawy mogą powrócić ze zdwojoną siłą. - zdanie opuściło jego własne, spierzchnięte usta, bo wiedział, jak organizm może potem domagać się tego typu rzeczy. Sam chodził nieco bardziej rozjuszony od momentu, gdy naprawdę brakowało mu kofeiny i eliksirów czuwania, ale skrywał to wewnątrz siebie. - Jasne, postaram się pomóc. Szkoda, żebyś się męczył bądź żeby działo się coś, o czym nie będziemy wiedzieć. - kiwnąwszy głową, przeszedł tym samym do przedstawienia zaklęcia. Wytłumaczywszy pewne kwestie, poniekąd temat Camelotu wiązał się z tym, z czym mieli nieco obecnie do czynienia. Zdejmowanie tych prostych, bardziej zrozumiałych dla społeczności czarodziejskiej klątw wiązało się z łatwiejszym podejściem do tematu, choć, jak wiedział, Drake musiał nieco pod tym względem się podszkolić. Ocausi pojawiło się jako pierwsze zaklęcie czarnomagiczne, na którym mieli ćwiczyć. Nieszkodliwe, prędzej wredne i złośliwe na swój własny, unikalny sposób. - To jest ta przewaga właśnie od Jęzlepu bądź Silencio. Tamte możesz zdjąć poprzez Finite, tutaj musisz mieć kogoś do pomocy. - założył ręce na klatce piersiowej, poprawiając własną bluzę, po której to rękawach wędrowały spokojnie wilk i kojot. Tatuaż przesunął się na bok, zahaczając nieco o miednicę, gdy kiwnął głową, czekając na pierwsze efekty użycia przez Drake'a Mory. I, jak się okazało, pierwsza próba była sukcesywna, choć wiadomo - nie tak, jak miałoby to miejsce, gdyby poćwiczył parę razy rzucanie. Sięgali prostego poziomu, poza tym Lilac pozostawał dość wysoko ponad resztą względem zaklęć, o czym nieco wiedział. - Całkiem nieźle. Skupimy się na czymś bardziej zaawansowanym w takim przypadku, choć jeszcze powstrzymam się przed innymi. - powiedziawszy, rzucił w kierunku biednego Ziutka zaklęcie Timor Sol powodujące oparzenia właśnie podczas wystawienia na działanie naturalnego, prawdziwego światła. - Timor Sol. Zaklęcie, które przyczynia się do powstawania okropnych oparzeń pod wpływem działania promieni UV. - wskazał na pierwsze poparzenia pierwszego stopnia, jakie to zaczęły zbierać żniwo, gdy powtarzał sukcesywnie działanie zaklęcia Lumos Solar. Krótkie rozbłyski powtarzał z wysoką częstotliwością, jako że w bunkrze nie znajdowało się żadne, intensywniejsze źródło światła. - Paskudny urok, ofiara może o swojej wrażliwości na słońce dowiedzieć dopiero po fakcie. - przyznawszy szczerze, pozwolił tym samym Drake'owi odpowiednio uporać się z tym problemem. - Zgodnie z poprzednimi informacjami - skup się na tym, jakbyś chciał, by skóra przestała być nadwrażliwa na promienie. - dodał jeszcze od siebie, by obserwować kolejne poczynania młodzieńca.
Wiem... Kto wie, może efekty tego ujawnią się dopiero za kilka lat. O ile jakieś będą.- Bo w sumie to też może się stać. Co na przykład jeśli stał się przez to bezpłodny albo jak się zestarzeje, to mu włosy zmienią kolor nie na siwy albo niebieski? - Na szczęście z inferiusami poszło nam w miarę sprawnie i nikt nie ucierpiał. - Chociaż w niektórych przypadkach było blisko i kilka osób, między innymi Drake, musiało interweniować żeby pomóc innym z tymi ożywionymi truposzami. Jak dobrze że Shawn ich uczył o walce z nimi zaledwie rok temu. I nawet dał na ten temat pracę domową. -Będę pamiętać. W sumie te eliksiry można uznać za lekarstwa więc to nieco oczywiste. - Wiadomo że jeśli przez pewien czas organizm otrzymywał jakiś specyfik i zdołał się do niego przyzwyczaić, to przy jego braku będzie się go domagał dając nieprzyjemne objawy. To chyba się nazywało uzależnieniem fizycznym czy jakoś tak. Wysłuchawszy działania kolejnego czarnomagicznego zaklęcia jakie przedstawił mu Felinus, leciutko uniósł brew w górę. - Czyli to zaklęcie zmienia kogoś na jakiś czas w stereotypowego wampira? No, częściowo. - Bo raczej potrzeba picia krwi i wrażliwość na czosnek nie szły z tym zaklęciem w pakiecie. Ale to chyba dobrze. - No dobrze. No to pora spróbować znowu. Mora. - No i nie wyszło mu to za dobrze. Właściwie to kawałek skóry manekina zczerniał po rzuceniu zaklęcia, więc chyba tylko pogorszył sytuację. Szybko spróbował naprawić swój błąd rzucając zaklęcie po raz kolejny.-Mora. - Tym razem nie stało się nic. Drake lekko westchnął, spróbował zebrać myśli w kupę i się skupić. Wystarczy że sobie wyobrazi jak skóra przestaje skwierczeć na słońcu. Prawie jak na transmutacji, tylko trochę inaczej. - Mora. - No i w końcu się udało. Chyba... Na pewno zniknęło też czarne zabarwienie skóry które przez przypadek zrobił. -Chyba mi się udało. - Nie był w stanie dokładnie stwierdzić, bo byli w bunkrze. Słońce tu nie świeciło. Dlatego chyba Drake powinien to sprawdzić. Skoro światło słoneczne powodowało poparzenia... - Lumos Solar - Nastąpił mały rozbłysk, a manekin zdawał się nie skwierczeć. No... Jednak się udało. - Tak swoją drogą. Rany po tych poparzeniach leczy się tak jak po zwykłych? Wliczając to że czynnik czarnomagiczny raczej będzie utrudniał uzdrowienie, oczywiście... - Bo szczerze nieco go to ciekawiło. Zwłaszcza że jeśli wiedział już jak zaklęcie przerwać, to wolałby też wiedzieć jak zająć się poparzoną w ten sposób osobą jeśli nie będzie nikogo innego kto się na tym zna i nie będzie możliwości wezwania pomocy bądź przeniesienia kogoś do lekarza.
Lowell spojrzał uważniej na ucznia, który ewidentnie nie miał szczęścia podczas trwania poszukiwań zdjęcia klątw. Samemu starał się unikać wówczas zagrożenia, ale gdy jedni mogą siedzieć w bezpiecznym miejscu, w murach własnego umysłu, inni obrywają. Młody już mężczyzna nie tak łatwo się z tym godził, ale nic dziwnego - nie mógł pomóc i nie mógł posłużyć się uzdrawianiem, jakie to zawsze w jego życiu odgrywa kluczową rolę. - Inferiusy to paskudne bydlęta. Ciekawi mnie tylko to, kiedy zostały one stworzone i z jakiego powodu. - w końcu Camelot raczej nie powinien być zalążkiem czarnej magii, ale mógł się pod tym względem przecież mylić. Życie zawsze niesie ze sobą niespodzianki, a im bardziej się temu wszystkiemu przyglądał, tym odnosił większe wrażenie, iż wiele rzeczy wymaga nieco bardziej widocznego rozwiązania. Korzystanie ze sztuk zakazanych w celu stworzenia martwego, acz żywego ciała niespecjalnie jawiło się na liście Felinusa najbardziej pożądanych umiejętności. - Zawsze lepiej jest powiedzieć wcześniej, niż potem pluć sobie w brodę, jeżeli się tego nie zrobiło, prawda? - w każdym człowieku znajduje się takie przeświadczenie, nie tylko w umyśle asystenta nauczyciela uzdrawiania. Zawsze lepiej powiedzieć, niż potem się pierdzielić z tym, że można było zmienić bieg historii. Dorosły miał tym razem czyste ręce, choć i też - po prostu się troszczył o każdego, co jest w jego przypadku naturalnym efektem i zjawiskiem. Tyle razy widział nieszczęścia, że nie chciałby mimo wszystko mieć z nimi ponownie do czynienia. Uniósł brwi na odpowiedź ze strony Lilaca, by następnie nieco się przygotować; Ziutek został poddany odpowiednim działaniom, które pozwoliły na skorzystanie ponownie z jego urokliwych właściwości. Ruchy różdżką były gładkie, bez najmniejszej skazy, choć Felinus nie przepadał za korzystaniem z tego typu uroków. Po prostu. - Dokładnie. Na spokojnie, jak zawsze, bez pośpiechu. Na początku nie zapanujesz w pełni nad zaklęciem, ale potem naturalnie, po wielu ćwiczeniach, uda Ci się osiągnąć zamierzone efekty. - powiedziawszy, gdy wszystko zostało przygotowane, patrzył na kolejne poczynania ze strony Gryfona. Początkowo musiał mu nieco poprawić ruch nadgarstkiem, wskazując na popełniany błąd. Dopiero trzecia próba przyniosła wymagane korzyści i efekty, na co mogli nieco odetchnąć z ulgą. Błysk Lumos Solar udowodnił, iż podjęte działania są prawidłowe, dlatego mogli przejść do następnych zaklęć, tych znowu mniej... przyjemnych. - Tak, dokładnie tak się je leczy. Też, trzeba mieć na oku to, że mogą wystąpić powikłania, co jest dość naturalne. - promienie UV, które powodowały obrażenia, mogą się przyczynić do dodatkowych nieprzyjemności, dlatego postanowił to zaznaczyć. Profilaktyka raka skóry i inne tego typu rzeczy umykały czarodziejom, o czym doskonale wiedział, będąc na wakacjach. - Przejdziemy teraz do zatrzymywania uroku na podstawie Sectumsempra. Jeżeli nie wiesz, jak rzucić Vulnerę Sanentur, najlepszym działaniem będzie zatrzymanie drążenia tkanek w wyniku działania czarnomagicznego uroku, a następnie zatrzymywanie krwawienia. Ten drugi proces ominiemy w ramach praktyki tylko i wyłącznie Mory. - przedstawiwszy, tym samym skupił się odpowiednio, wydobywając z siebie nieprzyjemne emocje i negatywne uczucia, które odpowiednio kontrolował poprzez oklumencję. Piętno, jak i zbawienie. Sectumsemprę rzucił również niewerbalnie, co świadczyło o wysokim poziomie zaawansowania względem posiadanego doświadczenia. - Musisz skupić się na każdej z ran. - powiedział jeszcze, dając mu tym samym pełne pole do popisu.
Mechanika:
Ilość obrażeń definiuje poniższy wzór, polegający na rzutem jedną kostką k6 i dodaniem 3 do wyniku: 1k6 + 3
Następnie rzucasz tyle razy kostką k100, ile wynosi wynik końcowy, korzystając ze wcześniejszych wartości. Możesz do skutku, ale nie musisz. Oznacza to, jeżeli wyrzucisz na k6 ilość oczek równą 1, musisz rzucić na 4 próby rzucenia Morą indywidualnie.
No cóż... Sam się wtedy pchał do tego lochu. Na szczęście żaden wygłodniały truposz nawet się do niego nie zbliżył, bo zostały raczej skutecznie przez niego spopielone. No i dzięki temu że ruszyli tam sporą grupą, to nikt nie skończył pogryziony. Aż strach myśleć jakie choroby mogą przenieść rozłożone do tego stopnia zwłoki. - Szczerze to nie zastanawiałem się nad tym za mocno. Myślę że może mieć to związkiem z upadkiem Camelotu. Możliwe że te inferiusy to pozostałość po Morganie. - W końcu znana była ona nie tylko z tego że była animagiem ale także mistrzynią uzdrawiania i czarnej magii. Nie zdziwiłby się gdyby się okazało że te inferiusy wyszły spod jej ręki. Ponadto miał podejrzenia o genezie tego zaklęcia w zamierzchłych czasach. Ale to przemyślenie zatrzymał na siebie, bo raczej rozmawianie o ożywionych zwłokach nie należało do rzeczy przyjemnych. - Prawda. - Potwierdził jeszcze i już po tym jak omówili sposób leczenia poparzeń po zaklęciu które dopiero co zdejmował, przyszła pora na zajęcie się jednym z tych najpaskudniejszych zaklęć czarnomagicznych. Tym cholerstwem które drążyło ciężkie do uleczenia rany i zazwyczaj pozostawiające okropne blizny. - No dobra, spróbuję... - Tak zabierał się do rzucania Mory raz za razem. Nie wychodziło mu to najlepiej i dopiero rzucona za dziewiątym razem przyniosła jakiś rezultat. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić że Sectumsempra nie kopie już ran w ciele. Odetchnął ciężko będąc delikatnie zmęczonym tym nieustannym czarowaniem. Taki wysiłek był dobry. Tak samo jak każdy trening. -Ciężkie to było.
To, że się sam pchał do tego lochu, nie oznacza, że musi mieć z tego tytułu jakieś poważniejsze konsekwencje. Lowell zapisał sobie zatem pod kopułą czaszki, by bardziej zwracać na Gryfona uwagę, gdyby jednak coś miało się stać. Oby nie - koniec końców życie potrafi niefortunnie zaskoczyć w najmniej dogodnym momencie. Sam nie czuł się podczas wyprawy wystarczająco dobrze, by schodzić do niższych sfer Camelotu, w związku z czym ominęły go różnego typu atrakcje, choć mógł się cieszyć, że w sumie ostatecznie wyszedł z tego wszystkiego obronną ręką. - Albo po innych czarnoksiężnikach. - odpowiadając zgodnie z tym, co na ten temat sądził osobiście, asystent nauczyciela uzdrawiania przeszedł następnie do elementów powiązanych bezpośrednio z tym, dlaczego w sumie się spotkali. Pierwsze próby rzucenia Mory zawsze są różne i nie oczekiwał tym samym od Drake'a jakichś wybitnych rezultatów, jako że nie lubił napierać na natychmiastowe dobre wyniki, to po pierwsze, a po drugie - nie widział sensu wymagać od niego perfekcjonizmu względem nauczanego pierwszy raz w życiu zaklęcia. Obrażenia, na jakie narażali biednego Ziutka, może nie były idealne i piękne, niemniej jeżeli chcieli się czegoś nauczyć, musieli mieć obiekt testowy. Dlatego, gdyby ewentualnie fantom zaczął jęczeć z bólu, Felinus specjalnie rzucił na niego Silencio, by powstrzymać go od wszelkich form zdradzających to, iż bycie obiektem testowym wcale nie jest przyjemną fuchą. - Postaraj się skupić na wyobrażeniu. Magia to koniec końców kreowanie rzeczywistości wedle własnej woli. - mruknąwszy jeszcze, dokładnie oglądał każdy ruch nadgarstka i każdą wypowiedzianą przez jego usta Morę, by mieć pewność, że nie doszło do błędu. Jak się okazuje, ilość prób była zatrważająca, aczkolwiek nic dziwnego, skoro efekty nie były zadowalające pod tym względem. Praktyka czyni mistrza, a więc spędzili nad tym urokiem znacznie większą ilość czasu, chcąc zaprzestać drążenia tkanek przez działającą, czarnomagiczną klątwę. Aż dziewięć podobnych, ale nie do końca ruchów magicznym patyczkiem i dziewięć tych samych formuł, aczkolwiek różniących się zazwyczaj akcentowaniem. - Nikt nie powiedział, że będzie to łatwe, co nie? - lekko się uśmiechnął, choć fakt, że korzystał z nieco bardziej zaawansowanej formy zakazanych sztuk, niespecjalnie dodawał mu otuchy. Potem, zgodnie z tym, by biedny Ziutek się nie wykrwawił, zaczął inkantować jedną z najbardziej zaawansowanych form zaklęcia leczniczego. - Vulnera Sanentur... - trzy razy, niczym pieśń, wypowiedział słowa, by następnie obserwować to, jak ilość upływającej krwi ulegała zmniejszeniu, rany zasklepieniu, a w końcowym rezultacie wszystko wyglądało tak, jak powinno wyglądać. - Myślę, że na dzisiaj możemy zakończyć trening. Postaraj się coś powtórzyć na własną rękę, poćwiczyć ruch nadgarstkiem i wymowę w wolnym czasie. Natychmiastowa nauka tego przeciwzaklęcia nie jest możliwa, więc nic dziwnego, że trzeba poświęcić na to nieco więcej czasu. - wytłumaczywszy, zaczął zbierać wszystkie możliwe rzeczy. - Jakby cię bolała głowa, to jest to całkowicie normalne. Czarna magia nawet w tej formie wpływa na umysł. Jeżeli nie jesteś do niej przyzwyczajony, to początkowo ciąży ona na umyśle... gdybyś nie mógł wytrzymać, to wiesz, gdzie jest Skrzydło Szpitalne. - czekoladowymi tęczówkami zerknął w kierunku Drake'a. - I jeszcze jedna prośba, jeżeli o niej nie wspominałem - to, co umiem, chciałbym, byś zachował dla siebie. - słowa, które wypowiedział, owiane były może nie tyle chłodem, co prędzej chęcią profesjonalnego podejścia. Gdyby więcej osób wiedziało o jego doświadczeniu, zapewne nie zostawiłoby to na nim suchej nitki. - Masz jeszcze jakieś pytania? - proste pytanie przeszło przez struny głosowe, gdy powoli zbierali się z bunkru; koniec końców doba jeszcze trwała.
W sumie to trochę prawda. Nie wiadomo jacy jeszcze czarnoksiężnicy gnieździli się w Camelocie te kilka wieków temu. Słuchał się wskazówek jakie dawał mu Felinus i na bieżąco starał się poprawiać przy rzucaniu tego zaklęcia, które mimo wszystko było dosyć ciężkie. No i do tego stosunkowo męczące - Prawda. Chociaż nie spodziewałem się że będzie to aż tak ciężkie. - W sumie nic dziwnego skoro rzucał to zaklęcie nadal mając spore braki w czarnej magii. Mimo tego że troszeczkę nieco się dzisiejszego dnia nauczył. Obserwował jak Felinus zabierał się za uzdrawianie ran manekina jakie dopiero co mu zadał. Na szczęście mieli coś takiego jak manekiny i nie było konieczności uczenia się tego zaklęcia korzystając z jakiegokolwiek żywego stworzenia.-Raczej aż tak mi ciążyć nie będzie. W końcu coś czarnomagicznego się już we mnie kiedyś wgryzło. Ale to się zobaczy... - Rzucił z delikatnym uśmiechem. Sam już do siebie nabierał dystansu i miał go na tyle że mógł delikatnie żartować z tego co go spotkało. -Będę milczał jak grób. - No chyba że ktoś mu legilimencją przesonduje głowę albo poda eliksir prawdy. -Nie, nie mam żadnych. No to do zobaczenia. -Rzucił i skierował się ku wyjściu z bunkra. Będzie musiał zapamiętać gdzie to miejsce jest dokładnie. Wygląda na dobrą miejscówkę do spędzenia pełni. Zwłaszcza jeśli przed przemianą uda mu się zapieczętować drzwi od środka. Samo zaklęcie spróbuje jeszcze trochę poćwiczyć w wolnym czasie na sucho, ale znając życie będzie potrzebował kolejnego spotkania żeby opanować je w pełni
/zt x2
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Szczerze to od czasu w którym Felinus uczył go troszkę czarnej magii i oraz Mory nie za bardzo miał powód żeby przychodzić do bunkra ponownie. Przynajmniej aż do teraz, kiedy księżyc zniknął z nieba, dementory i inne magiczne stworzenia szaleją, a czarna magia wręcz wypełnia powietrze. Nadal miewał z Morą malutkie problemy związane z jego szczątkową wiedzą na temat czarnej magii i zanim przystąpi do kolejnych prób opanowania tego czaru, będzie musiał poznać nieco więcej wiedzy na którą większość społeczeństwa patrzy raczej krzywo. W normalnych okolicznościach musiałby poprosić kogoś o pomoc albo dostać się do działu ksiąg zakazanych i tam poszukać co nieco. Na szczęście jakiś czas temu w jego wilkołaczo-lwie łapki wpadł Codex Maleficarum który zazwyczaj przetrzymywał w cylindrze zniknięć. Miał z niego nie korzystać przez długi czas, ale obecna sytuacja na świecie tego wymagała. Drzwi zabezpieczył za sobą żeby nikt mu tu teraz nie wparował, a sam bunkier przeszukał zaklęciem wykrywającym ludzi. Skrzyneczkę z księgą wyjął z cylindra, a następnie samą księgę ze skrzyneczki. Pulsującą od niej magię dało się wyczuć zanim w ogóle dotknął okładki. Szkoda trochę niedźwiedzia który musiał stracić życie by na jego skórze spisano mroczne sekrety i wiedzę druidów. Dla bezpieczeństwa Codex otworzył na stole i ostrzożnie zaczął przewracać kartki. Początkowo nic się nie działo i dopiero po przewróceniu kilku stron zapisanych plugawą treścią, w jego głowie zaczął rozbrzmiewać ciężki i mroczny głos który szeptał różne okropne rzeczy. Namawiał go nawet do porzucenia człowieczeństwa i oddaniu się dzikości. Po tych słowach mając już nieco po dziurki w nosie ględzenia książki przestał przewracać strony i skupić się na tym co było napisane na tej obecnej. Oczywiście zgodnie z legendami głos przestał do niego mówić kiedy tylko przestał wertować księgę. Jedna se stron traktowała o zaklęciu Corrogo, które w zamyśle miało na celu spowodowanie głębokich ran przypominających takie które zadałoby zwierzę, jednak w swojej finalnej wersji jest w stanie tylko pojawić na ciele swojej ofiary ślady ugryzień. Cóż... było to lepsze niż nic, chociaż ktoś musiał się wtedy nieco zawieść podczas tworzenia go. Może gdyby on się za nie zabrał to udałoby mu się je podrasować? Nie... Lepiej nie. Nadal jest nieco za młody i niedoświadczony żeby eksperymentować z czarną magią do tego stopnia. Chociaż mógłby spróbować opanować to zaklęcie. Niby nie miał na czym je przetestować, ale nauka na surowo też daje efekty. Zaczął się więc wczytywać dokładnie czytając inkantację i ćwicząc ją na głos. Dopiero kiedy wydawało mu się że udało mu się w miarę ją opanować, przeszedł do analizowania ruchu magicznym kijaszkiem i tan na szczęście nie był jakiś cholernie skomplikowany. Z ruchem poszło szybciej. Następnie uniósł swój cedrowy patyk i spróbował rzucić to zaklęcie próbując zebrać w sobie tyle negatywnych emocji ile tylko zdołał. Jego celem był pajączek na ścianie. Koniuszek różdżki rozbłysnął i pająk się nieco zgiął wijąc się nieprzyjemnie. Tak... Chyba powinien założyć że mu się udało. Zamknął Codex Maleficarum, schował do skrzyneczki, którą potem też schował... Do cylindra zniknięć. Następnie zabrał cylinder i opuścił bunkier
z.t
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
- Nic nie widzę - mówię ponuro rozglądając się na lewo i na prawo w poszukiwaniu jakiejś durnej klapy. Mogliśmy pójść dosłownie gdziekolwiek indziej, ale jakimś cudem obudziła się w nas dusza podróżników i odkrywców, więc zamiast iść do pierwszego lepszego baru - szukamy jakiegoś bunkra goblinów. Nawet nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje. Ale kiedy Jess wyraziła swoje zainteresowanie grą podczas gdy umawiałem się z Tomkiem w Pokoju Wspólnym, wspomniała ona coś z kolei o swoim ziomku, który będzie chętny, a potem super lokacji o której jej powiedział i sam nie wiem kiedy się na to wszystko zgodziłem. Jednak teraz stałem w środku lasu z Tomaszem, w dresie, czapce z daszkiem i plecakiem, jako że zaoferowaliśmy się by przyjść pierwsi i przygotować naszą wszystko na przyjście reszty. Może i wskazówki jakie dostaliśmy były dość szczegółowe, ale jakoś się złożyło że staliśmy jak dwa dzbany w lesie. Dopiero w końcu Tomek krzyknął coś, najwyraźniej zwycięsko znajdując co trzeba; podbiegłem do niego, zbiłem z ziomkiem piątkę i otworzyłem prędkim zaklęciem klapę. Zaglądam do środka powątpiewająco, bo wcale nie mam ochoty iść tam badać tereny jako pierwszy. Odpalam lumosa i próbuję dojrzeć coś w dole. - Ty pierwszy - oznajmiam i bez ostrzeżenia wrzucam do środka Krukona. Oczywiście mogło to się skończyć tragicznie, ale wcześniej rzucam Carpe Retractum na przyjaciela, więc zagwarantowałem mu skok na bungee. - Czysto? - pytam całkiem rozbawiony ze swojego żarciku i sam już schodzę na dół za ziomkiem. Z plecaczka, który miał oczywiście założone zaklęcie, więc mieściło się znacznie więcej niż mogło się wydawać, wyciągam Ognistą Whiskey z Blishen a do tego mnóstwo słodyczy. Czekoladowe gały, karmelizowane muszki czy kandyzowane ananasy. Wszystko co bez pomyślunku rzuciłem do koszyka kiedy robiłem zakupy w Miodowym Królestwie. Rzucam też do Tomka świeczki, żeby je porozstawiał dla super klimaciku.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Ostatnie o czym obecnie marzyła, to siedzenie bez celu w wieży Ravenclawu - może i nieelegancko zabawiła się w gumowe ucho podsłuchując Auggiego i Tommiego, ale wizja JAKIEJKOLWIEK rozrywki wydawała jej się zbawienna. Zwłaszcza, że udało jej się rozwiązać problem Krukonów odnośnie miejscówki rozgrywki. Cóż, nic nie mogła na to poradzić, że jakoś mimowolnie odrobinę szemrane miejsca (i akcje) kojarzyły jej się z Solbergiem, mimo całej sympatii jaką wobec byłego Ślizgona miała. No, ale też ostatecznie jedno nie przeczyło drugiemu. Zgadała się z Maxem w Londynie, skąd potem oboje teleportowali się w okolice Hogsmeade. Smith w końcu wróciła do korzeni i nie musiała zakładać ani eleganckich, gringottowych ciuchów - ani szkolnej szaty. Ubrana w luźną, szaroniebieską bluzę, krótkie spodenki i nieśmiertelne, czerwone trampki - stanęła przed wejściem do bunkra, które wskazał jej Max. — Parece que los chicos ya están dentro — rzuciła, unosząc lekko rozbawione - na pewno bardziej podekscytowane - spojrzenie na chłopaka. — Dobrze powiedziałam? — dopytała jeszcze, wiedząc, że Solberg z hiszpańskim jest za pan brat - po czym bez pardonu zniknęła w wejściu, posyłając jeszcze przed sobą jasnoniebieską kulę Lumos Sphaera. — Hej chłopaki! — przywitała się z Krukonami od progu (o ile jakikolwiek był), z zaciekawieniem rozglądając się po rozświetlonym płomieniami świec wnętrzu. Ciekawość błyszczała w jej szarych oczach, gdy przesuwała spojrzeniem po pomieszczeniu - jakby w poszukiwaniu Graala. Darowała sobie jednak wypalenie szeregu ciekawostek o bunkrze, który pochodził jeszcze z czasów goblińskich rebelii. — Klimat jak przy okultyzmie. Chcecie duchy goblinów wywoływać? — rzuciła z przekąsem - choć bez złośliwości, podchodząc do Maguire'a, żeby zdjąć mu z ramienia obrzydliwie grubą pajęczynę. Przy okazji zrzuciła obok zapasów Edgcumbe'a siatkę z paczkami mugolskich chipsów.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Powiedzieć, że zdziwił się, gdy Jess się z nim skontaktowała to naprawdę duże niedopowiedzenie. Początkowo kompletnie nie wiedział jak na to zareagować, głównie ze względu na Darrena, który przecież był jego ziomeczkiem na dobre i złe, a do tego wspólnie też chlali za samotność i całą resztę. Ostatecznie jednak, gdy usłyszał, że planowana jest akcja dla większego grona uznał, że chyba nie zaszkodzi jak trochę rozrusza kości. W końcu ostatnio naprawdę ciągle siedział w domu pracując i próbując nie ćpać, a do tego za chwilę miał uciekać do Japonii. Był to więc dosłownie ostatni moment na podobne akcje. Pojawili się w miejscu, gdzie Maxowi udało się odkryć pewien bunkier i nastolatek uśmiechnął się do Smith, gdy ta odezwała się do niego po hiszpańsku. -Perfecto hermosa. - Przytaknął. Nie od dziś wiedział, że krukonka ma dar do języków, ale chyba nigdy wcześniej nie słyszał, by mówiła akurat w tym, który był tak bardzo bliski jego sercu. Pozwolił żeby dziewczyna pierwsza przeszła przez właz, a następnie sam pojawił się w mrocznym wejściu, czując dziwny niepokój. Przymknął więc na chwilę oczy i uspokoił oddech, by zaraz potem wrócić do zwykłego, radosnego sposobu bycia, który obecnie mógł jednak dość mocno kontrastować z jego tragicznym wyglądem zewnętrznym. -Siemka. Max. - Przywitał się z chłopakami krótkim skinięciem, po czym postawił na środku trzy butelki Ognistej. Ot, tradycyjny darek zapoznawczy od Solberga. -Mało wam duchów po szkole się pałęta? - Prychnął rozbawiony, rozwalając się na podłodze jak król na włościach. Taaaa, jeśli ktoś miał nosa do szemranych miejscówek, zdecydowanie był to Solberg.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Nigdy nie odmawiam, gdy ktoś mi proponuje wieczór z dobrą grą w roli głównej. Dlatego bez wahania zgadzam się na propozycję Augusta, który wplątał w to również Jess, a ona jakiegoś swojego kumpla. No i git, wiem, że wygraną mam w kieszeni. Nie zgadzałem się natomiast na włóczenie po jakichś szemranych miejscach, jednak jest już zbyt za późno, żeby narzekać, a po drugie wolę udawać chojraka niż potem słuchać, że powinienem w takim razie siedzieć w cukierni u pani Chambers. Oczywiście, że skończyło się tak, że jestem z Edgcumbem pośrodku niczego i nie bardzo wiemy co dalej. Jestem również niesamowicie bystry, więc po chwili odnalazłem coś, co przypominało z opisu wejście do bunkra. Mój ziomek potwierdza radośnie (jak na niego), że jestem wspaniały, zbija mi piątkę i bezpardonowo wrzuca mnie do środka, a potem pęta niewidzialnymi linami, przez co żołądek podskakuje mi do serca i omal nie rzygam na wejściu do naszego nowego pięknego przybytku. – Chłoszczyść – macham różdżką, ale niewiele to daje, a potem chichoczę na mój przedni dowcip. – Teraz czysto – kłaniam się nisko i patrzę powątpiewająco na świeczki. – Mogłeś powiedzieć wprost, że szykujesz Brooks super randkę i potrzebujesz pomocy, a nie zwabiasz mnie tu pod pozorem hazardu – rzucam kolejnym wspaniałym żartem, ale dzielnie rozkładam świeczki i je odpalam, tworząc imitację przytulnego klimatu. – Siema! – witam się z Jess i kiwam głową do jej towarzysza. – Tommy – przedstawiam się uprzejmie. – Odkąd August wyprowadził się do Hogsmeade to w Hogwarcie jest o wiele mniej ponuro – wskazuję na potwierdzenie moich słów na Krukona, od którego wręcz bije optymizm na kilometr. – Dobra, to czas wam spuścić łomot – oznajmiam, bo nie mogę się doczekać aż zaczniemy tę fascynującą partyjkę w therię, którą mam nadzieję, że przyjaciel już nam ładnie przygotował. Rozsiadamy się i sięgam po kości, chucham na szczęście, macham zamaszyście dłońmi i rzucam je na ziemię. Mój pionek ciśnie na pole numer osiem i zerkam z zaciekawieniem na cytat. – Aha – komentuję to filozoficzne pierdolenie i zauważam pod nogami jadowite tentakule. Wstaję w popłochu, ale jak zwykle los ze mnie drwi. Wypierdalam się na durną mordę i czuję ogromny ból w prawej ręce. – CO JEST DO CHUJA – jęczę.
______________________
i read the rules
before i break them
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Faktycznie wyszło tak, że posypali się jak domino ci znajomi, kiedy zaczepiali się nawzajem po kolei. Ale to w końcu ja i Tomasz staliśmy jak cioty na środku lasu rozglądając się za wejściem. Jak już mniej lub bardziej spektakularnie weszliśmy do środka, zaczynam rozkładać świeczki i grę. I ogólnie olałbym pitolenie Tomka, ale nie mogę przemilczeć zaczepek takiego kalibru. - Czemu miałbym zabierać ją na randkę do bunkra? - mamroczę gburowato na taki durny pomysł, ale wtedy stwierdzam że zabrzmiało to dwuznacznie, jakbym planował znacznie lepsze rzeczy, a oczywiście wcale tak nie było, a nawet jeśli na pewno nie prosiłbym o radę Tomka. - Albo gdziekolwiek zapraszać Brooks na randki - dodaję pośpiesznie, walczę z metamorfomagią by nie być czerwony jak burak i zerkam na wejście gdzie zbierali się ludzie, obrzucam ich na przywitanie bardzo pogodnym (jak burzowa pogoda) spojrzeniem, żeby zbić ich z tropu gdyby jednak słyszeli pitolenie Tomka. Kiedy gdzieś tam pada imię August - podnoszę rękę w stronę Maxa, machając ze znudzeniem na powitanie. Szczerze mówiąc kojarzę typa i dziwię się, że Jess ziomek to niesławny kolega co wyleciał ze szkoły. Oczywiście moje imię pada one w kontekście kolejnego durnego żartu Tomasza, na który trzepię już go po głowie pudełkiem od naszej gierki. - Szukamy z Jess czegoś nowego do mieszkania, może też to przemyśl, to usuniemy z Hogwartu też trochę głupoty - mruczę do ziomka i rozglądam się po (moim zdaniem teraz przeuroczym) miejscu. Marszczę brwi na ich komentarze dotyczące moich super świeczek. - Zoe i Viní mi dali, mówili że to dobry pomysł - tłumaczę się dość zblazowany faktem, że nie mieli racji, a dałem się namówić przez przyjaciół. Siadamy do gry; w międzyczasie jak Tomasz rzuca, ja polewam sobie i Jess whiskey. Spoglądam pytająco na Maxa kiedy trzymam butelkę w dłoni. - Nieletni biedacy nie piją - dodaję jeszcze w stronę Tomka, żeby się nie łudził, widać po nim że nie jest pełnoletni i tylko głupio udaje. Po chwili już zaczynami rozgrywkę, Tomka gryzie jakaś durna roślina, a ja nawet parskam bardzo krótkim śmiechem na ten widok. Jednak kto się śmieje ten się śmieje ostatni czy coś tam, bo po chwili moja tura. Rzucam kostką, idę do przodu i ląduję na jakiejś kolejnej zagadce. - O co... o kurwa... - zaczynam ale w tym momencie nie wiem skąd w bunkrze wyskakuje jebany centaur. I zanim go odganiam, on strzela mi w nogę ja krzyczę głośno JA PIERDOLĘ i łapię się za nogę. - Kurwa mam to wyjąć? - pytam mam nadzieję, że trójki speców od uzdrawiania.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Właściwie to - może wstyd się przyznać - ale Smith nigdy nie grała w therię. Cóż, prócz czarodziejskich szachów miała za sobą jeszcze jedynie grę w gargulki, a jak wiadomo to te dwie gry niewiele miały wspólnego z owianą niespecjalnie dobrą sławą therią. Zamiast jednak zająć się zastanawianiem czy to na pewno bezpieczne i czy cała ich czwórka wyjdzie z tego cało - jej krukoński umysł obrał zupełnie inne tory. — Mugole mają bardzo podobną grę. To znaczy... Nie mają gry jako takiej, bo wiadomo - magia. Ale nakręcono dwie części filmu Jumanji i tam też dzieją się dziwne rzeczy — podjęła się randomowych wyjaśnień swoich spostrzeżeń, zasiadając na elegancko wyczyszczonej przez Tommy'ego posadzce. — Ciekawa jestem czy ktoś po prostu podejrzał jakąś partię w therię i walnął scenariusz do filmu. Chociaż wtedy większość filmów łamałoby zasady tajności — plotła swoje hipotetyczne androny, przyjmując szklankę ognistej od Augusta - i kręcąc głową z (rozbawioną) dezaprobatą, gdy ten zabronił gładkolicemu Maguire'owi pić. Ledwo zamoczyła usta w alkoholu - rozgrywka się zaczęła i to niespecjalnie szczęśliwie. — Jadowita tentakula — zdiagnozowała pierwszą anomalię, która udziabała spanikowanego Thomasa. Czysta logika kazała jej sądzić, że to tylko gra - serce z kolei tłukło jej się w piersi na rzeczywistość wykreowaną przez planszę. I jęki Krukona. Nie przeszkadzało jej to jednak w rzuceniu dalszej części podręcznikowej wiedzy: — Kolczasta, mięsożerna roślina o trujących pnączach, jej jad może nawet prowadzić do śmierci. — W co jednak wątpiła. Inaczej nikt by w to nie grał. Prawda? Zapobiegawczo jednak dobyła różdżki i spaliła zielsko, nim to wzięłoby się za główne dania w formie czterech osób. Ledwo wrócili do rozgrywki - do pomieszczenia DOSŁOWNIE ZNIKĄD wparował centaur z - do prdele - łukiem i postrzelił Augusta w nogę. Trybiki w głowie Jess autentycznie nie nadążały w przerabianiu rzeczywistości. Aż musiała wziąć porządnego łyka whisky. — Eeee... — zaczęła bardzo inteligentnie. Zwróciła szare spojrzenie na Solberga. — Max...? — Miała nadzieję, że chłopak wykaże się większym rozgarnięciem, bo jej na widok prawdziwej krwi zwyczajnie zrobiło się słabo i jedyne do czego była zdolna, to wychylenie reszty trunku w kubeczku i rzucenie kostkami. Jej pionek przeskoczył na szóste pole - i choć Smith chciała przeczytać tekst, który się przy tym pojawił, tak dziwny dźwięk jej w tym przeszkodził. Dziwny dźwięk nadlatującej chmary trzminorków. — Serio? — syknęła tylko, nim nie sięgnęła po różdżkę i głośnym Aerudio nie przegoniła owadów - prócz jednego, który zakręcił beczkę w powietrzu i wylądował na jej udzie. Konkretnie żądłem. Z niejakim obrzydzeniem strzepnęła z siebie zwłoczek trzminorka, z zaskoczeniem odkrywając, że nie czuje ni krztyny bólu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Podczas gdy oni gadali sobie o Therii i filmach, Max chętnie przyjął szklaneczkę od Augusta. -To co, kto pierwszy czyni honory? - Zapytał, po czym powrócił do wygodnej pozycji i zaczął obserwować przebieg gry, która dość szybko zaczęła robić się naprawdę ciekawa. Jess jako pierwsza wyczaiła tentakule, ale to Thomas został ich pierwszą ofiarą. -Może, ale nie musi. Myślicie, że dam radę coś z niej uszczypnąć do eliksirów? - Spojrzał zaciekawiony na roślinę, po czym zobaczył jak krukon zalicza glebę i prychnął, by po chwili po koleżeńsku spytać, jak się czuje i czy żyje. Następny do odstrzału był Augustine. I to dosłownie. Gdy tylko skończył swój ruch w bunkrze pojawił się centaur, który zaczął go atakować a jedna z jego strzał utkwiła w nodze chłopaka. Solberg był już chyba powoli zbyt mocno znieczulony na podobne akcje, ale widząc wzrok Jess i słysząc jej ton, walnął szota whisky i podszedł do rannego chłopaka. -Nie ruszaj się. Obiecuję, że będzie bolało. - Wyszczerzył się żartując, po czym przy pomocy HAEMORRHAGIA ITURUS zaczął tamować krwawienie jednocześnie usuwając strzałę z nogi metamorfomaga. Gdy narzędzie zbrodni było już poza jego ciałem, Max zajął się Vulnerami, którymi opatrzył ranę zdecydowanie bardziej wprawnie niż czynił to jeszcze rok temu w szkolnych murach. -Powinno trzymać. Jak coś to krzycz. - Puścił mu oczko, wracając na miejsce i czekając co zaatakuje Jess. Dziewczyna miała jak dotąd największe szczęście i mimo, że rzucił się na nią rój trzminorków udało jej się z nimi poradzić, więc chcąc nie chcąc przyszła pora na Solberga. -Ostrzegam lojalnie, że jak ktoś ma tu umrzeć, to zapewne będę to ja. - Prychnął rzucając kością i przesuwając się o marne trzy pola. Bunkier w natychmiastowym tempie zaczęło zalewać, ale Max nie był pierwszakiem, który nie potrafi poradzić sobie z byle ulewą. Wystosował odpowiednie zaklęcie i choć troszkę zrobiło mu się wilgotno, udało mu się nikogo nie utopić, a to już był sukces!
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Jestem z siebie bardzo dumny, że moje komentarze okazały się trafne. – Ty mi powiedz – wzruszam ramionami do Augusta, uśmiechając się niewinnie na jego wzmianki o randkach z Julką. Nie mogę się doczekać aż go dalej będę dręczył o wszystkie szczegóły tego płomiennego romansu. Zostawiam to jednak na potem, bo w bunkrze robi się już tłoczno, a ja jestem coraz bardziej podekscytowany naszą partyjką, którą zaraz zaczniemy. Masuję obolałą głowę, w którą Edgcumbe zdzielił mnie pudełkiem i patrzę na niego oburzony, no to naprawdę rozbój w biały dzień, żeby mnie tak paskudnie traktować w momencie, kiedy opowiadam doskonałe żarciki. Jednak ten w końcu mówi coś mądrego, a mianowicie, że szukają jakiegoś lokum i aż oczy świecą mi się z wrażenia, bo nie ukrywam, że sam rozglądałem się za jakimś przytulnym mieszkaniem. Chociaż jak sobie pomyślę, że moim współlokatorem miałby być August to wiem, że muszę wykreślić ze swoich wymagań ową przytulność. – Świetnie się składa, bo ja też – wtrącam tylko, ale nie mam okazji zagadywać go o to, bo Jess niczym chodząca encyklopedia rzuca ciekawostkami. – Fascynujące – kwituję to, co mówi i choć może brzmi to nieprzyjemnie i złośliwie to widać w moich oczach szczere zainteresowanie mugolską kulturą, która jest mi obca. Kiedy już myślę, że możemy zaczynać rozgrywkę, ziomek jawnie wypomina mi dziecięcą urodę, na co wzdycham tylko, powstrzymując się od jakiegokolwiek komentarza. Postanawiam skupić się na grze, która od razu mnie torturuje za pomocą krwiożerczej rośliny. Smith wcale nie pomaga mi w tej okrutnej chwili, bo wspomina coś o śmierci. Na pytanie Maxa jedynie kiwam głową, że jeszcze żyję. – Może tak zamiast gadać… – zaczynam podirytowany, ale przerywa mi pojawienie się centaura, który strzela do Augusta. Na pewno bawiłoby mnie to bardziej, gdyby nie pulsujący ból w ręce. Przywołuję różdżką butelkę whisky, upijam łyka prosto z butelki i patrzę jak Solberg niczym wprawiona piguła go opatruje. – A ja mam czekać aż mnie ten jad zabije czy co – pytam durnie, ale nie ukrywam, że trochę mi jest nie na rękę ta trucizna hasająca po moim organizmie. Oczywiście Jess świetnie sobie radzi ze swoją anomalią, a jej kolega sprowadza na nas ulewę. Gdy całkiem sprawnie zatrzymał deszcz, ja osuszam się zaklęciem i rzucam ponownie – i to całkiem nieźle, bo jestem już w połowie planszy, tak dziko mknę w tej therii. – Matko, jaki zaś piorun – zastanawiam się, ale bardzo szybko odpowiada mi grzmot tuż nad nami. Zakrywam uszy, bo huk, jaki rozlega się w bunkrze, jest nie do zniesienia i od razu też czuję spaleniznę. To cud, że nie trafił we mnie. Albo któregokolwiek z nas. – Widzę tu wszystko trzeba traktować bardzo dosłownie.
______________________
i read the rules
before i break them
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Na wywód Jess dotyczący jakiejś mugolskiej gry, z wielkim zaangażowaniem mruczę mhm, popijając sobie whisky; jestem bardzo szczęśliwy, że tak jest zajęta jakimiś ciekawostkami, że chociaż Tomasz mi daje na tę chwilę chociaż odrobinę spokoju. Mrużę oczy jednak kiedy ten coś mówi o poszukiwaniach lokum i pod nosem mówię jakieś pogadamy później. Naprawdę ta gra to super zabawa. Przekonuję się o tym szczególnie kiedy zaciskam zęby z bólu, którego wcześniej nie doświadczyłem. Bo pewnie mało kto jest poszatkowany strzałami niczym jakiś średniowieczny rycerz! Ja to mam szczęście! Staram się nie krzyczeć, płakać i nie próbować wybiec (a raczej wyczołgać się) z bunkru. Nic nie mówię i czekam aż Solberg opatrzy mi nogę. Całe szczęście, że wydaje się to robić bardzo sprawnie, bez większych problemów. Gdyby nie on jestem całkowicie przekonany, że bym umarł. - Dzięki - mamroczę kiedy stwierdzam, że mogę otworzyć usta i nie krzyczeć na cały głos ze zgrozy. Piję kilka większych łyków alkoholu. W międzyczasie wszystkim idą zdecydowanie lepiej kolejne zadania. Mimo wpadających do bunkra najróżniejszych cudów natury. Cztery ściany tego niezbyt ładnego przybytku nigdy nie widziały tak niesamowitych zmian pogodowych. - To chyba nie na serio. Zauważymy jeśli jednak tak - mówię do Tomka, który martwi się trucizną w swoim organizmie i dość lekko podchodzę do ewentualnego tematu jego śmierci (bo nie wierzę, że to możliwe oczywiście). Tomasz idzie jak burza, a ja depczę mu po piętach. Lubiłem grać z Tomkiem, bo obydwoje bardzo przykładaliśmy się do najróżniejszych gier, nawet jeśli większość czasu sobie przyjacielsko dogryzaliśmy. Moja kolej i oto zaatakowały mnie szczuroszczety. Przerażony, że pogryzą moje cenne nogi prędko wskakuję na kanapę. Już wystarczająco się nacierpiałem przez tego centaura. - Jebane chuje - mamroczę i w irytacji macham różdżką zamaszyście mrucząc Vertebra Verto. Wszystkie zwierzęta po kolei zamieniły się w kolorowe motyle, które latały chwilę między nami a potem rozpłynęły się wokół nas. Wracam na swoje miejsce, lekko pyrgając łokciem Jess.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Słysząc komentarz Tommy'ego na jej - zdecydowanie zbyt długi - wywód, nie mogła się do chłopaka nie uśmiechnąć. Co prawda uśmiech ten balansował na granicy "Przepraszam, że tak pierdolę" a "Dziękuję, mogę tak bez końca" - nie zmieniało to jednak faktu, że poza burknięciem Auggiego, jedynie Maguire jakoś to skomentował. A potem rozgrywka nabrała tempa, krwi i jadu. Szczęśliwie dobrze dobrała czwartego uczestnika ich gry w therię, bo bez umiejętności uzdrawiania Solberga jak widać byliby już w czarnej dupie. Alkohol widocznie nie był dobrą odpowiedzią na wszystko - ale zdecydowanie pomagał w przetrawieniu kolejnych anomalii. Pogodowych. W bunkrze. — Powinni tę grę przemianować na "Apokalipsę w pigułce" albo "Puszkę Pandory" — stwierdziła, nie tyle z niedowierzaniem, co z pewnym rozbawieniem - jednocześnie osuszając swoje ubrania i dres Augusta, obserwując jak pionek Tomka mknie po kolejnych polach... Zsyłając na nich kolejne zjawisko pogodowe. Aż podskoczyła w miejscu, ze strachem zakrywając uszy przed hukiem i niemal kuląc się przy planszy. Po chwili jednak wyprostowała się, bez pardonu przysuwając się do Maguire'a, żeby wyłuskać mu z rąk butelkę whisky - i samej pociągnąć kilka łyków z gwinta. — Do tego się zwyczajnie nie da podejść na trzeźwo — mruknęła, odkrywając, że zamiast zmartwienia... jest bardziej podekscytowana dalszym rozwojem rozgrywki. To była chyba ta słynna, zgubna, krukońska ciekawość. Którą naprawdę tylko podsycały kolejne dziwy - tym razem w formie szczuroszczetów po rzucie Augusta, z którymi chłopak poradził sobie naprawdę śpiewająco. Smith z delikatnie uchylonymi ustami wgapiła się w przetransmutowane w motyle stworzenia. — Zaimponowałeś mi, August — przyznała, wcale nie zgryźliwie, kiedy przyjaciel zasiadł tuż obok. Przekazała mu butelkę whisky, samej sięgając po kostki, żeby wykonać swój rzut. Nachyliła się nad planszą, obserwując jak jej pionek się wlecze - a na kuli materializuje się super długa sentencja: — Świadomość nie cierpi, albowiem zanika. Wraz z gnijącym ciałem... Oof — nie dokończyła, marszcząc śmiesznie nos, kiedy otoczył ich mdląco słodki zapach zgnilizny... a wokół zaczęły roić się korniczaki. Zerwała się na równe nogi, próbując zaklęciem odgrodzić ich od szkodników - jednak już po chwili zachwiała się, gdy pod jej nogami deski zwyczajnie zostały pożarte. Ze stłumionym okrzykiem wpadła DO DZIURY, jakimś cudem chwytając się jeszcze krawędzi podłogi. Chyba całe życie jej przed oczami przeleciało, kiedy tak wisiała nad magiczną otchłanią - serce miała dosłownie w gardle. — P-Pomocy? — wykrztusiła jeszcze, z ledwością podciągając się do krawędzi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skoro Thomas żył, to Max zajął się bardziej palącym przypadkiem, którym ewidentnie była kończyna drugiego krukona. Wcale nie było łatwo to wszystko samemu ogarnąć, ale skoro nikt inny się nie kwapił do pomocy, to Solberg jak pojebany latał i rzucał te wszystkie uzdrawiające gówna, których nauczył się siłą życiowej konieczności. -Weź nie jęcz, już coś poradzę. - Westchnął głęboko, po czym napił się Ognistej, bo na trzeźwo tego się wytrzymać nie dało, co chyba wszyscy zgodnie uznali. -Wgryź się w coś mocno, to nie będzie przyjemne. - Ostrzegł go, po czym uniósł różdżkę i przykładając do dłoni Thomasa rzucił Sugervirus, wysysając truciznę z organizmu chłopaka. Max doskonale wiedział, jak bardzo niefajne jest to uczucie, bo Feli stosował podobną metodę odtruwając go po alkoholowym ciągu. Taaaa, kolejny łyk Ognistej wleciał jak złoto po tym wspomnieniu. -Masz rację Jess. I myślę, że to jest część zabawy. - Puścił jej oczko, podając dziewczynie butelkę, by nie była tylko gołosłowna. Wiedział, że nie powinien tyle żłopać, ale ostatecznie przy tej grze inaczej się nie dało, gdy co chwila spotykały ich katastrofy naturalne, czy inne pojebane rzeczy. -Niezła robota! Chociaż od motyli bardziej przydałby się nam jakiś ponton. - Pochwalił Augusta jednocześnie nieco żartując, bo przyszła burza, która sprawiła, że Max zaczął się nieco trząść, a co za tym szło, przyssał się do butelki alkoholu, jakby ta robiła mu sztuczne oddychanie mające przywrócić go do życia. Co jak co, ale trochę szybkie tempo sobie narzucił i już czuł, że powoli kręci mu się we łbie. Nie miał jednak czasu położyć się i rozkoszować karuzelą upojenia, bo tym razem to Jess wpadła do pojawiającej się znikąd dziury i potrzebowała ratunku. -IDĘ! - Krzyknął trochę niepotrzebnie głośno, a gdy wstanie mu niezbyt wyszło, po prostu transmutował leżący nieopodal kamień w linę i rzucił ją dziewczynie, by mogła się jej złapać, a następnie przy pomocy sznura wyciągnął ją z dołu. -Mam nadzieję, że ten smród nie zostanie z nami do końca. Chociaż nabrałem dziwnej ochoty na kebsa. - Odniósł się do wciąż wyczuwalnej w powietrzu zgnilizny, po czym sam rzucił kostką czekając na to, co spotka jego. Musiał naprawdę chwilę pomrugać żeby przekonać się, że płacz jaki słyszy to nie żadne alkoholowe omamy, a coś prawdziwego. Oczywiście jak na empatycznego kolesia przystało, Solberg najpierw zapalił szluga, a potem zainteresował się tym, co się dzieje. Z ulgą stwierdził, że to nie żaden bachor, który wpadł im do bunkra na rundkę therii i flaszkę, a mandragora. -Ja pizgam, przecież tu jest kopalnia świeżych składników... - Powiedział podekscytowany, uciszając najpierw roślinkę zaklęciem i zakopując ją w ziemi. Co prawda zostawił listki nad powierzchnią, by trochę ich sobie zerwać, ale alkohol sprawił, że jakoś łatwo potknął się o własne nogi i upadł na ryj gniotąc cenne składniki. -No i chuj.... - Mruknął do siebie otrzepując piach i krew z brody, po czym ponownie usiadł obok planszy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Nie pozostaje mi nic innego jak po prostu zaufać reszcie w sprawach jadu, który teoretycznie nie powinien być groźny. Odgarniam swoje piękne loki z twarzy i oddaję butelkę alkoholu Jess; zamierzam siedzieć i obserwować dalszą rozgrywkę, kiedy zbliża się do mnie Solbi i pierdoli, że mam się w coś wgryźć. Sięgam po najbliższą rzecz, którą jest ortalionowa bluza Augusta – posłusznie wpycham sobie rękaw do mordy i czekam na efekt działania jego zaklęcia. – Kuhwaaaa – krzyczę przez materiał, bo nasz miejscowy uzdrowiciel miał rację – nie było to ani trochę przyjemne. Marszczę czoło i znów jęczę. Nie zasłużyłem na takie cierpienie. Mimo wszystko spoglądam z wdzięcznością na typka, któremu pewnie zawdzięczam swoje życie. W momencie, kiedy ja jeszcze dochodzę do siebie, Krukon sprowadza na nas plagę szczuroszczetów, a Smith wpada do jakiejś dziury i błaga o pomoc. I z chęcią bym jej podał rękę, ale ta dalej mnie nakurwia. Max okazał się jednak nie tylko pigułą, ale i rycerzem, który wciąga dziewczynę z powrotem. Co tu się kurwa dzieje, zastanawiam się kompletnie bezużyteczny. – JESS? – dopytuję czy wszystko w porządku. W głębi duszy czuję, że theria to będzie moja ulubiona gra. Nawet rodzeństwo nie dostarczało mi tylu rozrywki i emocji przez całe dzieciństwo. I wtem jestem zmuszony zatkać uszy, aby choć trochę zniwelować hałas wydawany przez… mandragorę. – Max, do chuja – proszę uprzejmie, żeby coś z tym wrzaskiem zrobił. Jest mi niedobrze – od nadmiaru tych wszystkich anomalii, alkoholu i papierosowego dymu. Gdy znów nadchodzi moja kolej, zerkam na planszę, żeby zorientować się co i jak. I okazuje się, że Jess z Maxem to równie dobrze mogą opijać swą porażkę, bo najbliżej mety jestem ja z Augustem. I dlatego wpadam na świetny pomysł. – Ej, rzućmy razem – proponuję, no bo i tak dotkną nas te wszystkie klęski i szczerze mówiąc, wolałbym, aby to wydarzyło się za jednym zamachem. Dosłownie. – No to na TRZY-CZTE-RY – intonuję wzniośle, gdy w końcu mój bff się ogarnął. Czytam z rumieńcami na twarzy ten zacny cytat i już wiem, że zaraz się odjebie. Te kilka partyjek jasno dało mi do zrozumienia, że jeśli mowa jest o ogniu to zaraz najpewniej wszyscy spłoniemy i naprawdę nie muszę długo czekać na pożar, który wybucha w bunkrze. Wstaję i w popłochu macham rękami, boleśnie parząc sobie palca; dopiero po jakimś czasie udaje mi się rzucić sprawne aquamenti i zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się ognia. – O chuj, jesteście cali? – dopytuję towarzyszy i zastanawiam się czy się tu zaraz nie udusimy, bo w tym zasranym bunkrze nie ma przecież ani okna ani klimatyzacji. Jest mi autentycznie słabo, nie wspominając już o dłoni, która była teraz w kolorze dojrzałego pomidora.
______________________
i read the rules
before i break them
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Naprawdę będzie musiał kupić Felinusowi flaszkę za to że pokazał mu to miejsce. Chyba nie zna bezpieczniejszego miejsca w którym mógłby ćwiczyć znacznie mniej lubianą przez zdecydowaną część brytyjskich czarodziejów dziedzinę magii. Oczywiście to o czarnej magii była mowa. W domu nie mógł ćwiczyć na spokojnie bez obawy że ktoś mu wbije do pokoju. Bądźmy szczerzy. Nawet jeśli zapieczętuje drzwi, to jego siostra i tak jakoś wejdzie do środka. Ostatnio wleciała miotłą przez okno, a jeszcze wcześniej wyjebała dziurę w strychu robiąc sobie zejście do jego pokoju. A to wszystko w przeciągu tego tygodnia. Szatan, a nie dziecko... Po wejściu do bunkra standardowo rzucił Homenum Revelio, a kiedy uzyskał pożądany skutek - czyli brak kogokolwiek w środku - postawił barierę Cave inimicum, a na same drzwi rzucił Conivolus. Bariery antyteleportacyjnej jeszcze nie postawił, bo nie umiał. Może spróbuje się jej nauczyć w tym roku? Ruszył w dalszą część bunkra i z cylindra zniknięć wyjął Codex Maleficarum. Niezbyt lubił tę książkę, która podczas przewracania stron pierdoliła mu do głowy przeróżne głupoty. Ale innej nie miał. Otworzył ją natychmiastowo w pożądanym miejscu za pomocą włożonej dużo wcześniej zakładki. Ale to wystarczyło żeby poczuł nieprzyjemne szepty w głowie. Na szczęście nie będzie musiał przewracać tych stron za dużo. Studiował właśnie zaklęcie Rumpo. Dosyć proste działanie, bo służące do łamania trafionej kości. Jednocześnie mogło być śmiertelnie niebezpieczne przy trafieniu w odpowiednie miejsce. Kręgosłup mógł oznaczać kalectwo, a czaszka... nawet śmierć. Według starych druidzkich zapisków miało być to zaklęcie mające ułatwić amputację kończyny poprzez wcześniejsze połamanie kości. Jednak ktoś znalazł dla niego dużo wredniejsze i bojowe zastosowanie. Ktoś jeszcze inny... Jako narzędzie tortur. Nie ukrywał że niezbyt podobała mu się wizja torturowania ludzi łamiąc im kości, chociaż i to było lepsze niż samo zaklęcie torturujące, którym miał okazję oberwać we śnie podczas krwawego rytuału. I tak miał zamiar korzystać z niego zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem. Ewentualnie podczas starć z niektórymi magicznymi stworzeniami albo czarnomagicznymi pojebusami. Takimi jak beduini, których spotkali w Arabii. Przeciwko nim niemiałby żadnych oporów w rzucaniu klątw łamiących kości albo powodujących gnicie. Nie był też dziś sam. Miał ze sobą kurę, która była opita wywarem żywej śmierci. Oczywiście dzięki jej siostrze, która postanowiła spróbować przyrządzić ten eliksir. Oczywiście był nieudany i kura wpadła w śpiączkę z której już nie dało się jej wybudzić. Na obiad też się nie nadawała, bo była zatruta nieudanym eliksirem. Ciotka kazała mu gdzieś ją zabrać i zakopać... To chyba będzie nieco lepsze rozwiązanie, bo przynajmniej do czegoś pożytecznego ją wykorzysta. Levicorpusem zawiesił ją w powierzu i po kilkunastu minutach ćwiczeń na surowo zarówno inkantacji jak i ruchu magicznym patyczkiem który posiadał rdzeń z Avalońskiego Smoka, zabrał się za próby rzucenia tego zaklęcia. Wycelował w kurczaka i rzucił zaklęcie werbalnie. - Rumpo. - Początkowo zaklęcie nie odniosło skutku. Przynajmniej tak mu się wydawało. Głównie dlatego że zapomniał o głównej zasadzie czarnej magii. Musiał naprawdę chcieć zadać szkody. Podjął wiele prób zanim zaklęcie ostatecznie mu wyszło. Dopiero za dwudziestym podejściem z różdżki jego różdżki wystrzelił promień, a skrzydło kury trzasnęło głośno i nieprzyjemnie. Dla pewności rzucił je po raz kolejny, a kolejna kość trzasnęła. Chyba mu to na razie wystarczyło. Zamknął księgę i ponownie schował do cylindra zniknięć, kurczaka wrzucił do worka, zdjął zaklęcia ochronne z bunkra i opuścił go z zamiarem zakopania gdzieś tej kury. Najlepiej głęboko.
|z.t +
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Jess miała rację w swoich komentarzach - ta gra zdecydowanie wydawała się być bardzo brutalna. Chociaż czasem już sam nie byłem przekonany czy faktycznie taka jest czy nie. Może po jej zakończeniu wszystkie nasze problemy i rany samoistnie się zagoją? Nie jestem pewny, ale w tej chwili byłem wdzięczny, że był tu Solberg. Powinienem się domyślić, że kto jak kto, ale on był z pewnością zaprawiony w magii leczniczej. Pewnie musiał jej używać kilka razy dziennie. - Taki ze mnie magik - mówię kiedy Jess wydaje się być szczerze pod wrażeniem moich transmutatorskich zdolności, ja zaś odwdzięczam się na to dość ironicznym tekstem, jako że nie jestem najlepszy w przyjmowaniu miłych słów. Popijam sobie dość beztrosko mimo wszystko alkohol, również próbując przeczytać co tam Jess ma napisanego kiedy orientuję się, że ta... zniknęła już w dziurze. Podrywam się z miejsca o kilka sekund za późno, bo Max już wrzeszczy, że biegnie i rzuca jej linę, która jeszcze niedawno była kamieniem. Sam jedynie kucam, żeby wyciągnąć dłoń do Smith i pomóc jej wdrapać się z powrotem do bunkra. Po chwili zaś popisał się Solberg bo oto on upadł totalnie na głupi ryj, że aż zaśmiewam się pod nosem. Wtedy Tomasz zaczyna mnie pyrgać żebyśmy razem rzucali. Ochoczo kiwam głową i przyłączam się do tego łosia. na jego entuzjastyczne RY rzucam kostką i okazuje się, że zgodnie poruszamy się na to samo pole. Przekrzywiam łysy łeb, wciskając się obok Tomka, by przeczytać co tam jest. Już chce zabłysnąć jakąś złotą myślą, że to pewnie będzie coś z ogniem. Ale wtedy już jest za późno, bo ogień już szarżuje po całym bunkrze. Wskakuję na kanapę i prędko rzucam aquamenti wszędzie gdzie trzeba; rzucam jeszcze Tomaszowi pełne dezaprobaty spojrzenie, że ten nie zareagował odpowiednio szybko i się poparzył. W końcu płomienie gasną, a my dusimy się w tym super miejscu do grania. Zaklęciem otwieram prędko właz do pomieszczenia, w nadziei że jakimś cudem wszystkie opary od razu zostaną wywiane.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Też im się zachciało, kurwa, rozrywki. Theria - pudełko pełne plag egipskich i cholerawie jakich jeszcze. Opakowana w kartonik apokalipsa. Smith się w najśmielszych snach nie śniło, że ogólnodostępna gra może rzutami kostki przywoływać centaury, korniczaki, drące japy mandragory czy punktowe pioruny. Cud, że w Proroku Codziennym nie ma nawet wzmianki o czarodziejach, którzy zeszli podczas tej gry na zawał (lub i nie). A może to jest już tak częste zjawisko, że nikogo to w sumie nie interesuje. Szczęśliwie jej towarzysze rozgrywki byli zainteresowani tym, żeby nie skazać jej na śmierć - Jess z wdzięcznością przyjęła linę od Solberga i z pomocą Augusta wczołgała się z powrotem do bunkra. Momentalnie przy tej atrakcji wytrzeźwiała - więc nie omieszkała ponownie sięgnąć po whisky. W samą porę, żeby obserwować pokaz ogni, dosłownie. Maguire i Edgcumbe jednak bohatersko zareagowali - choć jeden z nich nie do końca szybko. — Jak nie dorzucicie w następnej kości do mety, to już chyba nie będziemy — rzuciła w odpowiedzi na pytanie Tomka, podchodząc do niego, żeby bezceremonialnie chwycić go za nadgarstek poparzonej dłoni - unikając jednak podrażnienia narażonej skóry. — Fringere — zainkantowała, znieczulając i chłodząc zaczerwienione miejsce. — No, to chyba moja kolej — stwierdziła zaraz, wracając do planszy z grą, żeby zakulać kostkami. — Theria to jednak doskonała selekcja naturalna, jakiś geniusz musiał na nią wpa... — przerwała, nagle czując jak żołądek jej się buntuje, a jego zawartość wędruje pod samo gardło. Łzy stanęły jej w oczach, kiedy odczytywała sentencję na theriowej kuli. — Będę rzygać — burknęła tylko, w desperacji próbując ratować się niewerbalnym Kinetosis - i na całe szczęście, podziałało, a Jess klapła na posadzkę, zapobiegawczo zasłaniając sobie usta.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mandragora była nieprzyjemna dla uszu, ale generalnie niegroźna. Nie można było tego samego powiedzieć o WYJEBANYM POŻARZE, który ze zdwojoną siłą ich uderzył, gdy zarówno Thomas jak i August stanęli na tym samym polu i to jeszcze w dodatku aktywując je na pełnej kurwie. Solberg na początku starał się jakoś trzymać, ale widząc szalejące bez kontroli płomienie, zaczął trząść się coraz bardziej, by w końcu całkowicie paść na ziemię. Z jego oczu bez kontroli płynęły łzy, z nosa smarki, a z gardła wymiociny. Jakby tego było mało, chłopak powodował u siebie rany własnymi paznokciami. Klasyczny Maxiowy atak, doprawiony wizjami, których jednak już reszta towarzystwa nie mogła zobaczyć na całe szczęście. Trochę mu zajęło dojście do siebie i zorientowanie się, że ogień zniknął, a właz został uchylony. Trząsł się jak cholera, ale nie potrafił nic na to poradzić, więc zrobił to, co Solbergowie potrafią najlepiej, czyli po raz kolejny przytknął sobie flaszkę do ryja. -Selekcja naturalna, zdecydowanie. Nie zdziwię się, jak nikt z nas stąd nie wyjdzie. - Musiał się z Jess zgodzić w tym jednym nim przeszli do kolejnych rzutów. Krukonka dostała mdłości, ale jak to na wychowankę Roweny przystało, poradziła sobie z dolegliwościami przy pomocy wprawnego zaklęcia. Max, który wylądował na tym samym polu nie miał już tyle szczęścia. -Ja też! - Ledwo zdążył się odwrócić, gdy ponownie barwił żółcią podłogę bunkru. Zdecydowanie zaczynało tu nie tylko robić się brudno ale i jebać przez te wszystkie wylatujące z nich płyny ustrojowe.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Wywołałem z Augustem nie tylko pożar w bunkrze, ale i w moim sercu – naprawdę byłem zmotywowany, aby skończyć tę partyjkę jako wygrany. Widzę jak Solbi cały się trzęsie i aż zamieram. Patrzę na moich towarzyszy trochę spanikowany, bo nie wiem co robić. Po pierwsze, dopiero co go poznałem, po drugie, nie wiem czy to jakieś PTSD, zatrucie czy chuj wie co, po trzecie – marny ze mnie uzdrowiciel. Więc z niezbyt rześką miną obserwuję czy jeszcze oddycha, a kiedy atak mija i ten od razu sięga po flaszkę już sam nie mam pojęcia co o tym myśleć. – Żyjesz?? – pytam tylko elokwentnie i zaraz zwracam się do Krukonki, która wyraża nadzieje na rychłe zakończenie tej całej farsy, która wbrew pozorom i tym wszystkim anomaliom, wprawia mnie w wybitny nastrój. – Nic się nie martw, patrzysz właśnie na zwycięzcę – klepię zdrową ręką Jess po ramieniu, upewniając się jeszcze, że wszystko z nią ok po tym dramatycznym wypierdoleniu w dziurę. Dziękuję jej uprzejmie za wyleczenie mi ręki i rozsiadam się wygodnie, bo to nie czas na moją rundę. Wzdycham, kiedy Smith, jak na damę przystało, obwieszcza, że będzie rzygać. Z racji tego, że nie mam nic pod ręką, szturcham Augusta, żeby za pomocą transmutacji ogarnął jakąś chusteczkę, w końcu jest w tym lepszy ode mnie. Sam jak ten hrabia popijam whisky i za chwilę oglądam jak wymiotuje Max. – Ale was przeorało – stwierdzam luźno, bo zdążyłem już zapomnieć o swoich poprzednich dolegliwościach. – Gotowi na pokłon królowi therii? – pytam retorycznie, kiedy nadchodzi moja tura. Kości oczywiście są po mej stronie. Szczerzę się szeroko i ostentacyjnie przesuwam pionek na pole META. – Czysta przyjemność, frajerzy – kiwam głową i upijam zwycięskiego łyka alkoholu. – Następnym razem zagramy o coś – proponuję; będę się martwił galeonami, gdy ten raz w ogóle nastąpi. Bo szczerze wątpię, że będą chcieli znów dostać siermiężny wpierdol.
______________________
i read the rules
before i break them
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
To prawda gra była bardzo brutalna i miałem wrażenie, że wysysała z nas najgorsze rzeczy. Jednak na pewno nikt nie spodziewał się tego co zaczęło się dziać jak Max zobaczył ogień. Tak naprawdę kiedy wszystko się uspokoiło zauważyłem w jak złym stanie jest. Wcześniej jedynie słyszałem dziwne odgłosy od kolegi Solberga, ale nie spodziewałem się tak tragicznego widoku. Dobrze wiem, że gra nie wypuści nas ze swoich szponów dopóki ktoś nie przekroczy mety. - Kończmy to - mówię i macham na osobę, która teraz ma rzucać, byle móc uwolnić się z tego miejsca. Jess ledwo wchodzi z powrotem do nas, a już zaczyna o mało nie wymiotuje. Wyczarowuję jej chusteczkę na wszelki wypadek i w dość mechanicznym geście łapię jej włosy, by przypadkiem się cała nie zapaskudziła. Na szczęście nic takiego się nie dzieje. Klepię ją po plecach za wykonanie takiej dobrej roboty oraz szybkiego refleksu. Niestety Max, który przyszedł tuż po niej na to pole, nie wykazał się jak moja przyjaciółka. Jestem już załamany tym w jakim obrzydliwym miejscu siedzimy i mam serdecznie dość tej gry. Mam wrażenie, że fakt wybrania bunkru sprawił, że wszystko było jeszcze gorsze. - Uch... - jęczę załamany. - Rzucaj - mówię poirytowany. Nie wiem jakim cudem ten ma nadal tak dobry humor kiedy siedzimy w wymiocinach, plamach krwi i takie tam. Próbuję zaklęciem tu i tam sprzątnąć część bunkra, ale nie jestem królem zaklęć gospodarczych. Szczerze mówiąc jak tylko Tomasz przekracza metę czuję większą ulgę niż irytację, że przegrałem. Mimo wszystko rzucam jeszcze kostką za Tomaszem, by sprawdzić czy bym również doszedł na metę, okazuje się nie doszedłbym i kiedy się rusza jakiś potwór wyskakuje na mnie, a mi jest cholernie zimno. Niepotrzebnie sprawdzałem. - Dobra, kurwa, brawo Tomek, ale nie będę tu siedział ani minuty dłużej - oznajmiam i wyciągam ręce do siedzącej Jess. Nie wiem czy chce próbować rozegrać to dalej, ale nie wyglądała na dobry stan. Najlepiej wyglądał Tomek, który niczym się nie przejmował i pewnie mógłby nawet zasnąć sobie w tych rzygach. Otwieram szerzej bunkier i przechodzę pośpiesznie przez niego, nawet nie kłopocząc się z zachowaniem porządku.
/zt ja i kto tam chce!
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.