W tym znajdujący się w Londynie, dużym królewskim parku, z racji iż jest to dość popularne miejsce, zwykle można spotkać wiele osób. Poza zadbanymi zielonymi terenami, znajduje się tu także niewielkie jezioro. W miejscu tym bogato rosną przeróżne gatunki drzew, czy roślin. Wszystko to jest jednak bardzo pielęgnowane. W wolnych chwilach dużo osób wybiera właśnie Hyde Park na spacer, czy odpoczęcie na jednej z ławek w tym malowniczym miejscu, bez względu na porę dnia.
Parsknęła cicho, zerkając na niego ze złością. Oczywiście, że nic nie rozumie! Jakim cudem ma cokolwiek zrozumieć, skoro o niczym jej nie mówi? Sama nie ma zamiaru na niego naciskać, ale jeśli chłopak zarzuca jej, że nic nie rozumie, to powinien przynajmniej spróbować cokolwiek jej wyjaśnić. Jak zawsze Amelia wszystko to przeżywała w swoich myślach. Nie wypowiadała słów na głos, więc skąd mógł wiedzieć, że chciałaby, żeby wreszcie opowiedział jej swoją historię? - Możesz mi powiedzieć - wydukała tylko w końcu, zerkając na niego z ukosa. Nie chciała, żeby chłopak zmuszał się do czegokolwiek. Z pewnością też nie będzie mu współczuć tego, co się stało. To znaczy, w jakimś tam stopniu przejmie się jego historią, jednak.. to było przecież tak dawno temu. Ból z pewnością pozostał, ale nie ma po co użalać się nad człowiekiem, który poradził sobie ze swoimi problemami już jakiś czas temu. Nieważne jak, ważne, że udało mu się przez to przebrnąć. Amelii z pewnością nie przeszkadzało, że stał się zimny i nieczuły. Sama taka była i doskonale się dogadywali, dobrze do siebie pasowali. Początkowo, gdy zaczął swoją opowieść, myślała, że zwraca się do niej. Jednak gdy usłyszała dalszą część, wypuściła tylko powietrze ze świstem i to właściwie była jej jedyna reakcja na jego opowieść w trakcie jej trwania. Nie poruszyła się, nie uśmiechnęła, nie śmiała wziąć głębszego oddechu ani chociaż na chwilę odwrócić wzroku. Wpatrywała się w niego tymi swoimi niebieskimi oczami, przeszywając go całego wzrokiem. Chciała zrozumieć co czuł, jednak nie było to łatwe. Gdy zobaczyła łzę, spływając po jego policzku, złapała go delikatnie za rękę, czekając jak chłopak zareaguje. Nie byłaby nawet zła, gdyby strącił ją z obrzydzeniem. - Długa historia - powiedziała, uśmiechając się smutno i układając w głowie słowa, które cisnęły jej się na usta. Było ich strasznie, strasznie dużo, jednak nie chciała wyrzucić z siebie ich wszystkich. Teraz nie chodziło o nią. Chodziło o uczucia Gabriela, który chyba za bardzo sam nie wiedział, jak się teraz czuje. - Teraz tak. Wysłuchasz mnie, tak jak ja Ciebie i nie będziesz mi przerywał, nawet, jeśli poczujesz, że się z czymś nie zgadzasz, rozumiemy się? - uniosła lekko brew, starając się podnieść go swoim "lekkim" podejściem do tej sprawy na duchu. Nie była smutna ani specjalnie poważna, nie chciała, żeby poczuł.. litość. Nienawidziła, gdy ktoś się nad nią litował i z pewnością ten chłopak też tego nie lubił. - Po pierwsze, bardzo mi przykro z powodu Twojej straty. Mówię, to, bo wypada, a nie dlatego, że wiem co czujesz, bo szczerze, nie mam zielonego pojęcia. Za to powiem Ci coś, odnośnie tego, jaki teraz jesteś - dziewczyna musiała się bardzo starać, żeby nie powiedzieć od razu wszystkiego, co chciała. Słowa wypływały wolno z jej ust, niczym kojący balsam. Miała nadzieję, że Gabriel poczuje się po nich lepiej. Chciała, żeby poczuł się lepiej. - Masz prawo zachowywać się tak, jak się zachowujesz. Masz prawo być wredny, robić głupie rzeczy. Nie jesteś złym człowiekiem. Gabriel - powiedziała, patrząc mu w oczy z lekkim uśmiechem - przetrwałeś. Rozumiesz? Stało się najgorsze, a Ty przetrwałeś. Nieważne jakim sposobem, rozumiesz? Nie załamałeś się, nie popełniłeś samobójstwa. Udało Ci się. Teraz jesteś tu i żyjesz.. jakby nic się nie stało. To, że zmienił się Twój charakter.. to o niczym nie świadczy - mrugnęła wesoło, łapiąc na chwilę oddech. Zamilkła, starając się przypomnieć sobie co jeszcze chciała mu powiedzieć, gdy opowiadał. Nie zrobiła tego wtedy, bo chyba nigdy nie skończyłby swojej opowieści. Teraz ona mogła powiedzieć, co jej leży na duszy. Nieświadomie ścisnęła lekko jego rękę. - Masz szczęście, że Twój wujek Cię powstrzymał. Żałowałbyś. Nawet nie wiesz jak bardzo czułbyś się źle. Więzienie to nie najlepsze miejsce. O ile jeszcze byś żył, nie byłbyś w ogóle sobą - westchnęła ciężko, zerkając na niego, teraz już lekko poddenerwowana. - A co do mnie - temat stał się nagle weselszy, ponieważ wiedziała, że teraz z pewnością nie zostawi chłopaka. Cieszyła się, że się przed nią otworzył i nie mogła zmarnować takiej okazji. Ciekawe czy nie jest pierwszą osobą, której o tym powiedział? - Jestem tutaj, teraz. Będę zawsze, gdybyś tylko czegokolwiek ode mnie potrzebował. Nigdzie nie uciekam, nie mam zamiaru znikać. Jestem, słyszysz? - miała nadzieję, że po tych słowach chociaż na chwilę na twarzy chłopaka zagości uśmiech. Cóż, a więc wygłosiła swoje przemówienia, teraz tylko czeka na to, co chłopak odpowie. Na temat swojego drobnego kłamstwa nie chciała na razie rozmawiać, toteż pominęła jego uwagę na swój temat bez słowa. Kiedyś mu powie, ale jeszcze nie dziś.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel siedział w milczeniu pogrążony we własnych myślach i wspomnieniach. Nie można było znaleźć złotą receptę na takie przeżycia, bo złoty lek nie istniał. Owszem, jedni sobie radzili lepiej inni gorzej a jak sobie radził Gabriel? To już zależy od punktu widzenia, bo dla jednych gorzej, bo przecież stał się zimnym draniem dla drugich lepiej, bo stał się silniejszy i nie poddał się, bo nie jeden na jego miejscu, by się porzygał i rzucił na linę. Zaczynam szczerze wątpić w przypadki, bo czy naprawdę można było nazwać to wszystko przypadkiem? Chodzi mi o Gabriela i Amelie. Gabriel, który spotyka dziewczynę o jego ukochanym a zarazem znienawidzonym imieniem w dodatku dziewczynę, która wzbudza w, nim zainteresowanie zaś, z drugiej strony Amelia, która spotyka Gabriela, chłopaka, który jest nietuzinkowy, nieprzewidywalny, nie do opisania, czy też scharakteryzowania a mało tego chłopaka, który potrafi płynąć razem z nią na jednej fali i zaskakiwać ją za każdym spotkaniem. Oboje ciągną ku sobie niczym magnes, więc, czy to przypadek? Czy przypadkiem można, by nazwać ich dzisiejsze spotkanie oraz obecne wydarzenia? Przypadek lub też przeznaczenie. - Zaledwie jej początek z pominięciem mniej istotnych szczegółów. – Stwierdził uśmiechając się delikatnie i przeczesał dłonią swe czarne niczym pióra kruka, włosy. Teraz najchętniej, by sobie poszedł upić się w samotności, lecz był świadom, że nie mógł od tak sobie odejść, gdy przed chwilą powiedział komuś to z czym dotychczas radził sobie sam. Czy Amelia była pierwszą osobą, która poznała prawdę z jego ust? Tak. Chociaż była jeszcze Bell to jednak ta druga nie znała całej prawdy a, zaledwie znikome ślady. Dlaczego? Może teraz Gabriel i jej, by powiedział, skoro już raz udało mu się przed kimś otworzyć, lecz w, tedy nie był na to gotów. – Tak jest mamo. – Mruknął lekko sarkastycznie i się uśmiechnął. No cóż Gabriel nigdy nie potrafił w jednym humorze pozostać zbyt długo. Zrobiło się smutno a smutek poprawiał mu nastrój i wywoływał u niego śmiech po za tym zawsze, gdy naprawdę było mu źle i najgorzej zaczynał się śmiać, żartować, pić i się bawić przy głośnej muzyce. Gabriel cierpliwie słuchał i tak jak poprosiła on nie przerywał, lecz na jego twarzy pojawiał się uśmiech raz kpiny, raz rozbawienia a następnym razem ten jego tajemniczy dobrze wszem i wobec wszystkim znanym. - Mówisz tak „bo wypada” ? – Zapytał z lekkim niedowierzaniem w głosie. – A od, kiedy to zaczęliśmy robić i mówić to, co wypada, a nie to, co nam się podoba? Ja bynajmniej będąc na twoim miejscu powiedziałbym, że jestem dupkiem, który zachowuje się, jak chłopiec, który stracił ulubioną zabawkę. Chłopczyk, który liczy na pocieszenie i użala się nad sobą zamiast wziąć się w garść i zrozumieć, że opłakiwanie czyjeś śmierci to strata czasu. Żałosny mały chłopczyk nie warty mojej uwagi. – Gabriel wzruszył ramionami i oparł się o ławkę przyglądając się dziewczynie. – Tak bym mniej więcej to ujął. – Stwierdził. Czy tak, by postąpił? Owszem, . To tak samo, jak z ratowaniem komuś życia. Jeśli ktoś nie jest w stanie sam się obronić to, po co go ratować? On bynajmniej nie chciałby, by ktoś ratował mu życie, bo czułby się w, tedy żałośnie. Na świecie są dwa rodzaje walk. Walka o życie i walka o dumę. Co z tego, że uratujesz komuś życie, skoro zabijesz jego dumę na resztę jego żałosnych dni? - Naprawdę tak sądzisz czy tylko karmisz mnie pustymi frazesami? A może powinienem zajrzeć do twej głowy i sprawdzić czy mówisz prawdę? – Zapytał przyglądając jej się. – To co mówisz jest bardzo miłe i piękne, ale wbrew logice i naturze. Według tego ty jesteś głupią Krukonką a ja dobrym Ślizgonem. Brzmi idiotycznie prawda? – Gabriel na chwilę zamarł rozważając jej słowa. – Żałowałbym? Nie wiem. Może. Lecz przecież wielu ludzi zginęło z mojej winy za moją sprawą i nie żałuję ani jednego. Czy, gdybym zabił osobiście w, tedy poczułbym, co to jest żal a moja dusza rozpadła, by się na kawałki? Jedyne czego żałuje to tego, że w, tedy zostałem powstrzymany. – Powiedział z mocniejszym naciskiem na ostatnie słowa. Teraz nie widział sensu w zabijaniu swego „przyjaciela”, bo mógł to zrobić w każdej chwili. Osobiście jak i na odległość, lecz w tedy… W, tedy jedyne czego pragnął to jego śmierci i tylko ta myśl utrzymała go przy życiu chęć zemsty i morderstwa niczym wilk, który wyczuł krew jelenia. Gabriel patrzył się na dziewczynę nie wiedząc jak się zachować i co powiedzieć. Instynkt kazał mu uciekać. Zranić dziewczynę, zostawić ją i nigdy więcej nie pokazać się w jej życiu. - Prędzej czy później każdy odchodzi raniąc tym samym swych najbliższych. – Powiedział wzruszając ramionami, po czym się uśmiechnął wesoło. – Lecz przecież żyjemy chwilą obecną bez przejmowania się o przyszłość. – Powiedział wzruszając ramionami z wesołym uśmiechem i błyskiem w oku. Czuł się, jak, gdyby odnalazł właśnie to czego szukał od dawna, swoje miejsce. Czy długo potrwa takie uczucie? Zapewne, nie, ale przecież my ludzie jesteśmy skłonni zrobić naprawdę wiele a czasem wszystko dla tej jednej chwili prawda? - Rozumiem, że to jest ten moment, w którym ja nie upominam się o szczerą odpowiedź na pytanie o „nas” ? – Zapytał uśmiechając się i puszczając do niej perskie oczko. Ponownie spojrzał w niebo i odchylił do tyłu głowę. – Wiesz.. Nie zależnie od tego co się stanie cieszę się, że ci powiedziałem. Mam nadzieje, że nie będę musiał tego w przyszłości żałować. – Stwierdził zamykając oczy
Dokładnie. Niejedna osoba na miejscu Gabriela załamałaby się. Nie dałaby rady udźwignąć tego, co chłopak musiał dźwigać ze sobą każdego dnia. Powinien być z siebie dumny, że udało mu się przetrwać. Nieważne w jaki sposób, przecież to nie jest istotne, prawda? Nawet gdyby zabił dwa razy tyle osób.. to przecież on, jego życie jest w tym wszystkim najważniejsze. Nieważne są sposoby, ważny jest efekt końcowy, takie było zdanie Amelii. Cel uświęca środki, prawda? Zdaniem dziewczyny nie był to przypadek. Uważała, że jest w tym coś dziwnego, może nawet odrobinę magicznego? I z pewnością tajemniczego. Jakim cudem trafili na siebie w tym wielkim zamku, jakim cudem siedzą teraz tutaj i rozmawiają na tematy, które.. są trudne. Amelia nigdy nie pomyślałaby, że znajdzie się w tym właśnie miejscu, w środku takiej rozmowy, w dodatku z Gabrielem, który.. nie ukrywajmy, był Gabrielem. Mimo to, że coś ją w nim pociągało, nie brała tego nigdy na poważnie. Wiedziała, że chłopak lubi dobrą zabawę i wiele dziewczyn, nigdy nie miała najmniejszego zamiaru zbliżać się do niego. Nie chciała, żeby powstała między nimi jakaś więź. Jednak jeśli tak się stało czy może to przerwać? Czy to ona ma prawo zadecydować o tym, jak potoczą się ich dalsze losy? Zdecydowanie nie. Powinna poczekać, jak to wszystko rozwiążę się w dalszej części ich znajomości. Miała nadzieję, że cokolwiek się stanie, żadne z nich nigdy nie będzie przez siebie cierpieć. W ich życiu jest już wystarczająco dużo mroku i bólu. - Wiesz, prościej byłoby mi to powiedzieć, gdybym tak naprawdę uważała - mrugnęła do niego przyjaźnie. Jak on mógł myśleć, że ma go za takiego człowieka? Skoro siedziała tutaj i powiedziała, co powiedziała? Doskonale widziała, jak jego twarz zmieniała się z każdym jej słowem, jednak nie pozwoliła, by to w jakikolwiek sposób wpłynęło na to, co miała do powiedzenia. Nie dała się zwieść tym jego uśmiechom i wyrzuciła z siebie wszystko to, co miała zamiar mu powiedzieć już od dłuższego czasu. - Nie sądzę tak jednak, więc chciałabym, żebyś nie mówił mi co mam robić, bo strasznie tego nie lubię. Sama wiem najlepiej co o Tobie myślę i Twoja durna gadka tego nie zmieni - powiedziała to z lekkim rozbawieniem, jednak w jej głosie można było wyczuć nutkę napięcia, stresu. Chciała, żeby te słowa częściowo trafiły do serca chłopaka. Wiedziała, że tak się stanie, jednak martwiło ją coś innego.. Jeśli chcą utrzymywać ze sobą dalszy kontakt, z pewnością będą musieli ustalić jakieś zasady, żeby się nawzajem nie pozabijać. Ale cóż, na wszystko przyjdzie odpowiedni czas. - Rób co chcesz - odburknęła trochę urażona, gdy Gabriel zapytał się o potwierdzenie jej słów, poprzez zajrzenie do jej umysłu. Nie zabroni mu tego przecież, jednak powinien wiedzieć, że dziewczyna nigdy nie rzuca słów na wiatr, a przede wszystkim, nie kłamie, jeśli mówi o kimś. To, co było jej w głowie ujęła w słowa i przelała prosto do Gabriela. Jeśli jej nie wierzył, to mieli mały problem, ponieważ nie zamierzała udowadniać mu w żadne sposób, że mówiła prawdę. Albo jej wierzy, albo nie, bardzo prosty wybór. Nie ma nic pomiędzy. - Mogę być głupią Krukonką, a Ty bądź dobrym Ślizgonem, jeśli to ma coś zmienić i jeśli dzięki temu uwierzysz w moje słowa - mrugnęła do chłopaka, uśmiechając się lekko pod nosem. Takie zestawienie jakie jej przedstawił faktycznie brzmiało kiepsko, jednak nie było niemożliwe, prawda? - Nie zrobiłeś tego i nigdy nie poznasz odpowiedzi na pytanie czy byś żałował. Nie ma po co do tego wracać - wtrąciła swoje trzy grosze, uśmiechając się do niego lekko. Teraz już wszystko było w miarę normalnie. Rozmawiali, tak po prostu, zwyczajnie. W ogóle nie odczuwała tego, że chłopak powiedział jej coś, co ukrywał przed całym światem przez bardzo długo. To chyba dobrze, że przyjęła to naturalnie, prawda? Że nie uciekła z krzykiem i mogła tak po prostu siedzieć tu z nim i się uśmiechać? - Dokładnie, nie ma czym się przejmować - wyszczerzyła do niego zęby w uśmiechu. Uważała, tak samo jak Gabriel, że każdy kiedyś odejdzie. Nie chciała jednak o tym myśleć, przecież czym byłoby wtedy ich życie? Niczym. Nie potrafiliby cieszyć się z małych chwil, krótkich momentów, które później można wspominać latami. - Za to ja mam czym się przejmować. Nie mam mieszkania, a na wynajęcie czegoś samej mnie nie stać - mruknęła cicho, chcąc oderwać się na chwilę od problemów chłopaka. Jej były też dość istotne, ponieważ nie chciała dłużej mieszkać tylko w zamku. Chciała mieć bezpieczne miejsce, do którego mogła w każdej chwili się udać i odpocząć, z dala od tych wścibskich uczniów i studentów. - Nie będziesz żałował - zapewniła go, uśmiechając się lekko, jakby na potwierdzenie swoich słów. Teraz będzie im łatwiej. Nareszcie.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Czy naprawdę Gabriel mógł być dumny? Właściwie tak, bo sobie poradził, pomimo że czasem było gorzej niż zazwyczaj. Życie nie miało sensu liczyła się tylko zabawa, głośna muzyka, seks i alkohol. Tak czy inaczej, był tutaj, żył i, chociaż jego życie dotychczas nie miało sensu to jednak poczuł, że teraz może być, inaczej. Nie chciał się poddawać uczuciu, które się w, nim zatliło, lecz poczuł, że dzięki Amelii jego życie może być inne bardziej barwne i radosne. To było coś czego nienawidził najbardziej prymitywne uczucie do poddania się iluzji szczęścia podążania za tym, by ktoś miał ułatwioną drogę, by wbić ci sztylet w plecy. Niestety, w większości przypadków tak to właśnie jest, lecz wciąż wierzymy, że tym razem będzie, inaczej i także Gabriel w tym momencie pragnął w to uwierzyć, pragnął uwierzyć, że z Amelią będzie, inaczej, że ona go nie zdradzi, że nie pożałuje, iż jej zaufał. A jak będzie? Czas pokaże nie ma co debatować. Tutaj raczej nie chodziło o to jak ona go widzi, lecz jak on widzi sam siebie. Był bardzo samokrytyczny wobec samego siebie widział siebie w roli tego złego i okrutnego i tak chciał być postrzegany tak było mu łatwiej. Amelia dostrzegła w, nim coś innego, coś więcej w końcu udało jej się dotrzeć do Gabriela sprawić, że jej zaufał i co dziwniejsze została przy, nim chciała być jego przyjaciółką z własnej woli, lecz jak to się wszystko zakończy? Czy takie dwie osoby jak oni mogli być przyjaciółmi? Czy to nie tylko etap przejściowy między jednym a drugim stadium ich znajomości? Czy skończy się to wielką miłością, czy też nienawiścią.. Ah za dużo dzisiaj myślę! - Nie chodziło mi o to. Ale nie ważne. – Powiedział leniwie nie rozwijając tematu. Nie chciał się z nią sprzeczać, bo zupełnie nie miał na to siły teraz potrzebował butelki Whisky bucha Maryśki mógł iść spać! Ah te zasady czy one naprawdę musiały istnieć? Zresztą, czy to możliwe, że pomiędzy tą dwójką jakiekolwiek zasady miały prawo bytu? I co mieli niby ustalić? Ty nie ruszasz moich panienek a ja twoich? Litości. Oboje uwielbiali łamać zasady, bo wszak zasady były stworzone dla idiotów, którzy potrzebowali, by to ktoś inny ustalał ich wielkość, by ustalał to, co mogą a czego nie, ale oni byli ponad to tak, więc te zasady po prostu będą jednym wielkim niewypałem ja to wiem ona to wie i wiedzą to wszyscy. Tym razem Gabriel otworzył oczy i spojrzał się na dziewczynę marszcząc swoje brwi. Dużo ryzykowała, lecz czy wiedziała co robi? Zapewne, tak, lecz chłopak miał jedną zaletę, a może wadę? Chodziło o to, że jeśli komuś ufał i go szanował to zostawiał jego myśli w spokoju. Tak było z Bell, Dainą, Astrid, czy też z Amelią. Zwłaszcza z Amelią, skoro jako jedyna wiedziała o, nim więcej niż ktokolwiek na tym świecie. - Kiedyś z tego skorzystam. – Stwierdził tylko wzruszając ramionami, lecz wciąż jej się przyglądając. – To już się stało. Już się zmieniło a ja ci uwierzyłem tylko dokąd nas to zaprowadzi? – Gabriel zignorował jej następne słowa, bo, po co było dalej drążyć temat tego czy, by żałował czy nie? Na pewno, by to go zmieniło stałby się jeszcze gorszy lub, by się załamał i nie był tak silny, jak teraz. Było, by jak, by było a jest jak jest. - Ja też nie mam. – Powiedział wzruszając ramionami i nagle spoważniał patrząc się na Amelię. Właśnie teraz Gabriel się zawiesił uświadamiając sobie, że zostawił żelazko na gazie. Chłopak uśmiechnął się i wstał z ławki z tym swoim uśmiechem. – Zatańczymy? – Wyszeptał całując ją delikatnie w dłoń i pomógł jej wstać z ławki, by po chwili się z nią deportować. Co on teraz wymyślił? Otóż wpadł na genialny pomysł, ale o tym w innym rozdziale tej bajki..
[z/t] x2
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed nigdy by nie pomyślał, że właśnie tak skończy się jego wycieczka do Londynu, bo wiecie, miał tam dom, po co miałby udawać się do tamtejszego parku, na zwiedzanie okolicy, skoro w okolicy swojej rezydencji miał sporo drzew do oglądania? Ach, bo widzicie, na każdego kiedyś przychodzi pora! Jaka pora? Ano taka, żeby ruszyć tyłek i pochodzić, pomyśleć. Na niego przyszła teraz, niespodziewanie dość, już po tym jak pogodził się ze Stone’m. Musiał przemyśleć swoją decyzję i zastanowić się nad tym, czy była ona poprawna. Nie obiecywał mu złotych gór, więc było dobrze, ale mimo wszystko, czuł się trochę badziewnie z tym, że nie może mu dać tego, czego potrzebował. Ciepła, uczucia, stabilizacji. Jak na razie ofiarował mu jedynie chorobliwą zazdrość i dość lekkie podejście w temacie jego uczuć. To nie było fair, ale jak to mówią wielcy filozofowie - życie rucha. W ich przypadku dosłownie, jak i w przenośni. Tak więc, gdy Sharker zaczynał się umartwiać, pomyślał, że fajnie byłoby przysiąść na chwilę, wyczilować się i ogarnąć nieco. Jak pomyślał tak zrobił, siadając na pobliskiej ławce. Zatonął w swoich myślach, aczkolwiek popełnił pewien podstawowy, strategiczny błąd. Założył, że nikt nie będzie mu przeszkadzał. Siedział sobie więc grzecznie, wyciągnięty na swoim siedzisku, aż tu nagle poczuł jak coś miękkiego muska mu policzek. Odwrócił leniwie głowę, a jego oczom ukazał się pufek pigmejski, z niebieską wstążką, zaplecioną w kokardkę, na jego szyi. - Hej - mruknął do niego elokwentnie, bo już wyciągał w jego stronę rękę, a zwierzaczek sprytnie umknął między jego palcami, biegnąc po trawie - Zaczekaj! Pobiegł za nim, zastanawiając się, kiedy go zgubi w nieścinanej trawie. Miał chyba jednak szczęście, bo ledwie o tym pomyślał, a zwierzak zatrzymał się na opodal, węsząc za czymś. Czy to nie był ten zwierz z ogłoszenia w Proroku? To był chyba dzień dobroci Rasha. Zupełnie przypadkowo miał przy sobie pudełko cytrynowych dropsów, które równie przypadkowo wyrwał z rąk jakiegoś przechodzącego mugola. Wycelował w jednego różdżką, krusząc go, a potem powoli zbliżył się do zwierzaka, trzymając wyciągniętą dłoń. - No, chodź tutaj. Wiem, że je lubisz… znaczy o ile jesteś tym pufkiem co mi się wydaje. No dalej, nie zjem Cię przecież - nie minęło kilka sekund po tym oświadczeniu, a zwierzak podbiegł do jego dłoni, wspinając się na nią zgrabnie i zaczął ze smakiem zajadać dropsy. Rash pogłaskał go krótko i załadował do wyczarowanej na poczekaniu klatki, którą zaopatrzył w zapas dropsów na całą podróż. Chyba będzie musiał wysłać list…
Cherry wychodząc na przerwę z pracy przyglądała się jeszcze przez kilka minut przesadnie uporządkowanym elementom, które pozostawiała na biurku. Wszystko wydawało się bowiem tak ładnie ułożone, jakby wyszło z salonu meblowego jako reklama, a nie jako biurko kogoś, kto zamierzał być przyszłą sędziną. W efekcie tych wszystkich zdarzeń i spostrzeżeń, na moment zapomniała o zaproponowanym spotkaniu i o tym, że wspomniała o spacerze w parku, z racji z tego iż w domu, który zajmowała z Quentinem właśnie trwał remont. Zmiana podłóg, malowanie ścian i wszystko przyprószone pyłem... To nie było dobre miejsce na kawę, ani do mieszkania. Ale to Cherry na razie komentowała jedynie ściągnięciem brwi, bo przecież nie wypadało kłócić się z ojcem, czy nawet bratem, którzy najwidoczniej uważali, że to wszystko jest potrzebne. A skoro tak, to wzdychała z uśmiechem prezentując białe zęby... Tylko tyle w tym wszystkim jej udziału, bo nie miała nawet siły myśleć o nowym urządzeniu sypialni, którą miała zająć. Właściwie pragnęła zostawić to komuś, kto zadbałby przede wszystkim o wygodne posłanie, w którym mogłaby się zwinąć w kłębek. Cóż, życie nie było najłatwiejszym i czuła się co najmniej tak, jakby stado centaurów przebiegało przez jej życie z wojennymi okrzykami. Może tak było, ale z przyzwyczajenia uznawała niemożliwe tylko za zły sen. Czy życie jej nie nauczyło, że powinna postępować inaczej? Prostując plisowaną spódniczkę i biorąc ze sobą torebkę, nie zerknęła nawet w lustro by spojrzeć na to czy dobrze wygląda. Szczerze mówiąc szukała w pamięci obrazu Zachariasza, który gdzieś zmętniał po pobycie Quentina w szpitalu. Co prawda najbardziej w jej głowie odcisnęło się jej jego imię i to że był czarujący, ale ni mniej ni więcej. Także zastanawiała się czy nie powinna tego wszystkiego pominąć. Jako że jednak nie wypadało tego tak po prostu zignorować to zaryzykowała wyjście w te upalne przedpołudnie do parku, który osobiście podziwiała zazwyczaj z daleka. Nigdy nie miała czasu lub chęci by się tu pojawić. Choć to była oficjalna wersja. Spacerowanie po parku kojarzyło się jej z towarzystwem, a tego zawsze brakowało... Czy dziś miało być inaczej? Stanęła na jednej z parkowych ścieżek powoli stawiając kroki do przodu rozglądając się za budką z kawą i za samym Zachariaszem, którego miała nadzieję rozpoznać w sekundę...
Zachariasz jak zwykle w pracy miał zbyt wiele przypadków i zbyt mało czasu. Każdego dnia musiał ogarniać swoich pacjentów oraz przemyt, który rozkwitał w zastraszającym tempie. Oczywiście wszystko przypisywał sobie. Jego żona żyła w zupełnie innym świecie i posiadała wiele zalet, zwłaszcza w kontekście, który Zachariasza najbardziej interesował, ale nie miała żyłki do interesów. Rzadko kiedy widywał ją stanowczą. Zoya czasami szła na ugody bardzo niekorzystne dla firmy. Zachariasz tłumaczył ten cały przymus małżeństwa właśnie nieporadnością kobiety. Schował wszystkie dokumenty związane z nielegalnym interesem do magicznego sejfu, z którego tylko on i wyłącznie on mógł cokolwiek wyciągnąć. Poszedł zawiadomić pielęgniarki, iż musi wyjść na krótką przerwę. Dodał, że mogą się z nim kontaktować za pomocą patronusa tylko wtedy, gdy ktoś zacznie umierać albo będzie nagły przypadek. To się nazywa dusza prawdziwego uzdrowiciela. Szpital nie znajdował się chyba bardzo daleko od Hyde Parku, lecz mimo to Zachariasz wykorzystał umiejętność teleportacji. Wylądował w jakiś krzakach, uświadamiając sobie, że nie zdjął szat medyka. Pozostając w garniturze i chowając charakterystyczny stój do magicznej aktówki, w której nigdy się nie kończyło miejsce, wyszedł na ścieżkę w parku. Znajdował się niedaleko budki z kawą. Podszedł do Cherry nonszalanckim krokiem. Na szczęście stała do niego tyłem, mógł chwycić ją lekko za talię, a następnie musnąć policzek. Z racji tego, że wszystko robił do tyłu, nie mogła szybko zareagować i dać mu w twarz. Podszedł do młodego sprzedawcy, który pewnie dorabiał sobie w wakacje, prosząc o dwie kawy. Oparł się o blacik. Przy nim pewnie stali wszyscy ludzie, posiadający odrobinę więcej czasu od wszystkich angielskich biznesmenów. - Czy mi się tylko wydaje, że powinienem się obrazić za kawę z papierowego kubka i park pełen ludzi? - spytał, unosząc nieznacznie kąciki ust.
Cherry nigdy nie wyszła za mąż. Mimo tego, że swego czasu wielu adoratorów pragnęło ściągnąć jej uwagę na siebie to nigdy nic. Nie tylko walory kobiece były powodem dla którego wokół niej krążyli. Również to, że jej ojciec był właścicielem rozlewni ognistej whiskey... Każdy miał w życiu swoje priorytety, a dość chybocząca się pozycja Quentina budziła nadzieję wśród niektórych, że zdobywając zaufanie Charlesa de Montrose i rękę jego córki, odnajdą szansę na uzupełnienie swoich sakiewek. Nic bardziej mylnego... Konflikt interesów drodzy państwo, bo sama Cherry była bardzo zainteresowana rozlewnią i gdyby nie to, że od wielu lat słyszała o tym, że ojciec chciał ją podarować dla Quentina, to pewnie tkwiłaby w domu jak głupia co raz kombinując jak zauroczyć ojca. Teraz już nie miała złudnych nadziei. Ta świadomość, że się jej nie uda... Była zbyt trudna do zaakceptowania, ale przełknęła to. Za bardzo kochała swojego brata, by czynić do niego jakieś pretensje. W sumie praca w Ministerstwie Magii nie była taka zła, jeśli odliczyło się czas jaki trzeba było poświęcić na bezowocne rozmowy. Nieco irytował ją fakt, że rodzice pragnęli jej zaręczyn i to jak najszybciej, a Quentin również już dawno powinien być według nich żonaty. Podobno niektórych nawet nurtował fakt, że rodzeństwo de Montrose nadal mieszkało razem... Kogo to obchodziło? Prasę, współpracowników Charlesa, szefów Mai. Nikogo więcej. Cherry nie zwracała na to uwagi. Teraz gdy już poczuła na sobie dotyk Zachariasza uśmiechnęła się przelotnie obserwując teraz jego profil wciąż z tej samej odległości. Nie poszła zanim, wolała wszystko obserwować i przypominać sobie to w jakich okolicznościach się spotkali. Oczywiście, ze jej głowa przyniosła odpowiednie wspomnienia także teraz mogła już wziąć od niego kubeczek z kawą z uśmiechem bez cienia zawahania i szukania wymówki o tym jak ma mało czasu... Choć może to złudna chwila? - Hm, jeśli papierowy kubek i park pełen ludzi tak bardzo Cię rani, to chyba nie zdołam pozszywać Twoich uczuć jeśli się obrazisz. To przecież taki poważny powód. Gdyby ta propozycja nie wyszła ode mnie, pewnie sama pogrążyłabym się teraz w płaczu... Choć, wybacz mój nie takt jeśli Cię uraziłam. Miałam ochotę się przewietrzyć. Dość zamkniętych pomieszczeń pełnych wariatów lub ludzi, którzy ze swojego życia zrobili śmietnik. - Tu oczywiście nawiązała do swojej pracy. Mnóstwo kartotek musiała dziennie przeglądać. A dokumenty nie zdążyły się archiwizować, bo dochodziły następne. - Czy tylko ja mam czasem ochotę to wszystko rzucić? - Spytała go szczerze ciekawa reakcji.
Małżeństwo było błędem na każdym kroku. Jedyny plus, jaki widział Zachariasz to, że Zoya codziennie rano parzyła mu najprawdziwszą kawę. Musieli się nieźle napracować, aby mugolska kawiarka działała w magicznym mieszkaniu. Magia niestety bardzo niekorzystnie działała na wszystko co jest mugolskie. Potrafiła zepsuć cały sprzęt w kilka sekund, lecz miłość Zachariasza do kawy była tak wielka, że mógł siedzieć w bibliotece godzinami, aby tylko dowiedzieć się, jak może używać kawiarki bez obaw. Małżeństwo nie miało racji bytu. Skoro ludzie wiązali się do końca życia, co już brzmiało jak najgorszy koszmar, to jak mieli wytrzymać ze sobą skoro ich charaktery zmieniały się co siedem lat? Niewyżyci powiedzieliby, że w małżeństwie ma się stałą partnerkę i seks nie stanowi wielkiego wyczynu. Och, stanowi większy niż Zachariasz był na studiach! Po pierwsze żonę trzeba namówić do seksu. Najpierw należało wyczuć moment, kiedy nie boli głowa i wizje nie są męczące. A potem się przymilić, a to było trudne, skoro widziało się tę osobę dwadzieścia cztery na siedem i na jej widok jedyne co potrafiło się powiedzieć to solidne przekleństwo, a nie „kochanie, jak miło cię znowu widzieć”. Traciło się wówczas cierpliwość i tylko solidny krzyk, rozbijanie talerzy mogło pomóc. Chociaż nie zawsze. I pewnie żaden mężczyzna nie zdziwi się, dlaczego Zachariasz nie nosił obrączki. Tak łatwo przychodziły mu zdrady i tak często zapomniał o żonie, że to wszystko, po prostu wszystko, stało się rzeczywistością. Zachariasz nie wiedział wiele o Cherry, więc nie mógł się domyślić, dlaczego jest tak zamyślona. Nie chciał opowiadać jej o dziwnych przypadkach dzieciaków z Hogwartu, którzy polegli w pojedynkach i myśleli, że znają się na zaklęciach. Trzymał kawę w prawej dłoni, spoglądając na Cherry. - Jest taka pogoda, że łatwo o udar. Już rozumiem, dlaczego chciałaś tu przyjść z uzdrowicielem. - zaśmiał się. Cherry była piękna, młoda i zbyt niewinna, aby rozpoczynać karierę w Wizengamocie. A co jeśli pewnego dnia stanie przed nią jak najgorszy przestępca? Będzie klęczał, wysłuchując wszystkich zarzutów i jak zwykle nie będzie miał nic do powiedzenia. Zauważył, że jego dłoń zaczęła drzeć. Odłożył kawę na blat, przygryzając wargę. Zbierała się w nim złość. Które to stadium choroby? Pierwsze, drugie? Zacisnął dłoń w pięść, chowając ją za siebie. - A dlaczego tego nie zrobisz? Co cię powstrzymuje? - spytał jak najbardziej poważnie. Dokładnie tak jakby był gotów jechać z nią na drugi koniec świata, aby tam wypić kawę i wrócić, kiedy będą mieli ochotę. Jednak Zachariasz doskonale wiedział, że nie mógłby po prostu zniknąć. Nawet jeśli chciałby tak spontanicznie zabrać Cherry gdziekolwiek, musiałby połączyć to z interesami. Nie mógł sobie wyobrazić jak zamiast bagażu podręcznego, Cherry w swojej torebce, oczywiście zaczarowanej, trzyma co najmniej tuzin jaj smoków. - Ja lubię swoją pracę – odpowiedział po chwili, w zasadzie dwie prace, przez jedną mam świrnięta żoną, przez drugą nabawię się nerwicy, dodał w myślach, lekko się uśmiechając. Rozprostował dłoń, wcześniej zaciśniętą w pięść, chwytając kawę i upijając kilka łyków.
To wysoce indywidualne podejście do instytucji małżeństwa z pewnością zdziwiłoby Charlesa de Montrose, gdyby mógł wymienić swoje poglądy z Zachariaszowymi to Merlin świadkiem dla Cherry, że podsłuchiwałaby pod drzwiami wspięta na palce jak mała dziewczynka, jednocześnie zatykając buzię dla starszego brata... Po prostu w jej rodzinie od zawsze panowało przeświadczenie o tradycyjnym modelu rodziny. Mąż dla żony ma być jeden, tak samo jak dla męża żona ma być jedna... Do końca życia. Dzieci są prawdziwym darem, ale dopiero wtedy gdy młodzi splotą dłonie w ciasnym uścisku zakrapianym obrączkami. Wtedy też pojawił się przecież Quentin, dwa lata później Cherry. To było szczęście, ta definicja niespowita tak przyziemnymi sprawami, jak seks, czy chęć tego by się pokłócić. Choć afera biegła za aferą nie wchodząc w zakręt, to tuszowanie tego wszystkiego nigdy nie pozwoliło temu by szara codzienność przebiła się przez obraz, który sprzedawali wszystkim innym. To wręcz idylliczne, dlatego Cherry pewnie chętnie by posłuchała co Charles miałby do powiedzenia Zachariaszowi i jak przedstawiłby swoje poglądy. Lubił innych przekonywać do swoich racji. Właśnie to często zastanawiało Cherry, że każdy kto się buntował nagle wychodził z gabinetu cichy. Zachariasz jednak nie wydawał się być osobą, która uległaby wszystkiemu, co mówiłby jej ojciec... Jednak im dalej w te rozmyślania, tym bliżej do zgrzytów. Siegnąwszy, więc po kubek z kawą przysunęła go do ust biorąc pierwszy łyk. - Przejdziemy się? - Spytała cicho w ogóle nie zauważając tego, że gdzieś tam w którymś momencie rozmowy poczęły trząść mu się dłonie. Dlatego uśmiechnęła się jakby nigdy nic i kontynuowała rozmowę: - Dokładnie dlatego Cię tu zaciągnęłam. Jestem pewna, że będziesz wiedział jak udzielić mi pierwszej pomocy. - Zaśmiała się dźwięcznie zauważając na plus dla Zachariasza jak błyskotliwie udzielił jej odpowiedzi. Może faktycznie był kimś wartym uwagi niż jednego spotkania, które zakończy grzecznym pożegnaniem i jeszcze grzeczniejszą odmową co do następnego? Nie posuwając się tak daleko we wnioskach sunęła powoli ścieżką w parku. - Praca, nie mogę tak po prostu wszystkiego rzucić, choć fakt jest taki, że wybieram się pod koniec lata do Islandii. Marzy mi się trochę tamtejszych krajobrazów. - Rzuciła luźno zastanawiając się czy podróż do tamtego kraju rzeczywiście jest dobrym pomysłem. - Hm, to dobrze że lubisz swoją pracę. Moja jest chwilami męcząca i nużąca. Szczególnie gdy cały dzień nic się nie dzieje, a jedyną sensacją jest to, że mieszasz kawę łyżeczką w inną stronę niż zazwyczaj. Czasem żałuję, ale ogólnie akceptuje to, bo łatwo mi przychodzi wykonywanie obowiązków. - Wyjaśniła upijając kolejny łyk i wyjątkowo nie sprawdzając godziny na zegarku.
Indywidualne podejście do życia czyniło człowieka wyjątkowym, a do takich zaliczał się sam Zachariasz. Nie dzielił się z nimi z kimkolwiek, chyba, że z ludźmi, którym naprawdę ufał jak Vacheron. Wykupował historie z jej życia przeróżnymi swoimi poglądami. Smirnov nie tolerował stereotypów. Nie uważał homoseksualizmu za chorobę, chętnie oddałby im gromadkę dzieci, bo wiedział, że niektóre z nich byłyby bardziej szczęśliwe z dwoma tatusiami. Szczęście nie było związane z płcią rodziców ani miłość. Zachariasz też nie jest typem człowieka, który do ojca swojej ukochanej poszedłby prosić o jej rękę ani nie decydował się na magiczne konkury. Nie obchodziła go tradycja. Zmieniała się ona z każdym mijającym dniem. Ludziom już nie chciało się gotować dwunastu potraw na wigilię, a indyka na święto dziękczynienia zamawiali w firmie cateringowej. Mało czystokrwistych czarodziejów nosiło szaty, bo zauważyli, że mugolskie wynalazki są na tyle wygodne, że mogą ich używać na co dzień. Zachariasz bardzo lubił to co mugolskie. Dlatego miał swoją vespę, która parkował pod domem, oraz kawiarkę do przepysznej kawy. Istniały malutkie rzeczy, poprawiające mu humor i większość z nich nie miała magicznego pochodzenia. Przeniósł gorącą kawę do drugiej dłoni, która jeszcze nigdy nie popadła w parestezję. - Doskonały pomysł, trzeba wyprostować nogi – odpowiedział, wskazując dłonią ścieżkę. Mieli wszystko, co było im teraz potrzebne. Zaśmiał się. Tak, na pewno uratowałby piękną kobietę, nieistotne, że składał odpowiednią przysięgę, w której było zawarte, że ma pomagać ludziom. - Wiedza nierówna się z chęciami, ale przyznam sprytne zachowanie – wciąż wpatrywał się z nią, lecz nie w namolny sposób, zastanawiając się, dlaczego chce być sędziną. Nie pasowało to do niej. Upił kawy ponownie, rejestrując, aby nigdy więcej tu jej nie kupować. Była paskudna, nawet magicznie wyczarowana smakowała lepiej. Mógł udawać niedostępnego, zdystansowanego, ale tylko on wiedział, że wystarczyłoby jedne skinienie Cherry, a już straciłby głowę. - Dlaczego? To tylko praca. Nie uważasz, że wspaniale byłoby rzucić wszystko i pojechać gdzieś, gdzie nikogo nie znamy? Taka Islandia, mogłabyś być kim tylko chcesz, na kilka dni, może godzin. A może poczciwa urzędniczka nie potrafi kłamać i się wyluzować? - spytał, podpuszczając ją. W Islandii był nie raz, nie dwa. Najrzadsze okazy Jeżanek można tam spotkać, chociaż wolą zdecydowanie okolice Brazylii. Często też sprowadzał Kołkogonka albo Langustnika. Wiele składników do czarnomagicznych eliksirów rośnie w Islandii. Zaśmiał się. - Chcesz się zamienić? Widziałabyś przypadki, w których ta sama łyżeczka wylądowała w oku niesfornego pracownika. - dodał po chwili, kręcąc głową – Och, Cherry, ta praca absolutnie do ciebie nie pasuje. - westchnął.
Cherry należała do bardzo ułożonych osób. Porządek w pokoju, porządek w życiu, bez chaosu. Nie potrafiła wić się z bólu i informować o tym całego świata. Była zbyt zdenerwowana, by tego dokonać. Dusiła coś w sobie rozkładając na czynniki pierwsze woląc dojrzeć do pewnych spraw, niż kogoś poczęstować... To takie przyznanie się do tego, że nie zasługuje na nazwisko, które zapisywała zamaszystym ruchem tuż obok wiśniowego imienia. Nie raz gdy stawała przed księgowością swojej rodziny, to już pragnęła się stamtąd zabrać, ale gdy tylko zobaczyła pierwszy rząd cyfr, dobrych liczb... Zapadała się tam na długie godziny. Mogłaby się opiekować rodzinnym interesów, być idealną córką, która zerwałaby ze wszystkim w odpowiednim momencie. Cherry po prostu tu w Londynie zapuściła korzenie. Wiedziała gdzie znajduje się jej rodzinny dom, gdzie są drzwi od mieszkania przyjaciół, jak machać ręką by złapać mugolską czy magiczną taksówkę i których dróg unikać, by dzisiejszego wieczora wrócić w całości... Doskonale sobie radziła ze wszystkim, co los przytargał dla niej w zębach. Zatem z pracą sędziny, o którą zabiegała, też była gotowa sobie poradzić. Zdecydowanie może nie należało to do najciekawszych zajęć na świecie, ale czy nie najlepszym było to by wykonywać dość gorzki zawód, co by nie sądzić, ze wszystko przychodzi w życiu z łatwością? Decyzję o pracy w Ministerstwie Magii podjętą miała jeszcze przed napisaniem SUM, po prostu wiedziała co rodzice dla niej planują. Według nich idealnie nadawała się do pracy tam, przez wzgląd na to, jak poukładane miała w głowie. Najpierw staż, potem drobna rozmowa tu i ówdzie, i od razu trafiła do Wizengamot'u, co by sprawić żeby świat był bardziej sprawiedliwy... Lecz czy to było to, czym chciała się parać przez resztę życia? Któż by ją wiedział. W jej świecie wszystko się zmienia szybko, po prostu nikt tego nie widzi, bo ona dobrze to maskuje. Smakując kawy również zauważyła, że jej smak nie był zbyt wybitny. Jednak piła ją powoli, bo wiedziała, że nie może sobie przed powrotem do pracy odmówić kofeiny, a ta którą zrobiłaby sobie w biurze wcale nie odbiegałaby poziomem smakowym od tej. Pociągnęła, więc kilka następnych łyków unosząc głowę do góry, by spojrzeć na czyste niebo przyobleczone w kilka chmur. - Och wspaniale by było wszystko rzucić, gdybym mogła urodzić się w nieco innej rodzinie i jeszcze raz. To wszystko jest dość ściśle ze sobą powiązane. Im dłużej żyję, tym bardziej widzę, że moi rodzice nadal uważają, ze mogą o czymś zadecydować. Właściwie to śmieszne, bo gdybym nie chciała iść do tego Ministerstwa, to nawet siłą by mnie nie zaciągnęli. Po prostu wiesz, to też dobry zarobek. Nie da się czasem zbić milionów na "spełnianiu marzeń". Ale... Podróże... Faktycznie mogą być fascynujące. - Uśmiechnęła się rzeczywiście poddając refleksji to, co się stało. To jakim ciągiem szło wszystko, by dziś Quentin pracował jako instruktor, a ona w Wizengamot'cie... Niesamowite. - Och dlaczego nie? Wyglądam mało sprawiedliwie i groźnie? - Spytała żartobliwie. - Poza tym Ty też nie wydajesz się być uzdrowicielem... To chyba najlepsze. Jesteśmy tymi, za których siebie nie podejrzewamy. - Dodała pogodnym tonem.
To ułożenie Cherry kusiło. Zachariasz chciał zrobić bałagan w jej życiu. Problem był jeden, dlaczego podobały mu się kobiety, które w ułamku sekundy mogły go zniszczyć i zamknąć w Azkabanie? Chciał, aby przez niego straciła grunt pod nogami i nie mogła spać, żeby zbereźne myśli wychodziły na jej twarzy w postaci rumieńców, gdy tylko go widzi. Cherry została okrutnie posadzona tu w Londynie, bo jej korzenie wdrapały się w ziemię zbyt głęboko. Nie mogła sama decydować. Pozostały de Montrose myśli i marzenia. Żyła jak w marazmie, od jednego zadania do drugiego, a Zachariasz miał wrażenie, że dawno się nie uśmiechała. Zachariasz pokręcił głową. - To nie pozwól im na to, nie wybierasz rodziny, ale już to co będziesz robić na przykład teraz już tak. Kiedy ostatni raz byłaś w wesołym miasteczku? - spytał, lecz mogło to zabrzmieć idiotycznie. Facet, który skończył trzydzieści lat, pyta o miejsce, w którym dzieci spełniają swoje marzenia. A Zachariasz sam się nieźle ukrywał. Oczywiście, że nie wyglądał na uzdrowiciela tylko typka, który ma swoje za uszami. Rodzina wymusiła na nim małżeństwo i prowadzenie biznesu w Londynie. Zesłali go z Rosji do deszczowej Anglii, w której nawet śnieg nie ma prawdziwej postaci. I mieszka z osobą, która jest dla niego prawie jak obca. Tyle, że seks ma dobry. I awantury też są dobre. Hipokryzja i skrywane marzenia jak widać żądzą ludźmi tak jak im się tylko podoba. Zachariasz chrząknął. - Chciałaś pracować w Ministerstwie? Bo pieniądze? - spytał z niedowierzaniem. Pieniądze, prawdziwe galeony to ma się z nielegalnego przemytu. Wtedy można być bogatym. - Mogłabyś się wcielić w podróżniczkę dla Proroka, to byłoby zabawne, ile kłamstw i bzdur potrafiłabyś napisać w jednym magazynie? - dodał zaczepnie. Spojrzał na nią ostentacyjnie, krytycznie wręcz, przejeżdżając jej sylwetkę wzrokiem od czubka głowy po stopy. - Nie wyglądasz groźnie, wyglądasz dziś całkiem seksownie, to na pewno skazańcom nie pozwala się skupić. Chociaż, to trochę łabędzi śpiew, dajesz im na siebie popatrzeć, delektować się zanim zamkniesz ich w Azkabanie. To nawet wielkoduszne. - uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że nie odbierze tego jako tanią zaczepkę. Uważał, że ma rację. - Jesteś zbyt niewinna, aby przesądzać o losie innych, a ja... podobno na twarzy mam zbyt wiele wypisane i nie jest to nic z „jestem uzdrowicielem, uratuje ci życie”. Moze to i dobrze? Nie ustawiają się kolejki w parku i nie mówią, jak bardzo potrzebna jest im pomoc. Ludzie nawet dają łapówki, nie wiedząc, że to mój obowiązek. To jak z tym wesołym miasteczkiem? Chcesz się zabawić? - ostatnie zdanie dodał pogodniej, wyrzucając kawę do najbliższego kosza na śmieci.
Może taki był cel? Ona taka seksowna, i na pozór ułożona, wyciągnięta jak zza kart jakiegoś drogiego magazynu modowego, który już szczyci się elegancją, a nie ma wpływu na popyt tego, co reklamuje, bo nie wszystko dosięga cenami ludzkich kieszeni. Czy też tak? Nie... To nie było w stylu Cherry, nigdy nie wylądowałaby na okładce żadnego pisma, ceniąc przede wszystkim prywatność, spokój życia i wygodę. Jasne, że lubiła coś przejrzeć z czystej ciekawości, nakarmić oczy kolorowym widokiem, lecz... To nie wszystko. Czasem tonąc z kieliszkiem dobrego wina w ręku kołysała się w rytm muzyki w sypialni zwykle przyobleczona tylko w strój Ewy... Musiała mieć moment, gdy zrywa z tym skomplikowanym wizerunkiem, który jej przyświecał. W domu wszystko było nieformalne, takie inne niż to co ludzie widzieli w tym parku. Nie było już plisowanych spódnic, ani eleganckich koszul, drobnej biżuterii czy czegokolwiek, co dodałoby jej lat i powagi. Przecież Cherry lubiła szybką jazdę, a brat jej pozwalał na to. Dbał, żeby nie zwariowała pośród tego co sama sobie wybrała i zachowała choć część świadomość, że życie jest też po to by z niego skorzystać, a nie tylko po to, żeby tkwić pomiędzy szarymi ustaleniami zawodowymi... Cherry była tego świadoma, jednak niemiłym doświadczeniem było to, że może nie wzbudza na tyle zaufania i wrażenia profesjonalizmu, tylko odwrotnie... Zmęczenie. Czy nie po to Zachariasz proponował jej wspólną(?) wycieczkę do wesołego miasteczka? Uśmiechnęła się nieznacznie obejmując kubek długimi palcami i słuchając komplementów... Na początku nie wiedziała jak zareagować, wszak to były inne słowa od tych, którymi zazwyczaj częstowali ją współpracownicy. Może nie zawsze szczerze, ale półuśmiech i skinięcie głową, że "tak, zajmie się ich syfem w zamian za te miłe słówko, bo przecież właśnie na takie leci"... Wystarczyło. Teraz nie mogła wykonać tego manewru, będąc jednak kobietą zaradną popatrzyła na niego czujnie. - Jeśli łabędziem jest informacja o pocałunku dementora, to rzeczywiście jestem mistrzem gry wstępnej. - Oczywiście to był taki zawodowy żarcik, przecież ona jeszcze nie zasiadła w todze w sali spraw, co by podjąć decyzję o życiu innych... Jeszcze nie. Miała taki plan. Osiągnąć jak najwięcej. - Myślę, że kolejki w parku byłyby dość spektakularne... Poza tym wiesz, prestiż. Uzdrowiciel i te sprawy. To musi być niesamowite... Hm? Poza tym wiesz, niewinność, a stanowczość to dwie sąsiadki. A potrafię mówić czego chcę, i zwykle to dostaję. Taka karma. - Odpowiedziała, bo rzeczywiście tak było, że miała wpływ na wiele spraw i podejście ludzi, nie tylko w pracy. To dzięki temu miała wrażenie, że ojciec mimo upiornych planów ceni sobie jej opinię. - Wesołe miasteczko? Nie mam pojęcia, jak miałam dziesięć lat? Osiem? - Naprawdę tego nie pamiętała. Jedynym mglistym wspomnieniem była wielka wata cukrowa. - Zabawić? Koniki czy diabelski młyn, a może dom strachu? - Spytała dopijając kawę.
Stwarzała pozory. To chyba powinien robić pracownik Wizengamot'u. Idealna, słodka prawie że do porzygu. Ludzie widząc ją, będą mieli nadzieję, że się dogadają, że nie będzie tak źle. Odzyskiwali na chwilę siły walki tylko po to, aby nie skończyć w Azkabanie. W każdym przestępcy znajdzie się chociaż kropla niewinności. A w samej Cherry, Zachariasz powiedziałby, że jest całe morze niewinności. Szkoda, że nie znał jej przyzwyczajeń. Chciałby zobaczyć młodą kobietę w stroju Ewy, która z ruchu nadgarstka lekko kołysze kieliszkiem. Jakby potrafił, to by ją nawet namalował. Wtedy pewnie była najpiękniejsza. Skupiona na muzyce, na lekkich taktach falujących po pokoju. Nuty otulały jej ciało, okrywając najbardziej intymne strefy od namolnego spojrzenia mężczyzny. Chciałby na jeden dzień stać się duchem, by podumać, popatrzeć. Zatrzymać się w tym pośpiechu chociaż na chwilę. On tak nie potrafił. Ze skupienia wyrywała go choroba, do której na pewno doprowadziła go żona. Każdego dnia co raz bardziej go wykańczała. Widział jak postępuje, jak zaraza niszczy go od środka. Nie potrafił dać sobie z tym rady. Na co dzień leczył najgorsze przypadki urazów pozaklęciowych, a sam, sam nie jest w stanie się wyleczyć. Zarejestrował ten uśmiech jako największy komplement. Widział zamieszanie, ale również satysfakcje. Zaśmiał się szczerze. - A jednak ostra z ciebie kobieta – puścił jej oczko. Jeszcze przed nią było sporo życia, ale chyba obydwoje czuli, do czego zmierza. Chciała być najlepsza. Wzbudzać sympatię, a zarazem strach. Do czego będzie zdolna? Czy będzie wstanie przełożyć pracę nad przyjaźń? - Prestiż to nie zawód uzdrowiciela, sam zawód nic nie daje, liczy się pasja. - odparł poważnie. Mógłby rzucić pracę i żyć godnie za pieniądze z przemytu. Był to dość ryzykowny zarobek. Niewarto już wspominać o samej niesamowitej szansy trafienia do Azkabanu, ale niepewnym pieniądzu. Raz można było zarobić tyle, żeby kupić dom jednorodzinny, a raz wychodziło się na minusie, bo utrzymanie sklepu kosztowało. Pokręcił głową i złapał ją za dłoń. - Nie drwij, a chodź. - chwycił jej kubek z kawą, patrząc czy jest pusty i prędko wyrzucił go do kosza. W okolicy parku znajdowała się Vespa. Nie chciał parkować skuterem pod samym Mungiem, bo pewnie wszyscy współpracownicy by go wyśmiali. Odpalił silnik. - Wskakuj, odpręż się – podpowiedział i założył kask na głowę Cherry. Musiała być bezpieczna. - Obejmij mnie mocno i nie wierć się – dodał, przekręcając gałkę z gazem, włączając się do ruchu.
Wiele się w naszym życiu może wydarzyć. To kształtuje nasz charakter, nasze myśli, a przede wszystkim zachowania, w których próbujemy się niemal codziennie odnaleźć. Taka Sapph przykładowo dopiero raczkowała w dorosłości. Uzależniona od wolności i przesiąknięta potrzebą należenia do kogoś. Pomimo, że serce krukonki było oddane mężczyźnie, który w tym momencie był jej mężem, miała wrażenie że wszystko się zmieniło. Ona została zakuta w kajdany odpowiedzialności, od której stroniła, a co za tym szło z każdą chwilą było coraz gorzej. Chciała żyć jak ptak, bez klatki, w której nie miała rozłożyć swoich skrzydeł. I tak o to pogrążona w tych rozważaniach dotarła w końcu do Hyde Parku. Chciała tu spędzić tylko kilka chwil, dzięki którym odpocznie od ostatnich wydarzeń. Krążyła tutaj bez celu, wracając do wspomnień. Do amortencji, do gwałcenia ludzkich umysłów i przede wszystkim do Farida, który niemal z ekspresją i perfekcją iluzorycznego zabójcy pozbawił ją resztek zdrowia. Bała się wychodzić z domu, nie czuła się bezpiecznie w Londynie, a mimo to pozostawała dawną Sapphire Sparks, byłym prefektem, który w tym momencie stara się odbudować siebie samą. To głupie, ale przecież każdy ma prawo stanąć na nogach, na tyle na ile pozwala czas i chęci. Wróciła z Jackiem do Anglii, spędziła z nim rozkoszny w weekend w jego mieszkaniu, a potem oboje zdali sobie sprawę z tego co zrobili w Las Vegas. To było przytłaczające i chore, ale im dalej w to się zagłębiała, tym więcej bólu przepełniało jej dusze i serce. Ostatnie promienie słonecznego tego lata rozświetlały jej twarz. Mimo, że była blada, a oczy podkrążone od nadmiaru nauki, której się podjęła od samego początku, to czuła się w tym momencie bardzo dobrze. Nie miała pretensji o to, że coś trwa od dawna, albo wręcz przeciwnie zbyt szybko ucieka. Może to stąd sentyment do tego parku? Prawdopodobnie tak. Nawet na moment nie spuszczała wzroku z ludzi, którzy ją mijali. Szukała swojego nowego celu, który dostarczy jej rozrywki i ukojenia, bo pomimo tej dojrzałości… Nadal była sobą. Sapphire Sparks, która kochała jebać w głowie, a to sprawiało jej prawdziwą przyjemność i przyczyniało do emocjonalnego orgazmu. Słabość innych była najlepszym afrodyzjakiem.
Czyli wiesz jakie jest to uczucie. Czegoś, co ci umyka, czegoś, co zdecydowanie nie pasuje do obrazka, który widzisz. Patrzysz w lustro i wiesz, że coś jest nie tak. Ale co? Twoja podświadomość wie. Jednak nie dopuszcza do ciebie tej informacji. Odpowiedz zawsze jest prosta i na wyciągnięcie ręki. Tylko od nas zależy to, czy przyjmiemy ją do wiadomości czy będziemy stać, bezczynnie, nie robiąc nic w tym kierunku. Mówimy, że ta sytuacja nam odpowiada, że jest okey i tak powinno być. Nie patrzymy na siebie, tylko zwracamy uwagę na to, jak powinno być. Jakby ustawiony model był dla nas tym najlepszym. Skąd ludzie wiedzą, co jest dla nas najlepsze? Jacy jesteśmy a jacy powinniśmy być to dwie różne rzeczy, a według niego, wzajemnie wykluczające się. Axel. Osoba, która gdzieś przez ostatnie dwa lata kompletnie straciła to, kim była. Czy bezpowrotnie? Może... Choć gdzieś wewnętrznie wiedział, że nie da się pozbyć tej części. Nie w jego przypadku. Nie da się pozbyć części siebie, nie da się jej odciąć i wyrzucić, jakby była niczym... Nie była przedmiotem czy nawet osobą, aby móc się jej po prostu pozbyć. Nie chciał tego. Odcięcie się, równa się z samobójstwem. Tak się czuł, jak samobójca. Głupie rozumowanie, jeszcze głupszego człowieka. Nie pomoże tu żadna terapia, mówił im to od samego początku. Żaden odwyk, żadne nowe hobby... Musiał odetchnąć świeżym powietrzem, ale czy teraz można znaleźć coś czystego? Nieskalanego ludzką obecnością? Marzenia ściętej głowy. Nigdy nie miał marzeń. Dlatego wziął to, co po prostu jest. Poza tym, czas najwyższy wyjść zza tego zapyziałego, przesiąkniętego zgnilizną pub'u. Usiadł gdzieś pod jednym z drzew, aby nie mieszać się w tłumie. Nie lubił tłumów. Nie lubił, kiedy czyjeś ciało ocierało się o niego. A powiedzieli mu, aby unikał rzeczy, które wytrącają go z równowagi... A co robił Axel? Za punkt honoru postawił sobie robienie ludziom na przekór. Wtedy, zawsze pojawiała się ONA. Wyciągnął papierosa, którego pośpiesznie wsadził do ust. Jednym, szybkim ruchem odpalił go. Zapalniczka, tak bardzo mugolska, pozostała w jego dłoniach, patrzył na ogień, jak powoli gaśnie a później znów przeprowadzał na nim swoje małe tortury. Zadowolić musiał się tym. Rzeczy martwe. Bez znaczenia, bez wyrazu... To nie jest to samo.. Nie słyszy ich krzyku... Nie czuje niczego.
Życie bywa przewrotne. Lubi się z nami pieprzyć, a my posłusznie jak tanie dziwki rozkładamy przed nim nogi, bo przecież to najlepszy seksualny kochanek. Chcemy więcej i więcej, ale problemy zaczynają w pewnym momencie przytłaczać. W używkach szukamy ukojenia, które wcale nie przychodzi, ale nie dlatego, że tego nie chcemy – tylko dlatego, że zbyt przywiązaliśmy się do radzenia sobie z problemami. Kłopoty, dość zabawne pojęcie, o których nie mamy zielonego pojęcia. Alkohol, papierosy, narkotyki i seks – to jest najlepsze co nas spotkało. Ludzie tacy jak Sapphire i Axel z pewnością to potwierdzą, ale przecież tak naprawdę Szafir nigdy nie brała prochów, ani nie piła alkoholu jak nałogowiec. Ona ze swoimi emocjonalnymi ułomnościami radziła sobie zupełnie inaczej. Wyładowywała się w kolejnej awanturze z Jackiem, a teraz? Składała myśli po niechcianym ślubie w Las Vegas. Smutne, bardzo smutne, że to właśnie ją spotkało coś takiego. Zresztą czy kogoś dziwi nieodpowiedzialne zachowanie krukonki? Nie powinno, niektórzy są po prostu uzależnieni od wchodzenia w kłopoty i zanikania w czasoprzestrzeni. Wyciągnęła z paczki jednego papierosa, odpaliła go, a po chwili czuła jak dym przyjemnie wypełnia jej płuca, otępia lekko umysł, a finalnie pozwala odpłynąć w świat daleki i nowy. Jednak nie wszystko bywa takie kolorowe i normalne. Zwyczajne i proste, bo gdy tylko Sapph chciała zniknąć z parku, ujrzała właśnie jego. Kogoś o hipnotycznym spojrzeniu, mimo że dzieliła ich odległość poczuła to, czego nie zawsze potrafi doświadczyć przy jednostkach, które są nijakie i znikają pośród tysiąca atrakcyjnych twarzy. Ten mężczyzna nawet nie był w typie Sparks… O, przepraszam – nowej pani Reyes. Uśmiechnęła się nieco cynicznie, jak to miała w zwyczaju, a zaraz potem udała się w stronę nieznajomego, jak gdyby nigdy nic. Jej ruchy przybrały nieco bardziej sensualnego wyrazu, biodra poruszały się w rytm stukających obcasów. Nigdy jej tego nie brakowało. Była urocza i seksowna jeśli tylko tego chciało i miało jej to przynieść jakiekolwiek korzyści, a teraz? Mogła zrobić przecież wszystko, tylko i wyłącznie dlatego, że chciała zapomnieć. Wyrzuciła jeszcze po drodze papierosa, a gdy tylko znalazła się przy nim, uśmiechnęła się w sposób nieprzewidywalny chyba nawet dla samej siebie. Kącik jej ust uniósł się w lekko sardonicznym uśmiechu, a po chwili brzmiała jak niczego nieświadoma i zupełnie przypadkowa kobieta. -Skoro już tak namiętnie palisz, to może podzielisz się ogniem? Przed chwilą zapaliczka wpadła mi do tej fontanny. Nie posiadam magicznych zdolności, by na pstryk palców rozpalić papierosa. – Głos był delikatny, melodyjny i tylko ona miała świadomość jak bardzo kłamie. Jak bardzo mami. Nie chciała przyznawać się do czegokolwiek, bo przecież żadna zapalniczka nie wpadła do wody, ani tym bardziej ona była ponadprzeciętnie magiczna, bo czystej krwi czarownica o darze jakim jest legilimencja niepodważalnie potrafi więcej niż przeciętny czarodziej. Kwestia wprawy i umiejętności, ewentualnie dobrej gry aktorskiej. To jak… Zagrasz razem ze mną?
Przewrotne? Mówisz o przewrotności, kiedy jest to pierdolona ruletka. Na kogo wypadnie na tego bęc. A każdy numerek oznacza co innego, inny syf, inne gówno, inne problemy. Nikt nie patrzy, czy to ci się należy czy nie. Nie masz prawa głosu... Bardzo wkurzające, prawda? Myśl, że to nie w jego rękach leży jego życie... Nie. Nie był tchórzem, który poddaje się pierwszej lepszej propozycji, która zostaje mu podana na tacy. Bezradność a nawet obojętność. Axel nie może się z tym pogodzić. Od niego zależy, czy to oznacza jego koniec. Nikt nie będzie mu mówić, co ma robić, jak ma robić. To są jego pierdolone decyzje. Złe? A co cię to obchodzi. Dawno postawiłeś na mnie krzyżyk, więc odwróć się i nie zawracaj mi dupy, tak? -Mniej więcej tak brzmiała pierwsza rozmowa, która miała zmienić jego życie. Zmienić, a może stłumić? Wciąż chcą mu wmówić, że tak jest dla niego lepiej. A co oni mogą o mnie wiedzieć? Co mogą wiedzieć o NAS? Narkotyki, czy to było jego ukojenie? Nie ograniczały go, a wręcz otwierały to, co szczelnie ukryte. Nie obchodziło go to, że ucierpi na tym nie jedna osoba. Był egoistą i nie szczególnie się tym przejął. Ukojenie... Ukojenie to stan, w którym jego ramiona opadają a umysł staje się pusty. Swoboda, błogi a wręcz szaleńczy uśmiech. Ból. Kocha go. Nie tylko zadając ale i przyjmując ciosy, czuł, że żyje. Doszukujesz się w tym sensu? Nie radzę. Kiedyś się nie starał, wszystko doprowadzało go do szału... A teraz? Szał i krzyki odbywały się jedynie w jego głowie. Powoli zaczynała od tego pękać, opadać, jakby pod ciężarem tego co tam jest. Zdecydowanie czasem to, co robimy nie jest tym, czego ukrycie pragniemy czy chcemy. To naprawdę smutne. Wprawiające w drganie jego palce, które formują się w tak doskonale dla nich znane pieści. Przyglądał się dziewczynie, która stała w tłumie ludzi. Mijali ją, zupełnie jakby nie istniała. Nie. Spójrz jeszcze raz. Jest to jednie takie wrażenie. Po prostu do nich nie pasowała i dlatego tak się wyróżniała. Nie zauważysz tego za pierwszym razem. Musisz się wysilić. Później jej urok prysł i zrobiła coś, czego nigdy nie powinna robić. Przybrała pozę, która z góry została skazana na odrzucenie. Ruszyła w jego kierunku, a on, nie zrobił nic w związku z tym. Nie odszedł. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się. Ludzie nie miewają w zwyczaju do niego podchodzić. Czego chcesz, nieznajoma? Czemu akurat ja? Dawno z nikim nie rozmawiał. Unikał ludzi, a przecież nie może za ludzi brać tych, których widzi codziennie w pracy. Przy stolikach, przy barze, na ulicy. Nie zaliczali się do tej grupy, nieważne jak bardzo by chcieli. A więc kim jesteś ty, Ax? Kim jest ona? -Nie wyglądasz na osobę, z którą wygrywa pierwsza lepsza fontanna.-Powiedział spokojnie, nawet bez krzty zgryźliwości, do której jest tak przyzwyczajony. Nawet nie wie, czy jest tutaj fontanna, jakoś nigdy nie zwracał na to uwagi. Dlaczego więc jego podświadomość mówiła, mu, że nie powinien wierzyć w ani jedno jej słowo? Czy to przez zmianę formy, której był świadkiem? Na wzaimkę o magicznych zdolnościach, jego wargi drgnęły, jakby był to naprawdę dobry żart. Nie musiała bawić się w kokieteryjną postawę. Patrzył na nią raczej krytycznie? Czemu? Kto w końcu powiedział, że znajduje się w zakresie jego typu dziewczyny? Jednak zrobił ten jeden krok, wyciągnął rękę do góry, podając jej srebrną, nieco zdewastowaną zapalniczkę. Nie był pierwszym lepszym facetem, latającym za pierwszą lepszą spódniczką. Dlatego... Masz to coś? Czemu nie? Zainteresuj go. Pociągnij w przepaść. Kto powiedział, że upadanie jest takie złe? Wchodzę w to. Oszukiwanie wchodzi w grę?
Ruletka bywa lepszą zabawą niż życie według jakichkolwiek zasad. Hazard. Nieustępliwość. Zawziętość i coś na znak… Chorej obsesji na punkcie nielegalnych rzeczy. To nie tak, że ktokolwiek się zmienia pod wpływem wydarzeń, one nas kształtują, a statystycznie rzecz biorąc ludzie dokonują w sobie zmian co jakieś siedem lat. Zatem to jest przyczyną tego, że Szafir zmieniała swoje nastawienie i coś w rodzaju… Myślenia. Ona lubiła dostawać to na co miała ochotę. Może to był jeden z powodów, dla których postanowiła podejść do mężczyzny. Fakt – faktem, miała tendencje do destrukcji, która często była powodem jej licznych kłopotów. Na przykład we wakacje rżnęła się ze swoim facetem w jednym z kibli w Las Vegas, a potem wzięli ślub. Cudowna perspektywa, prawda? Seks był dobry. Alkohol też. Konsekwencje już niekoniecznie, ale właśnie – co oni o nas wiedzą. Czego mogą mieć świadomość. O co może chodzić? Abstrakcja. Niemożliwe staje się możliwe, a ludzie posiadają wiedzę kto nam podcierał dupę dwa dni, bo tak zagłębili się w nasze życie. Czy to nie jest nieco śmieszne? Raczej żałosne, ale co my możemy wiedzieć o egzystencji tych, których jedyną rozrywką jest sraniem jadem i sianie plotek bez uzasadnienia. Zadaj mi jedno pytanie, ale skonstruuj je dość dobrze, żebyś mógł z łatwością odgadnąć mój sekret. Patrzyła na Axela, lekko się uśmiechając. Nie miała zamiaru tłumaczyć się ze swojego jakże niewinnego kłamstwa, a fakt, że podeszła do niego taka osoba jak Sparks… Właściwie już, Reyes – mógł być dla niego niemałym wyróżnieniem. Oboje jednak grali w dość zabawną grę. Kłamstwo bywa uzależniające, więc rozumiem, że będziesz kłamać razem ze mną, tak? -Każdemu może zdarzyć się potyczka, prawda? – Uśmiechnęła się rozkosznie, ale nie było w niej nic z kokietki. Zresztą, jak może być skoro jest tylko i wyłącznie anorektyczką, która nie ma pojęcia o tym, jak powinna się odżywiać, a także żyć wśród ludzi, którzy jadają w normalnych ilościach? Nie. Sapph była przeklęta pod kątem kalorii, jak na prawdziwą baletnicę przystało. Nie daj Merlinie, będzie ważyć o kilogram za dużo, a jej kariera pójdzie w cholerę, bo była zbyt głupia. Może to też jeden z powodów, dla których stała się zgorzkniała? Być może, jednak aktorstwo i mistrzostwo, a także kunszt w wyrafinowanym kłamstwie, opanowała niemal do perfekcji. Czy nie z tej samej oziębłości słynął Axel? Jeśli tak, to trafił swój na swego. -Samotne spacery są całkiem niezłe. Nikotyna. Rozwrzeszczane bachory, a finalnie ktoś, kto mąci spokój, czyż nie? Juliette Lynyrd. – Przedstawiła się zmyślonym imieniem i nazwiskiem, ale nie wyciągnęła dłoni w stronę mężczyzny, jak to ponoć kultura osobista nakazuje. Miała niesamowity problem z bliskością osób obcych. Może to dlatego cofnęła się na krok, nie przerwanie paląc fajka, a zaraz potem rozglądnęła się po parku, w poszukiwaniu… Właściwie czego? Wszystko jest kłamstwem. Jebaną iluzją. Pierdoloną metaforą. Stop. Czyżbyś chciał mnie oszukać? Spróbuj. I tak w końcu zgwałcę Twój umysł.
Czy tego chcemy czy nie, to nas wciąga. Nie jest to udowodnione? Im bardziej niebezpieczne, im bardziej nielegalne, tym bardziej pożądane? A tym, co skosztowali już wszystko? Co im pozostało? Kształtuje nas wszystko, co się nas tyka, nieważne czy powiesz tak, czy nie. Czy otworzysz szeroko ramionami, zachęcając to, czy stwierdzisz, że to pierdolisz. Gdyby nie to, co wydarzyło się w przeciągu kilku lat, zapewne nie siedziałby teraz tutaj, spokojnie popalając papierosa i zastanawiając się nad tym, co tym razem los mu przyniósł w postacie oto tej osóbki. Nie zamierzał się nad tym zastanawiać... Chciał aby go całkowicie pochłonęła. Potrafisz to zrobić? Nie zamierzał słuchać a nawet zawracać sobie głowy bredniami, które ludzie wygadują. Jakie to etykietki mu przypisują. Bo gdyby to robił, zapewne dawno temu powinien poderżnąć sobie gardło lub zaćpać się na śmierć. Jednak na przekór wszystkiemu i wszystkim, żyje i ma się jak najlepiej. Boli? Proszę bardzo. Dobrze wiecie, gdzie możecie po pocałować. Lustrował jej osobę, jakby była jakimś okazem. Owszem, zaliczała się do takich. Rzadkich i niespotykanych. Jeszcze nie wiedział dokładnie, dlaczego... Ale tak niech zostanie. Nie będzie jej kwalifikował do żadnej grupy bo nie o to chodziło. Lepiej mnie spytaj, czy wiem, co to znaczy prawda. Nie lubił tego słowa. Kokietka, kokieteryjnie... Masakra. Wtedy, przed jego oczami pokazywał się przerysowany obraz kobiety. Tak jak w tym momencie widział dziewczynę. Jak bardzo pierwsze wrażenia potrafią być mylne. Wzruszył jedynie ramionami, co miało znaczyć odpowiedz na jej słowa, którymi postawiła go obdarować. Stek bzdur, jednak czy cokolwiek z tym zrobił? Czy nie podobało mu się to, że na kolejne minuty coś odtrąci go od własnych przemyśleń? Tak, skupmy się na niepozornej osóbce przed nim, która według jego własnych spekulacji, skrywała w sobie o wiele więcej, niżeli chciałaby kiedykolwiek pokazać. W końcu kto tak robi? -Dobra. Jeżeli zamierzasz tutaj zostać, radzę ci usiąść. -Powiedział spokojnie, zaciągając się papierosem, który już dobrą minutę temu stracił swój pierwotny smak... Już nie czerpał z tego tak wielkiej przyjemności jak na samym początku. Czy wszystko z czasem traci swój smak? Staje się nijakie? A propo, nie zamierzał wychylać się i zadzierać nosa aby móc w spokoju obserwować swoją towarzyszkę. Tak, najważniejsze jest to aby się nie przemęczać. Bo po co? Nie obchodziło go kim była, czym się zajmowała, czy nawet to, co sobą w tym momencie prezentowała. Nie potrzebował znać historii jej życia ani problemów. Daj mi czas. Daj mi zajęcie. Miała być jedynie odskocznią od tego nudnego tłumu, który widzi przed sobą. Ludzi śpieszących się w bliżej dla niej nieokreślonym celu. Narwanie i pośpiech nigdy nie wychodziły mu na dobre, dlatego lepiej... Lepiej jak się nie wychyla. Każdy musi z czegoś zrezygnować. Ona z jedzenia a on ze swojej porywczości. -Lubię hałas... Pozwala myśleć.-Powiedział spokojnie, spoglądając na dziewczynę. Okropne imię.-Ares.-Twoje imię, które pasuje do Ciebie bardziej niż to prawdziwe. Dla obcych był osobą, która nie posiadała swojego miejsca, była niewidzialna. Właśnie tak zawsze postrzegany był Ares. Jak robal, nawet nie godny zdeptania butem. Czy jakoś szczególnie się tym przejmował? Nie. Przynajmniej nie minął się z prawdą tak bardzo jak ona, prawda? Kiwnął lekko głową, co miało oznaczać gest powitalny. Nie miał nic przeciwko temu, że nie okazała należytej kultury osobistej. Czy on sam nalegał? Nie. Czy zrobił coś w kierunku, aby odeszła? No proszę. Czyżby wyczuł okaz godny jego uwagi? Ameryki nie odkryłaś, kochana. Iluzja potrafi być piękna. A czy to, w czym siedzimy nie było po prostu gównem? Tak? Wyzywam Cię.
Nie ma znaczenia czego chcemy od życia to i tak płata figle. Nie bierze pod uwagę naszych pragnień, ani tego co może być dla nas istotne. To tak jak z marzeniami. Nie każde udaje nam się spełnić, a co za tym idzie czujemy, że rozpadamy się na wiele części i nic nie jesteśmy w stanie z tym zrobić. Czy jest to dobre i właściwe? Niekoniecznie, ale punkt jakichkolwiek analiz i filozoficznego srania zależy od punkty patrzenia, to natomiast od punktu siedzenia, a te bywają już doprawdy kurewsko niewygodne. Takie życie, prawda? Sapph miała podejście dość neutralne do wielu spraw. Nie chciała ingerować w jakiekolwiek żądzę, ani tym bardziej zwierzęce instynkty. Czuła się przez to źle, a im głębiej musiała w to wchodzić, tym czuła się gorzej. Wolała grzebać ludziom w umysłach niż oddawać się przyjemnym, cielesnym uniesieniom. To było dużo lepsze od tego, by po prostu ulegać własnym pokusom. -Nie zamierzam. Właściwie planowałam odejść, bo chciałam tylko ogień... Ale jeśli chcesz wiedzieć kim jestem, to mam dla Ciebie propozycję... - Uśmiechnęła się szerzej, a zaraz potem przyjemnie pozwoliła dymowi wypełnić swoje płuca, które potrzebowały teraz bodźca z zewnątrz. Nic innego ją nie interesowało, a co za tym szło... Wystarczyło, że odetchnie z ulgą, gdy już złoży tą jakże wysublimowaną propozycję. -Spotkajmy się wieczorem, za dwa dni. W kociołku. Daj mi poznać swój umysł, nic innego mi nie interesuje jak nieco zabawy i rozrywki. - Dodała równie rozkosznie, ale nie miała zamiaru bawić się wpierdoloną kokietką, którą nie była.a Ta maska nie była stworzona dla niej, więc mimowolnie wróciła do pozy, który przyjmowała za każdym razem, gdy chciała coś osiągnąć. Zimna. Bezwzględna. I wyniosła. -To spotkanie do niczego nie zobowiązuje, ale możesz być pewien, że nie zapomnisz go bardzo długo... Do zobaczenia.
/zt x2 (przepraszam, ale mam rozpierdol od poniedziałku, leżę i kwiczę itd, więc post też chujowy. Rili sori.)
Co może robić Eter o tej porze w Londyn'ie? Jej nogi poniosły ją do parku, a może raczej jej kółka ją tam poniosły, gdyż jak zwykle, pozwoliła sobie zabrać sobie swoją starą, mugolską deskorolkę. Prawda była taka, że zmierzała w kierunku Ministerstwa, czas na comiesięczną wizyty u Gen'a, którą i tak ograniczyła do trzech miesięcy... Co takiego miała mu powiedzieć? "Hej Gen. Twoje dzieci mnie nienawidzą, ale to przecież nie problem abyś mówił do mnie córuś" Jedno było pewne, nie nudziłaby się na tym spotkaniu. Zabrałby ją na wycieczkę po jakże ciekawych murach MM i opowiadał jej przeróżnego rodzaju historie o jego kolegach z pracy... Lub po prostu mówiłby o sobie, o przygodach z lat dziecięcych, których mimo tych kilkunastu lat wciąż dochodziło. Nie wiedziała, czy wymyślał to wszystko na poczekaniu czy po prostu miał tak bogate dzieciństwo... Tak bardzo zajęła się zastanawianiem nad tym, że nie zauważyła grupki osób, która jakby znikąd wyskoczyła przed nią. Musiała gwałtownie zeskoczyć z tego niewielkiego ustrojstwa i przejść się kawałek po betonie. Prawie brakowało, a to twarzą wylądowałaby na ziemi. Odwróciła się i podniosła dłoń do góry, jakby w geście obronnym. Fala oskarżeń pofrunęła za nią a ona jedynie się odwróciła i ruszyła dalej, chwytając deskorolkę po pachę. Poprawiła plecak i zaczesała włosy do tyłu, które zasłaniały jej widok na świat. Czas, który został jej dany na przepustce powinna wykorzystać jak najlepiej, to dlaczego nie spędzić go w parku? Snując się po mieście, bez żadnego konkretnego celu. Londyn o tej porze potrafił naprawdę zadziwić, a ona się jeszcze na niego nie napatrzyła...
Miał dziś dzień stonowany, spokojny, bez wszelakiego wysiłku. Nie musiał myśleć o niczym - ani o Quidditchu, ani o innych mniej, lub bardziej ważnych sprawach. Dlatego jego nogi zaprowadziły go do parku, do którego chodził... raczej rzadko. W ogóle rzadko chodził w jakiekolwiek miejsca publiczne, w których mógłby się wyluzować. Będąc już w parku ruszył przed siebie poszukując jakiejkolwiek ławki, która by była wolna i jakaś nie w centrum uwagi. Cóż, według kalendarza był weekend, więc było dość ludzi, przez co nie było wolnych ławek. Musiał zaprzestać na samym chodzeniu po parku, bez jakiegokolwiek celu. Nie czuł się zażenowany. Dziś takie chodzenie, w ogóle go nie nudziło, nawet podobało mu się. Czasem czuje się bardziej spokojny, a czasem tak, jakby miał za trzy sekundy wybuchnąć... Nie spodziewał się w mugolskim parku nikogo znajomego. Zresztą nie miał tu wiele znajomych, których mógłby poznać. W szkole nie interesowały go znajomości, a już w drużynie, jego zakres przyjaciół kończył się na obrońcy jego drużyny Quidditcha. Jak zauważył drobną blondynkę z deskorolką pod pachą, na początku nie rozpoznał w niej nikogo znajomego. Przeszedł obok. Dopiero, gdy poczuł ciarki na plecach, odwrócił się i spojrzał w twarz "nieznajomej". - Siema! - Nie ma to jak zwyczajne przywitanie - od kiedy to ty chodzisz do parku, hmm? Tym bardziej takiego w centrum Londynu. - Uśmiechnął się lekko do Eter. Rzadko się z nią spotykał, ale i tak ją, w pewnym sensie uwielbiał. Miło mu się słuchało jej opowiadań o różnych sprawach. O wszystkich. Kochał słuchać jej śmiech. A nawet, gdy wyjeżdżał w trasy, brakowało mu jej wyrzutów na temat Quidditcha i jej wykładów, jaki to beznadziejny sport. Co prawda jego zawód przeszkadzał mu w spotkaniach z dziewczyną, ale zawsze jak wracał do Anglii próbował jakoś się z nią spotkać. Eter dalej uczyła się w Hogwarcie, więc trudno jej się było tak po prostu urwać, ale pani Risvik, zawsze zaradna i udawało jej się przychodzić. NAWET PUNKTUALNIE! Gorzej z nim. Ale to już inna historia. - Miałem napisać do ciebie list. - Było to jego jakieś wytłumaczenie na to, że był już od kilku dni w Londynie i nie dał jej dać znać.
Hyde Park przypominał jej ten w NY. Nie był oczywiście taki sam, ale gdyby tak spojrzeć na to z innej strony? Lepsze to niż nic. Dlatego lubiła tutaj przychodzić i po prostu się odprężyć. W domu zawsze wybierała się z rodzeństwem do Central Parku i albo się rozdzielali, albo robili wiele szkód, potem tłumacząc się Imogen z tego co zrobili. I zawsze zwalali winę na bliźniaków, bo tak było najprościej. Może właśnie z tego powodu tutaj przychodzi... Aby powrócić do momentów, które jeszcze były normalne, jakby nic się nie zmieniło. Potem jednak zwykle się zatrzymywała i kpiła z samej siebie i swojej idiotycznej sentymentalności wobec rodziny, której nauczyła się od "matki". Zaczerpnęła mocno powietrza i pokręciła delikatnie głową, jakby to co teraz powstało przed jej oczami było wręcz komiczne. Bo było. Poprawiła czarny plecaczek, jakby sprawdzając czy jego zawartość na czymś nie straciła. Najwidoczniej wszystko było w porządku bo ruszyła dalej, z tym dziwnym uśmieszkiem na ustach, który niektórym przypomina ten z rodu wyższości nad innymi... Niech jednak nie zmyli cię ten wyraz. Ona wcale tak nie uważa... Tylko czasami, gdy głupota ludzka przerasta jakiekolwiek granice. Lepiej aby teraz nie zastanawiała się nad tym, bo jeszcze ciśnienie jej skoczy... Nie zawsze potrafiła być wyrozumiałą i spokojną osobą. Nie kiedy sytuacja naprawdę wyprowadzała z równowagi... "Siema!"... Czy to było do niej? Była nieco zamyślona, co było dobrą wiadomością. Lepsza głowa pełna myśli niż taka, przez którą żadna nie chce przejść. Jak zapewne każdy człowiek, automatycznie się rozejrzała. A widok Quintin'a był chyba ostatnim, jakiego się spodziewała. Boże! Przecież zawsze jak go widziała, to nie mogła się na niego napatrzeć... A raczej na jego ciało... Tfu, powtórz... Ugh. Nic nie mogła poradzić na to, że widok tatuaży tak bardzo ją fascynuje... To jakaś chora obsesja, której za żadne skarby nie chce się pozbyć. Uśmiechnęła się szeroko. -Ja? To pytanie powinno być skierowane raczej do Ciebie.-Powiedziała i uniosła delikatnie brwi.-Jesteś typowym outsider'em. Aż dziw, że Cię spotkałam.-Uśmiechnęła się. Gdyby teraz poszła do Gen'a zapewne nie omieszkałby poinformować go o najbliższych meczach, jakie czekają drużyny Q. W końcu siedział w tym od dziecka i miałby od tak odpuścić sobie ich mecze? To nie było tak, że nienawidziła tego sportu... Po prostu sam widok kogoś siedzącego na miotle, na takiej wysokości... Powodował, że jej żołądek się zaciskał. Pamięta jak wiele razy zamykała oczy kiedy to Gen siedział na miotle i zachwiał się pod wpływem powiewu, wywołanego przez innych graczy... Poza tym. Po co to komu? Latanie za jakimś małym zniczem, czy odbijanie jakiś wielkich kul.. Uh. Może to opowieści ojca i jej wiedza sprawiły, że jej zdanie było bardzo... Ostre, na temat tego sportu. Miałby odpuścić sobie spotkanie z nim? Na meczach trudno jest jej raczej go złapać... Zmęczenie, fanki, wywiady... To bardzo ogranicza jej dostęp. Choć gdyby nie chciała, nie udałoby jej się zakraść na tyły ich szatni? Cholera...! -I jeszcze do mnie nie dotarł.-Zaśmiała się i oparła ręce na biodrach. Uniosła delikatnie brwi i pokręciła głową, jakby go za coś karciła.-Nie mów tak dziewczynom, bo to raczej nie pomaga... Chyba, że to działa na fanki.-Puściła mu perskie oczko i ruszyła w kierunku, w którym on wcześniej zmierzał. Szturchnęła go lekko ramieniem, aby ruszył za nią.
Wracając z ostatniej trasy nie myślał nawet w ogóle, że większość czasu będzie spędzał częściej sam i jeszcze w parku. Było to tak jakby odzwyczajenie się od ciągłego towarzystwa, które chce twój autograf, albo zwyczajnie pogadać. A teraz spotkał Eter. Jaka miła niespodzianka. Nawet wcześniej rzadko się z nią spotykał. Czy teraz miało się to zmienić? Lepiej, żeby tak. - Nie jest ze mną aż tak źle. - Uśmiechnął się lekko i zmienił temat. - Jak tam w szkole? Dalej dziewczyneczka się źle zachowuje? Szlabaniki dostaje? - Uśmiechnął się drwiąco. Lubił się z nią droczyć, to było tak naprawdę ich najbardziej zajmującym tematem w przeszłości. Quin szkołę skończył nie lada 4 lata temu, ale cały czas pamięta każdy zakamarek Hogwartu... może kiedyś znów się tam uda. Na chwilę obecną jest to niemożliwe. Zresztą nie chce mu się. Co było takiego niby złego w Quidditchu? Quinton nigdy tego nie rozumiał. Na pewno to lepsze niż uganianie się za piłką. Bardziej ciekawe i niebezpieczne. Jego przypadkowe spotkanie z Risvik widocznie poprawiło mu humor. Jak pisałem rzadko się z nią spotykał, odkąd zaczął "pracować", a te rozmowy rozluźniały go. Czy z przyjaźni mogło pojawić się coś więcej? Nie był tego pewien, teraz uważał ją za młodszą siostrzyczkę o którą musi się cały czas martwić. - Na fanki? Jakie fanki, to bardziej żarłoczne wilki, które potrafią wybić cały kraj by zdobyć jakiś tam podpis na koszulce czy na... brzuchu. - Zaśmiał się i poszedł za dziewczyną. Zauważył, że pod pachą ma tą deskorolkę. Zawsze ja miała na ich spotkaniach. Nie ważne czy było one przypadkowe jak dziś, czy umawiane (może po prostu chodzi z nią wszędzie?). Zadziwiało go to jak Eter umiała z nim wytrzymać. Rozumiałby, gdyby zawsze był jakimś imprezowiczem, którego nie interesowały stałe związki, przyjaźnie. Ale on zawsze jest inny. Zawsze się pod jakimś względem zmienia. - I jak tam żyło ci się beze mnie, gdy byłem na drugim końcu świata? Ktoś mnie zastąpił? - Zapytał z uśmiechem. Zapytał się na wpół żartem, na wpół prawdą. Może był zazdrosny. Ale Quinton nie lubi gdy ktoś go zastępuje. Ale nawet jeśli to nie będzie zły na Eter. To jego wina, że nic do niej nie pisał. - W ogóle przepraszam cię za to że nic, a nic nie pisałem. Powinienem czasem dać znać, że żyje. - Uśmiechnął się do niej. Szli przez park bez jakiegoś celu. Zresztą Quin nie zna zbyt dobrze ten park, tylko w połowie po której czasem spaceruje.