Wielka brama, która stanowi ostatnią przeszkodę na drodze z Hogsmeade do Hogwartu. Przed uczniami, czy nauczycielami otwiera się ona automatycznie. Natomiast osoby, które już zakończyły naukę w zamku, muszą czekać przed wrotami, na woźnego, który zweryfikuje, czy daną osobę może wpuścić. Spokojnie, zwykle nie trzeba na niego długo czekać! Specjalne zaklęcia od razu powiadamiają go o nowym przybyszu.
Autor
Wiadomość
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
On nie miał takich problemów jak jego księżniczka na ziarnku grochu. Podjęcie decyzji o punktualnym stawieniu się na umówionym miejscu spotkania było dla niego tak naturalne jak wzięcie kolejnego, zdradzieckiego łyku zatrutego powietrza. Rozpalony papieros tkwił przy jego twarzy nieomal bez przerwy, tylko w różnych konfiguracjach. Kiedy zdążył zaśmierdnąć od intensywnego zapachu voldemortków, wybierał te czysto miętowe, aby nieco się odświeżyć. Potem znowu szalał z różnymi smakami, kolorami i zapachami, przeplatając to wszystko ziołem pożyczonym od siostry, gdy pożalił się na chroniczne bóle głowy. Źle znosił ten dzień, było to widać nawet poprzez jego maskę niewzruszenia i arogancji, jakiej oczywiście nie omieszkał dzisiaj włożyć. Strzepnął popiół na ziemię, po raz kolejny poprawiając pozycję. Siedział, a właściwie leżał na swoim motocyklu, obrócony plecami do kierownicy. Wpatrzony w mętne, szare niebo starał się nie myśleć o niczym konkretnym. Jego myśli przechylały się jak drewniana łódź targana sztormem, nie potrafiąc zagrzać miejsca w żadnym konkretnym miejscu. Ledwie muskały wszystkie odpowiednie tematy, bo w dniu dzisiejszym żaden z nich nie był tak naprawdę odpowiedni i godzien tego, aby go analizować. 13 listopada nic nie było takie, jakie być powinno. Język ścierpł mu już od papierosów. Odrzucił od siebie w połowie niedopalonego Hogsa, czując że jeśli wmusi w siebie jeszcze jednego to zwymiotuje jeszcze zanim ta jego królowa życia postanowi się pojawić. Przysunął dłonie do własnych oczu, rozmasowując je, aby nieco sobie ulżyć, gdy ciężkie jak grad wspomnienia spadły na jego otoczone czarnym materiałem ramiona. Ćwieki szczęknęły o siebie, kiedy kurtka zeszła się ze sobą w kilku miejscach, a ciężkie buty uderzyły twardziej o zmarzniętą ziemię, gdy kilka minut później wyprostował się do pozycji siedzącej. Gdyby wiedział, że będzie na nią tak długo czekał to nie czekałby wcale. Nie sądził, aby było warto, nie tym razem. Trawiony jakimś dziwnym rodzajem niestrawności życiowej nie pragnął niczego więcej jak samotności, a jednak wcale nie udał, że jej nie zauważa, kiedy wreszcie wyłoniła się zza żywopłotów. Siadając przodem, wsparł się łokciami o lśniący motocykl i w zamyśleniu śledził jej ruchy. Było w nich coś dziwnie hipnotyzującego… znaczy bardziej, niż zazwyczaj. Zapatrzył się, nawet nie orientując się kiedy przyczłapała wreszcie do niego, wyglądając raczej jak cebula, aniżeli królowa piękności. Tylko dlaczego, aż palce mu ścierpły, kiedy posłał jej badawcze spojrzenie? - Hej - odezwał się pierwszy, przebijając ciszę głosem nie głośniejszym od szeptu, ale na takim odludziu zdecydowanie słyszalnym. Analizując jej sylwetkę starał się zrozumieć co takiego właściwie się stało, co się zmieniło? Nie potrafił tego rozgryźć. - Widzę, że chociaż raz się posłuchałaś. - Zauważył bezlitośnie, wskazując ruchem głowy najpierw na jej buty, a potem na wystające z kurtki rękawy.
Przyglądała mu się mijając posągi skrzydlatych dzików i zasłaniając usta dłonią, kiedy wsadziła nos w otwór rękawa by chuchnąć na kostniejące palce. Patrzyła na motor, którego czarny lakier lśnił nawet pomimo braku słońca tego dnia, chromowane orurowania i ... brak kasku na głowie Swansea. Nie od dziś wiadomo, że była tchórzem, tak, więc zanim jeszcze zdążyła pomyśleć trzeźwo o czymkolwiek, jej głowa już wypluła pierwsze pięć errorów związanych ze strachem wsiadania na tę piekielną maszynę. Gdy dotarła do jego miejsca spoczynku, już siedział na baczność, już te swoje parszywe oczy wlepiał aż swoje zmrużyła zawistnie w odruchu bezwarunkowym, bo wciąż nie przywykła, że ta powściągliwa twarz to chłodne spojrzenie mogło za sobą kryć cokolwiek innego niż podstęp i chęci ubliżania. Wiele lat ścierali się na różnych płaszczyznach, pewnych nawyków nie da się wyprzeć. - Hej. - odpowiedziała odejmując rękaw od nosa. Na jego słowa złapała krawędzie za dużej kurtki niczym poły sukienki i dygnęła z gracją, po czym zrobiła piękny piruet prawie jakby rzeczywiście kiedyś była baletnicą. Złoty kosmyk włosów wyślizgnął się nawet na wietrze z kołtuna jaki zaplątała bezmyślnie z tyłu głowy. Oto Twoja dzisiejsza cebula, panie Swansea, kolejna odsłona warzywa strączkowego. Ma warstwy, to już zależy co Ty z tymi warstwami zrobisz.- Nie miałam wyjścia. Taki dzień, co zrobić. - uniosła brwi, wzruszając lekko ramionami, a jej usta przeciął przebłysk jakiegoś lekkiego uśmiechu. Zrobiła krok bliżej, żeby się pochylić i nieznacznie, bardzo oszczędnie musnąć policzkiem jego policzek w jakiejś idiotycznej imitacji pocałunku, jakby nagle zapomniała jak to się robi i chrząknęła lekko prostując się. Owiewający go zapach papierosów przypomniał jej o czymś jeszcze, sięgnęła więc do zapinanej na suwak kieszeni i wydobyła z niej paczkę papierosów, do których dołączony był breloczek z gołą babą. Zjednoczone Wile. Proszę uprzejmie, jaka żartownisia. - Wszystkiego najlepszego. - wyciągnęła papierosy w jego kierunku. To w zasadzie nie był przygotowany przez nią prezent, ten miała bezpiecznie zapakowany w tej wyblakłej szmacie, którą usilnie próbowała nazywać tornistrem, ale wracając ze śmiertelnego Nokturnu zobaczyła te fajki w jednym ze sklepów z wyrobami tytoniowymi na wystawie i nie mogła się powstrzymać. No bo to chyba oczywiste dlaczego i tłumaczyć nie trzeba. - Rozumiem, że mam na to wsiąść. - powiedziała znów unosząc wąskie, jasne brwi i wsadzając ręce w kieszenie. Na usta cisnęło się, że abso-kurwa-lutnie nie ma takiej możliwości, bo życie jej jeszcze miłe, a on wyglądał na podejrzanie nietrzeźwego mimo, że nie cuchnął jak gorzelnia. Niestety, umowa była zupełnie inna i choć nie była to umowa, to jednak Harlow czuła pewne zobowiązanie względem tego dnia choćby dlatego, że chciała uciszyć tym własne sumienie, które wierciło się niespokojnie na myśl o pozostałych rzeczach jakie zawierał w sobie plecak.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Uniósł lekko wargi w reakcji na jej nieprzychylne spojrzenie. Jakkolwiek chujowy by ten dzień nie był, zawsze mógł liczyć na jej niewerbalne przekazy w stylu „spierdol się w końcu z urwiska i połam kręgosłup”. Cassius bardzo sobie cenił w życiu takie życzenia, zwłaszcza w dzień swoich urodzin. Chociaż, może to zadowolenie wynikało po prostu z jej dziwnej obecności? Jakby… promieniującej wkoło. Przechylił nieznacznie głowę, licząc na to, że jeżeli obejrzy ją z innej strony to może wtedy uda mu się dostrzec to co nieuchwytne i niezbadane. Nic z tego, bowiem zrobiła ten głupi obrót, na widok którego serce zabiło mu szybciej. Zdębiał, tak po prostu zawiesił się obserwując jej ruchy, jakby naprawdę odtańczyła przed nim prawdziwy taniec wil, a nie zakręciła się głupio na palcach czy tam pięcie w dodatku psując sobie przy tym fryzurę. Paradoksalnie otrzeźwił go jej buziak. Spojrzał na nią, jakby nie rozumiał tego chłodnego gestu. Od jej zapachu zakręciło mu się w głowie, ale jakimś cudem zdołał nie stracić rezonu. Dobrze, że nie trzymał nic w dłoniach, bo jak nic by to upuścił. Milczał, bowiem ten gest zupełnie pozbawił go jego jedynej teraz broni - języka w gębie. Dopiero jej prezent coś w nim przełamał. Przyjrzał się paczce papierosów, a raczej dyndającemu przy niej breloczkowi parskając śmiechem. Nacisnął paznokciem na jedną z piersi, aby obserwować przez sekundę jak kobieta oblewa się rumieńcem i zakrywa ramionami. Słabo jej szło, narysowali jej wymiona nie cycki. - Najlepszy prezent - podsumował, o dziwo bez sarkazmu. Jego głos był miękki, tak samo jak pocałunek, który niespodziewanie złożył na jej wargach. Nie popędliwy jak zwykle, a powolny, chociaż na pewno nie był on grzeczny. Język Cassiusa nieomal natychmiast rozsunął usta Diny, a kiedy się wycofywał to zdążył jeszcze zaczepnie przygryźć jej dolną wargę. Starając się ukryć, że nieomal serce mu stanęło, kiedy to zrobił, skoncentrował się na odczepianiu breloczka od fajek. Kiedy mu się udało, przymocował go do kółka od kluczy wsuniętych w stacyjkę czarnej bestii, na której siedział. - Taka ładna, a taka głupia. - Zacmokał, udając że kręci głową z zawodem. - No raczej, że masz na to wsiąść. Chyba, że od razu wolisz na mnie? - Zapytał, unosząc brwi, ale na tym się nie skończyło. Oblizał dolną wargę, jakby tylko na to czekał, chociaż w tych jego gestach była dzisiaj pewna sztywność. Mimo, że zachowywał się… no, jak zwykle, jego drwina nie była tak drwiąca jak zazwyczaj, a spojrzenie kiedy już nie tracił dla niej zdolności logicznego myślenia krążyło w kierunku odległych miejsc. Złapał swoją cebulę za kurtkę i przyciągnął do siebie jak na neandertalczyka przystało, uderzając ją klepnięciem w pośladek (przytrzymał na nim rękę odrobinę za długo) jakby pośpieszał ją do ruchu, chociaż nigdzie im się nie spieszyło. - Siadaj przede mną. Wtedy chociaż spadniemy razem jak już spróbujesz zepchnąć nas do rowu.
Żartem boga w tej sytuacji było to, że Harlow naprawdę nie miała pojęcia jakie właściwości miała posiadana przez nią broszka. Od kiedy sowa przyleciała z niewielkim pakunkiem i krótkim listem nie rozstawała się z błyskotką nawet na chwilę, nawet do snu kładąc ją na szafce obok łóżka, tuż koło listu, który przeczytała jedynie trzy tysiące razy. Nie miała pojęcia, czemu Swansea tak baranieje, ale i nie bardzo zauważyła jakąś odmienność w jego zachowaniach. O ile zawsze uważała siebie za powściągliwą królową lodu wystarczyła iskra, żeby sprowokować jej twarz do ekspresyjnego grymasu niezadowolenia - z ich dwójki to właśnie Cassius znacznie umiejętniej ukrywał za żelaznym spojrzeniem wszelkie niuanse i ekscesy jakie mogłyby dziać się w jego głowie. - Nie jedyny. - powiedziała z pewną dozą wyniosłości, niemalże jakby chciała mu wytknąć, żeby się tak prędko nie zarzekał, że najlepszy bo nie wie co go jeszcze czeka. I w sumie taka prawda, jeśli chodziło o finał tego dnia mogła postawić wszystkie posiadane galeony - mimo, że nie miała ich wcale wiele - że Cassius nie ma nawet pojęcia o tym jaką ma dla niego niespodziankę. Pocałunek choć zasadniczo oszczędny w porównaniu ze spektrum żarliwości jaką znała w jego wykonaniu, był na wskroś w jego stylu. Mimo powolnej ekspresji wcale nie był powściągliwy, a ją aż zapiekły uszy od powstrzymywania się przed ugryzieniem go bardziej. Bo przecież musiała wszystko zrobić lepiej, więcej i bardziej od niego! Aż warknęła z niezadowolenia na tę jego "ładną, a głupią" cmokając i wystawiając groźnie palec, zawiesiła się jednak w pół drogi do jego torsu, zamiast zwyczajowo dźgnąć go z jakimś równie złośliwym komentarzem. Zwinęła usta w tutkę oblizując zęby i przewróciła oczami, co było jedynie kolejny zdradzieckim znakiem, wskazującym bezbłędnie na to, że dzisiejszy dzień jest dniem specjalnego traktowania Cassiusa Swansea. Powinna mu to wszystko zapamiętać i odbić sobie dwa razy w przyszłym roku we własne urodziny. - Wsiądę. - patrząc mu w oczy powiedziała zagadkowo, ale czy miała na myśli, że wsiądzie na motor czy na niego tego nie dało się po jej spojrzeniu zgadnąć. Pociągnięta jak cielak za powróz z cichym 'ugh' wpadła na bak motoru łapiąc się krawędzi jego kurtki. Nigdy nie siedziała na żadnej tego typu maszynie, w sumie na niewielu rzeczach nieprzeznaczonych stricte tylko do siedzenia siedziała jakby się tak zastanowić. Raz na kucyku, ale miała wtedy siedem lat to się chyba już nie liczy. No i na sankach, ale każdy chyba siedział na sankach. Może i zamknęła dzisiaj niewyparzoną gębę i nie rzucała kąśliwych uwag względem wszystkiego, jej ekspresja pozostała jednak niepokonana i wzrok jakim patrzyła na jego lśniącą, czarną zabaweczkę mógł mu opowiedzieć wszystkie te kwieciste epitety jakie miała w głowie. - Okej. – powiedziała w końcu, wcale nie bez trudu. Przyznawanie mu racji i zgadzanie się na jego żądania bezapelacyjnie nigdy nie wejdzie jej w krew. Przełożyła nogę przez bak i posadziła chude dupsko stanowczo trochę za bardzo na nim, a za mało na siedzisku, co skorygowała prawie natychmiast. Złożyła dłonie przed sobą jak do modlitwy, choć wcale nie była wielce bogobojna ani wcale wierząca i zacisnęła usta w wąską kreskę czując stanowczo zbyt dużo ekscytacji w tym całym stresie związanym z siedzeniem na motorze.- I co teraz.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Uniósł brwi, kiedy tak podkreśliła, że to nie jest jedyny prezent jaki dzisiaj otrzyma. Jak na tak próżnego faceta, Cassius nie był dzisiaj szczególnie chętny do przyjmowania jakichkolwiek prezentów. Normalnie pewnie ucieszyłby się jak dziecko i tylko poprawiłaby mu nastrój przyznaniem się, że o nim pomyślała (!), lecz dziś? Mógł być nieco oporny we współpracy związanej z jakimkolwiek celebrowaniem, a im więcej urodzinowych elementów dorzucało się do jego dnia, tym bardziej godziła w niego melancholia. Bronił się przed nią najlepiej jak potrafił, wdziewając na mordę maskę codzienności. - Strach zapytać co jeszcze wymyśliłaś. Będzie lepszy od pierwszego? - Zapytał tylko, starając się stworzyć jakieś pozory, że interesuje go ta jeszcze jedna niespodzianka, którą dla niego przygotowała. Niestety, w rzeczywistości było wręcz odwrotnie i to wcale nie dlatego, że po Claudine faktycznie spodziewał się absolutnie wszystkiego. Jednak nie zamierzał się z tego tłumaczyć, więc miał nadzieję, że nie zauważyła dziwnego wyrazu jego oczu i jeżeli wpadła na jakikolwiek trop, wybił ją z rytmu swoim pocałunkiem oraz komplementująco-obraźliwą uwagą. Następnie ponownie uniósł brwi, aby sekundę później je zmarszczyć. - Nie robiłaś sobie żartów? Naprawdę dzisiaj się mnie słuchasz? - Zapytał, ponieważ nie dość, że nie wierzył w to, iż Dina jest w stanie wytrwać w tym postanowieniu to jeszcze ta perspektywa była jednocześnie kusząca, jak i kompletnie odbierająca mu przyjemność z robienia jej na przekór. Swansea kochał ich kłótnie. Kiedy oddawała się dobrowolnie w jego ręce sprawiła, że nawet perspektywa przywiązania jej siłą do drzewa była jakaś taka… zwyczajna. Pomimo starań, twarz mu drgnęła, ale zdradziła jedynie lekkie nachmurzenie, jakie przecież mogła wyczytać nawet z jego pytania. - Teraz się trzymaj. - Zapowiedział, kiedy usiadła mu najpierw na czymś innym, niż na siodełku. Nawet twarz mu nie drgnęła, chociaż aż przeszły go ciarki. Nachylił się nad jej uchem i owionął je gorącym oddechem, lecz nie taki był jego zamiar. Po prostu sięgał do stacyjki, aby móc uruchomić maszynę. Po chwili silnik już mruczał głośno, ale zanim wytłumaczył jej gdzie konkretnie ma się trzymać, z jakąś dziwną zawziętością wyprostował się i kopnąwszy w pedał ruszył z piskiem opon.
| ztx2
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Dopłynęli szczęśliwie. Nic ich nie zjadło, nie utopili się, nie zamarzli na śmierć. Sukces! Maszerowali dalej, już nie tak szybko, bo jednak musieli rozprostować skostniałe od zimna kończyny. Mimo wszystko szło im całkiem nieźle, wkrótce natknęli się na kolejne ślady, które doprowadziły ich aż do Bramy Wejściowej. Odsapnęli chwilę. Bruno zerknął na swoją nogę i pomacał się po udzie, sprawdzając nasilenie bólu. Praktycznie nic nie czuł, co bardzo go radowało. - Chyba już bliżej niż dalej. - powiedział z nadzieją w głosie. Zbliżył się do żelaznej, ogromnej bramy. Uśmiechnął się sam do siebie i wyciągnął dłoń w stronę klamki. Złapał za zimne żeliwo i... mina mu zrzedła. Zamknięte! Wyciągnął różdżkę, wycelował w zamek i rzucił Alohomorę. Nic się nie wydarzyło, zaklęcie nie działało, oczywiście. Niech to szlag! - Chyba... musimy się wspiąć... - w jego głosie można było wyczuć nutkę niepewności, a może nawet przerażenia. Bruno cierpiał na lęk wysokości, a owa brama mierzyła chyba milion metrów (w jego odczuciu). Przełkną ślinę i postawił stopę na pierwszym pręcie. Złapał się kurczowo metalowych części, czując, że robi mu się słabo. No da radę, musi! Jego pogryziona noga nie pomagała, ale przecież jakoś musi się tam wspiąć i przedostać na drugą stronę. Wspinał się ostrożnie, błagając w duchu o to, by się nie poślizgnąć. Trzymał się bramy tak kurczowo, że kostki palców mu pobielały. Tylko nie patrzeć w dół... Matt pewnie miał z niego niezły ubaw. Bruno wyglądał, jak przerażone dziecko... Koniec końców, udało mu się dotrzeć na szczyt. Chwiejnie przerzucił nogi na drugą stronę i czym prędzej rozpoczął schodzenie. Zeskoczył na ziemię z odległości niespełna metra. Uff, udało się!
Pytanie Bruno utwierdziło go w przekonaniu, że nie widział namiętnej sceny pocałunku, a to sprawiło, że wolał nie kontynuować tematu. Ważne było to, że szczęśliwie dopłynęli na drugi brzeg jeziora, nie narażając się przy okazji na żadne niebezpieczeństwo, od których przecież roiło się w szkolnym zbiorniku wodnym. Kiedy płynęli, Matthew sam odczuł jednak zimno, a palce mu skostniały, więc na brzegu musiał jak najszybciej rozchodzić ten ból, by powrócić do normalnego stanu. Wyglądało jednak na to, że podkręcili tempo, a i coraz częściej wpadali na ślady krwi, które wreszcie doprowadziły ich pod bramę wejściową. - Dobra, chwila przerwy. – Mruknął do swojego gryfońskiego kompana, widząc że tego dopadło już lekkie zmęczenie. Sam również z chęcią odsapnął. Nie chciał jednak robić też nazbyt długiej przerwy, bo zgadzał się z Bruno. Byli już coraz bliżej celu, a i chłopak zyskał chyba jakieś dodatkowe siły, bo od razu ruszył do bramy, próbując ją otworzyć najpierw fizycznie, a potem za pomocą zaklęcia. Niestety, ta nawet nie drgnęła. - Nie ma problemu. – Odpowiedział na propozycję wspinaczki aż nazbyt entuzjastycznie, szczególnie po tym jak usłyszał nutkę niepewności w głosie Tarly’ego. – Pójdę za Tobą, będę Cię asekurował. – Dodał dla otuchy i rzeczywiście ruszył kilka kroków za nim, przekładając nogę z jednego pręta na drugi. Obserwował przy tym kolegę, wcale się z niego nie śmiejąc. Nie tylko on cierpiał na lęk wysokości, toteż Gallagher potrafił zrozumieć jego obawy. Na szczęście reprezentant Lwa poradził sobie ze zwalczeniem strachu i w końcu obaj znaleźli się po drugiej stronie bramy. - Nieźle, szybko poszło. – Skwitował tylko tę część ich wędrówki, wypatrując kolejnego krwawego śladu. – Tutaj! – Zarekomendował, po czym ruszył naprzód jak pies gończy w poszukiwaniu swojej ofiary.
zt. x2
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Wstrzymała oddech, gdy Gryfonka nachyliła się w jej stronę i pod wpływem jej ust na swoim policzku zamilkła zupełnie, obawiając się, że jej głos mógłby zdradzić, że speszyło ją to bardziej niż powinno. Wyprostowała się nieco, chcąc złapać na twarz więcej chłodnego powietrza, aby poradziło sobie z usunięciem mrowiącego ciepła z miejsca, w którym Davies złożyła krótki pocałunek i odwróciła głowę od dziewczyny, aby na pewno nikt nie dostrzegł jej rumieńców. Nawet jeżeli dwójka jej towarzyszy rozmawiała o czymkolwiek w trakcie dalszej drogi, to do niej nie do końca to docierało i chyba też niezbyt ją to obchodziło. Jej myśli pobrnęły już w krainę fantazji i zapewne zarówno Asp, jak i Moe zdzieliliby ją w zakrytą loczkami potylicę, gdyby mogli zobaczyć chodź urywek tego, co działo się teraz w jej głowie. Nie mieli zresztą podstaw do podejrzeń, chyba że zaczęliby zbyt trafnie interpretować gest, w jakim przegryzła teraz wargę, aby powstrzymać się od uśmiechu. Bardziej zaciągnięta przez Davies, niż faktycznie świadoma pokonanej drogi, stanęła przed bramą i niemal odruchowo spróbowała ją popchnąć, a następnie nieskutecznie otworzyć zaklęciem. Westchnęła cicho, czując, że w końcu musi się odezwać, skoro na ich drodze stanęła przeszkoda, a widziane za kratami ślady były wręcz kpiąco wyraźne. - Asp, bądź dżentelmenem i idź gorą pierwszy, aby sprawdzić czy to bezpieczne - rozkazała, głosem nieznoszącym sprzeciwu, jednocześnie odnosząc się do jego męskiej dumy, aby na pewno nie wykręcił się z takiej propozycji. Zdecydowanie zależało jej na tym, aby iść jako ostatnia i asekurować ten zgrabny tyłek Moe. Czy tylko jej się wydawało czy zamienia się w żeński odpowiednik Dunbara?
Kość I – ilość pól:1 c: Kość II – wydarzenie: 6 - zamknięta brama Obecne pole: 17 Inne: nope Poprzednia lokalizacja:Droga do Hogs
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Choć jej zachowanie było śmiałe i bezceremonialne, wcale nie czuła się w tym wszystkim tak pewnie, jakby się wydawało. Jej wyraz twarzy, choć bezczelnie uśmiechnięty początkowo, niewiele później stał się w pewnym sensie wręcz jakiś strapiony. Czy to, co robiła, rzeczywiście było właściwe w stosunku do Aco, czy nawet całej ich relacji? Jaki wydźwięk chciała tym osiągnąć i czy miało się skończyć wyłącznie na tłumaczeniu się, że chodziło przede wszystkim o dokuczanie Asflatowi? Czy naprawdę tylko o to chodziło? - A jak nie dasz rady sam to Cię przerzucimy. - obiecała bardzo poważnym tonem, jakby to rzeczywiście mogło być rozwiązanie całej sprawy. Tylko i aż cień uśmiechu zdradził jej rozbawienie całą propozycją. No, dawaj Larch, na miotle nie szło Ci tak źle, więc może była szansa na to, że na szczycie bramy nie zostawisz genitaliów. O ile rzeczywiście masz co zostawić. Z drugiej strony... - Zostawmy go tutaj. - zaproponowała Gryfonce, a jej brew zatańczyła sugestywnie, jakby ten plan był największą nikczemnością z aktualnie możliwych. Właściwie to byłoby jej to na rękę na tyle, że nie przepadała szczególnie ani za Larchem, ani jego łazęgowaniem za Moe i Nitką, kiedy te mogły mieć sobie do wyjaśnienia prawdopodobnie kilka ważnych kwestii. Trochę zdawała sobie jednak sprawę z tego, że jej słowa zabrzmią dla chłopaka jeszcze bardziej zachęcająco, aby się pospieszyć i troskliwie pilnować siostry, zwłaszcza, kiedy ta była w towarzystwie tej złej i niegodziwej Davies.
Jeśli chciały sprawdzić jego cierpliwość, to szło im znakomicie. Spojrzał na siostrę ze złością, kiedy ostentacyjnie łaziła z Morgan za rękę. Dlaczego? Podobałą jej się ta cała puchonka, był w stanie się nawet pogodzić z jakąś romantyczną relacją siostry (co już było postępem!), a ona zamiast skupić się na jednej, sięgała po jakieś niebezpieczne półśrodki. Z tamtą dziewczyną miał pewność, że wszystko będzie rozwijać się powoli, a z Moe, kto wie? - Nie możecie się trochę hamować? - spojrzał na nie niezadowolony, kiedy gryfonka bezceremonialnie cmoknęła jego siostrę w policzek. Ewidentnie chciały go sprowokować i prawdę mówiąc, to działało. Nic więcej jednak nie powiedział, wiedząc, że to wszystko obruci się co najwyżej przeciwko niemu. Znał swoją siostrę i chyba już wiedział, kiedy faktycznie lepiej zamilknąć, żeby dodatkowo jej do czegoś nie zachęcić. Na ich pomysł dotyczący bramy jednak pokręcił tylko głową. - Nie. Idźcie pierwsze, ktoś musi was asekurować, ja sobie poradzę – komentarz dodany przez Morgan zignorował, ale faktycznie czujność zwiększyła mu się jeszcze bardziej. Prawda była taka, że mógł za nimi pochodzić na lekcji, ale nie był w stanie pilnować ich cały czas. Trochę go to niepokoiło. Nawet nie wiedział czemu jest tak sceptyczny akurat do tej, konkretnej dziewczyny. Może świadomość, że jego siostrze w rzeczywistości podoba się ktoś inny sprawiał, że nie podobały mu się takie pochopne decyzje.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Wykręciła głowę w stronę Moe, aby spojrzeć jej w twarz i niemal prychnęła z rozbawienia (tzn. wydęła nieco ściśnięte usta do przodu, co w jej wykonaniu znaczyło mniej więcej tyle samo co niekontrolowane prychnięcie u normalnego człowieka). Rozbawienie jednak szybko minęło, gdy usłyszała, że kochany młodszy brat postanowił zaprotestować, a przecież tak wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie zamierza o tym dyskutować. Przez chwilę opcja podana przez Moe ją kusiła i chciała rzucić jakąś zwykłą drętwotę na ukochanego braciszka, ale stwierdziła, że jednak zostawienie go tutaj byłoby słabym zagraniem, skoro - tak mimo wszystko - był dla niej naprawdę bliską osobą i nawet lubiła się z nim droczyć. Ale jednak tylko przez wizzengera, gdy nie przeszkadzał jej przez to w realnie istniejącej sytuacji. Podczas jej pierwszego razu też nagle wyczołga się spod łóżka z głośnym "Nie zgadzam się!" ? - Nieładnie nie słuchać się starszych, Asp - wycedziła, wykręcając się do niego ze zmrużonymi oczami i poruszyła różdżką rzucając niewerbalne Mobilicorpus, aby unieść go w górę. - Mamy na sobie spódniczki z mundurka. Chyba nie chciałeś iść ostatni, by podglądać Moe jak jakiś zboczeniec? - dodała, przesuwając powoli różdżką, aby bezpiecznie, choć z licznymi obrotami, przetransportować Larcha Juniora ponad bramą i upewnić się, ten nie wyląduje na głowie. Pomachała mu zza krat i ostentacyjnie objęła Moe wokół talii, aby, ignorując wypieki na policzkach, zbliżyć ich twarze do siebie. Chciała powiedzieć "pomogę Ci", ale zamiast tego wyrwało jej się niepewne "pójdziemy razem?", po których puściła dziewczynę i pomogła jej na początku - właściwie z czystej przyjemności, a nie faktycznego zapotrzebowania na pomoc ze swojej strony, po czym obie wspięły się zwinnie na górę, schodząc rzucając jeszcze jakieś "nie gap się" w stronę Aspa.
/zt x3
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jak to się stało, że nie dotarłem na czas na spotkanie kółka fanów fauny? Jest to zagadka nawet dla mnie. Czy to przez to, że nie spałem pół nocy, analizując swoje ostatnie, notabene kolejne dość nieudane, polowanie? Czy może raczej kwestia Irytka, który wspaniale się bawił obracając ruchomymi schodami tyle razy, że w pewnym momencie chyba już sam nie wiedział, na którym piętrze mnie uwięził? Wszystko to złożyło się na moje spóźnienie, które notabene zaowocowało zastaniem kompletnie pustej sali wejściowej. Dowiedziałem się o tym co mamy robić wyłącznie dlatego, że udało mi się w porę złapać Gunnara i Albinę (zanim wkroczyli do jeziora) i wiking wytłumaczył mi czego dzisiaj szukamy... a właściwie, że coś mam śledzić. Dzisiaj wyjątkowo nie zadawałem wielu pytań i po prostu pozwoliłem im iść dalej, samodzielnie mierząc się z rozterkami dotyczącymi poszukiwań czegoś bliżej nieokreślonego. Idąc po niewyraźnych śladach mogłem ocenić, że ranne zwierze najpewniej jest spore, podobne do ptaka i... obficie upierzone. Wszędzie natykając się na ślady jego obecności bez trudu wyśledziłem go aż pod bramy wejściowej. Chcąc nie chcąc, musiałem się po niej wspiąć. Nie miałem z tym większego problemu. Już niejeden raz wspinałem się na drzewa.
| idę sobie dalej
Kość I – ilość pól:3 + 14 za pkt z trans Kość II – wydarzenie: 3 Obecne pole: 17 Inne: - Poprzednia lokalizacja: nie dotyczy
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Nie miała baba co jeść, dała jaja żreć. — mruknął pod nosem podrzucając w ręce złote jajeczko, które właśnie wygrzebał gdzieś z krzaków. Nie był pewien nawet co tam robiło, ani się nad tym nie zastanawiał, jeśli tylko mógł je sprzedać za trochę grosza, wcisnął je do torby, planując ostatecznie jednak wybrać się w pełną drogę do Hogsmeade, być moze tam znajdując jakiegoś zainteresowanego na zakup znalezionego jajka. Duch kroczył u jego boku, jako, że znalazł sie na granicy szkoły, a pies, zdawał się już nauczyć pór, w których Ragnarsson kończy zajęcia i wychodzi po niego, żeby zabrać go z lasu do domu. Póki co... znajdującego się we Wrzeszczącej Chacie.
zt
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kiedy opuścili już teren schroniska, Christopher czuł się nieco dziwnie. Na pewno zaś niepewnie, bo nie miał bladego pojęcia, czy postąpił słusznie przygarniając uroczą kocicę, która właśnie nerwowo kręciła się w transporterze, w którym ją niósł. Była całkiem spora, ale tego właśnie mógł spodziewać się po mieszance, jaką sobą reprezentowała. Na dokładkę wydawała się bardzo ciekawska, więc domyślał się, że kiedy tylko wypuści ją w chacie, zwierzę nie spocznie ani na chwilę, póki nie przekona się, co dokładnie ją otacza i czy aby na pewno chce tutaj żyć. To, że prędko pobiegnie do Lasu, było dla niego właściwie całkiem oczywiste, czuł jednak co do tego pewne obawy i nie wiedział, jak młoda sobie tam poradzi. Skoro jednak została powierzona w jego ręce, skoro jednak zaufano mu na tyle, by faktycznie pozwolić mu ją przygarnąć, to wszystko wskazywało na to, że tak po prostu ma być i nie powinien się jakoś za mocno nad tym zastanawiać. Tylko przyjąć to do wiadomości, zgodzić się z tym i z zadowoleniem cieszyć się tym nowym towarzystwem, jakie właśnie zyskał. - Nie sądziłem, że wrócę do domu z kotem - powiedział szczerze, kiedy musiał na chwilę przystanąć przed bramą, bo kocica zaczęła się mocno wiercić, a on nie był do końca pewien, czy przypadkiem coś jej nie przeszkadza. Upewnił się jednak, że z nią wszystko w porządku, a w tym czasie wejście na teren Hogwartu otworzyło się spokojnie, bez najmniejszych problemów i mogli ruszyć dalej z Morgan, która towarzyszyła mu w tej drodze powrotnej. Christopher nadal czuł się nieco jakby błądził we mgle, bo naprawdę nie szedł do schroniska z zamiarem przynoszenia do domu żadnego zwierzęcia, a teraz, tak się składało, właśnie jedno bezczelnie postanowiło wkraść się do jego życia. Nie miał bladego pojęcia, jak powinien nazwać kocicę i nadal go to nieco trapiło.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Choć jej słowa o tym, że to kot wybierał swojego człowieka i nikt oprócz futrzaka nie miał przy tym nic do powiedzenia skierowane były do Alise, chyba nawet bardziej okazały się one trafne względem O'Connora. Co zresztą sam właśnie przyznał poprzez deklarację, że kota wcale nie miał w planach. Cóż, najwyraźniej kot miał w planach jego. - Las nie będzie miał z nią lekko. - bardziej zażartowała, niż zmartwiła się, bo o ile każde inne tereny zielone rzeczywiście dość słabo znosiłyby kocie odwiedziny, tak Las przy Hogwarcie był czymś wyjątkowym, co samo całkiem nieźle zajmowało się sobą i całkiem ostro traktowało niechcianych intruzów. A skoro wśród drzew dało już się odnaleźć kuguchary, a także od lat nawiedzały go szkolne koty, nie widziała żadnych realnych zagrożeń, czy przeciwwskazań na wprowadzenie w jego okolice kolejnego kociego kuzyna. Zresztą - decyzję o adopcji podjął sam gajowy, zatem musiał doskonale wiedzieć, z czym się to łączy i jakie mogą być skutki. A Davies nie miała najmniejszych powodów, aby wątpić w jego ocenę. - Jak się nazywała poprzednia kota? - rzuciła po chwili spaceru, kiedy dotarło do niej, że nie miała pojęcia, w jakie imiona mógłby celować O'Connor podczas nazywania swojej nowej współlokatorki. Jasne, wcześniej wspomniał o tym, że na pewno miało to być imię związane z roślinami, jednak czy chodziło o kwiaty, trawy, krzewy? Nawet, jeżeli nie chciała mieszać się w sam proces dobierania imienia to być może samo wspomnienie o nieboszczce kotce i jakaś próba odniesienia się do jej imienia choć trochę by pomogła?
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie planował. Wciąż wydawało mu się, że na to za wczas, a jednocześnie brakowało mu kota u boku, brakowało mu tego mruczenia, obecności i tego wszystkiego, co wiązało się z posiadaniem takiego, a nie innego zwierzęcia futerkowego. Nie wiedział jednak, że jego chęci okażą się większe niż niepewność, czy aby na pewno zdoła pokochać kolejną taką istotę. W końcu jego kot żył wiele lat, starzał się wraz z nim, wraz z nim podróżował i spędzał czas, ale cóż, widać na wszystko przychodziła kiedyś pora i nie powinien z tego powodu protestować, nie powinien się zastanawiać, tym bardziej że kocica postanowiła sama go wybrać, postanowiła do niego przyjść i zabrać się z nim do nowego domu, gdzie zapewne będzie naprawdę poważnie rozrabiać, bo dokładnie na taką wyglądała. - O, na pewno nie. Ciekaw jestem, jak wiele cech dzieli ze swoim dzikszym przodkiem - powiedział i uśmiechnął się lekko. Nieco martwił się, czy nic jej się nie stanie, kiedy wejdzie do Zakazanego Lasu, ale miał wrażenie, że faktycznie to prędzej kocica wszystkich tam ustawi, niż oni ustawią ją. Wyglądała na jednostkę o naprawdę silnym charakterze i Christopher spodziewał się, że pogoni wiele innych zwierząt, nim ostatecznie ustanowi jakąś własną hierarchię. - Hm? Goździk - odparł i uśmiechnął się lekko, rumieniąc przy okazji. - To były jeden z ulubionych kwiatów mojej babci i wydawało mi się niesamowicie ważne, żeby pokazać jej, jak ją kocham - przyznał, z pewną dozą zmieszania, bo mimo wszystko było to nieco dziwne, może nazbyt słodkie, ale taka była prawda. Wybierał również roślinne imiona, bo już wtedy kochał florę, nic zatem dziwnego, że nie szukał żadnych imion związanych ze słodkościami, jak Alise, czy czymś jeszcze innym. Był, powiedzmy, prosty w ramach tego, jak postępował w całym swoim życiu.
Kotka wyglądała na zwierzę, które z początkowo ciekawskiej i pewnej siebie bestyjki niedługo miała zmienić się we władającą lasem, małą zadziorę. Korzenie kugucharów miały zapewne przypominać o sobie przede wszystkim w dziczy, gdzie dziewucha miała odnajdywać się, jak u siebie. Również Morganie towarzyszyło przekonanie, że nienazwany jeszcze puszek miał sobie doskonale poradzić w warunkach okołoszkolnych. A ze świetnym towarzyszem, jakim był O'Conner wróżyła jej wiele lat udanych łowów, błogich drzemek i radosnego mruczenia. Uśmiechnęła się na wspomnienie o babci gajowego, bo sama przecież miała wyjątkową więź z obydwiema swoimi babciami. W końcu jedna z nich była nieco zwichrowaną wiedźmą uczącą wnuczki animagii, a druga, pochodząca z niemagicznej rodziny, próbowała każdorazowo uchylić Moe nieco nieba. Nie chciała jednak zanudzać Chrisa swoimi opowieściami, bo tym razem tylko jedna historia była istotna - ta, którą pisał ze swoją nową towarzyszką. - Będziesz najbardziej charakterną rośliną w ogrodzie. - odezwała się, zerkając w kierunku transportera i przyglądając się przez moment sporej wielkości łapce, którą zwierzę oparło o zamknięcie klatki. Kto miał być następcą panny Goźdźik? - Miłego wieczoru, Profesorze. - odezwała się, kiedy już dotarli bliżej zamku i przyszedł czas na rozstanie. Doskonale wiedziała, że przed O'Connorem był długi i zapewne dość trudny proces zaprzyjaźniania się z nową kotką, ale skoro teraz mieli tylko siebie nawzajem, spodziewała się za jakiś czas narodzin bliskiej więzi, zaufania i wzajemnej czułości. Kto powiedział, że kot nie mógłby być najlepszym przyjacielem człowieka? - Oh, i... Do zobaczenia na treningach! - zawołała i uśmiechnęła się szeroko zanim ostatecznie zniknęła gajowemu z oczu. Poniekąd zdążyła go już chyba zacząć traktować jako przyszywanego członka drużyny.
To naprawdę przykre, że przez ten szkolny szał kończącego się roku szkolnego, nie miał nawet czasu, żeby spotkać się z Alise. Ostatni raz, tak naprawdę widzieli się chyba na jego imprezie urodzinowej (nie licząc kilku przelotnych rozmów podczas zajęć czy egzaminów), a było to już prawie miesiąc temu. Dlatego postanowił napisać na wizbooku do Argent, aby wyciągnąć ją na coś ala randkę. W sumie nie wiedział jak to nazwać, bo byli czymś ala parą, więc chyba pasowało... Wyszedł z zamku, kierując się w stronę bramy wejściowej, tam gdzie umówił się z Krukonką. Ubrany był dość klasycznie. Jak dla niego. Koszulka w kolorze khaki, na to narzucona czarna letnia kurtka, potargane na kolanach, ciemne dżinsy i białe tenisówki. Bardzo liczył na to, że Alise przyjdzie, bo jednak mogła mieć jakieś inne zajęcie na to popołudnie, ponieważ tak naprawdę napisał jej wiadomość dopiero kilka godzin temu. Ale miał nadzieję, że zobaczy ją niedługo w umówionym miejscu. Jak tylko tam dotarł, oparł się o otwartą bramę, wsuwając ręce go kieszeni i wbijając wzrok w podłoże, które stanowiło ubitą ścieżkę, dalej prowadzącą prosto do magicznej wioski, zaczął z nudy rysować butem różne wzory na ziemi. Ciekawy był jak zareaguje dziewczyna, kiedy dotrą we właściwe miejsce, które wybrał dla nich na spędzenie przyjemnie czasu. Na samą myśl, uśmiechnął się pod nosem i rozejrzał, wyglądając sylwetki ślicznej blondynki.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Czerwiec był trudny. Pomijając przygotowywania do egzaminów, miała na głowie jeszcze pracę i denerwowała się aplikacją na praktyki, na których zależało jej bardziej od szkolnego wyjazdu. Największy problem polegał na tym, że nikomu poza Maxem o tym nie wspomniała i to też tylko dlatego, że mieli razem szukać mieszkania, co przełożyli na koniec sierpnia w razie sukcesu. Powiadomienie na wizbooku wywołało na twarzy blondynki uśmiech. Od imprezy minął prawie miesiąc, a faktycznie, dawno ze swoim ulubionym ślizgonem się nie widziała, a do tego wszystkiego — musieli przecież porozmawiać, zanim wakacje zaczną się na dobre. Odpisała szybko, zaciskając usta i wzdychając ciężko, przesunęła kosmyk jasnych włosów za ucho. A co, jeśli się wścieknie? Nie miała w zwyczaju się spóźniać. Po szybkim prysznicu doprowadziła się do porządku, wybierając prostą bluzkę i spódniczkę z szafy, a następnie rozczesując włosy. Zgarnęła swój mały, czarny plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami i wsunęła buty, ruszając w stronę wyjścia, a następnie prosto pod szkolną bramę. Pogoda im sprzyjała, błękitne niebo było pokryte nielicznymi, białymi obłokami, zza których leniwie wyglądały promienie słońca. Dostrzegając znajomą sylwetkę, uśmiechnęła się promiennie i przyśpieszyła, zatrzymując się dopiero przed chłopakiem — przez chwilę wyglądała, jakby chciała zarzucić mu ręce na szyję, jednak te ostatecznie zostały za jej plecami, a do tego splotła ze sobą dłonie w geście największej niewinności. Przesunęła błękitnymi oczyma po jego twarzy, wyłapując równie jasne, intensywne tęczówki. Miały nieco ciemniejszy, głębszy odcień niż jej własne i musiała przyznać, że do brązowych kosmyków włosów opadających mu niesfornie na czoło bardzo pasowały. - No cześć porywaczu. Czy to ten moment, gdzie powinnam krzyczeć? Wiesz, nigdy nie brałam udziału w tak niebezpiecznym incydencie. Wyjaśniła z powagą, zaraz jednak parskając śmiechem i jak gdyby nigdy nic, przytuliła go na przywitanie, chowając twarz gdzieś przy jego szyi. Chociaż popołudnie zapowiadało się wspaniale, a po niej nic nie było widać, tliło się w niej jakieś zdenerwowanie.
Trzeba było przyznać, że pogoda rzeczywiście tego dnia ich rozpieszczała. Dostrzegł zaledwie kilka pojedynczych, białych chmurek nad swoją głową i ciesząc się z takich sprzyjających warunków, był pewny, że tam dokąd zabiera Alise będzie równie ciepło i słonecznie. I chociaż pogoda w tamtym miejscu była podobna co we wschodniej Szkocji w tej chwili, to tam zdecydowanie było więcej atrakcji, niżeli w Hogwarcie. Podniósł głowę akurat w tej chwili, kiedy postać szczupłej Krukonki pojawiła się na horyzoncie, w alejce, która prowadziła ze szkoły. Nie musiał jednak długo czekać, bo dziewczyna w mgnieniu oka pojawiła się przy nim. Uśmiech od ucha do ucha, nie mógł zejść mu z twarzy od momentu jak dostrzegł ją w oddali. Naprawdę cieszył się na jej widok, zwłaszcza, że także podczas imprezy urodzinowej nie poświęcił jej tyle czasu ile by chciał; a wtedy najlepiej byłoby gdyby nie musiał zostawiać jej ani na chwilę. Jednak przez innych gości, musiał to zrobić, co wywołało w nim wielkie wyrzuty sumienia, po całym zdarzeniu. Pragnął spędzać z nią więcej czasu, bo najzwyczajniej w świecie to lubił i jej towarzystwo zawsze wprowadzało go w dobry nastrój. Miał cichą nadzieję, że działało to w też w drugą stronę. Widząc zadowolony wyraz twarzy dziewczyny i jej wzrok, analizujący oblicze chłopaka, ten posłał jej pytające spojrzenie, aby w duchu powstrzymać nieodpartą chęć zamknięcia ją w swoich ramionach. Już ostatnio stwierdził, że da jej w tej kwestii nieco więcej swobody, bo chyba za bardzo wczuwał się w rolę jej chłopaka. A tak naprawdę nim nie był, dlatego nie do końca dobrze postąpił na samym początku ich układu, pozwalając sobie na chyba zbyt śmiałe powitania, które nieco peszyły blondynkę. Dlatego teraz bił się z myślami i ostatecznie to dziewczynie pozostawił wybór sposobu witania. - Cześć, moja ofiaro. Tak, możesz krzyczeć, ale to i tak nic Ci nie pomoże. Nie oszukujmy się, to tylko tak dla efektów specjalnych. - odparł, zadowolony z tego, że dziewczyna nawiązała do jego wiadomości na wizbooku, i że mogą pośmiać się z tego również na żywo. - Ja Cię wszystkiego nauczę. Tylko musisz dać się częściej tak porywać - dorzucił. Poczuł przyjemne ciepło, w okolicach klatki piersiowej kiedy ostatecznie dziewczyna przytuliła go aby się przywitać. Wtulił się w nią na moment, opierając brodę na jej głowie i wdychając delikatny zapach jej włosów. Z uśmiechem na twarzy odsunął się odrobinę, przenosząc dłonie z jej pleców, na jej przedramiona, chwytając ją za nie. - To co? Gotowa na porwanie? - spytał, zaglądając jej w oczy. - Uwaga, przygotuj się na podróż. - ostrzegł ją, aby była w stanie kilka chwil wcześniej przygotować się do niezbyt przyjemnej formy transportu jaką była teleportacja. W następnej sekundzie, oboje rozpłynęli się w powietrzu.
//zt x2
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
A - takiego bałaganu w lokacji dawno nie widziałeś. Wszystko, co stało na swoim miejscu zostało wywrócone do góry nogami. Widzisz wyniesione z zamku zbroje, czyjeś kufry, plecaki a ze środka wylatuje zawartość: zeszyty, atramenty, a nawet gryzące firsbee - chochliki rzucają wszystkim gdzie podpadnie, znajdzie się tam nawet zardzewiały kufer/stalowy transporter, który minął Twoją głowę o dosłownie jeden cel. A niuchacze? Niestety w trakcie chaosu niuchacze rzucają się na Ciebie przez co zostałeś okradziony z przedmiotu bądź czegokolwiek błyszczącego o równowartości 30 galeonów (np. kolczyki, pierścionek, zegarek). Mechanicznie proszę zgłosić utratę 30 galeonów zaś fabularnie dowolnie rozegrać proces okradzenia przez niuchacza. Zamiennie możesz utracić jeden dowolny wybrany przez siebie przedmiot z kuferka.
Właśnie wracał z kontroli u Felka, gdy przy bramie wejściowej zobaczył chaos. Westchnął ciężko, bo wiedział, co ten rozpiździaj spowodowało. Zastanawiał się jednak, jak bardzo te szkodniki muszą się nudzić, żeby wynosić przedmioty z zamku aż pod same wyjście do Hogsmeade. Ich kreatywność coraz bardziej zaczynała zadziwiać ślizgona. Skoro już i tak znajdował się na miejscu zbrodni, czuł się w obowiązku coś z tym zrobić. Wszędzie było pełno mebli i pergaminów, a nawet jakaś tablica. Widocznie chochliki uparły się zdemolować którąś z klas. Na dodatek jeden z niuchaczy wpierdolił się w kałamarz i brudził wszystko, co napotkał na swojej drodze. Max spodziewał się, że sprzątanie tego burdelu zajmie mu dużo dłużej niż by tego chciał.
Liczba niuchaczy2 Scenariusz:F - Chochliki wyrzuciły na najbliższy teren dwa kieszonkowe bagna. Smród jest nie do wytrzymania, a przemieszczanie się graniczy z cudem. Błoto klei się do ubrań, nieprzyjemnie dla ucha pluska, a chochliki zanoszą się śmiechem i próbują Cię nim jeszcze dodatkowo ochlapać. Schwytany przez Ciebie niuchacz miał przypiętą do futra syrenią spinkę. Masz dwie opcje: zachować ją bądź oddać właścicielce (koleżanka z pierwszych klas dowolnego domu, która dosyć głośno rozpowiada, że została okradziona), a wówczas dostrzeże to jeden z nauczycieli i ceniąc Twoją uczciwość obdaruje Cię 15 punktami dla domu (zgłoś je w odpowiednim temacie!) Jeśli jesteś dorosły: możesz zachować spinkę bądź ją sprzedać za 30 galeonów.
Kryzys. Tylko takim określeniem można było w pełni opisać zbiór całej masy incydentów, które w ostatnim czasie zaczęły być zgłaszane do szkolnych władz zarówno przez uczniów, studentów, jak i nawet nauczycieli niezbyt zorientowanych w obecnej sytuacji związanej z nieprawdopodobnym sojuszem chochlików i niuchaczy. Ignacy, tak jak wielu innych, nie był w stanie w pełni uwierzyć w taki rozwój zdarzeń. Nie sądził, że te dwa gatunki w ogóle byłby w stanie się ze sobą porozumieć, nie mówiąc już o zaplanowaniu skoordynowanego ataku na Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, aby ją podbić i przejąć nad nią pełną kontrolę. W końcu to właśnie to musiały mieć na celu, prawda? Całkowitą władzę nad placówką i zdobycie dostępu do każdej, nawet najbardziej zabezpieczonej sali, aby siać zamęt i kraść fanty. Uświadomił sobie, jak daleko to zaszło, gdy podczas spaceru po szkolnych błoniach, dostrzegł (i wywąchał) kieszonkowe bagna. Gdyby nie to, że nie był już tylko i wyłącznie zwykłym, szarym uczniem, pewnie zignorowałby to i ruszył w swoją stronę. Niestety, część jego jestestwa odpowiedzialna za obowiązki związane z rangą prefekta przeważyła w tej sytuacji i kazała mu zbadać teren. Nie było to dobrym pomysłem. Już po kilku minutach ubranie chłopaka było całe w mule i nawet na twarzy miał ślady po błotnych pociskach ciskanych przez chochliki. Właśnie takie sytuacje dawały mu do rozumienia, że może przyjęcie odznaki prefekta, wcale nie było takim dobrym pomysłem. Wrzesień się jeszcze nie skończył, a już mieli w szkole wojnę z magicznymi stworzeniami. W tym tempie, w przyszłym miesiącu będą musieli bronić zamku przed stadem smoków. – Kurwaaa! – krzyknął, gdy nagle poślizgnął się na kałuży. To się nie godzi, pomyślał, stając na nogi, starając się ignorować rozbrzmiewający dookoła śmiech spaczonej wersji wróżek. Jak to możliwe, że nikt jeszcze nie załatwił sprawy? Przecież mieli taką dobrą kadrę pedagogiczną, a i poboczny personel Hogwartu nie mógł narzekać na brak magicznych umiejętności, więc dlaczego ta pożal się Merlinowi wojenka, jeszcze się nie skończyła? Puchon mimo wszystko ruszył w dalszą drogę, co okazało się dosyć dobrym pomysłem, ponieważ po pewnym czasie natknął się na pewnego Ślizgona, kręcącego się przy porozwalanych praktycznie przy samej bramie kufrach. – Nie dość, że tworzą bagna, to jeszcze kradną? – skomentował z niezadowoleniem, a następnie przywitał się z Solbergiem, podając mu dłoń. Zaczął na niego zwracać uwagę dopiero w ostatnich tygodniach, głównie przez to, że spędzał na lekcjach sporo czasu w towarzystwie Felinusa, a jego prefekci niestety musieli mieć nauką, więc siłą rzeczy, zwracali także uwagę na jego kompanów w trakcie zajęć.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Faktycznie można było odnieść wrażenie, że w tym roku nad zamkiem krąży jakieś fatum. Już uczta powitalna rozpoczęła się z przytupem, w czym sam Solberg niestety maczał swoje wielkie, ślizgońskie paluchy, a z każdym dniem rozrywek było coraz więcej. Najbardziej ubolewał ze względu na zniszczone lochy, które sprawiły, że wychowankowie Domu Węża musieli tymczasowo spać w obcych dormitoriach, na średnio wygodnych materacach. Co prawda, Max cieszył się ze swojego przydziału do puszków, ale tęsknił za własnym dormitorium, swoją ostoją. Chłopak właśnie próbował zrobić coś z chochlikami, które porwały jednego z niuchaczy i ciągały biedaka w powietrzu, gdy usłyszał soczyste przekleństwo w pobliżu. Domyślał się, że zwierzaki nagle nie dostały umiejętności mówienia, więc zainteresował się nowym towarzystwem. Zwrócił się w stronę, z której usłyszał głos i zobaczył ujebanego błotem prefekta puszków. Solberg lubił wiedzieć, komu nie podpadać, więc znał wszystkich, którzy mogli zaliczał się do tej kategorii w zamku. A Ignacy szczególnie zapadł mu w pamięć teraz, kiedy w pewnym sensie był także odpowiedzialny za pilnowanie Solberga, jako tymczasowego puszka. -Żeby tylko. Nie chcesz wiedzieć, co już wykombinowały. - Uśmiechnął się do niego lekko, odwzajemniając uścisk dłoni. Puchon miał pecha natknąć się na kieszonkowe bagna. Nie były to miłe rzeczy do sprzątania, a jako prefekt raczej nie powinien przechodzić obok tego syfu obojętnie. -Powiedz, że znasz jakiś magiczny sposób, żeby je spacyfikować, bo mi się kończą pomysły. - Marzył o jakimś zaklęciu, które rozwiązałoby problem wszystkich istot naraz, ale niestety chyba jeszcze takiego nie wymyślono. Albo przynajmniej Solberg go nie znał. Sprzątając jeden z kufrów, natrafił na urzędujące w środku, w poszukiwaniu skarbów dwa niuchacze. Od razu potraktował je Drętwotą i schował do torby. -No, dwa z głowy, jeszcze tylko cała reszta. - Czy naprawdę musiał natrafić na ten cały syf teraz, gdy ledwo był w stanie sam siebie ogarniać? Nic dziwnego, że Ignacy kojarzył go głównie z duetu z Felkiem. W końcu się przyjaźnili a do tego Max był mimo wszystko pod baczną obserwacją.
Cóż, obraz prefekta Hufflepuffu umazanego z błotem, na pewno pozostanie na długo w pamięci Maxa. W końcu był to dosyć niecodzienny widok, a według niektórych mógł być nawet godny zapamiętania. – Chcesz powiedzieć, że w zamku jest jeszcze gorzej? – spytał, spodziewając się niestety twierdzącej odpowiedzi. Coraz bardziej doceniał to, że udało mu się wynieść ze szkolnych dormitoriów, zanim ta plaga magicznych stworzeń dotknęła Hogwart. Miał całkiem duże pokłady cierpliwości, jednak nawet one nie były nieskończone. Doceniał spokój i bywały chwilę, gdy potrzebował go, aby w pełni naładować swoje baterie. Gdyby musiał każdego dnia spędzać kilka godzin na szukaniu cichego miejsca, w którym nie zalęgły się chochliki, to prędzej czy później trafiłby go szlag. Nie zazdrościł teraz żadnemu uczniowi i studentowi, którzy z różnych przyczyn musieli spędzać rok szkolny na terenie placówki. – Immobilus albo Mobilicorpus powinno załatwić sprawę. Może ich nie zatrzymają, ale powinny spowolnić na wystarczająco długo – stwierdził, przypominając sobie poprzednie spotkanie z tymi stworkami. Nie mając nic lepszego do roboty, a nie chcąc stać na środku drogi jak kołek, Ignacy zaczął pomagać Maxowi w przeszukiwaniu kufrów. Swoją drogą, jakim cudem te zwierzaki były w stanie je tutaj przenieść? Skąd u nich taka siła? Zrobiły to w nocy, gdy nikt nie patrzył, czy też po prostu tak duża ich liczba kręciła się w pobliżu? Skrzywił się na samą myśl. Perspektywa tego, że na każdym kroku jest obserwowany przez całą bandę zbuntowanych magicznych stworzeń, zdecydowanie do niego nie przemawiała. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że najwidoczniej były na tyle inteligentne, aby wspólnie planować ataki. Pokręcił głową, zamykając kolejny kufer. Był ciekawy, jaka była opinia nauczycieli Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami w tej kwestii. Jeśli mieli jakieś teorie na temat tego nieprawdopodobnego sojuszu, to nie podzielili się nimi z resztą szkolnej społeczności. – Cholera! – syknął, gdy spomiędzy swetrów wyskoczył na niego niuchacz. Odruchowo spróbował go od siebie odepchnąć w lecie, jednak zamiast tego zacisnął dłonie na jego drobnym ciałku. Spojrzał na zwierzaka, który był najwidoczniej w takim samym szoku co puchon. Huh, może jednak nawet quidditch się mu do czegoś przyda w tym kryzysie? Ignacy szybko schował pierwszego zwierzaka do plecaka, który ze sobą dzisiaj nosił. Tyle dobrego, że nie trzymał w nich żadnych świecidełek, więc niuchacz mógł co najwyżej się zainteresować jego podręcznikami.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Zalewanie korytarzy, niszczenie zbroi, rozwalanie miana... Dawno takiego syfu nie widziałem. - Pokrótce nakreślił Ignacemu sytuację. Nawet niektórzy bardziej problematyczni uczniowie nie narobili w jednej chwili tyle bałaganu, co te chochliki. Niuchacze zazwyczaj ograniczały się do bezładnego latanie we wszystkie strony i podkradania błyskotek, chociaż i one potrafiły co jakiś czas zbroić coś większego. Max też powoli próbował odkładać pieniądze na mieszkanie poza zamkiem. Jeżeli zostanie na studia, będzie miał świetną bazę wypadową, a gdyby jednak nie zdecydował się na kontynuację zdobywania wiedzy w Hogwarcie... No cóż, nie mógł przecież ciągle mieszkać z przybraną rodzinką. -Czyli klasycznie. W takim razie, nie ma co czekać. - Nie miał zamiaru chwalić się, że przyjemność sprawiało mu wysadzanie szkodników. Był też bardziej pokojowe metody i przyszedł czas się do nich ograniczyć. Zapewne wszelcy miłośnicy zwierząt nie skakali z radości patrząc, jak ludzie rozprawiają się z tymi istotami. Ślizgon nie miał jednak zamiaru się tym bardzo przejmować. Jeśli chcieli je łapać na babeczki i słodkie słówka to proszę bardzo, ale niech nie proszą go wtedy o pomoc. -Niezły chwyt! Normalnie refleks szukającego. - Z podziwem skomentował to, jak Mościcki złapał niuchacza. Przeszukiwanie kufrów było o tyle trudne, że wiele z nich zostało rozwalone i Max co chwilę musiał rzucać Reparo, by jakoś to wszystko ogarnąć. -A Ty dokąd? - Zapytał retorycznie jednego z kretów, który właśnie próbował mu uciec. Szybkie Immobilus załatwiło sprawę pokojowo i zwierzak mógł dołączyć do swoich złapanych przez Solberga kolegów.
Ignacy zamrugał z niedowierzaniem, słysząc słowa chłopaka. A więc w tak krótkim czasie zdążyło to już zajść tak daleko? Niedobrze, nawet bardzo niedobrze. A więc całe to tałatajstwo zdążyło już się rozejsć po całym zamku. Obecność chochlików i magicznych kretów na błoniach i terenach zielonych przesadnie go nie dziwiła, w końcu były one położone na granicy szkoły i blisko Zakazanego Lasu, w którym pełnie pałętały się dużo groźniejsze stworzenia, jednak sam fakt, że w ciągu kilku dni rozgościły się już w zamku, była dosyć niepokojąca. – Mam nadzieję, że kadra nie będzie liczyć, że to samo jakoś minie i faktycznie coś z tym zrobi – wymamrotał, zaglądając do kolejnych kufrów. Co musiałoby się stać, żeby Hampton przejrzał na oczy i powziął jakieś konkretne działania? Nie mówił od razu o wystosowaniu prośby do Ministerstwa Magii o podesłanie paru specjalistów, jednak wypadałoby przeprowadzić jakieś oczyszczenie szkoły, żeby chociażby usunąć zwierzaki z okolic dormitoriów, kuchni i Wielkiej Sali. Oczami wyobraźni Ignacy widział już starcie skrzatów domowych z chochlikami kornwalijskimi. To nie mogłoby się dobrze skończyć. Ta pierwsza grupa bywała zdecydowanie za bardzo przewrażliwiona na punkcie własnej pracy, a złe wróżki miały aż nadto energii i niegodziwości w sobie, aby wszcząć konflikt. Ostatnie czego potrzebowali to bandy skrzatów, która zdecydowałaby, że chce walczyć o swoje terytorium. – Obrońca też musi mieć refleks – dodał, odwracając się do Maxa. Przez chwilę obserwował go z uwagą. – Grasz w drużynie Slyherinu, prawda? Pałkarz... albo ścigający, jeśli dobrze kojarzę? Akurat ta informacja nie pochodziła z obserwacji stricte związanych z prefekturą, a ze zwykłej wiedzy z ostatnich sezonów rozgrywek quidditcha w szkole. Po tak długim czasie spędzonym na ławce siłą rzeczy kojarzył większość zawodników, przynajmniej z widzenia. Zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, poczuł ukłucie w okolicy łydki i skierował swe spojrzenie w jej kierunku. Pokręcił głową z niezadowoleniem, gdy zauważył niuchacza wspinającego się po jego spodniach. Tylko do czego tak chciał się dostać? Zauważył jakiś charakterystyczny kawałek jego ubioru? Może pasek odbijał od siebie promienie słońca? Chociaż równie dobrze mógł mieć w którejś kieszeni dwa lub trzy knuty, których nie wyjął poprzedniego dnia. – Jeśli to dopiero pierwsza faza ich ataku na Hogwart, to strach myśleć, co będzie, gdy przejdą do następnej – powiedział. Puchon spowolnił krecika zaklęciem i wpakował do tobołka, uważając, aby ten, którego złapał na początku się nie wydostał. Po przejrzeniu następnych kilku kufrów, zaczął naprawiać je przy pomocy zaklęcia Reparo.