Wielka brama, która stanowi ostatnią przeszkodę na drodze z Hogsmeade do Hogwartu. Przed uczniami, czy nauczycielami otwiera się ona automatycznie. Natomiast osoby, które już zakończyły naukę w zamku, muszą czekać przed wrotami, na woźnego, który zweryfikuje, czy daną osobę może wpuścić. Spokojnie, zwykle nie trzeba na niego długo czekać! Specjalne zaklęcia od razu powiadamiają go o nowym przybyszu.
Najwyraźniej była to sprawa dużej wagi, ponieważ sam dyrektor Hogwartu zdecydował się pofatygować do głównej bramy szkoły, kiedy za sprawą szkolnych zabezpieczeń oraz kontaktu z Ministerstwa Magii dowiedział się o fakcie brutalnego pogwałcenia regulaminu przez swoich podopiecznych. Pojawiającego się w zasięgu wzroku Felinusa nie obdarował nawet powitaniem, a jedynie poprawił leżące na nosie oprawki okularów, by następnie swoje spojrzenie skierować na ukrytą pod peleryną Camelię. Odetchnął ciężko, wyraźnie zawiedziony zachowaniem przedstawicieli domu Helgi. - Panno Robbins, wierzę, że po spędzeniu w szkolnych murach pięciu lat doskonale zdawała sobie panna sprawę, na co się decyduje. Hufflepuff traci za tę decyzję 200 punktów, dodatkowo proponuję wieczór spędzony na szorowaniu szkolnych pucharów. Szczegóły szlabanu otrzyma panna pocztą. Jest panna wolna, choć na dzień dzisiejszy proponuję już udanie się do dormitorium i przemyślenie całego zdarzenia. - potraktował Puchonkę tak ozięble i krótko, jak tylko potrafił w całej swojej sympatii do borsuczych barw. Wiedział, że w najbliższym czasie powinien uważnie się jej przyglądać i pilnować drogi, jaką podążała, edukując się w jego szkole. - Panie Lowell, Pana zapraszam do mojego gabinetu. Myślę, że mamy do pogadania, jak dorośli ludzie. Za mną.
@Felinus Faolán Lowell - na pojawienie się w gabinecie dyrektora masz 48 godzin, inaczej planowana kara może nabrać dodatkowej surowości. Do tego czasu jesteś zwolniony z pojawiania się na lekcjach oraz zajęciach kół pozalekcyjnych. Do zobaczenia.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
To nie pusta niemal klepsydra z punktami domów zmotywowała Brooks, żeby w końcu się udzielać i zacząć wykonywać zadania Klubu Magicznych Wyzwań. To ten przeklęty smok, który napawał ją strachem, odkąd się dowiedziała, że jest z nim magicznie połączona. Stwór żerował na jej magii i nie mogła zrobić nic, poza przyjmowaniem kolejnych eliksirów podsuwanych jej przez piguły. Miała dość tego wszystkiego i choć nie przyznawała się do tego, cholernie się bała. Zwłaszcza tego, że smok będzie żył dopóki i ona chodzi po tym świecie, a nie była gotowa na to, żeby się z nim rozstawać. Do tego odkąd wróciła z Avalonu, spod drzewa obrońców, czuła jakąś dziwną pustkę, samotność. Przeciez ona lubiła swoje towarzystwo, nie miała nic przeciwko, żeby raz na jakiś czas zrobić dzień dla siebie i nie widzieć się kompletnie z nikim. Teraz jednak? Cięgnęło ją do ludzi, łaknęła ich towarzystwa, bez niego czuła się mała i bezbronna. Dlatego kiedy Marlenka zaproponowała wspólne umacnianie zaklęciami szkoły, zgodziła się bez wahania. Skoczyła tylko do szatni, zamieniła mundurek na obszerną bluzę z kapturem, narzuciła na nią bomberkę i wspólnie ze Szkotką zaczęły pracę. Na pierwszy plan poszła brama wejściowa. Krukonka co jakiś czas przystawała i czyściła vansy z błota, bo ziemia rozmokła od pierwszych wiosennych deszczu i milczała, pozwalając paplać Irlandce. Często irytowała ją takie gadanie, ale dziś przyjmowała je z wdzięcznością, bo dowodziło temu, że nie jest sama. No i mogła skupić myśli na tym potoku, a nie na wyrzutach sumienia, które ją trawiły w związku z krwawym weselem na magicznej wyspie. Chcąc nie chcąc, była współodpowiedzialna za to, co dzieje się w Wielkiej Brytanii, a ta myśl była wyjątkowo męcząca i bolesna.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Okazało się, że poszukiwania lodowego okrutnego wcale nie udzieliły im odpowiedzi na pytania ani nie pomogły w opanowaniu obecnej sytuacji. W zasadzie to wszystko tylko pogorszyły i powrót do szkoły przyjęła z ulgą. Teraz doskonale rozumiała skąd się wzięła legenda, że nie ma bezpieczniejszego miejsca niż mury Hogwartu – bardzo doceniała znajome korytarze, obecność nauczycieli i nie wyobrażała sobie, że jakakolwiek potworna siła miałaby ten zamek zburzyć. Dlatego zadanie klubu magicznych wyzwań wydawało jej się bardzo przydatne i kiedy przydybała w wielkiej sali swoją nową psiapsi Julkę, bez wahania zaproponowała jej, aby razem porzucały trochę zaklęć ochronnych. – Ty zbereźnico – skomentowała parsknięciem jej uroczą bluzę i ruszyły w stronę bramy wejściowej, czyli pierwszego punktu, od którego należało zacząć takie ambitne przedsięwzięcie. – Renevo – zaczęła od zmian stricte wizualnych, odnawiając wrota i pozbywając się z nich rdzy czy zanieczyszczeń. – Uważaj na psie kupy – powiedziała z troską do Brooks, która co chwilę czyściła buty, a potem znów wchodziła w błoto. Choć dla niej to była syzyfowa praca, tak po kilku tygodniach spędzonych razem w grocie, doskonale wiedziała, że Krukonka z trudem znosiła najdrobniejszy syf. – Wczoraj na treningu tak dostałam tłuczkiem od Ruby, że aż Williams musiał interweniować. Ja nie wiem skąd tak drobne osoby jak ty czy Maguire bierzecie tyle siły, żeby znokautować przeciwnika. Swoją drogą, czy tym nie powinien się zająć Voralberg albo Patol? Nie sądzę, żeby moje zaklęcie przetrwało do rana, a co dopiero ochroniło Hogwart przed jakimś kolejnym smokiem – zagadywała, po czym rzuciła kolejną inkantację: – Deorsinio! – z pełnym skupieniem patrzyła jak kilka dmuchawców ustawiło się nad bramą w gotowości do odbicia ewentualnych zaklęć. – Zawsze mnie zastanawiało co miał ktoś w głowie tworząc to zaklęcie. Od kiedy dmuchawce są w stanie pełnić defensywną rolę? – spytała Krukonki.
Julka miała niekiedy wrażenie, że nie wybudziła się z jakiegoś koszmaru. Ostatnie kilka lat na wyspach stanowiło istny chaos, pełen niebezpieczeństw, a każdy kolejny rok sprawiał wrażenie, że wpada się z deszczu pod rynnę. Sama osobiście cierpiała na tym wyjątkowo mocno, bo niemal się nie utopiła kilka razy, nie została spalona żywcem, a teraz jeszcze drenowana z magii. No po prostu kurwa ideolo. W tym ogólnym rozgardiaszu Hogwart mógł stanowić jakąś namiastkę bezpieczeństwa, ale tego nie robił. Wystarczyło spojrzeć na szkolne dormitoria, zniszczone przez smoki i na dwa nagrobki nauczycieli na cmentarzu w Dolinie Godryka. Groby, które, czym się nie chwaliła, regularnie odwiedzała podczas spacerów z psem.
- Chcesz? Pytam serio, mam w domu z milion bluz z kapturem. – Zaproponowała, ciesząc się, że Irlandka doceniła jej poczucie humoru najwyższych lotów. – Mega ciepła i wygodna. Propriari. – Zamachnęła się różdżką w kierunku odświeżonej przez Gryfonkę bramy i zamieniła żelazną lwią ozdobę w prawilnego krukońskiego orła. – O, od razu lepiej. – Uśmiechnęła się delikatnie, ponownie skupiając się na swoich trampkach. W kupy na szczęście nie wlazła, ale zbyt długie sznurówki złapały nieco błotnego koloru, co skomentowała bolesnym, przeciągłym westchnięciem. Jak wróci do domu, to je porządnie wyczyści, bo teraz to przypominało maskowanie zapachu trupa odświeżaczem powietrza.
Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wysłuchała opowieści Marli o tym, jak to siostra Tomasza poczęstowała ją kulą w łeb. W sensie tłuczkiem, oczywiście. Historia, choć prosta, została oczywiście odpowiednio obudowana we wszystkie niezbędne szczegóły, więc trochę czasu zajęło, nim Julka doszła do głosu.
- Starannie, latami pielęgnowana w sobie złość. Oraz siła eksplozywna wynikająca z dużej wytrzymałości mięśni korpusu i koordynacji. – Odpowiedziała Marlence w swoim stylu, czyli pół żartem, pół serio. Pałkarze często utożsamiani byli z kwadratowymi klocami pełnymi krzepy, pokroju Callahana. Tymczasem w machaniu pałką, siła wynikała nie tyle z siły, co z szybkości. Ci, którzy to rozumieli, radzili sobie dobrze, tak jak Ruby.
Na pytanie o obowiązki Patola czy Kruczego ojca wzruszyła jedynie ramionami. Może i powinni, ale studenci to w teorii już dorośli i doświadczeni czarodzieje, którzy powinni sobie poradzić z takim zadaniem. A im więcej rąk na pokładzie, tym prościej ochronić szkołę, która przez te wszystkie lata stanowiła ich dom oraz centrum świata, wokół którego orbitowali. W ruch poszły kolejne protego maxima, mające umocnić wiekowe mury, ale też wszelkie okoliczne drzewa. Z jakiegoś powodu, uznała, że to nie zaszkodzi, a może jakimś magicznym sposobem pomoże.
- To pewnie rozwodnik z żoną-zielarką, który chciał upozorować wypadek. – Stwierdziła krótko, ponownie przenosząc uwagę z bram i murów na trampki. – Myślisz, że będę musiała umrzeć, żeby zginął ten smok? – Zmieniła nagle temat i wlepiła w blondynkę ciemne spojrzenie. Ta myśl chodziła za nią od wielu dni, ale bała się poruszać ten temat z Augustem czy Tomkiem. Z Marlą było o tyle prościej, że się tak dobrze nie znały, a obcym łatwiej mówić o problemach niż najbliższym. – Tak powiedzieli w Avalonie. Dopóki ja żyję, będzie żył okrutny. Ciężka myśl do przetrawienia, zwłaszcza jak się ma 20 lat. Miałam nadzieję, że trochę sobie pożyję.
Rhode O. Fairley
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Amerykański akcent / Papieros w ręce / Blizna na łuku brwiowym / Całe ciało pokryte licznymi piegami, widocznymi szczególnie latem
Większość drogi pokonali w ciszy. Przerywała ją czasem, by ten spacer mniej przypominał drogę na skazanie, a bardziej pasował do tego czym był: wyrazem uprzejmości profesora, który widząc zdezorientowaną uzdrowicielkę, postanowił z własnej nieprzymuszonej woli odprowadzić ją do miejsca, z którego mogła się swobodnie teleportować. Bo przecież taki był jego cel, prawda? — ... a w ciemności wydają się nawet bardziej rozległe. — skończyła swój wywód na temat przyszkolnych terenów zielonych, próbując zagaić rozmowę. Nie czuła się źle w ciszy, ale nie było to dla niej również komfortowe. Dopiero zaczynała swoją pracę w Hogwarcie i ostatnie, czego chciała, to by już na starcie zrobić negatywne wrażenie wśród kadry nauczycielskiej. — Nadal się nie przedstawiłeś. Powiedziała nagle, trochę go ganiąc, jakby myśl ominęła proces doboru tonu, a dostała się bezpośrednio na język. Zastanawiała się nawet, czy być może nie uraziła go wcześniejszą propozycją przejścia na bardziej swobodną formę komunikacji - i ten, w ramach pokazu obrazy majestatu, będzie teraz milczał do końca, bramę zamknie na cztery spusty i tyle się widzieli. Być może tak właśnie było, dlatego zreflektowała się, pytając: — Czy powiedziałam coś nie tak? Skierowała spojrzenie w jego stronę, jednocześnie podtrzymując włosy ręką, by móc przyjrzeć mu się z nieukrywaną, acz nieco zmieszaną, ciekawością. Pasma szarpały we wszystkie strony, jakby chciały wyrwać się z jej głowy, czasem wpadając do ust, zwykle jednak skutecznie ograniczając pole widzenia. Przenikający ubrania wiatr dawał pokaz siły, jednocześnie zapowiadając nieuchronnie zbliżającą się jesień. Gdyby nie obecne przy ścieżce lampiony, pewnie też nie widzieliby się zbyt wyraźnie, bo niebo przestawało malować się w odcieniach pomarańczu, ustępując zalewającej je czerni. Do tego chmurzyło się i grzmiało gdzieś daleko, bardziej grożąc, niż faktycznie przynosząc burzę.
Cisza była co najmniej krępująca i choć Voralberg cenił sobie ją dość często, tak teraz czuł, że cechowała się pewną niestosownością. Pogrążony we własnych myślach przemierzał kolejne ary w towarzystwie kobiety, o której nie miał absolutnie żadnych informacji. No, może poza personaliami, które ochoczo przedstawiła mu jakiś czas temu. Miał wrażenie że wieczność. A teraz szli sobie - jak gdyby nigdy nic - przez błonia, słuchając szumu swoich uszu, wiatru i pękających pod butami liści. Wyrwał się z zamyślenia - o zgrozo - dopiero wtedy, kiedy zwróciła mu uwagę w kwestii kontrprzedstawienia, w zasadzie cały jej wywód o błoniach puszczając w niepamięć, zanim w ogóle zdążył zahaczyć o jego ośrodek przetwarzania informacji. - Voralberg... - wyrwało mu się z ust, równie szybko co jej nagana w jego kierunku. Zreflektował się szybko, dodając Alexander. Zerknął znad ramienia w jej kierunku, zupełnie wtedy, kiedy i ona postanowiła spojrzeć w jego kierunku z próbą opanowania swojej niesfornej grzywki. Delikatnie uniósł kącik ust do góry, chcąc choć trochę poprawić wrażenie dotyczące jego osoby. - Um, nie. Nie. Zasadniczo mam wrażenie, że to ja zachowałem się niestosownie. - wyrzuciłwszy to z siebie, zwolnił na chwilę kroku, aby ponownie go wyrównać. Szukał odpowiednich słów, bo mimo że miał podejrzenie, że nie zwróciła uwagi na jego wpadkę, tak odczuwał dziwną potrzebę wytłumaczenia się z niej tak jak należało. Wiatr chyba jednak miał dla nich inne plany, bowiem wzmagał się coraz bardziej skutecznie utrudniając swobodny marsz. Machnął ręką, jakby chciał się pozbyć natrętnego owada, w istocie jednak odgradzając ich od porywów magiczną barierą. - Jakby nie patrzeć wziąłem pan- - wyjmij kij - -Cię za uczennicę i chciałem odesłać do dormitorium.
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Ekwipunek - Nimbus 2015 (+6 GM) - rękawice sportowe ze skórki cielęcej (+1 GM) - kask quidditchowy (+ 1 GM) - gogle - zwój bandaży - butelka z wodą - notes - długopis - pergamin - pióro - zbiornik z atramentem - mapa okolic Hogsmeade - różdżka Kondycja bardzo dobra
Poniedziałek o świcie - wielu uczniów postrzega tę porę wybraną na zajęcia jako nieśmieszny żart. Zapewne woleliby smacznie spać w ciepłym łóżku, a nie wychodzić poza teren zamku na zimną, mokrą ziemię. Ja też bym narzekała, gdybym nie była przyzwyczajona do wstawania o tej godzinie. Uwielbiałam zaczynać dzień od porządnej rozgrzewki i biegu wśród okolicznej przyrody. Już tyle lat kontynuowałam tę tradycję, że dziwnie byłoby mi leniuchować pod kołdrą zamiast wciągać pełne płuca porannego, chłodnego powietrza. Trening zamiast przebieżki? Dlaczego nie! To nawet lepiej. Podobny wycisk zafundował nam profesor Avgust podczas wycieczki i poradziłam sobie dobrze. Przeczytałam wcześniej ogłoszenie od profesora, którego jeszcze nie miałam okazji poznać. Czy mieliśmy znów wybrać się do Hogsmeade? Na wszelki wypadek zabrałam mapę okolic, bo byłam w tej wiosce dotychczas tylko raz. Mimo to nie mogłam narzekać na swoją orientację w terenie, która po pierwszych miesiącach w Hogwarcie pracowała na najwyższych obrotach. Zgodnie z zaleceniami ubrałam się ciepło w sweter i kurtkę, a do tego narzuciłam na siebie oczywiście szkolne szaty z godłem Hufflepuffu. Wzięłam też wszystkie swoje rzeczy przydające się w Quidditchu oraz wypożyczone ze składzika gogle. Żwawym spacerem pokonałam drogę przez błonia aż pod bramę, gdzie byłam pierwszą osobą. Stanęłam obok, opierając witki Nimbusa o ziemię obok, gdy wzrokiem przemknęłam po niebie. Nie po to, aby zachwycać się barwami świtu, a aby próbować rozeznać się w pogodzie i sile wiatru, jaki dzisiaj będzie nam towarzyszył.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ekwipunek Piorun VII, różdżka, kawa, przekąski w kieszeni i wszystkie pierdy wpisane w profilu Kondycja Może marudzić, ale fizycznie jest 9/10
Tylko miotlarze i wróżbici mogli wybierać tak pojebane godziny na spotkania. Gdyby to nie był Walsh, pewnie by powiedział na głos, co o tym myśli, albo w ogóle odwrócił się na drugi bok i nie pomyślał nawet o wstaniu. Josha jednak szanował na tyle, że wstał, choć niespecjalnie się spieszył, wskakując jeszcze po drodze na zbiórkę do kuchni, gdzie zmaltretował skrzaty o porządną dawkę kofeiny do swojego termosiku. Nie było chuja w zamku, że wyjdzie stąd bez kawy. W końcu dolazł pod bramę i ze zdziwieniem zauważył, że oprócz niego i @Cleopatra I. Seaver nikogo jeszcze nie ma. -Niespecjalnie jestem zdziwiony. Zaraz sam się cofnę. - Wymamrotał trochę pod nosem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie założył nawet mundurka, tylko dresy ślizgonów. Cóż, jak dla niego się to liczyło, a szata tylko przeszkadzała. Zdecydowanie preferował swoją cieplusią kurtkę, którą kupił w Inverness na promocji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Ekwipunek gogle, miotła, mapka wioski, różdżka i gumy truskawkowe Kondycja w bardzo dobrej, nie wiem czy Marcella to czegoś nie ćpa
Odkąd dołączyła do krukońskiej drużyny Quidditcha, żaden świt nie jest dla niej wyzwaniem. Trzeba jednak wypić dobrą mocną herbatę, zamoczyć rumianą buźkę w lodowatej wodzie i zjeść coś, co podwyższy trochę cukier, słabo byłoby zasłabnąć. Profesor Walsh ten od tłuczków wywiesił ogłoszenie, które mówiło, gdzie należy się stawić, o której, a także co wziąć ze sobą. No i zostawił fajne mapki okolic wioski. Marcella postanawia w taką jedną się zaopatrzyć. Lekko rudawe włosy wiążę w kucyk — to wygodne, zwłaszcza na miotłę. Na głowę zakłada ciepłą puchatą czapkę, która wygląda jak głowa misia pandy, a na nią gogle. Taka słodka panda z goglami! Zaopatruje się też w ciepłą kurtkę w niebieskim kolorze, ale śliską, może padać. Stawia się przy bramie wejściowej do Hogwartu, jest jedną z pierwszych — Sasia byłaby dumna. Wita się uśmiechem z Cleo i Maxem. Nie wiedząc co robić, bo trzeba czekać na resztę i nauczyciela, patrzy czy miotła nadaje się do zamiatania, bo do latania to jest rewelka!
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Ekwipunek: — Starsweeper (+6 GM) — gogle i rękawiczki (pożyczone z kruczych zapasów) — różdżka — wizzbook — kawałek gliny, podręczny zestaw pędzli i ołówków — notes — kilka galeonów
Kondycja: git, ostatnio regularnie trenuje
Problemy ze snem naprawdę miały swoje plusy. A przynajmniej tak próbowała sobie wmawiać, gdy po ciemku ubierała się w swoim salonie - światło drażniło jej zmęczone oczy, więc naciągała spodnie na oślep, później skarpetki, by w końcu po omacku zebrać włosy w coś, co miało stwarzać pozory jakiegokolwiek przyłożenia się do swojej prezencji. I tak każdy będzie w podobnym stanie, jak ona, więc sam fakt, że nie aportowała się pod bramę w piżamie, uznała za mały sukces. Oby nie ostatni dzisiejszego dnia. Nie miała pojęcia, co przygotował dla nich Walsh, ale na wszelki wypadek założyła na siebie bluzę, której nie będzie jej szkoda obrzygać krwią. Oby obeszło się bez łamanych kości, bo na tydzień przed pierwszym meczem byłoby to czyste skurwysyństwo. Szurając, podeszła do zebranych, ciągnąć niosąc ze sobą miotłę. I to nie byle jaką! Prezent od Brooks, wciąż bezimienny, bo na co tylko nie wpadła, to wydawało jej się bez sensu. A skoro sama Julia pisała, że miotła musi mieć imię, to nie będzie tego kwestionować - tylko jak wybrać to odpowiednie? Przechodząc obok Marcelli (@Marcella Hudson), położyła jej dłoń na ramieniu, witając ją cieniem uśmiechu. Musiała przyznać, że kto, jak kto, ale Marcy nigdy nie zawodziła i dotąd, jako jedyna, pojawiała się na każdym treningu. Krukonka zatrzymała się jednak przy ślizgonie, witając się niemrawo (@Maximilian Felix Solberg): — Dzień... — dobry? Wymamrotała, pocierając dłońmi oczy. I nie przestawała przez dłuższą chwilę, bo tylko ten kto sobie oczy pocierał w odpowiednim momencie, wie, jak cholernie przyjemne to było. Nawet, jeśli jedyne co widziała, gdy już przestała to białe, migające światełka. I w sumie nieco bezczelnie i bardzo bez pytania, oparła głowę o jego ramię, doceniając miękki rękaw kurtki, a po krótkiej chwili jej oddech stał się nieco głębszy i bardziej chrapiący.
Ekwipunek bransoletka z ayuahascą, różdżka, Nimbus 2015, kompas miotlarski, sportowe rękawice ochronne, gogle, gruby sweter, mapa okolic Hogsmeade Kondycja bardzo dobra
Spodziewała się niespodziewanego, jeśli miała być szczera. Spotkanie z samego rana, o świecie, w miejscu innym niż boisko, zapowiadało się, jak przygoda, jak coś, co mogło okazać się nieco bardziej fascynujące, niż faktyczna gra. Victoria coraz wyraźniej widziała, że nie mogłaby zostać zawodnikiem, że jednak to nie było jej powołanie i wiedziała, że kiedy skończy studia, na pewno nie powróci na stałe na boisko. Będzie się na nim pojawiać, ale po to, żeby pewne rzeczy sprawdzać i testować, ale nie po to, żeby grać. Jej priorytety i nadzieje stały się inne, więc też ta lekcja wydawała jej się czymś, w czym warto wziąć udział, a nie grzać się w dormitorium. Przywitała się z zebranymi, uśmiechając się do @Saskia Larson i @Maximilian Felix Solberg, ciesząc się, że widziała tutaj tę dwójkę, a następnie sięgnęła po mapę, którą najwyraźniej zostawił tutaj profesor. A przynajmniej tak podejrzewała, bo jak miała być szczera, to nie była o tym aż tak przekonana. Jednak lepiej było ze sobą mieć coś takiego, co pomogłoby jej pewnie, gdyby wiedziała, czego dokładnie mieli się spodziewać. Bo czegoś na pewno, czegoś, co nie było zwyczajnym łapaniem kafla i obawiała się, że znowu, a jakże, skończy połamana.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Ekwipunek Nimbus 2015 (szkolny), gogle miotlarskie (szkolne), różdżka, czapka, szalik, gruby sweter, mapka okolic Hogsmeade, baton czakoladowy w kieszeni Kondycja tak 7/10 - niby wszystko w porządku, ale nie jest w szczytowej formie
Był ogromnie ciekaw, co takiego przygotował dla nich profesor Walsh, że musieli zerwać się z łóżek bladym świtem i stawić się na zbiórce w miejscu dość nietypowym jak na lekcję miotlarstwa. Nie podejrzewał, by szykowała im się kolejna wycieczka w teren - o tym zapewne poinformowano by ich wcześniej - niemniej nie mógł pohamować mimowolnego podekscytowania na myśl o potencjalnej eskapadzie poza szkolne tereny. Zawsze to jakaś przygoda! W poniedziałek rano Terry wstał więc zdecydowanie wcześniej niż zwykle, nie chcąc za żadne skarby ryzykować spóźnienia u opiekuna własnego domu. Czuł, że ostatnim wybrykiem nadszarpnął zaufanie profesora, był więc bardziej niż zmotywowany, by dać z siebie wszystko podczas dzisiejszej lekcji i zaprezentować się z jak najlepszej strony. Nieco zaspany, ale w pełnym rynsztunku, chłopak pojawił się punktualnie pod bramą prowadzącą do Hogsmeade, szczelnie owinięty kolorowym szalikiem, by uchronić się od chłostającego o poranku wichru. Nie miał wątpliwości, że zmarznie podczas dzisiejszych zajęć, dlatego naubierał się tak ciepło, jak było to możliwe, mając na względzie konieczność sprawnego poruszania się i nieobciążenie miotły, która musiała go przecież unieść wyżej niż metr nad ziemią. Przywitał się nieśmiało ze wszystkimi zgromadzonymi, by finalnie zająć miejsce obok jedynej Puchonki, jaką dostrzegł nadal rozespanym wzorkiem. - Dzień dobry! Jak samopoczucie?
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Ekwipunek: Jeżeli można to szkolne – gogle, miotła, rękawice i kask Woda i mój termosik z naparem Glinka i żel chłodzący Ocieplacze na kostki i łydki (szanujmy ścięgna!) Moja złośliwa zołza różdżka <3 Kondycja: 10/10 zazwyczaj z rana ma przed zajęciami treningi i w ogóle jest w środku sezonu łyżwiarskiego, więc na najwyższych obrotach
Wstawanie skoro świt, a nawet i przed nie było jej wcale obce. Miała to opanowane do stopnia, w którym szykując na szybko swój napar, zdążyła jeszcze wypić espresso, choć dodatkowa energia raczej nie była jej potrzebna. Zdecydowanie należała do rannych ptaszków i, podobnie jak one, od najwcześniejszej godziny ćwierkała z równą radością. A teraz to nawet potrójną. Umówiła się z Jinem, by spotkali się jeszcze przed pójściem na zajęcia, w głównym holu czy gdziekolwiek by chciał, byleby tylko mieli krótką chwilę na pogadanie. Albo i dłuższą, dwadzieścia minut wstania wcześniej jej nie robiło. Po prostu chciała mu coś dać, zanim mogliby ruszyć na zajęcia. W końcu był to bardzo specjalny dzień, a on był jej równie ważnym przyjacielem. Czy dogadywał się z Artiem czy też nie, byli prawdziwymi przyjaciółmi. Przyszła przed nim, ściskając w dłoniach małą kartkę, pilnując się, by jej jednak nie wygnieść. Na tym etapie już cała się śmiała i podskakiwała. W planach miała, że da mu podejść i na spokojnie się przywitać, ale… Jej ciałko zdecydowanie było za małe do pomieszczenia tylu emocji. A już szczególnie tych ciepłych! - PANIE KAPITANIE! – więc wszystkie plany na to, że zrobi to na spokojnie strzeliły w łeb, gdy tylko zobaczyła Puchona i rzuciła się z przytulasem w jego stronę. – WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN TŁUCZKOWY MISTRZU! – chichrała się, gdy ścisnęła go raz jeszcze w, zaskakująco zważając na jej posturę, niedźwiedzim uścisku. – Wiernej drużyny! Niezapomnianych wspomnień! Cudownych przyjaźni! Gry w lidze i samych w niej wygranych! – szczebiotała radośnie życzenia, aż trochę zniżyła do konspiracyjnego szeptu głos, dodając: - Tylko może nie w tym roku, bo jednak planujemy wam skopać tyłki! – zachichotała puszczając mu oczko. – Żeby wszystkie Puchony były złamanioodporne, a ty najbardziej! Żebyś spełniał swoje marzenia, tak szybko, jak łamiesz te Puchonów na spokojny trening! Żeby twoja kariera sportowa była tak barwna i wielka, jak dla Seaverów są podróże czy dla Swansea sztuka! I w ogóle wszystkiego co sobie zażyczysz! Nawet jeżeli niektórych z tych rzeczy bez walki nie oddamy – wyćwierkała, raz jeszcze go przytulając i w końcu podała mu karteczkę. – A to – puknęła paznokciem w papier. – Jest pierwsza część prezentu, zaproszenie. W weekend widzimy się na twoich urodzinach, no i wiesz… No jesteś zaproszony panie jubilacie! – puściła mu oczko i zaraz ze swojej sportowej torby wyciągnęła jeszcze jedną rzecz – ciasteczka w kształcie złotych zniczy. No dobra… Jako, że ona sama je piekła to kształt był raczej marny, a niskokaloryczny lukier, który miał lepiej go podkreślić, cóż, rozlany. Ale na pewno zrobione zostały z miłością! – A to proteinowe ciasteczka na teraz! Tort dopiero na urodzinach! A teraz… Chodź, bo się spóźnimy! Nie możesz się spóźnić na trening we własne urodziny! – zaśmiała się i pociągnęła go do bramy wejściowej.
ekwipunek: Jeżeli chodzi o szkolne to: Nimbus 2015, kask quidditchowych, para rękawic z cielęcej skórky, gogle, kompas, zestaw ochraniaczy, butelkę wody I tak jak zawsze kartki papieru, pióro oraz różdżka Kondycja: No takie 8/10
Zajęcia miotlarskie idealnie w dzień jego urodzin zdecydowanie poprawiły mu humor. Ze względu na przyjaźń z Harmonijką szykował się już psychicznie na wszystko, nie wiedział czego się po niej spodziewać. Nastolatka poprosiła go o spotkanie się chwile wcześniej, więc brunet jeszcze przed wyjściem z dormitorium porozciągał się trochę w obawie, że później nie będzie miał na to wystarczająco dużo czasu.
Złapał w końcu za swoją torbę i udał się w kierunku holu. Z lekkim uśmiechem na twarzy pomachał w kierunku blondynki, która od razu podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję, a ten odwzajemnił jej uścisk. Choć wciąż trochę spięty. Słuchał jej życzeń z każdą kolejną chwilą wzruszając się coraz bardziej, do tego stopnia, że aż łeska mu się w oku zakręciła. - Dziękuję bardzo Remy, lepszych życzeń od Twoich chyba nigdy nie dostałem - zaśmiał się pod nosem i raz jeszcze ją przytulił. - A co do meczu, jestem prawie pewien, że to my wam tyłki skopiemy, to moje jedyne życzenie urodzinowe na ten rok. - Dopowiedział chwilę po puszczeniu jej. No bo w końcu jak to miałby przegrać z jakimiś gryfonami? O nie, nie, nie. Na pewno nie w tym roku.
Zdezorientowany wziął od niej karteczkę podnosząc brwi jeszcze bardziej w szoku niż na początku. - Moja impreza urodzinowa? Coś ty wymyśliła - zaśmiał się i od razu schował zaproszenie do swojej torby, aby przypadkiem go nie zgubić. - Nie spodziewałem się, że zostanę zaproszony na własne urodziny. To wielki zaszczyt. - Zaś udawał zaskoczonego i prawie, że padł przed nią na kolana.
- Proteinowe ciasteczka? Naprawdę chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać - rzucił już w drodze do bramy, a przy okazji wziął gryza jednego z ciasteczek. - Okej muszę cię pochwalić, są bardzo dobre... No i urocze, skąd wiedziałaś, że jednym z moich marzeń jest wygranie meczu? - Zaśmiał się pod koniec wypowiedzi, choć to bardziej przez to, że odpowiedź na jego pytanie jest raczej oczywista.
Ekwipunek szkolna szata, kurtka, rękawiczki, szalik, czapka, komplet sprzętu do gier miotlarskich zespołu szkolnego, różdżka, plecak a w nim : termos z matchą, dwie bułki z szynką, mapa okolicy wioski, długopis, zeszyt Kondycja bardzo dobra, Ela to ranny ptaszek
Zajęcia z samego rana należały do moich ulubionych. Czułam się wtedy najlepiej, przebudzona z uśmiechem z długiego snu, na przekór moim znajomym, którzy przesiedzieli do późnych godzin nocnych. Nucąc sobie cicho pod nosem bliżej nieokreśloną piosenkę, zebrałam rzeczy przygotowane wczorajszego wieczoru, po czym popędziłam skocznym krokiem do kuchni. Tam, starając się nie przeszkadzać skrzatom, przygotowałam sobie matchę do termosu i bułki na drogę. Skubnęłam też co nieco z tacy przygotowanej na śniadanie (żeby nie było, same skrzaty mi zaoferowały), po czym pożegnałam się z naszymi małymi kucharzami i popędziłam dalej na boisko. Tam zgarnęłam ze schowka swój drużynowy zestaw, z którym chwilę później stawiłam się obok bramy wejściowej. Przystanęłam sobie na uboczu, nieco plecami do grupy, aby nikt mnie nie zaczepiał. Czas na małą rozgrzewkę, w celu przygotowania ciała do miotlarskich zmagań.
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Długo nie wpatrywałam się w niebo, bo usłyszałam zbliżające się kroki kolejnych uczniów. Odwróciłam się do kolejnych osób, a wysoki Ślizgon chyba coś mamrotał pod nosem, ale szybko przestałam na niego patrzeć ze znanych tylko sobie powodów. Nie usłyszałam niczego, co mówił. Przywitana uśmiechem Marcelli tylko spuściłam nieśmiało wzrok, zaaferowana, że zwróciła na mnie uwagę. Kurde, przy tej bramie to się za bardzo idzie gdziekolwiek ukryć. Do tego jeszcze los mnie obdarzył takim wysokim wzrostem. Niebawem zjawiła się kolejna Krukonka, a jej sprzęt zwrócił moją uwagę. O wow, Starsweeper?! Wyglądał na nówkę sztukę, może to miał być jego pierwszy lot. Przecież Gwiezdne Zmiatarki to miotły prosto z USA, tutaj ich raczej nie było. Może ta dziewczyna jest ze Stanów? Gdybym jeszcze wiedziała, że to kapitanka Ravenclawu to pewnie widać byłoby po mojej twarzy żywe ożywienie. A tak to głównie patrzyłam na miotłę, ściskając swojego Nimbusa. Spojrzałam na nadchodzącego Terry'ego ubranego jak zawsze na cebulkę. Ciekawe jak chłopak będzie wyglądać, gdy nadejdzie zima. A w sumie nie mógł rzucać tych zaklęć ocieplających? Może też ich nie umiał. Chociaż mi się wydawał uzdolniony z wielu przedmiotów. Uśmiechnęłam się do niego, z dziką ochotą na zbicie z nim piąteczki, ale oczywiście nie miałam odwagi na takie gesty. Wyciągnęłam notes i długopis, aby odpowiedzieć Puchonowi: Hej! W sumie to dobrze, jestem ciekawa jaki jest profesor Walsh. To chyba nasz opiekun, prawda? Napisałam to dosyć niepewnie, bo nie pamiętałam dokładnie tej informacji. No kto jak kto, ale pewnie Terry mógł mi to wyjaśnić oraz potwierdzić, ufałam mu. Zanim zdołalibyśmy pociągnąć rozmowę to już usłyszałam wrzask nikogo innego jak mojej kuzynki. Jeśli ktoś krzyczał oraz dostawał słowotoku to prawie na pewno była to ona. Odwróciłam się do Gryfonki i zobaczyłam też kapitana Hyunga. O, no właśnie! Ja też dostałam zaproszenie na weekendowe urodziny Puchona i szczerze życzyłam mu, aby były lepsze niż te moje. Chociaż wydawało mi się, że jest równie spokojnym człowiekiem, co ja, więc ciężko stwierdzić, jak to będzie. Jako że byłam razem z Terry'm wszystkiego świadoma to pociągnęłam lekko chłopaka za rękę, aby skorzystać z okazji i też złożyć życzenia naszemu kapitanowi. Wszystkiego najlepszego, kapitanie Hyung. Wygrania obu pucharów domów! Napisałam to pospiesznie na kartce w notesie, po czym wyciągnęłam ku Jin-woo dość nieśmiało, świadoma, że to się nie umywa do życzeń Harmony, której monolog zabawnie wyglądał w zestawieniu z kompletną ciszą. Trochę tak stałam jak kołek, bardzo niepewna czy należy chłopaka przytulić. Ostatecznie zbliżyłam się, aby delikatnie objąć niższego towarzysza. Odsunęłam się i ponownie coś napisałam, co tym razem pokazałam jemu, a potem też mojej kuzynce. Jakie cudowne ciastka, mogę też spróbować? Miały kształt zniczy! Ciekawy i smaczny pomysł. Jeśli uzyskałam potwierdzenie to wzięłam jedno dla siebie, a drugie podałam też Terry'emu. Zobaczyłam kątem oka, że Elaine stoi tyłem do reszty grupy i gdybym mogła to pewnie bym ją zawołała.
Ekwipunek szkolny sprzęt miotlarski: miotła, kask, rękawice, ochraniacze, gogle (jeśli można ofc); z innych rzeczy termos z herbatą, dodatkową bluzę wciąganą przez głowę z kapturem, zabłąkany w kieszeni cukierek, dodatkowa gumka do włosów, ocieplane legginsy, koszulka, bluza, szalik, czapka, różdżka Kondycja 8/10
Kate nie mogła odpuścić lekcji miotlarstwa! Uwielbiała latanie na miotle, a gra w Quidditcha przynosiła jej dużo przyjemności. Może nie była orłem przestworzy, ale nie była też osobą, która zupełnie nie potrafiła poruszać się w powietrzu. Do drużyny należała i aktywnie uczestniczyła w treningach - niestety konkurencję miała dobrą i raczej lądowała na ławce rezerwowej. Bądź co bądź Quidditch był sportem mocno kontuzjogennym, toteż liczyła, że niedługo przyjdzie jej chwila, mimo że wiązałoby się to z wykluczeniem z gry któregoś z graczy. Czy ktoś mógł winić ją za posiadanie ambicji i marzeń? Zjawiła się przy bramie wejściowej wyposażona w szkolny sprzęt sportowy, ubrana całkiem ciepło, z termosem pełnym ciepłej herbaty z cytryną. Rozejrzała się po zebranych, z kilkoma witając się skinieniem głowy czy prostym "cześć". Przebierała nogami ze zniecierpliwienia, a trochę też z zimna.
Ekwipunek szkolna miotła, ślizgoński dres, mapa okolicy w kieszeni, różdżka Kondycja nieco zaspany, gotów do ćwiczeń
Nawet kiedy był niewyspany, wyglądał dobrze, co z pewnością powinno go cieszyć, ale nawet nie zwracał na to uwagi. Wciągnął na siebie dres i biorąc szkolną miotłę oraz mapę, jaką profesor dołączył do informacji o lekcji, skierował się w stronę bramy wejściowej. Zastanawiał się, po co to było, co zamierzał dla nich urządzić, jednocześnie nie do końca będąc przekonanym do podobnych wyścigów, jak na wycieczce. Czasem tęsknił za typowo fizycznym wysiłkiem, choć z drugiej strony - z pewnością nie każdy czarodziej myślał o tym, aby w ten sposób dbać o swoją kondycję. Stanął w pobliżu @Maximilian Felix Solberg witając się z nim krótko. - Mogłeś zrobić kawę, skoro wstałeś wcześniej - mruknął, przypominając sobie, że chyba tak się umawiali na lekcji z gotowania. A może to nie z nim umawiał się na poranne kawy? To nie było ważne. Poprawił zamek bluzy, zapinając ją szczelniej, czując, że mimo wszystko robiło mu się zimno.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Maureen Stern
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 163
C. szczególne : lewa ręka pokryta bliznami, ukrytymi za tatuażem; zmienia kolor włosów i fryzurę zależnie od nastroju
Ekwipunek różdżka; szkolna miotła, rękawiczki bez palców, kompas i gogle; termoaktywny golf i ciepła, zakładana przez głowę bluza; torba, a w niej: mapa okolic Hogsmeade, notes i coś do pisania, termos z kawą i batonik proteinowy Kondycja bardzo dobra
Spotkanie poza terenem boiska o świcie? To nie brzmiało jak zapowiedź regularnej lekcji... Maureen ziewnęła przeciągle, jakby na potwierdzenie najgorszych podejrzeń, chociaż nie miała absolutnie żadnej pewności jak potoczą się dzisiejsze zajęcia. Nauczyciele w Hogwarcie potrafili jednak zaskakiwać, zdołała się o tym przekonać już niejednokrotnie, dlatego uznała, że lepiej niczego z góry nie zakładać. Na miejsce dotarła jako jedna z ostatnich, ale była zbyt zaspana, by przejąć się spojrzeniami, które zdołała przyciągnąć. Zamiast tego zamrugała i rozejrzała się po zgromadzonych przed bramą uczniach, posyłając im na powitanie standardowy, uprzejmy uśmiech, póki nie dostrzegła znajomej sylwetki. Zatrzymała się obok Saskii, po czym zerknęła kontrolnie na Ślizgona (@Maximilian Felix Solberg), który posłużył jej za podpórkę i rzuciła nieśmiało coś, co podejrzanie przypominało cześć nim ponownie skupiła uwagę na koleżance. Ostrożnie szturchnęła butem jej stopę sprawdzając na ile faktycznie śpi, a na ile tylko wykorzystuje ostatnie chwile odpoczynku. — Wyglądasz dokładnie tak, jak się czuję — mruknęła, z wargami wykrzywionymi w niejakim rozbawieniu podziwiając fryzurę kapitan (@Saskia Larson). Stwierdzenie nie było prawdziwym zarzutem, ale pozwoliła, by Larson zinterpretowała je wedle uznania, podczas gdy sama odstawiła na bok miotłę i sięgnęła do włosów, by poprawić własne upięcie. Zrywanie się o świecie dla własnej przyjemności nie miało nic wspólnego ze stawianiem się w wyznaczonym miejscu i terminie w celu wypełnienia szkolnych obowiązków. Mo zaciągnęła się głęboko chłodnym, wilgotnym powietrzem i zerknęła na horyzont, gdzie słońce dopiero budziło się do życia. Tak wczesna pora miała swój urok i być może doceniłaby to bardziej w innych okolicznościach. Sięgnęła do torby po termos z kawą i nalała do kubeczka przyzwoitą porcję, która - miała nadzieję - pomoże jej dojść do siebie. Upiła kilka łyków i zerknęła na drugiego Ślizgona, w którym rozpoznała przewodniczącego Stowarzyszenia Miłośników Przyrody (@Jamie Norwood). Skinęła mu na powitanie i po krótkim namyśle wyciągneła ku niemu metalowe naczynie. Skoro już wspomniał o kawie, nie widziała problemu w tym, by się z nim podzielić. To czy skorzysta zależało już od niego... — Bez cukru — uprzedziła niemal przepraszajacym tonem, unikając przy tym patrzenia mu bezpośrednio w oczy.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
W końcu na miejscu pojawił się także Josh, spoglądając po zebranych z uwagą. Uśmiechnął się lekko, poprawiając kaptur puchońskiej bluzy i stanął między dzieciakami, bawiąc się tym, że nie do końca wiedzieli, czego mieli się spodziewać. - No dobra, złapcie się wszyscy za ramiona, zabieram was na start naszej lekcji, proszę, żeby nikt nie puszczał pozostałych przedwcześnie i o powstrzymanie się przed wymiotami, jeśli ktoś źle znosi teleportację - oznajmił wszystkim i rozłożył ręce, czekając, aż wszyscy złapią się za ręce i dwie osoby złapią jego, tworząc wspólnie niezbyt foremny okrąg. Kiedy miał pewność, że wszyscy są gotowi z cichym trzaskiem zabrał ich na miejsce, skąd mieli rozpocząć zajęcia.
wszyscy obecni przenoszą się tutaj. Nie ma już możliwości dołączyć do lekcji
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Kuferek: 0 pkt Zainteresowanie tematem: 6, ale może Howard bardziej zaciekawi Ubiór: ciepły płaszcz z godłem slytherinu, żeby nie było, że nie ma mundurka, wygodny milutki sweterek, zwyczaje spodnie i buty... kalosze xD
Nie lubiła zimna, chłod wdzierał się pod ubrania, sprawiał, że nie chciało się ruszyć z miejsca. Lepiej było zostać przy kominku w ciepłym pomieszczeniu, zajadając się czekoladowymi żabami, popijając ciepłe kakao, a jednak wycieczka ją zaintrygowała. Pogoda jak zwykle wszystko psuła, ale Fern była ciekawa badanie niedawno odkrytych run? Mogło to być całkiem ciekawe, z drugiej strony ślizgonka niezbyt interesowała się starożytnymi runami. Oczywiście ciekawiły ją zagadki, mimo że jej domem był Slytherin, a nie Rawenclaw i była na Merlina przekonana, że jeśli pojawi się tu Dee na pewno więcej będzie miała do powiedzenia niż ona. Jednak profesor Forester był jednym z tych nauczycieli, którzy swoją uprzejmością, aurą jakby to powiedział profesor Latfi, zerkając trzecim okiem na Howarda, podbijali młode serca. Howard nic nie musiał robić, żeby zachęcić ją do wycieczki, sama jego pogoda ducha sprawiała, że była wstanie zaryzykować przemoczenie swoich puszystych baranich loczków. Zjawiła się przed bramą, a czekając na innych, zaczęła skakać po kałużach, bo w końcu pogoda taka deszczowa, jesienna no i Young specjalnie na te okazje założyła kalosze! Ziewnęła kilka razy, bo zbiórka o piątej powinna zabić każdego, kto rano nie pije kawy, a Fern nie piła.
Lilian Eldridge
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : unikatowy styl ubioru, artystyczny makijaż, wymyślne fryzury, przekłute septum, unoszący się za nią zapach Błękitnych Gryfów
Kuferek: 0 Zainteresowanie tematem: 10 Ubiór: gruba, wełniana sukienka maxi w kolorze zgniłozielonym, czarna kurtka ramoneska z przypinką Ravenclaw, szary szalik w czarną kratę, grube czarne rajstopy, glany
Nie spała w nocy specjalnie po to, by przyjść na te zajęcia. Nie uważała lekcji o piątej rano za najwspanialsze hogwarckie przedsięwzięcie, ale ostatnio miała małego fioła na punkcie runów i chciała wykorzystać każdą okazję do rozwoju w tym kierunku. A że zazwyczaj przesiadywała aktywnie w dormitorium do późnych godzin nocnych i porannych, to zdecydowanie nie opłacało się jej iść spać na jakieś dwie godziny, by nieżywą włóczyć się po okolicach zamku. Mimo niespania przez całą noc odczuwała rześkość umysłu, napędzaną dodatkowo ostrym, przeszywającym brutalnie nozdrza październikowym powietrzem. Cieszyła się, że pomyślała także o praktyczności, a nie tylko stylu ubrania, inaczej teraz dygotałaby z zimna. Na miejscu czekał już ją profesor Forester i jedna Ślizgonka. Przywitała się z nimi lakonicznym "dzień dobry" oraz nieśmiałym machnięciem ręki i oczekiwała dalszego rozwoju wydarzeń.
Ostatnio zmieniony przez Lilian Eldridge dnia 16/10/2024, 18:33, w całości zmieniany 1 raz
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Kuferek: 0 Zainteresowanie tematem: 7 Ubiór: tak + do tego kalosze do kolan
Nie rozumiała dlaczego lekcja miała odbyć się o tak wczesnej godzinie. Było zimno, wilgotno, trawa pod podeszwami butów nieprzyjemnie chlupotała. Nie była zbyt wielkim znawcą Starożytnych Run lecz podziwiała kryjącą się w nich magię. Wycieczka z nauczycielem brzmiała na tyle atrakcyjnie, że postanowiła wstać o nieludzkiej porze i wybrać się, ciekawa co się wydarzy. Każda nietypowa lekcja była przez nią pożądana. Zastanawiała się jednak czy Gaelowi uda się podnieść o odpowiedniej porze i dotrzeć tutaj. Ucieszyłaby się ogromnie gdyby przyniósł ze sobą więcej słońca. Na głowie wciśnięty miała kaptur a w dłoniach niosła kubek z parującą herbatą imbirową. Przewieszona przez ramię torba kryła w sobie różdżkę, książkę starożytnych run, kilka pergaminów, piór, dwie paczki bardzo pikantnych orzeszków i podarowane ze szkolnej kuchni szczelnie zapakowane śniadanie. Poszła tam jedynie po herbatę a skrzaty wcisnęły jej jeszcze "coś na drogę", czym mogłaby nakarmić przynajmniej dwóch rosłych nastolatków. Starała się nie pocierać oczu bo ledwo co nałożyła na rzęsy tusz. Tłumiła ziewnięcie i po paru minutach pojawiła się przy wysokiej Bramie Wejściowej. Dostrzegła dwie osoby. Do @Fern A. Young pomachała i uśmiechnęła się lekko zaspana, a do @Lilian Eldridge zawołała: - Cześć. Nieludzka godzina, prawda? - nie chcąc jednak wykluczać Ślizgonki z rozmowy wyciągnęła z torby pergamin i zwykły ołówek, zapisując tam to, co właśnie powiedziała i podała dziewczynie, zajmując miejsce tak po środku, między Fern a Lilian. Obie znała jedynie "z widzenia", mijała je na szkolnych korytarzach więc poczuła się w potrzebie chociaż zagadnąć, uśmiechnąć.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Kuferek: 24 Zainteresowanie tematem: 9 Ubiór: mniej więcej tak, ale szalik jest z herbem Gryffindoru
W obliczu zwlekania się z łóżka o czwartej nad ranem w celu odbycia szlabanu, zbiórka o piątej na wycieczkę związaną z przedmiotem starożytnych run nie brzmiała dla niej aż tak przerażająco. Nie znaczyło to, że była w stu procentach przytomna, bo skłamałaby mówiąc, że łóżko nie zapraszało jej na jeszcze kilka upojnych godzin w objęciach z kołderką, ale co się nie wyspała, to się pomalowała, zakrywając zarówno cienie jak i jakąkolwiek bladość. Pociągnięte czerwienią usta zaciskały się nieco, gdy przemierzała szkolne błonia tego rześkiego... Okej, strasznie zimnego poranka, by stanąć przed bramą wyjściową w otoczeniu równie wyspanych i jeszcze niezbyt chętnych do rozmowy studentów. Towarzyszyła jej @Adela Honeycott, której pod groźbą obrazy na wieki wieków amen nakazała, by wstała razem z nią i pojechała na tę wycieczkę, czując w kościach, że jej się spodoba. Nawet jeśli przez większość czasu będzie przysypiać na stojąco. Stanęły gdzieś z boku. Kate po cichu rzuciła na siebie samą fovere, wzdychając z ulgą, gdy fala ciepła rozlała się po jej ciele, wędrując od ramion aż po kostki skryte w cholewkach wysokich butów. - Obiecuję potem stać na czatach, żeby nikt Ci nie wszedł do dormitorium, jak będziesz drzemać - zaoferowała się, szturchając ją w ramię.
Ostatnio zmieniony przez Kate Milburn dnia 16/10/2024, 20:10, w całości zmieniany 1 raz
Kuferek: 20 (+2 za runę jera na stałe, więc zakładam 22) Zainteresowanie tematem: 10 (a tak właściwie to milion) Ubiór: pyk - nieco przyduża niebieska puchówka, ciepła wełniana czapka, wygodne buty i ciepłe, elastyczne spodnie. Plecak (w środku jakieś kanapki, kawa, woda).
Uwielbiała runy. Miała to wręcz we krwi - zew przygody i chęć poszukiwania tarapatów tego, co nieznane. Owszem, to była tylko głupia szkolna wycieczka. Ale myśl, że wyruszy w podróż w głąb starożytnych ruin tak niesamowicie poprawiał jej humor, że trudno opisać ogrom emocji buzujących w verkowym ciele. Potrzebowała tego. Potrzebowała... odwrócenia uwagi. Na miejscu czekał już nauczyciel, z którym grzecznie się przywitała. Wczesna pora nie stanowiła dla niej problemu, schody zaczęły się dopiero, gdy kątem oka ujrzała Kate. Nie powstrzymała gniewnego prychnięcia, ale przełknęła jakoś kąśliwą uwagę. Ucieszyła się natomiast na widok Lilian, obok której przystanęła. - Dzień dobry, cześć i czołem - mruknęła cichutko tak, aby tylko przyjaciółka usłyszała jej słowa. Szanowała jej introwertyzm i nie chciała stawiać jej w niekomfortowej sytuacji a z drugiej strony... ignorując usilnie swoje problemy (była bardzo zaaferowana perspektywą pobycia Seaverem z krwi i kości chociaż przez pół dnia) przez chwilę zapomniała o swoim smutku. Nawet się do niej nieśmiało uśmiechnęła, choć ta doskonale wiedziała o Rickym i o tym, że wcale nie ma ku temu powodów.
Kuferek: 3 Zainteresowanie tematem: 2 (i to tylko dlatego, że ma resztki nadziei na jakąś przygodę) Ubiór:buty górskie, ubrania niedobrane kolorystycznie i wzorcowo: zielone spodnie dresowe, różowy sweter, skórzana kurtka i czerwona czapka
Choć Adela uwielbiała przygody i wycieczki, to w jej oczach nie istniało nic mniej atrakcyjnego od wstania przed piątą, żeby wyruszyć na jakiś wyjazd dla runowych freaków. Nie dość, że nie obchodziły ją runy, to jeszcze w jej oczach nie było gorszej pory niż piąta rano w poniedziałek, szczególnie, że ona sama umiłowała w spanku do ostatniej pory. W takich okolicznościach istniała wyłącznie jedna przesłanka, która mogła ją przekonać do udziału w zajęciach wyjazdowych i była to rzecz jasna gorąca prośba (albo nawet groźba XD) jej najlepszej przyjaciółki @Kate Milburn. Chcąc, nie chcąc, Honeycottówna wygrzebała się z łóżka i z pół zamkniętymi oczami ubrała się w grubsze rzeczy, nieszczególnie zważając na fakt, że nie pasują one do siebie kolorystycznie. - Jeśli to przeżyję, to jutro przynosisz mi kawę do łóżka - mruknęła w stronę Milburn, gdy dochodziły na miejsce zbiórki.